Harry
pobiegł do prywatnego laboratorium Severusa, orientując się, że w tym czasie
znajdzie tam swojego mentora na warzeniu, jak miał w zwyczaju. Ponieważ zostały
dwa tygodnie zajęć do zakończenia semestru, korytarze były prawie puste, bo
niemal wszyscy byli na zewnątrz. Harry cieszył się z tego powodu, ponieważ
wciąż był nieco podenerwowany rozmową z dyrektorem i nie chciał wpaść na kogoś,
na przykład Malfoya, co mogłoby być gwoździem do trumny. Chciał tylko zaszyć
się w laboratorium eliksirów, nie ważna, jak szalenie to brzmiało. Ale
laboratorium było dla niego niemal takim samym schronieniem, jak sekretna
polanka w lesie.
Czuł
się tam komfortowo i wiedział, że Snape nie będzie zadawał niewygodnych pytań
albo zmuszał go do rozmowy o tym, co się stało w biurze dyrektora, chyba że
Harry będzie tego chciał. To była jedna z dobrych rzeczy w jego opiekunie -
Severus wiedział, żeby nie wypytywać o prywatne sprawy i pozwolić Harry’emu
ujawnić rzeczy we własnym tempie. To było bardzo pocieszające. Był wdzięczny,
że ani razu Snape nie wspominał, że ponownie wypłakiwał mu się w ramię, jednak
był pewny, że tym razem dostanie wykład za zachowywanie się jak marudna
dziewczynka i traktowanie Severusa jak chodzącej chusteczki, ale jego mentor
nigdy nie powiedział ani słowa po tym, jak wszystko się skończyło. Początkowo
Harry czuł się tak, jakby umierał z zażenowania, ale rzeczowa akceptacja
Snape’a zmniejszyła kłujące upokorzenie i pokazała Harry’emu, że mężczyźnie
można ufać.
Nikt
inny nigdy nie mógł zobaczyć Harry’ego tak zrozpaczonego, ani też Harry nigdy
nie czuł się na tyle bezpieczny, by ujawnić tak wiele emocji. Tylko Severus
miał ten zaszczyt, o ile można to tak nazwać.
Przypominając
sobie ten epizod, zastanowił się, czy naprawdę słyszał, jak Dumbledore szlocha,
a jeśli tak, Harry poczuł lekkie poczucie winy, choć nie tak wielkie, żeby
cofnąć to, co powiedział. Mimo że było to ostre, była to jedynie prawda, a
Harry dobrze wiedział, że czasami prawda boli jak diabli.
Dotarł
do laboratorium Snape’a, wypowiedział hasło i wszedł do środka, oczekując, że
zobaczy, jak profesor warzy. Ale laboratorium było puste. Harry rozejrzał się,
zauważając kilka pokrojonych w kostkę składników na stole obok kociołka
częściowo wypełnionego wodą. To dziwne.
Nigdy nie zostawia eliksiru w połowie. Może wyszedł skorzystać z łazienki?
Ale
po bliższej inspekcji, znalazł kawałek pergaminu spoczywający na stole zapisany
w zgrabnym i uporządkowanym piśmie Snape’a.
Harry,
Musiałem zrobić badania nad
klątwą rzuconą na twojego chrzestnego i mam nadzieję, że wrócę wkrótce, jeśli
wszystko pójdzie tak, jak planowałem. Proszę, dokończ eliksir odnawiający
pamięć, który zacząłem, jeśli nie masz nic innego do roboty. Będzie potrzebny
potem, by dokończyć leczenie.
Formułę i instrukcje masz pod
spodem. Po tym jesteś wolny na resztę popołudnia.
Profesor S. Snape
PS Nie zapomnij drobno
zmielić korzeni malwy w moździerzu i zrób papkę ZANIM dodasz ją do kociołka!
Harry
tylko przewrócił oczami na ostatni komentarz. Pewne rzeczy nigdy się nie
zmienią. Wciąż uważasz, że mój umysł jest
jak sito, prawda, Sev? Cóż, może i nie jestem geniuszem z pamięcią
fotograficzną i w ogóle, ale nie jestem też kompletnym idiotą. Umiem zapamiętać
to, co włożyłem do głowy, a ten już warzyłem, trzy tygodnie temu, kiedy dałeś
ostatnią fiolkę do św. Mungo dla dziewczynki, która przypadkowo rzuciła na
siebie Obliviate różdżką swojej mamy. Nawet pamiętam, jak mówiłeś, że pewnie
będzie chciała wymazać z pamięci lanie, które pewnie dostanie, gdy wróci do
siebie za zabawę różdżką, głupiutkie dziecko.
Mimo
to, Harry zapisał sobie w pamięci notkę o korzeniu malwy i zaczął czytać
instrukcję, podejmując to, co Snape zostawił. Chciał już powrotu Severusa, żeby
ten mu powiedział, że znalazł sposób na złamanie klątwy ciążącej na Syriuszu,
ale zdołał odsunąć te uczucia, tworząc eliksir odnawiający pamięć.
Tym
razem pracował cicho i w osamotnieniu, a dzięki rygorystycznym sesjom
treningowym Snape’a i nowemu nastawieniu Harry’ego do eliksirów, zdołał uwarzyć
idealny eliksir.
Ostrożnie
przelał, podpisał i odstawił fiolkę, po czym wyczyścił stanowisko machnięciem
różdżki, zostawiając wszystko uporządkowane tak, jak Severus zawsze nalegał.
Ułożył eliksir na biurku Mistrza Eliksirów, po czym zamknął laboratorium i
postanowił cieszyć się pozostałością pięknego popołudnia.
Harry
poszedł w kierunku chatki Hagrida, był piękny dzień, nie za gorący i nie za
wietrzny. Spoglądając na jezioro zobaczył kilka dziewczyn i chłopaków
zanurzających stopy na mieliźnie i rzucających słone krakersy wielkiej
kałamarnicy. Kolejni latali nad boiskiem Quidditcha i wylegiwali się na kocach,
jedząc, czytając, rozmawiając albo robiąc sobie drzemkę. Dla większości
piątego, szóstego i siódmego roku egzaminy się skończyły i nie mieli nic do
roboty poza zajęciami, aż do zakończenia semestru. Młodsze roczniki wciąż miały
przed sobą egzaminy, ale również cieszyli się słonecznym popołudniem.
Był
w połowie drogi do chatki Hagrida, gdzieś w pobliżu trzech wielkich głazów, gdy
usłyszał dziwny dźwięk, brzmiący jak pociąganie na nosie. Pochylił głowę,
starając się odkryć, co to za odgłos. Brzmiał niemal jak… czyjś płacz. Ktoś
płakał, starając się to przed wszystkimi ukryć. Harry poczuł, jak włącza mu się
alarm ostrzegawczy.
Ponownie
usłyszał stłumione pociągnięcie nosem, a następnie ostre wciągnięcie powietrza.
Zaniepokojony
Harry przekradł się wokół najmniejszego głazu obok ubitej ścieżki i odkrył
pierwszaka siedzącego na osłoniętym od wiatru kamieniu, skulony w żałosną
kulkę, której ramiona trzęsły się od stłumionych szlochów. Harry podszedł
bliżej i powiedział cicho:
-
Hej. Co się stało?
Uczeń
uniósł głowę, jednocześnie ocierając dłonią oczy.
-
Hej, profesorze. Z-znaczy, Harry.
-
Jace? Co ci się, u licha, stało? – wykrzyknął Harry, bo twarz i dłonie
młodszego czarodzieja były pokryte okropnymi czyrakami. – Ktoś rzucił na ciebie
klątwę, prawda? – kontynuował, zanim Jace mógł odpowiedzieć, a jego oczy
zwęziły się.
Jace
skinął głową nieszczęśliwie, a jego oczy były niemal całkowicie zamknięte od
opuchlizny.
-
Prefekt M-Malfoy złapał mnie na wychodzeniu z pokoju wspólnego i był w złym
nastroju z powodu ran jego ojca podczas jakiegoś pojedynku. Chyba stracił oko. Zobaczył
mnie i… cóż, zaczął ze mną rozmawiać, mówiąc, że jestem hańbą, że jestem leniwy
i pytał, kiedy w końcu wyhoduję kręgosłup. Ja… próbowałem być cicho, ale potem
nazwał mnie tchórzem i krzyknąłem, że on jest gorszym, ponieważ tylko tchórz
bije kogoś, kto jest mniejszy i powiedziałem też, że jest nędznym prefektem.
Więc mnie przeklął – wyszlochał. – Wszystko zaczęło mnie swędzieć i palić, a
potem pojawiły się te okropne… czyraki na całym moim ciele. Na całym i ja… nie
wiem, jak się ich pozbyć! – Ponownie zaczął szlochać. – A teraz wszyscy będą
się ze mnie śmiali, Malfoy tego dopilnuje.
Harry
zauważył wtedy, że Witherspoon kulił się na kolanach, nie do końca siedząc na
ziemi i skrzywił się ze współczuciem. Ach,
biedny dzieciak! Niech cholera trafi Malfoya za bycie takich dupkiem! To, że
jest w złym nastroju nie oznacza, że może wyżywać się na Jace.
-
Chodź ze mną, Witherspoon. Potrafię się tego pozbyć. Musisz jedynie wypić
eliksir na czyraki. – Łagodnie pomógł młodemu Ślizgonowi wstać na nogi.
Jace
przygryzł wargę i spojrzał z powrotem na zamek.
-
Musimy wracać do zamku? Bo… chodzenie boli… - Chłopak zwiesił głowę, oblewając
się ciemnym szkarłatem, który nie poprawił jego wyglądu.
-
Mmm… tak, założę się, że tak – powiedział ze współczuciem Harry. – W porządku,
zostań tu, przywołam eliksir. Accio eliksir na czyraki!
Za
jakieś dwie minuty, eliksir przeciął powietrze w wyciągniętą dłoń Harry’ego.
-
No i jest, Jace. Wypij to, a za kilka minut poczujesz się lepiej. – Podał
Jace’owi pomarańczowy eliksir. Jace wypił go z wdzięcznością. Natychmiast
czyraki na jego twarzy zaczęły zmniejszać się, a jego skóra oczyszczać. Chłopak
westchnął z ulgą, gdy eliksir zaczął działać również na inne przeklęte obszary.
-
Dziękuję ci, Harry. – Jego wielkie, orzechowe oczy uniosły się na starszego
chłopaka z podziwem.
-
Nie ma problemu, Jace. Chodź, właśnie zamierzałem zobaczyć się z Hagridem. O
takim czasie będzie miał dla nas herbatę i ciasteczka.
Jace
uśmiechnął się nieśmiało i podążył za Harrym ścieżką. Mając za kompana
starszego chłopaka, pierwszak nie zachowywał się tak nieśmiało, szedł szybko,
ale nieco bardziej rozprostowany niż zwykle, pewny, że Malfoy więcej nie odważy
się go przekląć, kiedy jest z Harrym, który mógł odejmować punkty i dawać
szlabany jako praktykant nauczyciela eliksirów.
Gdy
zobaczyli Hagrida, pił on herbatę z Crabbem i, co szokujące, Krukonką, Mariettą
Edgecomb. Marietta nie miała już na sobie klątwy Hermiony, jednak podskoczyła
jak zając, gdy Harry przeszedł przez drzwi.
-
Och! Ja… lepiej jak pójdę! – krzyknęła i sięgnęła po swoją szkolną torbę. Tak
bardzo się spieszyła, że opacznie chwyciła zły koniec i wszystko rozsypało się
na podłogę. – Och, do diabła! Jestem taką niezdarą. Wybacz, za minutę mnie nie
będzie, Potter – powiedziała, machając różdżką w kierunku rozsypanych książek i
pergaminów.
-
Nie musisz się spieszyć z mojego powodu, Edgecomb – powiedział Harry. – Nie
gryzę.
-
Nie, ale wiem, że pewnie mnie nienawidzisz za… spowodowanie kłopotów twoim
przyjaciołom. Wszyscy inni mnie nienawidzą. Nawet Cho ze mną teraz nie
rozmawia, a kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami! – Marietta wyglądała,
jakby zaraz miała się rozpłakać.
-
Nie nienawidzę cię, Marietto – powiedział szybko Harry. – Wiem, że nie
zamierzałaś powiedzieć Malfoyowi. Podpuścił cię.
-
Naprawdę tak myślisz? – popatrzyła na niego oszołomiona. – S-Skąd to wiesz?
-
Byłem tam. W mojej jastrzębiej formie. Widziałem wszystko. Malfoy cię
wykorzystał, mały wazeliniarz.
Marietta
skinęła głową.
-Nie
musisz mi tego mówić. Po tym, co się stało… poszłam z nim do Hogsmeade i było
okropnie. Wyśmiewał się ze mnie, nazywał Gadułą Mariettą, śmiał się z mojego
czoła i dlatego… zerwałam z nim, durniem! – Pociągnęła na nosie. – Nie wiem, co
w ogóle w nim widziałam.
-
Widziałaś ładną twarz z głębokimi kieszeniami – powiedział nieoczekiwanie Jace.
Wszyscy
na niego popatrzyli.
Szczęka
Marietty opadła.
-
Skąd to wiesz? To właśnie o nim
widziałam. Jesteś Ślizgonem, powiedział ci?
-
Nie mnie. Nigdy by mi nic nie powiedział, bo uważa, że jestem jego osobistym
gnojkiem – prychnął Jace.
-
Więc jak? – Marietta zerknęła na niego jak na zagadkę, którą chce zrozumieć.
-
Ja… eee… ja jestem… - Jace zawahał się, spoglądając w ziemię.
-
Jesteś czym?
-
Czytającym.
-
W sensie czytającym w myślach? – zapytał Harry, w jego brwi uniosły się.
-
Nie… nie do końca. Bardziej słyszę ludzkie myśli i czasami ich uczucia. Mój
tata też to potrafi. Tak wynalazł Amulety Komunikacji. Wykorzystując swój
talent do… uch… uwięzienia uroku w kamieniu – wyjaśnił Jace.
-
Nigdy nie słyszałem o tym przedmiocie – przyznał Harry.
Marietta
sapnęła.
-
To znaczy… jesteś spokrewniony z tym
Witherspoonem! O Merlinie!
-
Tak. To dlatego… nie za wiele mówię. Bo trudno mówić i blokować jednocześnie
myśli innych ludzi. Czasami zwyczajnie muszę się skoncentrować na utrzymaniu
tarcz. Jeśli tego nie zrobię… słyszę wszystkich w moim pobliżu i to może
doprowadzić mnie do szaleństwa.
-
Zawsze byłeś w stanie to robić? – zapytała z ciekawością Marietta.
-
Od kiedy byłem mały. Tata bardzo wcześnie musiał mnie nauczyć osłaniać umysł,
bo mogłem podsłuchać myśli innych i zwyczajnie… powiedzieć coś o tym, co
usłyszałem. To było nieco… zawstydzające.
Kiedyś, gdy wyszedłem z moją mamą na spacer, przeszliśmy obok jakiejś
czarownicy, a ja tylko spojrzałem na nią i powiedziałem: „Hej, mamo, ona
właśnie pokłóciła się ze swoim chłopakiem, bo on uważa, że jej bielizna nie
była ładna!” Moja mama miała ochotę zapaść się pod ziemię!
Harry
i Vince wybuchli śmiechem, a po sekundzie czy dwóch również Hagrid i Marietta.
-
Wielkie nieba, Witherspoon, przy tobie nie da się mieć żadnego sekretu! –
sapnęła Krukonka.
Jace
zarumienił się.
-
Już nie. Wiem, żeby nie podsłuchiwać ludzkich myśli. To niegrzeczne,
nieuprzejme i przykro mi, że usłyszałem twoje, ale zwyczajnie były tak głośne,
że jakoś się wyślizgnęły.
-
W porządku. Póki nie zaczniesz paplać dookoła o rzeczach, które mają związek z
moją bielizną, Witherspoon – burknęła Marietta i machnęła w jego kierunku
różdżką.
-
N-Nie, oczywiście, że nie! – Zarumienił się jeszcze mocniej. – Miałem wtedy
cztery lata.
-
To dlatego zazwyczaj jesteś sam? – zapytał Crabbe. – I czy Snape wie o tym, co
potrafisz?
-
Tak. Czasami jest mi trudno, gdy dookoła jest wiele osób, żeby utrzymać
zasłony. Wszystkie latające wokoło myśli… napierają na mnie. Profesor Snape
wie, powiedziałem mu o tym od razu i on nie uważał mnie za… dziwaka, jak inni
czarodzieje. Uczył mnie, jak tworzyć mocniejsze osłony, żebym mógł chodzić w
pobliżu innych ludzi i nie czuć zdenerwowania i strachu, że mogę podsłuchać
coś, czego nie powinienem.
Harry
skinął głową, bo to w ogóle go nie zaskoczyło. Severus znał wartość zamykania
umysłu.
-
Dlaczego nie użyłeś swojego, uch, talentu, żeby przeczytać myśli Malfoya,
zanim, uch, cię przeklął?
Jace
wzruszył ramionami.
-
Nie wiem. Cóż, dobra… to dlatego, że nie lubię robić tego bez pozwolenia, jak
również nie lubię słuchać myśli Malfoya, bo są irytujące i okropne przez
większość czasu.
-
Nie jestem tym zaskoczony – powiedział Crabbe.
Jace
zerknął na niego ostrożnie.
-
Kiedyś byłeś jego przyjacielem, a teraz już nie jesteś.
-
To prawda. Miałem dość jego rozstawiania mnie po kątach i traktowania jak
zwierzaka z różdżką, który może wykonać jego brudną robotę i przyjąć karę,
kiedy on zostaje złapany na robieniu czegoś głupiego. Więc pożegnałem się i
cieszy mnie to.
-
I bardzo dobrze, Vince! – powiedział z aprobatą Hagrid. – Malfoy ostatnio jest
coraz gorszy. Ktoś musi się nim zająć, nim podąży drogą swojego ojca.
Wszyscy
młodsi czarodzieje skinęli głowami na zgodę.
-
Uważa, że dziewczyny powinny dziękować Merlinowi, jeśli w ogóle na nie spojrzy
– powiedziała ze złością Marietta.
-
Jest okropnym prefektem, wykorzystuje swoją pozycję, by rządzić wszystkimi,
zwłaszcza pierwszakami, jak ja, zamiast nam pomóc się dostosować – dodał Jace.
-
Zawsze był aroganckim gnojkiem – zauważył Harry. – Od pierwszego naszego
spotkania byłem w stanie to powiedzieć.
-
On potrzebuje porządnego przetrzepania tyłka – zadeklarował Crabbe.
Jace
spojrzał na Harry’ego i z powrotem na Crabbe’a, po czym wyszczerzył się
diabelnie.
-
Co powiecie na to, żeby dać mu odpowiednie manto? Pamiętacie, jak powiedziałeś,
że powinniśmy mu zrobić żart, Harry? Jest już po SUM-ach, więc możemy się tym
zająć.
-
Naprawdę? – Marietta ożywiła się. – Ja… nie miałabym nic przeciwko
uczestniczenia w tym. Jeśli… wy nie macie nic przeciwko? Jestem mu to winna za
to, że był takim dupkiem!
-
Cóż, co cztery głowy to nie trzy. – Crabbe uśmiechnął się ironicznie.
-
Pójdę nakarmić testrale – powiedział nagle Hagrid. – I będę udawał, że nie
słyszałem, co planujecie.
Wstał
i wyszedł tylnymi drzwiami, a za nim podążył Kieł.
Cała
czwórka spojrzała po sobie.
-
W porządku – powiedział Harry. – Vince, ty znasz Malfoya najdłużej. Czy jest
coś, co wiesz, że naprawdę go wkurzy?
Crabbe
zastanowił się intensywnie.
-
Hymm… cóż, strasznie kaprysi, gdy chodzi o jego wygląd. Spędza wiele czasu na
wygładzaniu szat i w ogóle jest drażliwy, jeśli chodzi o jego wygląd.
-
Hymm! Wielki elegancik! – Marietta przewróciła oczami.
-
Coś jeszcze? – rozmyślał Harry. – Cóż, nienawidzi, gdy ludzie się z niego
śmieją. Pamiętam podczas czwartego roku, gdy fałszywy Moody transmutował go we
fretkę za próbę przeklęcia mnie w plecy i rzucał nim po dziedzińcu. Ludzie
śmiali się z niego przez kilka tygodni po tym wydarzeniu i był strasznie
wściekły.
-
Więc musimy zrobić to publicznie – powiedział Jace, a jego oczy zabłyszczały. –
Ja, uch, znam jego mały sekret… odkryłem go, gdy obudził mnie któregoś ranka i
byłem zbyt zmęczony, żeby utrzymać osłony.
-
No, co to jest? – zapytał Crabbe, gdy Jace się zawahał.
-
Malfoy nie lubi węży. On jest… sparaliżowany z ich powodu – wyszeptał Jace.
-
Niemożliwe! On jest Ślizgonem! – sapnęła Marietta.
Crabbe
westchnął.
-
Naprawdę, dziewczyno. Tylko dlatego, że jest Ślizgonem nie oznacza, że wielbi
węże. Ale to by wyjaśniało, dlaczego nigdy się nie zbliżał do węży, gdy
odwiedzaliśmy zoo za dzieciaka. I dlaczego nie ma żadnych rzeczy z monogramem
węża w pokoju, poza szkolnymi rzeczami. Założę się, że Lucjusz o tym nie wie.
Wkurzyłby się, gdyby wiedział, że jego cenny dziedzic ma ofidofobię. Tak się
nazywa strach przed wężami, jeśli nigdy o tym nie słyszeliście – wyjaśnił na
widok zdezorientowanego wzroku Harry’ego. – Nieźle, Witherspoon. Sądzę, że
wiem, jak poniżyć tak zwanego Księcia Slytherinu.
Odwrócił
się i wydał z siebie ciche syknięcie, wypuszczając powietrze między zębami.
Nagle
zza kuchenki wyszedł jasno zielony wąż o długości jakiś czterech stóp i wspiął
się po nodze Crabbe’a, po czym owinął się wokół jego ramion.
-
Hej, mała piękności – zanucił czarodziej, spoglądając na węża z miłością.
Spojrzał na pozostałą trójkę i powiedział: – Poznajcie Verę, jest viridiańską
boa z lasu deszczowego, jest magicznym wężem, który potrafi poruszać się jak
błyskawica, przylgnąć niemal do wszystkiego i rozmawiać za pomocą umysłu z
wybranym czarodziejem. W tym wypadku, jestem to ja. Jest moim nowym chowańcem –
powiedział z dumą Crabbe.
-
Super! – rzucił Jace. Potem spojrzał na Verę. – Cześć, Vera.
Wąż
pochylił głowę w jego kierunku.
-
Jest śliczna. Jej łuski mają taki piękny jaskrawo zielony kolor – pochwaliła
Marietta.
Vera
wydała z siebie cichy, mruczący odgłos.
-
Mówi dziękuję i że jesteś bardzo miła – przetłumaczył Crabbe.
Cześć, Vera. Jestem Harry i
miło mi cię poznać,
powiedział Harry w wężomowie.
Vera
zasyczała z zadowolenia. Znajomy Mówca!
Sss… jak wssspaniale! Jestem szczęśliwa, że mogę również z tobą porozmawiać,
wężowy bracie. Moje pełne imię to Veraldesssheen-sla-Mori – co można
przetłumaczyć na…
Błyszczący Zielony Skarb
Ukryty na Wierzchołku Drzewa, Harry wyjaśnił. – Moje
pełne imię to Harry James Potter.
Świetnie. Miło cię poznać,
bracie. Sądzę, że powinniśmy wssspaniale się dogadywać. Vera ześlizgnęła się z
ramienia Vince’a i pochyliła się, by dotknąć językiem dłoni Harry’ego, badając
jego zapach. Potem odwróciła się do swojego czarodzieja i skuliła wokół jego
szyi.
Crabbe
rozpromienił się.
-
Czyż ona nie jest wspaniałym chowańcem? Hagrid dał mi ją dziś rano, jako miły
prezent za dobre sprawowanie w roli jego praktykanta. Jesteście pierwszymi,
którzy ją zobaczyli.
Wszyscy
zgodzili się, że Vera była świetnym prezentem i że Vince zapracował sobie na
nagrodę Hagrida.
-
Sądzisz, że będzie chętna nam pomóc z tym żartem, Vince? – zapytała nieśmiało
Marietta. – Ponieważ tak jakby mam pomysł, co mogłoby też zadziałać…
-
Ja również – powiedział Harry, po czym położyli dłonie razem i zawarli spisek.
Nim
cała czwórka wydostała się z chatki Hagrida, zaczął padać lekki, mglisty
deszcz, sprawiając, że ziemia stała się śliska i sprawił, że ci, którzy grali w
Quidditcha zdecydowali, że muszą to zakończyć. To było idealne, gdyż Malfoy był
jednym z nich i wylądował kilka stóp od spiskującej czwórki, która ukryła się
za tymi samymi skałami, co Jace wcześniej.
-
Gotowy, Witherspoon? – zapytał Crabbe, uderzając lekko młodego Ślizgona w
ramię.
-
Rzuć go na kolana, dzieciaku! Cóż, może nie na kolana, ale na tyłek.
-
Jasne! – powiedział Jace, wyglądając na nieco nerwowego. – Mam nadzieję, że
mnie ponownie nie przeklnie.
-
Jeśli to zrobi, nie martw się, naprawimy cię – zapewnił go Harry. – Chyba że
chcesz, żebym ja wykonał tą część?
Jace
potrząsnął głową.
-
Nie. Nie jestem tchórzem.
Potem
wybiegł zza głazu i zbiegł ścieżką.
Malfoy
szedł w górę, trzymając miotłę pod ramieniem, mamrocząc coś o głupim deszczu i
spoglądając lekko w lewo, gdyż Goyle szedł kilka stóp za nim, a on zawsze
cieszył się, mając widownie, przy której mógłby narzekać. Więc dlatego nie
zauważył Jace’a, biegnącego na niego, aż nie było za późno.
Jace
udał, że się poślizgnął, co nie było trudne, gdyż ziemia była wilgotna i
wślizgnął się tuż w Draco, wpadając w jego kolana i przewracając Ślizgona w
tył… w dość dużą koleinę w ścieżce, wypełnioną błotem i wodą.
-
Witherspoon, ty głupi imbecylu! – wrzasnął Malfoy, pokryty brudną wodą. – Może
byś patrzył, gdzie leziesz, niezdarny gówniarzu? Spójrz na mnie!
Jace
odczołgał się do tyłu i szybko wstał. Również był nieco umorusany, ale w
przeciwieństwie do Malfoya, jego to nie obchodziło.
-
Uuups! Wybacz, Malfoy. Ja… nie widziałem cię. – Pochylił głowę i zaczął się
wycofywać.
-
Może widziałbyś mnie lepiej, gdybyś miał okulary, ptasi móżdżku! – warknął
Malfoy, wstając na nogi. – Jak myślisz, co będziesz robić cały wieczór,
Mięczaku? Czyścił moje buty i szaty. Własnoręcznie.
-
A-Ale Draco, to był wypadek! – zawył Jace, starając się zachowywać, jakby była
to okropna kara. – Nie zamierzałem cię przewrócić.
-
Może zaczniesz beczeć, Mięczaku? – warknął prefekt. – Może to cię nauczy
następnym razem uważać. A teraz się rusz! Moje włosy są roztrzepane i dzięki
tobie potrzebuję kąpieli, cymbale! – Uderzył Jace’a w głowę, niemal sprawiając,
że ten upadł.
Jace
wzdrygnął się, a potem podszedł do niego Goyle i również go pchnął, wybuchając
śmiechem.
Jednak
Crabbe rzucił na byłego przyjaciela zaklęcie żądlące, sprawiając, że Goyle
podskoczył i chwycił się za tyłek.
-
Auu! Coś mnie ugryzło! – krzyknął wielki chłopak i przebiegł szybko w górę
ścieżki, jedną ręką pocierając pośladek.
Trójka
ukrywająca się za kamieniem prychnęła i poczekała, aż Jace do nich dołączy.
-
Świetnie ci poszło, dzieciaku! – Vince poklepał Jace’a po plecach.
-
Teraz faza druga. Moja kolej.
Wyjęła
dość duże ładnie opakowane w srebro i zieleń pudełko spod swojego płaszcza, a
na dołączonej karteczce napisane było:
Do Draco,
Naprawdę za tobą tęsknię i
chcę cię ponownie zobaczyć.
Całuski,
Marietta.
Pudełko
pachniało jakimś perfumami o zapachu drzewa sandałowego, które Marietta
powiedziała, że są jej ulubionymi i Draco mógł rozpoznać je, bo była nimi
spryskana podczas ich randki w Hogsmeade. Również ona przygotowała pudełko i
notkę, choć niemal zwymiotowała, gdy ją pisała.
Vince
wziął pudełko i pobiegł do zamku, używając sekretnego przejścia, które pokazał
mu Harry, choć z pewnym niepokojem, jednak Vince przysiągł mu zachować
tajemnicę Przysięgą Czarodzieja.
Tym
sposobem Vince był w stanie przedostać się wcześniej niż Malfoy do łazienki
prefektów.
Kiedy
Malfoy tam dotarł, rozczochrany i brudny, krzywiąc się jak troll z czyrakami na
tyłku, Crabbe był gotów i czekał.
-
Hej, Draco. Co ci się stało? Spadłeś z miotły?
-
Poślizgnąłem się – odpowiedział krótko. – Co ci do tego?
Crabbe
wzruszył ramionami.
-
Nic. Tylko się zastanawiałem, dlaczego wyglądasz, jak obleśne poniedziałkowe
pranie. W każdym razie, mam dla ciebie prezent.
-
Prezent? Od kogo?
-
Tej dziewczyny, z którą się umówiłeś. Edgewater… Edgesombe… tak, jakoś tak.
Powiedziała mi, żeby ci to dać i że jest jej przykro, że zerwaliście, żebyś jej
wybaczył i inne jakieś takie dziewczęce nonsensy. Masz. Sądzę, że to jakaś sól
do kąpieli czy eliksir do włosów, czy coś. – Podał Draco pudełko.
Draco
przytrzymał pudełko na długości swoich ramion i machnął nad nim różdżką,
sprawdzając w kierunku klątw, po czym przeczytał doczepioną karteczkę.
-
No, no. Chyba w końcu zrozumiała, jaki jestem niezły, huh>
-
Chyba tak – powiedział Crabbe. Ta, jasne,
dupku!
-
Powiedz jej, że pomyślę nad tym, jeśli ją zobaczysz, zanim tu skończę – nakazał
Malfoy. Potem wziął pudełko i zniknął w łazience.
Crabbe
słuchał uważnie i dosłyszał dźwięk lecącej wody, po czym uśmiechnął się
ironicznie. Miał nadzieję, że zaklęcie ukrywające Harry’ego nie wyczerpie się
zbyt szybko. Chciał, żeby Malfoy się zmoczył, nim zauważy, że coś jeszcze było
w pudełku poza mydłem Marietty.
Uniósł
wzrok i zobaczył idących korytarzem Jace’a i Mariettę, a oni spojrzeli na niego
pytająco.
-
Zadziałało?
-
Tak, zaklęcie też. Gdzie jest Harry?
-
Sprowadza kilku przyjaciół – odpowiedział Jace.
-
Już za chwilę – powiedział Crabbe, czując motylki w żołądku.
Woda
przestała lecieć, usłyszeli odgłos chlapania, szorowania i… ugh…
-
Malfoy śpiewa!
-
Merlinie, miej litość! – krzyknął Jace. – Brzmi gorzej niż rodzący kuguchar!
-
Tylko poczekajcie – zachichotał Crabbe.
Trzy
minuty później z łazienki doszedł do nich najbardziej mrożący krew w żyłach
krzyk, jaki kiedykolwiek słyszeli.
-
AAAHHHH! POMOCY! TO MNIE GONI! AAAAHHHH!
Drzwi
do łazienki prefektów otworzyły się tak mocno, że niemal wypadły z zawiasów.
Draco
Malfoy stał w drzwiach, ociekając mydłem i krzycząc na całe płuca… całkowicie
nagi… podczas gdy za nim wyślizgnęła się bardzo niewinnie wyglądająca Vera.
-
Zabierzcie TO! Zabierzcie TO! – zawył Malfoy, a potem wybiegł na korytarz, zbyt
spanikowany, by pamiętać o tym, że jest nagi.
Vera
podążyła za nim, na tyle blisko, by Malfoy pomyślał, że ta go ściga.
Malfoy
wpadł prosto na Harry’ego i dość dużą grupę Gryfonów, Krukonów, Ślizgonów i
innych zebranych z Wielkiej Sali. Harry miał aparat i zrobił zdjęcie, śmiejąc
się histerycznie.
-
Malfoy, załóż jakieś ciuchy! – zadrwiła jedna z Gryfonek.
-
No, myślisz, że co to jest – Wystawa pod tytułem Czarodziejska Nagość? – zachichotała
Krukonka.
-
Pomocy! To mnie ZJE! – wrzasnął prefekt, ślizgając się po kamiennej podłodze.
Głupi czarodziej! Nie chcę
cię zjeść, tylko lekko przytulić – zasyczała boa, choć ponieważ nie była magiczna, tylko
Harry ją rozumiał.
Teraz
wszyscy śmiali się i szydzili, widząc stan prefekta, panikującego na widok
zielonego węża.
-
Dlaczego, najdroższy Draco, o co ci chodzi? – gruchała Marietta, podchodząc do
niego. – Nie podoba ci się mój prezent? Chyba nie boisz się małego węża,
prawda? Symbolem twojego Domu jest wąż!
-
Ej, Malfoy! – zawołał Ron. – Mógłbyś… uch… zakryć się, bo są tu dziewczyny,
które mogą przerazić się na śmierć na ten widok!
-
Nah. Nie widzę nic, nad czym można by się było roztkliwiać – zachichotała
Gryfonka. – Nie ma tam za wiele!
-
Hej, Malfoy! Niezły tyłek! Tylko żartuję!
-
Jak taki wielki Ślizgon może bać się węży? Ooo, a może pobiegniesz do swojego
tatusia? – szydzili Fred i George.
Draco
zrobił się szkarłatny i próbował zachować jak najwięcej godności, zakrywając
się rękami, ponieważ zostawił swoją różdżkę w łazience.
Ale
to okazało się niemożliwe, gdy próbował uciekać przed Verą, która wciąż sunęła
za nim nonszalancko, i ostatecznie wpadł na McGonagall, która przybyła zbadać
usłyszane krzyki.
Przez
moment surowa wiedźma i nagi prefekt gapili się na siebie.
Potem
McGonagall znalazła głos.
- Panie MALFOY! Co ma ZNACZYĆ to… to nieprzyzwoite
zachowanie! Wielki Merlinie! NIGDY w życiu… proszę natychmiast nałożyć ubrania,
młody człowieku, to nie jest kolonia nudystów!
Do tej pory wszyscy, którzy byli świadkami szaleńczego biegu
Malfoya, trzymali się za boki i praktycznie tarzali się na podłodze z bezradną
wesołością.
McGonagall nie była rozbawiona. Szybko wyczarowała szaty dla
Malfoya i zażądała, by powiedział, co spowodowało, że w taki sposób się
odsłonił.
Malfoy bełkotał i próbował wyjaśnić, że wąż był w łazience
prefektów w pudełku z mydłem i go zaskoczył.
- Ja… chciałem tylko się oddalić, więc, uch, wybiegłem przez
drzwi.
- Ach, tak? – McGonagall rozejrzała się za wężem, ale Vera
wślizgnęła się pod szaty Crabbe’a. – Nie widzę żadnego węża, panie Malfoy. Czy
to jakiś żart?
- Nie! Nie, przysięgam, że był tam wąż! – paplał Draco.
McGonagall zmarszczyła brwi.
- Wygląda na to, że mnie pan zwodzi, panie Malfoy. Myślę, że
należy się panu szlaban za to… nieprzyzwoite zachowanie. Proszę za mną, panie
Malfoy.
- Co? Ale pani profesor… ja nie kłamię… naprawdę… to nie
sprawiedliwe… mój ojciec…!
- Pana ojciec? Jestem pewny, że będzie miał wiele do
powiedzenia, panie Malfoy, biorąc pod uwagę to… przedstawienie… Hańba!
Za nim, inni uczniowie śmiali się tak, jakby byli gotowi
umrzeć. Nawet Irytek i Krwawy Baron, którzy mieli okazję przelecieć niedaleko i
dostrzec Draco wpadającego na McGonagall jak taran, śmiali się.
McGonagall wyprowadziła wciąż protestującego Draco, a wtedy
Crabbe odwrócił się do Harry’ego i powiedział cicho:
- Zrobiłeś zdjęcie?
- Tak. Przypnę je w Wielkiej Sali, to klasyka!
- Nieźle, Potter – zachichotała Marietta, ocierając oczy. –
Ale jak zdołałeś sprowadzić też McGonagall?
- To nie ja. Sama przyszła. To był… szczęśliwy zbieg
okoliczności – przyznał Harry, po czym wszyscy przybili sobie piątki. – Malfoy
nigdy po tym nie dojdzie do siebie. To zapisze się w historii Hogwartu… jak
Niesamowita Skacząca Fretka!
- Ma za swoje! Widziałeś jego twarz, gdy wpadł na
McGonagall? – powiedział Jace, po czym oparł się o ścianę, wyjąc z radości.
To było
zabawne! Musssimy to wkrótce powtórzyć! – rozległ się cichy syk, gdy Vera wysunęła głowę z szat
Vince’a, gdzie owinęła się wokół jego nadgarstka.
To spowodowało, że Harry poczuł dwa razy większą wesołość i
minęła chwila, nim zdołał przejąć nad sobą kontrolę. Właśnie wtedy pomyślał, że
szkoda, że Snape to przegapił, bo pewnie miałby wiele do powiedzenia na temat
niestosowności Draco. Zastanawiam się, co
on teraz robi? Mam nadzieję, że kupuje składniki na antidotum albo coś w tym
stylu.
Tymczasem Warrior leciał nad Waltshire, gdzie zlokalizowana
była rezydencja Malfoyów. Podejrzewał, że gdyby Bellatrix miała się gdzieś
zaszyć, to właśnie w domu Lucjusza. Powiernik Voldemorta często zapewniał
schronienie poszukiwanym śmierciożercą, a Warrior nie widział powodu, dlaczego
starszy Malfoy miałby teraz zmienić ten wzór, zwłaszcza, że Voldemort nie żył.
Oczywiście, Ministerstwo wiele razy przeprowadzało dochodzenie w sprawie jego
domu, bo członkowie Zakonu zgłaszali go w Departamencie Tajemnic, ale ze swoją
zwykłą pewnością siebie, Lucjusz był w stanie odeprzeć ich podejrzenia na tyle,
by nie zostać aresztowanym. Warrior zastanawiał się, jak Lucjusz wyjaśnił swoje
brakujące oko.
Podejrzewam, że
wkrótce się dowiem,
pomyślał jastrząb, po czym opadł na ziemię niedaleko drzewa laurowego na skraju
posiadłości. Zmienił się w ludzką formę i ruszył w stronę rezydencji, która
była wielkim kamiennym dworem w stylu wiktoriańskim, imponującym, eleganckim i
groźnym jednocześnie. Snape wiedział, że Lucjusz nałożył zaklęcia ochronne i
inne nieprzyjemne niespodzianki dla tych, którzy odważyli się wejść na teren
nieproszeni, ale został im przypisany, a więc pozwolono mu przejść bez
przeszkód.
Podszedł do wielkich, podwójnych drzwi i zapukał dwukrotnie
kołatką w kształcie węża.
Drzwi otworzył mu skrzat domowy.
- Dzień dobry, panie Snape. Jak Obcążek może panu pomóc?
- Przyszedłem odwiedzić twojego pana, Obcążku. I zapytać,
czy ktoś ze współpracowników Lucjusza jest również w tym domu – powiedział
Severus, schodząc do dużego holu z mozaikami w kształcie węży zwiniętych w
kosze. W rogu stała duża doniczkowa paproć w ceramicznej wazie.
- Och, Pan będzie się cieszył na pana widok, panie
profesorze. Był ostatnio bardzo zrzędliwy z powodu bólu brakującego oka. Czy
pan Snape przyniósł eliksir, który może pomóc?
- Może. Czy w rezydencji są jeszcze inni goście?
- Tylko jeden gość, proszę pana. Pani Bellatrix Lestrange.
Przybyła z panem, gdy wrócił do rezydencji tak strasznie ranny. Pani Narcyza
była bardzo zdenerwowana, więc pani Lestrange również nią się zajęła.
Severus uniósł brew na te wiadomości. Mimo że Bella i Cyzia
były siostrami, Bellatrix nigdy nie była przez niego uważana za szczególnie
nastawioną na rodzinę osobę. Jednak może Bella praktykowała stare powiedzenie,
że „trzeba zadowolić się tym, co się ma” i upewniała się, że jest mile widziana
w domu siostry i może zostać jak długo będzie potrzebowała.
- Jak to miło z jej strony – prychnął Severus, zaciskając
wargi. Ale przynajmniej jego przeczucie było słuszne. Nie musiał polować na
nieuchwytną wiedźmę po całej Wielkiej Brytanii, a to już coś.
- Powiem panu Lucjuszowi, że pan przybył, profesorze! –
Obcążek ukłonił się i zniknął.
Snape zacisnął zęby. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał to składać
obowiązkową wizytę Lucjuszowi cholernemu Malfoyowi, jednak wiedział, że musi
zachowywać się jak szpieg. Mimo to, czuł ironię sytuacji, ponieważ to on był
odpowiedzialny za utratę oka Lucjusza, a teraz zamierzał złożyć mu kondolencje
z tego powodu. Przewrócił oczami. Rzeczy, które musiał znosić dla własnej
przykrywki były niezliczone i niewymowne.
Obcążek pojawił się ponownie i skinął na Snape’a.
- Pan Lucjusz chce się z panem teraz widzieć.
Severus podążył za skrzatem długim korytarzem z wieloma
portretami dawnych przodków Malfoya i do dużego kremowo-brązowego pokoju z
grubym beżowym dywanem. Lucjusz siedział oparty na wielkim mahoniowym łóżku z
grubą zielono-złotą kołdrą i mnóstwem pulchnych wzorzystych poduszek. Na jego
kolanach leżała taca z resztkami popołudniowej herbaty oraz wydaniem gazety.
Platynowe włosy Lucjusza były odsunięte na plecy, a brakujące oko zakryte
czarną opaską.
Wyglądał na zadowolonego, gdy zobaczył, jak Severus wchodzi
do pomieszczenia.
- Severusie, dobrze wyglądasz. Lepiej niż ja, muszę
powiedzieć. – Machnął dłonią przed twarzą. – Uzdrowiciel Markham mówi, że gdy
oczodół wystarczająco się wyleczy, mogę otrzymać dopasowane magiczne oko i
zrezygnować z tej opaski.
- Witaj, Lucjuszu. Opaska sprawia, że wyglądasz dość…
odważnie. Jak pirat. – Ten wizerunek
pasuje do takiego łotra jak ty, pomyślał posępnie Mistrz Eliksirów.
- Jak co?
- To mugolskie określenie na osobę, która rabowała i
plądrowała statki, grabiła miasta i tego typu rzeczy. Rabusia mórz – wyjaśnił
Severus. – Często tracili oczy i w rezultacie nosili właśnie tego typu opaski.
- Ach. Rozumiem. Przypuszczam, że można być porównanym do
gorszych rzeczy. Chodź, usiądź – wskazał na krzesło obok łóżka, a Severus usiadł.
– Powiedz mi, co się działo w szkole od czasu przerwania naszego ataku i
niefortunnego… końca… naszego Pana.
Severus wykonał polecenie, również zauważając, że szkoda, że
Lucjusz musiał doznać tak ciężkiej rany.
- Tak, a jeśli kiedykolwiek się dowiem, kim był ten cholerny
drań, który mi to zrobił, będzie marzył o tym, by umarł wraz z moim Panem, to
mogę ci obiecać!
- To zrozumiałe – powiedział Severus bez mrugnięcia okiem. Niewiele wiesz, skoro cholerny drań jest tuż
przed tobą i szczerze marzy, by mógł dokończyć dzieła. Któregoś dnia, przyjacielu, policzymy się. Ale jeszcze
nie teraz. Najpierw muszę wykonać inny obowiązek… potem możemy zająć się tobą. Poruszył
się na krześle i zapytał: – Bardzo mocno cię boli? Mam przynieść ci eliksir z
moich prywatnych zbiorów? – Często dawkował mężczyźnie silne eliksiry
przeciwbólowe po spotkaniach z Mrocznym, gdy Lucjusz padał ofiarą Cruciatusa.
Lucjusz rozważył to.
- Może. Tak, proszę. Czuję się, jakby smok wszczepił szpony
w moją głowę i wyrwał mi mózg.
Severus skinął głową i przyzwał eliksir przeciwbólowy
piątego stopnia, który był również zmieszany z miksturą nasenną, czego Lucjusz
nie wiedział. To sprawi, że czarodziej będzie spał przez następne kilka godzin,
co da Severusowi wiele czasu na znalezienie i przepytanie Bellatrix.
- Proszę. Ale nie pij go od razu, bo kręci się po nim w
głowie i nieco oszałamia. Twój skrzat powiedział, że Bellatrix się tu
zatrzymała?
Lucjusz skrzywił się.
- Tak. To ona mnie tu aportowała po bitwie i została, by
pomóc Cyzi, która była zrozpaczona moim stanem. Nie za wiele mnie obchodzi, ale
jest moją szwagierką i raczej nie mogę wyrzucić jej po tym, jak praktycznie
uratowała mi życie. Więc… zaoferowałem jej schronienie.
- Przyszli aurorzy jej szukać?
- Tak. Ukryłem ją w sekretnym pomieszczeniu, więc odeszli po
tym, jak przepytali mnie na temat oka.
- Co im powiedziałeś?
- Prawdę. Straciłem je podczas pojedynku, gdy się broniłem.
Byłem ofiarą napadu i rabunku na ulicy Pokątnej, gdzie szukałem prezentu na
urodziny Draco. Kilku sprzedawców przysięgło, że mnie tam widzieli, jak również
bezimiennych zbójów, którzy mnie zaatakowali. Kiedy nalegali, że widzieli mnie
w Ministerstwie, powiedziałem im, że jeden z napastników uciekł z kępką moich
włosów i zmieni się we mnie za pomocą wielosokowego, bo mimo wszystko mam
wrogów. Nie spodobało im się to, ale musieli to zaakceptować, ponieważ nie ma
innego dowodu, że nie było mnie tam, gdzie powiedziałem, że byłem. Zaoferowałem
nawet, że wypiję Veritaserum.
- Sprytnie, Lucjuszu.
- Sam tak pomyślałem – oświadczył lord rezydencji Malfoyów.
Następnie odkorkował fiolkę eliksiru przeciwbólowego i ją opróżnił.
- Ile minie, zanim zacznie działać?
- Dwie minuty – powiedział beznamiętnie Severus. – Gdzie
jest teraz Bellatrix?
- Pewnie w jadalni, pije herbatę, tak myślę. Unikaj jej,
Severusie. Jest gorsza niż zwykle, od kiedy jej ukochany Voldi nie żyje. – Nim
Lucjusz mógł cokolwiek więcej powiedzieć, szybko zasnął, dając Severusowi swobodę
w tropieniu Bellatrix.
Wyszeptał inkantację zaklęcia skradającego, które pozwalało
mu poruszać się bezszelestnie i szybko przez dwór, ponieważ w większości miał
on drewniane podłogi i kafelki, które miały tendencję odbijać echem kroki.
Wyszedł z sypialni i skierował się do jadalni – znał układ dworu, ponieważ sam
był tu wielokrotnie gościem.
Ku jego wielkiej uldze, odkrył, że Bellatrix pije herbatę w
samotności, a nie ze swoją młodszą siostrą, jak się obawiał. Nie chciał
pozostawać dłużej w dworze, miał zbyt wiele rzeczy do roboty w szkole i gdyby
nie byłoby to tak ważne, w ogóle by nie przychodził. Ale nienawidził Bellatrix
i nie umiał się doczekać, aż wiedźma posmakuje własnego lekarstwa.
Wślizgnął się do pomieszczenia i przez chwilę obserwował,
jak ciemnowłosa wiedźma bezczynnie popija herbatę. Wydawała się dziwnie
przygaszona i jednocześnie wypełniona wściekłością – czuł, jak jej aura miota
się dziko. Bez wątpienia opłakiwała utratę swojego ukochanego Czarnego Pana. I
pewnie była jedyną kobietą na tej planecie, która to robiła.
Powinna go
poślubić. Byliby idealną parą z piekła rodem. Mogliby spędzać czas w łóżku na
marzeniu o nowych sposobach torturowania ludzi, pomyślał zimno Severus.
Poczekał, aż odstawi herbatę, po czym podszedł i staną za
nią, wyglądając niemal jak upiór.
Bellatrix drgnęła gwałtownie, przewracając filiżankę i
spodek.
- Cholera jasna, Snape! – syknęła. – Czy zawsze musisz
krążyć jak pieprznięty duch?
- Jesteś w dobrym nastroju, Bella – wyszeptał, a jego
różdżka wsunęła się w jego dłoń we wnętrzu rękawa.
- Przymknij się, Snape! Nasz Pan nie żyje, a wy wszyscy
powinniście padać na kolana, modląc się do Mrocznego Boga, żeby go wskrzesił!
Zamiast tego wy wszyscy… martwicie się tylko o własne cholerne skóry, jak mój
żałosny szwagier! Wepchnął mnie do cholernego sekretnego pokoju i zamknął mnie
w nim! Chciałam wysadzić tych pompatycznych idiotów z Ministerstwa, ale nie,
musiałam trzymać głowę nisko! Liżące tyłek żałosne gówno! – Rzuciła filiżanką o
ścianę.
- Kontroluj się. Nie sądzę, by Narcyza była zadowolona,
jeśli zniszczysz jej rzeczy.
Bellatrix splunęła.
- Tyle mam do powiedzenia o Cyzi i jej marzeniach. Robię, co
chcę, jestem starsza oraz bardziej lojalna i wierna jako śmierciożerca. Mój Pan
to wie. Wynagrodził mnie za to! – Jej oczy błyszczały dziką obsesyjną miłością
i szczyptą szaleństwa.
Severus poczuł dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie.
Bellatrix zawsze sprawiała, że dostawał gęsiej skórki, nawet bardziej niż
Voldemort. Była zbyt nieprzewidywalna. To czyniło ją bardzo niebezpieczną.
- W jaki sposób, Bello?
- W sposób, który możesz sobie tylko wyobrazić – mruknęła,
przesuwając jednym długim paznokciem po swojej kości policzkowej. – Dlaczego tu
jesteś, Snape? Lucjusz zaczął ci jęczeć o swoim nowym wyglądzie, skomlący
kapcan?
- To był jeden z powodów mojej wizyty – powiedział Snape. –
Innym było to, że chciałem z tobą porozmawiać.
- O czym>
- Słyszałem, że eksperymentowałaś z… powiedzmy… nowym
zaklęciem oddziaływującym na umysł. To jest szczególny obszar moich
zainteresowań. Jestem ciekawy… co odkryłaś? Krążą plotki, że podobno przeklęłaś
kundla Blacka klątwą szaleństwa.
Bellatrix odchyliła głowę i roześmiała się.
- Ha! Powinnam była wiedzieć! Zawsze pchasz swój zakrzywiony
nochal w nowe rzeczy. Nie możesz znieść, jeśli ktoś skradnie ci splendor, ech,
Snape? – Zacmokała językiem. – Cóż, wygląda na to, że plotki są prawdziwe.
Rzeczywiście przeklęłam mojego nieprzydatnego kuzyna czymś, co sama wymyśliłam
– Klątwa Menady. Wiesz, do czego się odnosi, prawda, Snape?
- Menady były żeńskimi wyznawcami greckiego boga Dionizosa, znane
z religijnego szału i szaleństwa, a najlepiej znane z niekontrolowanych
wybuchów emocji, które prowadziły do pijaństwa, rozdziewania zwierząt i ludzi
na strzępy oraz nienasyconych pragnień seksualnych – wyrecytował Severus.
Bellatrix obrzuciła go zdegustowanym spojrzeniem.
- Humph! Brzmisz jak cholerna chodząca encyklopedia, Snape.
Tak, to dlatego tak nazwałam swoje małe zaklęcie. – Westchnęła sennie. –
Kiedyś, gdy byłam dziewczynką, marzyłam, by być jedną z nich. Matka zawsze była
tak sztywna, właściwa i cholernie nudna. – Machnęła ręką z rezygnacją. – Tak
czy inaczej, eksperymentowałam już od jakiegoś czasu z zaklęciem tej natury, w
większości na zwierzętach… żeby zobaczyć, jak daleko mogę je skrzywdzić, nim ból
będzie zbyt wielki i się łamią… To było tak… ignorujące… - Polizała wargi.
Severus poczuł mdłości. Ty
chora suko! Niemal miałem nadzieję, że odmówisz powiedzenia mi tego, co chcę
wiedzieć.
- Potem wpadłam na genialny pomysł klątwy niszczącej ani
magów bez zabijania ich, powolna śmierć. Nie znoszę ani magów… są gorsi od
szlam, chowają w sobie bestie. Tak więc wynalazłam to zaklęcie. – Uśmiechnęła
się jak mała dziewczynka, która właśnie się dowiedziała, jak machać różdżką i
rzucić Lumos. – Mój słodki Pan był ze mnie bardzo zadowolony, powiedział, że
jestem wspaniałym wynalazcą.
- Jak emocjonująco. Jestem pewny, że to wspomnienie cię
ogrzewa, gdy o nim myślisz – powiedział Severus, brzmiąc na znudzonego, choć
wewnątrz kipiał ze złości. „Bestia” z jego wnętrza skrzeczała na niego, by się
przemienił i zabił obrzydliwą wiedźmę, ale skontrolował impuls. – Jest szansa,
że Black wyjdzie z tej klątwy? Może być rozwiana?
- Nie. Nie, jeśli nie znasz przeciwzaklęcia – zachichotała
Bella, a jej oczy zabłysły nikczemnie. – A każda próba zdjęcia klątwy skutkuje
zwiększeniem poziomu szaleństwa. Czy to nie jest idealnie… wspaniałe? Wiesz,
słyszałam plotki, że Harry Potter jest animagiem. To prawda?
- Tak.
- Hymm… co by było, gdybym rzuciła zaklęcie na bachora
Potterów? – rozmyślała. – Jakie byłoby to uczucie widzieć, jak maleńki Potter,
mały drań, który zabił mojego Słodkiego Toma, wije się w agonii, toczy pianę z
pyska, zamknięty we własnym umyśle, będąc więźniem własnych koszmarów? Nie
chciałbyś to zobaczyć, Snape? Umiesz to sobie wyobrazić?
I nagle Severus nie mógł jej już dłużej znieść. Przez lata
przed pierwszą śmiercią Voldemorta był zmuszony znosić sadystyczne skłonności
wiedźmy i stał przy niej, gdy torturowała kobiety, dzieci i mężczyzn aż umarli.
Świętował, gdy została zamknięta w Azkabanie. Kiedy została wypuszczona, poczuł
się, jakby Furia została uwolniona, by siać spustoszenie, a teraz, słuchając
jej przemowy o torturowaniu jego podopiecznego, wiedząc bardzo dobrze, do czego
ta klątwa była zdolna, miał dość.
- Nie. Ponieważ ja, w przeciwieństwie do siebie, nie jestem
chorą, zboczoną zdzirą! – wypluł, po czym skinął i unieruchomił ją w miejscu.
Popatrzyła na niego niemo, gdy warknął: – Mam dość twoich napuszonych tyrad i
sadystycznych rozmyślań, Bello. Sądzisz, że animadzy są bestiami? Sama jesteś
bestią, która powinna zginąć dawno temu za szaleństwo, które rozsiewasz i
niszczysz bez wyrzutów sumienia. – Pochylił się nad nią, przyszpilił ją
wściekłym wzrokiem. – Nie skrzywdzisz Pottera, nie kiedy wciąż oddycham. I dostanę
przeciwzaklęcie twojej małej klątwy. Teraz. – Przyłożył czubek różdżki do jej
głowy i syknął: – Legilimens!
Jej oczy rozszerzyły się ze wstrętu i przerażenia, ale bez
wysiłku wślizgnął się do jej umysłu.
Czuł się tak, jakby przechadzał się przez skażoną wodę, gęstą
od warstwy szlamu, myśli Belli były przypadkowe i śliskie z szalonej chęci
powodowania bólu i śmierci. Zacisnął zęby i skupił się na powodzie, dlaczego tu
przyszedł, ignorując paskudne obrazy czarnowłosej wiedźmy i Voldemorta, razem,
gdy to była jego chętnym zwierzakiem i sługą nienaturalnej żądzy.
