Tydzień później:
-
Tu masz główny program nauczania z lekcjami i eliksirami, które będziecie
warzyć na każdych zajęciach przez następne dwa tygodnie. – Severus podał
Harry’emu raczej długi pergamin z rozkładami zajęć i listą eliksirów dwóch
pierwszych klas, które również zawierały poprawne wzory warzenia każdego
eliksiru, składniki i antidota, gdyby coś poszło nie tak. – A tu masz spis
uczniów z każdej klasy. – Podał Harry’emu kolejną rolkę z imionami wszystkich
uczniów. W każdej klasie było dwudziestu uczniów, dziesięciu z każdego Domu. –
Sugeruję, żebyś wyjmował rolkę na każdych zajęciach, póki nie poznasz
wszystkich uczniów.
-
Dobrze. Ale nigdy nie widziałem, żebyś ty to robił.
-
To dlatego, że po szesnastu latach znam niemal wszystkich moich uczniów, poza
nowymi pierwszakami, a tych zapamiętuję w Wielkiej Sali podczas ceremonii
przydziału.
-
Jak to robisz?
-
Mam pamięć fotograficzną. Mimo to, kiedy byłem nowym nauczycielem, było dla
mnie łatwiej, jeśli na początku wyjmowałem pergamin. To też sprawi, że
uczniowie będą mieć świadomość, że przykładasz uwagę do tego, kto jest
nieobecny na twoich zajęciach i miejmy nadzieję, że będą się starać, by być na
nich obecni. Jeśli nie, nie wahaj się odjąć punkty.
Harry
skinął głową, choć zaczynał się zastanawiać, czy to był tak dobry pomysł. W
zeszłym tygodniu taki się wydawał, był nawet podekscytowany, ale teraz, gdy
został tylko jeden dzień, nim postawi stopę w klasie, zaczynał myśleć, że może
nie był na to gotowy. Co jeśli dzieciaki nie będą go słuchać? Co jeśli,
Merlinie broń, wysadzą klasę?
Wiedział,
że Severus powiedział, żeby zrobić dobre wrażenie, ale jak miał to zrobić,
kiedy był ledwie cztery lata starszy?
-
Severusie, mogę… uch, pożyczyć twój płaszcz?
Jego
brew uniosła się.
-
Mój płaszcz? Po co? Masz swój własny.
-
Wiem, ale… mój nie… robi tego, co twój.
-
O cóż ci chodzi, w imię Merlina?
-
Bo mój nie… no wiesz, lata za mną, jak… jak skrzydła… - Harry poczuł, że jego
twarz robi się coraz cieplejsza. Brzmię
jak imbecyl! Och, dlaczego nie trzymałeś gęby na kłódkę?
Severus
spojrzał na niego i rozbawiony uśmiech wkradł się na jego twarz.
-
I sądzisz, że to konieczne, by nauczać eliksirów?
-
Cóż… nie, ale… on robi dobre wrażenie – powiedział Harry nieprzekonująco. – Jak
ty to robisz?
-
To coś, co wymaga wiele praktyki, nie zaklęcia. To ma związek z posturą,
postawą i prezencją, czego nie dasz rady nauczyć się w jeden dzień. I płaszczem
zrobionym z odpowiedniego materiału.
-
Och. – Harry westchnął, zastanawiając się, co jeszcze mógł zrobić. Wtedy
przypomniał sobie, jak McGonagall weszła do klasy na jego pierwszym roku. –
Więc dasz mi pozwolenie na przemianę we Freedoma? Tylko na chwilę, żeby ich…
zaskoczyć? Proszę, Sev?
-
Harry, nie robisz występu, uczysz eliksirów. Nie ma potrzeby takiej dramaturgii
– zaczął, po czym westchnął, widząc, jak chłopak przygryza wargę i patrzy na
niego tymi pełnymi emocji zielonymi oczami. – Niech będzie. Możesz zmienić się
we Freedoma, ale tylko na początku lekcji. To powinno sprawić, że usiądą i
skupią uwagę, choć to dlaczego zakładasz, że tego nie zrobią, skoro jesteś
jednym z niewielu pomocników, którzy kiedykolwiek nauczali uczyli moje klasy…
-
Dziękuję. – Harry posłał mu lekki uśmiech. – Mam tylko nadzieję, że nie… zrobię
z siebie idioty.
-
Nie zrobisz. Znasz nauczany materiał, warzyłeś eliksiry bezbłędnie, jak również
antidota i nie ma powodu, byś czuł się zakłopotany w tej dziedzinie.
-
Ale nigdy wcześniej niczego nie uczyłem?
-
Postępuj zgodnie z instrukcjami w programie nauczania i nie zapomnij napisać
instrukcji na tablicy i będzie dobrze. Pamiętaj też, żeby uważnie obserwować
każdą parę uczniów, by zapobiec wypadkom i jeśli ktoś zacznie ci pyskować,
odejmij punkty. Będą cię testować, żeby zobaczyć, czy umiesz utrzymać spokój,
więc musisz ugruntować swoją władzę, bo w innym wypadku wejdą ci na głowę.
-
Chciałbym być wyższy. Przynajmniej gdy kogoś piorunujesz wzrokiem, musisz
spuścić na niego wzrok.
-
Harry, możesz być tak mały jak Flitwick i nadal mieć autorytet. Wszystko zależy
od tego, jak się nosisz. Głowa do góry, ramiona do tłu i patrz im w oczy. I
zachowuj się pewnie, nawet jeśli się tak nie czujesz. Nie poznają różnicy. –
Severus położył dłoń na ramieniu swojego praktykanta. – Odpręż się, pisklaku.
Poradzisz sobie. Pierwsze twoje zajęcia masz jutro rano ze Ślizgonami i
Gryfonami, przy czym wątpię, by twój Dom stwarzał problemy, bo będą tańczyć ze
szczęścia, że nie uczę, a moi Ślizgoni wiedzą, żeby się zachowywać na
zastępstwie albo będą odpowiadać przede mną. Będą minimalne problemy.
Harry
wciąż miał wątpliwości. Żałował, że nie posiada jednej dziesiątej z prezencji i
pewności Snape’a, nie zdając sobie sprawy, że te cechy potrzebowały lat, by
były doskonałe.
-
Mogę przyjść jutro przed zajęciami i wziąć kasetkę z antidotami, prawda?
-
Tak i jeśli chcesz, zjedz tu śniadanie, ponieważ pewnie będziesz zbyt
zdenerwowany, by jeść, a ja będę mógł cię zmusić – powiedział Severus
śmiertelnie poważnie.
-
Ha, naprawdę zabawne. Wiesz, że im więcej zjem, gdy jestem zdenerwowany, tym
większe ryzyko, że zwymiotuję wszystko na twoje buty.
-
Właśnie dlatego wymyśliliśmy eliksiry, Potter. Na pewno weźmiesz jakieś przed
zajęciami – powiedział jedwabiście Severus. – A teraz idź się przespać, bo
jutro musisz wstać wcześnie.
-
Tak jest… - Harry podszedł do drzwi biura i otworzył je, nim dodał chytrze
przez ramię: – … tato. – Potem wystrzelił na korytarz, nim Snape mógł
zareagować na tą odrobinę czystej bezczelności, a jego oczy zabłysnęły psotą.
