Zanim
wrócili siecią Fiuu do ich kwater, Freedom jakoś się uspokoił i nie miał już
ochoty wyrwać dyrektorowi wątroby i jej wypluć. Zamiast tego powolnie rozważał
porwanie go na małe kawałki. Młody animag zauważył, że jego obecna forma ma
tendencję do odpowiadania przemocą na emocjonalne wstrząsy i zwykle dążył do
kontrolowania tego aspektu jego życia, chyba że akurat polował. Albo teraz, gdy
był tak wściekły, że zwyczajnie nie dbał o cywilizowane zachowanie. Czuł, jak
zwija się w nim furia, niczym coś żywego, pulsowało i parskało nie mógł już
dłużej znieść ograniczeń czterech ścian zamku. Musiał polatać, zapolować, zanim
nienawiść rozerwie go na kawałki.
Severusie, potrzebuję
zapolować.
Mistrz
Eliksirów spojrzał na swojego chowańca z zaskoczeniem.
-
Zapolować? Ale karmiłem cię zaledwie pół godziny temu.
Jastrząb
poruszył się niespokojnie na jego nadgarstku, walcząc z chęcią warknięcia na
starszego czarodzieja. „Kontroluj się,
pracuj nad kontrolą. To nie jego wina, nie wyładowuj się na nim”, nakazał
mu jego umysł. Jastrząb wydał z siebie ostry skrzek, nie do końca głęboki
okrzyk myszołowa, ale średnio zniecierpliwiony odgłos. Wiem, ale… muszę wyjść, muszę polatać.
Severus
skinął głową, rozumiejąc niepokój jego chowańca. Po przebytej rozmowie też był
niespokony i miał ochotę uderzyć wiele razy pięściami w ścianę przez głupotę
dyrektora.
-
Chwila. Za minutę cię wypuszczę.
Czarodziej
podszedł do drzwi kwater i otworzył je. Freedom wystrzelił z jego pięści i w
ciągu dwóch sekund był w powietrzu. Rozmazał się i wystrzelił korytarzem z
najwyższą prędkością, chwilę potem opuszczając lochy. Severus obserwował go
prze moment, po czym zamknął drzwi i wrócił do swojego biurka.
Miał
do ocenienia stos prac domowych i kilka niezależnych projektów badawczych
uczniów z siódmego roku do zatwierdzenia. Usiadł przy biurku, wziął pióro,
esej, a potem tylko patrzył na papier nie czytając go, jego myśli w mgnieniu
oka odleciały.
Freedom
wpadł przez niszę Sowiarni jak opierzony wiatr, zaskakując kilka sów podczas
ich drzemki. Poruszyły się, otworzyły zaspane oczy i zahukały zirytowane.
Posłał w ich stronę cichy, przepraszający odgłos, po czym przeleciał przez duże
skrzydło i wyleciał na światło słoneczne.
Jego
skrzydła złapały wiatr, więc wzniósł się spiralą w niebo, czując jak zalewa go
złość. Pozwolił uczuciu spalać się w uderzeniach jego skrzydeł, doprowadzając
go na jeszcze większą wysokość niż poprzednim razem. Potem okręcił się, skupił
swój wzrok w ziemi pod nim, jego bursztynowe oczy rozszerzyły się, gdy szukał
celu do ścigania i złapania.
Ale
nic się nie pojawiło, więc pospiesznie poleciał za zamek i nad Zakazany Las. W
lesie zawsze była zabawa. Okrążył najbliższą część ogromnego drewna, pozwalając
wiatrowi uformować poduszki z powietrza pod jego skrzydłami, co oszczędzało
energię.
Wciąż
nie potrafił uwierzyć, co Dumbledore zrobił. To było tak niewiarygodne, tak
manipulatorskie, że całkowicie go ogłupiało. Ten człowiek stworzył
przepowiednię do odwrócenia uwagi, by oślepić, ogłupić wroga, ale wszystko
poszło źle, przez co jego rodzice umarli i on prawie też. Nie tylko to, ale
zamiast próbować naprawić błąd, zabrał Harry’ego i umieścił go z najbardziej
nieodpowiednimi mugolskimi krewnymi, zostawiając go, by dorastał zaniedbany i
niekochany przez lata, póki nie poszedł do Hogwartu, gdzie został pchnięty do roli
zbawiciela całego cholernego świata czarodziejów bez jakiegokolwiek
przyzwolenia.