Skupił się na obrazie Belli przeklinającej Syriusza, a potem
podążył za tym obrazem do dnia, w którym stworzyła samą klątwę i późniejsze
przeciwzaklęcie, gdyby ktoś próbował się o nim dowiedzieć i użyć jej na niej
samej albo Voldemorcie.
Walczyła z nim, starając się wyrzucić go ze swojego umysłu,
ale nie była ani trochę tak utalentowana jak on w odpychaniu niechcianych
mentalnych ataków, jej szaleństwo dawało jej siłę, ale było nieskupione,
dzikie, więc ominął je z łatwością mistrza, pochwycił wspomnienie i przytrzymał
je mocno.
Ponownie zaatakowała, wysyłając mroczne, szponiaste demony,
by go złapały, ale rzucił w nie mentalnym pociskiem, który rozproszył je z
powrotem w mgłę i wyślizgnął się z jej umysłu, jak widmo przez ścianę.
Odsunął różdżkę od jej skroni, ignorując sposób, w jaki jej
oczy zapłonęły ogniem północy.
- Mam to, po co przyszedłem, Lestrange. Mógłbym cię teraz
zabić i zrobiłbym to, gdyby nie jedna rzecz. Potrzebuję mojej mocy, żeby
zniszczyć twojego cennego Czarnego Pana i nie chcę się skazać za użycie
Niewybaczalnego – nie jesteś tego warta. Ale jest inny sposób, bym mógł
wymierzyć ci sprawiedliwość. – Machnął różdżką, po czym wymierzył nią między
jej oczy. – Bawiłaś się szaleństwem i rozkoszowałaś bólem innych ludzi, więc
poczuj teraz poczucie winy za życia, które odebrałaś, niewinność, którą
zabrałaś. Niech tysiąckrotnie się to na tobie odbije! Eterna culpa millennia!
Białe światło wystrzeliło z jego różdżki i wniknęło w głowę
Bellatrix.
Gdy tylko zniknęło, krzyknęła, gdy zadziałało na nią zaklęcie
poczucia winy i odbił się na niej ciężar jej tortur i morderstw.
Potem Severus usunął jej wspomnienia ze swojej wizyty i
tego, co zrobił z jej umysłem. Nie chciał jeszcze ujawniać swojej prawdziwej
natury, ponieważ znalezienie horkruksów będzie wystarczająco ciężkie bez
poszukiwania go od samego początku. Och, wiedział, że ostatecznie jego rola
podwójnego szpiega zostanie odkryta, ale na razie potrzebował czasu, żeby Harry
dokończył rok, żeby Black doszedł do siebie, by Harry mógł wyruszyć na poszukiwania
horkruksów bez żalu, żeby przygotować się na poszukiwania możliwych horkruksów
i miejsca ich występowania.
Zostawił Bellatrix krzyczącą i wyjącą jak szalona hiena,
wciąż przywiązaną do krzesła, a tuż przed wyjściem, rzucił zaklęcie wyciszające
na pokój, żeby Lucjusz jej nie usłyszał, choć biorąc pod uwagę jego oszołomiony
stan, Severus wątpił, że obudzi go coś mniejszego od zrzuconej bomby.
Skończywszy, Severus aportował się z powrotem pod bramę
Hogwartu, żeby zabrać eliksir odnawiający pamięć i swojego podopiecznego, po
czym wyruszyć do św. Mungo.
Znalazł Harry’ego w swoich kwaterach, wyglądającego tak,
jakby miał zaraz zacząć chodzić po ścianach albo latać na oślep dookoła.
- Znalazłeś coś? – To były jego pierwsze słowa, gdy Snape
wszedł do środka. Praktycznie wystartował z kanapy.
Severus skinął głową.
- Tak. Potrzebuję eliksiru odnawiającego pamięć, więc mam
nadzieję, że go skończyłeś.
- Tak, skończyłem. Jest na biurku w laboratorium. Przyniosę
go. – Harry praktycznie wybiegł przez drzwi w pośpiechu, kilka chwil później
wracając z eliksirem.
Severus położył dłoń na ramieniu podopiecznego.
- Niech się pan uspokoi, panie Potter.
- Po co? Tak się cieszę, że nalazłeś przeciwzaklęcie, Sev.
Możemy teraz iść uleczyć Syriusza, prawda?
- Mam nadzieję, że tak. Ale nie musisz zachowywać się jak
nadpobudliwy przedszkolak – skarcił go łagodnie Mistrz Eliksirów.
- Nie zachowuję się tak! – Harry skrzywił się. Severus
spojrzał na niego podejrzliwie, ponieważ chłopak przeskakiwał z nogi na nogę. –
Dobra, może… troszkę. Ale czy możesz mnie obwiniać?
- Chyba nie. Najpierw chodźmy porozmawiać z Albusem, musi
być świadom mojego odkrycia, a wtedy możemy przenieść się przez Fiuu do św.
Munga.
- Uch, Sev… ja i dyrektor… tak jakby… pokłóciliśmy się, gdy
dzisiaj z nim rozmawiałem…
- Pokłóciłeś?
- Tak. Ja… wygarnąłem mu, że zabił moich rodziców, zostawił
mnie z Dursleyami i w ogóle… - Harry wbił czubek swojego buta w dywan. – I nie
sądzę, żeby chciał mnie ponownie widzieć.
- Rozumiem. Cóż, mimo że nie sądzę, by Albus miał trzymać
urazę, zwłaszcza, gdy to była jego wina, ale możesz zostać tutaj, a ja z nim
porozmawiam.
- Sev, jak znalazłeś przeciwzaklęcie?
- Zapytałem o nie autora.
- Ty… znalazłeś Bellatrix i ją zapytałeś?
- Tak. Po odrobinie perswazji, powiedziała mi – rzekł krótko
Severus. – Potem przekażę ci szczegóły, a teraz nie marnujmy czasu, każda
zmarnowana minuta przybliża nas do nieodwracalnego szaleństwa twojego ojca
chrzestnego.
- Och. Prawda. Więc idź – powiedział Harry, czując się jak
idiota.
Severus rzucił garść proszku Fiuu i zawołał:
- Gabinet dyrektora! – po czym wszedł w płomienie.
Harry czekał, walcząc z uczucie, wybiegnięcia na korytarz i
krzyczenia:
- Znalazł przeciwzaklęcie i teraz możemy wyleczyć Syriusza!
Snape wrócił po pięciu minutach.
- Chodź, Harry. Dyrektor zapewnił mnie, że nie obwinia cię
za to, że jesteś na niego zły, jak również powiedział, że uzdrowiciel Blacka,
Sandrilas, wie, kim on naprawdę jest. Wczoraj Sandrilas odkrył zaklęcie iluzji
i skontaktował się z Albusem, który nakazał mu przysiąc zachować sekret i
wyjaśnił, że Black był niewinny swoich zbrodni, za które został uwięziony
czternaście lat temu.
- Więc uzdrowiciel nie powie nikomu, że jego pacjentem jest
Syriusz?
- Nie. Poza czarodziejską przysięgą, musi również zachować
poufność spraw pacjenta. Nie wyda Blacka Ministerstwu ani prasie. – Skinął na
Harry’ego, by podeszli do kominka, po czym wrzucił pełną garść proszku Fiuu,
tym razem wyraźnie mówiąc: – Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Św.
Munga.
Sieć Fiuu wypluła ich w Informacji, a z tego miejsca byli w
stanie dostać Dię do schodów oraz na czwarte piętro do Oddziału Urazów
Magicznych. Dumbledore powiedział Snape’owi, że Syriusz jest w pokoju 414, więc
Harry praktycznie zaciągnął Severusa do tego miejsca korytarzem.
To jest, póki Snape nie zatrzymał go i pociągnął swojego
nadgorliwego podopiecznego do siebie.
- Potter, przestań biec przed siebie jak lunatyk! To jest
szpital, nie Hogwart! Jeśli nie potrafisz zachowywać się jak normalny człowiek
i chodzić korytarzem w dorosły sposób, będę cię trzymał za rękę jak
pięciolatka!
- Co? Severusie, ja tylko chcę…
- Żadnych wymówek! A teraz zachowuj się! Czy to jasne?
- Jak słońce – warknął Harry, zirytowany tym, że Severus
karci go jak małe dziecko i to publicznie. Z pewnością rozumiał, dlaczego Harry
był tak podekscytowany. Naprawdę, dlaczego dorośli – niektórzy dorośli – tak
czepiali się odpowiedniego zachowania? – Cholerny perfekcjonista! – burknął pod
nosem.
- Proszę? – zapytał Severus łagodnie niebezpiecznym głosem.
– Czy właśnie usłyszałem, że zgłosił się pan na szlaban o północy wraz z mydłem
i szczoteczką?
- Nie, ale…
- Panie Potter, proszę zważać na ton. Albo…
Harry zamknął usta. Nie było sensu pozwolić ustom z nim
wygrać. Nie chciał zniszczyć dnia rozzłoszczeniem Severusa, nawet jeśli sądził,
że mężczyzna jest dupkiem, nalegając na właściwe zachowanie.
Severus przytrzymał dłoń na jego ramieniu i razem przeszli
korytarzem do pokoju 414.
Syriusz był w swego rodzaju zastoju, jak powiedział
uzdrowiciel Sandrilas, ale żeby zastosować przeciwzaklęcie, zaklęcie zastoju
musiało być usunięte. Severus nakazał Harry’emu stanąć z tyłu, po czym zdjął
zaklęcie.
- Muszę to zaznaczyć. Black nie jest w pełni umysłu i może
próbować cię zaatakować, nim się zorientuje, czym jest. Więc nie podchodź, póki
nie skończę.
Tym razem Harry się nie kłócił. W tym musiał przyznać
Snape’owi większe doświadczenie. Podszedł do stojącego niedaleko krzesła, kilka
stóp od łóżka.
Severus usunął zaklęcie zastoju.
- Finite Incantatem!
Nie minęło wiele czasu, gdy Syriusz otworzył oczy. Spojrzał
na Snape’a, nie rozpoznając go, ale potem jego oczy pojaśniały jak ogień,
zawarczał niemo i rzucił się w stronę drugiego czarodzieja. W połowie skoku zmienił
się w psa i spróbował rozerwać gardło Severusa.
- Syriusz, nie! – krzyknął Harry, po czym rzucił: – Protego!
Przed Mistrzem Eliksirów pojawiła się błękitna tarcza i Łapa
uderzył w nią, warcząc, szczekając wściekle, rozrzucając dookoła plamy śliny.
- Cholera, Black! – przeklął Severus. – Animagus revelario!
Syriusz nagle wrócił do swojej naturalnej formy, jednak
wciąż pienił się i rzucał na tarczę. Severus cofnął się, skierował w jego
stronę różdżkę i wypowiedział przeciwzaklęcie.
- Reversaria dementia
Meanada! – Jednocześnie wolną ręką zrobił ruch w kierunku przeciwnym do
wskazówek zegara, po czym machnął różdżką w porywistym ruchu.
Dziwny czerwony promień uderzył w Syriusza, który
natychmiast opadł na ziemię, kończąc wszelkie próby przedostania się przez
tarczę ochronną, przestając toczyć pianę z ust i warczeć. Światło zdawało się
przeniknąć do każdej komórki animaga, a potem zniknęło.
- To już? – wyszeptał Harry.
- Nie do końca. Wciąż potrzeba eliksiru odnawiającego pamięć
– powiedział Severus, po czym przeniósł Syriusza z powrotem na łóżko.
Severus wyjął fiolkę z kieszeni, stanowczo, jednak łagodnie
odchylił głowę Syriusza, otworzył jego usta i powoli podał mu eliksir. Upewnił
się, że animag przełknął, pocierając jego gardło, póki fiolka nie była pusta.
Potem Snape odsunął się.
- Zadziałało?
- Nie wiem. Musimy poczekać i zobaczyć. Wkrótce powinien się
obudzić.
Minęło dziesięć minut i Harry zaczął się obawiać, że
zawiedli. Syriusz wydawał się spać, ale czy jego umysł był nienaruszony?
- Sev, sądzisz, że…?
- Cicho. Budzi się.
Harry zamarł, a jego oczy skierowały się na łóżko. Proszę,
och, proszę…
Oczy Syriusza zamrugały, po czym powoli się otworzyły.
Zamrugał, odwracając głowę, po czym jego oczy spoczęły na Harrym.
- Syriuszu? Pamiętasz mnie?
- Oczywiście, Harry. – Jego głos był ochrypły, ale zrozumiały.
– Gdzie jestem? Dlaczego Snape tu jest?
- Jesteś w św. Mungo – powiedział mu Harry szczerząc się
szeroko. – Zostałeś uderzony przez Bellatrix klątwą szaleństwa, więc
przynieśliśmy cię tu, ale nie mogliśmy złamać klątwy do dnia dzisiejszego.
Severus odkrył przeciwzaklęcie, a ja pomogłem zrobić eliksir, który przywrócił
twoje wspomnienia.
Syriusz wyciągnął rękę, żeby uścisnąć Harry’ego i pociągnął
go w ramiona.
- Dziękuję, Harry. Uratowałeś mi życie.
- Nie. Severus to zrobił – poprawił go łagodnie Harry, gdy
się odsunął, mrugając, by pozbyć się łez radości. – To jemu zawdzięczasz życie.
Poszedł poszukać Bellatrix i zmusił ją do powiedzenia mu, co na ciebie rzuciła
i jak to zdjąć.
Syriusz nic nie powiedział, jedynie spoglądając na wysokiego
mężczyznę w czerni, który kiedyś był jego rywalem, tłustowłosym dzieciakiem,
którego upokarzał, szydził i poniżał.
Severus również na niego spojrzał, a lekki, ironiczny
uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Nie musisz mi dziękować, Black – powiedział ostro, po czym
odwrócił się nagle. Niewdzięczny, arogancki, głupi drań.
- Czekaj.
Severus zatrzymał się, odwracając powoli. Uniósł pytająco
brew.
Syriusz przełknął ciężko, po czym wyciągnął rękę, mówiąc
powoli i wyraźnie:
- Przepraszam. Dziękuję… Severusie.
Ich oczy się spotkały i przez chwilę Snape nie ruszał się,
jedynie spoglądając na drugiego animaga i jego wyciągniętą rękę.
Potem poruszył się, a jego dłoń dotknęła ręki drugiego na
krótką chwilkę. Gdy to zrobił, Severus zobaczył coś, czego nigdy nie sądził, że
kiedykolwiek zobaczy w oczach Huncwota.
Szacunek.
Chwilę później patrzyli na siebie ostrożnie, jak dwa psy,
które nie były pewne, jak się przy sobie zachować.
- Mam do ciebie pytanie, Sn-Severusie. Dlaczego mnie
uratowałeś?
- Ponieważ Harry tego chciał – odpowiedział szczerze Mistrz
Eliksirów. – I ponieważ nikt, nawet ty, Black, nie zasługuje na takie
cierpienie.
- To chyba ma sens – powiedział Syriusz, po czym dodał złośliwie:
– Przez chwilę obawiałem się, że zrobiłeś się miękki i ckliwy jak Puchon, i
uratowałeś mnie z dobroci swojego serca.
Severus prychnął.
- Śnij dalej, Black.
- Nie, dzięki. Ostatnio dość śniłem. Nadszedł czas przestać
śnić i zacząć widzieć rzeczy takie, jakie naprawdę były.
- Co to ma znaczyć?
- To znaczy, że Harry miał rację, a ja się myliłem. Jest w
tobie coś więcej niż się wydaje, Snape. A Harry ma szczęście, że ma cię za
opiekuna.
- Humph! Dużo ci to zajęło – odpowiedział tylko Severus, ale
w jego głosie zabrzmiała nutka satysfakcji. – Ale czego mogę się spodziewać po
durniu z Gryffindoru?
- Tego samego, co można po wrednym Ślizgonie – odparował
Syriusz. – Rozejm, Snape?
Severus zawahał się, niepewny, czy może mu zaufać. Potem
ostatecznie skinął głową.
- Rozejm… Syriuszu.
Harry miał ochotę wiwatować, bo długotrwała zacięta
rywalizacja w końcu się skończyła.
A wtedy Severus powiedział:
- Tylko nie spodziewaj się, że będę twoim najlepszym
przyjacielem, kumplu.
Syriusz prychnął.
- Nigdy. Nie nazywam się Lily Evans.
- Dobrze, ponieważ byłbyś szkaradną kobietą, Black –
wycedził Severus. Odwrócił się do Harry’ego. – Zostawię was samych, żebyście
mogli porozmawiać. Kiedy zmęczy cię jego towarzystwo, znajdź mnie i wrócimy do
Hogwartu.
- Dobrze. Dziękuję, Sev – powiedział szczerze Harry.
- Humph! Nie musisz dziękować, pisklaku. – Snape zakaszlał z
niezręcznością.- Jak to mówią mugole, każdy w życiu ma swoje pięć minut.
Mistrz Eliksirów wyszedł powiewając szatami, zostawiając
Harry’ego samego z jego ojcem chrzestnym.
Syriusz uniósł się na łokciu.
- Więc, Harry, powiedz mi, co się działo, gdy… uch… spałem…
poza tym, że Snape wyhodował serce…
- Syriusz!
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. No?
Harry opowiedział mu, poza przepowiednią, ponieważ Severus
nakazał mu zachować to w sekrecie dla wszystkich poza Albusem. Im mniej osób
wiedziało o sekrecie, tym mniejsza szansa, że to wycieknie. Jednak podzielił
się z Syriuszem żartem, który wykręcił razem z innymi Malfoyowi, a jego ojciec
chrzestny śmiał się tak mocno, jak Harry.
- Rodzi się kolejny Huncwot, co, dzieciaku? – Syriusz
sięgnął i poczochrał jego włosy.
- Merlinie broń! – doszedł do nich jedwabisty głos Severusa
od strony drzwi. – Nie zachęcaj go w żaden sposób, Black. Ma już wystarczająco
duże kłopoty.
- Och, daj spokój, Snape. Co to jest kilka żartów?
Usta Severusa zacisnęły się ponuro.
- Kilka żartów doprowadzi do czegoś gorszego, a ty jesteś
tego przykładem. – Spojrzał na Harry’ego surowo. – Nie testuj mojej
cierpliwości, Harry Jamesie Potterze.
A Harry, wiedząc, do czego Snape zmierza, nie naciskał i
powiedział tylko:
- W porządku, Severusie. – Potem jego oczy zwęziły się i
powiedział podejrzliwie: – Czy ty, uch, podsłuchiwałeś pod drzwiami?
Snape wyglądał na nieco winnego.
- Trudno się pozbyć starych nawyków.
- Malfoy na to zasługiwał – powiedział obronnie Harry.
- Nigdy nie powiedziałem, że tak nie jest. Tylko nie rób z
tego nawyku.
- Zrozumiano.
- Surowy dupek – mruknął Syriusz.
- Cicho – odpowiedział tylko Snape, ale brzmiał na bardzo
usatysfakcjonowanego.
Syriusz przewrócił oczami.
- Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. – Ale nie zachęcał
chrześniaka do buntowania się przeciwko jego opiekunowi, ponieważ nawet stary
pies potrafił nauczyć się nowych sztuczek, gdy miał odpowiednią motywację.