Ponad komnatą, w gabinecie, w którym Dumbledore walczył o życie, w jaskrawym blasku światła pojawili się Fawkes i Sybilla, na chwilę oświetlając zacieniony pokój jakby był dzień. Dumbledore jęknął, a jego powieki zatrzepotały. Najpierw otworzył jedno oko, a potem drugie. Próbował się poruszyć, ale był tak słaby, że jego siła życiowa wyczerpała się prawie do zera. Próbował ponownie znaleźć Ogród, we mgle wzywając Arianę, ale nigdy nie przyszła. Lily też nie. Zamiast tego pojawiła się świecąca istota, uskrzydlona i płonąca niebiańskim ogniem. Podniosła rękę i powiedziała surowo:
-
Nie możesz przejść, Albusie Wulfricu Brianie Percivalu Dumbledore! Twój czas
jeszcze się nie skończył.
-
Ale… jestem martwy… Oddałem moje życie i moją magię…
-
Tak zrobiłeś, ale tylko część twojej ofiary została zaakceptowana.
-
Dlaczego?
-
Nie mnie to wiedzieć – powiedziała błyszcząca istota. – Jestem tylko posłańcem
i Strażnikiem Dróg. Teraz mnie posłuchaj. Twoje życie wisi na włosku, ale ta
nić nie zostanie zerwana. Musisz wrócić. Ostatnia godzina jeszcze nie nadeszła.
-
Moje poświęcenie… czy to wszystko na nic? – zapytał Dumbledore, czując, jak
ogarnia go przytłaczająca strata.
Błyszczący
potrząsnął głową i powiedział łagodni:
-
Dziecko, żadna ofiara nie jest składana na próżno. Ale zawsze jest jakaś cena
za zwycięstwo. Teraz idź, Albusie Dumbledore. Twój czas się jeszcze nie
skończył. Żegnaj, dziecko, zawsze krocz w Świetle.
Potem
niebiański strażnik wykonał krótki ruch jedną ręką i Albus został zdmuchnięty
do tyłu, ze ścieżki w dół, do swojego umierającego ciała.
Otworzył
oczy i zobaczył Sybillę, którą kochał jak córkę, która stała nad nim ze
wzrokiem skupionym na nim z determinacją, jedną ręką przyciśniętą do boku jego
szyi, sprawdzającą puls.
-
Fawkes, on żyje. Czuję, że jego serce wciąż bije.
Fawkes
sfrunął i przysiadł lekko na swoim czarodzieju, nucąc z niepokojem. Pochylił
się i zbadał starego maga, a w jego oczach pojawiła się wilgoć w lśniących
kroplach. Fawkes zapłakał, leczącymi łzami odnowy, które spadły na skierowaną w
górę twarz Dumbledore’a, a potem feniks poruszył się i zapłakał nad jego
ramieniem, gdzie przeciął go nóż ofiarny. Rana zapieczętowała się w jednej
chwili i Fawkes zaczął śpiewać, wzywając Dumbledore’a z powrotem z krawędzi
życia i śmierci.
Po
przełknięciu kilku uzdrawiających łez, Dumbledore odkrył, że znów jest w stanie
mówić, więc powiedział:
-
Sybillo, moje dziecko, co ty tu robisz?
-
Ratuję ci życie, jak ty kiedyś uratowałeś moje, dając mi dom, kiedy mój własny
rodzaj odrzucił mnie za bycie porażką – odpowiedziała, delikatnie pomagając mu
usiąść. – Nie możesz umrzeć! Proszę! Nie mogłam tego znieść. Jesteś ojcem,
którego zawsze pragnęłam. – Łzy spływały jej po policzkach.
Albus
uśmiechnął się do niej mile.
-
Nie płacz, córko. Ze sprawdzonego źródła wiem, że nie umieram. Jednak czuję się
słabo jak noworodek.
-
Cóż, bycie prawie martwym może coś takiego uczynić – zauważyła Sybilla, po czym
przytuliła go, śmiejąc się i płacząc.
Piosenka
Fawkesa sięgnęła apogeum, nuty iskrzyły w powietrzu, radość stawała się
namacalna.
-
Masz. Może to pomoże – powiedziała Jasnowidząca, wyjmując z kieszeni zestaw
eliksirów. – Merlin wie, że nie jestem Poppy, ani Severusem, ale nie jestem
totalnym osłem.
-
Oczywiście, że nie. Nigdy nie byłaś. – Dumbledore poklepał ją po dłoni.
Wręczyła
mu środek przeciwbólowy, uzupełniający krew, a także regenerujący magię, ale
tego nie chciał.
-
Nie ten. Już go nie potrzebuję.
-
Ja… nie rozumiem. Z pewnością po tym, co ci zrobili, twój magiczny rdzeń wymaga
uzupełnienia.
Dumbledore
potrząsnął głową.
-
Wyjaśnię później. Masz jakiś eliksir wzmacniający?
-
Tak. – Sybilla poszperała i znalazła właściwą fiolkę. Chciała tańczyć z
radości, że jej mentor żyje, ale powstrzymała się. Będzie na to dość czasu
później, kiedy uciekną z tego wilgotnego pokoju.
Dumbledore
wypił wszystkie eliksiry, a potem leżał spokojnie, czekając, aż zaczną działać.
Drzemał, a Sybilla i Fawkes obserwowali go uważnie. Kolory powróciły na jego
policzki i wydawało się, że łatwiej oddycha oraz nie odczuwał takiego bólu, jak
wcześniej.
Właśnie
wtedy ściana eksplodowała i przeleciała przez nią Bellatrix Lestrange.
Wylądowała w kupce czerwonego aksamitu na podłodze po przeciwnej stronie biurka
od Sybilli, która zaniemówiła z szoku i strachu. Jasnowidząca nigdy wcześniej
nie spotkała żadnego śmierciożercy, ale znała ich z reputacji i wiadomości,
rozpoznając Bellatrix ze zdjęć.
-
Merlinie, zmiłuj się! – sapnęła. – Bellatrix Lestrange!
Bellatrix
jęknęła, siadając i chwytając się za głowę, czując, jak krew spływa jej po
twary.
-
Niech cię szlag, Syriuszu! – krzyknęła. – Powinnam była cię zabić, gdy
wcześniej miałam okazję! Och, jak mnie głowa boli! – Zatamowała rękawem krew z
rozciętej brwi i rozejrzała się. – Gdzie ja jestem?
Podniosła
się na nogi, ignorując niezliczone bóle, przeszywające jej ciało. Oparła się o
krawędź biurka, jej dłoń znalazła się kilka cali od Dumbledore’a, który drgnął
we śnie. Bellatrix zamrugała i przetarła dłonią oczy. Mogłaby przysiąc, że
pierś martwego czarodzieja poruszyła się.
-
Czy to możliwe? Tobie też udało się oszukać śmierć, jak mojemu ukochanemu
Tomowi? – przyjrzała się uważnie drzemiącemu starcowi. Potem odrzuciła głowę i
roześmiała się. – Tak! Ale nieważne! Będę po prostu musiała znów cię zabić i
zrobić prezent mojemu panu. Może nawet… ślubny prezent. – Uniosła różdżkę.
-
Nie dotykaj go, ty paskudna istoto! – krzyknęła Sybilla z różdżką w dłoni.
-
Co? Och, to ty -zadrwiła mroczna czarownica. – Jasnowidz,
która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Przyszłaś wypowiedzieć kolejną
przepowiednię, Trelawney? Co widziałaś w listkach swojej herbaty? Może,
powiedzmy, ponuraka? Widziałaś śmierć swojego żałosnego dyrektora? Hymm? –
Bellatrix roześmiała się ponownie, był to wysoki, dziki dźwięk, który
przyprawiał Trelawney o dreszcze.
Ona jest szalona. Szalona jak
kapelusznik
– pomyślała Jasnowidząca, drżąc. Zebrała całą swoją odwagę, spojrzała drugiej
wiedźmie w oczy i powiedziała stanowczo:
-
Odejdź. Nie zrobisz mu krzywdy.
Bellatrix
zarechotała.
-
To jeszcze lepsze niż farsa. Rozkazujesz mi. Mała idiotko, nie wiesz, że mogę
cię zabić tak szybko, jak mrugnięcie okiem? – Jej oczy zaszkliły się żądzą
krwi, usta wygięły w złośliwy uśmiech, Bellatrix spojrzała na Sybillę przez
śpiącą postać Albusa.
Trelawney
skinęła głową.
-
Tak, wiem. Zabijałaś wiele razy. Ale tej śmierci mieć nie będziesz. Właściwie
dwóch – odpowiedziała spokojnym i równym tonem. Czuła się przepełniona dziwną
mocą i poczuła, jak ogarnia ją trans. Spojrzała na śmierciożercę szeroko
otwartymi i nieskupionymi oczami.
-
Co jest? Masz dla mnie przepowiednię? Jak miło! – szydziła. – Co widzisz? Mnie,
panującą nad światem obok mojego pana?
Sybilla
pokręciła głową.
-
Nie. Światło wznosi się, a Mrok zostanie
roztrzaskany. Ofiara została przyjęta.
-
Kłamstwa! – splunęła Bellatrix. – To wszystko kłamstwa. Zmyślasz.
-
Mówię prawdę, którą dano mi było Zobaczyć
– powiedziała Trelawney, głosem pełnym przekonania. – Ignoruj to na własne ryzyko.
-
Ha! Oczekujesz, że uwierzę, że naprawdę coś widziałaś, żałosny szarlatanie?
Obrzydzasz mnie! A teraz odsuń się, głupia, i pozwól mi dokończyć to, co
zaczęłam. – Wyciągnęła zza pasa sztylet i uniosła go.
Fawkes
rzucił się na nią, celując dziobem w jej oczy.
Bellatrix
krzyknęła i cofnęła się, uderzając feniksa sztyletem.
-
Złaź, paskudna bestio! – krzyknęła. – Zabiję was wszystkich!
Sybilla
spojrzała przez nią.
-
Jesteś bliżej śmierci niż ja.
-
Tak. Jestem kochanką śmierci – napawała się Bellatrix. – W przeciwieństwie do
ciebie, mężczyźni uważają mnie za atrakcyjną. – Ruszyła do przodu z uniesioną
różdżką, by rzucić zaklęcie chaosu, ale jej wysoki obcas zahaczył o połamaną
płytę skalną, część ściany, która wcześniej się roztrzaskała.
Zatoczyła
się do tyłu, starając się odzyskać równowagę, ale nie mogła tego zrobić. Upadła
na częściowo skonstruowane drzwi, przez co zadrżała cała ściana i część sufitu.
Powstały
wypadek jeszcze bardziej osłabił konstrukcję, duży fragment sufitu pękł i
zaczął spadać.
-
Nie możesz nawet rzucić klątwy zabijającej. Żałosne!
Ruszyła
do przodu, gdy sufit nad jej głową pękł z głośnym TRZASK!
Bellatrix
była tak zajęta szydzeniem z Trelawney, że nie zauważyła ogromnego kawałka
skały, który pędził w jej kierunku.
Uderzył
w nią z siłą tysiąca pędzących kamieni, zakopując ją pod kamiennymi i
drewnianymi belkami, kończąc na zawsze szaleństwo Bellatrix Lestrange, wiedźmy,
która czciła i kochała Voldemorta.
Sybilla
wyszła z transu i westchnęła. Spojrzała na gruz i wyszeptała:
-
Może nie będę w stanie zabijać w ten sposób, ale ignorujesz moje wizje na
własne ryzyko.
Potem
odwróciła się do swojego mentora, który właśnie otwierał oczy.
-
Co to było, moja droga? To brzmiało jak eksplozja – spytał Dumbledore,
siadając.
-
To była Bellatrix. Czy raczej to, co z niej zostało. – Trelawney wskazała na
stertę gruzu.
-
Ojej – powiedział dyrektor. – To musiało być… nieprzyjemne.
-
Tak, ale ostrzegłam ją – stwierdziła Sybilla, a jej twarz wykrzywił grymas.
-
Nigdy nie lekceważy się Jasnowidza – powiedział Dumbledore. Potrząsnął głową ze
smutkiem. – Biedna, wprowadzona w błąd wiedźma. Mam nadzieję, że za Zasłoną
znajdzie pokój.
Trelawney
prychnęła, bo wątpiła, by Bellatrix znalazła pokój, nie po tym, co zrobiła. Nie
mogła się zmusić do prawdziwego opłakiwania szalonej wiedźmy. Zamek, który
spadł jej na głowę, był niczym więcej jak zwykłą karmą, która już od dawna
wzywała do spłacenia długu.
-
Da pan rady wstać?
Dumbledore
potrząsnął głową.
-
Jeszcze nie, moja droga. Chyba muszę jeszcze trochę odpocząć, nim spróbuję.
Zaczął
głaskać Fawkesa, a feniks zaśpiewał piosenkę, by wzmocnić jego mięśnie i kości,
które zostały uszkodzone przez godziny tortur. Powoli siła zaczęła do niego
wracać i zastanawiał się, jak radzą sobie Severus i Harry.
Harry
stawiał czoło swojemu nemezis stojąc prosto, nie kuląc się, nie był zaskoczony
ani bezradny, jak wtedy, gdy był na cmentarzu, kiedy po raz drugi zmierzył się
ze swoim potwornym przeciwnikiem. Tym razem był przygotowany, tym razem
wiedział, jak się bronić i to nie tylko w formie animaga. Wszystkie te lekcje
obrony ze Snapem opłaciły się i teraz stawał przed Voldemortem pewnie, z
uniesioną głową, patrząc drugiemu czarodziejowi prosto w oczy.
Miał
za sobą tysiące pościgów i walczył z mrokiem dostatecznie dużo, by wiedzieć, że
w wygraniu bitwy nie chodziło o moc, ale o wiedzę i poznanie swojego wroga oraz
to, co można zrobić, by poznać siebie. I wiedział, że Voldemort nie był tym
samym czarodziejem, z którym miał do czynienia w Little Hangleton czy
departamencie tajemnic. Jego ciało mogło wyglądać młodziej i silniej, ale
działały tu siły, których Voldemort nie rozumiał. Nadal grał wielkiego despotę,
czarodzieja, przed którym wszyscy muszą drżeć. Nie wiedział jeszcze, że jest
śmiertelny, jak każdy inny człowiek. Harry zamierzał w pełni wykorzystać tę
przewagę.
Posłał
Czarnemu Panu wyzywający, zarozumiały uśmieszek, który wiedział, że sprawi, że
czarodziej będzie toczył pianę z ust.
Voldemort
był zirytowany całkowitym brakiem szacunku, jaki okazywał mu chłopak. Nie, nie
tylko brakiem szacunku, ale nieustraszonością. W oczach bachora nie było
strachu, a strach był czymś, co powinien w nich znaleźć. Był najpotężniejszym
czarodziejem na planecie, skoro żałosny Dumbledore nie żył, więc dlaczego
Potter nie trząsł portkami? Powinien
klęczeć, błagając Voldemorta, by oszczędził życie jego bezwartościowych
przyjaciół.
Spojrzał
gniewnie na uśmiechniętego nastolatka i przysiągł, że będzie go błagał, nim go
zabije. Tak jak wielu innych błagało.
-
Bezczelny bachor! Jak śmiesz stać i ze mnie drwić? – warknął, a zuchwałość
chłopca wbiła się w jego skórę gorzej niż tuzin drzazg. – Mogę cię zabić jednym
słowem, tak jak zabiłem twoich rodziców. Byli martwi, nim upadli na podłogę,
chociaż twoja matka błagała mnie, bym oszczędził twoje życie, nim ją zabiłem.
Harry
zesztywniał z oburzeniem. Ale szybko zorientował się, że Voldemort go prowokuje
i zmusił się do uspokojenia.
-
Moja matka – powiedział wyraźnie i chłodno, - nigdy w życiu o nic nie błagała.
A jeśli myślisz, że tak, jesteś bardziej szalony, niż myślałem. A to mówi
wiele.
Ślina
pokryła wargi drugiego czarodzieja, był tak wściekły. Słowa Pottera uderzyły w
stare struny. Tak samo jak inne dzieci szydziły z niego w sierocińcu, nazywając
go szalonym dziwakiem, który powinien znaleźć się w psychiatryku. Szalony Tom! Szalony Tom! Wysadźcie go
bombą! Włóżcie w kaftan bezpieczeństwa i wyślijcie do Bedlam! Do Bedlam!
Szalony Tom!
Voldemort
zaczął się trząść, przypominając sobie sposób, w jaki był wyśmiewany i warknął:
-
Zapłacisz za to, Potter! Ty, Crabbe i
Snape. Wszyscy zapłacicie! Jestem Czarnym Panem i nikt nie będzie się ze mnie
naśmiewał!
-
Mogą cię tylko wielbić, prawda, Tom?
– zapytał Severus, podchodząc, by stanąć obok Harry’ego, wreszcie twarzą w
twarz ze swoim byłym „panem” jako swoje prawdziwe ja, nie chowając się już za
płaszczem szpiega. – Ty biedny, omamiony głupcze! Zawsze dążyłeś do godności i
uznania, i zawsze nieskutecznie.
-
Snape! – krzyknął Voldemort, a jego czerwone oczy zapłonęły nienawiścią. –
Zdrajca! Powinienem był cię złamać tamtej nocy na kawałki! Wiedziałem, że nie
można ci ufać. Ty słaby, smarkaty tchórzu!
-
Nie nazywaj go tchórzem! – krzyknął
Harry, nie mogąc się uspokoić.
Ręka
Severusa zacisnęła się na ramieniu animaga.
-
Kontroluj się, pisklaku.
Harry
zarumienił się i mocno stłumił swój temperament. Musisz zachować spokój. Ja rządzę swoim temperamentem, nie on mną.
Powtarzał w kółko tę mantrę.
Voldemort
uśmiechnął się.
-
A dlaczego miałbym go tak nie nazywać, chłopcze? Tylko tchórz łamie swoją
przysięgę.
Podniósł
rękę i wokół nich pojawił się świecący, fioletowy okrąg, izolujący całą trójkę
od reszty bitwy, która toczyła się w komnacie, choć ich głosy wciąż były
słyszalne dla będących najbliżej, jak Moody, Syriusz, McGonagall i Shacklebolt.
-
Nigdy nie przysięgałem ci wierności, Riddle – stwierdził Severus. – Nie w moim
sercu ani mojej duszy. Moja wierność była i zawsze będzie leżała po stronie
światła.
-
Kłamiesz, Snape! Nosisz na sobie mój Znak! Przyszedłeś do mnie dobrowolnie jako
chłopiec i zgodziłeś się służyć mi i mojej sprawie.
-
Prawda. Byłem zwiedzionym, zgorzkniałym i wściekłym chłopcem, którego
wykorzystałeś i uwiodłeś w mrok – przyznał Snape spokojnie. – Ale wtedy nie
przyjąłem Znaku, stało się to później. Po tym, jak wróciłem do światła i
zgodziłem się zostać szpiegiem Albusa Dumbledore’a. Nigdy do ciebie nie
należałem tak, jak ty sądziłeś.
-
Niemożliwe! Byłeś mój! Zajrzałem do twojego umysłu!
-
Tak? A może widziałeś tylko to, co chciałem,
żebyś zobaczył? – spytał jedwabiście Severus. – Jestem naturalnym oklumentą i
nikt nie może przeniknąć do mojego umysłu, chyba że na to pozwolę… szczególnie
nie ty, z twoją marną legilimencją.
Czarne
oczy napotkały czerwone, ścierając się o dominację.
Voldemort
usiłował przeniknąć do umysłu Snape’a, ale mistrz oklumentów miał w pełni
uniesione tarcze, więc próby Czarnego Pana ześlizgiwały się po nich jak krople
deszczu po szybie, odkrywając, że nie może się równać z talentem drugiego.
Dysząc
z wściekłości i upokorzenia, Voldemort oderwał wzrok.
-
Rozerwę cię na strzępy za twoją zdradę, Snape! Kiedy z tobą skończę, nie będzie
na co splunąć! Dałem ci moc przekraczającą twoje najśmielsze marzenia i tak mi
się odpłacasz?
Severus
roześmiał się, cicho i szyderczo.
-
Dałeś mi kłamstwa, oszustwa i nic więcej. Twoje obietnice były puste, nigdy nie
zamierzałeś dzielić się mocą z nikim i wykorzystałeś lojalność wszystkich
swoich wyznawców do własnych celów, przyznaj to. Twój świat był oparty na
oszustwie, a teraz rozpada się pod tobą w proch. Zdradziłem siebie tamtej nocy,
Voldemort. Zdradziłem wszystko, co dla mnie dobre i przyzwoite, ale dzięki
łasce miłości, zostałem uratowany. Miłość uratowała nas obu – jego i mnie. –
Wskazał na Harry’ego ruchem podbródka.
-
Miłość tamtego dnia umarła! Ja ją
zabiłem! A ty byłeś narzędziem jej zniszczenia – zawołał tryumfalnie Voldemort.
– Bo to ty przekazałeś mi
przepowiednię, Severusie Snape!
Snape
ponownie skinął głową.
-
Tak. Dostarczyłem ci ją na rozkaz Dumbledore’a. I spędziłem całe swoje życie,
odpokutowując za ten czyn. Ale jest coś, czego nie wiesz, o wszechwiedzący.
-
Co takiego?
-
Przepowiednia, którą tak cenisz, jest fałszywa.
-
Kłamiesz! Sprawdził ją jeden z moich wróżbitów.
-
Jeden z twoich zwierzaków, mój panie?
I naprawdę spodziewałeś się, że powiedzą ci prawdę po tym, jak torturowałeś i
zabijałeś innych za przynoszenie wiadomości, które ci się nie podobały?
Powiedzieli ci to, co chciałeś usłyszeć. Ale prawda jest taka, że
przepowiednia, którą się tak szczycisz, jest fałszywa. Nie masz przyszłości,
Voldemort. Żadnej poza śmiercią.
Voldemort
zrobił się fioletowy.
-
Nie! Jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie! Zabiłem waszego
ukochanego Dumbledore’a! Zginął, żebym mógł się odrodzić. Jestem nieśmiertelny,
Snape! Zmiażdżę cię swoim butem jak robaka, którym jesteś. Czysta krew zawsze
zatryumfuje nad mieszańcami!
Harry
był przerażony. Dumbledore nie żyje? To nie wydawało się możliwe. Ale słyszał
dźwięk prawdy w głosie Voldemorta.
-
Ale ty nie jesteś czystej krwi! – krzyknął. – Jesteś półkrwi, jak ja i Severus.
Twoja matka była czarownicą, a twój ojciec mugolem. Nie jesteś lepszy od nas.
-
Zamknij się, szczeniaku! Nie jestem ci równy. Jestem Dziedzicem Slytherina!
-
Salazar wyrzekłby się ciebie ze wstydu – wtrącił Severus. – Starał się
zjednoczyć czarodziejów w pokoju, podczas gdy ty zniszczyłeś wszystko, nad czym
pracował. Wykorzystywał swoją ambicję i umiejętności dla dobra wszystkich, a ty
swoje używasz dla samolubnych pragnień. Nie jesteś prawdziwym Ślizgonem! Jesteś
tylko wątłym cieniem, samotnym, bez
chowańca, który stałby przy twoim boku.
Severus
używał swojego ostrego języka jako broni, przecinając iluzję, którą otaczał się
Voldemort przez ostatnie pięćdziesiąt pięć lat. Wiele się nauczył o
czarnoksiężniku przez lata bycia szpiegiem, a teraz wykorzystywał każdy skrawek
tej wiedzy, szturchając i trącając wszystkie wrażliwe miejsca w psychice
Riddle’a. Prawda była taka, że Lord Voldemort, jakkolwiek mógł być potężny,
wciąż w głębi serca był niekochanym, niepewnym dzieckiem o okropnym
temperamencie i sadystycznych skłonnościach, które uważało, że moc może
zastąpić miłość.
Jego
kolce uderzyły w cel i kontrola Voldemorta rozpadła się.
-
Ona nie żyje, ponieważ ty ją zabiłeś!
I za to cię zniszczę, uczynię z twojego imienia przekleństwo i zetrę twoją
egzystencję z powierzchni ziemi! – wściekł się.
Severus
posłał mu raczej znudzone i rozbawione spojrzenie.
-
Tak, tak. Ponieważ nagle stałeś się bogiem i jednym pstryknięciem palców możesz
przywołać burzę, jednym oddechem zarazę i wystrzeliwać ogień tyłkiem. Wszyscy
chwała i cześć potężnemu Lordowi Voldemortowi!
Voldemort
eksplodował, krzycząc: „Avada Kedavra!”,
jednocześnie celując różdżką Rebastana Lestrange’a w Severusa.
Harry
rzucił się na Snape’a, gotowy odepchnąć go na bok, nim śmiertelny bełt zdąży go
uderzyć.
Ale
pożyczona różdżka zaskrzypiała i zadymiła, a zabójcza klątwa nie
zmaterializowała się.
Harry
zatrzymał się z poślizgiem, nim zderzył się z Severusem.
Voldemort
wpatrywał się w swoją różdżkę oszołomiony. Jak to możliwe? Rzucał tą klątwę
tysiące razy i nigdy nie zawiodła. Nigdy! Nagle poczuł zawroty głowy. Co jest ze mną nie tak? Co się ze mną stało?
-
Coś nie tak, Tom? – zapytał Harry, obserwując, jak Voldemort się poci. – Może
to odrodzenie nie poszło tak dobrze, jak myślałeś.
-
Zamknij się, Potter! – Wystrzelił ognisty pocisk w Harry’ego, który zręcznie go
uniknął, wyczarowując szybką tarczę odpychającą magię. – Jestem silniejszy niż
kiedykolwiek! – blefował. – Wziąłem w siebie magiczną ofiarę Dumbledore’a i
teraz jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie!
Ale
Severus słyszał niepewność ukrytą w jego tonie i nagle zrozumiał. Voldemort
ukradł magię Dumbledore’a, a przynajmniej tak sądził. A gdyby tak nie było? A
jeśli Dumbledore dobrowolnie oddał swoją magię? Dobrowolna ofiara była czysta,
a taka ofiara splamiłaby mroczny rytuał, nakładając na Voldemorta ograniczenia.
Dlatego nie mógł wykonać mrocznej klątwy. Ponieważ ofiara Dumbledore’a była
złożona z bezinteresownej miłości, a to nie pozwalało, żeby została użyta do
zniszczenia. To była Stara Magia, która istniała od zarania dziejów, została
użyta przez Lily, by ocalić jej syna, a teraz po raz kolejny uratuje go przed
śmiercią.
Severus
zatoczył różdżką leniwy ruch w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i
wystrzeliło z niej tornado.
Zawirowało
ono za Voldemortem, który gestykulował szaleńczo, czując, jak potężna burza na
chwilę unosi go z ziemi.
Upuściła
go chwilę później, gdy tornado uspokoiło się, zmieniając w delikatny wietrzyk.
-
To najlepsze, co możesz zrobić, Snape?
Severus
nie odpowiedział, zamiast tego uderzył do drugim zaklęciem ognia. Użyłby Burzą
Ognia, ale krąg, który rzucił Voldemort, był zbyt ograniczony, a nie chciał
zostać zniszczony przez własne zaklęcie.
Dłoń
Voldemorta została pochłonięta przez płomienie, więc ten krzyknął, wysapał
przeciwzaklęcie i płomienie zgasły. Jednak jego lewa ręka była teraz brzydką,
czerwoną raną.
-
Bękart!
-
Nieprawda. Jego ojciec ożenił się z jego matką – zażartował Harry. – A twój?
-
Wytnę ci ten zuchwały język, bachorze! – warknął Czarny Pan, intonując klątwę
tnącą, która powinna rozciąć Harry’emu gardło.
Ale
Harry rozpoznał inkantację klątwy, dzięki niestrudzonemu nauczaniu Severusa i
rzucił zaklęcie wyciszające, nim Voldemort mógł dokończyć mówienie.
Voldemort
bezgłośnie próbował usunąć zaklęcie, ale jego koncentracja została zniszczona
przez Harry’ego, który uderzył go idealnym prawym sierpowym w twarz.
-
To za moją matkę!
Głowa
Riddle’a odskoczyła do tyłu i poczuł, że coś pęka. Zawył bezgłośnie, jego nos
został złamany i pociekła z niego krew. Minęło dużo czasu, odkąd musiał się
bronić przez atakiem fizycznym i żałośnie wyszedł z wprawy.
Z
Harrym jednak było inaczej. Uderzył ponownie, unosząc pięść i uderzył z lewej,
złapał Mrocznego za podbródek i rzucił go na kolana.
-
A to za mojego tatę! – Jego
szmaragdowe oczy płonęły mściwym światłem. – Wstawaj, tchórzu!
Voldemort
wstał, zamachując się.
Ale
Harry uchylił się, bo starszy czarodziej zdradził ten ruch i wiedział, że
nadchodzi.
Jego
ciosy z prawej i lewej sprawiły, że podbił mu oba oczy.
-
A to za Dumbledore’a i Severusa!
Finite Incantatum! – pomyślał gorączkowo
Voldemort i zaklęcie wyciszające zostało usunięte.
-
Imperio! – krzyknął, próbując
rozkazywać umysłowi Harry’ego.
Ale
zapomniał, że Harry był jednym z nielicznych, którzy potrafili odeprzeć klątwę
i w chwili, gdy poczuł, że ogarnia go przymus, zamknął swój umysł oklumencją,
ignorując mentalną potrzebę zabicia Snape’a.
Voldemort
naciskał mocno, wykorzystując całą swoją wolę w zaklęcie. Zabij Snape’a, do cholery! Rozkazuję ci i będziesz mi posłuszny! ZABIJ
GO!
Harry
zacisnął zęby i trzymał swój umysł zamknięty, pozwalając, by mentalne polecenie
odsunęło się.
-
Nie… jestem… twoim… pionkiem! – wysapał.
Voldemort
wbrew sobie był pod wrażeniem. Ten
przeklęty bachor ma silną wolę. Jakim byłby śmierciożercą. Szkoda, że muszę go
zniszczyć. Ale ponieważ nie mogę go zmienić, muszę go zabić.
- Crucio!
Ból
uderzył w młodego czarodzieja, który krzyknął, nie mogąc się powstrzymać. Miał
wrażenie, że każde zakończenie nerwowe w jego ciele płonie. Upadł na kolana,
łzy spłynęły mu po twarzy, próbując znieść straszliwy ból najlepiej, jak
potrafił. Severus, pomóż mi! O boże, to
BOLI! Severus!
Severus
wykrzywił się, widząc, jak jego podopieczny znosi agonię, którą kiedyś
odczuwał, a potem bez słowa przywołał z nieba piorun, by zaatakować
sadystycznego czarnoksiężnika.
Rozległ
się potężny huk, który zwalił z nóg połowę wciąż walczących czarodziejów, a
potem rozbrzmiał skwierczący dźwięk, gdy bełt wbił się w plecy Voldemorta.
Voldemort
podniósł się na nogi i Severus był
pewny, że to był już jego koniec.
Klątwa
torturująca została zakończona i Harry zdołał podnieść się na nogi z ogromnym
wysiłkiem, kaszląc i szlochając.
-
Boli… Sev…
-
Oddychaj, pisklaku. Skoncentruj się na bólu – mruknął Severus, nie odrywając
wzroku od Riddle’a, który jakimś cudem zdołał pochłonąć część uderzenia pioruna
i chociaż jego szaty dymiły, a włosy spłonęły, wciąż był bardzo żywy.
-
Nie możesz mnie zabić, Snape! – zaśmiał się Voldemort. – Jestem niezwyciężony!
-
Tylko w twoich snach – odparł Severus, uchylając się przed pospiesznie rzuconą
klątwą uschnięcia.
Voldemort
zaczął wtedy na serio atakować, zdeterminowany, by na zawsze pokonać odzianego
w czarną szatę Mistrza Eliksirów. W powietrzu latały gęsto i szybko zaklęcia.
Severus
odparł wszystko, co zostało rzucone w jego stronę, udowadniając, że jest
mistrzem pojedynków, mimo młodości spędzonej na warzeniu, dając Harry’emu
niezbędny czas na odzyskanie sił po klątwie Cruciatus.
Harry
wciąż czuł się chory, jakby wszystkie jego kości i mięśnie były zmielone w
proszek, ale nie zamierzał pozwolić, aby taki drobiazg jak ból go powstrzymał.
Nigdy wcześniej go to nie powstrzymywało. No
dalej, Potter, weź się w garść i wracaj do walki. Sev cię potrzebuje! Tylko razem
możemy nauczyć śmierć umierać.
Voldemort
stał do niego plecami, odpierając klątwy Snape’a.
To
był idealny moment na uderzenie.
Harry
przemienił się we Freedoma i wykorzystując każdy skrawek prędkości w swoim
ciele, wystrzelił w powietrze. Mięśnie jego skrzydeł zaskrzypiały z bólu, ale
zignorował to. To była jego jedyna szansa. Nie zmarnuje jej.
Wzlatywał
wyżej i wyżej, póki praktycznie otarł się o sufit komnaty, jakieś dwadzieścia
pięć stóp w górę.
Severus
bronił się zaciekle jakimś zaklęciem, które topiło skałę, a przynajmniej tak
Freedom sądził, że brzmiała ta łacina.
Jastrząb
okręcił się, skupiając wszystkie swoje instynkty i każdy mięsień swojego
smukłego ciała na bladym, wężookim czarodzieju. Teraz to się skończy na zawsze!
Potem
zamknął skrzydła i zanurkował z wyciągniętymi szponami, wydając okrzyk bojowy.
Kree-arrrrr!
Spadł
z nieba z prędkością ponad osiemdziesięciu mil na godzinę, a jego pierwsze
uderzenie trafiło Voldemorta w kark. Zacisnął mocno, jego szpony zacisnęły się
w śmiertelnym uścisku na mrocznym czarodzieju, ale sama prędkość wyrządziła w
rzeczywistości większe szkody, łamiąc kilka kręgów w szyi Voldemorta i
paraliżując go.
Voldemort
sapnął z szeroko otwartymi oczami, gdy poczuł, że jego ciało zwiotczało.
Jednocześnie
Severus rzucił cicho bezróżdżkową Sectusemprę.
Sześć
ziejących ran pojawiło się na torsie i brzuchu wysokiego czarodzieja, a po
chwili wykrwawił się, wciąż dysząc i wierząc, że wróci, dopiero po sekundzie
zdał sobie sprawę, że wszystkie jego horkruksy zostały zniszczone i w końcu
nadeszła śmierć, by zażądać go na całą wieczność.
-
Nie! Ja… nie … mogę… umrzeć… jestem… nieśmiertelny…
Potem
ciało w czarnej pelerynie ucichło, a Volemort, plaga Wielkiej Brytanii, zginął,
zniszczony przez odwagę i dzielne serce dwóch polujących jastrzębi.
Severus
trącił trupa butem. Kiedy pozostał on bezwładny, westchnął z głęboką ulgą. W
końcu było po wszystkim.
-
Pisklaku, udało ci się – odwrócił się, by odnaleźć swojego syna.
Harry
przemienił się z powrotem i uśmiechnął. Ale chwilę później poczuł, jak jego
blizna eksploduje bólem, gdy uderzyła w niego śmierć Voldemorta, bliskość złego
czarnoksiężnika i jego wrażliwość na zło przeciążyła jego umysł i ciało, które
już i tak było osłabione po Cruciatusie i rzucaniu tak dużej ilości magii.
-
Sev… nie czuję się dobrze… - były ostatnimi słowami, które wypowiedział, nim
upadł.
-
Harry! – Severus rzucił się do
przodu, łapiąc chłopca, nim ten uderzył w podłogę, gorączkowo szukając pulsu.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana, czy wszystko w porządku u Ciebie... taka długa cisza mnie bardzo niepokoi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Jak czytałam początek myślałam, że Albus majaczy i pomylił Sybillę z Posłańcem xD
OdpowiedzUsuńPiękna walka Jastrzębi z Voldim. Jestem niesamowicie ciekawa co się teraz stanie z Harrym...
Dziękuję za wspaniały rozdział
Ciuma