Wszystkie
wstrząsające wyzwania, przed którymi stanął – Quirrell, bazyliszek, dementorzy,
turniej i Voldemort – wszystko to było sposobem Dumbledore’a, by przygotować go
do jego „wielkiego przeznaczenia” – zabicia najmroczniejszego czarodzieja w
żywej pamięci wszystkich ludzi. Wszystko to zostało zrobione w imię
przepowiedni, która nawet nie była prawdziwa, która była kłamstwem, a nim
poruszano jak pionkiem na szachownicy.
Złapał
go gniew i drżał przez chwilę. Niech cię
diabli wezmą do wiecznego piekła, Dumbledore! Za kogo, do cholery, on się
uważa, starając się mnie ukształtować tak, bym pasował do jego stukniętej
wizji, próbując zrobić ze mnie zbawiciela, żeby przez te wszystkie lata mógł
poczuć się lepiej z powodu mojej rodziny? Fawkes powiedział, że mam być jego
odkupieniem. Pieprzyć to! Nie będę już jego pionkiem! Od tej chwili, robię to,
czego do cholery chcę!
Właśnie
wtedy byłby zadowolony zrzucając na dyrektora bombę, ale ponieważ dyrektora nie
było pod nim, zdecydował się złapać nieuważną wiewiórkę. Wiewiórki były czasami
trudne do złapania, bo mogły bardzo szybko skakać, ale Freedom czekał, aż
głupiutkie stworzenie oddaliło się jakiś kawałek od drzewa, zanim zanurkował.
Wiatr
łopotał mu w uszach, gdy leciał w dół, skrzydła zaciśnięte były przy jego
bokach i wyglądał jak błyskawica z niebios.
W
całkowicie ostatniej chwili uniósł się, jego szpony zawinęły i mocno uderzyły.
Wiewiórka
nawet nie wiedziała, co w nią uderzyło, póki szpony jej nie przebiły. Zginęła w
półtorej minuty.
Minutę
później, Freedom rozdzierał ją ostrymi jak brzytwa szponami i dziobem, żałując,
że to nie Dumbledore. Myślałem, że jest
moim przyjacielem, że o mnie dba, myślał gorzko jastrząb. Ale nie, martwił się tylko tym, jak zrobić
ze mnie idealnego bohatera, żeby wymazać na zawsze wyrządzoną krzywdę. Nic
nigdy nie przywróci moich rodziców i nic nie odda mi normalnego dzieciństwa.
Wszystko stracone i nigdy ci tego nie wybaczę, starcze! Nigdy!
Myszołów
poderwał głowę i wywrzeszczał swoją wściekłość i ból w kierunku nieczułego
nieba i lasu.
Potem
dorwał się do martwej wiewiórki, rozrywając ją na strzępy i w końcu zjadając
ją, choć mięso zostawiło kwaśny posmak w jego ustach i zasiadło ciężko w jego
wolu.
Desperacko
żałował, że tak chętnie towarzyszył Severusowi w gabinecie dyrektora. Ale skąd
mógł wiedzieć, jaki mroczny sekret kryje ten człowiek? Nigdy w swoich
najdzikszych wyobrażeniach by nie pomyślał, że ten uprzejmy staruszek, który
zawsze tak bardzo się o niego troszczył, był odpowiedzialny za to, że był
sierotą, a potem kontynuował tę maskaradę, by ukryć swój własny haniebny błąd.
Boże, o boże, miałem dość
rzeczy, z którymi musiałem sobie wcześniej radzić, a teraz to… nie mogę… nie
wiem, co myśleć… Myślałem, że szczerze się o mnie troszczy, ale jestem tylko
jego pionkiem… pionkiem w jego cholernej grze mającej pokonać Voldemorta… - opuścił głowę, czując
ostry ból w pobliżu serca. A jeśli jemu
na mnie nie zależy, to komu?
