Nie bezpodstawnie następnego ranka Harry spał do późna.
Kiedy Ron zwlekł się z łóżka i pokazał się, ubrany, ale ziewający, w salonie,
Snape powitał go chłodno, nadal zirytowany tym, że został obarczony opieką nad
Weasleyem i zdecydowanie nie oczekiwał z niecierpliwością błyszczących oczu
Albusa, gdy ten się dowie o wyprawie Snape'a do Ollivandera.
Nieczuły na mroźny ton mężczyzny, Ron powitał się jak zwykle radośnie.
- Dzień dobry, profesorze!
Merlinie - kolejny! Snape zacisnął zęby i zastanawiał się, czy bycie irytującym z rana było warunkiem dostania się do Gryffindoru.
- Dzień dobry, panie Weasley. Zakładam, że wolisz zjeść śniadanie w Wielkiej Sali ze swoimi rówieśnikami?
Ron przeciągnął się leniwie.
- Taa, okej. Eee... Znaczy, tak, proszę pana - poprawił się, spostrzegając zwężające się oczy Snape'a.
- Więc będę wdzięczny, jeśli powiadomisz pana Wooda, że będzie musiał znaleźć sobie zastępczego szukającego na dzisiejszy mecz, a także ostrzeżesz swoją Opiekunkę Domu, że dziś rano wybierzemy się na krótką wizytę do Ollivandera.
Twarz Rona, która pociemniała na krótko na wspomnienie o uziemieniu Harry'ego, pojaśniała na nowo.
- Tak jest, proszę pana!
Nieczuły na mroźny ton mężczyzny, Ron powitał się jak zwykle radośnie.
- Dzień dobry, profesorze!
Merlinie - kolejny! Snape zacisnął zęby i zastanawiał się, czy bycie irytującym z rana było warunkiem dostania się do Gryffindoru.
- Dzień dobry, panie Weasley. Zakładam, że wolisz zjeść śniadanie w Wielkiej Sali ze swoimi rówieśnikami?
Ron przeciągnął się leniwie.
- Taa, okej. Eee... Znaczy, tak, proszę pana - poprawił się, spostrzegając zwężające się oczy Snape'a.
- Więc będę wdzięczny, jeśli powiadomisz pana Wooda, że będzie musiał znaleźć sobie zastępczego szukającego na dzisiejszy mecz, a także ostrzeżesz swoją Opiekunkę Domu, że dziś rano wybierzemy się na krótką wizytę do Ollivandera.
Twarz Rona, która pociemniała na krótko na wspomnienie o uziemieniu Harry'ego, pojaśniała na nowo.
- Tak jest, proszę pana!
- Potem wrócisz tutaj, żebym nie musiał marnować swojego
czasu na szukanie cię, gdy nadejdzie czas, by iść. Podczas gdy będziesz czekał,
możesz zacząć pisać swój karny esej.
- Dobrze, proszę pana – powiedział posłusznie Ron, zbyt
podekscytowany podróżą do sklepu różdżkarskiego, by sprzeciwić się jakimkolwiek
słowom profesora Snape’a. Wybiegł z pomieszczenia, podekscytowany możliwością
podzielenia się z rówieśnikami wielkimi nowinami.
Do czasu gdy wrócił, zjadłszy swoją porcję, sprawiwszy,
że jego bracia stali się okropnie zazdrośni i przekazawszy wiadomość profesora,
Harry obudził się i jadł śniadanie w małej kuchni profesora, choć nadal był w
piżamie.
- Hej, Ron! – krzyknął radośnie z ustami pełnymi omletu.
- Hej, Harry! – Ron wślizgnął się na siedzenie obok
niego. – Cześć, profesorze! – dodał grzecznie, odwracając się do mężczyzny,
który sączył kawę i spoglądał na nich ponad czasopismem o eliksirach.
- Witam ponownie, panie Weasley – burknął ponuro Snape,
przewidując, że w nadchodzących latach pojawi się o wiele za dużo takich
śniadaniowych scen.
- Kurczę, wszyscy byli tak podekscytowani i chcieli
usłyszeć o trollu! – powiedział Ron do Harry’ego. – Musiałem opowiadać tę
historię jakieś dwanaście razy! Hermiona nadal jest w szpitalu, a ty tutaj,
więc nikt wiele nie słyszał o tym, co się stało.
- Czy wszystko z nią w porządku? – zapytał Harry z
niepokojem.
- Tak, rozmawiałem z profesor McGonagall, a ona zamierza odwiedzić
ją po śniadaniu. Rozumie, że wszyscy mogliśmy potrzebować się trochę dzisiaj
rano wyleżeć – wyszczerzył się Ron. – Powinieneś widzieć Percy’ego!
- Dlaczego? – zapytał Harry, wycierając resztkę jajka
odrobiną tosta.
- Cóż, kiedy mnie zobaczył, przygotował się, by pociągnąć
mnie i uderzyć za wczorajszy wieczór, ale przypomniałem mu, że profesor Snape
mnie ukarał i wytknąłem mu, że jeśli też mnie ukarze, to tak jakby uważał, że
profesor Snape nie spisał się dobrze.
