Harry spojrzał na pozostałych
chłopaków. Wszyscy byli wysocy i wysportowani i teraz otaczali go półkolem,
skutecznie go zatrzymując.
- O czym chcecie porozmawiać? –
zapytał, a jego niepokój wzrósł. Co mogłoby od niego chcieć grono starszych chłopaków
z innego domu?
Jeffreys
uśmiechnął się szeroko i lekko wzruszył ramionami.
- Co
wiesz o swoim ojcu, Potter?
- O
moim ojcu? – powtórzył Harry w osłupieniu, zastanawiając się, czy mówią o
Jamesie Potterze czy profesorze
Snape’ie. – Dlaczego?
- Ponieważ
jestem ciekawy, czy wiesz jakim był zupełnym sukinsynem! – warknął Jeffreys,
zrzucając przyjazną maskę i popchnął Harry’ego tak mocno, że uderzył w jednego
z chłopaków.
- Nie
był! – zaprotestował automatycznie Harry, nawet gdy walczył, by uwolnić się od
innych uczniów. Krukon chwycił go bez trudu, a jego ręce owinęły się boleśnie
wokół bicepsa Harry’ego. – Puść!
-
Jeszcze nie teraz, Potter – warknął Jeffreys. – Masz go, Smythe?
-
Nigdzie nie pójdzie – zapewnił go chłopak trzymający Harry’ego.
-
Puść! – powiedział znowu Harry, a jego głos nabrał głośności. – Zostaw mnie!
- Silencio! – Jeden z dwójki pozostałych
chłopaków machnął różdżką na Harry’ego i choć Harry ciężko próbował, żaden
dźwięk nie przeszedł przez jego gardło.
-
Dzięki, O’Leary. Nie chcemy, by ktoś przypadkiem usłyszał i zepsuł nasze
przyjęcie – powiedział Jeffreys, udając, że uderza Harry’ego w głowę i
złośliwie potargał mu włosy.
Krzyk
Harry’ego był – oczywiście – wyciszony, gdy przeklinając warczał na resztę
chłopaków.
Jeffreys
najwidoczniej wystarczająco potrafił czytać z ruchu warg – przynajmniej takie słowo – i spoliczkował Harry’ego
wystarczająco mocno, by zrzucić jego okulary.
- Ej,
zaczekaj! – wybuchnął ostatni Krukon, brzmiąc na zaniepokojonego. – Myślałem,
że nie zamierzałeś go naprawdę krzywdzić!
-
Zamknij się, Peterson – warknął Jeffreys. – Stary tego małego gnojka wysłał
mojego ojca do Azkabanu i zamierzam sprawić, by za to zapłacił. Poza tym, mając
go możemy mu osobiście podziękować za klęskę Czarnego Pana, a gdyby nie to, twój
wujek i rodzice Smythe’a nie byliby wygnani z kraju przez aurorów albo zabici,
jak mama O’Leary’ego.
Harry
nie był do końca pewny, o czym Jeffreys mówi. Powoli uczył się o Voldemorcie,
śmierciożercach i tym, co naprawdę się
stało dziesięć lat temu, gdy jego rodzice zostali zabici. Zrozumiał, że
Jeffreys obarczył odpowiedzialnością jego za coś, co zrobił jego ojciec i że
krewni reszty chłopaków wydawali się być poplecznikami Voldemorta, którzy
żałowali, jaka okazała się wojna. Dlaczego dokładnie to przekłada się na
pragnienie pobicia jego, tego nie
rozumiał, ale w tym momencie nie troskał się o ich motywację.
Słowa
profesora Snape’a o bronieniu siebie powróciły do niego i chwycił różdżkę. Nie
mógł z nią jeszcze wiele zrobić, ale czuł się lepiej z nią w ręce.
-
Zostawcie MNIE! – wrzasnął ponownie – wyciszony – i rzucił się na bok, chcąc
się uwolnić.
Wyrwał
jedną rękę – tą z różdżką, - na wolność i zaczął bić i kopać. Jeffreys zaklął i
sięgnął po niego, boleśnie obrywając łokciem w nos. Smythe trzymał kurczowo
jego drugie ramię jak ponura śmierć, a O’Leary zrobił krok do przodu, ponownie
unosząc różdżkę.
- Accio różdżka! – krzyknął Harry,
niepewny, czy nauczył się nowego zaklęcia wystarczająco dobrze, by zadziałało,
nie mówiąc już o tym, czy było skuteczne, gdy był pod zaklęciem tłumiącym, ale
ku jego wielkiej satysfakcji, różdżka O’Leary’ego szarpnęła się
niekontrolowanie i przekleństwo, które miało być na Harry’ego, zamiast tego
uderzyło w Petersona. Peterson upadł z okrzykiem zaskoczenia, obie jego nogi złączyły
się razem i uderzył brodą o podłogę.
Harry
odwrócił się i mocno kopnął Smythe’a w goleń, mając nadzieję, ż poluźni uścisk,
ale starszy chłopak uderzył go w brzuch i Harry opadł na kolana, z trudem
łapiąc powietrze. Ledwie udało mu się utrzymać różdżkę.
-
Dobra robota – wysapał Jeffreys, ocierając krew z twarzy i patrząc na Harry’ego
morderczym wzrokiem. – Podnieśmy go i chodźmy gdzieś, gdzie jest miło i
spokojnie.
-
Czekaj – zabiadolił Pererson z podłogi, gdzie O’Leary usiłował odwrócić
zaklęcie. – Jaki jest sens zabieranie go stąd? Jak myślisz, co się stanie, gdy
wróci i powie jednemu z profesorów, co mu zrobiliśmy?
- Nie
zamierza wrócić – odparował Jeffreys z tak chłodną pewnością w głosie, że Harry
wiedział, co ma na myśli i mimo bólu brzucha, walczył jak dzikie zwierzę, kiedy
Jeffreys złapał go za kołnierz.
-
Przestań! – Nowy głos rozległ się na korytarzu i wszyscy na chwilę zamarli. –
Walka na korytarzu jest zabroniona! W „Historii
Hogwartu” jasno tak pisze!
Pierwszy
raz w historii, Harry ucieszył się widząc Hermionę Granger, natrętną pannę
wiem-to-wszystko. Walczył i zamachał gorączkowo rękami, a nawet krzyknął –
niesłyszalnie, - na nią, by biegła po pomoc.
-
Harry? Czy to ty? Co tu robisz? Stracisz nasze punkty domu, jeśli profesor
zobaczy, że się bijesz.
Jeffreys
patrzył na dziewczynę o krzaczastych włosach z obrzydzeniem.
-
Pozbądź się jej – warknął do Smythe’a, zacieśniając uścisk na Harrym.
- Z
przyjemnością – odpowiedział drugi, przewracając oczami. – Chodź tu, paskudo –
rozkazał, zbliżając się do pierwszorocznej.
Hermiona
zesztywniała i nie mogła całkowicie ukryć bólu w głosie, gdy odpowiedziała
stanowczo:
- Nie
mam zamiaru nigdzie iść bez Harry’ego. Co mu robicie? Zostawcie go w spokoju!
