Voldemort głaskał Nagini, ciesząc się miękkim dotykiem jej łusek pod dłonią. Czuł się jeszcze bardziej związany ze swoim chowańcem niż kiedykolwiek wcześniej i wiedział, że to dlatego, że oddała część siebie dla jego odrodzenia, łącząc ich zarówno na ciele, jak i na duszy. Podrapał ją po kapturze i spojrzał na swoich lojalnych wyznawców. Gdy patrzył na każdego z nich, upadali na kolana i składali mu należny hołd. Jego przyjemność rosła, przyćmiewając tą nagłą chwilę słabości i niepewności, której doświadczył po powrocie zza Zasłony. Z pewnością słabość była tylko chwilową dezorientacją, jak to się często zdarzało, gdy duch został zbyt szybko wepchnięty z powrotem do cielesnej skorupy. A jednak… z tyłu głowy miał cichy głosik, który syczał, że wszystko nie jest tak, jak powinno.
Zamknął
oczy i zbadał swój rdzeń magiczny. Wydawał się tak silny jak zawsze, jak zwykle
jarząc się ostrą czerwienią i czernią. Czuł się nawet odmłodzony i podejrzewał,
że miało to związek z wchłonięciem krwi i magii jego starego mentora. Myśl o
Dumbledorze wywołała uśmiech na jego twarzy, odwrócił się i splunął na
nieruchomą postać.
-
Zabierzcie tego śmiecia z mojego wzroku – rozkazał nagle. – Kala ten ołtarz.
Bella
i jeszcze jedna osoba rzucili się, by wykonać polecenie, podnosząc bezwładną
postać Dumbledore’a i patrząc pytająco na Voldemorta.
-
Co robimy z ciałem, Mistrzu? – zagruchała Bella.
-
Połóż go gdzieś, gdzie go nie zobaczę. Później możemy pozbyć się szczątków.
-
Natychmiast, Mistrzu. Słyszymy i jesteśmy posłuszni – powiedziała Bella, po
czym wraz z innym śmierciożercą wybiegli z komnaty.
Weszli
po krótkich schodach do wnęki, która kiedyś była małym gabinetem, gdzie rzucili
ciało.
-
Chodźmy! – warknęła Bellatrix. – Chcę być przy tym, kiedy powie nam, jak możemy
wyrwać wnętrzności Snape’a i Potterka. Tak bardzo kocham ten dźwięk agonii.
Drugi
śmierciożerca nic nie powiedział, po prostu wyszedł za nią, wykrzywiając usta z
obrzydzeniem.
Żaden
z nich nie zauważył, że w ciele pozostawionym na środku pomieszczenia na dużym
biurku wciąż pozostało jeszcze trochę życia. I bardzo powoli, klatka piersiowa
Dumbledore’a unosiła się i opadała.
Lucjusz
wyjaśnił wszystko, podczas gdy Voldemort słuchał uważnie o tym, co wydarzyło
się od jego drugiej śmierci do odrodzenia. Przebywanie w zaświatach utrudniało
mu skupienie się na tym, co się działo poza nią, ponieważ naturą Zasłony było
stłumienie emocji i potrzeb żyjących oraz zachęcenie ducha do pozostania w
zaświatach. Jednak rewelacje Lucjusza nie były dla niego wielkim zaskoczeniem.
Zaczął podejrzewać, że Severus nie był tym, kim się wydawał, kiedy bachor
Potterów zaginął. I jego podejrzenia okazały się słuszne. Ale to nie ważne,
Snape zapłaci za swoją zdradę.
Nikt
nie przeciwstawiał się Czarnemu Panu i nie przeżywał, by o tym opowiedzieć.
Voldemort
poprowadził swoich zwolenników z Komnaty Tajemnic korytarzem do nieco
mniejszego pomieszczenia z dużym stołem i ławami, idealnego do zebrania.
Zdecydował już, że wykorzysta czwórkę dzieci jako przynętę, by zwabić Snape’a,
Pottera i aurorów. Ale najpierw musi wezwać tych, którzy pozostali z jego
zwolenników.
Spojrzał
na Bellatrix i powiedział cicho:
-
Bello, moja słodka, mogę pożyczyć twoją różdżkę?
