Snape
rzucał jednym okiem na bachora, a drugim na godzinę. Od niedawna zaopatrzony w
podstawy właściwej kaligrafii i funkcjonalne pióro, Harry zdołał wykazać
znaczną poprawę przed końcem swoich 200 linijek, które ukończył krótko przed
obiadem.
-
Proszę, profesorze! – Harry powiedział radośnie. – Liczyłem dwa razy, żeby mieć
pewność, że napisałem wszystkie. – Pomachał pergaminem z dumą.
Normalnie
w tym momencie Snape rzuciłby incendio
na pergamin, by pokazać łotrowi, jak bezcelowa była kara. Cały ten czas i
wysiłek spędzony na czymś zupełnie bez sensu czy wartości nawet dla człowieka,
który tego wymagał. Więcej niż raz ten przypadkowy akt okrucieństwa wywołał u
studentów bezradne łzy, ponieważ uświadamiali sobie, jak bez serca i złośliwy
jest naprawdę ich nauczyciel eliksirów.
Ale
jakoś patrząc na zadowolenie, z którym Harry przygląda się swoim 200 linijkom,
produktowi całego popołudniowego żmudnego wysiłku z kąśliwymi komentarzami,
Snape nie mógł tego zrobić.
- Hmf
– przebiegł wzrokiem po pergaminie. – Nie jest tak okropnie, jak mogłoby być –
powiedział niechętnie.
-
Więc zamiast bazgrął kurczaka, może to są... małpie wypociny? – zapytał Harry
bezczelnie.
Snape
zmrużył oczy.
-
Twoje pismo nie osiągnęło jeszcze poziomu ewolucji naczelnych, panie Potter.
-
Bazgroły indyka? Sowie gryzmoły? Pingwinie... – Harry zbyt dobrze się bawił tym
tokiem myślenia i Snape opuścił rękę na biurko z hukiem.
-
POTTER. Byłeś ukarany!
- Och
– powiedział Harry z poczuciem winy. Starał się wyglądać na skruszonego.
Profesor nie powinien musieć przypominać mu o tym. Mężczyzna pewnie teraz czuł
się, jakby nie wykonał dobrej roboty w dyscyplinowaniu Harry’ego. Biedny
profesor Snape! Harry wiedział, jak to jest czuć się, jakby się nie wykonało
dobrze pracy, pomimo tego, że próbowało się jak najlepiej. Nie chciał sprawić,
by profesor tak się poczuł.
Pomimo
tego, co powiedział pan Weasley, było dla Harry’ego jasne, że profesor nie ma w
sobie tego, że jest strasznie surowy. Mimo to, tylko dlatego, że Snape naprawdę
nie rozumie o co chodzi w tej całej sprawie z karami, nie oznacza, że Harry
powinien sprawiać, że poczuje się źle przez swoje braki.
-
Przepraszam pana. – Pomyślał ciężko. Co mógłby powiedzieć, by profesor wierzył,
że jego „kara” była skuteczna? – Hmm, naprawdę mi przykro, że ryzykowałem swoje
bezpieczeństwo. Nauczyłem się czegoś, naprawdę. – Popatrzył na profesora z
niepokojem. Czy to działa? Naprawdę nie miał na myśli sprawić, by profesor
Snape czuł się niedowartościowany.
Snape
spojrzał na bachora badawczo. To mu się bardziej podoba. Wyglądał teraz na
niespokojnego i przygryzał nerwowo wargę. Oczywiście wybuch Snape’a
przestraszył małą zmorę. Jego krewni prawdopodobnie sporo na niego krzyczeli.
Snape
poruszył się niespokojnie w nieznanym uczuciu poczucia winy zakorzenionym w
piersi. Harry był o wiele bardziej kruchy niż przeciętny okropny uczeń
Hogwartu. Musiał pamiętać, by nie być swoim zwykłym złośliwym sobą, w razie
gdyby bachor pamiętał o tych wyrodnych mugolach.
-
Cieszę się słysząc to, panie Potter – powiedział, a jego głos wiąż był surowy,
ale bardziej cichy. – Twoje dobro jest zbyt ważne, by traktować je niedbale lub
wystawiać cię na niepotrzebne ryzyko. Nie będę rozluźniać swojego stanowiska w
tej sprawie, więc jeśli nie chcesz spędzić więcej popołudni na pisaniu linijek,
esejów i dbaniu o obolały tyłek, proponuję wykazać większą ostrożność w swoich
codziennych działaniach.
Zajęło
Harry’emu kilka chwil, by rozwikłać wszystkie wielkie słowa, ale gdy to zrobił,
jego twarz pojaśniała w promiennym uśmiechu. Profesor Snape właśnie powiedział,
że Harry się liczy! Powiedział, że zdrowie i bezpieczeństwo Harry’ego są ważne.
Że Harry nie może po prostu robić głupiej rzeczy, która może go zranić, bo jest
ważny. To prawie tak, jakby Snape mówił, że się o niego troszczy. Lepsze
prawie, bo wiele razy ludzie powiedzieli, że im zależy, ale nie robili nic, by
to czymś poprzeć.
Ale
Snape zrobił więcej. Powiedział, że jeśli Harry wystawi się na ryzyko, wtedy
on, Snape, go zatrzyma. Nawet groził mu kolejnym biciem – nie żeby jego
delikatne klepnięcia zostawiały Harry’ego z obolałym tyłkiem, ale widać było,
że profesor Snape wierzy, że tak jest. Mimo to, jego traktowanie pokazało, jak
poważny był, bo używał bicia tylko za najbardziej poważne przewinienia. Wow –
to prawie tak, jakby powiedzieć, że nic nie jest ważniejsze od Harry’ego.
Harry
zamrugał. Ta myśl była tak rewolucyjna, że musiał ją wypróbować.
-
Proszę pana?
- Co?
– Snape zmarszczył brwi. Chłopiec wciąż patrzył zaciskając usta. Co go tak
bardzo przygnębiało? Groźba większej ilości klapsów? Karcenia? Czy ton Snape’a
wciąż był zbyt surowy?
- Czy
dałby mi pan klapsa za pyskowanie panu? – pytał Harry ostrożnie. Pyskowanie
było zawsze najgorszym grzechem w domu Dursleyów. W każdym razie, dla
Harry’ego. Dudley oczywiście mógł powiedzieć, co chciał i zarzucać napady
złości błahostkom.
Snape
zamrugał. Co za dziwne pytanie. Co Potter mógłby knuć? Posłał bachorowi jego
„ponieważ oczywiście zauważyłeś, że życie jako człowiek jest trudne, zobaczymy,
czy będziesz bardziej użyteczny dla społeczeństwa jako składnik do eliksirów”
spojrzenie i warknął:
-
Nie, panie Potter, choć zapewniam, że użyję innych metod, które sprawią, że
będzie mało prawdopodobne, że zaangażujesz się w takie zachowanie więcej niż
raz.
Harry
pomyślał o tym. Może pyskowanie nie było tutaj tak wielką rzeczą. Słyszał, że
niektóre inne dzieci – jak Ron – mówią profesorom takie rzeczy, których on
nigdy by nie powiedział wujowi Vernonowi, chyba, że chciał, by jego tyłek był
posiniaczony wszystkimi kolorami tęczy. Może powinien zapytać o coś innego.
