Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 30 grudnia 2018

44PTW - Spotkanie rodziców



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Meeting the Parents
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 44/50
Opis: Nadszedł czas, by Syriusz spotkał Hope i Lyalla Lupinów.

- Co jeśli mnie nie polubią? – zapytał Syriusz chyba już po raz setny.
- Gdzie ten pewny siebie Syriusz Black, którego znam i kocham? – droczył się z nim beztrosko Remus, a jego głos był wolny od zmartwienia.
- Luniek, twoi rodzice są dla ciebie ważni, a przez to są ważni również dla mnie. Moja własna rodzina mnie nie lubi; dlaczego twoja by miała?
Remus stracił z głosu całą żartobliwość, gdy odpowiadał:
- Twoja rodzina jest bandą fanatycznych idiotów, skoro nie zobaczyli, jaki jesteś wspaniały. Rodzice Jamesa cię kochają i jestem pewny, że moi podążą ich śladem. – Wziął Syriusza za rękę. – Po prostu się odpręż. Bądź sobą, a nie będą w stanie przeć się magnetyzmowi Syriusza Blacka; mimo wszystko, jak nie potrafiłem.
Syriusz ścisnął jego dłoń.
- Dzięki, Luni.
^^^
- Więc chodzisz z moim synem – oświadczył Lyall Lupin wielkodusznym tonem. Remus był w kuchni ze swoją matką.
Syriusz przełknął i skinął milcząco głową. Jego szare oczy zdradzały strach, gdy stanął przed imponującym mężczyzną.
- Słyszałem wszystko o rodzinie Blacków.
- Nie jestem jak oni – powiedział szybko Syriusz.
- Gdybyś był, wątpię, by mój syn by z tobą był, ale Remusa da się oszukać.
- Proszę pana, kocham Remusa i nigdy bym go nie okłamał.
- Mój syn jest wilkołakiem, więc nie jest łatwo być z kimś, kto ma tą chorobę.
- Wiem – odpowiedział Syriusz. – Ale nie obchodzi mnie to. Jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i nic nie utrzyma mnie z dala od niego.
Lyall spiorunował go wzrokiem.
- Jeśli złamiesz serce Remusa, będziesz musiał odpowiadać przede mną. Czy wyraziłem się jasno?
Pokiwał szybko głową.
Nagle łagodny głos wpłynął do pokoju, gdy weszła Hope Lupin.
- Kochanie, proszę, powiedz mi, że skończyłeś straszyć tego biednego chłopca.
Remus wszedł za matką do pomieszczenia.
- Tato! Powiedz, że tego nie robiłeś! – krzyknął wzburzony. Spojrzał na Syriusza. – Przepraszam, Łapo. Gdybym wiedział, co się stanie, nie zabrałbym cię tutaj. – Spiorunował ojca wzrokiem.
Syriusz machnął ręką.
- Nie przejmuj się tym. Jest po prostu ojcem. Szczerze mówiąc, chciałbym, by moi rodzice dbali o mnie na tyle, by cię przesłuchać.
Hope zaklaskała.
- Kto jest gotów na lunch?
Wszyscy mężczyźni podnieśli ręce i chórem powiedzieli:
- Ja!


43PTW - Zmieniając przeszłość



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Changing the Past
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 43/50
Opis: Syriusz cofa się w czasie, by zmienić przeszłość.

Syriusz wiedział, że to niebezpieczne, ale po prostu o to nie dbał. Wiedział, jak trudne dla Remusa było bycie wilkołakiem i chciał oszczędzić swojemu chłopakowi lat bólu i udręki.
Zamarł tuż przed rozpoczęciem swojego planu, gdy głos Lily przedarł się do jego głowy. Niebezpiecznie jest zmieniać przeszłość.
- Wiem, ale mam dobry powód – wymamrotał Syriusz.
Jeśli nie stanie się wilkołakiem, może już dłużej nie być twoim chłopakiem, gdy wrócisz.
To go zatrzymało. Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez Remusa, ale jeśli mógł uszczęśliwić Remusa, czy nie było to tego warte? Nawet jeśli to oznaczało, że Syriusz może go stracić?
Syriusz pokiwał zdecydowanie głową. Zaintonował starożytne zaklęcie, które znalazł, a świat wokół niego wymknął się spod kontroli. Kiedy wszystko wróciło do normalności, Syriusz rozejrzał się po zalesionym terenie.
Dało się słyszeć dziecięcy śmiech i serce Syriusza ociepliło się. Remis nigdy nie wydawał z siebie tak niewinnego dźwięku, ale to się działo nim wszystko poszło w złym kierunku.
Obserwował małe dziecko.
- Remus, chodź do domu! – krzyknęła Hope Lupin.
Mały Remus obejrzał się przez ramię. Nadąsał się, jęcząc:
- Ale chcę się dalej bawić!
Lyall Lupin dołączył do żony w drzwiach.
- Młody człowieku, słuchaj swojej matki.
Nagle wśród drzew rozległ się dziki pomruk.
Oczy Lyalla rozszerzyły się.
- Remus! – krzyknął. Popędził w stronę syna, ale Syriusz wiedział z historii, że Lyall nie zdąży na czas.
Zaczarował się tak, by był niewidzialny, pobiegł przed Remusa i wycelował swoją różdżkę w wilkołaka. Wystrzelił silne zaklęcie, które unieruchomiło Fenrira Greybacka. To kupiło Lyallowi czas na chwycenie Remusa i pobiegnięcie do domu. Dom otaczały osłony, których żaden wilkołak nie był w stanie przeniknąć. Nie pytał nawet, co zatrzymało bestię. Po prostu był za to wdzięczny.
Syriusz westchnął. Zrobione. Uratował Remusa. Miał tylko nadzieję, że przy okazji nie stracił miłości swojego życia.
Kiedy wrócił do teraźniejszości, zastanowił się, co się zmieniło. Drzwi frontowe otworzyły się i wszedł Remus, wyglądający na znacznie zdrowszego i szczęśliwszego, niż Syriusz go kiedykolwiek widział.
- Remus? – sapnął.
Brwi Remusa zmarszczyły się.
- Zachowujesz się tak, jakbyś zobaczył ducha – zażartował.
- Nie, nie ducha.
Remus podszedł do niego i pocałował go głęboko, a Syriusz aż się roztopił. Kiedy się rozdzielili, Remus pogładził go po policzku.
- Gotów na lunch?
Syriusz skinął z niecierpliwością głową.
- Bardziej niż gotów.


42PTW - Dzielenie łóżka



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Bed Sharing
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 42/50
Opis: Remus i Syriusz są „zmuszeni” dzielić łóżko.

Remus spojrzał na Syriusza. Obaj byli w tym samym łóżku w przestronnym pokoju.
- Więc, pytałeś Jamesa o to, dlaczego musimy dzielić łóżko w Dworze Potterów?
Syriusz wyszczerzył się.
- Mówił coś o konserwacji we wszystkich pokojach.
- We wszystkich pokojach jest konserwacja. Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
Syriusz wsunął rękę pod głowę.
- Cóż, nie mogę zmusić cię do uwierzenia mi, ale jak możesz sądzić, że cię okłamuję?
- Ponieważ cię znam – odpowiedział Remus z rozbawionym błyskiem w oku. Pochylił się bliżej. – Dlaczego po prostu nie powiesz mi prawdy?
- Jaką prawdę? – wyszeptał Syriusz.
- Tak naprawdę nie przeszkadza ci to, że dzielimy łóżko, prawda?
Syriusz odgarnął kosmyk brązowych włosów z twarzy Remusa.
- Nie, tak naprawdę nie.
- Tak właśnie myślałem. – Remus pochylił się bliżej, a gdy ich usta były tylko o cal od siebie, zatrzymał się. – Twój ruch.
Syriuszowi nie trzeba było powtarzać drugi raz. Zmniejszył dystans i pocałunek był magiczny. Jęknęli w swoje usta, a ich ramiona w jakiś sposób odnalazły drogę do ich talii i owinęły się wokół nich.
To był najlepszy pocałunek w ich życiach.
Przez resztę nocy dzielili więcej takich pocałunków i nawet jeśli posunęli się tak daleko, by stracić koszulki, nie posunęli się tak daleko z ich dołami od piżam.
Nie spędzili też wiele tej nocy na spaniu, ale żaden z nich nie znajdował powodu, by jakoś narzekać na ten konkretny fakt.
A gdy Remus brał prysznic w łazience następnego ranka, Syriusz poszukał Jamesa. Dał brunetowi ogromny uścisk.
- Tak bardzo ci dziękuję za pomoc, Rogaś.
James poklepał Syriusza po plecach.
- Więc plan zadziałał? – Jakby entuzjazm Syriusza nie był dostateczną odpowiedzią. Syriusz miał wielki uśmiech na twarzy, gdy odsuwał się z uścisku.
- Remus jest mój!
James zachichotał, potrząsając głową.
- Wiesz, że Remus nie uwierzył, że musi dzielić z tobą łóżko, prawda?
Syriusz wzruszył ramionami.
- Kogo to obchodzi? Mam mojego Lunatyka i tylko to ma tak naprawdę znaczenie.


sobota, 29 grudnia 2018

41PTW - Upadek



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Fall
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 41/50
Opis: Bratnie-dusze-AU. Smutne. Remus nie jest w sranie zdobyć wybaczenia Syriusza, póki nie jest za późno.

Remus i Syriusz patrzyli na siebie. W oczach Syriusza widniał ból, a w spojrzeniu Remusa – tęsknota.
- Czy kiedykolwiek wrócimy do tego, co było? – zapytał w końcu Remus.
Syriusz wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Remus przygryzł dolną wargę.
- Kocham cię.
- Tak? – zapytał Syriusz, jakby naprawdę nie był pewny, czy to prawda.
Remus dotknął tatuażu na spodzie jego nadgarstka. Był to znak, który pojawił się w jego jedenaste urodziny. Można było przeczytać: Syriusz.
- Oczywiście, że tak. Jesteśmy bratnimi duszami. Należymy do siebie.
Syriusz odwrócił wzrok, nie będąc w stanie patrzeć w te znajome, bursztynowe oczy, za którymi tak bardzo tęsknił w Azkabanie.
- Skoro tak bardzo mnie kochałeś to jak mogłeś uwierzyć, że mogłem zdradzić Jamesa i Lily? Uwierzyłeś w najgorszą część mnie, a powinieneś wierzyć w swoją bratnią duszę bez względu na wszystko. – Wziął głęboki, drżący oddech. – Kiedy pierwszy raz dowiedziałem się o magii bratnich dusz, nie umiałem się doczekać, aż spotkam kogoś, kto zawsze będzie mnie wspierał i we mnie wierzył, zwłaszcza gdy nie miałem rodziny, która by to robiła. Potem poznałem ciebie i byłem szczęśliwy. Ale byłeś gotów pomyśleć, że jestem kimś, kto mógłby zdradzić mojego brata, który był nim we wszystkim poza krwią.
- Zrobiłem błąd – sapnął Remus.
- I jest to błąd, który nie wiem, czy potrafię wybaczyć.
Obaj nie wiedzieli, co jeszcze powiedzieć.
Niemal rok później, Remus przytrzymał krzyczącego Harry’ego, gdy Syriusz wpadł za zasłonę. Jego oczy zrobiły się wilgotne. Miał nadzieję, że jeszcze będzie w stanie odzyskać swojego Syriusza, ale zawsze była jakaś nieufność w tych szarych oczach, które tak bardzo kochał.
I Syriusz upadł, a nawet nie byli w stanie powrócić do miejsca, w którym kiedyś byli i Remus już na zawsze wiedział, że była to tylko jego wina.


piątek, 21 grudnia 2018

40PTW - Zróbmy to dobrze



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Doing it right
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 40/50
Opis: Syriusz robi błąd podczas walentynek.

Remus siedział u pani Puddifoot ze zmarszczonymi brwiami.
Syriusz wziął głęboki oddech i szybko machnął różdżką, szepcząc zaklęcie rozweselające. Skierował urok w swojego chłopaka.
Grymas Remusa natychmiast zniknął i zastąpił go uśmiech.
- Syriusz, co mi zrobiłeś? – zapytał z szeroko otwartymi oczami i jeszcze szerszym uśmiechem.
- Wyglądasz, jakbyś potrzebował rozweselenia – odparł Syriusz. – Dlaczego? Zrobiłem coś nie tak?
Remus nie przestawał się szczerzyć.
- Czuję się rozweselony, ale to sztuczne. Dlaczego miałbyś mi to zrobić/
- Cóż, wyglądałeś na smutnego, a chciałem cię uszczęśliwić – odpowiedział Syriusz w sposób, który sprawiał, że wiadomo było, że uznał tą odpowiedź za oczywistą.
- Więc może być porozmawiał ze mną i odkrył, dlaczego jestem zdenerwowany  zamiast iść na skróty?
Syriusz zamrugał.
- Dlaczego jesteś zdenerwowany?
- Jesteśmy u pani Puddifoot! – wykrzyknął Remus.
- Są walentynki i wszystkie inne pary z Hogwartu…
- A od kiedy jesteśmy jak wszystkie inne hogwardzkie pary? – przerwał mu zdenerwowany Remus, nawet pomimo upartego uśmiechu, który wciąż nie chciał opuścić jego twarzy.
- Myślałem, że ci się spodoba – wymamrotał Syriusz, a jego ramiona opadły.
Remus westchnął.
- Syriuszu, masz serce na właściwym miejscu, ale znasz mnie. Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się uwierzyć, że lubię tego typu miejsca? Nie jestem dziewczyną i dużo lepiej znasz moje gusta.
Syriusz zmarszczył brwi.
- Chciałem, żeby ten dzień był wyjątkowy.
- Cieszyłbym się, gdybyśmy tylko spędzili ten dzień samotnie w dormitorium albo jakimkolwiek innym osamotnionym miejscu.
- Spieprzyłem, huh? – zapytał Syriusz.
Remus skinął głową.
- Ale to w porządku. Wybaczę ci, jeśli tylko zdejmiesz zaklęcie rozweselające. Proszę!
Syriusz szybko posłuchał.
Twarz Remusa stała się bardziej zrelaksowana, bardziej naturalna. Wstał.
- A teraz chodźmy. Zajmiemy się jakąś prawdziwą zabawą.
Syriusz również wstał i szybko wyszedł za drugim chłopakiem z wybrednego, falbaniastego i różowego miejsca. Czas dobrze przeżyć walentynki.


piątek, 14 grudnia 2018

CP - Rozdział 8 - Opiekuńczy bracia



Jak każdego ranka, Harry pierwszy obudził się w dormitorium. Nie miało znaczenia to, że był sobotni poranek, ponieważ Harry wciąż musiał zameldować się u pani Pomfrey po przepisaną miksturę. Ból w prawym boku całkiem zniknął, dzięki czemu Harry czuł się o wiele silniejszy niż na początku tygodnia, który wydawał się być lata temu. Harry’emu ciężko było uwierzyć, że zaledwie tydzień temu był w domu z Syriuszem, Remusem i Tonks. Jeśli ten tydzień był jakimś znakiem, jaki będzie ten semestr, Harry wiedział, że będzie on długi.
Wyszedłszy z łóżka, Harry szybko wymył się i przebrał w koszulkę z długim rękawem i jeansy, po czym wyszedł z dormitorium i wieży Gryffindoru do skrzydła szpitalnego. Cisza korytarzy była ogłuszająca, ale Harry już się do tego przyzwyczaił. Wczesnym rankiem zawsze było cicho. Większość ludzi prawdopodobnie czułoby się niekomfortowo z powodu tej ciszy, ale Harry uznał ją za kojącą. Odkrył, że jeśli zamknie oczy, niemal będzie w stanie poczuć krzepiącą obecność, która była tu tylko, gdy korytarze były puste. Nie wiedział, skąd ona pochodziła, więc nikomu o tym nie powiedział. Z jakiegoś powodu, ta obecność wydawała się zwyczajnie właściwa.
Wchodząc do skrzydła szpitalnego, Harry zobaczył, że pani Pomfrey czeka na niego z uśmiecham na twarzy. Od początku lata było między nimi ciche porozumienie. Harry nie będzie narzekał, a pani Pomfrey zrobi to samo. Po tych wakacjach, Harry czuł, że lepiej zwyczajnie pozwolić pani Pomfrey wykonywać swoją robotę, a wszystko pójdzie sprawniej.
Badanie poszło szybko. Pani Pomfrey oświadczyła, że mięśnie ze zranionego prawego boku w końcu się zagoiły, a jego serce radzi sobie lepiej. Wciąż zostało trochę do uleczenia, ale, według niej, nie było to nic, co nie mogło się wyleczyć do końca tego miesiąca. Dla Harry’ego była to wielka ulga. Nie umiał się doczekać, aż wszystko wróci do normy, a cały ten stan jego serca będzie tylko zwykłym wspomnieniem. Zbyt długo miał to na głowie.
Po zjedzeniu szybkiego śniadania, Harry wrócił do wieży Gryffindoru, wkradł się do swojego dormitorium i chwycił lusterko Syriusza, atrament, pióro, pergamin i kilka zadań domowych, po czym usiadł przed kominkiem w pokoju wspólnym. Napisał szybki list do Tonks, ponieważ wiedział, że wysłałaby mu wyjca, gdyby tego nie zrobił, po czym zaczął pracować nad esejem na temat samonaworzących się krzewów dla profesor Sprout, żeby czymś zająć czas, póki będzie mógł użyć lusterka bez budzenia Syriusza. Syriusz uwielbiał spać tak długo, jak to możliwe, przez co Harry miał poczucie winy, gdy kiedykolwiek obudził animaga.
Uczniowie powoli zaczęli wstawać, schodząc ze schodów i poza wieżę Gryffindoru tylko w połowie obudzeni. Hermiona nie była zaskoczona, widząc Harry’ego już na nogach, usiadała  i czekała, aż Ron zejdzie na dół. Znudzona po kilku minutach czekania, Hermiona chwyciła książkę do astronomii Harry’ego i zaczęła ją kartkować, tak naprawdę nie zwracając uwagi na to, co czyta. Harry spojrzał na zegarek i zobaczył, że nie ma jeszcze nawet ósmej. Syriusz nie wstanie przez kolejne kilka godzin, chyba że Remus zmusi go do wyjścia z łóżka, co było niemal niemożliwe do wykonania.
Kiedy Ron w końcu zszedł na dół, wyglądając na tak zmęczonego, jak wszyscy inni, jeśli nie jeszcze bardziej. Zaskoczyło Harry’ego to, że Ron próbował się dostać do drużyny, mimo że był aż tak wszystkim przytłoczony. Przez ostatni tydzień Ron odkładał swoje zadania na ostatnią minutę, co nieskończenie Hermionę gorszyło. Ron był również pierwszą osobą, która wielokrotnie narzekała na ogromną ilość pracy domowej. Hermiona zwykle znosiła naciski lepiej niż ktokolwiek inny, więc nie było zaskoczeniem, gdy jej zadania były lepsze niż wszystkich innych.
Harry doświadczył ogromnej ilości zadań w zeszłym roku, gdy do zadań domowych nauczycieli doszedł mu Turniej. Doszło do tego, że bardzo ograniczał swój sen i posiłku, co bardzo nie spodobało się Syriuszowi, Remusowi i profesorowi Dumbledore’owi, gdy to odkryli. By zapobiec czemuś takiemu ponownie, Syriusz i Remus poinstruowali Harry’ego, by zajmował się jedną rzeczą na raz, zamiast myśleć o całej istocie czekających go zadań. Harry musiał przyznać, że prostolinijne myślenie prawdopodobnie uratowało go przed myśleniem tak, jak Ron przez ostatni tydzień, co było bardzo dobre, jako że Harry nie mógł pozwolić sobie, by emocje przejęły nad nim kontrolę.
Kiedy Ron i Hermiona zeszli na śniadanie, Harry znalazł się sam w pokoju wspólnym, więc skończył esej na zielarstwo i zaczął pracować nad zadaniem McGonagall o zaklęciu Odanimagującym. Trening Quidditcha został zaplanowany na dzisiejsze popołudnie, w którym Harry musiał uczestniczyć, mimo faktu, że był uziemiony. Był to również pierwszy trening Rona w drużynie i Harry nie chciał tego przegapić. Bez względu na to, kim się było, pierwszy trening dla każdego nowicjusza był kłopotliwy.
Harry był w połowie zadania z transmutacji, gdy Ron i Hermiona wrócili ze śniadania i przynieśli swoje zadania, by zacząć nad nimi pracować. Po niemal półtorej godziny robienia zadania, Harry przeprosił ich i wszedł po schodach do dormitorium z lusterkiem w ręce. Gdy Harry upewnił się, że pokój jest pusty, zawołał swojego ojca chrzestnego i nie musiał czekać długo, zanim twarz Syriusza pojawiła się w lusterku.
- Dzień dobry, Rogasiątko! – powiedział radośnie Syriusz. – Jak tam twój pierwszy tydzień?
- Długi – odparł szczerze Harry. – Miałeś rację co do Umbridge. Zdecydowanie ma… eee… swój własny sposób myślenia. Chyba nigdy nie widziałem, by nauczyciel tak bardzo karcił Hermionę. Wszystko, co mówi Ministerstwo i autor książki jest prawdą, a wszyscy inni się mylą. Jak Ministerstwo może robić coś takiego po tym, co stało się w pociągu?
Syriusz przewrócił oczami.
- Uwierz, rozumiem twoją frustrację – powiedział bez ogródek. – Według naszych źródeł Ministerstwo zostało zbombardowane wyjcami na temat profesor Umbridge. Uczniowie narzekają swoim rodzicom, a ich rodzice narzekają Ministerstwu. Wszyscy wykorzystują to, co się stało, jako podstaw, by żądać lepszego nauczania swoich dzieci. Nie wielu jest szczęśliwych z powodu faktu, że tylko jeden uczeń był w stanie sam siebie bronić.
- Bo wszyscy inni byli uwięzieni w pociągu – zaprotestował Harry. Westchnął, pocierając kark. To była ostatnie rzecz, jakiej pragnął. Dlaczego wszyscy nie mogli zwyczajnie zostawić tego wszystkiego w spokoju? Dlaczego wszyscy zawsze musieli brać go za przykład. – Więc co się teraz dzieje? – zapytał cicho.
- Chciałbym ci powiedzieć – powiedział Syriusz. – Ministerstwo… bardziej Knot niż ktokolwiek inny… twierdzi, że Umbridge jest najlepszą osobą, która będzie podążać za wytycznymi Ministerstwa. Same bzdury, jeśli o mnie chodzi. Knot zwyczajnie boi się, że Dumbledore zbuduje armię, która stanie przeciwko Ministerstwu. Knot jest teraz zbyt uzależniony od władzy, by podejmować jakiekolwiek racjonalne decyzje.
Harry zapytałby, czy ktokolwiek kontroluje Knota, ale wiedział z pierwszej ręki, jak bardzo Knot jest niekompetentny. Minister był tak zdesperowany, by ukryć swoje błędy, że był w stanie dać niewinnemu człowiekowi pocałunek dementora. Same myślenie o tym, jaki był bliski utraty swojego ojca chrzestnego sprawiło, że drżał. Ktoś pokroju Knota nie powinien być Ministrem Magii.
- Czy coś cię dręczy, Rogasiątko? – zapytał Syriusz, a jego zatroskany głos wdarł się w myśli Harry’ego. – Jesteś dzisiaj okropnie cichy. Czy jest coś, czego Dumbledore nam nie powiedział? Miałeś wybuch? Snape jest dupkiem? Umbridge ci coś powiedziała?
Pocierając oczy pod okularami, Harry odepchnął myśli ze swojego umysłu. Naprawdę nie chciał martwić Syriusza swoimi przemyśleniami.
- Po prostu mam wiele na głowie – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Remus miał rację. Piąty rok jest ciężki. Chyba nigdy nie dostaliśmy tyle zadań podczas pierwszego tygodnia. Nie miałem żadnego wybuchu, Snape jest Snapem, a Umbridge była nieco obrażona, gdy nie zareagowałem na jej szyderstwa. Obwinia ciebie i twoje problemy z Knotem za moją wiedzę „niebezpiecznych zaklęć”.
Syriusz wyszczerzył się na ten komentarz.
- Cóż, przynajmniej rozumie, jak ktoś ma talent – powiedział, po czym spojrzał przez ramię. – Rozmawiam z Harrym, Lunatyku! Zajmę się tym później! – Syriusz skupił z powrotem uwagę na Harrym. – Wybacz. Lunatyk jest sobą. Więc jak się czujesz? Z pewnością wyglądasz lepiej niż gdy ostatni raz cię widziałem.
- Nic mi nie gest, Syriuszu – nalegał Harry. – Wszystko powinno wrócić do normy przed końcem miesiąca. Ale jestem uziemiony do końca tygodnia, ale oprócz tego nie mam żadnych ograniczeń. – Myśląc  o Quidditchu, Harry przypomniał sobie wydarzenia wczorajszego wieczora. – Och! Ron jest nowym obrońcą! Wczoraj były kwalifikacje. Angelina jest teraz nową kapitan. Chyba będzie tak straszna jak Oliver.
Syriusz spojrzał ponownie przez ramię.
- Hej, Luniek – powiedział niewinnie. – Mogę ci z czymś pomóc?
- Daj mi to lusterko, Łapo – nakazał głos Remusa. – Moja kolej porozmawiać z Harrym. – Zanim Syriusz mógł cokolwiek powiedzieć, obraz w lusterku Harry’ego zmienił się z twarzy Syriusza na Remusa. – Dzień dobry, szczeniaku – powiedział Remus, a gdy jego oczy padły na moment na Harry’ego, westchnął. – Nie siedziałeś całą noc, by się uczyć, prawda, czy to wina koszmaru?
- Nic mi nie jest, Lunatyku – nalegał Harry. Dlaczego jego opiekunowie zawsze musieli przewidywać najgorsze? Prawdopodobnie dlatego, że zwykle działo się najgorsze. – Nie miałem żadnych koszmarów i nie uczyłem się całą noc. To był po prostu długi tydzień. Wciąż próbuję się do wszystkiego przyzwyczaić. Jeśli cokolwiek się stanie, powiem wam o tym. Obiecuję.
Remus wpatrywał się przez chwilę w Harry’ego, po czym skinął głową.
- Dopilnujemy, żebyś dotrzymał tej obietnicy, szczeniaku – powiedział z uśmiechem. – Jestem pewny, że Łapa opowie mi o wszystkim, co mu powiedziałeś, więc nie będziemy cię już zatrzymywać. Ufam, że Umbridge i Knot nie sprawiają ci żadnych problemów na temat tego, że chcą twoje zeznania?
Harry potrząsnął głową.
- Nikt nie powiedział ani słowa – odparł. Więc co zamierzają zrobić w sprawie śledztwa? Myślałem, że muszą ze mną porozmawiać, ponieważ byłem świadkiem. Nie będą obwiniać mnie o śmierć Cedrica, prawda?
- Nie, ani przez chwilę – powiedział natychmiast Remus. – Nie pozwolilibyśmy na to, tak samo jak Diggory’owie. Sądzę, że Knot próbuje znaleźć inne źródła informacji, żeby mógł udowodnić, że Voldemort nie powrócił. Jesteś ostatnią deską ratunku, ponieważ on wie, co zamierzasz powiedzieć. Jego kariera będzie skończona w momencie, gdy okaże się, że twoje wspomnienia potwierdzają oświadczenie Dumbledore’a.
- Więc dlaczego nie pozwalamy ludziom z Ministerstwa ich zobaczyć? – zapytał Harry. – Czy to nie powstrzyma wielu problemów, które mamy z Knotem?
Remus spojrzał na Harry’ego z uniesioną brwią.
- Żeby wszyscy dowiedzieli się o twoich wybuchach? – zapytał. – Harry, musimy teraz walczyć z Knotem, żeby cię chronić. Jeśli Ministerstwo zobaczy, co się stało, będą twierdzić, że jesteś zbyt niebezpieczny, by uczęszczać do Hogwartu, a potem wezmą cię pod kontrolę, żeby przestudiować te wybuchy. Teraz to nasza jedyna opcja. Będziemy musieli zrobić to, co możemy, by trzymać Knota w ryzach.
Harry spuścił wzrok, gdy wszystko, co powiedział Remus, uderzyło w niego. Więc to dlatego wszyscy musieli tolerować Umbridge? Dumbledore został publicznie wyszydzony, żeby chronić jego? Dlaczego? Po co tyle znosić dla jednej osoby? Czy był tego wart? Czy jakakolwiek osoba była tego warta przy ryzyku, że tak wielu innych będzie w niebezpieczeństwie?
- Może po prostu powinniście pozwolić im mnie zabrać – wymamrotał w końcu Harry.
- Nie, nawet za milion lat – powiedział stanowczo Remus. – Harry, proszę, zrozum,  że nic z tego nie jest twoją winą. Znajdziemy sposób, by Ministerstwo uwierzyło w prawdę. Musimy być po prostu teraz ostrożni. Nie martw się o to. Skup się na nauce i Quidditchu. Postaraj się przeżyć normalny rok szkolny choć ten raz.
Harry nie potrafił powstrzymać  prychnięcia na ten komentarz. Z pewnością nie zaczął się normalnie i póki co wydawał się być taki sam jak jego pierwszy rok, gdy wszyscy nie przestawali szeptać i patrzeć na chłopca, który przeżył.
- Spróbuję – powiedział Harry z lekkim uśmiechem. – Powinienem już iść. Muszę wysłać list do Tonks i skończyć moją pracę domową. Powiadomię was, jeśli cokolwiek się wydarzy.
- I my zrobimy to samo – odparł Remus, uśmiechając się. – Dbaj o siebie, szczeniaku.
Syriusz chwycił lusterko od Remusa.
- Upewnij się, że nam powiesz, jeśli Snape będzie dupkiem – powiedział. – Mam w głowie kilka żartów dla niego. Tylko czekam na jakiś powód. Nie naciskaj na siebie za mocno, Rogasiątko. Twoje zdrowie przede wszystkim.
Harry pożegnał się, po czym odłożył lusterko do kufra. Nie potrafił powstrzymać uczucia przytłoczenia przez wszystko, co usłyszał. Ludzie rzeczywiście narzekali na Umbridge, ale nic się nie dało zrobić bez ujawniania tego, że Harry nie był teraz magicznie stabilny. Kolejny przypadek, gdy Zakon był tak blisko, jednak jednocześnie tak daleki osiągnięcia swojego celu. Dlaczego wszystko musiało zawsze być tak skomplikowane?
^^^
Po wysłaniu Hedwigi z listem do Tonks, Harry, Ron i Hermiona zjedli wczesny obiad, po czym Ron i Harry wyszli na trening Quidditcha. Ron był dość cichy przez cały ranek poza narzekaniem na zadania domowe i faktowi, że Harry nie będzie w stanie dzisiaj uczestniczyć ćwiczeniach. Przez tą nerwowość Rona, łatwo było zobaczyć, jak się denerwował przed pierwszym treningiem z drużyną, tak jak był zdenerwowany przed kwalifikacjami. Wszystko, co Hermiona powiedziała na temat zadania, Ron zignorował ją i spojrzał na zegarek, czym zirytował Hermionę co nie miara.
Wchodząc na boisko, Harry i Ron weszli do szatni i zobaczyli, że wszyscy oprócz Angeliny są już obecni. Drużyna przywitała się z Ronem i podrażniła Harry’ego z powodu wymigania się z wyczerpujących ćwiczeń, przez które przeciągnie ich dzisiaj Angelina. Ron nosił stare szaty Olivera Wooda, które dobrze na niego pasowały i zaoszczędziły drużynie konieczności zamówienia kolejnego zestawy szat.
Harry obserwował ćwiczenia z trybun. Zaczęły się trenowaniem Rona w sposób podobny, jak na kwalifikacjach. Drużyna cały czas próbowała wyciągnąć ze zdenerwowanego Rona jakieś wyniki. Obserwując swojego najlepszego przyjaciela, Harry nie potrafił powstrzymać myślenia, jak inny był od swojego przyjaciela. Ron chciał uwagi i robił wszystko, co mógł, by otrzymać nieco uznania, podczas gdy Harry robił wszystko, by pozostać w cieniu. Przez to Harry zaczął się zastanawiać, jaki byłby Ron, gdyby był chłopcem, który przeżył.
W połowie ćwiczeń, na stadion weszła grupa Ślizgonów prowadzona przez Malfoya. Harry instynktownie złapał za prawy nadgarstek, czując kaburę na różdżkę. Nie mógł być prowodyrem, ale był przygotowany na to, by się bronić, jeśli to będzie konieczne. Nie spuszczając wzroku z kolegów z drużyny, Harry obserwował kątem oka, jak Ślizgoni podchodzą bliżej. Musiał stłumić jęk frustracji. Dlaczego Malfoy zawsze musiał sprawiać kłopoty?
- No, no – wycedził Malfoy. – Co jest, Potter? Teraz jesteś zbyt dobry na trening? A może twoja droga miotła nie wytrzymuje już wagi twojej napuszonej głowy. – Jego oczy zwęziły się, gdy Harry nie spojrzał na niego. Malfoy zbliżył się o krok i wyjął różdżkę. – Albo może mają coś z tym wspólnego twoje poranne wizyty w skrzydle szpitalnym.
Harry przygryzł wargę, desperacko starając się opanować gniew. Nie mógł stracić kontroli, nie znowu. Pomimo tego, co powiedzieli mu Syriusz i Remus, Harry wiedział, że teraz jedyną rzeczą, którą mógł zrobić, było ukrycie emocji. Nie wiedział, jak Malfoy dowiedział się o jego porannych badaniach, ale to nie miało znaczenia, ponieważ nie było szans, by Malfoy wiedział, do czego one były. Malfoy nie wiedział nic. Po prostu chwytał się brzytwy, by wymusić konfrontację. Harry zdecydowanie nie zamierzał dać się nabrać.
Jedyną korzyścią z tego, że Malfoy szydził z Harry’ego było to, że nie szydził z drużyny w powietrzu. To by zdenerwowało Rona jeszcze bardziej, niż już był zdenerwowany. Nagle Harry poczuł, jak coś jest wtykane w jego plecy, podczas gdy Malfoy wycelował różdżkę w jego twarz. Nie zamierzając wpadać w panikę, Harry w końcu spojrzał na Malfoya z pasywnym wyrazem twarzy. Niestety to tylko bardziej rozwścieczyło Malfoya.
- Brzydzi mnie to, jak wszyscy się przed tobą płaszczą, Potter – splunął Malfoy. – Wszyscy nie zdają sobie sprawy, że gdyby nie ty, nigdy nie bylibyśmy w niebezpieczeństwie. – Harry gwałtownie wciągnął powietrze, co wywołało uśmieszek Malfoya. – Chyba że tego właśnie chciałeś. Uwielbiasz być bohaterem, prawda, Potter? Uwielbiasz, jak wszyscy podążają za tobą, jak małe, zgubione pieski.
Harry został schwycony pod ramiona przez Crabbe’a i Goyle’a, pociągnięty za nogi, po czym wyciągnięty z trybun i otoczony przez Ślizgonów. Czyjaś różdżka wciąż wbijała mu się w plecy. Malfoy poprowadził ich do najbliższej szatni, po czym odsunął się z drogi, gdy Crabbe i Goyle pchnęli Harry’ego na podłogę. Przekręciwszy się i usiadłszy, Harry zobaczył różdżki Crabbe’a, Goyle’a, Parkinson, Millienty Bulstrode i Malfoya, skierowane w jego stronę. Podniósł się na nogi i jednym ruchem nadgarstka dobył różdżki. Nie chciał tego, ale w razie potrzeby był gotów bronić się, jeśli to będzie konieczne.
- Ooooo! – zakpiła Parkinson. – Jestem przerażona. Jest pięciu na jednego, Potter.
Malfoy spojrzał na Parkinson, po czym skupił uwagę na Harrym.
- Chyba że Potter wierzy, że może pozbyć się nas wszystkich na raz – uśmiechnął się szyderczo, po czym zrobił krok bliżej. – To by mnie nie zaskoczyło. Potterowie mają w historii dowody na rzucanie się z motyką na słońce, a może to tylko wpływ twoich żałosnych opiekunów? Jak tam pełnie, Potter?
Crabbe zawył niczym wilk, a wszyscy inni zachichotali. Harry spiorunował Malfoya wzrokiem, zaciskając uścisk na różdżce. To był wyjątkowo niski cios. Malfoy zawsze wydawał się cieszyć uderzaniem w Remusa, z powodu jego wilkołactwa i Syriusza, bo ten odwrócił się przeciwko rodzinie Black i dołączył do strony Dumbledore’a w poprzedniej wojnie. Nie pomagało też to, że Malfoy był spokrewniony z Syriuszem poprzez jego matkę. To dlatego tak osobiście przyjmował wybór strony Syriusza.
- Co tu się dzieje?! – krzyknął Fred. Piątka Ślizgonów szybko odwróciła się i zobaczyła całą gryfońską drużynę stojącą w drzwiach z różdżkami w rękach. Wszyscy wyglądali na oburzonych. – Wygląda na to, że ci tutaj chcą udowodnić, jak wielkimi są naprawdę tchórzami.
- Zapomniałeś czegoś niezwykle ważnego, mała fretko – powiedział George ze złością, - zadzierasz z jednym z nas, zadzierasz z wszystkimi. – Jego oczy zwęziły się, gdy uniósł różdżkę i wycelował ją w Malfoya. – Zadarłeś z naszym bratem, więc jesteś w wielkich tarapatach. Spadaj, zanim zostaniesz trafiony tak wieloma klątwami, że nie będziesz chodził przez tydzień.
