Ta noc była trudna dla Freedoma, który pomimo eliksiru
przeciwbólowego, został zasypany wspomnieniami ze swojego poprzedniego życia,
wspomnieniami z problematycznego i pełnego zaniedbań życia w miejscu zwanym
Privet Drive numer 4. Jastrząb zadrżał i machnął skrzydłami przez sen, gdy
długo tłumione wspomnienia zaczęły do niego powracać.
- Od teraz będziesz
spał tutaj, chłopcze – warknął wielki, gruby mężczyzna z najeżonym wąsem, który
teraz wiedziałem, że jest moim wujem Vernonem.
- Ale dlaczego? –
zapytałem, a miałem jakieś pięć lat.
- Żebyś nie zaraził
Dudleya swoim dziwactwem – warknął, szarpiąc za drzwi do komórki pod schodami,
gdzie ciotka Petunia trzymała wiadro do mycia podłóg i jakieś stare szmaty. –
Słyszałem, co zrobiłeś dzisiaj w szkole , że skończyłeś na dachu i musiałeś być
ściągany przez nauczyciela. Jak inaczej nazwiesz coś takiego, huh?
- To był wypadek,
wujku Vernonie! – zapłakałem, bo w ogóle nie podobał mi się wygląd komórki.
Była ciemna, straszna i pewnie pełna pająków. – Bałem się, bo Piers i Devon
mnie ścigali i chciałem tylko znaleźć miejsce, gdzie mógłbym się ukryć –
paplałem, wiedząc, że lepiej w ogóle nie wspominać, że Dudley też był w to
zamieszany. Wuj nigdy nie chciał słyszeć ani jednego złego słowa przeciw
swojemu synowi, tak samo jak ciotka. – Nigdy więcej tego nie zrobię. Obiecuję!
- To prawda,
chłopcze. Nie zrobisz tego ponownie. – Trącił mnie swoim mięsistym palcem. – A
teraz bierz swój kościsty tyłek do środka i masz tam zostać, póki nie powiem
ci, że możesz wyjść!
Moje oczy wypełniły
się łzami, ale wiedziałem, że płacz nigdy ani trochę nie pomaga.
- Nie, proszę! Będę
grzeczny! Boję się ciemności i tam jest zimno.
- Przyzwyczaisz
się. A teraz przestań się mazać i właź… do środka! – rozkazał wuj Vernon, po
czym uniósł mnie za tył mojej koszulki i wepchnął mnie do komórki.
Wylądowałem ciężko,
ocierając swoje golenie o drewnianą podłogę, a potem drzwi zamknęły się i
usłyszałem kliknięcie zamka.
Wstałem, ignorując
kłujący ból w swoich łydkach i uderzyłem pięściami w drzwi, krzycząc głośno.
- Wypuść mnie!
Proszę! Przepraszam! Nie zrobię tego ponownie!
Nie wiedziałem, jak
długo to w kółko powtarzałem, póki mój głos nie zrobił się ochrypły i
przykucnąłem przy drzwiach, gdzie widać było słaby promyk światła, drżący i
skomlący, jak pies zagubiony w ciemności.
Strach stłumił moje
łzy i modliłem się tylko, by ciotka Petunia przyszła mnie wypuścić, ale musiała
zgodzić się z wujem, bo nigdy nie przyszła i w końcu zasnąłem tam w ciemności,
całkowicie sam, za wyjątkiem pająków.
To wtedy nauczyłem
się, że jestem dziwadłem, niezdolnym do obcowania z normalnymi ludźmi i
marzyłem całym swoim sercem, bym mógł być normalny.
Komórka pod
schodami stała się moim domem na następne sześć lat. Zostawałem do niej wrzucany
za każdym razem, gdy tylko ciotka Petunia lub wuj Vernon chcieli mnie usunąć z
drogi, jak gdy Vernon miał kolację z Ważnymi Ludźmi albo gdy Petunia
denerwowała się na mnie za przypalenie kolacji, albo gdy Dudley kłamał i mówił,
że to ja coś zniszczyłem. Czasami bycie odesłanym do komórki było związane z
szybkim pstryczkiem w ucho albo klapsem w tyłek, ale przez większość czasu
ciotka lub wuj tylko wskazywali palcami, a ja wchodziłem tam, jak zły pies w
schronisku.
Dudley uwielbiał,
gdy byłem zamykany w komórce, bo wtedy mógł skakać po schodach, czym sprawiał,
że spadał na mnie cały kurz i pajęczyny . Jednak przyzwyczaiłem się do tego i
dłużej nie poświęcałem temu uwagi. Pająki nie były takie złe, nie krzywdziły
mnie i udało mi się przemycić do komórki latarkę z pękniętą górą, ale była
wystarczająco jasna, że mogłem widzieć i skulić się pod starym, poszarpanym
kocem na cienkim materacu, który był moim łóżkiem. Czytałem niektóre ze starych
komiksów Dudleya pod kocem i jedyną książkę z oślimi rogami, którą posiadałem,
daną mi przez sąsiadką – panią Figg.
Nazywała się „Kto
zje zielone jajka sadzone?” Dr. Seussa i zapamiętałem ją dawno temu.
Wywoływała u mnie
uśmiech, gdy czytałem, jak głupi mężczyzna odmawia zjedzenia zielonych jajek i
szynki i przechodzi przez rozmaite rzeczy, by ich nie jeść. Czasem sam zjadłbym
zielone jajka, szynkę czy nawet zieloną wątróbkę. Nigdy nie miałem dostatecznie
dużo jedzenia, nie mogłem siedzieć przy stole z moimi krewnymi i czasami
zapominali mnie nakarmić po tym, jak sami zjedli.
Przyzwyczaiłem się
do lekkiego jedzenia – kawałków tostu, małych kanapek z pojedynczym plasterkiem
sera i chleba, czasami kawałkiem bekonu albo puszki krojonej wołowiny, gdy
mogłem ją dostać. Pozwalano mi na wodę i czasem mleko, żeby moje włosy nie
wypadały – ciotka nie chciała, żeby ludzie dowiedzieli się, co się dzieje w ich
domu, więc pozwalała mi na mleko i warzywa, których nie cierpiał Dudley, czyli
na prawie wszystkie.
Raz, na początku,
zapytałem ją, kiedy będę wypuszczony z komórki i pozwolą mi znowu spać na
piętrze w pokoju Dudleya. Pociągnęła wtedy nosem i powiedziała:
- Kiedy
przestaniesz wyczyniać te wszystkie zwariowane bzdury i zaczniesz zachowywać
się jak normalny chłopiec. Wtedy będziesz mógł wyjść i ponownie zostać częścią
rodziny.
Ale to się nigdy
nie stało – z jakiegoś powodu nie mogłem przestać robić złych rzeczy, jak
odrastanie włosów albo zmienienie na minutę włosów Piersa na niebieskie, albo
sprawienie, że miotła sama zamiatała. Więc komórka stała się moim domem.
Przez większość dni
mnie wypuszczali, żebym pomagał sprzątać. Zanim miałem osiem lat, mogłem
wyczyścić wszystko oraz potrafiłem również ugotować pięć pełnych posiłków na
dzień. I już wiedziałem, żeby nie zadawać pytań i nie płakać. Zadawanie pytań
powodowało, że zostawałem wrzucany do komórki, dostawałem klapsa albo byłem dwa
dni głodzony. Ciotka i wuj nie lubili, gdy pytałem o moich rodziców.
Wiedziałem tylko,
że zginęli w wypadku samochodowym, zabici, ponieważ mój pijany, leniwy ojciec
jechał późno do domu i że to właśnie wtedy dorobiłem się blizny w kształcie
błyskawicy na czole, od kawałku szkła. Nazywali się James i Lily Potterowie.
Ciotka była starszą siostrą mamy.
Wuj Vernon też miał
starszą siostrę, ciotkę Marge. Ona też mnie nienawidziła, podobnie jak jej
buldog Majcher. Raz Majcher ścigał mnie aż do drzewa i nie pozwalał mi z niego
zejść przez trzy godziny. W końcu ciotka zauważyła, że nie zajmuję się
pieleniem i przyszła, i mnie znalazła. Powiedziała, że musiałem zrobić coś, co
sprawiło, że pies zaczął mnie ścigać.
Sądziłem, że
Majcher też nie lubił dziwaków, choć koty pani Figg bardzo mnie lubiły.
- Dokończ pielenie,
a potem przyjdź i zacznij robić kolację – powiedziała.
- Tak jest, ciociu
Petuniu. – Wróciłem na kwietnik na przód domu blisko chodnika.
Wkrótce przyszedł
Dudley, jedząc podwójny batonik Choco Crunch, a drugi trzymał w innej dłoni.
- Co porabiasz?
- Pielę –
odpowiedziałem, jakby się nie zorientował.
- Jesteś głodny?
Skinąłem głową –
nie jadłem nic od rana, a wtedy był to tost z masłem i połowa gruszki.
- Chcesz? –
wyciągnął drugi batonik Choco Crunch.
- Tak. Dzięki,
Dudley! – Sięgnąłem po słodycz, zastanawiając się, dlaczego kuzyn jest dla mnie
tak miły.
- Ups! – Upuścił
czekoladkę na ziemię.
Zanim zdążyłem ją
dosięgnąć, nadepnął na nią, wtłaczając ją w glebę.
- Upsik! Niechcąco!
– zaryczał ze śmiechem. – Do potem, dziwaku.
Popatrzyłem na
teraz spłaszczoną czekoladkę.
Potem ukląkłem i
podniosłem ją, wciąż była owinięta, więc powoli zdjąłem papierek i zacząłem
jeść.
Widzicie, nie
jestem wybredny, jak ten facet, który nie chciał jeść zielonych jajek i szynki.
Biegłem,
wiedziałem, że jeśli nie będę biegł wystarczająco szybko, dopadną mnie.
Mogłem ich usłyszeć
– Dudleya, Piersa, Devona i nowego dzieciaka, którego nie znałem, jak wszyscy
dyszą i sapią za moimi plecami.
- Gdzie on polazł?
- Nie wiem!
- Musi być gdzieś w
pobliżu.
Kucnąłem w
krzakach, marząc, by mój dziwny talent ten jeden raz pomógł mi ukryć się przed
moim kuzynem i jego gangiem. Ale ten nigdy nie działał, gdy go potrzebowałem.
Więc po prostu siedziałem naprawdę cicho i liczyłem, że dadzą spokój, odejdą i
pójdą bawić się czymś innym. Albo kimś innym.
Nowy dzieciak, Mark
Evans, przeszedł przez ulicę – był karzełkiem, jak ja i do tego był nieśmiały –
Dudley pobił go już kilka razy. Czułem się źle, ale nic nie mogłem na to
poradzić, bo przynajmniej gdyby Dudley ruszył za nim, to oznaczałoby, że nie
ścigałby jego. Okropna myśl, prawda?
Ale to się dzieje,
gdy jest się zabawką Dudleya.
Już prawie
myślałem, że dałem radę od tego uciec. Ale musiałem kichnąć. Nie mogłem tego
powstrzymać.
Usłyszeli mnie i w
następnej chwili, Piers wyciągał mnie z krzaków za włosy.
- Mam cię! Możemy dokończyć granie w Londyńską Tower.
To była ich nowa
gra – bawili się, że Dudley jest królem, a reszta szanowanymi lordami i jeden z
nich był katem, który miał ściąć głowę jakiegoś zdrajcy.
Zgadnijcie, kto był
tym zdrajcą?
Tylko że dzisiaj
zobaczyłem, ku mojemu przerażeniu, że rzeczywiście zdołali zdobyć gdzieś
motykę.
- Na kolana,
idioto! – syknął Piers, popychając mnie na kolana.
W parku nie było
nikogo, nikt nie zobaczy, co robią, a byłem zbyt przerażony, by kogoś zawołać.
Potem przyszedł
Dudley, pchnął moją głowę na huśtawkę i przytrzymał.
- Ściąć mu głowę,
sir Piers!
Piers roześmiał się
dziko.
- Tak, wasza
wysokość!
Opuścił szpadel na
tył mojej szyi, przecinając ją.
Zacząłem płakać,
byłem zbyt przerażony, by powstrzymać łzy, a oni wszyscy zaczęli się śmiać.
- Tchórz! Błagaj o
wybaczenie! – zaryczał Dudley.
Błagałem.
Puścił mnie,
odpychając mnie tak, że upadłem na plecy.
- Oooch, biedny
dzieciaczek! – zadrwił Dudley. – Płacze za swoją martwą mamusią.
Potem kolejny
chłopak wskazał na mnie i zaczął się śmiać.
- Patrzcie, dziwak
się poszczał.
Nastąpiło więcej
śmiechu, a ja leżałem na ziemi, żałując, że nie jestem martwy, jak moi rodzice.
Tego lata miałem
dziewięć lat.
Jastrząb o imieniu Freedom pokręcił się na swojej żerdzi,
drżąc jak w gorączce. Nie chciał ponownie przeżywać tych okropnych koszmarów,
ale był bezradny. Już wślizgnął się w kolejny – był o dziesiątych urodzinach Dudleya.
- Zdmuchnij
świeczki, Dudziaczku! – zanuciła ciotka Petunia, klaskając w dłonie, jakby
Dudley znów miał pięć lat.
Posłał jej
piorunujące spojrzenie – nie znosił, gdy nazywano go tak przed przyjaciółmi.
Obserwowałem to z kąta kuchni i wiedziałem, że zapłacę za to później.
Dudley wydął
policzki i dmuchnął tak mocno, że kilka świeczek upadło i wosk rozlał się po
cieście. Wtedy wszyscy jego przyjaciele i ciotka zaczęli klaskać, jakby zrobił
coś niesamowitego.
Osobiście uważałem,
że to całkiem niezwykłe, że nie dostał zadyszki po zdmuchnięciu świeczek, bo to
było najcięższe ćwiczenie, od kiedy ścigał mnie w kępie krzaków jakieś dwa
miesiące temu.
