Nie było żadnego dźwięku poza okazjonalnym osunięciem się gruzu oraz cichym skomleniem i jękami bólu, dochodzącymi z różnych miejsc w pokoju, chociaż prawie niemożliwe było wskazać skąd dokładnie. Prawie nie dało się nic dostrzec przez dym i szczątki ścian, unoszących się w powietrzu. Syriusz Black wiedział, że to może być niezwykle niebezpieczne. Przy tak złej widoczności nie było możliwości ustalenia, czy osoba najbliżej jest przyjacielem czy wrogiem, bez uprzedniego ujawniania się.
Jednak
nie mogli po prostu czekać, aż powietrze się oczyści.
Machając
różdżką, Syriusz szybko usunął intensywną chmurę pyłu i dobrze przyjrzał się
scenie przed nim. Śmierciożercy i członkowie ruchu oporu byli rozrzuceni na
podłodze przy ścianach, desperacko próbując uchronić się przed uderzeniem.
Skupiając uwagę na środek pomieszczenia, wzrok Syriusza spoczął na dużej
stercie marmurowego gruzu. Niektóre kawałki były wystarczająco duże, by kogoś
zabić przy uderzeniu, a sądząc po kończynach wystających z dołu stosu, Syriusz
wiedział, że tak się stało. Teraz pytanie brzmiało, ilu stracili.
-
Wszyscy dostępni, potrzebujemy tu pomocy! – warknął Syriusz, po czym rozejrzał
się i zobaczył, że Remus pomaga wstać Neville’owi i Hermionie. – Chodźcie!
Ruszamy!
Hermiona
rozejrzała się po pokoju z paniką na twarzy.
-
Ron? – zawołała. – Ron, gdzie jesteś?
Głośny
jęk wypełnił ich uszy, gdy kilka kawałków gruzu tuż za większą stertą
przesunęło się nieznacznie.
-
Tutaj – powiedział Ron głosem wypełnionym bólem, który dosłyszeli przez
słuchawki. – Moje nogi są uwięzione. Nie mogę nimi ruszyć.
Hermiona
i Neville ruszyli się, by podejść do Rona, ale zostali zatrzymani przez
Syriusza, który chwycił ich płaszcze.
-
Teraz nic nie możemy dla niego zrobić – warknął Syriusz. – Utrzymajcie pozycję!
Zwiążcie każdego śmierciożercę, którego widzicie! Nie obchodzi mnie, czy są
żywi, czy martwi! Nie pozwólcie nikomu uciec!
Remus
pokuśtykał do boku Syriusza, delikatnie ściskając ramiona Neville’a i Hermiony.
-
Syriuszu, rozejrzyj się – poradził cicho. – Musimy zająć się rannymi. Ktoś mógł
zostać poważnie ranny…
-
Myślisz, że tego nie wiem?! – warknął Syriusz. – Mamy zadanie do wykonania,
Remusie. Po wyeliminowaniu zagrożenia możemy…
Intensywny
blask światła i ciepła sprawił, że wszyscy upadli na podłogę z różdżkami w
pogotowiu. Syriusz ostrożnie podniósł wzrok i ze zdumieniem przyjrzał się
widokowi przed sobą. Całe pomieszczenie rozbłysło światłem, które wydawało się
promieniować z feniksa, unoszącego się w powietrzu nad wielką stertą gruzu.
Słychać było kilka westchnień, ale nikt nie ruszył się z miejsca, gdy znajomy
karmazynowy ptak ze złotymi szponami i błyszczącym, złotym ogonem zaczął
śpiewać powolną, kojącą melodię.
Syriusz
skorzystał z okazji, by dyskretnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Rzeczywiście
wciąż byli jacyś przytomni i uzbrojeni śmierciożercy, ale na szczęście w tej
chwili byli rozkojarzeni. Syriusz szybko szturchnął Remusa i skinął na niego,
by poszedł w prawo, podczas gdy on ruszył w lewo. To była ich szansa na
złapanie przeciwników, gdy byli rozproszeni. Kucając nisko, Syriusz natychmiast
zaczął ogłuszać i wiązać każdego śmierciożercę w zasięgu, próbując zignorować
piosenkę Fawkesa. Wiedział, że to rozproszenie nie potrwa długo, więc miał
zamiar je wykorzystać, póki jest szansa.
Przypadkowo
Fawkes wybrał ten moment, by zakończyć piosenkę i poszybować przez dziurę w
suficie. Nie było czasu do stracenia. Wciąż było dość zdrowych śmierciożerców,
by stanowili oni zagrożenie. Nie było wyboru. Gdy zagrożenie zostanie
zneutralizowane, mogli przestać reagować na scenę przed sobą.
-
Fala czwarta, ruszajcie! – rozkazał Syriusz. – Wszyscy, ATAK!
Nie
było wahania, gdy zaklęcia zaczęły fruwać w powietrzu.
^^^
Na
początku Harry myślał, że ma halucynacje, kiedy jego uszy wypełniła pieśń
feniksa, prawie domagając się, by pamiętał, o co walczy. Uścisk na jego gardle
wydawał się nieco osłabnąć, pozwalając mu na wzięcie desperacko potrzebnego
oddechu. Mrugając kilkukrotnie, Harry dostrzegł, że Voldemort gorączkowo
rozgląda się w poszukiwaniu źródła dźwięku, jego strach szybko rośnie, co
wydawało mu się dziwne. Kto mógłby się bać czegoś tak pięknego?
Kiedy
jego umysł zaczął się rozjaśniać, Harry wiedział, że musi działać szybko. Tak
dyskretnie, jak to możliwe, wyciągnąć rękę, cicho przyzywając różdżkę. W
chwili, gdy poczuł, jak znajomy kijek z ostrokrzewu i pióra feniksa uderza w
jego dłoń, Harry poczuł, jak nadzieja wzbiera w jego ciele. Strasznie bolało go
gardło, plecy pulsowały, oddychanie było ciężkie, ale każda odrobina tlenu była
mile widzianą zmianą. Przesuwając się nieznacznie, Harry zdołał wykopać nogi
spod Voldemorta, po czym przekręcił się na plecy i skoczył na nogi.
Gdy
Voldemort zerwał się do pionu, jego strach został zastąpiony gniewem, podczas
gdy Harry rozpoczął swój atak. Rzucał zaklęcie po zaklęciu, zmuszając
Voldemorta do defensywy, by zrobić między nimi jak najwięcej przestrzeni. Nie
miał zamiaru popełnić kolejnego błędu. Nie mógł sobie pozwolić na więcej
błędów. Musiał wymyślić jakąś strategię, której Voldemort się nie spodziewa.
Nie mógł używać tych samych sztuczek, co dwa lata temu w Ministerstwie.
Voldemort był w stanie zbyt łatwo skontrować jego fizyczny atak.
Trzymając
się nisko, Harry okręcił się szybko w lewo, by uniknąć fioletowego rozbłysku,
który wystrzelił z różdżki Voldemorta. Nawet się nie zastanawiał, okręcając się
i odpowiadając ogniem. Nie było czasu nawet patrzeć, czy zaklęcie w coś
trafiło. Harry już poruszał się w kierunku następnego miejsca, które było tak
daleko jak poprzednie, do którego mógł dotrzeć w ciągu sekund, by rzucić
następne zaklęcie, które mu przyjdzie na myśl. Przesunął się w lewo… potem w
prawo… potem znów w prawo, po czym ruszył do przodu, starając się być
nieprzewidywalny…
…Dopóki
nie zakończyła się pieśń feniksa, pozostawiając upiorną ciszę, póki Fawkes nie
wyleciał z wielkiej dziury na środku pomieszczenia w chwili, gdy z różdżki
Voldemorta wyleciało zielone światło. Nim Harry mógł choćby pomyśleć o
poruszeniu się, Fawkes zniknął w rozbłysku płomieni, by pojawić się tuż przed
Harrym z szeroko rozwartym dziobem. Harry cały zamarł, gdy Fawkes połknął w
całości zielony strumień światła, po czym stanął w płomieniach i upadł na
podłogę, mały, pomarszczony i nieopierzony.
Voldemort
wpatrywał się w małego feniksa z wyrazem całkowitej odrazy na twarzy, po czym
przeniósł wzrok na Harry’ego.
-
Nie ma już nikogo, Potter – warknął, celując różdżką w czoło Harry’ego. – Nikt
nie zapobiegnie twojej porażce. Nikt nie
uratuje ci skóry!
Harry
uniósł różdżkę na poziom oczu, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
-
Powiedziałbym, że to się tyczy ciebie, Tom! – odwarknął. – Gdzie są teraz
wszyscy twoi lojalni poddani, gdy ich
potrzebujesz?
Voldemort
parsknął gniewnie.
-
Potrzebuję ich? Nikogo nie potrzebuję!
Są tylko owcami!
Harry
musiał walczyć, by zachować kamienną twarz. Wiedział, że Voldemort nie dba o
nikogo, ale sądził, że śmierciożercy byli nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym. W
końcu, jaki był pożytek z przywódcy, kiedy nikt nie chciał za nim podążać?
-
Wiesz o tym, Potter – kontynuował Voldemort, zaczynając powoli okrążać
Harr’ego, jego różdżka nie drżała. – Doświadczyłeś tego z pierwszej ręki. Na
świecie liczy się tylko władza.
Harry
nie mógł powstrzymać prychnięcia.
-
I mówi to ktoś, kto nie ma nic wartościowego w swoim życiu.
Gniew
zawirował wokół Voldemorta, a całe jego ciało wyraźnie się napięło.
-
O tak – odparł chłodno. – Podzielasz przekonania Dumbledore’a, że miłość jest
tak bardzo potężna.
Oczy
Harry’ego zwęziły się ze złością. Kpiący ton Voldemorta sprawił, że zagotowała
się w nim krew. Nie wiedział, czy podzielał przekonanie Dumbledore’a, że miłość
jest największą siłą na ziemi, ale szanował pamięć o tym człowieku na tyle, by
uszanować jego teorie. Oczywiście, gdyby
teorie Dumbledore’a były tak niedorzeczne to dlaczego Voldemort tak bardzo się
go obawiał?
To
było rzeczywiście ostateczne pytanie. Przede wszystkim jedno było jasne.
Voldemort obawiał się nieznanego. Nigdy nie zaznał miłości i dlatego się jej
obawiał. Śmierć także była „nieznanym terytorium”. Nikt nie wiedział, co się
działo „po śmierci”. Niektórzy wolą wierzyć, że istnieje utopia dla zasłużonych
i wieczna kara dla pozostałych. Inni uważają, że życie to cykl śmierci i
reinkarnacji. Byli też tacy, którzy wierzyli, że po śmierci nie ma nic…
…po
namyśle Harry całkiem wyraźnie rozumiał, dlaczego Voldemort bał się śmierci.
Był przeklęty, bez względu na to, co go czekało.
Ponieważ
kończyła mu się cierpliwość, Voldemort uciekł się do klątw. Harry natychmiast
przeszedł do defensywy, rzucając wszystkim, co tylko możliwe. Czuł, jak pot
powoli spływa mu po bokach twarzy. Mięśnie zaczynały go boleć, a refleks słabł.
Podsunowując, Harry wiedział, że musiał to zakończyć szybko, inaczej przegra.
Na
widok pierwszego zielonego światła, Harry szybko usunął mu się z drogi,
rzucając zaklęcie tnące, po czym wysoko wycelował zaklęcie upiorogacka, które
na szczęście przebiło się przez osłonę Voldemorta. To była okazja, której Harry
potrzebował do działania. Poruszając się szybko, Harry wyjął pozostałe sai zza
pasa i rzucił nim w Voldemorta, przywołując drugą różdżkę. Gdy tylko jego palce
zacisnęły się na klamce, Harry ruszył do przodu.
Harry
potrzebował poczuć tylko drastyczny wzrost wściekłości i bólu, by wiedzieć, że
jego sai trafiło w cel. Właściwie trudno było nie zauważyć dużego kawałka
metalu, wystającego z lewego ramienia Voldemorta. Wystrzeliwał zaklęcie za
zaklęciem, nie dając Voldemortowi czasu na próbę wyciągnięcia sai, co pozwoliło
mu na podskoczenie i kopnięcie go głębiej, gdy tylko znalazł się wystarczająco
blisko.
Voldemort
wydał z siebie przepełniony bólem wrzask, gdy zatoczył się do tyłu i spróbował
zamachnąć się na Harry’ego, który jednak już się poruszał. Robiąc salto do
tyłu, Harry ledwie dotknął stopami podłogi, po czym skoczył do przodu,
podciągając kolana do klatki piersiowej i wbijając stopy w pierś Voldemorta tak
mocno, że powietrze wypełnił głośny trzask. Harry wylądował w przykucu, gotowy
do uderzenia, podczas gdy Voldemort wylądował na plecach z głośnym uderzeniem.
Harry
mógł patrzeć przez czas, który wydawał się być wiecznością, jak powietrze
wypełnia świszczący oddech Voldemorta. Voldemort wyraźnie cierpiał, ale wciąż
stanowił zagrożenie. Nie było czasu do stracenia. Musiał działać, nim Voldemort
zadziała. Wstając, Harry poruszył się, by przywołać różdżkę Voldemorta, ale
cisowa broń została wycelowała w jego pierś. Nie było czasu na myślenie. Harry
natychmiast przygotował różdżkę, rzucając zaklęcie rozbrajające, które
natychmiast uderzyło w strumień zieleni, który zaczął wylewać się z różdżki
Voldemorta.
To,
co się stało później, nie zaskoczyło Harry’ego w najmniejszym stopniu. Różdżki
połączyły się nitką migoczącego, złotego światła. Owinął się wokół nich
intensywny podmuch wiatru, zatrzymujący ich w miejscu, gdy złota nić pękła i
szybko uformowała wokół nich klatkę jasnych, krzyżujących się ze sobą wiązek
złotego światła. Różdżka Harry’ego pulsowała w jego dłoni, zmuszając go do
upuszczenia swojego sai i chwycenia jej obiema dłońmi.
Znajomy,
piękny dźwięk wypełnił uszy Harry’ego, zmuszając go do kolejnego ruchu. Nie
mógł z tym walczyć. Mógł tylko posłuchać pieśni feniksa. Powoli zrobił krok,
próbując zignorować intensywne wibracje przepływające przez jego dłonie i
ramiona. Gdy na złotej nici zaczęły formować się duże koraliki światła, Harry
wiedział, że musi się pospieszyć. Naprawdę nie chciał widzieć echa wszystkich
tych ludzi, których ostatnio zabił Voldemort.
Robiąc
kolejny krok do przodu, Harry robił, co mógł, by ignorować zwiększone drżenie
swojej różdżki, jak również coraz większe ciepło, gdy koraliki poruszały się w
kierunku czubka jego broni. Harry zmusił się całym sobą, by skupić się na
przepychaniu koralików w kierunku różdżki Voldemorta, robiąc kolejny krok do
przodu. Już prawie mu się udało… był tak bardzo blisko, by…
Kątem
oka Harry zauważył ruch lewej ręki Voldemorta i zadziałał. Nie było czasu na
myślenie o konsekwencjach. Szybko poruszył różdżką, przerywając połączenie,
jednocześnie odwracając się i chwytając lewy nadgarstek Voldemorta w mocnym
uścisku. Złota kopuła zniknęła wraz z pieśnią feniksa, a potem zastąpiła ją
potężna ciemność, która wydawała się go otaczać, pochłaniać i dusić.
Tonął
w morzu lodowatej ciemności.
Głośny,
bolesny wrzask wypełnił jego uszy, a wkrótce po nim rozległo się kilka odległych okrzyków bólu.
Niemal niemożliwe było myślenie o czymś innym poza mrokiem i bólem. Wkradła się
w niego rozpacz, prowokując go tym, co niewątpliwie miało nadejść, jeśli nie
przestanie. Musiał odpuścić, ale jego ciało nie słuchało. Został uwięziony we
własnym ciele bez możliwości wyjścia. No
dalej, Harry! Skup się! Musisz puścić! Puść TERAZ!
Choć
było to trudne, Harry spróbował zignorować wszystko, poza bolesnym uściskiem,
który miał na nadgarstku Voldemorta. Niejasno słyszał, jak wokół niego wzmagają
się krzyki. Puść! Puść! Jego palce
lekko się poruszyły. Puść! Proszę, puść!
Jego płuca zdawały się eksplodować z powodu braku powietrza. Jego dwa palce
cofnęły się, sprawiając, że ciemność i ból zmniejszyły się na tyle, że Harry
naprawdę mógł jasno myśleć.
Otrząsając
się z mroku, Harry puścił nadgarstek Voldemorta i uderzył prawym łokciem w
wężowy nos Voldemorta. Voldemort zatoczył się do tyłu, dając Harry’emu
wystarczająco dużo czasu na wyciągnięcie zatrutego sztyletu. Voldemort wciąż
był oszołomiony, więc Harry rzucił się do przodu, trzymając różdżkę w jednej
ręce, a sztylet w drugiej. Voldemort nie miał czasu na reakcję, jedynie
krzyknął, gdy sztylet wbił się w jego klatkę piersiową.
Cisza
wydawała się wypełniać powietrze, a czas zwolnić. Harry widział, jak Voldemort
powoli szarżuje, ale nie był w stanie zrobić uniku. Czuł, jak wściekłość
zmieszana z niedowierzaniem i strachem wypływają z Voldemorta niemal widocznymi
falami. Długie palce owinęły się wokół szyi Harry’ego, ciało Voldemorta
zderzyło się z ciałem Harry’ego, posyłając chłopaka do tyłu. Uścisk na szyi
wzmocnił się i ponownie zapalała go lodowata ciemność.
Jednak
w przeciwieństwie do ostatniego razu, Harry walczył z uściskiem i mrokiem,
starając się zignorować wszystko wokół siebie. Wydawało się, że samo powietrze
wokół nich wibruje. Podłoga zaczęła się trząść. Ściany drżały. Słuchać było
głośne odgłosy osuwającego się gruzu, wzmacniając tylko ból głowy, który
narastał tuż za jego blizną. Harry nie wiedział, ile jeszcze może znieść.
Świszczący
oddech Voldemorta musnął jego ucho, gdy Harry potknął się o kilka kawałków
gruzu i upadł do tyłu – przez dużą dziurę w podłodze. Desperacja pokonała każdą
inną myśl. Harry wiedział, że musi uwolnić się od Voldemorta. Uderzał i kopał,
nie zważając na to, jak trudno było mu się poruszać. Wzmagająca się chłodna
ciemność i ból były prawie jak wielka bestia podobna do dementora, próbująca
połknąć go w całości. Im mocniej walczył ze stworzeniem, tym bardziej zdawał
się przegrywać bitwę.
Panika
ogarnęła Harry’ego, gdy poczuł, jak magia narasta, sprawiając, że miał
wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie. W tym całym zamieszaniu Harry nawet nie
zauważył, że w końcu udało mu się uwolnić z uścisku Voldemorta, dopóki ciężar
na jego piersi nie zniknął. Jednak ból i ciemność pozostały, dusząc go…
pochłaniając. Czuł się prawie tak, jakby otaczała go armia dementorów, czekając
na odpowiedni moment, by rozpocząć swoją ucztę.
Kolejna
fala bólu zalała jego ciało, gdy poczuł, jak uderza plecami o coś twardego.
Zamarzał w mroku, ale jednocześnie płonął z bólu. Nie mógł oddychać. Ból
większy niż wszystko, co czuł pochłonął go, po czym zniknął tak szybko, jak się
pojawił. Miał czas tylko na jedną myśl.
Był
w końcu wolny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz