Harry
dowiedział się o spotkaniu Zakonu w pośredni sposób, kiedy Severus wysłał go do
Hagrida, by wziął od niego nieco środka odstraszającego ślimaki na eliksir
przeciwko szkodnikom, o który prosiła go profesor Sprout, ponieważ jakiegoś
rodzaju insekty czy robaki zjadały jej cenne Południowe Zegary Słoneczne.
Zegary Słoneczne były magicznymi kwiatami, które na środku między płatkami
miały pewnego rodzaju zegar i jeśli nie miało się zegarka, mogły pomóc
czarodziejowi zobaczyć czas na podstawie słońca. Harry na polecenie zmienił się
we Freedoma i odkrył, że Hedwiga również kieruje się w stronę chatki Hagrida,
niosąc dla niego list.
Dzień dobry, Hedwigo! – zaskrzeczał radośnie
Freedom, zrównując się z sową śnieżną skrzydło w skrzydło.
A jest to piękny dzień, Freedom!
Gdzie się wybrałeś o takiej godzinie? Zapolować na pyszne puchate króliki?
Chciałbym. Nie, Severus
wysłał mnie do Hagrida po składnik do eliksiru, odpowiedział Freedom. I widzę, że ty masz dla niego list. Od
kogo?
Hedwiga
kłapnęła dziobem w łagodnej naganie. Wiesz,
że nie wolno mi dyskutować o zawartości i adresacie listów, które dostarczam,
Freedom! Całkowita poufność, pamiętasz?
Och, prawda. To było głupie z
mojej strony,
powiedział jastrząb.
Nie głupie, po prostu jesteś
zapominalski,
powiedziała życzliwie Hedwiga.
Dwa
ptaki poszybowały w dół na przód chatki, a Freedom stał się Harrym i zapukał w
drzwi, podczas gdy Hedwiga podleciała do otwartego tylnego okna z listem
przyczepionym do swojej nogi.
-
Sekunda! – zawołał Hagrid.
Harry
czekał cierpliwie, aż Hagrid otworzy drzwi i go wpuści do środka.
-
Cześć, Hagridzie!
-
Witaj, Harry! Nie widziałem cię tu od jakiegoś czasu. Chciałbyś nieco herbatki
i bułeczki? Twixie przyniosła mi świeżą partię. – W dużej dłoni trzymał otwarty
list, na poziomie jego spojrzenia.
Harry
nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć na podpis.
SS, a obok inicjałów widniał
feniks wyłaniający się z płomieni.
Harry
rozpoznał ten herb – był to symbol Zakonu Feniksa. A SS było niczym innym tylko
Severusem Snapem. Jego ciekawość osiągnęła poziom szczytowy i okropnie chciał
zapytać gajowego, co jest w liście, ale wiedział, że to niegrzecznie czytać
czyjeś wiadomości.
-
Um, dzięki, Hagridzie, z chęcią, ale Severus chce, żebym przyniósł mu nieco
środka odstraszającego ślimaki do eliksiru przeciw szkodnikom, który musi
uwarzyć dla profesor Sprout. Masz przypadkiem nieco?
-
Właściwie to mam. Jest w szopce za moim domem. Vince tam jest, opiekuje się
ranną klaczą testrala, więc mogę go zapytać, żeby ci go przyniósł.
-
W porządku, sam mogę zajść, nie ma potrzeby przerywać mu tego, co robi –
powiedział szybko Harry. – Po tym zerknął na list. – Od kogo to, Hagridzie?
Jakiegoś krewnego?
-
Nie, nie mam żadnego, poza moim przyrodnim bratem o imieniu Graup, a on nie
wie, jak pisać, bo widzisz jako olbrzym nie nauczył się wiele w tej dziedzinie.
Moja mama zostawiła mnie, jak miałem trzy lata, umarła wśród swoich, a mój tata
zmarł, kiedy miałem dwanaście. Nie, to list od profesora Snape’a.
-
Dlaczego do ciebie napisał, zamiast zwyczajnie tu przyjść?
-
Ponieważ to ściśle tajne sprawy Zakonu, Harry – powiedział spokojnie Hagrid. –
Wiem, że w wakacje dowiedziałeś się o Zakonie, więc mogę ci zaufać, że nic nie
powiesz i jeśli nie masz nic przeciwko, powiedz Severusowi, że będę na
dzisiejszym spotkaniu, ale mogę się spóźnić, bo mam kilka rzeczy do skończenia
z Vincem, w porządku?
-
Pewnie, Hagridzie. Nie ma problemu – zgodził się Harry, a jego umysł buzował od
otrzymanych informacji. Dzisiaj będzie
spotkanie Zakonu. Założę się, że na Grimmauld Place. Ciekawe, czy mogę przekonać
Seva, żeby mnie zabrał. Wtedy będę mógł w końcu porozmawiać z Syriuszem, przed
albo po spotkaniu, ponieważ wiem, że nie wpuszczę mnie ze sobą do pokoju.
Zmarszczył brwi, bo rozdrażniło go to, że inni członkowie Zakonu mają tendencję
do traktowania go jak dziecko w potrzebie chronienia go. Był niemal pełnoletni
i spodziewano się po nim, że zabije Voldemorta, a jednak nikt nie pozwoli mi
siedzieć na spotkaniu. To było raczej śmieszne. Albo był zbyt młody, by przejąć
odpowiedzialność za siebie albo nie był, a jeśli nie był, powinni przynajmniej
informować go na bieżąco o tym, co się dzieje.
-
Uch, lepiej pójdę po ten środek odstraszający dla Severusa. Ale wrócę na
herbatkę po zajęciach.
-
A jak idzie nauczanie, Harry? Dzieciaki zachowują się lepiej?
-
W większości tak. W tym tygodniu nie dałem żadnego szlabanu ani nie odjąłem
punktów – powiedział mu Harry.
-
To dobrze. Wygląda na to, że będziesz dobrym nauczycielem, jeśli to chcesz
robić.
Harry
uśmiechnął się.
-
Dzięki, Hagridzie. – Wstał. – Do zobaczenia wkrótce! – Przebiegł na tył chatki,
gdzie była mała szopa. Obok szopy była drewniana zagroda, gdzie Harry zobaczył,
jak Crabbe zajmuje się czarną klaczą testrala, łagodnie myjąc i owijając jej
przednią zranioną nogę miękkim bandażem.
Z
boku stał Jace Witherspoon, cicho obserwując Crabbe’a.
Harry
zamrugał, bo wiedział, że tylko niektórzy ludzie widzieli testrale, mianowicie
ci, którzy widzieli czyjąś śmierć. Ponieważ Crabbe jednym się opiekował, musiał
założyć, że Crabbe widział śmierć, tak samo jak Witherspoon. Zatrzymał się przy
zagrodzie, gdzie dostrzegł go Jace i pomachał mu nieśmiało.
-
Cześć, profesorze Potter.
Harry
zachichotał.
-
Hej, Jace. Nie musisz nazywać mnie profesorem poza klasą. Kiedy nie nauczam,
też jestem uczniem.
Jace
wzruszył ramionami.
-
Chyba się do tego przyzwyczaiłem. Widzisz klacz, prof… znaczy, Harry?