Ciotka zaczęła
kroić tort, a Dudley oczywiście dostał największy kawałek.
Gdy wszyscy dostali
po kawałku, wciąż zostało całkiem dużo i zacząłem mieć nadzieję, że może w tym
roku go spróbuję. Może tylko nieco lukru z samego boku.
Ciotka wmaszerowała
do kuchni, gdzie ja stałem i warknęła:
- Ty… weź resztę
ciasta i zapakuj. Poślę go z Vernonem na jego dzisiejszy wieczór pokerowy. I
pilnuj, żebyś go nawet nie dotknął, słyszysz?
Pochyliłem głowę.
- Tak, ciociu
Petunio.
Więc sporo z mojego
marzenia stało się prawdą.
Zrobiłem, co kazała
i zdołałem liznąć małym palcem część, gdzie ciasto było ukrojone nieco krzywo.
Mmm! Było pyszne.
Teraz Dudley
otwierał swoje prezenty – w tym roku dostał czterdzieści pięć, a jednym z nich
była nowa gra. Natychmiast pobiegł ze swoimi przyjaciółmi na górę, żeby w nią
zagrać, a ja zostałem, żeby posprzątać cały porozrywany papier oraz puste kubki
i talerze.
Szybko to zrobiłem,
spoglądając na wszystkie prezenty, które dostał mój kuzyn. Miał tak wiele, a
jednak nigdy nie był szczęśliwy.
Nie rozumiałem go.
Ja byłbym zadowolony, gdyby chociaż pamiętali o moich urodzinach, tym bardziej,
gdyby dali mi prezent. Ale nie Dudley. Zawsze było coś, co chciał, coś co miał
inny dzieciak, a on nie i jęczał, narzekał, póki tego nie dostał.
Ja wiedziałem, że
lepiej tego nie robić. Każde jęczenie kończyło się klapsem i wieczorem w
komórce.
Wepchnąłem nieco
kawałków papieru do kieszeni. Powieszę je na ścianie swojej komórki, dzięki
czeku będę miał na co patrzeć, poza pęknięciami w drewnie. A wtedy mógłbym
udawać, że jestem gdzieś indziej, w miejscu, gdzie byłbym chciany i bezpieczny,
a moje urodziny nie byłyby zapomniane, jak zawsze.
Freedom obudził się zdezorientowany i rozejrzał się.
Minęła chwila, zanim przyzwyczaił się do swojego wzroku – był o wiele
ostrzejszy niż we śnie, w którym był… chłopcem. Jastrząb nastroszył pióra i
zaczął czyścić swoje skrzydła, starając się uspokoić. Ostatnio miewał tak
dziwne sny!
Nie rozumiem.
Dlaczego śnię o sobie, będącym… człowiekiem? Jestem jastrzębiem! A
przynajmniej… tak myślę. Co się ze mną dzieje? – Skubnął ostro swoje
szpony. W snach, jestem chłopcem, a inni
są moją… rodziną. Czym ja jestem? Kim jestem? Wzburzony jastrząb potrząsnął
głową. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Był zadowolony z bycia Freedomem,
myszołowem rdzawosterny oraz chowańcem Severusa Snape’a. Te inne pytania
przerażały go.
Nie będąc w stanie usiedzieć na miejscu, mimo że był
śpiący, Freedom rozłożył skrzydła i sfrunął z żerdzi.
Severus zostawił oświeconą małą pochodnię w korytarzu, a
dzięki temu Freedom widział na tyle dobrze, by zlokalizować pokój i wślizgnąć
się do sypialny Mistrza Eliksirów.
Do jastrzębia dochodziło tyle światła, że mógł zobaczyć
Snape’a śpiącego pod okryciem i usadowił się na dodatkowej poduszce, którą
Snape miał po drugiej stronie podwójnego łoża.
Pokój wypełniał cichy oddech mężczyzny, więc jastrząb
wetknął głowę pod skrzydło i pozwolił mu ukołysać się do snu. Wiedział jedno –
że ze Snapem jest bezpieczny.
Jakiś czas później:
Freedom został obudzony przez cichy jęk od strony
leżącego obok mężczyzny. Ptak uniósł ze zmartwieniem głowę. Snape wymamrotał
coś niezrozumiale i zaskomlał, machając ręką i niemal zrzucając leżącego na
brzuchu jastrzębia. Freedom podskoczył przestraszony. Najwyraźniej tej nocy nie
był jedyną osobą, która cierpiała na koszmary senne.
Biedny Severus! O
czym śnisz? Znowu Czarny Pan?
Usta Severusa ponownie się otworzyły, tylko tym razem to,
co mówił, było zrozumiałe, choć jego ton był podobny do głosu małego,
przerażonego dziecka.
- Nie… proszę… nie… będę grzeczny! Nie użyję ponownie
magii… proszę, tato…!
Mężczyzna podskoczył nagle, jakby został uderzony. Potem
zwiotczał, kuląc się, jakby starał się obronić przed ciosem.
Freedom patrzył, a przez jego ciało przeszedł dreszcz
przerażenia. Słowa Snape’a odzwierciedlały te, które on wypowiedział do swojego
wuja w jego własnym śnie. Czy Snape mógł cierpieć tak samo, jak on? Jaki pan, taki chowaniec.
Severus ponownie zaczął skomleć, a Freedom nie mógł już
tego znieść. Wleciał na ramię śpiącego czarodzieja i zawołał: Severusie, obudź się! To tylko sen. To
wszystko. Obudź się!
Ale zrozpaczone krzyki jastrzębia nie przebiły się przez
koszmar, więc czarodziej nie przestawał jęczeć i rzucać się.
- Nie zamierzałem… naprawdę, sir! Jakoś tak wyszło… Nie
to… proszę…!
Freedom nie chciał wiedzieć, co ojciec Snape’a właśnie mu
zrobił, choć część niego obawiała się, że doskonale to zna. Kulenie się ze
strachu i wzdrygnięcia wyraźnie pokazywały, że ponownie przeżywał bicie, a
myśl, że jego pan cierpi, sprawiała, że czuł zarówno mdłości, jak i wściekłość.
Tylko nie ty, zaćwierkał, po czym
mocno ugryzł Severusa w ucho, skrzecząc: Severusie
Snape! Obudź się, do cholery!
- Huh? – Severus obudził się przez nagły, kłujący ból w
uchu i gdy krzyki jastrzębia w końcu przedarły się do jego okropnego snu. –
Freedom? Czy ty mnie właśnie ugryzłeś?
Sorki, Sev.
Musiałem. Nie potrafiłem cię obudzić. Miałeś koszmar.
Severus potarł ucho, które bolało, choć jastrząb nie
przerwał skóry. Zmarszczył brwi i oparł się na łokciu, mrucząc słowo, by
włączyć lampę na szafce nocnej. Światło wypełniło pokój, ukazując
przepraszające spojrzenie jastrzębia, stojącego obok jego głowy.
- Pieprzony sen… Nie śniłem w taki sposób o moim ojcu od…
lat.
Jęczałeś i
krzyczałeś przez sen, a to mnie przeraziło. Co zrobił ci ojciec?
- Rzeczy, których żaden ojciec nigdy nie powinien zrobić
– powiedział ochryple Severus. Wyciągnął rękę, by pogłaskać jastrzębia, który
pocieszająco potarł głowę o jego dłoń.
- Nie był miłym facetem… ani też szczególnie dobrym
ojcem. Był mugolem, który nienawidził faktu, że mogę czarować.
Dlaczego? Magia
jest dobra. A przynajmniej czasami, dodał jastrząb, przypominając sobie
klątwę, przez którą Snape cierpiał.
- Wiem. Ale mój ojciec nigdy tego nie rozumiał. Uważał,
że czarując sprzeciwiam mu się, a… cóż, nigdy dobrze nie przyjmował
nieposłuszeństwa… - Severus zadrżał, owijając wokół siebie ramiona.
Krzywdził cię,
prawda?
- Tak. Wystarczy, to było dawno temu i nie zamierzam
myśleć o tym więcej tej nocy. Muszę się przespać, mam jutro zajęcia – ziewnął,
rozważając przywołanie nieco eliksiru bezsennego snu z szafki na eliksiry,
jednak potrząsnął głową. Ten eliksir zawsze sprawiał, że rano był zamroczony. –
Wybacz, jeśli cię obudziłem. Jak się czujesz?
Nie boli mnie już
głowa. Ale miałem też jakieś dziwne sny, przyznał nieśmiało jastrząb. O rodzinie, z którą kiedyś mieszkałem.
- Mmm. Wygląda na to, że to noc na nie. – Severus usiadł.
– Poproszę Twixie o herbatę na rozluźnienie. Może jest coś, co ty też mógłbyś wypić. Chciałbyś?
Pewnie, zgodził
się Freedom, choć najbardziej pragnął się uwolnić od tych szalonych snów. Byłem chłopcem, zanim zostałem jastrzębiem.
Ale to śmieszne. Jak mogę być oboma na raz? Nigdy nie powiem o tym Sevowi, bo
pomyśli, że totalnie zwariowałem. Nie jestem nawet pewny, czy to nie prawda.
Jak wyczuć, że się oszalało? Czy się wie, że to już się stało?
Severus zawołał Twixie i kazał jej przynieść herbaty,
która by go zrelaksowała i uspokoiła, żeby mógł łatwo zasnąć, a potem zapytał
ją, czy jest jakaś, którą jastrząb też mógł by wypić.
Twixie zastanowiła się.
- Zobaczę, może coś wymyślę, mistrzu Severusie. Zaraz
wrócę.
Dziesięć minut później wróciła z parującym kubkiem
zblendowanego rumianku dla Severusa i małą miseczką z podobną herbatą, choć nie
parującą, dla Freedoma.
- Proszę bardzo, panowie! Mam nadzieję, że będzie wam
smakować i polepszy wam sny. Dobranoc!
Zniknęła, zanim Severus mógł jej podziękować. Powoli upił
herbaty, obserwując, jak również Freedom pije, siedząc na krawędzi tacy,
leżącej na kolanach Severusa.
Pozostali cicho, pozwalając, by herbata zadziałała swoją
magiczną mocą na ich umęczone duchy, a kiedy skończyli, tacka, kubek i miska
zniknęły. Snape zerknął na swojego chowańca.
- Sądzisz, że jesteś gotów do snu?
Tak. Mogę tu
zostać?
- Możesz. Wiesz, że nie pogardzę towarzystwem – zgodził
się Severus. Pociągnął na siebie okrycie, a Freedom wrócił, by usadowić się na
poduszce. Mistrz Eliksirów przyciemnił światło, po czym ukrył twarz w poduszce
i wkrótce szybko zasnął.
Freedom niebawem podążył za jego przykładem i tej nocy
już nie przyśnił mu się żaden sen.
Jednak po kilku dniach, gdy Umbridge zacieśniła swój
uchwyt na szkole, Freedom znalazł się na łasce kolejnych sennych wspomnień. Po
tym, jak obserwował, jak Umbridge ocenia zajęcia z eliksirów Snape’a, przez
całą lekcję uśmiechając się pogardliwie i przerywając mu, przez co Freedom miał
ochotę podlecieć do niej i podrapać jej twarz, miał też inne dziwne wspomnienie
z kolejnych zajęć eliksirów, na których był uczniem.
- Ale jak
zdobędziemy skórkę boomslanga do eliksiru wielosokowego? – zapytała dziewczyna
z buszem na głowie. Nazywała się Hermiona i była jedną z moich najlepszych
przyjaciół. – Profesor Snape trzyma ją zamkniętą w swoim biurze.
- A jedyny moment,
gdy jego biuro jest otwarte to podczas zajęć – jęknął rudowłosy Ron Weasley. –
Co my zrobimy?
Przemyślałem to
szybko.
- Musimy… uch…
jakoś go rozproszyć. Wiecie, sprawić, żeby wybuchnął jakiś kociołek albo coś w
tym stylu. A potem, gdy on będzie sobie z tym radził, Hermiona mogłaby
wślizgnąć się do jego biura i zabrać skórkę boomslanga.
Hermiona spojrzała
na niego nerwowo.
- Och, ale jeśli
zostaniemy złapani, będziemy w ogromnych tarapatach! Możemy zostać wydaleni!
- Wiem, ale
POTRZEBUJEMY tego składnika do eliksiru. Słuchaj, jeśli coś się stanie, powiem,
że to ja cię do tego namówiłem. Uwierzy w to, zawsze jest szczęśliwy, gdy może
dać mi szlaban.
- Dobrze. Zrobię
to. Ale postaraj się o dobrą dywersję – powiedziała Hermiona.
Więc się
postarałem. Wziąłem fajerwerki, które dostałem od bliźniaków na prezent
gwiazdkowy i wrzuciłem je do kociołka Malfoya, gdy nie patrzył. Zawartość
eksplodowała na niego, Crabbe’a, Goyle’a i połowę moich kolegów z klasy.
Robiliśmy maść na
obrzęk i wszyscy, którzy zostali ochlapani natychmiast zaczęli puchnąć.
Ludzie zaczęli
krzyczeć, a przynajmniej dziewczyny.
Snape podszedł do
biurka, wyciągnął fiolkę jakiejś niebieskiej mikstury i zawołał:
- Uspokójcie się!
Wszyscy, którzy zostali oblani, proszę tu podejść, żebyście mogli zażyć eliksir
pomniejszający obrzęki. I jeśli kiedykolwiek odkryję, kto to zrobił… - W jego
oczach była chęć mordu.
Skurczyłem się pod
wpływem jego spojrzenia i błagałem w myślach, by Hermiona znalazła to, czego
potrzebowaliśmy.
Snape był zajęty
innymi uczniami i nie zauważył, jak Hermiona wychodzi z jego biura z lekkim
wybrzuszeniem pod szatami. Pokazałem jej kciuk w górę. Misja wykonana. Czułem
się bardzo z siebie dumny.
