Rezydencja Crabba
North
York Moors:
Vincent
Crabbe zakończył sprzątanie boksu Pucka i nakarmił dziewięcioletniego, białego
kucyka marchewką za to, że stał tak cierpliwie przywiązany w szopie. Górski
konik walijski był kucem o łagodnym usposobieniu, ale jak większość kucyków
miał w sobie skłonność do czegoś złośliwego. Skłonność ta często prowadziła
kucyka do robienia rzeczy takich, jak odblokowane swojego boksu i bramy
wybiegowej oraz wędrowania po wrzosowisku. Puck lubił też zrywać luźne ubrania,
takie jak czapki, z ludzkich głów oraz skubać szaliki. Był mądry i potrafił
wykonywać różne sztuczki, takie jak liczenie i literowanie swojego imienia,
czego nauczyła go siostra Vince’a, Morgana. Należał do Vince’a i uczył go
jazdy, nim Vince stał się zbyt duży i od wtedy został kucykiem jego siostry.
Puck był szkolony przez Joannę Crabbe, matkę Vince’a, która nauczyła się
jeździć konno nim potrafiła chodzić oraz mówiła w języku koni, co oznaczało, że
rozumiała i potrafiła mówić w ich języku. Vince zdobył miłość do zwierząt od
Joanny.
-
No i jest, chłopaku. Wszystko ładne i świeże na dzisiejszy wieczór. – Odwiązał
kucyka i wyprowadził go z szopy, Puck podążył za nim jak pies. Wokół szopy
znajdował się średniej wielkości wybieg, gdzie Vince wypuszczał Pucka w ciepłe
dni, a dzisiaj pogoda wyglądała wystarczająco dobrze. – Proszę bardzo. Ciesz się słońcem –
powiedział Vince do kucyka, a Puck wybiegł na środek wybiegu i zaczął paść się
na słodkiej trawie, a jego długa grzywa opadła na jego ciemne oczy.
-
Vi-i-ince! Skończyłeś bawić się z tym kucykiem? – zawołała Morgana, jego
dziewięcioletnia siostra. – Mama mówi, że czeka obiad. I czy nie mówiłeś
czasem, że twoja dziewczyna ze szkoły nie przychodzi?
Vince
odwrócił się i zobaczył, że jego młodsza siostra stoi na brukowane ścieżce
prowadzącej do tylnych drzwi kamiennej chaty, opiera ramiona na biodrach, a jej
ciemne włosy spływały rozpuszczone na ramiona. Miała na sobie swoją
ulubioną parę dżinsów i wyblakłą żółtą
koszulkę z napisem „Córka poskramiacza koni”
-
Czego chcesz, urwisie?
-
Mama chce, żebyś przyszedł na obiad. Ale chcę wiedzieć, o co chodzi z tobą i
twoją dziewczyną – zachichotała Morgana, a jej niebieskie oczy błyszczały. – Czy…
już ją pocałowałeś, Vince?
-
To nie jest twoja sprawa, bachorze – warknął kpiąco, otrzepując ręce o
siedzenie spodni. Wyciągnął różdżkę i rzucił na siebie szybkie zaklęcie
odświeżające, ponieważ jego matka nalegała, by wszystkie jej dzieci były czyste
i schludne, kiedy siadały do stołu do posiłku.
-
Och, daj spokój! Chcę usłyszeć wszystkie obrzydliwe, soczyste szczegóły –
błagała bezwstydnie Morgana.
-
Morgana, na litość Merlina! – jęknął Vince. – Nie ma nic do opowiadania. –
Właściwie to nie była prawda, ale nie zamierzał mówić o tym swojej młodszej
siostrze. W rezydencji Crabbów przezwisko Morgany brzmiało „Mała Papla”,
ponieważ opowiadała wszystko o wszystkich i wokół niej nic nie było tajemnicą.
-
Właśnie, że jest! Możesz mi powiedzieć, Vince.
Vince
prychnął.
-
Ha! Powiem ci i równie dobrze mogłabyś napisać artykuł w Proroku.
Morgana
nadęła się uroczo.
Właśnie
wtedy mała, długowłosa dziewczynka wystawiła głowę przez kuchenne okno, które
zostało uniesione, by wpuścić do środka świeże powietrze i słońce, i krzyknęła:
-
Vince! Przyszła twoja dziewczyna, Marietta! To śmieszne imię. Czy to znaczy, że
któregoś dnia za ciebie wyjdzie?
-
Na skarpety Merlina, Gwynna! – jęknął Vince, klepiąc się w czoło. – Czy musisz
ogłaszać to całemu wrzosowisku?
Usunął
słomę z butów i skierował się do domku, do którego Crabbe’owie przeprowadzili
się zaledwie miesiąc wcześniej. Rozpoczęcie nowego etapu i życia dla siebie i
swojej rodziny było częścią planu jego ojca, by byli z dala od wpływów jego
byłych znajomych śmierciożerców.
Jego
młodsza siostra, sześcioletnia Gwyneth, wsadziła głowę z powrotem do środka i
krzyknęła:
-
Idzie, mamo!
-
Któregoś dnia przeklnę usta tej małej banshee – wymamrotał krępy chłopiec.
-
Bardziej papla niż ja – powiedziała Morgana, idąc za nim.
-
Obie jesteście największymi paplami w Yorkshire. – Zatrzymał się w progu i
przeczesał palcami włosy. – Jak moje włosy? Jest w nich jakaś słoma?
Morgana
przyjrzała mu się.
-Nie.
-
Dobrze wyglądam?
-
Uch… wyglądasz… jak głupkowaty weterynarz od magicznych stworzeń – zanuciła
jego siostra, po czym uciekła ze śmiechem.
-
Rozwydrzony bachor! – krzyknął, biegnąc za nią.
Gonił
ją po ścieżce prowadzącej do przodu kamiennej chaty, w końcu łapiąc ją, gdy
szarpała się z zasuwką frontowych drzwi. Podniósł ją i przerzucił przez ramię,
ignorując jej wrzaski.
-
I kto się teraz śmieje, Mała Paplo? – zapytał, dając jej udanego klapsa. Potem
wszedł do domu z Morganą wciąż wiszącą przez jego szerokie ramię. – Hej, mamo! Przyniosłem
kwokę, która potrzebuje skubania piórek.
Joanna,
ładna kobieta po trzydziestce, miała na sobie zwykłą kurtkę do jazdy konne,
miękką, bawełnianą niebieską koszulę i drogie, skórzane buty, złote włosy miała
spięte w koński ogon, przypięte błyszczącą, turkusową spinką. Spojrzała na
dwójkę swojego potomstwa i westchnęła, przyzwyczajona do ich częstych wybryków.
-
Odłóż swoją siostrę, Vince. Potem omówię z nią jej zachowanie, gdy nie będzie
już naszego gościa. – Z gracją skinęła głową w stronę Marietty, która już
siedziała przy stole, ukrywając uśmiech dłonią.
-
Tak jest. – Vince odstawił Morganę, a dziewczynka wykrzywiła się, po czym
podbiegła, by zająć miejsce obok Gwynny. Vince uśmiechnął się do Marietty,
która wyglądała bardzo letnio w swojej różowej, kwiecistej sukience i białym,
dzierganym sweterku. – Hej, Marietta.
Jak tam wakacje?
-
Hej, Vince! – Uśmiechnęła się i odrzuciła swoje kręcone włosy z twarzy. –
Całkiem nudne, za wyjątkiem przyjazdu tutaj. Moja mama dużo pracuje w
Ministerstwie nad jakimś specjalnym projektem, więc nie mam jej dużo w domu, a
mój tata wyjechał w interesach. – Rozejrzała się po nieskazitelnej kuchni, w
której z krokwi i na bielonych ścianach wisiały pęki suszonych ziół, po czym
wykrzyknęła: – Macie piękny dom. Jest tu tak spokojnie.
-
Tak. Ale jesteśmy tu dopiero od jakiegoś miesiąca. – Vince zakaszlał
niezgrabnie, po czym usiadł i sięgnął po dzban z mrożoną lemoniadą, ochłodzoną
zaklęciem chłodzącym. – Masz ochotę na lemoniadę, Marietta?
-
Z chęcią, dziękuję. Jest domowej roboty? – Marietta podała swoją szklankę.
-
No pewnie – oznajmiła dumnie Joanna. – To stary rodzinny przepis, pochodzi od
mojej prababki. Używamy tylko świeżej, źródlanej wody i najbardziej dojrzałych
cytryn.
Po
nalaniu Marietcie szklanki, Vince napełnił swoją.
-
Gdzie tata i Danny?
-
Wciąż w kuźni – odpowiedziała Joanna. Skinęła na niego, by podał Marietcie
kanapki, chipsy i sałatkę na stół.
-
Bosko, to znaczy, że dostanie nam się kanapka z pieczoną wołowiną, zanim
wciągnie je Danny. Je jak rogogon węgierski – oznajmiła Morgana, nim złapała
kanapkę z pieczoną wołowiną i majonezem z półmiska.
Były
na nim również kanapki z szynką i serem cheddar, ogórkami i pomidorami oraz
kurczakiem, piklami i musztardą. Wszystkie były pocięte na pół, starannie
ułożone jedna na drugiej.
-
Morgana! Czy to miło mówić takie rzeczy o bracie? – upomniała ją Joanna.
-
Nie. Ale to prawda.
-
Proszę wybaczyć mojej córce, Marietto. Zwykle mówi pierwszą rzecz, jaka
przychodzi jej do głowy.
-
To dlatego nazywamy ją Małą Paplą – dodał Vince, chichocząc.
Morgana
wytknęła mu język.
W
tym momencie Gwynna zapytała cicho:
-
Vince, nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czy zamierzasz ją kiedyś poślubić?
Vince
niemal zakrztusił się swoją lemoniadą, tył jego szyi stał się jasnoczerwony,
tak samo jak koniuszki uszu.
-
Eee… ach…
-
No? – powtórzyło dziecko. Widząc, jak jej brat oniemiał, odwróciła się do
Marietty i zapytała: – Poślubisz go? Czy to dlatego nazywasz się Marietta?
Marietta
zaśmiała się z ciekawskiej, małej dziewczynki, ale nie nieprzyjemnie.
-
Um… cóż, może któregoś dnia to się stanie. Ale moje imię taj właściwie oznacza
„mała Mary” po Włosku. Moja mama jest Włoszką, zostałam nazwana na cześć swojej
babci.
-
Och. Super. Też zostałam nazwana na cześć babci – powiedziała rozpromieniona
Gwynna. – Kiedy się pobieracie? Jutro? Będziesz mieć ładną sukienkę i szaty?
Najbardziej lubię fioletowe i różowe. – Wskazała na swój lawendowy top i różowe
jeansy.
-
Aww! Jak słodko!
Vince
w końcu doszedł do siebie i powiedział:
-
Jest słodka, chyba że nie postawi na swoim, wtedy jest potworem. Zgadza się,
Gwynnie?
-
Nie nazywaj mnie Gwynnie! – warknęła, po czym odwróciła się do Marietty i
powiedziała: – Cieszę się, że wyjdziesz za Vince’a, bo on potrzebuje kobiety,
która będzie go trzymać w ryzach.
Na
te słowa Marietta i Joanna wybuchły śmiechem.
-
Dokładnie tak, Gwynna! – wiwatowała Morgana.
Vince
zacisnął zęby i zastanowił się, dlaczego został zamknięty z dwoma wrednymi,
wprawiającymi w zakłopotanie młodszymi siostrami.
Tylne
drzwi otworzyły się i Vince odetchnął z ulgą, gdy jego wysoki ojciec i młodszy
brat weszli do kuchni, trochę wyrównując szanse między mężczyznami a kobietami.
Vincent
Crabbe senior oraz jego drugi najstarszy syn, Danny, który był blondynem jak
jego matka oraz zaczął rozwijać nieco mięśni z powodu nauki u swojego ojca
magi-kowala, przywitali serdecznie gościa, po czym usiedli i poczęstowali się
lunchem ze stołu.
-
Cześć, tato! – powiedziały jego dwie córki chórem, podbiegły do niego i wspięły
się na jego kolana.
-
Witajcie, moje dzikie księżniczki! – huknął najstarszy Crabbe, obejmując dwójkę
swoich najmłodszych dzieci.
Jadł,
podczas gdy dziewczynki bez przerwy mówiły do niego, a Vince zapytał Mariettę,
czy po jedzeniu nie chciała pójść na spacer po wrzosowisku.
-
Och, skoro chcesz wędrować po wrzosowisku, chłopaku, mógłbyś zebrać dla mnie
trochę ziół i roślin? – zapytała Joanna. – Moje zapasy do eliksirów są na
wyczerpaniu. – Podała mu listę.
-
Jasne, mamo. – Vince wziął listę z westchnięciem.
-
Nie mam nic przeciwko temu, żeby ci pomóc, Vince – zaproponowała Marietta.
-
Dzięki – powiedział Vince, po czym uśmiechnął się, gdy jego zielonkawa boa z
lasu deszczowego, Vera, wślizgnęła się zza jego pleców i wspięła po jego nodze,
owijając wokół nadgarstka. – Witaj, piękna. Dobrze ci się drzemało?
Vera
syknęła twierdząco, owijając się wokół nadgarstka swojego czarodzieja jak żywa,
szmaragdowa bransoletka.
-
Weźmiemy Pucka, mojego kucyka, i założymy na nim kosze – powiedział Vince
Krukonce.
-
A nie będzie się bał Very? – zapytała rozsądnie Marietta.
-
Nie. Na początku się wystraszył, póki mama nie wyjaśniła, że Vera jest moim
zwierzakiem i że go nie zrani. Teraz nie ma z nią problemu, póki nie będzie
próbowała wspiąć się po jego nogach – powiedział Vince i wrócił do jedzenia
swojej kanapki, podczas gdy Danny opowiadał ich matce, jak nauczył się wykuwać
amulety ze srebra.
Szli
razem wzdłuż pokrytego wrzosem wrzosowiska, zbierając kiście wrzosu, wiązówki błotnej i ostróżki. Kiedy je
zebrali, Vince wyrecytował zastosowanie roślin, czego nauczyła go jego matka.
-
Wrzos jest dla ochrony i szczęścia, wiązówka błotna dla zapachu i na rozstrój
żołądka, ostrożka jest dobra do przemywania oczu i odstraszania pcheł. Mama
robi z niej sprej dla Pucka, ponieważ czasami latem muchy naprawdę gryzą.
Marietta
była pod wrażeniem.
-
Naprawdę znasz swoje rośliny, prawda? Zabawne, nigdy bym nie pomyślała, że
jesteś typem, który lubi zielarstwo.
Vince
zarumienił się.
-
Merlinie, nauczyłem się tego jak byłem tak mały jak Gwynna. Mama zabierała mnie
ze sobą, kiedy zbierała zioła na polach i w lesie, więc nauczyłem się wszystko
o ziołach magicznych i zwyczajnych. – Ukląkł i zerwał dziwny, czerwony kwiat w
kształcie dzwonu. – Widzisz to? To dzwonecznik szkarłatny. Jest używany do
leczenia problemów ze słuchem, zwłaszcza u starszych ludzi. Rozgniata się kwiat
i łodygę, by uzyskać sok…
Marietta
była zafascynowana i słuchała uważnie, podczas gdy Vince prowadził ją przez
wrzosowiska, zbierając wszystkie zioła z listy Joanny. Każda roślina została
starannie ułożona w koszach na plecach Pucka. Kuc walijski był bardzo grzeczny, nie próbował zrywać
koszy ani zjadać swetra Marietty.
Vera
zsunęła się z nadgarstka Crabbe’a i ruszyła na polowanie na norki, a jako
zwierzak czarodzieja, potrafiła zawsze odnaleźć do niego drogę, więc Crabbe nie
obawiał się, że zgubi się na wrzosowisku. Udanego
polowania wszystkim!
-
To mądre stworzenie – powiedziała Marietta.
-
Jest mądra. – Vera uśmiechnął się czule za wężem. Skreślił z listy znalezione
zioła, które nie było trudno odnaleźć. – Wiesz, węże w Grecji i we Włoszech
były czczone jako mądre i intuicyjne stworzenia. Wierzono, że szeptały
lekarstwa do uszu kapłanek.
-
Wiem. Kapłanki Apollo i Demeter trzymały węże w swoich świątyniach i mówiły, że
otrzymują od nich porady, jak leczyć ludzi. Uważano je za święte i
twierdzono, że znają tajemnice ziemi.
Vince
skinął głową.
-
Tak. Ale niektórzy o tym zapomnieli i myślą tylko o złym wężu z Ogrodu Eden lub
żmii, która chowa się w trawie. Voldemort ponownie zmienił świętego węża w
potwora. Ale profesor Snape powiedział, że my, Ślizgoni, mamy obowiązek
próbować zmienić ten obraz i pokazać reszcie Hogwartu, że wąż może zrzucić skórę
i przyjąć nową rolę, taki z niego doradca. Powiedział, że powinniśmy
wykorzystać naszą determinację do poprawy sytuacji, a nie do przejmowania
władzy nad światem, jak to zrobił Stary Voldi.
-
Zgadzam się. I wiesz co? – zapytała Marietta, podchodząc do niego. – Jest
pewien wąż, któremu z chęcią pozwoliłabym, żeby szeptał mi do ucha. – Jej usta
znajdowały się kilka cali od jego własnych.
-
Tak? – wyszeptał ochryple, obejmując ją ramionami i delikatnie przyciągając ją
do siebie.
Pochylił
głowę, a ich usta się spotkały.
Ich
pocałunek był początkowo niepewny, ale wkrótce zmienił się w ognistą,
nieoczekiwaną namiętność. Żadne z nich nigdy wcześniej nie czuło tak
intensywnych uczuć, pożądanie lizało ich jak ognisko karmione trawą, a ich
pocałunek pogłębiał się, stawał się na przemian czuły i gwałtowny. Utonęli w
słodyczy, zioła zostały zapomniane u ich stóp, a smycz Pucka zwisała luźno.
Vince
czuł, jakby pocałunek trwał wieczność, a jednocześnie skończył się zbyt szybko.
Kiedy zmusił się do zaczerpnięcia powietrza, czuł się dosłownie bez tchu i
absolutnie cudownie. Marietta spojrzała na niego, jej oczy błyszczały, usta
zmarszczyły rozkosznie i powiedziała zuchwale i kokieterie:
-
Wiesz, Vince, tego nie było na liście ziół. Ale najbardziej podobała mi się ta
część lekcji zielarstwa.
-
Mi też – zgodził się młody Ślizgon, po czym roześmiał się nagle. – Jesteś
wyjątkowa, Marietta.
-
Tak jak ty, Vince – powiedziała, po czym chwyciła go za rękę i ruszyli dalej. –
Może w przyszłym tygodniu ty odwiedzisz mój dom? Jest na przedmieściach
Londynu. Jest więcej rzeczy do zobaczenia niż tylko ulica Pokątna.
-
To brzmi jak wspaniały pomysł, Marietto. Muszę to tylko obgadać z rodziną.
-
Jestem pewna, że mama nie będzie miała nic przeciwko. Nagabywała mnie, że
chciałaby cię poznać.
Szli
dalej, otoczeni słodkim zapachem zmiażdżonych wiązówki oraz wrzosu.
Mroczny Las:
Severus
prowadził przez las Harry’ego, Meadowsweet i Vlada w jego wilczej formie.
Severus musiał uwarzyć więcej eliksiru łamiącego klątwy, a niektóre z rzadkich,
drogich magicznych składników można było znaleźć w tym miejscu.
-
Normalnie muszę kogoś po nie posłać, ponieważ są to rośliny, które nie pochodzą
z Wielkiej Brytanii i znajdują się w odległych miejscach – wyjaśnił swojemu
uczniowi i Meadowsweet. – Ale widziałem tu dwa główne składniki do eliksiru,
gdy podróżowaliśmy do Doliny Cieni, więc nie widzę powodu, dlaczego miałbym ich
nie zebrać i w tym samym czasie uwarzyć nową miksturę.
Z
tego powodu towarzyszyli mu Harry i Meadowsweet, żeby mogli nauczyć się prawidłowej
procedury zbierania strączków wieczniekwietnicy i kwiatów illareth. Obie
rośliny były rzadkie, używane w miksturach obronnych, a wieczniekwietnica była
kluczowym składnikiem eliksiru rozpuszczającego klątwy. Vlad był razem z nimi
dla ochrony przed nieoczekiwanymi, dzikimi stworzeniami lub wilkołakami, które
mogłyby zaatakować ich małą grupę magicznych botaników.
Severus
prowadził ich mniej więcej półtora kilometra ścieżką od Sylvanoru, idąc powoli i
niespiesznie, badając pod drodze wysokie, majestatyczne dęby i jarzębiny. Po
około piętnastu minutach zatrzymał się i skinął na dwójkę młodych.
-
Widzicie, tam między korzeniami jarzębiny, pod większym łopianem? – Jego palec
wskazał na dość kolczastą, jasnozieloną roślinę ze zwisającymi z niej
fioletowymi kwiatami w kształcie łez. – Wieczniekwietnica lubi cień i glebę
między drzewami takimi jak dąb i jarzębina. Kwitnie tylko co sześć miesięcy, a
najlepszy czas na zbiory jest teraz, o zmierzchu, ponieważ najbardziej lub noc.
– Ukląkł obok rośliny i wyciągnął z kieszeni małe nożyce, bardzo zaostrzone. –
Strąki znajdują się wewnątrz kielicha kwiatu, ale powinno się jak najmniej
dotykać roślinę rękami, ponieważ ciągły kontakt ze skórą zmniejsza moc strąka.
Więc ucina się kwiat nożycami, w taki sposób. – Odciął kwiat od łodygi i złapał
go do małej miski. – Aby wydobyć strąk należy rozciąć kwiat. – Ostrożnie
rozciął kwiat bokiem nożyczek. Następnie rozłożył kwiat i odkrył pięć
delikatnie świecących, mleczno-lawendowych strąków. – Sok z tych strąków jest
równy około ¼ szklanki i musi zostać cały wydobyty. Dlatego tak dużo kosztuje
zakup tego składnika w aptece, ponieważ taką ostrożność należy zachować podczas
zbioru.
Spojrzał
w górę na swoich uczniów, by zobaczyć jak przyswajają jego lekcję i odkrył, że
Meadowsweet słucha uważnie jego wykładu, ale ku jego irytacji, Harry patrzył
nie na strąki wieczniekwietnicy, ale na stojącą obok dziewczynę, mając na
twarzy wyraz, który Severus określał jako mina „rozmarzonego kretyna”, jego
oczy błyszczały z podziwu w kierunku wspomnianej młodej kobiety.
-
Harry! – huknął. – Skup się! Któregoś dnia możesz potrzebować je zebrać lub
uwarzyć eliksir, jeśli nie będzie mnie w pobliżu, a to jest punkt krytyczny
tworzenia. A teraz skup się!
Harry
natychmiast oderwał wzrok od Meadowsweet, rumieniąc się z poczucia winy.
-
Przepraszam, proszę pana. Co pan mówił?
Severus
zacisnął zęby, ale ponownie powtórzył wykład.
-
Następnym razem skup uwagę na mnie, a nie na swojej koleżance – zganił go
kąśliwie i patrzył, jak jego podopieczny zmienia kolor na żurawinowy.
Harry
miał ochotę walnąć coś głową za to, że był tak cholernie zachwycony
Meadowsweet, jak również uderzyć Severusa za wytknięcie tego tak dosadnie i
zawstydzenie go ponad wszelką miarę. Zamiast tego wpatrywał się w ziemię,
rumieniąc się i wściekając.
-
W takim razie dobrze. Zbiorę jeszcze dwa kwiaty i będę miał wystarczająco dużo
na dwie folki eliksiru. Ważne jest, by nigdy nie zrywać wszystkich kwiatów z
jednej rośliny, ponieważ wtedy roślina umrze. Zawsze zostawiajcie kilka
kwiatów, by zachęcić roślinę do ponownego rozkwitnięcia.
-
Severusie, dlaczego roślina nazywa się wieczniekwietnicą? – zapytała
Meadowsweet.
-
Jej nazwa jest nieco myląca. W rzeczywistości nazwa odnosi się do tego, jak
roślina kwitnie co sześć miesięcy, a nie do tego, że wiecznie kwitnie.
Niektórzy aptekarze nazywają ją świecistrąkiem, ponieważ strąk świeci się pod
wpływem powietrza.
-
Och, rozumiem. A jak wydobywa się sok?
-
Płaską stroną sztyletu, miażdży się je, nie sieka. W ten sposób zostanie
wydobyty cały sok.
Ostrożnie
wyjął strąki z dwóch kolejnych kwiatów, a następnie używając pęsety, delikatnie
włożył strąki do woreczka. Potem wstał, otrzepał szaty i ruszył dalej ścieżką.
-
Kwiaty illareth rosną między skałami i również lubią cień – kontynuował wykład,
wskazując, że illareth są bardzo delikatne i muszą być zbierane pęsetą, a każdy
pojedynczy kwiat należy zrywać ostrożnie, aby go nie zgnieść. Zostawił je w
małej misce i zabezpieczył zaklęciem. – Illareth muszą być dodawane w całości
do roztworu, by uzyskać najlepszy efekt i jest to kolejny powód, dlaczego ten
eliksir jest tak trudny do uwarzenia.
Po
zebraniu wielkiej ilości kwiatów, w asyście swoich uczniów, Severus oświadczył,
że nadszedł czas, by wrócić do Sylvanoru i rozpocząć warzenie eliksiru
rozpuszczającego klątwy.
-
Severusie, dlaczego kwiaty muszą być całe? – zapytał Harry, który zawsze się
zastanawiał, jaka jest różnica między całymi a zmiażdżonymi roślinami.
-
Ponieważ zmiażdżenie illareth niszczy esencję kwiatu, a to ona nadaje
eliksirowi pełne właściwości rozpuszczające klątwy – odpowiedział Mistrz
Eliksirów. – To inteligentne pytanie. Dobrze wiedzieć, że tym razem pan zwraca
uwagę, panie Potter.
Harry
skinął głową, po czym powiedział szybko:
-
Ile zajmuje warzenie tego eliksiru?
-
Trzy dni, a mam tu składniki tylko na dwie fiolki. Kiedy wrócimy do wioski
pokażę ci przepis. Jest to złożony eliksir, a niektóre składniki mogą być
znalezione tylko w Brytanii, a niektóre tu. Nie spodziewałem się, że nasze
działanie doprowadzi do wyczerpania całego mojego zapasu, więc te dwie fiolki
muszą nam wystarczyć, póki nie będę miał czasu, by uwarzyć więcej, kiedy
wrócimy do Anglii.
-
Kiedy wyjeżdżamy? – zapytał Harry.
-
Jak tylko eliksir zostanie uwarzony. – Dostrzegł niepokój swojego podopiecznego
i powiedział w pewien sposób współczujący: – Przykro mi, ale nie możemy zwlekać
dłużej z naszą misją. Nasi wrogowie się zbierają, więc niebezpieczne jest
przebywanie tutaj dłużej, niż to konieczne.
-
Rozumiem, Sev – powiedział Harry, ukrywając westchnienie. Wiedział, jak ważne
jest odnalezienie wszystkich przedmiotów, zanim zrobią to ich wrogowie, ale nie
chciał opuszczać Sylvanoru, czuł tu spokój, nie wspominając o Meadowsweet,
którą chciał poznać znacznie lepiej.
Severus
skinął szybko głową z aprobatą, po czym ruszył z powrotem do Sylvanoru, dając
dwójce trochę prywatności na pożegnanie się i tym podobne.
Vlad
ruszył przodem i sprawdzał obie strony, upewniając się, że żaden drapieżnik na
nich nie czyha. Wilczak był rozbawiony oczywistym zauroczeniem Harry’ego – nie
chciał nawet zakładać, że to coś więcej – towarzyszką jego stada. Mógł
zrozumieć, dlaczego czarodziej mógł być tak przyciągany przez Meadowsweet,
ponieważ była całkiem ładna, choć jej pełna rozsądku postawa i upór często
onieśmielały każdego innego samca oprócz Darkmoona. Zajmowała wysokie miejsce w
wilczej hierarchii, zarówno ze względu na swoją magię uzdrawiającą, jak i
osobowość, która pasowała przywódcy, ale nie była apodyktyczna, jej autorytet
był cichy jak szybko płynący strumień, ale mógł powalić, gdy wykorzystywała go
w odpowiednim momencie. Mimo całej swojej
pozornej delikatności, tego że jest łagodna, nie jest w ogóle uległym typem,
pomyślał Vlad, chichocząc w duchu. Gdyby
spędził z nią więcej czasu, odkryłby to całkiem szybko. Pod tym jedwabiem
ukrywa stal oraz wilka pod twarzą ładnej dziewczyny. Wszyscy wiemy, że lepiej
jej nie wkurzać, nawet ja. Jest samicą alfa dla Darkmoona, nawet jeśli nie są
parą.
Meadowsweet
wzięła Harry’ego za rękę i ścisnęła ją delikatnie, gdy szli razem za Severusem.
-
Idź i rób, co musisz, Harry. Będę tu czekać, jak zawsze. Twoje zadanie jest
ważniejsze niż to uczucie między nami… na razie.
Odwrócił
się gwałtownie i spojrzał jej w oczy, które urzekły go od chwili, gdy otworzył
oczy i zobaczył, że patrzy na niego.
-
Nie zapomnę cię, Sasha. Nie masz nic przeciwko, że cię tak nazywam, prawda?
Pokręciła
głową, a jej kolczyki delikatnie zadzwoniły.
-
Nie. Dla ciebie i dla Erika, mogę być Sashą Atwater, dziewczyną, którą byłam
zanim nadeszło Ministerstwo i wywróciło moje życie do góry nogami. Byłam wtedy
niewinna, a teraz już nie jestem, ponieważ musiałam robić pewne rzeczy, by
przetrwać, które ukradły moją niewinność.
-
Jakie?
-
Zabijałam, Harry. Nie zawsze jestem delikatną uzdrowicielką. Zabijałam wampiry,
wilkołaki, a raz… czarodzieja, który próbował mnie skrzywdzić. Mam krew na
rękach.
-
Ja też – przyznał cicho. – Dwa razy wysłałem Voldemorta do piekła. Przy
odrobinie szczęścia do trzech razy sztuka. To zmienia człowieka, prawda?
-
Tak. Ale tu, z tobą, czuję się jak niewinna dziewczyna, którą byłam w Anglii,
która znała tylko miłość, a zdrada i smutek były abstrakcją.
-
Sprawiasz, że brzmisz staro – zaśmiał się. – A masz ile, siedemnaście lat?
-
Czuję się staro tu – powiedziała dziewczyna, klepiąc się w klatkę piersiową. –
Ale z tobą czuję się na siedemnaście.
-
Czy to dobrze, czy źle?
-
To bardzo dobrze – powiedziała. – Nigdy nie myślałam, że spotkam kogoś, kto nie
jest wilczakiem, kto zrozumie ciemność w moim wnętrzu i się jej nie będzie bał.
Wyciągnął
palec i delikatnie przesunął nim po krzywiźnie jej policzka, odkrywając, że
choć raz jego nieśmiałość nie była aż tak przytłaczająca.
-
Zmierzyłem się z własną ciemnością, tak jak ty. Nie przeraża mnie to, już nie.
Sev nauczył mnie, że w ciemności zawsze płonie światło, a jeśli na to
pozwolisz, zaprowadzi cię ono do domu.
-
On był twoim światłem, prawda?
-
Tak. Pomógł mi tak, jak nikt inny nie mógł. Głównie dlatego, że przeszedł przez
to samo, co ja.
Skinęła
głową.
-
Zauważyłam. Ma to spojrzenie – spojrzenie kogoś, kto wszedł w ciemność i
przeżył, by o tym opowiedzieć. To jest jeden z powodów, dlaczego zaufałam mu i
ja, i Darkmoon. Ponieważ potrafiłby zrozumieć to, co robiliśmy, żeby przeżyć i
nie nazywałby nas potworami czy obrzydliwościami, jak ci rozpieszczeni debile z
Ministerstwa. Najbliżej ciemności byli, gdy przyciemnili lampy, a mimo to
szydzą z nas za to, że jesteśmy, jacy jesteśmy. Wilk wie, że na wszystko jest
czas i miejsce.
-
Chciałbym nie musieć odchodzić – powiedział Harry z żalem.
-
Pewnego dnia znów się spotkamy, Harry.
-
Mówisz to tak, jakbyś w to wierzyła.
-
Bo wierzę. Zawsze nadchodzi jutro, by marzenia mogły się spełnić.
-
Chciałbym, żeby jutro było dzisiaj – powiedział, po czym ostrożnie przeczesał
dłonią jej włosy, bawiąc się platynowymi pasmami. – Taka piękna, jakby ktoś
zaklął księżyc w rzeczywistości.
-
Jesteś słodki.
-
Dobrze, ponieważ to tyle jeśli chodzi o moje umiejętności poetyckie.
-
Nie boisz się wilka we mnie.
-
Nie bardziej niż ty jastrzębia we mnie – mruknął, po czym pochylił głowę, a ich
usta spotkały się w nagłym pocałunku.
Harry
początkowo czuł, że całuje nieudolnie, ale potem coś, jakiś instynkt w jego
wnętrzu, przejął kontrolę i nagle całował wilczą pannę z delikatną
zaciekłością, której nigdy nie zaznał. Jego krew huczała w żyłach i delektował
się jej smakiem, sprawiała, że czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek, co było
zarówno cudowne, jak i przerażające. Cudowne, ponieważ czuł, jak bardzo kochała
go całować, i przerażające, ponieważ wiedział, że nie mógł pozwolić sobie na
związek i nie był pewny, czy będzie w stanie wrócić tak, jak by chciał.
Kiedy
w końcu się odsunęli, Harry powiedział:
-
Gdybym miał wybór, Sasha, zostałbym.
Przyłożyła
palec do jego ust.
-
Wiem. Ale to nie jest właściwy czas. Dokończ to, co zacząłeś, Harry Potterze.
Nieważne, ile to zajmie, będę czekać.
-
Porozmawiam z Ministerstwem, żeby was uwolniono. Nienawidzę widzieć
czegokolwiek w klatce. Dlatego w mojej jastrzębiej formie nazywam się Freedom.
-
To ci pasuje, jastrzębi chłopcze – zachichotała. – Powodzenia, Harry. –
Pocałowała go, a krótki pocałunek przepełniony był tęsknotą. – Leć wysoko,
szybko i bądź bezpieczny.
-
Postaram się. – Potrząsnął głową z kwaśnym wyrazem twarzy. – To zabawne, ale
nigdy nie czułem się komfortowo z dziewczynami, poza Hermioną, ale ona jest
bardziej przyjaciółką i siostrą. Patrzyłem na nie i myślałem, jak miałbym
kiedykolwiek z nimi rozmawiać, jak miałbym znaleźć kogoś, kto zobaczyłby mnie
takim, jaki jestem, tylko Harrym i Freedomem, a nie chłopcem, który przeżył?
Jak miałyby zrozumieć to, jak dorastałem, kiedy one miały normalne dzieciństwo,
a nie pochrzanione? A potem pojawiłaś się ty, popatrzyłaś się na mnie, kiedy
obudziłem się od tej strzałki usypiającej i po prostu wiedziałem, że to ty. Czy
to brzmi całkowicie szalenie?
-
Nie. Wygląda na to, że ufasz swoim instynktom i z tego powodu jestem bardzo
wdzięczna. Chodź, powinniśmy wracać do Sylvanoru. Nie sądzę, by było dobrym
pomysłem kazanie Severusowi czekać.
-
Nie, to bardzo zły pomysł, zaufaj mi. Ścigasz się?
-
Jestem za!
Nagle
zmieniła się w białego wilka i zaczęła pędzić ścieżką z pełną prędkością.
-
Hej! Nie powiedziałaś, że będziesz się ścigać jako wilk! – zaprotestował, a
potem zmienił skórę na pióra.
-
Kree-aarr! – zawołał wyzywająco,
zwiększając swoją prędkość w mgnieniu oka do maksymalnej, aż zaczął wyprzedzać
Meadowsweet o cal, ponieważ niebo nie było wypełnione przeszkodami tak, jak
ziemia.
Biały
wilk i czerwony jastrząb dotarli do wioski na drzewie niemal w tym samym
czasie, jednak Harry wygrał o jedną stopę, jego szpony musnęły drzewo, które
tworzyło okrągły dom, zaledwie sekundę przed tym, jak zrobiły to łapy
Meadowsweet.
Freedom
wydał z siebie okrzyk zwycięstwa, po czym poleciał w dół i przemienił się z
powrotem w Harry’ego.
-
To była zabawa! Ale mogłaś mi powiedzieć, że zamierzasz się przemienić.
-
Dlaczego? Zaskoczenie było połową zabawy – roześmiała, przemieniwszy się. – W
tej formie jesteś szybki, Harry. – Popatrzyła na niego z podziwem. Potem
odwróciła się i zaczęła wracać do swojej chatki, kiwając Harry’emu, by ruszył
za nią. – Pospiesz się, jastrzębi chłopcze. Bo inaczej twój mentor potraktuje
nas ostrą stroną swojego języka, ech?
Harry
posłuchał, nie mając ochoty niszczyć idealnego dnia wściekłością Snape’a.
Wrócili
do domu Meadowsweet i odkryli, że Severus już miażdżył strąki
wieczniekwietnicy. Bez słowa podał im talerzyk ze świecącymi strąkami, wraz z
płytką misą i dwoma małymi sztyletami, więc dwójka zaczęła wyciskać sok.
Harry
przysiągł, że skupi się na przygotowywaniu tego wywaru, ponieważ Severus miał
rację, nigdy nie wiedzieli, kiedy będzie musiał przygotować wywar, a przygotowanie
go było kluczową częścią ich udanego przedsięwzięcia. Szybko zaczął wyciskać
sok z fasolek, delektując się ich mocnym zapachem i słodką, orzeźwiającą wonią
ulubionego kwiatu Sashy.
Severus
jak jastrząb, w którego się zmieniał, obserwował, jak dwójka przygotowuje
strąki, upewniają się, że nie zostaną popełnione żadne błędy, ponieważ na tym
etapie nie mógł pozwolić na żadne dziecinne błędy, strąki były zbyt rzadkie, by
je zmarnować. Na szczęście oboje zdawali się kontrolować swoje szalejące
hormony i byli skupieni na swoim zadaniu. Powrócił do dodawania innych
składników do już bulgoczącego kociołka, w międzyczasie prowadząc cichy wykład,
póki eliksir nie gotował się na wolnym ogniu, a potem wszyscy pomogli
Meadowsweet posprzątać, by następnie pójść spać.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Harry i Meadowsweet są w sobie zakochani, no Harrego strzała amora zaatakowła... ;) i jest to odwzajemnione... ale Vince z takimi siostrami to nie ma lakko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Musiałam sobie zrobić przerwę od czytania, ale gdybym wiedziała, że przede mną taki całuśny rozdział chyba znalazłbym chwilkę ;) Urocze parki nam się wytworzyły
OdpowiedzUsuńDzięki za tłumaczenie
Weny życzę
Ciuma