Harry skorzystał z okazji i wycelował różdżką w plecy Malfoya.
- Jak się uczujesz otoczony i bez przewagi liczebnej, Malfoy? – zapytał spokojnie. Ulga, jaką odczuwał po przybyciu jego kolegów z drużyny przeważyła w większości nad wściekłością na Malfoya. – Po prostu zapamiętaj to uczucie, tą bezradność i strach, następnym razem, gdy zdecydujesz przyprzeć kogoś do muru, by zademonstrować, jak wielkim jesteś tyranem.
Drużyna przesunęła się z drogi i poczekała, aż piątka Ślizgonów wybiegnie na zewnątrz. Wszyscy odetchnęli z ulgą z powodu tego, że uniknęli dość nieczystej konfrontacji. Opuszczając różdżkę, Harry wypuścił oddech, który nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał. Wiedział, że powinien spodziewać się, że coś takiego się może stać – Malfoy zawsze był pierwszą osobą, która zachowywała się zazdrośnie. Zwykle ograniczał się do kpin, poza zeszłym rokiem, gdy Malfoy jednego wieczora zaatakował fizycznie Harry’ego. Jakbym nie miał dość zmartwień.
Angelina ogłosiła koniec treningu, wciąż nieco wszystkim wstrząśnięta. Fred, George i Ron szybko zmienili szaty, po czym poszli do zamku z Harrym, uznając służyć mu za ochroniarzy na wypadek, gdyby Malfoy był na tyle głupi, by spróbować ponownie. Weszli do wieży Gryffindoru w ciszy, podając tylko hasło: „mimbulus mimbletonia”, wymówione do portretu Grubej Damy. W chwili, gdy weszli do pokoju wspólnego, wszyscy czterej opadli na krzesła przed kominkiem.
- Więc jak poszedł trening? – zapytała Hermiona, podchodząc do nich.
Członkowie drużyny wymienili ze sobą spojrzenia, zanim Harry odwrócił się do Hermiony z lekkim uśmiechem na twarzy.
- W porządku – skłamał. Harry nie wiedział, dlaczego kłamie na ten temat, zwłaszcza Hermionie. Najprawdopodobniej dlatego, że chciał po prostu zapomnieć o tej całej konfrontacji. Myślenie o tym tylko powodowało złość, a to była ostatnia rzecz, jaką Harry chciał czuć. – Kilka więcej treningów jak dzisiaj, a Ron w krótkim czasie będzie gotów.
- Mówisz jakbyś zobaczył cały trening – wymamrotał Ron, ale wszyscy go usłyszeli. Zignorował Harry’ego i spojrzał bezpośrednio na braci, aż w końcu przeniósł wzrok na swojego najlepszego przyjaciela. – Porozmawiam z Angeliną i powiem jej, że nie powinieneś przychodzić na treningi, póki nie będziesz mógł latać, Harry. Nie możemy ryzykować…
- Wątpię, żeby były jakiekolwiek kolejne problemy, Ron – przerwał mu spokojnie Harry.
- Nie możesz tego tak zignorować, Harry! – wykrzyknął Fred, zrywając się na równe nogi. – Co by się stało, gdybyśmy w odpowiednim momencie nie zauważyli, że zniknąłeś? To zbyt ryzykowne. Zgadzam się z Ronem. Dopiero co wydobrzałeś od wydarzeń z pociągu. Nie możemy ryzykować, że coś takiego stanie się ponownie.
- Co się dzieje? – przerwała im zdezorientowana Hermiona.
- Malfoy i jego matoły postanowili złożyć nam wizytę na boisku – odpowiedział George. – Będąc oczywistym geniuszem, Malfoy postanowił zaatakować Harry’ego w szatni. Zdążyliśmy im przerwać, zanim cokolwiek się stało, ale problemem jest to, że Malfoy był w stanie dostać się do Harry’ego. Pięciu na jednego nie jest czymś, co którykolwiek nauczyciel by pochwalił.
Hermiona sapnęła, spoglądając prosto na Harry’ego. Zanim mogła coś powiedzieć, przerwał jej otwierający się portret, który ukazał pozostałych członków drużyny. Katie, Angelina i Alicja usiadły przed kominkiem, a wszystkie wyglądały na wyczerpane. Ponieważ cisza trwała dłuższą chwilę, wszyscy starali się znaleźć coś do powiedzenia. Harry wiedział, że jego drużyna jest zdenerwowana i mają poczucie winy, jako że byli tego przyczyną.
- Myślę, że zespołowo powinniśmy podejść do McGonagall – powiedziała w końcu Angelina. – Malfoy jest poza kontrolą. – Spojrzała prosto na Harry’ego. – Coś musi zostać zrobione, Harry. Jeśli Ślizgoni tak się teraz zachowują, to nie mam ochoty zobaczyć, jacy będą podczas meczu z nimi. To nie jest już zwykła rywalizacja między Domami. To świadomy czyn mający cię skrzywdzić.
- Ale to nasze słowo przeciwko ich słowom – zauważył Harry. – Snape nie zaakceptuje ukarania Ślizgonów, skoro nic się nie stało. Profesor McGonagall wie to. Jedyne, co zrobi to zakaże mi wstępu na boisko, póki pani Pomfrey nie uzna mnie za gotowego do latania. Nie mogę na to pozwolić. Jestem częścią tej drużyny i nie będę ukrywał się przed Draco Malfoyem. – Harry stał i spojrzał na każdego z członków drużyny, po czym jego wzrok padł na Freda i George’a Weasleyów, ponieważ wiedział, że ich będzie najciężej przekonać. – Nie jestem małym chłopcem, który potrzebuje osłony i ochrony przed wszystkim dookoła. Nic się nie stało. Malfoy jest po prostu o mnie zazdrosny. Ja to rozumiem. Donoszenie na niego tylko wszystko pogorszy.
Nie chcąc kontynuować tej dyskusji, Harry wycofał się do swojego dormitorium, gdzie opadł na łóżko i ukrył twarzy w poduszce. Po tym wszystkim, co się stało, jak ludzie mogli wierzyć, że jest bezbronny wobec kogoś pokroju Malfoya? Nie przegapił momentu, gdy George nazwał go bratem. Bliźniacy Weasley byli bardzo troskliwi od jakiegoś czasu, więc Harry nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony. Traktowali go jak młodszego braciszka, który potrzebuje ochrony. Problemem było to, że Harry miał już nadopiekuńczych opiekunów i nauczycieli, którzy uważali, że wciąż jest tym samym dzieciakiem, który wrócił w czerwcu, walcząc o życie. Nie potrzebował tego, by rodzeństwo traktowało go tak samo.
^^^
Ku jego zaskoczeniu, nic o spotkaniu z Malfoyem nie dotarło do profesor McGonagall albo Dumbledore’a. Drużyna i Hermiona wydawali się zgodzić, że wyciąganie sprawy na światło dzienne tylko pogorszy sprawę. To jednak nie powstrzymało drużyny (poza Harrym) od pójścia do pani Hooch i poproszenie jej o nadzorowanie ich treningów w celu uzyskania profesjonalnej opinii na temat ich nowego obrońcy. Pani Hooch była wzruszona komplementem i zgodziła się, dzięki czemu Gryfoni mieli pewność, że Malfoy nie spróbuje czegoś takiego ponownie podczas ich ćwiczeń.
Reszta weekendu była dość nudna. Harry zaplanował tylko dokończyć resztę swoich zadań i napisać dziennik snów. Trudno było opisać ulgę, jaką Harry poczuł, gdy w końcu wszystko skończył. Harry wiedział tylko, że nie może pozwolić, by jego zadania odkładały się z tygodnia na tydzień, jak w przypadku Rona, ponieważ Ron był bliski wyrywania sobie włosów z głowy z frustracji. Hermiona i Harry pomagali mu jak tylko mogli, ale kiedy Ron wpadł w jeden z jego humorków, Harry i Hermiona zdali sobie sprawę, że lepiej zachować dystans.
Nadszedł niedzielni wieczór, a Ron wciąż próbował dokończyć prace domowe. Harry i Hermiona wiedzieli przed kominkiem, relaksując się, gdy przez ciszę dało się słyszeć odgłos pukania. Hermiona pierwsza zauważyła Hermesa – sowę Percy’ego – stojącego na parapecie i patrzącego na Rona. Podbiegła do okna i otworzyła je, pozwalając sowie wlecieć do środka i wylądować na stole przed Ronem. Harry i Hermiona podeszli powoli do blatu, nie wiedząc, dlaczego, do licha, Percy miałby wysłać Ronowi list, skoro Percy miał nie utrzymywać kontaktów z rodziną.
Gdy tylko Ron wziął liścik przyczepiony do nogi sowy, ptak wyleciał tą samą drogą, którą wleciał, pozostawiając ciszę w pomieszczeniu.
- Zobaczymy, co stary Percy ma mi do powiedzenia? – zapytał sarkastycznie Ron, rozwijając zwój i zaczynając czytać. Cokolwiek to było, z pewnością nie były to dobre wiadomości, sądząc po złości, która pojawiła się na twarzy Rona. Gdy tylko Ron skończył czytać, trzasnął listem o stół.
- Nie mogę w to uwierzyć!
- Co napisał? – zapytała cicho Hermiona.
Ron podał Harry’emu i Hermionie list do przeczytania.
Cześć Ron,
Gratuluję zostania Prefektem! Słowa nie mogą wyrazić mojej radości, gdy się dowiedziałem, że nie podążasz śladami Freda i George’a. Mam nadzieję, że uczynisz mnie dumnym dzięki odpowiedzialności, którą ci powierzono. Już teraz należy zacząć podejmować decyzje o twojej przyszłości. Niezależnie od tego, co inni mogą powiedzieć, musisz zrozumieć, że jesteś odpowiedzialny za swoje przyszłe wybory. Nie pozwól innym stanąć ci na drodze. Wiem, że jesteś zdolny do wielkich rzeczy, Ron; musisz tylko mieć więcej pewności siebie.
Wiem, że możesz wciąż być zdenerwowany moim wyborem, ale nie możesz zaprzeczyć, że Ministerstwo nie ma uzasadnienia, by zadawać pytania. Harry Potter zawsze był tykającą bombą, podobnie jak Dumbledore. W końcu zostały podjęte środki, by wolne rządy Dumbledore’a nie potrwały długo. Przeczytaj jutrzejszego „Proroka Codziennego”, a zrozumiesz. Pamiętaj, by dbać o siebie i trzymać prawdziwych przyjaciół z dala od kłopotów.
Twój brat,
Percy
- Nie mogę uwierzyć, że napisał takie rzeczy! – Ron wzdrygnął się, wstając i zaczynając chodzić w kółko. – Jak w ogóle mógł tak pomyśleć?!
Harry odłożył list i westchnął. Musiał przyznać, że gdyby nie wiedział, że Percy pracuje pod przykrywką, czułby się skrzywdzony przez to, co zostało napisane. Haczyk polegał na tym, że Percy naprawdę pracował pod przykrywką, a według Szalonookiego Moody’ego poczta była obecnie przeglądana. Wszyscy musieli uważać, o czym piszą, zwłaszcza gdy chodziło o członków Zakonu i ich dzieci.
- Cóż, ostrzega nas przed tym, co będzie w jutrzejszym „Proroku Codziennym” – zauważyła Hermiona. – Prosi nas też, żebyśmy się trzymali z dala od kłopotów. Myślicie, że wie, jakim wrzodem jest Umbridge?
- Nie wątpiłbym w to – powiedział Harry, po czym przeszedł przed Rona, blokując mu drogę. – Ron, pamiętaj, że Percy musi odgrywać swoją rolę – powiedział cicho. – Ostrzega nas wszystkich, ale tak, żeby to nie wyglądało w taki sposób. Musiał coś powiedzieć na mój temat, ponieważ całe Ministerstwo tak robi. Nie bierz tego do siebie. Ja nie biorę.
Ron wciągnął ostro powietrze i spiorunował Harry’ego wzrokiem, a jego złość jeszcze wzrosła.
- WIESZ CO?! – krzyknął. – MAM CHOLERNIE DOŚĆ TEGO TWOJEGO NOWEGO NASTAWIENIA! ZGINĄŁBYŚ, GDYBYŚ SIĘ CHOĆ RAZ ZEZŁOŚCIŁ JAK CAŁA RESZTA LUDZI, CZY JESTEŚ NA TO ZA DOBRY?!
- RON! – skarciła go Hermiona.
Ron nie czekał, by odpowiedzieć, tylko wbiegł po schodach do dormitorium. Harry westchnął i odwrócił się do Hermiony, która spoglądała na niego ze współczuciem. Czy wszyscy tak myśleli? Czy tak sądzili jego przyjaciele? Myśleli, że uważa się za lepszego od nich, tylko dlatego, że zachowuje swoje emocje we wnętrzu? Nie wiedzą, że nie mam wyboru. Nigdy się nie mogą dowiedzieć.
- Harry… ja… nie słuchaj go – wyjąkała Hermiona, podchodząc do niego i kładąc mu delikatnie dłoń na ramieniu. – Tak, wiele zatrzymujesz dla siebie, ale to nie twoja wina. Wiemy, że przez wiele przeszedłeś. Daj Ronowi czas na ochłonięcie, zanim z nim porozmawiasz. Jest zdenerwowany tym, co zrobił Malfoy, ale masz rację co do Percy’ego. Musi pisać takie rzeczy, jeśli zamierza wykiwać Ministerstwo.
Harry skinął głową, ale nic nie powiedział. Wiedział, że taka była cena, którą musiał płacić za posiadanie sekretów przed swoimi przyjaciółmi, ale tak musiało być. Już zbyt wiele lat spędził jako dziwak. Musiał trzymać się tych strzępów normalności, jak najdłużej tylko będzie mógł. Przez to wszystko, co się działo, Harry potrzebował tylko pozostać przy zdrowych zmysłach.
Nie mając nic do roboty, Harry krótko potem wrócił do łóżka. Zasłony Rona były zaciągnięte, więc Harry przebrał się cicho, rzucając kilka zaklęć wyciszających wokół czterech łóżek, po czym wczołgał się do swojego, upewniając się, że jego własne zasłony są zaciągnięte. Nie wiedział, ile czasu się rzucał i obracał, zanim w końcu zasnął. Oczywiście, tępy ból blizny też w tym nie pomagał.
^^^
Gdy otworzył oczy ciemność została zastąpiona słabym światłem. Bolały go plecy, a kończyny były sztywne. Powoli usiadł i rozejrzał się, znajdując się w ledwie umeblowanym pomieszczeniu. Było w nim łóżko, stolik nocny i szafka. Wstał z łóżka, gdy drzwi cicho otworzyły się. Stając prosto, obserwował, jak niska, ubrana na czarno postać wchodzi do pokoju.
- Glizdogonie – syknął swoim wysokim głosem, sprawiając, że postać zakapturzona postać podskoczyła z zaskoczeniem. – Masz mi w tym momencie wszystko powiedzieć!
- P-panie, o-obudziłeś się! – zająkał się Pettigrew, pozostając przy drzwiach, zbyt przerażony by podejść bliżej. – C-cóż, jest teraz wrzesień. B-byłeś w śpiączce p-przez niemal d-dwa i p-p-pół miesiąca. N-nie wiedzieliśmy, co P-Potter ci zrobił, więc n-nie wiedzieliśmy, jak cię u-uzdrowić.
- Jestem otoczony przez idiotów – splunął i narosła w nim złość. – Żaden z was nie był w stanie usunąć czegoś, co zwykły dzieciak zdołał mi zrobić?
Pettigrew opadł na kolana.
- W-wybacz mi, panie! – błagał. – B-byliśmy zagubieni bez twojego przewodnictwa. P-Potter uciekł tamtej nocy i powiedział wszystko temu k-kochającemu mugoli głupcowi. P-plotka głosi, że Potter niemal u-umarł i w-wciąż dochodzi d-do siebie. M-Minister nie uwierzył D-Dumbledore’owi. N-nie wierzy, że w-wróciłeś, mój panie.
Twarz pojawił się na jego zniekształconej twarzy.
- Więc ten imbecyl Minister zachowuje się dokładnie tak, jak tego potrzebujemy, a Potter jest słaby – powiedział z przyjemnością. To lepiej niż mógł oczekiwać. – Jaki masz dowód na stan Pottera?
Pettigrew pokręcił się nerwowo.
- C-cóż, dwójka amatorów była n-niespokojna i z-zaatakowali pociąć z-zabierający uczniów do H-Hogwartu – wyjąkał. – O-osaczyli P-Pottera i p-próbowali o-odkryć, co ci z-zrobił. P-Potter został ranny w tym s-spotkaniu.
Warknięcie uciekło z jego ust. Z pewnością nie tego chciał.
- Głupcy! – zadrwił. Gdzie moja różdżka? Sam sobie z nimi poradzę!
- C-ci g-głupcy s-są m-m-martwi, mój panie – powiedział nerwowo Pettigrew. – U-uznaliśmy, że n-najlepiej się ich p-pozbyć, ż-żeby c-cię chronić.
Syknięcie wymknęło się z jego ust.
- Daj mi ramię, Glizdogonie – rozkazał. – Czas najwyższy, by moi słudzy zapłacili cenę za swoją niekompetencję. Potter zapłaci za to, co mi zrobił. Jakąkolwiek Potter ma moc i czego ten kochaś mugoli się boi, chcę tego. Nikt nie będzie potężniejszy ode mnie… nikt, zwłaszcza Harry Potter.
Pettigrew podczołgał się do nóg swojego pana i wyciągnął lewe ramię, które widocznie się trzęsło i pokazał mroczny znak. Szybko chwycił rękę Pettigrew i stał, patrząc, jak Pettigrew wrzeszczy z bólu. Kolejny głos dołączył do wrzasku Pettigrew, a scena rozwiała się i Harry Potter obudził się w łóżku, sapiąc i trzymając za bliznę, która piekła z bólu.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że się trząsł, gdy chwytał okulary i wybiegał z dormitorium. Nie obchodziło go to, że był środek nocy, gdy zbiegał po schodach, przebiegał przez pokój wspólny i przez wejście w portrecie, które otworzyło się, gdy tylko do niego dotarł. Jego ciało działało jak na autopilocie, gdy biegł przez korytarze i w dół klatek schodowych, póki nie dotarł do figury gargulca i zatrzymał się. Musiał zobaczyć się z Dumbledorem, ale jak miał się dostać do środka, skoro nie znał hasła?
- … moje… dziecko… cytrynowe… dropsy…
Harry natychmiast odwrócił się do właściciela dziwnego, odbijającego się głosu, ale nikogo nie znalazł. Jego poczucie pośpiechu stłumiło ciekawość, więc odwrócił się do posągu i wyszeptał: „cytrynowe dropsy”. Gargulec ożył i odsunął się z drogi. Ściana rozsunęła się, ukazując kamienną klatkę schodową, która poruszała się spiralnie w górę. Harry wbiegł po schodach, póki nie dotarł do wypolerowanych, drewnianych drzwi z mosiężną kołatką w kształcie gryfa. Mając mimo wszystko nadzieję, że profesor Dumbledore  go usłyszy, Harry trzy razy trzasnął kołatką i czekał, a jego cierpliwość szybko malała.
Nie musiał czekać długo do momentu, gdy drzwi się otworzyły, ukazując gabinet Dumbledore’a słabo oświetlony tylko przez kilka świeczek. Harry ostrożnie wszedł i rozejrzał się za dyrektorem. Portrety byłych dyrektorów i dyrektorek spały. Drzwi za nim zamknęły się, pozwalając Harry’emu zobaczyć Fawkesa, feniksa Dumbledore’a, śpiącego na żerdzi. Nike nie zdawał się na niego zwracać uwagi. Zdawało się, że nikt nawet nie jest świadom, że tam jest, ale jeśli tak było, to kto go wpuścił?
Docierając do biurka Dumbledore’a, Harry potarł wciąż piekącą bliznę, zastanawiając się, czy powinien zająć miejsce i poczekać, czy spróbować znaleźć Dumbledore’a. Zanim Harry zdążył podjąć decyzję, przytłaczająca fala mocy przeszła przez całe jego ciało, zmuszając go do opadnięcia na czworaka. Nie czuł takiej potężnej od trzeciego zadania i natychmiast zaczął panikować. Co powinien zrobić?
Jego ciało zaczęło się niekontrolowanie trząść, a pokój zaczął rozjaśniać. Szybko stał się zbyt jasny, zmuszając Harry’ego do zamknięcia oczu. Jego pierś zaczęła piec, ostrzegając Harry’ego, że nie oddycha. Próbował wziąć oddech, ale jego płuca nie pracowały. Jego ciało wrzeszczało z potrzeby powietrza, gdy opadł na podłogę. Powoli wybuch zanikł, ale Harry był zbyt wyczerpany, by się poruszyć. Poczuł coś miękkiego na twarzy i częściowo otworzył oczy, zauważając, że Fawkes patrzy na niego z ciekawością. Harry mógł tylko jęknąć, zamykając ponownie oczy. Czuł na twarzy pióra Fawkesa i głowę feniksa spoczywającą na jego ramieniu. Ptak stał przy jego boku, chroniąc go.
Następnie Harry wiedział, że czyjaś dłoń łagodnie dotyka jego twarzy, a druga pociera jego plecy. Stłumiony, zmartwiony głos wypełnił jego uszy, zmuszając go do otwarcia oczu, choćby częściowo. Wypuściwszy  jęk, Harry odkrył, że zostaje przewrócony na plecy i łagodnie pociągnięty w czyjeś ramiona. Jego głowa opierała się na lewo i spoczywała na czymś solidnym. Harry chciał jedynie iść spać, ale wyraźny głos mu nie pozwalał.
- Harry, musisz mi powiedzieć, co się stało – powiedział łagodnie profesor Dumbledore. – Obiecuję, że potem będziesz mógł spać.
Harry jęknął, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na zmartwioną twarz Dumbledore’a.
- Blizna – powiedział ze zmęczeniem. – Obudził się… wezwał ich… ja… nie mogłem pana znaleźć… wybuch… straszny… jeden z tych… nie mogłem… oddychać…
Ramiona Dumbledore’a zacisnęły się na Harrym i dyrektor westchnął.
- Przykro mi, mój chłopcze – powiedział cicho. – Powinienem wiedzieć, że będziesz próbował mnie znaleźć. Cz wciąż cię boli blizna, Harry? Czy odczuwasz jakikolwiek ból?
Mrugając powoli, Harry napotkał spojrzenie Dumbledore’a, przetwarzając to, o co Dumbledore pytał. Czy bolała go blizna? Czy cokolwiek go bolało?
- Nie – powiedział w końcu Harry, walcząc z zamykającymi się oczami. – Jestem tylko zmęczony. Blizna… nie boli… teraz.
Profesor Dumbledore uśmiechnął się i skinął głową, zmieniając pozycję nastolatka w ramionach.
- Dobrze – powiedział; w jego głosie wyraźnie obecna była ulga. – Idź spać, Harry. Możemy porozmawiać o tym rano.
Harry zamknął oczy i pozwolił głowie opaść, opierając się o klatkę Dumbledore’a. Teraz był zwyczajnie zbyt zmęczony, by obchodziło go cokolwiek poza snem. Zrobił to, co zamierzał. Profesor Dumbledore mógł zrobić cokolwiek potrzebował z tą informacją. Ważne było to, że ktoś wiedział, że Voldemort w końcu się obudził.


