Nawet
gdy zaklęcia Lumos oświetliły tunel i ze świadomością, że nie jest sam, Harry
czuł, jak wzbiera w nim dziwne uczucie strachu. Czuł, jak ciemny płaszcz okrywa
go jak całun i zadrżał konwulsyjnie. Jest
w porządku, nie ma się czego bać, głupku! – zbeształ się ostro, ale nie
mógł się uspokoić. Starał się nie myśleć o ogromnej ilości kamieni nad głową, o
kamieniach, które nie spadną i nie zmiażdżą go…
Znajoma
dłoń chwyciła jego ramię, a jedwabisty głos szepnąć do ucha słowa otuchy:
-
Oddychaj głęboko, Harry. I skoncentruj się na świetle. Światło oświetla
ciemność i wypędza ją. Oddychaj i pamiętaj, ten tunel stał tu od wieków i nie
ma niebezpieczeństwa, że się zawali. Jestem z tobą i nie pozwolę, by stała ci
się krzywda. Zaufaj mi.
Harry
przełknął ślinę i zmusił się do odprężenia. Severus tu był, mógł mu zaufać. Severus
zapewni mu bezpieczeństwo, zawsze o tym wiedział. Wziął jeden oddech, potem
kolejny, aż uczucie ucisku w piersi nieco zmalało. Zrobił, jak powiedział
Severus i skupił się na świetle. Świetle i swojej misji zniszczenia ostatniego
horkruksa. To się liczyło. To oraz znalezienie jego przyjaciół.
-
Dzięki, Sev.
Severus
poklepał go po ramieniu, myśląc, że jak tylko to się skończy, umówi Harry’ego z
Psychouzdrowicielem. Może uzdrowiciel Sandrilas by się nadał. Mimo wszystko
pomógł Blackowi, z pewnością mógł też pomóc tak opornemu nastolatkowi jak
Harry.
Kolejną
stresującą rzeczą związaną z przechodzeniem tunelem była cisza. Było tak cicho,
że można było usłyszeć oddech własny i swoich towarzyszy, a każdy krok brzmiał
jak tupanie giganta, mimo że starali się być bezgłośni. Harry krzywił się za
każdym razem, gdy słyszał, jak Tonks się potyka, Syriusz kaszle lub Moody
ciągnie nogę po ziemi. Przyzwyczaił się do bezgłośnego prześlizgiwania się
Snape’a lub cichych kroków wilczaków i dla jego wrażliwych uszu, cała grupa
brzmiała jak stado tuptających słoni. Jakaś jego część nie mogła uwierzyć, że
dotarli tak daleko i nie zostali odkryci.
Czy
śmierciożercy nie mieli ustawionych alarmów czy coś? A może polegali na tym, że
ich nowa baza była tak ukryta i niewykorzystywana, że nikt ich nie znajdzie?
Harry podejrzewał, że to drugie, biorąc pod uwagę arogancję Lucjusza, Belli i
reszty. Co działałoby na ich korzyść.
Vera
pełzła przez tunel, upewniając się co kilka stóp, że hałaśliwe dwunogi podążają
za nią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak przeklęcie wolni byli, póki nie
musiała podróżować w ich tempie. To było dość irytujące, ale zniosła to,
ponieważ jej wężowy brat obiecał, że uratują jej czarodzieja. Dla Vince’a
zniosłaby wszystko. Nawet pełzanie w ślimaczym tempie.
Tunel
wydawał się ciągnąć w nieskończoność, ale w końcu dotarli do rozwidlenia. Vera
się nie wahała, prześlizgnęła się w lewo i zwinęła tam, czekając, aż Moody ją
dogoni, po czym ruszyła dalej. Byli już całkiem blisko.
Severus
szturchnął Harry’ego i skinął na niego, by naciągnął kaptur swojej peleryny
niewidki. Harry zmarszczył brwi, ale zrobił to, co mu kazano. Wiedział, że
element zaskoczenia jest kluczowy do odnalezienia ostatniego horkruksa, a jeśli
było nim to, czego się spodziewał, musiał ją zaskoczyć, by zdobyć przewagę.
A
potem, kiedy to już się skończy, będzie mógł stawić czoła swojemu największemu
wrogowi i „nauczyć śmierć umierać”. W jakiś sposób wiedział, że to będzie
ostatnia i największa bitwa, i w taki czy inny sposób, przepowiednia o Dwóch
Polujących Jastrzębiach spełni się lub zostanie zniszczona.
Vera
przesuwała się po kamieniach, jej łuski łagodnie skrzypiały, jej język co
chwilę sprawdzał powietrze, wyczuwając zapach swojego pana. Była coraz bliżej,
aż znalazła się zaledwie kilka stóp od miejsca, w którym Vince i dziewczyny
skradali się głównym korytarzem prowadzącym do Komnaty Tajemnic.
- Vince, wróciłam! – syknęła boa z zachwytem,
rzucając się do przodu z pełną prędkością.
Moody
zaklął barwnie.
-
Gdzie ona poszła? Potter, dlaczego wąż uciekł?
Harry
odpowiedział cicho z cienia swojej peleryny niewidki.
-
Poczuła, że Vince jest blisko i poszła do niego. Pewnie wkrótce do nas wróci.
Moody
wydawał się udobruchany tym wyjaśnieniem i szedł dalej korytarzem.
Jednak
szybko wpadł na krępego młodzieńca, celującego w niego naładowaną, magiczną
kuszą. Vera zwinęła się na jego nadgarstku jak żywa bransoletka, wyglądając na
niezwykle dumną z siebie.
-
Stać!
-
Uspokój się, chłopcze. Jestem aurorem – zaczął Moody, unosząc ręce.
-
Vince, to jest Szalonooki Moody – powiedziała Hermiona, podchodząc do niego.
-
Wygląda jak on, ale to może być pułapka – powiedział Vince. – To może być
iluzja, wielosokowy albo metamorfomag. – Jego kusza ani drgnęła. – Udowodnij,
że jesteś tym, za kogo się podajesz. Gdzie jest Harry?
Harry
zrzucił pelerynę i podszedł.
-
Vince, wszystko w porządku. Przyszliśmy pomóc, ale wygląda na to, że radzicie
sobie całkiem nieźle na własną rękę.
Vince
skinął głową, wciąż z podejrzliwością.
-
Jeśli naprawdę jesteś Harrym, nie będziesz miał nic przeciwko odpowiedzeniu na
pytanie. Co zrobiliśmy Malfoyowi w zeszłym semestrze?
-
Wywinęliśmy mu niezły żart, ty, ja, Marietta, Jace i Vera. Włożyliśmy Verę do pudełka
mydła i dałeś mu je jako prezent od Marietty, i tak spanikował, gdy zobaczył
Verę, że wybiegł nagi z łazienki. Najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu
widziałem!
Vince
wyszczerzył się.
-
Nikt inny by tego nie wiedział. Chyba to naprawdę ty. – Opuścił kuszę.