Obraz
wysokiego, szczupłego mężczyzny w czarnych szatach rozbłysnął w jego głowie,
ale odgarnął je na bok. Nie. On też nie. Dba
tylko o mnie, jako jego chowańca, ale gdyby poznał prawdę… - Ból wzmógł się
i zdał sobie sprawę, że jedyne osoby, które kiedykolwiek się o niego
troszczyły, odeszły dawno temu.
Zdesperowany,
by złagodzić agonię ściskającą go od środka, wzbił się w niebo i leciał, póki
nie poczuł wyczerpania.
Potem
zawrócił i skierował się do zamku, tak zmęczony, że niemal nie umiał unosić
skrzydeł.
Potworny,
pulsujący ból wciąż gdzieś w nim był i musiał zastanowić się ponuro, czy
kiedykolwiek odejdzie.
Unosił
się nad chatką Hagrida, zastanawiając się, czy lecieć dalej, czy usiąść i
odpocząć na moment.
Dźwięki
poruszającego się w środku olbrzyma, grzechocące filiżanki, a potem znajomy
jedwabisty baryton. Severus odwiedzał Hagrida, jak się wydawało. I pomimo obaw
przed mężczyzną i tego, AK traktował jego drugie ja, Freedom odkrył, że
zwyczajne usłyszenie głosu mężczyzny nieco złagodziło jego lęk. Był ciekaw, co
sprowadziło tutaj Severusa o tej godzinie, kiedy powinien sprawdzać oceny albo
coś w tym stylu? Przecież to niepodobne do Snepe’a uchylać się od obowiązków
profesora.
Jastrząb
zrobił spiralę i spoczął na parapecie okna. Mógł dać odpocząć skrzydłom i
usłyszeć każde pojedyncze słowo w tym samym czasie.
Mimo
że wiedział, że podsłuchiwanie to szczyt złych manier, zwyczajnie nie mógł się
powstrzymać, a po słowach Dumbledore’a, był pewny, że nic z rozmowy między
Hagridem i Snapem nie może go zaskoczyć.
Ale
się mylił.
Dłoń
Severusa zacisnęła się na filiżance i zmarszczył brwi na parującą zawartość,
jakby był to źle uwarzony eliksir. Nie był w stanie dłużej skoncentrować się na
pracy, ten raz dyscyplina go zawiodła i uznał ocenianie kolejnych zadań
domowych za przegraną sprawę i zdecydował iść się przejść po błoniach. Spacer
zwykle pomagał mu oczyścić umysł. Być może nieuchronnie jego nogi poprowadziły
go wydeptaną ścieżką do chatki Hagrida.
Myślał,
że chce być sam, póki nie zobaczył strumyka dymu wydobywającego się z
kamiennego komina, a potem odkrył, że chce tylko wypić filiżankę herbaty i
posłuchać, jak jego mentor mówi bez sensu o stworzeniach, którymi tego dnia się
opiekował. Przynajmniej przy Hagridzie nie musiał przeczesywać słów mężczyzny w
poszukiwaniu ukrytego znaczenia, tak jak często działo się z Dumbledorem.
Hagrid był tak prosty jak światło słoneczne. Potrzebował tego po poranku z
dyrektorem. Dyskusja o tej cholernej przepowiedni zawsze przywoływała
wspomnienia i był już zmęczony ciągłym uganianiem się za nimi.
Więc
podszedł do drzwi i zapukał stanowczo.
Chwilę
później pojawił się olbrzym, uśmiechając się sympatycznie.
-
Witam, profesorze Snape! Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz czegoś do swoich
zapasów na eliksiry?
-
Nie. Potrzebuję filiżanki herbaty.
Hagrid
wyszczerzył się, po czym wpuścił mężczyznę do środka.
-
Oczywiście. Wejdź, Severusie.
Snape
podążył za nim do środka i zanim się obejrzał, siedział przy stole Hagrida,
dostał parującą filiżankę czarnej Bohei z dużą ilością miodu i cytryny.
Wydawało się, że Dumbledore nie był jedynym, który znał ten stary lek.
Hagrid
krzątał się, wyciągając bochenek chleba, a do tego puszkę gęstej śmietany, dżem
i masła. Potem usiadł naprzeciwko swojego starego przyjaciela i przystąpił do
smarowania masłem kawałka chleba i jedzenia go.
-
Więc, co cię tu sprowadza, Severusie? Potrzeba oderwania się od lochów i całej
papierkowej roboty, ech?
Severus
napotkał pomarszczone, czarne oczy Hagrida i skinął krótko. Potem wziął własny
kawałek chleba i posmarował go masłem.
Olbrzym
siedział z doświadczenia, ze Severus porozmawia z nim, gdy będzie gotowy, ale
nie wcześniej, więc zaczął mówić młodszemu czarodziejowi o swoim nie do końca
spokojnym dniu – wyswobodził uwięzionego dzikiego pegaza z plątaniny
Diabelskich Sideł w lesie, uleczył lisicę z uciętą łapą, jak również zapolował
na króliki do rondla.
Snape
nie komentował, ale słuchał uprzejmie, a lekko pochylona głowa i baczny wyraz
twarzy przypominał Hagridowi o tym tygodniu, który Severus spędził w jego domu
po swojej katastroficznej próbie zniszczenia samego siebie. Severus początkowo
nie chciał z nim rozmawiać, ale Hagrid nabrał zwyczaju mówienia do niego mimo
wszystko, wyczuwając, że jego głos w jakiś sposób uspokajał zrozpaczonego chłopaka.
Teraz było tak samo.
Nim
Hagrid zakończył opowiadać Severusowi o swoim dniu, Mistrz Eliksirów rozluźnił
się na tyle, by porozmawiać ze swoim mentorem o tym, co go dręczyło –
mianowicie o rozmowie z Dumbledorem i wspomnieniach, które ona wzbudziła. Tylko
Hagridowi ufał na tyle, by porozmawiać z nim o nich otwarcie, bo był z nim
podczas szkolnych lat i znał młodego Severusa, Lily i Huncwotów.
-
Za każdym razem, jak wyciąga na wierzch tą cholerną przepowiednię, przypominam
sobie ją – powiedział cicho Severus, a jego ciemne oczy rozjaśniło dziwne
światło, częściowo okropna tęsknota, częściowo poczucie winy, a częściowo
niezachwiana miłość. Hagrid wiedział o przepowiedni, oczywiście nie o tym, że
jest fałszywa, ale wiedział do kogo się odnosiła i jak doprowadziła Potterów do
śmierci tak dawno temu w Halloweenową noc. – Nigdy o niej nie zapomniałem, ani
też chyba nigdy nie zapomnę, ale… nie mogłem skoncentrować się na tych
cholernych esejach, bo za każdym razem, gdy unosiłem pióro, wciąż widziałem w
swoim umyśle Lily, wpatrującą się we mnie tymi swoimi wspaniałymi oczami…
Mówią, że oczy są oknami duszy, a jej odzwierciedlały wszystko, co kiedykolwiek
czuła – zawsze wiedziałem, co czuje dzięki jednemu spojrzeniu jej oczu… Nigdy
nie nauczyła się tak jak ja ukrywać emocji, ale ona nigdy nie dorastała z
Tobiaszem…
Jastrząb
zamarł na parapecie. „On mówi o mojej
matce! Wiem, że… raz powiedział, że ją kochał… ale nie wiedziałem, że z nim
dorastała… Sądziłem, że spotkali się w szkole…” Freedom pochylił głowę,
słuchając ze zdziwieniem, jak Snape zaczyna dzielić się wspomnieniami o
wiedźmie o jasno rudych włosach, która była jednocześnie pragnieniem jego serca
i największą stratą.
To była pierwsza rzecz, którą
dostrzegłem w Lily – jej oczy. Nawet jako dziecko, miała największe zielone
oczy jakie kiedykolwiek widziałem, głęboka szmaragdowa zieleń z plamkami
jaśniejszej i to one przyciągały mnie jak ogień ćmę. To była pierwsza para
oczy, która rzeczywiście mogę powiedzieć, że zaiskrzyła ze śmiechu. Do tej pory
widziałem tylko gniew i dezaprobatę w oczach mojego ojca oraz swego rodzaju
zmęczoną bezradność u matki. Ale tego dnia na placu zabaw, zobaczyłem prawdziwą
rozkosz i ciekawość, gdy spojrzała na mnie, gdy wyszedłem z krzaków, w których
się ukrywałem i powiedziałem jej, że posiada magię.
Ukrywałem się tam, ponieważ
kilku starszych chłopców uznało, że chcą znów zabawić się w „uderz twarzą
Snape’a w chodnik” – zawsze byłem łatwym celem, bo wszyscy w mieście wiedzieli,
że mój ojciec był cholernym pijakiem i do tego całkowicie bezużytecznym,
ponieważ stracił pracę, gdy zamknięto zakład, a moja matka była uważana za
„dziwną”, jako że rzadko obracała się w towarzystwie innych kobiet i zawsze
jakoś przędliśmy. Oznaczało to, że ledwie starczało nam pieniędzy narzeczy
pierwszej potrzeby, a połowa moich ciuchów była połatana, znoszona, powycinana
z garderoby ojca – zwykle były za duże i przez większość czasu wyglądałem jak
chodząca reklama kosza na szmaty. I to wystarczyło, by zostać uznanym za
wyrzutka, jak również fakt, że byłem bystrzejszy niż połowa z nich, którzy
ledwie umieli dodać dwa do dwóch by wyszło im cztery.
Lily była ze swoją starszą
siostrą, Petunią, która patrzyła na mnie, jakbym był irytującym bezpańskim
psem, ale to się zmieniło, gdy powiedziałem Lily, że widziałem, jak wylatuje w
powietrze, gdy zeskakiwała z huśtawki.
- Nie możesz nikomu
powiedzieć, chłopaku! – krzyknęła Petunia, dziko piorunując mnie wzrokiem.
- Nie mam na imię „chłopak” –
powiedziałem jej, odpowiadając na jej piorunujące spojrzenie. Nie ma mowy, bym
pozwolił dziewczynie być ode mnie lepszą. Nawet jeśli była starsza i większa
niż ja. – Jestem Severus Snape.
Petunia zmarszczyła nos.
- Severus? Co to za dziwne
imię?
- Tak miał na imię rzymski
imperator – odpowiedziałem zimno. – Jak również święty. – Pewnego dnia miałem
już dość tego, że dzieciaki drwią z mojego imienia, więc poszperałem nieco,
więc mogłem ich zbesztać, gdy się do mnie zabierali. – Jakie jest twoje?
Petunia pociągnęła nosem, ale
zanim mogła coś powiedzieć, Lily spojrzała na mnie i powiedziała:
- Wybacz mojej siostrze
Petunii. Jest po prostu czasami apodyktyczna. Miło cię poznać, Severusie.
Jestem Lily. Lily Evans. Właśnie przeprowadziliśmy się tu z Liverpoolu. –
Wyciągnęła do mnie rękę, więc potrząsnąłem ją ostrożnie.
- Witaj – odpowiedziałem,
zastanawiając się, czy to był pierwszy raz, jak używała magii. Była jedynym
dzieckiem w moim wieku, które wiedziałem, że też ma magię. – Zorientowałem się,
że musisz być nowa, bo nigdy wcześniej cię w okolicy nie widziałem. Gdzie mieszkasz?
- Na Weaver Street, tuż przed
starym młynem – odpowiedziała Lily. – A ty gdzie mieszkasz, Severusie?
- Na Spinner’s End –
odpowiedziałem.
Petunia skrzywiła się.
- Spinner’s End? Ale tam
mieszkają wszyscy najbiedniejsi… Au! – zaskomlała, gdy jej siostra uderzyła ją
z łokcia w żebra.
- Nie bądź niegrzeczną,
Tuniu! – Lily zmarszczyła brwi. – Nie może nic poradzić na to, gdzie mieszka.
Posłałem jej słaby uśmiech.
Już ją lubiłem.
- Nie powiem nikomu –
rzekłem.
- Skąd mamy to wiedzieć? –
zapytała podejrzliwie Petunia. – Możesz kłamać, pobiec i powiedzieć wszystkich,
a potem będziemy uznane za dziwadła i świry jak u nas w domu.
- Nie powiem – nalegałem.
Nikt ode mnie lepiej nie wiedział, jak to jest być wyrzutkiem. – Popatrz. –
Ukląkłem i podniosłem z trawy małego mlecza. Potem skoncentrowałem się i mlecz
zmienił kolory – od żółtego do czerwonego, niebieskiego, a potem znów żółtego.
– Widzisz? Też umiem czarować. To dlatego, że jestem czarodziejem, a ty jesteś
wiedźmą.
- Wiedźmą! Jak śmiesz nazywać
moją siostrę tak wulgarnym słowem!
Przewróciłem oczami.
- Wiedźma nie jest wcale
wulgarna. Tak nazywamy dziewczyny, które potrafią czarować. Oznacza „roztropną
kobietę”, więc nie jest złym słowem. Mugole!
- Jak właśnie mnie nazwałeś?
- Mugolem. Tak czarodzieje nazywają
osoby bez magii – wyjaśniłem.
- Cóż, nie podoba mi się –
warknęła Petunia.
Wzruszyłem ramionami.
- Jesteś nim. Mój ojciec też.
- A co z twoją mamą? –
zapytała Lily.
- Nie, ona jest czarownicą.
Potrafi czarować, jak my.
- Naprawdę? – Oczy Lily zaświeciły.
– Więc nie jesteśmy jedyni?
Potrząsnąłem rozbawiony
głową.
- Nie, oczywiście, że nie.
Jest nas o wiele więcej, w całej Brytanii. Żyją w swoich własnych częściach
państwa, rozumiesz, i rzadko w ogóle pojawiają się w mugolskich miejscach,
chyba że poślubili jakiegoś albo są mugolakami, jak ty.
- Co to mugolak?
- Czarownica lub czarodziej
urodzeni z mugolskich rodziców. Twoi rodzice nie potrafią czarować, prawda?
- Nie. Ale czasem sądzę, że
mama być chciała umieć – powiedziała Lily, uśmiechając się.
To nie było w ogóle
zaskakujące. Kto nie chciałby
czarować? Cóż, mój ojciec nie chciał, ale nie liczyłem tego drania. Dalej
wyjaśniłem różnice między czystokrwistymi, osobami półkrwi , charłakami i
mugolakami.
- A czym ty jesteś, Snape? –
zapytała Petunia.
- Pół krwi. Moja matka,
Eileen, była Prince ze starej linii czystokrwistych. Ale mój ojciec, Tobiasz
Snape, jest mugolem.
- Skąd jest? – zapytała Lily.
Niemal powiedziałem: „z
piekła”, ale w odpowiednim momencie przypomniałem sobie, że moja matka zawsze mówiła,
by nie przeklinać przed damami. Więc powiedziałem:
- Z Harrogate w North
Yorkshaire.
- Czy to jakaś różnica, czym
się jest? – chciała wiedzieć Lily.
- Naprawdę to nie. Cóż,
niektórzy czystokrwiści powiedzą, że są lepsi od mugolaków i półkrwistych, ale
to dyrdymały. Mama mówi, że wszyscy czystokrwiści mają jakieś mugolskie
pochodzenie, a większość półkrwi i mugolaków jest silniejszych magicznie, bo…
uch… urozmaicili swoją pulę genową.
- Huh? Mów po ludzku! –
nakazała Petunia. – Co to znaczy?
- Uch… - Pomyślałem mocno. –
Sądzę, że to oznacza coś dobrego, jak gdy krzyżujesz rośliny i dostajesz
hybrydy, które są czasem silniejsze niż oryginały. Mama mówi, że zbyt wiele
czystokrwistych brało ślub z kimś z rodziny i to ich osłabiło.
- Och. Rozumiem. Jak gdy
rozmnażasz psy, nie możesz ich krzyżować zbyt blisko, bo inaczej dostanie się
upośledzone szczeniaki – powiedziała Petunia.
- Uch, tak. W każdym razie
coś w tym stylu.
- Co możesz zrobić z magią? –
było następnym pytaniem Lily.
- Wiele rzeczy, gdy będę starszy.
Teraz tylko czasami działa. Przypadkowo, jak to mówi mama, gdy się przestraszę,
zranię albo po prostu naprawdę czegoś bardzo chcę.
- Och. Tak jak ja chciałam
bardzo latać. Zrobiłeś tak kiedykolwiek, Severusie?
- Uch, nie. Ale raz
wskoczyłem na piętro przez całą klatkę schodową. – Uciekałem przed moim pijanym
ojcem, desperacko chciałem odbiec, więc moja magia dała siłę moim nogom i
przeskoczyłem wszystkie schody. Nie żeby to mi coś pomogło, bo nie miałem gdzie
się ukryć i skończyło się tym, że dostałem lanie za korzystanie z moich
dziwacznych zdolności. Ale nie zamierzałem im tego powiedzieć. Nigdy nie
powiedziałem nikomu o tym, co działo się w moim domu, bo wiedziałem, że lepiej
tego nie robić.
- Fajnie! – wyszczerzyła się
Lily. – Co twoja mama potrafi zrobić z magią?
- Jest Mistrzynią Eliksirów.
A kiedy ja będę starszy, też to będę robić. To jest po tym, jak dostanę swoją
różdżkę i pójdę do szkoły.
- Różdżkę? Używacie różdżek?
– wykrzyknęła Petunia.
Skinąłem głową.
- Wszyscy czarodzieje ją
dostają, gdy zaczynają szkołę.
- Gdzie można ją dostać? –
chciała wiedzieć Lily.
- U Ollivandera na ulicy
Pokątnej.
- Gdzie to jest?
- W czarodziejskim Londynie –
powiedziałem, po czym przypomniałem sobie, że mama ma w biblioteczce atlas
magicznej Brytanii. – Posłuchaj, w domu mam książkę, w której są wszystkie te
miejsca, to taki jakby magiczny atlas. Mogę przynieść go jutro, jeśli chcesz?
Lily pokiwała ochoczo głową i
nawet Petunia wyglądała na zainteresowaną. Uśmiechnąłem się, bo wydawało się,
że naprawdę znalazłem przyjaciela.
Następnego dnia ponownie
spotkałem się z Lily i Petunią w parku, pod koszulką miałem schowany atlas i
kolejną książkę o podstawach magii, przy czym ubranie było tak duże, że sięgało
mi kolan.
Petunia zachichotała, gdy się
pojawiłem.
- Ładna koszulka, Snape.
Wygląda jak sukienka twojej mamy.
Spiorunowałem ją gniewnie
wzrokiem.
- Zamknij się.
- Cóż, to prawda.
- Petunia! Idź sobie, jeśli
zamierzasz być wredna – nakazała ze złością Lily, a jej zielone oczy zamigotały
złością. – Pamiętaj, co powiedziała mama.
- Och, bądź cicho, mała
mądralo. Rządzisz mną, Lily Elizabeth Evans. Pójdę, gdzie będę chciała.
Dwie dziewczyny przez minutę skrzyżowały
spojrzenia, po czym Petunia odwróciła się i odeszła tupiąc.
- Jakbym w ogóle chciała
uczyć się o twoim mrzonkowym świecie! Oboje jesteście obłąkani, jeśli o mnie
chodzi! – Poszła bawić się z innymi dziewczynkami na huśtawkach, a ja
pociągnąłem Lily za krzak na skraju parku i pokazałem jej przyniesione magiczne
książki.
Jej oczy lśniły
podekscytowaniem, gdy na nie patrzyła, a potem rozszerzyły się ze zdumienia,
gdy zobaczyła, że nie zmyślałem, że było w niej rzeczywiste zdjęcie ulicy
Pokątnej, które się rusza.
Wtedy musiałem wytłumaczyć,
jak działają magiczne fotografie i pół tuzina innych rzeczy. To było jedno z
najlepszych popołudni w moim życiu.
