- Hej, kumplu, co jest? – zapytał Ron, opadając obok
Harry’ego na sofę w Pokoju Wspólnym. Jego przyjaciel wzruszył ramionami.
- Nic.
- Och, daj już spokój, Harry – namawiała Hermiona,
siadając po jego drugiej stronie. – Jesteś taki od kilku dni. Co się dzieje?
- Szlaban już się niemal skończył, powinieneś się cieszyć
– przypomniał mu Ron, próbując pocieszyć Harry’ego, ale chłopak tylko skinął
głową.
Hermiona przyjrzała się mu uważnie. Czy Harry dąsał się
przez karę? Raczej nie on byłby pierwszą osobą, która irytowałaby się
tygodniowym zakazem. Oczekiwała, że to Ron zacznie narzekać, ale nadal był tak
zachwycony swoją nową różdżką, że naprawdę nie zauważał wiele poza nią. Ale
nie, Harry nie wydawał się być takim typem. Ale jeśli tak, to o co chodziło?
- Czy pokłóciłeś się z profesorem Snapem? – zaryzykowała
przypuszczenie.
Prychnął?
- Jak? Ostatnio praktycznie w ogóle go nie widziałem.
Twarz Rona zajaśniała konsternacją.
- Huh? Ale widzieliśmy go na eliksirach i nadzorował nas
ostatniego wieczoru i…
- Nie widziałem się z nim sam na sam – wyjaśnił Harry. – Nie możemy pokłócić się na zajęciach.
- Och. Prawda – przytaknął Ron.
Hermiona również skinęła głową.
- Tęsknisz za nim – powiedziała ze zrozumieniem.
Harry oblał się szkarłatem.
- Nie prawda! Myślisz, że jestem aż tak dziecinny? –
zapytał gniewnie, niecharakterystycznie wybuchowo.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną.
- Nie, Harry! Nie! Chodzi mi o to, że – cóż, ty i
profesor Snape nie mięliście dużo czasu na poznanie się. To uzasadnione, że
nadal jest wiele rzeczy, o których chcesz porozmawiać. Nie miałam na myśli
tego, że… jesteś strasznie stęskniony za domem, czy coś w tym stylu.
Ron obserwował szeroko otwartymi oczami, jak Hermiona
nerwowo próbuje udobruchać przyjaciela.
- W takim razie okej – mruknął zmiękczony Harry. Przez
kilka minut patrzył ponuro w ogień, podczas gdy jego przyjaciele wymienili
zdenerwowane spojrzenia nad jego głową, ale sumienie nie pozwoliło mu milczeć
zbyt długo.
- Przepraszam – wymamrotał z poczuciem winy, nie patrząc
na Hermionę. Nie było w porządku, że wyładowywał swój zły humor na którymś z
przyjaciół. Hermiona po prostu musiała zrozumieć leżącą przed nią układankę, a
to, że był trochę zakłopotany brakiem Snape’a nie znaczy, że parskać na nią w
ten sposób. A Ron był jego pierwszym prawdziwym przyjacielem – choć Harry
wątpił, że zostanie nim, jeśli nadal będzie go tak ignorował.
- W porządku, kumplu – odpowiedział Ron za nich,
zarzucając rękę na ramiona Harry’ego. – Jest właśnie tak, jak powiedziała
Hermiona. Byliśmy jedenaście lat z naszymi rodzinkami – to nie taka wielka
sprawa, gdy jesteśmy z dala od nich. Nie tęsknisz za Dursleyami, prawda? –
Harry wzruszył ramionami i pokręcił głową. – Widzisz? To dlatego, że Snape jest
nowy. Dlatego za nim tęsknisz. To całkowicie uzasadnione, co nie? – zapytał
Hermiony.
- Absolutnie – zgodziła się, ciesząc się, że Harry
uśmiecha się nieśmiało.
- Dzięki – powiedział, wdzięczny za to, że ma tak
wspaniałych przyjaciół. – Tylko, kiedy zszedłem do niego kilka razy, był zbyt
zajęty, by ze mną rozmawiać. Znaczy, jeśli chcę, mogę zostać w moim pokoju, ale
nie pozwala mi być przy nim, nawet po to, by pociąć składniki do eliksirów. –
Jego ramiona opadły. – Może się mną znudził.
- Nie, kumplu! – sprzeciwił się Ron. – Dlaczego miałby to
zrobić?
- Nie wiem. Ale nie mam interesujących rzeczy, o których
moglibyśmy rozmawiać. Zawsze robi coś bardzo ważnego, jak pamiętacie tego dnia,
kiedy dyrektor powołał go do tego komitetu? Zawsze jest zajęty takimi rzeczami.
Ostatnio wyjątkowo ciężko pracował nad jakimś projektem… - Wzruszył ponownie
ramionami z przygnębieniem. – Co mam robić oprócz chodzenia na lekcje?
- Nie wiem, czy jesteś dla siebie całkiem sprawiedliwy,
Harry – zauważyła Hermiona, jak zwykle głosem pełnym rozsądku. – Znaczy,
mięliśmy szlaban od tygodnia. Byłby zły, gdybyś robił coś ciekawego.
- Tak. Kiedy już będziesz mógł znowu latać, będziesz miał
mu wiele do opowiedzenia! – powiedział zachęcająco Ron.
Harry nadal wyglądał, jakby miał wątpliwości.
- Chyba tak… Tylko że on nie interesuje się tak
Quidditchem.
Ron spojrzał na niego przerażony.
- Nie interesuje się… Żartujesz?
Harry i Hermiona wymienili rozbawione spojrzenia.
- Cóż, chodzi mi o to, że on chce, by jego Dom wygrał
Puchar i w ogóle, ale raczej nie spędza dużo czasu na czytaniu wyników
Quidditcha w Proroku czy coś w tym
stylu.
Ron pokręcił głową ze zdumieniem.
- O kurczę.
- Cóż – powiedział Hermiona jak zwykle rozsądnie, -
dlaczego nie zrobisz czegoś, co uznałby za interesujące?
Harry poderwał się.
- Świetny pomysł!
- Tak!... Um, jak, na przykład, co? – zapytał po chwili
Ron.
- No, mógłbyś zrobić dodatkowe zadanie badawcze na
projekt z eliksirów – zaczęła Hermiona z ożywieniem. – Albo może…
- Nie – Harry zmiótł jej pomysły w podnieceniu. –
Rozwiążemy zagadkę!
Hermiona wyglądała na pełną obaw.
- Jaką zagadkę? Lepiej żebyś nie mówił o trzecim piętrze…
Harry przewrócił oczami.
- Nie, Hermiono. Nie jestem głupi, okej? Profesor Snape
zabiłby mnie, gdybym poszedł tam po tym, jak dyrektor tego zabronił i
powiedział, że to niebezpieczne. A co nawet gorsze, dyrektor mógłby
zadecydować, że wyśle mnie z powrotem do Dursleyów za bycie nieposłusznym.
- Ale jaka tu jest inna zagadka? – zapytała bezbarwnie.
- Profesor Quirrell!
- Zagadka na temat profesora Quirrella? – powtórzył
zdezorientowany Ron.
- Jasne! – Oczy Harry’ego błyszczały. – Znaczy, profesor
Snape go nie znosi – zawsze posyła mu to Spojrzenie – a to musi coś znaczyć. A
teraz Quirrell jest w skrzydle szpitalnym do meczu Quidditcha – to też musi coś
znaczyć!
Hermiona przewróciła oczami. Chłopcy! Zawsze starali się
znaleźć jakiś sekret tam, gdzie go nie było.
- To znaczy, że ten biedny facet spadł z siedzeń przy tym
całym zamieszaniu. Dyrektor ogłosił, że został poważnie ranny i będzie musiał
pozostać przez jakiś czas w szpitalu, pamiętasz?
Harry prychnął z niedowierzaniem.
- Daj spokój! Pani Pomfrey w momencie wyleczyła twój
nadgarstek – co on musiałby sobie zrobić, że wyleczenie go zajęło jej ponad
tydzień? Jeśli jest tak ranny, dlaczego miałby tu zostać? Czy nie powinien iść
do prawdziwego szpitala? – przerwał nagle, nieco niepewny. – Istnieją
czarodziejskie szpitale, prawda?
Ron zamyślił się.
- On ma rację, Hermiono. Jeśli ktoś jest naprawdę ranny,
powinni zabrać go do czarodziejskiego szpitala, św. Mungo. Znaczy, pani Pomfrey
jest serio niezła, ale jest tylko jedną osobą, a to jest tylko szkolny
szpitalik. Św. Mungo ma duży personel, specjalne zaklęcia i inne takie.
- Hmmmmm. – Harry zobaczył to spojrzenie w oczach
Hermiony i wiedział, że też złapała haczyk.
- I jest jeszcze największa zagadka ze wszystkich –
powiedział Harry kusząco. – Co znajduje się pod turbanem?
Ron prychnął z rozbawieniem.
- Czy to tak jak pytanie, co jest pod jego kiltem? (szkocka spódnica męska – dop. Tłum.)
Hermiona posłała mu spojrzenie pełne sztywnej
dezaprobaty, ignorując chichot Harry’ego.
- Jestem pewna, że nie wiem, o co ci chodzi, Ronaldzie.
- No już, poważnie – nalegał Harry. – Podsłuchałem, jak
inni uczniowie mówili, że nigdy wcześniej nie nosił turbanu, więc dlaczego
zaczął? Może coś pod nim ukrywa!
Hermiona spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Dlaczego? Jeśli miał coś do ukrycia, dlaczego
zwyczajnie nie zostawił tego u Gringotta albo jakimś bezpiecznym miejscu?
- Może nie może. Może to coś jest na nim – zasugerował
Ron. – Jak… jak przeklęta blizna! – krzyknął, a jego wzrok padł na Harry’ego.
- Jest nauczycielem OPCM-u. Dlaczego miałby chować bliznę
po przekleństwie? – wykłócała się Hermiona.
- Może dlatego, że przegrał walkę i nie chce, żeby ktoś o
to pytał i się dowiedział? – zaproponował nieco słabo Ron.
- Założę się, że jest zwyczajnie łysy i to wszystko jest
na daremno – powiedziała Hermiona lekceważąco. – Facet może zgłupieć przez
utratę włosów.
Ron przewrócił oczami.
- Tak, jasne. A dziewczyny w ogóle nie głupieją, gdy chodzi o ich włosy. – Zaczął naśladować
wysoki głos Lavender i jej rozdrażniony ton. – Ooooch, już naprawdę nie wiem, co mam zrobić, Parvati! Moje włosy
zwyczajnie nie będą się układać tak,
jak chę. Masz takie szczęście, że twoje włosy są idealne. Chciałabym mieć
takie proste włosy, jak twoje!
Harry dołączył do zabawy.
- Ooooch, Lavender, nie wiem, o co ci chodzi! Uwielbiam twoje
włosy. Masz takie piękne loki.
Chciałabym mieć kręcone włosy! – Harry dreptał w nienajgorszym uosobieniu
Parvati.
Hermiona prychnęła.
- Tylko oboje poczekajcie. Za kilka lat też będziecie
stać przy lustrach, chcąc wyglądać ładnie i zachwycić wszystkie dziewczyny!
Harry i Ron zawyli ze śmiechu.
- My? Przy lustrze? Dziewczyny? Ta, jasne!
Hermiona prychnęła ponownie i przewróciła oczami. Czasami
było tak trudno być tą najdojrzalszą.
^^^
Snape spojrzał na stos pergaminów, które jeszcze musiały
zostać poprawione i westchnął. Doprawdy, praca spiętrzyła się przez ostatni
tydzień, przez to, że z ukrycia kierował powrotem Blacka do czarodziejskiego
świata. Nie wspominając namawianiu Dumbledore’a, że trzeba zrobić coś z
Quirrellem. Po ostatnim meczu Quidditcha, powiedział Albusowi w niedwuznaczny
sposób, że należy pozbyć się tego jąkającego wraku, ale dyrektor okazał się
zaskakująco oporny.
Na początku Snape przypuszczał, że po raz kolejny
niezdolność Albusa do widzenia ciemnej strony kogokolwiek oślepiła go na
niebezpieczeństwo, które mężczyzna postawił przed Harrym, ale dalsza rozmowa
dała jasno do zrozumienia, że Dumbledore zwyczajnie chciał wiedzieć, kto wydawał
Quirrellowi rozkazy.
- Oboje wiemy, że profesor Quirrell nie ma ani rozumu ani
ambicji, by z własnej woli atakować Chłopca, Który Przeżył – powiedział
Dumbledore, a jego mina choć raz była ponura. – Chcę wiedzieć, kto ma miał
czelność atakować jednego z moich uczniów.
Snape niechętnie uznał logikę tego planu – czy mógł to
być Lucjusz? Lub jeden z Lestrangów, pociągający za sznurki z Azkabanu? Lub
może… Był zmuszony przyznać, że niewiedza była zwyczajnie zbyt niebezpieczna.
- Bardzo dobrze, ale jak masz zamiar powstrzymać go przed
ponownym atakiem na Harry’ego lub – w przypadku, gdyby nie była to jednak
śmierciożercza zmowa, - na innego z uczniów?
- Pozostanie w ambulatorium, zdrowiejąc po swoim bolesnym
upadku – odparł Dumbledore, a jego oczy znowu zabłyszczały. – Wydaje się, że w
tym całym zamieszaniu biedny profesor Quirrell stracił równowagę i doznał
bardzo poważnych obrażeń przez swój upadek z trybun.
Snape niechętnie zgodził się. To przynajmniej kupi im
trochę czasu. Quirrell będzie odizolowany, a Harry bezpieczny póki nie natkną
się na tego, kto pociąga za sznurki Quirrella. Ale nie ufał Albusowi w całości
i w nocy snuł się po korytarzach niedaleko ambulatorium, upewniając się, że
profesor OPCM-u nie wymknie się, gdy pani Pomfrey spała.
Pomiędzy pilnowaniem Quirrella, reżyserowaniem
konferencji prasowych Syriusza, nauczaniem i opieką nad Domem, czuł się
bardziej niż wypompowany. Naprawdę nie skupiał wiele uwagi na Harrym, choć
przynajmniej widywał go w klasie i na posiłkach w Wielkiej Sali, nie wspominając
o tych wieczorach, kiedy nadzorował ich karę. Przez kilka ostatnich dni chłopak
wydawał się nieco cichy, ale teraz wraz ze swoimi małymi przyjaciółmi ciągle
pochylali się ku sobie, szepcząc i mrucząc. Oczywiście knuli coś na uczczenie
końca szlabanu i jeśli nie będą ostrożni, skończą z powrotem z nim, wściekał
się Snape. Nie miał zamiaru pozwolić, by Harry szalał w sposób, jaki robił to
jego ojciec, choć musiał przyznać, że ostatnio nie był szczególnie dobrym
opiekunem. Może musi zrobić coś z bachorem, tylko po to, by przypomnieć małej
potworze, że jest pod ścisłą kontrolą.
^^^
- NIE! Nie nie nie nie. Nie.
Albus uśmiechnął się.
- Mam tylko nadzieję, że to przemyślisz, mój chłopcze.
- Ogłuchł pan, dyrektorze? Powiedziałem nie. To absurdalny pomysł. Kiedy
poruszyłem ten temat, myślałem raczej nad tym, że któregoś wieczora bachor
zrobi swoje zadanie domowe w moich kwaterach – warknął Snape, dając sobie
mentalnego kopa za to, że w ogóle wspomniał o swojej myśli Albusowi.
- I on będzie pracował przy jednym stole, a ty przy
drugim? To raczej nie jest spędzanie z nim czasu.
- To z pewnością jest
spędzanie z nim czasu. Będzie w mojej obecności, prawda? To jest własnie
definicja pojęcia „z nim”. A twój
pomysł jest jawnie niedorzeczny. Nie mam zamiaru zachęcać bachora, by uczcił
koniec swojej kary. To byłoby uosobieniem popierania złego zachowania!
- Nie to sugerowałem, Severusie…
- Zabranie bachora na lody pierwszego dnia wolności jest
z pewnością świętowaniem końca restrykcji. Nie mam zamiaru kupować mu słodyczy
i robić zamieszania, kiedy zarobi kolejny dzień szlabanu za swoje przerażające
działania. – Snape nadąsał się. – To tak jakby powiedzieć mu, że kara była zbyt
surowa.
- A ty ani nie świętujesz ani nie przepraszasz za karę –
stwierdził Dumbledore spokojnie. – Upamiętniasz fakt, że teraz, kiedy poddał
się karze dla twojej satysfakcji, ponownie ma pozwolenie na normalne
przywileje. Co więcej, przypominasz mu, że są pewne zaszczyty, takie jak
wycieczka do miasteczka czy smakołyki. – Urwał, a jego radosny błysk w oczach
został zastąpiony przez coś przebiegłego. – W pewnym sensie, byłoby dość
okrutne, wiesz, pokazanie mu, co stracił przez ostatni tydzień i przypomnienie
mu, co traci, gdy zachowuje się źle.
Wyraz twarzy
Severusa zmienił się odrobinę, a Dumbledore wywarł presję swoją przewagą.
- I dzięki temu wycofałby się z zamku i od profesora
Quirrella podczas weekendu, kiedy trudne byłoby śledzenie go. Mógłby, na
przykład, chcieć powędrować trochę po tak długim zamknięciu w klatce. Dobrze
się zachowywał, prawda? Nie wykradał się podczas restrykcji?
- Nie – przyznał niechętnie Snape. Był raczej zaskoczony
tym faktem. James Potter nigdy by nie zaakceptował tak pokornie kary, ale Harry
i reszta przestrzegała zastrzeżeń, skupieni na swoich esejach, a nawet pomagali
mu w przygotowywaniu składników eliksirów bez jakiegokolwiek stękania czy
jęczenia.
- No, widzisz? – powiedział Albus radośnie, jakby Snape
właśnie zgodził się z absurdalną propozycją. – Baw się dobrze, mój chłopcze.
- Dyrektorze, nawet jeśli zabiorę chłopca ze szkoły, nie
ma powodu, by zabierać go aż na Pokątną. Hogsmeade jest całkowicie
wystarczające dla…
- Nie, nie, mój chłopcze. Ulica Pokątna. Harry musi
doświadczyć Lodziarni Floriana Fortescue – uśmiechnął się Albus i odszedł,
zostawiając Snape’a, by wściekał się w tylko swoim towarzystwie.
No i? Czy powinien zrobić to, co stary bałwan ewidentne
chciał i zabrać chłopca na wycieczkę? To dawało mu kolejną rzecz, której mógłby
zakazać za karę, a miotła działała w tym względzie spektakularnie…
Och, w porządku. Równie dobrze mógłby to zrobić, ponieważ
wiedział, że Dumbledore nie dałby mu ani chwili spokoju, póki by tego nie
zrobił. Poza tym, dzięki temu będzie mógł przynieść nieco składników, gdy będą
na mieście i zobaczy, czy są jakieś nowe czasopisma o eliksirach w Esach i
Floresach. Ale z pewnością nie zabierze całej grupy bachorów. Wzdrygnął się na
myśl o oprowadzaniu po całej ulicy Neville’a Longbottoma, Draco Malfoya i
reszty przyjaciół Harry’ego. Nie, pomyślał surowo, to nie była wycieczka dla
małej świty Pottera. Jeśli bachor nie będzie chciał iść bez swoich przyjaciół
to się dowie, jak to jest siedzieć w jego kwaterach i przez cały dzień
przepisywać linijki. To mu pokaże, że są gorsze rzeczy niż konieczna obecność
surowego opiekuna w Londynie i będzie się zachowywał. Jeśli Potter pomyśli, że
wycieczka bez przyjaciół była zbyt nudna, by się nad nią w ogóle zastanawiać,
szybko dowie się, jaka jest prawda. Snape skinął głową w satysfakcji. Postawi
sprawę jasno, że to nie jest niespodzianka dla chłopaka, ale obowiązek, na
który lepiej by się nie skarżył.
^^^
Harry truchtał radośnie obok swojego opiekuna. Był taki
szczęśliwy! Profesor Snape zabierał go ze sobą aż do Londynu! Tylko jego,
Harry’ego. Nikogo więcej. Żadnego Flinta czy Jones czy nawet Draco – nie,
profesor Snape wybrał jego zamiast
jakiegokolwiek swojego węża. Nawet Hermiona, z jej lepszymi ocenami, byłaby w
pewien sposób bardziej racjonalnym wyborem, ale nie, jego profesor chciał jego.
Harry rozpromienił się. Nigdy wcześniej żaden dorosły nie
chciał spędzić z nim czasu, ale nie mogło być innego wytłumaczenia na
zachowanie profesora Snape’a. Harry czuł się tak, jakby mógł wybuchnąć ze
szczęścia.
Nawet wybrany termin profesora Snape’a był idealny. To
był pierwszy dzień po szlabanie, a tego ranka Hermiona czekała pod drzwiami na
panią Pince, aż ta otworzy bibliotekę. Planowała spędzić tam cały dzień, wśród
książek, nadrabiając swoją nieobecność z ostatniego tygodnia. Harry potrząsnął
głową. Dziewczyny.
W tym czasie bliźniacy obiecali przemycić Rona do kuchni
i przekupić skrzaty, żeby dały mu wszystkie budynie, które stracił przez ten
tydzień. Harry podejrzewał, że mięli nadzieję, że Ron będzie jeść aż się
pochoruje, ale miał dużo wiary w ogromny apetyt swojego najlepszego kumpla.
Domyślał się, że bliźniacy mogą być rozczarowani, gdy ich „dobry uczynek”
właśnie się takim okaże, ale może był niesprawiedliwy. Ich obietnica na
dzisiejszy dzień pomogła Ronowi przetrwać przez długie, długie posiłki, kiedy
mógł tylko patrzyć z milczącą tęsknotą na desery. Harry powiedział Ronowi by
nie zostawał przy stole, gdy były podawane budynie, wiedząc z własnego
doświadczenia z Dursleyami, że dużo gorzej było móc patrzeć i powąchać
jedzenie, którego nie miał szans spróbować, ale Ron wolał się torturować.
Jego zachowanie zagwarantowało to, że reszta szkoły
wiedziała wszystko o karze, a w rezultacie Harry odbierał więcej niż jedno
współczujące spojrzenie od uczniów, którzy oczywiście uznali, że jego opiekun
stosuje przerażającą dyscyplinę. Większość innych nauczycieli zadowoliłoby
przydzielenie szlabanu i może linijek, powiedzieli. Tylko Snape mógł wybrać tak
ukierunkowaną i bolesną karę.
Harry z radością przyjął troskę swoich szkolnych kolegów
– to była duża zmiana między byciem „tym dziwacznym dzieciakiem, który mieszka
z Dursleyami” – ale naprawdę był raczej dumny, że jego opiekun nie przetrzepał
mu tyłka (jak zrobiliby Dursleyowie) czy użył obojętnego „uniwersalnego”
podejścia (jak wydawała się robić reszta kadry), kiedy nawalił. Uznał za raczej
miłe to, że profesor spędza czas myśląc nad tym, co mogłoby wywrzeć największe
wrażenie na nim i wybrał karę, która naprawdę nauczyła go czegoś, jak esej, czy
była dostosowana do wykroczenia, jak restrykcja. Nie był pewny, dlaczego inni
uczniowie nie widzieli tego w ten sposób, ale przypuszczał, że to musi być
jedna z tych czarodziejskich rzeczy i bardzo się nad tym nie głowił.
A teraz, tak jakby po to, by uporał się ze strachem, że
jego profesor nadal jest na niego zły, był zabierany na ulicę Pokątną, na
specjalną niespodziankę! Profesor Snape jasno wyjaśnił, że idzie na alejkę, by
załatwić sprawunki i normalnie nie zabiera nikogo ze sobą, ale zamierzał
pozwolić Harry’emu pójść ze sobą! Nawet znalazł czas, by dokładnie wyjaśnić,
jak Harry powinien się zachowywać, co jeszcze bardziej chłopaka uszczęśliwiło.
Ostatnim razem, gdy był na ulicy z Hagridem dobrze się bawił, ale był zbyt
świadomy tego, że pasował jak wół do karety, nie wiedząc, jak się ubrać, mówić,
czy zachowywać. Tym razem profesor Snape upewnił się, że Harry jest dobrze
przygotowany i nie zrobi z siebie głupca. Pozwolił nawet Harry’emu iść obok
siebie, aniżeli kilka kroków za nim, jak zawsze kazali mu robić jego krewni.
Harry ścisnął się w zadowoleniu. To był jeden z najlepszych dni jego życia.
Snape rzucił okiem na urwisa idącego tuż przy jego boku.
Przynajmniej bachor nadążał teraz za jego długimi krokami. Na początku mały
rozrabiaka wlókł się za nim, ale gdy chwycił go za nadgarstek i pociągnął za
sobą, ciągnąc go za rękę jakby był niegrzecznym dzieciakiem, bachor dostał
nauczkę. Teraz trzymał się jego boku i – co dziwne – uśmiechał się.
Snape niechętnie podziwiał zdolność diabła do
akceptowania nagany. Większość z jego Ślizgonów – jeśli miał być szczery to
włączając to jego, - byłaby naburmuszona po takim potraktowaniu, ale Harry
zdawał się zwyczajnie pojąć punkt widzenia Snape’a i przejść z tym do porządku
dziennego. Zachowywał się podobnie, jak wtedy, gdy Snape usadził go i wyjaśnił
z potwornymi szczegółami, jak Harry ma postępować. Opisał wszystkie zachowania,
które były nie do zaakceptowania i wpoił w niego podstawy etykiety, aż spodziewał
się, że dzieciak wybuchnie. Mimo wszystko miał jedenaście lat i nie potrafiłby
docenić wykładu na temat tak podstawowych rzeczy jak użycie w publicznej
toalecie zaklęć suszących ręce czy usprawiedliwienie się, jeśli na ulicy
wejdzie między czarodzieja a jego znajomego.
Jednak Harry słuchał każdej przestrogi z głęboką uwagą, a
Snape powstrzymał się przed chwyceniem dzieciaka za tą postawę sarkazmu. Nawet
jego „dziękuję”, które nastąpiło po wysłuchaniu, jak Snape przynudza o
odpowiednim pozdrowieniu goblinów z Gringotta, brzmiało na szczere i
zaciekawione. Snape uznał, że Albus musiał szepnąć coś bachorowi na temat
Lodziarni i chłopak nie zamierzał zrobić czegoś, co mogłoby zagrozić jego
niespodziance, nie ważne, jak obrażony mógł się teraz czuć.
Snape był zaskoczony, że bachor nawet nie prosił o
zabranie ze sobą przyjaciół, ale znowu, może Albus go ostrzegł. Musiał
przyznać, że dzieciak– jak dotąd – zachowywał się rzeczywiście bardzo dobrze.
Nawet nie zwymiotował, po tym, jak się aportowali, ku szczeremu zdumieniu
Snape’a.
^^^
Harry był w niebie. Kochał uczucie pojawiania się ramię w
ramię, zwłaszcza, że dało mu to społecznie akceptowalny powód, by przytulić się
do opiekuna. Snape spojrzał na niego nieco dziwnie, ale nie oponował, co więcej
poklepał go lekko po ramieniu i pochwalił, kiedy Harry utrzymał się na nogach
podczas transportu. A teraz godzinami wędrowali po Pokątnej.
Snape wchodził do najbardziej fascynujących sklepów – z
dziwnymi składnikami eliksirów i pochłaniającymi książkami – i naprawdę kupił
Harry’emu coś w większości z nich. W doświadczeniu Harry’ego było to całkowicie
niespotykane i protestował, ale profesor nalegał w swój zwykły sposób:
- Potter! Mam dość twojej bezczelności! Kupno tego
dodatkowego przewodnika do podręcznika eliksirów pozwoli ci rozwinąć temat
eseju w bardziej szczegółowy sposób. Żadnych więcej kłótni. Zakupię tą książkę,
a ty będziesz ją czytać. Rozumiesz?
A teraz Harry przekartkowywał niesamowitą książkę – która
na każdej stronie miała ruchome ilustracje, pokazujące różnice między siekaniem
a krojeniem w kostki, i to dlaczego mieszanie w kierunku przeciwnym do ruchu
wskazówek zegara było ważne, i jak odróżnić oczy salamandry od oczu traszki
oraz…
- Potter! Uważaj! Prawie wszedłeś w stojak!
- Przepraszam, proszę pana, proszę pani – powiedział
Harry szybko, przytakując w stronę właścicielki straganu. Starsza kobieta
dostrzegła jego bliznę i jęknęła z zachwytu.
- Oooch, pan Potter! Proszę, jeden na koszt firmy! –
Wetknęła mu patyk w rękę i machnęła ręką na jego podziękowanie.
Harry pospieszył do profesora Snape’a, który czekał na
niego z kwaśną miną.
- Co to jest, proszę pana? – zapytał, wyciągając to do
kontroli.
- Całodniowy lizak – warknął Snape. – Smakuje jak
cokolwiek, co jest stosowne w danej godzinie – naleśniki na śniadanie, herbata
w południe i tak dalej.
- Znakomite! – powiedział Harry, wkładając go sobie do
ust. – Mmmm!
Snape prychnął.
- Tego właśnie potrzebujesz – więcej cukru.
Harry zaczął wyciągać lizaka, ale Snape potrząsnął głowę
z naganą.
- Bardzo niewdzięcznie będzie wyrzucić go i przypuszczam,
że nadal potrzebujesz suplementacji kalorycznej, by nadrobić zaniedbania
przeszłości.
Harry radośnie włożył lizaka z powrotem i oddał swoją
książkę profesorowi, by spakował ją z resztą zakupów.
- Potter – powiedział Snape nieco niezręcznie, kiedy
kontynuowali podróż ulicą. – Czy… wszystko w porządku?
- Huh? Ne u’rzyem się o s’isko, jeli o tfo pan pya –
powiedział Harry lekko zdezorientowany.
- Nie bełkocz z tym cukierkiem w ustach w tak niechlujny
sposób – skarcił go ostro Snape. – Wyjmij go i dopiero mów.
- Dobrze, przepraszam, proszę pana. Co ma pan na myśli?
- To całkiem proste pytanie. – Głos Snape’a był szorstki,
odsłaniający jego uczucie niezręczności. – W ciągu ostatnich kilku miesięcy
doświadczyłeś wielu zmian w swoim życiu. Było by naturalnie, gdybyś czuł się…
niepewnie.
- Och. – Harry zamyślił się. Z pewnością jego życie
bardzo się zmieniło, ale to wszystko były dobre zmiany. Ma nowe mieszkanie,
pierwszych przyjaciół, więcej niż dość jedzenia i – co najlepsze, - opiekuna,
który opiekował się nim i rozpieszczał go wycieczkami i prezentami. Uczył się
używać magii i od miesięcy nikt nie nazywał go dziwakiem. Nawet gdy wpadł tutaj
w kłopoty, nie musiał obawiać się bicia… Czy jego życie mogłoby być lepsze? –
Chyba nie czuję się niepewnie. Wszystko jest dobrze – zapewnił profesora.
- Czy ta uwaga wokół twojego ojca chrzestnego jest –
Snape oczyścił gardło z niezręcznością, - trudna dla ciebie?
Harry rozważył to. Jedyna trudność przyszła, gdy Snape
złapał go, jak patrzył na coś, co okazało się być niegrzecznym zdjęciem. Harry
nadal nie był pewny, czy jego ojciec chrzestny pomógł zabić jego rodziców, czy
nie – uznał, że profesor powie mu, kiedy wszystko stanie się jasne i zostanie
podjęta decyzja, - ale nawet jeśli nie był tym kimś, ktoś pomógł ich zabić i
nadal byli martwi, nie ważne jak. Harry podejrzewał, że gdyby nadal mieszkał z
Dursleyami, dużo bardziej obchodziłoby go to, czy jego chrzestny jest winny czy
nie, ponieważ to mogłoby zapewnić mu ucieczkę od opieki jego krewnych, ale
ponieważ miał profesora, cała sprawa stała się mniej istotna.
Poza tym nie wiedział, jaki jest jego ojciec chrzestny.
Przez większość swojego życia szczęście Harry’ego było całkiem kiepskie i
wiedział, że lepiej nie oczekiwać, że coś zmieni się dla niego na lepsze. Co
jeśli jego chrzestny był wredny i znęcał się nad słabszymi jak Dursleywie? Albo
dużo mniej tolerancyjny od jego opiekuna? Harry miał już dość krzyków, klapsów (prawdziwych klapsów, nie delikatnych
smagnięć, które rozdawał profesor) i mycia podłóg. Wiedział, że profesor nie
zrobiłby żadnej z tych rzeczy – ale z nowym nieznajomym wszystko było możliwe.
Nie, Harry był szczęśliwy właśnie w tym miejscu. Wiedział, że profesor nadal
czeka na odpowiedź, więc wzruszył ramionami.
- Nie bardzo.
Snape zmarszczył brwi. Czy bachor zaprzecza? Ukrywa swoje
emocje? Hymm. Może musi kupić jeszcze kilka książek o dziecięcej psychologii.
Może te mugolskie, które zamówił, w końcu dotarły do Esów i Floresów.
- Chodź, Potter. – Wszedł pierwszy do sklepu. – Możesz
wybrać do kupienia dwie książki – powiedział surowo. – Tylko dwie, jasne!
Harry otworzył usta.
- A-ale, profesorze…
- Nie kłóć się – warknął Snape. Chciwy mały diabeł! –
Dwie!
- Ale już mi pan kupił książkę! Nie musi pan kupować mi
nic więcej! – zaprotestował Harry. Wykosztował już dzisiaj profesora tak
bardzo.
Snape zamrugał, regulując swoją z góry założoną opinię.
- Potter – powiedział znacznie mniej ostrym tonem. –
Jestem całkowicie pewny, że nie „muszę” kupować ci tych książek, ale w zwyczaju
jest to, że dopuszcza się na kilka niespodzianek podczas wyprawy na zakupy –
jeśli zachowanie jest takie, jak przystało na młodego czarodzieja – dodał
pospiesznie, żeby bachor nie zaczął myśleć, że ma uprawnienia do takich
prezentów.
Uśmiech, który ułożył się na twarzy Harry’ego był niczym
słońce.
- Więc byłem dobry? Zachowywałem się poprawnie?
- Czyż właśnie tego nie powiedziałem? Czy pani Pomfrey
powinna sprawdzić twój słuch? – zapytał Snape złośliwie. – A teraz idź poszukać
książek. Nie będę siedział i czekał, podczas gdy ty się ociągasz.
Harry wystrzelił prosto do sekcji Quidditcha. Jak
przewidywalnie. Snape przewrócił oczami i ruszył do kasy na tyłu sklepu.
Właśnie skończył płacić za książki i miał iść poszukać
małego potwora, gdy za nim zamruczał jakiś głos.
- Severus. Dobrze cię znowu widzieć.
- Lucjuszu. – Odwrócił się, a jego twarz była całkowicie
naturalna.
- Pan Malfoy! Cześć! – Harry pojawił się u jego boku,
uśmiechając się szeroko do Malfoya. – Czy Draco też tu jest?
-Nie, przypuszczam, że Draco jest bezpieczny z powrotem w
Hogwarcie – odpowiedział Lucjusz, rzucając zamierzone spojrzenie Snape’owi. –
Nadal jest rok szkolny, czyż nie?
Oczy Severusa zwęziły się, ale nie połknął haczyka. Z
drugiej strony Harry był tak naturalny jak zwykle.
- Och, jasne. Ale profesor Snape musiał załatwić kilka
spraw, więc zabrał mnie ze sobą. Czy to nie miłe z jego strony?
- Z pewnością – odpowiedział Malfoy, ale jego uśmiech nie
sięgał oczu. – Musi wyjątkowo o ciebie dbać.
Harry przytaknął energicznie.
- Jest świetny!
- To dlatego byłem tak zadziwiony, gdy usłyszałem o
twojej ostatniej przygodzie – kontynuował Malfoy, w końcu kierując wzrok
bezpośrednio na chłopaka. – Troll, panie Potter?
Oczy Harry’ego rozszerzyły się.
- Skąd pan wie o… Och! Draco panu o tym napisał?
- Tak, choć już wcześniej przeczytałem o tym w gazecie.
Usta Harry’ego uformowały się w „O” z zaskoczenia.
- W gazecie! Napisano w niej o trollu? – Odwrócił się do
Snape’a. – Wiedział pan o tym?
- Czemu, panie Potter? Oczywiście, że gazeta interesuje
się tym, że w Hogwarcie studentom groził troll – odpowiedział Lucjusz, zanim
Snape w ogóle mógł. – Hogwart zaczyna być bardzo niebezpiecznym miejscem.
- I mimo wysiłków trolla, z chłopakiem wszystko w
porządku – odpowiedział Snape chłodno. – Może byłoby dobrze, gdybyś o tym
pamiętał.
- Czy napisali o wszystkim? – zapytał Harry, nie
zwracając uwagi na podteksty wymieniane między dwójką mężczyzn. Spojrzał
błagalnie na Snape’a. – Czy mówili o… no, wie pan? – Na widok niezrozumiałego
spojrzenia Snape’a, rzucił przez ramię zrozpaczone spojrzenie na Lucjusza i
syknął: - Wie pan. O karze i w ogóle?
Snape przewrócił oczami. Dzieci!
- Nie, panie Potter, choć jestem także świadomy, że
niezaspokojona ciekawość publiki na twój temat bez wątpienia oznacza, że
chcieliby wiedzieć, że dostałeś lanie i miałeś zakaz na chodzenie samemu… -
Harry poruszył się niespokojnie, rzucając upokorzone spojrzenie na rozbawioną
twarz Lucjusza, - jednak takie informacje nie zostały zawarte w artykule.
Zaledwie zauważał, że troll wszedł do Hogwartu i postraszył kilku uczniów zanim
został zneutralizowany. Większość artykułu koncentruje się na oczywistej
potrzebie ulepszenia szkolnych osłon, żeby coś takiego więcej się nie
wydarzyło.
- Och. – Harry poczuł ulgę. Nie chciał, żeby wszyscy
wiedzieli o tak żenujących szczegółach z jego życia. Już było złe to, że
większość szkoły wiedziała! – Więc tak będzie? Chodzi mi o osłony. Będą
ulepszone?
- O, tak – odpowiedział spokojnie Snape. – Oburzenie
publiki było ogromne. W zeszłym tygodniu Knot dał zgodę na dodatkowe wydatki i
jak rozumiem, dyrektor już wkrótce założy nowe osłony.
Gdyby skończył pisać wszystkie informacje prasowe,
musiałby dodać do swojego życiorysu „dziennikarz”, tylko po tym, jak Albus
zakazał reporterom wchodzić na teren szkoły, Prorok był bardziej niż
zadowolony, akceptując jego sprawozdania z wydarzenia pod pseudonimem. A to
pozwoliło mu na poprawę szkolnych osłon, a dodatkowo chroniąc swojego
podopiecznego. Od lat mówił Dumbledore’owi, że osłony są coraz bardziej zużyte,
ale w przypadku braku jakiegokolwiek realnego zagrożenia, jego słowa trafiały w
próżnię. Inne rejony konserwacji zamku zawsze były tak samo naglące.
Cóż, dłużej nie. Teraz Albus zainstalował jedne z
najpotężniejszych i najbardziej przestronnych możliwych osłon, porównywalnych
do najlepszej ochrony Gringotta.
Lucjusz wyglądał, jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach.
- Rozumiem – powiedział krótko. – A co z meczem
Quidditcha? Co tam się stało?
- O tym też
pisali w gazecie? – zapytał Harry z niedowierzaniem.
- Nie. To słyszałem od Draco – przyznał Lucjusz.
- Znalazłeś już dwie książki? – przerwał Snape, zanim
bachor mógł zadać Lucjuszowi kolejne pytanie.
- Eee… tylko jedną – przyznał Harry.
- Więc idź szukać kolejnej. Biegnij! – Ton Snape’a jasno
wskazywał, że nie ma sensu dyskutować i Harry odszedł szybko. Mistrz Eliksirów
odwrócił się do Malfoya, patrząc na niego oceniająco.
- A co wiesz o meczu Quidditcha? – zapytał chłodno.
Malfoy rozłożył ręce w drwiącym geście.
- Ależ, nic, Severusie. Dlaczego? Tylko to, że wydaje
się, że – znowu – twój podopieczny był ofiarą ataku. Takie rzeczy zdają się
dziać całkiem często, czyż nie?
- Mmm. A jednak chłopak jest cały i zdrowy, a to jego
napastnicy cierpią na brak zdrowia. – Snape robił wszystko, co w jego mocy, by
zakręcić wydarzeniami tak, by przekazać tą wiadomość. Im silniejszy i odporny
wydawał się chłopak, tym mniej śmierciożerców będzie miało odwagę go
zaatakować, szczególnie pod nieobecność Lorda Voldemorta, który by ich
dopingował.
Malfoy zmarszczył brwi.
- Myślałem o tym, co powiedziałeś – rzekł, nagle
zmieniając temat.
Snape uniósł brew.
- I?
- Przyznaję, że poruszyłeś takie pomysły, które były dla
mnie… nowe…, ale trudno żebyś oczekiwał, że dorzucę moją część do jakiegoś
dzieciaka na podstawie kilku szczęśliwych starć.
Oczy Snape’a zwęziły się.
- Czy tak nazwałbyś przeżycie Śmiertelnej Klątwy?
- Nikt nie wie, czy to był chłopak, czy jego matka, czy
nawet jakaś pomyłka ze strony… - Lucjusz rozejrzał się i zniżył głos, -
Czarnego Pana.
- A troll? I ostatni zamach na jego życie?
- Nasuwające myśl, ale nie przekonujące – powiedział
lekceważąco Lucjusz. – Chłopak musi zrobić więcej, by udowodnić, że jest godnym
przeciwnikiem do… Cóż. Wiesz, co mam na myśli.
- Chłopak ma zaledwie jedenaście lat, a już osiągnął
więcej niż jakikolwiek czarodziej.
- Jeszcze nie jestem przekonany. Kiedy będę, dam ci znać.
Snape skinął głową i odszedł. W rzeczywistości dostał
więcej pozwolenia od Malfoya, niż oczekiwał. Oczywiście porażka Czarnego Pana
dziesięć lat temu nieźle nim wstrząsnęła, nie wspominając o pobliskiej
katastrofie spowodowanej przez jego rodzinę. Metody Voldemorta może przyciągały
kogoś z raczej niezwykłymi upodobaniami Lucjusza, a jego idea wyższości krwi
niewątpliwie przemawiała do próżności blondyna, ale główna lojalność Lucjusza
zawsze będzie przede wszystkim skierowana do nazwiska Malfoy. W przeciwieństwie
do swojej szwagierki, której fanatyzm nie znał granic, Malfoy był z nim tylko
dla tortur i władzy. Nigdy nie miał żadnej ochoty do promowania filozofii
Voldemorta kosztem własnych interesów… skutkiem tego było powołanie na
Imperiusa, podczas gdy niezachwiana wierność Bellatrix do Voldemorta zapewniła
jej celę tuż obok Blacka.
Oczywiście pomimo
że Malfoy niewątpliwie planował zrobić najlepszy interes, jaki mógł do siebie i
swojego rodowego nazwiska, dopóki nie był przekonany, że w jego interesie było
sprzymierzenie się z Harrym a nie przeciwko niemu, nadal pozostawał
niebezpieczny. Snape nie był pewny, co Lucjusz miał na myśli w swoim komentarzu
o tym, że Harry musi się czymś wykazać. Brzmiało to dość złowieszczo, choć
Snape był uspokojony perspektywą nowych osłon, które wkrótce miały być na swoim
miejscu.
Zebrał Harry’ego, sprawdził i niechętnie zatwierdził jego
wybór książek (jedna była o słynnych szukających, podczas gdy druga – „Tam i z
powrotem” – wydawała się być dziennikiem podróży), po czym odprowadził go do
lodziarni. Wiedział, że to będzie katorga, ale naprawdę zaskoczony tym, jak
niemożliwie zachowywał się bachor.
Oczy Harry’ego były ogromne, gdy patrzył na cały możliwy
wybór lodów. Zmieniał zamówienie trzy razy, biegając od jednego końca pokazowej
lady do drugiego w pełnym cierpienia niezdecydowaniu. W końcu pękła cierpliwość
Snape’a i kazał zająć chłopcu jeden ze stolików pod groźbą klątwy klejącej.
Kilka chwil później podszedł do stołu, niosąc dla
dzieciaka ogromne lody i skromną kulkę lodów dla siebie.
- Uspokoiłeś się już? – burknął z irytacją, podtykając
małemu potworowi lody z owocami i bitą śmietaną. – Robisz taką szopkę, jakbyś
nigdy wcześniej nie… Och. – Nagle zrozumiał powód podekscytowania chłopaka.
Harry zaczerwienił się, ale nie potwierdził
przypuszczenia Snape’a. Nie musiał.
- No cóż. – Snape starał się odzyskać część swojego
wcześniejszego rozdrażnienia w razie gdyby ten bezużyteczny przypływ litości
przerósł go. Nawet jego własny ojciec –
w kilku przypadkach, gdy nie był pijany i wulgarny – zabrał go na lody. –
Przypuszczam, że w przyszłości będziemy mięli wiele okazji, by pójść na lody –
poinformował bachora, - i spodziewam się, że zapamiętasz to i będziesz
zachowywał się z odrobiną godności.
Zakłopotanie Harry’ego odeszło. Profesor Snape właśnie mu
obiecał, że wiele razy zabierze go na lody! A czarodziejskie lody wyglądały o
wiele lepiej niż te nudne, stare mugolskie. Harry prawie zapragnął wrócić i powiedzieć Dudleyowi, co ten stracił.
- Czy nie… Z-znaczy, czy mogę zacząć? – zapytał.
Snape przytaknął, a Harry zabrał się za jedzenie z
apetytem. MmmmmmmMMMMMMmmmm. To naprawdę było tak dobre, jak marzył. Tak, w
Hogwarcie do deserów było dodawane kilka gałek lodów, ale nigdy z owocami i
bitą śmietaną i też nigdy w tak ekscytujących smakach.
Harry włożył kolejną łyżeczkę do ust i jęknął z zachwytu.
Profesor Snape dał mu lody z bananami i śmietaną. Harry pragnął takiego, od
kiedy czytał o nich wiele lat temu. Zrobił błąd, mówiąc spasionemu kuzynowi,
jak bardzo chciałby ich spróbować i od tego momentu, musiał patrzeć, jak Dudley
zamawia je sobie raz za razem. Nie trzeba dodawać, że Dudley upewniał się, że
Harry nigdy nie dostanie więcej niż polizać łyżeczkę, nie ważne jak bardzo
błagał czy jak ciężko pracował, by spróbować je choć raz.
Harry westchnął z zadowoleniem. Profesor Snape nie dał mu
do roboty dodatkowych prac, by mógł z nim przyjść. Och, powiedział Harry’emu,
że jeśli będzie się źle zachowywał, nie dostanie niespodzianki, ale Harry
wiedział o tym bez jego słów. A potem, nawet gdy zezłościł profesora swoim
podekscytowanym paplaniem i lataniem w tę i z powrotem, profesor nadal kupił mu
upragniony smakołyk. Tak, był wart czekania, nie tylko dla zwykłej ambrozji
smaku lodów, ale też dla faktu, że siedział i rozkoszował się nimi ze swoim
profesorem.
Dopiero gdy już wylizał ostatnią porcję roztopionych
lodów, odwrócił się do profesora z na pół oburzonym, na pół rozbawionym
pytaniem.
- Tak naprawdę nie przykleiłby mnie pan do krzesła,
prawda?
- Z największą pewnością zrobiłbym to – poinformował
Snape wyniośle bachora. – Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
- Ale… - Harry zaczął protestować, dla formalności,
ponieważ pomyślał, że jego tyłek przyklejony do krzesła to w rzeczywistości
łagodna kara, w porównaniu z karami, które Dursleyowie często stosowali w takim
samym wypadku, ale potem uderzył w niego ten pomysł, a jego głos zamarł.
Snape patrzył na chłopaka z takim samym niepokojem. Mały
potwór, teraz prawdopodobnie obżarty lodami, zaczął o czymś skomleć, po czym
ucichnął, a jego oczy skoncentrowały się na czymś wewnętrznym. Czy groźba
Snape’a przywołała jakąś straszną zbrodnię, którą popełnili Dursleyowie?
Próbował wyobrazić sobie, co mogliby zrobić, skoro grożenie Zaklęciem Przylepca
mogło wywołać… Może zmusili go do siedzenia na krześle przez godziny lub dni,
nie pozwalając mu wstać, by załatwić podstawowe potrzeby? Może przywiązali go w
miejscu za pomocą czegoś mugolskiego? Może… Snape dostrzegł, że wykrzywił
łyżeczkę i teraz Harry patrzy na niego ze zdziwieniem.
Umysł Harry’ego pracował szybko. Zaklęcie Klejące!
Oczywiście! To było to. Przez kilka dni razem z przyjaciółmi próbowali
wymyślić, w jaki sposób zdjąć turban Quirrella, ale wpadli na tylko kilka
głupich pomysłów, które nawet Ron uznał za naciągane – latające haki,
przekupienie Irytka i tego typu rzeczy. Ale Quirrell był w Ambulatorium, co
oznaczało, że musi być w łóżku, choć słyszeli od Puchona, który musiał zobaczyć
się z panią Pomfrey z powodu opacznej klątwy, że mężczyzna nadal miał na sobie
turban, nawet w tych okolicznościach. Mimo to, gdyby przykleili turban do jego
łóżka, a następnie zdołaliby zmusić go do zerwania się… Harry wyszczerzył się
do siebie. To mogłoby zadziałać!
Teraz jedyne, co potrzebował zrobić było poproszenie
profesora, by nauczył go tego zaklęcia. Odwrócił się do mężczyzny i dostrzegł
najbardziej przerażające groźne spojrzenie na jego twarzy, a łyżeczka w jego
ręce była skręcona niczym precel. Harry przełknął. Czy to on sprowokował
mężczyznę?
- Przepraszam – powiedział automatycznie, po czym skulił
się bardziej na krześle, gdy nowy skurcz wściekłości przeszedł przez oblicze
mężczyzny.
Snape’owi ledwo udało się powstrzymać przed rzuceniem
łyżeczki w ścianę. Nadal przepraszał! Zawsze zakładał, że to jego wina! Te
mugolskie dranie zdecydowanie musiały za to odpowiedzieć. Uspokoił się, myśląc
o tym, jaka była reakcja Huncwotów, gdy opowiedział im tę historię. Remus
leniwie zaczął się zastanawiać, co zrobiliby Dursleyowie, gdyby wygrali
wycieczkę do Rumunii i czy treserzy smoków nie mięli braków w pożywieniu dla
swoich podopiecznych. Syriusz odparował, sugerując, że w naprawdę głębokich
lasach Transylwanii, były rzeczy, których bały się nawet smoki, nie wspominając
o tym, że wilkołaki mogły biegać wolno po tych lasach, a oczywiście smoki, jako
stworzenia nieba, mogły pojawić się tam, gdzie były najmniej oczekiwane,
zwłaszcza jeśli zmotywowany młody trener smoków pokazał im drogę. Remus
wyglądał na intensywnie zamyślonego i wspomniał, że mugole zaczną myśleć o
Transylwanii jako o nowym modnym kurorcie wypoczynkowym.
W tym czasie Snape przypomniał im, że nie ma zamiaru
puścić tego mugolom tak łatwo i pomysł został oddalony, ale teraz zastanawiał
się, czy to nie było zbyt pochopne. Bycie pokiereszowanym przez wilkołaka, a
potem spalonym przez smoka brzmiało coraz bardziej atrakcyjnie.
- Nie masz za co przepraszać – warknął na chłopaka,
sięgając do niego i raczej szorstko starł rozmazane na jego twarzy lody. Nie
chciał przyznać, że musiał dotknąć dzieciaka dla własnej otuchy. Zrobił to
tylko dlatego, że zmęczył go widok sosu czekoladowego, który zdawał się
przykrywać rysy bachora.
Harry zniósł łagodną troskę mężczyzny, zwalczając własne
poczucie zachwytu. Już dawno zrozumiał, że jakkolwiek ciotka Petunia mogła robić
zamieszanie wokół Dudleya, ocierając mu brodę, tnąc mięso i całując jego kuku,
nigdy nie będzie traktowany tak samo. Ale teraz… Okej, nie było szans, by
zaakceptował całowanie zranień (cóż, poza ciocią Molly) czy krojenia mięsa, ale
jeśli profesor chciał ukryć opiekuńczy gest pod zrzędliwym monologiem o
„niechlujnych małych dzieciakach”, był bardziej niż chętny, by to tolerować.
Zrobił to, co do niego należało i wykręcił się – i tak
czekając, aż uznał, że profesor niemal skończył, - i zaprotestował.
- Profesorze! Mam jedenaście lat! Nie jestem dzieckiem!
- Gdybyś prawidłowo używał swojej serwetki, to nie byłbyś
obiektem takiego upokorzenia – odparował nieskruszony Snape. – I powiedz, co
takiego w naszej rozmowie sprawiło, że tak się zdenerwowałeś?
Harry zamrugał. Zdenerwowało jego?
- Eee, nie jestem pewny, o co panu chodzi – odparł
zmieszany.
Snape zacisnął zęby. Oczywiście chłopak był w zbyt
wielkim szoku, by rozmawiać o tym incydencie. Lub może miał tylko moment
dysocjacyjny i naprawdę nie pamiętał? Albo po prostu był zbyt zakłopotany, by
ujawnić, jak nędznie był traktowany. Będzie doskonale pamiętał gorący wstyd,
który czuł na myśl, że ktoś zobaczy jego ślady po uderzeniu i rany. Często
znosił kilka początkowych dni każdego semestru w agonii, siedząc samotnie na
zajęciach, z obandażowanym tyłkiem zamiast przyznać Poppy prawdę, żeby zostać
wyleczonym.
- Potter, musisz się nauczyć, że to, jak traktowali cię
krewni było przerażające i nienaturalne. Nie masz powodu, by wstydzić się tego,
co się stało.
Harry marszczył brwi.
- Okeeeeej – zgodził się powoli.
- Nie staraj się mnie uspokoić, Potter! – Snape
zaczerwienił się, na nowo oburzony
automatycznym przytaknięciem bachora. – Masz mi powiedzieć, co cię tak
zdenerwowało, kiedy wspomniałem o zaklęciu Przylepca.
- Och! – Oczy Harry’ego pojaśniały zrozumieniem. – Nie
byłem zdenerwowany, profesorze. Po prostu myślałem, że… - Nagle zdał sobie
sprawę, że raczej nie może powiedzieć profesorowi o ich planach zbadania
Tajemnicy Turbanu Quirrella; musiał poczekać, aż rozwiążą ją, a potem będzie
miał wiele ciekawych tematów do dyskusji z mężczyzną. -… eee, że to dobre
zaklęcie, które można użyć podczas pojedynku.
Snape zamrugał raz, po czym ponownie.
- Och?
- Tak! – Teraz, gdy o tym myślał Harry przekonał się do
tego pomysłu. – Znaczy, jeśli przykleisz nogi swojego przeciwnika, nie będzie
mógł odskoczyć, prawda?
- Doskonały pomysł – przyznał Snape, będąc pod cichym
wrażeniem. Może te dodatkowe lekcje naprawdę się opłacały.
Harry posłał mu chytre spojrzenie.
- To było bystre, prawda?
Teraz Snape był nawet bardziej zaskoczony – bachor
rzeczywiście zwracał na niego uwagę?
- Tak sądzę – przyznał bez przemyślenia. Nie byłoby
dobrze, gdyby pozwolił małemu potworowi pysznić się tym. – Choć raczej nie
będziesz oczekiwać – czy chcieć – otrzymać czekoladową żabę zaraz po tym, jak
zjadłeś tą górę lodów.
- Nie, w porządku – zgodził się Harry, - ale zamiast tego
mógłby mi pan pokazać to zaklęcie?
Snape rozważył to. Zaklęcie miało ogromny potencjał bycia
użytym dla psoty, ale Harry nie wykazywał żyłki żartownisia, ani też nie był
obecnie uwikłany jakiekolwiek nieletnie zemsty… I chłopak zasługiwał na nagrodę
– nie żeby Snape miał zamiast to przyznać przed samym sobą.
- Och, no dobrze – mruknął, dla prywatności rzucając Muffliato. – A teraz, obserwuj mnie
uważnie… - Zademonstrował zaklęcie, nieco zbity z tropu przez błyszczące oczy
chłopaka, kiedy ten obserwował go z prawie niepokojącą koncentracją. Snape
zwalczył swoje zastrzeżenia. Mimo wszystko było to tylko zaklęcie Przylepca –
nawet Potterowi będzie ciężko wpaść w kłopoty przez coś tak łagodnego.
CDN…
Czekam na 6 komentarzy z waszej strony :D Już zaczęłam tłumaczyć kolejny rozdział, więc im szybciej wam się to uda, tym szybciej będzie rozdział ^^
Strona FB - Zapraszam
Strona FB - Zapraszam