Pierwsza część mojej autorskiej Miniaturowej Trylogii
Syriusz
Black mógł bez wahania stwierdzić, że to lato było jednym z najgorętszych lat w
jego długim, aż dwudziestocztero-letnim, życiu. Gdyby nie to, że siedział w
cieniu rosnących przy numerze czwartym krzaków róż w swojej animagicznej
postaci, na pewno już dawno zszedłby na udar słoneczny. Słońce paliło
niemiłosiernie, mimo że była dopiero końcówka czerwca.
W
postaci wielkiego, czarnego psa co chwila zerkał na drzwi do domu, takiego
jakich mnóstwo w okolicy, czekając na pojawienie się w nich pewnego
czarnowłosego chłopca. Syriusz wiedział doskonale, że powinien jak najszybciej
sprawdzić, czy z malcem wszystko w porządku i uciec do jakiegoś bezpiecznego
miejsca, gdzie nie znajdą go dementorzy. Strażnicy Azkabanu na pewno już
rozpoczęli szukanie zbiegłego więźnia, a Syriusz nie mógł sobie pozwolić na
powrót do więzienia. Poprzedniego dnia udało mu się wytropić zdrajcę i upewnić
się, że przez jakiś czas nie zmieni swojego miejsca pobytu. Teraz tylko musiał
go złapać, ale tym zajmie się jak już sprawdzi, że z małym Harrym Potterem jest
wszystko w porządku.
Koło
południa drzwi wejściowe otworzyły się szeroko i z domu wypadł jak burza gruby
blondynek lat około trzy i rzucił się w stronę auta.
- Na
lody, mama! Na lody! – krzyknął z entuzjazmem.
Syriusz
przeklął w myślach. Nie przyszło mu do głowy, że akurat dzisiaj rodzina
Dursleyów wybierze się do sklepu. Zaczął wstawać, by niepostrzeżenie czmychnąć
i teleportować się do kryjówki, gdy z domu wyszedł ogromny mężczyzna
przypominający młodego wieloryba albo wyrośniętą świnię oraz koścista kobieta o
końskiej twarzy. Za nimi szedł drobny czarnowłosy chłopczyk o ogromnych
szmaragdowych oczach ukrytych za dużymi okularami. Na jego niewinnej twarzyczce
widniał strach i zrezygnowanie.
-
Gdzie masz być, jak wrócimy? – zapytał groźnie pan Dursley patrząc na malca z
góry.
- Tu,
wujku – wyszeptał chłopiec. Nie patrzył na mężczyznę, wbijając spojrzenie w
brukowany podjazd.
-
Spróbuj być gdzieś indziej, a nie dostaniesz kolacji. Rozumiemy się?
-
Tak, wuju.
Po
chwili drzwi do samochodu trzasnęły trzykrotnie i pojazd odjechał zostawiając
trzyletniego chłopczyka samego. Harry spojrzał z bólem na dom i ruszył powoli w
stronę placu zabaw.
Syriusz
tymczasem leżał ukryty w krzakach. Jako pies nie rzucał się tak bardzo w oczy,
ale nie wiedział, czy powinien ruszać za chłopcem. Pokusa i chęć wyjaśnień
zwyciężyła, więc wstał, otrzepał się z kurzu i ruszył za chrześniakiem. Gdy
tylko wyszedł z cienia ostre promienie słońca zaatakowały jego oczy, a duszne
powietrze wdarło się do płuc. Zerwał się do biegu i w trzech skokach znalazł
się za chłopcem. Harry odwrócił się szybko i spojrzał ze słodkim dziecięcym
zdumieniem na wielkiego psa.
- Hej
piesku – ufnie wyciągnął rękę i pogłaskał zwierzaka po głowie. – Tes idzies na
plac zabaw?
Syriusz
szczeknął krótko i zamerdał przyjaźnie ogonem. Ruszył koło chłopca czujnie
rozglądając się dookoła.
Niezwykle
upalny dzień w ogóle nie zachęcał do biegania po placu zabaw, więc Harry wraz z
dużym psem rozłożył się pod rozłożystym drzewem i zaczął bawić źdźbłami dość
wysokiej trawy. Syriusz ułożył łeb na łapach i z przymkniętymi oczami zaczął
wpatrywać się w trzylatka. Chłopiec wyglądał na dużo młodszego niż był w
rzeczywistości. Ubrania wisiały na nim. Prawdopodobnie wcześniej należały do
grubego kuzyna, który po prostu z nich wyrósł. Ogólnie chłopczyk był mocno
zaniedbany i Black był pewny, że również głodzony. Słowa pana Dursleya tylko to
potwierdzały. Co to miała być za kara? Zakaz kolacji? To przecież
barbarzyństwo!
Zaczął
układać w głowie plan jak najcichszego zabrania stąd chłopca do swojej
kryjówki, ale najpierw musiał ją przygotować. W niewielkim, opuszczonym domku,
w którym tymczasowo mieszkał wszędzie walały się śmieci i było pełno kurzu. To
na pewno nie były dobre warunki dla dziecka. Musiał zaopatrzyć się we wszystkie
potrzebne małemu dziecku rzeczy i miał nadzieję, że jego najlepszy przyjaciel z
czasów szkolnych mu w tym pomoże. Remusa Lupina odwiedził zaraz po ucieczce z
Azkabanu i po długich krzykach, paru zaklęciach i wyzwiskach wilkołak w końcu
mu uwierzył i postanowił jakoś pomóc. Z tego, co Syriusz zdążył się dowiedzieć
przed przyjściem na Privet Drive Remus zaczął przeszukiwać akta i mówił nawet
coś o przekonaniu Dumbledore’a. Syriusz był pewny, że pomoc wpływowego dyrektora
Hogwartu na pewno mu się przyda.
Będąc
w postaci psa wpatrywał się w leżącego na trawie malca z rosnącym zaniepokojeniem.
Temperatura dzisiejszego dnia sięgała prawie czterdziestu stopni, a chłopczyk
nie miał dostępu do żadnej wody, bo Dursleyowie zamknęli dom. Zastanawiał się
tylko jak temu zaradzić, bo przecież będąc poszukiwanym mordercą nie mógł tak
po prostu wejść do sklepu i poprosić o butelkę wody.
Chłopczyk
patrzył na niego lekko zamglonymi oczkami. Uśmiechał się słabo. Po chwili
podpełzł chwiejnie do psa i ułożył się przy nim zwijając w kulkę. Syriusz
położył delikatnie łeb na ramieniu chłopca i przymknął błękitne oczy.
Oboje
musieli zasnąć, bo z letargu wyrwał Syriusza wściekły głos Vernona Dursleya.
-
Gdzie miałeś być, cholerny bachorze?! Czy ty nie rozumiesz najprostszych
poleceń?!
Nim
Black się zorientował, co się dzieje, Harry został brutalnie wyrwany z pomiędzy
jego łap i pociągnięty za ramię w górę. Jego nóżki nie sięgały ziemi i
chłopczyk zakwilił z bólu. Został wciągnięty do samochodu, nim Syriusz
zareagował. Mężczyzna w ciele psa zaklął w myślach. Powinien być bardziej
uważny, ostrożny. Gdyby to nie Dursley złapał chłopca mógłby to zrobić jakiś
śmierciożerca. Od jakiegoś czasu chodziły pogłoski, że Czarny Pan znowu się
pojawił i zaczyna swoją działalność. Black wolał nie myśleć o tym teraz i zająć
się przygotowaniem kryjówki. Przyjdzie po Harry’ego w nocy i zabierze go w
bezpieczne miejsce.
Harry
kręcił się na swoim materacu wsłuchując się w odgłosy dochodzące zza drzwi do
komórki pod schodami. Niedawno obudził się z wyjątkowo nieprzyjemnego koszmaru
i był to jeden z takich momentów, w których na prawdę chciał mieć kogoś, do
kogo mógłby się po prostu przytulić.
Mały
Potter czuł się coraz gorzej. W główce mu się kręciło z głodu, bo nie jadł ani
obiadu ani kolacji. Oddychał ciężko z rosnącego pragnienia. Wuj nie pozwolił mu
nawet się napić, argumentując to tym, że był nieposłuszny. Z powodu odwodnienia
wszystkie mięśnie chłopca drżały z każdym ruchem, płuca łapczywie łapały
chlusty gorącego, dusznego powietrza, które nie przynosiło ukojenia.
Harry
w końcu poczuł, że jeśli zaraz się nie ochłodzi to zemdleje. Udało mu się
otworzyć drzwi od komórki i wyczołgać się na korytarz. Podniósł się powoli i
ruszył chwiejnie w stronę drzwi na taras. Z trudem, ale udało mu się je
otworzyć. Jednak zaraz poczuł, że wyjście na dwór niewiele da. Na zewnątrz było
tak samo gorąco jak w środku.
Jęknął
cicho i osunął się na trawę. Jeśli wejdzie do kuchni i napije się czegokolwiek
i przyłapie go wuj to bardzo prawdopodobne jest to, że nie dostanie jeść przez
kolejny następny dzień, a tego Harry by już nie wytrzymał. Zapłakał cicho kuląc
się na ziemi.
Nagle,
jak przez mgłę poczuł, że ktoś go podnosi. Nie były to jednak agresywne ramiona
wuja Vernona ani kościste ciotki Petunii. Ręce, które przytuliły go do
szerokiego torsu były delikatne i zarazem dawały poczucie bezpieczeństwa. Zatonął
w nich czując, że coraz bardziej odpływa.
Syriusz
patrzył na dziecko w swoich ramionach z coraz większym przerażeniem. Chłopczyk
był gorący i prawdopodobnie miał wysoką gorączkę. Widać było, że jest mocno
odwodniony i osłabiony. Black nie zamierzał dłużej czekać, aż malec do końca
zemdleje i ruszył w stronę drogi. Nim zdążył zrobić dwa kroki poczuł
oszałamiający ból w całym ciele. Jęknął i osunął się na kolana tracąc kontakt
ze światem.
Harry,
który jeszcze nie do końca stracił przytomność poczuł, że ramiona, w których
było mu tak dobrze, rozluźniają się, a on sam zostaje zabrany w całkiem inne
objęcia. Te absolutnie nie dawały poczucia bezpieczeństwa. Na granicy
świadomości próbował się wyszarpać, ale co może zrobić trzylatek w starciu z
dorosłym mężczyzną. Ręce zacisnęły się na jego chudym ciałku mocno, wręcz
boleśnie. Zakwilił cicho i przestał się ruszać.
Lucjusz
Malfoy patrzył na dzieciaka w swoich ramionach z widoczną pogardą. Zadanie
wykonane. Miał złapać chłopca, a Czarny Pan powiedział, że jak wróci to się nim
zajmie. Coś było dziwnego w tonie, jakiego użył Lord, ale Malfoy jako wierny
śmierciożerca nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Myślał tylko, co zrobić z
nieprzytomnym Blackiem. Voldemort nic nie mówił na jego temat, więc Lucjusz sam
musiał podjąć decyzję. W końcu chwycił nieprzytomnego mężczyznę za ramię i
teleportował się z nim. Teoretycznie mógłby zostawić animaga na trawniku
wujostwa Pottera, ale mógł się jeszcze przydać. Malfoy nie zamierzał przez
następny tydzień niańczyć dzieciaka, a Black, jako przykładny ojciec chrzestny,
powinien się nim dobrze zająć.
Idąc
korytarzem willi należącej do Czarnego Pana zastanawiał się, dlaczego tak łatwo
udało mu się złapać chłopca. Przecież podobno Dumbledore rzucił jakieś
skomplikowane zaklęcie na dom Pottera, dzięki któremu miał być bezpieczny. Nie
miał też pojęcia, skąd Lord wiedział z góry, że mu się uda.
W
końcu udało mu się dojść do lochów i znaleźć odpowiednią celę. W środku panował
okropny chłód, ale śmierciożerca się tym nie interesował. Rzucił bezwładne
ciało mężczyzny na podłogę, a chłopca położył dużo delikatniej pod ścianą. Mimo
wszystko Czarny Pan powiedział, że chłopak ma być cały i zdrowy. Po chwili
wyszedł zatrzaskując solidne drzwi.
Regulus
Black nie miał łatwego życia. Przez pierwsze dziesięć lat był pod wpływem
swoich rodziców-śmierciożerców i to przez nich wpakował się w to bagno. Jak był
młodszy podziwiał swojego starszego brata Syriusza za jego upór i
buntowniczość. Starszy chłopak nigdy nie interesował się czystością krwi i miał
gdzieś to jak bardzo wkurza tym rodziców. Później, w szkole, przez to, że
wylądował w Slytherinie, dostał się pod wpływy starszych Ślizgonów i zaczął
inaczej myśleć. Podczas gdy wcześniej miał doskonały kontakt z bratem, wtedy
się urwał. Syriusz parę razy próbował przemówić mu do rozumu, ale był
nieugięty. Gdyby tylko wtedy przejrzał na oczy... A teraz siedzi w tym bagnie
po uszy. Jeszcze teraz, gdy Czarny Pan wyjechał reszta śmierciożerców zaczęła
samowolnie działać. Regulus zrobiłby wszystko, by to w końcu się skończyło.
Zamyślony
nie zauważył, że idzie prosto na Malfoya. Blondwłosy mężczyzna chwycił Blacka
mocno za ramię zatrzymując go w miejscu.
-
Spieszysz się gdzieś?
-
Nie...
-
Więc zajmiesz się przez ten tydzień dwoma osobami w lochach. Czarny Pan kazał
się zając się chłopakiem. Mają dostawać tylko tyle jedzenia, by dzieciak się
najadł, Black może zdechnąć z głodu.
- Mój
brat tu jest? – zapytał, starając się ukryć jakiekolwiek uczucia.
-
Tak. W końcu masz szansę się na nim odegrać – Malfoy uśmiechnął się złośliwie.
– Skrzaty będą ci przygotowywały jedzenie, ty masz je tylko zanieść, a jak
Black zdąży zdechnąć to pozbądź się ciała, jasne?
- Ta.
Syriusz
obudził się, czując ogłuszający ból głowy i ramienia. Leżał na ziemi, na którą
widocznie został brutalnie rzucony. W głowie mu się lekko zakręciło, gdy
podniósł się do siadu. Zadrżał z zimna.
Pomieszczenie,
w którym się znajdował było niewielkie, w rogu stało wiaderko, mające
prawdopodobnie służyć jako toaleta, a tuż nad sufitem znajdowało się małe
okienko z kratami. Na zewnątrz panował mrok, słońce jeszcze nie wstało. Syriusz
stwierdził, że musiał być nieprzytomny parę godzin. Rozejrzał się niepewnie
dookoła i od razu zauważył Harry’ego skulonego na ziemi. W jednym momencie
znalazł się przy nim i wziął go w ramiona. Chłopiec był ubrany tylko w cienką,
za dużą koszulkę i mocno sprane spodenki, a w pomieszczeniu panował
nieprzyjemny chłód. Gdy dotknął czoła dziecka aż syknął. Było gorące.
Black
położył się na plecach pilnując, by żadna część ciała malca nie dotykała
przejmująco zimnej podłogi. Otoczył dziecko ramionami nie przejmując się tym,
że on sam drży z zimna. Ważny był tylko Harry.
Gdy
znowu się obudził zauważył, że w celi jest dużo jaśniej. W następnej chwili
usłyszał kroki na korytarzu. Ktoś szybkim krokiem zbliżył się do drzwi.
Syriusz
podniósł się powoli do siadu trzymając małego chłopca na swoich kolanach.
-
Reg? – szepnął z niedowierzaniem. – Przecież nie żyjesz.
- Jak
widać mam się całkiem dobrze, bracie.
-
Ale... Reg, musisz mi pomóc. Harry... on nie może tu zostać. Błagam cię, weź go
stąd – prosił.
-
Wybacz, bracie. Jedzenie będziecie dostawać tylko rano i wieczór. Po godzinie
je wezmę.
Syriusz
spojrzał na małą miseczkę owsianki i plastikowy kubeczek z sokiem dyniowym.
- To
trochę mało – wyszeptał, mocniej zaciskając ramiona wokół chłopczyka.
- I
więcej nie będzie – syknął Regulus z kamiennym wyrazem twarzy. – To on ma się
najeść, nie ty. Za tydzień i tak obaj będziecie martwi.
Wyszedł
głośno trzaskając masywnymi drzwiami.
Syriusz
zacisnął powieki czując dławienie w gardle. Za tydzień będą martwi, czyli za
tydzień pojawi się tu Voldemort. Czuł taką cholerną złość za każdym razem, gdy
o nim myślał. Ale teraz nie było czasu na jakiekolwiek wspominanie, czy
rozpamiętywanie.
Przysunął
się bliżej miseczki z owsianką. Ułożył Harry’ego wygodniej w ramionach i
chwycił łyżeczkę. Nabrał odrobinę jedzenia i delikatnie podał je dziecku.
Chłopiec był już na wpół przytomny, ale i tak nie chciał współpracować. Po paru
minutach Syriuszowi udało się wmusić w malca trochę jedzenia i dwa łyki soku.
Mając w pamięci słowa Regulusa resztę zjadł sam. Dosłownie pięć minut po tym
jak skończył, młodszy Black wrócił do pomieszczenia i przywołał do siebie
naczynia.
-
Reg... Błagam...
Ale
drzwi tylko trzasnęły głośno.
Harry
przez cały dzień spał otoczony jego ramionami i resztkami szaty. Gorączka
chłopca nieco spadła po podaniu mu jedzenia, ale Syriusz nadal obawiał się, czy
chłopiec przeżyje kolejny tydzień. Wieczorem chłopczyk nadal nie chciał jeść, ale
za to wypił trochę więcej. Zaraz po tym znowu zasnął.
Kolejny
dzień wyglądał prawie tak samo, z tym, że Syriusz czuł się coraz gorzej z
powodu przenikliwego chłodu i ciągłego niedojadania. Dopiero trzeciego dnia
więzienia zauważył, że coś jest nie tak. Harry nie leżał na jego piersi, ale
siedział na niej wbijając lekko swoje kościste kolana w jego żołądek. Syriusz
uchylił powoli powieki.
-
Dzień dobry, prose pana – wyszeptał chłopczyk, patrząc na niego płochliwym
wzrokiem.
-
Dzień dobry, Harry – Black uśmiechnął się czule i usiadł przytrzymując malca,
by się nie zsunął z jego kolan. – Jak się czujesz, dzieciaku?
-
Dobze, prose pana.
- Mam
na imię Syriusz. Jeśli chcesz możesz mi mówić po imieniu.
-
Mogę?
-
Tak, dziecino, możesz.
Na
twarzy chłopca pojawił się pierwszy szczery uśmiech. Syriusz poczuł, że mógłby
patrzeć na niego godzinami.
Drzwi
głośno się otworzyły i Regulus jak przez ostatnie dwa dni przyniósł im owsiankę
i sok dyniowy. Syriusz popatrzył na niego zranionym wzrokiem, ale tym razem już
nie prosił. Przysunął się bliżej jedzenia i pomógł chłopcu zjeść. Tego dnia
znowu dostało mu się resztki owsianki i dwa łyki soku dyniowego. Nie było to
dużo, ale jego żołądek natychmiast przestał skręcać się z głodu. Uśmiechnął się
lekko do Harry’ego, rzucając puste naczynia w stronę drzwi. Skrzywił się lekko,
gdy się nie rozwaliły.
Dni
mijały powoli i Syriusz starał się przez ten czas choć poznać swojego
chrześniaka. Widział, że chłopiec coraz bardziej się do niego przywiązuje. Po
części cieszył się z tego, ale z drugiej strony nie chciał, by trzylatek
cierpiał po jego śmierci. Syriusz czuł, że nie wytrzyma tego tygodnia. Coraz
gorzej się czuł. Na początku był w stanie wstać i podać chrześniakowi jedzenie,
trzymając go jednocześnie na rękach, ale teraz nie miał na to siły. Kręciło mu
się okropnie w głowie, a każdy ruch powodował kłujący ból w zdrętwiałych
mięśniach. Siedział na ziemi, ledwo kontaktując ze światem. Wiedział, że Harry
drzemie na jego kolanach zaciskając piąstki na jego koszuli. Usłyszał, że ciężkie
drzwi uchylają się na moment. Prawdopodobnie Regulus przyniósł jedzenie.
Mały
Potter przebudził się i spojrzał na wejście. Mężczyzna stojący w nich był tak
łudząco podobny do Syriusza, z tą różnicą, że jego włosy były krótsze, a oczy
stalowoszare. Strażnik położył na ziemi jedzenie i spojrzał na siedzącego pod
ścianą Blacka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W jego oczach błysnął ból, ale
prawie natychmiast odwrócił wzrok. Wyszedł trzaskając drzwiami mocniej niż
zazwyczaj.
Harry
zsunął się z kolan Syriusza i podszedł do jedzenia. Jago bose stópki
zaprotestowały lekko w zetknięciu z lodowatą podłogą. Chwycił łyżeczkę z
zamiarem zjedzenia owsianki, ale zamarł na moment. Spojrzał na swojego ojca
chrzestnego z niepewną miną. Mężczyzna musiał być przecież głodny. Wczoraj nie
zjadł kompletnie nic, a Harry wiedział, co to znaczy być głodnym. Chwycił miseczkę
w obie ręce i podszedł bliżej.
-
Sylius? Chces trochę?
-
Nie, maleńki – wychrypiał mężczyzna starając się przywołać na twarz uśmiech. –
Jedz, ja nie jestem głodny.
- Ale
nic wcoraj nie jadłeś – szepnął chłopczyk ze łzami w głosie.
Syriusz
westchnął miękko i uchylił powieki.
- No
dobrze. Zjem troszeńkę.
Pozwolił
sobie na dwie łyżeczki owsianki i odsunął od siebie jedzenie.
- Już
więcej nie mogę – uśmiechną się do chłopca. – Teraz ty jedz.
Harry
widocznie zadowolony z małego sukcesu zaczął jeść nieświadom, że żołądek
Syriusza ściska się boleśnie, a w głowie mu szumi.
Regulus
zatrzasnął za sobą drzwi celi pozwalając sobie, by trzasnęły głośno. Jutro
przyjeżdża Czarny Pan. Nie potrafił się tego doczekać. Śmierciożercy znowu
zobaczą, gdzie jest ich miejsce. Poza tym chciał, by dwaj więźniowie w końcu
przestali cierpieć. Ból w oczach jego brata ranił go mocniej niż było to po nim
widać. Kiedyś, jak był mały, kochał swojego starszego braciszka całym sercem.
Teraz zdał sobie sprawę, że w tej kwestii niewiele się zmieniło. Gdy patrzył na
Syriusza i jego zamglone z bólu i osłabienia oczy czuł, że jego serce ściska
się boleśnie.
Na
początku myślał, że Black jednak będzie jadł na pół z chłopcem i powalczy o to,
by stanąć przed Czarnym Panem z dumnie uniesioną głową i w takiej pozie umrze.
Coś, czego Regulus nie rozumiał kazało Syriuszowi poddać się i skupić tylko na
swoim malutkim chrześniaku. Widać było, że starszy z rodzeństwa zrobi wszystko,
by Harry dożył spotkania z Voldemortem. Ale to, dlaczego tak bardzo zależało na
tym mężczyźnie, było jedną wielką zagadką.
Na
zewnątrz było już całkiem ciemno, gdy Regulus niósł ostatni posiłek swoim więźniom.
Miał nadzieję, że Syriusz umrze w nocy, zanim Voldemort wróci, by nie musiał
cierpieć tortur. Nie chciał widzieć brata w takim stanie, w jakim zwykle są
zostawiani więźniowie po zabawie śmierciożerców.
Zatrzymał
się przed masywnymi drzwiami celi i zdjął zaklęcie zamykające. Wszedł powoli do
środka i w tym momencie naczynia z jedzeniem wyślizgnęły się z jego rąk.
Patrzył
w szoku na leżącego na lodowatej podłodze Blacka i małego chłopca starającego
się zrobić cokolwiek, by obudzić swojego chrzestnego. Nie zdawał sobie sprawy,
że widok martwego brata tak bardzo nim wstrząśnie. Przecież jeszcze przed
paroma sekundami życzył Syriuszowi, by umarł przed świtem, a teraz... Czuł
dziwne dławienie w gardle. Nie. Jego brat nie mógł być martwy. Przecież to...
to zwyczajnie niemożliwe.