Minęła
chwila, nim Severus przetworzył ostatnie słowo swojego podopiecznego i nim mu
się to udało, było zbyt późno, by skarcić to niepoprawne dziecko za to, że
ośmielił się zwrócić do niego w tak poufały sposób. A jednak… gdzieś głęboko
mała jego część poczuła podekscytowanie na to słowo, słowo, które z pewnością
żadne dziecko do niego nie powie albo będzie chciało powiedzieć. Jesteś śmiałym impertynenckim balastem,
Potter! Nie wiem, dlaczego cię toleruję.
Z
westchnięciem wrócił do poprawiania testów. Harry pomyślał, że stawienie czoła
klasie pełnej nastolatków było złe, ale niech tylko poczeka, jak będzie musiał
przeczytać ich zadania i rozszyfrować ich okropne pismo bez wywoływania
ciężkiej migreny. Severus będzie zajmował klasę w każdy dzień poza tym jednym.
Pokój wspólny Ślizgonów:
Draco
był znudzony, dokończywszy większość swoich zadań w wolnym czasie , a większość
reszty jego Domu albo się uczyła albo spała, albo oglądała grę w czarodziejskie
szachy między Allison Motte z szóstego roku a Lance Andrews z siódmego roku,
którzy mieli zabójczy turniej, a kilku z jego Domu robiło zakłady o wynik.
Draco postawił trzy galeony na Lance’a, ale nie czuł potrzeby patrzeć, ponieważ
Goyle już tam był i poinformuje go, czy wygrał.
Vince
czytał jakąś nudną książkę, którą dał mu Hagrid, zatytułowaną „Nawyki Rzadkich
Magicznych Gatunków Lasów Tropikalnych”, a Draco musiał się zastanowić, jak
zdołał przez nią przebrnąć, nawet jeśli miała kilka ładnych zdjęć. Kogo
obchodziły jakieś gatunki z amazońskiego lasu deszczowego? Przecież
prawdopodobnie nigdy tam nie trafią i ich nie zobaczą, pomyślał Draco z
szyderstwem. Crabbe skończy zostając tutaj, w Brytanii, i dołączy do
śmierciożerców po ukończeniu szkoły, dokładnie jak jego ojciec i ojciec Draco.
Więc jaki był sens uczenia się o czymś, czego nigdy się nie zobaczy?
Odchylił
się na krześle i oparł stopy na stole. Siedział w prawym rogu pokoju, z dala od
tłumu wśród szachów. W domu nigdy nie pozwalano mu zachowywać się w tak
nieokrzesany sposób, skoro obaj jego rodzice byli tak przywiązani do stosowności,
ale tu w szkole, robił, co chciał. Na
stopy Merlina, jest tu tak nudno, że mógłbym równie dobrze się zdrzemnąć.
W
tym momencie przez dziurę w portrecie wszedł pierwszak, lekko duszący po biegu
z biblioteki, by zdążyć przed ciszą nocną. Jego ciemne piwne oczy były szeroko
otwarte i drżał, gdy rozejrzał się po pomieszczeniu.
-
Jest tu… profesor Snape?
-
Nie. Wciąż jest w biurze, bo wieczorami w czwartki zawsze ocenia testy, więc
jesteś bezpieczny, Witherspoon – skomentował Crabbe, który wydawał się mieć jakiegoś
rodzaju współczucie do tego wiecznie spóźnionego pierwszaka.
-
Bezpieczny od niego, ale nie ode mnie – wycedził Malfoy, a jego oczy rozbłysły
na myśl o zabawie z tym nieśmiałym pierwszakiem, którego niepewne zachowanie z
jakiegoś powodu go irytowało. – Podejdź tu, Witherspoon.
Mały,
jasnowłosy chłopiec pokonał przestrzeń między nim a siedzeniem Malfoya,
wyglądając jak szczeniak obawiający się reprymendy – z przekrzywionym krawatem
i torbą zwisającą na ramieniu.
-
Och, daj spokój dzieciakowi, Draco – nakazał Crabbe półszeptem.
-
Zamknij paszczę, Vince – syknął Malfoy kątem ust. – Jestem Prefektem i zajmę
się nim tak, jak uznam za stosowne.
-
Tylko dlatego, że się nudzisz – odparował Crabbe. – W przeciwnym razie byś go
zostawił.
Malfoy
zignorował komentarz, choć Crabbe miał rację, i skupił się na trzęsącym się
pierwszaku.
-
Słuchaj, Witherspoon. Przez ciebie nasz Dom ma złe imię, bo ciągle się
spóźniasz i to się musi skończyć.
-
Przepraszam, prefekcie Malfoy – wymamrotał chłopak, zawieszając głowę. – Ja po
prostu… ciągle się gubię i… przepraszam, to więcej się nie stanie.
-
Lepiej żeby nie albo zobaczysz, co robimy z członkami Domu, którzy zapominają o
czasie, Witherspoon – warknął ostrzegająco Malfoy. – Nie złożę na ciebie
raportu profesorowi… tym razem… ale musisz dać mi coś w zamian.
Witherspoon
spojrzał na niego niespokojnie.
-
C-Co takiego?
-
Słyszałem, że Potter ma jutro rano uczyć pierwszaków eliksirów, to prawda?
-
Tak. Profesor Snape powiedział nam na ostatnich zajęciach, że Potter przejmie
nas na jakiś czas.
Chytry
uśmieszek wykrzywił twarz Malfoya.
-
Idealnie! To daje nam szansę sprawić, by Potter wyglądał jak największy na
świecie idiota. Chcę, żebyś wraz z Vandernoose i Rhysem wywołali jakieś kłopoty
– nakazał, a jego oczy zabłysnęły. Pozostała dwójka pierwszaków była niezłymi
żartownisiami.
-
Ale… ale… profesor Snape kazał się zachowywać…
-
Jeśli profesor o czymś nie wie, to cię za to nie ukarze – powiedział bez
zająknięcia Malfoy. – Chcę, żebyście wywinęli Potterowi dobry żart, sprawili,
że kociołek wybuchnie albo ktoś zostanie czymś opryskany i będzie musiał iść do
skrzydła szpitalnego. Wtedy profesor dwa razy pomyśli, nim na kolejnych zajęciach
pozwoli mu nauczać i wszyscy będą wiedzieć, że cudowny chłopiec, który przeżył
gówno umie nauczyć.
Witherspoon
sapnął.
-
Nie mogę tego zrobić! Profesor Snape mnie zabije!
Malfoy
chwycił drugiego chłopca za kołnierz i szarpnął nim, by zawisł tuż przed jego
twarzą.
-
Posłuchaj, Witherspoon. Albo zrobisz to, co kazałem, albo powiem profesorowi,
że jesteś beznadziejnym prokrastatorem i sprawię, że nie będziesz chciał nigdy
więcej postawić tu stopy. Czaisz?
Dzieciak
wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale przełknął ciężko i skinął głową.
-
Dobrze. A teraz bierz swój zadek do pokoju i zacznij myśleć, co zrobicie. –
Draco odłożył go i pchnął go.
Witherspoon
odbiegł, jakby ogary piekielne przygryzały mu pięty.
Crabbe
odłożył książkę i posłał Malfoyowi niedowierzające spojrzenie.
-
Nie mogę uwierzyć, że właśnie to zrobiłeś. Do diabła, co ty sobie myślałeś.
Snape rozszarpie go na strzępy, jeśli się dowie.
-
Tylko jeśli ten mały cienias zostanie złapany. Jeśli jest bystry, nie będzie
złapany i tyle – powiedział wyniośle Malfoy. – Co cię to w ogóle obchodzi,
Vince?
-
Niewiarygodne. Właśnie go wystawiłeś, wiesz o tym?
-
No i? Dzieciak to cwel, potrzebuje hartowania, bo zachowuje się bardziej jak
Puchon niż Ślizgon.
-
To, że jest cichy, nie oznacza, że jest tchórzem, Draco – kłócił się Crabbe.
-
To nie ważne, Vince. Wracaj i przeczytaj sobie o lasach deszczowych, a mi
pozwól zająć się pierwszakami – powiedział Malfoy, po czym wstał, by
porozmawiać z dwoma innymi pierwszakami, którzy mieli uczestniczyć w żarcie.
Crabbe
zamknął książkę i wyślizgnął się z pokoju, idąc do dormitorium pierwszaków,
gdzie znalazł nieszczęśliwego Witherspoona, trzęsącego się i drżącego na łóżku.
-
Hej, dzieciaku.
Chłopak
uniósł wzrok, a jego dolna warga zadrżała.
-
Nie słuchaj Draco. Zrobisz, co ci kazał, a profesor Snape skopie ci tyłek.
Wiesz o tym, prawda?
-
Tak, ale… jeśli tego nie zrobię… Draco powie profesorowi i ten da mi i tak
milion szlabanów, ponieważ jestem hańbą – pociągnął na nosie.
-
Posłuchaj, dzieciaku, ach… jak ci na imię?
-
Jace. Jace Archimedes Witherspoon III.
Crabbe
zagwizdał.
-
Niezłe przezwisko. Ja jestem Vincent Crabbe. Ale nazywaj mnie Vince. Profesor
nie da ci szlabanu za spóźnienia, bo wie, że zajmuje nieco czasu nauczenie się,
gdzie wszystko jest w szkole. W rzeczywistości Draco powinien ci pomóc, zamiast
kazać ci łamać zasady. W każdym razie słuchaj. Nie wychylaj się i zwyczajnie
zachowuj się tak, jak kazał profesor. Niech ci dwaj idioci źle się zachowają i
wpadną w kłopoty.
-
Ale… co z Draco…? Przeklnie mnie, jak mój kuzyn Alvin, gdy go nie słucham.
-
Ja zajmę się Draco. Martw się o siebie, dobra? – Poklepał chłopca po ramieniu. –
I mała rada, dzieciaku. Nigdy, przenigdy nie rób tego, co profesor zakazał.
Ponieważ on zawsze to odkryje i
zobaczysz, co robi tym, którzy nie przestrzegają zasad, dobra?
-
Tak. Dalej masz przez niego szlaban?
-
Ta, ale to dlatego, że byłem głupi i podążałem za poleceniami Malfoya.
Dobranoc.
-
Branoc, Vince. Dzięki.
-
Nie ma o czym mówić, dzieciaku.
Crabbe
powrócił do własnego pokoju zagniewany. Draco potrzebował skarcenia w wielkim
stylu.
Piątkowy poranek:
Harry
zawahał się przed wejściem do klasy, a jego żołądek burzył się wściekle. Och, Merlinie, chyba rzygnę. Potarł
dłonią oczy i otworzył drzwi klasy. Słyszał ciche szuranie stóp, odgłos
odkładanych toreb i szepty między uczniami. Czuł, że jego dłonie zaczynają się
pocić. No dalej, Potter, weź się w garść.
Zmierzyłeś się z cholernym Czarnym Panem. Jak zła może być klasa dwudziestu
pierwszaków? Nie ważne, nie chcę na to odpowiedzi.
Zerknął
na zegarek – miał pięć minut do rozpoczęcia zajęć. Niech cię cholera, Severusie, wiedziałem, że nie powinienem pozwolić ci
na wmuszenie we mnie śniadania. Nawet z twoim eliksirem łagodzącym żołądek
czuję nudności. Dlaczego w ogóle się na to zgodziłem? Przełknął ciężko,
chcąc przestać czuć się tak, jakby wszedł boso do gniazda wygłodniałych
mantykor. Dobra, raz kozie śmierć.
Pochylił głowę i skoncentrował się, zmieniając się sekundę później we Freedoma.
Myszołów
rdzawosterny wpadł do klasy, zaskakując kilka dziewczyn, które siedziały
najbliżej drzwi. Freedom zrobił szybkie kółko wokół pokoju, przyglądając się
pomieszczeniu i dzieciom ptasim okiem, po czym usiadł na biurku, wydał z siebie
cichy skrzek, po czym zmienił w Harry’ego.
Rozległo
się zbiorowe „oooch!”.
Harry
wyprostował się, zadowolony ze sposobu, w jaki uczniowie na niego spojrzeli – z
podziwem i ciekawością. Nosił na sobie prostą czarną szatę bez herbu, żeby nie
wydawał się stronniczy, oraz pod spodem miał parę dobrych spodni i koszulę.
Użył nawet eliksiru przygładzającego, żeby jego włosy leżały płasko.
-
Oooch, Harry, to było genialne! – zaskrzeczał mała Maureen Hughes, Gryfon,
patrząc na niego z uwielbieniem.
Harry
powstrzymał jęk. Pomóż dzieciakowi z zadaniem z transmutacji, a staniesz się
jego bohaterem. Ale szybko przypomniał sobie radę Snape’a, by nie pozwalać
uczniom się spoufalać.
-
Dziękuje, panno Hughes. I jestem teraz profesor Potter.
Dziewczynka
zachichotała i spuściła wzrok na dłonie.
-
No dobrze, cóż, jak wiecie, będę wypełniał obowiązki profesora Snape’a i mimo
że część z was jest w moim Domu, musze was poprosić, żebyście mnie nazywali
profesorem Potterem, nie Harrym, ponieważ jestem teraz waszym nauczycielem.
Kilku
Ślizgonów prychnęło na jego słowa, na co Gryfoni spiorunowali ich wzrokiem.
Harry
odchrząknął.
-
Dobrze. Wyjmę teraz pergamin i unoście ręce, gdy wypowiem wasze imię.
Wziął
pióro i kartkę pergaminu zawiniętą w rolkę na poranne zajęcia eliksirów.
-
Abraxus Mandy.
Wysoka
rudowłosa Ślizgonka uniosła rękę.
Harry
spojrzał na nią, po czym postawił „ptaszka” przy jej imieniu.
-
Brown Sydney.
Tym
razem rękę uniósł niski ciemnowłosy Gryfon.
I
tak to szło, aż doszedł do „Witherspoon Jace”.
Niski
blond chłopiec w szatach, które wyglądały na za duże na niego nieśmiało uniósł
dłoń.
-
Dobrze. Wszyscy obecni i sprawdzeni. – Odłożył pergamin, uniósł różdżkę i
wyszeptał zaklęcie otwierające.
Szafka
z tyłu klasy otworzyła się, pozwalając uczniom zdobyć składniki. Potem odwrócił
się i wycelował różdżką w tablicę.
-
Scriberius!
Składniki
na eliksir pieprzowy napisały się magicznie na tablicy, za co Harry był
wdzięczny, ponieważ wątpił, by mógł je czytelnie napisać, bo był tak
zdenerwowany, że z pewnością jego dłoń się trzęsła i sprawiłaby, że jego pismo
byłoby nieczytelne.
-
Dobrze, dziś uwarzymy eliksir pieprzowy. Kto mi powie, do czego jest używany?
Kilka
rąk wystrzeliło w górę, w tym nieśmiałego Ślizgona z tyłu pomieszczenia. Harry
wskazał na niego i powiedział:
-
Ty… Witherspoon, prawda?
-
Tak, proszę pana – nadeszła cicha odpowiedź. – Eliksir pieprzowy używany jest
na przeziębienia, proszę pana, żeby je uleczyć.
-
Bardzo dobrze, Witherspoon. Pięć punktów dla Slytherinu.
Gryfoni
sapnęli, widząc, jak przyznaje punkty ich rywalom, a Ślizgoni wyglądali tylko
na zaskoczonych. Harry walczył z szerokim uśmiechem. Miał nadzieję, że
przyznanie punktów Ślizgonom może powstrzymać ich od wywoływania kłopotów.
-
Eliksir pieprzowy jest standardowym lekarstwem na przeziębienia i nie jest
trudny do uwarzenia. Macie godzinę dziesięć minut. Wszystkie składniki macie w
tyle w szafce, sprawdźcie listę na tablicy, by uzyskać wskazówki. Jakieś
pytania?
To
był błąd.
Kilku
Gryfonów zbombardowało go pytaniami, wymawiając je jednocześnie, o wszystkim poza eliksirami.
-
Hej, Harry, kiedy jest następny mecz Quidditcha?
-
Będziesz nas uczyć na stałe?
-
Jak zostałeś animagiem?
-
Kiedy jesteś jastrzębiem, możesz rozumieć ludzi, czy tylko rozumiesz ptaki?
-
Czy profesor Snape odchodzi na emeryturę? Słyszałem, że dlatego nauczasz,
Harry.
Harry
poczuł, że w głowie zaczyna mu się kręcić. Co
to się, do diabła, dzieje? To zajęcia eliksirów czy klub pogaduszek? Uniósł
dłoń nim pojawiło się więcej pytań nie na temat.
-
Stop. Stop. Wszystkie pytania na mój temat możecie zadać później. To zajęcia
eliksirów, pamiętacie? Zaczynajcie, zanim skończy wam się czas na warzenie. I
nie, profesor Snape nie odchodzi na emeryturę, wróci do nauczania was za kilka
tygodni.
-
Ooooch, ale my chcieliśmy porozmawiać o animagicznych formach – jęknęła połowa
Gryfonów. – To bardziej interesujące.
-
I o Quidditchu.
-
A w ogóle kto chce robić eliksiry? – zrzędził Ślizgon.
-
Czy nie możemy po prostu udawać, że robimy eliksiry i zrobić sobie przerwę?
-
To nie jest kwestia dyskusyjna. Idźcie po składniki – nakazał Harry,
zastanawiając się, czy też był taki marudny w tym wieku.
Ostatecznie
zaczęli wyciągać rzeczy z tylnej szafki, a Harry zaczął się przechadzać i
zapalać ogień pod ich kociołkami, orientując się, że szybciej będzie, jeśli tak
zrobi.
Potem
wrócił na przód pomieszczenia, by obserwować, jak zbierają składniki i
zaczynają je przygotowywać.
Jak
Harry powiedział, ten eliksir nie był trudny, trzeba było tylko zmielić i
pokroić kilka składników, a większość z nich można było dodać wprost ze słoika
w odpowiednim czasie.
Harry
patrzył, jak uczniowie mielą korzeń krwawnika i pieprz, kroją w kostkę
marynowanej cebuli, rozkruszają czerwone kwiaty kończyny i kroją smoczy język.
Pięć
minut później jeden ze Ślizgonów zaczął się kłócić ze swoim partnerem o to, jak
bardzo mieli posiekać krwawnika. Harry podszedł, żeby zbadać ich składniki, ale
gdy to robił, dwie Gryfonki po przeciwnej stronie pomieszczenia miały kłopot z
pokrojeniem w kostkę języka smoka.
-
Fuuu! Śmierdzi! I patrz, wszystko jest na moich nowo zrobionych paznokciach!
-
Ohyda! Harry, czy musimy to siekać?
-
Właściwie ma już prawie dobrą konsystencję, mielcie jeszcze przez minutę, a
potem przejdźcie do następnego kroku – powiedział Harry Ślizgonom. Rozdrażniony
odwrócił się i zawołał przez ramię do dziewczyn: – Tak, musicie! Następnym
razem załóżcie rękawiczki oraz zwracajcie się do mnie profesorze Potter. – Merlinie,
dlaczego ciągle zapominają, że muszą mnie tak nazywać? Naprawdę tak trudno
zapamiętać? Zaczynam myśleć, że Sev miał rację i oni wszyscy rzeczywiście są
durniami.
Właśnie
wtedy rozległo się ostre: „Auu! Krwawię!” od strony Toma Matthewsa, kolejnego
Gryfona.
-
Widzisz, mówiłem ci, żebyś patrzył,
gdzie kroisz, Tom – pouczała Mabel Fairchild, śliczna Gryfonka. – Po prostu
przyłóż do tego szmatkę, na litość Merlina.
Harry
odwrócił się, akurat w samą porę, by zobaczyć, jak wysoki Ślizgon pracujący
obok kociołka Toma, przewraca się.
-
Ach, na tyłek Merlina! – jęknęła jego partnerka, pulchna brunetka. – Davy
zemdlał. To przez krew, nie umie znieść jej widoku.
Harry
szybko do nich podszedł.
-
Tom, pokaż mi palec. – Chłopak posłuchał, wyciągając krwawiącą dłoń, a Harry
wymamrotał szybkie zaklęcie leczące. – Następnym razem bardziej uważaj z nożem.
-
Tak jest. – Chłopak zarumienił się.
Wtedy
Harry ukląkł przy omdlałym Ślizgonie. Ostrożnie dotknął głowy chłopaka w
poszukiwaniu guzów i nie znajdując żadnego, rzucił szybkie „Ennervate!”, budząc
nieprzytomnego chłopaka machnięciem różdżki.
-
Huh? Co się stało?
-
Zemdlałeś – powiedział pomocnie Harry. Wyciągnął rękę, by pomóc chłopcu wstać.
– Dobrze się czujesz… Davy, prawda?
Nim
chłopak mógł odpowiedzieć rozległo się głośne BUM!
Harry
pociągnął biednego Ślizgona na nogi i odwrócił się.
Cztery
kociołki dalej w tyle pokoju, dwóch Ślizgonów było pokrytych czerwonym
eliksirem, podczas gdy po stronie Gryfonów rozległ się kolejny trzask, gdy
kociołek eksplodował, ochlapując uczniów kolejnymi niedokończonymi eliksirami.
Kilka
dziewczyn krzyknęło, a Harry zacisnął zęby i warknął:
-
Nikt się nie rusza! Zostańcie tam, gdzie jesteście.
Podszedł
do tych uczniów, którzy byli ochlapani i oczyścił ich szybkim Chłoszczyść i
zapytał, czy zostali poparzeni. Nikt nie był oparzony, eliksir był ledwie
ciepły, gdy eksplodował.
-
Nie wiem, co się stało, proszę pana! – wybełkotał Ślizgon. – Nawet jeszcze nie
dodałem języka smoka.
Harry
zerknął do kociołka i zobaczył, ku jego irytacji, wielkie fajerwerki
Filibustera. Wylewitował je z kociołka i usunął zawartość szybkim „Evanesco!”.
Po czym, wciąż trzymając fajerwerk, powiedział do nich:
-
Przykro mi, ale musicie zacząć od początku.
Podszedł,
by zbadać drugi kociołek i znalazł kolejny fajerwerk. Po tym przeszedł na przód
pomieszczenia, z oboma fajerwerkami w dłoniach. Świetnie, po prostu świetnie! Teraz muszę poradzić sobie z cholernym
żartownisiem. Przyszpilił zamarłą klasę pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
-
W porządku. Kto mi powie, do kogo to należy?
Nikt
nic nie powiedział.
-
Co to jest? Nikt nie wie? Bardzo dobrze, będę odejmował pięć punktów od każdego
z was, póki ktoś mi nie powie, kto to zrobił. – Harry skrzyżował ramiona na
piersi.
Potem
czekał.
Rozległy
się okrzyki:
-
To nie fair!
-
Skąd mam wiedzieć?
-
To pewnie Ślizgon, bo oni zawsze wywołują kłopoty – powiedział Gryfon.
-
Kto tak mówi? – odkrzyknął Ślizgon. – To wy zawsze wygłupiacie się na
eliksirach.
Harry
zacisnął zęby. Czy oni nie biorą go na poważnie?
-
Macie pięć minut, nim punkty zaczną się dodawać.
Rozległo
się kolejne mamrotanie.
Aż
w końcu Ślizgon, który Harry zapamiętał jako Vandermoose, wstał i powiedział
cicho.
-
Widziałem, jak on to robi, profesorze Potter. – I wskazał bezpośrednio na
trzęsącego się Jace’a Witherspoona.
-
Ja też widziałem – dodał drugi Ślizgon, czarnowłosy Macsen Rhys.
Witherspoon
nic nie powiedział, wyglądając na porażonego.
-
No, miałem rację! Podły wąż! – krzyknął Gryfon.
-
Och, wsadź to sobie w dupę! – krzyknął Ślizgon i wyciągnął różdżkę.
-
Zmuś mnie!
-
Zmuszę, tchórzu!
Nim
Harry mógł się poruszyć, wszędzie latały klątwy.
Cholera jasna! Odwróciłem
się, by z kimś porozmawiać na dwie minuty – DWIE MINUTY – i patrzcie, co się
stało! Co jest nie tak z tymi
dzieciakami?
W
ciągu minuty rozpętał się chaos. Uczniowie ukryli się za kociołkami i biurkami,
klątwy żądlące latały w powietrzu wraz z tymi zmieniającymi kolor i czasowego
przylepca.
Przez
chwilę Harry był w rozterce. Jak to się stało?
Poczuł,
jak jego złość iskrzy, wycelował różdżką w gardło i rzucił zaklęcie
wzmacniające głos.
-
Sonorus! Wszyscy nie ruszać się!
Wszyscy
znieruchomieli, niektórzy w połowie słowa.
Jego
oczy zabłyszczały taką złością, że mógłby rywalizować z nieobecnym Mistrzem
Eliksirów i powiedział szybko:
-
Accio wszystkie różdżki!
Różdżki
wszystkich wyrwały się z ich pięści, jeśli je trzymali albo z innych miejsc,
gdzie je mieli i ułożyły się i stóp Harry’ego.
-
Wszyscy siadać! Już!
Rozległo
się szaleńcze szuranie krzeseł i w ciągu minuty cała klasa siedziała.
Harry
dezaktywował zaklęcie na swoim głosie.
-
Co wy sobie myśleliście? Ktokolwiek mi odpowie?
Nikt
nic nie powiedział. Większość Gryfonów wyglądała na zawstydzonych albo
zdenerwowanych, tak samo jak kilku Ślizgonów. Tylko kilku miało uśmieszki na
twarzach, ale szybko je stracili, gdy Harry oświadczył:
-
Wszyscy dostajecie zero za dzisiejszą pracę i będziecie powtarzać ten eliksir
na następnych zajęciach. Poza tym odejmuję dwadzieścia punktów od każdego z
waszych Domu za okropne zachowanie. I nawet nie myślcie o tym, by mówić, że to nie fair.
-
Ale to jest nie fair – wymamrotał obrażonym tonem Todd Wilson.
-
Panie Wilson, chce pan dołączyć do pana Witherspoona na szlabanie?
-
Nie, Harry… znaczy profesorze Potter…
-
Tak myślałem. Zacznijcie sprzątać. A na następne zajęcia macie napisać esej na
dwie stopy pergaminu o właściwościach eliksiru pieprzowego oraz poprawnego
zachowania w mojej klasie – dokończył Harry. – Panie Witherspoon, dziś będzie
pan miał ze mną szlaban o… drugiej. Proszę spotkać się ze mną tutaj.
-
Tak jest – wyszeptał Jace.
Harry
przeszedł się dookoła i usunął wszystkie nieudane eliksiry, czując
jednocześnie, jak w głowie zaczyna mu łomotać. Nie mógł uwierzyć, jak szybko
sprawy wyrwały się spod kontroli. To było całkowicie upokarzające. Powinienem wiedzieć, że to nie jest dobry
pomysł. Nie umiem uczyć, jestem żałosny.
Powrócił
do biurka na ostatnie dziesięć minut zajęć, udając, że pracuje nad planem na
następne zajęcia. W końcu nadszedł czas na zwolnienie klasy.
Harry
uniósł wzrok. Klasa była schludna i czysta.
-
Jesteście wolni.
Wszyscy
uczniowie wybiegli przez drwi, chcąc uwolnić się od piekła, jakimi były
eliksiry. Harry zauważył, że Witherspoon wyszedł ostatni i nie rozmawiał z
żadnym ze swoich kolegów z Domu. Pewnie
się boi, co mu zrobią, ponieważ wpadł w kłopoty i stracił punkty. Niemal
czuł się winny, że dał mu szlaban, wiedząc, jacy ostrzy są Ślizgoni do swoich
własnych współlokatorów. Ale potem się zreflektował, że gdyby tego nie zrobił,
upewniłby ich, że był popychadłem i straciłby każdy ich zyskany szacunek.
Gdy
tylko chłopak wyszedł, Harry przygarbił się i ukrył twarz w dłoniach. Bez
wątpliwości był chyba najgorszym nauczycielem w historii Hogwartu. Cóż, może
drugim najgorszym, bo Umbridge była gorsza. Założę
się, że to się nigdy nie przydarzyło Severusowi. Albo McGonagall.
Zebrał
swoje papiery i antidota, po czym zamknął drzwi do klasy. Mój pierwszy dzień nauczania to całkowita porażka!
-
I jak poszedł pierwszy dzień nauczania, Harry? – zapytała żywo Hermiona, gdy
wszedł do sali na obiad.
Póki
co przy stole było większość piątego i szóstego roku, a młodsze roczniki miały
obiad o innej godzinie.
-
Nie pytaj, Hermiono.
-
Tak źle, kumplu? – zapytał Ron, siadając na swoim zwykłym miejscu.
-
Gorzej.
-
Co się stało? – spytała Hermiona. – Wywołali wybuch kociołka?
-
Dwóch.
-
To byli Ślizgoni, prawda? – przewidywał Ron.
-
Jeden z nich, tak. Ale nasz Dom nie był lepszy.
-
Mam nadzieję, że odjąłeś Ślizgonom punkty – powiedział Ron.
-
Odjąłem punkty obu Domom.
-
OBU? – krzyknął Ron.
-
Tak, Ron, ponieważ oba Domy zaczęły
rzucać w siebie klątwy – powiedział ostro Harry. – Posłuchaj, naprawdę nie chcę
o tym dyskutować, dobra?
-
Może na następnych zajęciach będzie lepiej, Harry – powiedziała pokrzepiająco
Hermiona. – Nie mogę uwierzyć, że nasze pierwszaki zachowały się jak jacyś…
chuligani.
Ron
niemal zakrztusił się sokiem dyniowym.
-
Chuligani? Co to, do diabła, jest?
-
Niegrzeczne, nie dające się kontrolować, irytujące, małe bestie – odpowiedział
Harry. – I dokładnie tacy byli. – Dokończył kanapkę i prażynki, po czym
powiedział cicho: – Do zobaczenia później. Muszę złożyć raport profesorowi
Snape’owi o dzisiejszym poranku.
-
Myślisz, że oderwie ci głowę, że musiałeś odjąć punkty Ślizgonom? – zastanawiał
się Ron.
-
Nie wiem. Jednemu dałem też szlaban za spowodowanie wybuchu kociołka.
Usta
Rona otworzyły się.
-
O, Merlinie! Jesteś martwy, Harry.
-
Dlaczego? Zasłużyli – zauważyła
Hermiona. – Harry dobrze zrobił.
Ron
wyglądał na niepewnego.
-
Powodzenia, Harry.
Harry
skinął ze znużeniem głową i ruszył w kierunku lochów. Wiedział, że Hermiona ma
rację, ale czy Severus będzie patrzył na to w ten sam sposób?
Severus
słuchał cicho, gdy Harry opowiadał o katastrofalnej lekcji eliksirów.
Praktykant nie szczędził mu niczego, przyznając, że powinien być bardziej
świadom tego, co się dzieje i wtedy może zapobiegłby wybuchowi kociołka. Kidy
dokończył, czekał, aż Severus uwolni swój temperament, więc powiedział mu, że
bez wątpliwości był najgorszym nauczycielem w historii i nigdy nie powinien
myśleć o ponownym postawieniu nogi w klasie.
Severus
obserwował uważnie swojego praktykanta, zauważając, jak napięty był Harry i
instynktownie wyczuwając, że piętnastolatek spodziewał się długiej reprymendy.
Severus wciągnął powietrze.
-
Może pójdziemy do Pokoju Życzeń, Harry? Wygląda na to, że przyda ci się nieco
walki z workiem, by wyładować tą frustrację. Jak również walka ze mną.
-
Co? Znaczy… nie jesteś na mnie wściekły?
-
Za co?
-
Za… odebranie punktów Ślizgonom. I danie Witherspoonowi szlabanu.
-
Harry, nie jesteś pierwszym nauczycielem, który odebrał punkty mojemu Domowi
albo dał szlaban Ślizgonowi. Jednak muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony, że akurat
Witherspoonowi, bo chłopak jest zwykle tak cichy, że cień robi więcej hałasu i
nigdy bym nie pomyślał, że będzie w stanie odegrać takie żarty.
Wstał,
a Harry podążył za nim i skierowali się po schodach na siódme piętro.
-
Też bym tak nie pomyślał. Ale dwójka członków Slytherinu powiedziała, że to on,
więc…
-
Poczekaj sekundę. Jaka dwójka? – zapytał Severus, natychmiastowo poważniejąc.
Znał członków swojego Domu i wiedział, że Witherspoon bywał celem innych,
tyranizujących współlokatorów.
-
Uch… Vandernoose i… Rhys, chyba.
-
Humph! To wiele wyjaśnia – powiedział ponuro Severus.
-
Co wyjaśnia?
Severus
nie odpowiedział, póki nie dotarli do Pokoju Życzeń, otworzył drzwi i weszli do
środka.
Jak
wcześniej pokój ułożył się w salę do boksu, szybko zdjęli szaty, przebrali
ubrania i buty.
Harry
zaczął owijać ręce, mówiąc:
-
Co wyjaśnia, Sev?
-
To wyjaśnia, dlaczego tak nieśmiały uczeń, jak Witherspoon, wywołał problemy w
klasie – rozwodził się Severus. – Bo widzisz, Vandernoose i Rhys wytrwałymi
żartownisiami. Uważam, że to oni wrzucili fajerwerki do kociołków. Wtedy, gdy
zapytałeś, kto to zrobił, obwinili Witherspoona. W skrócie, dałeś się oszukać,
Potter.
-
Ale… dlaczego Witherspoon nic nie powiedział?
-
Ponieważ prawdopodobnie był zbyt przerażony. Gdyby oskarżył ich i byś mu
uwierzył i dał im szlaban, później wyładowaliby się na nim. Lub może uważał, że
mu nie uwierzysz, ponieważ oskarżyła go dwójka z jego własnego Domu.
-
O, Merlinie. Naprawdę spieprzyłem. Właśnie dałem szlaban dzieciakowi, który na
to nie zasługiwał. Co mam teraz zrobić?
-
Niech odrobi szlaban, ale pozwól mu dokończyć eliksir i daj mu za niego ocenę.
Na następnych zajęciach obserwuj dwójkę żartownisiów i daj im szlaban. To
wyrówna rachunki.
-
Chyba nie chcę tam wracać – przyznał cicho Harry. – Pewnie myślą, że jestem
gorszy od Lockharta.
-
Przestań, Harry! – nakazał ostro Severus. – Użalanie się nad sobą nie służy
celowi. Myślisz, że jesteś jedynym nauczycielem, którego kiedykolwiek uczeń
wykiwał? Albo stracił panowanie nad klasą?
-
Nie, ale… założę się, że tobie się to nigdy nie przydarzyło.
Severus
uniósł brew.
Harry
usiadł, gapiąc się na niego.
-
S-Stało? Ale… wszyscy się ciebie śmiertelnie boją!
-
Nie do końca. Uczniowie źle zachowują się w mojej klasie, Harry, jak sam
powinieneś wiedzieć, ponieważ byłeś jednym z nich. Zwyczajnie wiem, jak
rozwiązać sytuacje lepiej, niż wtedy, gdy pierwszy raz nauczałem. I minęło kilka
lat, nim wykształciła się moja reputacja. Dlaczego myślisz, że jestem, jaki
jestem? Ponieważ zbyt dobrze wiem, jak wiele zniszczeń może wywołać wybuch
kociołka. Właściwie to całkiem dobrze poradziłeś sobie na swoich pierwszych
zajęciach, Harry.
-
Och, jasne. Dwa wybuchy kociołków, czterdzieści odjętych punktów, całe zajęcia
do powtórzenia i szlaban, wszystko jednego dnia.
Severus
chwycił go za ramiona i potrząsnął nim łagodnie.
-
Tak, ale nikt nie umarł, nikt nie musiał iść do skrzydła szpitalnego, a klasa
wciąż stoi. Widziałem wielu nauczycieli pierwszych roczników, którzy mieli
więcej nieszczęśliwych wypadków niż ty. A teraz dość skomlenia, chłopaku,
zakładaj rękawice i uderz worek tak, jak chciałbyś uderzyć te sprawiające
kłopoty bachory.
Harry
uśmiechnął się ironicznie.
-
Skąd wiedziałeś?
-
Doświadczenie – odpowiedział Severus, po czym założył własne rękawice i ruszył
poćwiczyć z gruszką bokserską, podczas gdy Harry ćwiczył z ciężkim workiem
treningowym.
Po
piętnastu minutach Harry był o wiele bardziej zrelaksowany i gdy napił się
nieco wody, zmierzył się ze swoim mentorem na środku pomieszczenia.
Początkowo
bał się wymierzać ciosy w drugiego mężczyznę, ale Severus wkrótce wyprowadził
go z błędu takiego myślenia.
-
Będziesz miał szczęście, jeśli mnie w ogóle dotkniesz, Potter, a teraz przestań
się wykręcać i po prostu mnie uderz! Przecież nie skulę się i nie umrę!
W
ten sposób zaczęły się sesje sparingowe i Harry musiał przyznać, że uwielbiał
boksować się ze swoim mentorem, ponieważ Severus był nieprzewidywalny i nawet
jeśli rzadko udawało mu się trafić mężczyznę, o wiele zabawniej było walczyć z
prawdziwą osobą niż z workiem. I podczas gdy Severus mu nie odpuszczał, nie był
też brutalny i Harry szybko nauczył się, jak unikać i blokować jego ataki.
Walczyli
przez kolejne dwadzieścia minut, a Harry zdołał uderzyć raz czy dwa razy w
żebra Severusa, nim zakończyli sparring i poszli ochłonąć.
-
Tylko poczekaj, aż będziesz musiał oceniać zadania, Harry. Wtedy uznasz, że to
zdarzyło się dzisiaj było niczym – ostrzegł Severus.
-
Dlaczego? Co jest takiego złego w zadaniach?
-
Zobaczysz – powiedział Mistrz Eliksirów z nieco złym uśmiechem. – Zadania są
wrogami nauczycieli.
-
Ująłeś to na odwrót, Sev. Zadania są wrogami uczniów.
-
Tak myślisz? Poczekamy, zobaczymy, profesorze Potter.
Harry
nie zamierzał się z nim kłócić, nie po takim dniu jak dzisiejszy. Więc
powiedział tylko:
-
Cokolwiek pan powie, profesorze Snape. – Ale osobiście uważał, że Snape
ociupinkę przesadzał, a może była to kwestia żartu jego kosztem.
Jego
drugie zajęcia z Puchonami i Krukonami były o wiele lepsze niż pierwsze.
Przedstawił się jako Freedom, a potem obserwował wszystkich jak jastrząb po
wyjęciu rolki pergaminu, ustawiając zaklęcie monitorujące na pół pomieszczenia,
podczas gdy pracował na drugiej – Severus zasugerował mu to, by był w stanie
mieć oko na całe pomieszczenie jednocześnie, mimo wszystko będąc w stanie
asystować uczniom.
-
Mogłeś mi to wcześniej pokazać, Severusie! – narzekał, gdy jego druga klasa
została puszczona wolno.
Nie
było wybuchających kociołków ani walk, wszystko poszło całkiem dobrze, choć
kilku uczniów zepsuło eliksiry i zostali odpowiednio ocenieni. Wciąż było to o
wiele lepsze doświadczenie niż za pierwszym razem.
-
Dlaczego? Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem, panie Potter –
odpowiedział chytrze Mistrz Eliksirów.
Harry
posłał mu piorunujące spojrzenie.
-
Dziękuję ci bardzo.
-
Jak poszedł szlaban z Witherspoonem?
-
Dobrze. Naprawdę się ciszył, że pozwoliłem mu uwarzyć eliksir od nowa i tak
jakby przeprosiłem go za ukaranie.
-
Bardzo dobrze. Sądzę, że Witherspoon będzie dobrze warzył eliksiry. Ma do tego
mózg i dyscyplinę.
Harry
zgodził się z tym – Jace o wiele lepiej warzył niż on w tym wieku, a
przynajmniej gdy Harry odseparował go od kolegów z roku, którzy lubili
traktować go jak kozła ofiarnego.
Następne
zajęcia z Gryfonami i Ślizgonami były o wiele spokojniejsze.
Nikt
nie nazwał go Harrym, rzucił zaklęcie monitorujące gdy tylko usiedli i zaczęli
pracę, a gdy jeden z kłopotliwych Ślizgonów próbował sabotować eliksir
siedzącego obok Gryfona, przyłapał go na gorącym uczynku i miał przyjemność
powiedzieć:
-
Szlaban, panie Vandernoose! Siódma dziś wieczorem. Nie będę tolerował
niszczenia pracy innych w mojej klasie.
Vandernoose
zagapił się na niego.
-
Co? A-Ale, profesorze… niczego nie zrobiłem…
-
Nie próbuj kłamać, Vandernoose. Widziałem cię kątem oka.
-
Jak?
Harry
natychmiastowo zmienił swoje ludzkie oko w jastrzębie.
-
Dokładnie tak.
Sekundę
później je odmienił i gdy tylko wrócił do biurka wziął eliksir przeciwbólowy.
Ale
to wystarczyło, by zapoczątkować plotki wśród pierwszaków, że profesor Potter
ma oczy jak jastrząb i widzi wszystko,
co dzieje się w klasie, dokładnie jak profesor Snape.
-
Wszyscy cholerni nauczyciele eliksirów mają chyba oczy z tyłu głowy –
podsłuchał, jak Vandernoose narzeka swojemu kumplowi, Rhysowi, gdy tego dnia
opuszczali klasę.
Harry
zachichotał. Czasami dobrze było być nieco innym. I teraz rozumiał lepiej,
dlaczego Severus czasami mamrotał o uduszeniu niektórych uczniów.
Chwycił
spory plik esejów i skierował się z powrotem do dormitorium, by zamknąć je w
kufrze przed obiadem.
Po
zjedzeniu zaczął czytać eseje i wkrótce odkrył, że Severus nie żartował.
Ledwie
mógł przeczytać połowę esejów, pismo dzieciaków było okropne, a gramatyka i
błędy jeszcze gorsze. Nim przeczytał chociaż pięć, zaczął wątpić, by uczniowie
ukończyli szkołę podstawową albo jeśli skończyli to musieli zapłacić
dyrektorowi.
Na cholerną brodę Merlina,
ale to jest… nie mogę uwierzyć, że ktoś nie wie, jak przeliterować „gorczyca”…
albo czas przeszły od zmielić to „zmielony”, nie „zamielony”… a prawidłową
listę składników mają w swoich podręcznikach, Merlinie dopomóż! A ten tutaj…
będę miał szczęście, jeśli przeczytam jedno słowo na trzy, bo tak jest poplamiony
i pełen kleksów. I ILE mam ich jeszcze do oceny?
Nim
skończył, niemal czuł, że ma zeza, dostał kolejnego bólu głowy i w końcu
zrozumiał, dlaczego Snape zawsze wydawał się taki zirytowany rano po ocenianiu
testów. Ocenianie zadań cholernie ssało! A najgorsza część tego wszystkiego
była taka, że właśnie zadał więcej, więc kolejnego dnia będzie musiał przebrnąć
przez następne.
Jęknął
i uderzył się w głowę. Będę musiał
zapytać Severusa, czy istnieje zaklęcie, które da rady rozszyfrować to okropne
pismo. Albo będę musiał zgadywać, jakie to są słowa i mieć nadzieję, że będzie
to miało sens?
Kiedy
Snape zapytał go swobodnie następnego ranka przy śniadaniu o jego zadaniach,
Harry warknął:
-
Były cholernie wspaniałe!
-
Tak źle?
-
Wiedziałeś, że takie będą – powiedział Harry oskarżycielsko.
Severus
uśmiechnął się ironicznie.
-
Ostrzegałem pana, profesorze Potter.
-
Jest jakieś zaklęcie, które poprawia to okropne pismo?
-
Właściwie to jest.
-
Jakie?
-
Zaklęcie „od nowa”.
-
Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Jak można je rzucić?
-
Oddajesz pergamin uczniowi i mówisz „Napisz to od nowa, żebym mógł to
przeczytać” – odpowiedział Severus. – To całkiem dobrze działa.
-
Jesteś przezabawny, Sev – burknął Harry.
-
Staram się, pisklaku – powiedział Mistrz Eliksirów, po czym zachichotał cicho.
– Zadania są złem koniecznym, Harry. Jak śmierć i podatki. I pyskaci
praktykanci.
Harry
wykrzywił się.
-
Wiesz, chyba bardziej lubiłem cię wcześniej, kiedy nie miałeś tak okropnego
poczucia humoru.
Mistrz
Eliksirów prychnął.
-
Jęczenie do pana nie pasuje, panie Potter.
-
Och, zamknij się, Sev! – powiedział Harry, bardzo, bardzo cicho.
-
Co pan powiedział, panie Potter?
-
Uch… powiedziałem, że miałeś rację, Sev – odparł szybko Harry. Może i był
nauczycielem, jednak wciąż był praktykantem Snape’a i ostatnia rzecz, jakiej
potrzebował było, by pierwszaki dowiedziały się, że sam dostał szlaban od
swojego mentora za pyskowanie.
Jednak
w sumie jego drugi tydzień przeszedł w trzeci, a potem czwarty i Harry odkrył,
że naprawdę cieszy się z bycia nauczycielem, pomimo okazjonalnej chęci
przeklęcia kłopotliwych uczniów. Może Severus miał rację i powinien na poważnie
rozważyć zostanie nauczycielem, zamiast aurorem. Oczywiście zawsze zakładając,
że pożyje na tyle długo, by móc rozpocząć karierę po zakończeniu szkoły.
W
miarę zbliżających się SUMów, sny o Voldemorcie, trzymającym kryształową kulę i
śmiejącym się, podczas gdy wokół niego leżały ciała tych, o których Harry się
troszczył, stawały się coraz gorsze. Harry oczyszczał umysł każdej nocy, jak
tylko potrafił, ale czasami nawet to nie wystarczało i budził się wyczerpany i
nie w sosie, póki nie przyznał, co się działo Severusowi i szpieg wykorzystał
własne umiejętności oklumencji i nałożył tarczę na umysł Harry’ego, która
powstrzymała sny na całe trzy noce.
-
Powinieneś był natychmiast do mnie przyjść. Jak długo to trwa?
-
Uch… jakiś tydzień?
-
Tydzień? Cholera, Harry, dlaczego tak długo czekałeś?
-
Sądziłem, że sobie z tym poradzę, dobra?
-
Nie, nie… dobra! – warknął Severus. – Wystarczy jedno potknięcie i on zyska
dostęp do swojego umysłu, będzie widział twoimi oczami, wiedział to, co ty
wiesz. Nie możemy sobie na to pozwolić, Harry! Sądziłem, że to rozumiesz.
-
Rozumiem! Ja tylko… nie chcę ciągle biegać do ciebie z każdym drobiazgiem.
-
To nie jest drobiazg, Harry. Jeśli
Czarny Pan tobą zawładnie… następnym razem przyjdź do mnie, nie ważna o której
godzinie i powiedz mi, że sny wróciły
i nie umiesz ich zablokować. Głupia duma cię zabije… albo kogoś innego.
Rozumiesz?
-
Tak jest. – Harry zawiesił głowę. – Przepraszam.
-
Nie przepraszaj, pisklaku. Tylko proś o pomoc, do cholery. Jestem twoim
mentorem, Harry, i to dlatego tu dla ciebie jestem.
-
Dobrze, Sev – westchnął Harry.
-
Idź się przespać, bo jutro padniesz na twarz do kociołka któregoś z uczniów –
powiedział szorstko Severus, ale potem sięgnął i poczochrał włosy Harry’ego. –
Wybaczam ci.
I
Harry uśmiechnął się.
Ale
następnego ranka Prorok ogłosił kolejną ucieczkę z Azkabanu. Voldemort zbierał
z powrotem swoich popleczników i Severus podejrzewał, że wkrótce zamierzał ruszyć
na Ministerstwo, jeśli sny Harry’ego były jakąś wskazówką. Choć nie powiedział
tego chłopcu, podejrzewał, że Voldemort spróbuje włamać się do Sali Przepowiedni,
żeby przejść kulę fałszywej przepowiedni i musieli być przygotowani na jego
spotkanie. To mogła być możliwość, by udaremnić jego plany lub może nawet go
zranić. Jeśli zdołają zniszczyć jego obecne ciało… to da im czas na
odnalezienie i zniszczenie horkruksów.
Póki
co Minerva nie słyszała nic od Dumbledore’a i choć normalnie Severus czekałby,
aż Albus zwoła spotkanie Zakonu, czuł, że nie powinni tego odkładać, czas
uciekał im przez palce, a Zakon powinien być przynajmniej poinformowany o
możliwych planach Czarnego Pana i jego motywach, więc wysłał zakodowane listy
wszystkim członkom Zakonu, w tym Albusowi, żądając spotkania na Grimmauld
Place. Miał nadzieję, że pismo dotrze do dyrektora, ponieważ nieobecność
starszego czarodzieja była wytrącająca z równowagi.
Ten rozdział och och to był zarąbisty rozdział przez jaki s czas byłam nauczycielem znam ten stres jaki miał Harry.
OdpowiedzUsuńTen fragment mnie rozśmieszył szczególnie jest świetny
"Zaklęcie „od nowa”.
- Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Jak można je rzucić?
- Oddajesz pergamin uczniowi i mówisz „Napisz to od nowa, żebym mógł to przeczytać” – odpowiedział Severus.
– To całkiem dobrze działa." powalające.Ciekawe co wymyśli Vincenty by dopiec Draco. dziękuje za twoje tłumaczenie jesteś wspaniała docenia twoją prace:)Czekam jak zawsze na kolejny rozdział weny i czasu pozdrawiam Gosia
Widać z tego rozdziału,że wiesz jak to jest koleżanko po fachu;-)) świetny rozdział. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo dobrze Harry poradził sobie na swoich pierwszych zajęciach... biedny Jake stał się kozłem ofiarnym, ale Harry mając wiedzę poradził sobie z problem, choć zastanawiam się jak Vincent poradzi sobie z Draco, zadania to zlo dla nauczycieli to po co je zadają? :)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia