Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 27 marca 2022

PDJ - Rozdział 35 – Nadchodzące niebezpieczeństwo

Harry poszedł spakować się po śniadaniu, wiedząc, że wkrótce muszą ruszać, ale był bardzo niechętny, tak jak wtedy, gdy opuszczali Sylvanor. Schował koszulkę do plecaka i zastanowił się, dlaczego za każdym razem, gdy zaczynał lubić jakieś miejsce, musiał je opuścić. Zwykle nagle i pod osłoną nocy. Typowe. Choć raz chciałby odejść skądś bez pośpiechu, jak normalny człowiek, zamiast uciekać jak zając goniony przez upartego psa.

Uniósł wzrok i zobaczył, jak Jace opiera się niedbale o framugę.

- Spakowany, Harry?

- Tak. Ale z pewnością chciałbym zostać trochę dłużej – powiedział tęsknie.

- Wiem. To miejsce ci się coraz bardziej podoba, co?

Harry skinął głową.

- Choćby nawet i skromny…

- Nie ma to jak w domu – dokończył cicho czytający. – To prawda. Szkoła jest super i w ogóle, chyba że Malfoy jest dupkiem, ale cieszę się, jak jestem w domu.

- Powiedziałbym, że znam to uczucie, ale… nigdy tak naprawdę nigdy wcześniej nie miałem miejsca, które mogłem nazwać domem. Privet Drive cztery było tylko miejscem, gdzie mieszkałem latem, ponieważ Dumbledore nie pozwoliłby mi zostać w szkole.

- Ach. Twoi krewni byli do niczego, prawda?

Harry zaśmiał się krótko.

- Można to tak ująć. Nie lubili magii, nie lubili mnie i pewnie mieli nadzieję, że w każdym roku nie wrócę już po zakończeniu semestru. Niestety wracałem.

- Ale teraz mieszkasz z profesorem, prawda?

- Tak, ale tak naprawdę nie miałem szansy, by mieszkać w jego domu, ze względu na naszą misję. W ogóle nie postawiliśmy stopy w tym miejscu, po prostu przenieśliśmy tam nasze kufry. A mimo to jestem pewny, że będzie to pałac w porównaniu z Dursleyami. – Harry zarzucił plecak na ramię. – Będę za tym miejscem tęsknić.

- W każdej chwili możesz wrócić, Harry – powiedział szczerze Jace.

- Dzięki, dzieciaku. – Harry uśmiechnął się do niego. Spędzanie czasu z Witherspoonami sprawiało mu przyjemność tak samo, jak kiedy przebywał u Weasleyów. I podejrzewał, że to samo czuł pewien Mistrz Eliksirów.

Dwaj przyjaciele przeszli korytarzem do sypialni Severusa, gdzie ten również się pakował i usłyszeli znajomy głosik:

- Gdzie idziesz, profesorze Sevi?

Severus podniósł wzrok znad chowania ostatnich rzeczy do plecaka i zobaczył, że Jilly stoi w drzwiach, kciuk miała częściowo w ustach, jej zielone oczy – które przypominały mu o Lily – patrzyły pytająco.

- Obawiam się, że muszę wyjechać, Jilly. Widzisz, muszę dokończyć ważną pracę i chociaż chciałbym zostać dłużej, nie mogę.

Twarz dziewczynki przybrała wyraz skrajnego nieszczęścia.

- Nie! Proszę, nie idź! Nie chcę, żebyś szedł! – Rzuciła się na niego, chwytając go za kolana i ukrywając głowę w jego szatach. – Nie-e-e! Proszę, zostań ze mną! Potsebuję cię… do czytania i obiecałeś, że mi pokażasz, jak się robi eliksiry! – ryknęła, jąkając się między szlochami. – Potrzebuję mojego Sevi!

Severus po prostu stał, nie mogąc znaleźć słów, patrząc w dół na rozhisteryzowane dziecko, owinięte wokół jego nóg i czując się z każdą minutą coraz bardziej nieszczęśliwy. Nie wiedział, co robić albo jak zareagować, bo żadne dziecko nigdy go tak nie prosiło, by został. Czuł jej smutek, uderzał jak strzała w jego serce, bo Jilly była tak zdenerwowana, że przekazywała mu swoje emocje.

Jace i Harry wymienili spojrzenia.

O-oł.

Weszli do pokoju Severusa i znaleźli tam nieszczęśliwego profesora, który bezskutecznie próbował przekonać dwulatka, by do niego nie przylegał. Ale Jilly była jak bluszcz, nie dała sobą ruszyć i nadal płakała w jego szaty.

- N-n-nie chcę, żebyś sz-szedł, Sevi!

Jace ukląkł przy swojej siostrze.

- Hej, Jilly, cukierku. Hej! Zostawiasz na szatach profesora pełno swoich słonych smarków. Przestań ryczeć i na mnie spójrz, dobra?

Ale Jilly nie chciał tego zrobić. Pozostała z twarzą wciśniętą mocno w szaty Snape’a, czkając i pociągając nosem.

- Idź sobie, Jace! Nie chcę cię widzieć!

- Pewnie, że chcesz. Jestem twoim starszym bratem – powiedział cierpliwie Jace. – Posłuchaj, Jilly. Wiem, że jesteś smutna, że Harry i profesor Snape muszą odejść, ale zobaczysz ich znowu.

- Nie-e.

- Zobaczysz, gdy tylko skończą swoją pracę.

- Kiedy? Jutro?

- Uch… - Spojrzał na Harry’ego. Harry odepchnął Jace’a i ukląkł obok niej.

- Jilly, zobaczymy się wkrótce. Nie mogę ci powiedzieć, kiedy, bo to, co robimy, może trochę potrwać, ale zobaczymy się przed rozpoczęciem szkoły. Zaufaj mi.

Jilly pociągnęła nosem.

- A co z moim Sevim? – Uniosła swoją załzawioną buzię i spojrzała Snape’owi prosto w oczy.

Severus przykucnął i podniósł ją na kolano. Wyciągnął chusteczkę z rękawa i delikatnie otarł jej twarz.

- Jillian Witherspoon, złożę ci najpoważniejszą obietnicę, że zobaczymy się ponownie przed końcem lata.

- Tak?

- Tak. Obiecuję – powiedział stanowczo i obaj chłopcy wiedzieli, że przejdzie przez piekło, by dotrzymać słowa przytulonej do jego kolan dziewczynce. – A teraz wyświadcz mi przysługę, maleńka, i przestań płakać. W przeciwnym razie twoja twarz już taka zostanie. Zupełnie jak posąg, a tego chyba nie chcesz, prawda? – Drażnił się delikatnie, wycierając jej nos.

- Tak się stanie?

Severus zakaszlał, a Jace i Harry zachichotali za dłońmi z niewinności dziecka.

- Jeśli nie przestaniesz płakać. A teraz wydmuchaj nos.

Zaczekał, aż to zrobi, po czym usunął chusteczkę i poklepał ją po plecach.

- No. Czy pamiętasz, jak liczyliśmy z głodną gąsienicą?

Jilly skinęła głową.

- Dokładnie to możesz robić, póki nas znów nie zobaczysz, w urodziny Harry’ego – poinstruował Severus. – Możesz zakreślać czerwone iksy na kalendarzu tą specjalną kredką. Urodziny Harry’ego są trzydziestego pierwszego lipca. – Zrobił szybki gest i jeden z wielu szkolnych kalendarzy, które dostał w ciągu roku, pojawił się w jego dłoni, podobnie jak jaskrawoczerwona kredka. – To dla ciebie. Nie zapomnij skreślać każdego dnia. Dobrze?

Przycisnęła kalendarz i kredkę do siebie.

- Dam to mamusi. – Potem rzuciła się mu na szyję. – Będę tutaj – stwierdziła, wskazując na jego klatkę piersiową i swoją. Przytulała go przez długi czas. Potem przeszła na kolanach do Harry’ego i potraktowała go tak samo.

Czuł się raczej zakłopotany i niezręcznie, ponieważ nikt nigdy wcześniej nie płakał, gdy odchodził, nie mówiąc już o małej dziewczynce, ale przytulił Jilly mocno i obiecał, że przypomni „jej Seviemu”, gdyby ten zapomniał o obietnicy.

Severus rzucił mu piorunujące spojrzenie.

Jace zachichotał.

Severus skrzywił się.

- Coś zabawnego, panie Witherspoon?

- Zabawnego, proszę pana? – zapytał, starając się wyglądać całkowicie niewinnie. – Tylko jeśli pan myśli, że patrzenie, jak moja mała siostrzyczka rozpada się na kawałki z powodu mojego ulubionego profesora i najlepszego przyjaciela jest zabawne – zachichotał bezradnie.

- Bezczelny! – mruknął Snape, udając zirytowanego.

Jace po prostu roześmiał się głośniej.

- Proszę przyznać, proszę pana, też się to panu podoba. To trochę pochlebia, gdy ktoś się o nas troszczy.

Usta Severusa niechętnie wykrzywiły się w coś przypominającego uśmiech. Jego sprytny, zbyt spostrzegawczy uczeń miał rację. Pochlebiała mu świadomość, że mała dziewczynka tak bardzo kochała jego, złośliwego profesora.

Nadal chichocząc, Jace pochylił się i wziął Jilly od Harry’ego.

- Chodź tu, chochliku. Oni muszą iść, ale wrócą.

Jilly, chociaż wciąż zdenerwowana, nie płakała już, chowając głowę w ramieniu Jace’a.

- Harry, wszystko gotowe?

- Tak. Możemy odejść, gdy tylko zechcesz.

Severus zarzucił plecak na ramię, po czym spojrzał na swojego praktykanta.

- Wyjedziemy, gdy tylko pożegnamy się z naszymi gospodarzami.

- Mama i tata są w kuchni – powiedział usłużnie Jace.

Dwaj starsi Witherspoonowie patrzyli na siebie z niepokojem nad filiżankami parującej kawy, najwyraźniej komunikując się za pomocą swoich umysłów, a nie ust. Jednak oboje spojrzeli w górę, gdy Harry i Snape weszli.

- Grace. Jasper – powiedział poważnie Severus. – Żałuję, że muszę się z wami pożegnać, ale w takich okolicznościach, nie mogę zwlekać. Razem z Harrym musimy…

Nigdy nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie rozległo się straszliwe, wibrujące wycie, którego Harry miał nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć, dzikie i mrożące krew w żyłach.

- Severusie! Wilkołaki wróciły! – krzyknął. – Ale jak?

Jasper zerwał się na nogi, jego zwykle spokojne rysy stały się twarde jak kamień. Jedną ręką chwycił swój amulet. – Jace, zabierz Jilly do kryjówki i czekaj cie tam, póki cię nie wezwę.

- Ale tato…

- Rób, co ci mówię, Jace Archimedesie Witherspoon – rozkazał surowo jego ojciec. – Jeśli będę wiedział, że jesteście bezpieczni, będę mógł się skoncentrować. Idźcie!

- Tak jest – westchnął Jace.

- Tatusiu! – krzyknęła Jilly, sięgając po niego.

Jasper przytulił ją i oddał swojemu synowi.

- Jilly, kochanie, idź z Jacem i zagrajcie w grę. W chowanego. Chcę, żebyś ukryła się ze swoim bratem w specjalnym pokoju i była bardo cicho, póki się nie zawołam. Możesz to dla mnie zrobić?

Jilly włożyła kciuk do ust i skinęła głową.

- Dobrze.

Grace podeszła, by również przytulić swoje dzieci, starając się zignorować mrożące krew w żyłach wycie, które wydawało się jednocześnie promieniować ze wszystkich stron.

- Uważajcie. Kocham was oboje.

Jace skinął głową, przełykając ciężko.

- Powodzenia, Harry, profesorze Snape. – Potem zszedł do piwnicy, by ukryć się w specjalnym pomieszczeniu, które zbudowali jego rodzice, gdy Voldemort po raz pierwszy się odrodził.

Jilly pomachała mu przez ramię, wołając:

- Kocham was, Haly, plofesorze Snape.

Harry uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak przerażony.

- Jak nas znaleźli? Sądziłem, że osłony nie mogą być przełamane.

Jasper spojrzał na niego i powiedział cicho:

- Tristan poinformował, że wilkołaki mają wśród nich Szpiera. Szpier to czytający, który podąża starymi drogami Władców Umysłów i jeden z takich mógł naruszyć nasze zabezpieczenia. Musieli długo szukać kogoś z jego rodzaju, nie tolerujemy ich Turaj.

- Ale jeden tu jest – syknęła Grace, a jej oczy były twarde jak agat. – Severusie, Harry, lepiej idźcie. Poradzimy sobie ze Szpierem i wilkołakami. Ledźcie, jastrzębie! I owocnego polowania!

- Jeśli jesteście pewni… - powiedział Mistrz Eliksirów, czując się winny, że ich obecność sprowadziła to na tą spokojną społeczność.

- Nic nam nie będzie – nalegał Jasper. Jego oczy były jednak daleko, gdy rozmawiał z innymi w małej wiosce.

- Bądźcie ostrożni – powiedział Harry, również czując się winny. – Przepraszamy.

Jasper przytulił go.

- Nie masz za co, synu. Niebezpieczeństwo przychodzi, gdy tego chce. Idźcie. Bezpiecznej podróży do Hogwartu.

Po tym, jak Grace go przytuliła, dwaj czarodzieje przemienili się w animagiczne formy i wylecieli przez okno.

Freedom okrzykiem wezwał Hedwigę z drzewa i wkrótce w powietrzu dołączyła do nich śnieżna sowa.

Okrążyli wioskę i zobaczyli, że wszyscy mężczyźni wyszli ze swoich domów i stanęli w półkolu na skraju wioski, każdy z Amuletem, świecącym na ich piersi, twardymi oczami i ponurymi twarzami. Między ich stopami wirowała mgła.

Na zewnętrznym obwodzie wrzosowiska znajdowała się grupa pozostałych wilkołaków, prowadzonych przez Greybacka oraz wysokiego, szczupłego mężczyznę w kasztanowej szacie i czarnej jarmułce. Jego oczy miały dziwny, złoty kolor, prawie nie miały białek oraz źrenice były powiększone.

To musi być Szpier – pomyślał Freedom, czując pogardę i wściekłość drapieżnika wobec czarnoksiężnika.

- Warrior, czy powinniśmy spróbować odwrócić ich uwagę, żeby ścigali nas?

- Jeszcze nie. Czekaj. Jeśli będzie wyglądać na to, że potrzebują pomocy, rzucimy wyzwanie tym parszywym kundlom – doradził Warrior, choć każdy instynkt przetrwania krzyczał, żeby nie marnował tej szansy i leciał mile stąd, kierując się w stronę Hogwartu. A jednak nie mógł zmusić się do porzucenia tych ludzi, którzy od tygodni chronili jego i jego podopiecznego.

Wiedział, że był sentymentalnym idiotą, tkwiąc w miejscu i zastanawiał się, co się stało z jego pragmatyczną stroną. Stary Snape skorzystałby z oferowanej okazji i uciekłby. Ale stary Snape był cyniczny i twardy, nie był mentorem pełnego poświęcenia chłopca, ani nie miał miłości słodkiego, empatycznego cherubinka. Tamten człowiek miał serce z lodu, ale lód stopniał gdzieś po drodze, a teraz gdy pozwolił sobie znowu coś poczuć, odkrył, że cholernie trudno jest wyłączyć niewygodne poczucie winy i odpowiedzialność.

Szpier gestykulował ze złością, a nad nim unosiła się mała pustułka, w której Freedom rozpoznał Dawnfire, animagiczną formę Grace. Jeden z wilkołaków podniósł kamień i cisnął nim w nią, ale była zbyt szybka i z cichym piskiem wyleciała poza jego zasięg.

Freedom syknął ze złością i napiął pazury. Ale nie podążył za swoim pierwotnym instynktem i nie rzucił się na wilkołaka, który rzucił kamień. Był posłuszny swojemu mentorowi i czekał, by zobaczyć, co zrobią czytający, ponieważ wyczuł, że nie byli oni popychadłami.

- Dlaczego tu przybyłeś, Mroczny Pomiocie? – zapytał Jasper, a jego głos był zimny jak arktyczny lód. – Nie jesteś wśród nas mile widziany.

Szpier zaśmiał się szorstko.

- A ty, żałosny obrońco światła, nie możesz mnie powstrzymać. Twoje psychiczne osłony zerwały się jak papier po moich próbach. Oddaj dwóch czarodziejów znanych jako Harry Potter i Severus Snape. Wiemy, że schronili się tutaj, odkąd Greyback przyszedł do mnie po pomoc, jego umysł był naruszony sztuczką czytającego, a tylko ty i twoi towarzysze mogliście pomóc wrogom jego Mrocznej Królewskiej Mości.

- Jego Mrocznej Królewskiej Mości? Proszę! Zaraz rzygnę! – zaskrzeczał Freedom. – Gdzie oni wymyślają takie kiepskie tytuły?

- Najprawdopodobniej z jakiejś bardzo mrocznej książki o etykiecie złoczyńcy – odpowiedział Warrior. – Riddle zawsze lubił ozdabiać się tytułami, dzięki czemu czuł się jak jeden z arystokracji.

- Nie ma wśród nas nikogo, kto nie byłby czytającym – odparł spokojnie Tristan. – Szukajcie swoich ofiar gdzie indziej, wilki. Albo zaryzykujecie naszym gniewem.

Greyback obnażył kły.

- Powiedz nam, dokąd poszli albo rozerwę wam gardła tu i teraz! Zaczynając od twojego!

Przykucnął, gotowy do skoku.

Szpier wyciągnął rękę.

- Opanuj się, wilczy bracie. Pozwól, że zajmę się moimi tchórzliwymi pobratymcami. – Nagle odwrócił się i wskazał palcem.

Płomienie rozkwitły w kilku rezydencjach, w tym u Witherspoonów.

Warrior wydał z siebie okrzyk przerażenia, jego złote oczy objęły okropny widok płomieni, strzelających w niebo z przerażeniem.

Nie! To nie może się powtórzyć! Znowu usłyszał krzyki dzieci, błagających kogoś, kto uratowałby ich od ognia. Potem zmieniły się, stając się Jacem i Jilly i słyszał tylko, jak Jilly wyje do niego: „Pomóż, plofesol Sevi! Pomóż mi!”

Warrior wrocił do teraźniejszości, skrzecząc z wściekłością.

- Jace! Jilly!

Odwrócił się i zanurkował w stronę domu, nie zważając na płomienie, a jego jedyną myślą było dostanie się do dzieci. Nigdy więcej żadne dziecko nie zginie w ogniu! Nie na mojej warcie!

Freedom okręcił się.

- Co do cholery! Warrior! Zwariowałeś?

Mniejszy jastrząb zanurkował za swoim większym mentorem, chwytając go za pióra ogona i szarpiąc go.

- Warrior, przestań! Nie możesz się ujawnić!

Jastrząb odwrócił się z rozdziawionym dziobem, a jego oczy płonęły jak ogień na dachu.

- Zostaw mnie, cholerny pisklaku! Jilly i Jace tam są! Dom może się na nich zawalić! Nie zobaczę więcej umierających dzieci!  - Wciąż słyszał w umyśle krzyki, przyćmiewające jego zwykłą, żelazną samokontrolę. Sama myśl o Jilly, tej słodkiej istocie, umierającej w ogniu, jak ta druga… Uderzył Freedoma, krzycząc: ­– Zejdź mi z drogi, uciekaj! Spłoną! Nie rozumiesz?

Poleciał na mniejszego jastrzębia, zamierzając zniszczyć irytującego pisklaka, a w jego uszach odbijały się wrzaski umierających dzieci.

Freedom uniknął ciosu jastrzębia.

- Pomyśl minutę, do cholery! Jeśli się ujawnisz, będą narażeni na większe niebezpieczeństwo. Poza tym inni Gaszą ogień. Patrz! Są bezpieczni. Wszystko w porządku, Warrior. Uspokój się. Nie jest tak jak ostatnim razem.

Jastrząb odwrócił się i zobaczył, że jego towarzysz mówił prawdę, Jasper zgasił ogień pospieszne rzuconym zaklęciem strumienia wody i domu już nie groziło spalenie. Pozostali czytający również zgasili pożogę i teraz wściekle zbliżali się do Szpiera.

Dawnfire sfrunęła i zmieniła się z powrotem w Grace, która pobiegła do domu z wyciągniętą różdżką, by sprawdzić, co z jej dziećmi.

Warrior otrząsnął się, oddychając szybko, jego serce wciąż pędziło, ale nie próbował wrócić do domu Witherspoonów. Zamiast tego przeleciał krótką pętlą nad wioską, próbując odepchnąć straszne wspomnienia i odzyskać nad sobą kontrolę. Nie mogę uwierzyć, że na to pozwoliłem. Znam się na tym, byłem szpiegiem przez ponad piętnaście lat! Jak mogłem tak stracić kontrolę?

Oszołomiony i zawstydzony Warrior podleciał z powrotem w kierunku Freedoma i Hedwigi, ponownie kontrolując swoje emocje.

- Freedom, wybacz mi. Ja… nie chciałem cię zaatakować. Ale… nie byłem sobą. Przepraszam.

Freedom zaćwierkał miękko.

- Nic się nie stało, Warrior. Rozumiem.

- Czasami wspomnienia bolą teraz gorzej, niż wtedy, gdy powstały – powiedziała cicho Hedwiga i trąciła czule jastrzębia. – Nie obwiniaj się.

- Humph! Nie usprawiedliwiaj mnie, Hedwigo. Kogo mam winić, jeśli nie siebie? – zapytał zjadliwie Warrior, ale ostry był tylko dla siebie, nie dla towarzyszy.

- Po pierwsze obwiniaj śmierciożerców i cholernego Voldiego za to, że masz przez nich te okropne wspomnienia – zaćwierkał Freedom. Potem spojrzał na czytających, dumnie stojących w szeregu.

Szpier pocił się, Freedom widział kropelki potu, spływające po jego twarzy, był blady, wyraźnie próbował zrobić coś przeciwko czytającym, ale blokowali go, bo miał zaciśnięte zęby i wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.

Freedom zastanawiał się, czy to możliwe, by dostać udaru, ponieważ wszystkie żyły na głowie Szpiera wyróżniały się.

W przeciwieństwie do niego, twarze czytających były nieludzko spokojne i kamienne. Połączeni za pomocą amuletów, ich umysły były jednością, więc Szpier nie mógł przebić się przez ich połączoną osłonę i zwrócić ich umysłów przeciwko sobie nawzajem.

A wszystkie podejmowane przez niego próby, by zniszczyć ich własność albo zaszkodzić rodzinom, były szybko odrzucane, gdy zdawali sobie sprawę z tego, co zamierzał.

- Odejdź, Mroczny Pomiocie! Albo cię wykończymy! – warknęli wszyscy, kierując całą swoją siłę umysłów na Szpiera.

Szpier jęknął, a potem zawył z wściekłości, jego twarz zrobiła się fioletowa, gdy próbował odrzucić nakaz. Ale jego umysł, nieważne jak dobrze wytrenowany, nie mógł równać się z dwudziestoma połączonymi umysłami i w końcu walczył na próżno, aż musiał odwrócić się, dysząc i łkając z wściekłości.

- Co robisz, szumowino? – zawył Greyback.- Uciekasz z ogonem między nogami jak zbity kundel? Powiedziałeś mi, że możesz ich pokonać!

- Ja… ja… są połączeni… to… niemożliwe! – jęknął Szpier z zawieszoną głową. – Zbyt silni…

- Cholerny kłamliwy wór gówna! Dobrze ci zapłaciłem, a tak mi dotrzymujesz słowa? – splunął przywódca wilkołaków.

Szpier spojrzał na rozwścieczonego stwora z błagalnym spojrzeniem, ale Greyback nie był w nastroju, by tolerować czyjąś porażkę. Lucjusz wysłał mu wyraźne instrukcje, a jeśli tym razem nie uda mu się złapać cholernych animagów…

- Wybacz mi…

Greyback od niechcenia zamachnął się, uderzając nieszczęsnego Szpiera w gardło.

Krew trysnęła, gdy tętnica szyjna czarnoksiężnika została ucięta i on sam upadł na ziemię.

- Wybaczam – splunął Greyback.

Freedom zadrżał z powodu tej brutalności i pomyślał: Zło zwraca się przeciwko sobie.

Ale gdy tylko Szpier wydał ostatnie tchnienie, jego życiodajna krew wsiąkła w ziemię, czytający natychmiast ukryli siebie i swoje domy przed wilkołakami.

Greyback odwrócił się, odkrywając, że czytający zniknęli.

- Co? NIEEE! – zawył wilkołak. – Gdzie oni się podziali, do cholery?

Zaczął pociągać nosem i biegać w tę i z powrotem, ale osłony czytających sprawiły, że widział rzeczy, których nie było, a rzeczy, które istniały, nie były już widoczne dla jego zmysłów. Reszta sfory podążyła jego śladem, ale oni też byli zdezorientowani.

Dwa jastrzębie i sowa obserwowali przez chwilę, jak wilkołaki błądzą w kółko na ślepo, po czym Freedom zleciał w dół i zaczął drwić ze śmierdzących stworzeń, bezczelnie machając czerwonym ogonem przed ich twarzami.

- Tutaj, pieski! Chodźcie i złapcie mnie, parszywe, szczurzaste, śmierdzące tchórze! Założę się, e nie złapiecie kota bez nóg! – Wykręcił swój pierzasty tyłek prosto w nos Greybacka. – Skowyczące mordercze lizodupy! Zobaczymy, jak poradzicie sobie z prawdziwym czarodziejem! Kree-rrarr!

Greyback warknął wściekle i skoczył w kierunku zuchwałego jastrzębia, a jego zęby ledwie minęły pisklaka.

- Chodź tu, mały kurczaku, i walcz jak mężczyzna! – ryknął.

- Dlaczego miałbym to zrobić, gnojku? Nie jesteś wart mojego czasu!

Greyback ryknął, ślina trysnęła wszędzie, gdy na próżno próbował dosięgnąć ptaka.

PLASK!

Duża, biała plama trafiła wściekłego wilkołaka prosto w oko.

Greyback zawył, kręcąc się i drapiąc po twarzy.

- Kiedy cię złapię, jastrzębiu… rozerwę cię na strzępy!

- Ups! Jesteś tylko kolejnym kawałkiem brudu, wilczku! – zaskrzeczał Freedom. – Masz coś w oku!

Warrior westchnął.

- Pisklaku, pewnego dnia przyniesiesz mi śmierć! – Potem podleciał w pobliże mniejszego ptaka i wysyczał: – Chodź, Freedom, pobawiłeś się, a teraz ruszajmy w drogę. Minerva czeka.

Jastrząb wydał cichy półdźwięk protestu, po czym ruszył za starszym ptakiem, wołając szyderczo:

- Do zobaczenia później, małe wilczki! Nie wypłakujcie się mamie!

Pod nim wilkołaki zazgrzytały zębami, po czym ruszyły w pościg, wyjąc.

- Musiałeś szydzić z nich jak dzieciak? – na wpół skarcił Warrior. – Naprawdę, Freedom!

- Co? To zabawne, Warrior. Poza tym, powinieneś usłyszeć, jak nazywali mnie ostatnim razem, gdy nas ścigali. Zmusiłbyś mnie do zjedzenia dziesięciu kostek mydła.

- Freedom…

- Tak naprawdę nie obchodzi cię, czy ich obrażam, prawda? Znaczy, to część gry.

- Nie o to chodzi. Nie obchodzi mnie, czy ranisz ich uczucia, ale zależy mi na tym, żebyś zwracał uwagę na swoje otocznia i nie dawał się wciągnąć w wymianę obelg, tak że zapomniałeś o naszym prawdziwym celu. Czyli na dostaniu się do Hogwartu i zakończeniu naszej misji.

- Dobra, dobra. Nie strosz tak piórek, Nieustraszony Przywódco – zaskrzeczał Freedom, myśląc, że mógłby zaznaczyć, że Warrior też nie był kilka minut wcześniej skupiony, ale wiedział, że to cios poniżej pasa, więc zamknął dziób. Poza tym wiedział, że jastrząb karci go z przyzwyczajenia i troski, a nie złośliwości. Warrior zwyczajnie taki już był.

Cała trójka poleciała dalej, ciągnąc za sobą watahę wilkołaków, a gdy tak lecieli, Warrior przypomniał sobie przepowiednię, którą wysłał im Dumbledore tuż nim poszli do sierocińca. Będą ścigani ze wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. To z pewnością prawda, pomyślał Warrior. Najpierw polowały na nich wilkołaki, potem maldecorvae, śmierciożercy, Sztylet Niezgody był niewidzialną ciemnością, która prawie zakończyła ich poszukiwania na zawsze. Ale niezłomne i szczere serce przezwyciężyło wszelkie przeciwności i znów się odnaleźli, lecąc im prędzej w kierunku szkoły, ponownie ścigani przez wrogów.

Jastrząb miał tylko nadzieję, że uda im się uniknąć wilkołaków na tyle długo, by przemienić się i skontaktować się z Minervą poprzez amulet. A potem, gdy zaalarmują Zakon, mogli pomóc na wszelki wypadek i zaplanować uratowanie czwórki dzieci i Albusa.

Ale najpierw musieli uciec przed gryzionymi przez pchły paskudnymi szkodnikami.

Warrior odwrócił się i złapał prąd powietrza, unoszący go po niebie, jednocześnie wydając z siebie pełen triumfu skrzek. Niech te zgniłe szczeniaki zetrą sobie łapy do krwi, pomyślał szyderczo animag. Nic bez skrzydeł nie da rady złapać jastrzębi w locie. Mogą być ścigani do samych bram Hogwartu, ale nie zostaną złapani.

Dopóki pozostawali w powietrzu.

Na ziemi musieli być ostrożni, ale Hogwart nie był bardzo daleko, może ze cztery, pięć godzin drogi, a oba jastrzębie leciały szybciej za dnia nią jakaś wrona.

Ciemny jastrząb skierował dziób na północ, mając słońce po lewym skrzydle, i zwiększył prędkość, rzucając jednocześnie wyzwanie swojemu pisklakowi.

- No dalej, Freedom, lećmy i złapmy wschodzące słońce!

 

niedziela, 20 marca 2022

PoO - Rozdział 8 – Próby serca

Zniszczenie horkruksa w czarce Hufflepuff poszło tak gładko, jak to możliwe. Hermiona zadawała pytanie za pytaniem, chcąc wiedzieć wszystko, co robią i co robili, by osiągnąć ostatnie etapy. Harry podziwiał jej upór, ale nie mógł nie czuć wdzięczności, gdy Tonks dyskretnie ją ogłuszyła. Wszyscy byli zmęczeni, obolali i prawie niecierpliwi. Na pytania można było odpowiedzieć jutro po dobrze przespanej nocy.

Powrót do Hogwartu nie przebiegł tak gładko. Profesor McGonagall i pani Pomfrey czekały na nich, nie aprobując stanu, w jakim się wszyscy znajdowali. Najcięższym urazem Harry’ego były siniaki, ale wyglądało na to, że z opuszczonego sierocińca  nikt nie uciekł tego wieczora bez jakiejś pamiątki. Rany i siniaki łatwo się goiły. Z drugiej strony plecy Harry’ego nie zostały tak łatwo wyleczone. Oprócz poważnych siniaków, uszkodzeniu uległ kręgosłup Harry’ego, co zmusiło go do spędzenia nocy w skrzydle szpitalnym, unieruchomiony, podczas gdy przez jego ciało przepływały eliksiry.

Nie trzeba dodawać, że dla Harry’ego była to bardzo długa noc. Pozycja, w której zmuszony był pozostać, nie była zbyt wygodna, a każdy rodzaj eliksiru nasennego przeciwdziałałby eliksirom, których potrzebował do wyleczenia pleców. Wszyscy inni otrzymali eliksir nasenny i zostali zmuszeni do spania. Harry podejrzewał, że pani Pomfrey wiedziała, że pozostaną przy jego łóżku przez całą noc, by go wspierać, gdyby nie zrobiła czegoś tak drastycznego.

Kiedy w końcu nadszedł ranek, Harry został uwolniony z zaklęcia i natychmiast otrzymał fiolkę eliksiru bezsennego snu. Ku jego irytacji, cały dzień spał w skrzydle szpitalnym. W głębi duszy Harry wiedział, że pani Pomfrey miała rację. Był obolały i zmęczony, ale też zdesperowany, by rozpocząć pracę nad zlokalizowaniem kolejnego horkruksa. Musieli… potrzebowali… musiał…

… spać. Sen brzmiał zbyt dobrze, by w tej chwili zrezygnować. Będzie się tym martwić później.

Harry nie obudził się, aż słońce nie zniknęło za horyzontem na dźwięk mamroczących głosów, szepczących w pokoju. Harry niechętnie wziął okulary ze stolika nocnego i włożył je na nos, siadając powoli, by zobaczyć, do kogo należały głosy. Nie był zaskoczony, widząc Syriusza, Remusa i Tonks, ale zaskakujące było to, że ewidentnie kłócili się z profesor McGonagall.

- Przecież nie planowaliśmy, że przybędzie feniks i nas zabierze w cholerę! – zaprotestował Syriusz ściszonym głosem. – Porozmawiamy z aurorami, dobrze? Jeśli będą mieć problem, porozmawiamy z Scrimgrourem. Rozumie bardziej niż ktokolwiek, że to, co robimy, jest ważne.

- Wiesz, że nie możemy tego zrobić, Syriuszu – odparł cicho Remus. – Scrimgrour mógł zgodzić się, żeby Harry zrobił swoje, ale nie mam wątpliwości, że jego ciekawość wzięłaby górę. Chce dokładnie wiedzieć, co robimy, żeby mógł twierdzić albo że bierze w tym udział, albo zagrabić sobie zasługi.

Tonks wpatrywała się w Remusa z niedowierzaniem.

- Nie myślisz poważnie, że…

- Że Scrimgeour sprzedałby Harry’ego, by on i Ministerstwo wyglądali jak bohaterowie? – przerwał jej Remus. – Lepiej w to uwierz. Dlaczego uważasz, że w tej chwili tak wiele uwagi poświęca się wilkołakom? Jeśli społeczeństwo jest zaniepokojone „problemem wilkołaków” to nie krytykuje Ministerstwa. Ministerstwo opanowało sztukę spychania wszelkiego zła na kogoś innego. Najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić dla Harry’ego to trzymanie Scrimgeoura jak najdalej do ostatniej możliwej chwili.

- Żaden chłopiec nie powinien być pod taką presją – powiedziała poważnie profesor McGonagall.

- To prywatna rozmowa czy mogę dołączyć? – zapytał Harry, odsuwając kołdrę i powoli przesuwając się do krawędzi łóżka. Jego plecy wciąż były trochę obolałe, ale doświadczył gorszych rzeczy.

- Harry! – wykrzyknął Syriusz, podchodząc do Harry’ego. – Co robisz? Nie powinieneś się ruszać, póki Poppy cię nie przebada.

Harry przewrócił oczami z irytacją, ale pozwolił Syriuszowi, by ułożył go w łóżku. Wszyscy znali niebezpieczeństwo związane z urazami kręgosłupa, co było jedynym powodem, dlaczego Harry nie powiedział Syriuszowi, by ten zostawił go w spokoju.

- Co przegapiłem? – zapytał, gdy jego głowa opadła na poduszkę.

- Udało nam się zdobyć trochę mugolskich gazet – powiedział Remus, dołączając do Syriusza przy łóżku Harry’ego. – Z tego, co wiemy, częściowe zawalenie się sierocińca wydarzyło się samoistnie. Budynek był bardzo niestabilny przed ubiegłą nocą. Oczywiście może się to zmienić, gdy specjaliści wejdą do środka i zbadają szkody.

- Na szczęście Kingsley wciąż ma przyjaciół na wysokich stanowiskach w Ministerstwie – dodała Tonks, podchodząc i siadając w nogach łóżka Harry’ego.

- A Voldemort? – zapytał Harry.

- Zeszłej nocy w pobliżu Edwinstowe był atak śmierciożerców – odpowiedział Syriusz. – Nie było dużo zgonów, ale wiele zniszczono. Mieliśmy szczęście. Voldemort prawdopodobnie nie zorientuje się, że sierociniec został uszkodzony przez przynajmniej kilka dni.

Harry westchnął i ze zmęczeniem potarł czoło.

- Więc mamy kilka dni na znalezienie ostatniego horkruksa i zniszczenie go? – zapytał.

Syriusz, Remus i Tonks wymienili spojrzenia.

- Harry, wiesz, ze to będzie niemożliwe do zrealizowania – powiedział ostrożnie Remus. – Miesiące zajęło nam znalezienie tego.

Wejście pani Pomfrey przerwało rozmowę, ale to chyba dobrze. Harry nie mógł zrozumieć, jak mogli zachowywać się tak spokojnie. To była straszna wiadomość. Zanim zlokalizują kolejnego horkruksa, Voldemort dowie się, co zamierzają. Chociaż Harry nie chciał tego przyznać, potrzebowali pomocy. Potrzebowali kogoś ze środka, żeby wiedzieć, co robi Voldemort. Zbyt ciężko pracowali, żeby teraz to wszystko zmarnować.

^^^

Kiedy jest się zdeterminowanym, by wykonać zadanie, skupienie się na czymś innym było niezwykle trudne. Dla Harry’ego skupienie się na lekcjach i pracy domowej było niemożliwe. Zamiast robić notatki, Harry przeglądał badania. Zamiast się uczyć, Harry przypominał sobie przeszłość Voldemorta. Wiedział, że odpowiedź na wszystko jest gdzieś przed nim. Po prostu nie mógł jej dostrzec.

Nadejście listopada przyniosło coraz niższe temperatury i opady śniegu. Zgodnie ze słowami Tonks, eksperci badający sierociniec nie znaleźli niczego niezwykłego, oświadczając, że to tylko kwestia czasu, nim reszta budynku się zawali. Obecnie mugolskie władze próbowały powiadomić właściciela posiadłości, ale Harry miał przeczucie, że to trudne zadanie. Właściciel był martwy lub nieosiągalny, ponieważ akurat planował dominację nad światem.

Liczba i intensywność ataków śmierciożerców wzrosła. Rzadko teraz otwierano numer „Proroka Codziennego” i nie widziano artykułu o najnowszej liście zgonów. Kilku uczniów zostało zabranych ze szkoły, przez co wielu się zastanawiało, czy będą następni. Chociaż Harry nie chciał tego przyznać, wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim będą zmuszeni do zamknięcia Hogwartu. Wszyscy wiedzieli, że Hogwart był celem. Voldemort był w tej chwili zwyczajnie zbyt skupiony na sianiu spustoszenia w Londynie.

W Kwaterze Huncwotów panował obecnie nieład. Do ścian przyczepione były pergaminy zawierające szczegółowe notatki o różnej tematyce. Harry właśnie wpatrywał się w zwitek pergaminu, który skrywał przeszłość Voldemorta. Pamiętnik był pierwszym przedmiotem w posiadaniu Voldemorta, po którym miał pierścień Gaunta. Medalion Slytherina i czarkę Hufflepuff zdobył w tym samym czasie, co miało miejsce zabójstwo Chefsiby Smith. Pierścień, medalion i czarka miały być ukryte w miejscach ważnych dla Voldemorta przed ukończeniem nauki. Z drugiej strony pamiętnik został powierzony innej osobie, bez żadnego ostrzeżenia, jak ważny był to przedmiot.

Oczywiście Voldemort nie zamierzał zniknąć na trzynaście lat, więc nie było powodu, by sądzić, że ostrzeżenie było konieczne.

Po zdradzie Regulusa Blacka istniała duża szansa, że Voldemort nie powierzy już więcej horkruksów swoim śmierciożercom. Możliwość zdrady była zbyt duża. To pozostawiało miejsca, których Voldemort nigdy nie zapomniał, a świat czarodziejów nigdy ich nie podejrzewał. Rezydencja Riddle’ów była z pewnością możliwością, ale czy Voldemort naprawdę ukryłby horkruksa w rezydencji, skoro inny ukryty był w niewielkiej odległości, w domu Gauntów?

Możliwe, ale mało prawdopodobne.

Hogwart był również bardzo mało prawdopodobną kryjówką. Tak, zamek krył wiele tajemnic, ale sekrety można było odkryć na wiele sposobów. Trzymanie czegoś w miejscu, w którym codziennie kręci się tak wiele ludzi było zbyt dużym ryzykiem, by ktokolwiek mógł je podjąć. Oczywiście był też fakt, że Hogwart zapewnił Harry’ego, że jedynym obszarem ze znaczną ilością Czarnej Magii była Komnata Tajemnic, która została już przeszukana, potwierdzając jego teorię.

Ponieważ dwie znane lokalizacje przed ukończeniem nauki Voldemorta nie wchodziły w rachubę, Harry spojrzał na listę lokalizacji po jego opuszczeniu Hogwartu i przed Doliną Godryka. To była niezwykle krótka lista. Na jej szczycie było zatrudnienie u Borgina i Burkesa, ale wydawało się to prawie tak samo ryzykowne jak Dwór Riddle’ów czy Hogwart. Pan Borgin sprzedałby wszystko za odpowiednią cenę, a relikt po założycielu Hogwartu z pewnością gwarantowałby bardzo dobrą cenę.

Dźwięk otwierających się drzwi odwrócił uwagę Harry’ego na krótką chwilę, aż ogarnęły go miękkie fale zdenerwowania i niepokoju. Ron i Hermiona znaleźli go, nie żeby się ukrywał. Po zrobionym przez niego bałaganie było oczywiste, że spędził dużo czasu w pokoju wspólnym Kwater Huncwotów, zwłaszcza że było to jedyne miejsce, do którego Harry mógł się udać, żeby cała szkoła się w niego nie wpatrywała.

- Syriusz i Remus cię szukają, Harry – powiedziała Hermiona, siadając na krześle za Harrym, a jej torba z książkami opadła z hukiem na podłogę. – Scrimgrour chce umówić się na kolejne spotkanie.

Harry nie mógł powstrzymać parsknięcia. Innymi słowami, Scrimgrour chciał usłyszeć dobre wieści, ponieważ sam żadnych nie miał. Ministerstwo powoli przegrywało z Voldemortem i wszyscy o tym wiedzieli. Ludzie dołączali do Voldemorta tylko po to, by ich oszczędził, gdy Ministerstwo upadnie.

- Wiedzą, gdzie mnie znaleźć – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Zapewnie celowo się nie spieszą, więc nie musimy się tym zajmować do jutra.

Powietrze wypełniła nieprzyjemna cisza, gdy Harry dalej wpatrywał się w pergamin na ścianie. Za chwilę… trzy… dwa… jeden…

- Czy jest coś, w czym możemy pomóc, Harry? -  zapytał Ron, przerywając ciszę. – Trzy osoby mogą pracować szybciej niż jedna.

Harry potrząsnął głową, robiąc krok w kierunku wypełnionej pergaminami ściany.

- Kończą nam się możliwe miejsca, a każda lokalizacja jest jeszcze mniej prawdopodobna niż poprzednia – przyznał z frustracją. – Odpowiedź jest tutaj. Musi być. Po prostu nie mogę jej rozgryźć.

- W takim razie powinieneś zrobić sobie przerwę, Harry – zaproponowała ostrożnie Hermiona. – Spędzasz zbyt dużo czasu, wpatrując się w te notatki. Syriusz i Remus robią wszystko, co w ich mocy, żeby zebrać więcej informacji. Profesor Shacklebolt kontaktuje się z każdym, kim tylko może. Problemem jest to, że musi być dyskretny, żeby Voldemort się nie dowiedział.

Harry westchnął i ze zmęczeniem przetarł oczy.

- Wiem – przyznał. – Po prostu nienawidzę czekania. Czas naprawdę nie jest po naszej stronie.

- Więc planujesz w międzyczasie zwariować? – zapytał Ron, zyskując tym karcące spojrzenie Hermiony. – Co? Wpatrywanie się w jedną rzecz przez długi czas zrobiłoby to z każdym.

- No pewnie, że tak – powiedziała krótko Hermiona, – ale nie musiałeś być tak… niegrzeczny.

Ron wzruszył ramionami, przewracając oczami z irytacją.

- Kręcisz się wokół tematu, a ja przechodzę do sedna – sprzeciwił się. – Tak było zawsze i prawdopodobnie tak zostanie.

Hermiona spiorunowała Rona wzrokiem, po czym ponownie spojrzała na Harry’ego.

- Chodzi mi o to, że wszyscy robią, co mogą – powiedziała stanowczo. – Takie popychanie samego siebie nie pomoże, Harry. Zrób sobie przerwę. Idź na spacer. Zacznij naukę. Zrób coś, co nie skupia się na Voldemorcie. Członkowie Zakonu obserwują sierociniec pod kątem jakichkolwiek oznak śmierciożerców. Będziemy wiedzieć, jeśli coś się stanie.

Harry nie przegapił mało subtelnej aluzji Hermiony. Wiedział, że martwiła się, co się stanie, jeśli teraz zacznie odkładać naukę i nie była w tym sama. Wydawało się, że wszyscy dookoła robili wszystko, co w ich mocy, by Harry ukończył ostatni rok w Hogwarcie, by mógł zostać uzdrowicielem. Nie zdawali sobie sprawy, że był tak samo zdeterminowany jak oni. Jednak Voldemort był w tej chwili większym priorytetem.

- Wolę nie dać się złapać w defensywie, Hermiono – powiedział sucho Harry. – Bez luksusu szpiega w szeregach Voldemorta, musimy robić wszystko jak najszybciej to możliwe.

- Więc znajdźmy sobie szpiega – odparowała Hermiona.

Harry wpatrywał się w Hermionę z niedowierzaniem.

- To nie takie proste – zauważył. – Szczerze wątpię, by „Prorok Codzienny” miał tajną sekcję dla szpiegów.

Hermiona przewróciła oczami, zakładając ręce na piersi.

- Nie miałam tego na myśli – prychnęła. – Słuchaj, potrzebujemy informacji z wewnątrz. Kto lepiej nam je przekaże niż śmierciożerca lub dziecko śmierciożercy, które zostało zdradzone przez Voldemorta? Nie mają nic do stracenia!

Harry wpatrywał się w Hermionę przez dłuższą chwilę, po czym jego oczy rozszerzyły się. Nie mogła myśleć o…

- Mówisz o Malfoyach? – zapytał ostrożnie.

- Czy ty oszalałaś? – wypalił Ron. – Malfoyowie nas nienawidzą i obecnie są w Azkabanie. Nigdy nie pomogliby grupie Gryfonów, a gdyby to zrobili, chcieliby czegoś w zamian, czego nie moglibyśmy im dać.

Harry musiał przyznać, że Ron miał dużo racji.

- Chcieliby ich wolności – dodał.

- Scrimgrour nigdy nie zgodzi się na uwolnienie skazanych śmierciożerców, zwłaszcza w środku wojny.

 - Lucjusz Malfoy jest skazany za bycie śmierciożercą – wyjaśniła Hermiona. – Draco Malfoy został tylko skazany za użycie niewybaczalnego…

- Na Harrym! – przerwał jej Ron.

Hermiona spiorunowała Rona wzrokiem.

- Wiem, Ron, wiem! – warknęła. – To, co zrobił, było okropne, ale biorąc pod uwagę to, co zostało ujawnione…

- Malfoy był niestabilny emocjonalnie, Hermiono – powiedział Harry z westchnięciem. – Myślę, że wiem o tym lepiej niż inni. Problem polega na tym, że Malfoy zdecydował się odmówić pomocy od każdego, kto ją oferował. Zdecydował się uderzyć, dlatego został wysłany do Azkabanu.

- Na dwa lata, Harry – odparowała Hermiona. – Pomyśl o tym, jego pomoc za usunięcie roku z jego wyroku. Jeśli pomogą nam jego informacje, czy nie byłoby warto?

- Jeśli pomoże – zauważył Ron, – i jest to duże „jeśli”. Jeśli Malfoy nie był nawet śmierciożercą, co może nam zaoferować?

Hermiona wzruszyła ramionami.

- Nie dowiemy się, póki z nim nie porozmawiamy – powiedziała po prostu.

Harry westchnął, ściskając grzbiet nosa. Szczerze mówiąc, nie chciał ponownie widzieć Draco Malfoya, ale musiał przyznać, że Hermiona ma rację. Jeśli ktoś mógł zapewnić im pomóc, kim był, żeby ją odrzucić, ponieważ kogoś nie lubił? Wygranie wojny było ważniejsze niż dziecinna wrogość.

- Porozmawiam o tym z Syriuszem i Remusem – powiedział w końcu Harry. – Jeśli się zgodzą, zorganizuję spotkanie z Scrimgeourem. Zanim cokolwiek zrobimy, będziemy potrzebować jego zgody.

- Dobrze – powiedziała Hermiona, kiwając głową i wstając. – A teraz chodźmy na spacer, a potem przejrzymy swoje notatki.

Harry jęknął, gdy Hermiona złapała go za ramię i popchnęła w stronę drzwi. Czasami Hermiona była zwyczajnie zbyt nachalna.

- Tak, mamo – wymamrotał, zdobywając tym chichot Rona i piorunujące spojrzenie Hermiony. Na szczęście dla niego, Hermiona nie określiła, jak długo miał trwać spacer. Jeden spacer po błoniach, by zaczerpnąć świeżego powietrza wystarczył, by Hermiona była szczęśliwa.

Do godziny policyjnej została jeszcze jakaś godzina, więc na korytarzach wciąż było mnóstwo osób. Grupy uczniów natychmiast zeszły Harry’emu z drogi i zaczynały głośno szeptać, nie pozostawiając wątpliwości, o kim rozmawiają. Harry stłumił zirytowany jęk i ruszył dalej. To była część Hogwartu, za którą nie będzie tęsknił. Bez względu na to, jak bardzo Harry starał się pozostać w cieniu, reszta szkoły była zdeterminowana, by pozostawał w centrum uwagi. Woleli myśleć o Harrym jak o bohaterze, a nie nastolatku.

Niezwykle trudno było zignorować też wszystkie emocje, odbijające się od ścian. Zazdrość i nienawiść walczyły z podziwem i pożądaniem. Harry’emu trudno było się zorientować, kto miał do niego uraz, a kto go pożądał, ponieważ ludzie z jednej grupy emanowali tak wieloma różnymi emocjami. Jednak jedno było jasne. Uczucia Ginny Weasley wcale się nie zmieniły.

- Harry!

Harry westchnął. To nie może być przypadek. Odwracając się, Harry natychmiast nałożył na twarz przyjazny uśmiech. Nie miało znaczenia to, jak bardzo obawiał się tej rozmowy. Ginny wciąż była młodszą siostrą Rona i członkiem jego przybranej rodziny.

- Cześć, Ginny! – powiedział cicho Harry.

Ginny dotarła do Harry’ego z szerokim uśmiechem na twarzy. Jej długie, rude włosy były spięte z tyłu poza kilkoma pasmami, które okalały jej twarz. Było jasne, że ostatnie kilka godzin spędziła w bibliotece.

- Jak się masz? – zapytała pogodnie Ginny. – Ostatnio rzadko cię widywałam.

- Byłem zajęty – powiedział szczerze Harry. To było niedopowiedzenie i Harry wiedział, że Ginny jest tego świadoma. Cała rodzina Weasleyów wiedziała, że Harry pracuje nad czymś ważnym w wojnie. Po prostu nie wiedzieli, co to jest.

Ginny skinęła głową, po czym rozejrzała się nerwowo.

- Um… czy miałbyś coś przeciwko, gdybym z tobą poszła? – zapytała cicho. – Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Naprawdę tego dzisiaj nie potrzebuję.

- Eee… pewnie, możesz – powiedział nieswojo Harry, po czym odwrócił się i ruszył dalej, a Ginny szła obok niego. Z Ginny wylewała się nerwowość, przytłaczając lekką ekscytację, której Harry nie mógł przegapić. W takich chwilach Harry naprawdę nienawidził bycia empatą. Wiedział, że musiał złamać Ginny serce i czuć tego każdą sekundę.

- Znamy się od dawna, Harry – zaczęła nieswojo Ginny. – Kiedy byłam młodsza, przyznaję, że złapałam się na etykietkę chłopca, który przeżył, ale potem cię poznałam. Nie jesteś jakimś nietykalnym bohaterem. Jesteś normalnym facetem, który robi wszystko, co może, by uczynić świat lepszym miejscem.

Harry powstrzymał skrzywienie, skręcając i mijając grupkę Krukonek, które chichotały do siebie. Dzięki Hermiono, że zasugerowałaś spacer, gdy większość kobiecej populacji jest poza dormitoriami.

Kiedy dziewczyny były wystarczająco daleko, Giny odchrząknęła.

- Jak mówiłam – kontynuowała, – wiem, że inni pragnęli czegoś więcej niż przyjaźni…

- Ginny…

- Pozwól mi skończyć – powiedziała szybko Ginny. – Cho cię lubiła, Harry. Nie ukrywała, że chciał czegoś więcej niż przyjaźni. Zdaję sobie sprawę, że związek z kimś jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślisz. Chciałam tylko dać ci znać, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował rozmowy albo spędzić z kimś czas, jestem dostępna. Chciałabym być kimś więcej dla ciebie, ale nie będę na ciebie naciskać, Harry. Nie chciałabym dodać ci stresu.

Harry poczuł się chory. Ginny nie oferowała niczego więcej niż przyjaźń z nadzieją, że będzie z tego coś więcej w przyszłości. Problem polegał na tym, że gdyby przyjął ofertę Ginny, sugerowałby, że w przyszłości może być coś więcej. Jeśli tego nie zrobi, zaryzykuje swoją przyjaźń z Ginny. Chociaż Harry nie chciał tracić Ginny jako przyjaciółki, wiedział, że odkładanie prawdy przyniesie jej więcej bólu poprzez tworzenie fałszywej nadziei.

Zatrzymując się, Harry odwrócił się do Ginny, pocierając kark.

- Chcę być przyjaciółmi, Ginny – powiedział szczerze, – ale widzę nas tylko tak. Widzę cię jako członka rodziny. Twoi bracia są dla mnie jak moi bracia, a ty zawsze byłaś jak młodsza siostra. Nie potrafię patrzeć na ciebie inaczej.

Ginny wpatrywała się w Harry’ego błagalnie.

- Nie mógłbyś spróbować? – zapytała cicho.

Harry westchnął, odwracając wzrok. Mógł spróbować, ale to by niczego nie zmieniło. Niczego nie mógł zmienić. Cho udowodniła, że jakikolwiek związek głębszy niż przyjaźń jest niemożliwy. Intensywny brak kontroli nie był czymś, na co mógł sobie pozwolić.

- Tylko bym ci złamał serce, Ginny – odpowiedział w końcu Harry, napotykając jej spojrzenie. – Są rzeczy, których o mnie nie wiesz, tajemnice, które uniemożliwiłyby ci normalne życie. Zasługujesz na szczęśliwe i normalne życie.

Łzy wypełniły oczy Ginny, nim odwróciła twarz. Harry słyszał, jak wypuszcza kilka drżących oddechów, po czym prostuje się i spogląda z powrotem na niego. Rozczarowanie i żal wylewały się z niej tak intensywnie, że Harry poczuł potrzebę cofnięcia się o krok.

- Rozumiem, Harry – powiedziała stanowczo Ginny. – Może się z tobą nie zgadzam, ale nie będę ci stała na drodze. Mam nadzieję, że pewnego dnia zdasz sobie sprawę, że zasługujesz na normalne życie tak jak cała reszta.

Nie czekając na odpowiedź, Ginny odwróciła się i odeszła. Harry mógł tylko pozwolić jej odejść, robiąc kilka kroków w tył i opierając się o kamienną ścianę. Dlaczego jego życie zawsze musiało się komplikować, gdy już było wystarczająco skomplikowane. Nie chciał, żeby Ginny mu współczuła. Chciał, żeby ruszyła do przodu i miała życie, którego on jej nie mógł dać. Hermiona ma wielkie kłopoty. Nigdy więcej nie posłucham tego, co mówi.

Wypuszczając sfrustrowane westchnięcie, Harry odwrócił się i ruszył z powrotem do Kwater Huncwotów. Nagle rozwiązanie zagadki pozostałych horkruksów nie wydawało się tak drażniące. Badanie danych z pewnością było łatwiejsze niż radzenie sobie z ludźmi i ich emocjami.

 

PDJ - Rozdział 34 – Podmioty ciężkiej próby

Gdyby zapytać, co było straszną torturą, Hermiona Granger odpowiedziałaby, że zamknięcie w pokoju bez materiałów do czytania. Połowa jej okropnego losu się spełniła, bo oto była zamknięta w pokoju, w którym nie było nic do czytania, chociaż nie była sama. Towarzyszyła jej trójka znajomych w tym, co mogło być jej ostatnim więzieniem, jeśli jej bystry mózg nie znajdzie wyjścia.

Ich nowe pomieszczenia były mniejsze niż poprzednie, ponieważ nie byli już w Dworze Malfoyów, ale w kamiennym pomieszczeniu z dwoma wypchanymi słomą paletami, szorstkimi, wełnianymi kocami oraz czterema cynowymi kubkami i miskami. Porywacze karmili ich trzy razy dziennie, śniadanie składało się zazwyczaj z gęstej owsianki z odrobiną masła i cukru, obiadem był jakiś gulasz z mięsem i warzywami, a kolacją była jakaś kanapka, do każdego posiłku podawana była woda lub kawa. Jedzenie nie było obfite, ale było sycące i przynajmniej byli karmieni.

Hermiona mogła się zorientować, że prawdopodobnie byli w celi jakiś dzień lub dwa, chociaż czas był niemożliwy do oszacowania tutaj, na dole. Żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie są, ani jak się tu dostali, jedynie wiedzieli, że zasnęli w pokoju w Dworze Malfoyów i obudzili się tutaj.

Od czasu do czasu przychodzili Bella lub Glizdogon, by zaprowadzić ich do toalety, celując w nich swoje różdżki, więc nie było nadziei na próbę ucieczki, bo zostaną przeklęci przez jakąś paskudna klątwę. Cała czwórka nie była na tyle głupia, by próbować uciec, gdy po pierwsze był przy nich jeden ze śmierciożerców, a po drugie, nie mieli pojęcia, gdzie są ani dokąd iść.

Hermiona żałowała, że nie założyła do łóżka cieplejszej piżamy, ponieważ w pomieszczeniu zawsze było zimno i powstrzymywała się od ciągłych dreszczy, owijając się jednym z wełnianych koców.

- Dlaczego są dla nas mili? – zapytała Marietta, gdy po raz drugi zostali nakarmieni.

- Uwierz mi, nie są – powiedział Vince po zjedzeniu swojej porcji gulaszu. Miski i łyżki zniknęły, gdy skończyli. – Karmią nas, byśmy byli zdrowi na każdy mroczny rytuał, jaki zaplanowali. Domyślam się, że spróbują sprowadzić Mrocznego.

Cała trójka wzdrygnęła się, nie musząc pytać, jak zamierzają to zrobić.

- To dlatego nas nie skrzywdzili – ciągnął ponuro Vince. – Ponieważ dobra ofiara musi być silna. Co oznacza, że wkrótce będziemy musieli się stąd wydostać.

- Świetna dedukcja, Crabbe – warknęła Susan. – A jak sugerujesz to zrobić? Przelecieć przez sufit? Przejść przez ścianę?

Crabbe wyglądał na niewzruszonego jej kąśliwą postawą, chociaż Marietta spojrzała gniewnie na drugą czarownicą i powiedziałaby coś, gdyby Hermiona nie dotknęła jej ramienia i nie potrząsnęła głową. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, była kłótnia.

- Chciałbym – odpowiedział Crabbe z parsknięciem. – Ale ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać cudów, mam coś innego, co może pomóc.

- Co takiego? Wyciągniesz różdżkę Lestrange, gdy nie będzie patrzyła?

- Nie. – Zasyczał cicho i z jego rękawa wysunął się smukły wąż. – Hej, moja piękna. – Vince zanucił do swojego chowańca. – To jest Vera, boa z dzikiego lasu deszczowego, mój chowaniec, bardzo inteligentny.

Vera owinęła się wokół jego nadgarstka, przyglądając się z zainteresowaniem innym, jej rozwidlony język poruszał się, gdy wąchała wszystkich i testowała powietrze.

Susan wpatrywała się w węża.

- Jak udało jej się przedostać przez śmierciożerców? Czy była z tobą cały czas?

- Tak, chyba leżała zwinięta w mojej kieszeni, kiedy mnie zabrano i od tamtej pory tam zostaje, za wyjątkiem sytuacji, gdy musi zapolować. – Delikatnie pogłaskał jej łuski, a Vera zamruczała.

- Czy ona gryzie? – zapytała Hermiona.

- Nie, nigdy nie gryzła. I nie, nie jest jadowita. Jest dusicielem, a nie żmiją.

- Jest piękna. Ma taki cudowny zielony kolor – powiedziała z podziwem Hermiona. – Czy brała udział w tym kawale, który ty, Harry i Marietta zrobiliście Malfoyowi?

- No pewnie. Wprowadziliśmy nieco strachu w tą podstępną fretkę – powiedział Crabbe.

Susan popatrzyła na niego sceptycznie.

- Ale co może zrobić, żeby nam pomóc?

- Może iść i sprowadzić dla nas pomoc – powiedział Vince. – Będzie naszym posłańcem.

- W jaki sposób? – zapytała Hermiona.

- Ponieważ jako jej czarodziej, mogę z nią rozmawiać przez naszą więź. Chcę, żeby poszła i znalazła innego czarodzieja, który nas stąd wyciągnie.

Ku jego rozczarowaniu, żadna z dziewcząt nie wyglądała na zachwyconą jego pomysłem.

- Vince, nawet jeśli Vera może się stąd wydostać… - zaczęła Marietta.

- Kogo znajdzie, kto potrafi wężomowę? – dokończyła Hermiona.

- Och, to. – Vince nie wyglądał na zmartwionego. Odwrócił się do swojego węża i posłał: – Idź, znajdź Harry’ego i sprowadź go tutaj, proszę, Vero.

Jego chowaniec wyglądał na zadowolonego, sycząc twierdząco.

- T-Tak się stanie, mój czarodzieju!

- Powiedziałem jej, żeby poszła i znalazła Harry’ego – wyjaśnił pozostałym.

Hermiona gapiła się na niego.

- Ale nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy, Vince! Jak możesz oczekiwać, że znajdzie Harry’ego?

- Po pierwsze, jest magicznym wężem, potrafi wyśledzić każdego, kogo wcześniej powąchała i porusza się szybciej niż naoliwiona błyskawica. Ufam jej, że go znajdzie, Hermiono. Ale zanim odejdzie, chyba musimy się dowiedzieć, co się dzieje i gdzie jesteśmy.

- Dobry pomysł, Vince – powiedziała Marietta. – Nienawidzę być zagubiona.

Potem syknął kilka razy do swojego zwierzaka, który szybko ześlizgnął się z jego ramienia, po podłodze, po boku drzwi i przez metalowe kraty u góry jak zielona plama.

Pozostała trójka wymieniła uśmiechy i prawdopodobnie zawyliby z radości, gdyby nie fakt, że nie chcieli, by śmierciożercy cokolwiek podejrzewali. Co do Vince’a, uśmiechnął się jak dumny rodzic, którego dziecko właśnie zrobiło coś niesamowitego.

Pół godziny później zielony wąż wrócił, prześlizgnął się bezpośrednio do Vince’a i syknął mu do ucha:

- Mroczne dwunogie stwory planują się pozbyć was i jeszcze jednego, sss!

- Jeszcze jednego? – Vince przełknął ślinę, po czym syknął: – Słyszałaś, kim on jest, Vero?

Boa pokiwała głową potwierdzająco.

- Nazywali go starym lisem i Dumbledorem.

Vince zbladł śmiertelnie.

- Dumbledore? Mają Dumbledore’a? – zawołał głośno.

- Ale jak? – wyszeptała Hermiona z przerażeniem.

- Jeśli mają Dumbledore’a… to wszyscy jesteśmy straceni… - wyszeptała Marietta, a jej oczy wypełniły się łzami.

- Nie, nie jesteśmy! – warknęła Susan, potrząsając drugą dziewczyną. – Przestań płakać i weź się w garść, Marietta.

Pozostali wpatrywali się w nią. Nikt nie sądził, że Puchonka ma aż taki kręgosłup, ale wtedy przypomnieli sobie Cedrica i fakt, że była siostrzenicą Szefowej Aurorów. –

- Jeśli chcesz się położyć i umrzeć, zrób to na swojej warcie – kontynuowała druga dziewczyna z wysoko uniesioną głową. – Nie możemy się poddawać, bo inaczej jesteśmy skończeni. Prawda, Vince? Hermiono?

Pozostała dwójka przytaknęła. Wtedy Hermiona sapnęła.

- Och, słodki Merlinie! Ja… rozgryzłam to.

- Co? – zapytała Marietta, wycierając oczy rękawem.

- Dlaczego tu jesteśmy. Nie tylko dlatego, że chcą nas do jakiegoś mrocznego rytuału, ale dlatego, że jesteśmy przynętą.

Susan pochyliła się do przodu.

- Jak się tego domyśliłaś, Granger?

Ale zanim Hermiona zdążyła się odezwać, zrobiła to Vince.

- Masz rację. Założę się, że jako przynęty mamy powstrzymać dyrektora przed rozwaleniem ich. Pewnie powiedzieli mu, że nas zabiją, jeśli czegoś spróbuje.

- To oznacza, że naprawdę musimy się stąd wydostać – powiedziała Hermiona. – A więc… gdzie jesteśmy?

- Vero?

- Pod zamkiem… w pobliżu legowiska Wielkiego Węża… gdzie leżą kości mojego łuskowego brata.

- Jesteśmy pod Hogwartem? – sapnęła Susan.

- Gdzieś w pobliżu Komnaty Tajemnic – wyszeptała Hermiona.

- Ale jak śmierciożercy dowiedzieli się o tym miejscu? – zastanowiła się Marietta. – I czy ktoś jeszcze o nim wie? Na przykład jakiś z nauczycieli?

- Wątpię, kochanie – powiedział Vince, przytulając ją. – To znaczy, żaden z nas, Ślizgonów, nie wiedział, gdzie jest Komnata Tajemnic, póki Potter jej nie otworzył. Nawet profesor Snape nie wiedział. Domyślam się, że Jego Mroczność musiała przekazać śmierciożercom, jak tu zejść. Vera mówi, że jest tu wiele tuneli i pomieszczeń.

- Zamek pod zamkiem – mruknęła z podziwem Hermiona. – I nikt nigdy o tym nie wiedział.

- Jak Dumbledore mógł nie wiedzieć? – zapytała Susan. – To znaczy, jest dyrektorem!

Crabbe prychnął na wpół kpiąco.

- Ooo, daj spokój, Bones! Naprawdę nie kupujesz tych wszystkich bzdur, które o nim mówią, że jest wszechwiedzący, prawda? Znaczy, jest potężny, ale nie jest Bogiem. A ten zamek jest stary, jedyne osoby, które znają jego sekrety to te, które go zbudowały, a oni nie żyją od wieków.

- Tak przypuszczam – westchnęła. – Ale on też jest stary, ma ponad sto lat, można by pomyśleć, że będzie coś o tym wiedział.

- Hej, on nie może być wszędzie i jest zajęty próbami zorganizowania Ministerstwa i walką z Voldim – przypomniała jej Marietta.

- Ważne jest to, że teraz wiemy, gdzie jesteśmy i możemy planować, jak uciec – stwierdziła Hermiona. – Na wypadek, gdyby Vera nie mogła znaleźć Harry’ego i profesora Snape’a na czas?

- Co Harry robi z profesorem Snapem? – zapytała Susan.

- Profesor Snape pozwolił mu zamieszkać ze sobą na lato – wyjaśniła Hermiona. – Jest teraz zarówno opiekunem Harry’ego, jak i jego mentorem. Więc tam gdzie Harry, tam profesor Snape.

- Dzięki Merlinowi! – odetchnął cicho Vince. – Bo nie ma nikogo, komu bardziej ufam, że wyciągnie nas z trudnej sytuacji. Nikomu.

- Tak bardzo mu ufasz? – Susan uniosła brew.

- Tak. I to nie dlatego, że jest Opiekunem mojego Domu. To dlatego, że potrafi skopać tyłek złemu człowiekowi, nawet się nie pocąc. I Bones, kiedy Snape skopie ci tyłek, pozostajesz na ziemi i się nie podnosisz. – Satysfakcja zabarwiła głos Vince’a, gdy mówił o Opiekunowi Slytherinu.

- To dlatego wy, wszystkie węże, tak się dobrze wokół niego zachowujecie? – zapytała Puchonka. – Bo może wam sprać tyłki?

- Nie. Cóż, to nie jedyny powód. Szanujemy go, rozumiesz, nigdy nie postępował nielojalnie i chociaż potrafi być surowym wrzodem na tyłku, jest też dla nas, jeśli ktoś potrzebuje porozmawiać lub… cokolwiek. Bez względu na wszystko. Bardzo mi pomógł, poszedłbym za nim do piekła, gdyby mnie o to prosił.

- Myślę, że Harry też – wtrąciła Hermiona.

Znowu przemówił do Very, a zielona boa bezgłonie wymknęła się i wysunęła przez drzwi.

- Dobra. Idzie nasz posłaniec. Niech Merlin ją prowadzi – powiedział Vince i skrzyżował palce. – A teraz, Granger, porozmawiajmy o planie B.

Hermiona usiadła ze skrzyżowanymi nogami i powiedziała słabym, pouczającym tonem:

- Cóż, byłoby o wiele prościej, gdybyśmy wszyscy mieli różdżki, ale… po prostu musimy to zrobić. Potraficie cokolwiek magii bezróżdżkowej?

- Trochę potrafię – powiedziała Marietta. – Moja mama nauczyła mnie, jak rzucać zaklęcie tarczy. Ale nie ćwiczyłam od jakiegoś czasu. – Zarumieniła się i wyglądała na zawstydzoną.

- Też trochę potrafię – odpowiedziała Susan. – Ale tylko zaklęcie przywołujące i usypiające. Ciotka Amelia miała nauczyć mnie więcej latem, ale… - urwała, przygryzając wargę, by powstrzymać łzy.

- A ty Vince?

Crabbe potrząsnął głową.

- Nigdy tego nie próbowałem. Ale może mam tu coś, co może się przydać. – Wyciągnął srebrny łańcuszek, na którym wisiał zadziwiająco szczegółowy srebrny wisiorek z kuszą. Potem zniżył głos, aż do szeptu:

- Widzisz? Mój tata zrobił to dla mnie, kiedy opuścił służbę u starego Voldiego. To zaczarowany amulet. Jest kowalem i potrafi zrobić prawie wszystko z metalu.

- Co on robi? – zapytała Marietta, badając go.

- Kiedy wypowiem odpowiednie słowo, stanie się on prawdziwą kuszą – magiczną kuszą o niezwykłej szybkości i celności. Co oznacza, że przez pewien czas będę doświadczonym łucznikiem, zdolnym do oddania trzech strzałów w ciągu chwili.

- Dlaczego wcześniej go nie użyłeś? – chciała wiedzieć Hermiona.

- Z tego samego powodu, dlaczego żadna z was nie użyła magii bezróżdżkowej – powiedział spokojnie Vince. – Nie byłem pewny, czy to zadziała i bałem się, że jeśli nie, będziemy w gorszej sytuacji niż wcześniej. I ponieważ wydostanie się z celi nic nie da, chyba że będziemy wiedzieć, gdzie biec. W przeciwnym razie będziemy łatwym celem i szybko nas wyłapią.

- To prawda – zgodziła się Marietta. – Więc jaki jest plan?

- Umm… to nie takie skomplikowane – powiedziała Hermiona. – Potrafię zaklęcie odpychające bez różdżki, co może nie być bardzo pomocne, gdy próbujemy się wydostać, ale może to nam pomóc później. W każdym razie pomyślałam, że możemy użyć elementu zaskoczenia, jeśli Vera nie wróci z Harrym w ciągu jednego dnia, moglibyśmy poczekać, aż ktoś otworzy drzwi i przyniesie nam kolację, a następnie użyjemy na nim magię bezróżdżkową.

- Albo mógłbym ich zastrzelić – oświadczyła Vince.

Hermiona wyglądała, jakby jej było niedobrze.

- No… chyba.

- Nie bądź teraz tak wrażliwa, dziewczyno – skarcił Crabbe. – To nie są dzieci, to zimni, twardzi, mroczni czarodzieje, którzy zabiją cię, gdy tylko na ciebie spojrzą. Dla zabawy przywiązaliby cię do kołka i obserwowali, jak płoniesz. Nie żałuj ich. Zabijali kobiety, dzieci i niewinnych ludzi. Wbicie im bełtu wyświadczy wszystkim przysługę.

- Wiem, ale… to ludzie.

- Tak, źli ludzie. Pamiętaj o tym, Hermiono, i odkurz swoją Gryfońską odwagę, którą zawsze się przechwalasz i bądź gotowa zrobić to, co musisz. Jak zawsze mówi Snape, jeśli śmierciożerca wyceluje w ciebie różdżkę, mam się dwie opcje – walczyć albo zginąć. Ja będę walczyć.

Inne dziewczyny zgodziły się, a Hermiona westchnęła.

- Masz rację, Vince. Nie podoba mi się to… ale masz rację. A kiedy nadejdzie czas, będę gotowa. A tymczasem przećwiczymy kilka naszych zaklęć.

- W porządku. Przynajmniej będziemy mieć coś do roboty – zgodziła się Marietta, a potem podwinęła rękawy i rozluźniła palce.

Była przerażona tym, co może się stać, bardziej Vince’owi niż jej, znała wszystkie historie o tym, co śmierciożercy robili jeńcom i wszyscy z nich kończyli martwi, ale wiedziała też, że nie może ulec strachowi, albo będzie wrakiem psychicznym. Ale łatwiej było o tym nie myśleć, jeśli będzie miała coś innego, na czym będzie mogła się skupić, a sugestia Hermiony była idealnym rozwiązaniem. Razem możemy zrobić to, czego nie potrafilibyśmy w pojedynkę. Mam taką nadzieję.

Ta nadzieja była nikła, ale lepsza niż żadna.

Podczas gdy dzieci knuły, a Albus medytował, by opanować strach, korytarzem krążył duży, szary szczur w kierunku pokoju, w którym trzymano czterech jeńców. Glizdogon obserwował ich już wcześniej, ale lubił patrzeć, jak stają się niespokojni i tracą nadzieję, gdy zdają sobie sprawę, że nikt ich nie uratuje. Nienawidził tej grupy uczniów, w szczególności jednej – Gryfonki o krzaczastych włosach, która kilka lat temu prawie go zabiła, gdy zaatakował go jej przeklęty kot. Była także najlepszą przyjaciółką Harry’ego Pottera. Chciałby zobaczyć właśnie ją, jak się trzęsie i płacze.

Przemykał od cienie do cienia, jego małe łapki prawie nie wydawały żadnego dźwięku na kamieniu. Jego czerwone, paciorkowate oczy błyszczały z zachwytu, gdyż czajenie się i poznawanie sekretów było jedną z jego ulubionych rozrywek. Jego nos drgnął, gdy zbliżał się do pokoju, w którym trzymane były dzieci i poczuł mrowienie we krwi w oczekiwaniu.

A wtedy uderzył w niego zapach. Suchy, stęchły zapach starych łusek rozgrzanych na nasłonecznionych skałach i oczekiwanie zmieniło się w strach. Wąż! Czuję węża! Z drżeniem cofnął się, a jego oczy biegały we wszystkie strony. Gdzie on był?

Zanim zdążył się poruszyć, z boku pojawiła się smuga, a potem owinęło się wokół niego coś zielonego i łuskowatego, a oczy węża z rozciętymi źrenicami wpatrywały się w jego własne, gdy syczał wściekle.

- Intruzzzz! To MOJE legowissssko!

Rozdwojony język otarł się o niego, a zwoje jego ciała zacisnęły się wokół niego, aż pisnął w proteście.

- Proszę, proszę, puść mnie. Nie wiedziałem, o Królowo Węży! – błagał, bo wiedział, że wtargnięcie na terytorium węża często oznacza śmierć.

Obnażyła kły w jego stronę. Jej język powiedział jej, podobnie jak zmysły z innego świata, że nie ma zwykłego szczura, śmierdział mrokiem i najwyraźniej knuł coś niedobrego.

- Głupi szczurze, teraz zostaniesz moim obiadem!

- NIE! – wrzasnął Glizdogon i poruszył się, by ugryźć węża, ale Vera spodziewała się tego, odsunęła od zębów szczura i zacisnęła swoje ciało, powoli wyciskając oddech z gryzonia.

Glizdogon poczuł, że świat zaczyna się kręcić, nie mógł zaczerpnąć wystarczającej ilości powietrza, nie mógł się skupić, żeby się przemienić, przed oczami tańczyły mu plamy, a wąż wciąż syczał mu do ucha.

- Mistrzu, ratuj mnie! – pisnął bezradnie, ale jego ostatnia prośba pozostała bez odpowiedzi.

Potem poczuł, jak ostre kły chwytają jego kark i mocno się wgryzają.

Po tym wszystko pociemniało.

Vera otrząsnęła się szybko i trzymała mocno zawinięte ciało, aż szczur przestał się ruszać i była pewna, że nie żyje.

Dopiero wtedy odsunęła się od niego i odpełzła. Nie mogła zmusić się do zjedzenia skażonego mięsa mrocznego stworzenia, chociaż umierała z głodu. Na zewnątrz było mnóstwo myszy i norników, które zaspokoją jej głód, by mogła skoncentrować się na zadaniu, które zlecił jej czarodziej – znaleźć Mówcę, zwanego Harrym Potterem.

Vera prześlizgnęła się szybko do przodu, wykorzystując całą swoją zwinność, by przejść przez korytarz i poszukać drogi w górę, zostawiając za sobą bardzo martwego szczura, który pachniał gorzej martwy niż żywy.

Godzinę później Lucjusz potknął się o bezwładne zwierzę w drodze do dzieci, niosąc im wieczorny posiłek, zaklął ze złością i kopnął je. Następnie machnął różdżką i za pomoc magii umieścił tacę z jedzeniem w pokoju, obserwując, jak dzieci zjadają otrzymane, skromne jedzenie.

Dopiero później, gdy wrócił do pokoi położonych najbliżej Komnaty Tajemnic, znalazł wściekłą Bellatrix, ponieważ nigdzie nie było Pettigrew i przypomniał sobie martwego szczura, którego odrzucił bokiem buta. Klnąc obficie, Lucjusz wrócił na miejsce i spojrzał na szczura szklanym okiem, dostrzegając w zwierzęciu cień ludzkiego ciała.

Badając szczura z niesmakiem, z wykrzywioną wargą odkrył charakterystyczne ugryzienie węża na Glizdogonie i potrząsnął głową.

- Ty cholerny głupcze! Myślałeś, że jesteś tak sprytny, skradając się w swojej animagicznej formie… pff! Widzisz, dokąd cię zaprowadził twój spryt? Zabity przez mieszkającego tu węża.

Zabrał ciało, by pokazać je Bellatrix, która splunęła na nie i rzuciła wiele przekleństw w stronę mało znaczącego szczura.

- Dlatego nienawidzę animagów! Bo są cholernie głupi! Arghh! – Spiorunowała Lucjusza wzrokiem. – Co teraz robimy?

Jej towarzysz uśmiechnął się chłodno, jego szklane oko zabłysło.

- Przygotujmy się na nów. Cyzia może go zastąpić podczas ceremonii. A ja jeszcze raz skontaktuję się z Greybackiem i powiem mu, że nie ma innego wyboru, ma się dowiedzieć, gdzie ukrywa się Snape i ten przeklęty chłopak, bo inaczej zedrę jego skórę i zatańczę na niej.

Bellatrix odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

- Dopiero teraz, Luc? Mmm… dobrze by się na to patrzyło, tak! Och, bardzo! – Oblizała usta i uśmiechnęła się, jej idealne, białe zęby były jak maleńkie perły w jej krwistoczerwonych ustach.

Lucjusz odwrócił się, by ukryć dreszcz, ponieważ jej szalony uśmiech sprawił, że jego krew skrzepła.