- Czy
uderzyłby mnie pan za uderzenie kogoś? Na przykład Draco? – Harry przypuszczał,
że walcząc z członkiem Domu Snape’a, pewnie wylądowałby z najbardziej surową z
możliwych kar.
Snape
spojrzał na bachora badawczo. Z jednej strony zachęcał dzieciaka by raczej
pomyślał nad uderzeniem kogoś, a nie by zawsze był bierną ofiarą, tak jak
szkolili go Dursleyowie. Z drugiej strony, nie był zadowolony z tego znaku
młodzieżowej chłopięcej agresji. I dlaczego ten mały idiota zadaje takie
pytanie? Czy on rzeczywiście był na tyle głupi, by informować Snape’a o swoich
planach na przyszłą psotę, choć w ten okrężny sposób?
-
Nie, Potter, ale to skutkuje utratą punktów Domu i licznymi szlabanami, które
otrzymałbyś odpowiednio, by wykazać głupotę twoich działań.
Harry
zamrugał. Wow. Więc profesor sądzi, że uderzenie Draco jest mniejszym grzechem
niż bycie w niebezpieczeństwie. To było niesamowite. Wiedział, że powinien
przestać, ale czuł się zmuszany wypróbować swoje szczęście i spróbować jeszcze
jedną rzecz. Z pewnością to byłoby największym z wszystkich przestępstw,
przynajmniej tutaj, w szkole.
- Nie
uderzyłby mnie pan za... ściąganie? – Harry ledwo wydyszał ostatnie słowo.
Doszedł do wniosku, że dla nauczyciela oszustwo musi być najgorszym grzechem. Mimo wszystko,
oprócz walk i bezczelności, co jeszcze robili uczniowie, by bez słów wywołać u
nauczyciela wściekłość?
Mały
potwór! Co on knuje? Snape wyciągnął rękę i, chwytając go za ramię, pociągnął
go do siebie.
-
Potter – powiedział, piorunując bachora wzrokiem, - oszukiwanie w Hogwarcie
jest jednym z niewielu działań, które są rozpatrywane przez samego profesora
Dumbledore’a. Czy naprawdę chcesz go zdenerwować? – Harry zbladł i gwałtownie
potrząsnął głową. – Dobrze. – Snape przerwał. – Ale odpowiadając na twoje
pytanie, nie. Nie dałbym ci za to klapsa. Powiedziałem ci już kilkukrotnie, że
dostaniesz klapsa tylko za naruszenie moich dwóch najważniejszych zasad. –
Skrzywił się groźnie. – Czy musisz przepisać to oświadczenie kilkaset razy, by
weszło go twojej tępej głowy?
-
Nie, proszę pana! – powiedział szybko Harry. Jego palce były już obolałe od
trzymania pióra przez te 200 linijek, a miał jeszcze 500 kolejnych do
napisania. Ale mimo ostrzeżenia Snape’a, nie mógł powstrzymać wzrastającego w
nim oszałamiającego szczęścia. Miał rację, choćby mogłoby się to wydawać
niesamowite. Snape w rzeczywistości powiedział, że zdrowie i dobro Harry’ego
były dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego.
Biorąc
pod uwagę, jak często Harry przypalał się przygotowując posiłki Dursleyom albo
ranił się pracując w ogrodzie, było to wręcz dziwne, że Snape kładł tak duży
nacisk na jego samopoczucie. Drsleyowie zawsze podkreślali, że wszystko, co ma
związek z Harrym, w tym jego zdrowie, miało odległe drugie miejsce przy ich
najmniejszych zachciankach. Nie przysparzaliby sobie kłopotów, nawet dla czegoś
o kluczowym znaczeniu dla Harry’ego i przez większość swojego życia, Harry po
prostu musiał przyjąć, że najbardziej banalne pragnienia Dursleyów przewyższają
jego najgłębsze potrzeby. Aż do teraz.
Teraz
profesor Snape postawił świat na głowie i mówił, że NAJważniejszy dla niego
jest Harry. Zdrowie Harry’ego. Bezpieczeństwo Harry’ego. I był gotów poprzeć
swoje słowa działaniem, włącznie z biciem – które uważał za Naprawdę Bardzo
Surową Karę. Ciepłe uczucie wewnątrz Harry’ego zintensywniało. Profesor Snape
bardzo wyraźnie nie miał pojęcia, jak dawać dziecku klapsa. Ale fakt, że był
gotów spróbować, by upewnić się, że Harry zrozumiał, jak poważny był Snape
odnośnie jego bezpieczeństwa, oznacza, że mężczyzna był gotów doświadczyć wielu
kłopotów w imieniu Harry’ego – coś, czego nikt inny nigdy nie zrobił, od kiedy
Harry mógłby pamiętać.
Harry
chciał, by było coś, co mógłby zrobić dla profesora Snape’a, by pokazać mu, jak
bardzo docenia to, co profesor dla niego robi.
-
Proszę pana? – powiedział nieśmiało.
- Co
tym razem, Potter? – żądał Snape z irytacją. Dlaczego bachor tylko stoi,
pogrążony w myślach?
I
nagle mały potwór chwycił go w uścisk. Snape prawie wyciągnął różdżkę, zanim
zdał sobie sprawę, że Harry go nie zaatakował. To był uścisk – zupełnie
niezrozumiały, biorąc pod uwagę okoliczności. Łotr miał szlaban; miał przepisać
nieco długie zdania 200 otępiająco razy; grożono mu dodatkowymi karami,
złącznie z chłostą; i zostało mu to jasno określone, że Snape nie da mu luzu,
pokazując mu, że nie będzie żadnego faworyzowania, gdy wpadnie w kłopoty.
Szybko zniszczył wszelką nadzieję, którą mógłby mieć bachor, że jego
wykroczenia zostaną pominięte.
Wreszcie
wywnioskował, że Harry był wychowywany tak, że przy jakiś wybrykach szkolnych
miał nadzieję, że jego opiekun obiecałby wykorzystać swój status, by puszczono
mu to płazem z ostrzeżeniem. Zamiast tego Snape postawił sprawę jasno, że Harry
będzie karany bardzo nieprzyjemnie nawet za drobne wykroczenia. Dlaczego, do
licha, skłoniło go to do wdzięcznego uścisku?
Snape
zastanawiał się, czy dzieciak nie jest jeszcze bardziej zdezorientowany niż mu
się początkowo wydawało. To było oczywiste od pierwszego szlabanu, że Harry nie
ma pojęcia, co stanowi odpowiednią karę, nie mówiąc już o nagrodach, ale teraz
Severus zastanawiał się, czy był tak zamroczony, że brak jakiegokolwiek
brutalnego bicia nie był postrzegany jako niewiarygodna pobłażliwość.
-
Potter, to zupełnie wystarczy – powiedział, odczepiając szczeniaka od swojej
szyi. Spojrzał groźnie na bachora, który uśmiechał się mgliście, ale jakoś jego
ręce, które trzymały ramiona Pottera były znacznie łagodniejsze, niż powinny
być. Miał zamiar dobrze wstrząsnąć dzieciakiem, by nie myślał, że takie ckliwe
pokazywanie emocji jest mile widziane, ale zamiast tego zauważył, że klepie chude
ramiona. Naprawdę! Co on robił? Tylko dlatego, że zgodził się opiekować
dzieciakiem nie oznacza, że musi okazywać taką przerażającą sobie soczystość.
Czas
zmienić temat.
-
Potter, chodź za mną. – Odchrząknął niewygodnie i wstał. Harry truchtał obok
niego, gdy Snape ruszył do swoich prywatnych kwater.
Snape
całą drogę kłócił się ze sobą, ale na koniec postanowił, że to będzie miało
sens mieć to z głowy tu i teraz, jeśli nie z innego powodu niż to, że nie chce,
by Albus męczył go tym przy kolacji.
-
Wejdź – rozkazał, otwierając drzwi do nowego pokoju Harry’ego.
Bachor
– nieposłuszny tak jak zwykle – rzucił mu niepewne spojrzenie i zajrzał
ostrożnie.
-
Wejdź! – powtórzył Snape. Podniósł elegancko rękę, zamierzając wpędzić małego
potwora do pokoju mocnym pchnięciem.
Karcące
pchnięcie na wyszło zupełnie tak, jak zamierzał Snape, bo następną rzeczą,
którą wiedział, był to, że bachor ujął go za rękę i trzymając ją odważył się
ruszyć do przodu. Sposób, w jaki się wahał, mógłby sprawić, że ktoś pomyślałby,
że żywy smok czyha w mrocznym pokoju.
-
Och, na litość Merlina, Potter. – Snape zrobił krok, ciągnąc za sobą chłopca. Machnął
różdżką, oświetlając ich otoczenie, a szczęka Harry’ego opadła.
Stali
na środku średniej wielkości pokoju z magicznym oknem zapewniającym widok na
boisko Quidditcha. Łóżko z zasłonami, gorejącymi (według Snape’a) jaskrawymi
kolorami Gryffindoru, a wokół pokoju stały regały przeznaczone zarówno na
podręczniki i przyjemną lekturę, nie mówiąc już o wielu zabawkach i
ćwiczeniach, na których zakup nalegał Albus. Biurko w rogu – według Snape’a
zbyt blisko okna; mikroskopijna uwaga bachora będzie ciągle rozpraszana – miało
kilka podstawowych rzeczy, odpowiedni dla wieku zestaw piór (szczelnych,
magicznie uzupełniających się i zaczarowanych, by rozpoznawać błędy
ortograficzne) i stos pergaminów o różnych długościach.
Snape
zauważył, że oko dzieciaka zatrzymuje się na ruchomych hipogryfach na
prześcieradle i po raz kolejny wywrócił oczami na fantazję Albusa. Potter z
pewnością był za stary na takie dziecinne bzdury!
-
Wspaniały! – szepnął chłopak. Cóż. Najwyraźniej nie.
Oczy
Harry’ego wędrowały po całym pokoju. To było jak pokój ze snu, pełen zabawek
jeszcze bardziej niesamowitych niż miał Dudley. W jednym rogu stała sztaluga z
farbami, coś co wyglądało jak ruchoma mini gra w Quidditcha w drugim rogu, było
więcej książek niż kiedykolwiek widział poza biblioteką... Nawet coś tak
prozaicznego, jak łóżko miało magiczne kotary i mógł zobaczyć przez uchylone
drzwi wnętrze łazienki, która była duża i zawierała wannę oraz umywalkę i
toaletę.
Ktokolwiek
tutaj mieszkał był niezwykle szczęśliwy! Harry zastanawiał się, dlaczego miałby
kiedykolwiek opuścić ten wspaniały pokój? Gdyby Harry miał choć w ułamku tak
piękny pokój jak ten, Dursleyowie nigdy nie musieliby go zamykać; byłby zbyt
zadowolony z pobytu tam, poza zasięgiem wzroku.
Harry
rozejrzał się, zastanawiając, czyj jest ten pokój. Nie pomyślał, że profesor
Snape miał dzieci, ale oczywiście się mylił. Harry poczuł ostre poczucie straty
– czy to zazdrość? – w swojej piersi. Głupi,
powiedział sobie ostro. To, że jest do
ciebie dobry nie znaczy, że jesteś dla niego kimś szczególnym. Jest po prostu
miły, to wszystko.
Harry
zwalczył uczucie gorzkiego rozczarowania, które uważał za zarówno mu
nieprzydatne i nieuczciwe wobec profesora. Wiedział aż za dobrze, jak to jest
być na drugim miejscu i miał
nadzieję, że raz na krótko był w centrum uwagi dorosłego. Ale to oczywiste, że
nie był. I naprawdę, profesor Snape będzie dużo lepszy od Dursleyów. Czy nie
był milszy dla Harry’ego niż ktokolwiek inny był? Nawet jeśli miał własne
dziecko, na którym naturalnie bardziej mu zależy, to pewnie nadal będzie miły
dla Harry’ego, a poza tym, Harry również miał Weasleyów.
Ohhhh,
teraz Harry zrozumiał swoją wizytę u Weasleyów w nowym świetle. Oczywiście
będzie wysyłany do Weasleyów, kiedy profesor Snape będzie chciał spędzić czas
ze swoim prawdziwym synem. Cóż, to o
wiele lepsze niż bycie odesłanym do komórki. Harry spróbował się uśmiechnąć. Widzisz? Powiedział sobie. Profesor Snape jest strasznie miły i myśli o
tobie.
To
była rzecz bycia sierotą. Nie można było oczekiwać, że ktoś inny cię zechcą,
kiedy twoi rodzice nie żyją. Każdy inny miał tyle zajęć z własnymi dziećmi o
tkwienie z kolejnym było, cóż, niewygodne. Harry miał to pojęcie wbijane od
najmłodszych lat i wiedział, że powinien być wdzięczny za wszelkie małe
życzliwości, które mu się przydarzyły.
I był. Naprawdę. To tylko z jakiegoś
głupiego, durnego, dziecinnego powodu sądził, że profesor Snape jest... jego. I
to bolało zadziwiająco mocno zdać sobie sprawę, że jest inaczej.
Zdusił
zdradzieckie łzy. Nigdy by nie zrobił tego profesorowi, który był dla niego tak
miły (nawet dał mu prezent w środku szlabanu!), by odgadnął, jak zarozumiały
jest Harry.
-
Tak, proszę pana? – starał się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Ponownie
rozejrzał się po pokoju. Dlaczego tu byli? Może Snape chciał, by wyczyścił
pokój? Albo chciał go ostrzec – tak jak Dursleyowie przy obu sypialniach
Dudley’a, – że ten pokój jest dla niego niedostępny? Jakby był na tyle głupi,
by dotknąć rzeczy kogoś innego! Dudley wyleczył go z tego, zanim skończył cztery lata.
Snape
zmarszczył brwi patrząc na chłopca. Nie spodziewał się skakania z zachwytu –
cóż, właściwie to tak, - ale jak na tak emocjonalnego stwora jak Potter, ta
kamienna twarz obserwująca pokój była irytująca. Mały niewdzięcznik był
najwyraźniej zbyt dumny, by nawet powiedzieć symboliczne „dziękuję” i wpatrywał
się w pokój z wyraźnym wyrazem ostrego rozczarowania.
Tak
więc, wszystkie jego wysiłki (nie wspominając już o wysiłkach skrzatów) poszły
na marne, prawda? Snape przeklął się za nawet zadawanie sobie trudu, by
spróbować zadowolić niewdzięcznego szczeniaka. Dlaczego w ogóle spodziewał się,
że Potter okaże wdzięczność? Oczywiście dzieciak czuł, że jakikolwiek pokój w lochach jest nieodpowiedni dla Księcia
Gryffindoru!
Snape
zacisnął zęby, zmuszając się, by nie wywarczeć obelg, które już mógł czuć
rosnące w ustach. Oni pokazują zbyt
wiele swoich emocji. Nie, lepiej odpowiedzieć na niezainteresowanie chłopaka
lekko pogardliwym stosunkiem. Nigdy nie pozwoli, by ojciec dowiedział się, jaki
ból spowodowały jego działania; nie chciał zacząć od nowa z synem.
Kiedy
Harry odwrócił się do niego z wyczekującym spojrzeniem i pytaniem, Snape
odwrócił wzrok z gniewnym grymasem.
- Co
to jest, Potter? – Niech będzie przeklęty, jeśli podpowie dzieciakowi powiedzenie
– oczywiście nieszczerego, – dzięki.
-
Eee... Dlaczego tu jesteśmy, proszę pana?
Bezczelny
chłopak! Jakby pokój był niewarty jego uwagi! Nieistotny dla niego! Dobrze, to
i tak nic by nie dało.
-
Pomyślałem, że może będziesz chciał zobaczyć, gdzie będziesz spać, gdy będziesz
przebywać u mnie – zadrwił. – Większość cywilizowanych ludzi chce mieć jakąś
wiedzę na temat ich zakwaterowania.
O
nie. To bardzo zły pomysł. Harry rozejrzał się po urokliwym, zaczarowanym
pokoju z czymś ściśle zbliżonym do strachu. To była jedna rzecz za wiele. Kolejną
była wytykanie tego komuś. Bycie otoczonym przez te wszystkie wspaniałe rzeczy,
których przenigdy nawet nie zamarzy, by dotknąć, nie mówiąc już o ich
posiadaniu, byłoby o wiele gorzej, niż tkwić w małej, zakurzonej, wypełnionej
pająkami komórce. Przynajmniej w komórce, Harry mógł się otoczyć cudami
wyobraźni. Mogły nie być prawdziwe, ale przynajmniej były jego.
I co
z właścicielem pokoju? Nie byłby zadowolony z jakiegoś intruza w swoim łóżku,
może bawiącego się jego zabawkami. Nawet gdyby nie był jak Dudley, który
wydawał się czuć, że jego rzeczy zostały nie do naprawienia, jeśli tylko Harry
za długo patrzył na nie, było mało
prawdopodobne, że chce, by ktoś inny mieszkał w jego pokoju, z jego rzeczami. A
gdyby był jak Dudley... Niektóre z
najgorszych kar, które otrzymał Harry, były dlatego, że Dudley twierdził, że
Harry złamał, dotknął lub bawił się jego zabawkami. Nie miało znaczenia, czy
Harry był w całkiem innym pokoju, gdy to się stało, jego wuj i ciotka zawsze brali
słowa Dudleya za dobrą monetę.
Harry
miał nadzieję, że profesor Snape może być trochę bardziej sprawiedliwy, gdyby
coś takiego się tu stało – przynajmniej poczekałby, aby usłyszeć punkt widzenia
Harry’ego, zanim automatycznie by go ukarał, - ale byłoby o wiele lepiej, by w
pierwszej kolejności uniknąć tego problemu.
-
Proszę pana – Harry przełknął ślinę. Nie chciał wydać się niewdzięczny.
Niewdzięczni ludzie byli najgorsi – i często nie nudzą się przez bardzo długi
czas. – Może mógłbym po prostu spać na kanapie, tak jak w nocy? Było bardzo
wygodnie. Nie potrzebuję łóżka.
Snape
nie mógł bachorowi uwierzyć. Czy naprawdę był tak złośliwy, że wolałby spać na
kanapie, niż w łóżku, by po prostu pokazać, jak całkowicie lekceważy wysiłki
Snape’a, by go zadowolić?
- A
jeśli nie chcę mieć chrapiącego urwisa w swoim salonie? – warknął, ledwo
powstrzymując nerwy. Tylko myśl o reakcji Albusa, gdyby w całości wyrzucił
łotra ze swoich kwater uniemożliwiła mu zrobienie tego.
Och.
Oczywiście. Harry poczuł się głupio. Jakby ktoś chciał sierotę w samym środku
ich kwater.
-
Hymm, cóż, ja naprawdę nie potrzebuję tego pokoju – powiedział, wiercąc się. –
To znaczy, jeśli ma pan składzik albo sza... – Nigdy nie dokończył zdania, bo
Snape chwycił go za ramiona i potrząsnął nim.
-
Szafę? – zażądał profesor wściekle. – Chciałeś powiedzieć szafa? – Na
przytaknięcie szeroko otwartych oczu Harry’ego, profesor potrząsnął nim
ponownie. – Jak śmiesz sugerować, że
jestem tak okropny, jak twoi krewni, Potter! Czy naprawdę wyobrażasz sobie, że
ulokowałbym dziecko w jakimś nieużywanym schowku do materiałów czyszczących? –
Snape nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był taki zły. Nawet
bliźniacy Weasley sabotujący prysznice w wieży Slitherinu, zmieniając kolor wszystkich
domowników na zielony, bladło w porównaniu z tym. Ten mały bachor informował
go, że woli tą mugolską komórkę od
najlepszej próby Snape’a na przygotowanie mu pokoju? Takie skandaliczne
lekceważenie było... kategorycznie ślizgońskie.
Harry
spojrzał na profesora Snape’a w szoku. Był prawie tak samo zły, jak kiedy Harry
poleciał po przypominajkę. Ale co Harry zrobił? Wszystko, co powiedział – och.
Zasugerował, że komórka była wystarczająco dla niego dobra. Profesor
przedstawił jasno, że Dursleyowie byli strasznymi ludźmi, ponieważ nie
traktowali Harry’ego prawidłowo. Harry zasługiwał na lepsze. A jednak był
tutaj, zachowując się jakby było w porządku, gdyby został wepchnięty do
komórki. Dursleyowie nigdy by tak nie traktowali Dudleya, a profesor Snape
powiedział, że Harry zasługuje na to, by być traktowanym przynajmniej jak Dudley. Przynajmniej.
Profesor
musi myśleć, że jest okropnie głupi. Ciągle zapomina. Wciąż zachowuje się, tak
jak Dursleyowie mu powiedzieli, mimo że profesor Snape musiał mu mówić milion
razy, że jest inaczej. Nic dziwnego, że jest zły.
Oczywiście
oznaczało to, że profesor nadal o niego dba. Och, oczywiście, nie dbał o niego
tak, jak o swojego prawdziwego syna,
tego, do którego należał ten wspaniały pokój, ale mimo wszystko dość mocno.
Serce Harry’ego odrobinę podskoczyło. Naprawdę podobało mu się to, że profesor
się tak wścieka, gdy Harry zachowuje się tak, jakby mu nie zależało. To jasno
pokazywało, że Harry ma znaczenie.
Dla niego. Przynajmniej trochę.
-
Przepraszam – mrukną, spuszczając wzrok, by ukryć ulgę. – Po prostu nie chcę
mieć kłopotów za dotykanie czegokolwiek.
Gniew
Snape’a zmalał, gdy dotarły do niego te słowa.
- Co?
Dlaczego miałbyś mieć kłopoty za coś takiego?
Harry
wpatrywał się w podłogę i uniósł ramię wzruszając nim, zwyczajem, którego Snape
już nauczył się nienawidzić.
- On
może nie chcieć, bym dotykał jego rzeczy.
-
Kto?
-
Pana syn.
Nogi Snape’a
prawie się pod nim ugięły. Co? Czy
bachor ma urojenia? Ma rozdwojenie jaźni, by mówił o sobie w trzeciej osobie?
-
Potter, o czym ty, na Merlina, mówisz?
Harry
spojrzał na niego z zakłopotaniem.
-
Pana syn. Chłopiec, do którego należy pokój. A może to pana bratanek? Po prostu
myślę, że prawdopodobnie nie chciałby, żebym tu został. To znaczy, to wszystko
jego rzeczy i może mu się to nie spodobać. Nie dotykałbym niczego – dodał
szybko, - ale o-on mógłby pomyśleć, że dotykałem. Jak gdybym przesunął coś
podczas sprzątania. I wtedy mógłby się wściec – skończył, przełykając ciężko.
Snape
popatrzył na chłopca. Jak zwykle emocje Harry’ego były wypisane na jego rysach.
Tęsknota, zazdrość, brak nadziei, strach, obawa... Najwyraźniej w przeszłości
był oskarżony o „dotykanie czegoś” – przez mugoli, najwyraźniej, - a wynikiem
tego były blizny. Prawdopodobnie w dosłownym sensie. Snape ponownie zacisnął
zęby, ale teraz jego złość nie była już skierowana na chłopca stojącego przed
nim, ale na cholernych mugoli, u których wizyta była bardzo spóźniona.
Na
razie jednak miał kilka nieporozumień do wyjaśnienia.
-
Potter. Nie mam syna, ani bratanka, ani kuzyna, ani innego rodzaju krewnego.
Mam wychowanka. Ciebie – zauważył. Mimo wszystko, dzieciak był Gryfonem.
Harry
spojrzał na mężczyznę w niezrozumieniu. Więc profesor był sam, jak Harry zdołał się domyślić. Ale w takim razie dlaczego
był tu ten genialny pokój?
- Ten
pokój – Snape kontynuował, nie zważając na poczucie winy, które kłuło go za wcześniejsze
nieporozumienie, - należy do ciebie. Zrobiłem go... przy pomocy skrzatów
domowych – dodał niechętnie, - dla ciebie. Nigdy nie należał do nikogo innego.
Jest twój. – Powtórzył, gdy zszokowany wyraz twarzy dzieciaka zasugerował, że
ma problemy z koncentracją. – To, co jest w tym pokoju należy do ciebie. Nikogo
innego. Powinieneś tego dotykać.
Ale
teraz chłopiec kręcił rozpaczliwie głową, a jego ręce były mocno zaciśnięte,
jakby był przerażony, że zdradzą go w jakiś sposób.
-
Nie, proszę pana. Nie. One nie są moje. Nawet nigdy wcześniej ich nie widziałem.
Musiał się pan pomylić, sir. Może należą do któregoś z chłopców z dormitorium.
Proszę pana, nigdy ich nie dotknąłem.
Świetnie.
Bachor wpadał w coraz większą histerię. Zidiociały Gryfon. W najmniejszym
stopniu nie potrafił dojść do wniosku i panikował na myśl o Snape’ie
urządzającym jego pokój z nieświadomie skradzionych dóbr.
Snape
pociągnął chłopca za sobą do łóżka i usiadł, ignorując zirytowany ryk
magicznych hipogryfów. Ustawił drżącego dzieciaka między kolanami i spojrzał mu
prosto w oczy.
-
Potter. Powiem to powoli, więc postaraj się nadążyć – warknął, wewnętrznie
wijąc się na myśl, co ma ujawnić. – Rzeczy w tym pokoju są twoje. One, - przestań kręcić głową, ty głupi dzieciaku! –
należą do ciebie, ponieważ kupiłem je
dla ciebie.
Harry
zamarł. Możliwe, że nie mógł usłyszeć poprawnie.
- Tak
– kontynuował Snape. – Zrobiłem to miejsce dla ciebie i kupiłem te rzeczy dla
ciebie. Chłopiec powinien mieć swoje własne rzeczy. Fakt, że twoi wyrodni
krewni nie dostarczyli ci podstawowych potrzeb życiowych, takich jak jedzenie i
odzież, nie mówiąc już o rzeczach odpowiednich dla rosnącego chłopaka – takich
jak książki i zabawki edukacyjne mające pobudzić umysł, - w żaden sposób nie przenika
mojego zachowania. Widziałeś dom
Weasleyów. Widziałeś wszystkie te rzeczy, które mają ich dzieci, pomimo ich
bardzo ograniczonych środków. Czy możesz sobie wyobrazić, że będę cię traktować
tak źle, jak ci mugole? Jesteś moim podopiecznym, Potter. Będziesz traktowany,
jak ważne, zasługujące na to dziecko, którym jesteś. Dzieci mają być skarbem,
Potter. Twoje traktowanie będzie to odzwierciedlać.
Och
Merlinie, gdyby Albus kiedykolwiek usłyszał, jak mówił takie mdlące bzdury,
nigdy nie usłyszałby ich końca. Byłby opiekunem Hufflepuffu jeszcze pod koniec
dnia, gdyby kontynuował, ale chłopak musiał to usłyszeć. Wszystkie książki tak
mówiły.
Dzieciak,
wręcz patrzył teraz na Snape’a, jakby był jakąś obcą istotą, mamroczącą bzdury.
Snape warknął z frustracji, po czym zdecydował, że – póki nie ma nikogo w
pobliżu, by był świadkiem tego i skoro już prześcignął Puchonów w najczystszej
lepkiej emocjonalności, - równie dobrze może wziąć przykład z Molly Weasley.
Posadził dzieciaka na kolana (KOLANA! O czym on myślał?) i i poklepał go niezgrabnie.
- Już
dobrze, Potter. Zasługujesz na te rzeczy. Zasługujesz, by być dobrze
traktowanym. Jesteś dobrym chłopcem... – Nie mógł powstrzymać grymasu, gdy
powiedział ostatnie słowa – były tak obce jego naturze, - ale nadal zmuszał
się, by je wypowiadać.
W
uszach Harry’ego huczało, gdy próbował przetworzyć całkowicie niemożliwe
zdania, które właśnie wyszły z ust Snape’a. Wszystkie te rzeczy były dla niego? Profesor wyszedł i kupił je dla niego? Z własnych
pieniędzy? Ale dlaczego profesor miałby to robić? Zrobił już tak wiele dla
Harry’ego! Dlaczego miałby spędzać dużo więcej
czasu, wysiłku i pieniędzy dla niego?
-
A-a-ale dlaczego? – w końcu udało się Harry’emu wyjąkać.
-
Potter! Czy ty nie słuchałeś? – upomniał go Snape, zacieśniając uścisk wokół
chudych ramion chłopca. Dobrze – miał powód, by go skarcić. Tak było mu o wiele
lepiej. – Mówiłem ci. Jesteś teraz
moim podopiecznym. Moim obowiązkiem jest zapewnienie ci tego, co młody
czarodziej potrzebuje.
-
A-ale to wszystko? – pisnął Harry, ogarniając rękę ogromny, wspaniały, magiczny
(dosłownie) pokój. – Ja n-nie potrzebuję tego wszystkiego.
Snape
skrzywił się jeszcze bardziej gwałtownie.
-
Oczywiście, że potrzebujesz, śmieszny dzieciaku. Tylko dlatego, że byłeś
traktowany, jak nielegalny skrzat domowy przez większość swojego życia, nie
jest to powód, by ten stan rzeczy kontynuować. Czy możesz sobie wyobrazić, że ja będę się zachowywał jak ci okropni
mugole? Zasługujesz i masz prawo do takich rzeczy, jakie mają inne
czarodziejskie dzieci, a moim obowiązkiem jest dopilnowanie, że je masz.
Harry
spuścił wzrok.
- Ale
dał mi pan już tatę – wyszeptał, jedną ręką bawiąc się rękawem Snape’a. – Nie
ma potrzeby, by dawał mi pan cokolwiek więcej.
Zajęło
chwilę zanim słowa Harry’ego dotarły do jego świadomości, a kiedy to się stało,
natychmiast po nich nastąpił huk tak głośny, że Snape zastanawiał się, czy ktoś
nie użył sieci Fiuu. Tylko dziwne, ściskające uczucie w jego klatce piersiowej
powiedziało mu, że hałas dochodził z jego wnętrza.
Czy
to bezczelne, niezbadane, nieprzewidywalne dziecko po prostu to powiedziało? Czy
on naprawdę mówił o Snape’ie jako o ojcu, jego
ojcu? Snape zastanawiał się, czy latające świnie, które na pewno zalęgły się w
Hogwarcie, będą zakłócały ćwiczenia Quidditcha.
Spróbował
coś powiedzieć i uznał za konieczność najpierw oczyścić gardło.
-
Eee, tak, cóż. – Co miałby odpowiedzieć na takie śmieszne, niepoprawne
stwierdzenie? – Cóż, hymm, tak.
Musiał
to wyjaśnić raz na zawsze. Nie mógł pozwolić bachorowi biegać wokół Hogwartu i
rozgłaszać takie śmieszne pomysły. Jedno to – niechętnie! – służyć bachorowi
jako tymczasowy opiekun, póki Albus się w końcu nie opamięta i zastąpi go kimś odpowiednim, a co innego, zwłaszcza jeśli
chodzi o szczeniaka jego nemezis, wyobrazić go sobie w jakiejś ojcowskiej roli.
Mógłby sobie tylko wyobrazić wycie niedowierzania i drwin, z którymi takie stwierdzenie
by się przywitało. I to byłaby tylko reakcja kadry nauczycielskiej.
Nie,
lepiej naprościć małą zmorę, raz na zawsze. Postawić jasno, że żaden szanujący
się Snape nigdy by się nie połączył z urwisem, nie mówiąc o Potterze. Tylko dlatego, że być może
obiecał opiekować się dzieciakiem, nie znaczy, że chciał mieć do czynienia z
czymś poza jego dobrobytem materialnym. Nawet Dursleyowie tak robili – mniej
lub bardziej. Cóż, prawdę powiedziawszy, raczej mniej.
Otworzył
usta, by raz na zawsze powiedzieć bachorowi, żeby nigdy nie używał ponownie tego określenia. Był wychowankiem Snape’a
tylko na zlecenie dyrektora. Snape będzie się nim opiekować, ponieważ jest to
obowiązek mężczyzny, nic więcej. Ale zanim mógł to zrobić, Harry spojrzał w
górę i został zahipnotyzowany przez delikatne obrysowywanie jego rękawa, a oczy
Lily znów przygwoździły jego duszę.
W
zakamarkach umysłu, słabo zauważył, że – ku jego zaskoczeniu, - Harry nie był
niepewny lub zmartwiony. W jego oczach odbijało się ciche zadowolenie i spokój.
Jakby, cokolwiek miałoby się dziać na świecie, on znalazł swoje bezpieczne
miejsce. Był nieśmiały, ale nie przestraszony.
Snape
ponownie odchrząknął.
-
Brzmisz jak naiwniak, Potter. Będąc w, hymm, tego typu pozycji, sprawia, że to bardziej prawdopodobne, że zapewnię ci
te rzeczy. Jednak, jeśli nie podoba ci się pokój lub zabawki, to...
-
Nie! – jęknął Harry. – Nie! Są genialne! Uwielbiam je!
Snape
prychnął z dezaprobatą.
- No
cóż, skoro już podziękowałeś, naturalnie przypuszczam...
I po
raz kolejny chłopak rzucił się na profesora, wystarczająco mocno, by wyrwać
westchnięcie z ciała mężczyzny.
- Dziękuję
dziękuję dziękuję – wyszeptał w pierś Snape’a, ściskając go tak mocno, jak
tylko mógł.
Wyborny
ból w jego klatce oczywiście był spowodowany przez Pottera przyciskającego
swoją spiczastą czaszkę do jego mostka, powiedział do siebie Snape.
-
Tak, cóż, lepiej będzie bez tych śmiesznych łez, Potter. Nie mam zamiaru pozwolić, by kolejna z moich
szat została zepsuta przez twój brak umiejętności użycia chusteczek. –
Rozbrzmiał podejrzany dźwięk pociągania nosem i Snape stłumił westchnięcie. –
Masz dwadzieścia minut zanim zacznie się kolacja. Proponuję użyć tego czasu, by
pozwiedzać pokój, choć jeśli nalegasz, możesz zamiast tego spędzić go płacząc
bezradnie w moje ramię.
- Nie
płaczę bezradnie! – odparł Harry z oburzeniem, cofając się i patrząc na profesora
podejrzanie błyszczącym wzrokiem.
Snape
uniósł brew.
-
Oczywiście, że nie – zgodził się szyderczo. Podniósł chłopca z kolan i posadził
go na łóżku. – Zawołam cię, gdy nadejdzie czas, by iść do Wielkiej Sali.
Zostawił
chłopca z jego poszukiwaniami – miał nadzieję, że mały idiota będzie w stanie
zmusić się dotknąć rzeczy z jego pokoju, jeśli przez chwilę będzie niezauważony
– i aby być uczciwym, nie był pewny, czy mógłby znieść dłuższe pozostanie w
pokoju. Dumbledore niewątpliwie pozostałby w tyle, demonstrując każdą grę i
zabawkę, ale Snape dostrzegł, że to dla niego niespodziewanie trudny moment, by
zachować swoją chłodną postawę. Za każdym razem, gdy bachor reagował szokiem na
najbardziej prozaiczne grzeczności, Snapem zawładało prawie niekontrolowane pragnienie,
by aportować się do Dursleyów i pokazać im kilka firmowych sztuczek
śmierciożerców. Zastanawiał się, czy mógłby na kilka godzin pożyczyć Bellatrix
Lestrange z Azkabanu, a może dementora lub dwa...
Harry
rozejrzał się po pokoju – jego
pokoju, poprawił się szybko – i wszędzie, gdzie spojrzał, widział nowe cuda do
odkrycia. Pogładził prześcieradło, na którym siedział, a Hipogryf na pościeli
zaskrzeczał i zatrzepotał skrzydłami na powitanie. Dudley nie miał
prześcieradła jak to. Nigdy nawet nie widział
takiego prześcieradła. Jego pokój też nie był tak duży. Nawet jeśli umieściłbyś
jego dwie sypialnie razem, ten pokój – pokój Harry’ego – nadal był większy. I zabawki Dudleya nic nie robiły.
Zabawki Harry’ego (ZABAWKI HARRY’EGO!) robiły różne rodzaje niesamowitych
rzeczy. Wiedział, że powinien przejść się i pooglądać te różne zabawki i
rzeczy, ale mimo to, wszystkim, co chciał robić, to siedzieć i się gapić.
Miał
pokój. Prawdziwy pokój, w którym wszystko było tylko jego. I był wypełniony –
praktycznie po brzegi! – zabawkami, książkami i różnego rodzaju cudownymi
rzeczami. Ale najlepsza część, część, która sprawiła, że Harry był tak
szczęśliwy, że to aż bolało, to dziwny, cudowny sposób w jaki profesor Snape to
zrobił. Dla niego. Stworzył pokój u kupił te wszystkie rzeczy Tylko Dla
Harry’ego.
Harry
rozejrzał się po pokoju, a jego oczy nie widziały przedmiotów, zobaczyły
Miłość. Rzeczowe, konkretne przykłady miłości, życzliwości i troski. Harry,
nieco zdyszany, pomyślał, że jego serce mogłoby wybuchnąć, gdyby był jeszcze
bardziej szczęśliwy. Rzucił się na łóżku i popatrzył na baldachim i zastanawiał
się, czy jakikolwiek inny chłopak w całej historii świata był kiedykolwiek tak
szczęśliwy.
I to
tak Snape znalazł go dwadzieścia minut później, leżącego na wznak na łóżku z
dziwnym, błogim wyrazem twarzy.
-
Potter! – skarcił go Snape, wyciągając go z łóżka i dając mu klapsa (nie uderzenie) w tyłek. Po tym całym
wcześniejszym sentymentialiźmie, lepiej wysłać wyraźne sygnały, że Harry nie
powinien od niego oczekiwać serduszek, kwiatków i przytulasów. – Nie wolno
leżeć na łóżku z założonymi butami, bezmyślny dzieciaku. Nie jesteś gotowy?
Umyłeś twarz i ręce? Czy nie mówiłem ci, że to już czas na kolację? – Dzieciak
musiał się potknąć, gdy wstawał, bo nagle owinął ramiona wokół talii Snape’a i
zawisł na nim. Zdradzieckie ręce Snape’a nawet lekko go przycisnęły, gdy
odsunął bachora i ustawił go mocno w pozycji pionowej.
Harry
przytulił Snape’a, gdy mężczyzna pomagał mu wstać i był zachwycony, gdy w
zamian dostał krótki uścisk. Było miło mieć dorosłego, którego ręce podnosiły
cię z figlarnym klapsem w tyłek. Przed Hogwartem, Harry nigdy nie miał
dorosłego, który kładłby na nim ręce w inny sposób niż w gniewie i stwierdził,
że naprawdę lubi czuły dotyk profesora. Nie był tak miękki jak pani Weasley,
ani pani Pomfrey, pomyślał, że był bardziej... męski. Nie był na tyle mocny, by
być brutalnym, ale nie był też dziecięcy czy dziewczęcy. Harry uśmiechnął się
szeroko. Była tak, jak powinien przytulać tata. Nie zbyt łagodnie, nie zbyt
szorstko – idealnie.
I
teraz profesor prowadził go w stronę łazienki, nakazując mu umyć się, upewniając
się, że Harry będzie świeży i czysty, zanim wyjdą. Było miło mieć kogoś, kto
opiekuje się nim w taki sposób, upewniając się, że się nie skompromituje,
gwarantując, że dotrze na posiłek na czas... Harry westchnął szczęśliwy.
Snape
przewrócił oczami na dramatyczne odgłosy dzieciaka. Och, na litość Merlina.
Wszystkie te westchnienia i lamenty, tylko dlatego, że kazał bachorowi umyć się
na obiad. Co za melodramatyczny potwór.
-
Szybciej – warknął. Chłopiec był za chudy. Powinien jeść do syta podczas
posiłków, ale biorąc pod uwagę apetyty jego domowników, jeśli dzieciak nie
dostanie się do stołu na czas, będzie szczęśliwy, jeśli Longbottom i reszta tej
bandy zostawią mu chociaż okruszki. – Jeśli będziesz marudził, będziesz musiał
przyjąć kolejny eliksir odżywczy – zagroził ponuro.
Harry
wysuszył twarz i ręce i wybiegł. To takie miłe ze strony profesora, że myśli o
takich rzeczach jak eliksir odżywczy, nie mówiąc już o ważeniu go dla niego.
Może... może gdyby zapytał bardzo ładnie, po skończeniu wszystkich karnych
linijek i esejów, profesor pozwoli mu pomóc przygotować je?
- Chodź
– Snape pociągnął Harry’ego, podążającego za nim, gdy szedł w stronę Wielkiej
Sali. Harry zauważył, że gdy szli przez lochy, kilku Ślizgonów patrzyło i szeptało,
i uśmiechnął się machając ręką. Mimo wszystko, powinien dogadywać się z członkami
domu profesora. Co dziwne, jego przyjazne powitanie wydawało się wywołać
jeszcze bardziej zaciekłe szepty.
Gdy
szli przez główne korytarze, to Gryfoni obserwowali i szeptali. Harry’emu to
nie przeszkadzało. Był przyzwyczajony do szeptów – Dudley zawsze upewniał się,
że wszystkie inne dzieci w szkole myślały, że jest dziwny i głupi. Miło było,
że ludzie szeptali o nim z dobrych powodów, takich jak posiadanie nowego
opiekuna. Zauważył, że niezbyt wielu profesorów ma dzieci w szkole, także
będzie w centrum uwagi przez jakiś czas, ale to mu nie przeszkadzało. Jak
wtedy, gdy profesor skarcił go za narażanie się na niebezpieczeństwo – to było
w porządku, że nie-do-końca-dobre rzeczy się dzieją (jak bura lub szepty) tak
długo, jak powody do tego są dobre (jak to, że komuś zależy lub bycie
prawie-adoptowanym).
- Idź
dołączyć do swojego Domu i pamiętaj, by zjeść pełnowartościowy posiłek – nakazał Snape, gdy weszli do Sali.
Harry
skinął głową i podbiegł przyłączyć się do swoich kolegów z Domu.
-
Hej, Harry – zatrzymał go Oliver Wood. Harry zauważył, ze Oliver porusza się o
wiele łatwiej od kiedy opuścił salę Snape’a. – Czy wszystko w porządku?
-
Jest okej – zapewnił starszego chłopaka. – A ty? Pani Pomfrey dała ci jakieś
eliksiry?
Wood
westchnął ciężko.
- Tak
i pomogła mi też z esejem, ale najpierw otrzymałem od niej niezłą burę. Naprawdę mi przykro, że zostawiłem cię tak
obolałego, Harry.
- Nie
było tak źle – uspokoił go pospiesznie Harry. Nie chciał, by kapitan drużyny
myślał, że jest beksą!
Oliver
posłał mu wątpliwe spojrzenie.
-
Dobrze, No, w każdym razie, od teraz będziemy zaczynać i kończyć nasze
ćwiczenia i mecze rozciąganiem. Upewnij się, że twój... hymm, to jest, mógłbyś
się upewnić, że profesor Snape się o tym dowie?
-
Jasne – zgodził się Harry. Usiadł obok Olivera i kilku innych członów drużyny i
szybko został wciągnięty w głośną dyskusję na temat świetnych momentów w
Quidditchu.
Przy
stole nauczycielskim, Snape obserwował, jak nieposłuszny bachor całkowicie
ignoruje warzywa na rzecz mięsa i ziemniaków. Co gorsza, najadł się słodkimi
bułeczkami i sokiem dyniowym, czekając na pojawienie się dania głównego. Posłał
mu gniewne spojrzenie, tak palące, że Gryfoni po obu jego stronach poczuli to i
się wzdrygnęli. Katie Bell szybko trąciła Pottera i szepnęła mu coś do ucha. Mały
potwór zaczął szybko zerkać na stół nauczycielski, po czym zarumienił się
gwałtownie. Chwilę później nabierał na talerz warzywa, ku mocnemu rozbawieniu
Katie i Olivera.
-
Hymm. Widzę, że nawyki żywieniowe Harry’ego przechodzą dramatyczną zmianę –
szepnęła mu do ucha McGonagall. – Czy to twój wpływ, Severusie?
Posłał
jej wyniosłe spojrzenie.
-
Jako jego Opiekuna Domu, spodziewałem się, że wywrzesz na niego swój wpływ i
wyjaśnisz, że czekoladowe żaby nie są właściwą formą żywienia.
Westchnęła.
-
Och, Severusie, on jadł tak niewiele smakołyków w swoim życiu. Z pewnością żaba
lub dwie...
Zignorował
ją. Typowy cholerny Gryfon. Tak jak powiedział Albusowi – zbytnio koncentrują
się na tragicznej przeszłości chłopca, aby pomóc mu zbudować silną i zdrową
przyszłość. Cóż, nawet jeśli miałby być Wrednym Nietoperzem, to niech tak
będzie, ale Potter nie wyrośnie na Chłopca, Który Przeżył, By Ignorować Zielone
Warzywa, jeśli tylko ma coś do powiedzenia na ten temat.
Kiedy
pojawił się budyń Harry szlachetnie zignorował go... po tym, jak rzucił pełne
nadziei spojrzenie na stół nauczycielski. To, co wyczytał z twarzy Snape’a było
wystarczające, by go przekonać, by nawet nie próbował kraść odrobiny.
Oliver
zauważył tą wymianę spojrzeń.
-
Powiedział ci, że masz zakaz na budyń? – szepnął do Harry’ego.
Harry
kiwnął głową.
-
Chcesz, żebym postarał się podać ci trochę pod stołem?
-
Lepiej nie. – Harry potrząsnął głową, przypominając sobie groźbę profesora, że
załatwi skrzata domowego, by go karmił. Wciąż nie był pewny, co to jest skrzat
domowy, ale uznał, że jakiekolwiek
karmienie łyżeczką w Wielkiej Sali zawstydzałoby go bardziej niż w
najśmielszych wyobrażeniach.
Oliver
spojrzał na stół nauczycielski i zadrżał.
-
Tak, chyba lepiej nie ryzykować. – Rozejrzał się po stole. – Zakład, że nie
miałby nic przeciwko, gdybyś wziął jakiś owoc – powiedział, wskazując na
miseczki owoców, które przecinały długi stół.
Harry
przygryzł wargę.
-
Naprawdę?
-
Tak, są praktycznie jak warzywa.
Harry
przypomniał sobie, jak profesor dawał mu jabłko na wcześniejszą przekąskę, po
konfiskacie czekoladowej żaby. Wyciągnął ostrożnie rękę w stronę owoców, uważnie
spoglądając na stół nauczycielski. Na znak profesora, uspokoił się i wziął
banana oraz kilka winogron.
-
Dziękuję! – zwrócił się do Wooda.
- Nie
martw się, dzieciaku – uśmiechnął się starszy chłopak. – Muszę utrzymać naszego
Szukającego w szczytowej formie.
Po
kolacji Harry wrócił do dormitorium z Nevillem, Deanem i Seamusem – starsi
uczniowie odchodzili do nauki. Kiedy dotarli do portretu, zostali zatrzymani
przez McGonagall.
-
Panie Potter – zawołała, - profesor Snape poprosił mnie, by przypomnieć ci,
żebyś zgłosił się do jego biura jutro rano na 10. – Spojrzała na niego uważnie.
– To nie jest oznaczone jako szlaban w mojej dokumentacji, panie Potter, więc
nie musisz w tym uczestniczyć, jeśli nie chcesz... Czy mam porozmawiać z
profesorem Snapem o zwolnieniu cię ze spotkania czy wszystko w porządku?
Uśmiechnął
się do niej.
-
Jest w porządku, pani profesor. Hej, Neville – może też chcesz przyjść?
Longbottom
zakrztusił się i zbladł.
- Co?
Dlaczego?
-
Możesz zobaczyć mój pokój – jest genialny
– i mam zamiar poprosić profesora Snape’a, bym mógł z nim warzyć. Może, jak
przyjdziesz to dostaniesz kilka wskazówek, które pomogą ci na zajęciach.
McGonagall
wpatrywała się w niego z otwartymi ustami.
-
Ty... co... ale... Severus... eee?
Wpatrywała
się w chłopców, gdy przechodzili przez portret, a Harry wciąż entuzjastycznie
próbował przekonać Neville’a. Zaczęła rozmowę czując się zaniepokojona, jak
Harry radzi sobie z Severusem. Ale teraz, obserwując zachowanie Harry’ego,
zauważyła, że bardziej ją martwi, jak ta nowa sytuacja wpłynie na Snape’a.
Biedny Severus! Podejrzewała, że nie ma pojęcia, w co się wpakował...
CDN...
Na razie to mój ulubiony rozdział, choć ten, który teraz tłumaczę pobija wszystko <3 Nie będę spojlerować, więc nie piszę nic więcej :D
Kolejne rozdziały, mam nadzieję, będą pisane już lepszym stylem, bo poprzednie były moimi pierwszymi próbami tłumaczenia, więc nie wszędzie są udane ;)