Nieco
zdenerwowany odrzucił na plecy długie niemal do pasa włosy, podążając za
spieszącym się Lupinem. Wizyta u matki Lily nie była niczym przyjemnym, ale
oboje wiedzieli, że w ten sposób pomogli przyjaciółce uporać się z tym, że jej
matka umiera. Kobieta już od jakiegoś czasu chorowała na raka trzustki i
zdawało się, że nie zostało jej już wiele czasu.
Lily
starała się być w szpitalu każdego dnia, od kiedy zaczęły się wakacje po
szóstym roku, ale dzisiaj pierwszy raz zabrała ze sobą swojego chłopaka – Jamesa,
oraz jego przyjaciół – Syriusza i Remusa. Za dwa tygodnie zaczynał się kolejny
rok szkolny i chciała, żeby podczas tych ostatnich regularnych wizyt u matki
był z nią ktoś, kto choćby uśmiechnie się do niej i odgoni łzy, które same cisnęły
się do oczu za każdym razem, gdy spoglądała na kobietę. Widziała, że na
początku chłopcy są dość mocno zszokowani realiami mugolskiego szpitala, jednak
nie byliby sobą, gdyby po chwili nie przyzwyczaili się i nie zaczęli żartować z
jej mamą. Widziała doskonale, że kobiecie to pomaga i jest szczęśliwa z powodu
tego, że jej córka ma tak fantastycznych przyjaciół.
Gdy skończył
się czas odwiedzin, Syriusz i Remus wyszli pierwsi, dając parze czas na
pożegnanie z panią Evans. Postanowili, że wrócą do domu Jamesa i tam poczekają
na pozostałą dwójkę. Szli teraz korytarzem, gdzie mieścił się oddział onkologii
dziecięcej. Syriusz, jak to Syriusz, nie miał zamiaru nadkładać drogi do wind i
iść okrężną drogą, a jako że na korytarzu nie było wiele osób, Remus zgodził
się na skrócenie trasy.
Właśnie
przechodzili obok jednego z pokoi, gdzie za szklanymi drzwiami znajdowały się
dwa łóżka, gdy wyjrzała z niego dziewczynka, na oko dziesięcioletnia i zerknęła
na nich ciekawie. Black przeszedł koło niej szybko, jednak jej słowa sprawiły,
że zatrzymał się niepewnie.
-
Mamo, widziałaś? Jakie on ma śliczne włosy! – pisnęła dziesięciolatka, a z jej
pokoju wyjrzała około trzydziestopięcioletnia kobieta, o bardzo krótko
ściętych, płowych włosach i zmęczonym uśmiechu. Syriusz miał ochotę iść dalej,
za oddalającym się Remusem, jednak coś mu na to nie pozwoliło. Spojrzał na
dziewczynkę i uśmiechnął się niepewnie.
Mała
miała na sobie szpitalne ubranie i bezwątpienia była pacjentką. Jej skóra była
nieco blada, oczy koloru letniego nieba, a na jej głowie została zawiązana
kolorowa apaszka. Spojrzała na niego zauroczonym wzrokiem, jednocześnie wyglądając na nieco
niepewną.
-
Mogę dotknąć? – spytała, patrząc na jego włosy. Nie ścinał ich nigdy, na złość
rodzicom, którzy zawsze uważali, że prawdziwy arystokrata powinien dobrze
wyglądać, nie ważne, że długie włosy dodawały mu pewnego uroku. Miał je do pasa
i często lubił spinać czarną wstążką, którą Lupin złośliwie wiązał w słodką
kokardkę, gdy tylko Syriusz nie zdawał sobie z tego sprawy.
Ukląkł
przed dziewczynką i spojrzał na nią zachęcająco. Gdy podeszła i przejechała
maleńką dłonią po miękkich pasmach, uśmiechnął się do niej szeroko.
- Też
kiedyś miałam włosy – powiedziała cicho, wplatając delikatnie palce w ciemne
kosmki. – Miałam takie jak mama, blond, ale teraz już nie mam. Mama też swoje
ścięła, żeby mi nie było przykro. Ale zawsze chciałam mieć takie czarne, jak
ty.
Nie
wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko lekko uniósł wargi w uśmiechu.
Dziewczynka odsunęła się i westchnęła.
