Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 26 grudnia 2020

PDJ - Rozdział 11 – Dzieci Sylvanoru

Widok tych wszystkich wcelowanych w niego strzał sprawił, że usta Harry’ego wyschły ze strachu. Ale wiedział, że lepiej nie okazywać strachu przed drapieżnikiem. Okazywanie jakiejkolwiek słabości mogło sprawić, że wilczak zaatakuje. Więc wyprostował się dumnie i powiedział spokojnie.

- W porządku, ale moglibyście opuścić łuki? Nie jesteśmy waszym wrogiem i lepiej mówię bez strzały wycelowanej w moje gardło.

Część niego była zdumiona tym, jak bardzo był odważny, ale odwaga opłaciła się, ponieważ Darkmoon wykrzywił wargi, zwrócił się do swoich towarzyszy i zawołał:

- Silva, IndigoEyes, Winterknight, wycofać się. Eris, obserwuj i jeśli sięgnął do różdżki… odgryź im ręce.

Wysoka dziewczyna o srebrzysto blond  włosach i oczach o kolorze indygo powoli opuściła łuk.

- Jak sobie życzysz, sir!

Druga dziewczyna z włosami takiego samego koloru, nieco jaśniejszymi i bursztynowymi oczami również posłuchała, choć rzuciła obojgu podejrzliwe spojrzenie.

Ostatnim który podążył za rozkazami Darkmoona był chłopiec o włosach o kolorze ciemnego kasztanu, miał zielone oczy i wyglądał na całkiem niezadowolonego.

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir. Czarodzieje są przebiegli, powinniśmy ich zwyczajnie wypatroszyć. – Utrzymał łuk wcelowany w intruzów.

Darkmoon odwrócił się i spojrzał w oczy Winterknighta.

- Vlad, rób, co mówię – powtórzył stanowczo. – Zawsze możemy ich potem zabić, jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz opuść łuk.

Drugi obnażył na moment zęby, po czym spuścił wzrok i wreszcie opuścił broń.

- Nie próbujcie nic śmiesznego – warknął z lekkim, angielskim akcentem.

- Nie chcemy was skrzywdzić – powiedział Severus, mówiąc kojącym, spokojnym tonem, trzymając ręce po bokach. – Jesteśmy tutaj, by znaleźć starożytny obiekt i nie zamierzamy pozostać dłużej, niż to konieczne.

Darkmoon spojrzał na nich sceptycznie.

- Och, naprawdę? A jaki to obiekt? Coś, co pomoże wam zapanować nad światem? Zdominować innych? Wy, czarodzieje, jesteście tacy sami. Myślicie, że jesteśmy głupi, ale przejrzałem was. Kto was tu wysłał?

- Przepowiednia – odpowiedział Harry. – Przepowiednia o polowaniu dwóch jastrzębi. Nie jesteśmy podobni do tych mrocznych czarodziei, którzy tu wcześniej przybyli. Jesteśmy ich wrogami. Czarodziej, który wcześniej tu przybył, powiedział wam, jak się nazywa?

Darkmoon skinął mocno głową i splunął na ziemię.

- Ich przywódca nazywa się sam Voldemort. I cokolwiek zrobił, spowodowało to, że las usychał i umarł, gdy skończył. A przynajmniej jego część. Drzewa uschły i wyblakły, wszystko za wyjątkiem pierścienia strażniczych jesionów i dębów. Ale nawet one są skażone plugawą magią! Drzewa strażnicze kiedyś przemawiały i opowiadały nam historie, były tu od wieków i więcej, wiedziały wiele o lesie i jego stworzeniach, ale po tym, co zrobił, ich głosy zostały skradzione i wyciszone, już nas nie rozpoznawały, kiedy do nich przychodziliśmy. Zamiast tego nas atakowały. A wcześniej nigdy takie nie były. Nigdy!

Oczy chłopca rozbłysły.

- Voldemort profanuje wszystko, czego dotknie – powiedział poważnie Severus. – Wiemy to aż za dobrze. Jesteśmy tutaj, by położyć kres jego szaleństwu. Ja nazywam się Severus Snape, jestem Mistrzem Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. A to mój uczeń i podopieczny, Harry Potter.

Darkmoon spojrzał na niego zaskoczony.

- Uczysz w Hogwarcie?

- Tak. Nauczam eliksirów.

Wilczak wydawał się być pod wrażeniem.

- Huh. Nigdy wcześniej nie spotkałem magicznego nauczyciela. Jesteś dobry?

- Powiedziałbym, że jestem kompetentnym instruktorem – stwierdził skromnie Severus.

- Nie dajcie się oszukać. Jest cholernie genialny. To jeden z najlepszych nauczycieli eliksirów, jaki kiedykolwiek uczył w szkole – oświadczył z dumą Harry. – Chociaż potrafi być cholernie surowy w swojej klasie i nie przyjmuje żadnych wymówek.

- Ach. Więc jest jak alfa. – Darkmoon przechylił głowę. – Harry Potter… Skądś znam to imię… - zamyślił się mocno, po czym pstryknął palcami. – Aha! To ciebie nazywają chłopcem, który przeżył, prawda?

Harry skinął głową.

- To ja.

- Ponieważ przeżyłeś mroczne zaklęcie, prawda? – zapytała Silva, przyglądając się Harry’emu ze zdziwieniem.

- Tak, mordercze zaklęcie. Ale nie pytaj mnie, w jaki sposób.

- Nie obchodzi mnie to, co przeżyłeś, czarodzieju! – burknął Vlad. – Nie można wam ufać. Przez was i was podobnym – czarodziejom – jesteśmy w tym miejscu. Cóż, wy i nasi cholerni wilczy przodkowie. – Skrzywił się gniewnie w kierunku Harry’ego.

- Cicho, Winterknight! – zganił go surowo jego dowódca, więc drugi ustąpił. – Wiesz, częściowo ma rację. Czarodzieje nie traktowali nas dobrze, właściwie nikt nas dobrze nie traktował, może poza naszymi matkami. Nie wszystkimi… - poprawił się cicho Darkmoon. – Dlaczego mielibyśmy wam zaufa?

- Ponieważ jesteśmy tu, by uwolnić świat od Voldemorta i jego podobnym – odpowiedział Severus.

- Jesteśmy tu, by odnaleźć magiczny przedmiot i zniszczyć go, a niszcząc go, zapobiec jego wskrzeszeniu – poinformował ich Harry, czując, że gdyby nie był całkowicie uczciwy, podpisałby na siebie wyrok śmierci.

-Wskrzeszeniu? Więc on nie żyje? – zapytał Darkmoon.

- Tak. Ostatni raz, jak go widziałem, Moldiwoldi wił się na ziemi, prawie przecięty na pół przez moje szpony. Był animagiem, kiedy chciał mógł się zmienić w helodermę arizońską. Ale razem z Sevem go zabiliśmy, zanim mógł się odmienić. Tylko że on nie pozostanie martwy. Jego zwolennicy mogą próbować sprowadzić go z powrotem, a mogą to zrobić, ponieważ Voldy zachował części swojej duszy w przedmiotach i ukrył je, żeby stać się nieśmiertelnym. Naszym celem jest odnalezienie ich i zniszczenie.

- Dlaczego mamy wam wierzyć? – zapytał podejrzliwie Vlad. – Możecie kłamać.

- Nie kłamią – wtrącił Darkmoon. – Użyj nosa, Vlad. Potrafimy wywąchać oszustwo, a oni nim nie pachną. – Znacząco pociągnął nosem. – Wszystko, co powiedział to prawda.

Winterknight pociągnął nosem, po czym zawarczał i zaszurał nogą.

- Wciąż im nie ufam. To może być pułapka.

Nagle mały, chudy, rdzawy wilk podbiegł do Darkmoona i przykucnął u jego stóp, piszcząc.

Darkmoon spojrzał w dół.

- Urchin? Co jest nie tak?

Rdzawy wilk zaszczekał w dziwny sposób i ponownie zapiszczał.

- Wilkołaki? Gdzie?

Urchin wstał i warknął, spoglądając na wschód.

- Tutaj w lesie? Więc złamali traktat – wypluł Darkmoon, w jego oczy zabłyszczały gniewem.

- Więc możemy z nimi walczyć? – zapytał Vlad, a jego oczy błysnęły.

- Ścigają nas – wyjaśnił Severus. – Czekali na nas, ale uciekliśmy z ich zasadzki. Sowa Harry’ego ostrzegła nas na czas.

- Wy ich tu sprowadziliście, czarodzieje? – warknęła IndigoEyes.

- Nie celowo – bronił się Harry. – Nie sądziliśmy, że wiedzą, gdzie jesteśmy.

Silva prychnęła.

- Są wilkołakami, mogą was wytropić po zapachu. Mogą być szalonymi i okrutnymi krwiożercami, ale nie są głupi. Chcielibyśmy, by tak było.

Darkmoon kontynuował przesłuchanie wilka nazywającego się Urchin.

- Ilu? Jak daleko są?

Urchin warknął ponownie, odpowiadając wilczym głosem.

- Tylko czterech? Jakieś dwieście jardów na wschód? Mają o sobie wysokie mniemanie.

- Sir, mamy pozwolenie na atak? – zawołał Vlad.

- Tak. Podążajcie za Urchinem. IndigoEyes, Stormstrike, Eris, idźcie z nim. Nauczcie ich, co oznacza wchodzić w drogę wilczakom – nakazał Darkmoon. – Odprowadzę naszych gości do Sylvanoru, a potem do was dołączę.

- Do Sylvanoru? – zawołał Winterknight z konsternacją. – Przyprowadzisz czarodziejów do naszych domów? Ale, sir, to…

- Mój przywilej jako waszego alfy – przerwał mu Darkmoon. – To nie podlega dyskusji. Idźcie!

Vlad Winterknight odrzucił głowę do tyłu i zawył, a dźwięk był niesamowicie muzykalny i piękny, jak również przerażający. Potem przemienił się i na jego miejscu stanął duży, brązowy wilk z jedną białą stopą i jasnobeżowym kołnierzem. Urchin wstał i przeszedł przed niego, spuścił głowę i zaskomlał.

IndigoEyes również przyjęła swój wilczy kształt, była niewielkim srebrnym wilkiem z czarnymi końcówkami uszu i ogonem, a następny był większy i ciemniejszy srebrnoszary samiec wilka, który przykucnął obok.

Duży samiec wydał z siebie krótki, ostrzegawczy warkot, spoglądając na dwóch czarodziejów, podczas gdy Eris również zmieniła się w ciemnorudą samiczkę z czarnymi końcówkami sierści.

Wszyscy zawyli triumfalnie, po czym podążyli do Urchin w drzewa i po kilku chwilach już ich nie było.

Darkmoon odwrócił się do Harry’ego i Severusa.

- Będziecie pierwszymi gośćmi, których kiedykolwiek zabraliśmy do Sylvanoru, ale mimo tego, nie możecie zobaczyć drogi do naszej wioski. Tylko wilczak może wiedzieć, jak dotrzeć do Sylvanoru. – Uniósł brodą.

Powietrze zafalowało i stojący obok Silvy wielki wilk o mroźnym kolorze zmienił się w wysokiego, chudego młodzieńca z biało-blond włosami związanymi w kitkę i zielonymi oczami. Przyłożył dłonie do ust i syknął.

Albo przynajmniej tak to brzmiało. Nagle coś błyszczącego przecięło powietrze i wbiło się w szyję Severusa.

Mistrz Eliksirów uniósł dłoń, by otrzeć szyję, po czym powoli osunął się na ziemię.

Harry krzyknął.

- Severus! Co mu zrobiłeś, ty…?

Nie dokończył zdania. Poczuł ukłucie w dłoń, spojrzał na nią i zobaczył wbitą w nią małą, srebrną strzałkę. Spojrzał na Darkmoona oczami pełnymi zdziwienia i oskarżenia. Dlaczego?

- To zabezpieczenie – powiedział przywódca wilczaków. – Nie martw się, nie umrzesz. To sok nasenny. Prześpisz się i obudzisz w Sylvanorze.

Przeskoczył przez strumień, a ostatnim, co Harry zobaczył, nim zemdlał, były miękkie, skórzane buty Darkmoona.

Wolfen złapał młodego czarodzieja, nim jego głowa uderzyła o ziemię i z łatwością przerzucił go przez ramię.

- Dzięki, Fenris. Bierz Mistrza Eliksirów. Dalej, ruszamy! Im szybciej wrócimy do domu, tym szybciej będziemy mogli iść pomóc Vladowi z durnymi wilkołakami.

Duży, blondwłosy wilczak skinął głową i podszedł do leżącego bezwładnie Severusa, podniósł go z taką łatwością, jakby było to dziecko, przerzucając go przez ramię. Wcisnął dmuchawkę za pasek i zaczął biec między drzewami w kierunku przeciwnym, który obrał Vlad.

Darkmoon i Silva podążyli za nim.

Dwie godziny później:

Severus zmrużył oczy, krzywiąc się na jasne światło, które uderzyło w jego oczy. Ale zdołał je otworzyć chwilę później, powoli unosząc powieki, pozwalając, by jego oczy przyzwyczaiły się do światła. Zamrugał mocno, po czym spojrzał w skośny, drewniany sufit, na którym wisiała mała latarnia. Lekko odwrócił głowę i zobaczył z ulgą, że Harry leży obok niego na pryczy z wiklinową ramą. Spojrzał w dół i dostrzegł, że leży na czymś podobnym. Wokół niego owinięty został szary, miękki koc.

Zaczął siadać, ale ciepła, smukła dłoń sięgnęła w jego stronę i pchnęła go z powrotem na pryczę, stanowczo, ale delikatnie. Uniósł głowę i zobaczył młodą kobietę, która przytrzymywała go bez wysiłku, wyglądającą na starszą od Harry’ego, z lśniącymi, platynowymi włosami i skośnymi, bursztynowymi oczami, srebrne kwiaty zwisały z jej uszu.

- Proszę, nie próbuj jeszcze siadać – powiedziała młoda kobieta, a jej głos był przyjemnie miękki i kojący. – Czasami sok nasenny w rzutkach może sprawić, że poczujesz się trochę oszołomiony i zdezorientowany. Więc po prostu poleż spokojnie jeszcze trochę. To minie za jakieś pięć minut. Nazywam się Meadowsweet, jestem mieszkającym w Sylvanorze medykiem i historykiem, że tak powiem.

- Miło cię poznać, Meadowsweet. Jestem Severus Snape.

- Wiem. Darkmoon powiedział mi, jak się nazywasz, gdy cię do mnie przyprowadził. – Uśmiechnęła się do niego. – Witaj w Sylvanorze. Jesteście pierwszymi obcymi, jakich kiedykolwiek tu mieliśmy.

Severus skinął głową.

- To zrozumiałem od członków twojej… sfory, gdy tak zareagowali na mnie i Harry’ego, mojego przybranego syna. Macie dziwny sposób traktowania gości, skoro ich pozbawiacie przytomności. – Spojrzał niespokojnie na Harry’ego, który wciąż spał.

- Wkrótce się obudzi. Przepraszam za to, ale mamy wielu wrogów i Darkmoon był po prostu ostrożny i nas chronił. Jest dobrym przywódcą. Powiedział mi, żeby wam ufać, że jesteście wrogami mrocznych czarodziei – zapewniła go Meadowsweet, zdejmując rękę z jego ramienia i prostując się. Miała na sobie lekką, kremową bluzkę z falbanami i kolorową spódnicę z wielu warstw – niebieskiej, srebrnej, fioletowej, różowej i zielonej. Jej stopy okrywały proste, czarne buty, a wokół talii miała owiniętą długą, czerwoną wstęgę z wieloma woreczkami.

Ze stroju wyglądała jak cygańskie dziecko, pomyślał Severus, choć żadna Cyganka nie mogła mieć włosów koloru przędzy księżycowego światła.

- To prawda. Jesteśmy tu, żeby go zniszczyć, a przynajmniej jego część. Nazywacie to miejsce Sylvanor? Z łaciny „sylvanus” oznacza „drewno albo las”?

Meadowsweet skinęła głową.

- Tak. Darkmoon to wymyślił i uznał za dobrą nazwę dla naszego domu, ponieważ mieszkamy w lesie, a nasza wioska jest w koronach drzew.

Severus zagapił się na nią. Z pewnością nie usłyszałem poprawnie. Powiedziała, że ten dom jest na drzewie! Zaczął siadać, jednak dziewczyna położyła go z powrotem

- Nie kręci mi się w głowie i chciałbym usiąść, by zobaczyć na własne oczy, co oznacza w koronach drzew.

- Siądź za szybko, a będzie ci się kręcić – powiedziała spokojnie Meadowsweet. – Zaufaj mi. Mówię tylko prawdę, Severusie. Darkmoon zdecydował, że jesteśmy najbezpieczniejsi na drzewach, więc na nich zbudowaliśmy nasze domy. Nie martw się, są całkowicie bezpieczne i solidne, są częścią pnia drzewa i połączone szeregiem przejść wspieranych długimi gałęziami i linami.

- Częścią pnia drzewa?

- Tak. Arborsong, nasz architekt drzew, tak je ukształtował. Namawiał i śpiewał do wielkich dębów, a teraz możemy wszyscy mieszkać bezpiecznie, w cieple, w suchym miejscu, nie martwić się o powodzie, szarżujące na nas jednorożce, wilkołaki albo wampiry. Masz dziwny wyraz twarzy, Severusie. Nie boisz się wysokości, prawda?

- Nie. Byłem po prostu zaskoczony, że jesteśmy na drzewie. Jestem przyzwyczajony do przebywania na ziemi – stwierdził Mistrz Eliksirów, wysokość go nie przerażała, ale bycie na łasce nieznajomych sprawiało, że czuł się bardzo nieswojo, nieważne, że dziewczyna wyglądała tak niewinnie, jak jednodniowa owca.

Meadowsweet roześmiała się.

- My też, póki Darkmoon nie pokazał nam, jakie bezpieczne jest życie ponad poszyciem lasu. Moon jest bardzo sprytny. Nauczył się wielu umiejętności przetrwania od swojej mamy. Ale opowie ci to później, gdy wróci z wypędzania tych piekielnych wilkołaków. – Twarz dziewczyny stwardniała nagle, a jej oczy zabłysły dziwnym, dzikim blaskiem.

- Nie lubisz za bardzo wilkołaków, prawda?

Meadowsweet potrząsnęła gwałtownie głową.

- Nie. Nienawidzimy ich. Mogli nas spłodzić, ale przez nich nie mamy życia ani statusu, nie mamy nic. Tobie podobni nazywają nas „półludźmi” i mówią, że nie nadajemy się do przebywania ze zwykłymi ludźmi, a wszystkie wilkołaki chcą, żebyśmy się podporządkowali im i stali się ich niewolnikami. To właśnie dlatego powstały wilczaki, według Greybacka i jemu podobnym – żeby być sługami. Ha! Nie będę służyć nikomu poza sobą! – Odrzuciła do tyłu swoje dzikie włosy. – Co kilka miesięcy przychodzi tu ze swoim stadem i za każdym razem próbuje złapać kogoś z nas, przekonać nas do dołączenia do niego albo nawet polować na nas, by na zabić, gdy odmówimy. Nienawidzę go! Wszyscy go nienawidzimy.

- Ilu was tu jest?

- Teraz dziesięciu. Kiedyś było nas dwunastu – odpowiedziała Meadowsweet. – Ale Araya i Flicker zostali zabici… - Uniosła dłoń, by otrzeć oczy, które rozbłysły łzami.

- Niedawno?

- Pół roku temu jeden z szalonych wampirów Drakuli przybył tu, Flicker polował samotnie, nie zobaczył cholernego krwiopijcy, aż nie było za późno. Nawet my nie możemy przeżyć, gdy wampir nas całkowicie opróżni. Araya umarła rok temu, zabił ją mroczny czarodziej, jeden z tych, którzy pracują dla obrzydliwego nekromanty nazywającego się Czarnym Panem.

- Co stało się z tym czarodziejem?

- Jest martwy. Nikt nie krzywdzi wilczaka, by mu to uszło na sucho – powiedziała mała uzdrowicielka z wściekłym błyskiem w oczach.

W tym momencie Harry zaczął się poruszać i Meadowsweet podeszła, by przestrzec go, by również nie siadał. Harry jęknął i otworzył oczy.

- O Merlinie! Chyba śnię. Bo patrzy na mnie naprawdę gorąca dziewczyna – wymamrotał głośno, nie zdając sobie z tego sprawy, póki Meadowsweet nie wybuchła śmiechem.

- Uważasz, że jestem gorąca? Naprawdę? Wow! – zachichotała.

Harry zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, że nie była marzeniem sennym, ale prawdziwą dziewczyną.

- Uch… - odwrócił wzrok, dostrzegając Severusa na drugiej pryczy, który obserwował go z równą dozą rozbawienia i troski. Zakrył twarz rękami i jęknął. – Awww… niech ktoś mnie proszę przeklnie. Jestem takim idiotą.

- Dlaczego? – zapytała figlarnie Meadowsweet. – Myślę, że jesteś całkiem uroczy.

Harry wyjrzał zza swoich dłoni.

- Naprawdę? Nawet kiedy mówię całkowicie głupie rzeczy?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

- Nie głupie, ale prawdziwe. Nazywam się Meadowsweet. – Wyciągnęła rękę.

Harry przyjął ją, wciąż ognistoczerwony i marzący o tym, by mógł wtopić się w podłogę. Dlaczego przy każdej dziewczynie oprócz Hermiony stawał się błaznem?

- Jestem Harry. Miło cię poznać Meadowsweet. To interesujące imię. Twoja mama była Mistrzynią Eliksirów, czy coś?

- Nie do końca. Była uzdrowicielką. A moje imię nie zawsze brzmiało Meadowesweet, tak samo jak Darkmoona.

- Co masz na myśli?

- Cóż, zmieniamy nasze imienia po przybyciu tutaj i rozumiemy, że jesteśmy tu wyrzutkami, porzuconymi w Mrocznym Lesie. Darkmoon powiedział, że potrzebujemy nowych imion, silnych imion, żeby pokazać, że się nie boimy. Ale wybrałam Meadowsweet, ponieważ jestem uzdrowicielką.

- Podoba mi się. Ale… jakie jest twoje inne imię? – zapytał z ciekawością Harry.

- Moja mama nazwała mnie Sasha Atwater – odpowiedziała samica wilczarza. – Ale nikt mnie tak nie nazwa, czasami za wyjątkiem Darkmoona. Znał mnie, nim tu przybyliśmy, jest moim kuzynem.

Spojrzała na Severusa, który podparł się na łokciu i powiedziała tonem, który przypomniał obojgu panią Pomfrey:

- Jeśli nie czujesz zawrotów głowy albo nudności, Mistrzu Eliksirów, możesz usiąść, a nawet trochę pochodzić. Jednak możesz czuć się trochę słabo, czasami sok nasenny działa tak na ludzi.

Severus ostrożnie usiadł, z ulgą odkrywając, że w ogóle nie poczuł mdłości albo zawrotów głowy. Podniósł się ostrożnie na nogi i wstał, rozglądając się z zainteresowaniem po kwaterach uzdrowicielki.

Ściany od północy i południa były zakrzywione w pewien rodzaj elipsy i miały w sobie dwa okrągłe okna. Pozostałe dwie ściany na zachodzie i wchodzie były nieco pochylone, dach był szpiczasty, ale nie ostry. Była jeszcze jedna przegroda i drzwi prowadzące dalej na zachód. Pokój był zbudowany z pięknego, złocistego dębu, jak miód wylany z dzbana, a kiedy Severus podszedł i dotknął ściany, promieniowała ona delikatnym ciepłem i była ona gładka jak jedwab.

Nawet podłoga była gładka i pokryta gładkim, szmacianym dywanikiem. Stół i krzesła były ułożone w rogu, naprzeciwko drzwi. Obok znajdowała się długa, niska półka z kilkoma talerzami, miskami, filiżankami i sztućcami. Naprzeciwko niej, na przeciwległej ścianie znajdowała się duża półka z wieloma rodzajami słoików i zlewek, wypełnionych składnikami do mikstur. Pęczki suszonych ziół zwisały z haczyków na suficie i nad dużym kotłem. Obok szafki na eliksiry stały jeszcze trzy kociołki o różnych rozmiarach. Przed szafką stał mały stolik i stołek, na którym ustawiono ostre noże oraz moździerz i tłuczek. Severus zauważył, że przedmioty były wyraźnie dużo używane, ale były dobrze pielęgnowane i dbano o nie. Obok szafki na eliksiry  była szafka na książki z tekstami o miksturach i uzdrawianiu, zniszczona kopia „Historii Hogwartu” oraz jakieś mugolskie książki, takie jak „Poradnik przetrwania US Marine”, „Poradnik – Trening i wskazówki przetrwania w dziczy”, „Biały kieł” i „Zew krwi” Jacka Londona oraz książka „Sztuka łucznictwa oraz tworzenia łuków”.

- „Poradnik przetrwania US Marine”? Gdzie, do licha, to zdobyłaś? – wymamrotał zdumiony Mistrz Eliksirów.

- Och, to nie moje, to Darkmoona. Należał do jego matki, była pilotem piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych. Poprosił mnie o trzymanie kilku jego książek na mojej półce, tylko tyle mu po niej zostało – powiedziała smutno Meadowsweet. Wskazała na drzwi na zachód. – Jeśli potrzebujecie skorzystać z łazienki, jest tam, pierwsze drzwi po prawej. Drugie drzwi to moje kwatery sypialne. W tym pokoju warzę swoje eliksiry i leczę pacjentów.

Severus uniósł brew.

- Nie sądziłbym, że masz duże doświadczenie, biorąc pod uwagę, że wilczaki prawdopodobnie szybko się leczą.

- Tak, to prawda, ale zostajemy też ranni w walkach z wampirami, wilkołakami i mrocznymi czarodziejami, którzy próbują wejść do lasu. Dlatego mam tutaj w pełni wyposażone laboratorium lecznicze. Moja mama zawsze mówiła, żeby być przygotowanym, więc staram się to robić.

- Czy wszyscy jesteście… jak sieroty? – zapytał cicho Harry, również siadając na swojej pryczy.

Sekundę później drzwi się otworzyły i wszedł Darkmoon. Jego skórzane legginsy wyglądały na dość brudne, jakby tarzał się w brudzie, ale poza tym nie był ranny.

- Hej, Meadosweet. Tym razem nieźle pobiliśmy te parszywe kundle. Sprawiliśmy, że uciekli z podkulonymi ogonami, a przynajmniej ci, którzy mogli wciąż chodzić. Obudzili się już? Nie sądziłem, że sok nasenny tak źle oddziałuje na czarodziei.

- Obudzili się kilka minut temu, Darkmoon. Opowiedziałam im trochę o naszym domu i jak się tu znaleźliśmy – powiedziała uzdrowicielka wilczaków, nieco nieśmiało.

Darkmoon wszedł i stanął obok swojej kuzynku, spoglądając na dwójkę gości.

- Chcecie wiedzieć, jak się tu znaleźliśmy? – zapytał krótko. – Byliśmy wyrzutkami, większość z nas. Niechciane i porzucone dzieci, ukrywano nas przed Ministerstwem. Większość z nas była wytworem napaści i tym podobnych, nasi wilczy płodziciele zaatakowali i porwali nasze ludzkie matki, czarownice lub mugolki, nie miało to dla nich znaczenia. Te, które przeżyły, urodziły nas – wilczaki, jak sami siebie nazywamy, Ministerstwo nazywa nas nieludźmi albo abominacjami, w zależności od tego, kto o nas mówi – powiedział ze złością młody alfa. – Jedynym wyjątkiem od tej reguły byłem ja. Moja mama, Bethany, wiedziała, czym był mój ojciec, służył pod nią w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych, w ogóle nie należał do stada Greybacka. Poślubiłby ją, chociaż był wilkołakiem, ale zginął w katastrofie lotniczej. Zmarł, zanim się urodziłem. Nazywał się Erik Harlan. Mama nazwała mnie jego imieniem i sama wychowała.

- Czy ona…? – Harry przerwał niezręcznie, nie wiedząc, jak nieprzewidywalny wilczak powita pytanie o jego przeszłość.

- Została zabita podczas akcji w Zatoce Perskiej – powiedział cicho Darkmoon. – Leciała helikopterem, próbując dostać się do swoich ludzi, którzy byli ranni i została zestrzelona. Powiedzieli, że umarła szybko. Miałem trzynaście lat i dopiero zaczynałem poznawać swoje wilcze cechy, więc zostałem wysłany do ciotki i kuzynki od strony rodziny mamy w Anglii. Lacey Atwater i jej córka, Sasha – ta oto Meadowsweet. Mama mówiła, że Lacey potrafi czarować, zawsze myślałem, że żartowała, póki nie zamieszkałem tam i nie odkryłem, że jest czarownicą.

- Powinniście zobaczyć jego twarz, gdy mama pierwszy raz rzuciła zaklęcie! – roześmiała się Meadowsweet. – Niemal się przewrócił.

- Śmiej się – prychnął Darkmoon. – Mieszkałem z Lacey i Sashą przez rok, a kiedy miałem czternaście lat, Lacey na coś zachorowała, jakąś magiczną grypę i umarła. Byliśmy nieletni, więc przyszli urzędnicy z Ministerstwa, uznali nas za nieludzi z powodu naszego pochodzenia i abominacjami, wywieźli nas to ud lasu i zostawili. Porzucili jak śmieci z całego tygodnia i nigdy się nawet nie obejrzeli. – W głosie alfy rozbrzmiała gorzka nuta, a jego oczy były twarde i bezlitosne. – Ledwie dali nam czas na spakowanie kilku rzeczy, wstrętne dranie.

- To by było zgodne z polityką Ministerstwa – powiedział szyderczo Severus. – Jeśli nie mogą albo nie chcą poradzić sobie z jakimś problemem, podejmują kroki, by zepchnąć to pod dywan albo zignorować i zachowywać się tak, jakby problem nie istniał.

- Bez żartów. W każdym razie kiedy tu przybyliśmy, Meadowsweet i ja przetrwaliśmy tylko dlatego, że polowaliśmy w wilczej postaci, póki nie znaleźliśmy innych, takich jak my – inne wilczaki, które zostały porzucone i umieszczone tutaj na mocy dekretu Ministerstwa. Niektórzy z nas, jak Urchin, nigdy nie poznali swoich mam, umarła przy jego narodzinach i żył w sierocińcu albo na ulicy, aż nie przybył jakiś cholerny czarodziej i nie zmusił go do przybycia tutaj. Mama Vlada wyrzuciła go, gdy zdała sobie sprawę, że potrafi się przemieniać i odziedziczył pewne cechy, oddając go lokalnemu magicznemu rządowi i przywieźli go tutaj. Jest Rumunem. Większość z nas nie ma już matek, a nawet gdybyśmy mieli, nie chciałyby już nas znać.

Wilczak westchnął i usiadł przy stole, wskazując dwójce czarodziei, by usiedli naprzeciw niego.

- To podłe – powiedział współczująco Harry. Wiedział, jak to jest być niechcianym. – Ale skąd Ministerstwo wiedziało, kim jesteście?

- Ponieważ wilczak zawsze ma włosy ciemnokasztanowe lub srebrno-blond oraz oczy bursztynowe, zielone albo indygo. Dodatkowo jesteśmy silniejsi niż inny i potrafimy zmieniać się w wilki. Ataki na nasze matki zostały zgłoszone i udokumentowane, nawet te na mugolki, więc Ministerstwo wiedziało, kiedy się urodziliśmy i że muszą nas mieć na oku. Gdy tylko zaczęliśmy okazywać oznaki naszej wilczej natury, przyszli po nas.

- Gdyby moja mama żyła, ukryłaby nas daleko i Ministerstwo nigdy by nas nie znalazło – powiedziała Meadowsweet. – Ale umarła i zostaliśmy sami, dwójka przestraszonych dzieciaków przeciwko dorosłym czarodziejom. Oszołomili nas, związali i zostawili tutaj – „jak resztę naszego gatunku, byśmy mogli żyć jak bestie, którymi jesteśmy”. Początkowo nienawidziliśmy tego, ale gdy spotkaliśmy innego wilczaka, zostaliśmy stadem i rodziną. Zbudowaliśmy Sylvanor i nauczyliśmy się, jak przetrwać w lesie, bronić naszego terytorium i teraz to jest nasz dom.

- Zbudowaliście to wszystko sami? – Harry był pod wrażeniem.

 Darkmoon skinął dumnie głową.

- Arborsong zrobił dla nas domy swoim darem kształtowania roślin, całkiem solidne, huh?

- Bardzo. Potraficie czarować? – zapytał Harry.

- Nie tak jak wy, różdżką – odpowiedziała Meadowsweet. – Musimy tylko skupić umysł. Większość z nas ma jakiś magiczny talent, jak moja umiejętność uzdrawiania albo kształtowanie roślin Arborsonga.

- Magia wrodzona – mruknął Severus. – Umiejętność, która obecnie wymiera wśród czarodziejów. Animagia jest wrodzoną magią.

- Moja mama wiele mnie nauczyła o przetrwaniu w lesie i tego typu spraw – wyjaśnił Darkmoon. – Była żołnierzem piechoty morskiej i potrafiła przetrwać prawie wszędzie. Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziała, a resztę nauczyłem się czytając książki i spędzając wakacje na obozach Lakota, gdzie uczyli nas, jak żyli Siuksi sto lat temu, polowania, łowienia ryb, życia z uprawy ziemi i tym podobnych.

- Tam nauczyłeś się robić łuk i strzały? – zapytał Severus.

- Tak. I jak robić ubrania i buty ze skóry oraz całą masę innych rzeczy. Gdy byłem mały narzekałem, że tam chodzę, ale teraz się cieszę, bo nauczyłem się rzeczy, które pomogły nam tu przetrwać.

- Żadna wiedza nigdy się nie zmarnuje – zacytował Severus.

Darkmoon zgodził się. Potem wstał.

- A teraz trochę o mnie, Meadowsweet i Sylvanorze, chcę, żebyście poszli ze mną do okrągłego domu i opowiecie mi resztę swojej historii. Knight powinien wrócić z tropienia tych, którzy uciekli, jeśli się upewni, że opuścili Las.

- Mam nadzieję, że przybiłeś ich za ogony do ściany – warknęła Meadowsweet. – Złamali traktat, stawiając stopę w Lesie.

- Nie zrobią tego więcej – oświadczył gniewnie przywódca wilczaków. – Nikt dwa razy z nami nie zadziera. Nawet wampiry Drakuli nie są tak głupie.

- Więc nie boicie się wilkołaków? – zapytał Severus. – Niektórzy z nich to zimnokrwiści mordercy.

- Wiem. To dlatego chcemy trzymać ich z dala od Mrocznego Lasu. W Lesie jest wystarczająco dużo mrocznych stworzeń bez dodawania naszych śmierdzących płodzicieli. Lepiej żeby zostawili pewne rzeczy w tym lesie w spokoju. Jestem pewny, że jesteście tego świadomi. – Skinął na dwójkę czarodziei, by ruszyli w stronę drzwi. – Idziesz, Sasha?

- Będę za minutkę, Erik. Idźcie przede mną – zawołała uzdrowicielka.

Harry wyszedł przez drzwi i na długą platformę, która wydawała się wznosić i owijać wokół pnia gigantycznego dębu. Platforma rozciągała się aż do kolejnego wielkiego drzewa i była uwiązana z obu stron szeregiem mocnych, plecionych lin, które krzyżowały się, tworząc rodzaj ściany wystarczająco wysokiej, by ktoś nie spadł ze ścieżki. Harry widział więcej przejść przecinających kilka innych ogromnych drzew, a w oddali widać było inne domy, wszystkie z miłością otoczone dębami, z których wyrosły. Każdy dom miał zwisający baldachim z bujnej zieleni, każdy miał inny kształt. Niektóre były okrągłe, inne kwadratowe, a inne prostokątne. Wszystkie były wyjątkowe, stanowiły mieszankę natury i sztuki, funkcjonalne i piękne, a żaden z czarodziejów nigdy nie widział czegoś podobnego.

W tym momencie ciszę przerwało długie, niski wycie, więc Darkmoon odwył.

- To Winterknight, mówi, że wrócili. – Niecierpliwie machnął dłonią w stronę ścieżki.

Harry eksperymentalnie tupnął nogą o przejście, sprawdzając je. Pozostało nieruchome, jak ziemia pod stopami.

Zrobił kilak kroków i stwierdził, że jego trampki wydawały cichy dźwięk, gdy szedł.

Darkmoon obejrzał się przez ramię i powiedział:

- No, dalej, guzdrały. Jest całkowicie bezpiecznie, stado słoni mogłoby tu przebiec. – Podskoczył, by zademonstrować, jak wytrzymałe jest przejście. – Chodźcie, możecie później popatrzyć na scenerię.

Odwrócił się i przeszedł lekko przejściem, prawie nie wydając żadnego dźwięku.

Po chwili Severus i Harry podążyli za nim, z ulgą zauważając, że nawet przy podmuchach wiatru, chodnik pozostał solidny i nie kołysał się.

- To niezwykła architektura – zauważył Severus, gdy szli. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Ale czy nigdy nie przyszło wam do głowy, że moglibyście żyć w lesie jako wilki?

- Oczywiście, i żyliśmy tak przez chwilę – odpowiedział Darkmoon. – Ale nie jesteśmy wilkami, profesorze. A przynajmniej nie całkowicie. Jesteśmy też ludźmi i zasługujemy na życie jak normalni ludzie. Tak bardzo, jak możemy.

- Prawda – zgodził się profesor, myśląc, jaką niesprawiedliwość Ministerstwo wyrządziło tym niewinnym dzieciom, z których wszystkie wydawały się być w wieku od szesnastu do dwudziestu lat. Po raz kolejny paranoja Konta kosztowała kogoś życie. Te dzieci mogły dorastać kochane i szczęśliwe, gdyby ich umieszczono w kochających rodzinach adopcyjnych, a nie zabrano jak stadu okrutnych przybłęd i żeby wyrzucić ich do lasu. Prawdopodobnie mieli nadzieję, że wilczak tu umrze albo powróci do swojej zwierzęcej osobowości, a w ten sposób mogliby uwolnić się od poczucia winy za pozostawienie dzieci na łaskę potworów i żywiołów.

Tylko że wilczak nie umarł, przeżyli, a co więcej stworzyli społeczność i zorganizowali sobie własne życie. Severus założył, że ci pompatyczni urzędnicy z Ministerstwa, ci prawdopodobnie tak dobrzy jak stara Umbridge, nigdy nie pomyśleli, że to może się zdarzyć. Mistrz Eliksirów musiał podziwiać ich zaradność, determinację i wilczy spryt. Wydawało się, że rozwinęli się w obliczu przeciwności losu lub przynajmniej jak najlepiej wykorzystali swoje cechy.

Odwrócił się do Harry’ego i powiedział:

- Jak się czujesz? Czymkolwiek w nas strzelili, najwyraźniej nie miało to na nas wpływu.

- Dobrze się czuję. Jestem nieco głodny, ale poza tym jest okej. Zastanawiam się, gdzie jest Hedwiga? Kiedy zatrzymaliśmy się nad strumieniem, gdzieś odleciała. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.

- Hedwiga to twarda sowa. Wie, co ma robić – uspokoił go Severus. – Znajdzie cię, więź między wami jest silna.

Harry wiedział, że lepiej nie wątpić w słowa Severusa, ponieważ Hedwiga zawsze wydawała się wiedzieć, gdzie on jest.

- Czy to dlatego, że jest moim chowańcem czy sową pocztową? – zastanawiał się głośno.

- Prawdopodobnie po trochę z obu powodów – odpowiedział Severus.

- Co myślisz o tych wilczakach, Sev? Myślisz, że pomogą nam to znaleźć?

- Mogą, gdy ich przekonamy, że nie użyjemy tego przedmiotu do złego celu. Z pewnością nie kochają Voldemorta, wilkołaków ani Ministerstwa. Nie żebym ich za to winił.

Prawie dogonili Darkmoona, zbliżając się do dużego, okrągłego domu, wrośniętego w gigantyczny, rozwidlający się stuletni czarny dąb. Podobnie jak inne domy w Sylvanorze, okrągły dom był częściowo uformowany z samego drzewa, mistycznie ukształtowany tak, że gałęzie drzewa owijały się z troskliwie wokół ściany i dachu, który był utworzony z łukowatego, liścianego baldachimu zielonych gałęzi, które zachodziły na siebie, tworząc rodzaj czapki żywej zieleni.

Harry tylko patrzył z podziwem, w miejscu tym panował spokój i harmonia, które sprawiały, że czuł się bezpieczny, chroniony, koiło jego znużenie i niepokój ducha. Spojrzał na Severusa i zobaczył, że on też był poruszony aurą promieniującą z okrągłego domu. W ścianach było kilka okien, przez które wpadało światło słoneczne i tworzyło na podłodze wzory, co zauważył Harry, gdy tylko przeszli przez drzwi, mające kształt łuku z wijącymi się wokół nich winoroślami.

Wnętrze oświetlało kilka wiszących lamp, ale głównie samo słońce zapewniało światło. Ławki wyrastające z podłogi w półkolu otaczały podwyższoną platformę oraz delikatnie świecący węgiel drzewny, który stał na trójnogu.

Reszta sfory wilczaków wylegiwała się na ławkach, ale wyprostowali się, gdy wszedł Darkmoon, a za nim Severus i Harry. Zarozumiały Vlad rzucił nowo przybyłym pogardliwe spojrzenie, po czym wrócił do obracania nożem na czubku palca.

Kilka wilczaków, w tym chudy chłopiec z płomienistymi włosami obciętymi na krótko, spojrzał na dwóch czarodziei z zainteresowaniem zabarwionym nieufnością. Nikt nic nie powiedział.

Darkmoon wkroczył na podwyższenie i skinął na Harry’ego i Severusa, żeby też podeszli. Potem alfa Sylvanoru zwrócił się do swoich towarzyszy i powiedział:

- Witajcie, moi bracia i siostry. Zwołałem to spotkanie z kilku powodów, a jednym z głównych są nasi goście, którzy stoją obok mnie. – Przerwał, by odchrząknąć.

- Goście? Ha! Raczej kłopoty! – krzyknął ze złością Vlad. – Przyprowadzili wilkołaki do lasu.

- To nie nasza wina, że za nami poszli – zaprotestował Harry.

Severus uciszył go, więc z irytacją ustąpił. Ten Winterknight naprawdę zaczynał działać mu na nerwy.

- Spokój, Vlad. Wiesz tak dobrze, jak i ja, że wilkołaki Greybacka nie potrzebują wymówki, żeby zaatakować nasz dom. Tak się złożyło, że Severus i Harry byli wygodnymi celami. Poza tym, czy nie narzekałeś w zeszłym tygodniu, że robisz się coraz grubszy i leniwy bez wilkołaków do przepędzenia?

Część wilczaków zachichotała, a Vlad skrzywił się i nie odpowiedział. Wyraźnie nie pochwalał decyzji Darkmoona.

- Ha! Sprawiliśmy, że szybko uciekali – powiedział szczupły chłopiec o platynowych włosach, które sięgały mu ramion, z wplecionymi w nie zielonymi i niebieskimi koralikami, miał na sobie kożuch z frędzlami i na koszulce wymalowaną błyskawicą. – Całą drogę do swojego mrocznego pana z ogonami między nogami!

- Nie o to chodzi, Storm – warknął Vlad, pośród chóru zwycięstwa, dochodzącego z ust pozostałych. – Żadne wilkołaki by tu nie przylazły, gdyby nie oni! – Wskazał oskarżycielsko na dwóch czarodziejów.

- Och, ucisz swoje szczekanie, Vlad! – nakazał duży wilczak, który znokautował Harry’ego i Severusa dmuchawką, nazywał się Fenris. – Narzekasz bardziej niż spróchniały szczeniak! Przynajmniej nie utknąłeś tutaj na warcie!

Darkmoon warknął ostro, nisko i groźnie, po czym podniósł rękę. Natychmiast wszystkie wilczaki znieruchomiały i spojrzeli na swojego alfę.

- Lepiej. Jak mówiłem, przyprowadziłem tu tą dwójkę  z dwóch powodów. Wiem, że niektórzy z was mają problem z czarodziejami, ale mogę wam powiedzieć, że nie kłamią, kiedy powiedzieli mi, że są tu, by zniszczyć tego drania, Voldemorta, a wszyscy wiecie, że jest to jedno z zagrożeń, które musimy zniszczyć.

- Cholerna prawda! – krzyknęła Eris.

- Jego ohydny czarodziej zamordował Arayę! – krzyknął Fenris, a jego oczy zabłyszczały z wściekłości.

- Powinniśmy byli rozerwać mu gardło, kiedy tylko mieliśmy okazję, kiedy wszyscy zebrali się na polanie – zawył Winterknight.

- Och, pewnie że powinniśmy – zadrwiła IndigoEyes. – A jak mieliśmy to zrobić, panie Genialny Wojowniku ? Kiedy rozpłynęli się w powietrzu, nim mogliśmy ich dorwać?

- Nie wszyscy, Indigo – przypomniała jej Silva. – Złapaliśmy tego, który złożył w ofierzę Arayę i posłaliśmy go do jego przodków.

- Wystarczy! – Darkmoon uniósł ręce i ucichli. – Voldemort, czy jakkolwiek siebie nazywa, musi umrzeć, wszyscy się z tym zgadzamy. Ale wilczaki nie są czarodziejami i nie jesteśmy przygotowani, by zabić potwornego czarodzieja u jego mocy. To dlatego…

- Kto tak mówi? Jeden celny rzut nożem w gardło albo strzała w oko zadziała na niego tak dobrze, jak na każdego innego czarodzieja – przechwalał się Vlad.

Sapnął, gdy Eris szturchnęła go mocno w żebra.

- Zamknij się, idioto! Pozwól alfie mówić!

- Dzięki, Eris. – Darkmoon skinął jej głową z wdzięcznością i rozpromieniła się. Zmarszczył brwi w kierunku Vlada, który zaszurał stopą i odwrócił zawstydzony wzrok. – W każdym razie, jak mówiłem, wszyscy wiemy, co Voldemort i jego sfora mrocznych czarodziei zrobili naszemu lasu ostatnim razem, gdy tu przybyli, rok temu. Nie tylko zabili Arayę do swojego krwawego rytuału, zniszczyli też nasze dęby strażnicze i popiół w Dolinie Cieni, sprawiając, że zmienili się, ich serca wypełniły się nienawiścią i zaatakowali nas, a kiedyś byliśmy dla nich braćmi i przyjaciółmi. Nawet Arborsong nie potrafił ich potem usłyszeć.

- Mroczny pan złamał coś w sercach tych drzew – powiedział ze smutkiem Arborsong. – Nie mogły już dłużej usłyszeć pieśni lasu ani zrozumieć mnie, gdy do nich mówiłem, ich głosy były związane, ich dusze uciekły albo wypełniły się ciemnością. Teraz żyją w mękach, nienawidząc bez powodu i strzegąc czegoś, co cuchnie złem. – Smukły chłopak, potrafiący formować rośliny, zadrżał, jakby było mu niedobrze.

- To jest coś, czego tutaj szukamy – powiedział Severus.

- Ty tak mówisz! – zaszydził Vlad. – Ale jak możemy wam zaufać? Możecie wziąć to coś i wykorzystać to, by nas unicestwić. Czy nie tego właśnie chcecie wy, czarodzieje – pozbyć się wszystkich półludzkich abominacji takich, jak my? Czy to nie dlatego wasze Ministerstwo nas tu umieściło – żeby nas zamknąć i żebyście wy mogli być bezpieczni?

Vlad wstał i spojrzał na Severusa, jego dłonie zacisnęły się w pięści, na twarzy pojawił się wojowniczy grymas.

Severus poświęcił chwilę na zebranie myśli, nim odpowiedział.

- Moje Ministerstwo jest rządzone przez głupców i tchórzy, którzy chowają głowy w piasek, gdy tylko pojawia się coś, co im się nie podoba lub boją się z tym zmierzyć. Potępili mnie i mojego podopiecznego, że niby jesteśmy szaleni, gdy im powiedzieliśmy, że Voldemort powrócił. Dopiero gdy walczyliśmy z nim publicznie w samym Ministerstwie, ci idioci uznali jego powrót i porażkę Voldemorta. Rozumiem wasze obrzydzenie i nieufność względem Ministerstwa Magii, macie pełne prawo ich nienawidzić za to, co wam zrobili. Ale rozważcie to, że nie reprezentuję Ministerstwa. Jestem tutaj sam z siebie, wypełniając przepowiednię, która jeśli mi się uda, zakończy się całkowitym zniszczeniem Voldemorta. Dlatego razem z Harrym jesteśmy tu, by znaleźć zagubiony kawałek zgniłej duszy Voldemorta i go zniszczyć.

- Jak chcecie zniszczyć duszę? – zapytała zdziwiona Silva.

- To trudne, ale jeśli uda nam się zniszczyć obiekt, który zamieszkuje dusza, dusza zostanie zniszczona – powiedział jej Severus. – Zniszczyliśmy już kilka elementów, a to będzie piąty.

- Piąty? – powtórzył z konsternacją Darkmoon. – Ile jest tych kawałków?

- Siedem – odpowiedział Harry.

- Dlaczego ktoś miałby chcieć podzielić swoją duszę? – zapytała Eris.

- By stać się nieśmiertelnym – powiedział jej Harry. – Voldy jest pokręconym gnojem. Nie żeby to aż tak dobrze działało, ale… może być zabity i powrócić z martwych, chyba że znajdziemy wszystkie te kawałki. Wiemy, że jeden jest tutaj, gdzieś w lesie. Tylko nie wiemy, gdzie.

Severus w zamyśleniu postukał się palcem w szczękę.

- Gdybym miał zaryzykować przypuszczenie, powiedziałbym, że obiekt może znajdować się w miejscu, o którym wspominałeś… tym, w którym śmierciożercy zebrali się w zeszłym roku, by złożyć w ofierze członkinię waszego stada. Voldemort nie oszczędziłby niczego, byle tylko zapewnić swojej duszy obronę. Zawarł nawet traktat z samym Drakulą, upewniając się, że wampiry trzymają się z dala od lasu i nie polują na śmierciożerców. – Severus przeczytał tą informację w notatniku podczas tłumaczenia go.

IndigoEyes zmarszczyła brwi z obrzydzeniem.

- Fuj! Zawieranie paktu z cholernym Drakulą brzmi jak picie szlamu ze stawu. Chociaż z drugiej strony brzmi na typa, który przyjaźniłby się z Hrabią. Ciągnie swój do swego.

- Co to śmierciożerca? – zapytał nieśmiało Urchin z tylnego rzędu ławek.

- Śmierciożerca jest czarodziejem, który przysiągł Voldemortowi i wierzy w jego nikczemną sprawę – że powinien rządzić całą Brytanią i Europą – odpowiedział Mistrz Eliksirów. – Infiltrowałem ich przez wiele lat, ale teraz skończyłem ze szpiegowaniem i otwarcie z nimi walczę. Chcielibyśmy zapytać, czy pomożecie nam znaleźć ukryty przez niego przedmiot?

- Dlaczego mielibyśmy dla was ryzykować nasze głowy? – zapytał Stormstrike.

- Nie musicie – powiedział spokojnie Severus. – Chcemy tylko przewodnika do miejsca, o którym wspominałeś, że drzewa są skorumpowane. Znajdziemy ten przedmiot i zniszczymy. A potem odejdziemy.

- Myślę, że powinniście odejść już, czarodzieju. – Vlad najeżył się. – Nie potrzebujemy waszego gatunku, mieszającego się w rzeczy, które najlepiej zostawić w spokoju.

- Nie możemy tego zrobić – wybuchnął Harry, nie będąc w stanie dłużej pozostać cicho. – Nie rozumiesz? Voldemort jest zagrożeniem dla wszystkich, nie tylko czarodziei. Jeśli go nie powstrzymamy, zniszczy wszystkich. Was też. Więc uratujecie swoje własne tylko, jeśli pomożecie nam znaleźć to, co ukrył.

Severus jęknął w duchu, słysząc szczerą mowę Harry’ego. Najwyraźniej dyplomacja nie była silną stroną chłopca. Cholera, chłopaku, mogłeś pogorszyć sytuację, mówiąc to, co powiedziałeś. Dlaczego po prostu nie siedziałeś cicho i nie pozwoliłeś mi zająć się sytuacją?

Ale ku zaskoczeniu Severusa, kilka wilczaków powoli pokiwało głowami i po pokoju rozeszły się pomruki zgody.

- Ma rację.

- Tak, dlaczego nie mielibyśmy pomóc im w poszukiwaniach tego przedmiotu?

- Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – zacytował cicho Fenris.

- Dobrze powiedziane, Fen – pochwalił Darkmoon. – Sugeruję, żebyśmy zaoferowali Harry’emu Potterowi i Severusowi Snape’owi bezpieczne przejście przez Dolinę Cieni i pozwolili im zobaczyć, czy jest tam ukryte to, czego szukają. Jeśli mogą zniszczyć Voldemorta, wilczaki będą mogły martwić się o jednego wroga mniej. Co wy na to?

Rozległy się okrzyki aprobaty, poza jednym kwaśnym i kąśliwym zdaniem Vlada Winterknighta.

- Ja uważam, że wszyscy jesteście głupcami! – wypluł. – Niech czarodzieje sami sobie radzą, taka jak my musieliśmy. Gdybym ja był alfą…

- Nie znowu, Knight! – jęknęła Meadowsweet od progu. – Gdybyś ty był alfą, wszyscy żylibyśmy jak królowie w pałacu, prawda? – Potrząsnęła głową. – Ale nie jesteś alfą, Vlad, Darkmoon jest i dzięki za to Łowcy Henre. Ty byś chciał, żebyśmy próbowali walczyć z wampirami o terytorium.

- No i? Przynajmniej moglibyśmy wyjść gdzieś poza ten las – warknął drugi ze złością.

- Niby gdzie? – zapytała IndigoEyes. – Z powrotem do naszych kochających matek, które są albo martwe albo uważają, że jesteśmy szumowinami? Mielibyśmy żyć z krwiopijcami? Jest nam tu lepiej, gdzie nikt nas nie niepokoi. A jeśli czarodzieje mogą uczynić Mroczny Las lepszym dla nas miejscem, ja nie mam nic przeciwko.

- Indigo ma rację – powiedziała Eris. – Czarodzieje stworzyli ten bajzel, więc niech oni go posprzątają.

- Dobra, ale kto pokarze im drogę do Doliny? – zapytał Urchin.

Przez kilka chwil nikt nic nie mówił, aż odezwał sięDarkmoon.

- Ja. Reszta zostanie tutaj , by strzec granic i Sylvanoru. – Spojrzał na Severusa i powiedział: – Pod jednym warunkiem. Jeśli wam pomogę, chcę pomocy w zamian. Zgoda?

- Jeśli będzie to w mojej mocy, pomogę ci – powiedział Severus. – Pod warunkiem, że pomoc nie zaszkodzi komuś niewinnemu lub mojemu podopiecznemu.

- Nie zaszkodzi – zapewnił go Darkmoon. – Pomoc, której potrzebuję, jest dla mnie i mojej sfory. Ale przedyskutujemy to później. Póki co jestem głodny i musimy zapolować. Kto chce wytropić ze mną jelenia? – Zmienił się w swoją wilczą postać i zawył zapraszająco.

W mgnieniu oka połowa wilczaków również się przemieniła i ruszyła do swojego alfy, gryząc go delikatnie pod brodą na znak szacunku i ochoczo merdając ogonami. Darkmoon z dumą przyjął ich hołd, po czym podbiegł do drzwi i otworzył je szybkim pacnięciem klamki łapą. W ciągu kilku chwil wybiegł razem z połową stada, zbiegli po spiralnych schodach na ziemię i pobiegli dalej w las.

Harry uniósł wzrok i znalazł przy swoim łokciu Meadowsweet. Wilcza uzdrowicielka wyglądała na zamyśloną.

- Coś nie tak?

- Ja… tak… czy któryś z was wie, co tu robi sowa śnieżna? Jedna uderzyła w moje okno jakieś piętnaście minut temu i okropnie uderzyła się w głowę. Wydawało się, że ma problemy z widzeniem, chociaż nie wiem, dlaczego. Nie mówię w języku sów. Wiem, że czarodzieje wykorzystają sowy jako posłańców, czy ona należy do was?

- Hedwiga! Jest moim chowańcem! – krzyknął Harry, czując wybuchającą panikę. – Jest ranna? Gdzie ona jest? Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?

- Jest w moim domu, dlatego się spóźniłam, leczyłam ją – zaczęła Meadowsweet, ale Harry już przemienił się w jastrzębia i leciał w kierunku drzwi.

- Och, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, kiedy wydawało się, że jastrząb spróbuje przelecieć przez drzwi w swoim pośpiechu, by dostać się do swojego chowańca. – Nie działaj bez namysłu, Harry! – Machnął ręką, a drzwi otworzyły się na oścież, pozwalając myszołowowi przelecieć przez nie i wrócić do chatki Meadowsweet. – Przepraszam za jego… gwałtowność. Jest ze swoją sową bardzo blisko i bardzo się o nią martwi. Chociaż nie mogę go o to winić, sam tak samo zachowywałem się z moim zwierzakiem.

Ale Meadowsweet ledwie słyszała jego przeprosiny, była zbyt zafascynowana innym aspektem odejścia Harry’ego.

- Też jest zmiennokształtny? – wykrzyknęła wilcza uzdrowicielka. – Jak my, tylko zmienia się w jastrzębia?

- Nie, jest animagiem – poprawił ją Severus. – Obaj jesteśmy. Moją formą też jest jastrząb. – Potem również przemienił się i wzbił się w powietrze, jego wielkie, czarne skrzydła mocno uderzały w nie, by mógł dogonić podopiecznego.

Pod nim Meadowsweet stała się cudownym, białym wilkiem i ruszyła za dwoma jastrzębiami, pędząc szybko przejściem na cichych łapach, mając nadzieję, że jej umiejętności uzdrowicielskie wystarczyły, by wyleczyć sowę. Nienawidziła, kiedy traciła pacjenta.

 

niedziela, 13 grudnia 2020

MH - Rozdział 10 – Poważna dyskusja

Następnego ranka Harry wyszedł z wieży Gryffindoru bardzo wcześnie. Wczoraj poszedł prosto do łóżka, twierdząc, że jest zmęczony. Harry nie wiedział, czy Ron i Hermiona naprawdę mu uwierzyli. Nie przepytywali go. Po prostu pozwolili mu odejść. Harry był za to niezwykle wdzięczny. Nie sądził, by mógłby znieść powtarzanie tego, co się stało w gabinecie profesora Dumbledore’a. Nie sądził, by mógłby znieść, gdyby ktoś jeszcze się z niego śmiał.

Z desperacji Harry ruszył szybko w kierunku Kwater Huncwotów. Syriusz wciąż jeszcze będzie spał przez jakiś czas, co dawało Harry’emu czas na porozmawianie z jedyną osobą, która zawsze traktowała go poważnie, bez względu na to, jak wstydliwy był ten temat. Musiał porozmawiać z Remusem. Remus wszystko wyjaśni, jak zawsze.

Harry w mgnieniu oka dotarł do Kwater Huncwotów, wyszeptał hasło i wszedł cicho. Miejsce było zupełnie ciemne, gdy Harry manewrował do sypialni Remusa. Drzwi były częściowo otwarte, co pozwoliło Harry’emu wsunąć głowę i zobaczyć, że Remus śpi spokojnie. Lekka ilość światła słonczego wpadała przez okno na drugim końcu pokoju, pozwalając Harry’emu widzieć bez trudności. Tak cicho, jak to możliwe, Harry wszedł do pokoju, przysunął krzesło i usiadł przy łóżku Remusa. Wiedział, że miał nieco czas, by wymyślić, co powiedzieć, by nie zabrzmieć, jak idiota. Była szansa, że Syriusz wspomniał już o sytuacji, więc Remus miał pojęcie, co się wydarzyło.

Pochylając się do przodu na krześle, Harry chwycił twarz w dłonie, próbując myśleć. Jak można powiedzieć komuś, że nie miało się pojęcia, co czuło się od innych, nie brzmiąc jak idiota? Im więcej Harry o tym myślał, tym mniej się przejmował, jak wiele brakowało mu informacji z zakresu relacji międzyludzkich. Niepokoiło go to, że te niewygodne uczucia były skierowane w jego stronę. Nie podobało mu się, gdy ktoś myślał o nim w ten sposób.

Na szelest pościeli, Harry szybko podniósł głowę i zobaczył, jak Remus powoli otwiera oczy, po czym zaciąga się głęboko i odwraca głowę w kierunku chłopca.

- Dzień dobry, szczeniaku – powiedział Remus, a jego wciąż był dość mocno zaspany. – Mogłeś mnie obudzić, wiesz?

Harry potrząsnął głową.

- Potrzebujesz snu – powiedział cicho. – Pani Pomfrey…

- Jest bardzo nadopiekuńcza, jeśli o nas chodzi – powiedział Remus z uśmiechem, powoli siadając i przeczesując palcami włosy. – Wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny. – Rzucił Harry’emu długie spojrzenie, przesuwając się lekko i poklepał łóżko obok siebie. – Chodź, Harry. Myślę, że ta rozmowa jest już dawno spóźniona. – Harry usiadł na skraju łóżka, lekko się wiercąc. – Rozmawiałem wczoraj wieczorem z Syriuszem i wierz mi, nasłuchał się – powiedział Remus z ironicznym uśmieszkiem. – To nowe terytorium zarówno dla nas, jak i dla ciebie. Jedną sprawą jest czucie własnych emocji, ale ubranie ich w słowa, zwłaszcza gdy o niektórych wolałbyś nie dyskutować… cóż, powiedzmy po prostu, że rozumiem, dlaczego były tak niekomfortowe.

Harry spuścił wzrok i westchnął. Remus miał rację. Jak dokładnie ubrać emocje w słowa?

- Więc nie jestem beznadziejny? – zapytał cicho Harry.

- Nie, Harry – powiedział szczerze Remus. – Ani trochę nie jesteś beznadziejny. Mam przeczucie, że te dziewczyny wczoraj czuły do ciebie jakiegoś typu pociąg. – Harry zakrył twarz dłonią, by ukryć zakłopotanie. – Istnieje wiele emocji, które pokrywają się z pociągiem: uwielbienie, zauroczenie, miłość… pożądanie…

Harry szybko spojrzał na Remusa szeroko otwartymi oczami. Nie usłyszał tego.

- Remus, te dziewczyny miały czternaście lat! – zaprotestował. – Nie ma mowy…

- Różni ludzie dojrzewają w różnym czasie, szczeniaku – powiedział cierpliwie Remus. – Powiedziałeś, że te uczucia sprawiły, że poczułeś się niekomfortowo? – Harry skinął głową. – Cóż, najprawdopodobniej było to zauroczenie albo nawet silne zadurzenie. Szczerze wątpię, by czternastolatki wiedziały, czym jest pożądanie, ale nigdy nie wiesz. Wierzę, że Hermiona ostrzegła cię przed tym, z czym możesz się w tym roku zmierzyć. – Harry ponownie skinął głową. – Te dziewczyny uważają cię za pociągającego, Harry. To właśnie wyczuwasz. Zawsze byłeś osobą skrytą, więc mogę zrozumieć, dlaczego czułbyś się z tym nieswojo.

Harry nie mógł powstrzymać jęku frustracji. Dokładnie tego nie chciał.

- Nie uważają mnie za atrakcyjnego – zaprotestował. – Uważają za atrakcyjnego chłopca, który przeżył, „Wybrańca”!

Remus spojrzał na Harry’ego ze współczuciem, kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Wiem, szczeniaku – powiedział cicho, ściskając delikatnie jego ramię. – Wiem, że to musi być dla ciebie trudne. Znalezienie kogoś jest wystarczająco trudne samo w sobie, bez twojego statusu i empatii. To dlatego jesteś tak inny od swojego ojca. James wiedział, że dziewczyny uważają go za atrakcyjnego. Lubił uwagę. Sądzę, że to właśnie Syriusz uznał za zabawne. Przyciągasz taką samą uwagę, jak twój ojciec.

- Jak mógł to lubić? – zapytał Harry z obrzydzeniem.

- James nie był empatą, Harry – powiedział Remus z uśmiechem. – Nie był wychowany tak jak ty, ani nie musiał zmierzyć się z tyloma rzeczami w twoim wieku. James też nie był zmuszony do życia w odosobnieniu dla własnego bezpieczeństwa. James został wychowany na prawdziwego czarodzieja czystej krwi, który miał być wierny jasnej stronie. Nie uwierzyłbyś we wszystkie funkcje, w których musiał uczestniczyć z rodzicami. Został wychowany, by być grzecznym w oczach opinii publicznej i prawdopodobnie dlatego tutaj został dowcipnisiem. Ty, Harry, nie masz tego luksusu. Twoja fasada musi pozostać na swoim miejscu, niezależnie gdzie jesteś.

To z pewnością była prawda. Harry naprawdę nie wiedział, jak na to odpowiedzieć ani nawet, czy na to odpowiadać. Im więcej słyszał o swoim ojcu, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo się od mężczyzny różnił.

- Więc co mam zrobić? – zapytał Harry. – Przecież nie mogę tego wyłączyć. Jak mam zachowywać się normalnie, kiedy wszystko mi mówi, żeby uciekać najdalej, jak to możliwe?

Przez dłuższą chwilę Remus wyglądał na zamyślonego, po czym westchnął i przeczesał palcami włosy.

- Chciałbym móc dać ci odpowiedź – powiedział zgodnie z prawdą. – Porozmawiam z Poppy i zobaczę, czy jest jakiś sposób na przebadanie empatii. Merlin wie, jak bardzo potrzebuję czegoś innego niż badania dla Zakonu. Myślę, że jedyną radą, którą ci mogę dać jest to, że jeśli te emocje sprawiają, że czujesz się niekomfortowo to sobie zaufaj. Czy kiedykolwiek czułeś się źle przy Hermionie albo Ginny?

Harry zastanawiał się przez dłuższą chwilę, po czym potrząsnął głową.

- Ale one są moimi przyjaciółkami – powiedział, wzruszając ramionami. – Nigdy nie myślały o mnie w taki sposób. Ginny jest jak siostra, a Hermiona jest moją najlepszą przyjaciółką.

- Ufasz im – powiedział Remus z uśmiechem.

Harry nie musiał o tym myśleć.

- Tak, ufam im – powiedział. Ciężko mu było ukryć dezorientację. Dlaczego to miało znaczenie? – Do czego zmierzasz?

Remus przygryzł dolną wargę, próbując powstrzymać uśmiech.

- Powiedziałeś, że tak naprawdę musisz „sięgnąć”, żeby poczuć emocje wokół siebie, chyba że są zbyt przytłaczające, by je zignorować, prawda? – zapytał. Używasz swojej empatii, żeby się upewnić, Harry. To twoja kolejna linia obrony, ale nie potrzebujesz jej, gdy jesteś w pobliżu tych, którym ufasz. Zeszłego wieczora poprosiliśmy cię, żebyś głębiej zagłębił się w emocje innych. Nie dziwię się, że poczułeś to, co poczułeś. Chciałbym tylko, żebyś przygotował się na tą możliwość.

W pewien dziwny sposób miało to sens.

- Więc jeśli nie będę na tym tak bardzo polegał…

- Tego nie mówię, Harry – powiedział szybko Remus. – Nie powinieneś ignorować tej zdolności tylko dlatego, że nie podobają ci się niektóre rezultaty. Mówię tylko, że powinieneś trochę poeksperymentować. Spróbuj stopniowo ją wzmacniać, by uzyskać lepszą kontrolę. To dlatego Poppy chciała, żebyś był wśród ludzi. Musisz się nauczyć, jak się dostosować, a jedyny sposób, by to zrozumieć to metoda prób i błędów. Może możesz wykorzystać do tego część swojego dziennika, by zapisać to, czego próbujesz. Potraktuj to jako swój własny mały projekt badawczy.

Harry skrzywił się w stronę Remusa.

- Nie mogłeś się powstrzymać – powiedział rozczarowany. – Musiałeś dać mi zadanie domowe.

Remus roześmiał się, ponownie ściskając ramię Harry’ego.

- Co mogę powiedzieć? – zapytał bezradnie. – Raz nauczyciel, na zawsze nauczyciel. Po prostu bądź ostrożny i wyznacz sobie tempo. Nie chcemy powtórki z tego, co stało się wczoraj rano.

- To było zupełnie coś innego – zaprotestował Harry. – Hogwart był tylko trochę nadmiernie podekscytowany. Przeprosił za to. – Remus spojrzał na Harry’ego z niedowierzaniem. – No tak – powiedział chłopak, wzruszając ramionami. – Pomogła mi się też wczoraj uspokoić. Nie wiem, co się dzieje, ale miło było go poczuć. To prawie tak, jakby się mną opiekował.

Remus potarł w zamyśleniu podbródek.

- Ponownie nie wiem, co powiedzieć – stwierdził oniemiały. – Nie przypominam sobie, by Hogwart z kimkolwiek komunikował się tak, jak z tobą. Porozmawiam o tym z Syriuszem i Dumbledorem, ale nie sądzę, by powinniśmy o tym mówić komukolwiek, póki nie będziemy wiedzieć więcej. – Remus wyjrzał przez okno i zauważył ilość światła słonecznego. – Prawdopodobnie powinieneś ruszać, szczeniaku. Dziś rano dostaniesz plan zajęć, a po śniadaniu masz chyba trening z Syriuszem.

Harry skinął głową i wstał.

- Dzięki, Lunatyku – powiedział poważnie. – Wpadnę po zajęciach, dobrze?

- Jeśli będziesz miał czas, Harry – powiedział Remus z uśmiechem. – Pamiętam mój szósty rok. Obrona przed czarną magią, transmutacja i zaklęcia skupiały się głównie na zaklęciach niewerbalnych. Będziesz miał dużo ciężkiej pracy, skoro masz do tego Quidditch, treningi, sesje z Poppy, lekcje z Dumbledorem i GD, jeśli będziesz chciał je kontynuować. Zrozumiem, jeśli będziesz zbyt zajęty.

Harry potrząsnął głową. Bez względu na to, w co był zaangażowany, nic nie powstrzyma go przed spędzeniem nieco czasu ze swoimi opiekunami.

- Do zobaczenia po zajęciach – powiedział stanowczo, po czym pożegnał się i wyszedł do Wielkiej Sali. W korytarzach odbijały się echem paplaniny uczniów idących niemal ospale na śniadanie. Harry utrzymał szybkie tempo i skupił się na celu. Nie chciał zauważyć, że ludzie szeptali o nim i z pewnością nie chciał czuć tego, co oni czuli.

Błyskawicznie dotarł do Wielkiej Sali i zobaczył, że przy stołach robiło się nieco tłoczno. Nie zajęło mu dużo czasu znalezienie Rona i Hermiony przy stole Gryffindoru, otoczonych przez resztę szóstego roku i Ginny. Sufit Wielkiej Sali przedstawiał prawie czyste niebo na zewnątrz z zaledwie kilkoma cienkimi chmurkami. Cóż, przynajmniej była to optymalna pogoda do treningu. Kiedy Harry ruszył w stronę stołu Gryfonów, Ron i Hermiona natychmiast odczuli ulgę na jego widok i przesunęli się, by zrobić mu miejsce. Harry usiadł między nimi i szybko zauważył, że wszystkie rozmowy wokół zostały przerwane.

- Gdzie byłeś, Harry? – zapytał Ron z nutą nerwowości w głosie. – Myśleliśmy, że coś ci się stało.

Harry popatrzył na Ron przez moment, po czym zorientował się, dlaczego Ron zachowywał się w ten sposób. Ostatnim razem, gdy rano nie było go w łóżku, uciekł z czarodziejskiego świata.

- Rozmawiałem z Remusem – powiedział po prostu Harry. – Po tym, co wczoraj zaszło, nie dało mi się sprawdzić, co u niego. – To było częściowo kłamstwo i widział, że Ron i Hermiona o tym wiedzieli.

- Profesor… eee… pan Lupin tu jest? – zapytała zaskoczona Lavender Brown.

Harry skinął głową.

- Pani Pomfrey nadzoruje jego powrót do zdrowia, więc każdemu będzie łatwiej, jeśli będzie dochodził do siebie tutaj, a nie w domu – powiedział szczerze, ale nic więcej nie powiedział. Ujawnienie więcej oznaczałoby ujawnienie faktycznej kontuzji Remusa i tego, jak doszło do kontuzji.

- Więc kiedy pan Lupin wyzdrowieje to co stanie się z panem Blackiem? – zapytał Dean.

Harry wzruszył ramionami. To było bardzo dobre pytanie. Co zrobi Syriusz, kiedy Remus będzie na tyle zdrowy, żeby „doradzać” uczniom? Harry wątpił, by Syriusz dobrowolnie opuścił Hogwart, biorąc pod uwagę historię Harry’ego, ale nie mógł też wyobrazić sobie, jak Syriusz siedzi tu, skoro na zewnątrz trwała wojna. Co to by oznaczało? Czy Syriusz zostanie poproszony o wyjazd na misję, samotnie stawiać czoła sytuacjom życiom i śmierci? Harry nie mógł się zmusić do myślenia o możliwości zranienia lub śmierci Syriusza. Więc to właśnie czuł Syriusz, kiedy uciekłem. Jak on to przeżył?

- Cóż, ja wciąż nie mogę uwierzyć, że Snape jest nauczycielem obrony – powiedział Ron, zmieniając temat. – Będziemy kontynuować GD, Harry?

Wszyscy spojrzeli na Harry’ego niecierpliwie.

- Prawdę mówiąc nie jestem pewny – powiedział Harry, po czym zaczął układać jedzenie na swoim talerzu. – Muszę porozmawiać z Radą, by zobaczyć, czy chcą kontynuować…

- Chcemy, Harry – przerwała mu Ginny. – Rozmawialiśmy o tym wczoraj w pociągu.

Cóż, to mam odpowiedź.

- Więc porozmawiam z profesorem Dumbledorem na temat nowej osoby nadzorującej, ponieważ Remus nie jest dostępny – powiedział Harry w zamyśleniu.  Jego pierwszą myślą było zapytanie Syriusza, który byłby idealnym zastępcą. – Muszę też porozmawiać z profesorem Snapem.

- Dlaczego? – zapytał całkowicie oszołomiony Ron.

- Ponieważ czy nam się to podoba, czy nie, profesor Snape jest nauczycielem obrony przed czarną magią – powiedziała rzeczowo Hermiona. – To nie tak jak z profesor Umbridge. Profesor Dumbledore ufa profesorowi Snape’owi. Poza tym fakt działania bez zgody profesora Snape’a sprawiłoby, że będziemy wyglądać, jakby nie ufamy jego umiejętnościom nauczycielskim.

-Może tak być, ponieważ mu nie ufamy – wymamrotał gorzko Ron, zaczynając dźgać swój bekon widelcem. – Nie obchodzi mnie to, co mówisz, Hermiono. Nie ufam temu tłustemu dupkowi. On nie lubi żadnego z nas. Prawdopodobnie zabroni GD na przekór nam.

Harry przygryzł wargę, by powstrzymać się od powiedzenia czegoś. Naprawdę nie wiedział, co myśleć. Osobiście bał się, że profesor Snape zrobi dokładnie to, co powiedział Ron. Snape nigdy nie ukrywał swojej niechęci do GD, zwłaszcza przez fakt, że w grupie nie było Ślizgonów. Nawet teraz Harry nie wiedział, czy są jacyś Ślizgoni, którym mógłby zaufać. Naprawdę nie znał żadnych innych Ślizgonów poza poplecznikami Malfoya. Gryfoni i Ślizgoni zazwyczaj z zasadny powstrzymywali się od kontaktu ze sobą.

Nie minęło dużo czasu, nim profesor McGonagall odeszła od stołu nauczycielskiego i skierowała się bezpośrednio do Gryfonów szóstego roku. Remus ostrzegł Harry’ego, jak działa planowanie roku dla uczniów szóstych klas. Wyniki SUMów musiały być potwierdzone, nim jakikolwiek uczeń mógł zostać przypisany do zajęć na poziomie OWTMów. Hermiona szybko została dopuszczona do kontynuowania obrony przed czarną magią, transmutacji, zaklęć, numerologii, zielarstwa, starożytnych run i eliksirów. Kiedy wzięła swój plan, już jej nie było, bo popędziła na starożytne runy. Plan Neville’a nie był tak prosty, ponieważ chciał podjąć transmutację, ale nie udało mu się zdobyć „powyżej oczekiwań” na SUMach. Profesor McGonagall ostatecznie przekonała Neville’a, że zaklęcia są lepszym rozwiązaniem.

Gryfoni jeden po drugim omawiali swoje plany, aż profesor McGonagall podeszła do Harry’ego.

- Cóż, pan Potter – powiedziała McGonagall z uśmiechem, przeglądając notatki. – Muszę powiedzeć, że byłam bardzo zadowolona z pana wyników. Jeden z najwyższych wyników z historii magii… imponujący wynik z obrony przed czarną magią i zaklęć… zaklęcia, obrona, zielarstwo, transmutacja, opieka nad magicznymi stworzeniami… to zrozumiałe, ale dlaczego nie złożył pan podania o kontynuację eliksirów?

- Potrzebowałem „wybitnego” z moim SUMów, pani profesor – powiedział prosto Harry.

Profesor McGonagall skinęła głową ze zrozumieniem.

- To był wymóg profesora Snape’a, panie Potter – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Jednak profesor Slughorn akceptuje wynik „powyżej oczekiwań” i wyższe. Czy mając to na uwadze, ma pana zapisać na eliksiry? – Harry skinął głową, nie będąc w stanie powstrzymać uśmiechu. – Bardzo dobrze, oto pana plan. Pana ojciec chrzestny i pani Pomfrey już ze mną rozmawiali, więc zostały już panu przydzielone sesje z nimi. – Podała mu kawałek pergaminu. – Och, jeszcze jedno, jak dotąd dwudziestu chętnych zapisało się na kwalifikacje do Quidditcha. Proponuję wkrótce zaplanować nabór. Ma pan całkiem sporo pozycji do obsadzenia.

Harry skinął głową i spojrzał na swój harmonogram. Oprócz treningów z Syriuszem trzy razy w tygodniu i lekcjami z panią Pomfrey dwa razy w tygodniu miał jeszcze zajęcia. Dzisiejszy dzień z pewnością będzie pracowity. Kiedy Ron otrzymał swój plan, opuścili stół i ruszyli do wieży Gryffindoru. Harry musiał zebrać swoje materiały na cały dzień, po czym miał biec do Sali Wejściowej na spotkanie z Syriuszem. Po treningu Harry miał obronę, a następnie lunch, opiekę nad magicznymi stworzeniami i wreszcie eliksiry.

- Dlaczego idziemy tak szybko? – zapytał Ron, gdy dotarli do ruchomych schodów. – Mamy teraz wolne…

- Ja nie – powiedział Harry, pokazując Ronowi swój plan i wchodząc szybko po schodach z Ronem z tyłu. Dość trudno było manewrować wokół wszystkich, którzy nie poruszali się w tempie Harry’ego lub tych, którzy zatrzymywali się, by na niego popatrzeć i szeptać.

Ron szybko dogonił go i zwrócił mu plan.

- Dlaczego wziąłeś opiekę nad magicznymi stworzeniami? – zapytał. – Nie możesz mi powiedzieć, że naprawdę lubisz te zajęcia!

Harry potarł czoło, gdy dotarli do portretu Grubej Damy i wypowiedział hasło.

- Nie teraz, Ron – powiedział, wchodząc i wbiegając do dormitorium, wiedząc, że Ron za nim podąża. Wchodząc do pokoju, Harry poczuł ulgę, że nikogo tam nie było, otworzył kufer i zaczął wyciągać swoje rzeczy. Książka do obrony, do opieki, pióro, atrament, pergamin, książka do eliksirów…

- Co jest, Harry? – zapytał Ron, zamykając drzwi. – Coś się stało?

Harry spojrzał przez ramię na Rona, chwytając książkę do eliksirów i wkładając ją do torby.

- Ron, moja empatia zaczęła się na zajęciach z opieki w zeszłym roku – powiedział, zamykając kufer i odwracając się. – Pamiętasz nieśmiałka i jednorożca? – Ron skinął powoli głową. – Mogłem wyczuć ich strach, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jeśli mogę wykorzystać te zajęcia, by to przetestować, żebym nie miał problemów wokół ludzi, kim jestem, żeby z tego nie skorzystać? Poza tym nie zaszkodzi wiedzieć więcej o stworzeniach, ponieważ chcę być uzdrowicielem…

Ron uniósł ręce w porażce.

- W porządku, rozumiem – powiedział Ron, otwierając drzwi. – Więc widzimy się na zajęciach z obrony?

Harry skinął głową, podnosząc ciężką torbę.

- Tylko się nie spóźnij – powiedział, rozglądając się dookoła, sprawdzając, czy jego broń, świstokliki i peleryna niewidka są na miejscu. – Nie chcemy dać profesorowi Snape’owi szansy na odebranie nam punktów już pierwszego dnia.

- Jakby kiedykolwiek potrzebował powodu, by odebrać nam punkty – powiedział Ron, przewracając oczami z irytacją.

Harry tylko potrząsnął głową i pomachał mu na do widzenia, po czym wyszedł szybko z pokoju. Podróż do Sali Wejściowej zdawała się trwać dłużej niż zwykle, kiedy Harry próbował unikać dużych grup uczniów z młodszych roczników, którzy spieszyli się na własne zajęcia. Kilka razy Harry musiał uskoczyć z drogi, by uniknąć potrącenia przez grupę drugo- i trzecioklasistów, którzy biegli jak najszybciej, by uniknąć spóźnienia.

Gdy zbiegł do Sali Wejściowej, Harry zauważył, że Syriusz czekał na niego z lekkim zdenerwowaniem na twarzy. Nie podobało mu się to, że widział to spojrzenie. Ostatni raz, gdy Syriusz zachowywał się tak nieswojo w jego obecności było wtedy, gdy wciąż byli dla ciebie praktycznie obcy tuż po tym, jak Syriusz został uznany za niewinnego. Harry naprawdę wiedział, że Syriusz był gotów zaryzykować swoją duszę, by zapewnić mu bezpieczeństwo i chciał dać mu coś, czego nigdy nie miał: rodzinę. Patrząc wstecz, Harry zdał sobie sprawę, że to była tak naprawdę ich pierwsza kłótnia, jaką stoczył z Syriuszem. Od czasu do czasu dochodziło między nimi do nieporozumień, ale nigdy czegoś takiego. Remus zawsze był przy nich, by złagodzić napięcie albo Syriusz zbywał problem żartem.

Harry odepchnął swoje myśli, podchodząc do ojca chrzestnego.

- Boisko do Quidditcha? – zapytał spokojnie. Na potwierdzające skinienie Syriusza, Harry wyszedł z zamku, wiedząc, że Syriusz będzie u jego boku w chwili, gdy wyrwie się z odrętwienia.

Miał rację.

- Harry, poczekaj! – powiedział Syriusz, podbiegając do boku Harry’ego i chwytając jego ramię, by go zatrzymać. Intensywna zieleń napotkała błękit. Syriusz wypuścił długi oddech, przebiegając dłonią po twarzy. – Posłuchaj, przepraszam – powiedział szczerze. – Zeszłego wieczora byłem dupkiem. Powinienem był wiedzieć, że to drażliwy temat. Zwykle zapominam, jak czasem żyłeś pod kloszem.

Harry uwolnił ramię i popatrzył na Syriusza, błagając go wzrokiem, by zrozumiał.

- Czy wiesz, jak ciężko jest mi o tym mówić? – zapytał z desperacją. – Zaryzykowałem, żeby ci się zwierzyć z czegoś, czego nie rozumiem, a tym mnie wyśmiałeś. Wyśmiałeś mnie! Jak mam dowiedzieć się o tych rzeczach? Kiedy miałem czas na oglądanie się za dziewczynami tu w zamku, czy gdziekolwiek indziej? Jedyne dziewczyny, jakie znam są albo moimi bliskimi przyjaciółkami, albo rodziną. Możesz uznać za zabawne to, że nie mam pojęcia, ale nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę na tym polegać w ramach obrony. Nie mogę tego robić, jeśli nie wiem, co wyczuwam!

Syriusz uniósł dłonie w geście poddania.

- Masz rację, Harry – powiedział spokojnie. – Masz absolutną rację. Przepraszam, dobrze? Wczoraj nie pomyślałem. Wiem, że ciężko ci rozmawiać z ludźmi o… Em… tych rzeczach i wiem, że nie pomagam, gdy otwieram buzię bez przemyślenia. To wada mojego charakteru, którą Lunatyk próbuje naprawić od lat.

Harry westchnął, pocierając kark.

- Wiem, że ci przykro, Syriuszu, i wiem też, jakie to dla wszystkich dziwne – powiedział, spoglądając na błonia w kierunku boiska. – Kiedy pracowałem w szpitalu, dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego, co się dzieje i uporządkowanie tego, co wyczuwałem. Przyznaję, że sobie nie radziłem. Nie potrzebowałem wiele, by poczuć depresję. Żal, poczucie winy, samotność… nazwij to jak chcesz. To niezwykle powszechne emocje w szpitalu i zawsze wydawały się wyciągać ze mnie moje własne emocje, które czułem po tym, co stało się z Remusem. – Harry zamknął oczy, czując szczypanie łez. Nie teraz. Proszę, nie teraz. – Tak wiele razy myślałem, że go zabiłem; że zasługiwałem na każdą karą, jaką Voldemort wymyśli. – Wypuścił długi oddech, po czym powiedział cicho: – Wierzyłem, że zasłużyłem, by być na świecie sam.

Nim Harry się zorientował, Syriusz poruszył się i wciągnął go w gwałtowny uścisk.

- To nie prawda, Harry – powiedział stanowczo. – Proszę, powiedz mi, że w to nie wierzysz!

Harry odsunął się i ponownie napotkał błagalne spojrzenie Syriusza.

- Nie, wiem, że to Voldemort jest winny, ale nie chcę ponownie znaleźć się w tym stanie – powiedział, odzyskując panowanie nad sobą. – Muszę wiedzieć, co wyczuwam, żebym nie pomylił ponownie emocji innych z moimi własnymi.

Syriusz skinął głową ze zrozumieniem.

- W porządku, zrobię co w mojej mocy i gdybym kiedykolwiek ponownie zachował się jak dupek, masz moje pozwolenie, żeby mnie przekląć – powiedział, po czym uśmiechnął się. – Chodź, powinniśmy trochę poćwiczyć nim rozpoczniesz swoje pierwsze zajęcia. – Razem zaczęli iść w stronę boiska, między nimi panowała przyjemna cisza. Nie było nic więcej do powiedzenia. Syriuszowi wybaczono, ale sprawa szybko nie zostanie zapomniana. Jeśli to nieporozumienie czegoś Syriusza nauczyło to faktu, jak trudno Harry’emu jest być empatą.

Przez niemal godzinę Syriusz przeprowadził Harry’ego przez proces rzucania zaklęć niewerbalnych, ponieważ to właśnie mieli przerabiać przez przynajmniej kolejny miesiąc. Powoli mieli dążyć do pełnoprawnego niewerbalnego pojedynku, gdy Harry będzie miał dostateczną kontrolę nad swoimi zaklęciami. Obaj byli świadomi ostrzeżenia profesora Dumbledore’a, że Harry wyczerpywał swoje rezerwy i wykorzystywali to również po to, by znaleźć limit Harry’ego. Początkowo Harry był niechętny do wypróbowania jakichkolwiek niewerbalnych zaklęć ze strachu przed sięganiem do swoich magicznych rezerw. Potrzebował wiele danej mu przez Syriusza otuchy, nim Harry był w stanie rzucić kilka prostych zaklęć niewerbalnych. To naprawdę nie różniło się niczym od tego, jak ćwiczył wcześniej, z wyjątkiem tego, że tym razem Harry nie był zmuszony do pchania magii przez różdżkę.

Harry’emu wydawało się, że sesja treningowa skończyła się zbyt szybko i już biegł do szkoły na obronę przed czarną magią. Harry przebiegł przez korytarze i schody trasą, którą dobrze znał. Spędził tak wiele czasu w klasie obrony, gdy Remus był nauczycielem oraz zawsze była o bezpieczna przysań, gdy w ostatnim semestrze uczył Syriusz. Naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać, gdy profesor Snape będzie zajmował klasę, ale był pewny, że nie będzie już tak chętnie spędzał tam wolnego czasu.

Wchodząc na korytarz, Harry zobaczył uczniów szóstego roku czekających przed klasą i zatrzymał się z poślizgiem, by uniknąć zderzenia z Ronem i Hermioną. Ron niemal podskoczył z zaskoczenia, podczas gdy Hermiona była ograniczona przed wieloma ruchami przez naręcze ciężkich książek. Harry pomachał, niezdolny do sformułowania słów, póki jego oddech nie wrócił do bardziej normalnego tempa.

- Co robiłeś? – zapytał Ron z uśmiechem. – Biegałeś przed przyjściem wokół jeziora?

Harry potrząsnął głową i skrzywił się, czując ból w lewym boku.

- Straciłem… poczucie… czasu… - powiedział między oddechami, opierając się o ścianę i chwytając się za lewy bok. Ból powoli ustąpił, a jego oddech nieco się wyrównał. – Jak było na runach? – zapytał Hermionę.

- Mamy już tyle pracy domowej – powiedziała Hermiona, kiwając głową w stronę książek w swoich ramionach. – Muszę to przeczytać do środy!

Drzwi klasy otworzyły się, kończąc wszystkie rozmowy. Profesor Snape wyszedł na korytarz i rozejrzał się po wszystkich, po czym uśmiechnął się lekko pogardliwie.

- Wejść – powiedział, usuwając się z drogi i obserwując, jak wszyscy słuchają. Nikt nie powiedział ani słowa, gdy wchodzili i siadali. Nikt nie chciał być pierwszym, którego wybierze profesor Snape.

Rozglądając się po pomieszczeniu, Harry zauważył, że niegdyś wesołe pomieszczenie, które zajmował Syriusz, było teraz wyjątkowo ponure. Zasłony były zaciągnięte, blokując dostęp światła słonecznego. Blask świec wypełnił pokój, powodując, że cienie tańczyły na zasłonach. Do ścian przymocowano dziwne zdjęcia cierpiących ludzi, z okropnymi ranami albo dziwnie rozmieszczonymi częściami ciała. Odwracając wzrok, Harry szybko usiadł obok Rona i próbował skupić się na wszystkim, byle nie na tych zdjęciach.

Gdy tylko wszyscy usiedli, profesor Snape zamknął drzwi i stanął przed nimi za swoim biurkiem.

- Czy kazałem wam wyjąć książki? – zapytał złośliwie, sprawiając, że Hermiona zbladła i upuściła swój egzemplarz „Konfrontacji z bezimiennymi”. – Chyba nie. To, co mam do powiedzenia, wymaga waszej pełnej uwagi, jeśli wszyscy są w stanie się skupić. – Nikt się nie poruszył, gdy Snape spojrzał na klasę. – Mieliście do tej pory sześciu nauczycieli tego przedmiotu  i tylko dwóch było takich, których większość uznałaby za prawie kompetentnych. Przy takiej ponurej reprezentacji jestem całkiem zaskoczony, że tak wielu z was zdołało zdobyć SUMa z tego przedmiotu, ale stała się jeszcze dziwniejsza rzecz… jedną z nich było zobaczenie, że wszyscy nadążacie za tymi zaawansowanymi zajęciami.

Harry przygryzł wargę, żeby nie powiedzieć czegoś w obronie Syriusza i Remusa. Odgrywa swoją rolę. Nie bierz tego so siebie. Harry obserwował, jak profesor Snape powoli obchodzi pomieszczenie. Zawsze nienawidził Syriusza i Remusa. Nigdy nie pochwaliłby tego, co zrobili. Wiesz o tym.

- Czarna magia – kontynuował profesor Snape, – to niekończące się morze możliwości. Jeśli chcecie przetrwać, wasza obrona musi być tak samo elastyczna, jak czarna magia. Zdjęcia rozwieszone po pomieszczeniu tylko reprezentują to, co czuje osoba cierpiąca z powodu klątwy Cruciatus… - wskazał na zdjęcie wiedźmy, która wydawała się wrzeszczeć w agonii, – skutek pocałunku dementora… – wskazał na zdjęcie czarodzieja, który leżał zgarbiony i z pustymi oczami, oparty o ścianę, ­– albo to, co może się z wami stać, jeśli sprowokujecie inferiusa… - machnął w kierunku zdjęcia przedstawiającego krwawą masę na podłodze.

- Widziano inferiusy? – zapytała ze strachem Parvati Patil. – Naprawdę ich używa?

Profesor Snape popatrzył na nią przez dłuższą chwilę nim odpowiedział.

- Czarny Pan wykorzystywał je w przeszłości, więc mądrze jest założyć, że znowu może to zrobić – powiedział chłodno, po czym ruszył w stronę biurka, a jego szaty powiewały za nim. – Uważam, że można bezpiecznie założyć, że wszyscy jesteście kompletnymi nowicjuszami w używaniu zaklęć niewerbalnych. Powiedzcie mi, jaką macie korzyść w używaniu zaklęć niewerbalnych? – Hermiona natychmiast podniosła rękę, chociaż Snape nie spieszył się, spoglądając na wszystkich, oprócz niej, aż wydawało się, że nie ma innego wyboru. – Panno Granger?

- Przeciwnik nie ma ostrzeżenia, jakiego rodzaju magii zamierzamy użyć – powiedziała natychmiast Hermiona, co daje ułamek sekundy przewagi.

Profesor Snape najwyraźniej nie był pod wrażeniem.

- Nic zaskakującego – powiedział lekceważąco. – Odpowiedź skopiowana ze Standardowej Księgi Zaklęć, poziom szósty, ale mimo wszystko poprawna. Ci, którzy przechodzą do tego etapu uzyskują element zaskoczenia. Jednak nie wszyscy czarodzieje potrafią tego dokonać. Jest to kwestia skupienia – koncentracji i siły umysłu, czego zwykle wam brakuje. – Snape spojrzał na Harry’ego przez ułamek sekundy, po czym zerknął na Neville’a. – Podzielcie się w pary. Jeden partner ma spróbować przekląć drugiego, który ma odeprzeć klątwy… bez mówienia. Ruszać się.

Wszyscy wstali i ruszyli się, by znaleźć otwartą przestrzeń do ćwiczeń. Harry stanął w parze z Ronem, który miał problemy z rzuceniem klątwy. Przypominając sobie lekcję z Syriuszem sprzed kilku chwil, Harry skoncentrował się tylko na Ronie i klątwie, która mogła zostać wystrzelona w niego w każdej chwili. Nawet nie zauważył, że podchodzi profesor Snape, aż Snape nie znalazł się w jego polu widzenia.

- Żałosne, Weasley – zadrwił profesor Snape. – Tak, jak się spodziewałem. Wygląda na to, że będę musiał ci pokazać, jak to się robi.

Harry natychmiast stał się gotowy, gdy Snape skierował różdżkę w jego stronę. Nim Harry rzeczywiście zdał sobie z tego sprawę, machnął różdżką, myśląc „Protego”, wysyłając zaklęcie z powrotem do Snape’a, który machnął różdżką, odsyłając je z powrotem. Harry pachnął mocniej różdżką, wciąż myśląc „Protego, Protego, Protego”, sprawiają, że zaklęcie wracało do rzucającego z większą prędkością. Kontynuowali to, niczym pałkarze przerzucający między sobą tłuczka.

Zaklęcie nabierało tempa, aż umysł Harry’ego zaczął krzyczeć, by się poruszył. Odwracając się, Harry poczuł, jak zaklęcie przelatuje obok niego w ścianę, powodując niewielką eksplozję.

Nie padło ani jedno słowo. Harry wpatrywał się w szoku w dziurę w ścianie. Co on zrobił? Jak mu się to udało? Skupienie i determinacja. Harry powoli odwrócił nerwowe spojrzenie na profesora Snape’a, który piorunował go chłodno wzrokiem.

- Eee… przepraszam, proszę pana – powiedział w końcu.

Snape uśmiechnął się szyderczo.

- Wygląda na to, że nie jesteś całkowicie beznadziejny, Potter – powiedział, po czym odwrócił się i zobaczył, że cała klasa patrzy. – Wracać do pracy!

Dla Harry’ego zajęcia nie miały się szybko skończyć. Profesor Snape odmówił nawet patrzenia na niego przez resztę lekcji. Harry nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Realistycznie rzecz biorąc, nie zrobił nic złego. Bronił się niewerbalnie, tak jak chciał profesor Snape. Dlaczego więc czuł, że musi przeprosić? Dlaczego miał wrażenie, że schrzanił?

Kiedy zajęcia w końcu się skończyły, Harry niechętnie powiedział Ronowi i Hermionie, żeby szli przodem. Lepiej mieć to za sobą. Harry niepewnie podszedł do profesora Snape’a, który stał przed biurkiem plecami do Harry’ego.

- Um… przepraszam, proszę pana? – zapytał Harry nerwowo. Profesor Snape szybko odwrócił się i spiorunował go wzrokiem. Zamykając oczy na krótką chwilę, Harry desperacko próbował się uspokoić, ale jego ciało zwyczajnie nie chciało słuchać. To był pierwszy raz, kiedy był sam na sam z profesorem Snapem od ucieczki i jego umysł wydawał się być uwięziony w celi, przypominając mu, jak czuł się bezradny. Wypuścił drżący oddech, otwierają oczy i zauważył, że spojrzenie Snape’a w pewien sposób złagodniało. – Ja… um… chciałem tylko przeprosić za… to co się stało – powiedział niespokojnie. – Nie chciałem…

- Tak, Potter, zdaję sobie sprawę, że nie miałeś zamiaru zrobić dziury w ścianie – przerwał mu niecierpliwie Snape. – Czego chcesz?

Harry potarł nerwowo kark i zauważył, że wzrok Snape’a przenosi się na krótką chwilę na bliznę na jego szyi, po czym niecierpliwa czerń spotkała niespokojną zieleń.

- Cóż, Rada GD chciałaby utrzymać w tym roku grupę i miałem nadzieję, że moglibyśmy to zrobić – powiedział szybko, – za pańskim pozwoleniem.

Snape wpatrywał się w Harry’ego, a jego twarz nie pokazywała nic poza zniecierpliwieniem, które wydawało się być przylepione do jego rysów.

- Dlaczego „moje pozwolenie” miałoby mieć znaczenie? – zapytał chłodno. – Nadal będziesz prowadził swoją małą grupę, niezależnie od tego, czy „wyrażę zgodę”, czy nie.

- Nie chcę działać przeciwko panu – powiedział szczerze Harry. – Nie zaprzeczę, że GD prawdopodobnie będzie istnieć bez względu, co pan powie, ponieważ w zeszłym roku grupa została uznana przez kadrę. Chcą być tylko przygotowani na to, co ich czeka. Nie będziemy robić niczego, co mogłoby podważyć pana albo to, co pan uczy…

- Jednak dokładnie to robisz, Potter – wypluł profesor Snape, krzyżując ramiona na piersi. – Nie dam ci pozwolenia na nauczanie twoich zwolenników materiału, którego jestem w stanie nauczyć sam. Jeśli jednak czujesz, że absolutnie konieczne jest dać tym kretynom z twojego roku odrobinę nadziei, że zdadzą te zajęcia, nie mogę wiele z tym zrobić, ponieważ dyrektor i tak pozwoli na działanie waszej małej grupce.

Harry powstrzymał narastającą w nim frustrację. Dlaczego Snape musiał odwrócić wszystko w zniewagę?

- Eee… dziękuję, proszę pana – powiedział, po czym odwrócił się, by odejść. Im szybciej będzie mógł uciec od profesora Snape’a, tym lepiej.

- Potter – wypluł profesor Snape, sprawiając, że Harry zatrzymał się. – Rzucałeś już wcześniej zaklęcia niewerbalne, prawda?

Tłumiąc jęk, Harry skinął głową. Wiedział, że kłamstwo nie ma sensu, ponieważ nikt nie powinien był tego dokonać na zajęciach.

- Nie miałem wyboru, proszę pana – powiedział zgodnie z prawdą. – Tak naprawdę nie da się mówić pod wodą, gdy jest się atakowanym prze druzgotki. Albo mogłem włożyć wszystko w zaklęcie albo utonąć.

Snape prychnął, sprawiając, że Harry obejrzał się przez ramię i zobaczył częściowo zniesmaczony, częściowo zamyślony wyraz twarzy Snape’a.

- Przypuszczam, że twoja anomalia też pomogła – powiedział Snape z ironią.

Harry wciągnął mocno powietrze, zaciskając pięści w złości. Wiem, że nie jestem normalny. Nie musisz tego zaznaczać.

- Nie wiedziałbym, proszę pana – powiedział Harry przez zaciśnięte zęby, po czym zaczął iść w stronę drzwi. Czuł oczy profesora Snape’a na swoich plecach i czekał na nieuniknione szyderstwo, ale nie nadeszło. Dotarłszy do drzwi, Harry westchnął i zmusił się do uspokojenia. Dlaczego miałby oczekiwać od profesora Snape’a cokolwiek innego niż nienawiści?

- Um… proszę pana – powiedział cicho Harry, zerkając przez ramię. – Dziękuję za to, co pan zrobił… tam.

Oczy profesora Snape’a się zwęziły i skrzywił się.

- Nie wiem, o czym mówisz, Potter – powiedział lodowato.

Harry skinął głową wyrażając akceptację. Nie był zaskoczony, że Snape miał zamiar zaprzeczać wszystkiemu, niż przyjąć wdzięczność.

- Oczywiście, że nie, proszę pana – powiedział spokojnie. – Mój błąd. – Nie czekając na ripostę, Harry wyszedł z klasy. Zamknął oczy i sięgnął delikatnych fal, które powoli zanikały. Wypełnił go żal i ból, powodując, że Harry otworzył oczy ze zdumienia. To była ostatnia rzecz, jaką spodziewał się wyczuć.

Odpychając wszystkie wiadomości z głowy, Harry ruszył szybko do Wielkiej Sali, by zobaczyć, jak Ron i Hermiona wiercą się na swoich miejscach. Podbiegł do nich i usiadł na wolnym miejscu między nimi, powodując, że oboje podskoczyli z zaskoczenia. Harry natychmiast zaczął układać jedzenie na talerzu, wiedząc, że nie ma wiele czasu, nim będzie musiał wyjść na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Właśnie zaczął jeść, gdy zauważył, że wszyscy się na niego gapią.

- Co? – zapytał niewinnie Harry.

- No nie bądź taki – skarciła Hermiona. – Co powiedział profesor Snape?

Harry ponownie rozejrzał się po pełnych zapału twarzach, po czym odłożył widelec i wypuścił sfrustrowany oddech. Pierwsze dni nie powinny być aż tak stresujące.

- Nie był tym zbyt zadowolony, ale powiedział, że nie zrobi nic, by powstrzymać GD od istnienia, ponieważ Dumbledore zachęca grupę – odpowiedział Harry. – Wiedzieliśmy, że nie będzie tak nas zachęcał, jak Syriusz w zeszłym semestrze. Teraz możemy jedynie uniknąć jakichkolwiek konfrontacji, które by go… eee… zirytowały.

- Cóż, przypuszczam, że mogło pójść gorzej, ale profesor Snape ma rację – powiedziała rzeczowo Hermiona. – Profesor Dumbledore ma ostatnie słowo we wszystkich aspektach. – Przez chwilę wyglądała na zamyśloną, po czym wzruszyła ramionami. – Dobrze, że z nim porozmawiałeś, Harry. Przynajmniej pokazałeś, że nie próbujesz sprawiać problemów.

Harry spojrzał na Hermionę z niedowierzaniem.

- Od kiedy próbuję sprawiać problemy? – zapytał, powodując, że Ron prychnął. Harry spiorunował Rona wzrokiem, po czym skupił swoją uwagę na Hermionie. – Pomyśl! Kiedy celowo próbowałem sprawiać kłopoty? To nie moja wina, że zwykle odnajdują mnie sytuacje walki na śmierć i życie.

Hermiona westchnęła z frustracją i ukryła twarz w dłoniach.

- Próbowałam cię komplementować, Harry – powiedziała z irytacją, po czym podała mu zwój pergaminu. – Czwarty rok dał mi to, by ci przekazać i zaczęli pytać o nabór do drużyny.

- Wybacz, Hermiono – powiedział poważnie Harry, biorąc rolkę pergaminu i wkładając ją do torby. Cokolwiek to było, może to przeczytać, gdy nie będzie w centrum uwagi. – Chyba słuchanie, jak profesor Snape ośmiesza Syriusza, Remusa i mnie sprawiło, że przyjąłem obronne nastawienie.

Napięcie zmniejszyło się i Harry był w stanie zjeść kilka kęsów, po czym pospieszył na opiekę nad magicznymi stworzeniami w pobliżu chatki Hagrida. Wszyscy szóstoklasiści byli zaskoczeni, że Harry naprawdę podjął się tych zajęć i mieli wyrzuty sumienia na twarzy, gdy zdali sobie sprawę, że będzie prawdopodobnie jedynym uczniem w klasie. Harry naprawdę nie miał nic przeciwko. Jeśli już, lepiej było w ten sposób, ponieważ nie musiał się martwić, że ktoś coś zauważy.

Idąc po terenie błoni, Harry nie mógł powstrzymać uczucia niezręczności. Zamiast gadania była cisza. Nie było szydzących Ślizgonów ani żartujących Gryfonów. Nieobecność Ślizgonów była mile widzianą zmianą. Z pewnością mógł obejść się bez grupki Malfoya, która wyśmiewałaby się z Hagrida, gdy tylko mieliby okazję. Hagrid może nie był najlepszym nauczycielem, ale z pewnością pasjonował się swoją dziedziną nauki i tego właśnie Harry musiał się nauczyć. Musiał wiedzieć, jak bronić się przed każdym stworzeniem, które Voldemort może użyć.

Docierając do chatki Hagrida, Harry był lekko zaskoczony, że półolbrzym na niego nie czekał. Ostrożnie sięgnął i poczuł subtelne fale rozpaczy i wyrzutów sumienia, dochodzące z lasu. Jednym machnięciem nadgarstka miał swoją różdżkę w pogotowiu, jednak opuścił ją chwilę później, gdy Hagrid wyszedł z lasu.

Półolbrzym wyglądał na całkowicie zrozpaczonego. Niesamowite, jak wielką różnicę może przynieść jeden dzień. Zeszłego wieczoru Hagrid wyglądał na swojego normalnego, podekscytowanego siebie, ale teraz wyglądał, jakby właśnie stracił swojego najlepszego przyjaciela. Harry natychmiast odłożył różdżkę i podbiegł do boku Hagrida. Nie wiedział, co mógł zrobić, by pomóc. Wiedział tylko, że ból, który wyczuwał od Hagrida, był potworny i całkowicie emocjonalny.

Hagrid był tak pochłonięty swoim bólem, że nie zdawał sobie sprawy, że nie jest sam, póki Harry nie położył dłoni na jego dużym ramieniu. Zaskoczony Hagrid odskoczył, jednak gdy zorientował się, kto przy nim był, natychmiast pociągnął chłopaka do gwałtownego uścisku.

- Tęskniłem, Harry – powiedział drżąco Hagrid, po czym poluźnił uścisk i odłożył Harry’ego z powrotem na ziemi. – Przepraszam za spóźnienie. Sprawdzałem, co u Aragoga. On chyba umiera. Tak długo był chory i nie jest z nim lepiej… Ja… Ja nie wiem, co zrobić, jeśli… tak długo żeśmy byli razem.

Harry niepewnie przygryzł dolną wargę, podczas gdy Hagrid wybuchnął płaczem. Co miał na to powiedzieć? Jego doświadczenie z Aragogiem nie było ani trochę przyjemne, ale jasne było, jak bardzo Hagrid kochał pająka. Nie będąc w stanie wymyślić nic innego, Harry powoli pociągnął Hagrida w stronę pobliskiej chatki. Nie wiedział, jak zdołał nakłonić Hagrida, by usiadł i zaparzył herbatę, podczas gdy Kieł (wielki pies Hagrida) robił zamieszanie, ale był zadowolony, że to zrobił, gdy Hagrid w końcu się uspokoił. Przez pozostałą część zajęć, Harry słuchał, jak Hagrid opowiada mu o Aragogu, od czasu do czasu zadając pytanie na temat akromantul. Hagrid w końcu opanował swój smutek i zaczął wyjaśniać wszystko, co wiedział o niebezpiecznych stworzeniach, które tak bardzo kochał.

Bieganie stało się tego dnia rutyną. Ponownie Harry spóźniał się, więc musiał biec do lochów na eliksiry. W przerwie został z Hagridem, rozmawiając o możliwych stworzeniach, które mogli omówić i spotkać w tym semestrze. Hagrid przyznał, że był rozczarowany, że nikt inny nie kontynuował zajęć, ale cieszył się, że mógł spędzić czas sam na sam z Harrym, ponieważ teraz było to rzadkie zjawisko.

Harry dotarł do sali eliksirów, gdy wchodzili ostatni uczniowie. Zaskoczony wyraz twarzy profesora Slughorna był niemal komiczny, gdy nowo mianowany nauczyciel szybko próbował wciągnąć swój duży brzuch, by Harry mógł wślizgnąć się do pomieszczenia. Zignorował zszokowane spojrzenia jedenastu członków klasy. Było czterech Ślizgonów, w tym Malfoy, wraz z czwórką Krukonów i jednym Puchnonem. Harry szybko przeszedł do stołu, gdzie byli Ron i Hermiona z Erniem Macmillanem. Czterech Ślizgonów zajęło jeden stół, a czwórka Krukonów zajęła kolejny.

Wzdychając z ulgą i ignorując wszystkich dookoła, Harry zmusił się do odprężenia, zauważając opary i dziwne zapachy wypełniające lochy. Harry stał najbliżej kotła o złotym kolorze, który emanował najbardziej odurzającym zapachem, jaki Harry kiedykolwiek czuł. W jednej chwili pomyślał, że czuje tarte melasową, podczas gdy w drugiej mógłby przysiąc, że poczuł drzewny zapach kija od miotły, ale chwilę później zmienił się w coś, co przypomniało mu Dwór Blacków. Pomyślał, że czuje też coś innego, ale nie mógł zrozumieć, co to było.

- Witam wszystkich w klasie OWTMowej! – powiedział radośnie profesor Slughorn, idąc w stronę kotłów. – Wyjmujcie odważniki i swoje zestawy, a także swoje Eliksiry dla zaawansowanych!

Harry natychmiast sięgnął do swojej torby po rzeczy, podczas gdy Ron wyglądał na wyjątkowo nerwowego. Wtedy Harry zorientował się, że Ron nie miał żadnych zapasów, ponieważ uważał, że nie będzie mógł podjąć eliksirów. Harry już miał coś powiedzieć, gdy zauważył, że jemu również czegoś brakuje. Jego podręcznika do eliksirów nie było w torbie. W jego miejsce była książka o odtrutkach, o którą prosił Tonks. Jęcząc z irytacją, Harry uniósł rękę i czekał.

- Harry! – powiedział z zapałem profesor Slughorn. – Co wydaje się problemem?

- Proszę pana, przepraszam, ale nie mam przy sobie książki – powiedział cicho Harry, podnosząc książkę o antidotach. – Dziś rano wziąłem nie tą…

- Och, to żaden problem, żaden – powiedział profesor Slughorn z wielkim uśmiechem. – Jestem pewny, że mamy kilka zapasowych, które możesz użyć. Nie martw się, drogi chłopcze, natychmiast ci jakiś przyniosę.

- Proszę pana – powiedział szybko Harry, nim Slughorn zdążył wyjść. – Eee, Ron nic nie ma, ponieważ nie wiedział, że będzie miał możliwość wziąć udział w zajęciach.

Profesor Slughorn spojrzał na moment na Rona, po czym uśmiechnął się.

- Nie ma sprawy – powiedział tym samym podekscytowanym tonem. – Możesz dzisiaj skorzystać ze składników z szafki. Profesor McGonagall wspominała mi chyba o kilku takich studentach. Myślę, że możemy pożyczyć ci jakąś wagę. Przyniosę wam książki, chłopcy. – Slughorn przeszedł bezpośrednio do szafki w rogu i wyciągnął dwa zużyte egzemplarze Eliksirów dla zaawansowanych autorstwa Libatius Borage. Podał książki, po czym przyniósł dla Rona zestaw zmatowiałych wag. – No to wszyscy są gotowi – kontynuował w końcu profesor Slughorn, po czym przeszedł na przód klasy. – Jak widzicie, przygotowałem dla was kilka eliksirów. Są to mikstury, które powinniście być w stanie zrobić po ukończeniu klasy OWTMowej i powinniście już je znać. Czy jest mi w stanie ktoś powiedzieć, co to jest?

Slughorn wskazał na kociołek najbliżej stołu Ślizgonów. Wszyscy poruszyli się lekko, by zobaczyć coś, co wyglądało jak zwykła woda, gotująca się w kotle, niczym na kuchence. Nie było zaskoczeniem to, że ręka Hermiony natychmiast znalazła się w powietrzu, nim ktokolwiek miał szansę spojrzeć lub poczuć zapach substancji. Slughorn również to zauważył i wskazał na nią.

- To Veritaserum – powiedziała szybko Hermiona. – Bezbarwny i bezwonny eliksir, który zmusza pijącego do powiedzenia prawdy.

Slughorn radośnie klasnął w dłonie.

- Bardzo dobrze! – powiedział, po czym ruszył w stronę kociołka najbliżej stołu Krukonów. Substancja w kotle była dokładnym przeciwieństwem poprzedniej mikstury. Ta bulgocząca wolno, podobna do błota substancja wyglądała absolutnie obrzydliwie. – Temu poświęcano ostatnio wiele uwagi. Kto wie…

Hermiona ponownie szybko uniosła rękę.

- To eliksir wielosokowy, proszę pana – powiedziała.

Slughorn uśmiechnął siędo niej, po czym przeniósł się do następnego kociołka, wyraźnie w swoim żywiole. Dla Harry’ego dziwne było to, że ktoś naprawdę cieszył się eliksirami. Ponure lochy zawsze odzwierciedlały nastrój profesora Snape’a i jego stosunek do zajęć.

- Wybitnie! – wykrzyknął radośnie profesor Slughorn. – A ten… - Ręka Hermiony znów znalazła się w powietrzu, – tak, moja droga?

- To amortencja – powiedziała Hermiona z uśmiechem. – To najpotężniejszy eliksir miłosny na świecie. Para unosi się charakterystycznymi spiralami i przypuszczalnie pachnie inaczej dla każdego, w zależności od tego, co kogo przyciąga.

- Prawidłowo! – wykrzyknął Slughorn z wielkim uśmiechem. – Można go też rozpoznać po charakterystycznym połysku masy perłowej. No, no, zna się pani na eliksirach. Jak się pani nazywa, moja droga?

Hermiona uśmiechnęła się nieśmiało.

- Hermiona Granger, proszę pana – powiedziała cicho.

Profesor Slughorn wydawał się coś przez moment rozważać, po czym kontynuował.

- Cóż, dla pani zasłużone dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, panno Granger – powiedział ciepło. – Amortencja nie tworzy prawdziwej miłości, nic nie potrafi. Ten eliksir powoduje jedynie potężne zauroczenie lub obsesję. Jest to najprawdopodobniej najpotężniejsza i najbardziej niebezpieczna mikstura w tym pomieszczeniu. Ludzkie emocje są bardzo niebezpieczne, gdy się z nimi zadziera. Obsesja może popychać ludzi do robienia okropnych rzeczy… ale teraz pora zabrać się do pracy.

Jednak Ernie Macmillian uniósł rękę w proteście.

- Ale nie powiedział nam pan o eliksirze na pana biurku – powiedział, wskazując na mały, czarny kociołek, który zawierał złotą substancję, która pluskała radośnie, jakby żaby skakały z jednej niewidzialnej skały na drugą.

Profesor Slughorn klasnął radośnie, odwracając się i wskazując na kociołek, jakby to był przedmiot na wystawie.

- W rzeczy samej – powiedział z zapałem. – To, panie i panowie, nazywa się Felix Felicis. Ufam, że wie pani, do czego ten eliksir służy, panno Granger?

- Płynne szczęście – powiedziała natychmiast Hermiona. – Sprawia, że ma się szczęście tak długo, jak eliksir pozostaje w naszym organizmie.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się na te słowa. To było coś, czego się nie spodziewał. Cała uwaga była całkowicie skupiona na profesorze Slughornie. Harry zanotował w pamięci, żeby poszukać informacji na temat eliksiru, gdy będzie miał okazję. Nie chciałby zobaczyć, co by się stało, gdyby Voldemort dostał ten eliksir w swoje ręce.

- Kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru, moja droga – powiedział z ekscytacją profesor Slughorn. – Tak, Felix Felicis jest niezwykle trudny do uwarzenia i mieć katastroficzne skutki, jeśli coś pójdzie nie tak. Kiedy uwarzy się go prawidłowo, przekonacie się, że wasze działania mają tendencję do generowania pozytywnych rezultatów. Jednakże, przyjmowany w nadmiarze powoduje skutki uboczne takie jak zawroty głowy, lekkomyślność i ekstremalnie zbyt wielka pewność siebie. W dużych dawkach jest silnie toksyczny, dlatego jest tak rzadko używany. Może stać się dość uzależniający, skoro daje możliwość rozwiązania wszystkich problemów jak na dłoni. – Slughorn spojrzał na klasę z hojnym uśmiechem. – To własnie oferuję jako nagrodę po dzisiejszej lekcji. Jedną, maleńką butelkę Felix Felicis, wystarczającą na około dwanaście godzin szczęścia, chociaż muszę was ostrzec, że substancja ta jest zabroniona w zorganizowanych zawodach takich, jak imprezy sportowe, egzaminy czy wybory. Należy go użyć w zwykły dzień… ale szybko się przekonacie, jak ten dzień stanie się niezwykły.

W klasie zaległa cisza, gdy wszyscy niecierpliwie oczekiwali instrukcji. Wydawało się, że Slughornowi podobał się dramatyzm, jaki wywarł na wszystkich obecnych.

- By wygrać nagrodę, przejdźcie na dziesiątą stronę Eliksirów dla zaawansowanych – kontynuował szybko Slughorn. – Została nieco ponad godzina, co daje wam mnóstwo czasu, by spróbować przygotować eliksir żywej śmierci. Nie skłamię. To strasznie skomplikowany eliksir i nie oczekuję doskonałości. Jednak najlepsza próba wygra butelkę Felix Felicis. Do dzieła!

Wszyscy natychmiast zaczęli zbierać materiały i rozpoczęli. Głośne brzdęki wag i skrobanie o dna kotłów były jedynym dźwiękiem, który odbijał się o ściany głośnym echem. Nikt nie odważył się mówić i przerywać koncentracji na zadaniu. Wszyscy gorączkowo pracowali, sprawiając, że Harry potrząsnął głową i skupił się na własnym zadaniu. Przypomniał sobie jedną z rozmów z Remusem na temat eliksirów. „Zachowanie spokoju i opanowanie to podstawa, szczeniaku. Czasami pospieszne działanie może spowodować najprostsze błędy, szczególnie w eliksirach.” Harry zamierzał zastosować się do rady, przeglądając podartą książkę, którą otrzymał od Slughorna. Nie miał zamiaru się spieszyć i wszystkiego zepsuć.

Harry szybko zauważył, że strony w książce są pokryte niechlujnymi notatkami. Musiał przyjrzeć się bardzo uważnie, by rozszyfrować składniki, których będzie potrzebował, ponieważ poprzedni właściciel zrobił tak wiele komentarzy, a nawet skreślił kilka rzeczy. Ron szybko skierował się do kredensu, zdesperowany, by nadążyć za klasą. Skup się na własnym zadaniu. Wyciągając korzenie waleriany, Harry zaczął siekać je w równym tempie, zdeterminowany, by je równo pokroić. Szybko wpadł we własny świat, powoli dodając składniki po próbie rozszyfrowania niechlujnych adnotacji. Po dziesięciu minutach cały loch był pełen niebieskiej pary. Harry zmusił spojrzenie, by pozostało na swoim własnym eliksirze, który przypominał „gładki płyn o kolorze czarnej porzeczki”, który podobno był idealny na tym etapie.

Kiedy nadszedł czas, by pokroić fasolkę sopophorusa, by wydobyć z niej sok, Harry sprawdził podwójnie instrukcję, nim zauważył alternatywny zapis poprzedniego właściciela: „Zmiażdż płaską stroną srebrnego sztyletu, wypuści więcej soku niż cięta”. Zdając sobie sprawę, że komentarz ma sens, Harry wyciągnął srebrny nóż i zgniótł fasolkę płaską stroną. Sok szybko zaczął wypływać z małej, pomarszczonej fasolki. Harry szybko wlał wszystko do kociołka i patrzył, jak eliksir natychmiast zmienia kolor na odcień bzu, który został opisany w podręczniku. Jego uwaga natychmiast powróciła do książki, w której napisane było, by zamieszać w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, aż eliksir stanie się całkiem przeźroczysty, jak woda, jednak poprzedni właściciel twierdził, by po każdym siódmym zamieszaniu w kierunku przeciwnym, dodać jeden ruch w kierunku ruchu wskazówek zegara.

Harry był rozdarty. Przestrzeganie instrukcji dotyczących fasoli to jedno, ale stosowanie całkiem innego schematu mieszania było całkowicie sprzeczne z instrukcjami, które mieli wszyscy. Co jeśli poprzednie właściciel znowu miał rację? Czy nie będzie wyglądało podejrzanie, jeśli eliksir wyjdzie idealny? Czy ludzie nie będą się zastanawiać, jak ktoś, kto musiał tak ciężko pracować pod okiem profesora Snape’a, nagle stał się niezwykle dobry w warzeniu? Nie. To było zbyt ryzykowne. Harry zanotował w pamięci, by spróbować ponownie przygotować eliksir, postępując zgodnie z instrukcjami poprzedniego właściciela, a nie według tych, którzy mieli wszyscy inni.

Głos Malfoya przerwał ciszę, wyrywając Harry’ego z zamyślenia.

- Proszę pana, myślę, że znał pan Abraxasa Malfoya, mojego dziadka – powiedział, kiedy Slughorn mijał stół Ślizgonów.

- Ach tak – powiedział obojętnie profesor Slughorn. – Smutno było usłyszeć, że zmarł na smoczą ospę. – Odszedł, nim Malfoy mógł powiedzieć cokolwiek więcej.

Harry powoli zamieszał w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Jego eliksir zachował ten sam liliowy kolor, nie blady róż, w jaki powinien się zmienić. Harry zmusił się do zachowania spokoju. W końcu skorzystał z okazji i spojrzał na kociołki stojące na jego stole. Hermiona miała ciemniejszy odcień fioletu, podczas gdy eliksir Rona zupełnie nie wyglądał tak, jak powinien. Ron wyglądał na całkowicie sfrustrowanego, gdy kilkukrotnie zaklął pod nosem. Hermiona też wydawała się być sfrustrowana; jej włosy zdawały się być gęstsze przez opary z kotła. Eliksir Erniego był granatowy, co spowodowało, że Harry uniósł brwi z zaskoczenia. Jak Erniemu się to udało?

- Koniec czasu! – ogłosił profesor Slughorn. – Przestańcie mieszać i odsuńcie się od kotłów.

Wszyscy zrobili, co im kazano i czekali, aż profesor Slughorn powoli przejdzie się od stołu do stołu, zaglądając do kociołków. Nie powiedział ani słowa, tylko wąchał eliksiry, które przypominały to, co według książki miało być poprawnym eliksirem. Slughorn w końcu dotarł do stołu Harry’ego i uśmiechnął się współczująco na widok porażki w kociołku Rona. Rzucił szybkie spojrzenie na Erniego, a następnie na Hermionę. Skinął jej głową z aprobatą, po czym spojrzał na wyrób Harry’ego. Zaskoczenie błysnęło na jego twarzy, kiedy przenosił wzrok z kociołka Harry’ego na kociołek Hermiony i z powrotem. Wreszcie uśmiech pojawił się na jego twarzy i odwrócił się do reszty klasy.

- Dobrze! – powiedział podekscytowany Slughorn. – To najbliższy konkurs jaki widziałem od lat. Zbierzcie się tutaj wszyscy! – Poczekał, aż dwa stołu posłuchają. – No! Wszyscy spójrzcie na kociołek panny Granger. Zobaczcie, jaki jest gładki. Ma idealną konsystencję. – Poczekał, aż wszyscy zerkną, nawet jeśli Ślizgoni zrobili to niechętnie. – A teraz spójrzcie na kociołek Harry’ego – kontynuował radośnie. – Zobaczcie różnicę. Jest znacznie jaśniejszy, ma idealny odcień bzu. Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego?

Wszyscy odwrócili się, by spojrzeć na eliksir Harry’ego, po czym skupili się na Slughornie, czekając na odpowiedź. Hermiona była zaskakująco cicha.

Slughorn ponownie klasnął w dłonie, najwyraźniej dobrze się bawiąc.

- Widzicie, czasami to najprostsze szczegóły robią różnicę – powiedział wszystkowiedząco. – Wydobywając więcej soku ze swojej fasolki sopophorusa, Harry nie tylko uzyskał właściwy kolor, ale także okres przydatności gotowego produktu do spożycia znacznie się wydłużył. Zrozumiał, że warzenie to nie tylko postępowanie zgodnie z instrukcjami zawartymi w książce. Wymaga również instynktu i umiejętności przystosowania się. Instrukcje są bardziej jak wytyczne, pamiętajcie o tym.

Slughotn przeniósł spojrzenie na Harry’ego i uśmiechnął się szeroko.

- Świetna robota, Harry! – powiedział podekscytowany. – Najwyraźniej odziedziczyłeś talent po matce. Była utalentowana w eliksirach, jeśli mogę tak powiedzieć! – Slughorn sięgnął do kieszeni i wyciągnął maleńką butelkę złotego płynu. – Proszę bardzo! Obiecana butelka Felix Felicis!

Harry już miał zaprotestować, gdy poczuł dłoń na swoim lewym ramieniu. Hermiona kiwnęła mu zachęcająco głową. Harry niechętnie przyjął butelkę i wsunął ją do wewnętrznej kieszeni szaty. To nie było w porządku. Dlaczego on miałby otrzymać eliksir, skoro Hermiona nie zrobiła nic złego? Wracając do własnego eliksiru, aby rozpocząć sprzątanie, Harry był wdzięczny, że nie zastosował się do drugiej instrukcji poprzedniego właściciela książki. Nie wiedział, czy byłby w stanie  spojrzeć na Hermionę, gdyby jego eliksir był bardziej poprawny, niż już był.

Kiedy wszyscy w końcu zostali odprawieni, Harry pospiesznie wyszedł z lochów. Widział spojrzenia profesora Slughorna i wcale mu się to nie podobało. Nie przegapił faktu, że Slughorn zwracał się do niego po imieniu, mimo że tak naprawdę się nie znali. Dla Harry’ego był to pierwszy znak, że Slughorn czegoś od niego chciał i cokolwiek to było, Harry był pewny, że mu się to nie spodoba.

Ron i Hermiona w końcu go dogonili, gdy dotarł do Sali Wejściowej. Hermiona szybko odciągnęła Harry’ego na bok.

- Harry, wszystko jest w porządku – powiedziała szczerze. – Profesor Slughorn doskonale zauważył. To małe rzeczy mają znaczenie. Tak bardzo chciałam skończyć ten eliksir. Widziałam, jaki byłeś ostrożny ze składnikami. Naprawdę nie jestem zaskoczona, że twój okazał się lepszy do mojego.

- Ale to nadal niesprawiedliwe – powiedział uparcie Harry, po czym zdał sobie sprawę, ze jest tylko jeden sposób na złagodzenie poczucia winy. – A może się podzielimy?

Hermiona uśmiechnęła się, podczas gdy Ron popatrzył na Harry’ego jakby oszalał.

- W porządku, Harry – powiedziała, klepiąc go po ramieniu. – Wszyscy wiemy, że możesz lepiej wykorzystać szczęście niż ja. Kto wie? Może ci pomoże, gdyby coś się stało…

Harry skinął głową, rozumiejąc, do czego dążyła. Gdyby groziło mu niebezpieczeństwo, eliksir mógł najpewniej uratować mu życie. Pocierając kark, Harry spojrzał na Wielką Salę, po czym spojrzał ponownie na swoich przyjaciół.

- Posłuchajcie, spotkam się z wami później – powiedział. – Chyba pójdę zjeść obiad z Remusem, a potem muszę popracować z nimi nad zadaniami domowymi. Wrócę przed ciszą nocną.

- Nic więcej nie mów, Harry – powiedziała Hermiona i chwyciła Rona za ramię. – Zobaczymy się w pokoju wspólnym. Powodzenia z zadaniem od profesora Snape’a. Jest naprawdę skomplikowane.

Harry pomachał im na pożegnanie i pobiegł w stronę Kwater Huncwotów. Potrzebował pomocy Remusa. Potrzebował przyjrzeć się bliżej pożyczonej książce. Nie zamierzał ślepo ufać wszystkiemu, co jest napisane w książce, nie pokazując jej komuś w pierwszej kolejności. Remus nie był ekspertem od eliksirów, ale miał cierpliwość, by coś sprawdzić, gdy Harry miał pytanie. Poza tym był fakt, że Harry ufał, że Remus nie pobiegnie do Snape’a albo Dumbledore’a, chyba że to nie będzie to absolutnie konieczne.

Po szybkim rozejrzeniu się, aby upewnić się, że nikt nie obserwuje, Harry wszedł cicho do kwater, na wypadek gdyby Remus spał. Szybko zauważył, że nie powinien się martwić. Remus siedział obecnie na kanapie przed kominkiem i obserwował, jak Syriusz kroczy przed nim w tę i z powrotem. Z postawy Remusa Harry mógł wywnioskować, ze desperacko próbował się nie śmiać z dylematu Syriusza.

- Nie rozumiesz, Lunatyku – powiedział rozpaczliwie Syriusz. – Są jak sępy! Chcą wiedzieć wszystko! Dlaczego nie mogą dać mu spokoju? Nie było tak źle, gdy tu chodziliśmy do szkoły, prawda?

- Cóż, nie posiadaliśmy rozgłosu Harry’ego i atmosfery tajemnicy, która go otacza – odpowiedział poważnie Remus. – To dobry dzieciak, Syriuszu, i wszyscy to wiedzą. Ma moralność, której ty z pewnością nie miałeś w jego wieku. – Syriusz poruszył się, by się sprzeciwić, ale Remus uniósł dłoń, by go uciszyć. – Wiesz, że mówię prawdę. Harry ma również zmartwienia, których ty nie miałeś w jego wieku. Pod wieloma względami jest dorosłym w ciele nastolatka, podczas gdy z drugiej strony wciąż jest dzieckiem. Właściwie to się cieszę, że w końcu ci się przeciwstawił. Najwyższy czas, by zaczął się bronić.

Syriusz jęknął sfrustrowany.

- Nigdy mi tego nie odpuścisz, prawda? – zapytał, krzywiąc się w stronę Remusa. – Popełniłem z Harrym jeden błąd…

- A jak nazwiesz porwanie Harry’ego, gdy był dzieckiem i gdy miał trzynaście lat? – przerwał mu Remus. – Nieporozumieniem? James niemal skontaktował się z całym wydziałem aurorów, ponieważ nie mógł znaleźć swojego syna, na którego polował Voldemort. A potem, gdy zdecydowałeś się zabrać go od Dursleyów… bądźmy wdzięczni, że stan Harry’ego nie był gorszy, bo inaczej byśmy go stracili. – Remus potarł zmęczone oczy, po czym przesunął dłonią po twarzy. – Posłuchaj, nie próbuję robić z ciebie złego rodzica. Czasami masz po prostu skłonność do pochopnego zachowania. Nie możemy już sobie na to pozwolić z Harrym. Jeśli ponownie zdarzy się coś takiego, jak wczoraj, Harry może przestać się nam zwierzać. Chcesz, żeby tak się stało?

Syriusz wydawał się stracić chęć do kłótni, opadając na pobliski fotel.

- Spróbuję, Lunatyku – powiedział cicho.

Harry mógł poczuć szczerość w słowach Syriusza i postanowił ujawnić swoją obecność. Wiedział, że Remus tylko się o niego troszczył, ale poczucie winy dochodzące od Syriusza wystarczyło, by Harry przerwał dyskusję.

- To wszystko, o co mogę prosić – powiedział Harry, sprawiając, że Syriusz i Remus podskoczyli zaskoczeni. – Nie przeszkadzam, prawda?

- Jak długo tam stoisz? – zapytał nerwowo Syriusz.

Harry wzruszył ramionami, siadając na kanapie obok Remusa.

- Niedługo, ale na tyle, by wiedzieć, że wciąż rozmawiacie o tym, co stało się wczoraj – powiedział szczerze. – To już koniec. Nie musimy o tym wspominać. Właściwie mam nadzieję, że już nigdy do tego nie wrócimy.

Remus objął Harry’ego ramieniem.

- W porządku, szczeniaku – powiedział uspokajająco. – Nie będziemy więcej o tym mówić. – Rozejrzał się i zmarszczył brwi. – Gdzie są Ron i Hermiona. Myślałem, że Dumbledore powiedział, że powinieneś powstrzymać się od chodzenia samemu.

- Są na obiedzie w Wielkiej Sali – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Chciałem zjeść z tobą, więc powiedziałem im, że spotkam się z nimi później. – Widząc, że Remus i Syriusz wymieniają spojrzenia, Harry spróbował się wyjaśnić. – Przecież nie mogę ich poprosić, by cały czas ze mną chodzili. Mam trening, opiekę nad magicznymi stworzeniami, lekcje z panią Pomfrey i spotkania Rady, w które oni nie są zaangażowani. Nie chodzę po zamku. Dzisiaj ledwie dotarłem na moje zajęcia na czas.

Syriusz uparcie potrząsnął głową.

- To dla twojego własnego bezpieczeństwa, dzieciaku – powiedział stanowczo. – Porozmawiam z Hagridem, by spotykał się z tobą w Sali Wejściowej na zajęcia, a jeśli chodzi o treningi, lepiej będę mieć na ciebie oko, więc będziemy wracać razem. Mogę spotykać się z tobą przed Wielką Salą po kolacji w wieczory, które masz spędzić z nami. – Harry poruszył się, by zaprotestować. – Harry, po prostu mi w tym zaufaj, dobrze?

Harry niechętnie skinął głową, wiedząc, że nie ma sensu się kłócić. Syriusz tylko egzekwował prośbę Dumbledore’a, a Harry wiedział, że dyrektor nie zasugerowałby niczego, gdyby to nie było konieczne. Harry będzie po prostu musiał to przeżyć i wypracować coś z Ronem i Hermioną, żeby Syriusz nie musiał z nim wszędzie chodzić. W końcu Syriusz miał pracę do wykonania, niezależnie od tego, jak bardzo chciał to zrobić albo jak tego nie chciał.

- Skoro doszliśmy do jednego wniosku, może powiesz nam, co ci chodzi po głowie, szczeniaku – powiedział zachęcająco Remus. – A może był to zwyczajnie bardzo długi dzień?

Wyrywając się z zamyślenia, Harry sięgnął do swojego tornistra i wyciągnął zniszczoną książkę do eliksirów.

- Cóż, miałem nadzieję, że możesz mi z tym pomóc – powiedział i podał książkę. Obserwował, jak Remus szybko kartkuje książkę, przeglądając bazgroły zapisane na niektórych stronach. Syriusz przesunął się z zaciekawieniem, żeby móc się lepiej przyjrzeć zawartości książki, ale czytanie do góry nogami było dość utrudnionym zadaniem.

Remus w końcu dotarł do tylnej okładki i spojrzał na jej spód, nim zerknął na Harry’ego.

- Cóż, to jest interesujące – powiedział z uśmiechem. – Wygląda na to, że mamy tu jakąś tajemnicę. – Remus podał książkę Harry’emu, by mógł przeczytać, co napisał poprzedni właściciel.

Ta książka jest własnością Księcia Półkrwi.