Smythe
warknął wyjątkowo niegrzeczne słowo i, kładąc rękę na twarzy Hermiony, pchnął
ją z całej siły. Upadła do tyłu i krzyknęła, gdy jej tyłek spotkał się boleśnie
z kamienną podłogą. Smythe stanął nad nią i parsknął rozbawiony na łzy w jej
oczach.
- Nie
jesteś już teraz takim małym władczym babskiem, co? – zaszydził. Widząc ranną
dziewczynę, Harry zaczął walczyć jeszcze mocniej, rzucając klątwy na
atakujących. Kątem oka dostrzegł blask blond włosów, ale mała postać – czy to był Malfoy? – nie traciła czasu,
by opuścić otoczenie.
Bardziej
niż w połowie Harry oczekiwał, że Hermiona ucieknie przed starszym chopakiem,
zanim nastąpi atak, ale Hermiona była z twardszej gliny zbudowana. Przewróciła
się na bok, jakby chciała szybko usunąć się z drogi, ale zamiast tego
gwałtownie wystrzeliła nogę i kopnęła Smythe’a prosto w bok rzepki. Wielki
chłopak ryknął z bólu, gdy noga uciekła spod niego – staw wypchnął się w bardzo
nienaturalnym kierunku – i upadł na ziemię. Niestety upadł bezpośrednio na
Hermionę, która uderzyła płasko z piskiem bólu.
Jeffreys
chwycił Harry’ego za przód szaty i rzucił nim o ścianę. Tył czaszki Harry’ego
pękł o kamień, a świat zniknął na moment w blasku gorącej agonii. Do czasu, gdy
zmagał się z powrotem do świadomości, O’Leary podniósł Petersona z powrotem na
nogi, a Jeffreys usiłował w całości podnieść Harry’ego.
-
Chwyć nogi! – rozkazał Petersonowi. – Chodźmy stąd!
Peterson
posłuchał, łapiąc kostki Harry’ego tak, że chłopiec wisiał między dwom
Krukonami.
-
Przeklnij go! – nakazał Jeffreys O’Leary’emu. – Czymś dobrym i paskudnym, by
przestał walczyć.
Harry
stracił różdżkę, ale był daleki od bezradności. Okręcił się szaleńczo, dobrze
używając swojego doświadczenia z polowania-na-Harry’ego. Wydostał jedną nogę i
kopnął Petersona w szczękę, posyłając go do tyłu w O’Leary’ego i sprawiając, że
obaj upadli.
-
Hej! – Z Wielkiej Sali wyszedł Ron, by poszukać Harry’ego i dostrzegł walkę.
Spojrzał na nich i rzucił się do Sali, krzycząc do swoich braci, po czym zerwał
się do walki, by pomóc swojemu współlokatorowi.
Gdy
przybył, Ron zobaczył, że Harry prawie wyswobodził się z uścisku Jeffreysa.
Jednak Smythe otrząsnął się w bólu kolana na tyle, by złapać Hermionę za włosy,
gdy próbowała wyswobodzić się spod niego. Dziewczyna krzyknęła z bólu, gdy
starszy uczeń brutalnie szarpnął ją z powrotem i uniosła ręce w obronie, gdy
podniósł pięść, by ją uderzyć. Ron rzucił się na większego chłopaka, zmuszając
go, by poluźnił uścisk na Hermionie, ale także – kolejny raz, - zgniótł biedną
dziewczynę pod walczącymi chłopakami. Ron chwycił nadgarstek Smythe’a,
powstrzymują go przed uderzeniem Hermiony, podczas gdy Hermiona zdołała uderzyć
łokciem w splot słoneczny Smythe’a, starając się uciec.
Jeffreys
zaklął, gdy zobaczył, że jego sojusznicy przegrywają.
-
Mały draniu! – Chwycił Harry’ego za gardło i przyszpilił go do ściany. Harry
zakrztusił się, szarpiąc w uścisku starszego chłopaka. Wyraźnie widział, jak
Jeffreys cofa pięść i wiedział, że nie ma nadziei na zablokowanie uderzenia w
twarz.
- Wypuść
pierwszaka – wycedził przez zęby nowy głos, bardzo głęboki i bardzo groźny.
Uścisk na gardle Harry’ego nagle złagodniał, a kiedy rozpaczliwie wyciągnął się
w potrzebie napełnienia płuc powietrzem, spostrzegł, że czubek różdżki jest
mocno wsadzony w szyję Jeffreysa, tuż pod uchem. Na drugim końcu różdżki stał
bardzo duży i bardzio zły Marcus Flint. Harry poznawał go jako prefekta
Slytherinu i członka drużyny Quidditcha, ponieważ Oliver Wood kiedyś wskazał
go, gdy Gryfoni zajmowali boisko zaraz po Ślizgonach. Dokładne słowa Wooda
brzmiały: „To prawdziwy drań, więc miej na niego oko!” i patrząc na złowrogą
twarz Flinta, Harry nie miał żadnego powodu, by wątpić w ocenę Wooda.
Tymczasem,
interwencja w porę Rona uniemożliwiła Smythe’owi dalsze krzywdzenie Hermiony,
ale krzepkiemu siódmo rocznemu udało się przetrwać ciosy mniejszego chłopaka.
Złapał Rona za przód koszuli, jednocześnie drugą ręką chwytają różdżkę. Zimna
krew Rona uciekła, gdy Smythe uniósł różdżkę między jego oczy i warknął:
- Cruc…
Zanim
Smythe skończył zaklęcie, inne ciało wpadło na niego, wybijając różdżkę z jego
uścisku i przerywając niewybaczalne. Rzeczy pogorszyły się teraz w wolną
amerykankę i wszystko stało się plamom. Ron nie miał pojęcia, kto go uratował,
ale przypuszczał, że to jeden z jego braci – podejrzenie wzrosło, gdy usłyszał
ponury pomruk zadowolenia Smythe’a i nowy, chłopięcy głos wyjący z bólu. Ron
szybko zatopił zęby w nadgarstku, który nadał trzymał i miał przyjemność
słuchać skowytu Smythe’a, podczas gdy druga osoba przestała krzyczeć z bólu.
Odziane w spodnie nogi pojawiły się na jego widoku, ledwo uniknął kopnięcia go
w głowę, co potwierdzało, że był o najmniej jeden chłopak, który pomagał mu w
walce. Potem Hermiona zdołał chwycić w dwie ręce garść włosów Smythe’a i
uderzyła głową starszego chłopaka o podłogę. Jęknął i zwiotczał, a Ron
skorzystał z okazji, by przyszpilić jego oba nadgarstki razem i położyć się na
nich. Dopiero wtedy uniósł głowę i rozejrzał się.
Hermiona
klęczała przy głowie Smythe’a, zmierzwiona i ciężko dysząca z ponurym światłem
walki w oczach. Smythe jęczał, ale nie stawiał większego oporu – jeszcze, - i
Ron rozejrzał się, by zobaczyć, który z braci przyszedł mu z pomocą.
Opadła
mu szczęka. Tam, siedząc z kolanami wbitymi w brzuch Smythe’a, był Draco
Malfoy. Pierwszy racz nieskazitelna fryzura Ślizgona była rozczochrana i miał rozciętą
wargę.
-
Malfoy! – krzyknął Ron z niedowierzaniem. – To byłeś ty?
W
chwili, gdy słowa opuściły jego usta, chciał złapać je z powrotem. Ze
wszystkich głupich rzeczy do powiedzenia! Ale zaskakująco, choć raz Malfoy nie
szydził.
- Nie
sądziłeś chyba, że pozwolimy ci bronić ślizgońskiego pierwszorocznego bez
pomocy, prawda? – zapytał, patrząc gniewnie na Smythe’a. – Hej, Granger, co
powiesz na uderzenie jego głową jeszcze raz? Myślę, że może wstać.
Ron
był byt oszołomiony, by podążyć za niewytłumaczalnym oświadczeniem Malfoya,
więc odwrócił się, by zobaczy, co jeszcze się stało, gdy był rozkojarzony.
Widział, że duży prefekt Slytherinu trzyma tego, który sponiewierał Harry’ego,
na celowniku, podczas gdy Fred i George trzymali trzeciego za szyję, a Ron
wiedział z bolesnego doświadczenia, że jest to bardzo skuteczne. Ostatni z
napastników Harry’ego kulił się przed wysoką, ciemnoskórą dziewczyną z
plakietką ślizgońskiego prefekta na sukience.
Nawet
gdy stało się jasne, że bójka się skończyła, przeszło spiesząc się coraz więcej
uczniów, wyciągniętych z Wielkiej Sali przez zamieszanie. Ron zobaczył, że
Percy, Oliver Wood i reszta gryfońskiej drużyny Quidditcha, a nawet nieśmiały
Neville Longbottom zbliżają się pędem. Sprawiając, że sprawy stały się jeszcze
bardziej interesujące, przybyła spora liczba członków Slytherinu i, z
uniesionymi różdżkami, wspomagali swoich prefektów.
Ron
zauważył, że gdy inni przychodzili, Flint i dziewczyna (Jones? Jonas?) rzucali
rozkazy, które Ślizgoni wykonali tworząc obronny obwód. Gryfoni byli mniej
zorganizowani, mieli tendencję do kłębienia się i żądania odpowiedzi zamiast
oddawać uprawnienia jakiemukolwiek pojedynczemu osobnikowi. Ponieważ Percy był jedynym
obecnym prefektem Gryffindoru, Ron nie mógł winić innych Gryfonów, że nie chcą
przyjmować od niego rozkazów. Jednak Oliver Wood szybko docenił użyteczne
podejście Ślizgonów i od razu drużyna Quidditcha naśladowała manewry drugiego
Domu. Reszta Gryfonów poszła ich śladem i wkrótce nie tylko stała tam mieszana
grupa broniąca przed dalszymi atakami, ale każdy z napastników był teraz
pilnowany przez, co najmniej, dwie osoby.
- Ty
******** mała szlamowata ****** - warknął Smythe na Hermionę, gdy jego głowa
się oczyściła i zdał sobie sprawę, że dzięki jej ingerencji, ich plan ataku na
Harry’ego zawiódł.
Wargi
Hermiony zacisnęły się, gdy powoli wstawała.
-
Kije i kamienie kości mi połamią, ale twoje słowa nigdy mnie nie zranią –
odparła, choć jej głos lekko zadrżał. Potem zrobiła dwa kroki w lewo i ostro
opuściła piętę. Różdżka Smythe’a rozpadła się na dwie pod jej stopę, a starszy
chłopak wydał z siebie krzyk cierpienia.
-
Och, mój drogi – powiedziała Hermiona słodko. – Jaka ja niezgrabna.
Przypuszczam, że jako szlama, ciągle zapominam, jakie kruche są różdżki.
Pozostali
uczniowie patrzyli na Hermionę z niedowierzającym podziwem i strachem. Złamanie
czyjejś różdżki było szkolnym odpowiednikiem ataku nuklearnego. Niedowierzające
skomlenie Smythe’a przez kilka sekund było jedynym dźwiękiem, po czym:
-
Nieźle, pierwszaczku – powiedziała z podziwem Jones, prefekt Slytherinu.
To
przerwało ciszę.
-
Puść mnie – zażądał Jeffreys, co było niemałym wyczynem brawury, biorąc pod
uwagę, że różdżka Flinta nadal wbijała mu się boleśnie w szyję. – To nie ma nic
wspólnego z tobą i twoimi wężami, Flint.
Flint
prychnął.
-
Podszedłeś do jednego z naszych pierwszaków. To jak najbardziej jest nasz
cholerny biznes.
- Ten
bachor Malfoy nie miał żadnego interesu w przerywaniu Smythe’owi – kłócił się
Jeffreys. – Zasłużył na takie lanie.
Flint
spojrzał na Draco i wyszczerzył się.
-
Wygląda na to, że to Smythe dostał lanie – odparował. – I mówiłem o Potterze.
Jeffreys
i pozostali Krukoni spojrzeli na Flinta, tak jak Gryfoni.
- Co?
Potter jest lwem, a nie wężem.
Flint
wzruszył ramionami.
-
Należy do naszego Opiekuna, co czyni go wężem. Dotknij go a zginiesz.
- O
co ci ***** chodzi? – ryknął wściekle Jeffreys. – On jest pieprzonym Chłopcem,
Który Przeżył, ty ****** kretynie! Wy, Ślizgoni powinniście ustawiać się w
kolejce, by go zabić!
Harry
zadrżał na widok głębokiej nienawiści w oczach chłopaka, a Flint rzucił mu
szybkie, oceniające spojrzenie.
-
Wood, chodź zabrać swojego szukającego z dala od tego szalonego gnojka,
mógłbyś?
Oliver
podbiegł i pociągnął Harry’ego dalej. Poklepał go uspokajająco po plecach, a
Katie Bell, inna koleżanka z drużyny, pojawiła się po drugiej stronie
Harry’ego, otaczając go w półuścisku i wręczając mu jego cudownie nierozbite
okulary.
- Już
w porządku, Harry – szepnęła mu do ucha. – Wszystko jest pod kontrolą.
- Ty
*******! – Jeffreys kontynuował rzucanie gromów i wreszcie Jones miała dość.
Jones
pstryknęła palcami i wskazała rozkazująco na Percy’ego.
-
Hej, ty! Percy – przestańcie stać patrząc bezużytecznie i zrób coś z tym tu,
marnującym przestrzeń – poleciła, wskazując na Petersona.
-
Eee… cóż, tak. Tak, oczywiście! – pospiesznie posłuchał Percy zakłopotany
zarówno przez imperatywny porządek i fakt, że piękna siódmoklasistka zna jego
imię.
-
Pierwszaczku – tak, ty. Chodź tu – Jones skinęła na Hermionę, by podeszła
blisko miejsca, gdzie nadal był Jeffreys wrzeszczący na Flinta. – Dobrze… znam
fajne zaklęcie do nauczenia. Gotowa? Patrz na różdżkę. – Uniosła różdżkę i
wycelowała w Jeffreysa. – Castrato ex…
-
NIE! – Każdy mężczyzna z wyższych klas będący w pobliżu wrzasnął i zgarbił się,
a Jeffreys zbladł na taki sam kolor, co
kamienna ściana.
Jones
westchnęła.
-
Och, w porządku. Nauczę cię tego później – obiecała Hermionie. – A jeśli chodzi
o ciebie, tchórzliwe gówno, zamknij się albo zaraz go przeklnę! Ciach-ciach!
Nikt
nie musiał pytać, co ma na myśli mówiąc „go”, a Jeffreys ustąpił, otwierając
szeroko oczy i zasłaniając się ochronnie rękami.
Flint
wywrócił do Wooda oczami.
-
Wiedźmy!
Ale
powiedział to cicho.
^^^
Snape
spojrzał groźnie na stół Gryffindoru, gdzie pewien chłopak z bałaganem na
włosach zdecydowanie nie siedział.
Jedzenie będzie podane lada chwila, a Pottera, tego nieposłusznego małego
bachora, nigdzie nie było widać. Flitwick zajął miejsce przy stole personelu
już kilka minut temu, więc mały potwór zdecydowanie skończył już swoje
korepetycje, a to oznaczało, że celowo ignorował wyraźne instrukcje Snape’a, by
być na czas na posiłkach, i by nie był zatrzymywany z innymi opuszczającymi
posiłek.
Potter
miał kilka lat złego odżywiania do uzupełnienia, ale będąc wciśniętym przy
stole Gryffindoru między Rona Weasleya i Neville’a Longbottoma trudno było poprawić
jego odżywianie. Zanim tw dwójka skończy się obsługiwać, skrzaty miały szczęście
dostać z powrotem talerze. Jeśli Harry tam nie był, gdy jedzenie było serwowane
pierwszy raz, już nic więcej nie zostałoby dla niego.
Mimo
tego, że Snape wyjaśniał to w jasnych, prostych, gryfońsko-przyjaznych słowach
mających mniej niż trzy sylaby, tyłek Pottera nie był mocno usadzony na krześle
w Wielkiej Sali. Nie, mały diabeł oczywiście wędrował korytarzami, pałaszował
czekoladowe żaby i zastanawiał się, jakie nowe zagrożenie mógłby wykombinować.
Snape zacisnął zęby. Pokazałby dzieciakowi, co to znaczy ignorować jego instrukcje! Bębnił palcami po
obrusie, zastanawiając się, gdzie powinien posadzić bachora tak, by jak największa liczba uczniów mogłaby
zobaczyć go, karmionego łyżeczką przez skrzaty. Może gdyby ustawił specjalny stolik
tuż pod stołem nauczycielskim…
Został
oderwany od komponowania odpowiedniego karnego menu – mnóstwo wątróbki i
cebuli, brokuły z puszki, - na widok jednego z jego własnych spóźnionych
pierwszoroczniaków wślizgującego się do Sali. Snape podniósł wściekłe
spojrzenie na Draco Malfoya. Jego węże wiedziały, że lepiej się nie spóźniać.
Widocznie szlaban w Sowiarni nie nauczył młodego pana Malfoya podążać za
instrukcjami jego Głowy Domu. Może dwa
pierwszaki karmione łyżeczką przez skrzaty przekazałyby tą wiadomość…
Ale
chwila – Malfoy nie zajął miejsca; raczej szeptał pilnie do Flinta. Snape
patrzył oszołomiony, jak Flint daje sygnał drugiej starszej prefekt, Davidelli
Jones, i ich dwójka wychodzi pospiesznie z Sali, a Malfoy za nimi.
Cóż.
Interesujące. Ta szczególna para prefektów obiecywała zdrową dawkę bólu
jakiemuś biednemu łotrowi. Snape bez przekonania rozważał pójście za nimi, ale
zdecydował, że lepiej zostawić tą sprawę prefektom. Flint był duży i nie
stronił przed uderzeniem bezczelnego niższego rocznika, ale Jones była jedyną,
której większość węży naprawdę się
obawiało. Była trochę jak rozsądna wersja Bellatrix – zdolna do niewiarygodnej
złośliwości, ale bardzo wybredna w wyborze ofiary. Nawet Flint wiedział, że nie
powinien znaleźć się po jej złej stronie.
Między
tą dwójką, Snape był przekonany, że mogą poradzić sobie z powolnym intrygantem,
nie wspominając już o udzieleniu mu niezapomnianej lekcji o tym, dlaczego złe
zachowanie jest nierozsądne. Jego interwencja utrudniłaby jedynie ich zdolność
do wymierzenia przyspieszonego wyroku, i naprawdę miał już dużo do zrobienia
bez nadzorowania dodatkowych szlabanów. Ale teraz reszta jego Ślizgonów była
niespokojna, spoglądając przez ramię za prefektami i Malfoyem i kilku już za
nimi podążyło.
Potem
najmłodszy Weasley, który zajął – niespodzianka, - jedno z pierwszych siedzeń
przy stole, wstał i wyszedł z pomieszczenia. Prawdopodobnie w poszukiwaniu
Pottera, zamyślił się Snape z niechętnym szacunkiem dla lojalności Weasleya. Rudowłosy
klan najwyraźniej przyjął Pottera jako jednego z nich i to może nawet oznaczać,
że Ron nie zagarnie całego jedzenia. Może.
A
teraz co? Weasley właśnie rzucił się z powrotem do stołu Gryffindoru, a reszta
jego rodzeństwa wraz z całym zespołem Quidditcha i poważne okazy z pozostałej
części stołu, podążali teraz za nim za drzwi. To przerwało zaporę jego
pozostałych Ślizgonów i też czmychnęli za drzwi.
Snape
spojrzał na Minervę, tylko by stwierdzić, że patrzy na niego z podobnym wyrazem
niepokoju na twarzy. Jakie nieszczęście może odciągnąć tak dużą liczbę
wygłodniałych nastolatków z dala od stołu?
- Czy
powinniśmy iść zobaczyć, co się dzieje? – spytała go Minerva ściszonym głosem.
- To
mogłoby wskazywać na brak zaufania do naszych prefektów – odpowiedział, ale nie
mógł całkowicie stłumić niepokoju w głosie.
Teraz
nawet Krukoni rozglądali się nerwowo, w końcu zauważając, że coś jest nie w
porządku. Typowe, warknął do siebie Snape. Są w stanie wyrecytować każdą znaną
zmianę w 18-wiecznym zaklęciu Ignacio
Compilare, ale skrzaty domowe musiałyby im mówić, że ich szaty się palą.
Przypadkowi
Krukoni ruszyli do drzwi i wreszcie nawet spokojni Puchoni zaczęli rozglądać
się zaciekawieni. Gdy ostatni stół w Wielkiej Sali opustoszał, Snape i Minerva
wymienili kolejne spojrzenia i jednocześnie wstali.
- Pójdę
– powiedziała Minerva, sugerując mu, by usiadł.