niedziela, 9 grudnia 2018

39PTW - Najbystrzejszy chłopak



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Smartest Boyfriend
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 39/50
Opis: Syriusz ciągle jest pod wrażeniem inteligencji Remusa.

Syriusz przechodził przez alejki w Esach i Floresach. Jego uśmiech poszerzył się w szeroki wyszczerz, gdy w końcu natknął się na tego, kogo szukał.
- Tutaj jesteś, Luniek! – wrzasnął Syriusz. Zignorował ostre spojrzenia, które otrzymał z powodu narobionego hałasu i niemal doskoczył do wilkołaka, w którym się zakochał.
Remus uniósł wzrok znad trzymanego podręcznika.
- Jesteście z Rogaczem gotowi?
Syriusz nadąsał się. James i Syriusz wyruszyli zrobić zakupy na własną rękę, zwłaszcza że wiedzieli, jak Remus lubi spędzać dużo czasu w księgarni.
- Nie. Zobaczył Evans i mnie porzucił.
Remus pokręcił głową z delikatnym rozbawieniem.
- Wybacz mu to. Chłopaczek się zakochał.
Syriusz skrzyżował ramiona na swojej imponującej klatce piersiowej, czy tam przynajmniej on sądził, że jest ona imponująca.
- Nie porzuca się przyjaciół. Bez względu na wszystko.
- Gdybym nie był częścią naszej grupy, a wciąż byśmy się spotykali i zobaczyłbyś mnie na ulicy pokątnej, to… - urwał, wiedząc, że Syriusz dokończy jego zdanie.
- …zrobiłbym to samo – przyznał Syriusz, kuląc ramiona. – Więc, co robisz? Odświeżasz wiedzę z obrony? – zapytał, ożywiając się, gdy zauważył, że książka w dłoni Remusa jest podręcznikiem do obrony przed czarną magią.
- Czytam, jak utworzyć Patronusa.
Syriusz zamrugał.
- Dlaczego?
- Nie mogę nauczyć się czegoś tylko po to, by się uczyć?
- Cóż, to ty jesteś tym, który docenia wiedzę samą w sobie – przyznał Syriusz, chociaż wciąż patrzył na Remus swoim bystrym spojrzeniem.
Remus starał się je zignorować, ale nie potrafił robić tego Syriuszowi przez długi czas.
- Dobra, słyszałem plotki, że dementorzy zostaną wykorzystani w nadchodzącej wojnie. I nie jest złym pomysłem nauczenie się, jak się przed nimi bronić, prawda?
Syriusz zarzucił ramię na barki Remusa.
- Mam najbystrzejszego chłopaka na świecie!