Harry
skinął głową.
-
Tak. Moi rodzice umarli, gdy byłem dzieckiem.
-
Mój dziadek umarł w zeszłym roku – powiedział cicho Jace. – Byłem przy nim, gdy
odszedł. To dlatego widzę testrale. Właściwie, uważam, że są świetne, nawet
jeśli niektórzy ludzie myślą, że przynoszą pecha.
-
Ach, to nie prawda, Jace. Już ci mówiłem, że to tylko zabobon – powiedział
Crabbe, spoglądając na swoją pracę. – Hagrid powiedział mi, że testrale są
bardzo magiczne i nie tak niebezpieczne, chyba że je się zirytuje. Ale to się
dotyczy większości stworzeń. Nawet pies ugryzie, jeśli się go kopnie albo
rozdrażni. – Zawiązał bandaż i wstał, klepiąc testrala po szyi. – No, Hella,
zrobione. Widzisz, nie było tak źle, prawda?
Nakarmił
klacz kawałkiem surowego mięsa z sakiewki przy pasie.
Testral
skłonił głowę i z gracją wziął mięso.
-
Cześć, Potter. Co cię tu sprowadza? Piłeś herbatę z Hagridem? – zapytał miło
Crabbe.
-
Tak jakby. Potrzebuję nieco środka odstraszającego ślimaki z szopy dla
profesora Snape’a. Potrzebuje go do eliksiru.
-
Ach. Czekaj sekundę, przyniosę ci.
Crabbe
otworzył zagrodę i wyszedł, a zaraz za nim Jace.
-
Och, mogę znaleźć sam… - zaczął Harry.
-
Nie, w porządku. Szopa jest trochę zniszczona i ciężko jest w niej coś znaleźć,
jeśli się nie jest przyzwyczajonym – powiedział Crabbe, po czym skierował się
do drewnianego budynku i wszedł do środka.
Harry
pozostał na zewnątrz, czekając z Witherspoonem, który zerkał na niego nieco
nerwowo.
-
Odpręż się, Witherspoon. Nie gryzę.
-
Wiem – zarumienił się. – Ja tylko… trochę przypominasz mi profesora, jak
wszystko obserwujesz. Ale to nic.
Harry
uśmiechnął się ironicznie. Wyglądało na to, że podłapał od Severusa więcej, niż
sądził.
-
Więc, uch, nie boisz się profesora Snape’a?
Jace
wzruszył ramionami.
-
Tylko trochę. Kiedy jest zły albo kogoś karci. Ale czasami na mnie uważa i
wtedy czuję się… bezpieczny. Nawet Malfoy nie wchodzi mu w drogę.
-
Wiem, co masz na myśli – powiedział Harry. Severus zawsze sprawiał, że też czuł
się bezpieczny. Przyjrzał się małemu chłopcu, który w jakiś sposób przypominał
mu samego siebie i zapytał cicho: – Malfoy się ciebie czepia, prawda?
Witherspoon
spuścił wzrok na ziemię, a jego uszy poróżowiały.
-
Tak… zanim zacząłem przychodzić tu z Vincem. Uważa, że jestem… bezużyteczny.
Harry
miał już powiedzieć coś niegrzecznego o Malfoyu, gdy wrócił Crabbe, który
usłyszał ostatnie zdanie Jace’a.
-
Malfoy gówno wie. Tylko myśli, że wie dużo. – Podszedł do Harry’ego i podał mu
pojemnik ze środkiem odstraszającym ślimaki. – Masz, Potter.
-
Dzięki. Masz na pieńku z Malfoyem?
Crabbe
skinął głową.
-
Tak. I to się pewnie nie zmieni, chyba że poważnie zmieni nastawienie.
Zachowywał się tak, od kiedy… uch… zrzucił cię z żerdzi, gdy byłeś jastrzębiem.
Nie miał w tym celu, to było złe. Ale nawet kara profesora Snape’a tak naprawdę
nie pomogła, ponieważ w rzeczywistości nie było mu przykro z powodu tego, co
zrobił, tylko że został złapany. – Crabbe potrząsnął głową. – Nie rozumiem
krzywdzenia zwierząt, wiesz? Albo młodzików takich, jak Witherspoon. Jestem
najstarszy z czwórki i przyzwyczaiłem się do opiekowania rodzeństwem, nim
poszedłem do szkoły i wciąż się nimi opiekuję, gdy wracam do domu. Nie jestem rozpieszczonym
bachorem jak Draco.
-
Już to zauważyłem. Ale w takim razie dlaczego się z nim zadawałeś?
-
Ponieważ mój tata uważał, że dobrze będzie spędzać czas z bogatymi, poza tym
tata Draco jest w Ministerstwie grubą rybą i załatwił mu pracę, jako Specjalista
od Broni.
Harry
uniósł brew.
-
Specjalista od Broni? Kto to?
-
Mój tata jest magikowalem – wykuwa miecze, zbroje, kusze i tego typu rzeczy –
powiedział z dumą Crabbe. – To rodzinna tradycja. Mój dziadek też nim był i
jego ojciec, i ojciec jego ojca, i tak dalej… jesteśmy czystej krwi, ale nie
tak… wysoko postawieni, jak Malfoyowie czy kiedyś Blackowie, którzy byli na
najwyższych pozycjach w Ministerstwie – zaszydził Ślizgon. – Chyba że ktoś
taki, jak stary Lucjusz nas zasponsoruje. A wtedy nie pozwala zapomnieć, że
ktoś mu wisi przysługę. – Crabbe splunął na ziemię. – Ale mój tata potrzebował
pracy, bo miał naszą czwórkę do utrzymania i mamę, która zachorowała na ciężką
postać czarodziejskiej ospy i musieliśmy zapłacić za jej leczenie, więc… pocałował
Lucjusza w tyłek i tak się stało, że zostałem Wysokim i Możnym przyjacielem
Draco. A przynajmniej byłem – westchnął. – Ale ostatnio miałem dość jego
fanaberii, szyderstw w moim kierunku i traktowania mnie tak, jakbym był tylko
parobkiem. Był czas, gdy magikowale nie kłaniali się nikomu. W przeszłości,
kiedy kowale byli szanowani. Ale teraz… nieuczciwi, pieprzący ludzie jak stary
Lucjusz nadają ton w rządzie, a reszta tańczy, jak on zagra. Ale ja nie. Nie
pójdę po posadę w Ministerstwie, jak mój tata. Zamiast tego chcę być medykiem
magicznych zwierząt. Nigdy nie dogadywałem się z ludźmi, jestem tylko
przeciętnym kowalem – mój brat Danny jest lepszy niż ja, a ma dziesięć lat.
Malfoy sądzi, że cholernie stuknięty, ale to tylko dlatego, że uważa, że
zwierzęta niewiele się liczą. Nie wiem, kto jest głupszy – on czy ptak dodo. To
pewnie jeden pieron.
Harry
odkrył, że szczerzy się do drugiego chłopaka. Nigdy wcześniej nie wymienił z
drugim czarodziejem aż tylu słów i w rzeczywistości był zaskoczony, że Crabbe
utrzymał konwersację, ponieważ nigdy nie mówił aż tyle z towarzyszem Draco. Ale
może to była wina Draco, a nie Crabbe’a, rozmyślał. Może Malfoy nie chciał, by
Crabbe myślał samodzielnie albo miał swoją opinię, poza jego własną. To by
pasowało do tego, co wiedział o Malfoyu.
-
Nie mogę się z tobą kłócić. Malfoy zawsze był palantem. Może powinieneś mu dać
nauczkę, Crabbe, jak powinno się traktować ludzi.
-
Może tak zrobię. Chciałbyś mi pomóc, Potter?
-
Mógłbym… ale teraz jestem nieco zajęty profesorem Snapem i moimi zajęciami –
powiedział Harry.
-
Mamy czas – powiedział na luzie Crabbe.
-
Więc po SUMach – zdecydował szybko Harry. – Zrobimy mu niezły żart. I nazywaj
mnie Harry.
-
Dobra, a ty mnie Vince.
-
Ja też chcę – powiedział nagle Jace.
Odwrócili
się, żeby na niego spojrzeć.
-
Dzieciaku, jesteś szalony. Malfoy cię zmiażdży – zaczął Crabbe.
Ale
Witherspoon potrzasnął głową.
-
Nie, jeśli pomyśli, że jestem przynętą.
Vince
zachichotał i poklepał szczupłego chłopca po ramieniu.
-
Masz jaja, dzieciaku. W porządku, porozmawiamy o tym później.
Harry
spojrzał na zegarek.
-
Merlinie! Muszę biec, albo Snape mnie obedrze ze skóry. Powinienem był wrócić
dziesięć minut temu. – Wepchnął puszkę środka odstraszającego do kieszeni, po
czym przemienił się we Freedoma.
Zawisł
nad dwójką Ślizgonów, po czym wystrzelił w stronę zamku z szybkością
błyskawicy, modląc się, by Severus nie zdarł z niego skóry za spóźnienie. Crabbe nie jest taj zły, jak sądziłem.
Witherspoon też nie. Będzie zabawnie, jeśli choć raz odegramy się na Malfoyu. To
jest jeśli Sev da mi żyć.
Właściwie
to nie bał się tak Severusa, od kiedy stał się chowańcem mężczyzny. Dowiedział
się, że kontrola Severusa nad temperamentem nie pozwoli mu prawdziwie
skrzywdzić ucznia, a tym bardziej praktykanta i podopiecznego. Ale to nie
oznaczało, że nie zawaha się wykorzystać swojego ostrego języka, a Harry
odkrył, że nieprzychylność Severusa kuła bardziej niż klaps.
Docierając
do laboratorium eliksirów, Harry zmienił się i wszedł do środka dość hałasując.
-
Sorki za spóźnienie, profesorze… straciłem poczucie czasu…
Severus
uniósł wzrok znad tego, co miażdżył z moździerzu.
-
Hagrid zaprosił pana na herbatkę i ciasteczka, panie Potter, czy po prostu się
pan obijał?
Harry
mógłby iść na łatwiznę i pozwolić Snape’owi zakładać, że Hagrid go zatrzymał,
ale wiedział, że lepiej nie kłamać mentorowi. Severus nie znosił uczniów,
którzy go okłamywali, by uniknąć odpowiedzialności za swoje błędy.
-
Nie do końca, proszę pana. Poszedłem po środek odstraszający i ostatecznie
zagadałem się z Crabbem i Witherspoonem.
Severus
uniósł brew, choć wewnętrznie był zadowolony, że Harry dogadywał się z wężami
poza klasą.
-
A jak Vincent radzi sobie na praktykach?
-
Bardzo dobrze, z tego, co widziałem. Leczył nogę testrala. Powiedział, że chce
być medykiem magicznych zwierząt.
-
Też mnie o tym informował, kiedy spotkaliśmy się na dyskusjach na temat
przyszłych karier.
-
Jednak założę się, że jego tata nie będzie zadowolony, biorąc pod uwagę to, że
jest śmierciożercą.
-
Najprawdopodobniej nie, ale Vincent nie musi koniecznie podążać śladami ojca.
Biorąc pod uwagę jego wybór, uważam, że wyrzeknie się mrocznej drogi –
powiedział Severus, a jego twarz była surowa i ponura. – To, czy dostanie ten
wybór zależy od zabicia tego szalonego nekromanty.
Harry
rozejrzał się, po czym przypomniał sobie, że laboratorium Severusa było
osłonione przed oczami i uszami, dokładnie jak jego kwatery.
-
Więc… może zostać zabity?
-
Och, tak. Może nazywać siebie panem śmierci, Harry, ale nie jest nieśmiertelny.
Spędził dwa życia na poszukiwaniu klucza do nieśmiertelności, ale nie znalazł
jej. Bardzo trudno będzie go zabić, ale można tego dokonać.
-
Jak?
-
To jest dyskusja na inny czas. Póki co profesor Sprout potrzebuje eliksiru.
Gdzie jest środek odstraszający ślimaki?
-
Tutaj, Severusie. – Podał pojemnik Mistrzowi Eliksirów. – Chciałbyś nieco
pomocy?
-
Tak, jeśli nie masz nic przeciwko. – Severus pokazał mu przepis. – Przynieś mi
pojemnik z muchami siatkoskrzydłymi i śledzionę żaby.
Harry
przywołał je, po czym przypomniał sobie część o wiadomości Hagrida.
-
Severusie, Hagrid kazał mi ci przekazać, że będzie na spotkaniu, ale
prawdopodobnie się spóźni, ponieważ ma coś do skończenia z Vincem.
Severus
spojrzał na niego nagle.
-
Rozumiem. Więc na niego poczekamy.
-
Macie spotkanie na Grimmauld Place, prawda? – zapytał Harry.
-
Tak.
Harry
zawahał się, po czym powiedział pospiesznie:
-
Kiedy pójdziesz, mogę pójść z tobą? Chciałbym… porozmawiać ponownie z Syriuszem
i jeśli spotkanie dotyczy mnie… znaczy moich snów… powinienem tam być.
Severus
spojrzał na niego przenikliwie, dostrzegając uparte zaciśnięcie szczęk chłopca
i błysk w szmaragdowych oczach.
-
Chcesz zobaczyć swojego… ojca chrzestnego i zasiąść na spotkaniu?
-
Tak, profesorze. Mam z Syriuszem o czymś do pomówienia. I jeśli mam zabić
Czarnego Pana, zasługuję na szansę, by dowiedzieć się, co się dzieje, żebym był
przygotowany. Nie jestem dzieckiem, Severusie, żeby mnie trzymać ciągle z dala
od mroku. Zasługuję na to, by wiedzieć wszystko to, co inni. Przezorny zawsze
ubezpieczony.
Spojrzał
prosto w oczy Severusa.
Po
dłuższej chwili jego mentor skinął głową.
-
Niech tam będzie. I masz rację, im więcej wiesz o wrogu, tym lepiej będziesz
przygotowany, gdy spotkasz go w walce. Będę cię chronił, jak tylko mogę, ale
nawet ja nie mogę być wszędzie, a on będzie cię szukał. Dobrze, możesz iść. Ale
ostrzegam, masz słuchać uważnie i mówić tylko, gdy cię poproszą. Będzie to,
według wszystkich intencji i celów, narada wojenna i jako najmniej
doświadczony, będzie najlepiej, jeśli będziesz pilnował języka.
-
Dam radę, Sev – zapewnił Harry, szczęśliwy, że jego mentor bierze go na serio.
-
Mam taką nadzieję. Jesteś dość dorosły, by ćwiczyć dyskrecję – powiedział mu
Severus. – A teraz się skup. Pancerze skarabeusza muszą być zmiażdżone na pył
wyglądający tak – pokazał Harry’emu niebieski proszek z moździerza. – Do niego
musisz dodać jedną ósmą łyżeczki soku z cytryny…
Harry
pozostał skupiony, gdy Severus pokazywał mu, jak warzyć eliksir przeciwko
szkodnikom, choć część jego umysłu podskakiwała i piszczała jak podekscytowany
przedszkolak: Pójdź na Grimmauld Place na
spotkanie! W końcu nie jestem traktowany jak małe dziecko albo bezbronny
niemowlak. Nie mogę się doczekać, aż ponownie zobaczę Syriusza. Mam tylko
nadzieję, że nie będzie szalał, gdy mu powiem, że Severus jest moim opiekunem.
Jeśli pozwoli mi wyjaśnić, jak to się stało… dlaczego tak się stało… wtedy może
zrozumie, dlaczego ufam Severusowi bardziej niż niemal każdej innej osobie.
Grimmauld Place 12:
Portret
pani Black zaczął wykrzykiwać epitety w chwili, gdy Snape i Harry postawili
stopę w korytarzu.
-
Nieczyści, łajdaccy półkrwi! Jak śmiecie plamić MÓJ dom swoją brudną
obecnością? Wynocha, mówię! Wyjdźcie i nigdy więcej nie rzucajcie cienia na
moje drzwi! Nie pozwolę, by tacy, jak wy szurali swoimi śmierdzącymi butami o
mój dywan, jedli moje jedzenie i pili moje wino. Myślicie, że kim jesteście,
kretyni? Nie jesteście tu mile widziani. Ja, Walburga Casseopia Black,
rozkazuję wam wyjść! No? Dlaczego dalej tu jesteście, imbecyle? Nie rozumiecie
języka angielskiego? WYNOCHA! Albo wezwę aurorów! Wszyscy i tak należycie do
Azkabanu, nigdy nie powinno się wam pozwolić rozmnażać, żałosne, godne
pożałowania…
Severus
wskazał w nią nagle różdżką.
Nadszedł
stłumiony protest pani Black i Harry zakrył usta, by powstrzymać się od
śmiechu.
Wąskie
usta portretu były pokryte klejącą maską z pajęczyny, efektywnie ją uciszając,
a jej dłonie związane były nad jej głową – kręciła się i rzucała, jak robak na
haczyku, ale nie mogła uwolnić się od więzów Snape’a.
-
Zamknij się, wiedźmo – powiedział jej surowo Severus. – Powiedz to komuś, kogo
to obchodzi. – Przeszedł obok teraz już cichego portretu, jego płaszcz
zafalował, a Harry podążył w ślad za nim. – Chodź, Potter. Twój psi chrzestny
musi tu gdzieś być. Miejmy nadzieję, że przynajmniej przygotował pomieszczenie,
jak go prosiłem i zapewnił jakieś przekąski, bo jeśli inni jeszcze nie jedli to
będą głodni.
Harry
i Severus byli po pełnej kolacji. Harry był szczęśliwy, że nie musiał już
dzisiaj oceniać zadań domowych. Zdołał wypracować efektywny system, żeby mógł
spędzać mniej czasu na ocenianiu a więcej na nauczaniu eliksirów. Przedstawił
uczniom zaklęcie „od nowa”, jak zasugerował Severus, ale potem poszedł o krok
dalej i poinformował ich, że każdy pergamin, który zostanie oddany z błędami
gramatycznymi, interpunkcyjnymi i będzie nieczytelny będzie miał ocenę w dół za
każdy dzień spóźnienia i nie tylko, bo nie będą ocenieni przez niego, tylko
przez innych pierwszaków i jakąkolwiek ocenę dają, wpisze ją do dziennika.
-
Macie dostęp do słowników, spisów synonimów oraz teksty o gramatyce i
interpunkcji w swoich pokojach wspólnych, wiem, bo sam ich używałem. Nauczcie
się ich używać, by pomóc sobie w pisaniu, ponieważ oddawanie mi takich zadań
wygląda tak, jakbyście byli tylko leniwi i niedbali, i dostaniecie taką ocenę,
na jaką sobie zapracowaliście.
Początkowo
rozległy się zwyczajowe protesty z powodu jego decyzji, ale ostatecznie
większość uczniów uznała, by użyć zapewnionych źródeł i oddawać zadania, które
były czytelne i gramatycznie poprawne. I przez większość czasu, upewniał się,
by oceniać każdego sprawiedliwie – ukrywał nazwiska zaklęciem anonimowości,
żeby nie wiedział, czyją pracę ocenia i musiał być uczciwy. Kiedy kończył,
czytał na nowo komentarze, a potem wystawiał ocenę albo zwracał pracę uczniowi
do zrobienia na nowo.
Severus
komplementował go za pomysłowość i samo to sprawiło, że Harry czuł się
świetnie. Pochwała od dorosłego, którego szanował była czymś rzadkim w jego
życiu i cenił każdy pojedynczy komplement, przechowując je, by któregoś dnia,
gdy będzie zirytowany mógł się nimi rozkoszować.
Przeszli
przez korytarz i schodami do salonu, gdzie znaleźli Syriusza rozciągniętego
przed kominkiem, leniwie obracającego różdżkę w dłoni. Podskoczył, gdy usłyszał
ich kroki i powitał Severusa grymasem, a Harry’ego uśmiechem.
-
Snape. Jesteś wcześnie.
-
Black. Przyszedłem wcześniej na prośbę twojego… chrześniaka – uśmiechnął się
pogardliwie Mistrz Eliksirów.
-
Hejka, Harry! – Syriusz niemalże wyszczerzył się do chrześniaka. – Jak tam
szkoła? Jak namówiłeś pana Pesymizm, żeby cię tu zabrał? Zagroziłeś, że umyjesz
mu włosy w czasie snu? – zachichotał na całe gardło z własnego dowcipu, nie
zauważając, że Harry się nie śmieje, a Severus unosi oczy w niebo.
-
Ktoś mógłby pomyśleć, Black, po tak długim czasie wymyślisz coś innego. Ale
nie, nigdy nie używałeś swojego mózgu do czegoś poza uwodzeniem kobiet i
robieniem żartów.
Syriusz
zarumienił się, usiadł i uniósł mordercze spojrzenia na Severusa.
-
Ja przynajmniej mogę zdobyć kobietę, Snape. Kiedy ostatni raz jakąś miałeś,
dwadzieścia lat temu, gdy Lily pocałowała cię ze współczucia?
Severus
zacisnął szczękę i w ułamku sekundy pohamował się, by nie sięgnąć po różdżkę.
Wiedział, że jeśli to zrobi, może skończyć się tak, że zabije drugiego
czarodzieja, a Black nie był wart pójścia do Azkabanu.
-
Hej! Syriuszu, przestań! – krzyknął Harry, zaskakując chrzestnego. – Nie
przyszliśmy tu walczyć.
-
My? – Syriusz spojrzał na Harry’ego podejrzliwie. – Od kiedy wiążesz się z tym
tłustym nietoperzem z lochów, Harry?
Oczy
Harry’ego błysnęły.
-
Syriuszu, przestań go obrażać. Już nie jest twoim wrogiem czy rywalem. Ryzykuje
życie dla Zakonu i mógłbyś przynajmniej okazać mu szacunek.
Usta
Syriusza otworzyły się.
-
Co to jest, jakiś żart? Nie jesteś prawdziwym Harrym, prawda? Jesteś kimś innym
pod wpływem eliksiru wielosokowego, prawda? Jesteście bliźniaki, prawda?
Ponieważ Harry Potter nigdy nie obroniłby przede mną Snape’a.
-
Mylisz się, Syriuszu – powiedział cicho Harry. – Napisałem ci w ostatnim
liście, że mam coś ważnego do przedyskutowania z tobą. O to właśnie chodzi. –
Spojrzał niepewnie na Severusa, który wciąż rzucał Blackowi zabójcze
spojrzenie. – Profesorze, zostawiłby nas pan, proszę, samych?
-
Niech pan rozmawia z kundlem, panie Potter. Życzę powodzenia – powiedział
Mistrz Eliksirów, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł do kuchni, zamykając
za sobą drzwi.
Syriusz
spojrzał na swojego chrześniaka, wstał i położył dłoń na jego czole.
-
Harry, wszystko w porządku?
-
Nic mi nie jest. Nie mam gorączki albo urojeń. Wiesz, co się ze mną stało po
pierwszej zmianie form. Złamałem oba skrzydła jako jastrząb i musiałem być
pielęgnowany do zdrowia. Wiesz, że byłem w tym czasie chowańcem Severusa. My…
stworzyliśmy więź, chyba tak to mogę nazwać. On… zwierzył mi się i podczas gdy
nie mogę ci dokładnie powiedzieć, o czym dyskutowaliśmy, dowiedziałem się dość,
by wiedzieć, kim jest gdy nie nosi maski. Trzyma swoje prawdziwe ja ukryte i
nie jest taki, jaki udaje. Syriuszu, był najlepszym przyjacielem mojej mamy.
-
Och, pewnie, że tak – zakpił Syriusz. – Był tak dobrym przyjacielem, że nazwał
ją szlamą przed połową szkoły.
Oczy
Harry’ego zwęziły się.
-
Po tym za to przeprosił. I oboje wiemy, że nigdy by tego nie powiedział,
gdybyście ty, mój tata i Glizdogon nie zaczęli z niego żartować. Nic wam nie
robił, a rzuciliście na niego klątwy, ponieważ się nudziliście i chcieliście
się zabawić, a on był waszym ulubionym celem.
Syriusz
zesztywniał – w ogóle nie podobał mu się ton Harry’ego, który był oskarżający i
zły.
-
On ci to powiedział?
-
Nie, powiedział Hagridowi, a Hagrid się z nim zgodził. Przypadkiem w
jastrzębiej formie podsłuchałem, jak rozmawiają. Więc nie kłopocz się
zaprzeczaniem, Syriuszu. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego? Dlaczego robiliście mu
takie rzeczy?
-
Był podłym Ślizgonem, dlatego. Daj spokój, Harry, jesteś Gryfonem, wiesz, jakie
są węże. Uwielbiają wbijać nóż w plecy, małe zdradzieckie żmije, wszyscy, znają
mroczne zaklęcia, a Snape zna ich więcej niż inni. Nie pozwól mu się wykiwać.
On nie jest niewinnym aniołkiem.
Harry
poczuł, że jego gniew zaczyna rosnąć. Wziął głęboki oddech.
-
Ty też nie, Syriuszu. Ani mój tata. Klątwa nie musi być klasyfikowana jako
mroczna, żeby ranić. Można równie mocno skrzywdzić słowami albo śmiechem. I wy
to robiliście.
-
To starożytna historia, jeśli o mnie chodzi. Dlaczego chcesz to znowu
przerabiać? – zapytał Syriusz z niezręcznością.
-
Ponieważ staram się zrozumieć, jak mój chrzestny i ojciec, rzekomo wielcy
obrońcy sprawiedliwości, mogli być w moim wieku tak durnymi bałwanami?
Napisałeś mi w liście, że miałeś piętnaście lat i byłeś głupi. Ale to nie jest
wymówka, Syriuszu, nie rozumiesz? To, co zrobiliście Severusowi było złe. Nie
czujesz się źle z tego powodu?
-
Z jakiego? Bo dałem tłustemu draniowi to, na co zasłużył? – zachichotał
Syriusz.
Oczy
Harry’ego rozbłysły.
-
To, na co zasłużył? Syriuszu, nikt na
to nie zasługuje! Ślizgon czy nie, nikt nie zasługuje na bycie dziennie
czarowanym i torturowanym z powodu jakiejś… chorej rozrywki!
-
To nie było tak! Odpowiedział klątwami wiele razy.
-
Ale to wy zaczęliście. I nigdy nie
odpuściliście. Nawet teraz.
-
Harry, dlaczego cię obchodzi to, co robiliśmy Smarkerusowi?
-
Ponieważ… traktowaliście go w taki sam sposób, jak mój kuzyn, Dudley, i jego
przyjaciele traktowali mnie. Wiesz, co Dudley i jego gang robili mi, gdy byłem
mały? Grali w zabawną grę. Nazywała się Polowania na Harry’ego. Polowali na
mnie jak na zwierzę w parku, szkole albo w domu. Musiałem biec i ukrywać się
niemal każdego dnia, ponieważ gdyby mnie złapali, spraliby mnie na kwaśne
jabłko. Byłem mały, chudy, byłem dziwacznym kuzynem, który nie zasługiwał na
to, żeby istnieć. Brzmi podobnie? Czasami zdołałem im uciec, ale przez większość
czasu nie zdołałem i kończyło się tak, że srogim laniem. A wiesz, co
powiedzieli na to wuj i ciotka – nic!
Tak jak cholerny Dumbledore. Pozwalali Dudleyowi mnie tłuc, ponieważ ich nie
obchodziłem – byłem niechcianym ciężarem, który zostali zmuszeni do przyjęcia.
Nie patrz tak na mnie. Chcesz wiedzieć, jak długo trwały ich gry? Aż nie
dostałem listu z Hogwartu. Od kiedy miałem pięć czy sześć lat, aż nie miałem
jedenastu. I mój kuzyn nigdy nie wpadł w kłopoty, ani razu, nawet wtedy, gdy
złamał mi okulary albo wywołał u mnie krwotok. Jak ty i Honcwoci nigdy nie
wpadł w kłopoty.
-
Och, poczekaj sekundę. Nigdy nie byliśmy tak źli. Smarkerus mógł skończyć ze
skrwawionym nosem…
-
Przestań go tak nazywać! – warknął Harry, rozsierdzony. – I skąd miałbyś
pamiętać, co mu robiliście? Wiem, że gdybym spytał Dudleya, czy pamięta, jak
wiele razy mnie popchnął albo uderzył i co się stało po tym, nie pamiętałby.
Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo oprawcy zwykle zapominają po chwili, że kogoś tak
bardzo skrzywdzili. Ale ofiara nigdy nie zapomina. Nigdy. Pamiętam wszystko. I
założę się, że Severus też. Więc nie próbuj zbywać tego śmiechem, do cholery, i
zachowywać się tak, jakby to nie było nic wielkiego, Syriuszu. Ponieważ, do
cholery, to było coś wielkiego!
-
Harry, uspokój się. Dlaczego jesteś tak zdenerwowany sprawą Smar-Snape’a?
-
Ponieważ jest moim przyjacielem, mentorem i zależy mi na nim. Dlaczego ty nie jesteś zdenerwowany, Syriuszu?
Powiem ci, dlaczego. Bo myślisz, że miałeś prawo go tak traktować – był podłym
wężem i na to zasługiwał. Prawda? Gówno prawda! Ty i Ron jesteście tak
zaślepieni swoim własnym wąskim polem widzenia, że to mnie zadziwia. Wszyscy
Ślizgoni są źli, a wszyscy Gryfoni są czyści jak łza. Ha! Jak szybko
zapomniałeś o Pettigrew – lewą rękę
Czarnego Pana, tego, kto zdradził mnie i moich rodziców. Barty Crouch Junior
też był Gryfonem, a był równie chory i pokręcony. Wygląda na to, że nie wszyscy
są tacy czyści, nieprawdaż?
-
Harry, w Slytherinie był najgorszy człowiek z nich wszystkich –Sam Wiesz Kto.
Nie wspominając o całej hordzie innych mrocznych czarodziei, a większość z nich
to byli szkolni kumple Sm-Snape’a. Do diabła, dzieciaku, Snape był kiedyś
cholernym śmierciożercą! Więc dlaczego tak go bronisz?
-
Wiem, że był śmierciożercą. Przez dwa tygodnie, nim wrócił do światła. I
spędził resztę życia, by zadośćuczynić za ten błąd. Ale nigdy go za to nie
doceniłeś. Dla ciebie wciąż jest Tłustym Dupkiem. Cóż, ja już tak nie uważam.
Może kiedyś tak uważałem, zanim wiedziałem to, co teraz, zanim byłem jego chowańcem…
ale ja też się myliłem. On jest dobrym człowiekiem, Syriuszu. Dobrym
człowiekiem.
Syriusz
wybuchnął śmiechem.
-
Dobrym człowiekiem? Smarkerus? Co on ci zrobił, dzieciaku? Rzucił zaklęcie
Confundus? Podał ci eliksir przyjaźni? Stał się szpiegiem, by ratować własny
tyłek i nie można mu ufać.
-
Mylisz się. Śmiertelnie się mylisz. Uratował moje życie. Dwa razy tylko w tym
roku i Merlin jeden wie, jak wiele razy w poprzednich latach. Ufam mu,
Syriuszu. Swoim życiem. Jest moim opiekunem.
Syriusz
zamarł. Z pewnością nie mógł usłyszeć poprawnie. Severus Snape był opiekunem Harry’ego?
-
Mógłbyś powtórzyć? Ponieważ chwilę temu sądziłem, że powiedziałeś, że Smarkerus
jest twoim opiekunem.
-
Bo jest. Podpisałem papiery, gdy został moim mentorem. W ten sposób nigdy
więcej nie będę musiał wrócić do mieszkania z Dursleyami. Złożyliśmy Wieczystą
Przysięgę, więc Dumbledore nie może mnie tam odesłać na wakacje.
Syriusz
był osłupiały. Jego usta pozostały lekko otwarte, a oczy rozszerzone miał w
szoku. Potem odzyskał głos.
-
Co za sukinsyn! Zabiję go! Czym cię zaszantażował, Harry, żebyś się na to
zgodził? Ponieważ musi być to coś złego, żebyś się zgodził z nim mieszkać. Co
to było? Zagroził, że zabije twoją sowę, obleje w eliksirach, a może zrani
któregoś z przyjaciół?
-
Syriuszu, na litość Merlina! Jesteś cholernie stuknięty, jeśli tak myślisz.
Wieczysta Przysięga nie działa, jeśli się jest do tego zmuszonym, nie wiesz o
tym?
-
Och. Prawda. – Syriusz był cicho przez chwilę. Po czym powiedział: – Ale to by
oznaczało… że chciałeś z nim iść.
-
To prawda. Czuję się z nim bezpiecznie, Syriuszu. Nigdy nie zrobił mi tego, co
krewni. Nie jest już dla mnie tak wredny i nieprzyjemny. Uczy mnie różnych
rzeczy… jak boksowania, eliksirów i oklumencji. Pomógł mi z koszmarami i umarłby,
żeby mnie chronić.
W
głowie Syriusza się kręciło. Kiedy zobaczył stojącego Harry’ego, założył, że
chłopak będzie chciał przedyskutować coś nieszkodliwego, jak Quidditch albo jak
fajnie było być animagiem, a nie, że będzie robił mu wykład i strofować go,
jaki był nieprzyjemny dla Snape’a, gdy byli w szkole, a tym bardziej nie
spodziewał się, że zrzuci bombę, że Snape był jego opiekunem!
-
Nie wierzę w to. Snape to… to Snape.
W szkole był najgorszym wrogiem twojego ojca. Jak możesz chcieć go na swojego
opiekuna?
-
Czy ty mnie nie słuchasz? – krzyknął z rozdrażnieniem Harry. – Właśnie ci powiedziałem, dlaczego. My… rozumiemy
się nawzajem. Wybacz, jeśli tata i Severus nie dogadywali się w szkole, ale jak
wiele z tego jest winą taty? Wiele. A poza tym, nie jestem moim ojcem, Syriuszu. Nie nienawidzę Ślizgonów i nie
uważam, że wszyscy podążają za Sam Wiesz Kim. Spędziłem półtora miesiąca jako
chowaniec Ślizgona i widziałem o wiele więcej niż ty albo mój tata
kiedykolwiek. Widziałem prawdę. Nie wszyscy są mroczni, są ludźmi, jak ty i ja.
Ludźmi, którzy mają w sobie i światło, i mrok. To wszystko.
Harry
patrzył na niego żarliwie, mając nadzieję, że jego słowa w końcu uderzą
oddźwiękiem w serce jego chrzestnego. Ale nie liczył się z dumą Syriusza i jego
gryfońską upartością. Jedną z największych wad Syriusza, poza jego
impulsywnością, było to, że nienawidził przyznawać, że się mylił.
-
Nie wierzę w to. Syn Jamesa Pottera – kochasiem Ślizgonów!
-
No i co? Czy to czyni jakąś różnicę, Syriuszu? Moja matka też kochała Ślizgona!
– bronił Harry, zaciskając zęby.
-
Poszła po rozum do głowy. I poślubiła Gryfona. Ostatecznie zobaczyła, czym
naprawdę jest – żmiją.
-
Nie! Wybaczyła mu zostanie śmierciożercą i dostrzegła, że wciąż był porządnym
mężczyzną. Do cholery, dlaczego nie możesz tego dostrzec? Albo zwyczajnie
łatwiej ci być ślepym naprawdę, żebyś mógł pójść wolny i nie musiał się
obwiniać za to, cokolwiek kiedykolwiek zrobiłeś, co? W ten sposób nie musisz
przyznawać się do tego, że niemal zabiłeś go we Wrzeszczącej Chacie, ponieważ
zrobiłbyś światu przysługę, prawda? – Teraz Harry już krzyczał, bo jego
kontrola w końcu złamała się przez odmowę Syriusza, by zobaczyć prawdę.
-
Tak! To był cholerny żart, a on nawet nie miał nic poza zadrapaniami, gdy James
odciągnął go od drzwi – odkrzyknął Syriusz. – Nic się nie stało!
-
I przez to wszystko jest w porządku? Do diabła, Syriuszu! Co gdyby coś się stało? Obchodziłoby cię to? Co?
Syriusz
spiorunował go wzrokiem.
-
Nie wiem! Po prostu odpuść, na litość Merlina!
-
Nie mogę. Nie mogę. Niemal kogoś zabiłeś, więc jeśli tego nie żałujesz… - Harry
zaczął oddychać ciężko, tak był zdenerwowany. Zamrugał, by odgonić łzy. – To
może… twoje miejsce jest w Azkabanie.
-
CO? – Syriusz sięgnął i chwycił Harry’ego, potrząsając nim mocno. – Nie możesz
mówić poważnie! Jak śmiesz tak mówić?
Z powodu cholernego Smarkerusa! James musi odwracać się w grobie słysząc, co
mówisz! Byłby zawstydzony, że jesteś jego synem!
-
Wiesz co, Syriuszu! – odkrzyknął Harry, ani trochę nie wystraszony. – W tym
momencie wstydzę się tego, że jestem
jego synem! I twoim chrześniakiem!
Severus przyznał, że mylił się co do mnie, wiesz? Nawet przeprosił, że
traktował mnie tak źle w szkole. Dlaczego ty nie możesz zrobić tego samego?
-
Bo nie umiem znieść tego cholernego drania! – krzyknął Syriusz. – Co ci się
stało w tym roku, Harry?
-
Dorosłem – powiedział Harry otwarcie. – Puść mnie, Syriuszu.
-
Snape ma na ciebie jakiś wpływ…
-
Powiedziałem puść mnie! – warknął
Harry. Kiedy Syriusz wciąż go nie puszczał, wściekły animag zmienił się swoją
jastrzębią formę i wyślizgnął się z uścisku starszego czarodzieja,
wystrzeliwując w powietrze i skrzecząc z wściekłością oraz udręką.
Zanim
Syriusz mógł się poruszyć, Freedom zanurkował na niego, jego szpony zamknęły
się.
Severus
ociągał się w kuchni, starając się zignorować krzyki w drugim pokoju. Ale kiedy
usłyszał wściekły skrzek Freedoma, zerwał się i wparował do salony, nie będąc w
stanie zignorować cierpienia swojego chowańca. Wparował do salonu w chwili, gdy
jastrząb zanurkował na Blacka.
Syriusz
nawet nie miał szans. Freedom uderzył go prosto w głowę, mocno go obijając.
Kolana ugięły się pod wyższym czarodziejem i ten krzyknął. Potem potrząsnął
pięścią w stronę jastrzębia i wrzasnął:
-
Za co to, do cholery, było, Harry? Do
cholery, to bolało! Przestań, zanim naprawdę stracę kontrolę.
Próbuję wbić ci do głowy
nieco, ty cholerny dupku!
-
Przeklnij go, Black, a będziesz marzył, że nie zostałeś w Azkabanie z
dementorami – warknął ostrzegawczo Severus.
Syriusz
odwrócił się do niego.
-
To wszystko twoja wina, Smarku!
Zwróciłeś go przeciw mnie! – Sięgnął po swoją różdżkę, ale Freedom znów rzucił
się na niego, skrzecząc, i ostro przygryzł jego dłoń.
-
Auuu! Harry, przestań! – Syriusz potrząsnął ręką, która lekko krwawiła.
Freedom
zawisł na wysokości jego twarzy, jego oczy błyszczały złością, i syknął z
dezaprobatą. Nie! Ty przestań być idiotą
i próbować przekląć Severusa, do cholery!
-
Przestań w tej chwili, Harry Jamesie Potterze! Ugryź mnie ponownie, zgniły
bachorze, a przysięgam, spiorę ci tyłek tak, jak zrobiłby to twój ojciec, gdyby
tu był! – szalał Syriuszu.
Ha! Musiałbyś mnie najpierw
złapać, a do tego potrzebujesz skrzydeł. I nie jesteś moim
ojcem, Syriuszu, więc nawet tego nie próbuj!
-
Dotknij go, Black, a pourywam ci cholerne palce – zagroził jedwabiście Severus,
ale pod owym jedwabiem był stal i niewątpliwe ostrzeżenie.
-
Za kogo ty się, do cholery, uważasz, Snape?
-
Jestem jego opiekunem, Black, i moim
zadaniem jest dyscyplinowanie go, nie
twoim. Więc choć raz trzymaj ręce przy sobie – wypluł Severus, a jego oczy
rozbłysły. – Co mu zrobiłeś, że cię zaatakował? Ponieważ nie zrobiłby tego bez
powodu.
Syriusz
zacisną szczękę. Potem warknął:
-
Nie odpowiadam przed tobą, Snape! To jest mój
dom, i gdybyś nie był cholernym członkiem Zakonu, wykopałbym cię z niego bez
chwili zastanowienia!
-
Nie musisz się kłopotać – wycedził Snape. – Wyjdę, gdy tylko spotkanie się
skończy. Nie mam potrzeby zwlekać i pozostawać w tym podupadłym wraku. Freedom,
do mnie!
Freedom
zrobił dwa okrążenia, po czym w końcu spoczął na ramieniu Severusa.
Syriusz
zbladł.
-
Jakie zaklęcie na niego rzuciłeś, Snape?
-
Black, o czym ty bełkoczesz?
-
Nie zawracaj sobie głowy zaprzeczaniem! Zatrułeś umysł Harry’ego przeciwko
mnie!
-
Jesteś głupcem. Nawet o tobie nie rozmawialiśmy, Black. Mieliśmy ważniejsze
tematy.
-
Kłamca! Sprawiłeś, że cię polubił, a zawsze cię nienawidził!
-
Naprawdę? To dlatego krzyczysz jak szaleniec? – Severus uśmiechnął się
ironicznie. – Ponieważ bronił mnie przed tobą?
-
Cholerna prawda! Mój Harry nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
Oczy
Severusa zwęziły się.
-
Twój Harry zmienił się, od kiedy
ostatni raz go widziałeś, Black.
-
Zrobiłeś z niego sympatyka Ślizgonów, draniu!
-
I co w tym złego? Najwyższy czas, byście wy, głupi Gryfoni, zrozumieli prawdę.
-
Jaką prawdę? Że wy wszyscy jesteście niewolnikami Sam Wiesz Kogo?
Wargi
Severusa wykrzywiły się.
-
Nie, idioto. Że Ślizgoni są zarówno dobrzy i źli, jak wszyscy inni.
-
Jak ty?
Severus
spojrzał mu w oczy, a jego oczy zabłysły.
-
Wszyscy mamy w sobie mrok, Black. Już dawno zapoznałem się z moim. Może byłoby
dobrze, gdybyś zrobił to samo. Albo nie. To twój wybór. Ale będziesz mógł
obwiniać tylko siebie, jeśli cię pochłonie.
-
Odpierdol się, Smarkerusie! Nie potrzebuję rady od kogoś takiego, jak ty!
-
To nie jest rada, to ostrzeżenie.
-
Nie jestem mrocznym czarodziejem, Snape! Nigdy nie byłem! To twoja działka,
śmierciożerco!
-
Nie? Nazwałbyś to, że niemal zabiłeś innego ucznia czynem dobra? Spójrz we
własną duszę, Black, nim pozwolisz sobie mnie oceniać! – Odwrócił się, by
odejść z Freedomem wciąż siedzącym na jego ramieniu.
Syriusz
sięgnął i chwycił go za ramię.
-
Chcę odpowiedzi na moje pytanie!
Severus
odwrócił się.
-
Nie dotykaj mnie! – syknął, chwytając za różdżkę. – Niczego ci nie jestem
winien, Black, a tym bardziej odpowiedzi na twoje idiotyczne pytanie. Już to
powinieneś wiedzieć, bez mojego słowa, jeśli kiedykolwiek użyłeś mózgu do
czegoś konstruktywnego.
-
Powiedz mi, do cholery! – zawył Syriusz. – Powiedz mi, co zrobiłeś mojemu
chrześniakowi!
Snape
wyswobodził się z uścisku drugiego czarodzieja.
-
Nic, Black. Poza tym, że zostałem jego mentorem i opiekunem. I dotrzymałem
obietnicy, którą złożyłem lata temu. Jaka matka, taki syn.
Syriusz
wzdrygnął się, mierząc Snape’a od stóp do głów morderczym spojrzeniem.
-
Nienawidzę cię. Ukradłeś mi go.
-
Nie. On nigdy nie był twój. Należy do siebie samego i to są jego wybory. Nie
możesz włożyć jastrzębia do klatki, Black. Jesteś głupcem, jeśli choćby
spróbujesz.
Syriusz
wyciągnął różdżkę.
-
Powinienem przekląć cię na kawałeczki.
Severus
nie był zmieszany.
-
Nie zrobisz tego.
-
Skąd wiesz? – wychrypił.
-
Ponieważ nie zaryzykujesz, że zyskasz sobie jego nienawiść, Black. A jeśli mnie
zranisz, on cię znienawidzi. – Jastrząb na jego ramieniu pozostał cicho,
spoglądając na Syriusza wściekłymi i zbolałymi bursztynowymi oczami.
Posłuchaj go, Syriuszu,
proszę! Choć raz w swoim cholernym życiu, zamknij się i SŁUCHAJ! – zaskrzeczał ze złością
Freedom.
Syriusz
przeklął z wściekłością i wepchnął różdżkę z powrotem do kieszeni.
-
Niech cię cholera, Snape! Dlaczego to musiałeś być ty? Zniósłbym każdą inną
osobę.
-
Jaka szkoda – powiedział bez współczucia Snape. – Jak mówią moi uczniowie,
Black – pogódź się z tym.
Syriusz
poczerwieniał.
-
Bawi cię to, ty tłusty draniu! To twoja zemsta za te wszystkie razy, gdy w
szkole oberwałeś ode mnie klątwą.
-
Masz urojenia, Black. Moja zemsta byłaby o wiele gorsza niż to oraz o wiele
bardziej boleśniejsza niż zaprzyjaźnienie się z piętnastolatkiem.
-
To nie tak miało być. Ja miałem być jego opiekunem, nie ty!
-
Teraz ma to wątpliwe znaczenie. To dokonane, pogódź się z tym.
-
Mogę o niego walczyć! Jesteś byłym śmierciożercą!
-
A ty byłym skazańcem. Obaj będziemy uważani za nieodpowiednich, durniu, według
standardów Ministerstwa. Dokonał wyboru, Black. Uszanuj go.
-
Dlaczego powinienem? – zapytał z rozdrażnieniem Syriusz.
-
Ponieważ on na to zasługuje. Bez względu na to, czy się z tym zgadzasz, czy nie.
– I z tymi słowami, Snape odwrócił się na pięcie i zostawił Syriusza na środku
salonu, żeby mógł gotować się, zastanawiać i zaciskać zęby nad nowym
zachowaniem swojego chrześniaka.
Piętnaście
minut później, ogień rozpalił się i Remus Lupin przeszedł przez Fiuu.
-
Cześć, łapo – powitał starego przyjaciela.
Syriusz
podbiegł do niego.
-
Dzięki Merlinowi! Musisz przemówić Harry’emu do rozsądku, Remusie!
-
Co? Dlaczego?
-
Ponieważ stał się podopiecznym Snape’a, dlatego! On oszalał, Lunatyku! Bronił
drania przede mną!
Lupin
uniósł brew.
-
To dlatego Snape zwołał to spotkanie?
-
Nie wiem i w tej chwili nie mogłoby mnie to obchodzić mniej. Musisz mi pomóc
przekonać Harry’ego, że Snape nie jest wart zaufania.
-
Syriuszu, zawsze byłeś ślepy na to, jaki naprawdę jest Snape… Zacznij od
początku, proszę.
I
Syriusz tak zrobił, mówiąc mu, co niedawno powiedział Harry. Niemal dotarli do
końca, gdy kominek zaczął rozjaśniać się w kółko i przybyła reszta członków
Zakonu, z którymi skontaktował się Snape. Wszyscy, poza dyrektorem i Hagridem.
Remus
położył dłoń na ramieniu Syriusza.
-
Możemy porozmawiać o tym później. Zobaczmy, co jest tak pilne, że Severus
musiał zwołać niemal wszystkich. Nigdy tego nie robił, to musi być coś całkiem
ważnego.
-
Jakby mnie obchodziło, co ma do powiedzenia.
-
Syriuszu – zganił Remus. – Jesteś członkiem Zakonu czy nadąsanym dzieckiem?
Syriusz
nie kłopotał się odpowiadaniem, zwyczajnie podążył za Remusem do jadalni, gdzie
miało odbyć się spotkanie. Stworek rozstawił na stole przekąski i napoje.
-
O co chodzi, Syri? – zapytał Tonks, a jej włosy zmieniły się z różowego koloru
gumy balonowej na fiolet.
-
Skąd mam wiedzieć. Ale lepiej żeby Smarkerus miał do powiedzenia coś wartego
mojego czasu. – Odsunął krzesło i usiadł na końcu stołu najdalej od Snape’a.
Tonks
usiadła obok niego, a Remus po drugiej jego stronie. Inni członkowie Zakonu,
Weasleyowie, Moody, Fletcher, Shacklebolt, McGonagall i reszta, usiedli wokół
stołu. Wszyscy unieśli pytająco wzrok na Severusa, czekając, aż zacznie.