Dom Gauntów
Little Hangleton
Zmiażdżony korzeń malwy
nałożony bezpośrednio na ranę złagodzi ból przy kontakcie oraz zapobiegnie
infekcji. Kiedy zostanie zmielony i zmieszany z pokruszonymi kwiatami wrotyczu
i jedną lub dwoma kroplami ekstraktu z mniszka lekarskiego, zadziała
antybakteryjnie na drobne oparzenia i wysypki skórne. Aby przygotować go jako
balsam na oparzenia słoneczne, postępuj zgodnie z przepisem…
Harry
kontynuował robienie notatek z „Medycyny Magicznej” Snape’a, pisząc esej na
temat stosowania zwykłych ziół w magicznych miksturach leczniczych. Uznał, że
warto się tego nauczyć, biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa, jakie niesie ze
sobą ich wyprawa i jak często jeden lub drugi odnosił obrażenia. Severus nie
powinien być jedyną osobą z wiedzą medyczną, jak rozumował Harry. Co jeśli on
zachoruje albo zostanie ciężko ranny? Harry nie chciał narażać życia swojego
opiekuna, tylko dlatego, że nie znał odpowiednich procedur w nagłych
przypadkach. Żadna wiedza nigdy się nie
zmarnuje, było często cytowaną przez Snape’a maksymą, kiedy jego praktykant
pytał, czy musi nauczyć się jakiegoś mało znanego eliksiru albo terminu
zielarskiego. Severus nawet nalegał, by Harry odświeżył swoją łacinę,
wyjaśniając, że dokładna znajomość tego języka pomogłaby mu, gdyby kiedykolwiek
chciał stworzyć zaklęcie według własnego pomysłu.
Poza
tym napisanie eseju było częścią jego kary oraz dzięki temu miał coś do roboty
poza sprzątaniem i spaniem, gdy pozostawał w zasięgu wzroku swojego opiekuna. I
choć była to kara, Harry odkrył, że nauka o miksturach leczniczych jest też
interesująca i szybko zabrał się do nauki materiału. Minęły dwie godziny, gdy
Mistrz Eliksirów, jak i jego praktykant, studiowali swoje własne przedmioty.
Severus był zajęty tłumaczeniem reszty notatnika, skoro złamał już kod,
wymyślony przez Voldemorta – był on całkiem trudny, choć nie tak bardzo, jak
te, które łamał już w przeszłości, ale należało się tego spodziewać, biorąc pod
uwagę fakt, że Voldemort miał zaledwie kilkanaście lat, gdy zaczął pisać
notatnik i robić dodatkowe horkruksy, by uzyskać zakazaną nieśmiertelność. Nie
miał jeszcze czasu, żeby studiować i wymyślić bardziej złożone kody, ani też
przyzywać groźniejsze potwory do ochrony horkruksów, które już stworzył.
Jeden
wpis twierdził, że młody Tom włamał się do archiwów Ministerstwa i ukradł kilka
tekstów o przywoływaniu istot podziemia i nieumartych oraz kolejną książkę o
czarnej magii, która miała przynosić ból i cierpienie każdemu, komu wybierze
rzucający. „Wiele nauczyłem się z tych
tekstów, w jaki sposób doprowadzić moich podwładnych do porządku, zwłaszcza
tych aroganckich czystokrwistych, którzy są starsi i nienawidzą mnie za moją
młodość, umiejętności i bezlitosną wizję świata. Moim przeznaczeniem jest
rządzić światem, zawsze to wiedziałem i wkrótce upewnię się, że dowiedzą się o
tym wszyscy. Moi śmierciożercy dowiedzą się, co oznacza być posłusznym i nauczą
innych swojego miejsca… na kolanach u moich stóp z głowami pochylonymi w
uwielbieniu. Dla tych, którzy pozostają mi wierni, mam moc – moc, dzięki której
wszyscy, którzy im się przeciwstawią, będą się kulić i uciekać w przerażeniu,
bo jestem Czarnym Panem, a mój cień powstanie i pokryje ziemię…”
Severus
skrzywił się i wykrzywił wargę, czytając to, ponieważ znał wiele z zaklęć z
notatnika, widział je używane na innych oraz na nim samym, gdy był
zwierzaczkiem Voldemorta. Crucio było jednym z najgorszych, ale były inne,
przykładowo zaklęcie wrzącej krwi, które były zwyczajnie złe. Dowiedział się,
że Voldemort eksperymentował na kilku zwierzakach, próbując wykorzystać ich
energię życiową, by rozszerzyć własną i w ten sposób wpadł na pomysł, by
spróbować użyć żywej istoty do przechowania części swojej duszy.
„Ale najpierw poeksperymentuję trochę z
nieożywionymi przedmiotami, a zwłaszcza z tymi, które mają już na sobie potężną
magię, jak na przykład Smocze Berło, które według starych tekstów należało
kiedyś do samego Merlina. Gdybym dostał je w swoje ręce, byłoby wspaniałym
naczyniem. Jest pod mocną strażą w skarbcach Ministerstwa, ale jestem pewny, że
po kilku nocach pod wpływem mojego zaklęcia perwersji, auror na służbie powie
mi hasło.”
Mistrz
Eliksirów potarł oczy i wypił szklankę chłodnej wody, które podał mu Harry i
która leżała na biurku. Ach, więc w taki
sposób uzyskał dostęp do skarbca… torturując jakiegoś biednego aurora
strzegącego archiwa. Nikczemny gnojek! Z wielką przyjemnością wyślę twoją
pokręconą duszę w głąb wiecznej męki. Przeczytał trochę dalej i odkrył, że
Voldemort rzeczywiście zdołał zdobyć Smocze Berło i zmienić magiczną relikwię w
pojemnik na jego zwariowany kawałek duszy.
„Potem, oczywiście, musiałem znaleźć miejsce,
żeby to ukryć, a nie ma już żadnych przyzwoitych lasów w Wielkiej Brytanii,
gdzie mógłbym ukryć swoje najnowsze dzieło. Właśnie wtedy usłyszałem o
nawiedzonym lesie na kontynencie w Alpach Transylwańskich, który podobno był
siedliskiem Baby Jagi, złej wiedźmy z rosyjskiego folkloru, która podróżowała w
chatce, mogącej chodzić na kurzych nóżkach i latać, pomagając jej szukać dzieci
do zjedzenia i bohaterów do zabicia. Las został trafnie nazwany Mrocznym Lasem
i wydawał się idealnym miejscem.
Magia, magia, jasno płonąca,
W Mrocznym Lesie,
Mroczne stworzenia i mrok
nieskończony,
Oczekują na tego, kto chce
przypieczętować swój los,
W sercu drzewa,
Jasny skarb spoczywa,
Ale tylko ten, kto klucz
posiada,
Odkryje, co tam przebywa.
Nagroda warta wykupienia
królestwa
Albo magicznej duszy
czarodzieja.”
Snape
zacisnął wargi. Kolejny okropny wiersz i wskazówka, gdzie znajdował się kolejny
horkruks. To, że Voldemort zniszczył wspaniałe Smocze Berło nie było dla
Severusa zaskakujące, mroczny czarodziej niszczył wszystko, cokolwiek dotknął,
zawsze tak było. Oczywiście teraz cenne berło musiało zostać zniszczone,
ponieważ był to jedyny sposób, by zapewnić zniszczenie czarnoksiężnika. Poczuł
ukłucie żalu i smutku, że został zmuszony do zniszczenia relikwii i w myślach
przeklął Voldemorta za zbezczeszczenie jej.
Odłoży
notatnik na bok i spojrzał na swojego praktykanta, który zajęty był pracą nad
swoim esejem.
-
Harry, możesz sobie zrobić przerwę, jeśli chcesz.
Chłopiec
poderwał się, wciąż ściskając w dłoni pióro, a jego zielone oczy skupiły się na
jego mentorze.
-
Huh? Och, tak, robię się trochę głodny i chce mi się pić. Znalazłeś coś więcej
o… zakazanych przedmiotach, Sev?
-
Tak. Wygląda na to, że czeka nas dość długa podróż do Transylwanii.
-
Transylwanii? Tam gdzie był Drakula?
-
Tak, ale w przeciwieństwie do Van Helsinga, nie szukamy wampirów. Szukamy lasu
znanego jako Mrocznym Lasem. Voldemort ukrył tam gdzieś następny przedmiot.
Harry
zagwizdał.
-
Cóż, to strasznie długa droga, prawda? Dobrze, że obaj mamy skrzydła.
-
Prawda. Mimo to będziemy lecieć kilka dni, nim dotrzemy do celu. I jeśli plotki
są prawdziwe, spacer po Mrocznym Lesie jest śmiertelnie niebezpieczny. Są tam
stworzenia, które znane były kiedyś w legendach z zamiłowania do ludzkiego
mięsa, jak nocne zmory i akromantule, a niektóre legendy twierdzą, że drzewa w
lesie są żywe i kilka potrafi rozmawiać z ludźmi, jeśli tego zechcą.
-
Mówiące drzewa? – powtórzył sceptycznie Harry. Potem wyszczerzył się z powodu
swojej głupoty. – Cóż, chyba nie ma nic dziwniejszego niż to, że rozumiem ptaki
i zmieniam się w jednego. Mam nadzieję, że mówią po angielsku, a nie rumuńsku
albo dębowemu.
-
Będziemy się tym martwić, gdy tam dotrzemy – powiedział zdecydowanie Severus. –
Nie ma sensu teraz spekulować. W międzyczasie myślę, że czas na obiad, a po nim
przeczytam twoją część eseju i mam nadzieję, że nie ma w nim rażących błędów
gramatycznych.
-
Nie ma – zapewnił go Harry. – Po tygodniu czytania prac uczniów szybko
nauczyłem się, czego nie robić.
-
Dzięki Merlinie za drobne dary – odpowiedział sucho profesor. – Teraz możesz
dać odpocząć mojemu czerwonemu pióru. – Machnął ręką i pojawiło się kilka
paczek kanapek i prażynek, a dodatkowo garnek zupy zaczął się gotować w
przenośnym kociołku Snape’a. – Jak ci się podoba ten tekst medyczny?
-
Właściwie jest całkiem interesujący i podoba mi się to, jak wszystko jest
przedstawione, a dzięki tym wszystkim zdjęciom łatwiej znaleźć omawiane zioła.
Jest przejrzysty i jasny do odczytania, w przeciwieństwie do niektórych tekstów,
które musiałem przeczytać.
-
Tak, wiedźma, która to napisała, wiedziała, jak dobrze przetłumaczyć łacińskie
i medyczne terminy na angielski standardowego laika – zgodził się Severus. – W
przeszłości tak książka bardzo mi się przydała.
Harry
skinął głową, po czym łapczywie ugryzł kanapkę z szynką szwajcarską z piklami.
Kiedy
skończyli obiad złożony z zupy i kanapek, Severus właśnie zaczynał czytać esej
Harry’ego, kiedy nagle rozległo się pukanie w okno na parterze.
Z
dołu zapiszczała Hedwiga:
-
Harry, przybyła sowa z pocztą. Rozpoznaję
ją ze szkoły, nazywa się Magister.
-
Severusie, Hedwiga mówi, że na zewnątrz jest sowa z Hogwartu – poinformował
Harry.
Profesor
wstał.
-
To pewnie twoje wyniki SUM-ów, jak również oceny na koniec semestru. – Szybko
zszedł po schodach, a Harry podążył za nim.
Harry
czuł skurcze żołądka, zastanawiając się, jakie oceny otrzymał za swoje SUMy. Modlił
się, by wszystkie były przynajmniej Z lub lepiej, bo w innym przypadku będzie
miał do czynienia z bardzo zirytowanym opiekunem, a jego opcje dalszej kariery
będą poważnie ograniczone. Nie sądzę,
żebym cokolwiek oblał, ale trochę martwię się o historię magii, podjąłem się
jej, ale czy obniży to mój ogólny wynik, czy po prostu odrzucą mój poprzedni
wynik i dadzą mi drugie podejście?
Wtedy
Severus otworzył okno i wpuścił Magistra, dużą, brązową sowę, która usadowiła
się na jego ramieniu, gdy mężczyzna zdejmował metalową rurkę przyczepioną do
jej kostki i podziękował ptakowi sowim smakołykiem.
-
Bezpiecznej podróży do domu, przyjaciółko.
Magister
odleciała, wołając cicho:
-
Niech wiatr cię strzeże, Warrior.
Powodzenia!
Severus
zamknął okno, wciąż było szaro i mokro, ale już nie padało. Otworzył zwój i
wyjął z niego dwa zwinięte pergaminy, jeden z oficjalną pieczęcią Ministerstwa
i drugi z herbem Hogwartu.
-
Hej, dlaczego Magister przyniosła tobie moje wyniki, a nie mnie, jak zwykle? –
zapytał Harry, starając się nie przygryzać wargi.
-
Ponieważ jako twój legalny opiekun, twoje oceny powinny być sprawdzone przez
mnie – wyjaśnił Severus, po czym złamał pieczęć na wynikach SUMów.
Przez
dłuższą chwilę, Severus przyglądał się pergaminowi, przez co Harry przestępował
niespokojnie z nogi na nogę. Sekundy zmieniły się w godziny i Harry zastanawiał
się gorączkowo, czy będzie uziemiony do końca lata albo nawet do końca życia. Jak bardzo jest źle? O, Merlinie, musi być
okropnie, skoro nic nie mówi, a to musi oznaczać, że stara się mnie nie udusić,
czy coś w tym stylu. Stróżka potu spłynęła mu po karku.
-
Przestań się martwić. Nie masz kłopotów.
-
Nie mam? – Harry odetchnął z ulgą.
-
Nie. Poradziłeś sobie lepiej, niż się spodziewałeś, biorąc pod uwagę to, przez
co przeszedłeś przez Umbridge przed twoimi egzaminami. – Podał Harry’emu
pergamin, uśmiechając się lekko ironicznie.
Harry
wziął pergamin i przyjrzał mu się. Otrzymał W z obrony, eliksirów, zaklęć i
transmutacji oraz P z wszystkiego innego, włączając to historię magii. Uśmiech powoli
rozlał się po jego twarzy, gdy odwrócił się do swojego opiekuna i rzucił:
-
Nieźle, prawda?
-
Tak, tym razem nie dostaniesz lani – podrażnił Severus, uśmiechając się
sarkastycznie.
-
Co? – zamrugał Harry. – Nie mówisz poważnie…?
-
Naprawdę muszę na to odpowiadać? – Mistrz Eliksirów wyciągnął rękę i
żartobliwie roztrzepał włosy podopiecznego. – Głupi pisklaku, nawet gdybyś
wszystko zawalił, nigdy bym cię nie uderzył. Może uziemił do końca życia… W
każdym razie, mamy tu punkt sporny, ponieważ świetnie sobie poradziłeś i możesz
wybrać sobie karierę. Możesz być aurorem albo profesorem, kimkolwiek zechcesz. Powinieneś
być z siebie dumny, Harry.
-
A pan jest?
Niepewność
w głosie chłopca głęboko dotknęła Severusa, ponieważ sam dobrze pamiętał, jak
bardzo był zdesperowany, szukając jakiegokolwiek znaku aprobaty ze strony
swojego ojca i odpowiedział:
-
Jestem, Harry. Każdy rodzic byłby dumny z twoich ocen. Dobra robota. – Poklepał
Harry’ego po plecach. – Zobaczmy może oceny, jakie zdobyłeś na koniec roku?
Harry
skinął głową.
-
Pewnie zawaliłem obronę, biorąc pod uwagę to, kto nas uczył.
-
Dyrektor poinformował nas, że ponieważ Umbridge nie była znana ze swojej
bezstronności, jeśli uważasz, że twoja ocena nie jest sprawiedliwa, odpowiednio
ją skoryguje. Ale pamiętaj, to chyba jedyny moment w historii szkoły, gdy tak
się stanie.
-
Och. Cóż, to naprawdę świetnie.
Severus
podał Harry’emu drugi pergamin, a chłopak ostrożnie złamał pieczęć i spojrzał
na swój oceny. Jego szczęka opadła.
-
Ty… dałeś mi W z eliksirów?
-
Dlatego jesteś tak zaskoczony? Dziesięciokrotnie poprawiłeś swoje zdolności
warzenia eliksirów, a to odzwierciedla twoją pracę w mojej klasie. Taką ocenę
zdobyłeś.
Został
nagrodzony kolejnym oszołomionym uśmiechem, a wtedy Harry spojrzał na swoją
ocenę z obrony i jego uśmiech przygasł.
-
Co jest? Co ta wiedźma z piekła rodem ci dała? – zapytał Snape.
-
Z… O.
-
Żałosna suka! Tak nie zostanie, Harry. Opierając się na twoich SUMach,
powinieneś dostać przynajmniej P i powiem o tym dyrektorowi. Wszyscy wiedzą, że
cię nienawidziła, ponieważ jesteś animagiem.
-
Dzięki, Severusie. Nie jestem zaskoczony, że tak zrobiła. Założę się, że
jedynymi osobami, które otrzymały z jej zajęć W była Brygada Inkwizycyjna.
-
To prawdopodobne. – Wziął z powrotem pergamin, włożył go do zeskrolowanej
teczki, skurczył ją i schował do kieszeni. – Skoro dramaturgia końca semestru
jest już za nami, zasugeruję, byś wrócił do swojego poprzedniego zadania? Wciąż
jesteś mi winien kolejną stopę pergaminu.
-
Prawda. I dostaniesz ją, Sev. Nie chciałbym zepsuć twojego dobrego nastroju –
powiedział Harry, po czym dodał chytrze: – Biorąc pod uwagę to, że pewnie
pierwszy raz od szesnastu lat pochwaliłeś ucznia.
-
Bezczelny bachor! Dalej, bierz się do pracy – warknął na niby jego opiekun,
machając ręką. – Chcę, żebyś wiedział, że ciągle powtarzam Ślizgonom, że
świetnie sobie radzą. Możliwe, że to pierwszy raz od roku czy dwóch, gdy Gryfon
zasłużył sobie, żeby to usłyszeć, biorąc pod uwagę, jak niektórzy z was się
zachowują…
Harry
wrócił po schodach sprężystym krokiem, którego wcześniej nie doświadczył. Słowa
Severusa wciąż odbijały się echem w jego głowie i ogrzewały go od samej głębi
jego istoty. To był pierwszy raz, gdy jakikolwiek dorosły mu powiedział, że
jest z niego dumny i był zaskoczony, jak dobrze czuje się po tych prostych
słowach. Czuł się lepiej niż po wygraniu Pucharu Domów dla Gryffindoru. Jego
ciotka i wuj nigdy go nie chwalili, a w rzeczywistości karali go za uzyskiwanie
dobrych ocen, ponieważ nikt nie mógł wyprzedzać Dudleya. Ale w końcu mógł
wykorzystać swój prawdziwy potencjał, a aprobata Severusa objęła go ciepłym
blaskiem i stwierdził, że nawet nie przeszkadza mu reszta kary, którą wciąż
musiał odbyć.
Severus
skończył tłumaczenie notatnika następnego dnia, podczas gdy Harry czytał mały
elementarz o starożytnych runach, który Severus przywołał ze swojej prywatnej
biblioteki. Harry uznał, że sposób, w jaki powstały starożytne runy był
fascynujący, ale nawet to ćwiczenie po chwili bladło. Wystarczająco, żeby
poczuł, jak wzbiera w nim dziwne uczucie niepokoju, więc zapytał cicho:
-
Sev, prawie skończyłeś z notatnikiem?
-
Prawie. Dlaczego? Masz już dość koncentrowania uwagi?
-
Tak jakby. Znowu zaczynam się czuć nieswojo tak, jak wcześniej. Czy mógłbym
pójść na spacer albo… polatać? – Rzucił swojemu mentorowi ostre, błagalne
spojrzenie. – Proszę?
Severus
odłożył pióro, na końcu języka miał „nie, poczekaj do potem”, ale przypomniał sobie,
że Harry prawdopodobnie ma klaustrofobię i pewnie dobrym pomysłem będzie
przerwa i pozwolenie animagowi rozprostować skrzydła. Poza tym, dostał kurczu
szyi od tak długiego pochylania się nad biurkiem.
-
W porządku, polatamy… przez jakąś rodzinę.
Harry
pisnął, po czym zarumienił się, zawstydzony, że zachowuje się jak nadgorliwy
siedmiolatek.
-
Dzięki, Severusie! Mogę się już zmienić we Freedoma?
-
Tak. – Severus machnął ręką na podopiecznego.
Harry
szybko zmienił się we Freedoma i młody jastrząb rozprostował skrzydła i
przeleciał leniwie po pokoju, jego brązowe skrzydła zalśniły w słońcu. Jego
pióra ogonowe z charakterystycznym czerwonym upierzeniem nie pogłębiły się
jeszcze do szkarłatu dorosłego jastrzębia, ale nadal były jasnoczerwone.
Freedom
zrobił kółko nad głową Severusa i zaćwierkał:
-
No dalej, Sev, lećmy! Na wystarczająco
długo utknąłeś w tym starym, spleśniałym grobowcu!
Severus
w swojej ludzkiej formie nie był tak zaawansowany w rozumieniu jastrzębi, jak
Harry, ale zrozumiał większość, by odepchnąć na bok niekompletny dziennik.
-
No dobrze, pisklaku. Dołączę do ciebie.
Skoncentrował
się i przeszła przez niego zmiana. W ciągu kilku minut stał się ciemnym
jastrzębiem ze śnieżną piersią i nogami.
Wystartował,
jego większa rozpiętość skrzydeł i ciało przyćmiło mniejszego jastrzębia o
czerwonym ogonie, i spokojnie poszybował obok swojego podopiecznego.
- Chodź, Freedom, zobaczymy,
jaka jest pogoda.
Uszczęśliwiony
Freedom przyspieszył, wylatując przez drzwi na strych i przez kominek.
-
Złap mnie, jeśli potrafisz, guzdrało!
– rzucił wyzwanie, po czym wystrzelił w górę i wypadł z komina do lazurowego
sklepienia nieba.
-
Guzdrało? Ty niepoprawny pisklaku! Pokażę
ci, kto jest wolny! – wrzasnął Warrior i po kilku uderzeniach skrzydeł
wystrzelił za czerwonym ogonem przez kominek. Słońce na chwilę oślepiło jego
oczy, ale jastrząb wkrótce przyzwyczaił się do jasności i odwrócił głowę,
dostrzegając krążącego nad domem Freedoma.
-
Patrz uważnie, pisklaku! – skrzeknął
Warrior, po czym poleciał prosto na jastrzębia.
Ale
Freedom, choć był mniejszy niż swój mentor, był bardziej aerodynamiczny i
zdołał się wykręcić i uniknąć pędu Warriora.
-
Ha! Robisz się powolny na starość,
Warrior? – zaszydził, po czym wystartował, lecąc mocno, niemal osiągając
swoją maksymalną prędkość pięćdziesięciu pięciu mil na godzinę.
-
Starość? – skrzeknął z oburzeniem
Warrior. – Och, tylko poczekaj, mała,
chytra kawko! Jeśli myślisz, że ujdzie ci na sucho ten rażący brak szacunku…
- Przyspieszył, niemal doganiając zuchwałego Freedoma.
Freedom
machnął na niego ogonem i rzucił się jak z procy wokół wielkiego dębu, zgrabnie
wlatując i wylatując z gałęzi.
-
Hej, Warrior, pobij to!
Ale
młody, zbyt pewny siebie jastrząb zapomniał, że większy ptak został wyhodowany
do manewrowania w środowisku leśnym i doskonale nadawał się do latania przez i
wokół drzew. Warrior zanurkował, prześlizgnął się przez gałęzie i złapał
popisującego się ptaka szybkim uderzeniem skrzydeł.
-
Coś mówiłeś, panie Bezczelny?
Freedom
rzucił starszemu jastrzębiowi niezadowolone spojrzenie.
-
Dobra, więc nie jesteś aż taki stary. Ale
wciąż potrafię cię przegonić. Ścigajmy się do tamtego drzea, sosny na końcu
wioski. Ostatni to smocze łajno.
- Prosisz się o dobrą lekcję, mój pisklaku
– ostrzegł Warrior, ale w następnej chwili wystrzelił w tamtym kierunku i
rozmył się w masę z ciemnymi i jasnymi piórami.
Freedom
wydał z siebie ostry skrzek – „To nie
fair!” – i wystartował za drugim jastrzębiem.
Wykorzystał
każdy kawałeczek prądu strumieniowego i pędu wiatru, by się napędzić i dogonić
przebiegłego jastrzębia. Było to trudniejsze, niż przypuszczał, ponieważ
Warrior mógł używać szybszych prądów termicznych i był zaskakująco szybki. Mimo
to myszołów rdzawosterny był stworzony do latania na otwartym niebie i Freedom wywarł
na siebie nacisk, aż nie zrównał się z większym ptakiem.
-
Kreee-eeaarr!
Niesamowity
dziki okrzyk tryumfującego ptaka przebił się echem przez powietrze w chwili,
gdy Freedom przyspieszył i oznaczył sosnę szponem kilka cali przed Warriorem.
-
Juhu! Rządzę!
Freedom
zaczął robić beczki zwycięstwa, a potem uniósł się zachwycony, że choć raz pokonał swojego mentora.
Warrior
latał w kółkach i spiralach obok niego.
- Miałeś szczęście, pisklaku.
Spróbujmy prawdziwego wyzwania, dobrze?
- Jakiego?
- Na przykład, kto potrafi
oznaczyć więcej ofiar… w ciągu godziny – zasugerował Warrior.
-
Oznaczyć? Znaczy dotknąć, a nie zabić?
- Dokładnie. Ten, kto
zdobędzie więcej ofiar, wygrywa.
- Uch, Warrior, będę musiał
wylecieć nieco poza twój zasięg wzroku. Czy to dozwolone?
Warrior
zaświergotał na potwierdzenie i polowanie się zaczęło.
Freedom
krążył nad wioską leniwie, jego oczy wyczulone były na jakikolwiek ruch pod
nim. Jak dotąd nic się nie poruszyło, nawet mysz. Ptak szybował, lecąc
wystarczająco wysoko, żeby żaden mugol nie mógł go zobaczyć. Gdzie jest ta ofiara? Gdzie jest jakaś mysz,
kuropatwa albo kaczka.
Po
około pięciu minutach szukania, w końcu zauważył mysz pędzącą w stronę szopy.
Zamknął skrzydła i zanurkował, wyglądając jak grom brązowej błyskawicy, a mysz zadrżała.
Szpony Freedoma tylko dotknęły myszy, po czym odleciał.
-
Mam jednego, Warrior!
Następnie
chętny jastrząb zaczął nowe poszukiwania.
-
Sprytny pisklak – przyznał starszy
jastrząb. – Ale nie dość sprytny. –
Warrior podleciał do części wioski, gdzie zebrało się dużo dzieci i pozostawiło
za sobą okruchy i reszki z obiadu dla zięb, wróbli, wiewiórek i królików.
Nazywali to miejsce zielenią wiejską, choć był to raczej mały, zalesiony park.
Tam
jastrząb znalazł wiele zdobyczy do oznaczenia i zabrał się do robienia tego.
Piętnaście
minut później Warrior pokonywał Freedoma czterema oznaczeniami i młodszy
jastrząb zaczął się lekko dąsać.
Skąd on zawsze wie, co robić?
Jest takim cholernym perfekcjonistą – pomyślał z irytacją Freedom.
Natychmiast
poczuł się źle, że myśli w tak niemiły sposób o kimś, kto mu tyle pomógł, komu
zawdzięczał swój spokój ducha i skoncentrował się na polowaniu.
Zanurkował
w kierunku zająca, dotykając do delikatnie szponami i mógłby przysiąc, że
biedne, przerażone stworzenie westchnęło z ulgą. Już dobrze, króliczku wielkanocny, jeszcze nie jestem głodny –
zapewnił skamieniałego królika Freedom, po czym ponownie uniósł się w
powietrze.
Królik,
gdy już był pewny, że jastrząb nie zmieni zdania, rzucił się do swojej
bezpiecznej norki.
Freedom
zaćwierkał i kontynuował szukanie.
Po
upływie czterdziestu pięciu minut, Warrior znalazł w sumie dziesięć ofiar i
oznaczył je, podczas gdy Freedom oznaczył tylko sześć. Ale młodszy ptak
świetnie się bawił, latając, pikując i nie przejmował się już tym, że Warrior
go wyprzedza.
Kochał
niebo, kochał dotyk wiatru na swoich piórach i sposób, w jaki owijał się on
wokół niego, jak matka obejmująca swoje dziecko. Wiatr był dzisiaj figlarny,
pieścił i koił, nie próbował go rozerwać na cząstki elementarne, więc mógł
niezmiernie cieszyć się ślizganiem się po prądach termicznych.
Słońce
grzało mu plecy, krzyknął z satysfakcją, gdy zanurkował, by dotknąć niczego
niespodziewającą się wiewiórkę. Boże,
uwielbiam latać! A latanie jako jastrząb nawet bije latanie na miotle. Jest
świetne i marzę o zakończeniu tego przeklętego polowania na horkruksy, abym
mógł spędzić trochę czasu na łapaniu kilku ciepłych frontów i doskonalić swoje
umiejętności nurkowania w powietrzu.
Nagle
zauważył mały, czarny, drgający nosek, zamknął skrzydła i zanurkował.
Jednak
tylko po to, by zostać prześcigniętym przez Warriora, który zagrzmiał w czarno-białej furii, jego masa i pęd
wystarczyły, by dogonić mniejszego jastrzębia i przemknąć koło niego,
oznaczając wiewiórkę precyzyjnym uderzeniem w ogon.
Wiewiórka
zadrżała i pisnęła, ale Warrior był już daleko, nim mały ssak zdążył podnieść
główkę, a Freedom musiał gwałtownie zmienić kurs, by uniknąć zderzenia z nią.
Biedna
wiewiórka rzuciła się wtedy do bezpiecznego drzewa, pozostawiając za sobą
rozczarowanego, rozgoryczonego myszołowa.
-
A niech to! Nie trafili!
Wzleciał
w górę, aż nie zawisł nad drzewem i zawołał do Warriora:
-
Minęła już godzina?
-
Masz jeszcze pięć minut –
odpowiedział drugi, po czym poleciał w lewo, gdzie na skraju wioski rósł
niewielki lasek. – Jedenaście do sześciu,
Freedom.
-
To jeszcze nie koniec, Warrior! –
krzyknął bezczelnie Freedom, choć realistycznie wiedział, że nigdy nie będzie w
stanie wyrównać wyniku Warriora w pięć minut. Ale i tak spróbuje starej szkoły.
Podobała
mu się ta gra, wyostrzyła jego umiejętności łowieckie i precyzyjne ataki,
niczemu nie szkodząc. Spalił też ogromną ilość energii i mógł się bawić ze
swoim zwykle surowym mentorem. I Warrior z pewnością dobrze się bawił, nawet
jeśli tego nie przyznawał.
Gdy
minęło pięć minut, Freedom musiał przyznać się do porażki, ponieważ nie był w
stanie znaleźć w okolicy kolejnej ofiary. Ale przyjął swoją porażkę z
godnością, więc Warrior pochwalił go za jego opanowanie i powiedział, że dobrze
się spisał, co jeszcze bardziej uszczęśliwiło Freedoma, niż gdyby wygrał grę.
Warrior
żartobliwie skubnął drugiego jastrzębia, po czym powiedział:
-
A teraz, mój młody praktykancie,
zapolujemy, ponieważ jestem głodny.
- Tak na poważnie?
- Na poważnie – odpowiedział Warrior, po
czym okręcił się i poszybował w kierunku tego samego zalesionego obszaru, gdzie
znalazł za pierwszym razem wszystkie myszy i zające. Warrior pozwolił młodszemu
drapieżnikowi przejąć inicjatywę, zbadać teren i wybrać cel, łagodną, pulchną
wiewiórkę, która wyglądała na zbyt grubą, by szybko się poruszać.
-
Tą, Warrior!
- Dobrze, więc leć i ją złap!
Freedom
nie potrzebował żadnej więcej zachęty, zanurkował i złapał wiewiórkę, przylegając
do ofiary, po czym usiadł, by zjeść.
Warrior
zanucił z aprobatą, a następnie podleciał, by złapać własną przekąskę.
Kiedy
dwa jastrzębie zjadły kolację, wykonały bardziej zabawne manewry, grając w
berka na niebie, póki ich skrzydła nie zaczęły płonąć od ćwiczeń. Ale był to
dobry rodzaj bólu i żadnemu jastrzębiowi on nawet w najmniejszym stopniu nie
przeszkadzał.
-
Nie ma to jak latanie, prawda, Warrior?
-
Dokładnie – zgodził się Warrior. – Latanie łagodzi stres o wiele bardziej, niż
boks. Zawsze uwielbiałem obserwować latające ptaki, ale nigdy nie sądziłem, że
stanę się jednym z nich, póki nie odkryłem mojej animagicznej formy.
- Czy to nie jest
niesamowite?
- Jest, pisklaku – powiedział Warrior. – Miotły nie mogą równać się z parą skrzydeł.
Freedom
zaskrzeczał głośno w zgodzie, po czym spiralami przeleciał nad dom Gauntów, aż
Hedwiga wyleciała i patrząc krzywo rozkazała jastrzębiowi się uciszyć, ponieważ
próbowała spać.
-
Jak ktoś może spać przez hałas, który
robisz, nieopierzony głuptaku, jest poza moim rozumowaniem. Czy proszenie o
ciszę to za wiele?
- Wybacz, Hedwigo – przeprosił Freedom. – Zapomniałem, że drzemiesz.
- Humph! Gdybyś nie był tak
pochłonięty zabawą, pamiętałbyś o tym – skarciła go zirytowana sowa.
-
Został pisklaka w spokoju, pani Napuszona
– wtrącił się nagle Warrior. Nazywał tak Hedwigę, ponieważ sowa miała miękkie,
puszyste pióra i dzięki nim mogła latać niemal bezgłośnie. – Nie zamierzał ci przeszkadzać.
Sowa,
jak i młody jastrząb, popatrzyli na niego.
-
Co to ma być, jakiś spisek? – zahukała
Hedwiga. – Nie byłbyś nawet w połowie tak
wyrozumiały, gdyby obudził CIEBIE.
Warrior
kłapnął dziobem i nie odpowiedział, a Hedwiga z satysfakcją strząsnęła piórka.
-
Tu pana ma – zauważył Freedom.
Następnie odwrócił się do Hedwigi: – Naprawdę
przepraszam, Hedwigo. Po prostu mnie poniosło.
-
Och, no już dobrze. Wybaczam ci, w
naturze młodych jest irytować starszych. Ale proszę, na miłość Merlina, baw się
ciszej, Freedom! Dobrego popołudnia! – I z tymi słowami, Hedwiga
poszybowała w stronę dębu górującego nad maleńką chatką, usiadła na nim,
pochyliła głowę i zasnęła.
Freedom
zerknął na nią figlarnie.
-
Merlinie, jest niemal tak zrzędliwa, jak
ty, Warrior.
-
Nie bądź bezczelny, pisklaku! –
ostrzegł Warrior i skubnął myszołowa w głowę.
-
Au! Żartowałem! Nie umiesz rozpoznać
żartu?
Warrior
posłał mu lekko piorunujące spojrzenie, po czym zleciał w dół komina.
Gdy
znalazł się już w środku, przemienił się w profesora Snape’a i poczekał, aż
wróci Freedom.
Gdy
myszołów stał się znów Harrym, Severus powiedział:
-
Wyśpij się dzisiaj dobrze, Harry, ponieważ jutro o świcie odlatujemy. Nadszedł
czas, byśmy poszukali Mrocznego Lasu.
-
Jasne, Sev. Jestem trochę zmęczony – ziewnął Harry. Potem powiedział figlarnie:
– Dobrze się dzisiaj z tobą bawiłem, Sev. Było fajnie.
Ku
swojemu wiecznemu zaskoczeniu, Severus zgodził się.
-
To była najlepsza zabawa, od kiedy byłem dzieckiem i bawiłem się razem z twoją
matką w parku. Jednakże wszystko, co dobre, szybko się kończy, Harry. A teraz
idź wziąć prysznic, a potem pójdziemy poćwiczyć oklumencję przed snem. Krążą
pogłoski, że w tym lesie są stworzenia, żerujące na nieostrożnych umysłach,
więc najlepiej być przygotowanym.
-
Skoro tak pan mówi – zgodził się Harry. Potem skierował się do łazienki,
przywołując ręcznik i ubranie na zmienę.
Severus
obserwował go i pomyślał, że to miał odmiana, zobaczyć tak odprężonego chłopca,
beztroskiego, zachowującego się jak normalny nastoletni animag. Szkoda, że taka
niewinność nie mogła trwać wiecznie, westchnął Mistrz Eliksirów. Bardzo się
obawiał, że to, co znajdowało się w nawiedzonym lesie będzie dla nich obu
wielkim testem, ale cokolwiek nadejdzie, przynajmniej zmierzą się z tym razem. Któregoś dnia, Harry, będziesz miał normalny
dom i normalne życie albo chociaż tak normalne, jak tylko jestem w stanie je
uczynić – przysiągł Severus, odgarniając włosy z czoła. Ale do tego czasu, panie Potter, przezorny
zawsze ubezpieczony. Niech Merlin nas strzeże i zapewni nam zwycięstwo.
Świt
ledwie dotknął wierzchołków drzew, kiedy dwa jastrzębie i śnieżna sowa
wylecieli z sennej wioski Little Hangleton, skręcając na południowy-zachód w
kierunku Dover, a stamtąd przez kanał La Manche do Francji i na kontynent.
Rozpoczął się kolejny etap podróży.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, podobają mi się ich relacje, to że Severus naprawdę się troszczy o Harrego jak i pragnie żeby miał szczęśliwe życie... te zabawy och...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Osobiście uważam, że to Harry powinien otworzyć te listy. Nawet jeśli Sev jest jego opiekunem i się tak martwił, że sam nie wytrzymał. To listy Harry'ego... A tak poza tym, uroczy rozdział. Ich relacje są niesamowicie przyjemne do czytania.
OdpowiedzUsuńWeny życzę
Ciuma