wtorek, 4 grudnia 2018

ZS - Rozdział 15 - Oczy Lily



Zanim wrócili siecią Fiuu do ich kwater, Freedom jakoś się uspokoił i nie miał już ochoty wyrwać dyrektorowi wątroby i jej wypluć. Zamiast tego powolnie rozważał porwanie go na małe kawałki. Młody animag zauważył, że jego obecna forma ma tendencję do odpowiadania przemocą na emocjonalne wstrząsy i zwykle dążył do kontrolowania tego aspektu jego życia, chyba że akurat polował. Albo teraz, gdy był tak wściekły, że zwyczajnie nie dbał o cywilizowane zachowanie. Czuł, jak zwija się w nim furia, niczym coś żywego, pulsowało i parskało nie mógł już dłużej znieść ograniczeń czterech ścian zamku. Musiał polatać, zapolować, zanim nienawiść rozerwie go na kawałki.
Severusie, potrzebuję zapolować.
Mistrz Eliksirów spojrzał na swojego chowańca z zaskoczeniem.
- Zapolować? Ale karmiłem cię zaledwie pół godziny temu.
Jastrząb poruszył się niespokojnie na jego nadgarstku, walcząc z chęcią warknięcia na starszego czarodzieja. „Kontroluj się, pracuj nad kontrolą. To nie jego wina, nie wyładowuj się na nim”, nakazał mu jego umysł. Jastrząb wydał z siebie ostry skrzek, nie do końca głęboki okrzyk myszołowa, ale średnio zniecierpliwiony odgłos. Wiem, ale… muszę wyjść, muszę polatać.
Severus skinął głową, rozumiejąc niepokój jego chowańca. Po przebytej rozmowie też był niespokony i miał ochotę uderzyć wiele razy pięściami w ścianę przez głupotę dyrektora.
- Chwila. Za minutę cię wypuszczę.
Czarodziej podszedł do drzwi kwater i otworzył je. Freedom wystrzelił z jego pięści i w ciągu dwóch sekund był w powietrzu. Rozmazał się i wystrzelił korytarzem z najwyższą prędkością, chwilę potem opuszczając lochy. Severus obserwował go prze moment, po czym zamknął drzwi i wrócił do swojego biurka.
Miał do ocenienia stos prac domowych i kilka niezależnych projektów badawczych uczniów z siódmego roku do zatwierdzenia. Usiadł przy biurku, wziął pióro, esej, a potem tylko patrzył na papier nie czytając go, jego myśli w mgnieniu oka odleciały.
Freedom wpadł przez niszę Sowiarni jak opierzony wiatr, zaskakując kilka sów podczas ich drzemki. Poruszyły się, otworzyły zaspane oczy i zahukały zirytowane. Posłał w ich stronę cichy, przepraszający odgłos, po czym przeleciał przez duże skrzydło i wyleciał na światło słoneczne.
Jego skrzydła złapały wiatr, więc wzniósł się spiralą w niebo, czując jak zalewa go złość. Pozwolił uczuciu spalać się w uderzeniach jego skrzydeł, doprowadzając go na jeszcze większą wysokość niż poprzednim razem. Potem okręcił się, skupił swój wzrok w ziemi pod nim, jego bursztynowe oczy rozszerzyły się, gdy szukał celu do ścigania i złapania.
Ale nic się nie pojawiło, więc pospiesznie poleciał za zamek i nad Zakazany Las. W lesie zawsze była zabawa. Okrążył najbliższą część ogromnego drewna, pozwalając wiatrowi uformować poduszki z powietrza pod jego skrzydłami, co oszczędzało energię.
Wciąż nie potrafił uwierzyć, co Dumbledore zrobił. To było tak niewiarygodne, tak manipulatorskie, że całkowicie go ogłupiało. Ten człowiek stworzył przepowiednię do odwrócenia uwagi, by oślepić, ogłupić wroga, ale wszystko poszło źle, przez co jego rodzice umarli i on prawie też. Nie tylko to, ale zamiast próbować naprawić błąd, zabrał Harry’ego i umieścił go z najbardziej nieodpowiednimi mugolskimi krewnymi, zostawiając go, by dorastał zaniedbany i niekochany przez lata, póki nie poszedł do Hogwartu, gdzie został pchnięty do roli zbawiciela całego cholernego świata czarodziejów bez jakiegokolwiek przyzwolenia.
Wszystkie wstrząsające wyzwania, przed którymi stanął – Quirrell, bazyliszek, dementorzy, turniej i Voldemort – wszystko to było sposobem Dumbledore’a, by przygotować go do jego „wielkiego przeznaczenia” – zabicia najmroczniejszego czarodzieja w żywej pamięci wszystkich ludzi. Wszystko to zostało zrobione w imię przepowiedni, która nawet nie była prawdziwa, która była kłamstwem, a nim poruszano jak pionkiem na szachownicy.
Złapał go gniew i drżał przez chwilę. Niech cię diabli wezmą do wiecznego piekła, Dumbledore! Za kogo, do cholery, on się uważa, starając się mnie ukształtować tak, bym pasował do jego stukniętej wizji, próbując zrobić ze mnie zbawiciela, żeby przez te wszystkie lata mógł poczuć się lepiej z powodu mojej rodziny? Fawkes powiedział, że mam być jego odkupieniem. Pieprzyć to! Nie będę już jego pionkiem! Od tej chwili, robię to, czego do cholery chcę!
Właśnie wtedy byłby zadowolony zrzucając na dyrektora bombę, ale ponieważ dyrektora nie było pod nim, zdecydował się złapać nieuważną wiewiórkę. Wiewiórki były czasami trudne do złapania, bo mogły bardzo szybko skakać, ale Freedom czekał, aż głupiutkie stworzenie oddaliło się jakiś kawałek od drzewa, zanim zanurkował.
Wiatr łopotał mu w uszach, gdy leciał w dół, skrzydła zaciśnięte były przy jego bokach i wyglądał jak błyskawica z niebios.
W całkowicie ostatniej chwili uniósł się, jego szpony zawinęły i mocno uderzyły.
Wiewiórka nawet nie wiedziała, co w nią uderzyło, póki szpony jej nie przebiły. Zginęła w półtorej minuty.
Minutę później, Freedom rozdzierał ją ostrymi jak brzytwa szponami i dziobem, żałując, że to nie Dumbledore. Myślałem, że jest moim przyjacielem, że o mnie dba, myślał gorzko jastrząb. Ale nie, martwił się tylko tym, jak zrobić ze mnie idealnego bohatera, żeby wymazać na zawsze wyrządzoną krzywdę. Nic nigdy nie przywróci moich rodziców i nic nie odda mi normalnego dzieciństwa. Wszystko stracone i nigdy ci tego nie wybaczę, starcze! Nigdy!
Myszołów poderwał głowę i wywrzeszczał swoją wściekłość i ból w kierunku nieczułego nieba i lasu.
Potem dorwał się do martwej wiewiórki, rozrywając ją na strzępy i w końcu zjadając ją, choć mięso zostawiło kwaśny posmak w jego ustach i zasiadło ciężko w jego wolu.
Desperacko żałował, że tak chętnie towarzyszył Severusowi w gabinecie dyrektora. Ale skąd mógł wiedzieć, jaki mroczny sekret kryje ten człowiek? Nigdy w swoich najdzikszych wyobrażeniach by nie pomyślał, że ten uprzejmy staruszek, który zawsze tak bardzo się o niego troszczył, był odpowiedzialny za to, że był sierotą, a potem kontynuował tę maskaradę, by ukryć swój własny haniebny błąd.
Boże, o boże, miałem dość rzeczy, z którymi musiałem sobie wcześniej radzić, a teraz to… nie mogę… nie wiem, co myśleć… Myślałem, że szczerze się o mnie troszczy, ale jestem tylko jego pionkiem… pionkiem w jego cholernej grze mającej pokonać Voldemorta… - opuścił głowę, czując ostry ból w pobliżu serca. A jeśli jemu na mnie nie zależy, to komu?
Obraz wysokiego, szczupłego mężczyzny w czarnych szatach rozbłysnął w jego głowie, ale odgarnął je na bok. Nie. On też nie. Dba tylko o mnie, jako jego chowańca, ale gdyby poznał prawdę… - Ból wzmógł się i zdał sobie sprawę, że jedyne osoby, które kiedykolwiek się o niego troszczyły, odeszły dawno temu.
Zdesperowany, by złagodzić agonię ściskającą go od środka, wzbił się w niebo i leciał, póki nie poczuł wyczerpania.
Potem zawrócił i skierował się do zamku, tak zmęczony, że niemal nie umiał unosić skrzydeł.
Potworny, pulsujący ból wciąż gdzieś w nim był i musiał zastanowić się ponuro, czy kiedykolwiek odejdzie.
Unosił się nad chatką Hagrida, zastanawiając się, czy lecieć dalej, czy usiąść i odpocząć na moment.
Dźwięki poruszającego się w środku olbrzyma, grzechocące filiżanki, a potem znajomy jedwabisty baryton. Severus odwiedzał Hagrida, jak się wydawało. I pomimo obaw przed mężczyzną i tego, AK traktował jego drugie ja, Freedom odkrył, że zwyczajne usłyszenie głosu mężczyzny nieco złagodziło jego lęk. Był ciekaw, co sprowadziło tutaj Severusa o tej godzinie, kiedy powinien sprawdzać oceny albo coś w tym stylu? Przecież to niepodobne do Snepe’a uchylać się od obowiązków profesora.
Jastrząb zrobił spiralę i spoczął na parapecie okna. Mógł dać odpocząć skrzydłom i usłyszeć każde pojedyncze słowo w tym samym czasie.
Mimo że wiedział, że podsłuchiwanie to szczyt złych manier, zwyczajnie nie mógł się powstrzymać, a po słowach Dumbledore’a, był pewny, że nic z rozmowy między Hagridem i Snapem nie może go zaskoczyć.
Ale się mylił.
Dłoń Severusa zacisnęła się na filiżance i zmarszczył brwi na parującą zawartość, jakby był to źle uwarzony eliksir. Nie był w stanie dłużej skoncentrować się na pracy, ten raz dyscyplina go zawiodła i uznał ocenianie kolejnych zadań domowych za przegraną sprawę i zdecydował iść się przejść po błoniach. Spacer zwykle pomagał mu oczyścić umysł. Być może nieuchronnie jego nogi poprowadziły go wydeptaną ścieżką do chatki Hagrida.
Myślał, że chce być sam, póki nie zobaczył strumyka dymu wydobywającego się z kamiennego komina, a potem odkrył, że chce tylko wypić filiżankę herbaty i posłuchać, jak jego mentor mówi bez sensu o stworzeniach, którymi tego dnia się opiekował. Przynajmniej przy Hagridzie nie musiał przeczesywać słów mężczyzny w poszukiwaniu ukrytego znaczenia, tak jak często działo się z Dumbledorem. Hagrid był tak prosty jak światło słoneczne. Potrzebował tego po poranku z dyrektorem. Dyskusja o tej cholernej przepowiedni zawsze przywoływała wspomnienia i był już zmęczony ciągłym uganianiem się za nimi.
Więc podszedł do drzwi i zapukał stanowczo.
Chwilę później pojawił się olbrzym, uśmiechając się sympatycznie.
- Witam, profesorze Snape! Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz czegoś do swoich zapasów na eliksiry?
- Nie. Potrzebuję filiżanki herbaty.
Hagrid wyszczerzył się, po czym wpuścił mężczyznę do środka.
- Oczywiście. Wejdź, Severusie.
Snape podążył za nim do środka i zanim się obejrzał, siedział przy stole Hagrida, dostał parującą filiżankę czarnej Bohei z dużą ilością miodu i cytryny. Wydawało się, że Dumbledore nie był jedynym, który znał ten stary lek.
Hagrid krzątał się, wyciągając bochenek chleba, a do tego puszkę gęstej śmietany, dżem i masła. Potem usiadł naprzeciwko swojego starego przyjaciela i przystąpił do smarowania masłem kawałka chleba i jedzenia go.
- Więc, co cię tu sprowadza, Severusie? Potrzeba oderwania się od lochów i całej papierkowej roboty, ech?
Severus napotkał pomarszczone, czarne oczy Hagrida i skinął krótko. Potem wziął własny kawałek chleba i posmarował go masłem.
Olbrzym siedział z doświadczenia, ze Severus porozmawia z nim, gdy będzie gotowy, ale nie wcześniej, więc zaczął mówić młodszemu czarodziejowi o swoim nie do końca spokojnym dniu – wyswobodził uwięzionego dzikiego pegaza z plątaniny Diabelskich Sideł w lesie, uleczył lisicę z uciętą łapą, jak również zapolował na króliki do rondla.
Snape nie komentował, ale słuchał uprzejmie, a lekko pochylona głowa i baczny wyraz twarzy przypominał Hagridowi o tym tygodniu, który Severus spędził w jego domu po swojej katastroficznej próbie zniszczenia samego siebie. Severus początkowo nie chciał z nim rozmawiać, ale Hagrid nabrał zwyczaju mówienia do niego mimo wszystko, wyczuwając, że jego głos w jakiś sposób uspokajał zrozpaczonego chłopaka. Teraz było tak samo.
Nim Hagrid zakończył opowiadać Severusowi o swoim dniu, Mistrz Eliksirów rozluźnił się na tyle, by porozmawiać ze swoim mentorem o tym, co go dręczyło – mianowicie o rozmowie z Dumbledorem i wspomnieniach, które ona wzbudziła. Tylko Hagridowi ufał na tyle, by porozmawiać z nim o nich otwarcie, bo był z nim podczas szkolnych lat i znał młodego Severusa, Lily i Huncwotów.
- Za każdym razem, jak wyciąga na wierzch tą cholerną przepowiednię, przypominam sobie ją – powiedział cicho Severus, a jego ciemne oczy rozjaśniło dziwne światło, częściowo okropna tęsknota, częściowo poczucie winy, a częściowo niezachwiana miłość. Hagrid wiedział o przepowiedni, oczywiście nie o tym, że jest fałszywa, ale wiedział do kogo się odnosiła i jak doprowadziła Potterów do śmierci tak dawno temu w Halloweenową noc. – Nigdy o niej nie zapomniałem, ani też chyba nigdy nie zapomnę, ale… nie mogłem skoncentrować się na tych cholernych esejach, bo za każdym razem, gdy unosiłem pióro, wciąż widziałem w swoim umyśle Lily, wpatrującą się we mnie tymi swoimi wspaniałymi oczami… Mówią, że oczy są oknami duszy, a jej odzwierciedlały wszystko, co kiedykolwiek czuła – zawsze wiedziałem, co czuje dzięki jednemu spojrzeniu jej oczu… Nigdy nie nauczyła się tak jak ja ukrywać emocji, ale ona nigdy nie dorastała z Tobiaszem…
Jastrząb zamarł na parapecie. „On mówi o mojej matce! Wiem, że… raz powiedział, że ją kochał… ale nie wiedziałem, że z nim dorastała… Sądziłem, że spotkali się w szkole…” Freedom pochylił głowę, słuchając ze zdziwieniem, jak Snape zaczyna dzielić się wspomnieniami o wiedźmie o jasno rudych włosach, która była jednocześnie pragnieniem jego serca i największą stratą.
To była pierwsza rzecz, którą dostrzegłem w Lily – jej oczy. Nawet jako dziecko, miała największe zielone oczy jakie kiedykolwiek widziałem, głęboka szmaragdowa zieleń z plamkami jaśniejszej i to one przyciągały mnie jak ogień ćmę. To była pierwsza para oczy, która rzeczywiście mogę powiedzieć, że zaiskrzyła ze śmiechu. Do tej pory widziałem tylko gniew i dezaprobatę w oczach mojego ojca oraz swego rodzaju zmęczoną bezradność u matki. Ale tego dnia na placu zabaw, zobaczyłem prawdziwą rozkosz i ciekawość, gdy spojrzała na mnie, gdy wyszedłem z krzaków, w których się ukrywałem i powiedziałem jej, że posiada magię.
Ukrywałem się tam, ponieważ kilku starszych chłopców uznało, że chcą znów zabawić się w „uderz twarzą Snape’a w chodnik” – zawsze byłem łatwym celem, bo wszyscy w mieście wiedzieli, że mój ojciec był cholernym pijakiem i do tego całkowicie bezużytecznym, ponieważ stracił pracę, gdy zamknięto zakład, a moja matka była uważana za „dziwną”, jako że rzadko obracała się w towarzystwie innych kobiet i zawsze jakoś przędliśmy. Oznaczało to, że ledwie starczało nam pieniędzy narzeczy pierwszej potrzeby, a połowa moich ciuchów była połatana, znoszona, powycinana z garderoby ojca – zwykle były za duże i przez większość czasu wyglądałem jak chodząca reklama kosza na szmaty. I to wystarczyło, by zostać uznanym za wyrzutka, jak również fakt, że byłem bystrzejszy niż połowa z nich, którzy ledwie umieli dodać dwa do dwóch by wyszło im cztery.
Lily była ze swoją starszą siostrą, Petunią, która patrzyła na mnie, jakbym był irytującym bezpańskim psem, ale to się zmieniło, gdy powiedziałem Lily, że widziałem, jak wylatuje w powietrze, gdy zeskakiwała z huśtawki.
- Nie możesz nikomu powiedzieć, chłopaku! – krzyknęła Petunia, dziko piorunując mnie wzrokiem.
- Nie mam na imię „chłopak” – powiedziałem jej, odpowiadając na jej piorunujące spojrzenie. Nie ma mowy, bym pozwolił dziewczynie być ode mnie lepszą. Nawet jeśli była starsza i większa niż ja. – Jestem Severus Snape.
Petunia zmarszczyła nos.
- Severus? Co to za dziwne imię?
- Tak miał na imię rzymski imperator – odpowiedziałem zimno. – Jak również święty. – Pewnego dnia miałem już dość tego, że dzieciaki drwią z mojego imienia, więc poszperałem nieco, więc mogłem ich zbesztać, gdy się do mnie zabierali. – Jakie jest twoje?
Petunia pociągnęła nosem, ale zanim mogła coś powiedzieć, Lily spojrzała na mnie i powiedziała:
- Wybacz mojej siostrze Petunii. Jest po prostu czasami apodyktyczna. Miło cię poznać, Severusie. Jestem Lily. Lily Evans. Właśnie przeprowadziliśmy się tu z Liverpoolu. – Wyciągnęła do mnie rękę, więc potrząsnąłem ją ostrożnie.
- Witaj – odpowiedziałem, zastanawiając się, czy to był pierwszy raz, jak używała magii. Była jedynym dzieckiem w moim wieku, które wiedziałem, że też ma magię. – Zorientowałem się, że musisz być nowa, bo nigdy wcześniej cię w okolicy nie widziałem. Gdzie mieszkasz?
- Na Weaver Street, tuż przed starym młynem – odpowiedziała Lily. – A ty gdzie mieszkasz, Severusie?
- Na Spinner’s End – odpowiedziałem.
Petunia skrzywiła się.
- Spinner’s End? Ale tam mieszkają wszyscy najbiedniejsi… Au! – zaskomlała, gdy jej siostra uderzyła ją z łokcia w żebra.
- Nie bądź niegrzeczną, Tuniu! – Lily zmarszczyła brwi. – Nie może nic poradzić na to, gdzie mieszka.
Posłałem jej słaby uśmiech. Już ją lubiłem.
- Nie powiem nikomu – rzekłem.
- Skąd mamy to wiedzieć? – zapytała podejrzliwie Petunia. – Możesz kłamać, pobiec i powiedzieć wszystkich, a potem będziemy uznane za dziwadła i świry jak u nas w domu.
- Nie powiem – nalegałem. Nikt ode mnie lepiej nie wiedział, jak to jest być wyrzutkiem. – Popatrz. – Ukląkłem i podniosłem z trawy małego mlecza. Potem skoncentrowałem się i mlecz zmienił kolory – od żółtego do czerwonego, niebieskiego, a potem znów żółtego. – Widzisz? Też umiem czarować. To dlatego, że jestem czarodziejem, a ty jesteś wiedźmą.
- Wiedźmą! Jak śmiesz nazywać moją siostrę tak wulgarnym słowem!
Przewróciłem oczami.
- Wiedźma nie jest wcale wulgarna. Tak nazywamy dziewczyny, które potrafią czarować. Oznacza „roztropną kobietę”, więc nie jest złym słowem. Mugole!
- Jak właśnie mnie nazwałeś?
- Mugolem. Tak czarodzieje nazywają osoby bez magii – wyjaśniłem.
- Cóż, nie podoba mi się – warknęła Petunia.
Wzruszyłem ramionami.
- Jesteś nim. Mój ojciec też.
- A co z twoją mamą? – zapytała Lily.
- Nie, ona jest czarownicą. Potrafi czarować, jak my.
- Naprawdę? – Oczy Lily zaświeciły. – Więc nie jesteśmy jedyni?
Potrząsnąłem rozbawiony głową.
- Nie, oczywiście, że nie. Jest nas o wiele więcej, w całej Brytanii. Żyją w swoich własnych częściach państwa, rozumiesz, i rzadko w ogóle pojawiają się w mugolskich miejscach, chyba że poślubili jakiegoś albo są mugolakami, jak ty.
- Co to mugolak?
- Czarownica lub czarodziej urodzeni z mugolskich rodziców. Twoi rodzice nie potrafią czarować, prawda?
- Nie. Ale czasem sądzę, że mama być chciała umieć – powiedziała Lily, uśmiechając się.
To nie było w ogóle zaskakujące. Kto nie chciałby czarować? Cóż, mój ojciec nie chciał, ale nie liczyłem tego drania. Dalej wyjaśniłem różnice między czystokrwistymi, osobami półkrwi , charłakami i mugolakami.
- A czym ty jesteś, Snape? – zapytała Petunia.
- Pół krwi. Moja matka, Eileen, była Prince ze starej linii czystokrwistych. Ale mój ojciec, Tobiasz Snape, jest mugolem.
- Skąd jest? – zapytała Lily.
Niemal powiedziałem: „z piekła”, ale w odpowiednim momencie przypomniałem sobie, że moja matka zawsze mówiła, by nie przeklinać przed damami. Więc powiedziałem:
- Z Harrogate w North Yorkshaire.
- Czy to jakaś różnica, czym się jest? – chciała wiedzieć Lily.
- Naprawdę to nie. Cóż, niektórzy czystokrwiści powiedzą, że są lepsi od mugolaków i półkrwistych, ale to dyrdymały. Mama mówi, że wszyscy czystokrwiści mają jakieś mugolskie pochodzenie, a większość półkrwi i mugolaków jest silniejszych magicznie, bo… uch… urozmaicili swoją pulę genową.
- Huh? Mów po ludzku! – nakazała Petunia. – Co to znaczy?
- Uch… - Pomyślałem mocno. – Sądzę, że to oznacza coś dobrego, jak gdy krzyżujesz rośliny i dostajesz hybrydy, które są czasem silniejsze niż oryginały. Mama mówi, że zbyt wiele czystokrwistych brało ślub z kimś z rodziny i to ich osłabiło.
- Och. Rozumiem. Jak gdy rozmnażasz psy, nie możesz ich krzyżować zbyt blisko, bo inaczej dostanie się upośledzone szczeniaki – powiedziała Petunia.
- Uch, tak. W każdym razie coś w tym stylu.
- Co możesz zrobić z magią? – było następnym pytaniem Lily.
- Wiele rzeczy, gdy będę starszy. Teraz tylko czasami działa. Przypadkowo, jak to mówi mama, gdy się przestraszę, zranię albo po prostu naprawdę czegoś bardzo chcę.
- Och. Tak jak ja chciałam bardzo latać. Zrobiłeś tak kiedykolwiek, Severusie?
- Uch, nie. Ale raz wskoczyłem na piętro przez całą klatkę schodową. – Uciekałem przed moim pijanym ojcem, desperacko chciałem odbiec, więc moja magia dała siłę moim nogom i przeskoczyłem wszystkie schody. Nie żeby to mi coś pomogło, bo nie miałem gdzie się ukryć i skończyło się tym, że dostałem lanie za korzystanie z moich dziwacznych zdolności. Ale nie zamierzałem im tego powiedzieć. Nigdy nie powiedziałem nikomu o tym, co działo się w moim domu, bo wiedziałem, że lepiej tego nie robić.
- Fajnie! – wyszczerzyła się Lily. – Co twoja mama potrafi zrobić z magią?
- Jest Mistrzynią Eliksirów. A kiedy ja będę starszy, też to będę robić. To jest po tym, jak dostanę swoją różdżkę i pójdę do szkoły.
- Różdżkę? Używacie różdżek? – wykrzyknęła Petunia.
Skinąłem głową.
- Wszyscy czarodzieje ją dostają, gdy zaczynają szkołę.
- Gdzie można ją dostać? – chciała wiedzieć Lily.
- U Ollivandera na ulicy Pokątnej.
- Gdzie to jest?
- W czarodziejskim Londynie – powiedziałem, po czym przypomniałem sobie, że mama ma w biblioteczce atlas magicznej Brytanii. – Posłuchaj, w domu mam książkę, w której są wszystkie te miejsca, to taki jakby magiczny atlas. Mogę przynieść go jutro, jeśli chcesz?
Lily pokiwała ochoczo głową i nawet Petunia wyglądała na zainteresowaną. Uśmiechnąłem się, bo wydawało się, że naprawdę znalazłem przyjaciela.
Następnego dnia ponownie spotkałem się z Lily i Petunią w parku, pod koszulką miałem schowany atlas i kolejną książkę o podstawach magii, przy czym ubranie było tak duże, że sięgało mi kolan.
Petunia zachichotała, gdy się pojawiłem.
- Ładna koszulka, Snape. Wygląda jak sukienka twojej mamy.
Spiorunowałem ją gniewnie wzrokiem.
- Zamknij się.
- Cóż, to prawda.
- Petunia! Idź sobie, jeśli zamierzasz być wredna – nakazała ze złością Lily, a jej zielone oczy zamigotały złością. – Pamiętaj, co powiedziała mama.
- Och, bądź cicho, mała mądralo. Rządzisz mną, Lily Elizabeth Evans. Pójdę, gdzie będę chciała.
Dwie dziewczyny przez minutę skrzyżowały spojrzenia, po czym Petunia odwróciła się i odeszła tupiąc.
- Jakbym w ogóle chciała uczyć się o twoim mrzonkowym świecie! Oboje jesteście obłąkani, jeśli o mnie chodzi! – Poszła bawić się z innymi dziewczynkami na huśtawkach, a ja pociągnąłem Lily za krzak na skraju parku i pokazałem jej przyniesione magiczne książki.
Jej oczy lśniły podekscytowaniem, gdy na nie patrzyła, a potem rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczyła, że nie zmyślałem, że było w niej rzeczywiste zdjęcie ulicy Pokątnej, które się rusza.
Wtedy musiałem wytłumaczyć, jak działają magiczne fotografie i pół tuzina innych rzeczy. To było jedno z najlepszych popołudni w moim życiu.
Spotykaliśmy się niemal każdego dnia w parku albo domu Lily, ponieważ byłem zbyt zawstydzony, by pokazywać jej, jak mieszkam. Ponieważ były wakacje, park był moim jedynym schronieniem przed ojcem, a Lily była moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką.
Pewnego dnia siedzieli w pewnego rodzaju przepuście w lesie za jej domem i ponownie pytała mnie o Hogwart. Opowiedziałem jej wszystko, co mogłem sobie przypomnieć z opisów mojej matki.
- Petunia mówi, że Hogwart nie jest prawdziwy. Że to tylko jakiś wymyślony zamek i jestem głupia, że ci wierzę, Sev – powiedziała Lily, a jej zielone oczy zmrużyły się ze zmartwienia.
- Jest prawdziwy. Ale tylko osoby jak my mogą tam iść, Lily. Zobaczysz, gdy dostaniesz list od dyrektora w wieku jedenastu lat.
- Dlaczego jedenastu? Dlaczego musimy czekać tak długo? – westchnęła niecierpliwie. Tego roku mieliśmy dziewięć lat.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Tak już to działa – Uniosłem jakieś liście i sprawiłem, że zaczęły wirować w ślicznych wzorach.
Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Och! Naucz mnie, jak to zrobić, Sev!
- Uch… nie umiem. Nie wiem dokładnie, jak to zrobiłem – przyznałem. – Moja magia po prostu czasami robi rzeczy, gdy o nich myślę. A ponieważ nie mam jeszcze różdżki, nie potrafię rzucać zaklęć.
- Och. – Jej twarz pociemniała. – Nie umiem się doczekać, aż dostanę moją różdżkę. Wtedy będę w stanie rzucać zaklęcia kiedykolwiek tylko zechcę.
- Niezupełnie, Lily. Nie można używać magii poza szkołą. Gdy pójdziesz do Hogwartu, Ministerstwo będzie miało na ciebie oko, a jeśli złamiesz ustawę o ograniczeniu użycia czarów przez niepełnoletnich czarodziei, wyślą ci do domu list i będziesz mieć kłopoty.
- A co teraz? – zapytała nerwowo.
- Nie, kiedy jest się małym, wiedzą, że nie możesz tego powstrzymać, więc nie ma problemu.
- Co robią, gdy złamie się ustawę? Zsyłają do Azkabanu? Do… dementorów?
Dzień wcześniej powiedziałem jej o Azkabanie i dementorach. Potrząsnąłem głową.
- Nie, oczywiście, że nie! Do Azkabanu zsyła się naprawdę złych ludzi, kryminalistów używających zaklęcia Niewybaczalne i zabijają ludzi, i typ podobne. Nigdy by cię tam nie zesłali, Lily, jesteś tylko dzieckiem, a poza tym nigdy byś nie zrobiła czegoś, by zostać tam zesłaną.
Popatrzyła na mnie z nieukrywaną ciekawością, po czym powiedziała:
- Opowiedz mi jeszcze raz, Sev, o dementorach.
- W porządku – westchnąłem i powtórzyłem to, co powiedziałem jej dzień wcześniej, o tym, że dementorzy to cielesne duchy, które karmią się wszystkimi dobrymi myślami i uczuciami oraz wysysają z czarodziei magię, jak również wysysają ich dusze podczas Pocałunku.
Kiedy skończyłem, oboje drżeliśmy, wspaniale przerażeni na śmierć i niemal umarliśmy, gdy krzaki za nami zaszeleściły i wyszła z nich Petunia.
- Och, daj spokój! Wszystko to wymyśliłeś, Snape!
- Nie prawda! – krzyknąłem, wściekły, że musiała przyjść i zniszczyć nam zabawę. Dlaczego zwyczajnie nie mogła zostawić nas w spokoju? – Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Dlaczego nas szpiegujesz?
Skrzyżowała ramiona na piersi i spiorunowała nas wzrokiem.
- Nie szpiegowałam! Tylko się upewniałam, że nie zostaliście zjedzeni przez te demonie czy jakkolwiek je nazywacie.
- To dementorzy – poprawiłem.
- To też głupie kłamstwo! – krzyknęła ze złością Petunia. – Lily, jak możesz w to wszystko wierzyć?
Lily spojrzała na Petunię i powiedziała cicho:
- Bo to prawda. Widziałaś książkę i zdjęcia, Tuniu. I oboje umiemy czarować.
Wtedy odwróciła się do mnie, a jej oczy rozbłysły.
- Przestań wciskać bzdury do głowy do głowy mojej siostry, Severusie Snape! Już i tak jest dość dziwaczna.
- Nie jestem dziwna! – krzyknęła Lily.
- To nie bzdury. Po prostu nie rozumiesz – powiedziałem, używając najbardziej próżnego tonu.
- Rozumiem, że zmieniasz Lily w dziwaka takiego jak ty. Spójrz na siebie, Snape. Co ty masz na sobie, sukienkę twojej mamy? – Wskazała na moją za długą koszulkę, która wiedziałem, że jest na mnie za duża, ale nie miałem pieniędzy na przyzwoite ubrania.
Zawsze robiła tego typu komentarze i zwykle ją ignorowałem, ale nie tym razem. Tym razem wpadłem w złość, a gałąź nad jej głową pękła i uderzyła szydzącą Petunię w ramię.
Krzyknęła i wybuchła płaczem, jak wielkie dziecko.
- Zwariowany bachor! Nienawidzę cię, Snape! – Potem odbiegła.
- Severus! Ty to zrobiłeś? – zapytała Lily, z jakiegoś powodu będąc na mnie złą.
Przełknąłem ciężko.
- Um… cóż…
- Zrobiłeś to, prawda? Skrzywdziłeś ją!
- Nie! – krzyknąłem, przestraszony, że też będzie się mnie bać, jeśli przyznam, że straciłem kontrolę.
- Nie okłamuj mnie, Snape! Ty to zrobiłeś! – Skoczyła na równe nogi.
- Czekaj! Lily, gdzie idziesz?
Nie odpowiedziała, tylko posłała mi wściekłe spojrzenie i ruszyła za swoją siostrą.
- Nie chciałem! – zawołałem za nią. – Po prostu mnie zezłościła, bo w taki sposób się ze mnie wyśmiewała! – Ale nie słuchała i zostałem sam, zastanawiając się, czy zepsułem naszą przyjaźń. Kopnąłem kamień, wściekły na Petunię, tą nieznośną snobkę i wściekły na siebie, że dałem się ponieść własnemu temperamentowi. Dlaczego nigdy nie potrafiłem niczego zrobić dobrze? Może mój ojciec miał rację i naprawdę byłem beznadziejny.
Ale następnego dnia w parku czekałem cały dzień, aż Lily się pojawi i w końcu przyszła, przeprosiłem ją, a ona powiedziała, że mi wybacza i że Petunia nie powinna ze mnie kpić, i wciąż możemy być przyjaciółmi. Byłem bardzo z tego zadowolony, więc powiedziałem jej dobre wieści, że moja matka zgodziła się uczyć nas podstaw eliksirów w piątki, póki nie pójdziemy do Hogwartu.
- Wtedy jest wolna i możemy wykorzystać św. Munga, gdzie matka ma małe laboratorium, gdzie warzy dla nich eliksiry. Chcesz się uczyć, Lily?
- Tak! Och, to wspaniałe, Sev! Och, nie umiem się doczekać! Marzę, żeby już był piątek.
Ja także. Ale ponieważ nie było piątku, uznaliśmy, że zajmiemy sobie czas czytaniem kolejnej książki – Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera. Przeczytałem ją już jakiś tuzin razy, ale Lily jeszcze jej nie czytała, więc przebrnęliśmy przez nią wspólnie i właśnie wtedy zapytała, jak to możliwe, że trzymamy te wszystkie magiczne stworzenia ukryte przed mugolami.
- Czasami się nie udaje i wtedy trzeba ich zobliviatować – powiedziałem jej.
- Zobliviatować? Co to znaczy?
- Obliviate to zaklęcie, które sprawia, że zapomina się to, co się usłyszało albo zobaczyło. To zaawansowana magia, w większości aurorzy je wykorzystują. To dla naszej własnej ochrony. Gdyby mugole w ogóle wiedzieli, że istniejemy, mama mówi, że mogliby nas znowu zaatakować i zranić, jak przed wiekami.
- Och. Więc to chyba w porządku. – Jej wzrok przeniósł się na zdjęcie wielkiego srebrnego węża z trzema głowami. – Widłowąż. Super, ale trzy głowy muszą mu utrudniać jedzenie, bo pewnie musi upewniać się, że każda dostała należną część.
Skinąłem głową. Uwielbiałem dyskutować z Lily, bo zawsze patrzyła na rzeczy z unikalnej perspektywy.
Nasze lekcje z eliksirów zaczęły się tego samego tygodnia i były wielkim sukcesem. Podobnie jak ja, Lily miała zdolności w eliksirach i równie mocno kochała warzenie. Mama była szczęśliwa, że znalazła dwójkę tak dobrych uczniów i żartowała, że będzie musiała wyganiać nas z laboratorium miotłą albo się zatracimy. Rzadko widziałem, jak mama się uśmiechała, bo w domu rzadko miała cokolwiek, co by ją radowało, ponieważ był tam mój ojciec, ale zawsze się uśmiechała, gdy miała z nami lekcje.
- Któregoś dnia dorośniecie i zdobędziecie własne mistrzostwo, a wtedy będę mogła powiedzieć, że uczyłam najbystrzejszych studentów, którzy kiedykolwiek zbliżyli się do kociołka.
Nie chciałem niczego innego, tak bardzo chciałem, żeby moja matka była ze mnie dumna. Przynajmniej ktoś będzie, bo wiedziałem, że mój ojciec nigdy nie będzie ze mnie dumny z żadnego powodu – byłem rozczarowaniem i dziwadłem, bo posiadałem magię i to się nigdy nie zmieni.
To dlatego nie potrafiłem doczekać się wyjazdu do Hogwartu, gdzie w końcu będę normalny.
W końcu nadszedł list, więc mama zabrała mnie i Lily na ulicę Pokątną, by zrobić szkolne zakupy i spędziłem resztę lata ucząc Lily, jak schludnie pisać piórem. (Ja w sekrecie miałem lekcje z mamą, od kiedy miałem osiem lat).
W końcu przyszedł pierwszy września i spotkałem się z Lily oraz jej rodzicami i Petunią na peronie. Zanim odeszła mama przytuliła mnie, mówiąc cicho:
- Pamiętaj, Severusie, zachowuj się, ucz się ciężko i uczyń mnie dumną. Bądź najlepszą wersją siebie.
Obiecałem, że tak będzie. Potem pożegnała się – musiała wracać do pracy, więc wziąłem kufer i podciągnąłem go bliżej krawędzi peronu, żeby łatwo go włożyć do pociągu – byłem mały, a kufer był dla mnie ciężki. Wtedy zauważyłem rodzinę Evans – pan i pani Evans sprawdzali rzeczy Lily, upewniając się, że ma wszystko, a Lily dyskutowała z Petunią, która wyglądała na jeszcze bardziej zirytowaną niż zwykle.
Zakradłem się bliżej, by usłyszeć, o czym rozmawiają.
- Przykro mi, Tuniu, że nie możesz ze mną jechać – mówiła Lily, a jej oczy pociemniały z żalu. Niemal upadłem. Petunia w Hogwarcie? Niech bóg nam wszystkim dopomoże! W ciągu dwóch sekund doprowadziłaby mnie do szaleństwa, nie wspominając o wszystkich innych, tym jej zadzieraniem nosa.
Petunia prychnęła.
- Jakbym w ogóle chciała iść do jakiejś szkoły dla dziwaków. Cieszę się, że jedziesz, bo w końcu będę mieć cię z głowy, Lily! Cieszę się!
Jej siostra potrząsnęła głową.
- Wcale tak nie myślisz. Widziałam list, który dostałaś od dyrektora…
- Jak śmiesz! Przeszukałaś moje biurko, mały podglądaczu!
- Po prostu leżał na wierzchu i… Sev rozpoznał pieczęć i po prostu chcieliśmy zobaczyć, jak to możliwe, że dostałaś list od czarodzieja, skoro nie masz magii. Nie szperałam, tak naprawdę nie…
Petunia zarumieniła się gorąco.
- To też szperanie! Mówiłam, że ten cały Snape ma na ciebie zły wpływ. Zawsze wpycha swój wielki nochal w sprawy innych ludzi.
- Tuniu, w porządku, nie musisz być wściekła. To, że chcesz mieć magię jest w porządku…
- Kto powiedział, że chcę mieć magię jak ty, bachorze?
- Tuniu… Wiem, co napisał. Powiedział, że tylko ci z magią mogą uczęszczać do Hogwartu, ale był pewny, że znajdziesz coś równie cennego do nauki. Był bardzo miły.
- Och, bądź cicho, co? Pospiesz się i właź do tego cholernego pociągu. Już mnie to nie obchodzi, Lily. Idź do tej głupiej szkoły – ty i ten cały Snape na to zasługujecie. Teraz wszystkie dziwadła będą mogły być razem!
- Nie jesteśmy dziwadłami, Petuniu!
- Więc czym jesteście? Bo jestem diabelnie pewna, że nie jesteście normalni, Lily – syknęła Petunia. – Nigdy nie byłaś. – Odeszła, a ja zobaczyłem łzy wypełniające oczy Lily.
Rzuciłem paskudne spojrzenie za jej siostrą, marząc, bym mógł przekląć jej język. Wtedy podszedłem do mojej przyjaciółki i powiedziałem:
- Hej, Lily. Jesteś gotowa na podróż do Hogwartu?
- Tak. Chyba – Posłała mi blady uśmiech. – Chodźmy, wsiądźmy już. – Odwróciła się, by pożegnać się z rodzicami, po czym podążyła za mną do pociągu, przygryzając nerwowo wargę.
Freedom niemal spadł z parapetu okna, będąc tak oszołomiony tą małą ciekawostkę, którą dostarczył mu Snape. „Na cholernego ducha Merlina! Ciotka Petunia chciała kiedyś mieć magię? I chciała iść do Hogwartu? Może to dlatego jest tak wściekła, że ja posiadam magię, a ona nie. Może to dlatego nigdy nie pozwalała mi o tym wspominać w jej obecności. Bo jest zazdrosna lub coś w tym rodzaju. To wiele by wyjaśniało.”
Wtedy skupił się ponownie na Snapie i Hagridzie, którzy zauważyli go siedzącego na parapecie.
Severus gwizdnął na niego i Freedom nie miał wyboru i musiał go posłuchać, więc podleciał usiąść na ramieniu Mistrza Eliksirów.
- Jak twój lot?
Dobrze. Ale jestem nieco śpiący, skłamał jastrząb, udając, że odpływa, mając nadzieję, że Severus kontynuuje rozmowę. Chwilę później tak się stało.
Przydział nie poszedł tak, jak się spodziewałem, ponieważ razem z Lily skończyliśmy w rywalizujących ze sobą Domach, a wiedziałem, że to przysporzy nam wiele problemów. Lily przysięgała, że to nie ma znaczenia i może dla niej nie miało, ale do kilku innych tak – konkretnie Potter, Black, Lupin i Pettigrew. Mieli coś do mnie, od kiedy spotkaliśmy się w pociągu do szkoły, gdy Potter powiedział, że raczej wolałby opuścić szkołę, niż zostać przydzielonym do Slytherinu, a Black się z nim zgodził. Potem tylko mnie wyśmiali, gdy powiedziałem, że mają tylko mięśnie i żadnego mózgu i stwierdzili, że ja nie trafię nigdzie, bo nie mam ani tego, ani tego.
Lily wtedy wściekła się i stwierdziła, że powinniśmy przenieść się do innego przedziału, a Potter uśmiechnął się pogardliwie i rzucił:
- Do zobaczenia, Smarkerusie! – I tym sposobem nadał mi najbardziej znienawidzone przezwisko oraz pokazał, jakim był aroganckim idiotą.
Byłbym zadowolony, gdyby na tym się skończyło, ale Potter i Black mieli inne pomysły. Chcieli pokazać „nowobogackiemu wężowi”, gdzie jego miejsce i zaczęli zasadzać się na mnie, gdy szedłem do klasy, nie zdając sobie sprawy, że nie jestem takim naiwniakiem, jak sądzili.
Mama nauczyła mnie, jak się bronić, używając zaklęcia żądlącego i tego typu rzeczy, więc przez jakiś czas dawałem z siebie wszystko, co mogłem. Do czasu, gdy nie zaczęli grać nieuczciwie i rzucać zaklęcia trzech czy dwóch na jednego, zwykle potrafiłem umknąć albo odbić przynajmniej dwa zaklęcia, ale Pettigrew lubił atakować mnie od tyłu, a wtedy kończyłem gorzej.
Ale nauczyli mnie jednej dobrej rzeczy. Zawsze być na wszystko przygotowanym i obserwować tyły.
Nim skończył się pierwszy rok, zdobyli reputację najgorszych żartownisiów i łobuzów na naszym roku, i nienawidziłem ich z wielką pasją. Tak samo jak Lily. Czasami pomagała mi, gdy była w pobliżu, gdy mnie przeklęli, i raz czy dwa razy oddała Blackowi, Potterowi czy nawet Pettigrew za dręczenie mnie. Byłem ich ulubionym celem, ale nie jedynym, który skończył na złym końcu ich różdżki. Wielu Krukonów i Puchonów zostało rannych lub upokorzonych przez ich głupie żarty, a jedynymi bezpiecznymi byli Gryfoni.
Któregoś dnia Lily dała im przezwisko „Huncwoci”, gdy przyłapała ich na rzucaniu klątw na pierwszorocznego Śluzgona - byliśmy na drugim roku i nazwa do nich przylgnęła. Dranie były z tego dumne! Uznali, że to brzmi świetnie. Sądzę, że byli zbyt tępi, by zdać sobie sprawę, że ich „wspaniałe przezwisko” oznaczało „bandę najeźdźców, którzy żerują na słabszych i bezbronnych”. Ale pasowało do nich, bo właśnie to robili, prawda?
Tylko oni twierdzili, że to wszystko zabawa i prawie nigdy nie wpadali w kłopoty za ich okrutne żarty. Sądziłem, że byli tak użyteczni jak zaraza wrzodów i pokazywałem to przewyższając ich w eliksirach i niemal każdych innych zajęciach.
Pewnego razu, ja i Lily tworzyliśmy nowy eliksir na dodatkową ocenę, ponieważ Slughorn zawsze w większości projektów dobierał nas w parę – lubił patrzeć, co wymyśliliśmy, ponieważ byliśmy jednymi z jego najlepszych uczniów z eliksirów, i prawie skończyliśmy projekt, gdy Potter i jego gang podeszli i zaczęli do mnie startować.
Zanim się zorientowałem, zaczęły wokół latać klątwy, a głupi Pettigrew zrobił coś z naszym kociołkiem i całkowicie zniszczył roztwór, który warzyliśmy od dwóch dni. Nigdy nie widziałem, by Lily kiedykolwiek straciła nad sobą panowanie w taki sposób.
- Cholerne imbecyle! Co wyście narobili?
- Och, uspokój się, Evans, przecież możesz zrobić kolejny – powiedział Black, posyłając jej swój słynny uśmiech.
- Czy ty wiesz, jak długo zajęło nam robienie tego eliksiru, Black, ty durny włażący ludziom w dupę sukinkocie? – krzyknęła. – DWA DNI! Słyszysz mnie? Dwa dni, a teraz jest zniszczony! Wy sobie wyobrażacie, że co, to tylko jakiś rodzaj żartu? Jesteśmy znudzeni, więc chodźmy zażartować ze Snape’a i Evans?
- Kurcze, Evans! Nie wiedzieliśmy, że tu będziesz. Myśleliśmy, że Smark będzie sam. To był tylko żart, nie rób z igły wideł – zaczął Potter.
Oczy Lily zwęziły się i rozpaliły jak smok chcący spopielić czarodzieja.
- Och, naprawdę? – powiedziała niebezpiecznie miękkim tonem. Wzdrygnąłem się. Wiedziałem, że ona ich zabije. I miałem to gdzieś. Zasługiwali na nieco przykrości, które ona może im przysporzyć. – Więc zobaczmy, jak zabawne będzie to, Potter!
Wycelowała różdżkę i do dzisiaj nie wiem, jaką klątwę rzuciła, ale cokolwiek to było, uderzyło w całą trójkę i sprawiło, że byli śmiertelnie chorzy przez dwa dni – na całym ciele mieli zielone pryszcze, które swędziały i piekły jak diabli, wymiotowali, mieli biegunkę i, cóż… było im całkiem przykro i w takim oto stanie byli trzymani w skrzydle szpitalnym. Lily poinformowała też profesora Slughorna o naszym zniszczonym eliksirze, więc nauczyciel odjął chłopakom pięćdziesiąt punktów oraz dał im dodatkowo tygodniowy szlaban.
Po ten sytuacji nauczyli się, by nigdy nie psuć naszych eliksirów i uważali, by nigdy w ten sposób nie denerwować Lily.
I wygraliśmy Nagrodę Slughorna za Najlepszy Eliksir za naszą Ulepszoną Maść na Siniaki.
„Założę się, że odziedziczyłem jej temperament”, pomyślał Freedom, chichocząc w swoje skrzydło. „Brzmi jak prawdziwy dobry przyjaciel, którego dobrze mieć w trudnej sytuacji. I nie mogę jej też winić, że nie oszczędziła Syriusza i mojego taty – też bym się wściekł, gdyby ktoś zniszczył mi eliksir, nad którym pracowałem dwa dni, a to wszystko przez głupi żart. Zasługiwali na to, cokolwiek na nich rzuciła.” Nie dbał zbytnio  o to, w jaki sposób zachowywali się jego ojciec, Syriusz i inni, przypominali mu Dudleya i jego przyjaciół, a o tym akurat nie chciał słuchać, ale Hagrid nie zaczął ich bronić, co na pewno by zrobił, gdyby Severus zaczął przesadzać, więc Harry był zmuszony zaakceptować wyznanie Snape’a jako prawdę.
Rzeczywiście Hagrid przytakiwał przez większość wyznania Snape’a, a nawet raz czy dwa razy dodał:
- Tja, zawsze mieli kłopoty z tego czy innego powodu, nicponie! Zdawali się nie umieć powstrzymać. Gorsi niż banda chochlików.
Usadowił się wygodniej na ramieniu Snape’a i zastanowił, czy profesor zamierza powiedzieć coś więcej o tym, jaka była jego matka w szkole.
Po kilku łykach herbaty, Severus kontynuował.
Jednak sytuacja zmieniła się diametralnie podczas naszego piątego roku. Rywalizacja między mną a Huncwotami stała się jeszcze bardziej nieprzyjemna, do tego stopnia, że gdy tylko się zobaczyliśmy, nasze dłonie natychmiast lądowały na różdżkach, gotowe do przeklęcia. Zajmowałem zawsze biurko z siedzeniem tyłem do ściany, żeby mieć pewność, że nikt mnie nie zaatakuje od tyłu. A jeśli to nie było wystarczająco złe, nadchodziły sumy i próbowałem się uczyć w bibliotece z Lily.
To było podczas jednej z tych sesji nauki podczas późnej nocy, gdy zdobyłem się na odwagę zrobić coś, o czym marzyłem od dawna.
Pocałowałem ją.
Byłem przygotowany na to, że mnie uderzy w twarz za to, że w taki sposób ją nagabywałem. Nie wiedziałem nawet, czy lubi mnie w taki sposób, bardziej niż przyjaciela.
Ale popatrzyła na mnie przez sekundę, jej oczy rozszerzyły się w milczącym zaskoczeniu, a potem wyszczerzyła się i powiedziała:
- Doprawdy, Sev, czemu zajęło ci to tak dużo czasu? – A potem oddała pocałunek.
Czułem się, jakbym zginął i poszedł do nieba. Wciąż modliłem się, by to nie był sen albo jeśli już jest, żebym właśnie w tym momencie umarł, bym nie musiał ponownie mierzyć się z rzeczywistością, ponieważ nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak właśnie wtedy.
- Więc nie masz nic przeciwko? – zapytałem cicho, gdy zdołałem zaczerpnąć powietrza.
Roześmiała się.
- Severus, gdybym miała, wiedziałbyś. Zaufaj mi. – Machnęła różdżką przed moim nosem, a ja udałem, że odskakuję. – Poprosiłabym, żebyś mnie jeszcze pocałował, ale wiesz, że zostalibyśmy wyrzuceni przez panią Pince, gdyby złapała nas na tym, zamiast na nauce. Więc… przejrzymy ponownie ostatni zestaw Starożytnych Run?
Jęknąłem.
- Musimy?
- Nie. Mogę się po prostu spakować i pójść spać – powiedziała złośliwie.
- Nieważne. Czym był numer siódmy? – Trzymałem jej dłoń pod stołem i walczyłem ze sobą, by nie chichotać jak idiota. Spojrzałem na moją książkę, ale w ogóle nie widziałem słów. Widziałem jedynie znajomą parę zielonych oczu, wpatrujących się w moje własne, pełne namiętności, która sprawiła, że tak długo mi zajęło wziąć ją w ramiona i pocałować nieprzytomnie.
Zaczęliśmy się regularnie spotykać, a po trzech miesiącach, uznaliśmy się za parę. To był wielki sekret, ponieważ nasze Domy praktycznie prowadziły ze sobą wojnę i byłoby nam ciężko, gdyby ktoś wiedział, że jesteśmy razem.
Nie żeby mnie to obchodziło. Zniósłbym dla Lily tuzin Cruciatusów. Oczarowała mnie całkowicie swoimi hipnotyzującymi szmaragdowymi oczami i nigdy nie miałem jej dość.
Freedom niemal spadł do tyłu z ramienia Snape’a, gdy usłyszał to.
Co do cholernego diabła! Snape pocałował moją mamę! A ona ODDAŁA pocałunek!”
Zastanowił się, czy wtedy nie śnił? A może zgubił się w alternatywnym wszechświecie. Potrząsnął lekko głową, po czym znieruchomiał, gdy Snape uniósł rękę, by go łagodnie pogłaskać.
- Może powinienem iść. Freedom robi się niespokojny, może ciąż jest głodny.
Jastrząb zamarł. Nie, wszystko gra. Po prostu… coś mnie zaswędziało, ale teraz już dobrze. Możesz kontynuować rozmowę, jeśli chcesz. Nie mam nic przeciwko. Wściekłby się, gdyby teraz nie usłyszał, co jeszcze się stało.
- Ale to nie trwało długo, prawda? – zapytał miękko Hagrid, a jego oczy błysły współczuciem.
- Nie. Jak powiedział Dickens: „Były to najlepsze i najgorsze czasu…”
Nasze Domy wywierały na nas intensywną presję – Czarny Pan wzrastał w siłę i wielu czystokrwistych z mojego Domu zwracało się w jego stronę, jako sposób zdobycia potęgi. A Huncwoci stawali się podejrzliwi względem Lily i utrudniali nam dalsze spotykanie się. Więc zdecydowaliśmy, że na jakiś czas zerwiemy, póki nie skończą się sumy, damy sobie nieco przestrzeni.
Lily zaczęła bywać z jakimiś Gryfonkami – Alicją Stewart, Mary MacDonald i jeszcze jedną, której imienia nie potrafię sobie przypomnieć. W każdym razie, zachęcały ją, by mnie ignorowała, jako że byłem Ślizgonem.
Moi właśni koledzy z Domu nie byli lepsi. Avery, Mulciber i Lestrange chcieli, żebym dołączył do ich małej paczki – byli popularni, mieli pieniądze, znajomości, wszystko, czego mi brakowało i głupio sądziłem, że może być dobrze choć raz być częścią popularnej grupy. Więc zacząłem z nimi siedzieć po zajęciach i pomagać w zadaniach – byli kompletnymi debilami, gdy chodziło o eliksiry i zaklęcia, choć wszyscy znali mnóstwo mrocznych klątw. Wszyscy z nich byli mocno przeciw mugolom i mugolakom i tego jednego ani trochę nie lubiłem, ale trzymałem buzię na kłódkę. Byli jacy byli i nic, co powiedziałem, nie mogło zmienić ich myślenia, a nie chciałem, by kolejna banda czarodziejów chciała mojej krwi.
Dyskrecja była lepszą częścią mojego męstwa, więc trzymałem głowę nisko i zachowywałem się tak, jakbym się z nimi zgadzał. Wtedy to było wszystko. Gra. Przeczekiwałem, nie umiejąc się doczekać końca sumów, żebym znów mógł spotkać Lily. Ale podczas gdy ja pozostawałem w ukryciu, Potter próbował zyskać Lily.
Nie udało mu się, Lily wciąż go odtrącała, ale to mnie wściekało. Jak ten cholerny poszukiwacz chwały mógł próbować ukraść mi moją dziewczynę? Oczywiście, nikt nie wiedział, że ona jest moja, ale to nie miało znaczenia. Wciąż byłem diabelnie wściekły na kanalię, że przystawiał się do jedynej dziewczyny, jaką kiedykolwiek miałem, podczas gdy jemu dziesiątki padały do stóp za każdym razem, gdy się rozejrzał. Był wielką gwiazdą Quidditcha, ich najlepszym ścigającym i nigdy nie pozwalał innym o tym zapomnieć. Chodził dumnie po szkole jak bazyliszek.
Ale nie miałem czasu martwić się o Pottera, ponieważ nadeszły sumy i byłem zdeterminowany dostać z wszystkich W. Najsilniejszy byłem w eliksirach i obronie, ale po naszych sumach z obrony nastąpiła katastrofa.
Freedom słuchał oszołomiony, jak Snape opowiadał, co się wydarzyło tak wiele lat temu w czerwcu po jego egzaminie z obrony, jak ponownie przeglądał swoje testowe zadania pod bukiem, gdy Syriusz i James, znudzeni i szukający jakiejś rozrywki, zdecydowali się go przekląć.
Słuchał, podczas gdy Snape opowiadał Hagridowi o całej walce, klątwach, które w siebie rzucili, i o tym, jak Syriusz użył osobistego zaklęcia Snape’a przeciw niemu, które wziął z jego książki do eliksirów, którą Black ukradł mu tydzień wcześniej, ale Severus odkradł ją z powrotem, zapominając, ze zapisał w niej zaklęcie Levicorpus i jego przeciwzaklęcie na marginesie książki.
- Miałem głupi zwyczaj zapisywania pomysłów na eliksiry i zaklęcia na marginesach mojego podręcznika, ponieważ zwykle nie miałem przy sobie kawałka pergaminu, ale tym razem drogo mnie to kosztowało.  – Snape skrzywił się. – No więc wisiałem do góry nogami jak półtusza wołowa, a płowa szkoły, albo tak mi się wydawało, znów się ze mnie śmiała i myślałem, że umrę z zażenowania, gdy pojawiła się Lily i zaczęła mnie bronić oraz ochrzaniać Pottera i Blacka.
Freedom otworzył oczy, zastanawiając się, dlaczego Snape zrobił się blady i wyglądał na chorego. Z pewnością jego matka pomogła Severusowi uciec, biorąc pod uwagę jej wcześniejsze osiągnięcia? Freedom skrzywił się, bo to, co opisywał Snape przypominało mu nieprzyjemne czasy, gdy Dudley wepchnął mu głowę do toalety w podstawówce i niemal go utopił, po czym miał tupet powiedzieć nauczycielowi, że jego kuzyn zmoczył spodnie. Dostał okropną ksywkę Zasikaniec Potter na resztę roku, a nauczyciele wysłali do jego domu notkę, pisząc ciotce, że powinna zabrać go do lekarza i upewnić się, że nie ma problemów z pęcherzem. Petunia tego nie zrobiła, tylko dawała mu mniej do picia, wygłosiła mu kazanie o zawstydzaniu rodziny i zamknęła go w komórce. Ale nigdy o tym nie zapomniał, nawet teraz te wspomnienia sprawiały, że wściekle się rumienił.
Mógł całkowicie solidaryzować się z tym, co czuł wtedy Snape.
Więc było sporym szokiem dla niego, gdy Severus powiedział Hagridowi, co powiedział, po tym, jak Lily go obroniła.
Nazwałeś ją szlamą? Severus, głupi dupku, coś ty sobie myślał?” Niemal krzyknął głośno, w porę powstrzymując komentarz. Ale niemal za to ugryzł ucho czarodzieja, mocno.
A potem Severus powiedział:
- Gdy tylko to powiedziałem, chciałem odciąć sobie język. Nie wiedziałem, co mnie opętało, poza tym, że byłem upokorzony, wściekły i po prostu uderzyłem w najbliższą osobę, którą okazała się być Lily. Byłem takim głupcem! Jednym słowem zniszczyłem nasz związek. Byłem tak na siebie zdenerwowany, że ledwie zauważyłem, kiedy przyszedłeś i kazałeś Blackowi i Potterowi mnie puścić.
- Tja, pamiętam to. Cieszyłem się, że mogę pomóc, chłopaku. To, co zrobili, było złe, całkowicie złe i powinni za to dostać szlaban.
- Nie dostali. Poszli wolno, jak zwykle. Ten nocy poszedłem do wieży Gryffindoru, by przeprosić Lily za moje cholerne usta i czekałem pod dziurą za portretem póki jedna z jej nadętych przyjaciółek, MacDonald, tak sądzę, powiedziała jej, że tam jestem i by wyszła na zewnątrz. Poszedłem tam, by się pogodzić, ale zamiast tego skończyło się kłótnią…
- Przepraszam, Lily – błagałem, zdeterminowany, by to naprawić. Tego wieczoru żałowałem mojego temperamentu jak nigdy wcześniej niczego innego. – Nie miałem tego na myśli.
Jej oczy były jak dwa odpryski szmaragdowego lodu, tak zimne, że zmroziły mnie w miejscu.
- Nie wysilaj się, Snape! Nie chcę tego słuchać!
- Proszę! Wysłuchaj mnie! Nie miałem tego na myśli!
- Więc dlaczego to powiedziałeś? Zwykle nie mówisz rzeczy, których nie masz na myśli. Czy to dlatego, że to mówią wszyscy twoi ślizgońscy przyjaciele? Bo słyszałam ich, wiesz? Uważają, że szlamy są szumowiną tej ziemi, robactwem, że wszyscy powinni zostać wytępieni. Czy tym dla ciebie jestem, Snape?
- Nie! Nigdy… to nigdy dla mnie nie miało znaczenia, Lily… wiesz o tym!
- Więc dlaczego przyjaźnisz się z ludźmi pokroju Avery’ego, Lestrange’a i Mulcibera? Dlaczego trzymasz się tak złych ludzi?
- Ja nie… nie naprawdę…
- Widziałam cię, Snape, nie próbuj kłamać, do cholery!
- Nie kłamię! – wybuchnął. – Tylko dlatego, że się z nimi trzymam, nie znaczy, że wierzę w to, co oni! To ty powiedziałaś, żebyśmy spróbowali zaprzyjaźnić się z innymi ludźmi z naszych Domów, Evans! I spójrz, z kim ty się trzymasz – z cholernymi Huncwotami! Nie masz nic przeciwko rozmowie z nim, byciu miłym dla Pottera, który kiedyś przeklinał mnie do krwi!
Zarumieniła się.
- Przynajmniej Potter i Black nie rzucają na ludzi mrocznych klątw! Przypomnij sobie, co Avery zrobił Mary w zeszłym tygodniu! Jak to nazwiesz? Jak możesz się przyjaźnić z kimś takim, Sev? On jest zły!
Zacisnąłem zęby.
- Och, a niby Potter i Black są jakoś lepsi? Może nie używają mrocznych klątw, ale nie potrzebują. To, co robią jest równie złe – upokarzają ludzi dla zabawy. Nie potrzebujesz mrocznych klątw, by kogoś zranić, Lily! To może nie zabić, czy okaleczyć, ale zostawia inne blizny, do cholery!
- Nie zaczynaj, Snape! Mam po dziurki w nosie ciebie i Huncwotów! Mam dość robienia za ciebie wymówek. Masz taką obsesją na ich punkcie, że nawet nie dbasz o to, że trzymasz się ludzi, których największą ambicję jest zabicie mugoli i dołączenie do Sam Wiesz Kogo! Może mają rację co do ciebie!
Gapiłem się na nią zbyt zszokowany, by wypowiedzieć słowo w swojej obronie. Z pewnością nie mogła w to wierzyć? Kochałem ją, na Boga. Nigdy bym jej nie zranił, nie celowo.
Popatrzyła na mnie, jej oczy strzelały iskrami, a ja prychnąłem, zraniony jej gotowością w uwierzenie, że jestem najgorszy.
- Świetnie! Wierz w cokolwiek cholera zechcesz! Zawsze wiesz najlepiej, prawda, Evans?
- To koniec, Snape – oznajmiła chłodno, po czym odwróciła się i przeszła przez dziurę w portrecie.
Po prostu stałem tam, a w mojej głowie odbijały się jej słowa jak dzwon pogrzebowy. Co ja zrobiłem?
To był początek końca. Po tym już dłużej nie dbałem o nic, poza nauką. Miałem nastroje, byłem przygnębiony, a mój charakter był tak nieprzyjemny jak mój ojciec w jego najgorszych momentach. Wszyscy mnie unikali, co dla mnie było okej. Byłem jak zraniony smok, gotowy, by odgryźć głowę każdemu, kto podejdzie zbyt blisko.
Wróciłem do domu i odkryłem, że moja matka umiera i nie istniała magia, która mogła ją ocalić. Oczywiście próbowałem. Próbowałem każdego lekarstwa i eliksiru, o którym mogłem pomyśleć, każdego zaklęcia uzdrawiającego, jakie znałem. Bezskutecznie. Zmarła pewnego zimnego, grudniowego wieczoru, tuż przed świętami. Byłem przy niej, trzymając ją za rękę, gdy oddała swój ostatni oddech.
A razem z nią odeszła cała moja nadzieja na cokolwiek przypominającego rodzinę.
Kiedy wróciłem do szkoły na drugi semestr, byłem zgorzkniały i wściekły, wewnętrznie rozdarty na kawałki, ale nie wiedziałem, jak poprosić o pomoc. Wiedziałem tylko, jak się ukrywać. Więc to robiłem i nikt nie wiedział, jak blisko byłem krawędzi, aż do momentu, gdy Black niemal zabił mnie we Wrzeszczącej Chacie.
Poszedłem do dyrektora, myśląc, że z pewnością będzie musiał zadziałać – niemal straciłem życie, cholerny wilkołak niemal mnie ugryzł i uratował mnie tylko szybki refleks Pottera, mimo że bardzo nie chciałem tego przyznać. Byłem dłużnikiem tego aroganckiego drania i chciałem tylko zobaczyć sprawiedliwość. Sądziłem, że Dumbledore zgodzi się, ale zamiast tego kazał mi trzymać buzię na kłódkę, żeby sekret Lupina nie wyszedł na światło dzienne i kazał mi przysiąc, że zachowam to w tajemnicy.
- A co z Blackiem? Próbował mnie zabić, do cholery!
- No już, Severusie, szczerze w to wątpię. On mówi, że się tylko wygłupiał.
- Och, wspaniale! – prychnąłem. – Tylko się wygłupiał. To było rzeczywiście bardzo zabawne, proszę pana! Niemal umarłem ze śmiechu!
- Mój chłopcze, jesteś podenerwowany. Powinieneś pójść się przespać. Dojdę do porozumienia z panem Blackiem i resztą.
Nie kupowałem tego, nawet przez chwilę. Nie wyglądał ani trochę na złego, nie tak jak powinien wyglądać, gdyby naprawdę zamierzał wymierzyć sprawiedliwość. Wyglądał na zatroskanego. Nie o mnie. Och, nie. Zamartwiał się o Lupina, że ktoś może dowiedzieć się, że pozwolił wilkołakowi z aktywnym przekleństwem uczęszczać do Hogwartu i wszystkim nam zagrażać.
Byłem tak wściekły, że praktycznie plułem. Ale zdołałem, choć tym razem, przejąć nad sobą kontrolę i powiedzieć tylko:
- Tak, jest, sir.
Wyszedłem i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, ile jestem wart w oczach starca.
Nic.
Severus westchnął ciężko i potarł skronie.
- Wiesz, co się stało potem, przyjacielu. Poszedłem niezbyt prawą ścieżką w mrok i byłem bardzo bliski zniszczenia się. Słuchałem Malfoya i Avery’ego, stałem się śmierciożercą, sługą potwora. Pozwoliłem mu się wykorzystywać, pozwoliłem nienawiści zatruć mnie, uwiodły mnie jego obietnice, że doceni mnie za moje talenty i że nigdy nie zostanę zapomniany, czy odrzucony. Zagrał na mojej zranionej duszy jak doświadczony muzyk na fortepianie. I niemal uległem.
- Ale tego nie zrobiłeś, Severusie. W odpowiednim czasie dostrzegłeś kłamstwa i wróciłeś do nas – powiedział cicho Hagrid.
- To było czyste szczęście. Tylko jedna rzecz powstrzymywała mnie przed upadkiem. Wiesz, co to było? – wyszeptał Snape, a jego twarz była szara i blada. – Jej oczy. Pamiętałem ten wieczór i jej oczy, tak wściekłe i zranione, i wiedziałem, że jeśli stanę się prawdziwym sługą, nigdy nie będę w stanie ponownie spojrzeć w jej oczy. Bo to by udowodniło, że miała rację.
Hagrid wyciągnął rękę i uścisnął dłoń młodego mężczyzny.
- Cieszę się, że ci się udało, Severusie. W innym wypadku byłaby to wielka strata.
Severus napotkał spojrzenie gajowego i pokiwał głową.
- Wiem. Kiedy pojawiłem się w twoich drzwiach, na wpół martwy od wyziębienia i gorączki, byłem pewny, że pozostawisz mnie na śmierć. Zamiast tego znów wziąłeś mnie do środka, wyleczyłeś mnie, a potem kazałeś iść do Dumbledore’a.
Hagrid potrząsnął głową.
- Naprawdę myślałeś, że cię odrzucę, Severusie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?
Pomiędzy nimi pojawiło się coś niewypowiedzianego, Freedom wyczuł to, ale nie wiedział, do czego się odnosili.
Snape skinął głową i odwrócił wzrok.
- Byłem śmierciożercą. Powinieneś był mnie zabić.
Olbrzym prychnął.
- Pieprzenie! Byłeś siedemnastoletnim idiotą, który posłuchał samego diabła o rozdwojonym jęzorze. Jak wielu innych przed tobą. Myślałem, że jesteś martwy, chłopaku, stracony. A potem pojawiłeś się w środku nocy, wyglądając jak śmierć po cywilu… miałeś gorączkę i jedynym twoim sensownym zdaniem, jakie z ciebie wydobyłem, było: „Hagrid, nie chcę wracać, pomóż mi”, więc do ja miałem zrobić?
Severus zacisnął cierpko usta.
- Wezwać aurorów.
- Tja, a potem ja miałbym poczucie winy z powodu morderstwa, bo nie przeżyłbyś dnia w Azkabanie. Poza tym, wiedziałem, jak wiele kosztował cię powrót i nie zamierzałem pozwolić, by poszło to na marne. Więc uratowałem cię i nigdy nie żałowałem tego w najmniejszym stopniu, Severusie Snape. I taka jest prawda.
- Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć – powiedział cicho i skromnie Snape.
Półolbrzym machnął dwoma palcami i lekko pstryknął mniejszego mężczyznę w ucho.
- Ugryź się w język, psorze! Między przyjaciółmi nie ma długów, cholernie uparty draniu. Jak wiele razy mam ci to powtarzać?
- Aż w to uwierzę – powiedział lekko.
- Humph! Może po prostu powinienem wbić ci to do głowy ścianą.
Severus prychnął.
- Tego już próbowałeś. Mam niesamowicie twardą głowę.
- Że też pochodzisz cholero z Yorkshire! – odparował Hagrid.
- No cóż. – Wargi Snape’a drgnęły lekko w uśmiechu. – Dumbledore przyjął moje przeprosiny, zgodził się oczyścić mnie z zarzutów, jeśli zostanę jego szpiegiem, a ja się zgodziłem. A potem dał mi moje pierwsze zadanie – zanieść Czarnemu Panu przepowiednię. Żałuję, że nie odmówiłem. Gdybym wiedział, co nadejdzie…
Hagrid poklepał go po ramieniu.
- Skąd miałbyś wiedzieć?
- Powinienem coś podejrzewać. Byłem blisko niego, powinienem wiedzieć, co planuje. Powinienem zgadnąć tożsamość zdrajcy Zakonu. Mimo całej mojej inteligencji, wciąż zawiodłem! Wróciłem do niej, a ona mi wszystko wybaczyła, więc przysiągłem, że będę chronić jej syna, ale to wciąż było za mało! Zawsze za mało, za późno! Ostatni widok, jaki widziały jej oczy, był cholerny Czarny Pan.
- Nie, Severusie. Ostatnią rzeczą, którą widziały jej oczy, był jej syn – poprawił go Hagrid. – Zrobiłeś dla niej wszystko, co mogłeś. Możesz ją zawieść tylko, jeśli nie dotrzymasz swojej obietnicy.
Severus zamilkł na chwilę. Potem powiedział:
- Znajdę go, Hagridzie. I zrobię wszystko, by był bezpieczny. Wszelkimi niezbędnymi środkami.
Freedom syknął na to. „Wszelkimi niezbędnymi środkami? Co to, do cholery, ma niby znaczyć?” Animag trzasnął dziobem z irytacją. „Nie jestem jakimś cholernym workiem galeonów, który można trzymać gdzieś w kącie, Severusie!”
W trakcie tej rozmowy, Freedom doszedł do wniosku, że Snape jest kimś więcej niż tylko wrednym nietoperzem z lochów. Był człowiekiem o wielkiej odwadze i Freedom mógłby dorosnąć do polubienia, a nawet szanowania profesora, gdyby nie jedna rzecz. Snape będzie musiał przestać myśleć o nim jak o wiernej kopii jego ojca i zobaczyć w nim tylko Harry’ego, czarodzieja i ucznia, chłopaka z wiecznie zielonymi oczami.
Oczywiście nie miał pojęcia, jak zmienić zdanie profesora. Jak powiedział Hagrid, Snape był cholernie uparty. Może gdyby uratował życie Snape’a…? Prawda. Gdyby. Wciąż było to czymś wartym przemyślenia. Dziś wieczorem nauczył się wielu rzeczy zarówno o rodzicach i Snapie. Wszyscy oni zrobili rzeczy, które były debilne i głupie, a jednak coś z nich wyrosło, gdy dano im szansę. Nie wszyscy Gryfoni byli dobrzy i nie wszyscy Ślizgoni źli, we wszystkich było światło i mrok. Liczyło się tylko to, co się wybrało. James wybrał, że przestanie być tyranem, Lily wybrała wybaczenie przyjacielowi okropnego błędu, a Snape wybrał powrót do światła.
Młody jastrząb wiedział, że on też stanął przed wyborem. Ale jak dotąd nie wiedział, którą drogę wybierze. Mógł mieć tylko nadzieję, że gdy nadejdzie czas, podejmie właściwą decyzję.


Postanowiłam, że od teraz rozdziały Złamanych Skrzydeł i Cierpienia Przeznaczenia będą pojawiały się naprzemiennie, a nie w stosunku 2:1 ;) Pewnie fanów CP to ucieszy, może fanów ZS zasmuci, ale zwyczajnie chciałam szybciej skończyć tłumaczenie CP, gdyż za niedługo zacznie się dziać (ale nic nie spojleruję :D). Do kolejnego ;)