-
Otwórz – rozkazał Snape ze strzykawką pełną eliksiru Zrastającego Kości z
dłoni.
Czy muszę? To coś smakuje obrzydliwie! – jęknął jego chowaniec,
brzmiąc bardzo podobnie do krnąbrnego pięciolatka.
Snape
zacisnął z rozdrażnieniem zęby. Kłócili się w kółko niemal pięć minut i
zaczynał mieć tego dość. W takich momentach, żałował, że jest w stanie
porozmawiać z ptakiem. Wcześniej było o wiele łatwiej, gdy musiał tylko
przytrzymać dziób jastrzębia, żeby go nie zamykał i zmusić go do przełknięcia
eliksiru.
-
Posłuchaj, potrzebujesz go, żeby poczuć się lepiej, więc przestań jęczeć i po
prostu go wypij! Już dawno byłoby po sprawie, gdybyś nie był tak cholernie
uparty!
Nie jestem uparty. Też byś
nie chciał go próbować. Osadza się na języku smakuje jak cierpkie winogrona,
ugh!
-
Chcesz jeszcze ponownie latać, czy nie?
Tak.
-
Więc otwieraj dziób i połknij eliksir, albo niech mi Merlin dopomoże, sam
otworzę ci ten cholerny dziób i wepchnę to do gardła.
Jastrząb
i czarodziej skrzyżowali spojrzenia na jedną nieskończoną minutę.
Potem
ptak poddał się, odwracając wzrok. Niech
będzie.
Otworzył
dziób.
-
To dla twojego dobra – przypomniał mu Snape, wkładając strzykawkę.
Fuj! Gdzie jest woda?
-
Proszę. – Severus uniósł kubek, żeby jastrząb mógł się napić.
Ptak
pił niemal dwie minuty, zmywając straszliwy smak. Potem uniósł głowę i burknął:
Jesteś wredny.
Snape
przewrócił oczami.
-
Wiem, jestem okropnym, paskudnym czarodziejem, bo daję ci eliksiry, które mają
naprawić ci skrzydła, prawda? Powinienem był od razu chwycić za młotem i cię
wykończyć.
Może to byłoby lepsze, niż
zażywanie tego, nadąsał się ptak.
-
Przestań. Przypominasz mi jednego z moich uczniów, oni też nieskończenie wiele
narzekają, kiedykolwiek muszę podać im coś na gorączkę czy przeziębienie.
Czasem mam ochotę nimi potrząsnąć.
Leczysz też uczniów?
-
Tych z mojego Domu. Jeśli mam pod ręką odpowiednie eliksiry. To szybsze, niż
wysyłanie ich do Skrzydła Szpitalnego, bo Poppy jest przepracowana, musząc
zajmować się trzema innymi Domami, a sam uczyłem się podstaw medycyny, jako
część mojego Mistrzostwa z Eliksirów. Potrafię diagnozować i leczyć pospolite
dolegliwości, nastawiać i łączyć złamane kości, leczyć rany i skaleczenia, a
nawet zszywać rany, jeśli to konieczne, choć przez większość czasu zaklęcia
dają sobie z tym radę. To dlatego wiedziałem, jak poradzić sobie z twoimi
skrzydłami.
Och. Jesteś całkiem bystry,
jak na czarodzieja. Gdzie moje śniadanie?
-
Masz okropne maniery przy stole, jak połowa znanych mi nastolatków – skarcił go
profesor. – Ale z drugiej strony, jesteś jastrzębiem, nigdy ich nie
potrzebowałeś.
Z
jakiegoś powodu, ten komentarz ukuł ptaka, który mruknął: Przepraszam, Severusie. Ale jestem głodny.
-
Proszę. – Położył martwą mysz, taką całkiem dużą, tuż przed jastrzębiem.
Ptak
zaczął natychmiast jeść, rozrywając gryzonia szponami i dziobem. W ciągu jakiś
dziesięciu minut, cała mysz została pożarta, wraz z futrem i kośćmi. Wydali
niejadalne części później – służyły, by wyczyścić jego wole, w których ptak
przechowywał zgromadzone jedzenie, zanim je strawił.
Pyszne. Dzięki.
-
Nie ma za co. – Severus szybko przetarł stół w laboratorium szmatką nasączoną
środkiem dezynfekcyjnym, po czym zabrał jastrzębia na nadgarstek i wrócił do
kwater na własne śniadanie.
Zaczął
jeść swoje zwykłe śniadanie, składające się z owoców, tostów, owsianki i
bekonu, gdy rozległo się pukanie do jego drzwi.
-
Wejść.
Drzwi
otworzyły się, wpuszczając Albusa Dumbledore’a.
-
Severusie, zacząłem się martwić, bo nie przychodziłeś na śniadanie przez ostatnie
trzy dni. Bałem się, że może jesteś chory.
Severus
unosi brew ze zdziwieniem. I w końcu
przyszedłeś zobaczyć, czy moje zwłoki nie gniją na podłodze?
-
Nie, nic mi nie jest, dyrektorze. Jem tutaj, ponieważ zajmuję się swoim
chowańcem. – Wskazał na młodego jastrzębia, który siedząc na swojej żerdzi,
zerkał na dyrektora z ciekawością.
-
Och, tak, rozumiem. – Dumbledore odwrócił się i obejrzał ptaka. – No, no, ale z
ciebie przystojniak, prawda?
Ptaszyna
natychmiast wyprostowała się i wydała z siebie zadowolony pisk. Jestem przystojny, czyż nie?
-
Nie pozwól mu wejść ci do głowy – wymamrotał Severus kątem ust.
-
I wyglądasz całkiem dobrze, biorąc pod uwagę twój wypadek – kontynuował
dyrektor, wyciągając małą sowią przekąskę i zaoferował ją ptaku.
Jastrząb
przyjął ją delikatnie. Mmm.
-
Ma maniery, jak na dzikiego ptaka – zauważył dyrektor, łagodnie głaszcząc
jastrzębia.
-
Och, wątpię, że jest dziki. Już kiedyś do kogoś należał, jest zbyt
przyzwyczajony do bycia wśród ludzi, by dorastać na wolności. Poza tym
myszołowy rdzawosterne nie pochodzą z Wielkiej Brytanii – odpowiedział Severus.
-
Tak, oczywiście. Cóż, dobrze widzieć, że związałeś się ze swoim chowańcem,
Severusie. Myślę, że odkryjesz, jak bardzo redukuje on stres całego dnia i że
możesz mu powiedzieć wiele rzeczy, nie martwiąc się, że zdradzi twoje sekrety.
Ja cały czas rozmawiam z Fawkesem, choć muszę przyznać, że czasem chciałbym,
żeby mógł mi odpowiedzieć.
Nie, nie chcesz tego,
zwłaszcza, jeśli twój feniks jest tak wyszczekany, jak mój jastrząb, pomyślał kwaśno Mistrz
Eliksirów.
-
Mówiłbyś inaczej, Albusie, gdyby zaczął ci odpowiadać. Czasem lepiej jest dla
chowańców być widzianym, a nie słyszanym.
Dziękuję ci bardzo,
Severusie!
-
Powiedziałbym, że on się nie zgadza – zachichotał Dumbledore.
-
Jest strasznie bezczelny.
-
Ma jakieś imię?
-
Nie w tym momencie. Próbuję wymyślić takie, które by do niego pasowało.
-
Jakieś przyjdzie ci do głowy – powiedział mądrze Dumbledore. – Nazwanie
chowańca jest ważne. Trochę tak, jak nazywanie dziecka.
Severus
skinął głową, choć poczuł się niekomfortowo z tym odniesieniem. Nigdy nie
uważał się za materiał na dobrego ojca, biorąc pod uwagę jego ostry sposób
bycia i niezdolność do właściwego wyrażania uczuć.
-
Jakieś wkrótce będzie miał.
-
Dobrze. Życzę ci, żebyś miał z nim wiele radości. Pasuje do ciebie, mój
chłopcze. – Podrapał jastrzębia ostatni raz, po czym odwrócił się do Mistrza
Eliksirów i zapytał: – Myślałeś może, gdzie mógł podziać się Harry? Minęły już
cztery dni, a nikt nie był w stanie go zlokalizować. Jestem bardzo
zaniepokojony, Severusie. Jesteś całkowicie pewien, że nie został zakładnikiem
śmierciożerców?
-
Albusie, już to przerabialiśmy. Gdyby Potter został schwytany przez
któregokolwiek śmierciożercę, nie byliby w stanie oprzeć się przechwalaniu się,
ani ukrywaniu tego przed swoim mistrzem. A gdyby on miał Pottera, wszyscy bylibyśmy wezwani, jako świadkowie jego
ostatecznego zwycięstwa nad chłopcem. Zrobiłby z tego bardzo jawne wydarzenie,
możesz być tego pewny. – Twarz Severusa skręciła się w grymasie. – Nie byłaby
to szybka i łatwa śmierć, Albusie. To mogę ci powiedzieć. Gdziekolwiek Potter
teraz jest, nie ma go z poplecznikami Sam Wiesz Kogo.
Albus
westchnął.
-
Nie żebym naprawdę chciał, by tam był, ale przynajmniej, ach, jak to mówią
mugole – nie szukalibyśmy wiatru w lesie.
-
W polu – poprawił go Severus. – Szukać wiatru w polu.
-
Myślisz, że jest możliwe, by był tak bardzo ranny , że nie byłby w stanie
szukać u nas pomocy? – zadrżał dyrektor.
-
Gdyby tak było, dlaczego nasze zaklęcia lokalizujące zawiodły? – Severus
skrzywił się. – Nie jestem nowicjuszem, jeśli o nie chodzi i ustawiłem je na
magiczną sygnaturę chłopca, a ona nie może zostać zafałszowana. Ranny, czy nie,
zostałby zarejestrowany, a tak się nie stało, co sugeruje mi, że w jakiś sposób
się przed nami maskuje. On nie chce być znaleziony, Albusie.
-
Ale dlaczego? Z pewnością, nie ma rzeczy tak strasznej, którą nie mógłby
podzielić się ze swoimi przyjaciółmi albo… jednym ze swoich nauczycieli?