-
Bystry chłopak – powiedział z aprobatą Moody.
Hermiona
podbiegła przytulić Harry’ego, a potem zza rogu wyszły Susan i Marietta. Susan została
mocno przytulona przez swoją ciotkę, Amelię, a Matietta prawie zmiażdżona przez
Molly, która znała ją od dziecka.
Wtedy
dołączył starszy Crabbe, który pilnował tyłów, ale teraz chciał zobaczyć
swojego syna.
-
Widzę, że mimo wszystko, ten wisiorek się przydał, prawda, Vince?
Vince
wpatrywał się w ojca z niedowierzaniem.
-
Tato? Co ty tu robisz?
-
Przyszedłem cię szukać, oczywiście – powiedział zwyczajnie, a jego pomarszczone
rysy twarzy ułożyły się w uśmiech.
-
Ale inni będą cię ścigać, bo jesteś zdrajcą…
-
Teraz to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie byłem jednym z nich, wiesz? A
poza tym, nikt nie krzywdzi mojego syna – oświadczył gwałtownie. Przepchnął się
obok Moody’ego i przytulił chłopaka. – Skrzywdzili cię, synu?
-
Nie, nic mi nie jest – Vince odwzajemnił uścisk. Vera zaczęła wydawać dźwięki
podobne do zadowolonego mruczenia.
-
Harry, tak się cieszę, że Vera cię znalazła – chlipała Hermiona. – Ciągle i
ciągle miałam nadzieję… - Miała w oczach łzy.
-
Panno Granger, czy nic się pani nie stało? – zapytał Severus, podchodząc, by
zbadać dziewczynę. – Nie przeklęli pani?
-
Profesorze! Powiedziałam Marietcie, że nie pozwoli pan przyjść Harry’emu sam –
zawołała Hermiona.
-
W rzeczy samej – zaczął Severus, szybko ją badając. Wyglądało na to, że nie
cierpiała na żadne złe klątwy. Ulżyło mu, bo aż za dobrze wiedział, co
śmierciożercy robili mugolakom. Była brudna i przerażona, ale to nic, czego nie
wyleczyłby dobry sen i ciepły posiłek.
Nagle
Hermiona przestała tulić się do Harry’ego i rzuciła się na Snape’a, który
odruchowo ją złapał. Jej ramiona owinęły się wokół niego, ukryła twarz w jego
szatach i cicho zaszlochała.
-
Profesorze, tak się bałam… oni chcieli… zabić nas…
Severus
zakaszlał, po czym mocniej ścisnął drżącą dziewczynę i poklepał ją po plecach.
-
No już, panno Granger, nie ma się czego bać, nie pozwolę cię skrzywdzić. Jest
pani bezpieczna.
Czuł
na sobie wzrok innych czarodziejów i czarownic, i zesztywniał, prowokując ich
do powiedzenia czegoś. Ale milczeli, a on zignorował opuszczone szczęki i wciąż
trzymał swoją uczennicę, póki nie odzyskała na sobą kontroli. Potrzebowała tego
i zamiast jej ojca, zapewnił jej pocieszenie, tak jak zrobiłby to dla
Harry’ego.
Hermiona
nie pozwoliła sobie długo na luksus łez, mimo że czuła się tak ciepło i
bezpiecznie w ramionach Snape’a. Nie wiedziała do końca, dlaczego, ale z
jakiegoś powodu wiedziała, że będzie chronił ją lepiej niż ktokolwiek inny.
Wyprostowała się, wytarła twarz rękawem, po czym powiedziała:
-
Przepraszam, proszę pana. Nie chciałam się rozpłakać. Dziękuję za przyjście po
nas.
-
To nie byłby pierwszy taki przypadek – mruknął Severus, wręczając jej chusteczkę.
– I powinnaś już wiedzieć, że nikt z nas nie zostawiłby dziecka w rękach tych
bestii. – Spojrzał na Alastora. – Moody, powinniśmy wysłać tę czwórkę w
bezpieczne miejsce, ale każda stracona sekunda to ryzyko, że Riddle odzyska
moc. Musimy uderzyć teraz, kiedy wciąż przyzwyczaja się do ponownego posiadania
ciała.
Hermiona
sapnęła.
-
Mówi pan… że wrócił?
Severus
skinął głową.
-
Tak, ale jeśli będziemy szybcy, możemy go pokonać.
Moody
ciężko skinął głową.
-
Nienawidzę tego mówić, ale masz rację, Snape. Niech dzieci zostaną z tyłu i
zostawią walkę nam.
-
Tak. Chodźcie, Harry, panno Granger. – Poprowadził Hermionę z powrotem na tyły
grupy. Harry ruszył za nim, naciągając pelerynę. Nie powiedział tego na głos,
ale będzie przeklęty, jeśli przesiedzi tę bitwę.
-
Musimy również znaleźć profesora Dumbledore’a – powiedziała Hermiona. – On też
tu jest. Wszyscy go widzieliśmy.
Aurorzy
wyglądali poważnie. Wszyscy wiedzieli, że Dumbledore prawdopodobnie był
przetrzymywany, by mogli wykorzystać jego ciało i magię, a teraz, kiedy
Voldemort powrócił…
-
No cóż, nie ma sensu teraz stać z kciukami uniesionymi do góry, prawda? –
powiedziała energicznie Amelia. – Chodźcie tunelem do końca. Założę się o
własną różdżkę, że na końcu znajdziemy śmierciożerców, a jestem im coś winna za
przestraszenie mojej siostrzenicy.
-
Masz rację, panno Bones – powiedział Crabbe. Wrócił na swoje miejsce w grupie,
a Vince szedł obok niego, wciąż niosąc kuszę.
Marietta
szła między Molly a Arturem, rozmawiając cicho o tym, jak wykiwali śmierciożerców.
-
Cii, panno Edgecombe! – nakazał Shacklebolt. – Później możecie porozmawiać o
tym, co się stało. Teraz musimy być cicho, żebyśmy mogli zaskoczyć
śmierciożerców.
-
Przepraszam. – Marietta natychmiast zamilkła, rumieniąc się.
-
Słuchajcie, młodziki. Zostańcie w bezpiecznym miejscu, gdy zaatakują
śmierciożercy, rozumiecie? Nie możemy pozwolić sobie na jednoczesne chronienie
was i walkę – rozkazał nagle Moody. – Więc po prostu trzymajcie się z tyłu i
pozwólcie nam się tym zająć. Auror Tonks będzie z wami, żeby was chronić, tak
na wszelki wypadek. Zrozumiano?
Czwórka
młodych czarodziejów wymamrotało coś na zgodę, choć byli nieco oburzeni. Czy
nie udało im się uciec przed tymi samymi śmierciożercami? Mimo to poczuli ulgę,
że wkroczyli dorośli i choć raz to oni zajęli się złoczyńcami. Ale gdyby
potrzebna była pomoc, wszyscy spróbują pomóc, bez względu na rozkaz.
Harry
oczywiście nie planował wykonywać tego rozkazu, on i Severus mieli swój własny
plan. Rzucił wzrokiem na Tonks, by zobaczyć, czy miała coś przeciwko byciu
niańką. Ale najmłodsza auror nie okazywała irytacji z powodu rozkazu
przełożonego, tylko pogodną rezygnację. Znała swoje ograniczenia i wolała
pozostawić prawdziwą walkę tym, którzy najlepiej się do tego nadawali, jak
Shacklebolt, Moody, Amelia, Syriusz i Snape.
Remus
objął ją ramieniem i wyszeptał:
-
Będę w pobliżu, kochana.
-
Wiem. Pilnuj moich pleców – odpowiedziała, dając mu szybkiego buziaka.
Wilkołak
zarumienił się, ale w ciemności nikt tego nie zauważył.
Nie
rozległo się więcej dźwięków, poza odgłosem stóp szurających o kamień.
Pierwszym,
co zobaczył Snape, wchodząc do Komnaty Tajemnic, był Lucjusz, starannie
zbierający przedmioty z ołtarza i stopą wymazujący zakreślone kredą symbole.
Był odwrócony plecami do wejścia do tunelu, więc nie zauważył zbliżającego się
drugiego czarodzieja.
Na
pospiesznej rozmowie sprzed kilku chwil zdecydowano, że Snape pójdzie i
skonfrontuje się z tym, kto będzie w komnacie z nadzieją, że ich zaskoczy, a
potem dołączy reszta.
-
Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś ministrantem, Lucjuszu – wycedził Snape,
sarkazm kapał mu z języka jak jad. – Z drugiej strony, to chyba zależy od
ołtarza.
Lucjusz
odwrócił się.
-
Snape!
Severus
uniósł brew i prychnął.
Malfoy
zamarł z ramionami pełnymi na wpół wypalonych świec, nie mogąc dosięgnąć
różdżki. Upuścił świece na podłogę i wyciągnął broń.
-
Jak śmiesz pokazywać tu swoją twarz… zdrajco!
-
Panuj nad sobą, Lucjuszu. Jak zwykle narobiłeś bałaganu. Szkoda, że nie ma tu
skrzata domowego, który by po tobie posprzątał. Taki jest problem z wami,
czystokrwistymi, nigdy nie nauczyliście się brać odpowiedzialności za swoje
czyny.
-
O czym ty bredzisz, Snape?
-
Za wiele rzeczy musisz odpowiedzieć, Lucjuszu – kontynuował Severus, wciąż
używając tego jadowicie zimnego tonu. – Więc przyszedłem odebrać mój dług.
-
Twój dług? – wypluł Lucjusz. – Przez
ciebie straciłem oko, cholerny draniu!
-
To był początek. Teraz jest koniec – powiedział Severus, po czym machnął
różdżką i wystrzelił z niej rój maleńkich, ognistych pocisków.
Lucjusz
uniósł ręce i niektóre pociski odbiły się od jego pospiesznie wyczarowanej
tarczy. Uderzyły w ścianę, a potem zgasły i zniknęły. Ale kilka znalazło drogę
przez jego tarczę i uderzyło w niego, sprawiając, że skrzywił się i wymamrotał
szybkie zaklęcie wyczarowujące wodę. Był przemoczony, celując różdżką w Snape’a
i intonując krótkie, ostre frazy.
Około
dziesięć żmij wystrzeliło z różdżki Malfoya i wylądowało na podłodze przed
butami Snape’a, sycząc wściekle, gotowe do ataku.
Nim
Severus mógł zareagować, zrobił to Harry.
-
Sssstójcie, bracia w łusssskach! On jest
pod moją ochroną! Szukajcie zdobyczy w innym miejscu!
Żmije
odwróciły się i zasyczały skrzypliwie:
-
Zostałyśmy obudzone ze sssnu i
jessssteśmy głodne! Dlaczego miałybyśmy cię słuchać, wężousty?
- Bo jessssstem waszym
przyjacielem, sssssshhhssss! Idźcie zapolować w mrocznym przejściu, taj
znajdziecie wiele szczurów. Ale ten czarodziej nie jest waszym wrogiem – powiedział im stanowczo
Harry.
Nagle
żmije odwróciły się, zostawiając Snape’a w spokoju i odpełzły.
-
Stop! – zagrzmiał Lucjusz. – Nie możecie odejść, nie dałem wam pozwolenia!
-
Nie sądzę, by je to obchodziło – zadrwił Severus, doskonale wiedząc, co się
stało.
Lucjusz
prychnął i wycofał się, machając różdżką w powietrzu.
Severus
odbił klątwę wrzącej krwi, odpowiadając na nią szybkim zaklęciem duszącym.
Lucjusz
zaczął się dusić i sinieć, upadając na podłogę.
-
Luc! – wrzasnęła Narcyza, aportując się do komnaty. Ponieważ katakumby zostały
zbudowane przed samym zamkiem, osłony antyaportacyjne nie sięgały wystarczająco
daleko, by stanowić przeszkodę, więc przebywający w nich czarodzieje i
czarownice wciąż mogli się teleportować. – Finite
Incantatem!
Lucjusz
natychmiast zaczął łapać powietrze i wstał chwiejnie.
-
Cyziu, uważaj! Snape tu jest!
-
Widzę – oświadczyła chłodno. – Powinniśmy należycie przywitać naszego
nieproszonego gościa. – Wycelowała różdżkę w ubranego na czarno profesora.
-
Myślę, że dwa na jednego to niezbyt sportowa postawa, Narcyzo – powiedziała
Molly, wychodząc z tunelu, by stawić czoła drugiej kobiecie. – Ale nie powinnam
oczekiwać czystej gry od kogoś, kto wielbi mrok i torturuje dzieci. Expelliarmus!
Narcyza
zablokowała zaklęcie rozbrajające.
-
Miło cię tu spotkać, Molly. Zgubiłaś się?
-
Nie tak bardzo, jak ty, kochanieńka! – rzuciła Molly, a jej wesoła twarz była
twarda. – Stałaś się czymś, czego twoja własna matka by nie poznała.
Obie
zaczęły się zaciekle pojedynkować.
Jakby
na sygnał, w komnacie pojawili się inni śmierciożercy, a z tunelu wyskoczył
Zakon, by z nimi walczyć.
-
Myślałem, że już raz cię zabiłem, MacNair – powiedział Moody, rzucając klątwę w
krzepkiego kata.
-
Próbowałeś. Nie zadziałało, ty kaleki, stary pierdzie – warknął MacNoir,
unikając zaklęcia Moody’ego. Rzucił klątwę błyskawicy w starego aurora.
-
Wygląda na to, że muszę się bardziej postarać – prychnął Moody, odbijając
zaklęcie w ścianę.
McGonagall
i Shacklebolt stanęli przed dwójką śmierciożerców, mającymi na twarzach
szydercze uśmieszki, którzy wyglądali jak bliźniacy, brat i siostra. Oboje
mieli cienkie, długie blond włosy i twarde, zimne oczy, wypełnione szaleństwem
i potrzebą rozdzierania i niszczenia.
-
Spójrz, Amycusie! – wrzasnęła wiedźma. – Zobacz, kto przyszedł się z nami
pobawić. Wiedźma i przystojny czarownik. Szkoda, że musimy go uszkodzić. –
Spojrzała na Shacklebolta z uznaniem.
-
Znam cię – powiedział Shacklebolt. – Carrowowie. Uciekliście z Azkabanu podczas
pierwszej wojny, ale tym razem się to nie uda.
-
Nie możesz nas do niczego zmusić! – zachichotał Amycus.
-
Możecie trafić tam albo prosto do piekła – warknęła Minerva. Potem rzuciła
szybkie zaklęcie palące. Ona również znała Carrowów i ich reputację, jakoby
torturowali zwierzęta i małe dzieci. Byli najgorszym rodzajem zdeprawowanego
potwora. Świat ani trochę by za nimi nie tęsknił.
W
międzyczasie Tonks wepchnęła czwórkę dzieci do wnęki i stanęła przed nimi,
wyciągając różdżkę i obserwując rozgrywającą się bitwę. Vince był za nią z
wyciągniętą kuszą, gotów znów się bronić, gdyby musiał. Jego oczy były utkwione
w jego ojcu, który teraz pojedynkował się ze swoim byłym sojusznikiem, Grantem
Goylem.
-
W końcu zebrałeś dość odwagi, by pokazać twarz, co? – zapytał Goyle, blokując
klątwę. – Jesteś trupem, Crabbe, wiesz o tym? Mistrz wyrwie ci flaki gorącym,
czerwonym hakiem i upiecze je na rożnie, zanim cię zabije.
-
Naprawdę? Najpierw będzie musiał mnie złapać. A jakoś nigdzie go nie widzę.
Goyle
cofnął się o krok, wyglądając na zaniepokojonego. Chociaż nienawidził tego
przyznawać, Crabbe miał rację. Gdzie był Voldemort? Potem odsunął na bok zmartwienie.
Jego mroczny pan zawsze prędzej czy później przychodził z pomocą swoim lojalnym
wyznawcom. Być może był to test, by zobaczyć, jak dobrze zdołają zmiażdżyć
aurorów.
-
Niedługo tu będzie, Crabbe. A wtedy umrzesz. Umrzesz jak zdradziecki tchórz,
sikając ze strachu!
Crabbe
potrząsnął głową.
-
W twoich snach, Grant. – Zaintonował zaklęcie, które rozgrzało powietrze wokół
drugiego czarodzieja, w efekcie piekąc go żywcem. – Pozdrów ode mnie diabła –
powiedział, obserwując, jak czarodziej sapie i wije się, po czym ulega zaklęciu
i umiera. Crabbe spojrzał na swojego starego sojusznika z pogardą. – To zapłata
za te dzieci, które torturowałeś wtedy, w hrabstwie Kent. Powiedziałem ci, że
pewnego dnia dopadnie cię zło, które wyrządziłeś i tak się właśnie stało.
Potem
były śmierciożerca odwrócił się, by pomóc Arturowi odeprzeć Notta, który mocno
napierał, zmuszając drugiego czarodzieja do cofnięcia się i gorączkowego
bronienia się przed nieprzerwaną nawałnicą klątw. Artur pojedynkował się
przyzwoicie, ale brakowało mu realistyczności najlepszych czarodziei, którzy
nie bali się rzucać klątw, które naprawdę ranią i okaleczają przeciwnika. A
bycie honorowym nie posłuży w tej bitwie.
Crabbe
pojawił się w polu widzenia i zawołał głośno:
-
Ej, Theo! Tęskniłeś za mną?
Nott
odwrócił się na dźwięk głosu Crabbe’a i zawył:
-
Draniu, zapłacisz krwią! Nikt nie zdradza pana!
Crabbe
uniknął kuli ognia, po czym ruszył, by zabić.
Po
drugiej stronie pomieszczenia Shacklebolt i McGonagall dobrze pomiatali
rodzeństwem Carrow. Złe bliźniaki uważały, że wielki auror i nauczycielka są
łatwą zdobyczą, ponieważ nie będą używać niewybaczalnych. Ku swojemu
przerażeniu odkryli, że niewybaczalne były najmniejszym z ich zmartwień. Były
inne sposoby na oskórowanie śmierciożercy.
Shacklebolt
krwawił od zaklęcia tnącego, ale nie wydawało się go to spowalniać. Odepchnął
ostry ból i zaatakował Amycusa klątwą pomyłek, czyniąc i tak tępego czarodzieja
jeszcze głupszym. Amycus stanął na ścieżce zaklęcia rozdzierającego swojej
siostry i jego stopy oraz nogi rozdarły się na paski. Umarł nie wiedząc, co go
uderzyło.
-
Nieeee! – wrzasnęła jego bliźniaczka, padając na kolana, by przytulić rozdarte
zwłoki brata. Wyła jak oszalała bestia.
Minerva
wycelowała różdżkę w szaloną czarownicę i zdjęła ją klątwą Bełt Wiedźmy, który
był skoncentrowanym wybuchem mocy, który posłał czarownicę za Zasłonę do jej
brata.
-
Dobrze pozbyć się śmieci – powiedziała cicho, po czym odwróciła, by zobaczyć,
czy ktoś jeszcze nie potrzebuje pomocy.
Molly
i Narcyza wciąż walczyły zawzięcie, więc Molly porzuciła magię, złapała
mniejszą wiedźmę za kołnierz i walnęła jej głową o kamienną ścianę.
-
Jak śmiesz nazywać siebie matką, trzymając w niewoli niewinne dzieci i planując
wykorzystać je do jakiegoś krwawego rytuału? – wrzasnęła Weasley, a jej twarz
zrobiła się fioletowa. Według niej najgorszą zbrodnią, jaką można sobie
wyobrazić, było umyślne skrzywdzenie dziecka. Bam! Bam! Bam! – Jakby ci się podobało, gdyby ktoś to zrobił twojemu synowi?
Głowa
Narcyzy kołysała się w przód i tył.
-
Nikt tego nie zrobi, bo… mój syn… wie, kogo popierać… głupia suko! – Uderzyła
Molly paznokciami, drapiąc ją po twarzy.
Ale
Molly nie były obce bójki między kobietami, dorastała w końcu z trzema
siostrami. Odwróciła głowę, chwyciła palce Narcyzy i wygięła je do tyłu.
-
Wypijesz piwo, które nawarzyłaś, pani Malfoy!
Narcyza
wrzasnęła.
-
Czarny Pan zniszczy was wszystkich, cholerne stado krów! Ty i wszystkie twoje
nędzne bachory zginiecie, ale powiem mu, żeby zostawił cię na koniec, żebyś
mogła obserwować, a potem wrzucimy was nas stos pogrzebowy.
Molly
mocno uderzyła ją w twarz.
-
Nie w tym życiu, suko!
Głowa
Narcyzy ponownie uderzyła w ścianę, wystarczająco mocno, by ją to znokautowało.
Opadła na kolana, a Molly otrzepała ręce i rzuciła zaklęcie Incarcerus, owijając
ją warstwami liny.
-
Dla ciebie zostaje tylko Azkaban, wstrętna harpio.
-
Dawaj, mamo! – wiwatował Charlie, po czym odwrócił się i zablokował zaklęcie
tnące innego śmierciożercy.
Voldemort
odpoczywał z głową na kolanach Belli, pozwalając zakochanej czarownicy masować
jego ból głowy, który nagle go dopadł. Poza Naginii, która zwinęła się w
Głębock obok kanapy, byli sami w małym pomieszczeniu, które przygotowała dla
niego Bella. Czarnoksiężnik wycofał się tam wkrótce po tym, jak przydzielił
swoim wyznawcom rutynowe rzeczy do roboty, ponieważ nie chciał im okazywać
słabości. Ale Bellatrix to inna historia. Wiedział, że mógł nią manipulować,
wykorzystywać jej ślepą obsesję i tęsknotę, by mu pomogła. Wiedział też, że
będzie trzymać buzię na kłódkę.
-
Czy tak lepiej, mój panie? – zapytała z troską Bellatrix. Delikatnie odgarnęła
mu włosy z twarzy, która była całkiem przystojna, jeśli nie liczyć pojedynczych
łusek pokrywających jego skórę i nienaturalnej bladości. Nie wspominając o
wężowych oczach.
-
O wiele.
-
Miałeś napięciowy ból głowy, mój panie. Ja czasami też je mam. To stres.
Voldemort
zamknął oczy, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią. Jej palce łagodziły ból i
tylko na tym mu zależało.
Bella
zamruczała cicho i kontynuowała masaż, zachwycona wykonywaniem tej intymnej
usługi. Z łatwością wyobrażała sobie, jak jej dłonie głaszczą go w innych
miejscach i uśmiechnęła się szelmowsko.
Jej
rozmyślania przerwało coś, co wstrząsnęło podziemiem. Usiadła sztywno
wyprostowana, jej ręce zamarły w połowie ruchu.
-
Co to było? Trzęsienie ziemi?
Voldemort
potrząsnął głową. Nie, to nie było trzęsienie ziemi. Coś było bardzo nie tak,
czuł to.
-
Bello, zabierz Naginii i idź na zwiady. Coś jest nie tak. – Nie odważył się
samemu iść, ponieważ nienaturalna słabość, którą czuł, nie została całkowicie
wygnana.
Bella
westchnęła, ale posłuchała, biorąc różdżkę ze stolika i podeszła do drzwi,
otwierając je. Jakikolwiek idiota spowodował ten hałas, dobrze przemówi mu do
rozumu! Niepokojenie jej ukochanego było największym grzechem, więc dopilnuje,
by ci łajdacy nigdy nie zapomnieli o tej obrazie. Nagini podążyła za nią po
rozmowie z Voldemortem, również chętna do ponownego polowania. Minęło zbyt
wiele czasu, odkąd kobra królewska zasmakowała ludzkiego mięsa.
Na
dole, w komnacie, toczyła się bitwa, wciągając do walki nawet niechętne
dzieciaki, pomimo wszelkich prób utrzymania ich z daleka od tego. Ogromny
śmierciożerca prawie wielkości Hagrida natarł na Tonks. Jej blond włosy były
szpiczaste, a twarz pokryta ogromną ilością tatuaży. Różdżka w jej dłoni
wyglądała jak zabawka, więc jego niebieskie oczy zabłysły, gdy zobaczył drobną
auror.
-
Witaj, ślicznotko. Chcesz zatańczyć z Thorfinnem?
-
Hamuj, wielki, mroczny brzydalu! Lepiej znajdź Meduzę, ona jest bardziej w
twoim stylu – powiedziała Tonks, wpatrując się w olbrzymiego brutala z
przerażeniem. Szybko nałożyła na tarczę zaklęcie odpychające, ale wielki
czarodziej zignorował pieczenie i palenie, wyciągnął rękę i porwał Tonks prosto
z podłogi.
-
Ładniutka, teraz należy do Thorginna! – ryknął.
Tonks
szarpała się, zmieniając wygląd twarzy z normalnego na ohydnej starej wiedźmy,
próbując rzucić zaklęcie, ale ręka bestii ściskała ją tak mocno, że aż ją
paraliżowało.
-
Postaw… mnie…! – Świat zaczął się kręcić, nie mogła wciągnąć powietrza do płuc.
– Remus… pomóż mi!
Remus
i Syriusz właśnie wykończyli dwóch pomniejszych śmierciożerców, więc na krzyk
Dory, Lupin odwrócił się.
Jej
widok, zwisającej w łapach bestii sprawił, że zobaczył czerwień.
Zawył
z wściekłości i przemienił się, stając się w ułamku sekundy
stupięćdziesięciofuntowym wilkiem.
Marietta
krzyknęła, gdy Thorfinn chwycił Tonks.
-
Puść ją! – krzyknęła i rzuciła zaklęcie ściskości.
Thorfinn
zauważył, że Tonks wyślizguje mu się z uścisku i patrzył się na nią ze
zdumieniem.
-
Hę?
Wtedy
Vince strzelił mu w kolano.
Śmierciożerca
zawył i chwycił się za kończynę, ale nie upadł.
Remus
wylądował na plecach śmierciożercy, warcząc, jego kły wbiły się głęboko w
garbate ramiona.
Podczas
gdy Marietta podbiegła, by odciągnąć Tonks w bezpieczne miejsce, Vince wyszedł
z wnęki, by ponownie strzelić.
Thorfinn
zaczął dziko rzucać zaklęcia, płomienie i błyskawice strzelały po pokoju,
sprawiając, że pozostali uchylali się i przeklinali.
Lucjusz
i Severus wciąż byli zaangażowani we własną walkę, choć przebiegły Malfoy
szukał sposobu na zdobycie przewagi, ponieważ uznał, że Snape jest znacznie
trudniejszym przeciwnikiem do pokonania w uczciwej walce, niż się spodziewał.
Odbił kolejną klątwę i cofał się miarowo przez komnatę, rozglądając się.
Jego
magiczne oko dostrzegło, że dzieci i wilkołak walczą z Torfinnem, Dora leży na
ziemi i uśmiechnął się diabolicznie.
Hermiona
podchodziła, by pomóc Marietcie lewitować Tonks, która była niemal
nieprzytomna, posiniaczona i poobijana, kiedy poczuła, jak żelazna dłoń zaciska
się na jej ramieniu i odciąga od przyjaciół.
Krzyknęła,
gdy ręka przyciągnęła ją do czegoś twardego i różdżka wbiła się w jej gardło.
-
Porusz się o cal, szlamo, a zagotuję krew w twoich żyłach i oczyszczę świat z
paskudztwa, jakim jesteś! – syknął Lucjusz.
Całkowity
chłód i gwałtowność w jego głosie nie pozostawiły w Hermionie cienia
wątpliwości, że mówił poważnie, więc zamarła jak jeleń w świetle reflektorów,
jej gardło drgnęło konwulsyjnie, oczy szeroko otwarły z przerażenia.
Severus,
który kroczył za swoim przeciwnikiem, miał twarz ponurą jak śmierć, zamarł.
-
Puść dziewczynę, Lucjuszu. To coś między nami. – Jego ton był lodowaty, ale pod
lodem czuł, że poczuł, jak ściska mu się żołądek. Nie. Obiecałem, że nic się jej nie stanie. Nie będę gołosłowny.
Lucjusz
uśmiechnął się szeroko.
-
To będzie między osobami, które ja wybiorę, Snape. Czy zależy ci na szlamie,
zdrajco? Płakałbyś, gdybym ją zabił? Tak jak wtedy, gdy spaliliśmy dom tych
szlam? Prosiłeś, żeby pan oszczędził dziecko, więc powalił cię i wrzucił
bachora w płomienie. Pamiętasz?
-
Pamiętam.
-
Byłeś miękki, Snape. Słaby. Nawet wtedy byłeś smarkatym tchórzem. Jak wy
wszyscy półkrwi – zadrwił Lucjusz. Wbił różdżkę w gardło Hermiony, która
zaskomlała.
-
A ty, Lucjuszu, jesteś głupcem. Jak wszyscy czystokrwiści supremacjoniści - zadrwił Severus. Miał jedną szansę, żeby to
naprawić. Swoją wolę skierował w dziewczynę w ramionach Lucjusza i cicho rzucił
zaklęcie przyciągające. Było zaprojektowane tak, by wyrwać zwierzaka domowego
albo małe dziecko od niebezpieczeństwa, takim jak otwarty ogień. Snape nie był
pewien, czy zadziała na nastolatkę, ale nie mógł wymyślić innego sposobu, by
uchronić Granger przed niebezpieczeństwem. Wiedział, że Lucjusz nadal będzie
się z nim bawił, jak kot myszą, i chciał to szybko skończyć.
Zaklęcie
zadziałało i Hermiona została odciągnięta od Lucjusza w stronę Severusa, który
chwycił ją i wepchnął za siebie.
-
Walcz we własnych bitwach, Malfoy! – wypluł zirytowany Mistrz Eliksirów.
Lucjusz
zagapił się zdumiony.
-
Jak…?
Severus
nie tracił oddechu na wyjaśnienia. Ponownie wycelował różdżkę, a jego oczy
zapłonęły wściekłością. Żadne dziecko nie zginie na jego warcie. To właśnie
przysiągł tamtej nocy wiele lat temu i dotrzyma obietnicy. Skorzystał z każdej
resztki swojej mocy i rzucił ostatnią klątwę na tryumfującego czysto krwistego.
Sectumsempra!
Lucjusz
poczuł, jak wgryza się w niego coś twardego i zimnego, rozcinając go.
Jego
ręce powędrowały do piersi i zostały pokryte krwią. Zachwiał się, wybuchł w nim
palący ogień, gdy klątwa Snape’a spowodowała pojawienie się strasznych ran na
jego klatce piersiowej, brzuchu, nogach i ramionach. Upadł na kolana, sapiąc i
bulgocząc, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania.
-
Do widzenia, Lucjuszu, stary przyjacielu
– warknął Severus. – Musi boleć świadomość, że osobiste zaklęcie półkrwi
czarodzieja zabiło wielkiego i potężnego Malfoya. To za te wszystkie dzieci,
które zabiłeś. Au revoir!
Po
raz pierwszy Lucjusz Malfoy nie miał odpowiedzi, ponieważ jego dusza była już w
drodze do piekła.
Severus
odwrócił się, by zobaczyć, gdzie jest Hermiona. Wpatrywała się w martwego
czarodzieja z obrzydzeniem. Dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła.
-
Panno Granger… Hermiono…
-
Zabiłby mnie – powiedziała sztywno. – Tak łatwo jak muchę.
-
Tak, zrobiłby to – zgodził się Severus. – Ale teraz jesteś bezpieczna. Chodź. –
Pociągnął ją do wnęki, gdzie Marietta i Susan klęczały przy półprzytomnej
Tonks.
Pochylił
się i machnął różdżką nad aurorką, sprawdzając jej silny puls i wyjął fiolkę ze
swojej szaty.
-
Dajcie jej to. To środek przeciwbólowy. To powinno ją trochę ożywić.
Hermiona
wzięła fiolkę.
-
Dziękujemy.
Severus
tylko skinął głową.
-
Zostańcie tu – rozkazał szorstko i machnął różdżką, tworząc duże zaklęcie
tarczy. No! To powinno ich uchronić od kłopotów.
Gdzie jest Vince? I Harry?
Rozejrzał
się, dostrzegając, że jego Ślizgon wystrzeliwuje bełty w potężnego
śmierciożercę, o którym Snape zawsze myślał, że jest w jakiejś części ogrem,
ale nie było śladu Harry’ego. Ani kilku innych kluczowych graczy w tym
dramacie. Gdzie była Bellatrix? Gdzie była Nagini? A co najważniejsze, gdzie
był Voldemort?
Dzikie
zaklęcia Throfinna uderzyły w ścianę i spowodowały, że część rozbitych kamieni
eksplodowała, rozrzucając kawałki dookoła. Jeden duży kawałek kamienia uderzył
Amelię Bones w tył głowy i upadła. Kilka mniejszych kawałków uderzyło Charliego
w twarz, który zatoczył się do tyłu, krzycząc:
-
Ach! Moje oczy! Nie widzę!
Molly
pobiegła pomóc synowi, a wtedy wilkołak próbował skoczyć na nią od tyłu.
Na
szczęście Bill był niedaleko i rzucił zaklęcie oszałamiające, które
znokautowało skaczącego mięsożercę na kamienny ołtarz. Potem on też podbiegł do
zranionego brata i razem udało im się umieścić Charliego w kącie, gdzie Molly
mogła ocenić szkody. Bill stał na straży, podczas gdy jego matka próbowała
zatamować krwawienie i ustalić, jak bardzo jej drugi pod względem starszeństwa
syn jest ranny.
Bill
mógł stwierdzić po wyrazie jej twarzy, że nie było dobrze.
Rozdarła
paski swojej szaty i zawiązała je wokół oczu Charliego, intonując zaklęcie
klejące, a następnie podała synowi eliksir nasenny.
-
On potrzebuje uzdrowiciela, Bill. Ja nie potrafię… nie wiem, czy wyzdrowieje,
chyba że zrobią mu operację… - Brzmiała na bliską łez.
-
Wszystko będzie dobrze, mamo – wymamrotał, choć tak naprawdę w to nie wierzył.
To była jedna z najgorszych bitew, jakie kiedykolwiek stoczył i obawiał się, że
żaden z nich jej nie przeżyje.
Harry
poczuł, jak jego blizna zaczyna pulsować i płonąć jak furia, i by uniknąć
drapania jej jak zranione zwierzę do krwi, przemienił się we Freedoma. Z
jakiegoś powodu, blizna bolała mniej, gdy był w formie jastrzębia. Wzniósł się
ponad pole bitwy, jego bystre oczy przyglądały się różnym potyczkom i
pojedynkom, podekscytowany zwycięstwem Severusa nad Lucjuszem, ale jednocześnie
niepokoił się, że bitwa nie ściągnęła tu trzech najsilniejszych
czarnoksiężników, by zbadać sprawę.
Krążył
dookoła, próbując się domyślić, co zatrzymało Bellatrix i jej pana. Oraz kobrę,
którą Harry mocno podejrzewał o bycie kawałkiem – ostatnim kawałkiem – duszy
Voldemorta.
Nagle
w drzwiach Komnaty pojawiła się Bellatrix, a obok niej Nagini.
Freedom
poczuł pulsowanie w głowie, gdy tylko uniósł się nad ogromną kobrą. Jego blizna
zawsze tak reagowała, gdy w pobliżu był horkruks.
Potrząsnął
głową i zaczął szukać czegoś, co dałoby mu przewagę nad większym zwierzakiem,
który był oporny na zwykłe szpony i dziób, skoro został przesiąknięty
skorumpowaną esencją Voldemorta. Przypomniał sobie jedną nocną rozmowę z
Severusem o sposobach niszczenia horkruksów. Jad bazyliszka. To była Komnata
Tajemnic, gdzie walczył z wielkim wężem i go zabił, i był prawie pewny, że
część jego szczątków wciąż tu było.
Rozejrzał
się po komnacie, jego jastrzębie szukały i szukały…
Błysk
oświetlił komnatę obok ołtarza i Freedom dostrzegł smukłą, zakrzywioną kość,
leżącą u podstawy marmurowego posągu. Tam! Co to było?
Jastrząb
zanurkował i zawisł w powietrzu, dokładnie patrząc na przedmiot, którego
szukał. Chwycił go i wystrzelił w górę w chwili, gdy ściana eksplodowała.
Bellatrix
nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zakon najechał ich tajną bazę. Nie mogła
pojąć, jak to możliwe. Lucjusz zapewnił ją, że nikt nie wiedział o katakumbach
pod zamkiem, nawet dyrektor. I miał rację, ponieważ Dumbledore przyznał się do
tego podczas przesłuchania. Spodziewała się bójki między dwoma hałaśliwymi
śmierciożercami, a zamiast tego znalazła bitwę na pełną skalę.
Mrużąc
oczy, ogarnęła sytuację, zastanawiają się, czy powinna wezwać Voldemorta, a
potem zobaczyła, jak jej irytujący, mały kuzyn, Syriusz, i jego najlepszy
kumpel, Lupin, atakują głupiego, ale użytecznego Thorfinna, a Snape przychodzi
z pomocą. Ogarnęła ją furia i zapomniała o wezwaniu swojego Mistrza. Snape i
Syriusz byli na liście ludzi, których trzeba było odciągnąć i poćwiartować.
-
Nagini! – zawołała do kobry. – Patrz tam! To zdrajca Snape! Zabił raz twojego
pana. Teraz masz szansę na zemstę! Zabij go! – Wskazała na postać w czarnej
szacie.
Nagini
nie była zwykłą kobrą i chociaż Bellatrix nie mogła jej zrozumieć, Nagini
rozumiała prawie wszystko, co ktoś do niej mówił. I płonęła zaciętą nienawiścią
do czarodzieja, który już raz okradł jej pana. Czarodzieje, ponieważ wiedziała,
że była dwójka, która wcześniej pokonała Voldemorta. Ale widziała tylko jednego
i to na razie musiało jej wystarczyć.
Sycząc
wściekle, rozłożyła kaptur i prześlizgnęła się szybko po komnacie, zgrabnie
unikając walczących czarodziejów, zamierzając uderzyć w najbardziej dogodnym
momencie, kiedy zdrajca Snape będzie nieświadomy.
Bellatrix
roześmiała się cicho, gdy Nagini sunęła w swoją stronę, wiedząc doskonale, że
nikt nie przeżyje ugryzienia królewskiej kobry. Było prawie tak silne jak jad
bazyliszka.
-
Jeden z głowy, zostały dwa – zanuciła. – Najpierw mój mały kuzyn, a potem
maleńki Potter, gdziekolwiek on jest.
Aportowała
się tuż za Syriusza i wystrzeliła klątwę żądlącą w jego tyłek.
Podskoczył
i warknął:
-
Au! Co do cholery?
-
Zły, niegrzeczny Syri! – zachichotała Bella. – Nie można krzywdzić swoich
towarzyszy zabaw.
Syriusz
odwrócił się.
-
Bellatrix!
Uśmiechnęła
się do niego słodko.
-
Długo się nie widzieliśmy, kuzynie! Chcesz się pobawić?
Syriusz
obnażył zęby.
-
Tak, Bello. Ale tym razem bawimy się według moich zasad – powiedział, po czym
krzyknął: - Confringo!
Klątwa
wybuchająca prawie całkowicie zaskoczyła Bellatrix. Nie spodziewała się, że
Syriusz zareaguje tak szybko, a gdy klątwa uderzyła, postawiła tylko częściowe
zaklęcie odpychające magię.
Jej
urok stępił klątwę na tyle, by powstrzymać ją przed rozerwaniem jej na strzępy,
odbijając czystą energię wokół jej na ścianę.
Ściana
pękła, a Bellatrix została odrzucona do tyłu, przelatując kilka stóp w
powietrzu, by wylądować na nieporządnym stosie na podłodze przed biurkiem, na
którym poruszała się znajoma postać.
Bellatrix
jęknęła i usiadła, trzymając się za głowę, czując, jak krew powoli spływa jej
po twarzy, w miejscu, gdzie przecięły ją odłamki skały.
Kiedy
Syriusz odwrócił się, by walczyć z Bellatrix, Severus zajął jego miejsce.
Thorfinn okazał się trudnym orzechem do zgryzienia, jego geny póło gra
zapewniało mu odporność na niektóre magiczne zaklęcia, a także wysoką
tolerancję na ból. Nie był zbyt bystry, ale jego rozmiary i umiejętność
rzucania pewnych śmiercionośnych klątw uczyniły go groźnym przeciwnikiem.
Voldemort trzymał go przy sobie dla mięśni i pozwalał Thorfinnowi bić
czarodziei, którzy okazali się niechętni do współpracy z Czarnym Panem i
zdradzenia swoich przyjaciół.
Ale
Severus przypomniał sobie coś o wielkim blondwłosym śmierciożercy. Nienawidził
zimna. Mistrz Eliksirów sięgnął do kieszeni i wyciągnął fiolkę z eliksirem o
nazwie Mroźny Ogień. Nazwa mówiła wszystko – zamrażał ogniska, utrzymując je w
zamrożonym zastoju, póki nie zostanie wylany na niego przeciwśrodek. Snape
odkorkował fiolkę i rzucił nią prosto w brutala.
Uderzyła
w Thorfinna, a Mroźny Ogień pokrył śmierciożercę od łokci do kolan,
uniemożliwiając mu poruszanie się lub rzucanie zaklęć.
No! Jeden tyran mniej do
walki,
pomyślał usatysfakcjonowany Severus.
Freedom
unosił się niezauważony w górze, wiwatując cicho.
Dopóki
nie zauważył kobry, która z otwartą paszczą wyślizgiwała się z cienia, by
uderzyć w niezabezpieczone plecy jego opiekuna. SEVERUSIE! UWAŻAJ NA PLECY! – skrzeknął i zanurkował za kobrą.
Ale
Nagini była szybsza niż się spodziewał oraz był spowolniony przez kieł
bazyliszka, ściśnięty w jego szponach.
Severus
odwrócił się w chwili, gdy kobra owinęła się wokół jego kostek z obnażonymi
kłami.
Instynktownie
wiedział, że nie będzie w stanie uniknąć uderzenia węża, więc zrobił jedyną
rzeczą, jaka mu została. Przemienił się.
W
jednej chwili Nagini była owinięta wokół mężczyzny, a w następnej trzymała
powietrze, a Snape zmienił się w Warriora i wystrzelił od niej, unikając
uderzenia o włos.
Freedom
uderzył w nią zamkniętymi szponami, ale nie mógł uderzyć zębem, ponieważ
podleciał do węża pod niewłaściwym kątem.
Nagini
syknęła i potrząsnęła głową, bo choć cios nie był śmiertelny, zabolał.
Freedom
zaskrzeczał bojowo i odleciał, okrążają węża.
-
A niech to, Warrior! Nie trafiłem. Moja
trajektoria lotu była zła!
- Wiem. Musisz to zrobić w
odpowiednim momencie.
- Ale jak?
- Potrzebujesz dywersji – odpowiedział większy
jastrząb. – Mnie. Pamiętasz, jak
oznaczaliśmy zdobycz na łące?
- Tak, oczywiście.
- Nadszedł czas, by ponownie
zagrać w tą grę, pisklaku. Tym razem na poważnie.
Freedom
zrozumiał. Cała ta gra polegała na dokładności, a teraz musiał zastosować w
praktyce to, czego się nauczył.
-
Dobra, Warrior. Zróbmy to!
Warrior
zanurkował na Nagini, powodując, że kobra zwinęła się i rozłożyła swój kaptur,
próbując go ugryźć. Uskoczył przed nią i podrapał ją po kapturze, sprawiając,
że syknęła z bólu. Ale potem już go nie było, okrążył ją i drwił z niej
szybkimi nalotami.
Nagini
próbowała wić się i wyciągać, używając bobrzych zdolności do hipnotyzowania i
czarowania swojej ofiary, ale Warrior nie był wróblem ani rudzikiem, żeby dać
się zaskoczyć głupim wężem, tworzącym wzory w kurzu na podłodze.
-
Kiedy cię złapię, jasssstrzębiu,
sssprawię, że będziesz krzyczeć! Jeden kęsss i umrzesz!
-
Jeśli tylko wyhodujesz skrzydła i
zaczniesz latać, Tępaku, a nie jesteś bogiem metamorfomagów – roześmiał się
Warrior. – Chodź i mnie złap, Królowo
Kobr!
Rozwścieczona
Nagini rozwinęła się i skoczyła w górę z wyciągniętą głową i całkowicie
otwartym kapturem. Jad kapał z jej kłów, gdy próbowała złapać nieuchwytnego
jastrzębia.
Freedom
dostrzegł swoją najlepszą okazję i zamknął skrzydła, spadając po trajektorii,
która pozwoliła mu wbić kieł bazyliszka w kaptur Nagini.
Kieł
nie wszedł zbyt głęboko, ale nie musiał. Wystarczyło przebić skórę.
Jad
bazyliszka był bardzo silny i nawet kobra taka jak Nagini nie była na niego
odporna.
Kobra
szarpnęła się, a następnie opadła na ziemię, skręcając się i młócąc, gdy jad
przemykał przez jej ciało, zabójczy jak każda trucizna znana człowiekowi.
Warrior
i Freedom obserwowali beznamiętnie, jak kobra wydaje ostatnie tchnienie. Zajęło
to całe czterdzieści sekund. A potem ostatni horkruks zniknął.
Freedom
wydał okrzyk zwycięstwa.
-
Udało nam się! Udało się! Wypełniliśmy
proroctwo! – Jego głowa już nie bolała i był tak podekscytowany, że chciał
latać dookoła, wykrzykując dobre wieści.
-
Niezupełnie – powiedział Warrior. – Musimy poradzić sobie jeszcze z jej
mistrzem.
Oba
jastrzębie zleciały w dół i powróciły do swoich pierwotnych postaci. Severus
następnie spalił szczątki węża pospiesznie rzuconym zaklęciem kuli ognia.
Lepiej dmuchać na zimne.
-
Gdzie jest jej pan? – zastanawiał się głośno Harry.
-
Głupi chłopak! Jestem tu i już nie będziesz mi się sprzeciwiał, Potter! –
wściekł się Voldemort, trzymając się jedną ręką za pierś. Poczuł ból śmierci
Nagini jakby miecz wbił się w jego serce i nie mógł znieść faktu, że jej już
nie było. Była w nim ogromna pustka, która krzyczała, by ją wypełnić, ale to
się nigdy nie stanie i to z powodu tego nieznośnego dzieciaka, który miał
czelność przetrwać mordercze zaklęcie. Och, jak on nienawidził tego nędznego
dzieciaka!
Harry
stanął prosto.
-
Kto tak twierdzi, Wężowa Mordo?
-
Ja. Tylko że tym razem zrobię to, co powinienem był zrobić wcześniej i zniszczę
cię, Harry Potterze! I w przeciwieństwie do mnie, dla ciebie nie ma powrotu.
Spojrzał
złośliwie na Harry’ego, wiedząc, że miał on coś wspólnego ze śmiercią jego
ukochanego przyjaciela.
-
Dziś wieczorem to się skończy, Potter. W taki lub inny sposób.
Choć
raz Harry całkowicie się z nim zgadzał.
-
Do trzech razy sztuka, Voldi.