Harry poszedł spakować się po śniadaniu, wiedząc, że wkrótce muszą ruszać, ale był bardzo niechętny, tak jak wtedy, gdy opuszczali Sylvanor. Schował koszulkę do plecaka i zastanowił się, dlaczego za każdym razem, gdy zaczynał lubić jakieś miejsce, musiał je opuścić. Zwykle nagle i pod osłoną nocy. Typowe. Choć raz chciałby odejść skądś bez pośpiechu, jak normalny człowiek, zamiast uciekać jak zając goniony przez upartego psa.
Uniósł
wzrok i zobaczył, jak Jace opiera się niedbale o framugę.
-
Spakowany, Harry?
-
Tak. Ale z pewnością chciałbym zostać trochę dłużej – powiedział tęsknie.
-
Wiem. To miejsce ci się coraz bardziej podoba, co?
Harry
skinął głową.
-
Choćby nawet i skromny…
-
Nie ma to jak w domu – dokończył cicho czytający. – To prawda. Szkoła jest
super i w ogóle, chyba że Malfoy jest dupkiem, ale cieszę się, jak jestem w
domu.
-
Powiedziałbym, że znam to uczucie, ale… nigdy tak naprawdę nigdy wcześniej nie
miałem miejsca, które mogłem nazwać domem. Privet Drive cztery było tylko
miejscem, gdzie mieszkałem latem, ponieważ Dumbledore nie pozwoliłby mi zostać
w szkole.
-
Ach. Twoi krewni byli do niczego, prawda?
Harry
zaśmiał się krótko.
-
Można to tak ująć. Nie lubili magii, nie lubili mnie i pewnie mieli nadzieję,
że w każdym roku nie wrócę już po zakończeniu semestru. Niestety wracałem.
-
Ale teraz mieszkasz z profesorem, prawda?
-
Tak, ale tak naprawdę nie miałem szansy, by mieszkać w jego domu, ze względu na
naszą misję. W ogóle nie postawiliśmy stopy w tym miejscu, po prostu
przenieśliśmy tam nasze kufry. A mimo to jestem pewny, że będzie to pałac w
porównaniu z Dursleyami. – Harry zarzucił plecak na ramię. – Będę za tym
miejscem tęsknić.
-
W każdej chwili możesz wrócić, Harry – powiedział szczerze Jace.
-
Dzięki, dzieciaku. – Harry uśmiechnął się do niego. Spędzanie czasu z
Witherspoonami sprawiało mu przyjemność tak samo, jak kiedy przebywał u
Weasleyów. I podejrzewał, że to samo czuł pewien Mistrz Eliksirów.
Dwaj
przyjaciele przeszli korytarzem do sypialni Severusa, gdzie ten również się
pakował i usłyszeli znajomy głosik:
-
Gdzie idziesz, profesorze Sevi?
Severus
podniósł wzrok znad chowania ostatnich rzeczy do plecaka i zobaczył, że Jilly
stoi w drzwiach, kciuk miała częściowo w ustach, jej zielone oczy – które
przypominały mu o Lily – patrzyły pytająco.
-
Obawiam się, że muszę wyjechać, Jilly. Widzisz, muszę dokończyć ważną pracę i
chociaż chciałbym zostać dłużej, nie mogę.
Twarz
dziewczynki przybrała wyraz skrajnego nieszczęścia.
-
Nie! Proszę, nie idź! Nie chcę, żebyś szedł! – Rzuciła się na niego, chwytając
go za kolana i ukrywając głowę w jego szatach. – Nie-e-e! Proszę, zostań ze
mną! Potsebuję cię… do czytania i obiecałeś, że mi pokażasz, jak się robi
eliksiry! – ryknęła, jąkając się między szlochami. – Potrzebuję mojego Sevi!
Severus
po prostu stał, nie mogąc znaleźć słów, patrząc w dół na rozhisteryzowane
dziecko, owinięte wokół jego nóg i czując się z każdą minutą coraz bardziej
nieszczęśliwy. Nie wiedział, co robić albo jak zareagować, bo żadne dziecko
nigdy go tak nie prosiło, by został. Czuł jej smutek, uderzał jak strzała w
jego serce, bo Jilly była tak zdenerwowana, że przekazywała mu swoje emocje.
Jace
i Harry wymienili spojrzenia.
O-oł.
Weszli
do pokoju Severusa i znaleźli tam nieszczęśliwego profesora, który
bezskutecznie próbował przekonać dwulatka, by do niego nie przylegał. Ale Jilly
była jak bluszcz, nie dała sobą ruszyć i nadal płakała w jego szaty.
-
N-n-nie chcę, żebyś sz-szedł, Sevi!
Jace
ukląkł przy swojej siostrze.
-
Hej, Jilly, cukierku. Hej! Zostawiasz na szatach profesora pełno swoich słonych
smarków. Przestań ryczeć i na mnie spójrz, dobra?
Ale
Jilly nie chciał tego zrobić. Pozostała z twarzą wciśniętą mocno w szaty
Snape’a, czkając i pociągając nosem.
-
Idź sobie, Jace! Nie chcę cię widzieć!
-
Pewnie, że chcesz. Jestem twoim starszym bratem – powiedział cierpliwie Jace. –
Posłuchaj, Jilly. Wiem, że jesteś smutna, że Harry i profesor Snape muszą
odejść, ale zobaczysz ich znowu.
-
Nie-e.
-
Zobaczysz, gdy tylko skończą swoją pracę.
-
Kiedy? Jutro?
-
Uch… - Spojrzał na Harry’ego. Harry odepchnął Jace’a i ukląkł obok niej.
-
Jilly, zobaczymy się wkrótce. Nie mogę ci powiedzieć, kiedy, bo to, co robimy,
może trochę potrwać, ale zobaczymy się przed rozpoczęciem szkoły. Zaufaj mi.
Jilly
pociągnęła nosem.
-
A co z moim Sevim? – Uniosła swoją załzawioną buzię i spojrzała Snape’owi
prosto w oczy.
Severus
przykucnął i podniósł ją na kolano. Wyciągnął chusteczkę z rękawa i delikatnie
otarł jej twarz.
-
Jillian Witherspoon, złożę ci najpoważniejszą obietnicę, że zobaczymy się
ponownie przed końcem lata.
-
Tak?
-
Tak. Obiecuję – powiedział stanowczo i obaj chłopcy wiedzieli, że przejdzie
przez piekło, by dotrzymać słowa przytulonej do jego kolan dziewczynce. – A
teraz wyświadcz mi przysługę, maleńka, i przestań płakać. W przeciwnym razie
twoja twarz już taka zostanie. Zupełnie jak posąg, a tego chyba nie chcesz,
prawda? – Drażnił się delikatnie, wycierając jej nos.
-
Tak się stanie?
Severus
zakaszlał, a Jace i Harry zachichotali za dłońmi z niewinności dziecka.
-
Jeśli nie przestaniesz płakać. A teraz wydmuchaj nos.
Zaczekał,
aż to zrobi, po czym usunął chusteczkę i poklepał ją po plecach.
-
No. Czy pamiętasz, jak liczyliśmy z głodną gąsienicą?
Jilly
skinęła głową.
-
Dokładnie to możesz robić, póki nas znów nie zobaczysz, w urodziny Harry’ego –
poinstruował Severus. – Możesz zakreślać czerwone iksy na kalendarzu tą
specjalną kredką. Urodziny Harry’ego są trzydziestego pierwszego lipca. –
Zrobił szybki gest i jeden z wielu szkolnych kalendarzy, które dostał w ciągu
roku, pojawił się w jego dłoni, podobnie jak jaskrawoczerwona kredka. – To dla
ciebie. Nie zapomnij skreślać każdego dnia. Dobrze?
Przycisnęła
kalendarz i kredkę do siebie.
-
Dam to mamusi. – Potem rzuciła się mu na szyję. – Będę tutaj – stwierdziła, wskazując na jego klatkę piersiową i swoją.
Przytulała go przez długi czas. Potem przeszła na kolanach do Harry’ego i
potraktowała go tak samo.
Czuł
się raczej zakłopotany i niezręcznie, ponieważ nikt nigdy wcześniej nie płakał,
gdy odchodził, nie mówiąc już o małej dziewczynce, ale przytulił Jilly mocno i
obiecał, że przypomni „jej Seviemu”, gdyby ten zapomniał o obietnicy.
Severus
rzucił mu piorunujące spojrzenie.
Jace
zachichotał.
Severus
skrzywił się.
-
Coś zabawnego, panie Witherspoon?
-
Zabawnego, proszę pana? – zapytał, starając się wyglądać całkowicie niewinnie.
– Tylko jeśli pan myśli, że patrzenie, jak moja mała siostrzyczka rozpada się
na kawałki z powodu mojego ulubionego profesora i najlepszego przyjaciela jest
zabawne – zachichotał bezradnie.
-
Bezczelny! – mruknął Snape, udając zirytowanego.
Jace
po prostu roześmiał się głośniej.
-
Proszę przyznać, proszę pana, też się to panu podoba. To trochę pochlebia, gdy
ktoś się o nas troszczy.
Usta
Severusa niechętnie wykrzywiły się w coś przypominającego uśmiech. Jego
sprytny, zbyt spostrzegawczy uczeń miał rację. Pochlebiała mu świadomość, że
mała dziewczynka tak bardzo kochała jego, złośliwego profesora.
Nadal
chichocząc, Jace pochylił się i wziął Jilly od Harry’ego.
-
Chodź tu, chochliku. Oni muszą iść, ale wrócą.
Jilly,
chociaż wciąż zdenerwowana, nie płakała już, chowając głowę w ramieniu Jace’a.
-
Harry, wszystko gotowe?
-
Tak. Możemy odejść, gdy tylko zechcesz.
Severus
zarzucił plecak na ramię, po czym spojrzał na swojego praktykanta.
-
Wyjedziemy, gdy tylko pożegnamy się z naszymi gospodarzami.
-
Mama i tata są w kuchni – powiedział usłużnie Jace.
Dwaj
starsi Witherspoonowie patrzyli na siebie z niepokojem nad filiżankami
parującej kawy, najwyraźniej komunikując się za pomocą swoich umysłów, a nie
ust. Jednak oboje spojrzeli w górę, gdy Harry i Snape weszli.
-
Grace. Jasper – powiedział poważnie Severus. – Żałuję, że muszę się z wami
pożegnać, ale w takich okolicznościach, nie mogę zwlekać. Razem z Harrym
musimy…
Nigdy
nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie rozległo się straszliwe,
wibrujące wycie, którego Harry miał nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć, dzikie
i mrożące krew w żyłach.
-
Severusie! Wilkołaki wróciły! – krzyknął. – Ale jak?
Jasper
zerwał się na nogi, jego zwykle spokojne rysy stały się twarde jak kamień.
Jedną ręką chwycił swój amulet. – Jace, zabierz Jilly do kryjówki i czekaj cie
tam, póki cię nie wezwę.
-
Ale tato…
-
Rób, co ci mówię, Jace Archimedesie Witherspoon – rozkazał surowo jego ojciec. –
Jeśli będę wiedział, że jesteście bezpieczni, będę mógł się skoncentrować.
Idźcie!
-
Tak jest – westchnął Jace.
-
Tatusiu! – krzyknęła Jilly, sięgając po niego.
Jasper
przytulił ją i oddał swojemu synowi.
-
Jilly, kochanie, idź z Jacem i zagrajcie w grę. W chowanego. Chcę, żebyś ukryła
się ze swoim bratem w specjalnym pokoju i była bardo cicho, póki się nie
zawołam. Możesz to dla mnie zrobić?
Jilly
włożyła kciuk do ust i skinęła głową.
-
Dobrze.
Grace
podeszła, by również przytulić swoje dzieci, starając się zignorować mrożące
krew w żyłach wycie, które wydawało się jednocześnie promieniować ze wszystkich
stron.
-
Uważajcie. Kocham was oboje.
Jace
skinął głową, przełykając ciężko.
-
Powodzenia, Harry, profesorze Snape. – Potem zszedł do piwnicy, by ukryć się w
specjalnym pomieszczeniu, które zbudowali jego rodzice, gdy Voldemort po raz
pierwszy się odrodził.
Jilly
pomachała mu przez ramię, wołając:
-
Kocham was, Haly, plofesorze Snape.
Harry
uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak przerażony.
-
Jak nas znaleźli? Sądziłem, że osłony nie mogą być przełamane.
Jasper
spojrzał na niego i powiedział cicho:
-
Tristan poinformował, że wilkołaki mają wśród nich Szpiera. Szpier to
czytający, który podąża starymi drogami Władców Umysłów i jeden z takich mógł
naruszyć nasze zabezpieczenia. Musieli długo szukać kogoś z jego rodzaju, nie
tolerujemy ich Turaj.
-
Ale jeden tu jest – syknęła Grace, a jej oczy były twarde jak agat. –
Severusie, Harry, lepiej idźcie. Poradzimy sobie ze Szpierem i wilkołakami.
Ledźcie, jastrzębie! I owocnego polowania!
-
Jeśli jesteście pewni… - powiedział Mistrz Eliksirów, czując się winny, że ich
obecność sprowadziła to na tą spokojną społeczność.
-
Nic nam nie będzie – nalegał Jasper. Jego oczy były jednak daleko, gdy
rozmawiał z innymi w małej wiosce.
-
Bądźcie ostrożni – powiedział Harry, również czując się winny. – Przepraszamy.
Jasper
przytulił go.
-
Nie masz za co, synu. Niebezpieczeństwo przychodzi, gdy tego chce. Idźcie.
Bezpiecznej podróży do Hogwartu.
Po
tym, jak Grace go przytuliła, dwaj czarodzieje przemienili się w animagiczne
formy i wylecieli przez okno.
Freedom
okrzykiem wezwał Hedwigę z drzewa i wkrótce w powietrzu dołączyła do nich
śnieżna sowa.
Okrążyli
wioskę i zobaczyli, że wszyscy mężczyźni wyszli ze swoich domów i stanęli w
półkolu na skraju wioski, każdy z Amuletem, świecącym na ich piersi, twardymi
oczami i ponurymi twarzami. Między ich stopami wirowała mgła.
Na
zewnętrznym obwodzie wrzosowiska znajdowała się grupa pozostałych wilkołaków,
prowadzonych przez Greybacka oraz wysokiego, szczupłego mężczyznę w kasztanowej
szacie i czarnej jarmułce. Jego oczy miały dziwny, złoty kolor, prawie nie
miały białek oraz źrenice były powiększone.
To musi być Szpier – pomyślał Freedom, czując
pogardę i wściekłość drapieżnika wobec czarnoksiężnika.
-
Warrior, czy powinniśmy spróbować
odwrócić ich uwagę, żeby ścigali nas?
-
Jeszcze nie. Czekaj. Jeśli będzie wyglądać
na to, że potrzebują pomocy, rzucimy wyzwanie tym parszywym kundlom –
doradził Warrior, choć każdy instynkt przetrwania krzyczał, żeby nie marnował
tej szansy i leciał mile stąd, kierując się w stronę Hogwartu. A jednak nie
mógł zmusić się do porzucenia tych ludzi, którzy od tygodni chronili jego i
jego podopiecznego.
Wiedział,
że był sentymentalnym idiotą, tkwiąc w miejscu i zastanawiał się, co się stało
z jego pragmatyczną stroną. Stary Snape skorzystałby z oferowanej okazji i
uciekłby. Ale stary Snape był cyniczny i twardy, nie był mentorem pełnego poświęcenia
chłopca, ani nie miał miłości słodkiego, empatycznego cherubinka. Tamten
człowiek miał serce z lodu, ale lód stopniał gdzieś po drodze, a teraz gdy
pozwolił sobie znowu coś poczuć, odkrył, że cholernie trudno jest wyłączyć
niewygodne poczucie winy i odpowiedzialność.
Szpier
gestykulował ze złością, a nad nim unosiła się mała pustułka, w której Freedom
rozpoznał Dawnfire, animagiczną formę Grace. Jeden z wilkołaków podniósł kamień
i cisnął nim w nią, ale była zbyt szybka i z cichym piskiem wyleciała poza jego
zasięg.
Freedom
syknął ze złością i napiął pazury. Ale nie podążył za swoim pierwotnym
instynktem i nie rzucił się na wilkołaka, który rzucił kamień. Był posłuszny
swojemu mentorowi i czekał, by zobaczyć, co zrobią czytający, ponieważ wyczuł, że
nie byli oni popychadłami.
-
Dlaczego tu przybyłeś, Mroczny Pomiocie? – zapytał Jasper, a jego głos był
zimny jak arktyczny lód. – Nie jesteś wśród nas mile widziany.
Szpier
zaśmiał się szorstko.
-
A ty, żałosny obrońco światła, nie możesz mnie powstrzymać. Twoje psychiczne
osłony zerwały się jak papier po moich próbach. Oddaj dwóch czarodziejów
znanych jako Harry Potter i Severus Snape. Wiemy, że schronili się tutaj, odkąd
Greyback przyszedł do mnie po pomoc, jego umysł był naruszony sztuczką
czytającego, a tylko ty i twoi towarzysze mogliście pomóc wrogom jego Mrocznej
Królewskiej Mości.
-
Jego Mrocznej Królewskiej Mości? Proszę!
Zaraz rzygnę! – zaskrzeczał Freedom. – Gdzie
oni wymyślają takie kiepskie tytuły?
- Najprawdopodobniej z
jakiejś bardzo mrocznej książki o etykiecie złoczyńcy – odpowiedział Warrior. – Riddle zawsze lubił ozdabiać się tytułami,
dzięki czemu czuł się jak jeden z arystokracji.
-
Nie ma wśród nas nikogo, kto nie byłby czytającym – odparł spokojnie Tristan. –
Szukajcie swoich ofiar gdzie indziej, wilki. Albo zaryzykujecie naszym gniewem.
Greyback
obnażył kły.
-
Powiedz nam, dokąd poszli albo rozerwę wam gardła tu i teraz! Zaczynając od
twojego!
Przykucnął,
gotowy do skoku.
Szpier
wyciągnął rękę.
-
Opanuj się, wilczy bracie. Pozwól, że zajmę się moimi tchórzliwymi
pobratymcami. – Nagle odwrócił się i wskazał palcem.
Płomienie
rozkwitły w kilku rezydencjach, w tym u Witherspoonów.
Warrior
wydał z siebie okrzyk przerażenia, jego złote oczy objęły okropny widok
płomieni, strzelających w niebo z przerażeniem.
Nie! To nie może się
powtórzyć!
Znowu usłyszał krzyki dzieci, błagających kogoś, kto uratowałby ich od ognia.
Potem zmieniły się, stając się Jacem i Jilly i słyszał tylko, jak Jilly wyje do
niego: „Pomóż, plofesol Sevi! Pomóż mi!”
Warrior
wrocił do teraźniejszości, skrzecząc z wściekłością.
-
Jace! Jilly!
Odwrócił
się i zanurkował w stronę domu, nie zważając na płomienie, a jego jedyną myślą
było dostanie się do dzieci. Nigdy więcej
żadne dziecko nie zginie w ogniu! Nie na mojej warcie!
Freedom
okręcił się.
-
Co do cholery! Warrior! Zwariowałeś?
Mniejszy
jastrząb zanurkował za swoim większym mentorem, chwytając go za pióra ogona i
szarpiąc go.
-
Warrior, przestań! Nie możesz się
ujawnić!
Jastrząb
odwrócił się z rozdziawionym dziobem, a jego oczy płonęły jak ogień na dachu.
-
Zostaw mnie, cholerny pisklaku! Jilly i
Jace tam są! Dom może się na nich zawalić! Nie zobaczę więcej umierających
dzieci! - Wciąż słyszał w umyśle
krzyki, przyćmiewające jego zwykłą, żelazną samokontrolę. Sama myśl o Jilly,
tej słodkiej istocie, umierającej w ogniu, jak ta druga… Uderzył Freedoma,
krzycząc: – Zejdź mi z drogi, uciekaj!
Spłoną! Nie rozumiesz?
Poleciał
na mniejszego jastrzębia, zamierzając zniszczyć irytującego pisklaka, a w jego
uszach odbijały się wrzaski umierających dzieci.
Freedom
uniknął ciosu jastrzębia.
-
Pomyśl minutę, do cholery! Jeśli się
ujawnisz, będą narażeni na większe niebezpieczeństwo. Poza tym inni Gaszą
ogień. Patrz! Są bezpieczni. Wszystko w porządku, Warrior. Uspokój się. Nie
jest tak jak ostatnim razem.
Jastrząb
odwrócił się i zobaczył, że jego towarzysz mówił prawdę, Jasper zgasił ogień
pospieszne rzuconym zaklęciem strumienia wody i domu już nie groziło spalenie.
Pozostali czytający również zgasili pożogę i teraz wściekle zbliżali się do
Szpiera.
Dawnfire
sfrunęła i zmieniła się z powrotem w Grace, która pobiegła do domu z
wyciągniętą różdżką, by sprawdzić, co z jej dziećmi.
Warrior
otrząsnął się, oddychając szybko, jego serce wciąż pędziło, ale nie próbował
wrócić do domu Witherspoonów. Zamiast tego przeleciał krótką pętlą nad wioską,
próbując odepchnąć straszne wspomnienia i odzyskać nad sobą kontrolę. Nie mogę uwierzyć, że na to pozwoliłem. Znam
się na tym, byłem szpiegiem przez ponad piętnaście lat! Jak mogłem tak stracić
kontrolę?
Oszołomiony
i zawstydzony Warrior podleciał z powrotem w kierunku Freedoma i Hedwigi,
ponownie kontrolując swoje emocje.
-
Freedom, wybacz mi. Ja… nie chciałem cię
zaatakować. Ale… nie byłem sobą. Przepraszam.
Freedom
zaćwierkał miękko.
-
Nic się nie stało, Warrior. Rozumiem.
-
Czasami wspomnienia bolą teraz gorzej,
niż wtedy, gdy powstały – powiedziała cicho Hedwiga i trąciła czule
jastrzębia. – Nie obwiniaj się.
-
Humph! Nie usprawiedliwiaj mnie, Hedwigo.
Kogo mam winić, jeśli nie siebie? – zapytał zjadliwie Warrior, ale ostry
był tylko dla siebie, nie dla towarzyszy.
- Po pierwsze obwiniaj
śmierciożerców i cholernego Voldiego za to, że masz przez nich te okropne
wspomnienia
– zaćwierkał Freedom. Potem spojrzał na czytających, dumnie stojących w
szeregu.
Szpier
pocił się, Freedom widział kropelki potu, spływające po jego twarzy, był blady,
wyraźnie próbował zrobić coś przeciwko czytającym, ale blokowali go, bo miał
zaciśnięte zęby i wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.
Freedom
zastanawiał się, czy to możliwe, by dostać udaru, ponieważ wszystkie żyły na
głowie Szpiera wyróżniały się.
W
przeciwieństwie do niego, twarze czytających były nieludzko spokojne i
kamienne. Połączeni za pomocą amuletów, ich umysły były jednością, więc Szpier
nie mógł przebić się przez ich połączoną osłonę i zwrócić ich umysłów przeciwko
sobie nawzajem.
A
wszystkie podejmowane przez niego próby, by zniszczyć ich własność albo
zaszkodzić rodzinom, były szybko odrzucane, gdy zdawali sobie sprawę z tego, co
zamierzał.
-
Odejdź, Mroczny Pomiocie! Albo cię wykończymy! – warknęli wszyscy, kierując
całą swoją siłę umysłów na Szpiera.
Szpier
jęknął, a potem zawył z wściekłości, jego twarz zrobiła się fioletowa, gdy
próbował odrzucić nakaz. Ale jego umysł, nieważne jak dobrze wytrenowany, nie
mógł równać się z dwudziestoma połączonymi umysłami i w końcu walczył na
próżno, aż musiał odwrócić się, dysząc i łkając z wściekłości.
-
Co robisz, szumowino? – zawył Greyback.- Uciekasz z ogonem między nogami jak
zbity kundel? Powiedziałeś mi, że możesz ich pokonać!
-
Ja… ja… są połączeni… to… niemożliwe! – jęknął Szpier z zawieszoną głową. –
Zbyt silni…
-
Cholerny kłamliwy wór gówna! Dobrze ci zapłaciłem, a tak mi dotrzymujesz słowa?
– splunął przywódca wilkołaków.
Szpier
spojrzał na rozwścieczonego stwora z błagalnym spojrzeniem, ale Greyback nie
był w nastroju, by tolerować czyjąś porażkę. Lucjusz wysłał mu wyraźne
instrukcje, a jeśli tym razem nie uda mu się złapać cholernych animagów…
-
Wybacz mi…
Greyback
od niechcenia zamachnął się, uderzając nieszczęsnego Szpiera w gardło.
Krew
trysnęła, gdy tętnica szyjna czarnoksiężnika została ucięta i on sam upadł na
ziemię.
-
Wybaczam – splunął Greyback.
Freedom
zadrżał z powodu tej brutalności i pomyślał: Zło zwraca się przeciwko sobie.
Ale
gdy tylko Szpier wydał ostatnie tchnienie, jego życiodajna krew wsiąkła w
ziemię, czytający natychmiast ukryli siebie i swoje domy przed wilkołakami.
Greyback
odwrócił się, odkrywając, że czytający zniknęli.
-
Co? NIEEE! – zawył wilkołak. – Gdzie oni się podziali, do cholery?
Zaczął
pociągać nosem i biegać w tę i z powrotem, ale osłony czytających sprawiły, że
widział rzeczy, których nie było, a rzeczy, które istniały, nie były już
widoczne dla jego zmysłów. Reszta sfory podążyła jego śladem, ale oni też byli
zdezorientowani.
Dwa
jastrzębie i sowa obserwowali przez chwilę, jak wilkołaki błądzą w kółko na
ślepo, po czym Freedom zleciał w dół i zaczął drwić ze śmierdzących stworzeń,
bezczelnie machając czerwonym ogonem przed ich twarzami.
-
Tutaj, pieski! Chodźcie i złapcie mnie,
parszywe, szczurzaste, śmierdzące tchórze! Założę się, e nie złapiecie kota bez
nóg! – Wykręcił swój pierzasty tyłek prosto w nos Greybacka. – Skowyczące mordercze lizodupy! Zobaczymy,
jak poradzicie sobie z prawdziwym czarodziejem! Kree-rrarr!
Greyback
warknął wściekle i skoczył w kierunku zuchwałego jastrzębia, a jego zęby ledwie
minęły pisklaka.
- Chodź tu, mały kurczaku, i
walcz jak mężczyzna! – ryknął.
-
Dlaczego miałbym to zrobić, gnojku? Nie
jesteś wart mojego czasu!
Greyback
ryknął, ślina trysnęła wszędzie, gdy na próżno próbował dosięgnąć ptaka.
PLASK!
Duża,
biała plama trafiła wściekłego wilkołaka prosto w oko.
Greyback
zawył, kręcąc się i drapiąc po twarzy.
-
Kiedy cię złapię, jastrzębiu… rozerwę cię na strzępy!
- Ups! Jesteś tylko kolejnym
kawałkiem brudu, wilczku! –
zaskrzeczał Freedom. – Masz coś w oku!
Warrior
westchnął.
-
Pisklaku, pewnego dnia przyniesiesz mi
śmierć! – Potem podleciał w pobliże mniejszego ptaka i wysyczał: – Chodź, Freedom, pobawiłeś się, a teraz
ruszajmy w drogę. Minerva czeka.
Jastrząb
wydał cichy półdźwięk protestu, po czym ruszył za starszym ptakiem, wołając
szyderczo:
-
Do zobaczenia później, małe wilczki! Nie
wypłakujcie się mamie!
Pod
nim wilkołaki zazgrzytały zębami, po czym ruszyły w pościg, wyjąc.
- Musiałeś szydzić z nich jak dzieciak? –
na wpół skarcił Warrior. – Naprawdę,
Freedom!
-
Co? To zabawne, Warrior. Poza tym,
powinieneś usłyszeć, jak nazywali mnie ostatnim razem, gdy nas ścigali.
Zmusiłbyś mnie do zjedzenia dziesięciu kostek mydła.
-
Freedom…
-
Tak naprawdę nie obchodzi cię, czy ich
obrażam, prawda? Znaczy, to część gry.
-
Nie o to chodzi. Nie obchodzi mnie, czy
ranisz ich uczucia, ale zależy mi na tym, żebyś zwracał uwagę na swoje otocznia
i nie dawał się wciągnąć w wymianę obelg, tak że zapomniałeś o naszym
prawdziwym celu. Czyli na dostaniu się do Hogwartu i zakończeniu naszej misji.
-
Dobra, dobra. Nie strosz tak piórek, Nieustraszony
Przywódco – zaskrzeczał Freedom, myśląc, że mógłby zaznaczyć, że Warrior
też nie był kilka minut wcześniej skupiony, ale wiedział, że to cios poniżej
pasa, więc zamknął dziób. Poza tym wiedział, że jastrząb karci go z
przyzwyczajenia i troski, a nie złośliwości. Warrior zwyczajnie taki już był.
Cała
trójka poleciała dalej, ciągnąc za sobą watahę wilkołaków, a gdy tak lecieli,
Warrior przypomniał sobie przepowiednię, którą wysłał im Dumbledore tuż nim
poszli do sierocińca. Będą ścigani ze
wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność,
ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. To z pewnością prawda,
pomyślał Warrior. Najpierw polowały na nich wilkołaki, potem maldecorvae,
śmierciożercy, Sztylet Niezgody był niewidzialną ciemnością, która prawie
zakończyła ich poszukiwania na zawsze. Ale niezłomne i szczere serce
przezwyciężyło wszelkie przeciwności i znów się odnaleźli, lecąc im prędzej w
kierunku szkoły, ponownie ścigani przez wrogów.
Jastrząb
miał tylko nadzieję, że uda im się uniknąć wilkołaków na tyle długo, by
przemienić się i skontaktować się z Minervą poprzez amulet. A potem, gdy
zaalarmują Zakon, mogli pomóc na wszelki wypadek i zaplanować uratowanie
czwórki dzieci i Albusa.
Ale
najpierw musieli uciec przed gryzionymi przez pchły paskudnymi szkodnikami.
Warrior
odwrócił się i złapał prąd powietrza, unoszący go po niebie, jednocześnie
wydając z siebie pełen triumfu skrzek. Niech te zgniłe szczeniaki zetrą sobie
łapy do krwi, pomyślał szyderczo animag. Nic bez skrzydeł nie da rady złapać
jastrzębi w locie. Mogą być ścigani do samych bram Hogwartu, ale nie zostaną
złapani.
Dopóki
pozostawali w powietrzu.
Na
ziemi musieli być ostrożni, ale Hogwart nie był bardzo daleko, może ze cztery,
pięć godzin drogi, a oba jastrzębie leciały szybciej za dnia nią jakaś wrona.
Ciemny
jastrząb skierował dziób na północ, mając słońce po lewym skrzydle, i zwiększył
prędkość, rzucając jednocześnie wyzwanie swojemu pisklakowi.
-
No dalej, Freedom, lećmy i złapmy
wschodzące słońce!