Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

poniedziałek, 2 listopada 2020

PDJ - Rozdział 8 – Daleka droga

Gdzieś w Dover

Dzień 1:

Warrior okrążył otwartą przestrzeń nad skalistym urwiskiem i wylądował lekko na nagiej skale, jego błyszczące, bursztynowe oczy przyglądały się falom uderzającym o brzeg. Kanał nie był dzisiaj spokojny, pienił się i warczał, a jastrząb czuł spadek ciśnienia barometrycznego, sygnalizujący zimny front i być może również burzę. Freedom i Hedwiga wylądowali obok niego, a myszołów nastroszył piórka i powiedział:

- Ale jest tu dzisiaj chłodno. I nie podoba mi się to, jak wygląda pogoda albo chmury.

Spojrzał w górę, gdzie sunęła po szarym niebie wielka masa kumulujących się chmur, zaczęły się rozchodzić, a niektóre wyglądały złowieszczo.

- Tak, wygląda na to, że zbliża się burza – zgodził się Warrior.

- Powinniśmy się w takim razie schronić – zasugerowała rozsądnie Hedwiga.

- Gdzie? To miejsce to nagi kamień – poinformował ją Freedom.

Hedwiga okręciła głowę do połowy i wydała z siebie dziwny, rozbawiony dźwięk.

- Taki jesteś tego pewny, pisklaku?

Freedom popatrzył na nią zdezorientowany.

- Wiem, gdzie możemy znaleźć schronienie – powiedziała im śnieżna sowa. – Za mną.

Dwa jastrzębie posłuchały, gdyż z nich wszystkich sowa śnieżna była najmądrzejsza i najbardziej doświadczona w znajdowaniu kryjówek na obcym terytorium, ponieważ służba sowy pocztowej zabierała ją wszędzie i czasami nie mogła latać podczas burzy, więc musiała w razie potrzeby móc znaleźć schronienie.

Hedwiga płynnie sunęła po prądach powietrznych w dół wybrzeża, w stronę małej szczeliny w jednym z białych klifów.

- Tutaj. Ładna, przytulna półka, na której możemy usiąść i schronić się przed deszczem.

I rzeczywiście jakieś cztery stopy w głąb klifu znajdowało się zagłębienie średniej wielkości, zapewniające wszystkim ptakom suche miejsce do odpoczynku i przeczekania nadchodzącej burzy. Gdy tylko usiedli na półce, zaczęły spadać pierwsze krople deszczu i zawiał wiatr. Ale pod nawisem ciepło ciał trzech drapieżników szybko sprawiło, że półka stała się ciepła i przytulna. Hedwiga była pomiędzy Warriorem a Freedomem, ponieważ była z nich największa i delikatnie owinęła skrzydłami jastrzębie, by zachować ciepło ciała.

Freedom był wdzięczny za ciepło jego sowy, jednak był zszokowany, że Warrior nie sprzeciwiał się ruchowi Hedwigi, zwykle Warrior nie był typem przytulanki. Ale większy jastrząb nie powiedział ani słowa śnieżnej sowie i wydawało się, że nie przeszkadza mu białe skrzydło owinięte wokół niego, chociaż nie przytulał się do sowy tak, jak Freedom.

Na zewnątrz zerwał się wiatr, a fale uderzały o skaliste urwisko, tryskając na nie wodą na dobre dziesięć czy dwadzieścia stóp. Zaczęło mocniej padać, choć nie przedostał się do zakątka, który znalazła Hedwiga.

- Wybrałaś dobre miejsce, Hedwigo. Skąd wiedziałaś o tym miejscu? – zapytał cicho Warrior.

- Mój sowi przyjaciel, Grayfeather, często latał trasą przez kanał La Manche, by dostarczyć pocztę do czarodziejów na kontynent i pokazał mi kiedyś, gdzie ono jest. Nigdy nie zapominam miejsc odpoczynku. Instynkt sowy śnieżnej – odpowiedziała Hedwiga, po czym zaczęła się czyścić, jej krótki, złoty dziób zręcznie marszczył i unosił pióra z jej piersi, rozprowadzając po nich olejki i impregnując je, jak również wyciągając wszelkie zabrudzenia albo zgięte pióra.

Dwa jastrzębie naśladowały jej przykład, ponieważ trzymanie swoich piór w dobrej kondycji było nadrzędne, by byli zdolni do lotu, a żaden ptak o zdrowych zmysłach nie zaniedbałby swoich piór.

Gdy Freedom się czyścił, pomyślał o trzygodzinnym locie, który właśnie ukończyli, by się tu dostać, wiatry były dobre i według Warriora mieli niezły czas. Warrior zabronił mu latać z pełną prędkością, mówiąc, że nie ma potrzeby męczyć się na początku podróży.

- Powinieneś nauczyć się kroczyć, jak maratończyk – powiedział Warrior swojemu młodszemu  towarzyszowi, a Hedwiga się z tym zgodziła.

Zapolowali wcześniej, łapiąc dużą ryjówkę i małe stadko przepiórek, co zaspokoiło ich głód i oznaczało, że nie muszą polować aż do rana. Pod warunkiem, że pogoda się utrzyma, rankiem ruszą przez kanał. Warrior szacował, że dotarcie do Normandii zajmie im około dwóch godzin, jeśli wiatr będzie im przeciwny. W przeciwnym razie mogliby przelecieć w może czterdzieści pięć minut, biorąc pod uwagę szybkość ich animagicznych form, a Hedwiga była sową pocztową, więc zaczarowana była tak, by w razie potrzeby latać szybciej niż normalna sowa.

Mimo to, lot mógł być trudny z powodu morskiego wiatru i Warrior chciał się dobrze wyspać przed rozpoczęciem lotu. Freedom dziobnął między szpony, upewniając się, że między nimi nie ma piasku, który mógłby spowodować wrzody albo infekcje, jeśli nie zostanie szybko usunięty.

Hedwiga, skończywszy czyszczenie, odwróciła się i zaczęła delikatnie czyścić piórka na plecach i karku Freedoma, co było gestem czułym i bardzo kojącym. Sowa śnieżna zaćwierkała cicho, jak zrobiłaby pewnie swoim własnym pisklakom, a Freedom odwrócił się w jej kierunku zaskoczony.

- Huh? Co robisz, Hedwigo?

Sowa zamrugała swoimi dużymi oczami i zanuciła.

- Odpręż się, pisklaku. Jesteś bardziej zmęczony, niż ja, bo nie jesteś przyzwyczajony do latania na taką odległość. Śpij, mały jastrzębiu. – Wróciła do delikatnego czyszczenia go.

Freedom chciał zaprotestować przeciwko jej matkowaniu, w końcu nie był już pisklakiem, ale dziób Hedwigi był niezwykle kojący i poczuł, jak wbrew sobie odpręża się przy niej. Nim się zorientował, połączenie wspólnego ciepła, czyszczenie i nucenie sprawiło, że jego powieki odpadły. Najpierw lekko drzemał, po czym stopniowo zapadł w pełny sen.

Hedwiga zachichotała, po czym odwróciła się do swojego ciemniejszego towarzysza.

- Zmęczony, przyjacielu?

- Trochę, ale nie na tyle, bym potrzebował kołysanki – odpowiedział gładko Warrior.

Oczy Hedwigi zamigotały w cichym rozbawieniu.

- Och? Więc wielkiemu jastrzębiowi nigdy nie śpiewano kołysanek?

Warrior z irytacją kłapnął dziobem.

- Tylko, gdy byłem małym chłopcem, Hedwigo. Od tego czasu jestem całkiem zdolny do samodzielnego zasypiania.

- Ach. Cóż, to więcej niż kiedykolwiek miał pisklak. Nie bój się, przyjacielu, nie naruszę twojej godności – zasyczała cicho sowa śnieżna, zwinęła się w kulkę, po czym ułożyła się do snu, chowając głowę pod skrzydło i zamykając oczy.

Po chwili Warrior poszedł w jej ślady, chowając głowę pod skrzydłem i zasnął.

Cała trójka spała przez kilka godzin, nim obudziła ich błyskawica i grzmot.

Freedom był gwałtownie zaskoczony, niemal spadł ze swojej żerdzi, gdy trzask grzmotu przyprawił go o dreszcz.

- Spokojnie, Freedom – uspokoił Warrior, nie chcąc, by młody jastrząb w panice wleciał w burzę. – Nie jesteś sam. Zrelaksuj się, pisklaku, i usiądź mocno. Burza minie.

Freedom zadrżał, a ultradźwięki sprawiły, że był jeszcze bardziej zdenerwowany, podobnie jak ciemność, której nienawidził. Chociaż, pomyślał, że pod nawisem nie było całkiem ciemno, ponieważ pioruny uderzały w wodę kilkaset metrów dalej. Przytulił się bliżej Hedwigi, która zaczęła nucić mu do ucha i delikatnie czyścić jego piórka. Wstydził się – miał piętnaście lat, a wciąż porażała go ciemność, jak przedszkolaka. Ale nie mógł się zmusić do odsunięcia od Hedwigi.

- Przepraszam – mruknął, zwieszając głowę.

- Nie ma potrzeby przepraszać, mały jastrzębiu – zaświergotała Hedwiga. – Każdy się czegoś boi. Ja sama nie cierpię wielkich błysków świata i prawie nigdy nie latam podczas burzy. Raz gdy to zrobiłam, zostałam prawie oślepiona i od tego czas nie mogę znieść jasnego światła. – Spojrzała na Warriora. – A co z tobą, panie Poważny i Stoicki? Czego ty się boisz?

Warrior przez chwilę nie odpowiadał. Poza tym, że zawiodę w chronieniu mojego podopiecznego?- pomyślał. W końcu powiedział:

- Proszę, byście zachowali to w tajemnicy. Ja… boję się wilkołaków.

Wtedy Freedom poczuł się nieco lepiej. Więc sekretnym strachem Warriora były wilkołaki. Nie był zaskoczony, biorąc pod uwagę to, co niemal przytrafiło się Snape’owi we Wrzeszczącej Chacie. By zapomnieć o ciemności i skrzeku wiatru, Freedom zapytał:

- Czy profesorzy w Hogwarcie dobrze zarabiają?

- Dlaczego pytasz, Freedom? Planujesz kiedyś dołączyć do kadry? – zapytał Warrior, brzmiąc na całkiem rozbawionego.

- Myślałem o tym, proszę pana. Odkąd otrzymałem SUM-y. W zeszłym semestrze lubiłem nauczanie. Więc ile panu płacą?

- Niewystarczająco, żebym mógł spokojnie znieść całą irytację wywołaną wami, uczniami – odpowiedział szczerze Warrior. – Jeśli myślisz o rozpoczęciu nauczania dla pieniędzy, zapomnij o tym. Pensja nauczyciela nie sprzyja zamożnemu stylowi życia – powiedział jastrząb. – Jeśli cokolwiek, za to, co robimy, jesteśmy przepracowani i nie płacą nam dostatecznie.

- Dlaczego? To niesprawiedliwe.

- A od kiedy życie jest sprawiedliwe, mój praktykancie? W historii wychowawcy nigdy nie byli dobrze opłacani. Tak już jest. Nieliczni, którzy zarabiają połowę przyzwoitej pensji to prywatni nauczyciele. Magiczni nauczyciele ze szkół z internatem… płacą im grosze w porównaniu do, powiedzmy, przeciętnego urzędnika Ministerstwa, aurora czy drugiego gracza Quidditcha. Pracujemy przez wiele godzin i jesteśmy odpowiedzialni za nauczanie wszystkich tych bachorów z nadzieją, że wbijemy w wasze czaszki kilka przydatnych informacji, które pomogą wam wyjść ze szkoły i znaleźć karierę, która będzie bardziej satysfakcjonująca i najprawdopodobniej bardziej opłacalna niż nasza. Gdybym miał polegać tylko na nauczycielskiej pensji, nie byłbym w stanie przejść na wygodną emeryturę. Ale uzupełniam ją tworzeniem eliksirów dla Międzynarodowego Instytutu Mistrzów Eliksirów, a także niebezpiecznym obowiązkiem szpiegowania dla Zakonu.

Freedom zamrugał.

- Mówisz, że płacą ci za bycie szpiegiem? Ale sądziłem, że musisz to robić.

- Złożyłem obietnicę, owszem, ale czasem wychodzę poza to i wtedy dostaję za o zapłatę – odpowiedział prosto Warrior.  – Nie jestem wystarczająco altruistyczny, żeby odmówić kilku dodatkowych galeonów. – Potem dodał bardziej zachęcająco: – Nie zniechęcaj się, Freedom, ale powinieneś dokładnie przemyśleć wybór kariery, znając wszystkie fakty. Tak, bycie nauczycielem może być niezwykle satysfakcjonujące, ale nie jest to praca dla tych, którzy chcą łatwo zarobić, są leniwi, nie potrafią dyscyplinować dzieci, nie mają zamiłowania do nauki czy znajomości określonego przedmiotu. Przeciętny profesor jest czasem gorszy niż żaden, więc zastanów się nad tym uważnie. Wykonywanie pracy, której się nienawidzi jest najgorszą forma tortur, tak strasznych jak klątwa Cruciatus.

- Zatem bycie Mistrzem Eliksirów oznaczałoby lepszą pensję niż bycie pofesorem?

- Tak, ale aby badać i tworzyć nowe mikstury, musisz mieć wsparcie finansowe, granty i patrona. To nie jest tanie, ale jeśli opatentujesz nową miksturę, możesz zdobyć znaczną ilość galeonów – przyznał jastrząb.

- Och. Więc jesteś bogaty?

Warror prychnął.

- Raczej nie. Moje galeony zostały wydane na kolejne badania, składniki i do tej pory tylko je wydawałem. W przeciwieństwie do wielu Mistrzów, nie mogę mówić o prawdziwym patronie ani wsparciu finansowym. Istnieję wyłącznie dzięki własnym zasługom.

Freedom przechylił głowę.

- Jak to?

- Ponieważ niewielu będzie wspierać znanego byłego śmierciożercę – odpowiedział Warrior tonem zabarwionym goryczą. – Ten pojedynczy błąd naznaczył mnie na zawsze.

- Ale to głupie! Nie jesteś śmierciożercą, więc kogo obchodzi to, co robiłeś za dzieciaka?

- Oni, najwyraźniej. – Warrior nastroszył piórka i westchnął. – Dawno temu się z tym pogodziłem, pisklaku, więc skończ być tak gryfońsko oburzony w moim imieniu, ponieważ to niczego nie zmieni.

- Ale Warrior, kiedy Voldemort w końcu umrze, będziesz mógł ujawnić się jako szpieg, a wtedy to odszczekają.

- Tak? Jakoś w to wątpię, Freedom. Ale to nie jest ważne. Nie jestem stworzony do bycia elitarnym, bogatym snobem. Bardziej pasuję do bycia sarkastycznym zrzędą z pogranicza, nie powiesz?

- Nie jesteś zrzędą, Warrior – powiedział lojalnie Freedom. Ale potem zrujnował chwilę, dodając złośliwie: – Jesteś chyba sarkastycznym zrzędliwym dupkiem z dziwnym poczuciem humoru… - Zaskrzeczał, gdy Hedwiga ugryzła go w głowę. – Hej! Co z tobą, Hedwigo?

Hedwiga posłała mu lodowate spojrzenie.

- Okaż trochę szacunku swojemu opiekunowi, młodzieńcze. Jesteś zbyt pyskaty jak na młodzika, chłopca czy jastrzębia.

- No i? To jest prawda…

- Niemniej jednak mówienie tka o nauczycielu jest brakiem szacunku. Po tym, co dla ciebie zrobił, zyskał prawo do bycia sarkastycznym dupkiem z racji ryzyka i doświadczenia. Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która kiedykolwiek miała nauczyciela o takim zachowaniu? Cóż, pomyśl jeszcze raz! Większość moich była zrzędliwa i miała temperamenty, zwłaszcza ci, którzy byli zwiadowcami przez lata i korespondentami wojennymi, potajemnie dostarczając pocztę. Ale szanowałam ich i wiele się od nich nauczyłam. Byli odważni, sprytni i najlepsi w lataniu, nawet jeśli ich język potrafił wyrywać pióra – skarciła go Hedwiga.

- To nie było na poważnie, Hedwigo. Po prostu się droczyłem… głównie.

- Ach, pisklaku, to najważniejsza część, o którą się martwię. – Potem sowa śnieżna zaczęła ponownie czyścić jego piórka. – Mimo to, jesteś młody, nauczysz się, czego lepiej nie robić.

Freedom poruszył się, starając się zobaczyć Warriora.

- Jesteś na mnie zły, Warrior? Nie chciałem cię urazić… nie tak na serio… Znaczy, czasami dobrze, że jesteś, jaki jesteś.

- W rzeczy samej. Ale nie musiałeś mówić tego tak śmiało, pisklaku – powiedział starszy jastrząb z upomnieniem w głosie. – Bez względu na to, jak prawdziwe są twoje słowa. Musisz wypracować pewien takt, Freedom. Nie jest to mocna strona Gryfona czy dziecka, ale umiejętność, którą trzeba próbować ćwiczyć. Zwłaszcza, gdy masz do czynienia ze starszymi czarodziejami. Mogą być drażliwi.

Freedom skinął głową.

- Dobrze. Spróbuję. Dziękuję za radę, proszę pana.

- Nie ma za co. A czy teraz mogę zasugerować, byśmy spróbowali się jeszcze przespać? Wkrótce nadejdzie świt, a wolałbym być na to dobrze wypoczęty.

Po tych słowach, jastrząb ponownie zasnął, a chwilę później, zrobili to samo Freedom i Hedwiga.

Burza zakończyła się gdzieś około piątej nad ranem, a cała trójka obudziła się wkrótce potem, kiedy to niebo wciąż było zachmurzone i mżyło.

 

Dzień 2

Przelot nad Kanałem

Trzy ptaki drapieżne wyruszyły na polowanie przed próbą przelecenia, ucztując na kilku gniazdujących tam mewach, które były na tyle nieuważne, by nie zauważyć drapieżników, wiszących, że tak to ujmę, nad ich progiem. Potem trochę odpoczęli i pozwolili, by niebo pojaśniało do różowego złota, po czym Hedwiga powiedziała, że równie dobrze mogą rozpocząć lot.

- Deszcze może powrócić w każdej chwili, a wolałabym, byśmy nie byli w drodze, kiedy się ponownie zacznie.

- Ja też. Nienawidzę deszczu… znaczy latać w nim – zgodził się Freedom.

Warrior skinął lekko głową na zgodę, po czym rozpostarł skrzydła i wzbił się w niebo.

- Leć między nami, Freedom. Tym sposobem, jeśli coś się stanie, jedno z nas może ci pomóc czy vice versa.

- Dobrze – zgodził się choć raz bez kłótni, jednak przewrócił oczami, bo uważał, że jest za stary, by potrzebować cholernej opiekunki dla dziecka… czy tam dla jastrzębia?

Wiatr był nieco szorstki, więc Freedomowi ciężko było utrzymać kurs, gdy podążał za Hedwigą, która trzymała się trochę przed nim. Lecieli nad pierwszą warstwą chmur, by nie zostać zauważonym przez ludzi na łodziach albo promach pod nimi. Myszołów musiał mocno trzymać skrzydła, żeby lecieć prosto, pozwalając, by wiatr przepływał pod nim i zazdrościł Hedwidze jej miękkich lotek i lepszej kontroli lotu.

Warrior też odkrył, że ciężko mu lecieć, ale jego skrzydła były większe niż Freedoma i mógł łapać w nie więcej powierza, a jego większe ciało nie było tak silnie uderzane przez prądy powietrzne. Udało mu się utrzymać kurs przy minimalnych poprawkach, a także próbował osłonić mniejszego towarzysza przed najgorszym wiatrem.

Mniej więcej w połowie drogi pojawił się deszcz i wiał na nich w ostry, letni prysznic, przez co trudno im było cokolwiek dostrzec, jednak Hedwiga zapewniła ich, że jej instynkt naprowadzający może poprowadzić ich do bezpiecznego lądowania. Sowa śnieżna była białą plamą na tle szarego nieba.

Freedom uparcie leciał naprzód, wpatrując się w Hedwigę, starając się jak najlepiej ignorować uderzający w niego zimny deszcz i ostry wiatr, modląc się, by zdążyli wylądować, nim będzie całkowicie wyczerpany, bo ciężko było lecieć z wiatrem bocznym i miał wrażenie, że jego pióra nigdy już nie wyschną.

Warrior przeklął nagłe podmuchy wiatru i deszczu, które zmieniły czterdziestopięciominutowy lot w coś, co prawdopodobnie zajmie co najmniej półtorej godziny. Cholerny deszcz i cholerne letnie burze. Dlaczego ta nie mogła trzymać się z dala od morza, póki nie znajdziemy się po drugiej stronie? Przeleciał lekko w lewo i pod Freedoma, a cała trójka leciała teraz w klasycznej formacji trójkąta. Jednak nawet pomimo deszczu, Warrior mógł dostrzec słaby ślad horyzontu, gdzie zielony pas przecinał mrok. Wybrzeże Francji było tuż przed nimi, powiedział sobie Warrior. Musieli tylko przeć do przodu.

Hedwiga była bardziej przyzwyczajona do latania w takiej pogodzie i nie przeszkadzały jej wiatr i deszcz. Jednak martwiła się o swoich towarzyszy i wciąż spoglądała, by zobaczyć, jak sobie radzą. Do tej pory oba jastrzębie wyglądały, jakby mieli zamiar przetrwać pomimo deszczowych warunków. Wiatr, dzięki bogini wiatru, nie był wystarczająco silny, by im naprawdę zaszkodzić, więc sowa skupiła się na locie.

Wiatr wzmógł się i pod nimi szalały fale i gotowały się, jak w nadmiernie wzburzonym eliksirze w kotle, chociaż żaden z ptaków nie patrzył w dół dłużej, niż przez krótką chwilę. Minęła godzina, a potem półtorej, a do tego czasu wiatr osłabł, wszystkie trzy ptaki były przemoczone do samych dudek lotek i wymęczone.

Ale udało im się wylądować i gdy przebiegli wzrokiem po drzewach, szukając odpowiedniego miejsca do odpoczynku, Freedom pomyślał, że nic nigdy nie wyglądało tak zachęcająco jak zielono-brązowy krajobraz. Hedwiga krążyła nad tętniącym życiem portem morskim w Calais i wreszcie znalazła wysoką sosnę z mnóstwem osłoniętych gałęzi, na których mogła odpocząć.

Cała trójka wylądowała i otrząsnęła się z wody, szybko czyszcząc piórka, po czym zapadli w otępiający sen, zbyt zmęczeni, by świętować przekroczenie kanały La Manche.

 

Dzień 3

Calais, Francja:

Trójka podróżujących obudziła się dopiero następnego ranka, a do tego czasu Freedom czuł dreszcze i wydawało się, że ma gorączkę. Jednak nie powiedział nic o swoim stanie, ponieważ był wyszkolony, by nie narzekać na takie rzeczy, od kiedy dorastał z Dursleyami. Ale kiedy przemienił się z powrotem w Harry’ego, jego stan był oczywisty i Severus nalegał, by udali się do Calais i spróbowali znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogliby się zatrzymać na dzień i prawdopodobnie noc. Wciąż nosili mugolskie ciuchy, a Severus doskonale wiedział, że zostaną wzięci za turystów z Anglii.

- Sev, nic mi nie jest! Potrzebuję tylko eliksiru na gorączkę – zaprotestował Harry. – Naprawdę, nie jestem chory. Tylko się przeziębiłem. – Zakrył dłonią usta, gdy zaczął kaszleć. Jego ubranie było wilgotne i lepkie.

Jego opiekun zmarszczył brwi i rzucił szybkie zaklęcie suszące. Ubrania chłopca zaparowały, wysychając, ale nawet wtedy kaszel Harry’ego nie ustał.

- To przeziębienie może zmienić się w coś gorszego, jeśli nie odpoczniesz – zaczął.

- Właśnie przespałem całą noc i dzień, Severusie – zaprotestował jego podopieczny, ponieważ nie znosił być chorym.

- Harry, żadnych kłótni – powiedział stanowczo Severus. – Nie pozwolę, byś nabawił się zapalenia oskrzeli lub płuc, jeśli się tobą odpowiednio nie zaopiekujemy. A teraz daj spokój, jestem pewien, że znajdziemy jakiś pokój na wynajem i miejmy nadzieję, że mówią tutaj po angielsku, tak samo jak po francusku. – Francuski Severusa był okropny, nigdy nie uczył się go formalnie, a w Hogwarcie nie uczono języków, ani też w szkole podstawowej, do której uczęszczał przed wyjazdem do Szkocji.

- Zrób tak, jak mówi profesor Snape, Harry – zahukała cicho Hedwiga, delikatnie przytulając swojego czarodzieja, na którego ramieniu siedziała. – Nie chcesz teraz chorować przez kilka tygodni, prawda?

- A co z tobą? Będziesz po prostu kręcić się w krzakach, czy coś?burknął Harry, kichając. – Dlaczego stało się to teraz? Nie znoszę chorować.

- Nic mi nie będzie, od jakiegoś czasu dbałem o siebie, Harry – powiedziała mu Hedwiga. – Spotkam się z tobą ponownie, jeśli będę cię mogła bezpiecznie znaleźć. Do tego czasu, słuchaj Severusa i zdrowiej. – Potem delikatnie uszczypnęła go w ucho, po czym rozpostarła skrzydła i odleciała przez niewielkie pole, polując na myszy.

Severus mocno chwycił swojego protestującego podopiecznego za łokieć i poprowadził go z powrotem do miasta Calais, pozostawiając Hedwigę na polowaniu.

Godzinę później Harry miał na sobie flanelowe ciuchy i został wciśnięty w rość małe łóżko w gospodzie, która była najtańszym miejscem, które Severus mógł znaleźć, gdzie właściciel i większość personelu mówili po angielsku. Zdołali kupić pokój na dwie noce, po wymianie części funtów na franki w lokalnym kantorze, a teraz nalegał, by jego podopieczny zdrowiał.

Harry wciąż się trząsł, więc Severus nagrzał prześcieradła szybkim zaklęciem, po czym rzucił zaklęcie diagnostyczne i odkrył, że chłopiec złapał infekcję płuc z powodu latania w burzy, był wyczerpany i miał wysoką gorączkę 38,9°C. Kulił się pod kocem, kaszląc.

Severus przez chwilę przyglądał się swojemu podopiecznemu, po czym przywołał eliksiry ze swojego plecaka. Włosy Harry’ego były jak zwykle rozczochrane, sterczące, jak u jeża, jego twarz była zarumieniona, a zielone oczy szkliste. Wyglądał jak mały chłopiec, zły, bo musiał zostać w łóżku, zamiast bawić się na dworze.

Severus wyjął fiolkę eliksiru na gorączkę ze swojego zestawu eliksirów i potrząsnął nią, by wymieszać zawartość. Następnie odkorkował fiolkę i podał ją Harry’emu.

- Masz, weź swój lek i się ze mną nie kłóć.

Chłopiec rzucił mu dość zirytowane spojrzenie, mamrocząc:

- Nienawidzę chorować i nienawidzę brać eliksirów, - po czym wziął fiolkę z zielonym eliksirem i wypił ją w dwóch łykach. Potem skrzywił się: – Sev, mogę napić się wody. To okropnie smakuje.

- Tak. – Z tego powodu Severus kupił dużą butelkę wody źródlanej, a teraz nalał trochę do jednego z kubków i podał go Harry’emu.

Harry wypił ochoczo wodę, póki Severus nie upomniał go, by zwolnił i powiedział:

- Masz jeszcze dwa eliksiry do wzięcia, jeden, który usunie infekcję z twoich płuc, a drugi uspokoi kaszel, żebyś mógł spać.

Harry westchnął, czuł się teraz naprawdę okropnie, było mu duszno, a jego klatka piersiowa bolała za każdym razem, gdy oddychał lub kaszlał.

- Okej, Sev. Gdzie one są?

- Tutaj. – Mistrz Eliksirów podał mu najpierw eliksir przeciwkaszlowy, a Harry połknął go posłusznie, smakował on jak wiśnie.

Wyciąg oczyszczający płuca był całkowicie ohydny i Harry zakrztusił się dwa razy, nim zdołał go wypić, połykając szybko i trzymając nos.

- Ugh! To było ohydne! Teraz się czuję, jakbym miał zwymiotować.

- Zmyj smak wodą – poradził Severus.

Harry wykonał polecenie, ocierając usta chusteczką i zapytał:

- Dlaczego musi być tak gęsty i paskudny w smaku, jak woda z bagna?

- Gęsta konsystencja jest po to, by oczyścić gardło i ukoić,  a jeśli chodzi o smak, większość mikstur leczniczych zawiera składniki, które są gorzkimi ekstraktami lub kwaśnymi roślinami, ale są one najskuteczniejsze. Wiesz o tym, Harry. A teraz się połóż i spróbuj zasnąć.

Harry opadł na poduszkę, ale łóżko nie było dobrej jakości, materac cienki, nierówny i wbijał się lekko w jego ciało. Mimo to sypiał już gorzej i wiedział, żeby nie narzekać. Czuł, że eliksiry zaczynają już działać, czyszcząc zapchane płuca.

 Severus podciągnął krzesło, wyjął książkę i zaczął spokojnie ją czytać, najwyraźniej zdeterminowany, by pozostać przy boku Harry’ego, póki ten nie poczuje się lepiej.

Opiekuńcza postawa mężczyzny zdezorientowała chłopca, ponieważ nie był przyzwyczajony do tego rodzaju troski od strony jakiegoś dorosłego. Wcześniej, ilekroć był chory, musiał zająć się sobą i często udawało mu się wykonywać prace domowe podczas choroby, mimo że ciężko mu było utrzymać otwarte oczy. Jednak zawsze jakoś udawało mu się wyzdrowieć. Dlatego czuł się zmuszony przeprosić za spowodowanie tylu kłopotów.

- Przepraszam, Severusie, że jestem takim… problemem. Nie chcę opóźniać naszej podróży, postaram się jak najszybciej wyzdrowieć.

Severus uniósł na niego wzrok znad książki.

- Harry, dlaczego przepraszasz za coś, na co nie masz wpływu? To nie twoja wina, że zachorowałeś. I nie mamy ustalonego harmonogramu, kiedy dotrzeć do lasu, więc niczego nie opóźniasz.

- Ale tak jest, po prostu jesteś zbyt miły i tego nie mówisz – wykłócał się.

- Bzdura. Zapewniam, że gdybyś cokolwiek opóźniał, powiedziałbym coś. Ale bycie chorym nie jest czymś, co można kontrolować i teraz najważniejszą rzeczą jest to, żebyś wyzdrowiał. – Sięgnął dłonią i dotknął czoła Harry’ego jej wierzchem. – Wciąż ciepłe. Odwróć się i odpocznij. – nakazał szorstko, zdejmując okulary chłopca.

Harry posłuchał, mamrocząc pod nosem następne „przepraszam”.

Albo przynajmniej sądził, że było to pod nosem, póki Severus nie wykrzyknął:

- Czy przestaniesz w końcu, do cholery, przepraszać? Czemu czujesz się winny z powodu choroby? Ludzie chorują cały czas.

- Wiem, ale… kiedy byłem mały, moje wujostwo zwykle mówiło, że jestem bezwartościowym bachorem i że nie będą marnować na mnie czasu ani pieniędzy, więc kiedy byłem chory, po prostu… narzekali i mówili, że jestem ciężarem… a raz… - Harry urwał, kaszląc cicho.

- A raz?

- Raz wuj Vernon powiedział, że gdybym był psem… on… zabrałby mnie na tyły domu i strzelił mi w  głowę, ponieważ nie musiałby wtedy marnować pieniędzy na leki dla mnie – dokończył Harry.

- Och, tak powiedział? – Głos Severusa był niczym cichy zgrzyt wściekłości.

Harry zerknął na swojego opiekuna i mimowolnie zadrżał.

Dłonie Severusa były zaciśnięte w pięści z białymi kłykciami, a na jego policzkach pojawiły się dwie plamy, świadczące o opanowującej go wściekłości. Ale jego oczy były najgorsze – czarne węgle, płonące okropną złością.

Harry cofnął się i skulił, póki mężczyzna nie wyszeptał:

- Głupie dziecko, nie jestem zły na ciebie. Jestem zły, ze musiałeś znosić tych… ludzi… i to, jak cię traktowali przez tak długi czas. Albus lepiej żeby ich uspokoił, inaczej złożę im małą wizytę i dam im nauczkę, której nigdy nie zapomną! Ile miałeś lat, gdy to powiedział, Harry?

Harry wzruszył ramionami.

- Chyba pięć albo sześć.

- Pięć albo sześć – powtórzył Severus, czując mdłości. – Powinni mieć postawione zarzuty i zostać odsunięci od twojego życia. Albo zrzuceni z urwiska. – Jego usta zacisnęły się. Nawet mi nigdy nie mówiono tak okropnych rzeczy, gdy byłem dzieckiem, wciąż zajmowała się mną moja matka, kiedy byłem chory i chroniła mnie przed moim idiotycznym ojcem-draniem. Ale Harry tego nie miał. Albus powiedział mi, że Arabella Figg obserwowała dom, ale nigdy tak naprawdę w nim nie była, żeby zobaczyć, co tam się dzieje albo zobaczyć coś poza czubkiem własnego nosa – pomyślał zjadliwie Mistrz Eliksirów. Przypomniał sobie, jak Harry przyznał, że sąsiedzi widzieli go cały czas podczas pracy w ogrodzie, ale nigdy tego nie kwestionowali. Głupcy, żeby nie zauważyć, że chłopca traktowano raczej jak niewolnika, a nie krewnego. Arabella oglądała tylko swoje drzemiące albo biegające na haju po kocimiętce koty, zamiast poznać prawdę o Harrym Potterze i jego krewnych? Dumbledore powinien był przyjść i sprawdzić, co z chłopcem, zamiast zakładać, że więzy krwi wystarczą, by stworzyć kochającą rodzinę.

Harry odkrył, że jego mentor nieco go pocieszył, pomimo czarnego grymasu mężczyzny, który w dwie sekundy mógłby wypalić cały tłuszcz z potężnej sylwetki wuja Vernona. Prawda, Severus był przerażający, gdy był wściekły, ale nie kiedy furia była w jego własnym imieniu. Harry nagle bardzo, ale to bardzo się cieszył, że nie był Dursleyami. Odwrócił się na bok i spróbował zasnąć.

Właśnie zaczynał odpływać w stan między snem a rzeczywistością, gdy poczuł lekki dotyk we włosach i  szczupłe palce, które delikatnie je przeczesały. Uśmiechnął się krzywo, z twarzą do połowy schowaną w poduszce i wtedy zamknął oczy.

- Śpij, mój Freedomie – uniósł się w powietrzu jedwabisty głos, zapewniający go, że wszystko będzie dobrze.

Nic mnie nie skrzywdzi, póki tu jesteś Severusie. Nic nigdy.

Chwilę później spał.

Severus jeszcze przez chwilę delikatnie przeczesywał palcami włosy Harry’ego, po czym odsunął się, owinął kołdrę wokół chudych ramion, a następnie usiadł z powrotem na krześle. Uniósł książkę, ale stwierdził, że stracił zainteresowanie czytaniem o kwiatach kwitnących w nocy i tym podobnych.

Kipiał z powodu tego, że jakimś żałosnym mugolom udało się ujść na sucho po takim traktowaniu chłopca i miał szczerą nadzieję, że Albus pokazał błędy w ich postępowaniu, bo jeśli nie, upewni się, że dostali nauczkę i nie zamierzał być delikatny. Powiedział chłopcu, że gdyby był psem, wyciągnąłby go na zewnątrz i zastrzelił! Cholerna wielka kupa łoju! Powinienem ugotować go w jego własnym tłuszczu, jak świnię! Cud, że dziecko przeżyło tam tak długo, bez odpowiedniego jedzenia i opieki medycznej. Kiedy chorował, jego magia musiała go leczyć. To jedyne wytłumaczenie, jak mógł przeżyć takie zaniedbania.

I jak Severus wiedział z własnego doświadczenia, zaniedbanie było czasami gorsze niż, gdyby ktoś bił go każdego dnia. Bicie przynajmniej wymagało interakcji między dwojgiem ludzi i pewnego rodzaju potwierdzenia jego istnienia, nawet jeśli to cholernie bolało. Ale umyślne lekceważenie sprawiało, że miało się wrażenie, że było się niewidzialnym, nawet martwym, jakby nie miało się w ogóle znaczenia. Och, tak, Severus wiedział to, bo tak traktował go jego ojciec po śmierci Eileen i odkrył, że jego syn nie chce już być jego workiem treningowym. Kiedy Severus postawił się i zagroził, że przeklnie jego dłonie i użył zaklęcia iluzji jako bodźca, więc Tobiasz uciekł się do udawania, że Severus nie istnieje i nie uznawał jego obecności. Co dziwne, to bolało bardziej niż pięści jego ojca, chociaż Severus tak naprawdę wtedy nie analizował swoich uczuć, do dziś czuł ostre ukłucie serca z powodu odrzucenia mężczyzny, który powinien był go kochać i chronić.

Ale teraz tak nie będzie. Nie teraz, gdy mam nad tobą prawną opiekę, Harry Jamesie Potterze. Tyle mogą przysiąc i przysięgam. Tamte czasu minęły i nigdy nie powrócą, to obiecuję całym sobą.

Zamknął oczy i zaczął ćwiczenia medytacyjne nad oddechem, by odzyskać kontrolę nad gniewem. Po pięciu minutach otworzył je i zaczął czytać, choć od czasu do czasu podnosił głowę, by upewnić się, że Harry śpi spokojnie.

Eliksiry przestały działać wieczorem i Harry obudził się obolały, gorący i z zatkanym nosem, choć nie było tak źle jak przed wzięciem eliksirów. Spojrzał na krzesło obok swojego łóżka i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że było puste. Ale potem zerknął przez pokój na drugie łóżko i zobaczył, że Severus tam śpi. Harry zdecydował, że nie musi budzić profesora i wyskoczył z łóżka, by skorzystać z łazienki. A kiedy wrócił, zastał Severusa obudzonego i czekającego z następną porcją eliksirów.

- Nie śpisz? Ale spałeś jeszcze minutę temu! – wykrzyknął Harry.

- Mam bardzo lekki sen. Wracaj do łóżka, panie Potter. – Severus wskazał na nie i zaczekał, Az Harry dostosuje się, po czym zapytał: – Jak się czujesz?

- Powiedzieć prawdę?

- Oczywiście. Nie będę w stanie cię odpowiednio leczyć, jeśli nie będziesz ze mną szczery.

- Więc czuję się okropnie. Ale lepiej niż wcześniej. Czy to ma sens?

- Właściwie, w pewien dziwny sposób, ma. – Severus przesunął nad nim różdżką. – Wciąż masz gorączkę. Ale zatory w twoich płucach są mniejsze. – Podał Harry’emu następną kolejkę eliksirów.

Harry zrobił zniesmaczoną minę, ale zdołał wziąć wszystkie, nawet ten okropny na zakażenia. Potem wypił wody, spojrzał na swojego mentora i powiedział:

- Dzięki za wszystko, Severusie.

Profesor wyglądał na zakłopotanego.

- Nie ma potrzeby mi dziękować, Harry. Robię po prostu to, co robiłby każdy dobry opiekun, czy rodzic.

- Może, ale… jesteś pierwszą osobą, która kiedykolwiek zrobiła dla mnie coś takiego i po prostu… chcę, żebyś wiedział, że ja… doceniam to – powiedział z niezręcznością Harry.

Severus skinął krótko głową, nie chcąc roztkliwiać się nad czymś, co uznawał za podstawowy obowiązek każdego opiekuna.

- Chcesz zupę? Sądzę, że powinieneś zjeść, a potem iść spać.

Więc Harry zjadł trochę pysznej kremowej zupy z kurczaka z dzikim ryżem i krakersami, przygotowanymi przez Twixie, po czym chętnie poszedł spać, ponieważ zrobił się zmęczony.

Kiedy pojawiły się pierwsze gwiazdy wieczoru, za małym oknem rozległo się ciche pohukiwanie. Severus podszedł do okna i otworzył je, wpuszczając Hedwigę, która natychmiast podleciała do swojego czarodzieja, siadając na wezgłowiu. Severus niemal uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Freedom robił to samo, kiedy on dochodził do siebie po klątwie Cruciatus.

- Obudził się chwilę temu, zjadł i wziął kilka eliksirów – poinformował Severus sowę, która popatrzyła na niego pytająco. – Powinien najwcześniej jutro wyzdrowieć, a po tym kilka dni będziemy lecieć nieco wolniej, żeby odzyskał nieco sił.

Hedwiga pochyliła głowę na zgodę, po czym schowała ją i zasnęła, dając Severusowi zjeść kolację, a potem również wrócić do snu.

W nocy gorączka Harry’ego wzrosła, pomimo eliksiru przeciwgorączkowego w jego organizmie i Severusa obudził swoimi głębokimi jękami i miotaniem się. Mistrz Eliksirów wstał w ciągu dwóch sekund, w ciągu jednej znalazł się przy Harrym. Nie potrzebował zaklęć diagnostycznych, by wiedzieć, co się działo i widział całkiem wyraźnie, że gorączka jego podopiecznego była niebezpiecznie wysoka.

Hedwiga wydała z siebie okrzyk rozpaczy i spojrzała z niepokojem na wybranego czarodzieja.

- Wiem. Potrzebuje mocniejszego środka na gorączkę i chłodnej kąpieli – powiedział rzeczowo do Hedwigi.

Wyjął fiolkę z eliksirem ze swojego zestawu i zaczął zaklęciem przemieszczać go prosto do żołądka Harry’ego. Kiedy skończył, wyczarował dość dużą, metalową wannę i wypełnił ją chłodną wodą, używając zaklęcia chłodnej wody. Harry wciąż jęczał i walczył z jakimś bezkształtnym, wewnętrznym upiorem, kiedy Harry usunął jego piżamę, podniósł go i włożył do wanny.

Harry walczył w swoim delirium, ale Severus trzymał go mocno, mówiąc cicho, ale autorytarnie:

- Harry, nie ruszaj się! To ja, Severus, masz okropną gorączkę, a teraz się odpręż i pozwól sobie pomóc. Leż w wodzie, póki ci nie powiem, żeby wstać. Leż nieruchomo!

Wytrenowany od dzieciństwa słuchać autorytarnego tonu, nawet podświadomie, Harry szybko przestał walczyć i znieruchomiał, jak nakazał Snape. Jego głowa opadła z powrotem na klatkę piersiową Severusa, a Snape ostrożnie zdął dłonie z ramion Harry’ego i oparł się za chłopcem, w myślach odliczając piętnaście minut, które Harry musiał spędzić w chłodnej wodzie.

Oczy Harry’ego otworzyły się, ale tak naprawdę niczego nie widział, jego umysł wciąż znajdował się w sferze snów.

- Zimno… tak zimno… nie zostawiaj mnie na zewnątrz, ciociu Tuniu… pada śnieg… - jego głos był przeszywając, jak głos małego chłopca i Severus wiedział, że przeżywał on część swojego życia u Dursleyów. – Będę grzeczny…

- Cicho, dziecko. Jest w porządku. Nie jesteś na zewnątrz, jesteś ze mną – wymamrotał mu opiekun do ucha. – Jesteś ze mną bezpieczny, ale musisz jeszcze chwilę zostać w wodzie.

- Dlaczego?

- To pomoże ci opanować gorączkę.

- Nie jestem zły?

- Nie, ani trochę.

Uśmiechnął się lekko.

- Nie złamałem plastikowej łopatki do śniegu Dudleya, on to zrobił, gdy mnie nią uderzył. Złamała się, gdy uderzyła w moje ramię.

- Sądzę, że to możliwe – odpowiedział Severus tym samym spokojnym tonem, choć wewnątrz warczał przekleństwa na Dursleyów, aż do ich dziesiątego pokolenia.

- Potem przewrócił mnie i wsypał śnieg pod moją koszulkę i spodnie, i było mi tak zimno… tak zimno… Proszę, ciociu, wpuść mnie… Nie chcę być sta-statystyczny… Proszę…

Podczas gdy Harry wciąż błagał Petunię, Severus przeklął cicho i szeptał zapewnienia do ucha swojego podopiecznego, uspokajając jakoś przerażone dziecko. Kiedy minęło piętnaście minut, wyjął Harry’ego z wody, osuszył go machnięciem różdżki, ubrał go ponownie i dał mu drugą dawkę mocniejszego środka na gorączkę, po czym położył chłopca do łóżka.

- No i jest! Gorączka zaczyna spadać – powiedział Severus, zadowolony i pełen ulgi. Poszedł ponownie usiąść na krześle obok, odkrywając, że Harry zacisnął mocno dłoń na jego nadgarstku i nie mógł się poruszyć.

- Harry… Potter… na miłość Merlina…

- Nie idź… Proszę…

To powstrzymało go przed próbą cofnięcia nadgarstka i sprawiło, że zamiast tego usiadł na brzegu łóżka.

- Och, niech będzie. Zostanę, nie obawiaj się – burknął, ale jego słowa nie były pełne wściekłości, błaganie Harry’ego szybko uchwyciło go za serce, niczym mucha złapana w bursztyn i nie mógł zmusić chłopca do puszczenia jego nadgarstka, tak samo jak nie mógłby odciąć sobie ramienia.

Severus Snape, sarkastyczny nietoperz z lochów, siedział przy swoim podopiecznym przez całą noc, aż do świtu, aż gorączka Harry’ego nie ustąpiła i dopiero wtedy zdołał oderwać palce chłopca od swojej ręki i wrócić do swojego łóżka.

- Czuwaj nad nim, Hedwigo – wymamrotał, po czym wpadł w szare królestwo snu.

 

Dzień 4

Wyjazd z Calais:

Następnego ranka Harry czuł się całkiem rześko, w porównaniu do tego, jak okropnie czuł się wczoraj. Ale Severus nalegał, by odpoczywał cały dzień, nim ponownie wyruszą i żadna ilość sprzeciwu nie mogła zmienić jego zdania. Na śniadanie przyniósł Harry’emu świeże rogaliki ze słodkim masłem i dżemem truskawkowym, a na lunch chrupiący chleb francuski, czy jak nazywali je miejscowi – bagietki, posmarowane serem brie i wyłożone wędzoną szynką, a do tego słodkie winogrona i melon. Wszystko było pyszne.

- Mam dla ciebie niespodziankę na obiad – powiedział Severus, gdy jedli lunch, przeżuwając winogrono i popijając lokalną wersję szampana.

- Jaką?

- Specjalne danie, które tu robią i które wcześniej tu jadłem – odpowiedział jego mentor. – To może być jedyny raz, gdy będziemy jeść w taki sposób, więc pomyślałem, że dobrze zjeść coś z lokalnej kuchni.

- Co to jest?

- Dowiesz się, kiedy zjesz – odpowiedział tajemniczo Snape.

- Po co ta cała tajemniczość?

- Zobaczysz.

Poszli do lokalnej restauracji i Severus zamówił dla nich po francusku. Harry, którego umiejętność francuskiego kończyła się na „bonjour” i „no parle vou Francais”, nie zrozumiał ani słowa z tego, co jego mentor powiedział, więc był zaskoczony, gdy przynieśli mu obiad.

Ale pachniało bosko. Podano im świeżą sałatkę, ciepłe bagietki, a głównym daniem było spaghetti z niebiańskim sosem maślano-czosnkowym i krewetkami, a pod nim znajdowały się jakieś dziwne muszelki. Harry wciągnął powietrze i zaczął się ślinić niczym pies Pawłowa.

- O, człowieku, Sev, co to jest? Pachnie świetnie!

- Tak? – powiedział Severus z ironicznym uśmiechem. – Odwróć tą muszelkę, włóż do niej widelczyk i wyjmij mięso – powiedział, demonstrując na własnym posiłku. Potem włożył mięso do ust i przeżuł z uznaniem. – Pyszne.

Harry poszedł w jego ślady i odkrył, że jego mentor ma rację Miso wewnątrz spiralnych muszelek było pyszne, smakowało czosnkiem, masłem i w dziwny sposób przypominało stek.

- To jakiś rodzaj skorupiaka, prawda? – domyślił się Harry, zjadając kolejnego, uduszonego w spaghetti.

Severus nie odpowiedział, zbyt zajęty własnym obiadem.

Po skończeniu posiłku, Severus zamówił dla siebie kawę i gorącą czekoladę z czekoladową tartą dla Harry’ego, a wtedy jego podopieczny uniósł brew i powiedział:

- Dobra, Sev. Powiedz mi, co takiego jadłem na obiad? Rozpoznałem krewetki i spaghetti, ale co to były za dziwne owoce morza w muszelkach?

- To nie były owoce morza. To był winniczek – odpowiedział Severus.

- Winniczek? A co to, do diabła, jest?

- Na pewno chcesz wiedzieć?

- Tak. No dalej, Severusie! To napięcie przyprawia mnie o niestrawność.

Severus poddał się.

- Winniczek to lokalne danie, Harry. To nie owoce morza, to ślimaki.

- Ślimaki? Jadłem ślimaki?

- Tak. I smakowały ci – przypomniał mu szybko Severus, mając nadzieję, że chłopiec nie zwymiotuje swojej kolacji.

Ale Harry nie był speszony.

- Och. Nie były obrzydliwe w smaku. Były naprawdę dobre. – Spojrzał na swojego nauczyciela i posłał mu ironiczny uśmieszek godny Snape’a. – Myślałeś, że będę totalnie zniesmaczony, prawda?

- Większość ludzi jest.

Harry parsknął.

- Zapomniał pan, panie Błyskotliwy, że jako Freedom jadam surowe króliki, robaki i tego typu rzeczy. Więc czym jest ślimak zanurzony w czosnku i maśle? Przynajmniej jest ugotowany.

I chociaż raz Severus Snape nie miał nic do powiedzenia.

Tej samej nocy, Freedom, Warrior i Hedwiga opuścili francuski port morski i przelecieli dalej przez południową Francję, kierując się do Włoch, skąd mieli przedostać się do Bułgarii, a następnie Rumunii, domu słynnego wampira z Transylwanii, Drakulu, jak również legendarnego Mrocznego Lasu, gdzie ukryty był następny horkruks.

Dotarcie do czasu zajmie im pięć dni, a we wnętrzu lasu zostanie ujawniony wielki sekret, ale bez ich wiedzy, starzy wrogowie wykonali ruchy i nie zamierzali pozwolić, aby polujące jastrzębie nie zostały powstrzymane.

 

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Severus bardzo opiekuje się, ale liczę że jeszcze on będzie miał swoje dwa grosze do dodania Dursleyom, bo to czego się dowiedział podczas jego choroby bardzo Severusem wstrząsnęło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj to był dla mnie ciężki rozdział. Ale najpierw pozytywnie, Hedwiga chyba na poważnie adoptowała tego pisklaka, a Sev jest cudny jako tatuś dla chorego dzieciaczka. Po raz kolejny mam ochotę udusić Dursleyów, nawet jeśli pamiętam że Dumbledore się nimi zajął... I ta scena na końcu... Nie mogłam tego czytać... Mój lęk przed tymi oślizgłymi bestiami jest tak duży że nawet nazwa mnie odrzuca. Przepraszam, że te kilka akapitów ominęłam...
    Weny życzę;)
    Ciuma

    OdpowiedzUsuń