Bellatrix
wyglądała, jakby ktoś zaoferował jej milion galeonów.
-
Oczywiście, Mistrzu. Żyję po to, by ci służyć – zamruczała i wszyscy wiedzieli,
co ma na myśli. Wyciągnęła różdżkę i podała mu ją z szacunkiem.
Wziął
różdżkę – dwanaście i pół cala, orzech z rdzeniem ze smoczego serca – i machnął
nią eksperymentalnie, uzyskując miarę różdżki, po czym podciągnął rękaw swojej
czarnej szaty i odwrócił nadgarstek, by odsłonić Mroczny Znak. Położył czubek
różdżki na Znaku i wepchnął w niego swoją wolę. Chodźcie! Chodźcie do mnie! Jesteście potrzebni! Chodźcie!
Wszyscy
śmierciożercy w pomieszczeniu sapnęli, gdy ich Znak zapłonął, ale uczucie
szybko zniknęło, ponieważ byli tak blisko niego, jak mogli. Voldemort skrzywił
się lekko, ponieważ jego własny Znak brzęczał i dziwnie mrowił, normalnie nigdy
nie reagował w taki sposób na zwykłe wezwanie. Stworzył go jako środek do
przyzywania i kontrolowania swoich zwolenników, używając mieszaniny Zaklęcia
Protean i Przysięgi Fealty. To dlatego naznaczył tylko tych, którym ufał i
dlatego tak go zezłościło to, że Snape go zdradził. Voldemort nie lubił, gdy
coś pokazywało, że popełnia błędy, cały jego wizerunek obracał się wokół jego
niemal wszechwiedzącej postaci, której moc nie miała sobie równych.
Żałował,
że nie pomyślał o uczynieniu Znaku bardziej jak przysięga wieczysta, ale w
tamtym czasie doszedł do wniosku, że związanie ze sobą zbyt wielu osób może
zbyt mocno osuszać jego magiczny rdzeń. Myślał, że strach przed jego
bezwzględną, okrutną reputacją i bólem wystarczą, by zapewnić posłuszeństwo
jego wyznawców. Ale polegał na Severusie Snapie, którego dusza, choć zraniona,
nie uginała się w obliczu przeciwności i który chroniony był przez miłość.
Kiedy
zabrzmiało wezwanie, wszyscy śmierciożercy skrzywili się i chwycili za znak.
Voldemort czekał na pojawienie się brakujących osób. Niektórzy się nie
pojawili, za co będą martwi, ale wciąż brakowało mu Crabbe’a seniora.
Skrzywił
się.
-
Gdzie jest Crabbe?
Zapadła
cisza i wyczuł niepokój oraz strach kłębiące się w powietrzu.
W
końcu przemówiła Bellatrix.
-
Panie, ten drań Crabbe też przeszedł na drugą stronę. Jest zdrajcą i nie mogę
się doczekać, kiedy zapłaci za swoją zuchwałość!
Voldemort
zasyczał ze złością, a jego oczy błyszczały. Crabbe też? Najwyraźniej decyzja
Snape’a rozprzestrzeniła się jak infekcja w jego szeregach, zaklął w duchu.
-
Oboje zapłacą, Bello. – Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku z aprobatą.
Bella
praktycznie przewróciła się i wygięła się w jego stronę.
-
Co powinniśmy teraz zrobić, mój panie? – zapytał z szacunkiem Lucjusz.
-
Skoro Dumbledore jest martwy, mogę teraz skoncentrować się na przejęciu szkoły,
a po usunięciu dwóch ostatnich przeszkód będę panował nad całą Wielką Brytanią
i Europą – odparł Voldemort, jego oczy były daleko, widząc nadchodzące owoce
swojej krwawej wizji.
-
Chwała mocy i potędze Lorda Voldemorta! – odpowiedzieli.
Voldemort
pławił się w uwielbieniu, było to słodsze niż wino.
To
było coś, za czym zawsze tęsknił jako sierota bez przyjaciół, której nikt nie
ufał. Moc, by zmiażdżyć swoich wrogów i sprawić, by ludzie go czcili. I w końcu
to miał.