-
Nie? – Severus uśmiechnął się drwiąco. – Zapewniam cię, dyrektorze, że istnieją
tak złe rzeczy. – Nigdy byś nie
zrozumiał, ponieważ nigdy nie byłeś w takiej depresji, by rozważać zakończenie
życia, Albusie Dumbledore. Nigdy nie balansowałeś na krawędzi otchłani, nie
patrzyłeś w zęby swojego najgorszego koszmaru, wiedząc, że to ty sam.
Zawsze byłeś kochany, podziwiany,
lubiany i nie potrafisz sobie wyobrazić, jak to jest być pogardzanym przez to,
kim jesteś, przez własnego ojca i wyrzutkiem w miejscu, które powinno być
świątynią. Och, nie, w żadnym wypadku! Ty, podobnie jak Złoty Chłopiec Jamesa
Pottera, miałeś zaczarowane życie, póki nie nadszedł Czarny Pan. – Jeśli
Hagrid ma rację, a jego intuicja jest zwykle strzałem w dziesiątkę, Potter był
przygnębiony i być może odszedł, by poradzić sobie same ze sobą. Wróci, gdy
będzie gotowy.
-
Jesteś tego pewny, Severusie?
-
Nigdy nie jestem pewny, gdy chodzi o Pottera. Chłopak mógłby doprowadzić
świętego do bluźnierstwa. Ale biorąc pod uwagę wszystkie dowody, moja teoria
wydaje się logiczna.
-
Ale bądź co bądź, nie powinniśmy przestać szukać – powiedział stanowczo
dyrektor. – Zakon też szuka, ale do niczego na razie nie doszli.
-
Chcesz powiedzieć, że kundel Black też nie był w stanie go wyśledzić? –
powiedział Severus, nie będąc w stanie powstrzymać satysfakcji w głosie. Wiedział,
że to małostkowe, ale wciąż nienawidził drugiego czarodzieja za wszystko, co
ten mu zrobił w szkole i co mu uszło na sucho. – Kiedyś mi się chwalił, że ma
najlepszy nos w Wielkiej Brytanii.
-
Ech, cóż, to też nie był w stanie znaleźć Harry’ego. Szukał go cały wczorajszy
dzień i wrócił z niczym.
Severus
prychnął.
-
Figurant. Black zawsze był przeceniany.
Może zamiast niego powinni
spróbować ptaka,
zasugerował jastrząb. Nikt nie umie tak
śledzić jak jastrząb. Założę się, że mógłbym znaleźć kogokolwiek zechcesz,
gdybym tylko wiedział, jak wygląda. Jeśli mogę dostrzec mysz z odległości ponad
stu jardów, mogę znaleźć Harry’ego Pottera.
Dumbledore
spojrzał na ptaka.
-
Rozmowny jest, prawda?
-
Tak. Ma opinię na każdy temat – powiedział sucho Severus. – Próbowałeś
kiedykolwiek szukać ptasiego punktu widzenia, Albusie? Znaczy, wykorzystać
ptaka, by spróbować kogoś wyśledzić?
Starszy
czarodziej wyglądał na zamyślonego.
-
Cóż, nie, nie myślałem o tym. Znaczy, używamy sów do przesyłania wiadomości,
ale nigdy nie myślałem, by ptak był zdolny odnaleźć ludzi. Muszą być do tego
szkolone, a nie znam nikogo, kto byłby chętny poświęcić czas i cierpliwość, by
wyszkolić ptaka – większość nie jest aż tak bystra, wiesz. Nawet nasza sowa,
podczas gdy jest mądrzejsza od zwykłych sów, nie jest na tyle inteligentna, by
wykonać taką robotę. Nie, Severusie, to nie zadziała. Odnajdywanie ludzi wymaga
pewnego stopnia inteligencji u ptaków, którego nie posiadają, ale to wciąż
ciekawy pomysł.
Hej! Nazywasz mnie głupim?, zaskrzeczał ze złością
jastrząb. Z całą swoją wyższą
inteligencją, o starożytny, nie byłeś w stanie znaleźć jednego zagubionego
dzieciaka. Założę się, że mógłbym go znaleźć w ciągu dwóch sekund, cholerny
arogancki ignorancie, i nie potrzebowałbym ludzi, żeby mnie trenowali!
-
No, no, jest dość temperamentny, prawda? – zauważył starszy czarodziej. – Cóż,
jak to mówią, jaki pan, taki chowaniec, ech, Severusie?
Severus
nie odpowiedział, zbyt zajęty przygryzaniem warg od środka.
Ach, tak? Więc żal mi
twojego, bo prawdopodobnie jest tak wielkim dupkiem, jak ty sam! A myślałem
sobie, że jesteś miłym staruszkiem, bo mnie głaskałeś i dawałeś przekąski! Ha!
Ostatni raz dałem się nabrać na ten podstęp.
Dumbledore
spojrzał na ptaka podejrzliwie.
-
Może jest marudny, bo nie może latać.
Nie, starcze, jestem poważnie
wkurzony!
-
Severusie, może powinieneś założyć mu kaptur – zasugerował dyrektor,
spoglądając na Mistrza Eliksirów, który wydawał się dostać napadu kaszlu. –
Mogę to zrobić, ponieważ, ach, wydajesz się mieć w tym momencie mały problem.
Spróbuj, wielki cymbale, a
będziesz się uczył na nowo, jak rzucać zaklęcia.
Jastrząb
znacząco kłapnął ostrym jak brzytwa dziobem.
Na
ten ruch, Snape opanował się i powiedział:
-
Albusie, nie jest do ciebie zbyt bezpieczne do niego podchodzić, gdy jest w
takim nastroju. Ma skłonność do kłapania, a nie chciałbyś, żeby Poppy musiała
przyczepiać ci palec, prawda? Poradzę sobie z nim.
Dumbledore,
który był już bliski próby założenia jastrzębiowi kaptura, szybko wycofał się.
-
Ty wiesz najlepiej, Severusie. To twój chowaniec.
To prawda i nie masz pojęcia,
jak bardzo jestem z tego powodu wdzięczny!
Severus
wstał i podszedł do swojego bardzo zirytowanego jastrzębia, cmokając z
dezaprobatą.
-
Cicho! Nie ma sensu robić takiego przedstawienia. – Zaczął drapać pierś
jastrzębia.
Słyszałeś, co powiedział! Nie
jestem głupi, Severusie. Prawdopodobnie jestem mądrzejszy od połowy ludzi w tej
szkole, sam tak powiedziałeś.
-
Tak, wiem. A teraz proszę, uspokój się – rozkazał Mistrz Eliksirów, wciąż
głaszcząc ptaka. Potem dodał tonem, który tylko jastrząb mógł usłyszeć: –
Prawie się udusiłem, gdy nazwałeś go aroganckim ignorantem. Nie wiedziałem, że
znasz takie obelgi.
Pamiętam, co usłyszę, w
przeciwieństwie do niektórych ludzi, - prychnął ptak i spiorunował Dumbledore’a wzrokiem.
-
Cóż, naprawdę muszę już iść. Zobaczymy się więc na kolacji, Severusie?
-
Tak. Życzę miłego dnia, sir – zdołał powiedzieć Severus na pół normalnym tonem.
Tak, zjeżdżaj i poszukaj
drugiej połowy swojego doskonalszego mózgu. Jeśli właśnie z tym musi się
mierzyć ten dzieciak Harry, nic dziwnego, że nie chce być znaleziony.
Severus
czekał, póki drzwi się nie zamkną i nie będzie pewny, że nie zostanie
podsłuchany, zanim zaczął się szaleńczo śmiać. Roześmiał się tak głośno, że
zaczął sapać.
Choć
czuł się zmuszony do upomnienia nieco swojego zadziornego jastrzębia.
-
Naprawdę nie powinieneś tak mówić o dyrektorze. To brak szacunku.
Tak jak mówienie, że
wszystkie ptaki to durnie. Mój pomysł był świetny, a on po prostu… odebrał to
jako swego rodzaju żart. Rozgniewałem się.
-
Dyrektor jest nieco… tradycjonalny w swoich poglądach. Jest również moim
pracodawcą i dlatego proszę, żebyś hamował się w jego obecności.
Biedactwo. Czy to oznacza, że
nie mogę mu przearanżować brody? Albo przypadkiem odgryźć palca?
-
Dokładnie. Twoje zachowanie odbija się na mnie, a jeśli nie chcesz polować na
żarcie w deszczu i mieszkać w chacie, bądź tak uprzejmy do tego… starego
ignoranta… jak tylko możesz. Naucz się gryźć w język, tak jak ja.
Kree-awk! Nie ma z tobą
żadnej zabawy, Severusie!
-
Zgadzasz się? – zapytał surowo Snape.
Okej. Nie chcę zostać
bezdomnym. Ale gdy tylko będę mógł znowu latać i jakoś tak się stanie, że będę
się wznosił, a on przyjdzie… cóż, ptaki są zbyt głupie, by właściwie celować i
popuszczamy gdziekolwiek się da… więc…
-
Ptaku, jesteś niemożliwy!
Jaki pan, taki chowaniec.
I
Snape po raz drugi tego dnia zaczął się konwulsyjnie śmiać. To był rekord. Nie
śmiał się w taki sposób od śmierci Lily.
Ale
Mistrz Eliksirów nie śmiał się piątkowego wieczoru, gdy poczuł palenie długo
uśpionego Znaku na jego lewym nadgarstku. Właśnie wrócił ze szlabanu z Goylem,
kiedy to nadzorował Ślizgona, gdy ten kroił w kostkę konserwowaną szczurzą
wątrobę oraz jajniki kraba i dopiero co usiadł z filiżanką herbaty, jastrząb
przykucnął na jego ramieniu, zamierzając w końcu ujawnić imię, które wybrał dla
swojego chowańca, gdy Znak zapłonął.
Severusie, co się dzieje?
Boli cię?
-
Nie. Nie… w taki sposób, jak myślisz.
Ale cię boli. Jesteś chory?
-
Nie. Skąd o tym wiesz?
