Podczas
gdy Harry wszedł w ostatnie tygodnie swojego pierwszego roku, Snape zdecydował
się zorganizować bardzo potrzebne odwiedziny. Chciał uniknąć opuszczania
Hogwartu pod koniec semestru, kiedy nie tylko Harry, ale wszyscy uczniowie będą
w podekscytowanym stanie, a jego praca Opiekuna Domu i nauczyciela eliksirów
osiągnie szczyt. To oznaczało, że lepiej pójść wcześniej, niż później, a
szczerze mówiąc, nie miał ani powodu, ani ochoty tego odkładać. Wysłał sowę
Harry’ego z listem i nie był zaskoczony, gdy otrzymał zwięzłe zaproszenie w
odpowiedzi.
-
No, no, Severus… co za zaskoczenie – wycedził Lucjusz Malfoy, gdy nauczyciel
przeszedł przez fiuu i w wyznaczonym czasie stanął w gabinecie Lucjusza. – Co
sprowadza cię do mojej skromnej siedziby?
Snape
przewrócił oczami na fałszywą skromność Lucjusza. Dwór Malfoyów nie był
bardziej skromny niż jego właściciel.
-
Zakładałem, że zechcesz ze mną porozmawiać.
Lucjusz
zmarszczył brwi.
-
O czym?
-
O zniszczeniu twojego małego planu, by przetestować Pottera.
Oczy
Lucjusza jeszcze mocniej się zwęziły.
-
Jakiego testu?
Snape
westchnął i usiadł, nie czekając na zaproszenie.
-
Pamiętnik, Lucjuszu. Musimy grać w te nużące gierki? Prosisz, żebym uwierzył,
że Mroczny artefakt po prostu pojawił się w szkole w tym samym czasie, gdy
musiałeś porozmawiać z Dumbledorem?
Lucjusz
uśmiechnął się ironicznie.
-
Och, mój drogi! Mroczny artefakt w Hogwarcie? Nie słyszałem nic o tym. Czy
jakiś biedny, mały Gryfon został mocno ranny? Może sam drogi Harry?
-
Nie, nie usłyszałbyś o tym, ani cała reszta ludzi też. Nie ma powodu, by
rozprzestrzeniać panikę teraz, gdy artefakt został zupełnie zniszczony.
Tym
razem Lucjusz nie potrafił zamaskować zaskoczenia.
-
Potter zniszczył Dz… Mroczny artefakt, o którym wspominałeś? – próbował ukryć
swoje potknięcie.
-
Na litość Merlina, Lucjuszu, musisz zrozumieć, że nie jesteś tak inteligentny,
jak lubisz udawać – warknął Snape. – Naprawdę wyobrażałeś sobie, że nie
zorientuję się, że dziennik, który należał do Czarnego Pana, kiedy ten był
chłopcem, musiał przyjść od kogoś z Jego wewnętrznego kręgu? Albo że zapomnę,
jak się chwaliłeś, że twój dwór posiada jedną z największych kolekcji Mrocznych
artefaktów w Europie?
-
Nie, żebym cokolwiek przyznawał – odparł ostrożnie Lucjusz, myśląc szybko, –
ale co dokładnie stało się z tym przedmiotem?
-
Został zniszczony, wraz z Nagini i zwierzakiem Salazara Slytherina, który
został wybudzony z hibernacji.
Ostre
ogłoszenie zniszczyło jakąkolwiek nadzieję, że Malfoy zamaskuje swoje uczucia.
Popatrzył na Snape’a, zszokowany.
-
Nagini nie żyje?
Snape
pociągnął w dół swój wysoki kołnierz, ukazując leczące się znaczki od kłów.
-
Przyszła po mnie. Harry zaprotestował.
Lucjusz
przełknął ślinę. Głośno.
-
Ona… ty… i chłopak uratował cię?
-
Tak. A potem ruszył do Komnaty Tajemnic Slytherina, gdzie Dziennik i bazyliszek
zostali zniszczeni. Nawiasem mówiąc, wszystko przed kolacją.
Lucjusz
nawilżył wargi. Może mimo wszystko to,
że bachor Pottera pokonał Czarnego Pana nie było takim szczęśliwym trafem.
Podszedł i wlał nieco ognistej whiskey do szklanki.
Snape
pochylił się.
-
I Lucjuszu, żeby było jasne, nie doceniam twoich małych gierek.
Malfoy
zdołał parsknąć.
-
Od kiedy obchodzi mnie to, czy coś doceniasz? – Ale szybkość, z jaką przełknął
whiskey przeczyła jego aroganckiemu tonowi.
Snape
zignorował kpinę.
-
Co więcej, stajesz się niechlujny. Żeby zostawić Dziennik, żeby ktokolwiek go
wziął?
Lucjusz
wzruszył ramionami.
-
Nie mój problem. Upewniłem się, że Draco wie dość dużo, żeby nie dotykać
niczego podejrzanego.
-
Nie wszyscy twoi sprzymierzeńcy byli tak ostrożni w wychowywaniu ich potomstwa
– powiedział jedwabiście Snape, odchylając się na krześle. – Myślę, że
Parkinsonowie mogą chcieć wiedzieć, jak Pansy weszła w posiadanie Dziennika,
który niemal wyssał z niej magię i duszę.
Lucjusz
niemal upuścił karafkę.
-
Córka Parkinsonów go znalazła? Ale położyłem go… - urwał nagle.
-
Mówiłem z nią, Lucjuszu. Wiem, gdzie go położyłeś, ale byłeś niechlujny. Nie
upewniłeś się, kto będzie twoją ofiarą, a jedna z moich uczennic zapłaciła cenę
za twoje niedbalstwo.
Głowa
Malfoya szarpnęła się dumnie.
-
Myślisz, że mnie to obchodzi? Parkinson może być, można powiedzieć, kolegą – ale raczej nie jest potężnym
czarodziejem. Nie boję się jego gniewu. Powiedz mu to, jeśli chcesz.
Snape
przyjrzał się jego złączonym w wieżyczkę palcom.
-
Czystokrwiści zawsze tak interesują się rodowodem. Jak myślisz, kim jest babka
Pansy od strony matki?
Lucjusz
wzruszył ramionami, całkowicie obojętny.
-
Jakaś czystokrwista… upewniłem się, zanim rozważyłem ją jako żonę dla Draco. Thistlethwaite,
prawda?
-
Tak. I wnuczka Anny Lucii Emilii
Borgii.
Czekał.
Nastąpiła
wyraźna pauza, po czym:
-
Jedna z TYCH Borgiów? – zapytał słabo Lucjusz.
-
Tak… jak rozumiem, są blisko z rodziną z Włoch i również bliżej spokrewnieni z
de Medicis. – Snape posłał mu kpiące spojrzenie. – Oczywiście, wiedziałeś o tym
o wiele lepiej niż ja.
Lucjusz
zdołał odzyskać swoją zuchwałość.
-
Więc? Wiem, że lepiej nie padać ofiarą trucizny.
Snape
wyglądał nieco figlarnie.
-
Dlaczego wyobrażasz sobie, że ty byłbyś celem, Lucjuszu? Z pewnością
Borginsowie, biorąc pod uwagę fakt, że niemal zabiłeś córkę ich rodziny,
podczas jej nauki w Hogwarcie, ich logicznym wyborem byłby…
-
Draco! – Teraz Lucjusz był autentycznie przerażony. Dla niego jedno to wykrycie
eliksiru poza osłonami dworu – co innego dla Draco bycie bezpiecznym bez
doświadczenia ojca i ochronnych zaklęć dworu.
Snape
obserwował to z satysfakcją. Malfoy był typowym czystokrwistym rodzicem. Był
surowy, odległy, powściągliwy i mógł spoliczkować i dać lanie, jeśli wierzył,
że jego syn nie żył według jego wysokich standardów. Miał też wybuchowy
temperament i najwyraźniej jego syn nauczył się go bać. Ale mimo tego
wszystkiego, kochał Draco i nie tylko z powodu przedłużenia rodzinnej linii.
Snape
przypomniał sobie dumę Lucjusza, gdy narodził się Draco – mężczyzna był tak
bliski soczystego, szerokiego uśmiechu, jak jego aroganckie cechy mu na to
pozwalały, kiedy pierwszy raz trzymał niemowlaka, a Snape był całkiem świadom,
że mimo wszystkich swoich wad, jako rodzica, Lucjusz ubóstwiał chłopca.
Oczywiście, przylgnął do kodeksu czystokrwistego, który nalegał, że
jakiekolwiek okazanie emocji – nawet rodzicielskiej miłości – było niegodne,
więc miał tendencję demonstrować swoją miłość przez dobra materialne, surowe
komentarze i używanie kapcia, by pokazać niezadowolenie, zamiast Crucio, którego preferował jego własny
ojciec.
Snape
wiedział, że tyłek Draco, po karach, był naznaczony i szczypał, ale był daleki
od płaczącego, drżącego wraku, którym był Lucjusz po tym, jak zajął się nim
jego ojciec. Poza tym, klapsy, które dawał Lucjusz Draco nie były tak straszne,
ani tak częste, jak lanie, które Harry otrzymywał z rąk swoich mugolskich
krewnych, choć wciąż były na tyle okropne, by Draco czuł strach na myśl o
rozgniewaniu ojca.
Snape
pogardliwie pociągnął nosem. Najwyraźniej mężczyzna nigdy nie słyszał o pozytywnym motywowaniu!
Pomimo
swoich licznych wad, Lucjusz kochał syna, a to była jego największa słabość. W
związku z tym, Snape uderzył prosto w czułe miejsce.
-
Słyszałeś, że Borginsowie utrzymują, że wynaleźli co najmniej dziewięć
niewykrywalnych, potwornych eliksirów, które są odporne na działanie bezoaru? Oczywiście,
ci cali Włosi są dość przebiegli. Nie byłbym zaskoczony, że rzeczywista ilość
tych eliksirów była nawet większa.
Jak
przewidywał, Lucjusz szybko skapitulował.
-
W porządku, do cholery! Wyraziłeś swoją opinię. Czego chcesz za milczenie?
Zamiast
odpowiedzieć na pytanie, Snape zadał kolejne. To była niebezpieczna część.
Jeśli nie dostanie odpowiedzi takiej, jakiej szukał, będzie musiał
zobliviatować Malfoya albo go zabić. Wciąż nie był pewny, co byłoby lepszą
opcją na dłuższą metę.
-
Wiesz, co to horkruksy?
Lucjusz
zamrugał.
-
Co takiego?
-
Opowiedz mi o swoich długoterminowych planach, Lucjuszu. Kiedy dołączyłeś do
Czarnego Pana i zostałeś członkiem Jego wewnętrznego kręgu, czy przypuszczałeś,
że któregoś dnia odziedziczysz tron po Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
Że możesz zostać następcą Czarnego Pana albo będziesz w stanie przygotować tą
pozycję dla Draco?
Lucjusz
zastanowił się, ale ostatecznie nie widział powodu, by nie odpowiadać na
pytanie.
-
Tak. Dlaczego nie? Kto inny miałby utrzymać taką pozycję? Szalona Bella?
Carrowowie, którzy praktycznie dzielą między sobą jeden mózg?
-
Czarny Pan jest nieśmiertelny – powiedział mu brutalnie Snape. – Używał
horkruksów, by upewnić się, że nie może zostać zabity w normalnym tego słowa
znaczeniu. Nigdy nie umrze, więc nie będzie potrzebował dziedzica. Ani ty, ani
twoja rodzina nie będziecie rządzić światem, ale będziecie niewolnikami
Czarnego Pana na wieczność. Dumny Róg Malfoyów – kpił, – wiecznie płaszczący
się przed niechcianym synem mugola.
Lucjusz
był zbyt zdezorientowany, by zaatakować Snape’a za bluźnierstwo. Jeśli Mistrz
Eliksirów wiedział, o czym mówił – a Snape miał paskudny zwyczaj miewać rację –
to wspieranie Czarnego Pana nie było drogą do władzy, której tak długo
poszukiwał. Raczej to doprowadzi do szybkiej śmierci, jeśli Potter uśmierci
Voldemorta, a następnie zaatakuje jego zwolenników, albo tego ociągającego się,
a jeśli nieśmiertelny Voldemort uśmierci Pottera, to będzie traktował Crucio i Avadą wszystkich dookoła niego przez następne milenium lub dłużej.
Wcześniejsza służba Malfoya wykazała, że lojalność była koncepcja Voldemortowi
obca, a dzięki niemożliwie wysokim standardom Czarnego Pana i całkowitej
nietolerancji na porażkę, jego zwolennicy czuli jego gniew znaczenie częściej i
boleśniej niż ktokolwiek inny.
Jeśli
Voldemort był naprawdę nieśmiertelny – albo próbował być – to mogło wyjaśnić,
dlaczego zawsze mamrotał o tym, że Potter jest Wybrańcem. Nic dziwnego, że
Voldemort bał się go, nawet jako niemowlaka, bardziej niż aurorów i
Ministerstwa. Żeby wygrać z niepokonanym wrogiem potrzebował proroctwa,
nieprawdopodobny bohater ze specjalnymi mocami… kompletny pakiet, jako
określenie mitów i historyjek. A Harry Potter z pewnością pasował do tego
rachunku, co wzmacniało siłę stwierdzenia Snape’a.
I
jeśli te twierdzenia były prawdą… Nagle Lucjusz zaczął czuć się przytłoczony
sentymentem do obecnego systemu. Ministrowie byli stale głupi i posłuszni, a on
nie przewidywał żadnych trudności w pozostawieniu mocy za tronem. I jednego
dnia, jeśli on – albo Draco – zmęczy się tą rolą, co go powstrzymywało, by
zostać samemu Ministrem? A nie marionetkowym Ministrem pod władzą
niezniszczalnego Czarnego Pana, ale samodzielnym, Mrocznym i potężnym Ministrem
działającym na własną rękę. To zdecydowanie miało większy urok niż granie
pachołka – nawet pierwszego pachołka – do rozchwianego półboga.
Malfoy
przełknął ciężko.
-
A jeśli zdecyduję się z nim zerwać? Gwarantujesz bezpieczeństwo moje i mojej
rodziny?
Snape
posłał mu długie, kalkulujące spojrzenie.
-
Nie daję ci gwarancji, szczególnie w odniesieniu do twojego własnego życia, ale
obiecuję, że zrobię wszystko, co mogę, by ochronić twojego syna i utrzymać go z
daleka od uchwytu Czarnego Pana.
Lucjusz
był daleki od satysfakcji, ale wiedział, że to najlepsze, co mógł dostać.
-
Dobra. Wchodzę w to. – Nieświadomie potarł lewe przedramię i zadrżał ze
strachu. Kara Czarnego Pana dla zdrajców była legendarna. Jeśli Voldemort
ponownie urośnie w siłę, podpisał właśnie swój wyrok śmierci i prawdopodobnie
zapewnił sobie likwidację całego Rodu.
-
Doskonale – powiedział chłodno Snape, nie pozwalając sobie ukazać radości. – A
teraz, za cenę mojego milczenia…
-
CO? – wybuchnął Lucjusz. – Czy nie przysięgłem ci wierności, ryzykując
wszystko, co mam w życiu? A teraz chcesz więcej?
-
Zachowaj swoją historyjkę dla kogoś, kto da się im przekonać. – Ton Snape’a był
znudzony. – Oboje wiemy, że podjąłeś decyzję na podstawie własnego interesu.
Nie oczekuj, że będę pod wrażeniem twoich wysiłków w naprawieniu bałaganu,
który narobiłeś. Rzuciłeś się na najsilniejszą stronę i masz szczęście, że cię
przyjmiemy.
Lucjusz
zamrugał. Nigdy dotąd nie miał kogoś, kto byłby więcej niż niewolniczo
wdzięczny za łaskawą pomoc. Knot praktycznie zmoczył się, kiedy Malfoy zgodził
się poprzeć go jako Ministra. A teraz ten póółkrwisty facet o haczykowatym
nosie mówił mu, że on ma szczęście?
Niejasno, ofensywny ton Snape’a sprawił, że
poczuł się lepiej. Mistrz Eliksirów widocznie zachowywał się, jakby jego strona
z pewnością wygra, a już – w pewnym sensie – pokonali Voldemorta… Może on i
jego rodzina przeżyją nieuchronny konflikt.
-
W porządku – powiedział spokojniejszym tonem, – czego chcesz?
-
W zamian za to, że nie ujawnię źródła pojawienia się Pamiętnika rodzinie
Parkinson – odpowiedział Snape, – dasz mi swojego skrzata domowego, Zgredka.
Lucjusz
wewnętrznie zinwentaryzował zawartość jego krypt i zastanawiał się, jak wiele
mógł stracić bez wspominania o tym Narcyzie, a skromne żądanie Snape’a o
skrzata domowego i to tego konkretnego, sprawiło, że jego szczęka po raz drugi
tego dnia opadła.
-
Zgredka? – powtórzył oszołomiony. – Dlaczego, do licha, o niego prosisz?
-
Chcę go – nadeszła mało pomocna odpowiedź.
-
Ale dlaczego? – zapytał Lucjusz tępo.
-
Potrzebuję skrzata domowego. Ty jednego masz.
-
Mam kilka – zaszydził automatycznie Lucjusz. – Ale dlaczego chcesz jednego z
moich? Dlaczego nie kupisz sobie swojego własnego? Zgredek jako jedyny wie, jak
dobrze zrobić moje koktajle i zawsze robi nam zapasy. Nigdy nie znajdę moich
letnich szat bez… - Dostrzegł piorunujące spojrzenie Snape’a i zgodził się
zrzędliwie. – Och, w porządku.
-
Teraz.
-
Dobra – nadąsał się Lucjusz. – Zgredek!
Mały
skrzat domowy pojawił się z trzaskiem w pokoju i natychmiast skulił z daleka od
swojego pana.
-
Mistrz wzywał Zgredka?
Lucjusz
spiorunował go wzrokiem.
-
Właśnie oddałem cię profesorowi Snape’owi. Od tego momentu należysz do niego.
Oczy
Zgredka rozszerzyły się jeszcze mocniej.
-
N-należę teraz do pana Mistrza Eliksirów? – westchnął z niedowierzaniem.
-
Tak – warknął z rozdrażnieniem Lucjusz.
-
Idź do moich kwater w Hogwarcie i czekaj tam na mnie – rozkazał szybko Snape.
Nie chciał, żeby obłąkany skrzat wypaplał coś niedyskretnego.
-
Och, dobrze, panie Mistrzu Eliksirów! Zgredek już idzie! Zgredek jest…
-
IDŹ! – Ryk Snape’a zabrzmiał ponad paplaniną skrzata i z piskiem, Zgredek
zniknął.
Lucjusz
uniósł brew.
-
Wydaje mi się, że będziesz w stanie
nieźle poradzić sobie ze skrzatem domowym, Severusie – powiedział z mieszaniną
zaskoczenia i aprobaty. – Przez te wszystkie lata źle cię oceniłem.
-
Mmm. Niektórzy ludzie są bardziej spostrzegawczy niż inni – zauważył dosadnie
Snape. – A niektórzy są lepiej dostosowani do realizowania planów niż tworzenia
ich. Wkrótce będę w kontakcie z twoim pierwszym zadaniem.
-
Zadaniem? – wypluł Lucjusz. – Jestem
teraz twoim chłopcem na posyłki?
Snape
przewrócił oczami.
-
Po prostu uważaj się za szczęśliwca, bo już dłużej nie musisz nosić śmiesznego
stroju albo całować splamionej szaty szaleńca. – Na prawdziwie uwłaczający
wyraz twarzy Lucjusza, zmiękł. – Mogę obiecać, że to zadanie cię ucieszy.
Możesz uciec się do swojego… dobrego smaku – zaoferował, rzucając Lucjuszowi
znaczące spojrzenie.
-
Och? – Lucjusz zaczął odzyskiwać animusz. Nawet bez powrotu Voldemorta, zdawało
się, że będzie miał okazję torturować kilka osób. Wszystko wyglądało bardziej
obiecująco. – Więc w porządku – zgodził się udobruchany.
Snape
parsknął do siebie, kierując się w stronę fiuu. Nawyk Czarnego Pana do rzucania
Crucio na podwładnych dla podłego
posłuszeństwa nagle stało się dużo bardziej sensowne.
Wrócił
do Hogwartu i sprawdził Pansy w ambulatorium. Dziewczynka spała, ale pani
Pomfrey była pewna, że wyzdrowieje. Byli tam oboje rodzice i – jak Snape się
spodziewał – byli wścieli.
-
Kto jest za to odpowiedzialny? – krzyknął z furią pan Parkinson. – Sprawię, by
marzył o tym, żeby nigdy się nie narodził!
-
Chcę imię, profesorze Snape. – Pani Parkinson była cichsza, ale nie mniej
straszna.
Snape
rzucił wokół nich zaklęcie prywatności.
-
Obawiam się, że obrażenia Pansy były spowodowane przez kogoś, kogo znacie… i
komu służycie.
Krzyki
Parkinsona urwały się z sapnięciem przerażenia. Mógł nie być zbyt bystry, ale
nie był aż tak głupi.
-
C-chodzi ci o Sam Wiesz Kogo? O-on powrócił? I zranił naszą córeczkę?
Snape
wyglądał na pełnego współczucia.
-
Potrzebował siły życiowej i czyjegoś magicznego rdzenia. Pansy była tym kimś –
wyjaśnił, ostrożnie pomijając wielkie szczegóły historii.
-
Ale jesteśmy czystej krwi! – niemal
zawył Parkinson. – Nie powinien atakować nas!
Popieramy go!
Wyraz
twarzy Snape’a był pewnego rodzaju łagodnym zaskoczeniem.
-
Nigdy nie byłeś obecny przy tym, jak Czarny Pan uznał za stosowne „udzielić
nagany” jakiemuś swojemu zwolennikowi? – zapytał, wiedząc doskonale, że
mężczyzna widział wiele takich przykładów.
Snape
zwalczył śmiech na widok niedorzecznego przerażenia na twarzy Parkinsona.
Dobrze, że Voldemort traktował swoich śmierciożerców z tak przypadkową
brutalnością. Gdyby zarezerwował tortury dla mugolaków i mugoli, Parkinson
nigdy by nie uwierzył w jego twierdzenia.
Twarz
pani Parkinson skręciła się z wściekłości.
-
Mówiłam ci, że on jest niestabilnym szaleńcem! – syknęła do męża. – Nikt nigdy
nie wiedział, skąd się wziął! Jaki czystokrwisty w taki sposób ukrywałby
swojego potomka?
-
Ale powiedział, że jest Dziedzicem Slytherina – zaprotestował nędznie
Parkinson. Jego świat zawalił mu się na głowę i kiepsko radził sobie z tym
stresem. Wolał krzyczeć i rzucać klątwy na rzeczy, aż nie znikną. – Wszyscy
myśleli, że jest Blackiem przez sposób, w jaki Bella się przed nim płaszczyła…
-
Nawet Blackowie nie uprawiają takiego kazirodztwa! – splunęła zjadliwie pani
Parkinson. – A jeśli Blackowie byli potomkami Salazara Slytherina, nie sądzisz,
że chwaliliby się tym przez ostatnie dziesięć wieków?
-
Och, nie wiecie? – Ton Snape’a był całkiem niewinny. – Czarny Pan jest
dzieckiem mugola i ostatniej z Gauntów. Meropa użyła eliksiru miłosnego, by
złapać w sidła swojego męża i to ona była spokrewniona ze Slytherinem.
-
Eliksir miłosny! – Twarz pani Parkinson zamarła z pogardy. – Jaka kobieta używa
eliksiru miłosnego?
-
Prawdopodobnie była szalona – zaproponował pomocnie Snape.
-
To jest twój wybawca? – Pani Parkinson odwróciła się do swojego męża. –
Półkrwi? Wytwór szalonej wiedźmy, zbyt słabej, by złapać męża w pułapkę bez
mrocznych sztuczek? Ktoś, kto poświęca dzieci swoich własnych lojalnych
wyznawców?
-
J-ja… - Parkinson popatrzył bezradnie na wynędzniałą, białą twarz swojej
własnej córki. – Nie wiem.
-
Poprosimy moją rodzinę o pomoc – powiedziała mu pani Parkinson tonem, który nie
pozwalał na kłótnię. – Nie będę służyć temu… - wyrzuciła z siebie włoskie
przekleństwa.
Przez
kilka chwil Snape słuchał z podziwem, po czym powiedział łagodnie:
-
Sądzę więc, że będziecie zainteresowani sprzymierzyć się z grupą poświęcającą
się ostatecznemu pokonaniu Czarnego Pana?
-
Nie z tymi cholernymi idiotami z Zakonu! – Parkinson momentalnie zdołał dojść
do siebie. – Są tylko bandą pieprzonych Gryfonów!
Snape
spiorunował go wzrokiem.
-
Czy ja wyglądam na Gryfona?
Pani
Parkinson uniosła brew w stronę męża, uciszając go.
-
Proszę wybaczyć, profesorze. Teraz rozumiemy, dlaczego zaakceptował pan opiekę
nad bach… chłopakiem Pottera. Żałuję, że tak wolno zrozumieliśmy pana
strategię. Oczywiście, może pan liczyć na nasze poparcie, a także rodziny mojej
matki. – Pochyliła dumnie głowę.
-
Żaden z Mistrzów Eliksirów nie jest nieświadomy umiejętności pani rodziny –
odpowiedział uprzejmie Snape. – Miło mi powitać takich sojuszników.
-
Moja rodzina też jest potężna –
zauważył nieco zazdrośnie Parkinson.
Jego
żona przewróciła oczami.
-
Tak, oczywiście odnosiłem się do bogactw obu
waszych rodzin – schlebił Snape.
-
Niech pan nas wezwie, kiedy będzie pan potrzebował – doradziła pani Parkinson,
po czym odwróciła się do swojej córki.
Snape
wymienił z Parkinsonem skinięcia na pożegnanie, po czym opuścił ambulatorium.
Zdołał powstrzymać się przed pocieraniem rąk z radości, ale w duchu był
zadowolony. Jego plany działały wspaniale!
Skierował
się do swoich kwater, mając zamiar uczcić sukces ognistą whiskey, jednak
zatrzymał się w progu obróconego w ruinę salonu.
-
Cześć, tato! – Harry pomachał do niego.
-
Cześć, profesorze! – zawołała Hermiona Granger, a jej powitanie powtórzyli Ron
Weasley, Draco Malfoy i Neville Longbottom.
Skrzat
domowy dopadł do jego kolan i przytulił jego nogi z pasją.
-
Oooooch, pan Mistrz Eliksirów jest w domu! Co Zgredek może przynieść dla
wspaniałego pana Mistrza Eliksirów? Czy pan Mistrz Eliksirów chce herbaty?
Wykorzystując
ogromne moce wewnętrznej dyscypliny, Snape zdołał zignorować natrętnego
skrzata.
-
Co tu się dzieje? – zapytał Harry’ego.
-
Uczymy Zgredka grać w Eksplodującego Durnia – wyjaśnił niewinnie Harry. –
Próbowaliśmy grać w Szachy Czarodziejów, ale nie podobało mu się to, jak
kawałki na niego krzyczały.
-
Tak! Wszystkie je zniszczyliśmy za to, że były niegrzeczne! – zarechotał Ron,
wskazując na rumowisko stworzone z niedawno kosztownych szachów Snape’a, zanim
złapał kolejną garść chipsów z jednej z wielu misek z przekąskami,
zaśmiecających pokój.
-
Próbowałem użyć Reparo, ale nie
zadziałało dobrze – wyznał przepraszająco Neville, zerkając na trzy poszarpane
poduszki teraz oparte o pozostałości szachów.
-
Jak to możliwe, że Zgredek jest teraz pana, profesorze? – zapytał z ciekawością
Draco. – Był mojej rodziny od, jakby, zawsze!
-
Wie pan, profesorze, zniewolenie skrzatów domowych to straszna tradycja –
powiedziała sentencjonalnie Hermiona. – Mugole zrezygnowali z niewolnictwa
wieki temu.
Draco
wydał z siebie niegrzeczny odgłos, dziewczyna odwróciła się do niego ze złością
i nie minęła sekunda a już głośno się sprzeczali. Harry, Neville i Ron starali
się pomóc i poziom decybeli wzrósł.
-
Kawę cappuccino? Lemoniadę? Sok dyniowy? – Zgredek wciąż starał się zamówić
napój od swojego nowego pana.
-
WYSTARCZY! – ryknął Snape i natychmiast zapadła cisza. – Panno Granger, nie
będę w tym momencie angażować się z panią w debatę nad etyką własności skrzata
domowego, ale powinna pani wiedzieć, że przed zajęciem stanowiska lepiej zrobić
konkretne badania. Natura więzi między czarodziejem a skrzatem domowym jest
znacznie inna niż ta w mugolskim niewolnictwie. – Hermiona opadła, wyglądając
na zamyśloną.
-
Panie Malfoy, pana ojciec był mi winien dług, który spłacił tym skrzatem
domowym. Sugeruję, by pan nie pytał w przyszłości o prywatne sprawy pana ojca i
żeby pan uważał, żeby nie wymknęły się panu takie niechlujne przemówienia po powrocie
do domu. – Draco zbladł i skinął głową.
-
Panie Longbottom, proszę uprzejmie nie ćwiczyć swoich zaklęć na moich rzeczach.
Ma pan przyjść do mnie po kolacji, by godzinę ćwiczyć Reparo pod moją ścisłą kontrolą. – Neville rozpromienił się. W
końcu ktoś zamierzał dać jemu
specjalne traktowanie.
-
Panie Weasley, ponieważ wyraźnie przez kilka godzin zajadał się pan niezdrowymi
przysmakami, chcę zobaczyć, jak zjada pan podwójną porcję warzyw albo owoców przy
każdym posiłku przez następny tydzień. – Twarz Rona wykrzywiła się, jakby miał
zaprotestować. – Oczywiście, jeśli uważa pan, że pana apetyt nie podoła temu
zadaniu, zawsze może pan obejść się bez deseru przez ten sam okres czasu. – Ron
szybko zamknął usta i energicznie potrząsnął głową.
-
A co do pana, panie Potter, zostanie pan tutaj, po wyjściu reszty. – Ostre
spojrzenie w kierunku reszty dzieci nie pozostawiło żadnych wątpliwości, że
oczekiwał, że wyjdą teraz.
Przy
drzwiach szybko nastało poruszenie i wkrótce Harry, Snape i Zgredek zostali
sami w zabałaganionym pokoju.
-
Posprzątaj tu – warknął do skrzata, a Zgredek radośnie zaczął świstać dookoła,
czyszcząc i naprawiając pokój.
-
Jesteś zły? – zapytał ostrożnie Harry, zerkając na tatę.
Snape
posłał mu Spojrzenie.
-
Za wrócenie do domu i dostrzeżenie, że mój salon jest w ruinie? Dlaczego
miałbym być zły?
-
Chcieliśmy tylko upewnić się, że Zgredek poczuje się tu jak w domu –
zaprotestował Harry. – Draco powiedział, że powinniśmy zamknąć go w komórce,
póki nie będziemy go potrzebować, ale… - urwał, odwracając wzrok.
Snape
prychnął ze złością.
-
Co za niedorzeczny pomysł – burknął, siadając na kanapie obok Harry’ego i
automatycznie otoczył barki chłopca ramieniem.
Harry
przytulił się bliżej ojca. Nie znosił przypominać sobie o czasach z Dursleyami.
-
Nigdy nie zamkniemy go w komórce, prawda, tato? – powiedział zaciekle.
-
Chyba nie. Zgredek!
-
Tak, panie Mistrzu Eliksirów? – zapytał Zgredek, pojawiając się przed nimi. –
Czy chce pan herbaty? Kawy? Soku dyniowego?
-
Zgredku, jesteś teraz ze mną związany, prawda?
-
Och, tak, panie Mistrzu Eliksirów! Zgredek jest teraz pana skrzatem domowym.
Zgredek już nie należy do pana Malfoya.
-
Dobrze. A teraz ja daję cię Harry’emu. Należysz teraz do niego.
Dźwięk
dławienia się Harry’ego był niemal zagłuszony przez wrzask zachwytu Zgredka.
-
Należę teraz do pana Harry’ego Pottera? – Rzucił się w stronę kolan Snape’a. –
Dziękuję, dziękuję, dziękuję, panie Mistrzu Eliksirów!
-
Tato! Nie wiem, czy chcę skrzata – Harry pociągnął gorączkowo za rękaw opiekuna
i w końcu zdołał sprawić, żeby był słyszany. – Eee, nie żeby Zgredek nie był
super i w ogóle. I gdybym chciał skrzata domowego, jestem pewny, że byłby nim
Zgredek, ale nie chcę…
-
Więc to dobrze, że nie skonsultowałem tego z tobą – powiedział mu surowo Snape.
– Skrzat domowy jest teraz związany z tobą. Będzie cię chronił…
-
Och, TAK! – zgodził się z zachwytem Zgredek. – Zgredek dobrze, bardzo dobrze
się zajmie panem Harrym Potterem!
-
…i będziemy mogli kontrolować jego ekscesy. – Na widok zakłopotanego wyrazu
twarzy Harry’ego, Snape zmiękł. – Kiedy dorośniesz, będziesz mógł go uwolnić,
Harry, ale skrzat raczej nie jest niezadowolony ze swojej obecnej sytuacji.
Nawet
Harry musiał przyznać, że mały skrzat, który tańczył dookoła mieszkania w
napadzie radości, nie był ani trochę nieszczęśliwy.
-
No, dobra… - zgodził się niechętnie. – Ale naprawdę nie wiem, co robić ze
skrzatem, tato.
-
Rozkaż mu słuchać mnie tak samo, jak ciebie i upewnię się, że będzie trzymał
się z dala od psot – powiedział mu Snape. – Może pomagać szkolnym skrzatom,
ponieważ przez większość czasu nie będziemy potrzebowali jego usług.
-
Okej. – Harry zrobił, co mu kazano i Snape znowu musiał słuchać zapewnień
skrzata o swojej lojalności, radości i posłuszeństwa.
-
Tak, dobra. – Zdołał w końcu uciszyć
małe stworzenie bez konieczności uciekania się do klątw. – Idź pomówić z
hogwardzkimi skrzatami i jestem pewny, że coś dla siebie obmyślisz.
-
Dobrze, panie Mistrzu Eliksirów! Dowidzenia, panie Harry Potter! – Zgredek
zniknął, a Harry oparł się o swojego ojca.
-
Fiu! Strasznie mnie zmęczył, tato!
-
Tak, ale jest wyraźnie tobie oddany, a to znaczy, że może być dobrym… - Snape
złapał się. Niemal powiedział „obrońcą”, ale nie chciał, by chłopak zorientował
się, że, przez polowanie na horkruksy, niebezpieczeństwo, z którym się mierzą
może dramatycznie wzrosnąć. Jeśli Voldemort zrozumie, co starają się zrobić,
uderzy już teraz – tak mocno i brutalnie, jak tylko może. Snape miał na calu
zapewnienie, że Harry jest tak dobrze chroniony, jak to możliwe, a skrzat
domowy mógł być dzikim obrońcą, kiedy się go pobudzi. -… dobrym skrzatem
domowym.
-
Hermiona mnie znienawidzi – westchnął Harry.
-
Jeśli będzie robiła trudności, powiedz Zgredkowi, że ona nie chce, żebyś już
dłużej był jego właścicielem – zasugerował sucho Snape. – Podejrzewam, że
absolutnie wyraźnie wyrazi swoje niezadowolenie z powodu jej wtrącania się.
Harry
parsknął.
-
Tak, mogę się o to założyć. – Urwał. – Hej, zapomniałem zapytać. Miło spędziłeś
dzień, tato?
Snape
odchylił się na sofie, pyszniąc się w myślach tym wszystkim, co zrobił.
-
Tak, Harry. Raczej tak.
CDN…
och scena w której Severus uciera nosa Lucjuszowi kapitalna a rozmowa z Parkinsonami tak ślizgońska i ten zwariowany skrzat którego bardzo lubię super i kara Rona rodziła jak zawsze kapitalny i super się czyta a raczej połyka na raz czekam na kolejny i nie mogę się doczekać finału choć to będzie smutne pożegnać się z tym opowiadaniem. Życzę weny i czasu na pisanie powodzenia pozdrawiam Gosia
OdpowiedzUsuńPs. jest jakaś kontynuacja tego opowiadania ja znam tylko coś o tytule pierwsze aresztowanie Harry'ego czy jakoś tak też tej autorki.
Hej! Od dłuższego czasu śledzę ten tekst i bardzo mi się podoba że tak wytrwale tłumaczysz. Literówki się zdarzają ale nie jest ich wiele i dobrze się to czyta. Chciałabym zaproponować drobną poprawkę co do odmiany nazwiska Borgia. Jeżeli jak podejrzewam chodzi o TYCH Borgiów to powinno być raczej Borgiowie a nie Borginsowie ;)
OdpowiedzUsuńPowodzenia i weny do tłumaczenia
dec
Hahaha!! No, fakt, Sev, dzień to miałeś raczej dobry! ;D
OdpowiedzUsuńTa rozmowa z Lucjuszem była genialna! XD Zresztą ta z Parkinsonami też, zaiste ślizgońsko poprowadzona XD
Wgl, jak wyobrażam sobie ten rozgardiasz, jaki musiał zastać Sev w swoim salonie, to czuję ulgę, że u mnie nie ma nikogo, kto potrafiłby coś takiego wyprodukować... Uff~
WENY, CZASU i CHĘCI!! i zaliczonych wszystkich zajęć!! :D
~Daga ^.^'
Super nowy rozdzial�� te rozmowy Severusa są świetne i taaakie ślizgońskie:p i Zgredek, będzie najszczęśliwszy z skrzatów☺ świetny rozdział i życzę czasu na tłumaczenia i weny;)Magda
OdpowiedzUsuńNajbardziej ze wszystkiego podobały mi się jak zwykle sceny, w których jest tylko Harry z Severusem. Uwielbiam ich podglądać :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch jak wspaniale plany Severusa powoli się realizują, a z Zgredka to bardzo entuzjastyczny skrzat...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia