Gdzieś w Dover
Dzień 1:
Warrior
okrążył otwartą przestrzeń nad skalistym urwiskiem i wylądował lekko na nagiej
skale, jego błyszczące, bursztynowe oczy przyglądały się falom uderzającym o
brzeg. Kanał nie był dzisiaj spokojny, pienił się i warczał, a jastrząb czuł
spadek ciśnienia barometrycznego, sygnalizujący zimny front i być może również
burzę. Freedom i Hedwiga wylądowali obok niego, a myszołów nastroszył piórka i
powiedział:
-
Ale jest tu dzisiaj chłodno. I nie podoba
mi się to, jak wygląda pogoda albo chmury.
Spojrzał
w górę, gdzie sunęła po szarym niebie wielka masa kumulujących się chmur,
zaczęły się rozchodzić, a niektóre wyglądały złowieszczo.
-
Tak, wygląda na to, że zbliża się burza
– zgodził się Warrior.
-
Powinniśmy się w takim razie schronić
– zasugerowała rozsądnie Hedwiga.
-
Gdzie? To miejsce to nagi kamień –
poinformował ją Freedom.
Hedwiga
okręciła głowę do połowy i wydała z siebie dziwny, rozbawiony dźwięk.
-
Taki jesteś tego pewny, pisklaku?
Freedom
popatrzył na nią zdezorientowany.
-
Wiem, gdzie możemy znaleźć schronienie
– powiedziała im śnieżna sowa. – Za mną.
Dwa
jastrzębie posłuchały, gdyż z nich wszystkich sowa śnieżna była najmądrzejsza i
najbardziej doświadczona w znajdowaniu kryjówek na obcym terytorium, ponieważ
służba sowy pocztowej zabierała ją wszędzie i czasami nie mogła latać podczas
burzy, więc musiała w razie potrzeby móc znaleźć schronienie.
Hedwiga
płynnie sunęła po prądach powietrznych w dół wybrzeża, w stronę małej szczeliny
w jednym z białych klifów.
-
Tutaj. Ładna, przytulna półka, na której
możemy usiąść i schronić się przed deszczem.
I
rzeczywiście jakieś cztery stopy w głąb klifu znajdowało się zagłębienie
średniej wielkości, zapewniające wszystkim ptakom suche miejsce do odpoczynku i
przeczekania nadchodzącej burzy. Gdy tylko usiedli na półce, zaczęły spadać
pierwsze krople deszczu i zawiał wiatr. Ale pod nawisem ciepło ciał trzech
drapieżników szybko sprawiło, że półka stała się ciepła i przytulna. Hedwiga
była pomiędzy Warriorem a Freedomem, ponieważ była z nich największa i delikatnie
owinęła skrzydłami jastrzębie, by zachować ciepło ciała.
Freedom
był wdzięczny za ciepło jego sowy, jednak był zszokowany, że Warrior nie
sprzeciwiał się ruchowi Hedwigi, zwykle Warrior nie był typem przytulanki. Ale
większy jastrząb nie powiedział ani słowa śnieżnej sowie i wydawało się, że nie
przeszkadza mu białe skrzydło owinięte wokół niego, chociaż nie przytulał się
do sowy tak, jak Freedom.
Na
zewnątrz zerwał się wiatr, a fale uderzały o skaliste urwisko, tryskając na nie
wodą na dobre dziesięć czy dwadzieścia stóp. Zaczęło mocniej padać, choć nie
przedostał się do zakątka, który znalazła Hedwiga.
-
Wybrałaś dobre miejsce, Hedwigo. Skąd
wiedziałaś o tym miejscu? – zapytał cicho Warrior.
-
Mój sowi przyjaciel, Grayfeather, często
latał trasą przez kanał La Manche, by dostarczyć pocztę do czarodziejów na
kontynent i pokazał mi kiedyś, gdzie ono jest. Nigdy nie zapominam miejsc
odpoczynku. Instynkt sowy śnieżnej – odpowiedziała Hedwiga, po czym zaczęła
się czyścić, jej krótki, złoty dziób zręcznie marszczył i unosił pióra z jej
piersi, rozprowadzając po nich olejki i impregnując je, jak również wyciągając
wszelkie zabrudzenia albo zgięte pióra.
Dwa
jastrzębie naśladowały jej przykład, ponieważ trzymanie swoich piór w dobrej
kondycji było nadrzędne, by byli zdolni do lotu, a żaden ptak o zdrowych
zmysłach nie zaniedbałby swoich piór.
Gdy
Freedom się czyścił, pomyślał o trzygodzinnym locie, który właśnie ukończyli,
by się tu dostać, wiatry były dobre i według Warriora mieli niezły czas.
Warrior zabronił mu latać z pełną prędkością, mówiąc, że nie ma potrzeby męczyć
się na początku podróży.
-
Powinieneś nauczyć się kroczyć, jak
maratończyk – powiedział Warrior swojemu młodszemu towarzyszowi, a Hedwiga się z tym zgodziła.
Zapolowali
wcześniej, łapiąc dużą ryjówkę i małe stadko przepiórek, co zaspokoiło ich głód
i oznaczało, że nie muszą polować aż do rana. Pod warunkiem, że pogoda się
utrzyma, rankiem ruszą przez kanał. Warrior szacował, że dotarcie do Normandii
zajmie im około dwóch godzin, jeśli wiatr będzie im przeciwny. W przeciwnym
razie mogliby przelecieć w może czterdzieści pięć minut, biorąc pod uwagę
szybkość ich animagicznych form, a Hedwiga była sową pocztową, więc zaczarowana
była tak, by w razie potrzeby latać szybciej niż normalna sowa.
Mimo
to, lot mógł być trudny z powodu morskiego wiatru i Warrior chciał się dobrze
wyspać przed rozpoczęciem lotu. Freedom dziobnął między szpony, upewniając się,
że między nimi nie ma piasku, który mógłby spowodować wrzody albo infekcje,
jeśli nie zostanie szybko usunięty.
Hedwiga,
skończywszy czyszczenie, odwróciła się i zaczęła delikatnie czyścić piórka na
plecach i karku Freedoma, co było gestem czułym i bardzo kojącym. Sowa śnieżna
zaćwierkała cicho, jak zrobiłaby pewnie swoim własnym pisklakom, a Freedom
odwrócił się w jej kierunku zaskoczony.
-
Huh? Co robisz, Hedwigo?
Sowa
zamrugała swoimi dużymi oczami i zanuciła.
-
Odpręż się, pisklaku. Jesteś bardziej
zmęczony, niż ja, bo nie jesteś przyzwyczajony do latania na taką odległość.
Śpij, mały jastrzębiu. – Wróciła do delikatnego czyszczenia go.
Freedom
chciał zaprotestować przeciwko jej matkowaniu, w końcu nie był już pisklakiem,
ale dziób Hedwigi był niezwykle kojący i poczuł, jak wbrew sobie odpręża się
przy niej. Nim się zorientował, połączenie wspólnego ciepła, czyszczenie i
nucenie sprawiło, że jego powieki odpadły. Najpierw lekko drzemał, po czym
stopniowo zapadł w pełny sen.
Hedwiga
zachichotała, po czym odwróciła się do swojego ciemniejszego towarzysza.
-
Zmęczony, przyjacielu?
- Trochę, ale nie na tyle,
bym potrzebował kołysanki
– odpowiedział gładko Warrior.
Oczy
Hedwigi zamigotały w cichym rozbawieniu.
-
Och? Więc wielkiemu jastrzębiowi nigdy
nie śpiewano kołysanek?
Warrior
z irytacją kłapnął dziobem.
-
Tylko, gdy byłem małym chłopcem, Hedwigo.
Od tego czasu jestem całkiem zdolny do samodzielnego zasypiania.
- Ach. Cóż, to więcej niż
kiedykolwiek miał pisklak. Nie bój się, przyjacielu, nie naruszę twojej
godności –
zasyczała cicho sowa śnieżna, zwinęła się w kulkę, po czym ułożyła się do snu,
chowając głowę pod skrzydło i zamykając oczy.
Po
chwili Warrior poszedł w jej ślady, chowając głowę pod skrzydłem i zasnął.
Cała
trójka spała przez kilka godzin, nim obudziła ich błyskawica i grzmot.
Freedom
był gwałtownie zaskoczony, niemal spadł ze swojej żerdzi, gdy trzask grzmotu
przyprawił go o dreszcz.
-
Spokojnie, Freedom – uspokoił
Warrior, nie chcąc, by młody jastrząb w panice wleciał w burzę. – Nie jesteś sam. Zrelaksuj się, pisklaku, i
usiądź mocno. Burza minie.
Freedom
zadrżał, a ultradźwięki sprawiły, że był jeszcze bardziej zdenerwowany,
podobnie jak ciemność, której nienawidził. Chociaż, pomyślał, że pod nawisem
nie było całkiem ciemno, ponieważ pioruny uderzały w wodę kilkaset metrów
dalej. Przytulił się bliżej Hedwigi, która zaczęła nucić mu do ucha i
delikatnie czyścić jego piórka. Wstydził się – miał piętnaście lat, a wciąż
porażała go ciemność, jak przedszkolaka. Ale nie mógł się zmusić do odsunięcia
od Hedwigi.
-
Przepraszam – mruknął, zwieszając
głowę.
-
Nie ma potrzeby przepraszać, mały
jastrzębiu – zaświergotała Hedwiga. – Każdy
się czegoś boi. Ja sama nie cierpię wielkich błysków świata i prawie nigdy nie
latam podczas burzy. Raz gdy to zrobiłam, zostałam prawie oślepiona i od tego
czas nie mogę znieść jasnego światła. – Spojrzała na Warriora. – A co z tobą, panie Poważny i Stoicki? Czego
ty się boisz?
Warrior
przez chwilę nie odpowiadał. Poza tym, że
zawiodę w chronieniu mojego podopiecznego?- pomyślał. W końcu powiedział:
-
Proszę, byście zachowali to w tajemnicy.
Ja… boję się wilkołaków.
Wtedy
Freedom poczuł się nieco lepiej. Więc sekretnym strachem Warriora były
wilkołaki. Nie był zaskoczony, biorąc pod uwagę to, co niemal przytrafiło się
Snape’owi we Wrzeszczącej Chacie. By zapomnieć o ciemności i skrzeku wiatru,
Freedom zapytał:
-
Czy profesorzy w Hogwarcie dobrze
zarabiają?
-
Dlaczego pytasz, Freedom? Planujesz
kiedyś dołączyć do kadry? – zapytał Warrior, brzmiąc na całkiem
rozbawionego.
-
Myślałem o tym, proszę pana. Odkąd
otrzymałem SUM-y. W zeszłym semestrze lubiłem nauczanie. Więc ile panu płacą?
-
Niewystarczająco, żebym mógł spokojnie
znieść całą irytację wywołaną wami, uczniami – odpowiedział szczerze
Warrior. – Jeśli myślisz o rozpoczęciu
nauczania dla pieniędzy, zapomnij o tym. Pensja nauczyciela nie sprzyja
zamożnemu stylowi życia – powiedział jastrząb. – Jeśli cokolwiek, za to, co robimy, jesteśmy przepracowani i nie płacą
nam dostatecznie.
-
Dlaczego? To niesprawiedliwe.
-
A od kiedy życie jest sprawiedliwe, mój
praktykancie? W historii wychowawcy nigdy nie byli dobrze opłacani. Tak już
jest. Nieliczni, którzy zarabiają połowę przyzwoitej pensji to prywatni
nauczyciele. Magiczni nauczyciele ze szkół z internatem… płacą im grosze w
porównaniu do, powiedzmy, przeciętnego urzędnika Ministerstwa, aurora czy
drugiego gracza Quidditcha. Pracujemy przez wiele godzin i jesteśmy
odpowiedzialni za nauczanie wszystkich tych bachorów z nadzieją, że wbijemy w
wasze czaszki kilka przydatnych informacji, które pomogą wam wyjść ze szkoły i
znaleźć karierę, która będzie bardziej satysfakcjonująca i najprawdopodobniej
bardziej opłacalna niż nasza. Gdybym miał polegać tylko na nauczycielskiej
pensji, nie byłbym w stanie przejść na wygodną emeryturę. Ale uzupełniam ją
tworzeniem eliksirów dla Międzynarodowego Instytutu Mistrzów Eliksirów, a także
niebezpiecznym obowiązkiem szpiegowania dla Zakonu.
Freedom
zamrugał.
-
Mówisz, że płacą ci za bycie szpiegiem?
Ale sądziłem, że musisz to robić.
- Złożyłem obietnicę, owszem,
ale czasem wychodzę poza to i wtedy dostaję za o zapłatę – odpowiedział prosto
Warrior. – Nie jestem wystarczająco altruistyczny, żeby
odmówić kilku dodatkowych galeonów. – Potem dodał bardziej zachęcająco: – Nie zniechęcaj się, Freedom, ale powinieneś
dokładnie przemyśleć wybór kariery, znając wszystkie fakty. Tak, bycie
nauczycielem może być niezwykle satysfakcjonujące, ale nie jest to praca dla
tych, którzy chcą łatwo zarobić, są leniwi, nie potrafią dyscyplinować dzieci,
nie mają zamiłowania do nauki czy znajomości określonego przedmiotu. Przeciętny
profesor jest czasem gorszy niż żaden, więc zastanów się nad tym uważnie.
Wykonywanie pracy, której się nienawidzi jest najgorszą forma tortur, tak
strasznych jak klątwa Cruciatus.
-
Zatem bycie Mistrzem Eliksirów
oznaczałoby lepszą pensję niż bycie pofesorem?
- Tak, ale aby badać i
tworzyć nowe mikstury, musisz mieć wsparcie finansowe, granty i patrona. To nie
jest tanie, ale jeśli opatentujesz nową miksturę, możesz zdobyć znaczną ilość
galeonów – przyznał
jastrząb.
-
Och. Więc jesteś bogaty?
Warror
prychnął.
-
Raczej nie. Moje galeony zostały wydane
na kolejne badania, składniki i do tej pory tylko je wydawałem. W
przeciwieństwie do wielu Mistrzów, nie mogę mówić o prawdziwym patronie ani
wsparciu finansowym. Istnieję wyłącznie dzięki własnym zasługom.
Freedom
przechylił głowę.
-
Jak to?
- Ponieważ niewielu będzie
wspierać znanego byłego śmierciożercę – odpowiedział Warrior tonem zabarwionym goryczą. – Ten pojedynczy błąd naznaczył mnie na
zawsze.
- Ale to głupie! Nie jesteś
śmierciożercą, więc kogo obchodzi to, co robiłeś za dzieciaka?
-
Oni, najwyraźniej. – Warrior
nastroszył piórka i westchnął. – Dawno
temu się z tym pogodziłem, pisklaku, więc skończ być tak gryfońsko oburzony w
moim imieniu, ponieważ to niczego nie zmieni.
- Ale Warrior, kiedy
Voldemort w końcu umrze, będziesz mógł ujawnić się jako szpieg, a wtedy to
odszczekają.
- Tak? Jakoś w to wątpię,
Freedom. Ale to nie jest ważne. Nie jestem stworzony do bycia elitarnym,
bogatym snobem. Bardziej pasuję do bycia sarkastycznym zrzędą z pogranicza, nie
powiesz?
-
Nie jesteś zrzędą, Warrior –
powiedział lojalnie Freedom. Ale potem zrujnował chwilę, dodając złośliwie: – Jesteś chyba sarkastycznym zrzędliwym
dupkiem z dziwnym poczuciem humoru… - Zaskrzeczał, gdy Hedwiga ugryzła go w
głowę. – Hej! Co z tobą, Hedwigo?
Hedwiga
posłała mu lodowate spojrzenie.
-
Okaż trochę szacunku swojemu opiekunowi,
młodzieńcze. Jesteś zbyt pyskaty jak na młodzika, chłopca czy jastrzębia.
-
No i? To jest prawda…
- Niemniej jednak mówienie
tka o nauczycielu jest brakiem szacunku. Po tym, co dla ciebie zrobił, zyskał
prawo do bycia sarkastycznym dupkiem z racji ryzyka i doświadczenia. Myślisz,
że jesteś jedyną osobą, która kiedykolwiek miała nauczyciela o takim zachowaniu?
Cóż, pomyśl jeszcze raz! Większość moich była zrzędliwa i miała temperamenty,
zwłaszcza ci, którzy byli zwiadowcami przez lata i korespondentami wojennymi,
potajemnie dostarczając pocztę. Ale szanowałam ich i wiele się od nich
nauczyłam. Byli odważni, sprytni i najlepsi w lataniu, nawet jeśli ich język
potrafił wyrywać pióra
– skarciła go Hedwiga.
-
To nie było na poważnie, Hedwigo. Po
prostu się droczyłem… głównie.
- Ach, pisklaku, to
najważniejsza część, o którą się martwię. – Potem sowa śnieżna zaczęła ponownie czyścić jego piórka.
– Mimo to, jesteś młody, nauczysz się,
czego lepiej nie robić.
Freedom
poruszył się, starając się zobaczyć Warriora.
-
Jesteś na mnie zły, Warrior? Nie chciałem
cię urazić… nie tak na serio… Znaczy, czasami dobrze, że jesteś, jaki jesteś.
- W rzeczy samej. Ale nie
musiałeś mówić tego tak śmiało, pisklaku – powiedział starszy jastrząb z upomnieniem w głosie. – Bez względu na to, jak prawdziwe są twoje
słowa. Musisz wypracować pewien takt, Freedom. Nie jest to mocna strona Gryfona
czy dziecka, ale umiejętność, którą trzeba próbować ćwiczyć. Zwłaszcza, gdy
masz do czynienia ze starszymi czarodziejami. Mogą być drażliwi.
Freedom
skinął głową.
-
Dobrze. Spróbuję. Dziękuję za radę,
proszę pana.
- Nie ma za co. A czy teraz
mogę zasugerować, byśmy spróbowali się jeszcze przespać? Wkrótce nadejdzie
świt, a wolałbym być na to dobrze wypoczęty.
Po
tych słowach, jastrząb ponownie zasnął, a chwilę później, zrobili to samo
Freedom i Hedwiga.
Burza
zakończyła się gdzieś około piątej nad ranem, a cała trójka obudziła się
wkrótce potem, kiedy to niebo wciąż było zachmurzone i mżyło.
Dzień 2
Przelot nad Kanałem
Trzy
ptaki drapieżne wyruszyły na polowanie przed próbą przelecenia, ucztując na
kilku gniazdujących tam mewach, które były na tyle nieuważne, by nie zauważyć
drapieżników, wiszących, że tak to ujmę, nad ich progiem. Potem trochę
odpoczęli i pozwolili, by niebo pojaśniało do różowego złota, po czym Hedwiga
powiedziała, że równie dobrze mogą rozpocząć lot.
-
Deszcze może powrócić w każdej chwili, a
wolałabym, byśmy nie byli w drodze, kiedy się ponownie zacznie.
- Ja też. Nienawidzę deszczu…
znaczy latać w nim
– zgodził się Freedom.
Warrior
skinął lekko głową na zgodę, po czym rozpostarł skrzydła i wzbił się w niebo.
-
Leć między nami, Freedom. Tym sposobem,
jeśli coś się stanie, jedno z nas może ci pomóc czy vice versa.
-
Dobrze – zgodził się choć raz bez
kłótni, jednak przewrócił oczami, bo uważał, że jest za stary, by potrzebować
cholernej opiekunki dla dziecka… czy tam dla jastrzębia?
Wiatr
był nieco szorstki, więc Freedomowi ciężko było utrzymać kurs, gdy podążał za
Hedwigą, która trzymała się trochę przed nim. Lecieli nad pierwszą warstwą
chmur, by nie zostać zauważonym przez ludzi na łodziach albo promach pod nimi.
Myszołów musiał mocno trzymać skrzydła, żeby lecieć prosto, pozwalając, by
wiatr przepływał pod nim i zazdrościł Hedwidze jej miękkich lotek i lepszej
kontroli lotu.
Warrior
też odkrył, że ciężko mu lecieć, ale jego skrzydła były większe niż Freedoma i
mógł łapać w nie więcej powierza, a jego większe ciało nie było tak silnie
uderzane przez prądy powietrzne. Udało mu się utrzymać kurs przy minimalnych
poprawkach, a także próbował osłonić mniejszego towarzysza przed najgorszym
wiatrem.
Mniej
więcej w połowie drogi pojawił się deszcz i wiał na nich w ostry, letni
prysznic, przez co trudno im było cokolwiek dostrzec, jednak Hedwiga zapewniła
ich, że jej instynkt naprowadzający może poprowadzić ich do bezpiecznego
lądowania. Sowa śnieżna była białą plamą na tle szarego nieba.
Freedom
uparcie leciał naprzód, wpatrując się w Hedwigę, starając się jak najlepiej
ignorować uderzający w niego zimny deszcz i ostry wiatr, modląc się, by zdążyli
wylądować, nim będzie całkowicie wyczerpany, bo ciężko było lecieć z wiatrem
bocznym i miał wrażenie, że jego pióra nigdy już nie wyschną.
Warrior
przeklął nagłe podmuchy wiatru i deszczu, które zmieniły
czterdziestopięciominutowy lot w coś, co prawdopodobnie zajmie co najmniej
półtorej godziny. Cholerny deszcz i
cholerne letnie burze. Dlaczego ta nie mogła trzymać się z dala od morza, póki
nie znajdziemy się po drugiej stronie? Przeleciał lekko w lewo i pod
Freedoma, a cała trójka leciała teraz w klasycznej formacji trójkąta. Jednak
nawet pomimo deszczu, Warrior mógł dostrzec słaby ślad horyzontu, gdzie zielony
pas przecinał mrok. Wybrzeże Francji było tuż przed nimi, powiedział sobie Warrior.
Musieli tylko przeć do przodu.
Hedwiga
była bardziej przyzwyczajona do latania w takiej pogodzie i nie przeszkadzały
jej wiatr i deszcz. Jednak martwiła się o swoich towarzyszy i wciąż spoglądała,
by zobaczyć, jak sobie radzą. Do tej pory oba jastrzębie wyglądały, jakby mieli
zamiar przetrwać pomimo deszczowych warunków. Wiatr, dzięki bogini wiatru, nie
był wystarczająco silny, by im naprawdę zaszkodzić, więc sowa skupiła się na
locie.
Wiatr
wzmógł się i pod nimi szalały fale i gotowały się, jak w nadmiernie wzburzonym
eliksirze w kotle, chociaż żaden z ptaków nie patrzył w dół dłużej, niż przez
krótką chwilę. Minęła godzina, a potem półtorej, a do tego czasu wiatr osłabł,
wszystkie trzy ptaki były przemoczone do samych dudek lotek i wymęczone.
Ale
udało im się wylądować i gdy przebiegli wzrokiem po drzewach, szukając
odpowiedniego miejsca do odpoczynku, Freedom pomyślał, że nic nigdy nie
wyglądało tak zachęcająco jak zielono-brązowy krajobraz. Hedwiga krążyła nad
tętniącym życiem portem morskim w Calais i wreszcie znalazła wysoką sosnę z
mnóstwem osłoniętych gałęzi, na których mogła odpocząć.
Cała
trójka wylądowała i otrząsnęła się z wody, szybko czyszcząc piórka, po czym
zapadli w otępiający sen, zbyt zmęczeni, by świętować przekroczenie kanały La Manche.
Dzień 3
Calais, Francja:
Trójka
podróżujących obudziła się dopiero następnego ranka, a do tego czasu Freedom
czuł dreszcze i wydawało się, że ma gorączkę. Jednak nie powiedział nic o swoim
stanie, ponieważ był wyszkolony, by nie narzekać na takie rzeczy, od kiedy
dorastał z Dursleyami. Ale kiedy przemienił się z powrotem w Harry’ego, jego
stan był oczywisty i Severus nalegał, by udali się do Calais i spróbowali
znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogliby się zatrzymać na dzień i prawdopodobnie
noc. Wciąż nosili mugolskie ciuchy, a Severus doskonale wiedział, że zostaną
wzięci za turystów z Anglii.
-
Sev, nic mi nie jest! Potrzebuję tylko eliksiru na gorączkę – zaprotestował
Harry. – Naprawdę, nie jestem chory. Tylko się przeziębiłem. – Zakrył dłonią
usta, gdy zaczął kaszleć. Jego ubranie było wilgotne i lepkie.
Jego
opiekun zmarszczył brwi i rzucił szybkie zaklęcie suszące. Ubrania chłopca
zaparowały, wysychając, ale nawet wtedy kaszel Harry’ego nie ustał.
-
To przeziębienie może zmienić się w coś gorszego, jeśli nie odpoczniesz –
zaczął.
-
Właśnie przespałem całą noc i dzień, Severusie – zaprotestował jego
podopieczny, ponieważ nie znosił być chorym.
-
Harry, żadnych kłótni – powiedział stanowczo Severus. – Nie pozwolę, byś
nabawił się zapalenia oskrzeli lub płuc, jeśli się tobą odpowiednio nie
zaopiekujemy. A teraz daj spokój, jestem pewien, że znajdziemy jakiś pokój na
wynajem i miejmy nadzieję, że mówią tutaj po angielsku, tak samo jak po
francusku. – Francuski Severusa był okropny, nigdy nie uczył się go formalnie,
a w Hogwarcie nie uczono języków, ani też w szkole podstawowej, do której
uczęszczał przed wyjazdem do Szkocji.
- Zrób tak, jak mówi profesor
Snape, Harry
– zahukała cicho Hedwiga, delikatnie przytulając swojego czarodzieja, na
którego ramieniu siedziała. – Nie chcesz
teraz chorować przez kilka tygodni, prawda?
-
A co z tobą? Będziesz po prostu kręcić się w krzakach, czy coś? – burknął Harry, kichając. – Dlaczego stało się to teraz? Nie znoszę
chorować.
- Nic mi nie będzie, od
jakiegoś czasu dbałem o siebie, Harry – powiedziała mu Hedwiga. – Spotkam się z tobą ponownie, jeśli będę cię mogła bezpiecznie znaleźć.
Do tego czasu, słuchaj Severusa i zdrowiej. – Potem delikatnie uszczypnęła
go w ucho, po czym rozpostarła skrzydła i odleciała przez niewielkie pole,
polując na myszy.
Severus
mocno chwycił swojego protestującego podopiecznego za łokieć i poprowadził go z
powrotem do miasta Calais, pozostawiając Hedwigę na polowaniu.
Godzinę
później Harry miał na sobie flanelowe ciuchy i został wciśnięty w rość małe
łóżko w gospodzie, która była najtańszym miejscem, które Severus mógł znaleźć,
gdzie właściciel i większość personelu mówili po angielsku. Zdołali kupić pokój
na dwie noce, po wymianie części funtów na franki w lokalnym kantorze, a teraz
nalegał, by jego podopieczny zdrowiał.
Harry
wciąż się trząsł, więc Severus nagrzał prześcieradła szybkim zaklęciem, po czym
rzucił zaklęcie diagnostyczne i odkrył, że chłopiec złapał infekcję płuc z
powodu latania w burzy, był wyczerpany i miał wysoką gorączkę 38,9°C. Kulił się
pod kocem, kaszląc.
Severus
przez chwilę przyglądał się swojemu podopiecznemu, po czym przywołał eliksiry
ze swojego plecaka. Włosy Harry’ego były jak zwykle rozczochrane, sterczące,
jak u jeża, jego twarz była zarumieniona, a zielone oczy szkliste. Wyglądał jak
mały chłopiec, zły, bo musiał zostać w łóżku, zamiast bawić się na dworze.
Severus
wyjął fiolkę eliksiru na gorączkę ze swojego zestawu eliksirów i potrząsnął
nią, by wymieszać zawartość. Następnie odkorkował fiolkę i podał ją Harry’emu.
-
Masz, weź swój lek i się ze mną nie kłóć.
Chłopiec
rzucił mu dość zirytowane spojrzenie, mamrocząc:
-
Nienawidzę chorować i nienawidzę brać eliksirów, - po czym wziął fiolkę z
zielonym eliksirem i wypił ją w dwóch łykach. Potem skrzywił się: – Sev, mogę
napić się wody. To okropnie smakuje.
-
Tak. – Z tego powodu Severus kupił dużą butelkę wody źródlanej, a teraz nalał
trochę do jednego z kubków i podał go Harry’emu.
Harry
wypił ochoczo wodę, póki Severus nie upomniał go, by zwolnił i powiedział:
-
Masz jeszcze dwa eliksiry do wzięcia, jeden, który usunie infekcję z twoich
płuc, a drugi uspokoi kaszel, żebyś mógł spać.
Harry
westchnął, czuł się teraz naprawdę okropnie, było mu duszno, a jego klatka
piersiowa bolała za każdym razem, gdy oddychał lub kaszlał.
-
Okej, Sev. Gdzie one są?
-
Tutaj. – Mistrz Eliksirów podał mu najpierw eliksir przeciwkaszlowy, a Harry
połknął go posłusznie, smakował on jak wiśnie.
Wyciąg
oczyszczający płuca był całkowicie ohydny i Harry zakrztusił się dwa razy, nim
zdołał go wypić, połykając szybko i trzymając nos.
-
Ugh! To było ohydne! Teraz się czuję, jakbym miał zwymiotować.
-
Zmyj smak wodą – poradził Severus.
Harry
wykonał polecenie, ocierając usta chusteczką i zapytał:
-
Dlaczego musi być tak gęsty i paskudny w smaku, jak woda z bagna?
-
Gęsta konsystencja jest po to, by oczyścić gardło i ukoić, a jeśli chodzi o smak, większość mikstur
leczniczych zawiera składniki, które są gorzkimi ekstraktami lub kwaśnymi
roślinami, ale są one najskuteczniejsze. Wiesz o tym, Harry. A teraz się połóż
i spróbuj zasnąć.
Harry
opadł na poduszkę, ale łóżko nie było dobrej jakości, materac cienki, nierówny
i wbijał się lekko w jego ciało. Mimo to sypiał już gorzej i wiedział, żeby nie
narzekać. Czuł, że eliksiry zaczynają już działać, czyszcząc zapchane płuca.
Severus podciągnął krzesło, wyjął książkę i
zaczął spokojnie ją czytać, najwyraźniej zdeterminowany, by pozostać przy boku
Harry’ego, póki ten nie poczuje się lepiej.
Opiekuńcza
postawa mężczyzny zdezorientowała chłopca, ponieważ nie był przyzwyczajony do
tego rodzaju troski od strony jakiegoś dorosłego. Wcześniej, ilekroć był chory,
musiał zająć się sobą i często udawało mu się wykonywać prace domowe podczas
choroby, mimo że ciężko mu było utrzymać otwarte oczy. Jednak zawsze jakoś
udawało mu się wyzdrowieć. Dlatego czuł się zmuszony przeprosić za spowodowanie
tylu kłopotów.
-
Przepraszam, Severusie, że jestem takim… problemem. Nie chcę opóźniać naszej podróży,
postaram się jak najszybciej wyzdrowieć.
Severus
uniósł na niego wzrok znad książki.
-
Harry, dlaczego przepraszasz za coś, na co nie masz wpływu? To nie twoja wina,
że zachorowałeś. I nie mamy ustalonego harmonogramu, kiedy dotrzeć do lasu,
więc niczego nie opóźniasz.
-
Ale tak jest, po prostu jesteś zbyt miły i tego nie mówisz – wykłócał się.
-
Bzdura. Zapewniam, że gdybyś cokolwiek opóźniał, powiedziałbym coś. Ale bycie
chorym nie jest czymś, co można kontrolować i teraz najważniejszą rzeczą jest
to, żebyś wyzdrowiał. – Sięgnął dłonią i dotknął czoła Harry’ego jej wierzchem.
– Wciąż ciepłe. Odwróć się i odpocznij. – nakazał szorstko, zdejmując okulary
chłopca.
Harry
posłuchał, mamrocząc pod nosem następne „przepraszam”.
Albo
przynajmniej sądził, że było to pod nosem, póki Severus nie wykrzyknął:
-
Czy przestaniesz w końcu, do cholery, przepraszać? Czemu czujesz się winny z
powodu choroby? Ludzie chorują cały czas.
-
Wiem, ale… kiedy byłem mały, moje wujostwo zwykle mówiło, że jestem bezwartościowym
bachorem i że nie będą marnować na mnie czasu ani pieniędzy, więc kiedy byłem
chory, po prostu… narzekali i mówili, że jestem ciężarem… a raz… - Harry urwał,
kaszląc cicho.
-
A raz?
-
Raz wuj Vernon powiedział, że gdybym był psem… on… zabrałby mnie na tyły domu i
strzelił mi w głowę, ponieważ nie
musiałby wtedy marnować pieniędzy na leki dla mnie – dokończył Harry.
-
Och, tak powiedział? – Głos Severusa był niczym cichy zgrzyt wściekłości.
Harry
zerknął na swojego opiekuna i mimowolnie zadrżał.
Dłonie
Severusa były zaciśnięte w pięści z białymi kłykciami, a na jego policzkach
pojawiły się dwie plamy, świadczące o opanowującej go wściekłości. Ale jego
oczy były najgorsze – czarne węgle, płonące okropną złością.
Harry
cofnął się i skulił, póki mężczyzna nie wyszeptał:
-
Głupie dziecko, nie jestem zły na ciebie. Jestem zły, ze musiałeś znosić tych…
ludzi… i to, jak cię traktowali przez tak długi czas. Albus lepiej żeby ich
uspokoił, inaczej złożę im małą wizytę i dam im nauczkę, której nigdy nie
zapomną! Ile miałeś lat, gdy to powiedział, Harry?
Harry
wzruszył ramionami.
-
Chyba pięć albo sześć.
-
Pięć albo sześć – powtórzył Severus, czując mdłości. – Powinni mieć postawione
zarzuty i zostać odsunięci od twojego życia. Albo zrzuceni z urwiska. – Jego
usta zacisnęły się. Nawet mi nigdy nie
mówiono tak okropnych rzeczy, gdy byłem dzieckiem, wciąż zajmowała się mną moja
matka, kiedy byłem chory i chroniła mnie przed moim idiotycznym ojcem-draniem.
Ale Harry tego nie miał. Albus powiedział mi, że Arabella Figg obserwowała dom,
ale nigdy tak naprawdę w nim nie była, żeby zobaczyć, co tam się dzieje albo
zobaczyć coś poza czubkiem własnego nosa – pomyślał zjadliwie Mistrz
Eliksirów. Przypomniał sobie, jak Harry przyznał, że sąsiedzi widzieli go cały
czas podczas pracy w ogrodzie, ale nigdy tego nie kwestionowali. Głupcy, żeby
nie zauważyć, że chłopca traktowano raczej jak niewolnika, a nie krewnego.
Arabella oglądała tylko swoje drzemiące albo biegające na haju po kocimiętce
koty, zamiast poznać prawdę o Harrym Potterze i jego krewnych? Dumbledore
powinien był przyjść i sprawdzić, co z chłopcem, zamiast zakładać, że więzy
krwi wystarczą, by stworzyć kochającą rodzinę.
Harry
odkrył, że jego mentor nieco go pocieszył, pomimo czarnego grymasu mężczyzny,
który w dwie sekundy mógłby wypalić cały tłuszcz z potężnej sylwetki wuja
Vernona. Prawda, Severus był przerażający, gdy był wściekły, ale nie kiedy
furia była w jego własnym imieniu. Harry nagle bardzo, ale to bardzo się cieszył, że nie był
Dursleyami. Odwrócił się na bok i spróbował zasnąć.
Właśnie
zaczynał odpływać w stan między snem a rzeczywistością, gdy poczuł lekki dotyk
we włosach i szczupłe palce, które
delikatnie je przeczesały. Uśmiechnął się krzywo, z twarzą do połowy schowaną w
poduszce i wtedy zamknął oczy.
-
Śpij, mój Freedomie – uniósł się w powietrzu jedwabisty głos, zapewniający go,
że wszystko będzie dobrze.
Nic mnie nie skrzywdzi, póki
tu jesteś Severusie. Nic nigdy.
Chwilę
później spał.
Severus
jeszcze przez chwilę delikatnie przeczesywał palcami włosy Harry’ego, po czym
odsunął się, owinął kołdrę wokół chudych ramion, a następnie usiadł z powrotem na
krześle. Uniósł książkę, ale stwierdził, że stracił zainteresowanie czytaniem o
kwiatach kwitnących w nocy i tym podobnych.
Kipiał
z powodu tego, że jakimś żałosnym mugolom udało się ujść na sucho po takim
traktowaniu chłopca i miał szczerą nadzieję, że Albus pokazał błędy w ich
postępowaniu, bo jeśli nie, upewni się, że dostali nauczkę i nie zamierzał być
delikatny. Powiedział chłopcu, że gdyby
był psem, wyciągnąłby go na zewnątrz i zastrzelił! Cholerna wielka kupa łoju!
Powinienem ugotować go w jego własnym tłuszczu, jak świnię! Cud, że dziecko
przeżyło tam tak długo, bez odpowiedniego jedzenia i opieki medycznej. Kiedy
chorował, jego magia musiała go leczyć. To jedyne wytłumaczenie, jak mógł
przeżyć takie zaniedbania.
I
jak Severus wiedział z własnego doświadczenia, zaniedbanie było czasami gorsze
niż, gdyby ktoś bił go każdego dnia. Bicie przynajmniej wymagało interakcji
między dwojgiem ludzi i pewnego rodzaju potwierdzenia jego istnienia, nawet
jeśli to cholernie bolało. Ale umyślne lekceważenie sprawiało, że miało się
wrażenie, że było się niewidzialnym, nawet martwym, jakby nie miało się w ogóle
znaczenia. Och, tak, Severus wiedział to, bo tak traktował go jego ojciec po
śmierci Eileen i odkrył, że jego syn nie chce już być jego workiem treningowym.
Kiedy Severus postawił się i zagroził, że przeklnie jego dłonie i użył zaklęcia
iluzji jako bodźca, więc Tobiasz uciekł się do udawania, że Severus nie
istnieje i nie uznawał jego obecności. Co dziwne, to bolało bardziej niż pięści
jego ojca, chociaż Severus tak naprawdę wtedy nie analizował swoich uczuć, do
dziś czuł ostre ukłucie serca z powodu odrzucenia mężczyzny, który powinien był
go kochać i chronić.
Ale teraz tak nie będzie. Nie
teraz, gdy mam nad tobą prawną opiekę, Harry Jamesie Potterze. Tyle mogą
przysiąc i przysięgam. Tamte czasu minęły i nigdy nie powrócą, to obiecuję
całym sobą.
Zamknął
oczy i zaczął ćwiczenia medytacyjne nad oddechem, by odzyskać kontrolę nad
gniewem. Po pięciu minutach otworzył je i zaczął czytać, choć od czasu do czasu
podnosił głowę, by upewnić się, że Harry śpi spokojnie.
Eliksiry
przestały działać wieczorem i Harry obudził się obolały, gorący i z zatkanym
nosem, choć nie było tak źle jak przed wzięciem eliksirów. Spojrzał na krzesło
obok swojego łóżka i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że było puste. Ale potem
zerknął przez pokój na drugie łóżko i zobaczył, że Severus tam śpi. Harry
zdecydował, że nie musi budzić profesora i wyskoczył z łóżka, by skorzystać z
łazienki. A kiedy wrócił, zastał Severusa obudzonego i czekającego z następną
porcją eliksirów.
-
Nie śpisz? Ale spałeś jeszcze minutę temu! – wykrzyknął Harry.
-
Mam bardzo lekki sen. Wracaj do łóżka, panie Potter. – Severus wskazał na nie i
zaczekał, Az Harry dostosuje się, po czym zapytał: – Jak się czujesz?
-
Powiedzieć prawdę?
-
Oczywiście. Nie będę w stanie cię odpowiednio leczyć, jeśli nie będziesz ze mną
szczery.
-
Więc czuję się okropnie. Ale lepiej niż wcześniej. Czy to ma sens?
-
Właściwie, w pewien dziwny sposób, ma. – Severus przesunął nad nim różdżką. –
Wciąż masz gorączkę. Ale zatory w twoich płucach są mniejsze. – Podał Harry’emu
następną kolejkę eliksirów.
Harry
zrobił zniesmaczoną minę, ale zdołał wziąć wszystkie, nawet ten okropny na
zakażenia. Potem wypił wody, spojrzał na swojego mentora i powiedział:
-
Dzięki za wszystko, Severusie.
Profesor
wyglądał na zakłopotanego.
-
Nie ma potrzeby mi dziękować, Harry. Robię po prostu to, co robiłby każdy dobry
opiekun, czy rodzic.
-
Może, ale… jesteś pierwszą osobą, która kiedykolwiek zrobiła dla mnie coś
takiego i po prostu… chcę, żebyś wiedział, że ja… doceniam to – powiedział z
niezręcznością Harry.
Severus
skinął krótko głową, nie chcąc roztkliwiać się nad czymś, co uznawał za
podstawowy obowiązek każdego opiekuna.
-
Chcesz zupę? Sądzę, że powinieneś zjeść, a potem iść spać.
Więc
Harry zjadł trochę pysznej kremowej zupy z kurczaka z dzikim ryżem i
krakersami, przygotowanymi przez Twixie, po czym chętnie poszedł spać, ponieważ
zrobił się zmęczony.
Kiedy
pojawiły się pierwsze gwiazdy wieczoru, za małym oknem rozległo się ciche
pohukiwanie. Severus podszedł do okna i otworzył je, wpuszczając Hedwigę, która
natychmiast podleciała do swojego czarodzieja, siadając na wezgłowiu. Severus
niemal uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Freedom robił to samo, kiedy on
dochodził do siebie po klątwie Cruciatus.
-
Obudził się chwilę temu, zjadł i wziął kilka eliksirów – poinformował Severus sowę,
która popatrzyła na niego pytająco. – Powinien najwcześniej jutro wyzdrowieć, a
po tym kilka dni będziemy lecieć nieco wolniej, żeby odzyskał nieco sił.
Hedwiga
pochyliła głowę na zgodę, po czym schowała ją i zasnęła, dając Severusowi zjeść
kolację, a potem również wrócić do snu.
W
nocy gorączka Harry’ego wzrosła, pomimo eliksiru przeciwgorączkowego w jego
organizmie i Severusa obudził swoimi głębokimi jękami i miotaniem się. Mistrz
Eliksirów wstał w ciągu dwóch sekund, w ciągu jednej znalazł się przy Harrym. Nie
potrzebował zaklęć diagnostycznych, by wiedzieć, co się działo i widział
całkiem wyraźnie, że gorączka jego podopiecznego była niebezpiecznie wysoka.
Hedwiga
wydała z siebie okrzyk rozpaczy i spojrzała z niepokojem na wybranego
czarodzieja.
-
Wiem. Potrzebuje mocniejszego środka na gorączkę i chłodnej kąpieli –
powiedział rzeczowo do Hedwigi.
Wyjął
fiolkę z eliksirem ze swojego zestawu i zaczął zaklęciem przemieszczać go
prosto do żołądka Harry’ego. Kiedy skończył, wyczarował dość dużą, metalową
wannę i wypełnił ją chłodną wodą, używając zaklęcia chłodnej wody. Harry wciąż
jęczał i walczył z jakimś bezkształtnym, wewnętrznym upiorem, kiedy Harry
usunął jego piżamę, podniósł go i włożył do wanny.
Harry
walczył w swoim delirium, ale Severus trzymał go mocno, mówiąc cicho, ale
autorytarnie:
-
Harry, nie ruszaj się! To ja, Severus, masz okropną gorączkę, a teraz się
odpręż i pozwól sobie pomóc. Leż w wodzie, póki ci nie powiem, żeby wstać. Leż
nieruchomo!
Wytrenowany
od dzieciństwa słuchać autorytarnego tonu, nawet podświadomie, Harry szybko
przestał walczyć i znieruchomiał, jak nakazał Snape. Jego głowa opadła z
powrotem na klatkę piersiową Severusa, a Snape ostrożnie zdął dłonie z ramion
Harry’ego i oparł się za chłopcem, w myślach odliczając piętnaście minut, które
Harry musiał spędzić w chłodnej wodzie.
Oczy
Harry’ego otworzyły się, ale tak naprawdę niczego nie widział, jego umysł wciąż
znajdował się w sferze snów.
-
Zimno… tak zimno… nie zostawiaj mnie na zewnątrz, ciociu Tuniu… pada śnieg… -
jego głos był przeszywając, jak głos małego chłopca i Severus wiedział, że
przeżywał on część swojego życia u Dursleyów. – Będę grzeczny…
-
Cicho, dziecko. Jest w porządku. Nie jesteś na zewnątrz, jesteś ze mną –
wymamrotał mu opiekun do ucha. – Jesteś ze mną bezpieczny, ale musisz jeszcze
chwilę zostać w wodzie.
-
Dlaczego?
-
To pomoże ci opanować gorączkę.
-
Nie jestem zły?
-
Nie, ani trochę.
Uśmiechnął
się lekko.
-
Nie złamałem plastikowej łopatki do śniegu Dudleya, on to zrobił, gdy mnie nią
uderzył. Złamała się, gdy uderzyła w moje ramię.
-
Sądzę, że to możliwe – odpowiedział Severus tym samym spokojnym tonem, choć
wewnątrz warczał przekleństwa na Dursleyów, aż do ich dziesiątego pokolenia.
-
Potem przewrócił mnie i wsypał śnieg pod moją koszulkę i spodnie, i było mi tak
zimno… tak zimno… Proszę, ciociu, wpuść mnie… Nie chcę być sta-statystyczny…
Proszę…
Podczas
gdy Harry wciąż błagał Petunię, Severus przeklął cicho i szeptał zapewnienia do
ucha swojego podopiecznego, uspokajając jakoś przerażone dziecko. Kiedy minęło
piętnaście minut, wyjął Harry’ego z wody, osuszył go machnięciem różdżki, ubrał
go ponownie i dał mu drugą dawkę mocniejszego środka na gorączkę, po czym
położył chłopca do łóżka.
-
No i jest! Gorączka zaczyna spadać – powiedział Severus, zadowolony i pełen
ulgi. Poszedł ponownie usiąść na krześle obok, odkrywając, że Harry zacisnął
mocno dłoń na jego nadgarstku i nie mógł się poruszyć.
-
Harry… Potter… na miłość Merlina…
-
Nie idź… Proszę…
To
powstrzymało go przed próbą cofnięcia nadgarstka i sprawiło, że zamiast tego
usiadł na brzegu łóżka.
-
Och, niech będzie. Zostanę, nie obawiaj się – burknął, ale jego słowa nie były
pełne wściekłości, błaganie Harry’ego szybko uchwyciło go za serce, niczym
mucha złapana w bursztyn i nie mógł zmusić chłopca do puszczenia jego nadgarstka,
tak samo jak nie mógłby odciąć sobie ramienia.
Severus
Snape, sarkastyczny nietoperz z lochów, siedział przy swoim podopiecznym przez
całą noc, aż do świtu, aż gorączka Harry’ego nie ustąpiła i dopiero wtedy
zdołał oderwać palce chłopca od swojej ręki i wrócić do swojego łóżka.
-
Czuwaj nad nim, Hedwigo – wymamrotał, po czym wpadł w szare królestwo snu.
Dzień 4
Wyjazd z Calais:
Następnego
ranka Harry czuł się całkiem rześko, w porównaniu do tego, jak okropnie czuł
się wczoraj. Ale Severus nalegał, by odpoczywał cały dzień, nim ponownie
wyruszą i żadna ilość sprzeciwu nie mogła zmienić jego zdania. Na śniadanie
przyniósł Harry’emu świeże rogaliki ze słodkim masłem i dżemem truskawkowym, a
na lunch chrupiący chleb francuski, czy jak nazywali je miejscowi – bagietki,
posmarowane serem brie i wyłożone wędzoną szynką, a do tego słodkie winogrona i
melon. Wszystko było pyszne.
-
Mam dla ciebie niespodziankę na obiad – powiedział Severus, gdy jedli lunch,
przeżuwając winogrono i popijając lokalną wersję szampana.
-
Jaką?
-
Specjalne danie, które tu robią i które wcześniej tu jadłem – odpowiedział jego
mentor. – To może być jedyny raz, gdy będziemy jeść w taki sposób, więc
pomyślałem, że dobrze zjeść coś z lokalnej kuchni.
-
Co to jest?
-
Dowiesz się, kiedy zjesz – odpowiedział tajemniczo Snape.
-
Po co ta cała tajemniczość?
-
Zobaczysz.
Poszli
do lokalnej restauracji i Severus zamówił dla nich po francusku. Harry, którego
umiejętność francuskiego kończyła się na „bonjour” i „no parle vou Francais”,
nie zrozumiał ani słowa z tego, co jego mentor powiedział, więc był zaskoczony,
gdy przynieśli mu obiad.
Ale
pachniało bosko. Podano im świeżą sałatkę, ciepłe bagietki, a głównym daniem
było spaghetti z niebiańskim sosem maślano-czosnkowym i krewetkami, a pod nim
znajdowały się jakieś dziwne muszelki. Harry wciągnął powietrze i zaczął się
ślinić niczym pies Pawłowa.
-
O, człowieku, Sev, co to jest? Pachnie
świetnie!
-
Tak? – powiedział Severus z ironicznym uśmiechem. – Odwróć tą muszelkę, włóż do
niej widelczyk i wyjmij mięso – powiedział, demonstrując na własnym posiłku.
Potem włożył mięso do ust i przeżuł z uznaniem. – Pyszne.
Harry
poszedł w jego ślady i odkrył, że jego mentor ma rację Miso wewnątrz spiralnych
muszelek było pyszne, smakowało czosnkiem, masłem i w dziwny sposób
przypominało stek.
-
To jakiś rodzaj skorupiaka, prawda? – domyślił się Harry, zjadając kolejnego,
uduszonego w spaghetti.
Severus
nie odpowiedział, zbyt zajęty własnym obiadem.
Po
skończeniu posiłku, Severus zamówił dla siebie kawę i gorącą czekoladę z
czekoladową tartą dla Harry’ego, a wtedy jego podopieczny uniósł brew i
powiedział:
-
Dobra, Sev. Powiedz mi, co takiego jadłem na obiad? Rozpoznałem krewetki i
spaghetti, ale co to były za dziwne owoce morza w muszelkach?
-
To nie były owoce morza. To był winniczek – odpowiedział Severus.
-
Winniczek? A co to, do diabła, jest?
-
Na pewno chcesz wiedzieć?
-
Tak. No dalej, Severusie! To napięcie przyprawia mnie o niestrawność.
Severus
poddał się.
-
Winniczek to lokalne danie, Harry. To nie owoce morza, to ślimaki.
-
Ślimaki? Jadłem ślimaki?
-
Tak. I smakowały ci – przypomniał mu szybko Severus, mając nadzieję, że
chłopiec nie zwymiotuje swojej kolacji.
Ale
Harry nie był speszony.
-
Och. Nie były obrzydliwe w smaku. Były naprawdę dobre. – Spojrzał na swojego
nauczyciela i posłał mu ironiczny uśmieszek godny Snape’a. – Myślałeś, że będę
totalnie zniesmaczony, prawda?
-
Większość ludzi jest.
Harry
parsknął.
-
Zapomniał pan, panie Błyskotliwy, że jako Freedom jadam surowe króliki, robaki
i tego typu rzeczy. Więc czym jest ślimak zanurzony w czosnku i maśle?
Przynajmniej jest ugotowany.
I
chociaż raz Severus Snape nie miał nic do powiedzenia.
Tej
samej nocy, Freedom, Warrior i Hedwiga opuścili francuski port morski i
przelecieli dalej przez południową Francję, kierując się do Włoch, skąd mieli
przedostać się do Bułgarii, a następnie Rumunii, domu słynnego wampira z
Transylwanii, Drakulu, jak również legendarnego Mrocznego Lasu, gdzie ukryty
był następny horkruks.
Dotarcie
do czasu zajmie im pięć dni, a we wnętrzu lasu zostanie ujawniony wielki
sekret, ale bez ich wiedzy, starzy wrogowie wykonali ruchy i nie zamierzali
pozwolić, aby polujące jastrzębie nie zostały powstrzymane.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Severus bardzo opiekuje się, ale liczę że jeszcze on będzie miał swoje dwa grosze do dodania Dursleyom, bo to czego się dowiedział podczas jego choroby bardzo Severusem wstrząsnęło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Oj to był dla mnie ciężki rozdział. Ale najpierw pozytywnie, Hedwiga chyba na poważnie adoptowała tego pisklaka, a Sev jest cudny jako tatuś dla chorego dzieciaczka. Po raz kolejny mam ochotę udusić Dursleyów, nawet jeśli pamiętam że Dumbledore się nimi zajął... I ta scena na końcu... Nie mogłam tego czytać... Mój lęk przed tymi oślizgłymi bestiami jest tak duży że nawet nazwa mnie odrzuca. Przepraszam, że te kilka akapitów ominęłam...
OdpowiedzUsuńWeny życzę;)
Ciuma