Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 10 października 2020

PDJ - Rozdział 7 – Jastrzębie w trakcie zabawy

Dom Gauntów

Little Hangleton

 

Zmiażdżony korzeń malwy nałożony bezpośrednio na ranę złagodzi ból przy kontakcie oraz zapobiegnie infekcji. Kiedy zostanie zmielony i zmieszany z pokruszonymi kwiatami wrotyczu i jedną lub dwoma kroplami ekstraktu z mniszka lekarskiego, zadziała antybakteryjnie na drobne oparzenia i wysypki skórne. Aby przygotować go jako balsam na oparzenia słoneczne, postępuj zgodnie z przepisem…

Harry kontynuował robienie notatek z „Medycyny Magicznej” Snape’a, pisząc esej na temat stosowania zwykłych ziół w magicznych miksturach leczniczych. Uznał, że warto się tego nauczyć, biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą ich wyprawa i jak często jeden lub drugi odnosił obrażenia. Severus nie powinien być jedyną osobą z wiedzą medyczną, jak rozumował Harry. Co jeśli on zachoruje albo zostanie ciężko ranny? Harry nie chciał narażać życia swojego opiekuna, tylko dlatego, że nie znał odpowiednich procedur w nagłych przypadkach. Żadna wiedza nigdy się nie zmarnuje, było często cytowaną przez Snape’a maksymą, kiedy jego praktykant pytał, czy musi nauczyć się jakiegoś mało znanego eliksiru albo terminu zielarskiego. Severus nawet nalegał, by Harry odświeżył swoją łacinę, wyjaśniając, że dokładna znajomość tego języka pomogłaby mu, gdyby kiedykolwiek chciał stworzyć zaklęcie według własnego pomysłu.

Poza tym napisanie eseju było częścią jego kary oraz dzięki temu miał coś do roboty poza sprzątaniem i spaniem, gdy pozostawał w zasięgu wzroku swojego opiekuna. I choć była to kara, Harry odkrył, że nauka o miksturach leczniczych jest też interesująca i szybko zabrał się do nauki materiału. Minęły dwie godziny, gdy Mistrz Eliksirów, jak i jego praktykant, studiowali swoje własne przedmioty. Severus był zajęty tłumaczeniem reszty notatnika, skoro złamał już kod, wymyślony przez Voldemorta – był on całkiem trudny, choć nie tak bardzo, jak te, które łamał już w przeszłości, ale należało się tego spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, że Voldemort miał zaledwie kilkanaście lat, gdy zaczął pisać notatnik i robić dodatkowe horkruksy, by uzyskać zakazaną nieśmiertelność. Nie miał jeszcze czasu, żeby studiować i wymyślić bardziej złożone kody, ani też przyzywać groźniejsze potwory do ochrony horkruksów, które już stworzył.

Jeden wpis twierdził, że młody Tom włamał się do archiwów Ministerstwa i ukradł kilka tekstów o przywoływaniu istot podziemia i nieumartych oraz kolejną książkę o czarnej magii, która miała przynosić ból i cierpienie każdemu, komu wybierze rzucający. „Wiele nauczyłem się z tych tekstów, w jaki sposób doprowadzić moich podwładnych do porządku, zwłaszcza tych aroganckich czystokrwistych, którzy są starsi i nienawidzą mnie za moją młodość, umiejętności i bezlitosną wizję świata. Moim przeznaczeniem jest rządzić światem, zawsze to wiedziałem i wkrótce upewnię się, że dowiedzą się o tym wszyscy. Moi śmierciożercy dowiedzą się, co oznacza być posłusznym i nauczą innych swojego miejsca… na kolanach u moich stóp z głowami pochylonymi w uwielbieniu. Dla tych, którzy pozostają mi wierni, mam moc – moc, dzięki której wszyscy, którzy im się przeciwstawią, będą się kulić i uciekać w przerażeniu, bo jestem Czarnym Panem, a mój cień powstanie i pokryje ziemię…”

Severus skrzywił się i wykrzywił wargę, czytając to, ponieważ znał wiele z zaklęć z notatnika, widział je używane na innych oraz na nim samym, gdy był zwierzaczkiem Voldemorta. Crucio było jednym z najgorszych, ale były inne, przykładowo zaklęcie wrzącej krwi, które były zwyczajnie złe. Dowiedział się, że Voldemort eksperymentował na kilku zwierzakach, próbując wykorzystać ich energię życiową, by rozszerzyć własną i w ten sposób wpadł na pomysł, by spróbować użyć żywej istoty do przechowania części swojej duszy.

Ale najpierw poeksperymentuję trochę z nieożywionymi przedmiotami, a zwłaszcza z tymi, które mają już na sobie potężną magię, jak na przykład Smocze Berło, które według starych tekstów należało kiedyś do samego Merlina. Gdybym dostał je w swoje ręce, byłoby wspaniałym naczyniem. Jest pod mocną strażą w skarbcach Ministerstwa, ale jestem pewny, że po kilku nocach pod wpływem mojego zaklęcia perwersji, auror na służbie powie mi hasło.”

Mistrz Eliksirów potarł oczy i wypił szklankę chłodnej wody, które podał mu Harry i która leżała na biurku. Ach, więc w taki sposób uzyskał dostęp do skarbca… torturując jakiegoś biednego aurora strzegącego archiwa. Nikczemny gnojek! Z wielką przyjemnością wyślę twoją pokręconą duszę w głąb wiecznej męki. Przeczytał trochę dalej i odkrył, że Voldemort rzeczywiście zdołał zdobyć Smocze Berło i zmienić magiczną relikwię w pojemnik na jego zwariowany kawałek duszy.

Potem, oczywiście, musiałem znaleźć miejsce, żeby to ukryć, a nie ma już żadnych przyzwoitych lasów w Wielkiej Brytanii, gdzie mógłbym ukryć swoje najnowsze dzieło. Właśnie wtedy usłyszałem o nawiedzonym lesie na kontynencie w Alpach Transylwańskich, który podobno był siedliskiem Baby Jagi, złej wiedźmy z rosyjskiego folkloru, która podróżowała w chatce, mogącej chodzić na kurzych nóżkach i latać, pomagając jej szukać dzieci do zjedzenia i bohaterów do zabicia. Las został trafnie nazwany Mrocznym Lasem i wydawał się idealnym miejscem.

Magia, magia, jasno płonąca,

W Mrocznym Lesie,

Mroczne stworzenia i mrok nieskończony,

Oczekują na tego, kto chce przypieczętować swój los,

W sercu drzewa,

Jasny skarb spoczywa,

Ale tylko ten, kto klucz posiada,

Odkryje, co tam przebywa.

Nagroda warta wykupienia królestwa

Albo magicznej duszy czarodzieja.”

Snape zacisnął wargi. Kolejny okropny wiersz i wskazówka, gdzie znajdował się kolejny horkruks. To, że Voldemort zniszczył wspaniałe Smocze Berło nie było dla Severusa zaskakujące, mroczny czarodziej niszczył wszystko, cokolwiek dotknął, zawsze tak było. Oczywiście teraz cenne berło musiało zostać zniszczone, ponieważ był to jedyny sposób, by zapewnić zniszczenie czarnoksiężnika. Poczuł ukłucie żalu i smutku, że został zmuszony do zniszczenia relikwii i w myślach przeklął Voldemorta za zbezczeszczenie jej.

Odłoży notatnik na bok i spojrzał na swojego praktykanta, który zajęty był pracą nad swoim esejem.

- Harry, możesz sobie zrobić przerwę, jeśli chcesz.

Chłopiec poderwał się, wciąż ściskając w dłoni pióro, a jego zielone oczy skupiły się na jego mentorze.

- Huh? Och, tak, robię się trochę głodny i chce mi się pić. Znalazłeś coś więcej o… zakazanych przedmiotach, Sev?

- Tak. Wygląda na to, że czeka nas dość długa podróż do Transylwanii.

- Transylwanii? Tam gdzie był Drakula?

- Tak, ale w przeciwieństwie do Van Helsinga, nie szukamy wampirów. Szukamy lasu znanego jako Mrocznym Lasem. Voldemort ukrył tam gdzieś następny przedmiot.

Harry zagwizdał.

- Cóż, to strasznie długa droga, prawda? Dobrze, że obaj mamy skrzydła.

- Prawda. Mimo to będziemy lecieć kilka dni, nim dotrzemy do celu. I jeśli plotki są prawdziwe, spacer po Mrocznym Lesie jest śmiertelnie niebezpieczny. Są tam stworzenia, które znane były kiedyś w legendach z zamiłowania do ludzkiego mięsa, jak nocne zmory i akromantule, a niektóre legendy twierdzą, że drzewa w lesie są żywe i kilka potrafi rozmawiać z ludźmi, jeśli tego zechcą.

- Mówiące drzewa? – powtórzył sceptycznie Harry. Potem wyszczerzył się z powodu swojej głupoty. – Cóż, chyba nie ma nic dziwniejszego niż to, że rozumiem ptaki i zmieniam się w jednego. Mam nadzieję, że mówią po angielsku, a nie rumuńsku albo dębowemu.

- Będziemy się tym martwić, gdy tam dotrzemy – powiedział zdecydowanie Severus. – Nie ma sensu teraz spekulować. W międzyczasie myślę, że czas na obiad, a po nim przeczytam twoją część eseju i mam nadzieję, że nie ma w nim rażących błędów gramatycznych.

- Nie ma – zapewnił go Harry. – Po tygodniu czytania prac uczniów szybko nauczyłem się, czego nie robić.

- Dzięki Merlinie za drobne dary – odpowiedział sucho profesor. – Teraz możesz dać odpocząć mojemu czerwonemu pióru. – Machnął ręką i pojawiło się kilka paczek kanapek i prażynek, a dodatkowo garnek zupy zaczął się gotować w przenośnym kociołku Snape’a. – Jak ci się podoba ten tekst medyczny?

- Właściwie jest całkiem interesujący i podoba mi się to, jak wszystko jest przedstawione, a dzięki tym wszystkim zdjęciom łatwiej znaleźć omawiane zioła. Jest przejrzysty i jasny do odczytania, w przeciwieństwie do niektórych tekstów, które musiałem przeczytać.

- Tak, wiedźma, która to napisała, wiedziała, jak dobrze przetłumaczyć łacińskie i medyczne terminy na angielski standardowego laika – zgodził się Severus. – W przeszłości tak książka bardzo mi się przydała.

Harry skinął głową, po czym łapczywie ugryzł kanapkę z szynką szwajcarską z piklami.

Kiedy skończyli obiad złożony z zupy i kanapek, Severus właśnie zaczynał czytać esej Harry’ego, kiedy nagle rozległo się pukanie w okno na parterze.

Z dołu zapiszczała Hedwiga:

- Harry, przybyła sowa z pocztą. Rozpoznaję ją ze szkoły, nazywa się Magister.

- Severusie, Hedwiga mówi, że na zewnątrz jest sowa z Hogwartu – poinformował Harry.

Profesor wstał.

- To pewnie twoje wyniki SUM-ów, jak również oceny na koniec semestru. – Szybko zszedł po schodach, a Harry podążył za nim.

Harry czuł skurcze żołądka, zastanawiając się, jakie oceny otrzymał za swoje SUMy. Modlił się, by wszystkie były przynajmniej Z lub lepiej, bo w innym przypadku będzie miał do czynienia z bardzo zirytowanym opiekunem, a jego opcje dalszej kariery będą poważnie ograniczone. Nie sądzę, żebym cokolwiek oblał, ale trochę martwię się o historię magii, podjąłem się jej, ale czy obniży to mój ogólny wynik, czy po prostu odrzucą mój poprzedni wynik i dadzą mi drugie podejście?

Wtedy Severus otworzył okno i wpuścił Magistra, dużą, brązową sowę, która usadowiła się na jego ramieniu, gdy mężczyzna zdejmował metalową rurkę przyczepioną do jej kostki i podziękował ptakowi sowim smakołykiem.

- Bezpiecznej podróży do domu, przyjaciółko.

Magister odleciała, wołając cicho:

- Niech wiatr cię strzeże, Warrior. Powodzenia!

Severus zamknął okno, wciąż było szaro i mokro, ale już nie padało. Otworzył zwój i wyjął z niego dwa zwinięte pergaminy, jeden z oficjalną pieczęcią Ministerstwa i drugi z herbem Hogwartu.

- Hej, dlaczego Magister przyniosła tobie moje wyniki, a nie mnie, jak zwykle? – zapytał Harry, starając się nie przygryzać wargi.

- Ponieważ jako twój legalny opiekun, twoje oceny powinny być sprawdzone przez mnie – wyjaśnił Severus, po czym złamał pieczęć na wynikach SUMów.

Przez dłuższą chwilę, Severus przyglądał się pergaminowi, przez co Harry przestępował niespokojnie z nogi na nogę. Sekundy zmieniły się w godziny i Harry zastanawiał się gorączkowo, czy będzie uziemiony do końca lata albo nawet do końca życia. Jak bardzo jest źle? O, Merlinie, musi być okropnie, skoro nic nie mówi, a to musi oznaczać, że stara się mnie nie udusić, czy coś w tym stylu. Stróżka potu spłynęła mu po karku.

- Przestań się martwić. Nie masz kłopotów.

- Nie mam? – Harry odetchnął z ulgą.

- Nie. Poradziłeś sobie lepiej, niż się spodziewałeś, biorąc pod uwagę to, przez co przeszedłeś przez Umbridge przed twoimi egzaminami. – Podał Harry’emu pergamin, uśmiechając się lekko ironicznie.

Harry wziął pergamin i przyjrzał mu się. Otrzymał W z obrony, eliksirów, zaklęć i transmutacji oraz P z wszystkiego innego, włączając to historię magii. Uśmiech powoli rozlał się po jego twarzy, gdy odwrócił się do swojego opiekuna i rzucił:

- Nieźle, prawda?

- Tak, tym razem nie dostaniesz lani – podrażnił Severus, uśmiechając się sarkastycznie.

- Co? – zamrugał Harry. – Nie mówisz poważnie…?

- Naprawdę muszę na to odpowiadać? – Mistrz Eliksirów wyciągnął rękę i żartobliwie roztrzepał włosy podopiecznego. – Głupi pisklaku, nawet gdybyś wszystko zawalił, nigdy bym cię nie uderzył. Może uziemił do końca życia… W każdym razie, mamy tu punkt sporny, ponieważ świetnie sobie poradziłeś i możesz wybrać sobie karierę. Możesz być aurorem albo profesorem, kimkolwiek zechcesz. Powinieneś być z siebie dumny, Harry.

- A pan jest?

Niepewność w głosie chłopca głęboko dotknęła Severusa, ponieważ sam dobrze pamiętał, jak bardzo był zdesperowany, szukając jakiegokolwiek znaku aprobaty ze strony swojego ojca i odpowiedział:

- Jestem, Harry. Każdy rodzic byłby dumny z twoich ocen. Dobra robota. – Poklepał Harry’ego po plecach. – Zobaczmy może oceny, jakie zdobyłeś na koniec roku?

Harry skinął głową.

- Pewnie zawaliłem obronę, biorąc pod uwagę to, kto nas uczył.

- Dyrektor poinformował nas, że ponieważ Umbridge nie była znana ze swojej bezstronności, jeśli uważasz, że twoja ocena nie jest sprawiedliwa, odpowiednio ją skoryguje. Ale pamiętaj, to chyba jedyny moment w historii szkoły, gdy tak się stanie.

- Och. Cóż, to naprawdę świetnie.

Severus podał Harry’emu drugi pergamin, a chłopak ostrożnie złamał pieczęć i spojrzał na swój oceny. Jego szczęka opadła.

- Ty… dałeś mi W z eliksirów?

- Dlatego jesteś tak zaskoczony? Dziesięciokrotnie poprawiłeś swoje zdolności warzenia eliksirów, a to odzwierciedla twoją pracę w mojej klasie. Taką ocenę zdobyłeś.

Został nagrodzony kolejnym oszołomionym uśmiechem, a wtedy Harry spojrzał na swoją ocenę z obrony i jego uśmiech przygasł.

- Co jest? Co ta wiedźma z piekła rodem ci dała? – zapytał Snape.

- Z… O.

- Żałosna suka! Tak nie zostanie, Harry. Opierając się na twoich SUMach, powinieneś dostać przynajmniej P i powiem o tym dyrektorowi. Wszyscy wiedzą, że cię nienawidziła, ponieważ jesteś animagiem.

- Dzięki, Severusie. Nie jestem zaskoczony, że tak zrobiła. Założę się, że jedynymi osobami, które otrzymały z jej zajęć W była Brygada Inkwizycyjna.

- To prawdopodobne. – Wziął z powrotem pergamin, włożył go do zeskrolowanej teczki, skurczył ją i schował do kieszeni. – Skoro dramaturgia końca semestru jest już za nami, zasugeruję, byś wrócił do swojego poprzedniego zadania? Wciąż jesteś mi winien kolejną stopę pergaminu.

- Prawda. I dostaniesz ją, Sev. Nie chciałbym zepsuć twojego dobrego nastroju – powiedział Harry, po czym dodał chytrze: – Biorąc pod uwagę to, że pewnie pierwszy raz od szesnastu lat pochwaliłeś ucznia.

- Bezczelny bachor! Dalej, bierz się do pracy – warknął na niby jego opiekun, machając ręką. – Chcę, żebyś wiedział, że ciągle powtarzam Ślizgonom, że świetnie sobie radzą. Możliwe, że to pierwszy raz od roku czy dwóch, gdy Gryfon zasłużył sobie, żeby to usłyszeć, biorąc pod uwagę, jak niektórzy z was się zachowują…

Harry wrócił po schodach sprężystym krokiem, którego wcześniej nie doświadczył. Słowa Severusa wciąż odbijały się echem w jego głowie i ogrzewały go od samej głębi jego istoty. To był pierwszy raz, gdy jakikolwiek dorosły mu powiedział, że jest z niego dumny i był zaskoczony, jak dobrze czuje się po tych prostych słowach. Czuł się lepiej niż po wygraniu Pucharu Domów dla Gryffindoru. Jego ciotka i wuj nigdy go nie chwalili, a w rzeczywistości karali go za uzyskiwanie dobrych ocen, ponieważ nikt nie mógł wyprzedzać Dudleya. Ale w końcu mógł wykorzystać swój prawdziwy potencjał, a aprobata Severusa objęła go ciepłym blaskiem i stwierdził, że nawet nie przeszkadza mu reszta kary, którą wciąż musiał odbyć.

Severus skończył tłumaczenie notatnika następnego dnia, podczas gdy Harry czytał mały elementarz o starożytnych runach, który Severus przywołał ze swojej prywatnej biblioteki. Harry uznał, że sposób, w jaki powstały starożytne runy był fascynujący, ale nawet to ćwiczenie po chwili bladło. Wystarczająco, żeby poczuł, jak wzbiera w nim dziwne uczucie niepokoju, więc zapytał cicho:

- Sev, prawie skończyłeś z notatnikiem?

- Prawie. Dlaczego? Masz już dość koncentrowania uwagi?

- Tak jakby. Znowu zaczynam się czuć nieswojo tak, jak wcześniej. Czy mógłbym pójść na spacer albo… polatać? – Rzucił swojemu mentorowi ostre, błagalne spojrzenie. – Proszę?

Severus odłożył pióro, na końcu języka miał „nie, poczekaj do potem”, ale przypomniał sobie, że Harry prawdopodobnie ma klaustrofobię i pewnie dobrym pomysłem będzie przerwa i pozwolenie animagowi rozprostować skrzydła. Poza tym, dostał kurczu szyi od tak długiego pochylania się nad biurkiem.

- W porządku, polatamy… przez jakąś rodzinę.

Harry pisnął, po czym zarumienił się, zawstydzony, że zachowuje się jak nadgorliwy siedmiolatek.

- Dzięki, Severusie! Mogę się już zmienić we Freedoma?

- Tak. – Severus machnął ręką na podopiecznego.

Harry szybko zmienił się we Freedoma i młody jastrząb rozprostował skrzydła i przeleciał leniwie po pokoju, jego brązowe skrzydła zalśniły w słońcu. Jego pióra ogonowe z charakterystycznym czerwonym upierzeniem nie pogłębiły się jeszcze do szkarłatu dorosłego jastrzębia, ale nadal były jasnoczerwone.

Freedom zrobił kółko nad głową Severusa i zaćwierkał:

- No dalej, Sev, lećmy! Na wystarczająco długo utknąłeś w tym starym, spleśniałym grobowcu!

Severus w swojej ludzkiej formie nie był tak zaawansowany w rozumieniu jastrzębi, jak Harry, ale zrozumiał większość, by odepchnąć na bok niekompletny dziennik.

- No dobrze, pisklaku. Dołączę do ciebie.

Skoncentrował się i przeszła przez niego zmiana. W ciągu kilku minut stał się ciemnym jastrzębiem ze śnieżną piersią i nogami.

Wystartował, jego większa rozpiętość skrzydeł i ciało przyćmiło mniejszego jastrzębia o czerwonym ogonie, i spokojnie poszybował obok swojego podopiecznego.

- Chodź, Freedom, zobaczymy, jaka jest pogoda.

Uszczęśliwiony Freedom przyspieszył, wylatując przez drzwi na strych i przez kominek.

- Złap mnie, jeśli potrafisz, guzdrało! – rzucił wyzwanie, po czym wystrzelił w górę i wypadł z komina do lazurowego sklepienia nieba.

- Guzdrało? Ty niepoprawny pisklaku! Pokażę ci, kto jest wolny! – wrzasnął Warrior i po kilku uderzeniach skrzydeł wystrzelił za czerwonym ogonem przez kominek. Słońce na chwilę oślepiło jego oczy, ale jastrząb wkrótce przyzwyczaił się do jasności i odwrócił głowę, dostrzegając krążącego nad domem Freedoma.

- Patrz uważnie, pisklaku! – skrzeknął Warrior, po czym poleciał prosto na jastrzębia.

Ale Freedom, choć był mniejszy niż swój mentor, był bardziej aerodynamiczny i zdołał się wykręcić i uniknąć pędu Warriora.

- Ha! Robisz się powolny na starość, Warrior? – zaszydził, po czym wystartował, lecąc mocno, niemal osiągając swoją maksymalną prędkość pięćdziesięciu pięciu mil na godzinę.

- Starość? – skrzeknął z oburzeniem Warrior. – Och, tylko poczekaj, mała, chytra kawko! Jeśli myślisz, że ujdzie ci na sucho ten rażący brak szacunku… - Przyspieszył, niemal doganiając zuchwałego Freedoma.

Freedom machnął na niego ogonem i rzucił się jak z procy wokół wielkiego dębu, zgrabnie wlatując i wylatując z gałęzi.

- Hej, Warrior, pobij to!

Ale młody, zbyt pewny siebie jastrząb zapomniał, że większy ptak został wyhodowany do manewrowania w środowisku leśnym i doskonale nadawał się do latania przez i wokół drzew. Warrior zanurkował, prześlizgnął się przez gałęzie i złapał popisującego się ptaka szybkim uderzeniem skrzydeł.

- Coś mówiłeś, panie Bezczelny?

Freedom rzucił starszemu jastrzębiowi niezadowolone spojrzenie.

- Dobra, więc nie jesteś aż taki stary. Ale wciąż potrafię cię przegonić. Ścigajmy się do tamtego drzea, sosny na końcu wioski. Ostatni to smocze łajno.

- Prosisz się o dobrą lekcję, mój pisklaku – ostrzegł Warrior, ale w następnej chwili wystrzelił w tamtym kierunku i rozmył się w masę z ciemnymi i jasnymi piórami.

Freedom wydał z siebie ostry skrzek – „To nie fair!” – i wystartował za drugim jastrzębiem.

Wykorzystał każdy kawałeczek prądu strumieniowego i pędu wiatru, by się napędzić i dogonić przebiegłego jastrzębia. Było to trudniejsze, niż przypuszczał, ponieważ Warrior mógł używać szybszych prądów termicznych i był zaskakująco szybki. Mimo to myszołów rdzawosterny był stworzony do latania na otwartym niebie i Freedom wywarł na siebie nacisk, aż nie zrównał się z większym ptakiem.

- Kreee-eeaarr!

Niesamowity dziki okrzyk tryumfującego ptaka przebił się echem przez powietrze w chwili, gdy Freedom przyspieszył i oznaczył sosnę szponem kilka cali przed Warriorem.

- Juhu! Rządzę!

Freedom zaczął robić beczki zwycięstwa, a potem uniósł się zachwycony,  że choć raz pokonał swojego mentora.

Warrior latał w kółkach i spiralach obok niego.

- Miałeś szczęście, pisklaku. Spróbujmy prawdziwego wyzwania, dobrze?

- Jakiego?

- Na przykład, kto potrafi oznaczyć więcej ofiar… w ciągu godziny – zasugerował Warrior.

- Oznaczyć? Znaczy dotknąć, a nie zabić?

- Dokładnie. Ten, kto zdobędzie więcej ofiar, wygrywa.

- Uch, Warrior, będę musiał wylecieć nieco poza twój zasięg wzroku. Czy to dozwolone?

Warrior zaświergotał na potwierdzenie i polowanie się zaczęło.

Freedom krążył nad wioską leniwie, jego oczy wyczulone były na jakikolwiek ruch pod nim. Jak dotąd nic się nie poruszyło, nawet mysz. Ptak szybował, lecąc wystarczająco wysoko, żeby żaden mugol nie mógł go zobaczyć. Gdzie jest ta ofiara? Gdzie jest jakaś mysz, kuropatwa albo kaczka.

Po około pięciu minutach szukania, w końcu zauważył mysz pędzącą w stronę szopy. Zamknął skrzydła i zanurkował, wyglądając jak grom brązowej błyskawicy, a mysz zadrżała. Szpony Freedoma tylko dotknęły myszy, po czym odleciał.

- Mam jednego, Warrior!

Następnie chętny jastrząb zaczął nowe poszukiwania.

- Sprytny pisklak – przyznał starszy jastrząb. – Ale nie dość sprytny. – Warrior podleciał do części wioski, gdzie zebrało się dużo dzieci i pozostawiło za sobą okruchy i reszki z obiadu dla zięb, wróbli, wiewiórek i królików. Nazywali to miejsce zielenią wiejską, choć był to raczej mały, zalesiony park.

Tam jastrząb znalazł wiele zdobyczy do oznaczenia i zabrał się do robienia tego.

Piętnaście minut później Warrior pokonywał Freedoma czterema oznaczeniami i młodszy jastrząb zaczął się lekko dąsać.

Skąd on zawsze wie, co robić? Jest takim cholernym perfekcjonistą – pomyślał z irytacją Freedom.

Natychmiast poczuł się źle, że myśli w tak niemiły sposób o kimś, kto mu tyle pomógł, komu zawdzięczał swój spokój ducha i skoncentrował się na polowaniu.

Zanurkował w kierunku zająca, dotykając do delikatnie szponami i mógłby przysiąc, że biedne, przerażone stworzenie westchnęło z ulgą. Już dobrze, króliczku wielkanocny, jeszcze nie jestem głodny – zapewnił skamieniałego królika Freedom, po czym ponownie uniósł się w powietrze.

Królik, gdy już był pewny, że jastrząb nie zmieni zdania, rzucił się do swojej bezpiecznej norki.

Freedom zaćwierkał i kontynuował szukanie.

Po upływie czterdziestu pięciu minut, Warrior znalazł w sumie dziesięć ofiar i oznaczył je, podczas gdy Freedom oznaczył tylko sześć. Ale młodszy ptak świetnie się bawił, latając, pikując i nie przejmował się już tym, że Warrior go wyprzedza.

Kochał niebo, kochał dotyk wiatru na swoich piórach i sposób, w jaki owijał się on wokół niego, jak matka obejmująca swoje dziecko. Wiatr był dzisiaj figlarny, pieścił i koił, nie próbował go rozerwać na cząstki elementarne, więc mógł niezmiernie cieszyć się ślizganiem się po prądach termicznych.

Słońce grzało mu plecy, krzyknął z satysfakcją, gdy zanurkował, by dotknąć niczego niespodziewającą się wiewiórkę. Boże, uwielbiam latać! A latanie jako jastrząb nawet bije latanie na miotle. Jest świetne i marzę o zakończeniu tego przeklętego polowania na horkruksy, abym mógł spędzić trochę czasu na łapaniu kilku ciepłych frontów i doskonalić swoje umiejętności nurkowania w powietrzu.

Nagle zauważył mały, czarny, drgający nosek, zamknął skrzydła i zanurkował.

Jednak tylko po to, by zostać prześcigniętym przez Warriora, który zagrzmiał  w czarno-białej furii, jego masa i pęd wystarczyły, by dogonić mniejszego jastrzębia i przemknąć koło niego, oznaczając wiewiórkę precyzyjnym uderzeniem w ogon.

Wiewiórka zadrżała i pisnęła, ale Warrior był już daleko, nim mały ssak zdążył podnieść główkę, a Freedom musiał gwałtownie zmienić kurs, by uniknąć zderzenia z nią.

Biedna wiewiórka rzuciła się wtedy do bezpiecznego drzewa, pozostawiając za sobą rozczarowanego, rozgoryczonego myszołowa.

- A niech to! Nie trafili!

Wzleciał w górę, aż nie zawisł nad drzewem i zawołał do Warriora:

- Minęła już godzina?

- Masz jeszcze pięć minut – odpowiedział drugi, po czym poleciał w lewo, gdzie na skraju wioski rósł niewielki lasek. – Jedenaście do sześciu, Freedom.

- To jeszcze nie koniec, Warrior! – krzyknął bezczelnie Freedom, choć realistycznie wiedział, że nigdy nie będzie w stanie wyrównać wyniku Warriora w pięć minut. Ale i tak spróbuje starej szkoły.

Podobała mu się ta gra, wyostrzyła jego umiejętności łowieckie i precyzyjne ataki, niczemu nie szkodząc. Spalił też ogromną ilość energii i mógł się bawić ze swoim zwykle surowym mentorem. I Warrior z pewnością dobrze się bawił, nawet jeśli tego nie przyznawał.

Gdy minęło pięć minut, Freedom musiał przyznać się do porażki, ponieważ nie był w stanie znaleźć w okolicy kolejnej ofiary. Ale przyjął swoją porażkę z godnością, więc Warrior pochwalił go za jego opanowanie i powiedział, że dobrze się spisał, co jeszcze bardziej uszczęśliwiło Freedoma, niż gdyby wygrał grę.

Warrior żartobliwie skubnął drugiego jastrzębia, po czym powiedział:

- A teraz, mój młody praktykancie, zapolujemy, ponieważ jestem głodny.

- Tak na poważnie?

- Na poważnie – odpowiedział Warrior, po czym okręcił się i poszybował w kierunku tego samego zalesionego obszaru, gdzie znalazł za pierwszym razem wszystkie myszy i zające. Warrior pozwolił młodszemu drapieżnikowi przejąć inicjatywę, zbadać teren i wybrać cel, łagodną, pulchną wiewiórkę, która wyglądała na zbyt grubą, by szybko się poruszać.

- Tą, Warrior!

- Dobrze, więc leć i ją złap!

Freedom nie potrzebował żadnej więcej zachęty, zanurkował i złapał wiewiórkę, przylegając do ofiary, po czym usiadł, by zjeść.

Warrior zanucił z aprobatą, a następnie podleciał, by złapać własną przekąskę.

Kiedy dwa jastrzębie zjadły kolację, wykonały bardziej zabawne manewry, grając w berka na niebie, póki ich skrzydła nie zaczęły płonąć od ćwiczeń. Ale był to dobry rodzaj bólu i żadnemu jastrzębiowi on nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał.

- Nie ma to jak latanie, prawda, Warrior?

- Dokładnie – zgodził się Warrior. – Latanie łagodzi stres o wiele bardziej, niż boks. Zawsze uwielbiałem obserwować latające ptaki, ale nigdy nie sądziłem, że stanę się jednym z nich, póki nie odkryłem mojej animagicznej formy.

- Czy to nie jest niesamowite?

- Jest, pisklaku – powiedział Warrior. – Miotły nie mogą równać się z parą skrzydeł.

Freedom zaskrzeczał głośno w zgodzie, po czym spiralami przeleciał nad dom Gauntów, aż Hedwiga wyleciała i patrząc krzywo rozkazała jastrzębiowi się uciszyć, ponieważ próbowała spać.

- Jak ktoś może spać przez hałas, który robisz, nieopierzony głuptaku, jest poza moim rozumowaniem. Czy proszenie o ciszę to za wiele?

- Wybacz, Hedwigo – przeprosił Freedom. – Zapomniałem, że drzemiesz.

- Humph! Gdybyś nie był tak pochłonięty zabawą, pamiętałbyś o tym – skarciła go zirytowana sowa.

- Został pisklaka w spokoju, pani Napuszona – wtrącił się nagle Warrior. Nazywał tak Hedwigę, ponieważ sowa miała miękkie, puszyste pióra i dzięki nim mogła latać niemal bezgłośnie. – Nie zamierzał ci przeszkadzać.

Sowa, jak i młody jastrząb, popatrzyli na niego.

- Co to ma być, jakiś spisek? – zahukała Hedwiga. – Nie byłbyś nawet w połowie tak wyrozumiały, gdyby obudził CIEBIE.

Warrior kłapnął dziobem i nie odpowiedział, a Hedwiga z satysfakcją strząsnęła piórka.

- Tu pana ma – zauważył Freedom. Następnie odwrócił się do Hedwigi: – Naprawdę przepraszam, Hedwigo. Po prostu mnie poniosło.

- Och, no już dobrze. Wybaczam ci, w naturze młodych jest irytować starszych. Ale proszę, na miłość Merlina, baw się ciszej, Freedom! Dobrego popołudnia! – I z tymi słowami, Hedwiga poszybowała w stronę dębu górującego nad maleńką chatką, usiadła na nim, pochyliła głowę i zasnęła.

Freedom zerknął na nią figlarnie.

- Merlinie, jest niemal tak zrzędliwa, jak ty, Warrior.

- Nie bądź bezczelny, pisklaku! – ostrzegł Warrior i skubnął myszołowa w głowę.

- Au! Żartowałem! Nie umiesz rozpoznać żartu?

Warrior posłał mu lekko piorunujące spojrzenie, po czym zleciał w dół komina.

Gdy znalazł się już w środku, przemienił się w profesora Snape’a i poczekał, aż wróci Freedom.

Gdy myszołów stał się znów Harrym, Severus powiedział:

- Wyśpij się dzisiaj dobrze, Harry, ponieważ jutro o świcie odlatujemy. Nadszedł czas, byśmy poszukali Mrocznego Lasu.

- Jasne, Sev. Jestem trochę zmęczony – ziewnął Harry. Potem powiedział figlarnie: – Dobrze się dzisiaj z tobą bawiłem, Sev. Było fajnie.

Ku swojemu wiecznemu zaskoczeniu, Severus zgodził się.

- To była najlepsza zabawa, od kiedy byłem dzieckiem i bawiłem się razem z twoją matką w parku. Jednakże wszystko, co dobre, szybko się kończy, Harry. A teraz idź wziąć prysznic, a potem pójdziemy poćwiczyć oklumencję przed snem. Krążą pogłoski, że w tym lesie są stworzenia, żerujące na nieostrożnych umysłach, więc najlepiej być przygotowanym.

- Skoro tak pan mówi – zgodził się Harry. Potem skierował się do łazienki, przywołując ręcznik i ubranie na zmienę.

Severus obserwował go i pomyślał, że to miał odmiana, zobaczyć tak odprężonego chłopca, beztroskiego, zachowującego się jak normalny nastoletni animag. Szkoda, że taka niewinność nie mogła trwać wiecznie, westchnął Mistrz Eliksirów. Bardzo się obawiał, że to, co znajdowało się w nawiedzonym lesie będzie dla nich obu wielkim testem, ale cokolwiek nadejdzie, przynajmniej zmierzą się z tym razem. Któregoś dnia, Harry, będziesz miał normalny dom i normalne życie albo chociaż tak normalne, jak tylko jestem w stanie je uczynić – przysiągł Severus, odgarniając włosy z czoła. Ale do tego czasu, panie Potter, przezorny zawsze ubezpieczony. Niech Merlin nas strzeże i zapewni nam zwycięstwo.

Świt ledwie dotknął wierzchołków drzew, kiedy dwa jastrzębie i śnieżna sowa wylecieli z sennej wioski Little Hangleton, skręcając na południowy-zachód w kierunku Dover, a stamtąd przez kanał La Manche do Francji i na kontynent. Rozpoczął się kolejny etap podróży.

 

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, podobają mi się ich relacje, to że Severus naprawdę się troszczy o Harrego jak i pragnie żeby miał szczęśliwe życie... te zabawy och...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście uważam, że to Harry powinien otworzyć te listy. Nawet jeśli Sev jest jego opiekunem i się tak martwił, że sam nie wytrzymał. To listy Harry'ego... A tak poza tym, uroczy rozdział. Ich relacje są niesamowicie przyjemne do czytania.
    Weny życzę
    Ciuma

    OdpowiedzUsuń