Podsłuchujący cicho Snape wbrew siebie był pod wrażeniem.
Kto by pomyślał, że w tym piegowatym ciele czai się taki przebiegły umysł?
Harry zachichotał.
- Założę się, że to go powstrzyma!
- Tak, ale… - Ron spojrzał z ukosa na pozornie niezwracającego
na nich uwagi Snape’a i zniżył głos, - potem tylko obawiał się, że Snape był
dla nas okropny i… no nie wiem… bił nas kijami, czy coś. Spędziłem dziesięć
minut na uspokajaniu go! A niech to, jest wielką zamartwiającą się kanalią, jak
mama. Kto by pomyślał?
- Może to dlatego jest tak świadomy zasad, panie Weasley
– zagrzmiał Snape, zaskakując ich. – Ponieważ obawia się pewnych skutków, które
tak łatwo mogły się wydarzyć zeszłego wieczoru.
Ron rozważył to.
- Tak, może… Ale myślę, że tak bardzo trzyma się zasad,
bo zwyczajnie lubi być dupkiem!
Harry parsknął, gdy Snape wywrócił oczami.
- Panie Potter, jeśli już pan skończył, może pan mi
przekazać miotłę, po czym iść do pokoju wspólnego, podczas gdy ja zabiorę pana
Weasleya po nową różdżkę.
Harry wytarł usta w serwetkę.
- Będę musiał oddać panu miotłę wieczorem, profesorze –
powiedział wesoło. – Mamy dzisiaj mecz Quidditcha, nie pamięta pan?
Ron rozchylił usta, a jego oczy latały między Snapem i
Harrym. Osunął się niżej na krześle, przewidując imponującą awanturę.
Snape odłożył niespiesznie gazetę i zwrócił całą swoją
uwagę na wciąż uśmiechniętego Harry’ego. Nic
dziwnego, że dzieciak był dziś rano taki radosny.
- Nie, panie Potter. Oddasz mi swoją miotłę teraz. Nie…
Harry przerwał mu, a jego głos zaczął zdradzać niepokój.
- Ale, profesorze, potrzebują mojej miotły na mecz. Te
szkolne miotły nie są w żadnej mierze tak dobre, jak ta, którą mi pan dał.
Nawet jeśli mała część jego zareagowała na komentarz
Harry’ego z zadowolonym błyskiem, Snape utrzymał swój wyraz twarzy, a jego głos
był spokojny, ale stanowczy.
- Nie, panie Potter. Nie zagra pan w meczu. Twoją karą
jest zakaz latania przez tydzień. W to wlicza się też dzisiejszy mecz
Quidditcha.
- Co?! – Harry zerwał się na nogi, a zarówno ton jego
głosu, jak i jego siła podniosły się gwałtownie. – Nie może pan tego zrobić!
Muszę zagrać w tym meczu! Wszyscy na mnie liczą!
Harry spojrzał na profesora z przerażonym
niedowierzaniem. Tak, był niegrzeczny. Tak, zasługiwał na karę. Ale Snape nie
mógł zakazać mu gry w meczu! Nie po tej ciężkiej pracy! Nie teraz, gdy był
najmłodszym szukającym od lat! Nie, kiedy planował, żeby mężczyzna był z niego
dumny!
Harry był kiepski w tylu rzeczach w tym nowym świecie,
ale latanie było czymś, co, jak każdy przyznawał, że robi świetnie. Teraz miał
znakomitą okazję, by wyjść i pokazać swojemu profesorowi, że nie musi się
wstydzić swojego podopiecznego, że naprawdę są jakieś rzeczy, które Harry robi
dobrze, nawet jeśli był biednym, płaczliwym, głupim problemem przez większość
czasu. Chciał pokazać Snape’owi, że mężczyzna może być z niego dumny i nic nie
stanie mu na drodze do tego, nawet sam Snape.
- Nie może pan! – powtórzył łamiącym się głosem. – Mam
grać. Może pan zabrać moją miotłę na dwa tygodnie, ale od jutra!
Musiał jakoś sprawić, by mężczyzna zrozumiał. Oliver i
reszta liczyli, że Harry wygra grę. Starszy chłopak praktycznie powiedział to
podczas treningów, a teraz jeśli Harry tam nie będzie, przegrają i to będzie
jego wina. Nie chciał zawieźć całego Domu. I – co ważniejsze, - chciał pokazać
profesorowi, jak bardzo kocha swoją nową miotłę. Kiedy złapie znicz na swoim
Nimbusie, pokarze wszystkim w Hogwarcie, jak świetnym jest dla niego opiekunem.
Po prostu musiał zagrać, MUSIAŁ.
- Nie, panie Potter – ponownie powtórzył ostro Snape. – Nie
zagra pan w dzisiejszym meczu.
- Harry, nie chcesz być uziemiony przez dwa tygodnie i
przez to stracić więcej gier – wtrącił się Ron, starając się powstrzymać
najlepszego przyjaciela przed zniszczeniem samego siebie. Z własnego
doświadczenia z rodzicami wiedział, że próba renegocjowania kary rzadko działa
– i często prowadziła do dodatkowej kary.
Harry zignorował ich obu.
- Nie obchodzi mnie, co pan mówi – krzyknął na Snape’a
wyzywająco. – Zagram dzisiaj! Nie może mnie pan powstrzymać!
- Panie Potter – Snape pochylił się i zniżył
niebezpiecznie głos, - jeśli wysilasz się nad błędnym założeniem, że zawaham
się przed zatrzymaniem gry, usunięciem cię z miotły i daniem klapsa za
nieposłuszeństwo przed całym stadionem, pozwól, że wyprowadzę cię z błędu.
Zostałeś ukarany za szalony akt głupoty i żadne krzyki tego nie zmienią.
Mała cząstka mózgu Harry’ego skakała w jego umyśle i
błagała, by się zamknął, ale reszta była najwyraźniej przejęta od Dudleya
Dursleya. Cała frustracja i złość eksplodowała z chłopaka zupełnie
niespodziewaną furią.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! – krzyknął na Snape’a, ignorując
uchylone usta Rona. – JESTEŚ WSTRĘTNY, WREDNY I NIENAWIDZĘ CIĘ! JESTEŚ OKROPNYM
OPIEKUNEM! WOLAŁBYM, ŻEBYŚ NIE ŻYŁ! NIE CHCĘ, ŻEBYŚ DŁUŻEJ BYŁ MOIM OPIEKUNEM!
NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ!
Uciekł od stołu i chłodnego, nieruchomego oblicza
opiekuna, pędząc z powrotem do azylu, jakim był jego pokój. W kwaterach
rozbrzmiało głośne trzaśnięcie drzwi.
Ciekawe. Nie
próbował uciec i szukać schronienia wśród swoich gryfońskich kolegów,
zamyślił się Snape. Może robimy jednak
postępy. We wszystkich książkach pisali, że wybuchy emocjonalne były
częścią „procesu zdrowienia”, a by być szczerym, Snape uważał wściekłość za
wygodniejszą emocję niż cierpienie. Furia Harry’ego była dla niego znacznie mniej
niepokojąca niż płaczliwość, może dlatego, że sam Snape potrafił lepiej wczuć
się w złość. Dawno temu odrzucił własne łzy, ale – jak wiele jego uczniów mogło
zaświadczyć, - regularnie nie posiadał się ze złości.
Ron przełknął. Był zbyt przerażony, by powiedzieć
cokolwiek podczas wybuchu Harry’ego i był raczej zaskoczony, że Snape nie
przerwał tego głośnym klapsem w tyłek Harry’ego. Jego własna rodzina nie byłaby
nawet w połowie tak tolerancyjna, gdyby podobnie zaatakował przy śniadaniowym
stole Nory.
- Eee, czy ja… Znaczy, mogę pójść i sprawdzić, co z nim?
– pisnął ostatecznie.
- Hymm? – Chwilę zajęło Snape’owi skupienie się na nim. –
Tak. Idź – przytaknął w roztargnieniu, zamyślony w oczywisty sposób.
Ron nie czekał, aż Snape powie to drugi raz. Ześlizgnął
się z krzesła i pospieszył korytarzem. Tak jak oczekiwał, Harry leżał na
brzuchu na łóżku, szlochając jak chory.
Ron przygryzł wargę, próbując sobie przypomnieć, co
Charlie czy nawet Percy robili, by go pocieszyć, kiedy to on wypłakiwał oczy po
napadzie złości. Usiadł ostrożnie na brzegu łóżka i lekko poklepał Harry’ego po
ramieniu, w taki sposób, jakby miał do czynienia z potencjalnie niebezpiecznym
psidwakiem.
- No dalej, kumplu – namawiał. – Nie jest tak źle. Nie
bierz tego tak do siebie.
Harry tylko zaszlochał głośniej.
- Nienawidzę go! Wszystko zniszczył! – krzyknął, a jego
głos był odrobinę stłumiony przez poduszkę.
- Taa, jest dość surowy – zgodził się Ron uspokajająco, -
ale wiesz, Harry, to nie tak, że był nierozsądny. Znaczy, zeszłej nocy nieźle
nawaliliśmy i chyba okropnie go przestraszyłeś.
- Nie obchodzi mnie to. Nadal go nienawidzę.
Ron westchnął, wciąż klepiąc przyjaciela po ramieniu. Czy
on zawsze był tak uparty?
- Cóż, chyba by ci się to nie podobało, gdyby zignorował
to, co zrobiliśmy, jakby nie interesowało go twoje życie czy zdrowie –
zauważył. Harry przełknął i zadrżał, ale tak naprawdę nie zgadzał się z tym
stwierdzeniem i otuchą. Ron kontynuował. – I wiesz, Harry, jesteś troszeńkę
egoistyczny – powiedział żartobliwie. – Już możesz grać w Quidditcha cały rok,
zanim reszta będzie mogła. Przegapienie jednej gry cię nie zabije.
- To nie tak! – stwierdził Harry, podpierając się na
łokciu. – Oliver powiedział, że liczą na mnie! – Jego twarz była zaczerwieniona
i naznaczona łzami i smarkami, a jego oddech przechodził w drżące westchnięcia.
– Nie staram się być dupkiem, naprawdę, Ron! Ale nie znoszę zawodzić ludzi.
Ron zmarszczył brwi zaczynając rozumieć pobudzenie
drugiego chłopaka.
- Harry, myślisz, że jesteś pierwszym graczem, który nie
zagra w meczu? – Na nagła niepewną minę Harry’ego Ron nie potrafił powstrzymać
się od śmiechu. – Kurczę, stary, to jest szkoła! Gracze zawsze dostają szlabany
i muszą opuścić mecz. Na szóstym roku Charlie’ego, przegapił trzy gry pod rząd,
bo próbował przemycić do dormitorium swój projekt z opieki nad magicznymi
stworzeniami. Miał szczęście, że McGonagall nie wyrzuciła go z zespołu. A na
kolejnym roku, kapitan Ślizgonów została uziemiona na pół sezonu, choć nie
wiem, co zrobiła. A przez te wszystkie rany, kapitanowie zawsze spodziewają
się, że mogą potrzebować zastępstwa. To nic wielkiego, Harry. Obiecuję. Wood
nie był nawet zbyt zaskoczony, gdy powiedziałem mu o tym dziś rano. Powiedział
tylko, by ci przekazać, że miejsce czeka na ciebie, aż będziesz mógł znowu
latać.
Harry czknął i pociągnął nosem.
- N-naprawdę?
Ron uśmiechnął się z ulgą.
- Tak, głupku. Do licha, myślisz, że jesteś najważniejszą
osobą w całym zespole, zanim zagrałeś choćby jeden mecz! Ktoś dostał kawałek
czegoś podnoszącego samoocenę, czy jak? – zażartował.
Harry pokręcił się i wytarł twarz.
- To nie tak. Po prostu nigdy wcześniej nie byłem w
zespole ani nie miałem takich przyjaciół, jak tutaj. Nie chcę, żeby ludzie
przestali mnie lubić, bo nie dotrzymałem obietnicy.
Jego kumpel prychnął.
- Tja, to jest coś, co może się stać. Harry, mięliśmy do
czynienia z TROLLEM. Mamy szczęście, że nie zostaliśmy uziemieni do końca
nauki! Wszyscy to rozumieją.
Harry zdołał
uśmiechnąć się blado.
- Tak, myślę, że wyszliśmy z tego dość lekko… - Urwał,
patrząc na niego z wyrazem całkowitego przerażenia, a Ron odwrócił się tak
szybko, że niemal spadł z łóżka. Nie było za nim nic, co odpowiadałoby za wyraz
twarzy Harry’ego i spojrzał na niego z powrotem pytająco.
- Co jest, kumplu?
- O nie – wysapał Harry, a jego twarz stała się
kredowobiała. – O nie.
- Co? Co jest? Harry! – Ron był coraz bardziej
przerażony, podczas gdy jego przyjaciel patrzył w przestrzeń, coraz bardziej
wstrząśnięty. – HARRY!
- Ron, wszystko zniszczyłem – sapnął Harry, a jego twarz
wyrażała kompletną ruinę. – Nie wierzę, że powiedziałem takie rzeczy.
- Co? Masz na myśli to wcześniej? Do Snape’a? – Ron
wywrócił oczami. – Tak, kumplu, dałeś niezły pokaz furii. Masz szczęście, że
nie chwycił cię i dał klapsa; moi rodzice nie odpuściliby mi po czymś takim –
dodał ze źle ukrytą zazdrością.
Harry przyciągnął kolana do piersi i zaczął się kołysać.
- Tylko wszystko schrzaniłem. Teraz już nie będzie mnie
chciał zatrzymać. Odeśle mnie, wiem to.
- Snape? Odeśle cię? – zadrwił Ron. – Nie bądź głupi. On
nie weźmie tego na poważnie. Znaczy, tak, pewnie cię ukarze, że krzyczałeś na
niego w taki sposób, ale przecież nie przestanie być twoim opiekunem.
- Och, przestanie – powiedział Harry z absolutną
pewnością. – Stał się moim opiekunem, bo go o to poprosiłem, a teraz
powiedziałem mu, że nie chcę, by nim dłużej był, więc nie będzie. – Zaczął
uderzać czołem o kolana. – Och, Harry, jesteś taki głupi, głupi, GŁUPI.
Całkowicie przerażony tym, jak rośnie rozpacz jego
przyjaciela, Ron pobiegł z powrotem do kuchni, by poszukać Snape’a.
Drogi Czarodziejski
Przeglądzie Młodzieżowy, napisał w umyśle Snape, jak dokładnie nielegalne jest podawanie postarzającego eliksiru –
zakładając, że ktoś jakiś zmodyfikuje, oczywiście, - dziecku, tym samym w
całości unikając jego dojrzewania? A jeśli jest to bardzo nielegalne, czy mniej
nielegalne jest rzucanie Silencio na wspomniane dziecko przez sześć lat?
Oczywiście, pomyślał, nie musiał rzucać na bachora Silencio, tylko zawsze mógł
nałożyć na siebie zmodyfikowane zaklęcie bąblogłowy i żyć w błogiej ciszy.
Z jednej strony, satysfakcjonujące było zobaczenie, jak konfiskata
miotły zdenerwowała Pottera – kapitalny plan Snape’a w tym zakresie
zdecydowanie działał wspaniale, - ale z drugiej strony, nie spodziewał się, że
tak zaboli go odrzucenie bachora. Dlaczego miałoby obchodzić go to, czy łajdak
krzyczy na niego, że jest odrażającą, straszną osobą? Mimo wszystko, był nią i
nikt nie wiedział tego lepiej niż on sam. Od lat był najbardziej znienawidzonym
i przerażającym profesorem w Hogwarcie, więc dlaczego coś zabolało go w piersi,
gdy zobaczył furię i nienawiść w oczach bachora Pottera? Czyż nie tego chciał?
- Eee, proszę pana…? – Nagle stał się świadomy tego, że
Weasley niespokojnie szarpie jego łokieć.
- Co jest, Weasley? – powiedział, zbyt zaskoczony, by
pamiętać o ukryciu zmęczenia z jego głosu. Z pewnością powinno to wyjść
bardziej ostro.
- To… to Harry, proszę pana. Jest bardzo zdenerwowany.
Snape odwrócił wzrok.
- Jego kara została, panie Weasley. Pan Potter musi tylko
pogodzić się z faktem, że żadne gorzkie krzyki nie zmienią mojego zdania.
- Nie, proszę pana, to nie o to chodzi. Tylko o pana.
Snape wstał, nagle zdesperowany, by uciec, zanim jego
cechy ujawnią jakieś zawirowania, które czuł.
- Jestem całkiem świadomy jego uczuć wobec mnie, panie
Weasley. Przedstawił je w obfity sposób. – Tylko dlatego, że książki mówiły, że
to normalne i nawet zdrowe dla Harry’ego, by w taki sposób wydalił z siebie
jad, nie oznaczało to, że będzie stał i słuchał tego.
Bachor chwycił go znowu za szatę, zatrzymując go przy
wyjściu.
- Nie, proszę pana! Myśli, że ma pan zamiar się go
pozbyć. To go niszczy, proszę pana. Mówi, że wszystko zniszczył. N-nie rozumie,
że dzieci mogą mówić takie rzeczy, a dorośli wiedzą, że tak naprawdę nie mają
tego na myśli – zająkał się, patrząc błagalnie na Snape’a.
Naprawdę tak nie
myślą? Snape był zaskoczony. Mimo wszystko, on wiedział, co miał na myśli,
gdy przysięgał dozgonną nienawiść swemu ojcu. Większość dzieci tak nie robiła?
Jednak, by być szczerym, większość dzieci chyba nie mówiła tego po tym, jak ich
rodzice złamali im nos. Ponownie.
- Czy kiedykolwiek powiedziałeś… coś takiego… swoim
rodzicom? – zapytał dzieciaka Weasleyów, nieco zbyt swobodnym tonem.
- Jasne! – Chłopak wyglądał na zaskoczonego. – Wiele
razy.
- Ale Molly i Artur są powszechnie uważani za wspaniałych
rodziców – stwierdził Snape, marszcząc brwi.
Ron drgnął lekko zakłopotany.
- No, są wspaniali. Ale wie pan, czasem jest się złym i
mówi się rzeczy, które sprawiają, że oni są źli. I czasem prawie mam na myśli
te rzeczy, o których mówię… ale nie naprawdę. I nie wtedy, gdy skończę się
wściekać. – Spuścił wzrok na stopy, a jego twarz zaczęła płonąć. – Raz
sprawiłem, że mama się popłakała – wyszeptał. – Powiedziałem jej, że jej nie kocham,
bo jest zbyt zajęta Ginny i bliźniakami i w ogóle się o mnie nie troszczy.
Powiedziałem, że chcę mieszkać z ciotką Ann, bo ona tak naprawdę mnie zauważa.
Oczy Snape’a rozszerzyły się.
- Doprowadziłeś matkę do płaczu?
Ron skinął zawstydzony głową.
- Nie chciałem tego… znaczy, miło się odwiedza ciotkę
Ann, ale ona uwielbia kapustę i cały dom nią pachnie. I tak mokro całuje i ma
taką irytującą ropuchę, której pozwala jeść przy kuchennym stole i… cóż, tak
naprawdę nie chcę opuszczać Nory, ale byłem zły na mamę i chciałem, by zrobiło
się jej przykro, więc powiedziałem to, co wiedziałem, że naprawdę ją zasmuci.
- To… - Snape zamrugał. Kto wiedział, że nawet w tak
normalnej rodzinie jak Weasleyowie dzieją się tak straszne rzeczy? – …to
straszne, że zrobił pan coś takiego, panie Weasley.
- Tak, wiem – powiedział żałośnie. – Po tym mama mi
wybaczyła i przytuliła, ale nadal czuję się z tym źle. A to stało się jak byłem
naprawdę mały… miałem sześć lat, czy coś koło tego, ale nadal to pamiętam. –
Spojrzał na Snape’a. – I chyba Harry też się teraz tak czuje. To takie jakieś
chore, okropne uczucie, jakbyś zniszczył coś, czego nie możesz naprawić. A po
wczorajszym wieczorze wiemy też, że straciliśmy pana zaufanie… - urwał. – On
chyba jest naprawdę smutny.
Snape westchnął. Niech Merlin go uratuje przed
zdenerwowanymi, kruchymi dziećmi. Co się stało z tą miłą, łatwą do zrozumienia
wściekłością? Czy bachor nie mógłby zwyczajnie wybrać jakiejś emocji i trzymać
się jej przez kilka godzin?
- Dobrze. Porozmawiam z nim. Może pan zacząć swój esej i…
dziękuję panu, panie Weasley. Bardzo doceniam pana troskę o pana Pottera.
Ron uśmiechnął się szeroko.
- Jest moim najlepszym przyjacielem, profesorze. To
właśnie robią najlepsi przyjaciele, prawda?
A skąd mam wiedzieć?
Na szczęście dzieciak nie czekał na odpowiedź, więc Snape skierował się
korytarzem do pokoju Harry’ego. Tak jak powiedział Weasley, chłopak skulił się
w obronnej pozycji, takiej samej, jak tego pierwszego tygodnia w skrzydle
szpitalnym.
Snape westchnął ponownie i przychwycił grzbiet nosa,
zanim usiadł obok bachora.
- Panie Potter…
- Odejdę, proszę pana – wyszeptał Harry, choć nie uniósł
wzroku. – Nie wezmę niczego ze sobą, więc może pan to wszystko zwrócić.
- Potter…
- Jest mi naprawdę przykro, że pana martwiłem. Powiem wszystkim
Ślizgonom, żeby dłużej nie traktowali mnie jak jednego z nich.
- POTTER!
Ale nawet jego klasowy ryk nie wydawał się przełamać
beznamiętnej monotonii chłopaka.
- Jeśli pan chce, mogę poprosić dyrektora, żebym nie
musiał chodzić na eliksiry, więc pan nie byłby zmuszony do oglądania mnie w
klasie.
- Harry – westchnął Snape, poddając się nieuniknionemu.
Szeroko otwarte zielone oczy uniosły się zaskoczone na spotkanie z jego
własnymi.
- Jesteś niecywilizowanym, niesfornym i bezczelnym
bachorem – powiedział Snape, przyszpilając te oczy nakazującym spojrzeniem. – Dzisiejszy
wybuch pokazuje tylko, jak bardzo musisz popracować nad kontrolowaniem emocji.
Taki wybuch pasuje do dziecka o połowę młodszego. Co więcej, gdy w końcu nauczyłeś
się, że nie musisz dłużej akceptować niesprawiedliwych kar, spodziewam się, że
pokażesz więcej wdzięku, poddając się zasłużonej dyscyplinie. Nie wyobrażaj
sobie, że twój mały wybuch odwiedzie mnie od ukarania cię, gdy zarobisz karę;
takie niedojrzałe zachowanie w przyszłości sprawi tylko, że bliżej zaznajomisz
się z zaklęciem Aguamenti.
Harry spojrzał na niego.
- „W przyszłości”? Ale przecież nie zamierza pan być
dłużej moim opiekunem.
Snape skrzywił się.
- Czy naprawdę myślisz, że przykładam jakąkolwiek uwagę
do bzdur, które pleciesz, kiedy wyraźnie nie jesteś sobą? – Popukał Harry’ego w
głowę kłykciami. – Użyj mózgu, Potter. Myślisz, że jesteś pierwszym dzieckiem,
które w taki sposób wściekło się na rodziców czy opiekunów? Czy twój wielorybi
kuzyn nigdy nie nakrzyczał na swoich rodziców?
Kącik ust Harry’ego zadrżał.
- Praktycznie za każdym razem, jak powiedzieli mu „nie”.
Nie, żeby mówili to często. – Przynajmniej nie rzucił czymś lub nikogo nie ugryzł
jak zwykle robił to Dudley. Spojrzał na Snape’a spod grzywki. Nie mógł
uwierzyć, że profesor jest tak spokojny i rzeczowy. Harry był pewny, że
zobaczenie krzyczącego na całe gardło Dudleya byłoby wystarczające, by każdy –
nawet profesor, - zastanowił się przez moment.
- A czy twoje wujostwo oddało go do sierocińca, gdy to
zrobił?
Harry pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Ale oni go k-kochają.
Snape skrzywił się jeszcze zajadlej, chcąc odwrócić się
do drzwi. To tak jakby Albus błyskał teraz w jego stronę aparatem.
- Tak? A o co innego panu chodzi, panie Potter?
- Znaczy, że pan…
Snape przysięgał sobie, że prędzej rzuci na siebie
crucio, zanim powie coś tak sentymentalnego, ale chłopak wpatrywał się w niego
z taką nadzieją w zielonych oczach…
- Cóż, a jak pan uważa? – burknął niecierpliwie. –
Myślisz, że przechodziłbym przez te wszystkie kłopoty bez powodu? Durny
dzieciak! Nie mówiłem ci, żebyś używał mózgu?
A potem to szpiczaste czoło ponownie uderzyło w jego
mostek i Harry ścisnął jego szaty, płacząc histerycznie i w kółko powtarzając,
jak bardzo mu przykro.
- Tak, tak, już dobrze, panie Potter. – Owinął ramię
wokół tych chudych, drżących ramion i spróbował pogłaskać je uspokajająco. Czy to jest właśnie „pocieszenie”?
Przypomniał sobie, jak tamta Gryfonka przytuliła Harry’ego po walce i starał
się naśladować jej postawę. Cudownie,
teraz naśladuję Gryfonów. Co następne? Będę pytał Puchonów o radę?
zastanawiał się kwaśno.
To musiało jednak działać, bo szloch Harry’ego zaczął
ucichać, a jego gorączkowy uchwyt złagodniał do nieco zmęczonego oparcia o
niego czy – och, Merlinie, - do
uścisku. Po czasie, który zdawał się być wiecznością – emocjonalnej agonii dla
Snape’a i niesamowitej rozkoszy dla Harry’ego, - Harry w końcu ocknął się na
tyle, by zapytać, nie bez poczucia niepokoju.
- Co ma pan zamiar zrobić ze mną?
Snape dostrzegł, że nie czuje się na tyle pewnie, by odsunąć
się od szat Snape’a, gdzie był aktualnie zakopany i ramienia mężczyzny, które
się nad nim rozkładało.
- Nadal będziesz moim podopiecznym, durny dzieciaku. Czy
nie powiedziałem tego wcześniej?
- Nie, znaczy, co jeszcze pan ze mną zrobi? – nalegał
Harry.
- Poza dążeniem do poszerzenia twojej koncepcji
cywilizowanego zachowania i erudycji?
Harry zachichotał lekko.
- Tak. Poza tym. Mam na myśli karę. – No i jest. Stanął i
to powiedział.
- Panie Potter, choć zdaję sobie sprawę, że twoi
nieludzcy krewni nie przyznawali ci prawa do wolności słowa, ja nie jestem
takim potworem i nie uniemożliwię ci wyrażania swoich poglądów. Możesz, w
zaciszu naszych kwater, mówić do mnie, co tylko chcesz, choć zauważ, że krzyk
sprawia, że twoja argumentacja jest mniej przekonująca.
Harry wyprostował się i spojrzał na niego.
- Znaczy, że nie zamierza mnie pan ukarać? Ale
powiedziałem naprawdę straszne rzeczy!
Snape wyglądał na znudzonego.
- Naprawdę uważasz, że przez te wszystkie lata nauki w
Hogwarcie, nie poddano mnie licznym dziecięcym wybuchom złości? Nie
przeklinałeś mnie, panie Potter, ani nie robiłeś nieprzyjemnych uwag na temat
mojego pochodzenia czy rozrywek. Nie powiedziałeś nic anatomiczne niemożliwego
czy szczególnie obraźliwego. Wyraziłeś swoje własne uczucia i użyłeś kilku
przymiotników, które, choć są opisowe, to jednak mieszczą się w skróconej
wersji słownika. Nie widzę żadnego powodu, by karać cię za swoją wypowiedź,
choć nie zamierzam unieważnić lub opóźnić kary, która przede wszystkim
spowodowała ten wybuch. Nadal jesteś uziemiony na tydzień, wliczając w to
dzisiejszy mecz.
- Tak, cóż, zrozumiałem to - przyznał Harry ze smutkiem.
- Jesteś już na tyle poskładany, by móc się umyć, ubrać i wrócić do wieży? Muszę zabrać pana Weasleya po nową różdżkę, a ty masz pamiętać, że twoje miejsce jest w dormitorium lub pokoju wspólnym, gdy nie nadzoruje cię żaden nauczyciel.
Harry zarumienił się.
- Dobrze. I wszystko ze mną już dobrze. I przepraszam... za to wszystko.
Snape wstał.
- Taka emocjonalna chwiejność nie jest niczym nieoczekiwanym dla kogoś w pańskiej sytuacji, panie Potter. Wychodzisz teraz z długiego maltretowania i dostosowanie się do odpowiednich form dyscypliny i opieki będzie... trudne przez jakiś czas.
Zamilkł, przypominając sobie obietnicę, którą złożył Minervie. Och, teraz bachor pomyśli, że robię to, by być - wzdrygnął się, - miłym.
- Potter, mimo że nie zagrasz w popołudniowym męczy, możesz wziąć w nim udział.
Harry zamrugał z niedowierzaniem.
- Mogę?
- Tak. Zostaniesz odeskortowany przez pannę Granger - ona lub profesor McGonagall wyjaśnią ci to później - ale gdy mecz się skończy, natychmiast wrócisz do wieży. Rozumiesz?
I tak jak przewidział, mały potwór uśmiechnął się do niego mgliście.
- Tak, proszę pana. Dziękuję!
Snape prychnął.
- Dość tego. Idź się umyć i ubrać!
I znowu to irytujące małe ciało wystrzeliło i owinęło się wokół niego.
- Też pana kocham, profesorze - wyszeptał Harry w fałdy szaty nauczyciela, po czym uciekł do łazienki zanim mężczyzna zdążył zareagować.
Och, nie. Nie, nie, nie. To nie powinno się zdarzyć. Bachor NIE powinien przywiązać się do niego w jakikolwiek sposób. Miał zasypać tymi wszystkimi emocjami Weasleyów, nie jego. Co miał zrobić albo powiedzieć po takim wyznaniu? Był szpiegiem, śmierciożercą, Mistrzem Eliksirów, złym nietoperzem, tłustym dupkiem! Nie kimś, kogo się kocha.
Ale chwila! Co chłopiec Weasleyów powiedział? Coś o tym, że dzieci często mówią rzeczy, których tak naprawdę nie myślą. To musi być to. Tak, oczywiście. To wszystko. Chłopiec był tak rozchwiany emocjonalnie, że nie wiedział, czy podejść, czy odejść. Nie można było wziąć tego na poważnie i prawdopodobnie nie będzie tego pamiętać. Tak. Był rozhisteryzowany, a wszyscy wiedzą, że histeryzujący ludzie bredzą. To było to. Tylko histeryczny bełkot. Nic, co należy brać na poważnie. Nic, co się liczy. Nic, w co się wierzy. Nic, o czym się marzy. Kompletnie nic.
- Tak, cóż, zrozumiałem to - przyznał Harry ze smutkiem.
- Jesteś już na tyle poskładany, by móc się umyć, ubrać i wrócić do wieży? Muszę zabrać pana Weasleya po nową różdżkę, a ty masz pamiętać, że twoje miejsce jest w dormitorium lub pokoju wspólnym, gdy nie nadzoruje cię żaden nauczyciel.
Harry zarumienił się.
- Dobrze. I wszystko ze mną już dobrze. I przepraszam... za to wszystko.
Snape wstał.
- Taka emocjonalna chwiejność nie jest niczym nieoczekiwanym dla kogoś w pańskiej sytuacji, panie Potter. Wychodzisz teraz z długiego maltretowania i dostosowanie się do odpowiednich form dyscypliny i opieki będzie... trudne przez jakiś czas.
Zamilkł, przypominając sobie obietnicę, którą złożył Minervie. Och, teraz bachor pomyśli, że robię to, by być - wzdrygnął się, - miłym.
- Potter, mimo że nie zagrasz w popołudniowym męczy, możesz wziąć w nim udział.
Harry zamrugał z niedowierzaniem.
- Mogę?
- Tak. Zostaniesz odeskortowany przez pannę Granger - ona lub profesor McGonagall wyjaśnią ci to później - ale gdy mecz się skończy, natychmiast wrócisz do wieży. Rozumiesz?
I tak jak przewidział, mały potwór uśmiechnął się do niego mgliście.
- Tak, proszę pana. Dziękuję!
Snape prychnął.
- Dość tego. Idź się umyć i ubrać!
I znowu to irytujące małe ciało wystrzeliło i owinęło się wokół niego.
- Też pana kocham, profesorze - wyszeptał Harry w fałdy szaty nauczyciela, po czym uciekł do łazienki zanim mężczyzna zdążył zareagować.
Och, nie. Nie, nie, nie. To nie powinno się zdarzyć. Bachor NIE powinien przywiązać się do niego w jakikolwiek sposób. Miał zasypać tymi wszystkimi emocjami Weasleyów, nie jego. Co miał zrobić albo powiedzieć po takim wyznaniu? Był szpiegiem, śmierciożercą, Mistrzem Eliksirów, złym nietoperzem, tłustym dupkiem! Nie kimś, kogo się kocha.
Ale chwila! Co chłopiec Weasleyów powiedział? Coś o tym, że dzieci często mówią rzeczy, których tak naprawdę nie myślą. To musi być to. Tak, oczywiście. To wszystko. Chłopiec był tak rozchwiany emocjonalnie, że nie wiedział, czy podejść, czy odejść. Nie można było wziąć tego na poważnie i prawdopodobnie nie będzie tego pamiętać. Tak. Był rozhisteryzowany, a wszyscy wiedzą, że histeryzujący ludzie bredzą. To było to. Tylko histeryczny bełkot. Nic, co należy brać na poważnie. Nic, co się liczy. Nic, w co się wierzy. Nic, o czym się marzy. Kompletnie nic.
CDN...
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i lubicie to opowiadanie, bo teraz będzie się pojawiać tylko ono, ewentualnie jakieś moje wypociny ;)
Myślę, że kolejny rozdział pojawi się dopiero, gdy zobaczę pod spodem powiedzmy 4 komentarze :D