Freedom potrząsnął nagle głową – siedział na oparciu
krzesła Severusa i musiał odpłynąć. Umbridge i jej różowa podkładka do pisania,
zniknęły. Jednak Severus zerkał na wszystkich gniewnie i nie wyglądał na
szczęśliwego. Jastrząb skulił się na oparciu, czując nagły wstyd.
Nie mogę uwierzyć,
że to zrobiłem. W klasie Snape’a, rozwaliłem ją na kawałki. Zachowałem się… jak
Malfoy, pomyślał Freedom z żalem. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było
to, że we śnie go to nie obchodziło. Myślał tylko o zdobyciu składnika do
eliksiru wielosokowego. I zrobiłem to
samo, co Malfoy, okradłem Severusa. Jedyna różnica to, że nie zostałem złapany.
Dopadło go poczucie winy i wielka dezorientacja.
Nagle poczuł, że nie może już dłużej wytrzymać w dusznej
klasie, więc rozpostarł skrzydła i wyleciał przez drzwi. Poszybował przez
korytarze aż do Sowiarni, gdzie zawsze było zostawione otwarte okno.
Wypadł na otwarte niebo i światło słoneczne z cichym
okrzykiem ulgi. Tutaj, w słońcu i na wietrze, żadne wspomnienia ani inne sprawy
nie mogły go znaleźć.
Latał i krążył przez godziny, nurkując za królikami i
kaczkami, ale nie polował na serio, będąc zbyt zdenerwowanym na kłopotanie się
jedzeniem. Ale długi lot stopniowo go uspokajał, aż czuł się na tyle dobrze, że
wrócił do Severusa na lunch.
- Jesteś dziś dość cichy – zauważył profesor, gdy Freedom
nie powitał go zwykłą falą paplaniny. – Źle się czujesz?
Nie. Po prostu…
myślę.
- Nie wyglądasz za dobrze. – Wrócili na polanę, bo
Freedom zasugerował, żeby tam poszli. – Może potrzebujesz czegoś na
wzmocnienie.
Nie, jestem tylko
zmęczony, Sev, odpowiedział Freedom. Zmęczony,
zdezorientowany i zawstydzony.
- Więc może się zdrzemniesz? – zasugerował profesor.
Freedom wszedł na ramię nauczyciela i uznał, że tam
będzie bezpiecznie zasnąć. Ale poczucie winy tkwiło w jego piersi, jak kość
wbita w wole, więc kręcił się i puszył, ale nie umiał zasnąć. W końcu
wymamrotał: Severusie… przepraszam.
- Za co?
Za… nie ważne…
Ptak pochylił głowę. Jak mam mu
powiedzieć, że przepraszam za coś, co zrobiłem we śnie. Kiedy nie byłem sobą,
tylko chłopcem? Pomyśli, że oszalałem. I może mieć rację.
- Coś cię kłopocze, skoro przepraszasz mnie za nic –
powiedział zdezorientowany Severus. – Co zrobiłeś, znowu poleciałeś i
zaatakowałeś Umbridge? – Jastrząb nie odpowiedział, więc Snape założył, że miał
rację. – Spróbuj poćwiczyć ostrożność, co? Ona jest bardzo mściwa, a ostatnią
rzeczą, jakiej pragnę to odesłanie cię gdzieś dla twojego bezpieczeństwa. Ale
co się stało to się nie odstanie. – Zmierzwił pióra ptaka. – Śpij, głupi ptaku.
Wybaczam ci, cokolwiek się stało.
Nie wybaczyłbyś mi,
gdybyś wiedział, co zrobiłem. Ale w jakiś sposób czuł się lepiej po
usłyszeniu tego od Snape’a, na tyle, że poczucie winy zmniejszyło się i mógł
zasnąć. Odpłynął na cały lunch, budząc się tylko na moment, gdy Snape musiał
wrócić do klasy i powiedział, że powinien iść polatać.
W porządku, do
zobaczenia na kolacji! – Freedom zeskoczył z ramienia Severusa.
Żył, by latać, by czuć wiatr pod skrzydłami, a po serii
tych snów, latanie sprawiło, że czuł się dziesięć razy bardziej żywy i było to
absolutnie cudowne. Zrobił kółko nad zamkiem, a potem jego oko wyłapało
czarno-czerwono-złote postacie na miotłach.
Freedom widział to już wcześniej i od czasu do czasu
podlatywał, by zobaczyć, co się dzieje. Młodzi czarodzieje używali mioteł do
latania i gonienia za dziwnymi piłkami. Jastrząb podleciał bliżej i dostrzegł,
że dzisiaj ma ćwiczenia Gryffindor. Dość spory nastolatek z ciemnymi włosami,
który wiedział, że nazywa się Oliver Wood, pouczał swoich członków drużyny.
- Musicie wzmocnić swoją linię, Bell i Spinnet. W ten
sposób będziecie gotowe, by złapać kafla, gdy wam go odrzucę. Fred i George,
pamiętajcie, że macie trzymać tłuczki z dala od Finnigana. – Odwrócił się do
Seamusa Finnigana. – Seamus, wiem, że jesteś na zastępstwo za szukającego, jako
że Harry zaginął, ale na litość Merlina, przynajmniej spróbuj złapać znicza!
Całkowicie go przegapiłeś, a był tuż nad twoją głową.
Seamus zawiesił głowę.
- Wybacz, Ollie. Staram się. Ale czasami zaczynam myśleć,
co zrobiłby Harry, gdyby tu teraz był…
Oliver westchnął z rozdrażnieniem.
- Gdyby Harry tu teraz był, miałby skopany przeze mnie
tyłek za to całe ukrywanie się i porzucenie drużyny. Oczywiście zaraz po tym,
jak się upewnię, że wszystko z nim w porządku. Posłuchaj, kumplu, wiem, że się
o niego martwisz. Wszyscy się martwimy. Ale teraz musimy wyrzucić to z głowy i
zwyczajnie skupić się na grze. Skup się, Finnigan. Myśl o tym, co musisz
zrobić, a potem to zrób. Złap znicza, a Gryffindor wygra. Zrób to dla
Harry’ego. Dobrze? – Poklepał drugiego chłopaka po ramieniu.
- Dobrze.
- W porządku. Zagrajmy ponownie – rozkazał Oliver. –
Jeszcze raz i podczas tej gry, postarajcie się. – Podleciał w górę, gdzie stały
trzy wielkie pierścienie. Był obrońcą i jego pracą było powstrzymać drugą
drużynę przed zdobyciem punktu.
Freedom Musioł się nad nimi, obserwując, jak dzieciaki
ścigają piłkę. To wyglądało na zabawę. Jego oczy padły na małą, złotą,
uskrzydloną piłeczkę, która trzepotała tuż nad głową czarnowłosego Finnigana.
On przypominał mu pingwina.
Chłopak jej nie zauważył.
Głupi człowieku!
Unieś wzrok! – pomyślał Freedom, po czym zanurkował za trzepoczącą piłką.
Mimo że znicz był szybki, nie na tyle, by uniknąć
uderzenia zdeterminowanego myszołowa.
Freedom złapał go dokładnie w szpony.
Zaskoczony Seamus uniósł wzrok… dostrzegając jastrzębia
ze zniczem i niemal spadł z miotły.
- Hej, Oliver! – zawołała Katie Bell, która widziała całe
zajście. – Spójrz na to! Jastrząb – chowaniec Snape’a – złapał znicza.
- Co zrobił? Ptaki nie uprawiają sportu!
- Powinieneś był to zobaczyć. To było niesamowite!
- Tak, ale jak odzyskamy znicza? – zastanowił się Seamus.
Wtedy Freedom wypuścił znicza. Nie był jedzeniem, więc
nie interesowało go zatrzymanie go.
Skrzydlata piłeczka odleciała, więc Freedom podążył za
nią.
Freedom wzbił się w górę i poczekał, aż złota kulka
ponownie znajdzie się w jego zasięgu.
Kiedy to się stało, zanurkował i ponownie złapał go w
szpony, wydając z siebie okrzyk zwycięstwa.
Wood gwizdnął.
- Merlinie! Ten jastrząb naprawdę chce zagrać z
Quidditcha! Kto by pomyślał?
- Powinniśmy mu pozwolić? – zapytała Alicja Spinnet.
- Pozwolić mu? – zachichotał Fred.
- Jak go powstrzymasz? – zapytał George.
I tak Freedom spędził resztę popołudnia na graniu w dość
dziwną grę, Quidditch, ze swoimi byłymi kolegami z drużyny, ale tego nie
wiedział, pędząc zygzakiem po niebie ze Złotym Zniczem.
Tego wieczora kolacja była w Wielkiej Sali, ale Freedom
nie czuł się na siłach w niej uczestniczyć. Ponownie rozbolała go głowa, więc
zdecydowanie wolał pozostać w domu. Severus nakarmił go, zanim ruszył na
kolację, zaniepokojony tym, że jastrząb nie zachowywał się jak jego zwykłe,
pyskate ja. Może powinienem zabrać go do
magicznego weterynarza? Może czegoś nie zauważam?
Ale wszystkie diagnozy twierdziły, że jastrząb był
zdrowy. To nie miało sensu. Gdyby Freedom był człowiekiem, Severus mógłby
podejrzewać, że jastrząb ma depresję, ale nie sądził, by depresja była chorobą
zwierzęcą. Wyszedł z kwater, wciąż rozmyślając nad nagłą zmianą w zachowaniu
swojego chowańca.
Po raz kolejny, jastrząb odpłynął i zaatakowały go
kolejne wspomnienia.
Mogłem słyszeć
śpiewy mojego Domu, gdy szukałem znicza.
- Dalej, dalej,
Gryfoni!
A potem go
zobaczyłem, trzepoczącego tuż przy boku i złapałem go, wygrywając mecz. Kiedy
wylądowałem, wszyscy koledzy z drużyny klepali mnie po plecach i nosili na
swoich ramionach, bo to był pierwszy raz od siedmiu lat, gdy Gryffindor pobił
Slytherin…
Uciekałem przed
wielkim pająkiem i całą jego rodziną pomiędzy drzewami Zakazanego Lasu…
Szybowałem w
chmurach na grzbiecie hipogryfa, śmiałem się, doświadczałem lotu jak żaden inny…
Zaatakował mnie
śmiertelnie groźny wąż, którego kły ociekały jadem, a jedyne, czym mogłem się
bronić to miecz i moja własna odwaga…
Severus spiorunował
mnie wzrokiem, karcąc mnie i wymachując kopią gazety przed moją twarzą.
- Zdajecie sobie
sprawę, co zrobiliście? Naraziliście nasz świat na ujawnienie! Spójrzcie na to!
– Rzucił mi gazetę w twarz. Mugole
Zadziwieni Latającym Fordem Anglią! – Gdybyście byli w Slytherinie, pod
moją jurysdykcją, jechalibyście pierwszym pociągiem do domu… jeszcze dzisiaj! –
Uderzył dłonią o biurko tak mocno, że przewrócił się kielich soku dyniowego, a
ja drgnąłem…
Troll chwycił mnie
do góry nogami, a dziewczyna krzyknęła:
- Ron! Pamiętaj,
obrót i trach!
Potem spadałem z
miotły, ponieważ jakieś dziwne, mroczne stworzenia weszły na błonia i wypełniły
mnie przerażeniem…
Siedziałem w
gabinecie z przystojnym blondynem, Gilderoyem Lockhartem, moim nauczycielem
obrony, którego nie znosiłem, pomagając mu odpisywać na listy fanów. Było to
tak nudne, że niemal zasypiałem, choć to był jeden z lepszych szlabanów, jaki
dostałem…
Lockhart i Snape
zmierzyli się w pojedynku, a Severus pchnął Lockharta przez pół pomieszczenia
dobrze wymierzonym zaklęciem Expelliarmus. Cieszyłem się, mimo że tak naprawdę
nie dbałem o Snape’a ani trochę…
Piłem herbatę z Hagridem,
zwyczajnie siedzieliśmy w ciszy, nie musząc rozmawiać, a czasem słuchałem, jak
opowiada mi o tych wszystkich stworzeniach, które znalazł i uleczył podczas
wakacji. To było przyjemne, siedzieli w chatce, gdzie mogłem odprężyć się i nie
musiałem radzić sobie z niekończącym się gadaniem moich współdomowników,
pytających, jak tam moje wakacje, kiedy były tak okropne, że nie chciałem o
nich mówić, nie mówiąc o pamiętaniu o nich…
A potem przyszło
jedno z najstarszych i najmroczniejszych wspomnień w momencie, gdy rudowłosa
kobieta, chyba moja mama, krzyczała do wysokiego, okropnego mężczyzny.
- Nie moje dziecko!
Weź mnie zamiast niego!
- Odsuń się,
kobieto! Odsuń się, już!
Usłyszałem jej
krzyk, a potem pojawił się błysk zielonego światła…
Jastrząb obudził się z piskiem, drżąc tak gwałtownie, że
niemal spadł ze swojej żerdzi.
Severus prawie upuścił trzymany kubek herbaty.
- Freedom! Co, do diabła…? – Odłożył kubek i podbiegł
zobaczyć, co wywołało krzyk jastrzębia. Miał przerwę między popołudniowymi
zajęciami i uznał, że dzisiaj spędzi tę godzinę na odpoczynku w kwaterach,
zamiast na wypełnianiu papierów. – Jesteś ranny? Co się stało?
Ptak spojrzał na niego, a jego bursztynowe oczy
rozglądały się gorączkowo w zdezorientowaniu. Zielone światło! Znów o nim śniłem, Severusie. Zielone światło… krzycząca
kobieta… Boję się…
Severus natychmiast sięgnął po ptaka i jastrząb podszedł
do niego, wtulając się w jego pierś. Przebiegł palcami przez brązowe pióra i
mruknął:
- Spokojnie. Wszystko w porządku. Jestem tu. Jesteś
bezpieczny.
Podszedł do kanapy, kołysząc drżącym pisklakiem i
stopniowo, dzięki powtarzającym się zapewnieniom i głaskaniu, jastrząb uspokoił
się.
- Powiedziałeś, że znów o nim śniłeś? Wcześniej też
miałeś sny o zielonym świetle?
Tak… ono chyba ich
zabija… jasne, zielone światło…
Severus był zdziwiony.
- Zielone światło? Chyba nie… mordercze zaklęcie…? – Ale co innego mogło to być? Nic innego nie
zabija tak szybko i pozostawia zielony błysk. Ale jak Freedom mógł je znać…
chyba że… był jego świadkiem. Może jego poprzedni właściciele byli mugolami i
zostali ofiarami ataku śmierciożerców? Ostatnio Czarny Pan wysyłał coraz więcej
patroli… a kto poza śmierciożercą rzuciłby niewybaczalne?
- Freedom… ta rodzina, z którą wcześniej żyłeś… mogli
czarować, jak ja?
Nie. Nie mieli w
sobie ani trochę magii. Nie wierzyli w nią. Jastrząb wciąż starał się
pozbyć z głowy tego okropnego krzyku. Ukrył głowę w znajomych czarnych szatach
i przypomniał sobie, że tutaj nie ma żadnego zielonego światła, tylko Severus,
który gładził go dłonią i którego głos powoli wymazywał krzyk z jego pamięci.
- Ach. Rozumiem. I widziałeś… gdy pojawiło się to
światło, kto rzucił zaklęcie?
To był… mężczyzna…
mroczny człowiek… Proszę, Sev, nie chcę już o tym mówić… proszę!
- W porządku. Uspokój się. Jesteś bezpieczny. – Wciąż
szeptał Severus, a jego głos stał się tak ochrypły, jakby właśnie uwarzył i
wypił nową dawkę Jastrzębiej Mowy. Podrapał lekko ramię, na którym pojawiły się
małe ślady białego puchu i dziękował Merlinowi, że nikt tego nie zauważy,
ponieważ zawsze nosił długie rękawy.
Uznał, że dłużej już nie będzie przesłuchiwał swojego
chowańca, jako że sam umiał sobie wyobrazić, co się stało. Ktokolwiek wcześniej
był właścicielem Freedoma, umarł, a najprawdopodobniej padł ofiarą ataku
śmierciożerców. I skończyło się na tym, że jastrząb odleciał i przybył tutaj.
Jastrząb widział zdarzenie i wyraźnie miało to na niego
wpływ, skoro śnił o tym tygodnie później. Nic dziwnego, że miał koszmary.
W końcu Freedom przestał drżeć, usiadł na nadgarstku
Severusa i zapytał bezczelnie: Masz to
coś do jedzenia? Bo nagle umieram z głodu.
- Sekundę, panie Niecierpliwy – upomniał go łagodnie
Snape, a potem przywołał do siebie torbę, mającą na sobie zaklęcie ochronne i
wyjął z niej duże skrzydełko i udo kaczki. – Proszę. Zjedz to. Powinno ci
wystarczyć do kolacji.
Kaczka! Jest tak
tłusta, ale smakuje wspaniale! Jastrząb chwycił smakołyk w szpony i
podleciał na swoją żerdź, żeby go zjeść.
Severus rzucił zaklęcie czyszczące na żerdź jastrzębia,
usuwając stare odpadki, które wyglądały normalnie, więc wszystko było w
porządku z przewodem pokarmowym ptaka. A jadł z głodem, co było kolejnym dobrym
znakiem.
Mimo to, wciąż zastanawiał się, czy nie umówić go do
weterynarza, którego podał mu Hagrid. I
jak wyjaśnię, że mój jastrząb jest niespokojny z powodu koszmarów? Będę miał
szczęście, jeśli weterynarz nie zamknie mnie i nie wezwie psycho-uzdrowicieli,
żeby mnie przebadali. Jednak… jeśli znów odmówi jedzenia, zabiorę go i pozwolę
weterynarzowi przebadać…
Tego wieczora wspomnienia były przyjemne, w większości o
Quidditchu, choć było też kilka o Ronie i Hermionie, o wspólnym uczeniu i
zabawie, śmianiu z głupich żartów bliźniaków.
Pamiętałem pierwsze
święta w Hogwarcie, pierwszy raz, gdy dostałem prawdziwe prezenty od Rona,
Hermiony i pani Weasley oraz Pelerynę Niewidkę od Dumbledore’a… która kiedyś
należała do mojego taty…
Bitwa na śnieżki z
moimi przyjaciółmi po zajęciach… choć raz nie trafiłem w Hermionę i zamiast
tego uderzyłem Snape’a, który przechodził obok… Byłem pewny, że wszystko za to
dostanę, szlaban na tydzień… Uniósł wzrok, piorunując mnie wzrokiem i warknął:
- Chciałeś trafić
we mnie, czy masz po prostu okropny cel? – Otrzepał się.
- Nie, proszę pana…
to był wypadek… Chciałem trafić Hermionę…
- Powinienem dać ci
ogromny szlaban, wiesz…? – Jego oczy zabłysły dziwnie. – Ale może to będzie
lepsza lekcja.
I nagle powietrze
wypełniło się śnieżkami i wszyscy skończyliśmy z uderzeniami w twarz i pierś.
Kiedy w końcu się otrzepaliśmy, złośliwy profesor zniknął, a my tylko
spojrzeliśmy po sobie. Ron powiedział:
- To było dziwne .
Wiecie, co on knuje?
- Może wziął
eliksir rozweselający? – zasugerowała Hermiona, a my wszyscy parsknęliśmy
śmiechem., bo Snape wyglądał na wesołego tylko wtedy, gdy dobierał Gryfonom
punkty…
Wyjście do
Hogsmeade, picie piwa kremowego, jedzenie toffi w Trzech Miotłach, robienie
zakupów u Zonka z bliźniakami i Ronem…
Tego ranka Freedom wydawał się być bardziej sobą, gdy
wyleciał po śniadaniu na swój poranny lot, żegnając się z Severusem radośnie.
Spędził dzień na ściganiu promieni słonecznych i ślizganiu się po prądach
powietrznych, lataniu za małymi stadami szpaków i łapaniu kilku myszy na lunch.
Wciąż był zdziwiony faktem, że kiedyś był człowiekiem, a
teraz jest jastrzębiem. Jak to się stało? To była tajemnica. Potem machnął
ogonem i uznał, że teraz to nie ma żadnego znaczenia. Uwielbiał być
jastrzębiem, a jego ludzcy krewni wyraźnie nie chcieli go, ani nie
potrzebowali. Był dużo lepszy, będąc chowańcem Severusa.
Choć zastanawiał się, kim był i dlaczego jedynymi
osobami, o które się troszczył to jego przyjaciele?
Tej nocy, sny były szczególnie złe.
Ponownie przeżywał śmierć kogoś o imieniu Cedric,
zabitego przez kolejną z tych zielonych klątw, był zmuszony obserwować, jak Glizdogon
wskrzesza ponownie Czarnego Pana, próbował walczyć z pokręconym, mrocznym
czarodziejem, odkrywając, że ich różdżki się łączą i pojedynek nie był możliwy…
Zgredek dosłownie
zrzucił ciasto za Masonów i oczywiście to ja zostałem za to obwiniony i
zamknięty w moim pokoju na tydzień… póki bliźniacy i Ron nie przybyli mnie wydostać
latającym samochodem ich taty…
Snape, chodzący po
klasie, którego szaty powiewały za nim, spojrzał do jego kociołka i prychnął:
- Najwyraźniej
sława to nie wszystko.
Wymykanie się do
szkoły, po tym, jak Malfoy zobaczył moją głowę przy Wrzeszczącej Chacie i
zostanie zaciągniętym do gabinetu Snape’a za ucho.
- Powinienem był
wiedzieć, że jesteś dokładnie taki sam, jak twój ojciec. Wszędzie kroczysz
dumnie, łamiesz zasady na prawo i lewo, typowy, arogancki Gryfon.
Wtedy krzyknąłem na
niego, przerażony, że znajdzie mapę i nie dbając o to, że nie okazuję mu
szacunku, ponieważ z jakiegoś powodu, on mnie nienawidził, a ja też go nie
lubiłem…
Wrzeszcząca Chata,
gdzie Snape miał zamiar przekląć Syriusza Blacka, zanim mogliśmy usłyszeć całe
wyjaśnienie o tym, jak został wrobiony. Ron, Hermiona i ja rozbroiliśmy Snape’a
i oszołomiliśmy. Dobrze mu tak, tłustemu dupkowi…
Znów zajęcia
eliksirów, na których chyba nie potrafiłem nic dobrze zrobić, a Severus zawsze
dyszał mu w kark…
Szorowanie
kociołków i marynowanie szczurzych wątróbek w lochach, podczas gdy Snape unosił
się nade mną, jak piekielny nietoperz, obserwują mnie z dezaprobatą, zawsze
szydząc…
Mrugając, Freedom obudził się, pierwsze blade ślady świtu
zalały niebo przez sypialne okno – Snape zaczarował ścianę tak, by zawsze
odzwierciedlała pogodę na zewnątrz. Jastrząb przeciągnął się i spojrzał na
mężczyznę śpiącego obok niego i po raz pierwszy poczuł się… skłócony,
oszołomiony i zdezorientowany.
W jaki sposób ten śpiący tu człowiek, który odnalazł go,
poskładał jego skrzydła, uzdrowił go i uratował życie, mógł być tym samym
człowiekiem, który szydził z niego i go umniejszał? Jak ten czarodziej, który
mówił do niego tak łagodnie i uspokajał go głosem i dłońmi, był tą samą osobą,
która chwytała go, potrząsała nim i na niego krzyczała?
Jak mogę… troszczyć
się i… kochać tego Severusa? – zastanawiał się gorączkowo. A jednak nienawidzić tego Snape’a, który był
moim nauczycielem? Nie, nie nienawidzę go… jak mogę? Jest moim przyjacielem…
moim obrońcą… ale gdy byłem Gryfonem i on mnie za to nienawidził… albo
nienawidził mojego ojca, nie jestem do końca pewny… Ach, Merlinie, dopomóż mi!
Jestem tak zdezorientowany!
Ostre komentarze, szlabany, niektóre dane
niesprawiedliwie… a jednak, pamiętał też, jak drżał w gorączce i Severus tam
był, trzymał go w ocieplonym ręczniku, chorego i oszołomionego, pamiętał to.
Uśmiech Severusa, gdy pierwszy raz powrócił do niego po tym, jak pozwolono mu
latać wolno… Do diabła, nawet nie
sądziłem, ze wie, jak się uśmiechać, nigdy wcześniej tego nie robił, zwłaszcza
nie do mnie. Nie rozumiem. Kim byłem, że znielubił mnie tak bardzo? I jak może
kochać mnie, jako jastrzębia bez zdawania sobie sprawy, kim jestem? Cóż, chodzi
mi o to, że wciąż nie wiem, kim jestem, ale… czy jestem tak inny, jako jastrząb?
Spojrzał na swojego czarodzieja, mężczyznę, który był
jednocześnie jego obrońcą i niesprawiedliwym człowiekiem, i ponownie poczuł się
rozdarty i złamany. Nie chciał stracić poczucia bliskości z profesorem, bo
pierwszy raz czuł takie coś z kimkolwiek. Ze wstrząsem uświadomił sobie, że
lubi tego mężczyznę, jego ostre dowcipy były zabawne i gdy chciał, potrafił być
łagodny. Cierpiał okropnie z rąk potwora w imię miłości i obietnicy.
Niech cię, Snape!
Niech cię, za to, że cię polubiłem i… znielubiłem jednocześnie! Nie mogę tego
dłużej znieść! Muszę polatać, oczyścić umysł…
Freedom odleciał, wylatując do salonu i w kierunku drzwi.
Twixie! –
zawołał.
Skrzatka pojawiła się natychmiast.
- Coś nie tak, Freedom? Czy pan Severus znów jest ranny?
Nie, śpi. Po prostu
ktoś musi mnie stąd wypuścić. Muszę polatać. Więc mogłabyś… otworzyć dla mnie
drzwi?
- Ależ oczywiście. Powiem panu Severusowi, gdzie
poleciałeś, żeby się nie martwił – powiedziała Twixie i machnięciem ręki
otworzyła na oścież drzwi do kwater Severusa.
Dzięki, Twixie! –
zawołał jastrząb i odleciał korytarzem. Powiedz
Severusowi, żeby się nie martwił. Czy byłby zmartwiony, gdyby wiedział, kim
byłem? Kim jestem? Nie chcę pamiętać… Nie chcę… ale chyba będę musiał… więc
mogę zrozumieć, dlaczego czuję się w taki sposób odnośnie Severusa…
Jastrząb wyleciał przez otwarte okno w Sowiarni. Sowy w
większości spały i nie miały nic przeciwko mojemu przelotowi, póki byłem cicho.
Freedom wleciał łagodnie w dół z ciężkim sercem i zrobił
kółko wokół wieży, próbując sobie przypomnieć, kim był, kiedy zauważył dwa małe
kształty pod sobą, idące powoli dróżką w stronę chatki Hagrida.
Huh? Jacy uczniowie
nie śpią o tej godzinie nad ranem?
Podleciał, by przyjrzeć się i niemal zastygł w powietrzu.
Byli to bowiem jego przyjaciele ze snów-wspomnień.
Ron Weasley i Hermiona Granger.
Podążył za nimi w milczeniu, mając nadzieję, że dowie się
czegoś więcej o swojej przeszłości i może w końcu zorientuje się, jak ma na
imię, to imię, które miał ochotę zapomnieć, imię, które Snape nienawidził, a
jednak teraz musiał je sobie przypomnieć.