Tłusty
uśmiech przemknął mu po twarzy, gdy wyobraził sobie nowy posąg stojący w
Ministerstwie, on sam tryumfujący nad Dumbledorem, Potterem i Snapem. Potarł
ukradkiem swój Znak, zastanawiając się, dlaczego tak mrowi i swędzi.
Crabbe
spał spokojnie, kiedy został wyrwany ze snów przez straszliwy, piekący ból w
lewym przedramieniu. Poderwał się, położył dłoń na nadgarstku, dysząc. Jego
Znak. Był ciemny i płonął. Czuł potrzebę aportację i całym sobą musiał z nią
walczyć.
Zacisnął
zęby, tłumiąc jęk bólu.
Harry
poruszył się na kanapie, jego sny były pełne krwi, bólu i ognia.
Obudził
się ociekając potem, z imieniem Severusa na ustach i wtedy zobaczył, że Crabbe
jęczy i ściska się za ramię.
-
Co jest? Czy to Znak, proszę pana? – syknął Harry. W głowie mu waliło.
Crabbe
skinął ponuro głową.
-
Pójdę po Severusa – powiedział Harry, po czym wstał. Delikatnie położył Verę na
poduszce, a gdy to zrobił, mały wąż całkowicie się rozbudził.
-
Kłopoty, mały Mówco?
-
Możliwe – syknął przez ramię. Ale
ledwie zrobił trzy kroki, gdy wpadł na Severusa.
-
Harry? Co się stało? Jesteś chory?
-
Nie. Ale pan Crabbe cię potrzebuje.
Severus
skinął głową, po czym wszedł do środka. Crabbe kurczowo ściskał Znak. Wtedy
Severus poczuł lekkie mrowienie w pozostałej części swojego własnego znaku i
poczuł, jak jego serce spowija lód. Mogło to oznaczać tylko jedno. Malfoy i
Lestrange doprowadzili do odrodzenia, zanim zniszczyli ostatniego horkruksa.
-
Vincent. On wzywa, prawda?
Blady
i drżący mag skinął głową.
-
Tak. On wrócił, Severusie. Znowu. Wielkie nieba, czy to oznacza, że naprawdę jest
nieśmiertelny? – W oczach wielkiego mężczyzny był strach i ból.
Snape
potrząsnął głową.
-
Nie. Zaufaj mi. Oszukuje śmierć, Vincent, ale śmierć bardzo szybko przyjdzie po
dług. Żaden czarodziej nie jest nieśmiertelny.
-
Więc jak on to, do cholery, robi? – sapnął Crabbe, zaciskając zęby.
Severus
przywołał ze swoich zapasów eliksir uśmierzający ból.
-
Pij. To zmniejszy pieczenie.
Crabbe
wykonał polecenie.
-
Dlaczego tego nie czujesz?
Snape
podwinął rękaw i pokazał byłemu śmierciożercy, że jego znak prawie wyblakł.
-
Czuję irytujące swędzenie, ale to wszystko.
Oczy
Crabbe’a rozszerzyły się.
-
Kurczaki, Severusie! Jak sobie z tym poradziłeś?
-
Rytuał Odnowy. Czasami stare sposoby są najlepsze – powiedział krótko Snape.
Odwrócił się do swojego ucznia. – Ubierz się. Zabierz swoją pelerynę-niewidkę.
I pamiętaj, żadnych głupich, bohaterskich czynów, panie Potter. Nie… - urwał
nagle, gdy Harry chwycił się za głowę i jęknął. – Co jest?
-
Moja blizna… boli…
Severus
wezwał kolejną fiolkę eliksiru zmniejszającego ból, a także dodatkowy
przeciwbólowy i uspokajacz żołądka. Podawał je Harry’emu jeden po drugim, który
przyjmował wszystkie bez jednego szmeru protestu.
-
W porządku, synu?
Harry
skinął głową.
-
Tak, Dzięki, Sev. – Wyciągnął rękę do Very, która owinęła się wokół niej i
wystrzeliła na jego nadgarstek. Potem bezróżdżkowo wezwał do siebie ubrania i
pelerynę, po czym udał się do łazienki, by się przebrać, z żołądkiem ściśniętym
pomimo wszystkich eliksirów.
Crabbe
spojrzał na Severusa.
-
To już, prawda? Ostateczna bitwa.
Mistrz
Eliksirów posłał mu ponury uśmiech.
-
Jeśli Los będzie łaskawy, tak. – Potem chwycił amulet, który nosił na szyi, i
wezwał Minerwę.
Tymczasem,
w głębi ziemi, czwórka zakładników odczuwała powrót Czarnego Pana. Puls
mrocznej magii przepłynął przez katakumby, kiedy Voldemort przeszedł i cała
czwórka poczuła nagły wstrząs oraz wzrost obecności zła. Przeraziło ich to i
stłoczyli się razem jak zagubione szczenięta. Wszystkie dziewczyny płakały, a
Vince trząsł się i żałował, że nie wrócił do Yorkshire. Czuli się, jakby dusili
się pod chłodnym ciężarem mroku.
Ale
wkrótce było po wszystkim i powoli się odprężyli i spojrzeli na siebie, a łzy
spływały po ich brudnych twarzach.
-
Co to było? – pisnęła Marietta.
-
Coś niedobrego – powiedziała usłużnie Susan.
-
Vera nie wróciła – stwierdziła Hermiona. – To zły znak.
-
Tak – powiedział ciężko Vince.
-
A to oznacza… że nikt nas nie uratuje – powiedziała Marietta cichym,
nieszczęśliwym głosem.
-
A jeśli tak, przechodzimy do planu B i sami się ratujemy – powiedział
zdecydowanie Vince. Celowo dotknął swojej srebrnej zawieszki w kształcie kuszy.
-
Dobrze – zgodziła się Susan. – Jak otworzymy drzwi celi?
-
Stworzymy dywersję – powiedziała Hermiona. Spojrzała na bladą i przestraszoną
Krukonkę. – Marietta, jak dobrze potrafisz grać? Brałaś udział w zajęciach
teatralnych? W sensie przed Hogwartem?
-
Nie… oficjalnie, ale razem z moimi kuzynami czasem wystawialiśmy sztuki dla
naszych rodziców.
-
Dobrze. W takim razie oto, co zrobimy… - uklękła i szepnęła coś Mariecie do
ucha.
-
Mogę to zrobić – powiedziała Marietta.
Hermiona
uśmiechnęła się i przytuliła ją krótko.
-
Rzuć ich na kolana, Edgecomb.
-
Co się dzieje? – zapytał Vince.
-
Marietta nagle zachoruje – wyjaśniła Hermiona. – Reszta z nas będzie krzyczeć i
wzywać stażników, a kiedy ktoś przyjdzie i otworzy drzwi, Susan, uderzysz go
zaklęciem usypiającym. Potem wciągniemy go tutaj i zamkniemy drzwi.
-
Ukradniemy mu też różdżkę – przypomniał Vince. – Potem aktywuję swoją kuszę –
kontynuował. – Kiedy wyjdziemy, przyceruję i zastrzelę każdego mrocznego
czarodzieja, którego zobaczę i wydostaniemy się stąd.
-
Dobrze, ale mam tylko nadzieję, że żaden z nich nas nie ogłuszy przed
zadawaniem pytań – powiedziała Susan.
-
Właśnie do tego dochodzę – powiedziała dumnie Hermiona. – Moja tarcza powinna
się tym zająć. – Wzięła głęboki oddech i poklepała Mariettę po ramieniu. Potem
sięgnęła do kieszeni i wyjęła podróżną tubkę pasty do zębów. – Zapomniałam, że
mam to w piżamie. Chyba miałam ją
ostatnio, jak zostawałam u Rona.
-
Co o jest? – zapytała z zaciekawieniem Susan.
-
Pasta do zębów. Nasze zbawienie.
-
Huh? – Vince wyglądał na zagubionego.
Ale
Marietta skinęła głową.
-
Nada się.
Upadła
na podłogę.
-
Czas na przedstawienie – syknęła Gryfonka.
Jakieś
sześć minut później, śmierciożerca odpowiedzialny za obserwowanie korytarza
usłyszał okropne krzyki dochodzące z celi. A następnie krzyki innych dzieci.
-
Pomocy! Pomocy! Ona chyba ma atak! – zawyła Hermiona. – Niech ktoś wezwie
karetkę!
-
Wezwijcie uzdrowiciela! – krzyknęła Susan. – Ona się chyba dławi!
-
Marietta! Marietta, nie odchodź! – wrzasnął Vince. – Pospieszcie się, gnojki!
Ona chyba umiera!
-
Proszę… niech ktoś nam pomoże! – krzyknęła głośno Hermiona, brzmiąc tak, jakby
miała wybuchnąć płaczem.
Co do diabła? Śmierciożerca wstał,
zaniepokojony zamieszaniem. Poczuł powrót swojego pana i był zadowolony, ale
nie mógł opuścić swojego posterunku, by go powitać, co go irytowało. Te
cholerne dzieciaki tylko sprawiały kłopoty.
Ruszył
korytarzem, łopocząc szatami i szybkim zaklęciem otworzył zamek. Potem otworzył
drzwi.
-
Czemu tak wrzeszczycie, małe bachory?
-
To Marietta! – zaszlochała Hermiona, chowając twarz w dłoniach. – No… popatrz na nią!
Strażnik
wykonał polecenie i zbladł.
Marietta
wiła się na podłodze, rzucając się, jej kończyny podrygiwały na wszystkie
strony, a jakaś biała piana spływała z jej ust, gdy jęczała, a jej oczy
wywracały się w tył.
-
Do diabła! Co się z nią dzieje? Co się stało?
-
Nie wiemy! – Susan pociągnęła nosem.
-
W jednej chwili wszystko z nią było w porządku, a w następnej była taka –
powiedział Vince, wyglądając na bardzo zmartwionego.
Strażnik
zaklął, po czym ukląkł, by zbadać dziewczynę.
Susan
wskazała ręką i skoncentrowała się.
Dwie
minuty później strażnik przewrócił się, chrapiąc ciężko.
Vince
chwycił różdżkę śmierciożercy.
-
No. Niech któraś ją weźmie. Potrzebuję obu rąk do obsługi mojej kuszy. –
Powiedział słowo, a wisiorek na jego szyi zadrżał i zabłysnął, a potem stał się
solidną kuszą. Vince trzymał ją delikatnie. Był już w niej świecący na
niebiesko bełt.
Marietta
usiadła, wycierając pastę do zębów z brody.
-
Udało się! Hermiono, jesteś genialna. Dlaczego nie jesteś Krukonką?
Hermiona
zarumieniła się.
-
Nie wiem. Może powinnam być.
Susan
wręczyła jej różdżkę.
-
Wymyśliłaś plan, więc to sprawiedliwe, byś ty wzięła pierwszą różdżkę.
Hermiona
przejęła ją.
-
Dzięki.
Wybiegli
przez drzwi celi, które zamknęły się z brzękiem. Hermiona rzuciła na nie
zaklęcie blokujące i tarczę odpychającą magię.
Do
tego czasu przybyli pozostali trzej strażnicy, by zbadać sprawę.
-
Ej, Sid! Wszystko w porządku ze smarkaczami?
Dzieci
przykucnęły, próbując się ukryć, ale nie było żadnej osłony.
-
Przygotujcie się! – ostrzegł Vince, podnosząc kuszę.
W
otworze tunelu pojawił się strażnik.
-
Sid, co robisz? – Potem zdał sobie sprawę, że Sida tam nie ma, a dzieci
uciekły. – Och, co do cholery… - Nigdy nie dokończył zdania.
Świecący
niebieski bełt wyleciał z kuszy Vince’a i trafił go w gardło.
Upadł
na ziemię z hukiem.
Hermiona
zakryła dłonią usta.
-
Zabiłeś go, prawda?
Vince
skinął głową.
-
Musiałem. Albo on, albo my. – Spojrzał na bladą i drżącą Gryfonkę. – Weź się w
garść, Granger. Możesz się porzygać potem, jak to się skończy. Chodźcie.
Przełknęła
ciężko i podążyła za nim, z ulgą zauważając, że nie była jedyną, która czuła
mdłości. Pozostałe dwie dziewczyny też wyglądały, jakby im było niedobrze.
Pojawił
się kolejny strażnik i strzelił w nich klątwą oszałamiającą.
-
Małe robale! Wracajcie do celi! Czarny Pan powrócił i zostaniecie przed niego
przyprowadzeni.
Ale
zaklęcie odbiło się od tarczy Hermiony.
W
następnej chwili z jego gardła wydobył się bulgot, gdy Vince go postrzelił.
Chłopak
ukląkł i rzucił jego różdżką. Susan złapała ją i włożyła do rękawa.
Jeszcze
dwa razy zostali zaatakowani i jeszcze dwa razy odparli rzucone w nich
zaklęcia, a Vince użył swojej kuszy ze śmiertelną celnością. Mógłby poczuć się
gorzej, gdyby pozwolił sobie o tym myśleć, ale Vince wiedział, że ci ludzie
radośnie wyrwaliby płuco żywemu noworodkowi i śmialiby się. Więc wyświadczał
światu przysługę.
Ruszyli
dalej korytarzem, poruszając się szybko i cicho.
Wieża Trelawney:
Zbliżała
się północ, gdy Fawkes obudził Sybillę głośnym lamentem.
Jasnowidzka
usiadła wyprostowana na łóżku, a w jej uszach odbijał się straszny skrzek.
-
Fawkes? Fawkes, o co chodzi? – krzyknęła, zrzucając kołdrę i podchodząc do
kanapy, na której usiadł feniks.
Piękny
ptak zanucił żałobną pieśń, po czym urwał gwałtownie i spojrzał a nią. Myślałem, że odszedł, ale teraz… znów go
czuję.
-
Fawkes! – zawołała blada Sybilla. – Chodzi o Albusa, prawda?
Feniks
skinął głową, a jego mądre oczy wypełniły się jednocześnie żalem i dziwną
nadzieją.
-
Czy on… nie żyje? – wyszeptała, zaczynając drżeć. Wiedziała, że więź między
feniksem i czarodziejem należy do najgłębszych. – Och, proszę, proszę…
Ale
Fawkes stanowczo potrząsnął głową.
-
Nie umarł? Jesteś pewny?
Feniks
zaśpiewał twierdząco. Ale wtedy jego głowa opadła. Udał złamane skrzydło i
wydał cichy dźwięk pełen cierpienia. Jest
ciężko ranny, Sybillo. Potrzebuje pomocy.
-
Jest ciężko ranny? – zapytała Sybilla, która przez lata nauczyła się
interpretować pantomimę Fawkesa.
Fawkes
gwałtownie pokiwał głową.
-
Czy wiesz, gdzie on jest? Możesz go znaleźć?
Fawkes
spojrzał na nią z urazą. Oczywiście, że
umiem, ptasi móżdżku. Jestem feniksem i zawsze wiem, gdzie jest mój czarodziej.
Nasza więź nie została jeszcze zerwana. Ale on odchodzi. Potrzebuje mnie.
Sybilla
włożyła stopę do buta i złapała różdżkę oraz awaryjny zestaw eliksirów.
-
Nie jestem uzdrowicielką, jak Poppy, ale mogę pomóc. Zabierz mnie ze sobą.
Proszę, Fawkes! Nie zniosę, jeśli umrze.
Fawkes
zawahał się. Wiedział, że Albus chciał, żeby ten kurczak pozostał bezpieczny,
stąd zabezpieczenia wokół wieży. Ale Sybilla patrzyła z zaciekłością i Fawkes
wiedział, że może potrzebować pomocy, więc poddał się.
Więc chodź, Sybillo. Razem
uratujemy Albusa – zaśpiewał
ze zgodą feniks, po czym podleciał do ramienia Sybilli i chwycił ją mocno
szponami.
Chwilę
później zniknęli w chmurze złotych iskier, znikając dzięki mocy Fawkesa.
-
Jesteś pewny, że to jest to miejsce, chłopcze? – zapytał sceptycznie Moody,
wpatrując się uważnie w kamienną ścianę poza zamkiem. Postukał w ścianę
różdżką. – Wydaje się solidny, nawet dla mojego magicznego oka.
-
Nie jest. Vera mówi, że przyszła przez dziurę na dole. – Harry wskazał na małą
dziurę u podstawie zamku, wystarczająco dużą, by mógł się przez nią
prześlizgnąć wąż.
-
Och, genialnie. Jak wszyscy mamy przez nią przejść? – narzekał Syriusz, znów
był podenerwowany i miał skłonność do warczenia na innych.
-
Powiedz magiczne słowo… sss! –
powiedziała Vera Harry’emu.
-
Jakie magiczne słowo, wężowa sssiossstro?
Vera
powiedziała mu.
-
Sekunda, chyba mi się uda – powiedział Harry, po czym wypowiedział słowa na
głos, pomijając jednak syk węża.
Część
ściany zaczęła się powoli poruszać, wysuwając się, a następnie przesuwając z
trzaskiem. Teraz ział przed nimi czarny tunel.
Harry
miał ochotę zatańczyć taniec zwycięstwa.
-
Ha! Sezamie otwórz się! – wypalił.
Syriusz
popatrzył na niego.
-
Co takiego?
-
To mugolskie odniesienie, Black, ty niedouczony ignorancie. – Snape przewrócił
oczami. – Dobra robota, praktykancie. A teraz się cofnij. Aurorzy pierwsi.
Niech Vera pokaże im drogę.
Harry
powiedział coś w wężomowie i Vera zsunęła się z jego nadgarstka, zwijając w
przejściu.
-
Idźcie za nią. Ona zna drogę.
Moody
i Shacklebolt zapalili różdżki, podobnie jak Amelia. Szefowa departamentu
pokiwała głową i powiedziała kwaśno:
-
Cóż, prowadziły mnie już kiedyś oślizgłe typy, ale nigdy wąż.
Harry
znalazł się obok Severusa, gdy przechodzili przez tunel, trzymał różdżkę w
pięści i nerwowo zerkał na swojego mentora.
Severus
nie odzywał się, ale pocieszająco chwycił ramię swojego podopiecznego. Jego
usta wykrzywiły się na ironię całej sytuacji. A poprowadzi ich chowaniec.
Wszyscy
weszli do tunelu, a Vera prześlizgnęła się do przodu, jej jasnozielone ciało
wabiło ich do ciemnego tunelu i dawało nadzieję, że uratują dzieci uwięzione
poniżej, poruszała się powoli (według niej), ale pewnie po kamieniach.
Syriusz
szedł obok Remusa i Tonks, modląc się, by na dole była Bellatrix, ponieważ był
jej wiele winny za to, że prawie go zabiła, a potem doprowadziła do szaleństwa.
I tym razem nie da się zaskoczyć jej szalonym miotaniem się. Tym razem uderzy
pierwszy, a potem będą gadać.
Remus
pociągnął mocno nosem, wchodząc do tunelu, czując zapach kurzu, wieku oraz
niedawny zapach ludzi. Zmarszczył nos. Było coś… złego w tym miejscu i
sprawiało, że włosy mu się na karku unosiły. Obnażył zęby i pomyślał: Voldi tam jest, ale może uda nam się go
zaskoczyć. Chcę, żeby był martwy tak mocno, jak Greyback.
Artur
i Molly zabezpieczali tyły, a gdy tylko weszli, tunel zamknął się za nimi.
Tylko jedna osoba zdecydowała się zostać. Hagrid twierdził, że jest zbyt wielki
na tak małe przejście i obiecał Minervie, ze zostanie i będzie pilnował oraz
chronił Sybillę, która była w swojej wieży.
Kiedy
wejście zostało zamknięte, poczuli się raczej, jakby zostali pochowani i aby
oderwać myśli od tego uczucia, skupili się na Verze, która bezbłędnie
prowadziła ich w dół krętym tunelem, jak żywy błysk w najciemniejszym mroku.
Do boju Sybillo, do boju Jastrzębie, do boju Zakonie, do boju dzieciaki... XD
OdpowiedzUsuńWszyscy zmierzają w tym samym kierunku... Już nie mogę się doczekać tej bitwy ;)
Dziękuję za wspaniały rozdział
Ciuma