Nagle
dotarło do Regulusa, że powinien zrobić coś wcześniej. Że nie powinien tak
bardzo martwić się swoim bezpieczeństwem. Że należało zabrać ich stąd na samym
początku.
Teraz
mógł zrobić tylko jedno. Podszedł szybko do płaczącego chłopca i owinął ramiona
wokół niego podnosząc z zimnej podłogi. Odwrócił się, nawet nie spojrzał na
leżącego na ziemi Syriusza i zacisnął mocniej ręce.
- Już
dobrze. Zaraz będziesz bezpieczny.
-
Sylius... On się nie rusa. Obudź go! On tes musi iść! – wykrzyknął Harry,
patrząc na Regulusa z błaganiem w oczkach.
-
Przykro mi, Harry. On już nie może... wstać.
- Ale
on... Stój! Ja nie scem! Gdzie idzies?!
-
Muszę cię stąd zabrać. Chciał, byś był bezpieczny.
Nie
zważając na głośne protesty i płacz malca, Regulus ruszył korytarzem kierując
się do tylnego wyjścia. Postanowił, że przejdzie przez niewielki park
znajdujący się za rezydencją i teleportuje się w lesie za nim. Tam już
prawdopodobnie nie sięgały tarcze antydeportacyjne. Teraz miał tylko nadzieję,
że nie natknie się na innych.
Korytarz,
którym szedł był całkiem ciemny, ale nie zapalał różdżki. Nie wiadomo, czy nie
natknie się na jakiegoś przypadkowego śmierciożercę, więc wolał mieć ten jeden
moment przewagi nad możliwym przeciwnikiem. Wyszedł zza zakrętu i nagle wpadł
na jakąś wysoką postać ubraną w czarną szatę. Zadziałał instynktownie i zielone
zaklęcie rozświetliło na moment korytarz. Skrzywił się i przeszedł nad martwym
ciałem tym razem rzucając się biegiem w stronę wyjścia.
Zostały
mu dwa zakręty, gdy usłyszał, że inni zauważyli jego zdradę. Krzyki wściekłości
doszły do jego uszu i zmobilizowały go do szybszego biegu.
W
końcu wybiegł na zewnątrz. Ciepłe, duszne powietrze, tak inne od tego w
lochach, wdarło się do jego płuc. Przez moment nie mógł zaczerpnąć oddechu, ale
słysząc szybkie kroki za nim, zmusił się, by iść dalej. Chwycił mocniej małe
ciałko, by nie ześlizgnęło się z jego ramion i zaczął szeptać uspokajające
słowa, które i tak nie przyniosły zamierzonego efektu. Chłopiec nadal płakał,
będąc w zbyt wielkim szoku, by się uspokoić.
Nagle
koło jego głowy świsnęło zielone zaklęcie. Instynktownie schylił się i
przyspieszył, błagając w myślach o jakiś cud. Ale nie nadszedł.
Harry
zobaczył, że wokół niego błyska zielone światło, a otaczające go ramiona
rozluźniły się. Sapnął, gdy upadł na wilgotną od rosy trawę. Dlaczego to się
stało? Obiecał, że go stąd zabierze. Chłopczyk uniósł głowę i popatrzył na
brata Syriusza z lekką urazą, która zaraz zmieniła się w przerażenie. Szare
oczy Blacka patrzyły w dal ponad jego ramieniem. Były bez wyrazu tak, jak wzrok
kota, któremu miesiąc temu wuj skręcił kark. Wuj Vernon wtedy powiedział, że
kociak już nigdy nie będzie miauczał pod jego domem i zaśmiał się tak
nieprzyjemnie, że Harry nie był w stanie powstrzymać łez. Tak jak teraz.
Potoczyły się po jego policzkach, gdy zrozumiał, że mężczyzna, który mimo
wszystko próbował go bronić, też już nie wstanie i nie weźmie go w ramiona, by
pomóc mu uciec.
Mały
Potter usiadł na ziemi, po czym szybko wstał. W jego stronę biegli jacyś
ludzie, a sądząc po ich minach, nie mięli dobrych zamiarów. Rzucił się do
ucieczki nie patrząc, gdzie biegnie. Łzy skutecznie utrudniły mu widzenie.
Odwrócił się na moment, by zobaczyć, że źli ludzie zwalniają i patrzą na coś
przed nim z przerażeniem. Nie zdążył zahamować i się obejrzeć, bo wpadł w silne
męskie ramiona, które docisnęły go mocno do szerokiej klatki piersiowej.
Krzyknął i zaczął się wyrywać starając się kopać i gryźć.
-
Spokojnie – odezwał się miękki głos tuż przy jego uchu. – Nie zrobię ci
krzywdy.
Znieruchomiał.
Powoli uniósł głowę, by napotkać straszne czerwone spojrzenie, które łagodził
delikatny uśmiech na przystojnej twarzy. Harry poczuł się nagle na swoim miejscu.
Wtulił zapłakaną twarzyczkę w ramię mężczyzny i rozpłakał się jeszcze
gwałtowniej.
- Co
się stało? Nie płacz już – wyszeptał dorosły i przeczesał dłonią niesforne
włoski chłopca.
- Ale
ja nie scem, zebyś umielał – wychlipał malec i spojrzał na niego z bólem w
zielonych oczkach.
- O
czym ty mówisz, Harry? Dlaczego miałbym umierać?
-
Sylius mnie psytulił i umalł i on tes mnie psytulił i tes umalł – wskazała
paluszkiem na martwe ciało Regulusa. Mężczyzna zmarszczył brwi.
-
Syriusz? Syriusz Black? A co on tu robi? – spytał czerwonooki i zerknął na
stojącego obok niego mężczyznę o czarnych oczach i takich samych włosach, który
tylko wzruszył ramionami.
-
Sprawdzę to – mruknął i odszedł szybkim krokiem w stronę lochów.
Wzrok
trzymającego dziecko mężczyzny przesunął się po twarzach śmierciożerców. Jego
spojrzenie nie było tak łagodne, jak gdy patrzył na Harry’ego.
- Co
tu się stało?
Nie
usłyszawszy odpowiedzi w jego oczach błysnął gniew. Przytulił mocniej
płaczącego chłopca do siebie i odnalazł wzrokiem Lucjusza Malfoya.
-
Kazałem ci się nim zająć. Dlaczego, do cholery, był z Blackiem, który,
notabene, jest martwy?
-
M-mój panie, myślałem...
-Błąd,
Malfoy! Nie miałeś myśleć, tylko wykonywać rozkazy! Czy to tak trudno zabrać trzylatka
do jego krewnych i ulokować w jakimś pokoju ze skrzatami do dyspozycji?!
Wszyscy wynocha stąd! I zróbcie coś z Blackiem – wskazał głową na młodszego z
rodzeństwa i odwrócił się ruszając w stronę sporej bramy.
Harry
uniósł głowę. Czy to znaczy, że ten mężczyzna nie zrobi mu krzywdy? Że wszystko
będzie okej? Już miał spojrzeć na swojego wybawcę, gdy nagle z ciała Regulusa
buchnęły płomienie. Z gardła Harry’ego wyrwał się krzyk. Swąd palonego mięsa
wywołał u niego mdłości. Usłyszał, że mężczyzna warczy z wściekłości jakieś
obelgi i przyspiesza kroku. Mały Potter schował twarz w szyi czerwonookiego.
Nie był w stanie powstrzymać głośnego płaczu.
Lord
Voldemort teleportował się na obrzeżach Zakazanego Lasu i zatrzymał się na
moment, by uspokoić płaczącego chłopca. Gdy po chwili kołysanie i miękkie słowa
nie dały efektu, przytulił malca do siebie i ruszył szybkim krokiem do zamku.
Westchnął z irytacją, gdy minął go duch Prawie Bezgłowego Nicka, który pokręcił
głową i stwierdził, że mógłby uspokoić dzieciaka, bo zaraz obudzi cały zamek.
Gdyby to było takie proste.
Przyspieszył
kroku i w końcu dotarł do gabinetu dyrektora. Wywarczał hasło i wszedł na
schody. Miał tylko nadzieję, że Dumbledore jest u siebie i jakoś pomoże mu
uspokoić dzieciaka, a przy okazji wyjaśni mu to, co miał mu wyjaśnić.
Otworzył
ciężkie drzwi bez pukania. Albus wydawał się już czekać na niego, a wraz z nim
Minerva McGonagall. Kobieta sapnęła, widząc, w jakim stanie jest dziecko w jego
ramionach i spojrzała na dyrektora oburzona.
- Jak
mogłeś mu pozwolić zabrać to biedne dziecko. Mówiłam ci, że nie zorientuje się
i zrobi malcowi krzywdę – zrugała starszego czarodzieja.
-
Dajmy się mu wytłumaczyć, Minnie – powiedział spokojnie Albus i wstał, by wziąć
dziecko z ramion Toma. Chłopiec jednak uczepił się mocno koszuli czerwonookiego
i rozpłakał się jeszcze głośniej. Riddle powstrzymał zirytowane warknięcie i
opadł na krzesło naprzeciw biurka sadzając sobie dziecko na kolanach. Otoczył
go ramionami dając mu choć odrobinę poczucia bezpieczeństwa.
- To
ty powinieneś się tłumaczyć, Dumbledore. Powiedziałeś, że pomożesz mi zakończyć
wojnę, ale najpierw musisz mi coś powiedzieć o Potterze. Więc słucham.
- To
nie jest takie proste jak ci się wydaje, Tom. Ja...
-
Powiedz mi, dlaczego osłony wokół domu chłopaka nie działały? – spytał
Voldemort kołysząc lekko płaczącego malca.
- Bo
okazało się, że Harry’ego nie łączą żadne więzy krwi z Dursleyami. Nie jest ich
siostrzeńcem.
- Jak
to? W takim razie czyje to dziecko? Samego Pottera? Adoptowane?
-
Obawiam się, że to trochę trudniejsze. Widzisz, Harry narodził się w dość
nietypowy sposób...
-
Przestań mówić zagadkami! Czyje to dziecko? – warknął, ale podświadomie znał
odpowiedź.
-
Twoje, Tom – wyszeptał łagodnie dyrektor. Stanął obok mężczyzny i pogładził
Harry’ego po główce. Płacz ucichł po paru sekundach, zamieniając się w czkawkę.
- To
niemożliwe. Powiedziałby mi – wyszeptał Riddle, po czym pokręcił lekko głową. –
Dlaczego mi nie powiedział?! Dlaczego to ukrył?!
-
Doskonale wiesz, dlaczego, Tom. Zostawiłeś go. Był na ciebie wściekły...
-
Wiesz, że musiałem! Wytłumaczyłem ci to! Miałeś mi pomóc i wtedy bym go
odzyskał! Jakoś... wyjaśnił mu to... A teraz jest za późno.
- O
czym ty mówisz, Tom? – spytał miękko Dumbledore.
- On
nie żyje – skrzywił się, gdy jego głos lekko się złamał.
- Co
się wydarzyło?
-
Malfoy opacznie zrozumiał rozkaz. Kazałem mu zająć się chłopcem, bo chciałem
wszystko przygotować. Znaleźć Pettegriew. Zniknąć. Załatwić wszystko. Ale ten
dureń zabrał chłopca i zamknął z Blackiem w celi. Nie wiem, co im robił, ale
jak tylko się dowiem... – zamilkł na moment tłumiąc wściekłość. – Poza tym
przez tych bęcwałów nie żyje Regulus Black, a chłopiec widział, jak palą jego
ciało.
- To
dlatego Harry jest taki przerażony – zrozumiał Dumbledore. – Skoro on nie żyje,
ty musisz sam zająć się chłopcem, wiesz o tym, prawda?
-
Oczywiście – wymamrotał Tom i przymknął oczy. – Co teraz?
-
Zrobimy tak, jak zaplanowaliśmy. Znikniesz jako Lord Voldemort. Umrzesz raz na
zawsze. Mam nadzieję, że zrobisz wszystko, by po tych wydarzeniach Harry był
szczęśliwy.
Riddle
spojrzał na chłopca, a jego wzrok zmiękł.
-
Dobrze się nim zajmę. Obiecuję.
- To
dobrze, bo w skrzydle szpitalnym czeka na was niespodzianka – uśmiechnął się
dyrektor. – Idźcie.
(Przyjmuję zakłady, jaki pairing yaoi się pojawi w kolejnej części!!! ;))
I jak zwykle proszę o komentarze :D
To zamknięta forma czy będzie ciąg dalszy? Nie mam pojęcia czym może być minitrylogia ;).
OdpowiedzUsuńZamordowano mi ulubionego bohatera w pierwszym odcinku. Eh...
Świetne rozpoczęcie. Jeżeli chodzi o parring to nw. Kurcze czekam z niecierpliwością na kolejną część. :*
OdpowiedzUsuńJaki pairing? Tom/Syriusz oczywiście! Podejrzewam, że Syriusz tylko zemdlał z wycieńczenia.
OdpowiedzUsuńBiedny, mały Harry. Rakie przeżycia! Będzie miał koszmary. Nie mogę się doczekać przepraw Toma z nim. I partnetem....
Pozdrawiam,
Astra
Zapowiada się ciekawie :D Paring? Stawiałabym na Tom/Syriusz gdyby nie to, że gdzieś wcześniej wpadło mi w oko "ojciec chrzestny". Chociaż jeszcze nic nie jest stracone. Znaczy... O ile Syri żyje... A mam nadzieję, że nie uśmierciłaś go już w pierwszym rozdziale! To by było wręcz barbarzyńskie. A jeśli nie Tom/Syri to moooożeee... Tom/James?
OdpowiedzUsuńMoże Syriusz ukrył synka przed Tomem właśnie w ten sposób. Przecież gdyby nagle został ojcem to jego partner (były partner?), by się domyślił wdzystkiego.
UsuńGdzieś w tekście było pytanie o to dlaczego mu (Tomowi) nie powiedział, że jest ojcem. Odpowiedź była niejasna.
Tom/James nie liczyłabym, bo Tom miał nadzieję, że uda mu się wytłumaczyć (czy naprawić), a teraz to niemożliwe, bo On nie żyje. Nie miałby tej nadziei skoro James nie żył już od 2 lat.
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się ten tekst, ale czemu Syriusz musiał zginąć? biedny malec, och jak cudownie, okazuje się, że to Tom jest jego ojcem, niech Voldemort odpowiednio teraz ukaże Malfloya...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia