-… I przypuszczam, że to tylko dowodzi, że nawet coś, co wydaje się
być pechem, może ostatecznie wyjść na dobre – zakończyła Poppy. – Nie wiem, jak
długo Kwiryniusz poradziłby sobie z tym na własną rękę.
Snape spiorunował blat biurka. Usłyszenie, że zepchnięcie ze
schodów tego jąkającego się głupca było z korzyścią dla mężczyzny wyraźnie go
denerwowało. Z pewnością nie miał zamiaru zrobić temu idiocie przysługi – wręcz
przeciwnie!
- Jak myślisz, co sprawia, że jest z nim tak źle? Czy istnieje
jakieś zagrożenie dla uczniów, zarówno ze strony magicznej czy mugolskie
choroby? – zapytał Albus. Inni nauczyciele wydali z siebie odgłosy niepokoju,
podczas gdy Snape wywrócił oczami z irytacją. Jednakże, ponieważ było to jego
zwykłe zachowanie podczas spotkań kadry nauczycielskiej, nikt nie zwrócił na to
szczególnej uwagi.
Poppy westchnęła.
- Naprawę nie wiem. Moje zaklęcia nie wykazały niczego
nienormalnego, ale jest w nich coś… rozmytego. Nie jestem pewna, co to
powoduje. Biorąc pod uwagę jego marny stan zdrowia, zaczynam się zastanawiać,
czy nie dopadł go jakiegoś rodzaju mugolskie pasożyt, kiedy wędrował po lasach
Albanii. Stracił sporo swojej wagi, ma anemię i jest osłabiony… ale twierdzi,
że nie ma wzdęć czy biegunki, które zwykle związane jest z pasożytami, chociaż
myślę, że jeśli użyję mugolskiego urządzenia, który pozwoli zajrzeć do jego…
Teraz reszta oddziału wyglądała, jakby żałowała, że zachęciła
uzdrowicielkę, a Snape pochwycił okazję.
- Poppy, łaskawie powstrzymaj się od omawiania nawyków ludzkich
jelit. Nie jesteśmy twoimi kolegami z św. Munga i nie obchodzi nas quirrellowe
gów…
- Jestem pewny, że wszyscy życzymy mu szybkiego powrotu do zdrowia
– urwał mu spiesznie Albus. – Proszę mu to od nas powiedzieć i zapewnić go, że
nie ma się co martwić o zajęcia.
Poppy przestała piorunować wzrokiem Severusa i przytaknęła.
- Przykro mi, ale nie mogę oszacować, kiedy będzie z nim na tyle
dobrze, że będzie mógł wznowić dydaktyczne obowiązki, ale dopóki nie dowiem
się, co wysysa z niego energię, i tak wątpię, by był bardzo skutecznym nauczycielem.
Dumbledore zignorował szydercze prychnięcie Snape’a, skinął głową i
uśmiechnął się.
- Więc pozostanie w ambulatorium, póki nie rozwiążesz tajemnicy.
Będę całkiem szczęśliwy, mogąc przejąć jego zajęcia – minęło dużo czasu, od
kiedy codziennie miałem do czynienia z uczniami.
Pomfrey wyglądała na zakłopotaną.
- Naprawdę uważam, że powinien być przetransportowany do św. Mungo…
- Nie. – Ton Dumbledore’a był nieugięty. Snape ponownie spiorunował
wzrokiem biurko. Nie będzie czuł się bezpiecznie, aż Quirrell odejdzie z zamku
i nie będzie miał dostępu do Harry’ego, ale Dumbledore nalegał, by mężczyzna
został w pobliżu dopóki nie będzie miał większego pojęcia na temat jego
lojalności.
Przez moment Poppy wyglądała buntowniczo, po czym westchnęła.
- Cóż, z powodów, których nie chce ujawnić, Kwiryniusz też nalega na
pozostanie tu. Przypuszczam, że skoro mu się nie pogarsza, nie zaszkodzi to…
Teraz jest trochę silniejszy, kiedy już mógł zostać w łóżku i zaoszczędzić
siły, ale po prostu chciałabym wiedzieć, co stanowi problem. Nie mogę już
zawsze podtrzymywać jego zdrowie eliksirami i innymi sztucznymi środkami!
- Jestem pewny, że znajdziesz odpowiedź – powiedział pocieszająco
Albus, a Poppy zmusiła się do uśmiechu.
Snape rozważył to. Brzmiało to tak, jakby Quirrell nie kwapił się,
by opuścić pielęgnację Poppy, a to mogło dać Albusowi szansę na wyśledzenie
jego ruchów podczas pobytu w Albanii. Ich najlepszą do tej pory teorią było, że
podczas podróży wpadł na jakiś śmierciożerców, a oni, wiedząc, że Harry tego
roku przychodzi do Hogwartu, przekonali Quirrella, by dołączył do ich spisku.
Snape nie uważał, że wielu popleczników Voldemorta będących we Wschodniej
Europie przeżyło jego upadek, ale wystarczył jeden lub dwoje bardziej
niebezpiecznych poddanych – jak Bellatrix – i całe piekło mogło na nowo
powstać.
- Ktoś ma jeszcze jakąś sprawę? – zapytał Albus.
Reszta pokręciła głowami i spotkanie zakończyło się. Gdy wyszli,
Flitwick pociągnął Snape’a na bok, by wypowiedzieć się na temat szybkich
postępów Harry’ego na dodatkowych zajęciach.
- Szalenie imponujące, Severusie! Zacząłem nawet z chłopcem
najbardziej podstawowe bezróżdżkowe ćwiczenia i byłem zdumiony uzdolnieniami
Harry’ego. Jest naprawdę potężnym chłopcem – zakończył Filius z podziwem.
Snape prychnął. Kolejny członek Fanklubu Pottera – jak typowo!
Wszyscy myśleli, że bachor był reinkarnacją Merlina, zamiast przestać wyobrażać
sobie, że douczał dzieciaka podczas kilku sesji treningowych w tygodniu. Och
nie, to nie jego ciężka praca była za to odpowiedzialna – znacznie łatwiej było
uważać, że bachor, który przeżył jest cudowny.
Hmf. Jakże cudowny. Dwa razy go skarcił i dał mu pięć czekoladowych
żab, zanim mały potwór w ogóle rozważył próbę magii bezróżdżkowej – i to tylko
dlatego, że czytał, że jest to coś, co mogą robić tylko najpotężniejsi magowie.
Ponieważ Harry nadal miał niską samoocenę gumochłona, szybko przekonał się, że
nigdy nie może tego zrobić i Snape był zmuszony poddać się ogromnej ilości
lepkiego sentymentalizmu, by przekonać chłopaka, że jest inaczej. Niemal
potrzebował eliksiru na nudności po konieczności wylewania z siebie tych
wszystkich mdłych pochwał, ale chytrość Ślizgona (jak zwykle) przeważyły nad
gryfińskim uporem i bachor to docenił, po czym szybko – i bez wysiłku –
wylewitował pióro bez użycia różdżki.
Ale czy Flitwick docenił to? Nie. Oczywiście, że nie.
- Więc jeśli chłopak jest tak utalentowany, zakładam, że szybko
posuwacie się z materiałem? Chciałbym, żeby w tym roku rozpoczął
pojedynkowanie.
Flitwick, sam mistrz pojedynków, zamrugał.
- Tak wcześnie? Cóż, jestem pewny, że jego magia będzie na to
gotowa, ale…
- Fantastycznie. Jeśli zaczniecie odpowiednie zaklęcia ofensywne i
defensywne, upewnię się, że będzie wiedział, co go spotka, gdy użyje któregoś z
tych zaklęć poza kontrolowaną klasą.
Flitwick zacmokał.
- Harry wydaje się być bardzo odpowiedzialnym chłopcem, Severusie.
Jestem pewny, że nie musisz się martwić o takie rzeczy i naprawdę nie wierzę,
że wskazane jest podejście do tego twardą ręką.
Snape prychnął, ale nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, raczej z ulgą
dowiedział się, że przynajmniej część kadry nadal myślała, że jest dla bachora
surowy. Bał się, że niewinne rewelacje Harry’ego dokładnie zburzyły jego
reputację Złego Nietoperza, ale oczywiście niektóre przekonania ciężko
wymierają.
- Nie wszystkie dzieci dobrze reagują na cielesne kary, Severusie –
kontynuował ostrożnie Filius, rozważnie obchodząc się z temperamentem młodszego
kolegi, - a z mojego doświadczenia z Harrym, nawet kilka odgłosów klapsów
prawdopodobnie stworzy więcej szkody niż pożytku. Bardzo różni się od swojego
ojca, wiesz?
Snape zwrócił swoje śmiertelnie piorunujące spojrzenie na niższego
czarodzieja.
- Co dokładnie masz na myśli? – zamruczał groźnie.
Flitwick był niewzruszony.
- Chodzi mi o to – odparł dobitnie, - że jego chłopak, James był –
przy wszystkich urokach – zbyt pewny siebie aż do punktu arogancji i tyranizmu.
Kilka ostrych korekt jego zachowania nie poszły na marne i powstrzymały jego
ekscesy, zanim sam wydoroślał. Z drugiej strony Harry w wielu sytuacjach jest
dość nieśmiały i niepewny i uważam, że pochwały oraz zachęty lepiej wydobędą
jego potencjał niż groźby i lanie.
Snape popatrzył na Flitwicka ze zdumieniem. Nigdy wcześniej nie
zorientował się, że mały mężczyzna był świadomy wad charakteru Jamesa i, musiał
przyznać, jego ocena charakteru Harry’ego była również dość bystra. Co bardziej
zaskoczyło, że był tak ślepy na usposobienie Severusa.
Szczerze mówiąc, było to zarówno irytujące jak i satysfakcjonujące –
irytujące, bo tak łatwo był postrzegany przez współpracownika za okrutnego
głupca, ale satysfakcjonujące, bo bachor nie dał rady przekonać wszystkich w
szkole, że jest wielkim mięczakiem.
- Mogę obiecać, że chłopak otrzyma od mojej ręki to, na co zasłużył
– powiedział wyniośle Flitwickowi, po czym odwrócił się, wirując szatami.
Dobrze było wiedzieć, że magia chłopaka nie była zahamowana czy
zablokowana przez czas, który spędził z tymi nikczemnymi mugolami. Jeśli
miałoby to miejsce, naprawdę wyciągnąłby kilka najciemniejszych zaklęć ze
swoich śmierciożerczych dni. Ale jeśli Flitwick był przekonany, że Harry jest
potężny, naprawdę był silnym czarodziejem. Filius mógł mdło łagodny wobec
uczniowskich figli i psikusów, ale był brutalnie dokładny przy ocenie magicznych
zdolności. W tym względzie nigdy by nie przesadzał, a to oznaczało, że Harry
naprawdę nieźle się sprawował i robił szybkie postępy. Severus w duchu
skatalogował wszystkie zaklęcia, które Harry powinien się nauczyć, zaczynając
od galaretowatych nóg, przez Sectumsemprę po Avadę Kedavrę. Och, przez jeszcze
długi czas nie miał zamiaru podawać mu tych śmiertelnych, ale nie miał zamiaru
posyłać podopiecznego twarzą w twarz z Voldemortem uzbrojonego w nic więcej
oprócz Expelliarmusa.
Był niespokojny przez to, że w zeszył weekend nauczył Harry’ego
zaklęcia przylepca, ale ku jego uldze, nie znalazł kolegów małego potwora
przyklejonych do bramek na boisku Quidditcha, ani też inni profesorowie nie
skarżyli się, by ich własność została w tajemniczy sposób przymocowana do
biurka, choć cichy głos z tyłu jego głowy ciągle upierał się, że może to być
cisza przed burzą. Z drugiej strony, jeśli na poważnie proponował, by nauczyć
dzieciaka ofensywnych zaklęć na długo przed jego rówieśnikami, potrzebował
dowodu samokontroli i rozsądku bachora. Jeśli nie mógł ufać Harry’emu w kwestii
prostego zaklęcia przylepca, to jak, do licha, miał nauczyć chłopaka zaklęć, by
mógł się bronić?
^^^
Harry uśmiechnął się radośnie do Rona i Hermiony.
- Mam to! To jest to! – Wszyscy trzej konsekwentnie byli w stanie
rzucić poprawnie zaklęcie przylepca.
- Ron, to naprawdę niesamowite, o ile szybciej łapiesz zaklęcia,
kiedy masz nową różdżkę – pochwaliła go Hermiona.
Ron poczerwieniał na ten komplement.
- Wszystko wydaje się być łatwiejsze, wiesz?
- Zastanawiam się, czy można użyć tego zaklęcia, by przytrzymać w
miejscu moje włosy… - zamyśliła się Hermiona, odsuwając na plecy swoje bujne
włosy, tego dnia po raz tysięczny.
- Myślę, że byłoby zabawniej, gdybyśmy przykleili Malfoya do
podłogi toalety na trzecim piętrze! – zachichotał Ron.
- Hej! – Harry zmarszczył brwi, patrząc na przyjaciela. – Nawet nie
myśl, by to zrobić. Lub by powiedzieć o tym bliźniakom. Profesor Snape by nas
zabił.
Ron zbladł i chwycił się z obawą za tyłek.
- Okej, okej. Kurcze, Harry, tylko żartowałem.
- Tak, cóż, nie chcę, by ktokolwiek wiedział, że znamy to zaklęcie.
Nie, póki nie rozwiążemy Sprawy Fioletowego Turbanu.
Hermiona zachichotała.
- Wybacz, Harry, ale to brzmi jak jedna z telewizyjnych zagadek
detektywistycznych.
Harry zaśmiał się równocześnie z oszołomionego wyrazu twarzy Rona
jak i słów Hermiony.
- Tak, wiem, ale właśnie tak o tym myślę.
- Okej, skoro wszyscy umiemy to zaklęcie, to co teraz? – zapytał
Ron.
- Musimy dostać się do ambulatorium i zorientować się, gdzie on
jest.
- Znaczy, że chcesz „przeprowadzić rozpoznanie”? – Kolejny chichot
Hermiony groził tym, że ją przytłoczy, ale następne słowa Rona szybko pozbyły
się jej wesołości.
- Hermiona może to zrobić. Może pójść zobaczyć się z panią Pomfrey
i rozejrzeć się, gdy tam będzie.
- Dlaczego ja? – zapytała ich przyjaciółka. – Czemu nie Harry?
- Quirrell zawsze sprawia, że boli mnie blizna – zaprotestował
Harry. – Jest w nim coś dziwnego i profesor Snape powiedział mi, że mam trzymać
się z dala od niego. Lub czegoś innego.
- Nie chcesz, żeby Harry wpadł w kłopoty za niesłuchanie taty… erm,
profesora, prawda? – Ron spojrzał na Hermionę z wyrzutem.
Westchnęła i ustąpiła. Słyszała, co Snape zrobił chłopakom po
eskapadzie trolla i podejrzewała, że swoje szczęście w ucieczkach przypłaci w
nadchodzących latach klapsami.
- Och, w porządku. Ale co miałabym powiedzieć pani Pomfrey?
Ron zarumienił się.
- Nie możesz przyjść z powodu… no, wiesz… dziewczęcych problemów?
Hermiona przewróciła oczami.
- Dziewczęce problemy? To jest najlepsze, co możesz wymyślić?
Rudzielec rumienił się gwałtownie, ale uparcie trzymał się swojego
pomysłu.
- Zapytałaś. No weź, to idealny pomysł.
- Dobra – prychnęła. Dlaczego, do licha, wybrała dwóch chłopców na
najlepszych przyjaciół?
Harry, który unikał tej wymiany zdań jak ognia, uśmiechnął się z
ulgą.
- Dzięki, Miono. Poza tym, wiesz, że jesteś jedyną osobą, która
może tam iść bez wzbudzania podejrzeń. Jeśli ja albo Ron próbowalibyśmy wyjść z
klasy, by zobaczyć się z panią Pomfrey, nauczyciele założyliby, że chcemy się
wymigać.
- Nie mam pojęcia, dlaczego mieliby to podejrzewać – odparła
sarkastycznie, ale bez jakiejkolwiek złośliwości. Punkt widzenia Harry’ego był
uzasadniony i ona o tym wiedziała. – A tak poza tym, jak długo on będzie w
skrzydle szpitalnym?
Harry wzruszył ramionami.
- Zapytałem o to profesora Snape’a i powiedział, że nie wróci przez
dość długi czas. A profesor Dumbledore mówił o tym, co będziemy robić w
następnym tygodniu na zajęciach OPCM-u, więc brzmiało to tak, jakby planował uczyć
przez co najmniej tak długo.
- Okej, więc pójdę i dowiem się, gdzie jest… co potem?
- Potem następnym razem, gdy będzie sam, przemkniemy się do niego –
zasugerował Ron.
- Tak – zgodził się Harry z entuzjazmem. – Wy możecie udawać, że
chcecie go odwiedzić lub zadać pytanie na temat OPCM-u, a ja wślizgnę się i
przykleję jego turban go ściany albo łóżka lub czegoś takiego.
- Harry. – Hermionę aż swędziało, by rozwiązać tą zagadkę –
jakąkolwiek zagadkę – ale wciąż czuła się zobowiązana, by wytknąć coś swoim
porywczym przyjaciołom. – Nie uważasz, że profesor Snape będzie na ciebie zły,
gdy dowie się, co zrobiliśmy profesorowi Quirrellowi? Znaczy, wiem, że go nie
lubi, ale mimo wszystko robimy żart profesorowi.
Szczęka Harry’ego napięła się.
- To jest tajemnica, a my ją rozwiążemy i założę się, że będzie
zbyt zainteresowany tym, co się dowiedzieliśmy, by być zły. – Na widok
niedowierzających spojrzeń przyjaciół, westchnął. – No, dobra, będzie zły, ale
chyba będzie też chciał wiedzieć, co znaleźliśmy. Poza tym, nigdy nie
powiedział, żeby nie robić żartów profesorowi Quirrellowi, więc to nie będzie
nieposłuszeństwo i nawet jeśli profesor Quirrell będzie naprawdę zły, kiedy
zdejmiemy mu turban, profesor nie pozwoli mu mnie uderzyć – a ja nie muszę mu
na to pozwolić, jeśli spróbuje – więc najgorsze, co możemy dostać to szlaban. A
wy możecie tylko powiedzieć, ż nie wiedzieliście, co robię.
Ron wyglądał jakby miał wątpliwości.
- Naprawdę sądzisz, że ktoś w to uwierzy?
Harry wyglądał na nieustępliwego.
- To będzie mój czar, więc nie będą w stanie udowodnić niczego
więcej. Profesor Snape nie robi mi nic tak strasznego. Znaczy, pewnie tylko
weźmie moją miotłę i może każe mi napisać esej lub kilka linijek. Ale on tak
nienawidzi Quirrella, że nie ukarze mnie tak bardzo. A kiedy będę na szlabanie
z nim, będziemy mogli rozmawiać o wszystkim, co ukrywał Quirrell, a potem nie
będzie uważał mnie za nudnego dzieciaka. – Harry zarumienił się. Tak naprawdę
nie chciał mówić ostatniej części, ale trochę go poniosło.
Hermiona posłała mu współczujące spojrzenie.
- Jestem pewna, że profesor Snape nie uważa cię za nudziarza,
Harry. Prawdopodobnie on chce tylko, żebyś był dobrym uczniem i zachowywał się.
Ron przewrócił oczami.
- Och, daj spokój, Hermiono. Umierasz z ciekawości, co on ukrywa
tak samo, jak my!
- Nigdy nie powiedziałam, że nie, Ronaldzie! Ale po prostu nie
chcę, by Harry znowu wpadł w kłopoty.
Harry zarumienił się.
- To nie takie złe, Hermiono. No, dalej. Będzie bardzo zabawnie
dowiedzieć się czegoś, co nawet nauczyciele nie wiedzą. A reszta szkoły
pomyśli, że to genialny żart.
Dziewczyna westchnęła.
- Naprawdę nie sądzę, by profesor Snape lubił żarty, Harry. Czy Ron
nie mówił, że wpada w furię, gdy bliźniacy robią swoje kawały?
- Tak, ale ich są głupie – sprzeciwił się Ron. – Znaczy,
pokolorowali jego Dom na zielono i taki rzeczy. My robimy ważną rzecz, jak
dowiadywanie się, co robi podstępny profesor, dlaczego ukrywa się w
ambulatorium i co jest pod jego turbanem. Nie robimy tego tylko po to, by
ludzie się śmiali, prawda?
Hermiona poddała się. Jej ciekawość była rozpalona i nikt nie mógł
powiedzieć, że nie spróbuje.
- Okej, pójdę i zobaczę się z panią Pomfrey teraz.
^^^
Minęły dwa dni od kiedy Hermiona przeprowadziła rozpoznanie w
ambulatorium i zdała raport, że Quirrell wydaje się spędzać większość czasu
pomiędzy przenośnymi ściankami, biorąc drzemkę i dręcząc skrzaty domowe o
jedzenie, książki, wygodne poduszki, specyficzne rodzaje herbaty i w różne inne
sposoby będąc marudzącym szkodnikiem. Hermiona była – przewidywalnie – oburzona
za skrzaty domowe i jej gniew nie osłabnął mimo zapewnień Rona, że małe
stworzenia uwielbiają tego typu rzeczy. Nawet pani Pomfrey wyglądała na nieco
spiętą, zwłaszcza, że jej zaklęcia diagnostyczne nadal dawały ujemny wynik, a
nieustanne zrzędliwe żądania profesora działały jej na nerwy.
Oczywiście dwa dni były dla jedenastolatków wiecznością i cała
trójka coraz bardziej niepokoiła się realizacją ich planów. Wtedy, w połowie
zaklęć, Ron myślał o niebieskich migdałach, patrząc przez okno, zamiast ćwiczyć
zaklęcia i zobaczył coś, co sprawiło, że niemal spadł z siedzenia.
- Psssst, Harry! – zdołał przyciągnąć uwagę przyjaciela i wskazał
za okno. Harry odchylił się niedbale, by zobaczyć, co próbuje pokazać mu Ron, a
jego oczy rozbłysnęły.
- Hermiono! – szturchnął czarownicę, siedzącą koło niego.
- Co? – zapytała zirytowana, bo przez jego wtrącenie się zniszczyła
ruch różdżki.
- Patrz!
Hermiona wyjrzała za okno i zobaczyła, jak pani Pomfrey przechodzi
przez błonia, kierując się do chatki Hagrida.
- Już czas! Plan start! – syknął Harry. Czuł się jak lider
komandosów z filmów, które udało mu się usłyszeć z komórki. Często miał powód,
by doceniać to, że zarówno wuj Vernon i Dudley lubili podkręcać głośność
telewizji.
Hermiona nie znosiła tego przyznawać, ale również poczuła dreszcze
podniecenia.
-Przyjęłam – odpowiedziała, obejrzawszy wiele takich samych filmów,
jak on. Zebrała swoje rzeczy i podeszła do profesora Flitwicka.
Harry i Ron nie mogli usłyszeć, co wyszeptała do czarodzieja, ale
mężczyzna niemal natychmiast zarumienił się na jasnoczerwono i gwałtownie
pokiwał głową. Hermiona uśmiechnęła się z wdzięcznością i opuściła
pomieszczenie.
- Kurcze, jest w tym coraz lepsza – mruknął Ron pod wrażeniem.
Zajęcia skończyły się po piętnastu minutach i profesor Flitwick był
mile zaskoczony, kiedy Ron i Harry podeszli i zaoferowali, że zabiorą książki
Hermionie do ambulatorium.
- Pięć punktów za bycie pomocnymi kolegami – pochwalił ich. –
Jestem pewny, że panna Granger doceni waszą życzliwość, a tu macie przepustkę w
wypadku, gdybyście spóźnili się kilka minut na kolejne lekcje.
- Dziękujemy panu! – powiedzieli chórem, wyglądając podejrzliwie
anielsko, po czym pobiegli do ambulatorium, żeby pani Pomfrey nie wróciła,
zanim ukończą Operację Turban.
Hermiona z niepokojem czekała na nich przy wejściu do szpitala.
- Jest tutaj, śpi – syknęła. – Możecie usłyszeć, jak chrapie. Pani
Pomfrey nadal nie ma. Co teraz?
- Wy zostaniecie tutaj – poinstruował Harry niskim głosem. – Kiedy
dam sygnał, Ron, ty zaczniesz krzyczeć „Troll!” jak tamtej nocy w bibliotece.
Naprawdę głośno, okej? – Rudzielec przytaknął. – To powinno sprawić, że
usiądzie, a ja zobaczę, co jest pod turbanem. Jeśli wyjdzie za parawan,
Hermiono, ty zaczniesz krzyczeć na Rona, że próbować zrobić żart tobie. Może w
pierwszej chwili nawet nie zorientuje się, że nie ma turbanu. Będę gotów, by
cofnąć zaklęcie, kiedy tylko będzie wszystko jasne i może pomyśli, że turban
tylko spadł, a nie, że ja go zrzuciłem. Okej?
Ron pokiwał skwapliwie głową. Zorientował się, że może wpaść w
kłopoty za próbę żartu z przyjaciółki w ambulatorium, ale są dobre szanse, że
Quirrell będzie tak speszony, że pozwoli im wszystkim wyjść.
Oczy Hermiony lśniły. To było jak badania terenowe – i dużo bardziej interesujące od czytania,
co ktoś inny odkrył.
- Okej, Harry! I jeśli pokarze się pani Pomfrey, powiemy tylko, że
rozchorowałam się na zajęciach i przyszłam po pomoc, a ty byłeś spojrzeć, czy
nie jest z profesorem Quirrellem.
Harry uśmiechnął się radośnie i skinął głową. Jego sumienie starało
się wskazać, że będą mówić okropnie dużą ilość kłamstw i są łatwiejsze sposoby,
by prowadzić rozmowy z opiekunem, ale w porywie chwili łatwo było zagłuszyć ten
głosik.
Zdjął buty i przybliżył się do ogrodzonego miejsca, wdzięczny za
to, że dekada z Dursleyami nauczyła go, jak poruszać się bezszelestnie. Ścianki
prywatności były niczym więcej niż trzema oddzielnymi parawanami, więc
Harry’emu było łatwo zajrzeć między nie. Starannie unikał dotykania parawanów,
dowiedziawszy się wystarczająco dużo o osłonach, by wiedzieć, że jeśli Quirrell
jakieś założył – mimo wszystko był nauczycielem OPCM-u, a praktyczna dawka
paranoi była praktyczne wymogiem w jego pracy – osłony będą prawdopodobnie
powiązane z parawanami.
Zaglądając przez szczelinę, Harry dostrzegł, że Quirrell mocno śpi,
chrapiąc głośno, a jego śmieszny turban jest na głowie, oparty o poduszki, co
sprawiało, że jego broda była przyłożona do piersi pod nienaturalnym kątem.
Harry ukradkiem rzucił trzy zaklęcia przylepca, dwa, by przykleić poduszkę do
łóżka i jedno by przymocować turban do poduszki. Mimo to, Quirrell wciąż
chrapał.
Cofnął się i uniósł kciuki w górę w kierunku przyjaciół. Hermiona
sprawdziła, czy na korytarzu nie ma pani Pomfrey, po czym, wiedząc, że droga
wolna, skinęła na Rona. Ogromny uśmiech niemal rozdarł jego twarz. Ron z
radością wziął głęboki oddech i krzyknął:
- TROLL! TROLL!
Efekt był taki, jaki troi mogło sobie wymarzyć. Quirrell wyskoczył
kompulsywnie z łóżka, wyjął różdżkę i w jednej chwili stał przed nim. Nawet gdy
siła jego Protego odrzuciła parawany, skanował pokój w poszukiwaniu źródła
okrzyku.
Plan Harry’ego działał idealnie. Turban pozostał w tyle,
przyklejony do poduszki i naga głowa Quirrella była teraz wystawiona na pokaz.
Albo raczej… głowy?
Oczy Harry’ego uczepiły się strasznego widoku przed nim, a
wszystkie myśli o usunięciu swoich zaklęć zostały szybko zapomniane. Mógł być
nowy w Czarodziejskim świecie, ale instynktownie wiedział, że ta stojąca przed
nim kreatura o dwóch twarzach była czymś bardzo, bardzo nietypowym. Nawet
magia, która wychodziła z tego w formie trzeszczących fal sprawiała wrażenie
zgniłej i złej. Przytłaczająca aura
zła tylko dorównywała odorowi zgnilizny. Teraz, gdy został usunięty okrywający
odór czosnku, Harry nieodparcie przypomniał sobie zapach zepsutego mięsa. To
było obrzydliwe, jak biedny, martwy kot, potrącony przez samochód, który leżał
w rowie na Privet Drive, aż ciotka Petunia nie wniosła skargi do Rady.
Sam zjełczały smród sprawił, że Harry przełknął żółć, ale kiedy
świecące czerwone oczy z tyłu głowy Quirrella skupiły się na nim, niemal na
miejscu stracił obiad.
- No, no. Chłopiec szuka we mnie wyzwania…
Ron i Hermiona cofnęli się, gdy parawany uderzyły o ziemię. W
innych okolicznościach, na widok łysego profesora, który dziko wymachuje
różdżką, parsknęliby śmiechem, ale w tym momencie w widoku przed nim nie było
nic zabawnego.
Ron by rozczarowany. Hermiona miała rację – Quirrell był łysy, ale
nie widział nic podobnego do blizn po przekleństwach. Och, cóż, miejmy
nadzieję, że mężczyzna nie będzie za bardzo zły.
Bystre oczy Hermiony natychmiast dostrzegły brak quirrellowych
włosów i puszyła się wewnętrznie na widok swojego poprawnego przypuszczenia,
ale nadal przyglądała się czarodziejowi, szukając jakiś wskazówek, dlaczego
nosił turban. Było coś zabawnego w kształcie jego czaszki… Przesunęła się, by
mieć lepszy widok i zamarła, gdy tylko świszczący szept przeciął powietrze.
- No, nooo…
Harry przełknął spazmatycznie.
- K-kim jesteś?
Zniekształcona twarz zaśmiała się cicho, drwiąco.
- Głupi chłopak. Nie poznajesz mnie?
Quirrell który już upewnił się, że nie ma trolli w ambulatorium,
odwrócił się niepewnie.
- Panie?
Ron wydał z siebie przerażony pisk, gdy dostrzegł zniekształconą
głowę.
- To-to to jest… - wyjąkał, chwytając rękaw Hermiony.
- Voldemort – szepnęła, patrząc na to z przerażeniem. – On żyje.
- Oświadczam, Kwiryniuszu, że wisisz mi przysługę za to, że
taszczyłam te rzeczy przez całą drogę tutaj. Powiedziałam Hagridowi, że
winogrona to tradycyjny podarek dla chorego, ale nalegał, żebym zabrała jedną z
jego dyń… W imię Merlina, co TO jest? – Pani Pomfrey weszła do pomieszczenia,
popychając podwójne drzwi ambulatorium z ogromną dynią, którą trzymała kurczowo
przy piersi. Jego radosne paplanie zamarło z sapnięciem, gdy Quirrell gwałtownie
odwrócił głowę, podczas gdy jego ciało było połowicznie odwrócone tak, że obie
twarze mogły zobaczyć intruza.
- Duro! – Zanim wiedźma mogła się poruszyć, Voldemort wyrzucił z
siebie zaklęcie, a ciało Quirrella uniosło dłoń z różdżką, z której wystrzelił
czarny promień w stronę Poppy.
Wiązka uderzyła w dynię i rozbryzgnęła się, a moc zaklęcia
rozproszyła się, zanim dosięgła bezbronnej czarownicy. Jednak, siła czaru była
tak wielka, że odrzuciła Poppy do tyłu, poprzez dwa krzesła, i uderzyła nią o
ścianę. Zanim upadła na ziemię była już nieprzytomna. Tymczasem zaklęcie
zmieniło ogromną dynię w solidny głaz, który upadł ciężko na ziemię, łamiąc
kamienną podłogę.
Przerażeni Hermiona i Ron popatrzyli to na wygięte ciało
czarownicy, to na cicho śmiejącego się na odległym końcu pomieszczenia
profesora.
- Poppy, ty męcząca krowo, od wielu dni czekałem, by to zrobić –
zaszydził Quirrell, bez śladu jąkania się.
- T-ty próbowałeś ją zabić – wyjąkała z niedowierzaniem Hermiona.
- Czy tylko na tyle cię stać, panno wiem-to-wszystko? – parsknął
Quirrell, leniwie machając różdżką w ich stronę. – Tak głupia dziewczynka.
Oczy Voldemorta nadal były utkwione w Harrym.
- Nie znasz mnie, chłopcze? Przeklinałem twoje imię każdego dnia
przez te dziesięć lat. Czy ty nie robiłeś tego samego? Nie wiesz, kim ja
jestem?
Harry starał się, by jego głos był pewny, nawet jeśli czuł się,
jakby jego wnętrzności zmieniały się w lód.
- Wiem, kim jesteś. Jesteś Lord Volauvent.
- Tak! To ja zabiłem twoich rodziców. Jestem Tym, Którego… Czekaj.
Jak mnie nazwałeś? – Oczy Voldemorta zwęziły się.
Korzystając z chwilowej nieuwagi Czarnego Pana, Ron wyciągnął swoją
nową różdżkę.
- Sprowadź pomoc! – rozkazał Hermionie, stając przed nią i unosząc
różdżkę.
Quirrell niedbale machnął różdżką i Ron wzniósł się w górę i rozbił
o sufit, po czym opadł ciężko na ziemię. Jęknął w bólu, a krew spływała
strumieniami z jego głowy.
- Nie ruszaj się – powiedział Quirrell do skamieniałej Hermiony, po
czym z szacunkiem spuścił wzrok na ziemię. – Co mam zrobić z bachorami, Panie?
Mam ich zabić?
Harry słabo słyszał rozmowę
dziejącą się przed nim, ale te okropne czerwone oczy wypełniały jego
wzrok, umysł i duszę. Całe światło, nadzieja i odwaga odeszły. Był
bezużytecznym świrem, niepotrzebnym potworem. Rozpacz pociągnęła go w dół i
zakrztusił się szlochem. Stał samotnie – zupełnie osierocony i pusty – przed
Czarnym Panem. Voldemort powrócił i tym razem, to on umrze.
- Za minutę – powiedział Voldemort z roztargnieniem, a jego oczy
nadal świdrowały Harry’ego. – Najpierw skończę to, co zacząłem dziesięć lat
temu. Przywitaj się ode mnie z rodzicami, Potter. Sectumsempra!
Wspomnienie rodziców zadziałało jak nic innego. Samo słowo
sprawiło, że w umyśle najpierw rozbłysnął Severus, a natychmiast potem obrazy
jego rodziców. Po raz pierwszy, dzięki zdjęciom, które Snape zebrał od reszty
kadry Hogwartu, widział rodziców i wiedział, że Dursleyowie kłamali. Jego
rodzice byli odważnymi, kochającymi i silnymi czarodziejami, którzy kochali go
bardziej niż swoje życia. Nie był dziwadłem. Był skarbem – najcenniejszym na
świecie. Nawet teraz Snape upewniał go, że dobro Harry’ego – jego zdrowie i
szczęście – są ważniejsze niż cokolwiek innego.
Harry pomyślał o Snape’ie, o tym, jak wyglądał, gdy mył twarz
Harry’ego czy dawał mu miotłę. Pomyślał o zdjęciach Minervy, na których James i
Lily tulili małego Harry’ego. Snape dał je w ramkę na szafce nocnej Harry’ego
(i choć później twierdził, że zrobił to skrzat domowy, Harry widział, jak to
robił) i przypomnienie o miłości jego rodziców było pierwszą rzeczą, na jaką
Harry patrzył każdego ranka i ostatnią, jaką widział w nocy.
Obrazy te urosły i wymazały czerwone oczy postaci przed nim.
Miłość, nie tylko ta, która była widoczna w tym, jak jego rodzice przytulali do
siebie niemowlę, ale również ta miłość, którą pokazywał profesor, gdy
odnajdywał dla niego zdjęcia, by wypełnić pustkę ciepłym, bezpiecznym uczuciem.
Myśl o rodzicach – wszystkich trzech – złamała uścisk Voldemorta i
różdżka chłopca wpadła w jego rękę z kabury na jego nadgarstku.
- PROTEGO! – krzyknął
Harry.
Jego tarcza rozbłysła sekundę przed tym, jak podleciało do niego
przekleństwo Voldemorta. Potężna tarcza wygięła mroczne zaklęcie, które
uderzyło nieszkodliwie w łóżko.
- Skąd… skąd się tego nauczyłeś? – sapnął Quirrell. – Nigdy ci tego
nie pokazałem!
- Ty nie żyjesz, Volauvent – warknął Harry, przykucając w obronny
sposób.
- VOLDEMORT! – zawył Czarny Pan z wściekłością. – Jestem Lord
Voldemort! Będziesz się jeszcze przede mną kulił!
- Jesteś tylko głupim duchem – odparł Harry. – Zbyt głupim, by
wiedzieć, że nie żyjesz!
Oszalały nagle odkrytą odwagą chłopaka, Voldemort rozkazał:
- Schwytaj go! Zabiorę go do Komnaty i w wolnym czasie z
przyjemnością wyrwę język wraz z kilkom innymi częściami ciała.
- Jak sobie życzysz, Panie – odpowiedział Quirrell posłusznie i
sięgnął w stronę Harry’ego.
Harry starał się powstrzymać go zaklęciem Furnunculus, które pokazał mu Draco, ale Quirrell bez trudu
zablokował zaklęcie i chwycił nadgarstek Harry’ego. Sekundę później wrzasnął z
bólu i puścił Harry’ego jak oparzony.
- Panie! To pali, pali! Kiedy go dotknąłem! – zaprotestował
Quirrell, ściskając dłoń pokrytą pęcherzami.
- To wina jego przeklętej matki. Dobrze więc – będziemy musieli
zabić go tu i teraz – powiedział Voldemort lekceważąco. – Rzuć Avadę na każdego z nich.
Harry gapił się na swój nadgarstek. Nie palił tak, jak Quirrella,
ale kiedy mężczyzna dotknął go, zabolało – jakby coś wyciągnęło z niego całą
życiową siłę. Instynkt kazał mu uciec od Quirrella jak najdalej, ale umysł już
przetworzył to, że Quirrell został ranny. Chwilowy dotyk jego skóry spowodował
silne oparzenia na dłoni mężczyzny.
Harry nigdy potem nie był pewny, czy naprawdę podjął decyzję, by
działać, czy w chwili, gdy myśl przyszła mu do głosy, zadziałał pod jej
wpływem, ale w tej niezmierzonej chwili między rozkazem Voldemorta, by go zabić
a tym, jak Quirrell podniósł różdżkę, w jego głowie pojawiło się pytanie:
„Jeśli mój dotyk zadziałał tak na dłoń Quirrella, to co może zrobić jego twarzy?” I nie myśląc dłużej, rzucił się
do przodu i chwycił głowę Quirrella – jedną ręką trzymając twarz profesora, a
drugą umieszczając mocno między krwistoczerwonymi oczami Voldemorta.
Powstały wrzask wstrząsnął Hermioną, uwalniając ją z paraliżu i
ruszyła do przodu, zdeterminowana, by pomóc przyjacielowi. Harry wisiał na
drugim czarodzieju, niczym zawzięta śmierć, głowę miał opuszczoną, a ramiona
zgarbione, by bronić własną twarz przed młócącymi dłońmi mężczyzny.
Quirrell chwycił go, krzyknął ponownie i puścił, po czym znów spróbował
zrzucić Harry’ego bez dotykania go. W międzyczasie Voldemort wykrzykiwał
rozkazy i wył z bólu, podczas gdy palce Harry’ego wwiercały się w jego
oczodoły, by przytrzymać się bijącego, szarpiącego się mężczyzny.
Quirrell opadł na jedno kolano, powalony wagą Harry’ego, a jego
skóra już czerniała i rozpadał się w miejscach, gdzie dotknął go Harry. W ten
sposób ofiarował się Hermionie jako nieodparty cel. Jej ojciec upewnił się, że
jego mała dziewczynka wie, jak się bronić i – z techniką, z jakiej dumny byłby
David Beckham – podeszła i kopnęła Quirrella wprost między nogi.
Nawet ci opętani przez Czarnego Pana zapewne znali ścieżki bólu
niemożliwego do zignorowania. Pisk Quirrella osiągnął wysokość zwykle
zarezerwowaną dla banshee* i upuścił różdżkę, chwytając się za krocze i upadając
na bok.
Ruch wyrwał go z uścisku Harry’ego, który zamarł na chwilę,
wciągając oddech, by uspokoić wirujący wokół niego świat. Hermiona spojrzała na
niego i poczuła, że jej oddech zamiera. Harry wyglądał na wyczerpanego – ta
ohydna kreatura w jakiś sposób opróżniała jego duszę – jednak bez cienie
wątpliwości wiedziała, że Harry zamierzał ponownie doczepić się mężczyzny, by
spróbować ponownie pokonać Voldemorta.
- Ron! – krzyknęła, patrząc przez ramię. – Zrób coś! Musimy pomóc
Harry’emu!
Ron zdołał podnieść się chwiejnie na nogi, opierając się na
szczątkach jednego z krzeseł, rozbitych przez ciało Pomfrey. Jego oczy,
gorączkowo poszukując jakiejś broni, wylądowały na skamieniałej dyni i z
machnięciem różdżki – którą w jakiś sposób zdołał utrzymać w ręce – wylewitował
ją. Nie był pewny, co z nią zrobić, ale przypomniał sobie to, jak Harry użył
piki przeciwko trollowi i pomyślał, że mają podobne pomysły.
- Harry! – krzyknął.
Harry spojrzał w górę i dostrzegł unoszące się w powietrzu wielkie
warzywo i od razu pomyślał o ostatnim treningu zespołu, kiedy tłuczek niemal
ściął mu głowę.
- Poślij ją do mnie! – wykrzyknął.
Nawet przy łagodnym wstrząśnieniu mózgu, ciało Rona zachowało swoją
wiedzę o ruchach w Quidditchu. Chwycił jedną z nóg krzesła i, używając jej jak
pałki, trzasnął w dynio-tłuczek, posyłając go w kierunku Harry’ego.
Hermiona jakoś zgadując, o czym myślą, szybko rzuciła zaklęcie
przylepca, przyklejając wciąż jęczącego Quirrella płasko na plecach do podłogi.
- Cuchnąca mała szlama. – Warknął Voldemort, patrząc na nią z
wściekłością. – Oczyszczę świat z takich obrzydliwości jak ty!
- Nie dzisiaj – odparła w momencie, gdy Harry użył swojej różdżki,
by najpierw uchwycić napierający kamień, po czym anulować zaklęcie lewitujące.
Quirrell, którego głowa była siłą rzeczy zwrócona ku Harry’emu,
podczas gdy Voldemort warczał na Hermionę, dostrzegł jego ruch i spojrzał w
górę.
- PANIE! – Jego pisk przerażenia został gwałtownie ucięty przez
głośny, mokry hałas, który nastąpił po tym, jak grawitacja potwierdziła swoje
panowanie nad ogromną skałą.
Trójka dzieci patrzyła na widok przed nimi. W każdym przypadku,
ciało profesora kończyło się teraz na szyi. Tam, gdzie była jego głowa (i głowa
Voldemorta) była teraz skamieniała dynia, podczas gdy spod niej sączyła się rozprzestrzeniająca
się, czerwona kałuża.
- To był najgorszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem – powiedział
Ron słabo, a jego zielona twarz ładnie kontrastowała się z czerwienią jego
włosów.
Hermiona przełknęła konwulsyjnie.
- Kiedyś widziałam w telewizji show, gdzie jakiś facet uderzał
młotkiem w arbuza. T-to był taki sam odgłos.
Oblicze Harry’ego było kompletnie ponure, bez śladów obrzydzenia.
- Mimo wszystko, chyba nie było tak trudno go zabić.
A potem wydarzyły się na raz dwie rzeczy.
Drzwi ambulatorium otworzyły się i wydawało się, że do wnętrza
wdarła się niemal cała kadra Hogwartu z wyciągniętymi różdżkami. Dyrektor – co
zaskakujące – biegł na czele, ale Snape był zaraz za nim, razem z McGonagall i
uzbrojonym w kuszę Hagridem. Drobny Flitwick – tym razem bez swojego firmowego
uśmiechu – leciał nad resztą, a jego
różdżka świeciła na wpół rzuconym Protego.
Dokładnie wtedy, gdy dzieci odwróciły się, by spojrzeć na ten
niesamowity widok, nad martwymi zwłokami Quirrella uniosła się straszna czerwona
mgiełka.
- Potter! – Wrzasnął
straszliwy, nadprzyrodzony głos, a widmowa chmura uformowała się w wężowate
oblicze Voldemorta. – Wrócę, Potter – a
wtedy ty i twoim przyjaciele dowiecie się, co to ból.
Harry rzucił pierwszą lepszą rzeczą, która mu wpadła w rękę, w
ektoplazmatyczną masę. Okazał się być to basen, który uprzejmie podsumował jego
opinię.
- **********! – odkrzyknął.
- Tomie Riddle! – ryknął Dumbledore głosem przerażającym w swojej
mocy. – PRECZ!
Wydział rzucił w widmo zmieniające się jak w kalejdoskopie kolorowe
czary, ale większość przeszła przez nie bez większego efektu.
Oblicze Voldemorta wykrzywiła nienawiść i furia, jednak uciekł,
poruszając się między dziećmi i wykładowcami, aż do najbliższego okna. Ścigał
go złoty grot z różdżki Dumbledore’a, ale cień wydawał się wyparować.
Nastąpiła chwila zupełnej ciszy, po czym:
- Eee… więc… już go nie ma? – zapytał niepewnie Ron.
Dumbledore i Flitwick wymamrotali zaklęcia, ale w tej kwestii oboje
wymienili spojrzenia, po czym westchnęli i przytaknęli.
- Tak. Odszedł. Na razie – powiedział dyrektor zmęczonym głosem.
Snape, jedną ręką trzymając się za lewe przedramię, poruszył się w
stronę dzieci.
- Wszystko w porządku? – zapytał, patrząc na Herry’ego.
Harry uniósł wzrok na profesora. Przez dłuższą chwilę, jego
zmrożony wyraz twarzy nie zmienił się, po czym jego rysy powoli wygładziły się
w pełnym ulgi uśmiechu.
- Profesorze. Przyszedł pan – powiedział cicho.
A potem zemdlał.
Zajęło trochę czasu zanim uporządkowali cały chaos. Z św. Mungo
musieli się przenieść kominkiem uzdrowiciele, gdy znaleziono wciąż nieprzytomną
Poppy, a z Ministerstwa wezwano aurorów, gdy ostatecznie dostrzeżono zwłoki
Quirrella.
Ron, cierpiąc z powodu wstrząsu mózgu, został owinięty w łóżku, tak
samo jak Hermiona pomimo jej protestów, że wyszła z tego bez szwanku. Snape nie
pozwolił nikomu oprócz siebie i szefa szpitalnego zespołu pediatrycznego
dotknąć Harry’ego, po czym nalegał, by pozostać przy chłopcu, nawet po tym, jak
uzdrowiciel zapewnił go, że nie było to nic więcej niż lekki przypadek
magicznego wyczerpania, w połączeniu z ciężkim szokiem emocjonalnym.
Ostatecznie uzdrowiciel zmusił także Snape’a do wzięcia łyku eliksiru
bezsennego snu, urażony komentując dyrektorowi, że nigdy wcześniej nie spotkał
tak niemożliwego rodzica.
Wreszcie dyrektor zarządził, że w tych okolicznościach, nie będą
nic omawiać aż do jutra. Wystarczyło, że wiedzieli, że Voldemort – po raz
kolejny – został rozgromiony i natychmiastowe zagrożenie minęło. Jego magiczna
potęga i wypływ polityczny, zarówno w Hogwarcie i w Wizengamocie, przebiły
wszelką opozycję i wkrótce pozostawiono ambulatorium w spokoju, a uzdrowiciele
z św. Mungo czuwali nad drzemiącymi pacjentami.
CDN…
~~~
*Jakby ktoś nie wiedział, banshee to istota, której lament
przewiduje śmierć w rodzinie, a ujrzenie takiej istoty zapowiada śmierć osoby,
która ją ujrzała. Istnieje nawet taki serial Banshee, który być może kiedyś
obejrzę (chyba na starość, gdy już będę miała więcej wolnego czasu) oraz motyw
ten pojawił się w serialu Teen Wolf.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Obiecałam wam, że rozdział będzie szybciej, ale nie wyszło, gdyż okazał się dłuższy i trudniejszy niż się spodziewałam. Ale rozdział 30 jest o połowę krótszy, więc spodziewajcie się go, mam nadzieję, za jakiś tydzień ;)
Jak sądzicie, czy takie rozwiązanie tajemnicy Quirrella jest lepsze niż w oryginale, czy bardziej podobał wam się pomysł z zagadkami i lustrem Ain Eingarp?
PS W tekście występuje imię Quirrella - Kwiryniusz, jednak na samym początku nie tłumaczyłam go i pisałam przez "Q". Jakbyście gdzieś dostrzegli napisane przez właśnie "Q" to dajcie mi znać w komentarzu. Zdawało mi się, że było tam trzy razy, ale mogę się mylić :)