-
Dzięki – powiedziała i szybko czmychnęła do pokoju.
Syriusz
podniósł się z klęczek i spojrzał na mamę pacjentki, która patrzyła na niego ze
smutkiem.
- Lucy
zachorowała na raka, gdy miała siedem lat. Od trzech lat niemal mieszka w
szpitalu, bo niestety póki co jej stan się nie poprawia.
-
Przykro mi – mruknął, spuszczając wzrok na podłogę.
-
Zawsze marzyła o tym, że jak dorośnie to będzie miała piękne włosy i zostanie
modelką. Gdy po chemii powypadały jej wszystkie włosy, chcieliśmy jej kupić
perukę, ale mówiła, że te wszystkie sztuczne nie są ładne, a te z naturalnych
włosów nigdy nie miały tego czegoś, co by jej się sposóbało.
-
Moje włosy się jej spodobały.
- Nie
myślałeś kiedyś… by oddać włosy? – zerknęła na niego z wahaniem. - Żeby zrobić
z nich perukę dla dzieci z nowotworem?
- Nie
ja… - spojrzał na nią niepewnie. – Mogę jej oddać włosy?
-
Tak, jeśli tego chcesz.
Black
przygryzł lekko wargę, zastanawiając się nad tym, ale gdy tylko spojrzał na dziewczynkę,
która w pokoju przeczesywała dłonią włosy lalki, podjął decyzję.
-
Gdzie mógłbym je oddać?
Kobieta
spojrzała na niego tak, jakby miała się zaraz rozpłakać.
-
Jeśli chcesz to ci pokarzę.
^^^
Przeczesał
dłonią krótkie włosy, które układały się na jego głowę w zawadiacką fryzurę. Z
przodu nieco sterczały, a po bokach i z tyłu układały się ładnie, okalając jego
twarz. Uśmiechnął się lekko do lustra, a potem do fryzjerki, która wyglądała na
dumną z siebie.
-
Gotowe. Jak się podoba?
-
Jest świetnie – wyszczerzył się, po czym zerknął na długie kosmyki włosów,
które jakaś kobieta pakowała. Powstanie z nich peruka, specjalnie dla małej
Lucy. Westchnął cicho i po raz ostatni podziękował fryzjerce, pożegnał się i
wyszedł.
^^^
Wytrzymał
tylko tydzień. Nigdy nie należał do osób cierpliwych i mimo że ogólnie na
oddział dziecięcy wstęp był raczej utrudniony, udało mu się przemknąć przed
pielęgniarką i dotrzeć do pokoju, gdzie leżała Lucy Tollens. Stanął przy
szklanych drzwiach i zerknął do pomieszczenia. Naścienne półki wypełnione były
różnego rodzaju pluszakami, zabawkami i innymi pierdółkami. Niemal każdy
centymetr ściany pokryty był dziecięcymi rysunkami i malunkami, które
przedstawiały morze, góry, jakiś ludzików, które wyglądały jak nieco grubsze
patyczaki.
Lucy
siedziała w łóżku. Kołdra, ubrana w poszewkę przedstawiającą jakąś bajkową
księżniczkę, była skopana w nogi posłania, a jednak z mniejszych poduszek
leżała na ziemi. W pokoju, oprócz dziewczynki i jej rodziców, siedziała jeszcze
inna małolata. Zdawało się, że jest w wieku Lucy i trajkotała z koleżanką jakby
ktoś jej za to płacił. Syriusz stał przez chwilę, wpatrując się w pannę
Tollens, której okrągłą twarzyczkę okalały czarne włosy, które tydzień temu
oddał fryzjerce. Wyglądała kwitnąco. Zdawało się, że ta drobna zmiana w jej
życiu sprawiła, że wszystko stało się jakieś lepsze. Miał wrażenie, że nie jest
już taka blada, że jej błękitne oczy błyszczą trochę mocniej, a uśmiech jest odrobinę
szerszy. I to właśnie wtedy poczuł, że coś się zmienia w jego życiu. Nie było
już takim bezsensem, przeciwnie, jego życie poprawiło życie kogoś innego.
Pewnego rodzaju duma zalała jego pierś, sprawiając, że przez moment zaparło mu
to dech w płucach.
Już
miał odwrócić się i odejść, wrócić do przyjaciół, którzy przecież na niego
czekali, gdy Lucy podniosła wzrok, który natychmiast padł na jego krótkie
włosy. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zrozumiała, co chłopak dla niej zrobił. Ze
łzami w oczach koloru nieba, podniosła się i podbiegła do niego, rzucając mu
się na szyję. Schowała twarz w jego ramieniu, raz za razem powtarzając
podziękowanie.
- Nie
ma za co. To tylko włosy – posłał jej półuśmiech, na co ona wyszczerzyła się
szeroko.
- Jak
się nazywasz? – spytała szybko, a jej oczy zdawały się przewiercać jego duszę.
-
Syriusz, ale ja już muszę… - przerwał, widząc jak jej tęczówki tracą część
niezwykłego blasku. – Choć może jeszcze mam kilka minut – powiedział zamiast
tego i zaśmiał cicho, gdy dziewczynka pociągnęła go w głąb pokoju i
przedstawiła go swojej koleżance.
^^^
Odwiedzanie
Lucy stało się dla niego czymś w rodzaju rytuału. Przychodził codziennie, patrząc,
jak jego mała koleżanka zachwyca się jego włosami. Siadał przy jej łóżku, w
pokoju zbierały się też inne dzieci z oddziału i zwyczajnie się z nimi bawił. Z
ciekawością poznawał mugolską technologię i pozawalał dzieciakom ogrywać się w
karty czy inne gry.
Jednak
przychodził głównie dla Lucy. Gdy patrzyła na niego pomiędzy czarną grzywką,
czuł niezwykłe szczęście i zadowolenie, że to właśnie jemu udało się polepszyć
życie i to w tak banalny sposób, jakim było oddanie swoich włosów.
Nawet
gdy zaczął się rok szkolny, wymykał się w każdy weekend z zamku, by spotkać się
z małą przyjaciółką. Zdawała się promienieć za każdym razem, gdy wchodził do
jej pokoju i Syriusz miał wrażenie, że tylko na niego patrzy w ten sposób.
Uwielbiał to, że powodował u niej radość samą obecnością i tylko to mógł jej
dać.
Była
bardzo chora, wiedział o tym. Czasem w trakcie zabawy wzdychała cicho i
krzywiła się, gdy nie mogła wykrzesać energii na dalszą rozmowę. Wspierał ją,
jak tylko mógł, ponieważ była jego małą przyjaciółeczką i pokochał to, w jaki
sposób na niego patrzyła.
Podczas
paru miesięcy, gdy wkradał się na oddział, kilka razy przyłapały go
pielęgniarki. Za pierwszym kazały mu wyjść, gdyż wstęp miała tylko rodzina,
jednak gdy nie dał się spławiać, pozwoliły mu przebywać na oddziale, szczególnie
dlatego, że dzieci uwielbiały jego towarzystwo. Był otwarty i zabawny, nie bał
się nowych znajomości i potrafił doprowadzić człowieka do łez rozbawienia.
Udało mu się to nawet z ponurą przełożoną pielęgniarek i chyba dzięki temu
zyskał sobie sprzymierzeńców wśród całego personelu.
^^^
- Za niedługo
święta – szepnęła Lucy, patrząc na kalendarzyk powieszony na ścianie. Syriusz
podążył za jej spojrzeniem i skrzywił się lekko, gdy dostrzegł kolejną chemię
zaznaczoną na jednym z kwadracików.
-
Tak. Nie mam nawet pomysłu, co mam dać przyjaciołom… A ty co byś chciała?
- Ja?
– zamyśliła się nieco. – Chciałabym spędzić spokojne święta, nic więcej.
Skinął
głową i dopiero po chwili ponowił temat.
- A
może coś materialnego? – spojrzał na nią z błyskiem rozbawienia w oczach, na co
dziewczynka zaśmiała się cicho.
-
Może kolejnego pluszaka?
Syriusz
spojrzał na półkę wypełnioną różnymi pieskami, słonikami, kotkami i różnymi
innymi. Nie było tam tylko misiów. Bo misie były zbyt nudne.
- A
gdzie miałabyś go zmieścić?
-
Spałby ze mną – uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami. – No chyba że z
pluszakiem kupisz mi jeszcze półkę.
Black
parsknął cicho i pokręcił głową z rozbawieniem.
- Nie
wiem, czy mnie na to stać – zaśmiał się, zerkając w jej błyszczące błękitem
oczy, które miały tak inny kolor od szarego, jesiennego nieba, rozciągającego
się nad światem.
-
Wiesz… Ostatnio pytałam Wiki, co ona chce na święta. Wiesz, co odpowiedziała?
Nadzieję. I pomyślałam, że poproszę cię o przysługę.
-
Mnie? Co miałbym zrobić, by dać jej nadzieję?
-
Mógłbyś jeszcze raz ściąć włosy? Już są dość długie. To byłby chyba wspaniały
prezent. Od ciebie i ode mnie.
Syriusz
uśmiechnął się, przeczesując swoje kudły dłonią. Sięgały ramion, ale jeśli
zażyje kilka eliksirów na porost włosów, z pewnością do świąt zdążą urosnąć
jeszcze bardziej.
-
Myślę, że da się zrobić.
^^^
Tydzień
przed świętami Syriusz ponownie wymknął się z zamku, by dostać się do szpitala.
Miał zostać w szkole na ferie świąteczne, a jako że jego przyjaciele byli
zajęci sobą, nie powinni zobaczyć jego zniknięcia.
Gdy
tylko dotarł na oddział, coś powiedziało mu, że jest inaczej. Dzieciaki
wiedziały, że wpada tu w weekendy i zazwyczaj czekały na jego zaraźliwy uśmiech
i zabawne żarty. Tego dnia na korytarzu była pustka. Idąc, przebiegał wzrokiem
po postaciach namalowanych na ścianach i zdawało mu się, że są jakieś
smutniejsze niż zazwyczaj.
Stanął
przed szklanymi drzwiami pokoju Lucy, a jego serce zatrzymało się na moment.
Była blada, otoczona dziwnymi urządzeniami, które sprawiały tylko, że wydawała
się jeszcze drobniejsza niż była w rzeczywistości. Tylko jej otwarte letnie
oczy i unosząca się pierś upewniły go, że jeszcze żyje. Wszedł niepewnie do
pokoju, zamykając za sobą drzwi. Do jego nozdrzy wdarł się nieistniejący
zapach, który zdawał się być odorem śmierci, która czaiła się na dnie oczu
dziewczynki. Uśmiechnęła się do niego słabo, więc podszedł bliżej, siadając na
brzegu łóżka.
- Hej
– szepnął, dotykając jej chłodnej dłoni.
-
Cześć – wychrypiała.
-
Gdzie twoi rodzice?
-
Poszli się napić kawy. Mama ledwo trzyma się na nogach.
-
Widzę, że z tobą nie jest lepiej – mruknął miękko, gładząc kciukiem jej rękę.
-
Chyba nie – przyznała i westchnęła cicho. – Przyszedłeś, by ściąć włosy?
-
Tak. Pamiętasz, że wspólnie mamy je dać Wiki, prawda?
-
Mięliśmy – poprawiła go łagodnie. Jej ton sprawił, że coś w Syriuszu szarpnęło
się w sprzeciwie. Nie był pewny, co, ale stłumił w sobie ten odruch i uśmiechnął
się pocieszająco.
- Jak
się czujesz?
-
Nienajgorzej – mruknęła i przecząc samej sobie zamknęła na moment oczy,
nabierając siły.
-
Lucy…
-
Dziękuję – szepnęła, zerkając na niego słabo. Widać było, że ta krótka rozmowa
wykończyła ją niemal doszczętnie.
- Za
co?
-
Wiesz, za co – uśmiechnęła się lekko i uniosła dłoń, dotykając kosmków swojej
peruki.
- Daj
spokój – mruknął. – To tylko włosy.
- Nie
– westchnęła łagodnie. – To coś więcej. Nadzieja, pamiętasz? I namiastka
normalności. Kochałam to, że mogę je codziennie czesać i zaplatać w warkocze.
Są najlepszym darem, jaki mogłam otrzymać – spojrzała mu prosto w oczy, a
chłopak poczuł, jak jego serce drga, a w gardle tworzy się nieprzyjemna gula. –
Wiesz, że umieram, prawda? Lekarze powiedzieli to moim rodzicom. A ja nie chcę
jeszcze umierać.
-
Nikt nie chce.
- Nie
chodzi o to, że boję się śmierci. Chciałabym przeżyć jeszcze tyle rzeczy, ale w
szczególności jedną. Miałam dom, wspaniałą rodzinę, zakochałam się… - rzuciła
mu przepraszające spojrzenie. – Marzy mi się jeszcze tylko to jedno. Chciałabym
poczuć, jak to jest się całować.
-
Masz dziesięć lat! – wykrzyknął cicho, na co ona uśmiechnęła się z lekką
goryczą.
- I
więcej mieć nie będę.
Patrzył
na nią przez moment w milczeniu, starając się zapanować nad rosnącym uciskiem w
gardle. Pochylił się i delikatnie musnął jej spierzchnięte usta swoimi, przez
jedną sekundę, nie dłużej, jednak zdawało się, że przed oczami przeleciało mu
całe jego życie. Uśmiechnęła się do niego, gdy wstał.
-
Żegnaj, Lucy – szepnął, a ona pokiwała lekko głową, na której układały się
miękko włosy, które kiedyś należały do niego.
-
Żegnaj. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Za jakiś długi czas.
Przytaknął.
W milczeniu ruszył do przezroczystych drzwi, za którymi stali rodzice
dziewczynki. Pomachał jej jeszcze lekko dłonią i wyszedł. Tollensowie rzucili
mu jeszcze pełne wdzięczności spojrzenia, nim ruszył korytarzem, kierując się
do salonu fryzjerskiego, gdzie miał oddać przydługie kosmyki włosów. Jednak nie
dotarł tam zbyt szybko.
Za
każdym krokiem jego gardło ściskało się coraz bardziej, aż nie był w stanie
tego wytrzymać. Wszedł do pustej łazienki, przykucnął przy ścianie, ukrył twarz
w dłoniach i zaszlochał cicho, wiedząc, że już nigdy więcej nie zobaczy swojej
maleńkiej przyjaciółki.
^^^
Lucy
umarła dzień przed świętami. Czuł, gdy umarła, gdy jej serduszko przestało bić.
Jego własne ścisnęło się wtedy z bólu, jakby cząstka dziewczynki, która miała
tam swoje miejsce, została z niego brutalnie wyrwana.
Mimo
że bolało, w wigilię poszedł na oddział, gdzie podarował smutnej Wiki perukę,
zrobioną z części jego samego. Uśmiechnęła się do niego, dała mu maleńką
paczuszkę, jednak gdy poprosiła, by został na chwilę, odmówił i ruszył w
powrotną drogę do Hogwartu.
Przechodząc
obok pokoju Lucy, zobaczył, jak jej rodzice zdejmują z szafek pluszaki, a ze
ścian rysunki, pakując je do niedużych pudełek. Myślał, że ponownie poczuje
ukłucie w piersi, jednak wypełniała go tylko pełna rozgoryczenia pustka, która
pozostała po jej śmierci.
Na
pogrzeb nie poszedł, a przynajmniej na początku miał nie iść. Koniec końców,
stanął przez chwilę nad małym kopczykiem ziemi, czując, jak w jego ponownie krótkie
włosy wpadają białe płatki śniegu. Z cmentarza wyszedł szybko, gdy
przygnębienie było już nieznośne i obiecał, że to była ostania rzecz, jaką dla
niej po sobie zostawił. Ostatni uśmiechnięty pluszowy pies, który wkrótce zniknął
pod warstwą mokrego puchu, otoczony kwiatami, które i tak nie miały
rozkwitnąć.
^^^
Proszę o komentarze ;)
Komentarz?
OdpowiedzUsuńŁzy...
Dziękuję
Rusti
Ryczę... I więcej nie napiszę. Po prostu będę ryczeć...
OdpowiedzUsuńT.T TT.TT
~Daga
Lubię teksty w którym występuje Syriusz.
OdpowiedzUsuńTa miniaturka wprowadziła mnie w melancholijny nastrój, dla Syriusza to tylko włosy a dla tych dziewczynek, cały świat.
pozdrawiam,
crudeoil
Popłakałam się...
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńłzy, łzy i jeszcze raz łzy... Syriusz wiele dał Lucy... nadzieję...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia