W ciągu następnych trzech dni, kiedy eliksir rozpuszczający klątwy dochodził, Harry spędził większość czasu z Meadowsweet i Darkmoonem, opowiadając im historie o Hogwarcie i swoich przygodach z Severusem w formie animagicznej i o tym, jak wraz z Warriorem zdołał zabić Voldemorta po raz drugi. Darkmoon był pod dużym wrażeniem, podobnie jak Meadowsweet. Popołudniami polował z dwójką wilczaków w swojej jastrzębiej formie, a czasami towarzyszył im Vlad, który stopniowo akceptował dwóch czarodziei jako część swojego stada.
Kiedy
pewnego popołudnia Harry to zauważył, po tym, jak Vlad i Meadowsweet ubili
tłuste stworzenie zwane litmerem, które było rodzajem krzyżówki oposa i
królika, ale mogło się wtopić w tło jak kameleon, starszy wilczak wyglądał
tylko na lekko rozbawionego.
-
Kiedy uratowaliście las i uwolniliście drzewa strażnicze od czaru złego
czarownika, staliście się naszymi sprzymierzeńcami. To więcej niż jakikolwiek
czarodziej kiedykolwiek dla nas był. Zaryzykowaliście dla nas życia i z tego
powodu zasługujecie na szacunek. Poza tym, kiedy Darkmoon uczynił was częścią
stada, uczynił was również moimi braćmi. I ufam, że nie dałby nam brata, który
byłby zdradliwym draniem. Więc… jestem dla ciebie miły. Przeważnie.
-
Ojej, dzięki – wycedził bezczelnie Harry.
-
Uważaj, Freedom – ostrzegł Winterknight pół żartem. – Jeśli mnie za bardzo
zirytujesz, powołam się na swoją rangę bety i skopię ci tyłek.
-
Tylko jeśli umiesz chodzić w powietrzu.
-
Umiem skakać – odparł drugi. – Ale jednocześnie będę cię chronić od wszelkich
zagrożeń. Włącznie z głupimi urzędnikami z Ministerstwa – powiedział ponuro
wilczak.
-
Chyba powinienem być wdzięczny za drobne przysługi – wymamrotał Harry,
uśmiechając się złośliwie. Miał wrażenie, że kąśliwy wilczak byłby dobrym
przyjacielem po bliższym poznaniu.
-
Powinieneś – wtrącił Darkmoon, który fachowo obdzierał ze skóry dzisiejsze
zdobycze. – Vlad prawie nigdy nie oferuje ochrony komuś, kto nie jest
wilczakiem, honorowy członek stada, czy nie. Chyba że są to małe dzieci.
Pewnego razu zawędrowała tu mała dziewczynka, Vlad był w wilczej formie i
usłyszał jej płacz…
Harry
słuchał, jak Darkmoon opowiadał historię o tym, jak Vlad przemienił się i
pomógł zagubionemu dziecku znaleźć drogę powrotną na skraj lasu, a następnie
powiedział jej, żeby została w miejscu, by ludzie łatwo mogli ją znaleźć.
Obserwował ją również z krawędzi lasu, póki jej zdenerwowani rodzice i inni
członkowie jej wioski nie znaleźli jej i nie zabrali do domu.
Harry
spojrzał na Vlada i powiedział:
-
Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś bohaterem, Vlad.
Rdzawy
wilczak prychnął.
-
Pierdolenie, nie bohater. Po prostu nie mogłem znieść płaczu tego bachora.
Powodował u mnie niestrawność.
Pozostała
dwójka wilczaków zachichotała, tak samo jak Harry. Wyglądało na to, że Vlad
ukrywał dobre serce pod fasadą twardego wilka. Podobnie jak ktoś inny, kogo
Harry dobrze znał.
-
Cóż, następnym razem, gdy ktoś będzie potrzebował pomocy, będę wiedział, kogo
wezwać – powiedział Harry, nie mogąc powstrzymać się przed dokuczaniem mu.
-
Zrób tak, dzieciaku, a cię ugryzę.
Harry
tylko roześmiał się.
Chociaż
bardzo chciałby spędzić więcej czasu z wilczakami, zwłaszcza Meadowsweet, zbyt
szybko nadeszło ostatnie popołudnie i Harry musiał pożegnać się ze swoimi
nowymi przyjaciółmi. Darkmoon, Vlad, Eris, Fenris i Sylva zgłosili się, żeby
odeskortować ich w drodze poza las, na wypadek, gdyby wilkołaki czyhały wśród
drzew.
Podczas
gdy Severus ostrożnie butelkował dwie fiolki i chował je, Harry wyszedł z
Meadowsweet na skraj Sylvanoru, gdzie okrągły most wychodził na duży strumień,
który błyszczał srebrem w słońcu. Było to tak odosobnione miejsce, jakie oboje
mogli otrzymać bez opuszczania Sylvanoru i wędrowania po lesie, a Harry
wiedział, że ma tylko kilka chwil na pożegnanie.
Włożył
rękę do kieszeni i wyciągnął coś, co owinął w jedną z haftowanych chusteczek
Snape’a – mężczyzna wydawał się mieć ich ogromną ilość, Merlin wie dlaczego, i
dał kilka swojemu uczniowi – i delikatnie chwycił ją w dłoń.
-
Naprawdę będę za tobą tęsknić – przyznał nieśmiało. – Więc pomyślałem, że może
chciałabyś mieć coś… uch, żeby ci o mnie przypominało. To nic specjalnego,
zrobiłem to zeszłego wieczora. Właściwie to Sev mi pomógł…
Podał
jej mały, płaski przedmiot owinięty w chusteczkę.
-
Dziękuję, Harry – powiedziała Meadowsweet, brzmiąc jak dziecko, które otrzymało
swój pierwszy w życiu urodzinowy prezent. Ostrożnie odwinęła szmatkę z
monogramem Slytherinu, odsłaniając piękne, szkarłatne pióro wzdłuż trzonu
owinięte brązowym ścięgnem dla lepszego chwytu i pięknie zaostrzone na końcu. –
Och! – wykrzyknęła cicho, a jej bursztynowe oczy zabłyszczały. – To jest… to
cudowne! To pióro jastrzębia, prawda?
-
Tak, jedno z moich mniejszych piór z ogona. Sev je wyrwał i zastąpił innym o
podobnym rozmiarze i kształcie – wyjaśnił Harry, lekko pocierając swój tyłek.
-
Bolało?
-
Trochę – wykręcił się Harry, ponieważ tak naprawdę całą noc bolały go plecy,
jakby usiadł na kawałku szkła, ale wolałby raczej poczuć Crucio niż przyznać to
tej dziewczynie. Rzucał się i odwracał, nie mogąc ułożyć się wygodnie do snu,
póki Severus nie rzucił na niego zaklęcia paraliżującego i dał mu kilka łyków
eliksiru bezsennego snu. Wtedy spał jak dziecko. – Ale nie było tak źle. A Sev
zaczarował je tak, żeby zawsze było ostre, nie wymagało przycinania i było
wypełnione atramentem. To dlatego nie dałem ci atramentu. Możesz do mnie pisać,
Sasha, jeśli chcesz. – Odkrył, że rumieni się jak głupia uczennica i odwrócił
wzrok.
-
Oczywiście, że chcę! – roześmiała się. – Napiszę do ciebie, gdy tylko mi
powiesz, że bezpiecznie możesz otrzymywać listy. Uwielbiam to pióro, Harry!
Jest idealne i zawsze będę je cenić. – Delikatnie przesunęła czubkiem palca po
szkarłatnym piórze, głaszcząc je.
-
To tylko pióro.
-
Błąd. To pióro, które ty zrobiłeś i
dlatego jest podwójnie cenne. – Delikatnie zawinęła pióro i wsunęła je do
kieszeni tuniki. – Chusteczka była od Severusa, tak? Poznaję symbol domu
Slytherin. Mama opowiadała mi czasem o Hogwarcie. Była Puchonką. – Na jej
twarzy pojawił się wyraz potwornego smutku. Sięgnęła do innej kieszeni i wyjęła
mały kwadracik z białej, sarniej skóry. – Kiedy dowiedziałam się, że wkrótce
odejdziesz, postanowiłam zrobić dla ciebie symbol… żebyś mógł na niego
popatrzeć, przypomnieć sobie o mnie i wiedzieć, że bez względu na to, jak
daleko jesteś, nadal będę czekać i myśleć o tobie. Mam nadzieję, że nie uznasz,
że to… zbyt dziewczęce. Proszę.
Harry
ostrożnie odwinął miękką jak płatki skórę jelenia. Wewnątrz znajdowała się
pleciona bransoletka, opleciona białym futrem i platynowymi włosami wokoło
małego, wypolerowanego kamienia księżycowego. Na końcu była pętla, przez którą
można było przełożyć związany w supeł koniec i zacisnąć go.
-
To… twoje włosy, prawda? A to futro z twojej wilczej postaci? – zgadł
poprawnie.
Skinęła
głową.
-
A kamień księżycowy pochodzi z naszyjnika, który dała mi mama, był luźny, więc
go wyjęłam i utkałam wokół niego włosy i futro. Kiedy byłam małą dziewczynką,
robiłam bransoletki przyjaźni ze sznurka, mama mnie tego nauczyła, więc po
prostu… pomyślałam, że to może ci przypomnieć o mnie, jeśli zrobię ją częściowo
z mojego futra i włosów. – Teraz ona również się rumieniła. – Nie musisz go
nosić, jeśli…
-
Jest super. Naprawdę mi się podoba – zapewnił ją, po czym wsunął ją na lewy
nadgarstek i zacisnął dumnie węzeł. Zalśniła w słońcu jak srebrna smuga mgły. –
Ilekroć na nią spojrzę, pomyślę o tobie, Sasha. Dzięki. – Potem, ponieważ słowa
wydawały się tak niewystarczające, by wyrazić uczucia, wziął jej twarz w dłonie
i pocałował ją.
Smakowała
miodem i blaskiem księżyca, całowana cynamonem i słodko-gorzkim posmakiem żalu.
Przyciągnął ją do siebie i żałował jak diabli, że będzie musiał ją puścić.
Wydawała się tak dobrze pasować do jego ramion, gładka i miękka i sprawiała, że
czuł rzeczy, których nigdy wcześniej nie czuł… nawet wtedy, gdy myślał, że jest
zakochany w Cho Chang. Jednak w towarzystwie Krukonki czuł niezręczność i
podziw, a jedyne, co odważył się robić było głównie marzenie o niej. Ale to…
można było porównać do zauroczenia Cho jak ognisko do świecy. Pasja, którą wzbudziła
w nim Sasha nie była oswojonym kawałkiem szczenięcej miłości ani zauroczeniem
uczniaka. Nie, to był impuls prawdziwego pożądania i delikatny początek miłości
mężczyzny do kobiety, którą szanuje i podziwia.
A odpowiedziała mu nie nieśmiałym pocałunkiem dziewczynki, która nie jest pewna, czego chce, ale z całą pasją i świadomością kobiety, która rozpoznała w mężczyźnie przed sobą swoją drugą połówkę. Jej palce zacisnęły się na jego koszulce, pociągając go bliżej i pocałowała go z lekkomyślnym zapomnieniem, jakby próbowała odcisnąć swoje piętno na jego duszy.
Sapnął, po czym oddał po raz kolejny pocałunek. O Merlinie! Jak bardzo chciałbym… żebyśmy mieli więcej czasu! To nie jest sprawiedliwe.
- Meadowsweet… Sasha… Nigdy bym nie
odszedł, gdybym nie musiał. Sprawiasz, że czuję się tak… niesamowicie. -
Wyszeptał jej do ucha.
- I ty również, ukochany. Też chciałabym,
żebyś został… ale obowiązek wzywa, a ty musisz odpowiedzieć.
- To niesprawiedliwe.
- Nie, ale czy takie nie jest życie?
Zniszcz naszego wroga, Harry. A potem wróć do mnie.
- Obiecuję. Nigdy cię nie zapomnę. - Wtedy
przytulił ją do siebie, czując okropny, przeszywający ból w okolicy serca,
prawie taki sam, jak wtedy, gdy myślał, że Snape już o niego nie dba. Tyle że
to było bardziej surowe, głębsze i nie zniknie, póki nie zobaczy jej ponownie.
- Ja… kocham cię, Sasha. Kocham cię jako dziewczynę i wilka. - Słowa wypadły z
jego ust nieproszone, ale gdy je wypowiedział, wiedział, że były szczere.
- Mój słodki Harry. Też cię kocham,
jastrzębi chłopcze. I jest to coś, co nigdy nie myślałam, że powiem. Ani do
wilczaka, ani do czarodzieja. - Uniosła swoją twarz ku niemu, a jej wspaniałe
bursztynowe oczy błyszczały od łez. - Zatrzymaj bransoletkę. I pamiętaj, że
osoba, która ją zrobiła, gdzieś na ciebie czeka.
- Tak zrobię. - Odwrócił się i spojrzał na
kosmyk srebrzystych włosów na swoim nadgarstku, mrugając mocno. - Merlinie,
dlaczego to musi być tak cholernie trudne?
- Bo należymy do siebie, a pożegnania
zawsze są wstrętne - odpowiedziała, pociągając na nosie. - To dlatego tak
bardzo ich nienawidzę.
- Ja też. - Zbłąkana łza spłynęła po jego
policzku.
Złapała ją czubkiem palca.
- Smutek rozstania jest tak słodki -
zacytowała.
- Czytałaś Shakespeare’a?
- Oczywiście. Nie zawsze byłam dziką
kobietą z lasu, Harry - zbeształa go. - Moja mama dopilnowała, żebym otrzymała
prywatną edukację z wspaniałymi nauczycielami, bo nie mogła ryzykować posłania
mnie do szkoły ze strachu, że mimowolnie się przemienię, co zdarzało się
często, póki nie nauczyłam się kontroli. Przeczytałam niemal wszystkie prace
Barda, który był czarodziejem słowa. I on, tak jak my, wiedział, jak to jest
być rozdzielonym z kimś, kogo się kocha. - Jej palce przeniosły się w górę i
przeczesały jego włosy.
- Tak, większość jego sonet mówi o
kochankach zmuszonych do rozstania. Ciekawe, kogo zostawił? - Pochylił się do
jej ręki i uśmiechnął się. - Boże, to takie przyjemne. Nie przestawaj.
Kontynuowała masowanie jego szyi i głowy, mrucząc:
- Kimkolwiek była, mam nadzieję, że do
niej wrócił.
- Co jeśli nie mógł?
- Wtedy mam nadzieję, że opłakiwała go, a
potem znalazła dobrego mężczyznę, z którym spędziła resztę życia.
- To właśnie zrobić, jeśli nigdy nie
wrócę?
Meadowsweet potrząsnęła głową.
- Nie. Wilczaki, jak wilki, znajdują
towarzysza na całe życie.
- Więc muszę się cholernie mocno upewnić,
że dotrzymam obietnicy, prawda? - powiedział czule. - Ponieważ nie zasługujesz
na samotne życie, kochana Sasho.
- Oboje zasługujemy na szczęście -
powiedziała stanowczo. - Kiedyś myślałam, że jestem zadowolona ze swojego
życia, póki nie poznałam ciebie, a wtedy zorientowałam się, że to był tylko
cień tego, co mogę mieć. Z tobą jestem całością.
- Byłaś ostatnią rzeczą, jaką spodziewałem
się tu znaleźć. Sądziłem, że wejdziemy do lasu, zawalczymy z jakimś cholernym
potworem o berło, zniszczymy je i wrócimy do domu. Zamiast tego zostaliśmy
napadnięci, zostałem postrzelony sokiem nasennym i obudziłem się, widząc
ciebie. Byłaś jak… wyjęta ze snu… a jednak czułem, jakbym cię znał. Czy to
brzmi szalenie?
- Nie. Twoje serce jest mądre. Zawołało do
mnie, a ja odpowiedziałam.
- Ale… czy to nie powinno zająć dłużej?
Wyglądała na zdezorientowaną.
- Dlaczego? Serce wie swoje. I wie, że
jestem twoja, a ty mój. Miłość jest ponadczasowa, Harry. Może przydarzyć się w
każdej chwili. A to, co moje serce kocha dziś, będzie kochać jutro i po wsze
czasy. Nie obawiaj się, Harry. Zaufaj swojemu sercu.
Czy mógł to zrobić? Czy się odważy? Potem spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich niezachwianą prawdę i wiedział wtedy, że to było dobre.
- Dobrze. Tak zrobię.
- Świetnie. A teraz idź skopać porządnie
tyłek tego cholernego potwora, jastrzębi chłopcze. - Potem pocałowała go
ostatni raz. - Do zobaczenia, Harry Potterze.
Skinął głową, nie będąc w stanie mówić przez nagłą gulę w gardle. Ale w pewien sposób nie miało to znaczenia, wiedział, że ona rozumie to, czego nie mógł wypowiedzieć. Odsunął się niechętnie i ruszył dokończyć pakowanie, machając jej krótko. Potem odbiegł, spuszczając głowę, by ukryć łzy w oczach, które pozostały w nich pomimo częstych prób pozbycia się ich mruganiem. Wrócę, Sasho. Obiecuję ci na moją magię. Zabawne, kiedy ci wszyscy martwi poeci pisali o tym, jak to jest się zakochać, żaden nie wspomniał, że pozostawienie ukochanej osoby boli jak oparzenie. Może ponieważ boli to zbyt mocno, by o tym myśleć.
Był wdzięczny, że Severus niewiele z nim rozmawiał, kiedy powrócił do chatki Meadowsweet spakować swoje skromne rzeczy. Nie miał wiele do pakowania, ale zwlekał tak długo, jak to możliwe, składając swoje ubrania, zmniejszając je, przestawiając książki i inne przedmioty. Wszystko, by opóźnić to, co nieuniknione.
Severus skrycie obserwował swojego podopiecznego kątem oka, zauważając lekką bladość na policzkach chłopca i ból w zielonych oczach, pomimo prób piętnastolatka, by go ukryć. Mimo tego, co mówiono o nim w Hogwarcie, Mistrz Eliksirów nie był niewrażliwy na uczucia innych i pamiętał aż za dobrze, jak to jest odchodzić od kogoś, kogo się kochało, wiedząc, że może to być ostatni raz, gdy się widzą. W wieku szesnastu lat stracił Lily, a kilka lat później, odpuścił znajomość z błyskotliwą, dowcipną praktykantką Theą, ponieważ wierzył, że jego obowiązki szpiega kolidowały z ich relacją. Wierzył, że lepiej jej bez niego, ale nawet jeśli tak było, nie było łatwo odejść od jedynej innej kobiety, która widziała w nim Severusa, a nie tylko wrednego Mistrza Eliksirów o irytującym usposobieniu. Bolało tak samo w wieku dwudziestu jeden lat, jak w wieku szesnastu. Tęsknił za nią do dnia dzisiejszego, a część niego zawsze się zastanawiała, co mogłoby być.
Mistrz Eliksirów obserwował swojego młodego podopiecznego, walcząc ze sprzecznymi pragnieniami. Czy powinien udawać, że nie dostrzega nieszczęścia Harry’ego i pozwolić chłopcu samodzielnie pogodzić się ze swoim smutkiem, czy powinien zapytać, co kłopocze chłopaka i zaoferować marne pocieszenie? Nie chciał jeszcze bardziej zawstydzić chłopaka, nastolatki w jego wieku były tak wrażliwe, ale również wiedział, że on dałby wszystko za przyjaciela, z którym mógłby porozmawiać po tym, jak odrzuciła go Lily. Zdecydował się wybadać nieco grunt.
- Harry.
Spojrzał na swojego mentora zaskoczony.
- Prawie skończyłem, Severusie.
- Widzę. - Zakaszlał cicho, zastanawiają
się wewnętrznie, jak do licha inni rodzice radzili sobie z nastolatkami w
takiej sytuacji. Czy wścibianie nosa pogorszy sprawę? - Wyglądasz… na
zasmuconego czymś. Czy… chciałbyś to przedyskutować?
Zielone oczy rozszerzyły się i przez moment Harry chciał zapaść się pod ziemię. Zauważył. Cholera, Potter, oczywiście, że zauważył. On zauważa wszystko, powinieneś to już wiedzieć. Dlaczego jesteś tak zaskoczony? Jest mistrzem szpiegów, na litość Merlina! Walczył z ochotą, by potrzeć oczy albo wczołgać się pod sennik, na którym spoczywał jego plecak. Jego pierwszym impulsem było wyrzucenie z siebie: “Nie, nie chcę o tym rozmawiać, nigdy byś nie zrozumiał, co czuję.” Ale zaledwie kilka sekund później zdał sobie sprawę, że to nieprawda. Jeśli ktokolwiek wiedział, jak to jest odejść od kogoś, kogo się kocha, to był to Severus. Zrobił to nie raz, a dwukrotnie.
Oblizując
usta, które nagle wydawały mu się spękane i suche, zapytał nagle:
-
Czy to kiedykolwiek będzie łatwiejsze?
-
Co masz na myśli? – Severus utrzymywał głos cichy i spokojny, ale z dodatkową
nutą otuchy.
-
Odchodzę. Nigdy nie sądziłem… że to będzie tak trudne – westchnął energicznie i
przeczesał palami włosy, sprawiając, że były jeszcze bardziej rozmierzwione niż
zwykle. – Czy ból kiedykolwiek ustępuje?
Severus
milczał przez chwilę.
-
W końcu słabnie – odparł, nie chcąc powiedzieć chłopcu całej prawdy i jeszcze
bardziej go unieszczęśliwiać. Harry musiał być w dobrym nastroju przez resztę
wyprawy, skupiony na zadaniu, które mieli przed sobą, a nie lamentować nad
przeszłością. Wątpliwości i depresja mogą okazać się śmiertelne. Podszedł do
stojącego obok łóżka Harry’ego, wpatrującego się w coś na ziemi i ścisnął ramię
animaga.
-
To nie jest na zawsze, Harry, chociaż na początku może się tak wydawać.
Chłopak
uniósł na niego wzrok.
-
Ty coś o tym wiesz, prawda? – Pokręcił lekko głową. – Obiecałem, że po tym
wszystkim wrócę.
-
To więcej niż ja kiedykolwiek zrobiłem.
-
Mówisz o Rzymie, kiedy spotkałeś na konferencji tamtą kobietę? – uściślił
Harry. – Dlaczego czegoś nie zrobiłeś?
-
Ponieważ to nie byłoby dla niej sprawiedliwe. Nie byłem tylko Mistrzem Eliksirów,
czy nawet profesorem. Byłem szpiegiem, a szpieg nie ma czasu na miłość.
-
Sądzę, że masz niskie mniemanie o sobie.
Jedna
zmarszczona brew uniosła się w łuk.
-
Zakochałeś się pierwszy raz i nagle jesteś ekspertem?
-
Nie… ale może, gdybyś dał temu szansę… - Harry urwał niezręcznie. Nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich ludzi
przeprowadzam tą rozmowę akurat z Severusem. Może wciąż śnię. – Czy
kiedykolwiek… napisałeś do niej po konferencji?
Snape
pokręcił głową. Nie, byłem zbyt wielkim
tchórzem, moje serce rozdarte było między nią a moim obowiązkiem. Było o wiele
łatwiej odejść, niż zostać i ryzykować w następnej chwili stratę serca. Nie
byłem fantazją każdej kobiety, a ona mogła mieć każdego mężczyznę, więc
dlaczego miałaby wybrać mnie, którego życie wypełnione było oszustwem, a
którego serce należało do innej?
-
Czternaście lat to długo, żeby na kogoś czekać, pisklaku. Prawdopodobnie jest
już w szczęśliwym małżeństwie i ma dzieci, albo naucza na jakimś uniwersytecie
we Florencji i już o mnie zapomniała. W przeciwieństwie do Meadowsweet, Harry,
ona nie czekałaby na mnie i w ten sposób jest lepiej.
-
Ty nie zapomniałeś.
Severus
uśmiechnął się autoironicznie.
-
Obawiam się, że to klątwa pamięci fotograficznej.
-Może
to dobrze – sprzeczał się Harry. – Może to oznacza, że byliście sobie
przeznaczeni.
Severus
prychnął.
-
Harry, proszę cię. Jestem zbyt stary, żeby podniecać stary ogień i przypominać
sobie coś, co dla niej prawdopodobnie było przelotnym romansem i niczym więcej.
W przeciwieństwie do mnie, nie narzekała na brak towarzystwa, połowa młodych
mężczyzn na konferencji zawieszało na niej oko. – Ale ona zawiesiła oko na tobie, wyszeptało jego zdradzieckie serce.
Była ledwie świadoma tego, że inni
mężczyźni patrzyli na nią jak na rzadki okaz zioła. Szybko nakazał tej
części siebie zamilknąć. – W każdym razie moja miłość, albo jej brak, nie są
ważne. Dokonałem wyboru dawno temu. Teraz i ty musisz go podjąć.
-
Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie Harry. Nie może mnie prosić, żebym zrezygnował z Sashy. Nie zrobię tego!
-
Musisz odsunąć na bok swoje uczucia w kierunku Meadowsweet na resztę tego zadania, pisklaku. Nie możesz
sobie pozwolić na błądzenie myślami na temat jej oczu, włosów, czy… jakiś
innych rzeczy, gdy będziemy szukać zakazanych przedmiotów, Harry. Twoje
skupienie musi być tylko na nich, bo moment rozproszenia może oznaczać twoją
zagładę. Czy rozumiesz, co mówię? Magia otaczająca następny przedmiot jest
bardzo stara i potężna, i wykorzysta każdą słabość, jeśli dasz jej szansę. Więc
dla własnego bezpieczeństwa, musisz schować pod kluczem swoją miłość do wilczej
dziewczyny. Potem będzie czas na miłość.
-
Nie zapomnę o niej i dotrzymam swojej obietnicy – powiedział uparcie Harry.
-
Tak, wiem. Masz na nadgarstku jej bransoletkę, żeby przypominała ci o swojej
obietnicy. Ale na miłość Merlina, na chwilę odłóż na bok swoje zaloty, Harry, i
pamiętaj, dlaczego tu przybyliśmy i co musimy zrobić. Potrzebuję całego twojego
sprytu, żeby znaleźć kolejnego.
-
Więc wiesz, gdzie on jest?
Severus
skinął głową.
- Uważam, że jest w miejscu, gdzie dorastał Riddle, następny
wpis w dzienniku wspominał o „miejscu początków i końców”. Wspomina też o
miejscu, gdzie chodzili zmarli i jeśli jest to coś, o czym myślę… będziemy
musieli odświeżyć twoje umiejętności przyzywania ognia. Ale najpierw musimy
wrócić do Anglii, a jestem pewny, że Fenrir Greyback wciąż kręci się przy
granicy, czekając na nas i musimy przygotować się, żeby przemknąć się koło
niego. Więc ukierunkuj swoje skupienie, Harry, ponieważ nie możesz do niej wrócić,
jeśli zostaniesz zabity.
- Dobrze, Sev. Postaram się. Ale… to będzie ciężkie.
- Miłość nigdy nie jest łatwa, pisklaku – powiedział cicho
Mistrz Eliksirów, po czym powrócił do kończenia pakowania, dając Harry’emu czas
na pogodzenie się ze sobą.
Harry wznowił pakowanie, wiedząc, że rada Severusa była
rozsądna, ale czuł się urażony faktem, że musiał zrezygnować z czegoś, co
uszczęśliwiało go od chwili, gdy to odnalazł. Chciałby, żeby to nie było
konieczne i mógł być normalnym nastoletnim czarodziejem, który martwi się o
oceny i o to, czy będzie mógł wyjść w weekend, zamiast niszczyć kawałki duszy
zepsutego czarodzieja. Nie chciał skończyć jak biedny Severus, poświęcając
wszystko dla obowiązku i ostatecznie zostając z niczym oprócz samotnego,
pustego miejsca w sercu. Kiedy nadejdzie
nasza kolej, do cholery? – pomyślał ze złością, wpychając swoje dodatkowe
szaty do plecaka. Kiedy przestaniesz bez
przerwy grać bohatera i zaczniesz przeżywać własne życie? Zamknął oczy i
niemal natychmiast pojawiła się przed nimi twarz Meadowsweet. Zacisnął zęby i
odsunął od siebie obraz. Nie teraz. Sev
ma rację. Teraz nie ma na to czasu. Ale któregoś dnia, gdy Riddle zniknie na
dobre, nadejdzie MOJA szansa. Kocham cię, Sasha, bardziej niż cokolwiek innego.
Proszę, nie zapomnij o mnie. Potem zebrał wszystkie swoje uczucia do
wilczej uzdrowicielki i zrobił to, co jego mentor nakazał. Bolało i pozostawiło
okropny ból, kiedy przez to przechodził, jak fantomowy ból utraconej kończyny.
To tylko na
chwilę, nie na zawsze. Tylko póki nie ukończymy tego cholernego zadania, przypomniał sobie, po czym
po raz kolejny przeklął Voldemorta w swojej głowie za zrujnowanie jego życia.
- Trzymajcie się blisko – ostrzegł Darkmoon, gdy podeszli do
granicy między Mrocznym Lasem a terenem należącym do Drakuli. Jak dotąd dwoje
czarodziei i czwórka wilczaków nie napotkała niczego, co mogłoby utrudnić ich
podróż i rzeczywiście atmosfera całego lasu zmieniła się, od kiedy Harry i
Severus uwolnili pierścień strażniczych drzew od więzów Voldemorta. Mgła i cienie
już nie przylegały do pni i gałęzi, ptaki ćwierkały w koronach drew, a
wiewiórki i inne małe stworzenia biegały przez zarośla. Powoli, ale na pewno,
las budził się ze swojego długiego, zimowego snu i odrzucał mrok i ciemność,
powracając do życia. Na pewno nie będzie to nigdy miejsce bezpieczne czy
oswojone, ale nie było już zimne i mroczne, a piękno zamieszkującego jego
głębiny nie było już ukryte. Driady i nimfy, które uciekały ze strachu teraz
powoli wychodziły ze swoich drzew, baraszkując między gałęziami i chichocząc na
łące, śpiewając krótkie melodie na widok wilczaków.
- Pan Wilków – zanuciły, chichocząc. – Chodźcie się pobawić,
dzieci Sylvanoru. Soki w dębach znowu płyną swobodnie i do krainy powróciła
wiosna.
- Potem – powiedział Darkmoon pewnej śmiałej nimfie, która
ośmieliła się zeskoczyć ze zwiniętego pnącza, owinąć wokół niego ramiona i
cmoknąć go w usta. – Mam najpierw do wykonania zadanie.
- Nie ma z tobą zabawy! – nadąsała się ślicznie drzewna
duszyczka. – Tylko praca i żadnej zabawy, humph! – Potem lekko wskoczyła na dąb
nad sobą i zniknęła w chmurze zielonych iskier.
Vlad i Fenris zachichotali.
- Podobasz jej się, sir – powiedział kasztanowo włosy Beta.
– Bardzo.
- Ta, ma na ciebie ochotę, szefie – jęknął Fenris, a jego
niebieskie oczy zmrużyły się wesoło. – Jest też słodka!
Darkmoon przewrócił oczami, starając się bezskutecznie ukryć
rumieniec.
- Driady interesują się każdym męskim osobnikiem, gdy
rozbudza się ich witalność, powinniście to wiedzieć. Chodźcie, już niedaleko do
granicy. Bądźcie teraz czujni. – Zmienił się w wilczą formę i ruszył przodem,
prowadząc.
Harry nie ośmielił się skomentować, ale miał ochotę spytać
starszego chłopaka o zauroczenie drzewnej nimfy, driada była bardzo… zmysłowa i
wcale nie nieśmiała w rozmowie o tym, czego chce! Zerknął na Severusa i
zobaczył, że Mistrz Eliksirów też uśmiecha się ironicznie.
Eris i Sylva parsknęły szyderczo.
- Chodzące, gadające nierozgarnięte dziunie – powiedziała
szyderczo srebrzysto włosa wilczyca. – Ich mózgi są w stanie pomieścić tylko
jedną myśl na raz, a teraz pragną jedynie mężczyzny.
- Nie miałbym nic przeciwko-auuuu! – wrzasnął Fenris, gdy
Eris uderzyła go ostro w głowę.
- Kiedykolwiek zobaczę, jak zawieszasz oko na jednej z tych
zwariowanych ekolożek, a obedrę cię ze skóry i powieszę, żebyś wyschnął –
warknęła na niego, a jej oczy błysnęły niebezpiecznie.
- Nie mówiłem poważnie, Eris, przecież wiesz – powiedział
przepraszająco, zdając sobie sprawę, że popełnił ogromny błąd podziwiając inną
dziewczynę przed swoją partnerką. – Jesteś moją jedyną, choleryczko. –
Pociągnął ją do siebie i pocałował mocno, nim ją puścił.
Eris wyglądała na udobruchaną, a Vlad jęknął.
- Na litość księżyca! Przestańcie się sprzeczać, zanim
rozerwę was oboje! Idź na zwiad z Darkmoonem, Eris. Ja będę miał oko na pana
Tylko-Patrzę. Sylvia, idź z nią.
Jej siostra skinęła w geście potwierdzenia, po czym zmieniły
się w wilki i podążyły za swoim przywódcą z uniesionymi ogonami, najwyraźniej
nie sądząc, by driady miały się czym chwalić.
Winterknight rzucił pogardliwe spojrzenie na brata wilczaka,
który zarumienił się i zawiesił głowę, po czym stał się dużym, srebrnym
wilkiem, który posłusznie opuścił ogon i skoczył na zwiad na prawo od grupki.
- Niech padnę trupem, jeśli będę zachowywał się tak
idiotycznie z powodu kobiety – wymamrotał Vlad, krocząc z naciągniętym łukiem
obok Harry’ego, zupełnie cicho, pomimo gałązek i martwych liści, które
zaśmiecały poszycie lasu.
- Więc nigdy nie byłeś zakochany? – zapytał Harry.
- Nigdy i wolę, żeby tak zostało. To tylko kłopoty. Spójrz
na Fena i Eris. Fen jest świetnym zwiadowcą, jednym z naszych najlepszych, ale
w pobliżu swojej towarzyszki ma pstro w głowie i wariuje. Nie, dziękuję! Gdybym
chciał stracić mózg, pobiegłbym i walnął głową w drzewo.
- Może po prostu nie spotkałeś jeszcze odpowiedniej
dziewczyny – drażnił się z nim Harry.
Vlad wydał z siebie zduszony odgłos.
- Słuchaj, kochasiu, tylko dlatego, ze ty i Meadowsweet
jesteście tak bardzo zakochani, nie oznacza, że reszta z nas chce zostać
bezmózgimi owcami i ganiać za spódniczkami. Potrzebuję dziewczyny tak, jak
plagi pcheł.
I z tymi słowami on również się przemienił, w mgnieniu oka
stając się biało-rudym wilkiem, skutecznie kończąc rozmowę.
Jednak wszelkie przekomarzanie ustało, gdy zbliżyli się do
granicy, a wilczak stanął w pogotowiu, ponieważ na granicy wędrowali ich
wrogowie. Byli jakieś pięćdziesiąt jardów od skraju lasu, kiedy Darkmoon
przemienił się z powrotem i szedł obok Severusa i Harry’ego, zesztywniał i
uniósł dłoń.
Dwójka czarodziejów zamarło, a Darkmoon przechylił głowę i
powąchał wiatr. Obnażył zęby w cichym warknięciu. Potem syknął:
- Wilkołaki! Blisko, nie dalej niż dziesięć stóp.
- Jak wielu? – wyszeptał ledwie słyszalnie Severus.
- Sądzę, że dziesięciu lub dwunastu. Bądźcie gotowi do
przemiany i odlotu. Razem z resztą rozproszymy ich na tyle długo, abyście mogli
przekroczyć granicę – polecił Darmoon.
- Ale jak poradzicie sobie z dziesięcioma czy dwunastoma
wilkołakami? – zaprotestował Harry. – Was jest tylko piątka.
Darkmoon poklepał go szorstko po ramieniu.
- Mały bracie, zostaw wilkołaki nam. Urodziliśmy się po to,
by z nimi walczyć. Jeśli jest taka potrzeba, potrafię pokonać dwóch na raz,
Vlad jest niemal tak dobrym wojownikiem, jak ja, a Fen, Eris i Sylva też nie są
naiwniakami. Nie martw się, jastrzębi chłopcze. Skoncentruj się tylko na
wydostaniu stąd i powiedz o nas Ministerstwu, jak pomogliśmy wam zniszczyć tego
drania, Voldemorta. – Uścisnął nadgarstek Harry’ego w pożegnaniu wojownika. –
Powodzenia, dzieciaku.
Potem odwrócił się do Severusa i uścisnął go tak samo.
- Uważaj na siebie. Pilnuj tyłów i niech blask księżyca wam
przyświeca.
- Wam też, Eriku. Poinformujemy naszego Ministra, że mamy
wobec wilczaków wielki dług. – Severus oddał uścisk dłoni, po czym odsunął się.
- Kiedy usłyszycie moje wycie, będziecie wiedzieć, że to
czas na przemianę – powiedział Darkmoon, po czym przemienił się w czarnego
wilka naznaczonego świętym półksiężycem bogini, którą czcili, Seleny, córki
Nocy.
Czarny wilk przykucnął z wyszczerzonymi zębami, a z jego
gardła wydobyło się upiorne warczenie. Bursztynowe oczy płonęły bitewną furią,
całe futro na jego grzbiecie zjeżyło się, sprawiając, że wydawał się dwa razy
większy niż był w rzeczywistości.
Ten sam warkot odbił się echem z gardeł pozostałej czwórki.
To sprawiło, że skóra Harry’ego pokryła się ciarkami, ponieważ dźwięk ten
całkowicie jeżył włosy i wypełniony był niepohamowaną dzikością.
Wszyscy wokół nich słyszeli straszne warczenie i wycie, gdy
wilkołaki wyczuły swoich śmiertelnych wrogów i zamknęły wokół nich krąg.
Dłoń Severusa zacisnęła się na ramieniu Harry’ego.
- Czekaj na sygnał Darkmoona – mruknął cicho do ucha
spiętego ucznia. Walczył ze sobą, by nie chwycić za różdżkę, ponieważ odgłosy
wilkołaków popychały go na krawędź, ale starał się odepchnąć stary strach na
tył swojego umysłu. Wiedział, że rada Darkmoona jest słuszna i ufał instynktom
alfy. Ale mimo to, wycie wywoływało dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. – Cholerne
wilkołaki! – wypluł.
Dłoń Harry’ego uniosła się, by krótko uścisnąć jego własną i
poczuł pocieszenie w tym dotyku.
Potem usłyszał ciche pohukiwanie sowy, gdy Hedwiga usiadła
nad ich głowami.
- Przygotuj się do lotu, panno Miękkie Piórka – powiedział
Severus do sowy śnieżnej.
Hedwiga w odpowiedzi zamrugała swoimi pięknymi oczami.
Wilkołaki dało się już zobaczyć, jak skradały się od dołu i
góry, krążąc na zniekształconych tylnych łapach, krzywych, szponiastych,
porośniętych szarym, brudnym futrem. Byli straszliwą parodią prawdziwych
wilków, z garbatymi grzbietami, barkami wypełnionymi mięśniami, ogromnymi
paszczami, pełnymi ostrych zębów i oczami, które płonęły przebiegłością i
szaleństwem. Ich pyski były szpiczaste, ogony nagie, za wyjątkiem kępki futra
na końcu. Były w większości w kolorze stalowoszarym, a największy był pokryty
szarymi i czarnymi cętkami z dużym pasem szarości na jego plecach i ogonie.
Jego oczy były chorobliwie czerwonawo-żółte, a kiedy zobaczył Darkmoona,
odrzucił głowę do tyłu i zawył.
Dźwięk odbił się echem wśród drzew, pełen szaleństwa i
nienawiści.
- Greyback – warknął Severus, a jego czarne oczy zapłonęły.
Jego uścisk na ramieniu Harry’ego zacisnął się boleśnie.
Darkmoon wyskoczył nagle, poruszając się z niewiarygodną
prędkością. Uderzył w Greybacka i ugryzł mocno, jego zęby ledwo ominęły gardło,
gdy Greyback szybko odwrócił się i podniósł szponiastą łapę. Zamiast w gardło,
wilczak wgryzł się mocno w ramię wilkołaka, po czym puścił i odwrócił się, by
lepiej chwycić. Gdy to zrobił, zawył długo i nisko, dając reszcie sfory sygnał,
by się przyłączyli.
Eris, Fenris, Sylva i Vlad wyskoczyli zza drzew i
zaatakowali pozostałe wilkołaki, trzymając je z dala od dwóch animagów, którzy
już przemienili się w swoje jastrzębie formy i pomknęli w niebo.
Hedwiga również zerwała się z drzewa i dołączyła do nich w
powietrzu.
Freedom zawahał się, spoglądając w dół na wilczaki walczące
z wilkołakami, na sploty srebrnego, rdzawego i szarego futra, kły i pazury.
Krew płynęła z błyskawicznie szybkich cięć i przyciemniła kolor gleby na
szkarłatny. Jednak, co niewiarygodne, mimo przewagi liczebnej, wilczaki jakoś
się trzymały.
Wielkie wilki były szybsze niż ich przodkowie, były w stanie
odwracać się i skręcać jak derwisze, a ich szczęki były niezwykle potężne.
Freedom widział, jak Sylva ugryzła dłoń wilkołaka i złamała ją jak gałązkę,
sprawiając, że potwór krzyknął w agonii, póki wilczyca nie skoczyła na niego i
nie uciszyła szybkim ugryzieniem w szyję.
Fenris i Eris połączyli się w drużynę, krępując wilkołaka
między sobą, a potem zabijając.
Vlad w kilka chwil wykończył swojego przeciwnika, po czym
ruszył na następnego, próbującego skoczyć na Darkmoona od tyłu. Wilkołak nawet
nie zorientował się, co w niego uderzyło. Vlad odbił się od dwóch pni i
wykorzystał rozpęd, by uderzyć w paskudne stworzenie, łamiąc mu kark jednym
ugryzieniem.
- Freedom! Chodź, nie
marnujmy czasu, który nam dają! – zawołał Warrior, więc jastrząb niechętnie
odwrócił się i podążył za większym ptakiem z lasu, w skąpaną w słońcu łąkę.
- Walczcie dzielnie,
przyjaciele! Kree-arr!
Słońce na krótką chwilę oślepiło oczy jastrzębia,
przyzwyczajonego do stłumionego światła lasu. Zamrugał i zmrużył oczy, czując
się dziwnie z powodu tak dużej ilości światła, ale potem jego źrenice
przyzwyczaiły się i mógł widzieć bez problemu.
Poniżej znajdował się Mroczny Las, rozległa dzicz
rozciągająca się aż do Karpat. A na wschodzie znajdował się szary stos kamieni,
który był zamkiem Drakuli. Wynurzał się nad horyzontem jak wielki złowieszczy
sęp.
Freedom zmrużył oczy, próbując zrozumieć, czym była wielka,
czarna chmura, która unosiła się nad zamkiem. Wydawało się, że porusza się w
ich kierunku w bardzo szybkim tempie, a nie było wiatru, który mógłby ją
napędzać. Niespokojny zawołał do Warriora:
- Warrior, co to jest?
Zbliża się od nas.
Jastrząb zatrzymał się, gotowy by zbesztać pisklaka za
marudzenie zamiast latania. Jego bursztynowe oczy zwróciły się w kierunku,
gdzie patrzył Freedom i niemal spadł z nieba w szoku.
- Na ducha wielkiego
Merlina! To stado maldecorvae!
- Co to? Stado czego? – zaskrzeczał Freedom, nagle
będąc w stanie rozróżnić pojedyncze postacie w chmurze. – Warrior, to ptaki!
Całe stado ptaków!
- Maldecorvae to jedne z najwstrętniejszych ptaków, jakie
kiedykolwiek mógłbyś spotkać – odparła Hedwiga, a jej oczy
wirowały z przerażenie. – To gigantyczne wrony z dziobami ostrymi jak
miecze, a żyją by rozdzierać, rozszarpywać i zabijać. Słyszałam, że Drakula
trzyma stado maldecorvae w swoim zamku. Chyba plotki są prawdziwe.
Teraz Freedom był w stanie
dostrzec wielkie wrony, każda była wielkości jego samego albo nieco większa,
trzepotały skrzydłami, lecąc w ich kierunku. Ich oczy były czerwone i wydawały
się świecić ognistym światłem. Skrzeczały nisko, co irytowało jego wrażliwe
bębenki słuchowe.
Wrzasnął w ich kierunku w
wyzwaniu.
- No dalej, czarne diabły!
Jestem na was gotowy!
Warrior podleciał i trącił go brutalnie.
- To nie czas na
głupie bohaterstwo, pisklaku! Leć! Nie możemy liczyć na pokonanie tak wielu.
Myślę, że jest ich ponad sześćdziesiąt. Leć!
Freedom nie zadawał sobie trudu, by kwestionować swojego
mentora, odwrócił się na czubku skrzydła i zaczął odlatywać od ciemnej hordy
tak szybko, jak tylko mógł.
Maldecorvae podążyły za nimi, wykrzykując ostro w chórze.
- Krew i mięso tuż
przed nami. Przekąseczka dla nie mogących się najeść, oto nasz darmowy obiad!
Chodźcie, małe jastrzębie, i pobawcie się z nami. Zagramy w Leć i Walcz, a
wtedy nauczymy was znaczenia prawdziwego drapieżnika i ofiary. Kraw! Kraw!
Freedom obraźliwie machnął ogonem w stronę maldecorvae.
- Udławcie się tym,
ohydne, śmierdzące padliną skrzydlate szczury. Właśnie tym jesteście, szczurami
ze skrzydłami! Złapcie mnie, jeśli umiecie!
Potem nabrał dodatkowej prędkości, co dało mu mniej więcej
cztery uderzenia skrzydeł przewagi.
Freedom był najszybszym lotnikiem z trójki drapieżników,
chociaż Severus był najbardziej wytrzymały, a Hedwiga była najcichsza i
najbardziej zwinna.
Cała trójka pędziła przez niebo, wykorzystując każdą uncję
swojej prędkości, by wyprzedzić stado maldecorvae, którego liczebność przerosła
słońce, kiedy przez chwilę nad nim leciały. Gigantyczne wrony nie potrafiły
latać szybko, ale były nieustępliwe i głodne. Drakula trzymał ja w żelaznych
klatkach i karmił mniej więcej raz w tygodniu, wypuszczając je tylko wtedy, gdy
został o to poproszony albo chciał zapolować z nimi. Wiecznie głodne i w
połowie oszalałe z powodu bycia zwierzakiem notorycznie okrutnego wampira, maldecorvae
pożerały wszystko, co się ruszało, ludzi czy zwierzęta, bez odrobiny wyrzutów
sumienia. Dziesiątki matek w Transylwanii straszyły źle zachowujące się dzieci,
grożąc im, że „jeśli będą niegrzeczne to przylecą maldecorvae i zadziobią je na
śmierć”. Były również znane jako oczy i uszy hrabiego Drakuli, zapracowały
sobie na taką reputację.
Warrior sądził, że maldecorvae zatrzymają się przy granicy
Transylwanii, ale złośliwe wrony nie okazywały oznak tego, by miały spowolnić.
Niektóre ptaki słabły i wycofywały się, ale to nie wystarczało. W ogóle nie
wystarczało.
Gołębiarz przyspieszył się, modląc się, żeby na granicy
utworzono jakiś rodzaj osłony, który powstrzymałby drapieżne ptaki. Ale kiedy
przez nią przekroczył, a zaraz za nim Freedom i Hedwiga, odwrócił głowę i ku
swojemu przerażeniu zobaczył, że stado maldecorvae wciąż nadlatywało, dźwięk ich
skrzydeł był jak bicie gigantycznego serca, a szorstkie krakanie i wrzaski
brzmiały jak legion przeklętych, wypuszczonych z trzewi piekła.
Gołębiarz szybko policzył ptaki i wyszło mu pięćdziesiąt, co
było wciąż przytłaczającą liczbą.
- Leć, pisklaku! –
ponaglił słabnącego Freedoma, który również odwrócił się i ogarnął go strach na
widok tak wielu ostrych jak brzytwa
dziobów i szorstkich pazurów. Oczy maldecorvae świeciły nienaturalnie
krwistoczerwonym światłem, a ich matowe, czarne pióra wydawały się pochłaniać
światło słoneczne.
Freedom leciał hardo, zmuszając swoje skrzydła do chwytania
każdego podmuchu wiatru, napinając do maksimum swoje mięśnie. Przeraźliwe
krzyki maldecorvae odbijały się echem w jego uszach i napełniały go
przerażeniem, więc wykorzystał ten strach, by jeszcze bardziej się rozpędzić.
Wrony nie mogły się z nim równać, jeśli chodziło o szybkość, która była
pojedynczą przewagą nad złymi ptakami, więc wykorzystał ją bezlitośnie.
O długość skrzydła leciał Warrior, a po jego przeciwnej stronie
Hedwiga, lecąca cicho i pewnie. Sam widok jego towarzyszy sprawiał, że jego
serce przestawało panikować.
Wylecieli z Transylwanii w Rumunię, a maldecorvae wciąż za
nimi podążały.
Cała trójka leciała ponad godzinę, walcząc z nagłymi powiewami wiatru, dochodzącymi od Karpat. Okazało się to jednak błogosławieństwem w nieszczęściu, ponieważ maldecorvae nie były dobrymi lotnikami i niektóre zostały wyrzucone z pościgu przez podstępne podmuchy wiatru.Mimo wszystko Warrior czuł, że jeśli nie zrobią czegoś drastycznego, maldecorvae ostatecznie ich dogonią i zaatakują zmęczone lataniem ptaki w tłumie, niszcząc ich.
Spojrzał na Freedoma, wyraźnie widząc jego zmęczenie, a potem na Hedwigę, która wciąż wyglądała dobrze, ponieważ szkolenie na sowę pocztową stawiało ją w dobrej pozycji.
- Nie mamy czasu, żeby lecieć jak
bezmyślne kolibry. Musimy kilku zlikwidować, a może to przekona resztę, że nie
jesteśmy łatwą zdobyczą.
Zatoczył nagle koło, trącając Freedoma.
- Freedom, leć do przodu. Leć szybko i nie
zadawaj pytań.
- Ale Warrior…
- Słuchaj mnie, pisklaku! Jeden z nas musi
uwolnić się z tej pułapki i przeżyć, żeby zniszczyć ostatnie horkruksy.
Pamiętaj o swojej przysiędze! - warknął gołebiarz. - Teraz leć! - I podleciał prosto do
zaskoczonego jastrzębia i mocno dziabnął go w ogon.
Freedom zaskrzeczał z oburzeniem i zgodnie z rozkazem szybko odleciał od gołębiarza.
Warrior spojrzał na Hedwigę.
- Myślisz, że możesz kilku ze mną pokonać,
Hedwigo?
- Z czystą przyjemnością poślę te
śmierdzące myszołowy do piekła, Warrior! - zahukała z niecierpliwością Hedwiga, a jej oczy
zapłonęły.
Dwójka zaczęła lecieć w górę po błękitnym sklepieniu nieba, czekając na pojawienie się maldecorvae z zakrzywionymi szponami.
Freedom okręcił się w powietrzu, zły, że nakazano mu się oddalić jak dziecku, ale nie próbował dołączyć do bitwy. Wiedział, że rozumowanie Snape’a było celne. Wiedział, że jak najszybciej powinien lecieć na zachód przez Rumunię, a potem na południe, do Włoch, gdzie ciepły wietrzyk Morza Śródziemnego ukoi jego zmęczone skrzydła.
Nie mógł jednak znieść myśli opuszczenia towarzyszy, nie wiedząc, jak sobie poradzili.
Unosił się więc w powietrzu i patrzył, jak Warrior i Hedwiga czają się na stado maldecorvae, podziwiając czystą szybkość swojego mentora i towarzyszki, gdy spadali z nieba na czarną chmurę.
Maldecorvae nie były przygotowane na atak ze strony swojej zdobyczy i zostały całkowicie zaskoczone. Szpony i ostre jak brzytwa dzioby drapieżników mocno szarpały, łamały i krępowały. Maldecorvae zaskrzeczały, czarne pióra spadły w dół w kierunku ziemi wśród rozbryzgów krwi oraz zmiażdżonych, połamanych ciał.
Nim maldecorvae mogły się przegrupować i zaatakować dwa większe ptaki, Warrior i Hedwiga ponownie wspięli się w niebo i choć próbowały, żadna z wron nie mogła złapać dwójki przed dotarciem do szczytu ich wspinaczki, by potem po raz kolejny zanurkować jak błyskawice, okropnie ostre szpony i dziób jastrzębia zebrały wielkie żniwo.
W ciągu pięciu minut Warrior i Hedwiga zabili lub zrzucili z nieba dwadzieścia ogromnych ptaków. Byli poobijani przez skrzydła maldecorvae, doznali kilku skaleczeń i cięć od dziobów kruków i ich ostrych pazurów, ale nie było to nic poważnego. Sowa i gołebiarz wiedzieli, jak radzić sobie w walce w zwarciu, potrafili w jednej chwili odwrócić się, uniknąć uderzeń maldecorvae i w drugiej sekundzie powrócić do poprzedniej pozycji.
Freedom obserwował z podziwem, jak dwójka drapieżników rozrywa stado na strzępy. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego do bitwy szalejącej po rumuńskim niebie, kiedy to wrony próbowały zranić sowę i jej jastrzębiego towarzysza, podczas gdy ta dwójka leciała ramię w ramię w zwarciu bojowym, który zapierał dech w piersiach myszołowa.
Nigdy nie sądziłem, że Hedwiga potrafi tak walczyć. A Warrior, wiedziałem, że jest dobry, ale nie aż tak. Merlinie! Połowa tego cholernego stada jest albo martwa, albo rozproszona. Tak bardzo chciałbym podlecieć i pomóc, ale Warrior mnie zabije, jeśli go nie posłucham. A obiecałem, że będę robić to, co mi każe, nie zadawać pytań, kiedy dojdzie do walki.
Tak więc z ciężkim sercem, Freedom odwrócił się od bitwy i zaczął lecieć na południowy zachód, ufając, że umiejętności jego towarzyszy poprowadzą ich bezpiecznie przez walkę.
Warrior i Hedwiga wykonali ostatnie uderzenie niczym błyskawice, nim zauważyli, że maldecorvae zaczęły znikać we własnych cieniach i uznały, że wystarczająco zostały pokonane. Za obopólną milczącą zgodą jastrząb i sowa odwrócili się i zaczęli lecieć za młodym rdzawym ptakiem, zmęczeni i obolali, ale triumfujący.
- No, Warrior! Pokazaliśmy tym podstępnym
padlinożercom, kto tutaj rządzi, prawda? - zahukała radośnie Hedwiga, pomimo straconych piór i cięć
szpecących jej śnieżną pierś.
- Dokładnie, moja pani. Te czarne tchórze
odlatują z podkulonymi ogonami jak zganione kundle. Wracają do swojego
mrocznego pana. by kulić się i jęczeć, jak to nie udało im się złapać trójki
drapieżników. Chodź, znajdźmy pisklaka, a potem miejsce na odpoczynek. Jestem
bardziej zmęczony, niż się spodziewałem.
Dwójka dogoniła Freedoma w ciągu dziesięciu minut, a potem w trójkę poszukali miejsca, gdzie mogli się bezpiecznie przespać, ponieważ wszyscy byli wyczerpani.
W końcu Hedwiga zauważyła dużą stodołę i wlecieli do środka przez okno na strychu, by zasiąść tam ponad ryczącymi krowami i kozami, by spać tam spokojnie przez moc i do białego rana.
Po wyleceniu ze stodoły zapolowali na królika i kilka ryjówek, nim w końcu ruszyli dalej.
Niemal dotarli do Rzymu, gdy zauważyli, że ich prześladowcy powrócili, jednak tym razem nie było to tylko maldecorvae, ale również wilkołaki.