-
Nie, ja pójdę – odparował Snape. – Doskonale wiesz, że te małe cymbały
rozproszy samo zobaczenie mnie.
- Tak,
ale nie wysilisz się, by dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny – po prostu
zwolnisz swój dom i losowo odejmiesz punkty innym – odpaliła.
Snape
zmrużył oczy, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wstał Dumbledore.
- Być
może powinniśmy pójść wszyscy, jako że wydaje się, że wszyscy uczniowie są
zaangażowani w to, cokolwiek się dzieje – czy to jako widz czy uczestnik.
-
Kapitalny pomysł! – pisnął Flitwick radośnie. Pomona Sprout westchnęła – to był
długi dzień w szklarni, - ale posłusznie ruszyła za pozostałymi.
Albus
prowadził przez Salę, podczas gdy Snape dąsał się i wyciągał nogi. Cokolwiek
się stało, z interwencją dyrektora, to wszystko było pewne, że jego dom
poniesie winę, podczas gdy przestępcy McGonagall będą wychwalani pod niebiosa.
Minerva
martwiła się, gdy szła obok Snape’a.
- Co,
do licha, mogło przyciągnąć uwagę jednocześnie Ślizgonów, Weasleyów i
gryfońskiej drużyny Quidditcha? – zastanawiała się na głos.
Oddech
uwiązł w gardle Snape’a. Weasleyowie, Quidditch, jego dom… Harry! Rzucił się obok Flitwicka i Sprout, docierając szybko do
drzwi. Minerva sapnęła, kiedy zorientowała się sekundę później, a potem była
już obok niego, spiesząc, aby zobaczyć, co się dzieje. Zajęło całą kontrolę
Snape’a, by nie odsunąć na bok dyrektora, gdy dotarli do kotłującego się tłumu.
Nawet,
gdy migotliwa obecność dyrektora otworzyła drogę między uczniami, wysokość Snape’a
pozwoliła mu spojrzeć nad głowami większości. Dostrzegł zmierzwione ciemne
włosy, których właściciel był na wpół przytulany przez jedną ze starszych
Gryfonek i jeszcze bardziej się skrzywił. Miał rację. Cokolwiek się działo,
Potter był w samym środku tego, choć przynajmniej wydawał się wyjść bez
szwanku. Zmusił się, by wziąć głęboki oddech i grzecznie został cicho,
pozwalając Dumbledore’owi mówić, choć aż go swędziało, by wyrwać Pottera
Gryfonce i samodzielnie go zbadać.
^^^
Harry
zdołał się wyszczerzyć, gdy Flint i Wood wywrócili oczami, na zaklęcie, jakie
chciała rzucić druga prefekt Slytherinu. Pierwszy raz, od kiedy usłyszał za
sobą kroki, czuł się bezpieczny. Przy starszych dzieciach z dwóch domów
uważających na niego, nie mówiąc już o Ronie i jego braciach, a nawet Hermionie
(!), zdał sobie sprawę, że w tej
szkole nie będzie ulubionym celem łobuzów, tak jak zapewniał go Dudley, jakiś
czas temu.
A
Harry zawdzięczał to wszystko profesorowi Snape’owi. Czyż prefekt Flint nie
powiedział aż nadto? Harry należał do Snape’a, więc był wężem. A Tiara uczyniła
go lwem. A ciocia Molly i wujek Artur (jak nalegali, by do nich mówił) uczynili
go Weaslwyem… Harry wyszczerzył się do siebie. Nagle od nie posiadania nikogo,
kto dbałby o niego, miał całe tłumy
ludzi, ustawionych w kolejce, by mu pomóc.
- Ej!
Co wy robicie? – Fala Krukonów wyszła z Wielkiej Sali, ciągnięta przez kilku
ciekawskich Puchonów, którzy nie chcieli przegapić ekscytującego wydarzenia.
Widząc kilku swoich współdomowników leżących na podłodze lub przypartych do
ściany, Krukoni ruszyli do przodu, tylko po to, by zatrzymać się przerażeni,
gdy został w nich skierowany zastęp różdżek Gryfonów i Ślizgonów. Przez chwilę
wydawało się, że wybuchną kolejne działania wojenne, sławny intelekt Krukonów
pozwolił nowoprzybyłym obliczyć szanse i ustalić, że atak wręcz prawdopodobnie
nie skończyłby się na ich korzyść.
-
Merlinie drogi*. – Zanim mogło wydarzyć się coś innego, łagodny ton dyrektora
sprawił, że wszyscy zamarli.
Ron
westchnął z ulgą. W końcu kadra zdała sobie sprawę, że coś jest nie w porządku
i opuściła stół nauczycielski. Dyrektor, ubrany w jasnofioletowe i żółte szaty,
torował sobie drogę przez tłum uczniów, a Opiekunowie Domów podążali za nim.
- O
co chodzi z tym…? – Dumbledore zamarł
w szoku, gdy uświadomił sobie, że w przeciwieństwie do jego pierwotnego
założenia, że wreszcie wybuchła pełnoprawna wojna między Ślizgonami a
Gryfonami, te dwa domy, choć raz, naprawdę zjednoczyły się, stając przed grupą
zmieszanych Krukonów.
- Er…
- Zamrugał kilka razy, ale szybko się opanował. – Jak już mówiłem, to tu się
dzieje?
-
Cóż, proszę pana – zaczął Flint, tylko by Dumbledore łagodnie uniósł rękę.
-
Może, pani Flint, moglibyśmy opuścić wszystkie różdżki zanim przejdziemy dalej?
-
Lepiej nie, dyrektorze – odezwał się Malfoy. – Nie wiadomo co mogą spróbować,
gdybyśmy to zrobili. Ten tutaj – wskazał ze złośliwym błyskiem w oku. –
próbował rzucić Crucio na Rona
Weasleya.
Dało
się słyszeć sapnięcie. W ogniu bitwy, kilku naprawdę usłyszało przekleństwo
Smythe’a i nawet Flint był oszołomiony.
To,
co się stało potem było jeszcze bardziej szokujące.
-
DRANIU! – Promień rubinowej energii wybuchł między innymi i zatrzymał się
prosto na twarzy Smythe’a. Zawył z bólu, gdy jego skóra od razu pokryła się
wściekłymi, ropiejącymi czyrakami. – NIE WAŻ SIĘ KIEDYKOLWIEK PONOWNIE ZBIŻAĆ DO MOJEGO MŁODSZEGO BRATA, TY
PIEPRZONY TCHURZLIWY WORKU G…
-
Hola, hola, Duży Chłopcze – powiedziała Jones uspokajająco, kładąc wyciągniętą
dłoń na ramieniu Percy’ego, zanim zdążył rzucić kolejne przekleństwo. – Pas devant les domestiques**, no wiesz.
Albo w tym przypadku les professeurs***.
Uspokój się, przystojniaczku. Już dostał nauczkę. Na razie.
Oddychając
ciężko i nadal sztyletując wzrokiem płaczącego teraz Smythe’a, Percy
podporządkował się. Ron gapił się na swojego starszego brata w zdumieniu,
podczas gdy bliźniacy przyglądali się Peryc’emu z nowoodkrytym szacunkiem. Kto
by przypuszczał, że ich pedantyczny, praworządny brat-palant może tak ostro
mówić? Jego opiekuńczość rywalizowała z tą od Molly.
-
Hymm – powiedział Dumbledore w zamyśleniu.
Machnął różdżką i nagle czterej chłopcy, którzy byli pod strażą zostali
związani linami. – W porządku? Więc może teraz reszta mogłaby odłożyć swoje
różdżki i powiedzieć, co się stało?
Profesor
Sprout już odganiała jej Puchonów i większość Krukonów z powrotem do Wielkiej
Sali, a Flitwick, Snape i McGonagall stali za dyrektorem, patrząc surowo na
swoich uczniów.
-
Cóż, profesorze, my – znaczy, Jones i ja – przyszliśmy na końcu. Nie jestem do
końca pewny, co to rozpoczęło… - Flint spojrzał na Draco, który spojrzał na
Rona, który spojrzał na Hermionę, która spojrzała na Harry’ego.
Harry
zamachał rękami sfrustrowany i krzyknął, ale nadal był pod wpływem zaklęcia
wyciszającego.
-
Wybacz, Harry. Jestem taki niedbały. – Kolejny promień wyleciał z różdżki
dyrektora i Hary nagle odzyskał głos.
-… zdejmijcie to CHOLERNE zaklęcie… och.
Przepraszam – Harry zaczerwienił się i uniknął wzroku Snape’a.
-
Harry, możesz nam powiedzieć, co się stało?
Więc
Harry wyjaśnił, jak starsi chłopcy napadli na niego i jak Hermiona wstawiał się
za niego, tylko by zostać powaloną.
-… i
potem kopnęła go w rzepkę i upadł jak tona cegieł, prosto na tyłek! –
powiedział Harry z entuzjazmem, a potem uświadomił sobie, kim jest jego
publiczność. – Em, przepraszam. To znaczy, upadł i potem walczyli, a wtedy…
-
Przyszedłem i zobaczyłem, co się dzieje – przerwa mu Draco, - więc wszedłem do
Sali i zawołałem naszych perfektów. Kiedy wróciłem…
-…
Poszedłem szukać Harry’ego i zobaczyłem, jak walczą, więc krzyknąłem do
Percy’ego i bliźniaków i skoczyłem na tego, który wyrywał Hermionie włosy z
korzeniami – wtrącił Ron.
-
Tak, a gdy tam dotarłem, już miał rzucić na ciebie Crucio, więc rozdzieliłem
ich, a potem to wszystko było jedną wielką plamą, dopóki – Draco westchnął, ale
był sprawiedliwy, - Granger nie uderzyła głową Smythe’a o podłogę i nie
znokautowała go. – Teraz większość przypatrywała się Hermionie ze zdumieniem, a
ona zarumieniał się pod ich obserwacją.
- Gdy
tylko przyszedł Malfoy i powiedział Jones i mi, że kilku Krukonów bije jednego
z naszych pierwszaków, przybiegłem – Flint najwyraźniej uznał, że
pierwszoroczni byli już w centrum uwagi wystarczająco długo. – Więc Jones i ja
przyszliśmy tu i przejęliśmy kontrolę nad Jeffreysem i Petersonem. Potem…
-
Chwileczkę, panie Flint – przerwała profesor McGonagall. – Jestem trochę
zdezorientowana. Powiedział pan, że został zaatakowany jedne z ślizgońskich
pierwszaków? Myślałam, że tylko pan Potter był celem.
Flint
tylko na nią spojrzał.
-
Tak, pani profesor.
McGonagall
spojrzała to na Snape’a to na Dumbledore’a.
-
Kiedy ostatni raz sprawdzałam, panie Flint, Tiara Przydziału umieściła pana
Pottera w moim Domu.
- Nasz Opiekun Domu umieścił Pottera pod
opieką Ślizgonów, pani profesor – przerwała Jones chłodno. – To czyni go także naszym.
Mcgoanagll
otworzyła i zamknęła usta, ale nie wydała żadnego dźwięku. Snape uśmiechnął się
ironicznie.
-
Dobrze powiedziane, panno Jones, panie Flint – pochwalił gładko.
Dyrektor
uśmiechnął się promiennie.
-
Zgadzam się. To wspaniałe widzieć taki
świetny przykład międzydomowej współpracy, jak również tak oczywisty
przejaw szacunku do Opiekuna Domu. Pięćdziesiąt punktów dla obu domów za
wspólną pracę i kolejne dziesięć dla Slytherinu natychmiastowe niesienie pomocy
pierwszakowi. A teraz, panie Flint, wierzę, że może pan kontynuować od momentu,
gdy pan i panna Jones przyszliście z pomocą panu Potterowi?
-
Tak, proszę pana. Ci dwaj – skinął głową na bliźniaków, - już związali
O’Leary’ego i nie wyglądało na to, by potrzebowali pomocy, a Smythe był
praktycznie zakopany pod tymi trzema, więc wala była już prawie skończona,
dopóki reszta Kruków nie chciała się angażować. – Flint przerwał i zdecydował
się być życzliwy. – Prawdę mówiąc, proszę pana, nie sądzę, by wiedzieli, co ta
czwórka kombinowała. Po prostu myśleli, że ich domownicy mają kłopoty.
Profesor
Flitwick wyglądał na coraz bardziej zakłopotanego, gdy ogrom zbrodni jego
studentów wychodził na jaw.
-
Dobry Merlinie, panie Potter, wszystko w porządku? Jestem wstrząśnięty i
całkiem zbulwersowany, że któryś z moich Krukonów mógł planować coś takiego!
Harry
uśmiechnął się do drobnego profesora.
-
Wszystko okej, profesorze.
-
Kolejna nieprawda, panie Potter? – zażądał Snape surowo, z trudem powstrzymując
się od chwycenia chłopaka i poprowadzenia do ambulatorium. – Zgodnie z twoją
własną opowieścią, a także innych, byłeś uderzony pięścią, duszony, rzucony na
ścianę i…
-
Profesorze! – wykrzyknął oburzony Harry. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął był
profesor traktujący go jak dziecko na oczach wszystkich. – Wszystko okej. Naprawdę.
- Być
może, Severusie, byłbyś tak miły i zabrał całą czwórkę naszych walecznych
pierwszaków do pani Pomfrey? To brzmi tak, jakoby wszyscy mogą być w nieco
gorszym stanie niż to mają wypisane na twarzach.
-
Albusie, muszę podkreślić, że moi studenci, a w szczególności pan Smythe, mogą
również wymagać pomocy medycznej – powiedział Filius. Może i był przerażony ich
zachowaniem, ale nadal będzie wykonywał swoje obowiązki i zajmie się dobrem
swoich uczniów.
-
Oczywiście. Może poprosisz panię Pomfrey, by dołączyła do nas w moim biurze,
gdy tylko zajmie się tą czwórką? – Dumbledore odwrócił się wyczekująco do
Snape’a.
-
Och, proszę, profesorze, nie możemy
najpierw zjeść? Jestem głodny –
zaprotestował Harry patrząc błagalnie na Snape’a
-
Tak! – powtórzył Ron. – Eee, to znaczy, ja też, proszę pana – dodał szybko na
widok gniewnego wzroku Snape’a.
Snape
skrzywił się i skarciłby chłopców za ich tupet, ale Dumbledore zachichotał i
skinął głową, zanim miał szansę.
-
Bardzo dobrze, Harry. To pozwoli pani Pomfrey zobaczyć najpierw tych młodych
mężczyzn, ale jak tylko posiłek się skończy, profesor Snape zabierze was
wszystkich do ambulatorium i spodziewam się, że nie będzie żadnych kłótni.
- Tak
jest, proszę pana – obiecał Harry.
Flitwick,
Dumbledore i czwórka krukońskich uczniów udała się o gabinetu dyrektora,
podczas gdy McGonagall i Snape wprowadziła resztę z powrotem do Wielkiej Sali.
Pierwszy raz od kiedy uczniowie pamiętali, siedzący przy domach poszli do
lamusa, gdy ci, którzy byli zaangażowani w Wielką Bitwę klapnęli przy jednym
stole, a reszta uczniów przepychała się do pobliskich miejsc, by móc słuchać i
usłyszeć, co się stało.
- O
kurczę, jesteś prawdziwym małym wiercipiętą – skomentował Flint, dając
Harry’emu przyjacielskiego kuksańca. – Kiedy biegłem, widziałem jak nieźle
walczysz z tymi sukinsynami.
Harry
zaczerwienił się.
-
Poczekaj aż zobaczysz jak porusza się na miotle! – dodał Wood przy całym stole.
– To praktycznie nie ludzkie, w jaki sposób on skręca naokoło!
Na
drugim końcu stołu, Ron i Draco skończyli siedząc obok siebie. Na chwilę oboje
unikali swojego wzroku, ale w końcu przerwał to Ron.
-
Więc, um, Molfoy – eee… Draco, - dzięki. Mam na myśli za wcześniej – wymamrotał
Ron. – Wiesz, za Krukonów.
- Nie
ma za co, Weasley – Draco zawahał się, po czym dodał: - Przypuszczam, że
jesteśmy kwita – sprawiłeś, że mnie puścił zanim złamał mi rękę. – Uśmiechnął
się złośliwie. – Nie wiedziałem, że twoja rodzina została zmuszona do
kanibalizmu!
- Hę?
– oczy Rona zwęziły się. Podejrzewał, że było to obrazą, ale nie był pewny.
Draco
przewrócił oczami.
-
Sposób, w jaki gryzłeś jego nadgarstek? Kanibalizm? Łapiesz?
- Och
– Ron zarumienił się. – Cóż, chciałem sprawić, by cię puścił. To brzmiało tak,
jakby naprawdę cię ranił.
Teraz
przyszła kolej na Draco, by się zarumienić.
- No,
taaa…
Nastała
niezręczna cisza.
-
Twój brat zna kilka paskudnych zaklęć – zauważył w końcu Draco. – Nauczył cię
ich?
-
Niektórych – przyznał Ron. – Chcesz, żebym ci pokazał.
Draco
wzruszył ramionami, starannie swobodnie.
-
Tak, może. Znaczy, może być zabawnie.
Ron
wyszczerzył się.
- To,
które mój starszy brat nauczył się od goblinów. Kurczę – ono jest genialne.
-
Tak? – Draco opuścił fasadę niezainteresowania. – Co ono robi?
Podczas
gdy dwaj chłopcy rozmawiali z ożywieniem, a Harry, Oliver, Katie i Marcus
omawiali Quidditch, Jones zwróciła się do Hermiony.
-
Musieli lewitować tego wielkiego goryla do gabinetu dyrektora, pierwszaczku – nie
mógł nawet chodzić. Jakiego czary użyłaś?
Hermiona
zarumieniła się.
- To
nie był czar. Tylko go kopnęłam. Mój tata zadbał, żebym znała kilka ruchów w
samoobronie.
Jeden
z pozostałych Ślizgonów, który nie uczestniczył w walce, zaszydził:
-
Twój ojciec cię nauczył? Mugol? Jaki rodzaj samoobrony znają Mugole? A poza
tym, co to mogłoby zrobić?
Hermiona
zarumieniła się ze złości.
- Czy
ty obrażasz mojego ojca?
Zanim
drugi Ślizgon zdążył odpowiedzieć, Jones powiedziała cicho:
- Ona
złamała różdżkę Smythe’a, Singh. Na twoim miejscu, pilnowałabym języka.
Nastąpiła
wyraźna przerwa, po czym Singh odezwał się tonem, w którym było o wiele więcej
szacunku:
- Bez
obrazy, Granger. Nie nasyłaj na mnie całego Gryffindoru. Chodziło mi o to, że
Mugole… cóż, co oni mogą wiedzieć o walce?
Dość
tego. Hermiona wiedziała doskonale, że jej niezdolność do utrzymania języka za
zębami w klasie powoduje, że jest przeklinana przez rówieśników jako irytująca
panna wiem-to-wszystko. Wiedziała, że jej bliska znajomość wszystkich przepisów
często sprawia, że zachowuje się jak świętoszkowata skarżypyta. Wiedziała też,
że nie ma nikogo, ale winiła a to wszystko tylko siebie. Ale przy jej
wszystkich obsesjach przestrzegania reguł, odpowiadania na pytania, robienia
zadań, Hermiona Granger nie była tchórzem. Miała swoją dumę i, niezależnie, co
czarodziejskie społeczeństwo może myśleć, była lojalna w stosunku do rodziców i
mugolskiego społeczeństwa, w którym dorastała. Postanowiła, że jeśli dzieci w
nowej szkole będą gardzić nią tak bardzo jak w starej, to mogłaby równie dobrze
dać im ku temu powód. Do diabła z byciem grzeczną dziewczynką. Tym razem
Hermiona zamierzała zwalczyć ogień ogniem.
Spojrzała
na Davidellę Jones, której postawa kopnij-w-tyłek, w połączeniu z odznaką
prefekta zdobyła podziw Hermiony. Oto ktoś, kto najwyraźniej był szanowanym
uczniem i Prefektem Naczelnym, komu jeszcze nawet imponujący chłopcy, jak
Flint, nie podskoczyli. Hermiona znalazła wzór do naśladowania.
Jones
uniosła brwi w niemej zachęcie i otusze, Hermiona posłała gniewne spojrzenie
Singhtowi i innym czystokrwistym.
- O
walce? Myślisz, że tylko czarodzieje potrafią walczyć? Wasze społeczeństwo nie
ma najmniejszego pojęcia, czym jest naprawdę walka. Klątwy są dla
maminsynków. Mugole walczą gołymi rękami. I Mugole są też dużo bardziej
wytrzymali niż czarodzieje – ciągnęła, krzywiąc się na stół. – Tu, w magicznym
świecie, jeśli jesteś ranny w walce, jesteś w krótkim czasie przygotowywany
przez panią Pomfrey albo innego uzdrowiciela. Gdy Mugole walczą i są zranieni,
my zostawiamy rannych. Nie masz nadziei na walkę, jeśli nie potrafisz znieść
bólu, a Mugole wiedzą więcej o bólu i cierpieniu niż jakikolwiek czarodziej.
-
Poczekaj, Granger! – zawołał Malfoy. – Weasley prawie dostał tu Crucio. To dużo
bólu i cierpienia!
Hermiona
przewróciła oczami.
-
Nikt nie umniejsza odwagi Rona w ratowaniu mnie, Draco. – Ron zaczerwienił się
po czubki uszu. – Albo twojej w ratowaniu jego. – Teraz to Draco wyglądał na
zakłopotanego. Ratować Gryfona? O czym on myślał? I co powiedziałby jego ojciec?
– Ale Mugole znają prawdziwy, długotrwały ból i to czyni nas dobrymi
wojownikami.
-
Więc wiesz, co to ból, Granger? – Tym razem odezwał się członek drużyny
Gryfonów, z wyraźnym sceptyzmem w głosie. – Spróbuj zostać trafiona tłuczkiem.
Hermiona
pochyliła się do przodu.
- Moi
rodzice są dentystami, Bradley. Czy wiecie, co to znaczy? – Większość czysto
krwistych pokręciła głowami. – Mugolom robią się dziury w zębach, a dentyści je
naprawiają. A wiecie, jak? Po pierwsze, biorą dużą, dłuuugą igłę – podniosła
rękę, by pokazać, jak długa jest igła, - i wbijają
ją w dziąsło – zademonstrowała, - i
pooowoooli wstrzykują lek, który bardzo mocno szczypie. A potem, biorą maszynę,
która ma szpiczaste wiertło, a ono obraca się naprawdę bardzo szybko i wydaje
taki jęczący odgłos jak to… - jej parodia była tak dobra, że większość stołu
trzymała się za uszy z bólu. – A potem używają tego, by wywiercić otwór w
zębach. – Teraz wszyscy czystokrwiści zzielenieli. Nawet Jones oddychała płytko
i uczepiła się ramienia Percy’ego. Inni urodzeni w mugolskich rodzinach
ogromnie tym ucieszeni, a półkrwi byli, w zależności od pochodzenia, albo
rozbawieni albo oburzeni.
- I
to może trwać przez godziny –
kontynuowała lodowato Hermiona. – Potem pakują do dziur metal i…
-
Och, daj spokój! – wybuchnął Percy, a lekki pot błysnął na jego twarzy. –
Wymyśliłaś to!
-
Nieprawda! – Gryfoński mugolak z czwartego roku był aż nazbyt chętny, by
poprzeć historię Hermiony. – Patrz – moi rodzice nie wiedzieli, że jestem
czarodziejem, póki nie miałem prawie dziesięć lat i wtedy naprawiałem ubytki
mugolskim sposobem. Widzisz? Tu ‘est ‘eden – otworzył szeroko usta i wskazał,
by zafascynowani i zemdleni czystokrwiści mogli zobaczyć wypełnienie.
- To
obrzydliwe! – powiedział słabo Flint.
Uśmieszek
Hermiony niemal prześcigał ten od Snape’a.
- A
nawet nie powiedziałam, jak Mugole prostują krzywe zęby – wkładają metalowe
taśmy w usta i zaciskają je coraz mocniej, tak że żeby są przyciągnięte do odpowiedniej pozycji, a zajmuje to całe lata. – Teraz kilku czystokrwistych
odsunęło swoje talerze i przyłożyli serwetki do ust.
- I oboje moi rodzice z tego żyją. Dzień po
dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. I
jak wracają do domu opowiadają mi wszystko
na ten temat. Więc nie próbuj na mnie niczego, Singh. Mam zadawanie bólu we krwi.
-
Minervo – Severus zmarszczył brwi, studiując uczniów. – Czy nie zdaje ci się,
że sporo uczniów patrzy na twoją pannę Granger z pewnego rodzaju oczarowanym
przerażeniem?
McGonagall
spojrzała tam, gdzie on.
-
Dobry Merlinie. Normalnie nie widuję takiego wyrazu twarzy, chyba że rozdawane
są SUMy lub OWTMy. Co się tam, do licha, dzieje?
Zanim
posiłek dobiegł końca, reputacja Hermiony powstała w czarodziejskim świecie.
Och, wciąż była znana jako dobra uczennica, nawet jeśli trochę zarozumiała, ale
słowo rozprzestrzeniało się błyskawicznie wokół szkoły: nie zadzieraj z
Granger. Między posiadaniem rodziców, którzy byli wykwalifikowanymi oprawcami i
jej samej, która miała skłonności do łamania różdżek ludziom, którzy ja
obrazili, Granger oczywiście nie była kimś do drażnienia.
Harry
rozejrzał się po Sali i uśmiechnął się promiennie. Było tak wiele ludzi, którzy
o niego dbali. Po raz pierwszy w życiu miał przyjaciół – i to nie tylko Rona,
choć on zawsze będzie miał szczególne miejsce, jako pierwszy przyjaciel Harry’ego. Ale Ślizgoni przybyli mu na ratunek
tak samo, jak Gryfoni, co na pewno sprawiło, że profesor Snape był szczęśliwy,
a nawet Draco i Ron dla odmiany dobrze się dogadywali.
Rzucił
chyłkiem spojrzenie na stół personelu. Zarówno Snape i McGonagall wyglądali na
oszołomionych, ale Harry zorientował się, że to prawdopodobnie ze względu na
niezwykłą ilość paplaniny, na temat tego, co się dzisiaj działo. Potarł tył
głowy. Tak, był tam guzek i był pewny, że profesor Snape zrobi duże zamieszanie
– trzeba przyznać, Harry byłby trochę zraniony, gdyby nie robił zamieszania, - ale każdy siniak był warty, by zobaczyć,
jak wiele osób w nowej szkole go lubi. Przypomniał sobie pożegnalne słowa wuja
Vernona, że żadna osoba w Hogwarcie nie będzie lubiła go bardziej niż
Dursleyowie i prychnął. Profesor Snape miał rację. Wuj Vernon to tylko tłusty, głupi mors. Nie wie o
niczym.
Harry
znalazł przyjaciół i nowy dom, a nawet – choć musiał być ostrożny, by nie
powiedzieć tego zbyt głośno, by nie zawstydzić profesora Snape’a, - nowego
tatę, który martwi się o niego i upewnia się, że zjadł wszystkie warzywa i, że
zobaczy się z uzdrowicielką, gdy został ranny. Harry westchnął szczęśliwy.
Musiał być najszczęśliwszym chłopcem na całym świecie.
CDN…
*co
prawda w oryginale jest “goodness gracious”, czyli “Boże drogi”, ale w
czarodziejskim świecie raczej nie wierzyli w Boga, więc zmieniłam na Merlina
**Coś
w stylu „ nie przed służącymi”
*** to logiczne – chodzi o nauczycieli (nawet
teraz francuski -_- nigdy się od niego nie uwolnię :’( )