Tydzień później
Bumblebee Ridge
Gdzieś w pobliżu Kornwalii:
Albus
Dumbledore zawsze uważał się za obrońcę mugoli, był nimi zafascynowany od kiedy
był małym chłopcem i mieszkał niedaleko mugolskiej wioski, jakieś pięć mil od
Bumblebee Ridge. Kiedy był dzieckiem, Albusa i jego brata Abe’a oraz młodszą
siostrę Arianę zawsze uczono ukrywania magii, więc kiedy udawali się do wioski,
by coś kupić, uważali, by zachowywać się jak mugole. Albus był w tym bardzo dobry,
znacznie lepszy niż Abe i biedna Ariana, która pewnego dnia w wiosce dostała
przypadkowego ataku magii i została zaatakowana przez trzech łobuzów, którzy
prawie pobili ją na śmierć za to, że była „pomiotem diabła”. Takie było wówczas
panujące podejście do magii – była zła, a ci, którzy jej używali, byli
czcicielami szatana.
Niestety
po bliskim doświadczeniu śmierci jego siostry i uwięzieniu ojca w Azkabanie za
brutalny odwet na mugolskich nastolatkach, którzy skrzywdzili Arianę, Albus
przeżył okres, w którym nienawidził mugoli, podobnie jak jego matka, Kendra.
Ale kiedy dorósł i poznał Gellerta Grindelwalda, jego podejście do mugoli
uległo zmianie, ponieważ Gellert był mugolakiem i został jego najlepszym
przyjacielem, więc Albus uznał za niemożliwe trzymać się starych uprzedzeń, a
jednocześnie utrzymać przyjaźń. Przyjął więc nową postawę – mugole, tak jak
czarodzieje, nie byli całkiem źli albo dobrzy, ale jedno i drugie. To
zwyczajnie zależało od osoby.
Pomimo
długiego stażu jako dyrektor i licznych spotkać z rodzicami mugolaków, Albus aż
do teraz tak naprawdę nie rozumiał, co to znaczy żyć bez magii. Poświęcenie
swoich mocy oznaczało, że magia nie była już jego sposobem na życie, choć żył w
rodzinnym domu, w którym nie mieszkał od małego. Po skazaniu jej męża,
Percivala, Kendra przeniosła się z rodziną do mniejszej rezydencji w Dolinie
Godryka. Powiedziała, że tu było zbyt wiele złych wspomnień, by mogli tu zostać
i chciała, aby Ariana znalazła się jak najdalej.
Ale
w przeciwieństwie do Doliny Godryka, gdzie umarła zarówno Kendra, jak i Ariana,
Bumblebee Ridge przywoływała w Albusie same szczęśliwe wspomnienia. Z czułością
wspominał dni, kiedy biegał z Abem po polach i pluskał się w strumieniu
płynącym przez pastwisko. Pamiętał, jak wychodził z matką zajmować się ulami –
Bumblebee Ridge nazwano od żyjących tam pszczół i doskonałego, czystego,
słodkiego miodu, które produkowały. Kendra zbierała go, część zatrzymywała dla
nich, a resztę sprzedawała w wiosce. Produkowali różne rodzaje miodu – słodki,
przezroczysty miód kończynowy, z czerwonych kwiatów, lawendowy, różany – w
zależności od rodzaju kwiatów zapylanych przez pszczoły. I nic nigdy nie
smakowało tak dobrze, jak miód kapiący prosto z plastra, rozsmarowany na świeżo
upieczonym chlebie.
Jedli
ten miód na śniadanie, dodawali do herbaty z cytryną na ból gardła, do maści
leczniczych i eliksirów, a Kendra nauczyła młodego Albusa i Abe’a, jak zbierać
miód z uli bez użądlenia. Używała magii, ale nauczyła też swoich synów, jak to
robić w mugolski sposób i było to równie skuteczne. Do dziś Albus nigdy nie
został użądlony przez pszczołę. Odziedziczył także rodzinny apetyt na
słodkości, co pasowało, biorąc pod uwagę, że jego nazwisko w języku staro
angielskim oznaczało „trzmiela”.
Tak,
Albus pamiętał, jak w ciepłe, słoneczne dni jego matka i rodzeństwo urządzali
piknik na trawniku, a on i Abe polowali na żaby lub zbierali niezwykłe rośliny
i kwiaty, by pokazać je matce, podczas gdy Ariana drzemała na kocu. Kendra była
znaną zielarką i wcześnie nauczyła swoich chłopców doceniać rośliny i przyrodę.
Nauczyła ich także tolerancji wobec mugoli, aż do Mrocznego Dnia, kiedy Ariana
niemal została zamordowana. Potem pozwoliła, żeby zatruła ją nienawiść i
zabroniła synom mieć z nimi cokolwiek wspólnego, gdy przenieśli się do Doliny
Godryka. Nie żeby chcieli mieć z nimi relacje po tym, co przydarzyło się
Arianie. Jego siostra otrzymała tyle ciosów w głowę, że nigdy w pełni nie
wyzdrowiała. Pozostała na poziomie umysłowym dziecka, którym wtedy była, a jej
magia nigdy nie rozwinęła się prawidłowo. Wszyscy na zmianę ją ukrywali i
chronili w obawie, że zostanie uznana za szaloną i zabrana do świętego Mungo.
Dopiero
po przypadkowej śmierci Kendry, Albus na nowo ocenił swoje stanowisko w sprawie
mugoli i mugolaków. Co dziwne, to Ariana zmieniła jego zdanie, jeszcze przed
Gellertem.
-
Nie nienawidź ich – powtarzała mu w kółko, w bardziej przytomnych okresach. –
Nie nienawidź ich, Al. W tym leży szaleństwo. Nienawiść zabija.
Zajęło
mu trochę czasu, nim pojąć, o kim mówiła, ale gdy już się zorientował, był
zdumiony. Mówiła o jugolach i w jakiś sposób zrozumiała, że nienawiść do nich
jest zła i nikomu nie pomoże. Więc jeśli ona mogła wybaczyć to, co jej
zrobiono, jak on mógł tego nie zrobić?
Nawet
po tym, jak Gellert podążył ścieżką ciemności i został zmuszony do stoczenia z
nim pojedynku, Albus wciąż utrzymywał, że mugole nie są gorsi. Tylko inni. A
teraz był tutaj, praktycznie jednym z nich.
Albus
zachichotał, czując ironię tego wszystkiego, włożył buty i usiadł na skraju
łóżka. Duży dom, pomalowany na kojący miodowy kolor z niebieskimi okiennicami,
składał się z ośmiu sypialni, salonu, pokoju dziennego, kuchni, gorzelni,
trzech łazienek, solarium i męskiej palarni cygar, był skrupulatnie czyszczony
przez dwa skrzaty domowe Dumbledore’ów, Granatkę i Kończynę. Były siostrami,
podobnymi jak bliźnięta, ale jedna była nieśmiała i słodka jak kończyna, a
druga bezczelna i odważna, jak klejnot, od którego otrzymała imię.
Były
zachwycone, że „Pan Al” wrócił do domu i zabrały się za wiosenne porządki. Kiedy
powiedział im o swoim stanie, były przerażone i płakały, póki nie kazał im
przestać.
-
Dostosuję się. W tym domu był już charłaki. Wydaje mi się, że mój pra-pra-pra
wujek był charłakiem, chociaż rodzina to zataiła, bo nie oddali go tak, jak
wiele rodzin czystokrwistych robiło ze swoimi charłaczymi dziećmi. Teraz muszę
się po prostu nauczyć żyć trochę bardziej jak mugol.
Pożyczył
więc książki z lokalnej biblioteki w wiosce, która rozrosła się już do małego
miasteczka. Czytał o „Urządzeniach dla opornych”, „Jak zagotować wodę”, „Jak
samodzielnie ulepszyć dom” i „Twój nowy telewizor i DVD”. Zainstalował także
linie elektryczne na zewnątrz i w środku oraz kupił absolutną mugolską
konieczność – telefon. W domu towarowym pomocny sprzedawca wybrał z nim nową pralkę,
suszarkę, mikrofalę, lodówkę i telewizor z wbudowanym odtwarzaczem DVD.
Kiedy
już wszystko w domu zostało zainstalowane, wysłał Fawkesa z listem do Severusa
i Harry’ego, by zaprosić ich na „parapetówkę”.
Fawkes
dostarczył list w chwili, gdy Harry i Severus siadali do złotego, dębowego
stołu w kuchni, by zjeść naleśniki i kiełbaski, które zrobił Harry. Ponieważ
miał dużo praktyki u Dursleyów, stał się całkiem dobry w robieniu naleśników.
Vernon i Dudley zjadali po dwanaście, a nawet Petunia jadła po dwa lub trzy.
Tym razem jednak zrobił sześć, po trzy dla siebie i Severusa, a do tego
kiełbaski.
Feniks,
przebrany za papugę, jako że jego wrodzona magia pozwalała mu rzucić jedno
zaklęcie iluzji dziennie, wleciał przez okno i wylądował na środku stołu, ale udało
mu się nie zamieszać ogonem w maselniczce.
-
Witam, jastrzębi przyjaciele! –
zapiszczał radośnie. – Mam dla was
wiadomość od Albusa! Mam nadzieję, że obaj macie się dobrze.
-
Dziękujemy, Fawkes – odpowiedział Severus, smarując naleśnika masłem.
-
Fawkes? Wyglądasz jak papuga! – wykrzyknął Harry.
Feniks
mrugnął do niego.
-
Sprytne przebranie, prawda, pisklaku? W
ten sposób mogę latać niezauważony wśród mugoli. Tak przez wieki ukrywał się
mój gatunek.
-
Naprawdę sprytne. Nigdy o tym nie wiedziałem.
-
Każdego dnia uczymy się czegoś nowego – stwierdził sucho Severus. Podał
Fawkesowi kawałek banana.
-
Ach, banan! Mój ulubiony! – feniks
zwinnie przyjął i połknął smakołyk. – Ale
muszę lecieć, nie wiadomo, z czym tym razem Albus będzie próbował eksperymentować.
Tak na marginesie, mam szczęście, że nie wysadził domu w powietrze.
-
Co robi? – chciał wiedzieć Harry.
-
Wypróbowuje nowe mugolskie maszyny i tak
dalej – odpowiedział feniks. – Przeczytajcie
list. Żegnajcie, moi pierzaści bracia! – Z tymi słowami Fawkes wyleciał
przez okno i zniknął.
Harry
spojrzał na Severusa z niepokojem.
-
Sev, mam co do tego złe przeczucie.
-
Hymm… - Mistrz Eliksirów otworzył list i przeczytał. – Parapetówka. Jak
osobliwie.
Harry
zakrztusił się.
-
Chyba żartujesz! Jaki… jaki facet robi parapetówki?
-
Najwyraźniej Albus – powiedział Snape z kamiennym wyrazem twarzy.
Harry
wybuchnął śmiechem, zapominając, że właśnie upił łyk mleka.
Zakrztusił
się, a mleko trysnęło mu nosem.
-
Harry, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, podchodząc i solidnie uderzając
syna między łopatkami.
Harry
zakaszlał, prychnął i wytarł nos ze wstydem.
-
Czy nikt cię nigdy nie uczył, żeby nie mówić z pełnymi ustami?
-
Nie mówiłem, Sev. Śmiałem się. Zapomniałem. – Spojrzał na swoje naleśniki,
teraz pokryte mlekiem. – Cholera!
Severus
machnął różdżką i naleśniki były jak nowe.
-
Proszę. A teraz, jeśli skończyłeś z dramatami podczas śniadania, sugeruję,
żebyś zjadł, a potem się ubrał. Nie wiadomo, jakie spustoszenie Albus będzie
siał w populacji mugoli, gdy będzie się… aklimatyzował.
Harry
uśmiechnął się ironicznie, o czym nalał syropu na swoje naleśniki i zaczął
jeść.
Dziesięć
minut później był już ubrany w zwyczajne dżinsy i lekką koszulę w kolorze złotym i zielonym.
-
Jak się tam dostaniemy, Sev? Przez Fiuu czy aportację?
Severus
posłał mu chytry uśmieszek.
-
Nic z powyższych. Sądzę, że potrzebujemy ćwiczeń. Polecimy tam… jako Freedom i
Warrior.
-
Tak! Sev, jesteś najlepszy – wykrzyknął Harry, gdyż marzył o lataniu, od kiedy
tydzień temu wrócili z Hogwartu.
-
Pochlebstwa donikąd pana nie zaprowadzą, panie Potter-Snape – powiedział czule.
Nigdy by tego na głos nie przyznał, ale komplement Harry’ego sprawił, że poczuł
się bardzo dobrze i zapewnił go, że radzi sobie w tym całym rodzicielstwie.
Przemienił
się w Warriora i poczekał, aż Harry zrobi to samo, po czym poprowadził ich
przez okno, w górę, w niebo.
Dotarli
do Bumblebee Ridge w półtorej godziny, lecąc z maksymalną prędkością, na jaką
pozwalała im animagiczna forma, zwyczajnie dla czystej radości. Wspaniale było
latać, nie martwiąc się o to, że jest się ściganym oraz testując wiatr i siebie
nawzajem w zaimprowizowanych wyścigach, nim dotrą do celu.
Dom
Dumbledore’a wznosił się na niskim wzgórzu, a z tyłu znajdowało się kilka
niewypielęgnowanych ogrodów i uli, gdzie brzęczały pszczoły. Freedom zobaczył w
dole srebrzysty strumień i starą, zapadającą się stodołę, w której dawno temu
musiały znajdować się konie i krowy, a teraz wyglądała tak, jakby mieściło się
w niej tylko zatęchłe siano. Od drogi ciągnęła się linia telefoniczna, a
niewiele dalej znajdowała się nowa skrzynka elektryczna.
Dwa
jastrzębie poleciały w dół, przygotowując się do lądowania, a następnie
przemieniły się.
Wzdłuż
kamiennego chodnika kwitły róże, nagietki i krzewy lawendy, wszystko na
zewnątrz domu wyglądało normalnie. Severus i Harry stanęli na okrągłej
werandzie i zadzwonili.
Drzwi
otworzył im sam Albus, który pierwszy raz ubrany był w zwyczajny mugolski
strój. Miał na sobie szorty khaki, sięgające tuż za kolana, brązowe sandały i
czerwono-złoto-niebieską koszulkę z napisem „Słonecznej Zabawy, Koleś!”. Jego
broda została przystrzyżona i spleciona w warkocz, związany kolorowymi gumkami,
a włosy zaczesano do tyłu. Nosił też okulary przeciwsłoneczne.
-
Severus! Harry! Witam w Babmblebee Ridge! Wejdźcie, świetnie się bawię,
próbując rozszyfrować te tajemnicze mugolskie „sprzęty domowe”, jak je nazwała
ta miła kobieta w sklepie.
Usta
Harry’ego otworzyły się na widok przemienionego Dumbledore’a.
-
Wow, profesorze… wygląda pan…
-
Jak powrót do lat sześćdziesiątych – stwierdził Severus, przygryzając wargę, bo
wiedział, że żaden czarodziej nie zrozumie odniesienia. Jednak była to prawda.
– Z jakim sprzętem masz problem? – Wszedł do korytarza pomalowanego na jasną
biel, ozdobioną małymi, niebieskimi rombami, z wysokim łukowatym sufitem, z
którego wisiał duży kryształowy żyrandol.
-
Wydaje mi się, że nazywa się to… mikrofala – powiedział Albus, prowadząc ich
korytarzem do kuchni, w której wciąż znajdował się działający żeliwny piec i
kominek.
Harry
powstrzymał chichot i zaczął za nimi iść, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Albus
odwrócił się.
-
Harry, czy mógłbyś otworzyć? Nie mam pojęcia, kto to może być, a zabroniłem
moim skrzatom domowym otwierania drzwi na wypadek, gdyby jakiś sąsiad pojawił
się z ciastem, tartą albo czymś takim.
Harry
wyjrzał przez boczne okienko i sapnął.
Na
werandzie stał umundurowany policjant, a na podjeździe stał radiowóz z
migającymi światłami. Harry przełknął ślinę. Zastanawiał się, co takiego zrobił
stary czarodziej, że odwiedzała go policja, kiedy dopiero się wprowadził?
Otworzył, nim funkcjonariusz zdążył zadzwonić po raz drugi.
-
Uch, dzień dobry panu. W czym mogę pomóc?
Funkcjonariusz
był młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną.
-
Otrzymaliśmy zgłoszenie alarmowe z tego numeru i adresu jakieś piętnaście minut
temu. Czy jest jakiś problem? Czy ktoś jest ranny? Wkrótce powinna przyjechać
karetka.
Karteka? Harry wytrzeszczył oczy.
-
Uch… nie, wszystko jest w porządku.
-
Więc dlaczego ktoś zadzwonił pod 112 i się rozłączył? – zapytał oficer,
marszcząc brwi. – Czy to jakiś żart, chłopcze? Bo nie ma żartów, gdy dzwoni się
pod numer alarmowy, gdy nic się nie dzieje.
-
Nie, proszę pana. Razem z tatą właśnie przyjechaliśmy odwiedzić mojego… eee…
dziadka – powiedział Harry, w locie wymyślając historię. – Właśnie się tu
wprowadził i jest… cóż… nieco zdezorientowany. Sądzę, że mógł wykręcić 112
przez przypadek. Widzi pan, on… um… czasem zapomina pewne rzeczy… - Dla
podkreślenia pokręcił palcem przy głowie. – Dlatego jesteśmy tu z moim tatą.
-
Harry, kto dzwonił do drzwi? – zawołał Severus.
Wyszedł
z powrotem na korytarz, dostrzegł policjanta i jęknął.
-
To policjant – odpowiedział Harry. – Dziadek Al znowu miał lekkie… problemy z
telefonem.
-
Otrzymaliśmy z tego numeru wezwanie pomocy – powiedział Severusowi
funkcjonariusz.
Severus
szybko ocenił sytuację i rozpoczął grę bez mrugnięcia okiem.
-
Tato, jak wiele razy mam ci powtarzać, żebyś kupił nowe okulary? – zawołał
przez ramię. – Ciągle wybierasz złe numery. Bardzo mi przykro, proszę pana, ale
mój ojciec jest już w podeszłym wieku i nie jest już tak bystry jak kiedyś…
Severus
podszedł, stanął za Harrym, wyglądając na bardzo zirytowanego i zawstydzonego.
-
Severusie, co mówiłeś? Wybrałem zły numer? Próbowałem dodzwonić się do
piekarni.
Harry
zakrył dłonią usta, starając się powstrzymać wybuch śmiechu.
-
O Boże, zmiłuj się! – mruknął Severus.
Usta
policjanta drgnęły i Harry dostrzegł, że on też próbował zachować spokój, ale
bezskutecznie.
-
Czy coś takiego zdarzało się już wcześniej, panie…
-
Dumbledore – powiedział szybko Severus. – Niestety tak. Obawiam się, że tata zrobił
się nieco zniedołężniały i dlatego próbuję go przekonać, żeby do nas wrócił,
ale jest cholernie uparty i doprowadza mnie do szału.
-
Święta prawda – zachichotał Harry.
-
Severusie, mógłbyś tu na chwilę podejść? – zawołał Albus, brzmiąc na lekko zaniepokojonego.
– Włożyłem talerz do mikrofali, nacisnąłem guzik i… cóż… teraz wszystko iskrzy
i trzaska.
Severus
zaklął.
-
Włożyłeś ten talerz z folią na górze, prawda? Cholera! Wyjmij go. Otwórz
drzwiczki, zanim wszystko eksploduje. – Odwrócił się z powrotem do policjanta.
– Przepraszam. To chodząca katastrofa. Przykro mi, że wezwano tu pana bez
powodu.
Pobiegł
z powrotem do kuchni, gdzie kuchenka mikrofalowa trzaskała i strzelała dużymi,
niebieskimi iskrami.
-
Jeśli poczekam wystarczająco długo, jestem pewny, że coś się wydarzy –
powiedział policjant ze śmiechem.
-
Zwykle tak jest – powiedział Harry, po czym zgiął się w pół ze śmiechem. –
Biedny dziadek! Jest po prostu… nieco otumaniony.
-
Mój też był, pod koniec – powiedział policjant. – Cóż, jeśli nie ma prawdziwego
nagłego przypadku…? Odwołam ambulans i powiem, żeby nie przyjeżdżali oraz muszę
prosić twojego ojca o podpisanie tego formularza…
-
Jasne, proszę pana. Proszę tędy. – Harry poprowadził go do kuchni, która
wyglądała, jakby eksplodowała tam bomba.
Wszędzie
walały się puste skrzynki, a Severus właśnie wyciągał z mikrofali dymiące
naczynie pokryte folią i położył je na stosie czasopism. Kuchnia mocno
śmierdziała spaloną folią.
Dumbledore
uniósł wzrok na funkcjonariusza i uśmiechnął się.
-
O, dzień dobry! Wpadł pan na herbatę i ciasto, tak?
-
To policjant, tato – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby. – Przyszedł, bo
zamiast do piekarni wybrałeś numer alarmowy.
-
Ach, tak? Ojej, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Telefon jest taki zagmatwany.
-
Rozumiem – powiedział funkcjonariusz z uśmiechem. Spojrzał na Severusa. – Czy
mógłby tu pan podpisać? Wtedy będę mógł iść. Tylko proszę pamiętać, że numer
112 służy tylko do informowania o nagłych przypadkach – powiedział
Dumbledore’owi. – Raz mogę przymknąć na to oko, ale jeśli stanie się to po raz
drugi, będę musiał ukarać pana grzywną za nadmierne korzystanie z linii
alarmowej bez potrzeby.
-
To się więcej nie powtórzy – zapewnił go Severus. – Usuwam linię telefoniczną.
– Nabazgrał swój podpis na podsuniętym formularzu.
-
Och, Severusie, doprawdy…
-
Nie, tato! Ostatnim razem zadzwoniłeś po straż pożarną…
Harry
szybko wyprowadził funkcjonariusza za drzwi, a gdy tylko się zamknęły, osunął
się na podłogę, wyjąc ze śmiechu. Mógłby przysiąc, że policjant robił to samo
po drugiej stronie.
-
Harry, wstań i przyjdź tu pomóc twojemu… dziadkowi
użyć kostkarki do lodu, zanim wszystko zaleje – rozkazał Severus chwilę
później. – Tymczasem ja pozbędę się tego bałaganu. – Wskazał na wszystkie
otwarte kartony i opakowania.
-
Nie ma potrzeby, proszę pana – powiedziała mała elfka, ubrana w granatowy
szalik i buty. Miała brązowe włosy i duże, piwne oczy. – Razem z siostrą możemy
to zabrać.
Klasnęła
w dłonie i pudełka zniknęły.
Pojawiła
się kolejna skrzatka, wyglądająca jak jej bliźniaczka i zrobiła to samo z
opakowaniami.
-
Mistrzu Al, jeśli skończył pan z tymi… śmierdzącymi mugolskimi rzeczami, czy
możemy teraz zrobić panu lunch? I dla pana gości?
-
Co za wspaniały pomysł, Kończynko – rozpromienił się Dumbledore. – Obawiam się,
że będziemy musieli poczekać, aż wyjaśnisz mi jak działa… eee… maszyna do lodu,
Harry.
-
W porządku, profesorze. Zrozumienie tego nie zajmie panu dużo czasu.
Severus
zakaszlał za dłonią.
-
Jasne – mruknął. – Dwadzieścia pięć minut zajęło mu rozpracowanie cholernej
mikrofali.
Dumbledore
wyglądał przez chwilę na zamyślonego, po czym powiedział cicho:
-
Harry, ja… eee… nie miałbym nic przeciwko, gdybyś nadal chciał nazywać mnie
dziadkiem. Wiem, że to było na pokaz, ale… chyba mi się to nieco podobało.
Harry
uniósł brew. Tak naprawdę nigdy nie miał żadnych dziadków, ani nawet kogoś, o
kim by tak mógł myśleć, ale kiedy Albus to zasugerował… w końcu stary
czarodziej nie miał wnuków i być może był samotny.
-
Uch, w porządku. – Spojrzał na Severusa. – Nie będzie ci to przeszkadzać, Sev?
Severus
wzruszył ramionami.
-
Nie. Tylko nie spodziewaj się, że będę cię regularnie nazywać tatą, Albusie.
Miałem kiedyś ojca i jestem wdzięczny, że się go pozbyłem, więc w tym wieku nie
potrzebuję kolejnego.
Albus spokojnie pokiwał głową.
- Rozumiem, Severusie. Co powiecie na zapiekankę z
kurczakiem?
- Jak najbardziej. Chcesz iść na zakupy do supermarketu?
Twoja lodówka jest pusta – zasugerował Severus, próbując złagodzić brzmienie
swojego poprzedniego stwierdzenia. Nie chciał tego ująć tak bezpośrednio i miał
nadzieję, że nie zranił uczuć starszego czarodzieja, ale był szczery. Nie
pagnął mieć synowskich relacji z jakimkolwiek starszym czarodziejem, nawet
Dumbledorem. Jego jedyny ojciec okazał się żałosną porażką, więc nie chciał po
raz drugi narażać się na taką katastrofę, zwłaszcza że Albus miał tendencję do
wtrącania się w jego życie osobiste bez pytania.
Oczy Albusa zaczęły migotać.
- Och, Severusie, co za świetny pomysł! Możemy iść po
lunchu! Potrzebuję kilku przekąsek i tego typu rzeczy. Mugole zawsze mają w
domu jedzenie, prawda?
- Tak, jeśli ich na to stać – odpowiedział Severus.
Zastanawiał się, jak trudno będzie odciągnąć starca od alejki ze słodyczami.
Jedyną dobrą rzeczą w towarzyszeniu Dumbledore’owi w sklepie było to, że
Severus mógł dopilnować, by Albus nauczył się robić zakupy mądrze, mając na
uwadze przeceny i nie dając się oszukać drogim, markowym produktom. I żeby
staruszek kupił niezbędne rzeczy, takie jak ręczniki papierowe, papier
toaletowy, mydło i płyn do mycia naczyń.
- Jak wcześniej udawało ci się dotrzeć do wioski, Albusie? –
zapytał z ciekawością, odgarniając z ciemnych oczu czarny kosmyk włosów. – Nie
mogłeś iść pieszo, to za daleko.
- Och, cóż, pierwszy raz sąsiadka podrzuciła mnie swoim
samochodem. Potem kupiłem kilka rzeczy i zamawiałem taksówkę, żeby jeździć w tę
i z powrotem, póki nie kupiłem sobie bardzo wspaniałego mugolskiego środku
transportu.
Severus wyglądał na przerażonego.
- Słodki Merlinie, kupiłeś auto? Albusie, nie masz nawet
prawa jazdy!
Dumbledore roześmiał się głośno.
- Nie, nie, na niebiosa, nie, Severusie! Nie jestem jeszcze
gotowy na jazdę takim urządzeniem, mój chłopcze. Zamiast tego kupiłem zupełnie
nowy rower! Chcielibyście zobaczyć? Ma cudowny odcień fioletu, ma gwiazdy,
zupełnie jak moja ulubiona szata.
Poprowadził ich dumnie do ogrodu, do szopy, przylegającej do
tyłu domu i pokazał im nowy, błyszczący, fioletowy rower z fioletowymi,
różowymi i srebrnymi wstążkami przy kierownicy i dużym, wiklinowym koszem.
Harry i Severus spojrzeli na niego i jęknęli.
- Czyż nie jest cudowny? – zapytał Albus, promieniejąc. –
Nie uwierzycie, jak wiele osób patrzyło na mnie dość dziwnie, gdy kilka dni
temu przyjechałem nim do wioski. Przypuszczam, że to dlatego, że nigdy nie
widzieli, żeby mężczyźni w moim wieku jeździli rowerem, chociaż minęło ponad
sto lat, odkąd jeździłem rowerem. Jako mały chłopiec nie mogłem latać na
miotle, moja matka bała się, że ktoś mnie zauważy, więc zamiast tego jeździłem
rowerem.
- Wow, dziadku. To naprawdę… coś – zdołał powiedzieć Harry,
tłumiąc chęć wybuchnięcia maniakalnym śmiechem.
- Albus, czy rozmawiałeś ze sprzedawcą, zanim kupiłeś rower? – zapytał Severus.
- Och, tak, był tak rozbawiony, gdy pytał mnie, czy to dla
mojej wnuczki. Chyba kolor go zmylił.
Severus pokręcił głową.
- Nie, Albusie, to nie wina koloru. Założył, że kupujesz dla
wnuczki, ponieważ ten rower jest dziewczyński.
- Naprawdę?
- Tak, i prawdopodobnie dlatego się na ciebie gapili.
Prawdopodobnie myśleli, że ci odbiło. Albo że jesteś homoseksualistą.
Albus zachichotał.
- Plotki, mój chłopcze. Same plotki.
Harry pośpiesznie przeprosił i wybiegł z szopy. Dotarł do
tylnej werandy, po czym zaczął się niekontrolowanie śmiać. Mugolski świat nigdy
nie będzie taki sam, odkąd wkroczył do niego Albus Dumbledore.
Po tym, jak Severus magicznie zmienił rower w męską wersję i
rzucił na niego pewne zaklęcie, które chroniło przed rdzą i wzmacniało opony,
oświadczył Albusowi, że nadaje się on do jazdy. Stary czarodziej wskoczyłby na
rower od razu, ale Severus szybko stwierdził, że w przypadku tak dużych zakupów
lepiej będzie wezwać taksówkę i w ten sposób dotrzeć do wioski.
Półtorej godziny później wrócili z mnóstwem toreb, z których
większość była wypełniona różnego rodzaju słodyczami, pomimo prób Severusa, by
nakłonić Albusa do zdrowszego jedzenia.
- Albusie, nie możesz żyć na samych płatkach śniadaniowych o
smaku masła orzechowego i czekoladowych jajkach – kłócił się Severus. – Masz
kilka marchewek.
- Oczywiście masz rację, mój chłopcze – powiedział
przebiegle lis, po czym poczekał, aż Severus odwróci się do niego plecami, po
czym wrzucił paczkę cukierków do wózka i mrugnął do Harry’ego.
Pomogli Albusowi rozłożyć zakupy, po czym Snape pokazał mu,
jak używać pralki i suszarki.
- To trochę jak mugolski kociołek. Najpierw dzielisz ubrania
– białe, jasne, ciemne. Potem ustawiasz temperaturę wody, która będzie się
różnić w zależności od koloru ubrań, potem odmierzasz detergent…
Harry, który był ekspertem w praniu, zauważył, że Severus
był bardzo cierpliwy w kierunku byłego dyrektora, który ciągle zadawał pytania,
chcąc wiedzieć, czy odplamiacz rzeczywiście ma w sobie magię, jak to jest
napisane na butelce – „Działa niczym magia!”.
- Nie, nie ma w im żadnej magii, Albusie, tylko mugolskie
chemikalia. Nieważne, czym są, skup się. Zawsze czytaj metkę na swoich
ubraniach, zanim je wypierzesz, jest z tyłu, powie ci, jak je prać, w
przeciwnym razie ubranie może się skurczyć i stracić kolor…
Zapisał dla czarodzieja instrukcje krok po kroku, mając
nadzieję, że to wystarczy.
Harry pokazał mu, jak korzystać z telewizora i odtwarzacza
DVD, po czym zostawili Albusa, radośnie oglądającego Discovery Channel. Severus
na wszelki wypadek zostawił też numer telefonu na Spinner’s End.
Trzy dni później Albus zadzwonił, by zaprosić ich na lunch,
a Severus niechętnie się zgodził, narzekając Harry’emu, gdy już odłożył
słuchawkę:
- Czy on myśli, że Bumblebee Ridge jest tuż za rogiem?
Jasne, że po prosu wpadniemy na herbatkę, dlaczego nie?
- Nie musimy lecieć, Sev. Możemy użyć Fiuu – zaproponował
Harry. – U niego też działa, prawda?
- Tak – powiedział niechętnie Severus. Pracował nad
szczególnie skomplikowanym eliksirem i nienawidził, jak mu przeszkadzano. –
Możemy dostać się tam przez Fiuu. Im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy.
Muszę wrócić przed upływem trzech godzin, bo inaczej mój wywar będzie
zniszczony.
Kiedy wyszli z kominka, Albus nakrywał w małej jadalni do
stołu, na którym leżała porcelana w pączki róż, która wyglądała, jakby należała
do jego matki lub babki. Stary czarodziej tym razem miał na sobie bojówki i
koszulę z długim rękawem, ale całe ubranie było w kolorze różowym.
Severus zagapił się na niego.
- Cześć, Severusie! Cieszę się, że mogliście wpaść –
przywitał ich wesoło. – Przygotowałem dla was kanapki, Granatka zrobiła ciasta
i biszkopciki, a Kończynka specjalną popołudniową herbatkę.
- Albusie… czy nie miałeś czasem wypadku z pralką? – zapytał
powoli Severus.
- Hymm? – Uniósł wzrok na byłego kolegę i uśmiechnął się. –
Nie wiedziałeś, Severusie? Róż to nowa czerń. Podoba ci się?
- Niezła próba, Albusie – jęknął Severus. – Niech zgadnę.
Zapomniałeś oddzielić ciemne od białych, prawda?
Harry uśmiechnął się ironicznie, nie mogąc się powstrzymać.
- Raz też tak zrobiłem – przyznał, chichocząc. Potem
otrzeźwiał, bo to, co wynikło z tej niewinnej pomyłki, wcale nie było zabawne.
Zafarbował najlepsza koszulę wuja Vernona na goździkowy róż i mężczyzna wpadł w
furię. Wrzucił Harry’ego do komórki i zostawił go tam na trzy dni, wypuszczając
tylko dlatego, że Petunia przekonała go, że bez wody Harry umrze i jak to wtedy
wyjaśnią policji?
- Nic się nie stało – powiedział Albus. – Nie mam nic
przeciwko noszeniu różu.
Severus skrzywił się. Sam wolałby nie umrzeć w obecnym
stroju Albusa. Usiadł przy stole.
- Poza tym jak sobie radzisz?
- Och, całkiem dobrze. Tak wiele rzeczy muszę się nauczyć.
Oglądałem dużo telewizji. Czy wiedziałeś, że jaszczurce może odrosnąć jej
własny ogon? Albo że płatki Rice Krispies można usmażyć? I że firma Keebler
jest tak naprawdę zarządzana przez elfy?
Oczy Severusa robiły się coraz większe. Zaczął odczuwać
kolosalny ból głowy tylko słuchając nieustannej paplaniny starszego czarodzieja
o wszystkich rzeczach, które widział w telewizji. Jego oczy zaczęły się szklić,
kiedy Albus spokojnie oświadczył:
- Wczoraj wieczorem zmieniałem kanały i znalazłem taki,
gdzie urocza, młoda dama o imieniu Soczysta Lula powiedziała mi, żebym
zadzwonił pod numer, jeśli chcę się dobrze zabawić i tak zrobiłem, a była
bardzo interesująca. Chociaż niektóre z jej sugestii były trochę… oburzające,
bo zazwyczaj wolę jeść owoce niż się nimi bawić…
Severus niemal udusił się swoją herbatą, kiedy zdał sobie
sprawę, o czym tak swobodnie mówił Dumbledore.
- Wielki Merlinie, Albusie!
Harry zdołał przełknąć kawałek kanapki z ogórkiem, po czym
wybuchnął salwą śmiechu. Sądząc po odgłosach, były dyrektor został nieźle
wyedukowany na temat seksu przez telefon.
- Ale o co chodzi, Severusie? Była całkiem wyrozumiała,
kiedy jej powiedziałem, że mężczyzna w moim wieku… eee… nie jest zbyt aktywy od
jakiegoś czasu i… cóż, może omówimy to innym razem, kiedy nie będą nas słuchać
wrażliwe uszy?
- Doskonały
pomysł, Albusie – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby.
- Och, dziadku, daj spokój! – jęknął Harry. – Przecież i tak
wiem, o co chodzi…
- Harry, wystarczy! Na litość Merlina, nie zachęcaj go! –
warknął Severus. Już teraz mógł zobaczyć te nagłówki. Starszy mężczyzna aresztowany za wspieranie prostytutek! Ich slogan
brzmi: „Zadzwoń pod ten bezpłatny numer i pytaj o Ala”.
- Och, Severusie, chyba się… rumienisz! – zauważył radośnie
starzec.
- Zamknij się, Albusie! – rozkazał drugi czarodziej. – Masz
zły wpływ na Harry’ego.
- Nieprawda! – sprzeciwił się jego syn, po czym zamknął
usta, napotykając oczy Severusa, twarde jak obsydian.
- Myślę, że powinieneś rozwinąć jakieś inne hobby –
zasugerował Severus. – Może znajdziesz bibliotekę i wstąpisz do klubu książki?
Albo klubu brydżowego? Albo zagrasz w krykieta? Albo zajmiesz się ogródkiem?
- Nigdy o tym nie myślałem. To całkiem dobre sugestie.
Zabawne jest to, jak samotnie można się poczuć w tak dużym domu. Moje skrzaty
są dla mnie bardzo dobre, ale nie są stymulującymi rozmówcami.
- Jak Soczysta Lulu? – zapytał sarkastycznie Severus.
- Dostałem wczoraj list od Minervy – oznajmił Albus. –
Powiedziała, że emerytura wydaje jej się nieco ograniczająca, więc zaprosiłem
ją do siebie na miesiąc.
- I co powiedziała?
- Że musi to przemyśleć. A jak ci się układa u Severusa,
Harry?
- Dobrze. Uczy mnie zaawansowanych eliksirów i oklumencji –
odpowiedział Harry. Nie wspomniał, że był ogromnie wdzięczny za to drugie,
ponieważ lekcje pozwalały mu blokować niektóre z najgorszych koszmarów
związanych z wojną, kiedy użył Sztyletu Niezgody, by zabić Severusa i stać się
nowym Czarnym Panem. Celowo nie powiedział o nich Severusowi, ponieważ uważał,
że głupio mieć takie koszmary tak długo po fakcie. Wojna się skończyła, zło
zostało przegnane. Więc dlaczego jego cholerna podświadomość nalegała, by
przeżywał to jeszcze raz?
- Robi dobre postępy – odpowiedział Severus na następne
pytanie Albusa. – Ale mogłoby być lepiej, gdyby nie był tak rozproszony pewną
wilczą uzdrowicielką.
- Hej, to nie moja wina, że ten głupi Minister pozamieniał
głowę z dupą – warknął Harry. – Gdyby tylko zgodził się ze mną spotkać, żeby
omówić sprawę wilczaków…
- Język! – zganił go Severus.
Harry wymamrotał przeprosiny.
- Korneliusz nie chce się z tobą spotkać? – zapytał Albus.
- Nie, ale przełożył nasze spotkanie – westchnął Harry. –
Myślę, że mnie unika.
Emerytowany dyrektor wyglądał na zamyślonego.
- Może tak być. Korneliusz zawsze miał podejście strusia.
Może… mógłbym wysłać do niego list, żeby zachęcić go, by zobaczył, co masz do
powiedzienia? Nie mam na niego takiego wpływu, jak kiedyś, ale wciąż jestem
jego starym przyjacielem.
Harry mógłby go teraz wycałować.
- Naprawdę? Och, byłoby wspaniale! To czekanie doprowadza
mnie do szału.
- Oczywiście, Harry. Jutro do niego napiszę. Mam nadzieję,
że spełni prośbę starego przyjaciela – powiedział radośnie Albus. Następnie
podsunął mu talerz z ciastami z kremem cytrynowym. – Spróbuj. Uważam, że mają
wspaniały smak. Mugole to jednak potrafią gotować.