Widok tych wszystkich wcelowanych w niego strzał sprawił, że usta Harry’ego wyschły ze strachu. Ale wiedział, że lepiej nie okazywać strachu przed drapieżnikiem. Okazywanie jakiejkolwiek słabości mogło sprawić, że wilczak zaatakuje. Więc wyprostował się dumnie i powiedział spokojnie.
-
W porządku, ale moglibyście opuścić łuki? Nie jesteśmy waszym wrogiem i lepiej
mówię bez strzały wycelowanej w moje gardło.
Część
niego była zdumiona tym, jak bardzo był odważny, ale odwaga opłaciła się,
ponieważ Darkmoon wykrzywił wargi, zwrócił się do swoich towarzyszy i zawołał:
-
Silva, IndigoEyes, Winterknight, wycofać się. Eris, obserwuj i jeśli sięgnął do
różdżki… odgryź im ręce.
Wysoka
dziewczyna o srebrzysto blond włosach i
oczach o kolorze indygo powoli opuściła łuk.
-
Jak sobie życzysz, sir!
Druga
dziewczyna z włosami takiego samego koloru, nieco jaśniejszymi i bursztynowymi
oczami również posłuchała, choć rzuciła obojgu podejrzliwe spojrzenie.
Ostatnim
który podążył za rozkazami Darkmoona był chłopiec o włosach o kolorze ciemnego
kasztanu, miał zielone oczy i wyglądał na całkiem niezadowolonego.
-
Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir. Czarodzieje są przebiegli, powinniśmy
ich zwyczajnie wypatroszyć. – Utrzymał łuk wcelowany w intruzów.
Darkmoon
odwrócił się i spojrzał w oczy Winterknighta.
-
Vlad, rób, co mówię – powtórzył stanowczo. – Zawsze możemy ich potem zabić,
jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz opuść łuk.
Drugi
obnażył na moment zęby, po czym spuścił wzrok i wreszcie opuścił broń.
-
Nie próbujcie nic śmiesznego – warknął z lekkim, angielskim akcentem.
-
Nie chcemy was skrzywdzić – powiedział Severus, mówiąc kojącym, spokojnym
tonem, trzymając ręce po bokach. – Jesteśmy tutaj, by znaleźć starożytny obiekt
i nie zamierzamy pozostać dłużej, niż to konieczne.
Darkmoon
spojrzał na nich sceptycznie.
-
Och, naprawdę? A jaki to obiekt? Coś, co pomoże wam zapanować nad światem?
Zdominować innych? Wy, czarodzieje, jesteście tacy sami. Myślicie, że jesteśmy
głupi, ale przejrzałem was. Kto was tu wysłał?
-
Przepowiednia – odpowiedział Harry. – Przepowiednia o polowaniu dwóch
jastrzębi. Nie jesteśmy podobni do tych mrocznych czarodziei, którzy tu
wcześniej przybyli. Jesteśmy ich wrogami. Czarodziej, który wcześniej tu
przybył, powiedział wam, jak się nazywa?
Darkmoon
skinął mocno głową i splunął na ziemię.
-
Ich przywódca nazywa się sam Voldemort. I cokolwiek zrobił, spowodowało to, że
las usychał i umarł, gdy skończył. A przynajmniej jego część. Drzewa uschły i
wyblakły, wszystko za wyjątkiem pierścienia strażniczych jesionów i dębów. Ale
nawet one są skażone plugawą magią! Drzewa strażnicze kiedyś przemawiały i
opowiadały nam historie, były tu od wieków i więcej, wiedziały wiele o lesie i
jego stworzeniach, ale po tym, co zrobił, ich głosy zostały skradzione i
wyciszone, już nas nie rozpoznawały, kiedy do nich przychodziliśmy. Zamiast
tego nas atakowały. A wcześniej nigdy takie nie były. Nigdy!
Oczy
chłopca rozbłysły.
-
Voldemort profanuje wszystko, czego dotknie – powiedział poważnie Severus. –
Wiemy to aż za dobrze. Jesteśmy tutaj, by położyć kres jego szaleństwu. Ja
nazywam się Severus Snape, jestem Mistrzem Eliksirów w Szkole Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie. A to mój uczeń i podopieczny, Harry Potter.
Darkmoon
spojrzał na niego zaskoczony.
-
Uczysz w Hogwarcie?
-
Tak. Nauczam eliksirów.
Wilczak
wydawał się być pod wrażeniem.
-
Huh. Nigdy wcześniej nie spotkałem magicznego nauczyciela. Jesteś dobry?
-
Powiedziałbym, że jestem kompetentnym instruktorem – stwierdził skromnie
Severus.
-
Nie dajcie się oszukać. Jest cholernie genialny. To jeden z najlepszych
nauczycieli eliksirów, jaki kiedykolwiek uczył w szkole – oświadczył z dumą
Harry. – Chociaż potrafi być cholernie surowy w swojej klasie i nie przyjmuje
żadnych wymówek.
-
Ach. Więc jest jak alfa. – Darkmoon przechylił głowę. – Harry Potter… Skądś
znam to imię… - zamyślił się mocno, po czym pstryknął palcami. – Aha! To ciebie
nazywają chłopcem, który przeżył, prawda?
Harry
skinął głową.
-
To ja.
-
Ponieważ przeżyłeś mroczne zaklęcie, prawda? – zapytała Silva, przyglądając się
Harry’emu ze zdziwieniem.
-
Tak, mordercze zaklęcie. Ale nie pytaj mnie, w jaki sposób.
-
Nie obchodzi mnie to, co przeżyłeś, czarodzieju! – burknął Vlad. – Nie można
wam ufać. Przez was i was podobnym – czarodziejom
– jesteśmy w tym miejscu. Cóż, wy i nasi cholerni wilczy przodkowie. – Skrzywił
się gniewnie w kierunku Harry’ego.
-
Cicho, Winterknight! – zganił go surowo jego dowódca, więc drugi ustąpił. –
Wiesz, częściowo ma rację. Czarodzieje nie traktowali nas dobrze, właściwie
nikt nas dobrze nie traktował, może poza naszymi matkami. Nie wszystkimi… -
poprawił się cicho Darkmoon. – Dlaczego mielibyśmy wam zaufa?
-
Ponieważ jesteśmy tu, by uwolnić świat od Voldemorta i jego podobnym –
odpowiedział Severus.
-
Jesteśmy tu, by odnaleźć magiczny przedmiot i zniszczyć go, a niszcząc go,
zapobiec jego wskrzeszeniu – poinformował ich Harry, czując, że gdyby nie był
całkowicie uczciwy, podpisałby na siebie wyrok śmierci.
-Wskrzeszeniu?
Więc on nie żyje? – zapytał Darkmoon.
-
Tak. Ostatni raz, jak go widziałem, Moldiwoldi wił się na ziemi, prawie
przecięty na pół przez moje szpony. Był animagiem, kiedy chciał mógł się
zmienić w helodermę arizońską. Ale razem z Sevem go zabiliśmy, zanim mógł się
odmienić. Tylko że on nie pozostanie martwy. Jego zwolennicy mogą próbować
sprowadzić go z powrotem, a mogą to zrobić, ponieważ Voldy zachował części
swojej duszy w przedmiotach i ukrył je, żeby stać się nieśmiertelnym. Naszym
celem jest odnalezienie ich i zniszczenie.
-
Dlaczego mamy wam wierzyć? – zapytał podejrzliwie Vlad. – Możecie kłamać.
-
Nie kłamią – wtrącił Darkmoon. – Użyj nosa, Vlad. Potrafimy wywąchać oszustwo,
a oni nim nie pachną. – Znacząco pociągnął nosem. – Wszystko, co powiedział to
prawda.
Winterknight
pociągnął nosem, po czym zawarczał i zaszurał nogą.
-
Wciąż im nie ufam. To może być pułapka.
Nagle
mały, chudy, rdzawy wilk podbiegł do Darkmoona i przykucnął u jego stóp,
piszcząc.
Darkmoon
spojrzał w dół.
-
Urchin? Co jest nie tak?
Rdzawy
wilk zaszczekał w dziwny sposób i ponownie zapiszczał.
-
Wilkołaki? Gdzie?
Urchin
wstał i warknął, spoglądając na wschód.
-
Tutaj w lesie? Więc złamali traktat – wypluł Darkmoon, w jego oczy zabłyszczały
gniewem.
-
Więc możemy z nimi walczyć? – zapytał Vlad, a jego oczy błysnęły.
-
Ścigają nas – wyjaśnił Severus. – Czekali na nas, ale uciekliśmy z ich
zasadzki. Sowa Harry’ego ostrzegła nas na czas.
-
Wy ich tu sprowadziliście,
czarodzieje? – warknęła IndigoEyes.
-
Nie celowo – bronił się Harry. – Nie sądziliśmy, że wiedzą, gdzie jesteśmy.
Silva
prychnęła.
-
Są wilkołakami, mogą was wytropić po zapachu. Mogą być szalonymi i okrutnymi
krwiożercami, ale nie są głupi. Chcielibyśmy, by tak było.
Darkmoon
kontynuował przesłuchanie wilka nazywającego się Urchin.
-
Ilu? Jak daleko są?
Urchin
warknął ponownie, odpowiadając wilczym głosem.
-
Tylko czterech? Jakieś dwieście jardów na wschód? Mają o sobie wysokie
mniemanie.
-
Sir, mamy pozwolenie na atak? – zawołał Vlad.
-
Tak. Podążajcie za Urchinem. IndigoEyes, Stormstrike, Eris, idźcie z nim.
Nauczcie ich, co oznacza wchodzić w drogę wilczakom – nakazał Darkmoon. –
Odprowadzę naszych gości do Sylvanoru, a potem do was dołączę.
-
Do Sylvanoru? – zawołał Winterknight z konsternacją. – Przyprowadzisz
czarodziejów do naszych domów? Ale, sir, to…
-
Mój przywilej jako waszego alfy – przerwał mu Darkmoon. – To nie podlega
dyskusji. Idźcie!
Vlad
Winterknight odrzucił głowę do tyłu i zawył, a dźwięk był niesamowicie
muzykalny i piękny, jak również przerażający. Potem przemienił się i na jego
miejscu stanął duży, brązowy wilk z jedną białą stopą i jasnobeżowym
kołnierzem. Urchin wstał i przeszedł przed niego, spuścił głowę i zaskomlał.
IndigoEyes
również przyjęła swój wilczy kształt, była niewielkim srebrnym wilkiem z
czarnymi końcówkami uszu i ogonem, a następny był większy i ciemniejszy
srebrnoszary samiec wilka, który przykucnął obok.
Duży
samiec wydał z siebie krótki, ostrzegawczy warkot, spoglądając na dwóch
czarodziejów, podczas gdy Eris również zmieniła się w ciemnorudą samiczkę z
czarnymi końcówkami sierści.
Wszyscy
zawyli triumfalnie, po czym podążyli do Urchin w drzewa i po kilku chwilach już
ich nie było.
Darkmoon
odwrócił się do Harry’ego i Severusa.
-
Będziecie pierwszymi gośćmi, których kiedykolwiek zabraliśmy do Sylvanoru, ale
mimo tego, nie możecie zobaczyć drogi do naszej wioski. Tylko wilczak może
wiedzieć, jak dotrzeć do Sylvanoru. – Uniósł brodą.
Powietrze
zafalowało i stojący obok Silvy wielki wilk o mroźnym kolorze zmienił się w wysokiego,
chudego młodzieńca z biało-blond włosami związanymi w kitkę i zielonymi oczami.
Przyłożył dłonie do ust i syknął.
Albo
przynajmniej tak to brzmiało. Nagle coś błyszczącego przecięło powietrze i
wbiło się w szyję Severusa.
Mistrz
Eliksirów uniósł dłoń, by otrzeć szyję, po czym powoli osunął się na ziemię.
Harry
krzyknął.
-
Severus! Co mu zrobiłeś, ty…?
Nie
dokończył zdania. Poczuł ukłucie w dłoń, spojrzał na nią i zobaczył wbitą w nią
małą, srebrną strzałkę. Spojrzał na Darkmoona oczami pełnymi zdziwienia i
oskarżenia. Dlaczego?
-
To zabezpieczenie – powiedział przywódca wilczaków. – Nie martw się, nie
umrzesz. To sok nasenny. Prześpisz się i obudzisz w Sylvanorze.
Przeskoczył
przez strumień, a ostatnim, co Harry zobaczył, nim zemdlał, były miękkie,
skórzane buty Darkmoona.
Wolfen
złapał młodego czarodzieja, nim jego głowa uderzyła o ziemię i z łatwością
przerzucił go przez ramię.
-
Dzięki, Fenris. Bierz Mistrza Eliksirów. Dalej, ruszamy! Im szybciej wrócimy do
domu, tym szybciej będziemy mogli iść pomóc Vladowi z durnymi wilkołakami.
Duży,
blondwłosy wilczak skinął głową i podszedł do leżącego bezwładnie Severusa,
podniósł go z taką łatwością, jakby było to dziecko, przerzucając go przez
ramię. Wcisnął dmuchawkę za pasek i zaczął biec między drzewami w kierunku
przeciwnym, który obrał Vlad.
Darkmoon
i Silva podążyli za nim.
Dwie godziny później:
Severus
zmrużył oczy, krzywiąc się na jasne światło, które uderzyło w jego oczy. Ale
zdołał je otworzyć chwilę później, powoli unosząc powieki, pozwalając, by jego
oczy przyzwyczaiły się do światła. Zamrugał mocno, po czym spojrzał w skośny,
drewniany sufit, na którym wisiała mała latarnia. Lekko odwrócił głowę i
zobaczył z ulgą, że Harry leży obok niego na pryczy z wiklinową ramą. Spojrzał
w dół i dostrzegł, że leży na czymś podobnym. Wokół niego owinięty został
szary, miękki koc.
Zaczął
siadać, ale ciepła, smukła dłoń sięgnęła w jego stronę i pchnęła go z powrotem
na pryczę, stanowczo, ale delikatnie. Uniósł głowę i zobaczył młodą kobietę,
która przytrzymywała go bez wysiłku, wyglądającą na starszą od Harry’ego, z
lśniącymi, platynowymi włosami i skośnymi, bursztynowymi oczami, srebrne kwiaty
zwisały z jej uszu.
-
Proszę, nie próbuj jeszcze siadać – powiedziała młoda kobieta, a jej głos był
przyjemnie miękki i kojący. – Czasami sok nasenny w rzutkach może sprawić, że
poczujesz się trochę oszołomiony i zdezorientowany. Więc po prostu poleż
spokojnie jeszcze trochę. To minie za jakieś pięć minut. Nazywam się
Meadowsweet, jestem mieszkającym w Sylvanorze medykiem i historykiem, że tak
powiem.
-
Miło cię poznać, Meadowsweet. Jestem Severus Snape.
-
Wiem. Darkmoon powiedział mi, jak się nazywasz, gdy cię do mnie przyprowadził.
– Uśmiechnęła się do niego. – Witaj w Sylvanorze. Jesteście pierwszymi obcymi,
jakich kiedykolwiek tu mieliśmy.
Severus
skinął głową.
-
To zrozumiałem od członków twojej… sfory, gdy tak zareagowali na mnie i
Harry’ego, mojego przybranego syna. Macie dziwny sposób traktowania gości,
skoro ich pozbawiacie przytomności. – Spojrzał niespokojnie na Harry’ego, który
wciąż spał.
-
Wkrótce się obudzi. Przepraszam za to, ale mamy wielu wrogów i Darkmoon był po
prostu ostrożny i nas chronił. Jest dobrym przywódcą. Powiedział mi, żeby wam
ufać, że jesteście wrogami mrocznych czarodziei – zapewniła go Meadowsweet,
zdejmując rękę z jego ramienia i prostując się. Miała na sobie lekką, kremową
bluzkę z falbanami i kolorową spódnicę z wielu warstw – niebieskiej, srebrnej,
fioletowej, różowej i zielonej. Jej stopy okrywały proste, czarne buty, a wokół
talii miała owiniętą długą, czerwoną wstęgę z wieloma woreczkami.
Ze
stroju wyglądała jak cygańskie dziecko, pomyślał Severus, choć żadna Cyganka
nie mogła mieć włosów koloru przędzy księżycowego światła.
-
To prawda. Jesteśmy tu, żeby go zniszczyć, a przynajmniej jego część. Nazywacie
to miejsce Sylvanor? Z łaciny „sylvanus” oznacza „drewno albo las”?
Meadowsweet
skinęła głową.
-
Tak. Darkmoon to wymyślił i uznał za dobrą nazwę dla naszego domu, ponieważ
mieszkamy w lesie, a nasza wioska jest w koronach drzew.
Severus
zagapił się na nią. Z pewnością nie
usłyszałem poprawnie. Powiedziała, że ten dom jest na drzewie! Zaczął
siadać, jednak dziewczyna położyła go z powrotem
-
Nie kręci mi się w głowie i chciałbym
usiąść, by zobaczyć na własne oczy, co oznacza w koronach drzew.
-
Siądź za szybko, a będzie ci się kręcić – powiedziała spokojnie Meadowsweet. –
Zaufaj mi. Mówię tylko prawdę, Severusie. Darkmoon zdecydował, że jesteśmy
najbezpieczniejsi na drzewach, więc na nich zbudowaliśmy nasze domy. Nie martw
się, są całkowicie bezpieczne i solidne, są częścią pnia drzewa i połączone
szeregiem przejść wspieranych długimi gałęziami i linami.
-
Częścią pnia drzewa?
-
Tak. Arborsong, nasz architekt drzew, tak je ukształtował. Namawiał i śpiewał
do wielkich dębów, a teraz możemy wszyscy mieszkać bezpiecznie, w cieple, w
suchym miejscu, nie martwić się o powodzie, szarżujące na nas jednorożce,
wilkołaki albo wampiry. Masz dziwny wyraz twarzy, Severusie. Nie boisz się
wysokości, prawda?
-
Nie. Byłem po prostu zaskoczony, że jesteśmy na drzewie. Jestem przyzwyczajony
do przebywania na ziemi – stwierdził Mistrz Eliksirów, wysokość go nie
przerażała, ale bycie na łasce nieznajomych sprawiało, że czuł się bardzo
nieswojo, nieważne, że dziewczyna wyglądała tak niewinnie, jak jednodniowa
owca.
Meadowsweet
roześmiała się.
-
My też, póki Darkmoon nie pokazał nam, jakie bezpieczne jest życie ponad
poszyciem lasu. Moon jest bardzo sprytny. Nauczył się wielu umiejętności
przetrwania od swojej mamy. Ale opowie ci to później, gdy wróci z wypędzania
tych piekielnych wilkołaków. – Twarz dziewczyny stwardniała nagle, a jej oczy
zabłysły dziwnym, dzikim blaskiem.
-
Nie lubisz za bardzo wilkołaków, prawda?
Meadowsweet
potrząsnęła gwałtownie głową.
-
Nie. Nienawidzimy ich. Mogli nas spłodzić, ale przez nich nie mamy życia ani
statusu, nie mamy nic. Tobie podobni nazywają nas „półludźmi” i mówią, że nie
nadajemy się do przebywania ze zwykłymi ludźmi, a wszystkie wilkołaki chcą,
żebyśmy się podporządkowali im i stali się ich niewolnikami. To właśnie dlatego
powstały wilczaki, według Greybacka i jemu podobnym – żeby być sługami. Ha! Nie
będę służyć nikomu poza sobą! – Odrzuciła do tyłu swoje dzikie włosy. – Co
kilka miesięcy przychodzi tu ze swoim stadem i za każdym razem próbuje złapać
kogoś z nas, przekonać nas do dołączenia do niego albo nawet polować na nas, by
na zabić, gdy odmówimy. Nienawidzę go! Wszyscy go nienawidzimy.
-
Ilu was tu jest?
-
Teraz dziesięciu. Kiedyś było nas dwunastu – odpowiedziała Meadowsweet. – Ale
Araya i Flicker zostali zabici… - Uniosła dłoń, by otrzeć oczy, które rozbłysły
łzami.
-
Niedawno?
-
Pół roku temu jeden z szalonych wampirów Drakuli przybył tu, Flicker polował
samotnie, nie zobaczył cholernego krwiopijcy, aż nie było za późno. Nawet my
nie możemy przeżyć, gdy wampir nas całkowicie opróżni. Araya umarła rok temu,
zabił ją mroczny czarodziej, jeden z tych, którzy pracują dla obrzydliwego
nekromanty nazywającego się Czarnym Panem.
-
Co stało się z tym czarodziejem?
-
Jest martwy. Nikt nie krzywdzi wilczaka, by mu to uszło na sucho – powiedziała
mała uzdrowicielka z wściekłym błyskiem w oczach.
W
tym momencie Harry zaczął się poruszać i Meadowsweet podeszła, by przestrzec
go, by również nie siadał. Harry jęknął i otworzył oczy.
-
O Merlinie! Chyba śnię. Bo patrzy na mnie naprawdę gorąca dziewczyna – wymamrotał
głośno, nie zdając sobie z tego sprawy, póki Meadowsweet nie wybuchła śmiechem.
-
Uważasz, że jestem gorąca? Naprawdę? Wow! – zachichotała.
Harry
zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, że nie była marzeniem sennym, ale
prawdziwą dziewczyną.
-
Uch… - odwrócił wzrok, dostrzegając Severusa na drugiej pryczy, który
obserwował go z równą dozą rozbawienia i troski. Zakrył twarz rękami i jęknął.
– Awww… niech ktoś mnie proszę przeklnie. Jestem takim idiotą.
-
Dlaczego? – zapytała figlarnie Meadowsweet. – Myślę, że jesteś całkiem uroczy.
Harry
wyjrzał zza swoich dłoni.
-
Naprawdę? Nawet kiedy mówię całkowicie głupie rzeczy?
Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko.
-
Nie głupie, ale prawdziwe. Nazywam się Meadowsweet. – Wyciągnęła rękę.
Harry
przyjął ją, wciąż ognistoczerwony i marzący o tym, by mógł wtopić się w
podłogę. Dlaczego przy każdej dziewczynie oprócz Hermiony stawał się błaznem?
-
Jestem Harry. Miło cię poznać Meadowsweet. To interesujące imię. Twoja mama
była Mistrzynią Eliksirów, czy coś?
-
Nie do końca. Była uzdrowicielką. A moje imię nie zawsze brzmiało Meadowesweet,
tak samo jak Darkmoona.
-
Co masz na myśli?
-
Cóż, zmieniamy nasze imienia po przybyciu tutaj i rozumiemy, że jesteśmy tu
wyrzutkami, porzuconymi w Mrocznym Lesie. Darkmoon powiedział, że potrzebujemy
nowych imion, silnych imion, żeby pokazać, że się nie boimy. Ale wybrałam
Meadowsweet, ponieważ jestem uzdrowicielką.
-
Podoba mi się. Ale… jakie jest twoje inne imię? – zapytał z ciekawością Harry.
-
Moja mama nazwała mnie Sasha Atwater – odpowiedziała samica wilczarza. – Ale
nikt mnie tak nie nazwa, czasami za wyjątkiem Darkmoona. Znał mnie, nim tu
przybyliśmy, jest moim kuzynem.
Spojrzała
na Severusa, który podparł się na łokciu i powiedziała tonem, który przypomniał
obojgu panią Pomfrey:
-
Jeśli nie czujesz zawrotów głowy albo nudności, Mistrzu Eliksirów, możesz
usiąść, a nawet trochę pochodzić. Jednak możesz czuć się trochę słabo, czasami
sok nasenny działa tak na ludzi.
Severus
ostrożnie usiadł, z ulgą odkrywając, że w ogóle nie poczuł mdłości albo
zawrotów głowy. Podniósł się ostrożnie na nogi i wstał, rozglądając się z
zainteresowaniem po kwaterach uzdrowicielki.
Ściany
od północy i południa były zakrzywione w pewien rodzaj elipsy i miały w sobie
dwa okrągłe okna. Pozostałe dwie ściany na zachodzie i wchodzie były nieco
pochylone, dach był szpiczasty, ale nie ostry. Była jeszcze jedna przegroda i
drzwi prowadzące dalej na zachód. Pokój był zbudowany z pięknego, złocistego
dębu, jak miód wylany z dzbana, a kiedy Severus podszedł i dotknął ściany,
promieniowała ona delikatnym ciepłem i była ona gładka jak jedwab.
Nawet
podłoga była gładka i pokryta gładkim, szmacianym dywanikiem. Stół i krzesła
były ułożone w rogu, naprzeciwko drzwi. Obok znajdowała się długa, niska półka
z kilkoma talerzami, miskami, filiżankami i sztućcami. Naprzeciwko niej, na
przeciwległej ścianie znajdowała się duża półka z wieloma rodzajami słoików i
zlewek, wypełnionych składnikami do mikstur. Pęczki suszonych ziół zwisały z
haczyków na suficie i nad dużym kotłem. Obok szafki na eliksiry stały jeszcze
trzy kociołki o różnych rozmiarach. Przed szafką stał mały stolik i stołek, na
którym ustawiono ostre noże oraz moździerz i tłuczek. Severus zauważył, że
przedmioty były wyraźnie dużo używane, ale były dobrze pielęgnowane i dbano o
nie. Obok szafki na eliksiry była szafka
na książki z tekstami o miksturach i uzdrawianiu, zniszczona kopia „Historii
Hogwartu” oraz jakieś mugolskie książki, takie jak „Poradnik przetrwania US
Marine”, „Poradnik – Trening i wskazówki przetrwania w dziczy”, „Biały kieł” i
„Zew krwi” Jacka Londona oraz książka „Sztuka łucznictwa oraz tworzenia łuków”.
-
„Poradnik przetrwania US Marine”? Gdzie, do licha, to zdobyłaś? – wymamrotał
zdumiony Mistrz Eliksirów.
-
Och, to nie moje, to Darkmoona. Należał do jego matki, była pilotem piechoty
morskiej Stanów Zjednoczonych. Poprosił mnie o trzymanie kilku jego książek na
mojej półce, tylko tyle mu po niej zostało – powiedziała smutno Meadowsweet.
Wskazała na drzwi na zachód. – Jeśli potrzebujecie skorzystać z łazienki, jest
tam, pierwsze drzwi po prawej. Drugie drzwi to moje kwatery sypialne. W tym
pokoju warzę swoje eliksiry i leczę pacjentów.
Severus
uniósł brew.
-
Nie sądziłbym, że masz duże doświadczenie, biorąc pod uwagę, że wilczaki
prawdopodobnie szybko się leczą.
-
Tak, to prawda, ale zostajemy też ranni w walkach z wampirami, wilkołakami i
mrocznymi czarodziejami, którzy próbują wejść do lasu. Dlatego mam tutaj w
pełni wyposażone laboratorium lecznicze. Moja mama zawsze mówiła, żeby być przygotowanym,
więc staram się to robić.
-
Czy wszyscy jesteście… jak sieroty? – zapytał cicho Harry, również siadając na
swojej pryczy.
Sekundę
później drzwi się otworzyły i wszedł Darkmoon. Jego skórzane legginsy wyglądały
na dość brudne, jakby tarzał się w brudzie, ale poza tym nie był ranny.
-
Hej, Meadosweet. Tym razem nieźle pobiliśmy te parszywe kundle. Sprawiliśmy, że
uciekli z podkulonymi ogonami, a przynajmniej ci, którzy mogli wciąż chodzić.
Obudzili się już? Nie sądziłem, że sok nasenny tak źle oddziałuje na
czarodziei.
-
Obudzili się kilka minut temu, Darkmoon. Opowiedziałam im trochę o naszym domu
i jak się tu znaleźliśmy – powiedziała uzdrowicielka wilczaków, nieco
nieśmiało.
Darkmoon
wszedł i stanął obok swojej kuzynku, spoglądając na dwójkę gości.
-
Chcecie wiedzieć, jak się tu znaleźliśmy? – zapytał krótko. – Byliśmy
wyrzutkami, większość z nas. Niechciane i porzucone dzieci, ukrywano nas przed
Ministerstwem. Większość z nas była wytworem napaści i tym podobnych, nasi
wilczy płodziciele zaatakowali i porwali nasze ludzkie matki, czarownice lub
mugolki, nie miało to dla nich znaczenia. Te, które przeżyły, urodziły nas –
wilczaki, jak sami siebie nazywamy, Ministerstwo nazywa nas nieludźmi albo
abominacjami, w zależności od tego, kto o nas mówi – powiedział ze złością
młody alfa. – Jedynym wyjątkiem od tej reguły byłem ja. Moja mama, Bethany,
wiedziała, czym był mój ojciec, służył pod nią w marynarce wojennej Stanów
Zjednoczonych, w ogóle nie należał do stada Greybacka. Poślubiłby ją, chociaż
był wilkołakiem, ale zginął w katastrofie lotniczej. Zmarł, zanim się
urodziłem. Nazywał się Erik Harlan. Mama nazwała mnie jego imieniem i sama
wychowała.
-
Czy ona…? – Harry przerwał niezręcznie, nie wiedząc, jak nieprzewidywalny
wilczak powita pytanie o jego przeszłość.
-
Została zabita podczas akcji w Zatoce Perskiej – powiedział cicho Darkmoon. –
Leciała helikopterem, próbując dostać się do swoich ludzi, którzy byli ranni i
została zestrzelona. Powiedzieli, że umarła szybko. Miałem trzynaście lat i
dopiero zaczynałem poznawać swoje wilcze cechy, więc zostałem wysłany do ciotki
i kuzynki od strony rodziny mamy w Anglii. Lacey Atwater i jej córka, Sasha –
ta oto Meadowsweet. Mama mówiła, że Lacey potrafi czarować, zawsze myślałem, że
żartowała, póki nie zamieszkałem tam i nie odkryłem, że jest czarownicą.
-
Powinniście zobaczyć jego twarz, gdy mama pierwszy raz rzuciła zaklęcie! –
roześmiała się Meadowsweet. – Niemal się przewrócił.
-
Śmiej się – prychnął Darkmoon. – Mieszkałem z Lacey i Sashą przez rok, a kiedy
miałem czternaście lat, Lacey na coś zachorowała, jakąś magiczną grypę i
umarła. Byliśmy nieletni, więc przyszli urzędnicy z Ministerstwa, uznali nas za
nieludzi z powodu naszego pochodzenia i abominacjami, wywieźli nas to ud lasu i
zostawili. Porzucili jak śmieci z całego tygodnia i nigdy się nawet nie
obejrzeli. – W głosie alfy rozbrzmiała gorzka nuta, a jego oczy były twarde i
bezlitosne. – Ledwie dali nam czas na spakowanie kilku rzeczy, wstrętne dranie.
-
To by było zgodne z polityką Ministerstwa – powiedział szyderczo Severus. –
Jeśli nie mogą albo nie chcą poradzić sobie z jakimś problemem, podejmują
kroki, by zepchnąć to pod dywan albo zignorować i zachowywać się tak, jakby
problem nie istniał.
-
Bez żartów. W każdym razie kiedy tu przybyliśmy, Meadowsweet i ja przetrwaliśmy
tylko dlatego, że polowaliśmy w wilczej postaci, póki nie znaleźliśmy innych,
takich jak my – inne wilczaki, które zostały porzucone i umieszczone tutaj na
mocy dekretu Ministerstwa. Niektórzy z nas, jak Urchin, nigdy nie poznali
swoich mam, umarła przy jego narodzinach i żył w sierocińcu albo na ulicy, aż
nie przybył jakiś cholerny czarodziej i nie zmusił go do przybycia tutaj. Mama
Vlada wyrzuciła go, gdy zdała sobie sprawę, że potrafi się przemieniać i
odziedziczył pewne cechy, oddając go lokalnemu magicznemu rządowi i przywieźli
go tutaj. Jest Rumunem. Większość z nas nie ma już matek, a nawet gdybyśmy
mieli, nie chciałyby już nas znać.
Wilczak
westchnął i usiadł przy stole, wskazując dwójce czarodziei, by usiedli
naprzeciw niego.
-
To podłe – powiedział współczująco Harry. Wiedział, jak to jest być
niechcianym. – Ale skąd Ministerstwo wiedziało, kim jesteście?
-
Ponieważ wilczak zawsze ma włosy ciemnokasztanowe lub srebrno-blond oraz oczy
bursztynowe, zielone albo indygo. Dodatkowo jesteśmy silniejsi niż inny i
potrafimy zmieniać się w wilki. Ataki na nasze matki zostały zgłoszone i
udokumentowane, nawet te na mugolki, więc Ministerstwo wiedziało, kiedy się
urodziliśmy i że muszą nas mieć na oku. Gdy tylko zaczęliśmy okazywać oznaki
naszej wilczej natury, przyszli po nas.
-
Gdyby moja mama żyła, ukryłaby nas daleko i Ministerstwo nigdy by nas nie
znalazło – powiedziała Meadowsweet. – Ale umarła i zostaliśmy sami, dwójka
przestraszonych dzieciaków przeciwko dorosłym czarodziejom. Oszołomili nas,
związali i zostawili tutaj – „jak resztę naszego gatunku, byśmy mogli żyć jak
bestie, którymi jesteśmy”. Początkowo nienawidziliśmy tego, ale gdy spotkaliśmy
innego wilczaka, zostaliśmy stadem i rodziną. Zbudowaliśmy Sylvanor i
nauczyliśmy się, jak przetrwać w lesie, bronić naszego terytorium i teraz to
jest nasz dom.
-
Zbudowaliście to wszystko sami? – Harry był pod wrażeniem.
Darkmoon skinął dumnie głową.
-
Arborsong zrobił dla nas domy swoim darem kształtowania roślin, całkiem
solidne, huh?
-
Bardzo. Potraficie czarować? – zapytał Harry.
-
Nie tak jak wy, różdżką – odpowiedziała Meadowsweet. – Musimy tylko skupić
umysł. Większość z nas ma jakiś magiczny talent, jak moja umiejętność
uzdrawiania albo kształtowanie roślin Arborsonga.
-
Magia wrodzona – mruknął Severus. – Umiejętność, która obecnie wymiera wśród
czarodziejów. Animagia jest wrodzoną magią.
-
Moja mama wiele mnie nauczyła o przetrwaniu w lesie i tego typu spraw –
wyjaśnił Darkmoon. – Była żołnierzem piechoty morskiej i potrafiła przetrwać
prawie wszędzie. Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziała, a resztę nauczyłem
się czytając książki i spędzając wakacje na obozach Lakota, gdzie uczyli nas,
jak żyli Siuksi sto lat temu, polowania, łowienia ryb, życia z uprawy ziemi i
tym podobnych.
-
Tam nauczyłeś się robić łuk i strzały? – zapytał Severus.
-
Tak. I jak robić ubrania i buty ze skóry oraz całą masę innych rzeczy. Gdy
byłem mały narzekałem, że tam chodzę, ale teraz się cieszę, bo nauczyłem się
rzeczy, które pomogły nam tu przetrwać.
-
Żadna wiedza nigdy się nie zmarnuje – zacytował Severus.
Darkmoon
zgodził się. Potem wstał.
-
A teraz trochę o mnie, Meadowsweet i Sylvanorze, chcę, żebyście poszli ze mną
do okrągłego domu i opowiecie mi resztę swojej historii. Knight powinien wrócić
z tropienia tych, którzy uciekli, jeśli się upewni, że opuścili Las.
-
Mam nadzieję, że przybiłeś ich za ogony do ściany – warknęła Meadowsweet. –
Złamali traktat, stawiając stopę w Lesie.
-
Nie zrobią tego więcej – oświadczył gniewnie przywódca wilczaków. – Nikt dwa
razy z nami nie zadziera. Nawet wampiry Drakuli nie są tak głupie.
-
Więc nie boicie się wilkołaków? – zapytał Severus. – Niektórzy z nich to
zimnokrwiści mordercy.
-
Wiem. To dlatego chcemy trzymać ich z dala od Mrocznego Lasu. W Lesie jest
wystarczająco dużo mrocznych stworzeń bez dodawania naszych śmierdzących
płodzicieli. Lepiej żeby zostawili pewne rzeczy w tym lesie w spokoju. Jestem
pewny, że jesteście tego świadomi. – Skinął na dwójkę czarodziei, by ruszyli w
stronę drzwi. – Idziesz, Sasha?
-
Będę za minutkę, Erik. Idźcie przede mną – zawołała uzdrowicielka.
Harry
wyszedł przez drzwi i na długą platformę, która wydawała się wznosić i owijać
wokół pnia gigantycznego dębu. Platforma rozciągała się aż do kolejnego
wielkiego drzewa i była uwiązana z obu stron szeregiem mocnych, plecionych lin,
które krzyżowały się, tworząc rodzaj ściany wystarczająco wysokiej, by ktoś nie
spadł ze ścieżki. Harry widział więcej przejść przecinających kilka innych
ogromnych drzew, a w oddali widać było inne domy, wszystkie z miłością otoczone
dębami, z których wyrosły. Każdy dom miał zwisający baldachim z bujnej zieleni,
każdy miał inny kształt. Niektóre były okrągłe, inne kwadratowe, a inne
prostokątne. Wszystkie były wyjątkowe, stanowiły mieszankę natury i sztuki,
funkcjonalne i piękne, a żaden z czarodziejów nigdy nie widział czegoś
podobnego.
W
tym momencie ciszę przerwało długie, niski wycie, więc Darkmoon odwył.
-
To Winterknight, mówi, że wrócili. – Niecierpliwie machnął dłonią w stronę
ścieżki.
Harry
eksperymentalnie tupnął nogą o przejście, sprawdzając je. Pozostało nieruchome,
jak ziemia pod stopami.
Zrobił
kilak kroków i stwierdził, że jego trampki wydawały cichy dźwięk, gdy szedł.
Darkmoon
obejrzał się przez ramię i powiedział:
-
No, dalej, guzdrały. Jest całkowicie bezpiecznie, stado słoni mogłoby tu
przebiec. – Podskoczył, by zademonstrować, jak wytrzymałe jest przejście. –
Chodźcie, możecie później popatrzyć na scenerię.
Odwrócił
się i przeszedł lekko przejściem, prawie nie wydając żadnego dźwięku.
Po
chwili Severus i Harry podążyli za nim, z ulgą zauważając, że nawet przy
podmuchach wiatru, chodnik pozostał solidny i nie kołysał się.
-
To niezwykła architektura – zauważył Severus, gdy szli. – Nigdy nie widziałem
czegoś takiego. Ale czy nigdy nie przyszło wam do głowy, że moglibyście żyć w
lesie jako wilki?
-
Oczywiście, i żyliśmy tak przez chwilę – odpowiedział Darkmoon. – Ale nie
jesteśmy wilkami, profesorze. A przynajmniej nie całkowicie. Jesteśmy też
ludźmi i zasługujemy na życie jak normalni ludzie. Tak bardzo, jak możemy.
-
Prawda – zgodził się profesor, myśląc, jaką niesprawiedliwość Ministerstwo
wyrządziło tym niewinnym dzieciom, z których wszystkie wydawały się być w wieku
od szesnastu do dwudziestu lat. Po raz
kolejny paranoja Konta kosztowała kogoś życie. Te dzieci mogły dorastać kochane
i szczęśliwe, gdyby ich umieszczono w kochających rodzinach adopcyjnych, a nie
zabrano jak stadu okrutnych przybłęd i żeby wyrzucić ich do lasu. Prawdopodobnie
mieli nadzieję, że wilczak tu umrze albo powróci do swojej zwierzęcej
osobowości, a w ten sposób mogliby uwolnić się od poczucia winy za
pozostawienie dzieci na łaskę potworów i żywiołów.
Tylko
że wilczak nie umarł, przeżyli, a co więcej stworzyli społeczność i
zorganizowali sobie własne życie. Severus założył, że ci pompatyczni urzędnicy
z Ministerstwa, ci prawdopodobnie tak dobrzy jak stara Umbridge, nigdy nie
pomyśleli, że to może się zdarzyć. Mistrz Eliksirów musiał podziwiać ich
zaradność, determinację i wilczy spryt. Wydawało się, że rozwinęli się w
obliczu przeciwności losu lub przynajmniej jak najlepiej wykorzystali swoje
cechy.
Odwrócił
się do Harry’ego i powiedział:
-
Jak się czujesz? Czymkolwiek w nas strzelili, najwyraźniej nie miało to na nas
wpływu.
-
Dobrze się czuję. Jestem nieco głodny, ale poza tym jest okej. Zastanawiam się,
gdzie jest Hedwiga? Kiedy zatrzymaliśmy się nad strumieniem, gdzieś odleciała.
Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
-
Hedwiga to twarda sowa. Wie, co ma robić – uspokoił go Severus. – Znajdzie cię,
więź między wami jest silna.
Harry
wiedział, że lepiej nie wątpić w słowa Severusa, ponieważ Hedwiga zawsze
wydawała się wiedzieć, gdzie on jest.
-
Czy to dlatego, że jest moim chowańcem czy sową pocztową? – zastanawiał się
głośno.
-
Prawdopodobnie po trochę z obu powodów – odpowiedział Severus.
-
Co myślisz o tych wilczakach, Sev? Myślisz, że pomogą nam to znaleźć?
-
Mogą, gdy ich przekonamy, że nie użyjemy tego przedmiotu do złego celu. Z
pewnością nie kochają Voldemorta, wilkołaków ani Ministerstwa. Nie żebym ich za
to winił.
Prawie
dogonili Darkmoona, zbliżając się do dużego, okrągłego domu, wrośniętego w
gigantyczny, rozwidlający się stuletni czarny dąb. Podobnie jak inne domy w
Sylvanorze, okrągły dom był częściowo uformowany z samego drzewa, mistycznie
ukształtowany tak, że gałęzie drzewa owijały się z troskliwie wokół ściany i
dachu, który był utworzony z łukowatego, liścianego baldachimu zielonych
gałęzi, które zachodziły na siebie, tworząc rodzaj czapki żywej zieleni.
Harry
tylko patrzył z podziwem, w miejscu tym panował spokój i harmonia, które
sprawiały, że czuł się bezpieczny, chroniony, koiło jego znużenie i niepokój
ducha. Spojrzał na Severusa i zobaczył, że on też był poruszony aurą
promieniującą z okrągłego domu. W ścianach było kilka okien, przez które
wpadało światło słoneczne i tworzyło na podłodze wzory, co zauważył Harry, gdy
tylko przeszli przez drzwi, mające kształt łuku z wijącymi się wokół nich
winoroślami.
Wnętrze
oświetlało kilka wiszących lamp, ale głównie samo słońce zapewniało światło.
Ławki wyrastające z podłogi w półkolu otaczały podwyższoną platformę oraz
delikatnie świecący węgiel drzewny, który stał na trójnogu.
Reszta
sfory wilczaków wylegiwała się na ławkach, ale wyprostowali się, gdy wszedł
Darkmoon, a za nim Severus i Harry. Zarozumiały Vlad rzucił nowo przybyłym
pogardliwe spojrzenie, po czym wrócił do obracania nożem na czubku palca.
Kilka
wilczaków, w tym chudy chłopiec z płomienistymi włosami obciętymi na krótko,
spojrzał na dwóch czarodziei z zainteresowaniem zabarwionym nieufnością. Nikt
nic nie powiedział.
Darkmoon
wkroczył na podwyższenie i skinął na Harry’ego i Severusa, żeby też podeszli.
Potem alfa Sylvanoru zwrócił się do swoich towarzyszy i powiedział:
-
Witajcie, moi bracia i siostry. Zwołałem to spotkanie z kilku powodów, a jednym
z głównych są nasi goście, którzy stoją obok mnie. – Przerwał, by odchrząknąć.
-
Goście? Ha! Raczej kłopoty! – krzyknął ze złością Vlad. – Przyprowadzili
wilkołaki do lasu.
-
To nie nasza wina, że za nami poszli – zaprotestował Harry.
Severus
uciszył go, więc z irytacją ustąpił. Ten Winterknight naprawdę zaczynał działać
mu na nerwy.
-
Spokój, Vlad. Wiesz tak dobrze, jak i ja, że wilkołaki Greybacka nie potrzebują
wymówki, żeby zaatakować nasz dom. Tak się złożyło, że Severus i Harry byli
wygodnymi celami. Poza tym, czy nie narzekałeś w zeszłym tygodniu, że robisz
się coraz grubszy i leniwy bez wilkołaków do przepędzenia?
Część
wilczaków zachichotała, a Vlad skrzywił się i nie odpowiedział. Wyraźnie nie
pochwalał decyzji Darkmoona.
-
Ha! Sprawiliśmy, że szybko uciekali – powiedział szczupły chłopiec o platynowych
włosach, które sięgały mu ramion, z wplecionymi w nie zielonymi i niebieskimi
koralikami, miał na sobie kożuch z frędzlami i na koszulce wymalowaną
błyskawicą. – Całą drogę do swojego mrocznego pana z ogonami między nogami!
-
Nie o to chodzi, Storm – warknął Vlad, pośród chóru zwycięstwa, dochodzącego z
ust pozostałych. – Żadne wilkołaki by tu nie przylazły, gdyby nie oni! – Wskazał oskarżycielsko na dwóch
czarodziejów.
-
Och, ucisz swoje szczekanie, Vlad! – nakazał duży wilczak, który znokautował
Harry’ego i Severusa dmuchawką, nazywał się Fenris. – Narzekasz bardziej niż
spróchniały szczeniak! Przynajmniej nie utknąłeś tutaj na warcie!
Darkmoon
warknął ostro, nisko i groźnie, po czym podniósł rękę. Natychmiast wszystkie
wilczaki znieruchomiały i spojrzeli na swojego alfę.
-
Lepiej. Jak mówiłem, przyprowadziłem tu tą dwójkę z dwóch powodów. Wiem, że niektórzy z was
mają problem z czarodziejami, ale mogę wam powiedzieć, że nie kłamią, kiedy
powiedzieli mi, że są tu, by zniszczyć tego drania, Voldemorta, a wszyscy
wiecie, że jest to jedno z zagrożeń, które musimy zniszczyć.
-
Cholerna prawda! – krzyknęła Eris.
-
Jego ohydny czarodziej zamordował Arayę! – krzyknął Fenris, a jego oczy
zabłyszczały z wściekłości.
-
Powinniśmy byli rozerwać mu gardło, kiedy tylko mieliśmy okazję, kiedy wszyscy
zebrali się na polanie – zawył Winterknight.
-
Och, pewnie że powinniśmy – zadrwiła IndigoEyes. – A jak mieliśmy to zrobić,
panie Genialny Wojowniku ? Kiedy rozpłynęli się w powietrzu, nim mogliśmy ich
dorwać?
-
Nie wszyscy, Indigo – przypomniała jej Silva. – Złapaliśmy tego, który złożył w
ofierzę Arayę i posłaliśmy go do jego przodków.
-
Wystarczy! – Darkmoon uniósł ręce i ucichli. – Voldemort, czy jakkolwiek siebie
nazywa, musi umrzeć, wszyscy się z tym zgadzamy. Ale wilczaki nie są
czarodziejami i nie jesteśmy przygotowani, by zabić potwornego czarodzieja u
jego mocy. To dlatego…
-
Kto tak mówi? Jeden celny rzut nożem w gardło albo strzała w oko zadziała na
niego tak dobrze, jak na każdego innego czarodzieja – przechwalał się Vlad.
Sapnął,
gdy Eris szturchnęła go mocno w żebra.
-
Zamknij się, idioto! Pozwól alfie mówić!
-
Dzięki, Eris. – Darkmoon skinął jej głową z wdzięcznością i rozpromieniła się.
Zmarszczył brwi w kierunku Vlada, który zaszurał stopą i odwrócił zawstydzony
wzrok. – W każdym razie, jak mówiłem, wszyscy wiemy, co Voldemort i jego sfora
mrocznych czarodziei zrobili naszemu lasu ostatnim razem, gdy tu przybyli, rok
temu. Nie tylko zabili Arayę do swojego krwawego rytuału, zniszczyli też nasze
dęby strażnicze i popiół w Dolinie Cieni, sprawiając, że zmienili się, ich
serca wypełniły się nienawiścią i zaatakowali nas, a kiedyś byliśmy dla nich
braćmi i przyjaciółmi. Nawet Arborsong nie potrafił ich potem usłyszeć.
-
Mroczny pan złamał coś w sercach tych drzew – powiedział ze smutkiem Arborsong.
– Nie mogły już dłużej usłyszeć pieśni lasu ani zrozumieć mnie, gdy do nich
mówiłem, ich głosy były związane, ich dusze uciekły albo wypełniły się
ciemnością. Teraz żyją w mękach, nienawidząc bez powodu i strzegąc czegoś, co
cuchnie złem. – Smukły chłopak, potrafiący formować rośliny, zadrżał, jakby
było mu niedobrze.
-
To jest coś, czego tutaj szukamy – powiedział Severus.
-
Ty tak mówisz! – zaszydził Vlad. – Ale jak możemy wam zaufać? Możecie wziąć to
coś i wykorzystać to, by nas unicestwić. Czy nie tego właśnie chcecie wy,
czarodzieje – pozbyć się wszystkich półludzkich abominacji takich, jak my? Czy
to nie dlatego wasze Ministerstwo nas tu umieściło – żeby nas zamknąć i
żebyście wy mogli być bezpieczni?
Vlad
wstał i spojrzał na Severusa, jego dłonie zacisnęły się w pięści, na twarzy
pojawił się wojowniczy grymas.
Severus
poświęcił chwilę na zebranie myśli, nim odpowiedział.
-
Moje Ministerstwo jest rządzone przez głupców i tchórzy, którzy chowają głowy w
piasek, gdy tylko pojawia się coś, co im się nie podoba lub boją się z tym
zmierzyć. Potępili mnie i mojego podopiecznego, że niby jesteśmy szaleni, gdy
im powiedzieliśmy, że Voldemort powrócił. Dopiero gdy walczyliśmy z nim
publicznie w samym Ministerstwie, ci idioci uznali jego powrót i porażkę
Voldemorta. Rozumiem wasze obrzydzenie i nieufność względem Ministerstwa Magii,
macie pełne prawo ich nienawidzić za to, co wam zrobili. Ale rozważcie to, że
nie reprezentuję Ministerstwa. Jestem tutaj sam z siebie, wypełniając
przepowiednię, która jeśli mi się uda, zakończy się całkowitym zniszczeniem
Voldemorta. Dlatego razem z Harrym jesteśmy tu, by znaleźć zagubiony kawałek
zgniłej duszy Voldemorta i go zniszczyć.
-
Jak chcecie zniszczyć duszę? – zapytała zdziwiona Silva.
-
To trudne, ale jeśli uda nam się zniszczyć obiekt, który zamieszkuje dusza,
dusza zostanie zniszczona – powiedział jej Severus. – Zniszczyliśmy już kilka
elementów, a to będzie piąty.
-
Piąty? – powtórzył z konsternacją Darkmoon. – Ile jest tych kawałków?
-
Siedem – odpowiedział Harry.
-
Dlaczego ktoś miałby chcieć podzielić swoją duszę? – zapytała Eris.
-
By stać się nieśmiertelnym – powiedział jej Harry. – Voldy jest pokręconym
gnojem. Nie żeby to aż tak dobrze działało, ale… może być zabity i powrócić z
martwych, chyba że znajdziemy wszystkie te kawałki. Wiemy, że jeden jest tutaj,
gdzieś w lesie. Tylko nie wiemy, gdzie.
Severus
w zamyśleniu postukał się palcem w szczękę.
-
Gdybym miał zaryzykować przypuszczenie, powiedziałbym, że obiekt może znajdować
się w miejscu, o którym wspominałeś… tym, w którym śmierciożercy zebrali się w
zeszłym roku, by złożyć w ofierze członkinię waszego stada. Voldemort nie
oszczędziłby niczego, byle tylko zapewnić swojej duszy obronę. Zawarł nawet
traktat z samym Drakulą, upewniając się, że wampiry trzymają się z dala od lasu
i nie polują na śmierciożerców. – Severus przeczytał tą informację w notatniku
podczas tłumaczenia go.
IndigoEyes
zmarszczyła brwi z obrzydzeniem.
-
Fuj! Zawieranie paktu z cholernym Drakulą brzmi jak picie szlamu ze stawu.
Chociaż z drugiej strony brzmi na typa, który przyjaźniłby się z Hrabią.
Ciągnie swój do swego.
-
Co to śmierciożerca? – zapytał nieśmiało Urchin z tylnego rzędu ławek.
-
Śmierciożerca jest czarodziejem, który przysiągł Voldemortowi i wierzy w jego
nikczemną sprawę – że powinien rządzić całą Brytanią i Europą – odpowiedział
Mistrz Eliksirów. – Infiltrowałem ich przez wiele lat, ale teraz skończyłem ze
szpiegowaniem i otwarcie z nimi walczę. Chcielibyśmy zapytać, czy pomożecie nam
znaleźć ukryty przez niego przedmiot?
-
Dlaczego mielibyśmy dla was ryzykować nasze głowy? – zapytał Stormstrike.
-
Nie musicie – powiedział spokojnie Severus. – Chcemy tylko przewodnika do
miejsca, o którym wspominałeś, że drzewa są skorumpowane. Znajdziemy ten
przedmiot i zniszczymy. A potem odejdziemy.
-
Myślę, że powinniście odejść już, czarodzieju. – Vlad najeżył się. – Nie
potrzebujemy waszego gatunku, mieszającego się w rzeczy, które najlepiej
zostawić w spokoju.
-
Nie możemy tego zrobić – wybuchnął Harry, nie będąc w stanie dłużej pozostać
cicho. – Nie rozumiesz? Voldemort jest zagrożeniem dla wszystkich, nie tylko
czarodziei. Jeśli go nie powstrzymamy, zniszczy wszystkich. Was też. Więc
uratujecie swoje własne tylko, jeśli pomożecie nam znaleźć to, co ukrył.
Severus
jęknął w duchu, słysząc szczerą mowę Harry’ego. Najwyraźniej dyplomacja nie
była silną stroną chłopca. Cholera,
chłopaku, mogłeś pogorszyć sytuację, mówiąc to, co powiedziałeś. Dlaczego po
prostu nie siedziałeś cicho i nie pozwoliłeś mi zająć się sytuacją?
Ale
ku zaskoczeniu Severusa, kilka wilczaków powoli pokiwało głowami i po pokoju
rozeszły się pomruki zgody.
-
Ma rację.
-
Tak, dlaczego nie mielibyśmy pomóc im w poszukiwaniach tego przedmiotu?
-
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – zacytował cicho Fenris.
-
Dobrze powiedziane, Fen – pochwalił Darkmoon. – Sugeruję, żebyśmy zaoferowali
Harry’emu Potterowi i Severusowi Snape’owi bezpieczne przejście przez Dolinę
Cieni i pozwolili im zobaczyć, czy jest tam ukryte to, czego szukają. Jeśli
mogą zniszczyć Voldemorta, wilczaki będą mogły martwić się o jednego wroga
mniej. Co wy na to?
Rozległy
się okrzyki aprobaty, poza jednym kwaśnym i kąśliwym zdaniem Vlada Winterknighta.
-
Ja uważam, że wszyscy jesteście głupcami! – wypluł. – Niech czarodzieje sami
sobie radzą, taka jak my musieliśmy. Gdybym ja był alfą…
-
Nie znowu, Knight! – jęknęła Meadowsweet od progu. – Gdybyś ty był alfą,
wszyscy żylibyśmy jak królowie w pałacu, prawda? – Potrząsnęła głową. – Ale nie
jesteś alfą, Vlad, Darkmoon jest i dzięki za to Łowcy Henre. Ty byś chciał,
żebyśmy próbowali walczyć z wampirami o terytorium.
-
No i? Przynajmniej moglibyśmy wyjść gdzieś poza ten las – warknął drugi ze
złością.
-
Niby gdzie? – zapytała IndigoEyes. – Z powrotem do naszych kochających matek,
które są albo martwe albo uważają, że jesteśmy szumowinami? Mielibyśmy żyć z
krwiopijcami? Jest nam tu lepiej, gdzie nikt nas nie niepokoi. A jeśli
czarodzieje mogą uczynić Mroczny Las lepszym dla nas miejscem, ja nie mam nic
przeciwko.
-
Indigo ma rację – powiedziała Eris. – Czarodzieje stworzyli ten bajzel, więc
niech oni go posprzątają.
-
Dobra, ale kto pokarze im drogę do Doliny? – zapytał Urchin.
Przez
kilka chwil nikt nic nie mówił, aż odezwał sięDarkmoon.
-
Ja. Reszta zostanie tutaj , by strzec granic i Sylvanoru. – Spojrzał na
Severusa i powiedział: – Pod jednym warunkiem. Jeśli wam pomogę, chcę pomocy w
zamian. Zgoda?
-
Jeśli będzie to w mojej mocy, pomogę ci – powiedział Severus. – Pod warunkiem,
że pomoc nie zaszkodzi komuś niewinnemu lub mojemu podopiecznemu.
-
Nie zaszkodzi – zapewnił go Darkmoon. – Pomoc, której potrzebuję, jest dla mnie
i mojej sfory. Ale przedyskutujemy to później. Póki co jestem głodny i musimy
zapolować. Kto chce wytropić ze mną jelenia? – Zmienił się w swoją wilczą
postać i zawył zapraszająco.
W
mgnieniu oka połowa wilczaków również się przemieniła i ruszyła do swojego
alfy, gryząc go delikatnie pod brodą na znak szacunku i ochoczo merdając
ogonami. Darkmoon z dumą przyjął ich hołd, po czym podbiegł do drzwi i otworzył
je szybkim pacnięciem klamki łapą. W ciągu kilku chwil wybiegł razem z połową
stada, zbiegli po spiralnych schodach na ziemię i pobiegli dalej w las.
Harry
uniósł wzrok i znalazł przy swoim łokciu Meadowsweet. Wilcza uzdrowicielka
wyglądała na zamyśloną.
-
Coś nie tak?
-
Ja… tak… czy któryś z was wie, co tu robi sowa śnieżna? Jedna uderzyła w moje
okno jakieś piętnaście minut temu i okropnie uderzyła się w głowę. Wydawało
się, że ma problemy z widzeniem, chociaż nie wiem, dlaczego. Nie mówię w języku
sów. Wiem, że czarodzieje wykorzystają sowy jako posłańców, czy ona należy do
was?
-
Hedwiga! Jest moim chowańcem! – krzyknął Harry, czując wybuchającą panikę. –
Jest ranna? Gdzie ona jest? Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
-
Jest w moim domu, dlatego się spóźniłam, leczyłam ją – zaczęła Meadowsweet, ale
Harry już przemienił się w jastrzębia i leciał w kierunku drzwi.
-
Och, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, kiedy wydawało się, że jastrząb
spróbuje przelecieć przez drzwi w
swoim pośpiechu, by dostać się do swojego chowańca. – Nie działaj bez namysłu,
Harry! – Machnął ręką, a drzwi otworzyły się na oścież, pozwalając myszołowowi
przelecieć przez nie i wrócić do chatki Meadowsweet. – Przepraszam za jego…
gwałtowność. Jest ze swoją sową bardzo blisko i bardzo się o nią martwi.
Chociaż nie mogę go o to winić, sam tak samo zachowywałem się z moim
zwierzakiem.
Ale
Meadowsweet ledwie słyszała jego przeprosiny, była zbyt zafascynowana innym
aspektem odejścia Harry’ego.
-
Też jest zmiennokształtny? – wykrzyknęła wilcza uzdrowicielka. – Jak my, tylko
zmienia się w jastrzębia?
-
Nie, jest animagiem – poprawił ją Severus. – Obaj jesteśmy. Moją formą też jest
jastrząb. – Potem również przemienił się i wzbił się w powietrze, jego wielkie,
czarne skrzydła mocno uderzały w nie, by mógł dogonić podopiecznego.
Pod
nim Meadowsweet stała się cudownym, białym wilkiem i ruszyła za dwoma
jastrzębiami, pędząc szybko przejściem na cichych łapach, mając nadzieję, że
jej umiejętności uzdrowicielskie wystarczyły, by wyleczyć sowę. Nienawidziła,
kiedy traciła pacjenta.