Mogę poczuć, jak twoje
mięśnie mężnieją, oddech przyspiesza i staje się urywany, jak wtedy, gdy jest
się przestraszonym lub rannym. Tak wygląda zdobycz tuż przed tym, jak jastrząb
uderza, by zabić,
wyjaśnił chowaniec, instynktownie wiedząc, jak to jest polować i zabijać, choć
nie umiał sobie przypomnieć, by kiedykolwiek coś upolował.
-
To minie gdy tylko… odpowiem na wezwanie.
Jakie wezwanie? Od dyrektora?
Severus
prychnął.
-
Pewnie, że nie. Albus by się zmoczył, gdyby wywołał u mnie taki ból. Świadomie,
oczywiście – dodał z cynicznym uśmiechem, ponieważ nieświadomie Dumbledore
wywołał mu więcej bólu niż tysiąc Mrocznych Znaków.
Więc kto ci to robi? Powiedz,
a rozerwę go na strzępy! Wyrwę mu wątrobę, wydłubię oczy! Nikt nie będzie
krzywdził mojego czarodzieja!
Severus
pospiesznie uspokoił rozszalałego jastrzębia, którym był poza tym, że nie był w
stanie latać.
-
Nie ma rzeczy, którą mógłbyś zrobić, by go powstrzymać, odważny ptaku. Taką
cenę muszę płacić za bycie podwójnym agentem.
Podwójnym agentem? Nie rozumiem.
Kim jesteś… och! Jesteś szpiegiem, który obserwuje mrocznego czarodzieja, który
zabija tych wszystkich mugoli i w ogóle, prawda?
-
Tak. I jako szpieg, muszę udawać, że jestem lojalnym śmierciożercą. A teraz idź
szybko na swoją żerdź. Nie mam wiele czasu, bo najlepiej tego nie odkładać,
kiedy Znak zaczyna palić – pospieszył ptaka Severus, ostrożnie odkładając go na
jego żerdź i mocując go dla bezpieczeństwa, choć nie zakładał mu kaptura.
Musisz iść, Severusie?
-
Tak. Nie martw się. Wrócę – zapewnił go Severus, zaciskając mocno usta. Nie
zawracał sobie głowy wspominaniem, że to, w jakim stanie wróci, zależy tylko od
kaprysu potwora, który go wezwał.
Potem
opuścił swoje kwatery, szukając wyjścia z zamku, a gdy tylko znalazł się za
bramą, aportował się do miejsca, gdzie czekał na niego Czarny Pan.
Zgodnie
z przewidywaniami Severusa, Voldemort nie był w dobrym humorze. Łagodnie
mówiąc. Świadczyło o tym kilka wypalonych śladów na podłodze starej biblioteki
Dworu Riddle’ów. Glizdogon kulił się i szlochał w kącie, będąc już ukaranym
przez zdenerwowanego czarodzieja.
Severus
przełknął żółć – to był bardzo zły znak.
-
Wzywałeś, panie? – zapytał, podchodząc szybko, by zwyczajowo ukłonić się
głęboko, uklęknąć i pocałować brzeg szaty Voldemorta niczym grzeczny sługa.
Dawno temu pozbył się pragnienia wymiotowania i plucia na szaty tego drugiego,
bo w innym wypadku już byłby martwy i spalony.
-
Ach, Severus. Zastanawiałem się, co trzyma cię tak długo – wymruczał Voldemort,
a jego czerwone oczy ze źrenicami w szparki błyszczały osobliwym pragnieniem.
-
Wybacz mi, mój panie. Przybyłbym wcześniej, ale stary głupiec wciąż zajmuje
mnie nauczaniem tych małych durni…
-
I poszukiwaniami Harry’ego Pottera, tak?
-
Tak, mój panie. – Severus poczuł, jak włoski na jego karku się jeżą.
-
I znaleźliście już chłopca, Severusie?
-
Nie, panie. Jeszcze nie.
Oczy
Voldemorta zwęziły się.
-
A dlaczego nie, mój mały warzycielu? Z pewnością twoje umiejętności są na tyle
wysokie, byś mógł zlokalizować jednego małego piętnastolatka, czyż nie? Więc
dlaczego wciąż jest zaginiony? Niemal tydzień, a nie ma po nim śladu.
Severus
poczuł, jak krew zamarza w jego żyłach. Voldemort używał pieszczotliwych
przezwisk tylko, gdy był wściekły i zamierzał zadać poważną karę, dokładnie jak
jakiś szalony ojciec, który mówi dzieciom, że je kocha, a potem bije je na
śmierć.
-
Potter ma… jakąś taką małą umiejętność ukrywania się, panie. I posiada Pelerynę
Niewidkę.
Łuszcząca
się dłoń Voldemorta zacisnęła się na kołnierzu Severusa, wyszarpując mężczyznę
do góry aż na czubki palców.
-
Nie aż tak dobrą, mój drogi Severusie! Ja również go szukałem i nie udało mi
się go znaleźć. To sugeruje, że gdzieś jest ukryty. Nie wiesz przypadkiem,
gdzie, warzycielu?
-
Nie, panie.
-
Bo jeśli nie potrafię go odnaleźć, musi być ukryty gdzieś w Hogwarcie. A co z
tym idzie, ty powinieneś wiedzieć,
gdzie jest, będąc moim pierwszym agentem. Dlaczego nie wiesz?
-
Wybacz, mój panie. Nie istnieje żadne usprawiedliwienie mojej opieszałości – zaczął
Severus, wiedząc, że nic co powie nie złagodzi gniewu Voldemorta, a każda próba
zaprotestowania tylko bardziej rozzłości diabła.
-
Masz rację, nie ma – syknął zimno Voldemort. – Zawiodłeś mnie, Severusie Snape.
Chcę, żeby się znalazł. Żebym mógł zmierzyć się z nim i ostatecznie zabić, jak
wymaga przepowiednia. Rozumiesz? – Dłoń zacisnęła się mocniej na kołnierzyku
szaty Snape’a.
-
Tak, panie – zdołał powiedzieć Snape mimo miażdżącego nacisku. – Wybacz mi.
Voldemort
oblizał usta.
-
Wielce mnie zawiodłeś, moje dziecko. Ufałem ci, a mnie zdradziłeś. Tego nie
można wybaczyć. Ani trochę.
Severus
wzdrygnął się na widok gorliwości we wzroku drugiego czarodzieja. To będzie zła
noc.
Voldemort
wyjął różdżkę.
-
Dam ci nauczkę, mój warzycielu. – Uśmiechnął się uśmiechem sadysty, który
zamierza zrugać kolejną schwytaną duszę. – Crucio.
Snape
musiał dać draniowi punkt za kreatywność. Voldemort wiedział, jak używać
Cruciatusa, celując w pojedyncze punkty na ciele osoby, żeby wywołać jak
największy ból, a jednocześnie by ofiara do końca oddychała. Był ekspertem w
ocenie, jak wiele bólu można znieść, zanim się zemdleje i zrujnuje jego zabawę.
Niestety
Severus potrafił wytrzymać wiele bólu przez swoje doświadczenia z dzieciństwa i
nie łamał się tak łatwo, jak Glizdogon. Więc Voldemort karał go przez dłuższy
czas, co tylko zaostrzyło jego apetyt. Wywoływanie bólu było jego ulubioną
rozrywką i minęło zbyt wiele czasu, zanim się nasycił.
Ale
ostatecznie bestia została zaspokojona i Voldemort opuścił różdżkę,
wypompowywując z Mistrza Eliksirów emocjonalną boleść i wypijając ją niczym
ognistą whiskey. Od czasu jego „wskrzeszenia”, Voldemort odkrył, że potrzebuje
czegoś więcej niż tylko namacalne wyżywienie – potrzebował też karmić się
rozpaczą, bólem i strachem, całkiem jak demon. Odkrył, że ból Mistrza Eliksirów
smakuje słodko i odpowiednio napełnia jego potrzeby.
Trącił
wyczerpanego czarodzieja czubkiem swojego pantofla.
-
Nie zawiedź mnie ponownie. Wybaczono ci, Severusie.
Machnął
różdżką i Severus został deportowany niedaleko bram Hogwartu.
Severus
nie wiedział, jak pokonał drogę do swoich kwater bez tracenia przytomności.
Jednak w jakiś sposób udało mu się – to ten niezłomny upór pozwalał mu robić
to, co niemal niemożliwe i szedł na nogach, które groziły, że załamią się pod nim,
ogarnięte spazmami okropnego bólu. Wypił eliksir przeciwbólowy, który zawsze
nosił przy sobie, zanim rozpoczął podróż – stłumił najgorsze skurcze na tyle,
że mógł przejść przez błonia i do sekretnego przejścia, aż w końcu przez drzwi
swoich kwater.
Zdołał
tylko zatrzasnąć drzwi, zanim upadł na ziemię – jego samochwalstwo już dłużej
nie było w stanie utrzymać go w pozycji pionowej.
Jastrząb
odpłynął na swojej żerdzi, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Uchylił oczy,
zerkając w stronę wejścia i ku swojej wielkiej uldze, zobaczył Severusa,
wchodzącego do pokoju.
Potem
zobaczył, jak wysoka postać chwieje się i upada, lądując z głuchym odgłosem na
dywanie.
Severus! Co się stało? – zapiszczał, a przerażenie
przebiegło przez niego na widok Mrocznego Obrońcy, leżącego na ziemi. Severus!
Czerwona
mgiełka zasłoniła mu umysł, ale poprzez mroczną agonię, mógł usłyszeć
skrzeczenie jastrzębia. Jastrząb… gdzie?
Tak, mój jastrząb… pomyślał mętnie Snape, próbując się skupić mimo drżeń i
spazmów, które go rozrywały. Jego chowaniec go wołał. Zdołał unieść głowę i
wysyczeć odpowiedź, mając nadzieję, że uspokoi jastrzębia na tyle, by nie
próbował zeskoczyć z żerdzi, powodując kolejne rany.
-
… nic mi nie będzie… nie martw…
Nie martwić się? Jak możesz
tak mówić? Ty… cały się trzęsiesz i drgasz, jak królik, który zaraz ma umrzeć!
Co on ci zrobił?
-
… zwyczajny… Cruciatus…
Cruciatus? Ta… klątwa
torturująca? –
krzyknął przerażony jastrząb. Znał tą klątwę, przypominał sobie jednookiego
mężczyznę, który o niej mówi… demonstruje ją na pająku… ale żeby zobaczyć
rzeczywisty jej efekt na człowieku… zwłaszcza na tym, na którym mu zależy… Drań! Pieprzony, nędzny drań! Zabiję go za
to! Zrobię to! Zabiję go!
Severus
odczuwał zbyt wielki ból, by się zastanowić, jak to możliwe, że jego chowaniec
zna klątwę Cruciatus – był ledwie przytomny i jedyną rzeczą, o której mógł
myśleć było to, że jego jastrząb wściekł się na jej wspomnienie i musiał go
uspokoić, zanim jego chowaniec zrobi sobie krzywdę. Jego skrzydła były już
prawie uzdrowione i ostatnią rzeczą, jakiej drapieżnik potrzebował, było
ponowne ich złamanie.
Próbował
się podnieść, ale odkrył, że jego nogi nie chcą współpracować, a w ramionach
nie ma ani odrobiny siły. Cholera! Muszę…
go uspokoić… Powoli oparł się na łokciu. Potem na drugim. Następnie zaczął
czołgać się po dywanie.
-
Uspokój się… nie chcesz ponownie złamać skrzydeł… prawda? – wybełkotał,
zatrzymując się, gdy uderzyło w niego kolejne drżenie.
Ja? A co z tobą? Nie możesz
nawet chodzić!
-
… to ryzykowna gra… najniebezpieczniejsza…
Złapał
z trudem powietrze, zakaszlał, po czym ponowił swój pełzający ruch po dywanie.
Dlaczego to robisz? Dlaczego? Jastrząb zadrżał na swojej
żerdzi, desperacko żałując, że nie może latać.
-
… muszę… obiecałem… jedyny sposób, by Lily była bezpieczna…
Kto?
-
Lily Evans… kochałem ją… a potem ją straciłem… byłem głupcem… poślubiła
Pottera… a obiecałem jej, że będę chronił ją i jej syna… złożyłem przysięgę…
nie musiałem, i tak bym to zrobił, ale mi nie ufała, bo byłem śmierciożercą…
Dumbledore nigdy jej nie powiedział, że byłem szpiegiem…
Dumbledore o tym wie? O tym,
co ci robi ten drań?
Severus
przygryzł wargę aż do krwi. Potem wysapał:
-
…Oczywiście, że wie… wie co… on robi… kiedyś był jego nauczycielem… ale znałem
ryzyko… to był jedyny sposób na zdobycie dobrych informacji… i byłem jedyną
osobą, która mogła to robić… wciąż jestem…
Mógł
teraz widzieć jastrzębia, chodzącego w te i we wte po żerdzi z oczami
wytrzeszczonymi w przerażeniu.
Powiedz mu, żeby wybrał kogoś
innego. Nic nie jest tego warte! Nic!
-
…nie mogę… zobowiązałem się do zniszczenia go… nawet gdybym chciał… nie mógłbym
odejść… nie jako wolny człowiek… - Severus odetchnął głęboko i podczołgał się
jeszcze nieco bliżej. – Tylko w tym jestem dobry… perfekcyjny szpieg. Nie mam
rodziny, nikogo nie obejdzie, jeśli umrę, wszyscy, których kochałem, nie żyją…
nie może mnie zranić mocniej niż fizycznie… nie rozumiesz tego?
Niemal
dotarł do żerdzi.
Nie! Nie rozumiem, Severusie…
oni cię zabijają… a ty im na to pozwalasz…!
-
Jeszcze nie jestem martwy, głupi ptaku… to jedyny sposób…
Nie, mylisz się. Nie jesteś
sam. Mi na tobie zależy.
Już
prawie. Jego ręka musnęła drewno żerdzi. Zamarł, sapiąc z trudem i czując,
jakby jego mięśnie zmieniły się w wodę.
-
Wiem. Ciągnie swój do swego… Hagrid miał rację… oboje jesteśmy roztrzaskani… ty
od zewnątrz, ja od wewnątrz… złamani na pół…
Co masz na myśli? Nie jesteś
złamany, Severusie.
-
Jestem… po prostu tego nie widzisz… kiedy Lily umarła… moje serce się
roztrzaskało… i teraz nie mam nic…
To nie prawda! Masz mnie.
Jego
dłoń zacisnęła się wokół żerdzi i zdołał się podciągnąć, opierając na niej.
-
Tak. Mam ciebie. Dwa rozbite stworzenia, które się odnalazły. Co za… ironia. –
Wykrzywił usta w kwaśnym grymasie. – Uspokój się. Zanim zranisz się w skrzydła.
Walić moje skrzydła! – krzyknął jastrząb, po czym
skoczył na trzy stopy do ramienia Severusa.
Severus
stłumił chęć skrzywienia się, bo nawet mimo niewielkiej wagi jastrzębia, jego
ramię eksplodowało wielkim bólem.
-
N-nie spędziłem tylu godzin na leczeniu ich, żebyś to teraz wszystko zrujnował.
Wiem. Severusie… ty uleczyłeś
mnie. Ja mogę wyleczyć ciebie. Jastrząb zaczął puszyć jego czarne włosy, wydając z siebie
dziwnie zawodzące dźwięki.
Mistrz
Eliksirów osunął się na podłogę.
-
Głupi ptaku… nie można zszyć złamanego serca…
Mogę spróbować, nalegał jastrząb.
Usta
Snape’a wykrzywiają się w czymś, co może być krzywym uśmiechem.
-
Nie powinieneś się do mnie przywiązywać… wkrótce będziesz umiał znowu latać…
odlecisz wolny, jak do tego zostałeś stworzony…
Dzięki tobie. Ty mnie
uratowałeś.
-
Prawda… zrobiłem chociaż jedną dobrą rzecz. – Czuł, jak powili zanurza się w
szare, pełne cieni królestwo, w którym na pewien czas, ból przygasa. Ale
walczył z tym. Istniała jeszcze jedna rzecz, którą musiał powiedzieć. – W końcu
wybrałem ci imię – wychrypiał. – Wybacz… że tyle to zajęło. Musiałem
zdecydować, ale w końcu… Sądzę, że Freedom, to dobre imię. Jastrzębie powinny
być wolne…
Freedom, zaświergotał jastrząb,
wypróbowując nowe imię. Wydawało się dobre. Prawidłowe. Tak. Jestem Freedom. Niedługo polecę wolno na własnych skrzydłach.
Podoba mi się, Severusie.
Spojrzał
na czarną głowę, która zawisła na jednej stronie.
Severus? Severus? Spanikowany, mocno
przyszczypnął dziobem ucho czarodzieja.
Mistrz
Eliksirów jęknął.
Severusie, nie opuszczaj
mnie. Proszę! Nie umieraj! Nie umieraj… nie jak Cedric! Proszę!
Nie
dostał odpowiedzi. Przerażony ptak nazwany Freedom wiedział jedną rzecz.
Potrzebował pomocy. Muszę kogoś wezwać.
On okropnie potrzebuje pomocy. Ale kogo? Pomyśl! Jesteś mądry. Myśl! Kto cię
stąd usłyszy?
Jastrząb
zamknął oczy. I przypomniał sobie, jak Severus siedzi na kanapie, woła jedno
pojedyncze imię i za każdym razem otrzymuje odpowiedź.
Otworzył
oczy, nabrał powietrza i zaskrzeczał: TWIXIE!
Potem
zaczął się modlić, żeby skrzat domowy rozumiał język jastrzębi.
Minęła
minuta.
Dwie.
Freedom stracił nadzieję.
A
potem rozległ się cichy trzask i znajomy głos:
-
Panie Severusie? Dlaczego pana chowaniec mnie zawołał?
Skrzatka
rozejrzała się, poszukując wysokiego czarodzieja i sapnęła, jedną ręką
zasłaniając usta.
-
Słodki Merlinie! Panie Severusie! Nie znowu! Sprowadzę pana Hagrida!
Pomóż mu!
-
Właśnie to robię! Pan Hagrid będzie wiedział, co robić – powiedziała skrzatka,
po czym zniknęła.
Freedomskulił się żałośnie na ubranym w czerń ramieniu, przeczesując włosy swojego
czarodzieja, jednocześnie oferując mu takie pocieszenie, jak tylko mógł i
żałując, że nie wie, jak naprawić złamane serce.
Wiele razy słyszałam, "po co to tłumaczę, skoro nic z tego nie mam". Otóż mam - was, czytelnicy. Dlatego po raz kolejny zwracam się z prośbą, byście poświęcili dosłownie 2 minuty i wspomogli mnie finansowo, nie wydając ani grosza z własnej kieszeni.
Zalogujcie się na stronę http://shumoney.site/6759913869103/
Logowanie jest bardzo proste: klikacie JOIN US TODAY, potem podajecie jakiś login, swój mail (może byś stary, bo nie trzeba nawet go potwierdzać), wymyślacie hasło, powtarzacie je i przepisujecie cztery cyferki, podane na obrazku i tyle! Możecie zapomnieć, co przed chwilą robiliście XD
Dziękuję wszystkim, którzy już to zrobili - 13 osób! Jesteście najlepsi.
Wciąż brakuje mi 27.
Jeszcze raz z góry wam dziękuję ;)
Rozdział jak zawsze wspaniały scen rozmowy dyrektora i Severusa i Wolności wole Freedom a propos polecam piosenkę George Michaela o tym tytule a kolejna część rozdziały również ciekawa dziękuje za tłumaczenie z niecierpliwie czekam na kolejny rozdział pozdrawiam Gosia
OdpowiedzUsuńPs. zalogował się za tym czymś o co prosiłaś powodzenia
Fajne opowiadanie i fajnie je tłumaczysz. Z niecierpliwością czekam na więcej. Bardzo jestem ciekawa co będzie dalej. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńMir
Ps. Zalogowana z linka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, o tak nasz jastrzab bardzo się wkurzyl na dyrektora i mamy też inną twarz Severusa pogodna, radosna, tak powstrzymywał się przed śmianiem z Dumbledora jak ten sie wkurzył...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia