Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 2 marca 2024

PDJ - Rozdział 48 – Te sekretne mugolskie sposoby

Tydzień później

Bumblebee Ridge

Gdzieś w pobliżu Kornwalii:

Albus Dumbledore zawsze uważał się za obrońcę mugoli, był nimi zafascynowany od kiedy był małym chłopcem i mieszkał niedaleko mugolskiej wioski, jakieś pięć mil od Bumblebee Ridge. Kiedy był dzieckiem, Albusa i jego brata Abe’a oraz młodszą siostrę Arianę zawsze uczono ukrywania magii, więc kiedy udawali się do wioski, by coś kupić, uważali, by zachowywać się jak mugole. Albus był w tym bardzo dobry, znacznie lepszy niż Abe i biedna Ariana, która pewnego dnia w wiosce dostała przypadkowego ataku magii i została zaatakowana przez trzech łobuzów, którzy prawie pobili ją na śmierć za to, że była „pomiotem diabła”. Takie było wówczas panujące podejście do magii – była zła, a ci, którzy jej używali, byli czcicielami szatana.

Niestety po bliskim doświadczeniu śmierci jego siostry i uwięzieniu ojca w Azkabanie za brutalny odwet na mugolskich nastolatkach, którzy skrzywdzili Arianę, Albus przeżył okres, w którym nienawidził mugoli, podobnie jak jego matka, Kendra. Ale kiedy dorósł i poznał Gellerta Grindelwalda, jego podejście do mugoli uległo zmianie, ponieważ Gellert był mugolakiem i został jego najlepszym przyjacielem, więc Albus uznał za niemożliwe trzymać się starych uprzedzeń, a jednocześnie utrzymać przyjaźń. Przyjął więc nową postawę – mugole, tak jak czarodzieje, nie byli całkiem źli albo dobrzy, ale jedno i drugie. To zwyczajnie zależało od osoby.

Pomimo długiego stażu jako dyrektor i licznych spotkać z rodzicami mugolaków, Albus aż do teraz tak naprawdę nie rozumiał, co to znaczy żyć bez magii. Poświęcenie swoich mocy oznaczało, że magia nie była już jego sposobem na życie, choć żył w rodzinnym domu, w którym nie mieszkał od małego. Po skazaniu jej męża, Percivala, Kendra przeniosła się z rodziną do mniejszej rezydencji w Dolinie Godryka. Powiedziała, że tu było zbyt wiele złych wspomnień, by mogli tu zostać i chciała, aby Ariana znalazła się jak najdalej.

Ale w przeciwieństwie do Doliny Godryka, gdzie umarła zarówno Kendra, jak i Ariana, Bumblebee Ridge przywoływała w Albusie same szczęśliwe wspomnienia. Z czułością wspominał dni, kiedy biegał z Abem po polach i pluskał się w strumieniu płynącym przez pastwisko. Pamiętał, jak wychodził z matką zajmować się ulami – Bumblebee Ridge nazwano od żyjących tam pszczół i doskonałego, czystego, słodkiego miodu, które produkowały. Kendra zbierała go, część zatrzymywała dla nich, a resztę sprzedawała w wiosce. Produkowali różne rodzaje miodu – słodki, przezroczysty miód kończynowy, z czerwonych kwiatów, lawendowy, różany – w zależności od rodzaju kwiatów zapylanych przez pszczoły. I nic nigdy nie smakowało tak dobrze, jak miód kapiący prosto z plastra, rozsmarowany na świeżo upieczonym chlebie.

Jedli ten miód na śniadanie, dodawali do herbaty z cytryną na ból gardła, do maści leczniczych i eliksirów, a Kendra nauczyła młodego Albusa i Abe’a, jak zbierać miód z uli bez użądlenia. Używała magii, ale nauczyła też swoich synów, jak to robić w mugolski sposób i było to równie skuteczne. Do dziś Albus nigdy nie został użądlony przez pszczołę. Odziedziczył także rodzinny apetyt na słodkości, co pasowało, biorąc pod uwagę, że jego nazwisko w języku staro angielskim oznaczało „trzmiela”.

Tak, Albus pamiętał, jak w ciepłe, słoneczne dni jego matka i rodzeństwo urządzali piknik na trawniku, a on i Abe polowali na żaby lub zbierali niezwykłe rośliny i kwiaty, by pokazać je matce, podczas gdy Ariana drzemała na kocu. Kendra była znaną zielarką i wcześnie nauczyła swoich chłopców doceniać rośliny i przyrodę. Nauczyła ich także tolerancji wobec mugoli, aż do Mrocznego Dnia, kiedy Ariana niemal została zamordowana. Potem pozwoliła, żeby zatruła ją nienawiść i zabroniła synom mieć z nimi cokolwiek wspólnego, gdy przenieśli się do Doliny Godryka. Nie żeby chcieli mieć z nimi relacje po tym, co przydarzyło się Arianie. Jego siostra otrzymała tyle ciosów w głowę, że nigdy w pełni nie wyzdrowiała. Pozostała na poziomie umysłowym dziecka, którym wtedy była, a jej magia nigdy nie rozwinęła się prawidłowo. Wszyscy na zmianę ją ukrywali i chronili w obawie, że zostanie uznana za szaloną i zabrana do świętego Mungo.

Dopiero po przypadkowej śmierci Kendry, Albus na nowo ocenił swoje stanowisko w sprawie mugoli i mugolaków. Co dziwne, to Ariana zmieniła jego zdanie, jeszcze przed Gellertem.

- Nie nienawidź ich – powtarzała mu w kółko, w bardziej przytomnych okresach. – Nie nienawidź ich, Al. W tym leży szaleństwo. Nienawiść zabija.

Zajęło mu trochę czasu, nim pojąć, o kim mówiła, ale gdy już się zorientował, był zdumiony. Mówiła o jugolach i w jakiś sposób zrozumiała, że nienawiść do nich jest zła i nikomu nie pomoże. Więc jeśli ona mogła wybaczyć to, co jej zrobiono, jak on mógł tego nie zrobić?

Nawet po tym, jak Gellert podążył ścieżką ciemności i został zmuszony do stoczenia z nim pojedynku, Albus wciąż utrzymywał, że mugole nie są gorsi. Tylko inni. A teraz był tutaj, praktycznie jednym z nich.

Albus zachichotał, czując ironię tego wszystkiego, włożył buty i usiadł na skraju łóżka. Duży dom, pomalowany na kojący miodowy kolor z niebieskimi okiennicami, składał się z ośmiu sypialni, salonu, pokoju dziennego, kuchni, gorzelni, trzech łazienek, solarium i męskiej palarni cygar, był skrupulatnie czyszczony przez dwa skrzaty domowe Dumbledore’ów, Granatkę i Kończynę. Były siostrami, podobnymi jak bliźnięta, ale jedna była nieśmiała i słodka jak kończyna, a druga bezczelna i odważna, jak klejnot, od którego otrzymała imię.

Były zachwycone, że „Pan Al” wrócił do domu i zabrały się za wiosenne porządki. Kiedy powiedział im o swoim stanie, były przerażone i płakały, póki nie kazał im przestać.

- Dostosuję się. W tym domu był już charłaki. Wydaje mi się, że mój pra-pra-pra wujek był charłakiem, chociaż rodzina to zataiła, bo nie oddali go tak, jak wiele rodzin czystokrwistych robiło ze swoimi charłaczymi dziećmi. Teraz muszę się po prostu nauczyć żyć trochę bardziej jak mugol.

Pożyczył więc książki z lokalnej biblioteki w wiosce, która rozrosła się już do małego miasteczka. Czytał o „Urządzeniach dla opornych”, „Jak zagotować wodę”, „Jak samodzielnie ulepszyć dom” i „Twój nowy telewizor i DVD”. Zainstalował także linie elektryczne na zewnątrz i w środku oraz kupił absolutną mugolską konieczność – telefon. W domu towarowym pomocny sprzedawca wybrał z nim nową pralkę, suszarkę, mikrofalę, lodówkę i telewizor z wbudowanym odtwarzaczem DVD.

Kiedy już wszystko w domu zostało zainstalowane, wysłał Fawkesa z listem do Severusa i Harry’ego, by zaprosić ich na „parapetówkę”.

Fawkes dostarczył list w chwili, gdy Harry i Severus siadali do złotego, dębowego stołu w kuchni, by zjeść naleśniki i kiełbaski, które zrobił Harry. Ponieważ miał dużo praktyki u Dursleyów, stał się całkiem dobry w robieniu naleśników. Vernon i Dudley zjadali po dwanaście, a nawet Petunia jadła po dwa lub trzy. Tym razem jednak zrobił sześć, po trzy dla siebie i Severusa, a do tego kiełbaski.

Feniks, przebrany za papugę, jako że jego wrodzona magia pozwalała mu rzucić jedno zaklęcie iluzji dziennie, wleciał przez okno i wylądował na środku stołu, ale udało mu się nie zamieszać ogonem w maselniczce.

- Witam, jastrzębi przyjaciele! – zapiszczał radośnie. – Mam dla was wiadomość od Albusa! Mam nadzieję, że obaj macie się dobrze.

- Dziękujemy, Fawkes – odpowiedział Severus, smarując naleśnika masłem.

- Fawkes? Wyglądasz jak papuga! – wykrzyknął Harry.

Feniks mrugnął do niego.

- Sprytne przebranie, prawda, pisklaku? W ten sposób mogę latać niezauważony wśród mugoli. Tak przez wieki ukrywał się mój gatunek.

- Naprawdę sprytne. Nigdy o tym nie wiedziałem.

- Każdego dnia uczymy się czegoś nowego – stwierdził sucho Severus. Podał Fawkesowi kawałek banana.

- Ach, banan! Mój ulubiony! – feniks zwinnie przyjął i połknął smakołyk. – Ale muszę lecieć, nie wiadomo, z czym tym razem Albus będzie próbował eksperymentować. Tak na marginesie, mam szczęście, że nie wysadził domu w powietrze.

- Co robi? – chciał wiedzieć Harry.

- Wypróbowuje nowe mugolskie maszyny i tak dalej – odpowiedział feniks. – Przeczytajcie list. Żegnajcie, moi pierzaści bracia! – Z tymi słowami Fawkes wyleciał przez okno i zniknął.

Harry spojrzał na Severusa z niepokojem.

- Sev, mam co do tego złe przeczucie.

- Hymm… - Mistrz Eliksirów otworzył list i przeczytał. – Parapetówka. Jak osobliwie.

Harry zakrztusił się.

- Chyba żartujesz! Jaki… jaki facet robi parapetówki?

- Najwyraźniej Albus – powiedział Snape z kamiennym wyrazem twarzy.

Harry wybuchnął śmiechem, zapominając, że właśnie upił łyk mleka.

Zakrztusił się, a mleko trysnęło mu nosem.

- Harry, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, podchodząc i solidnie uderzając syna między łopatkami.

Harry zakaszlał, prychnął i wytarł nos ze wstydem.

- Czy nikt cię nigdy nie uczył, żeby nie mówić z pełnymi ustami?

- Nie mówiłem, Sev. Śmiałem się. Zapomniałem. – Spojrzał na swoje naleśniki, teraz pokryte mlekiem. – Cholera!

Severus machnął różdżką i naleśniki były jak nowe.

- Proszę. A teraz, jeśli skończyłeś z dramatami podczas śniadania, sugeruję, żebyś zjadł, a potem się ubrał. Nie wiadomo, jakie spustoszenie Albus będzie siał w populacji mugoli, gdy będzie się… aklimatyzował.

Harry uśmiechnął się ironicznie, o czym nalał syropu na swoje naleśniki i zaczął jeść.

Dziesięć minut później był już ubrany w zwyczajne dżinsy i lekką koszulę  w kolorze złotym i zielonym.

- Jak się tam dostaniemy, Sev? Przez Fiuu czy aportację?

Severus posłał mu chytry uśmieszek.

- Nic z powyższych. Sądzę, że potrzebujemy ćwiczeń. Polecimy tam… jako Freedom i Warrior.

- Tak! Sev, jesteś najlepszy – wykrzyknął Harry, gdyż marzył o lataniu, od kiedy tydzień temu wrócili z Hogwartu.

- Pochlebstwa donikąd pana nie zaprowadzą, panie Potter-Snape – powiedział czule. Nigdy by tego na głos nie przyznał, ale komplement Harry’ego sprawił, że poczuł się bardzo dobrze i zapewnił go, że radzi sobie w tym całym rodzicielstwie.

Przemienił się w Warriora i poczekał, aż Harry zrobi to samo, po czym poprowadził ich przez okno, w górę, w niebo.

Dotarli do Bumblebee Ridge w półtorej godziny, lecąc z maksymalną prędkością, na jaką pozwalała im animagiczna forma, zwyczajnie dla czystej radości. Wspaniale było latać, nie martwiąc się o to, że jest się ściganym oraz testując wiatr i siebie nawzajem w zaimprowizowanych wyścigach, nim dotrą do celu.

Dom Dumbledore’a wznosił się na niskim wzgórzu, a z tyłu znajdowało się kilka niewypielęgnowanych ogrodów i uli, gdzie brzęczały pszczoły. Freedom zobaczył w dole srebrzysty strumień i starą, zapadającą się stodołę, w której dawno temu musiały znajdować się konie i krowy, a teraz wyglądała tak, jakby mieściło się w niej tylko zatęchłe siano. Od drogi ciągnęła się linia telefoniczna, a niewiele dalej znajdowała się nowa skrzynka elektryczna.

Dwa jastrzębie poleciały w dół, przygotowując się do lądowania, a następnie przemieniły się.

Wzdłuż kamiennego chodnika kwitły róże, nagietki i krzewy lawendy, wszystko na zewnątrz domu wyglądało normalnie. Severus i Harry stanęli na okrągłej werandzie i zadzwonili.

Drzwi otworzył im sam Albus, który pierwszy raz ubrany był w zwyczajny mugolski strój. Miał na sobie szorty khaki, sięgające tuż za kolana, brązowe sandały i czerwono-złoto-niebieską koszulkę z napisem „Słonecznej Zabawy, Koleś!”. Jego broda została przystrzyżona i spleciona w warkocz, związany kolorowymi gumkami, a włosy zaczesano do tyłu. Nosił też okulary przeciwsłoneczne.

- Severus! Harry! Witam w Babmblebee Ridge! Wejdźcie, świetnie się bawię, próbując rozszyfrować te tajemnicze mugolskie „sprzęty domowe”, jak je nazwała ta miła kobieta w sklepie.

Usta Harry’ego otworzyły się na widok przemienionego Dumbledore’a.

- Wow, profesorze… wygląda pan…

- Jak powrót do lat sześćdziesiątych – stwierdził Severus, przygryzając wargę, bo wiedział, że żaden czarodziej nie zrozumie odniesienia. Jednak była to prawda. – Z jakim sprzętem masz problem? – Wszedł do korytarza pomalowanego na jasną biel, ozdobioną małymi, niebieskimi rombami, z wysokim łukowatym sufitem, z którego wisiał duży kryształowy żyrandol.

- Wydaje mi się, że nazywa się to… mikrofala – powiedział Albus, prowadząc ich korytarzem do kuchni, w której wciąż znajdował się działający żeliwny piec i kominek.

Harry powstrzymał chichot i zaczął za nimi iść, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Albus odwrócił się.

- Harry, czy mógłbyś otworzyć? Nie mam pojęcia, kto to może być, a zabroniłem moim skrzatom domowym otwierania drzwi na wypadek, gdyby jakiś sąsiad pojawił się z ciastem, tartą albo czymś takim.

Harry wyjrzał przez boczne okienko i sapnął.

Na werandzie stał umundurowany policjant, a na podjeździe stał radiowóz z migającymi światłami. Harry przełknął ślinę. Zastanawiał się, co takiego zrobił stary czarodziej, że odwiedzała go policja, kiedy dopiero się wprowadził? Otworzył, nim funkcjonariusz zdążył zadzwonić po raz drugi.

- Uch, dzień dobry panu. W czym mogę pomóc?

Funkcjonariusz był młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną.

- Otrzymaliśmy zgłoszenie alarmowe z tego numeru i adresu jakieś piętnaście minut temu. Czy jest jakiś problem? Czy ktoś jest ranny? Wkrótce powinna przyjechać karetka.

Karteka? Harry wytrzeszczył oczy.

- Uch… nie, wszystko jest w porządku.

- Więc dlaczego ktoś zadzwonił pod 112 i się rozłączył? – zapytał oficer, marszcząc brwi. – Czy to jakiś żart, chłopcze? Bo nie ma żartów, gdy dzwoni się pod numer alarmowy, gdy nic się nie dzieje.

- Nie, proszę pana. Razem z tatą właśnie przyjechaliśmy odwiedzić mojego… eee… dziadka – powiedział Harry, w locie wymyślając historię. – Właśnie się tu wprowadził i jest… cóż… nieco zdezorientowany. Sądzę, że mógł wykręcić 112 przez przypadek. Widzi pan, on… um… czasem zapomina pewne rzeczy… - Dla podkreślenia pokręcił palcem przy głowie. – Dlatego jesteśmy tu z moim tatą.

- Harry, kto dzwonił do drzwi? – zawołał Severus.

Wyszedł z powrotem na korytarz, dostrzegł policjanta i jęknął.

- To policjant – odpowiedział Harry. – Dziadek Al znowu miał lekkie… problemy z telefonem.

- Otrzymaliśmy z tego numeru wezwanie pomocy – powiedział Severusowi funkcjonariusz.

Severus szybko ocenił sytuację i rozpoczął grę bez mrugnięcia okiem.

- Tato, jak wiele razy mam ci powtarzać, żebyś kupił nowe okulary? – zawołał przez ramię. – Ciągle wybierasz złe numery. Bardzo mi przykro, proszę pana, ale mój ojciec jest już w podeszłym wieku i nie jest już tak bystry jak kiedyś…

Severus podszedł, stanął za Harrym, wyglądając na bardzo zirytowanego i zawstydzonego.

- Severusie, co mówiłeś? Wybrałem zły numer? Próbowałem dodzwonić się do piekarni.

Harry zakrył dłonią usta, starając się powstrzymać wybuch śmiechu.

- O Boże, zmiłuj się! – mruknął Severus.

Usta policjanta drgnęły i Harry dostrzegł, że on też próbował zachować spokój, ale bezskutecznie.

- Czy coś takiego zdarzało się już wcześniej, panie…

- Dumbledore – powiedział szybko Severus. – Niestety tak. Obawiam się, że tata zrobił się nieco zniedołężniały i dlatego próbuję go przekonać, żeby do nas wrócił, ale jest cholernie uparty i doprowadza mnie do szału.

- Święta prawda – zachichotał Harry.

- Severusie, mógłbyś tu na chwilę podejść? – zawołał Albus, brzmiąc na lekko zaniepokojonego. – Włożyłem talerz do mikrofali, nacisnąłem guzik i… cóż… teraz wszystko iskrzy i trzaska.

Severus zaklął.

- Włożyłeś ten talerz z folią na górze, prawda? Cholera! Wyjmij go. Otwórz drzwiczki, zanim wszystko eksploduje. – Odwrócił się z powrotem do policjanta. – Przepraszam. To chodząca katastrofa. Przykro mi, że wezwano tu pana bez powodu.

Pobiegł z powrotem do kuchni, gdzie kuchenka mikrofalowa trzaskała i strzelała dużymi, niebieskimi iskrami.

- Jeśli poczekam wystarczająco długo, jestem pewny, że coś się wydarzy – powiedział policjant ze śmiechem.

- Zwykle tak jest – powiedział Harry, po czym zgiął się w pół ze śmiechem. – Biedny dziadek! Jest po prostu… nieco otumaniony.

- Mój też był, pod koniec – powiedział policjant. – Cóż, jeśli nie ma prawdziwego nagłego przypadku…? Odwołam ambulans i powiem, żeby nie przyjeżdżali oraz muszę prosić twojego ojca o podpisanie tego formularza…

- Jasne, proszę pana. Proszę tędy. – Harry poprowadził go do kuchni, która wyglądała, jakby eksplodowała tam bomba.

Wszędzie walały się puste skrzynki, a Severus właśnie wyciągał z mikrofali dymiące naczynie pokryte folią i położył je na stosie czasopism. Kuchnia mocno śmierdziała spaloną folią.

Dumbledore uniósł wzrok na funkcjonariusza i uśmiechnął się.

- O, dzień dobry! Wpadł pan na herbatę i ciasto, tak?

- To policjant, tato – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby. – Przyszedł, bo zamiast do piekarni wybrałeś numer alarmowy.

- Ach, tak? Ojej, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Telefon jest taki zagmatwany.

- Rozumiem – powiedział funkcjonariusz z uśmiechem. Spojrzał na Severusa. – Czy mógłby tu pan podpisać? Wtedy będę mógł iść. Tylko proszę pamiętać, że numer 112 służy tylko do informowania o nagłych przypadkach – powiedział Dumbledore’owi. – Raz mogę przymknąć na to oko, ale jeśli stanie się to po raz drugi, będę musiał ukarać pana grzywną za nadmierne korzystanie z linii alarmowej bez potrzeby.

- To się więcej nie powtórzy – zapewnił go Severus. – Usuwam linię telefoniczną. – Nabazgrał swój podpis na podsuniętym formularzu.

- Och, Severusie, doprawdy…

- Nie, tato! Ostatnim razem zadzwoniłeś po straż pożarną…

Harry szybko wyprowadził funkcjonariusza za drzwi, a gdy tylko się zamknęły, osunął się na podłogę, wyjąc ze śmiechu. Mógłby przysiąc, że policjant robił to samo po drugiej stronie.

- Harry, wstań i przyjdź tu pomóc twojemu… dziadkowi użyć kostkarki do lodu, zanim wszystko zaleje – rozkazał Severus chwilę później. – Tymczasem ja pozbędę się tego bałaganu. – Wskazał na wszystkie otwarte kartony i opakowania.

- Nie ma potrzeby, proszę pana – powiedziała mała elfka, ubrana w granatowy szalik i buty. Miała brązowe włosy i duże, piwne oczy. – Razem z siostrą możemy to zabrać.

Klasnęła w dłonie i pudełka zniknęły.

Pojawiła się kolejna skrzatka, wyglądająca jak jej bliźniaczka i zrobiła to samo z opakowaniami.

- Mistrzu Al, jeśli skończył pan z tymi… śmierdzącymi mugolskimi rzeczami, czy możemy teraz zrobić panu lunch? I dla pana gości?

- Co za wspaniały pomysł, Kończynko – rozpromienił się Dumbledore. – Obawiam się, że będziemy musieli poczekać, aż wyjaśnisz mi jak działa… eee… maszyna do lodu, Harry.

- W porządku, profesorze. Zrozumienie tego nie zajmie panu dużo czasu.

Severus zakaszlał za dłonią.

- Jasne – mruknął. – Dwadzieścia pięć minut zajęło mu rozpracowanie cholernej mikrofali.

Dumbledore wyglądał przez chwilę na zamyślonego, po czym powiedział cicho:

- Harry, ja… eee… nie miałbym nic przeciwko, gdybyś nadal chciał nazywać mnie dziadkiem. Wiem, że to było na pokaz, ale… chyba mi się to nieco podobało.

Harry uniósł brew. Tak naprawdę nigdy nie miał żadnych dziadków, ani nawet kogoś, o kim by tak mógł myśleć, ale kiedy Albus to zasugerował… w końcu stary czarodziej nie miał wnuków i być może był samotny.

- Uch, w porządku. – Spojrzał na Severusa. – Nie będzie ci to przeszkadzać, Sev?

Severus wzruszył ramionami.

- Nie. Tylko nie spodziewaj się, że będę cię regularnie nazywać tatą, Albusie. Miałem kiedyś ojca i jestem wdzięczny, że się go pozbyłem, więc w tym wieku nie potrzebuję kolejnego.

Albus spokojnie pokiwał głową.

- Rozumiem, Severusie. Co powiecie na zapiekankę z kurczakiem?

- Jak najbardziej. Chcesz iść na zakupy do supermarketu? Twoja lodówka jest pusta – zasugerował Severus, próbując złagodzić brzmienie swojego poprzedniego stwierdzenia. Nie chciał tego ująć tak bezpośrednio i miał nadzieję, że nie zranił uczuć starszego czarodzieja, ale był szczery. Nie pagnął mieć synowskich relacji z jakimkolwiek starszym czarodziejem, nawet Dumbledorem. Jego jedyny ojciec okazał się żałosną porażką, więc nie chciał po raz drugi narażać się na taką katastrofę, zwłaszcza że Albus miał tendencję do wtrącania się w jego życie osobiste bez pytania.

Oczy Albusa zaczęły migotać.

- Och, Severusie, co za świetny pomysł! Możemy iść po lunchu! Potrzebuję kilku przekąsek i tego typu rzeczy. Mugole zawsze mają w domu jedzenie, prawda?

- Tak, jeśli ich na to stać – odpowiedział Severus. Zastanawiał się, jak trudno będzie odciągnąć starca od alejki ze słodyczami. Jedyną dobrą rzeczą w towarzyszeniu Dumbledore’owi w sklepie było to, że Severus mógł dopilnować, by Albus nauczył się robić zakupy mądrze, mając na uwadze przeceny i nie dając się oszukać drogim, markowym produktom. I żeby staruszek kupił niezbędne rzeczy, takie jak ręczniki papierowe, papier toaletowy, mydło i płyn do mycia naczyń.

- Jak wcześniej udawało ci się dotrzeć do wioski, Albusie? – zapytał z ciekawością, odgarniając z ciemnych oczu czarny kosmyk włosów. – Nie mogłeś iść pieszo, to za daleko.

- Och, cóż, pierwszy raz sąsiadka podrzuciła mnie swoim samochodem. Potem kupiłem kilka rzeczy i zamawiałem taksówkę, żeby jeździć w tę i z powrotem, póki nie kupiłem sobie bardzo wspaniałego mugolskiego środku transportu.

Severus wyglądał na przerażonego.

- Słodki Merlinie, kupiłeś auto? Albusie, nie masz nawet prawa jazdy!

Dumbledore roześmiał się głośno.

- Nie, nie, na niebiosa, nie, Severusie! Nie jestem jeszcze gotowy na jazdę takim urządzeniem, mój chłopcze. Zamiast tego kupiłem zupełnie nowy rower! Chcielibyście zobaczyć? Ma cudowny odcień fioletu, ma gwiazdy, zupełnie jak moja ulubiona szata.

Poprowadził ich dumnie do ogrodu, do szopy, przylegającej do tyłu domu i pokazał im nowy, błyszczący, fioletowy rower z fioletowymi, różowymi i srebrnymi wstążkami przy kierownicy i dużym, wiklinowym koszem.

Harry i Severus spojrzeli na niego i jęknęli.

- Czyż nie jest cudowny? – zapytał Albus, promieniejąc. – Nie uwierzycie, jak wiele osób patrzyło na mnie dość dziwnie, gdy kilka dni temu przyjechałem nim do wioski. Przypuszczam, że to dlatego, że nigdy nie widzieli, żeby mężczyźni w moim wieku jeździli rowerem, chociaż minęło ponad sto lat, odkąd jeździłem rowerem. Jako mały chłopiec nie mogłem latać na miotle, moja matka bała się, że ktoś mnie zauważy, więc zamiast tego jeździłem rowerem.

- Wow, dziadku. To naprawdę… coś – zdołał powiedzieć Harry, tłumiąc chęć wybuchnięcia maniakalnym śmiechem.

- Albus, czy rozmawiałeś ze sprzedawcą, zanim kupiłeś rower? – zapytał Severus.

- Och, tak, był tak rozbawiony, gdy pytał mnie, czy to dla mojej wnuczki. Chyba kolor go zmylił.

Severus pokręcił głową.

- Nie, Albusie, to nie wina koloru. Założył, że kupujesz dla wnuczki, ponieważ ten rower jest dziewczyński.

- Naprawdę?

- Tak, i prawdopodobnie dlatego się na ciebie gapili. Prawdopodobnie myśleli, że ci odbiło. Albo że jesteś homoseksualistą.

Albus zachichotał.

- Plotki, mój chłopcze. Same plotki.

Harry pośpiesznie przeprosił i wybiegł z szopy. Dotarł do tylnej werandy, po czym zaczął się niekontrolowanie śmiać. Mugolski świat nigdy nie będzie taki sam, odkąd wkroczył do niego Albus Dumbledore.

Po tym, jak Severus magicznie zmienił rower w męską wersję i rzucił na niego pewne zaklęcie, które chroniło przed rdzą i wzmacniało opony, oświadczył Albusowi, że nadaje się on do jazdy. Stary czarodziej wskoczyłby na rower od razu, ale Severus szybko stwierdził, że w przypadku tak dużych zakupów lepiej będzie wezwać taksówkę i w ten sposób dotrzeć do wioski.

Półtorej godziny później wrócili z mnóstwem toreb, z których większość była wypełniona różnego rodzaju słodyczami, pomimo prób Severusa, by nakłonić Albusa do zdrowszego jedzenia.

- Albusie, nie możesz żyć na samych płatkach śniadaniowych o smaku masła orzechowego i czekoladowych jajkach – kłócił się Severus. – Masz kilka marchewek.

- Oczywiście masz rację, mój chłopcze – powiedział przebiegle lis, po czym poczekał, aż Severus odwróci się do niego plecami, po czym wrzucił paczkę cukierków do wózka i mrugnął do Harry’ego.

Pomogli Albusowi rozłożyć zakupy, po czym Snape pokazał mu, jak używać pralki i suszarki.

- To trochę jak mugolski kociołek. Najpierw dzielisz ubrania – białe, jasne, ciemne. Potem ustawiasz temperaturę wody, która będzie się różnić w zależności od koloru ubrań, potem odmierzasz detergent…

Harry, który był ekspertem w praniu, zauważył, że Severus był bardzo cierpliwy w kierunku byłego dyrektora, który ciągle zadawał pytania, chcąc wiedzieć, czy odplamiacz rzeczywiście ma w sobie magię, jak to jest napisane na butelce – „Działa niczym magia!”.

- Nie, nie ma w im żadnej magii, Albusie, tylko mugolskie chemikalia. Nieważne, czym są, skup się. Zawsze czytaj metkę na swoich ubraniach, zanim je wypierzesz, jest z tyłu, powie ci, jak je prać, w przeciwnym razie ubranie może się skurczyć i stracić kolor…

Zapisał dla czarodzieja instrukcje krok po kroku, mając nadzieję, że to wystarczy.

Harry pokazał mu, jak korzystać z telewizora i odtwarzacza DVD, po czym zostawili Albusa, radośnie oglądającego Discovery Channel. Severus na wszelki wypadek zostawił też numer telefonu na Spinner’s End.

Trzy dni później Albus zadzwonił, by zaprosić ich na lunch, a Severus niechętnie się zgodził, narzekając Harry’emu, gdy już odłożył słuchawkę:

- Czy on myśli, że Bumblebee Ridge jest tuż za rogiem? Jasne, że po prosu wpadniemy na herbatkę, dlaczego nie?

- Nie musimy lecieć, Sev. Możemy użyć Fiuu – zaproponował Harry. – U niego też działa, prawda?

- Tak – powiedział niechętnie Severus. Pracował nad szczególnie skomplikowanym eliksirem i nienawidził, jak mu przeszkadzano. – Możemy dostać się tam przez Fiuu. Im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy. Muszę wrócić przed upływem trzech godzin, bo inaczej mój wywar będzie zniszczony.

Kiedy wyszli z kominka, Albus nakrywał w małej jadalni do stołu, na którym leżała porcelana w pączki róż, która wyglądała, jakby należała do jego matki lub babki. Stary czarodziej tym razem miał na sobie bojówki i koszulę z długim rękawem, ale całe ubranie było w kolorze różowym.

Severus zagapił się na niego.

- Cześć, Severusie! Cieszę się, że mogliście wpaść – przywitał ich wesoło. – Przygotowałem dla was kanapki, Granatka zrobiła ciasta i biszkopciki, a Kończynka specjalną popołudniową herbatkę.

- Albusie… czy nie miałeś czasem wypadku z pralką? – zapytał powoli Severus.

- Hymm? – Uniósł wzrok na byłego kolegę i uśmiechnął się. – Nie wiedziałeś, Severusie? Róż to nowa czerń. Podoba ci się?

- Niezła próba, Albusie – jęknął Severus. – Niech zgadnę. Zapomniałeś oddzielić ciemne od białych, prawda?

Harry uśmiechnął się ironicznie, nie mogąc się powstrzymać.

- Raz też tak zrobiłem – przyznał, chichocząc. Potem otrzeźwiał, bo to, co wynikło z tej niewinnej pomyłki, wcale nie było zabawne. Zafarbował najlepsza koszulę wuja Vernona na goździkowy róż i mężczyzna wpadł w furię. Wrzucił Harry’ego do komórki i zostawił go tam na trzy dni, wypuszczając tylko dlatego, że Petunia przekonała go, że bez wody Harry umrze i jak to wtedy wyjaśnią policji?

- Nic się nie stało – powiedział Albus. – Nie mam nic przeciwko noszeniu różu.

Severus skrzywił się. Sam wolałby nie umrzeć w obecnym stroju Albusa. Usiadł przy stole.

- Poza tym jak sobie radzisz?

- Och, całkiem dobrze. Tak wiele rzeczy muszę się nauczyć. Oglądałem dużo telewizji. Czy wiedziałeś, że jaszczurce może odrosnąć jej własny ogon? Albo że płatki Rice Krispies można usmażyć? I że firma Keebler jest tak naprawdę zarządzana przez elfy?

Oczy Severusa robiły się coraz większe. Zaczął odczuwać kolosalny ból głowy tylko słuchając nieustannej paplaniny starszego czarodzieja o wszystkich rzeczach, które widział w telewizji. Jego oczy zaczęły się szklić, kiedy Albus spokojnie oświadczył:

- Wczoraj wieczorem zmieniałem kanały i znalazłem taki, gdzie urocza, młoda dama o imieniu Soczysta Lula powiedziała mi, żebym zadzwonił pod numer, jeśli chcę się dobrze zabawić i tak zrobiłem, a była bardzo interesująca. Chociaż niektóre z jej sugestii były trochę… oburzające, bo zazwyczaj wolę jeść owoce niż się nimi bawić…

Severus niemal udusił się swoją herbatą, kiedy zdał sobie sprawę, o czym tak swobodnie mówił Dumbledore.

- Wielki Merlinie, Albusie!

Harry zdołał przełknąć kawałek kanapki z ogórkiem, po czym wybuchnął salwą śmiechu. Sądząc po odgłosach, były dyrektor został nieźle wyedukowany na temat seksu przez telefon.

- Ale o co chodzi, Severusie? Była całkiem wyrozumiała, kiedy jej powiedziałem, że mężczyzna w moim wieku… eee… nie jest zbyt aktywy od jakiegoś czasu i… cóż, może omówimy to innym razem, kiedy nie będą nas słuchać wrażliwe uszy?

- Doskonały pomysł, Albusie – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby.

- Och, dziadku, daj spokój! – jęknął Harry. – Przecież i tak wiem, o co chodzi…

- Harry, wystarczy! Na litość Merlina, nie zachęcaj go! – warknął Severus. Już teraz mógł zobaczyć te nagłówki. Starszy mężczyzna aresztowany za wspieranie prostytutek! Ich slogan brzmi: „Zadzwoń pod ten bezpłatny numer i pytaj o Ala”.

- Och, Severusie, chyba się… rumienisz! – zauważył radośnie starzec.

- Zamknij się, Albusie! – rozkazał drugi czarodziej. – Masz zły wpływ na Harry’ego.

- Nieprawda! – sprzeciwił się jego syn, po czym zamknął usta, napotykając oczy Severusa, twarde jak obsydian.

- Myślę, że powinieneś rozwinąć jakieś inne hobby – zasugerował Severus. – Może znajdziesz bibliotekę i wstąpisz do klubu książki? Albo klubu brydżowego? Albo zagrasz w krykieta? Albo zajmiesz się ogródkiem?

- Nigdy o tym nie myślałem. To całkiem dobre sugestie. Zabawne jest to, jak samotnie można się poczuć w tak dużym domu. Moje skrzaty są dla mnie bardzo dobre, ale nie są stymulującymi rozmówcami.

- Jak Soczysta Lulu? – zapytał sarkastycznie Severus.

- Dostałem wczoraj list od Minervy – oznajmił Albus. – Powiedziała, że emerytura wydaje jej się nieco ograniczająca, więc zaprosiłem ją do siebie na miesiąc.

- I co powiedziała?

- Że musi to przemyśleć. A jak ci się układa u Severusa, Harry?

- Dobrze. Uczy mnie zaawansowanych eliksirów i oklumencji – odpowiedział Harry. Nie wspomniał, że był ogromnie wdzięczny za to drugie, ponieważ lekcje pozwalały mu blokować niektóre z najgorszych koszmarów związanych z wojną, kiedy użył Sztyletu Niezgody, by zabić Severusa i stać się nowym Czarnym Panem. Celowo nie powiedział o nich Severusowi, ponieważ uważał, że głupio mieć takie koszmary tak długo po fakcie. Wojna się skończyła, zło zostało przegnane. Więc dlaczego jego cholerna podświadomość nalegała, by przeżywał to jeszcze raz?

- Robi dobre postępy – odpowiedział Severus na następne pytanie Albusa. – Ale mogłoby być lepiej, gdyby nie był tak rozproszony pewną wilczą uzdrowicielką.

- Hej, to nie moja wina, że ten głupi Minister pozamieniał głowę z dupą – warknął Harry. – Gdyby tylko zgodził się ze mną spotkać, żeby omówić sprawę wilczaków…

- Język! – zganił go Severus.

Harry wymamrotał przeprosiny.

- Korneliusz nie chce się z tobą spotkać? – zapytał Albus.

- Nie, ale przełożył nasze spotkanie – westchnął Harry. – Myślę, że mnie unika.

Emerytowany dyrektor wyglądał na zamyślonego.

- Może tak być. Korneliusz zawsze miał podejście strusia. Może… mógłbym wysłać do niego list, żeby zachęcić go, by zobaczył, co masz do powiedzienia? Nie mam na niego takiego wpływu, jak kiedyś, ale wciąż jestem jego starym przyjacielem.

Harry mógłby go teraz wycałować.

- Naprawdę? Och, byłoby wspaniale! To czekanie doprowadza mnie do szału.

- Oczywiście, Harry. Jutro do niego napiszę. Mam nadzieję, że spełni prośbę starego przyjaciela – powiedział radośnie Albus. Następnie podsunął mu talerz z ciastami z kremem cytrynowym. – Spróbuj. Uważam, że mają wspaniały smak. Mugole to jednak potrafią gotować.