Spotykaliśmy się niemal
każdego dnia w parku albo domu Lily, ponieważ byłem zbyt zawstydzony, by
pokazywać jej, jak mieszkam. Ponieważ były wakacje, park był moim jedynym
schronieniem przed ojcem, a Lily była moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką.
Pewnego dnia siedzieli w
pewnego rodzaju przepuście w lesie za jej domem i ponownie pytała mnie o
Hogwart. Opowiedziałem jej wszystko, co mogłem sobie przypomnieć z opisów mojej
matki.
- Petunia mówi, że Hogwart
nie jest prawdziwy. Że to tylko jakiś wymyślony zamek i jestem głupia, że ci
wierzę, Sev – powiedziała Lily, a jej zielone oczy zmrużyły się ze zmartwienia.
- Jest prawdziwy. Ale tylko
osoby jak my mogą tam iść, Lily. Zobaczysz, gdy dostaniesz list od dyrektora w
wieku jedenastu lat.
- Dlaczego jedenastu?
Dlaczego musimy czekać tak długo? – westchnęła niecierpliwie. Tego roku
mieliśmy dziewięć lat.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Tak już to działa
– Uniosłem jakieś liście i sprawiłem, że zaczęły wirować w ślicznych wzorach.
Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Och! Naucz mnie, jak to
zrobić, Sev!
- Uch… nie umiem. Nie wiem
dokładnie, jak to zrobiłem – przyznałem. – Moja magia po prostu czasami robi
rzeczy, gdy o nich myślę. A ponieważ nie mam jeszcze różdżki, nie potrafię rzucać
zaklęć.
- Och. – Jej twarz
pociemniała. – Nie umiem się doczekać, aż dostanę moją różdżkę. Wtedy będę w
stanie rzucać zaklęcia kiedykolwiek tylko zechcę.
- Niezupełnie, Lily. Nie
można używać magii poza szkołą. Gdy pójdziesz do Hogwartu, Ministerstwo będzie
miało na ciebie oko, a jeśli złamiesz ustawę o ograniczeniu użycia czarów przez
niepełnoletnich czarodziei, wyślą ci do domu list i będziesz mieć kłopoty.
- A co teraz? – zapytała
nerwowo.
- Nie, kiedy jest się małym,
wiedzą, że nie możesz tego powstrzymać, więc nie ma problemu.
- Co robią, gdy złamie się
ustawę? Zsyłają do Azkabanu? Do… dementorów?
Dzień wcześniej powiedziałem
jej o Azkabanie i dementorach. Potrząsnąłem głową.
- Nie, oczywiście, że nie! Do
Azkabanu zsyła się naprawdę złych ludzi, kryminalistów używających zaklęcia
Niewybaczalne i zabijają ludzi, i typ podobne. Nigdy by cię tam nie zesłali,
Lily, jesteś tylko dzieckiem, a poza tym nigdy byś nie zrobiła czegoś, by
zostać tam zesłaną.
Popatrzyła na mnie z
nieukrywaną ciekawością, po czym powiedziała:
- Opowiedz mi jeszcze raz,
Sev, o dementorach.
- W porządku – westchnąłem i
powtórzyłem to, co powiedziałem jej dzień wcześniej, o tym, że dementorzy to
cielesne duchy, które karmią się wszystkimi dobrymi myślami i uczuciami oraz
wysysają z czarodziei magię, jak również wysysają ich dusze podczas Pocałunku.
Kiedy skończyłem, oboje
drżeliśmy, wspaniale przerażeni na śmierć i niemal umarliśmy, gdy krzaki za
nami zaszeleściły i wyszła z nich Petunia.
- Och, daj spokój! Wszystko
to wymyśliłeś, Snape!
- Nie prawda! – krzyknąłem,
wściekły, że musiała przyjść i zniszczyć nam zabawę. Dlaczego zwyczajnie nie
mogła zostawić nas w spokoju? – Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.
Dlaczego nas szpiegujesz?
Skrzyżowała ramiona na piersi
i spiorunowała nas wzrokiem.
- Nie szpiegowałam! Tylko się
upewniałam, że nie zostaliście zjedzeni przez te demonie czy jakkolwiek je
nazywacie.
- To dementorzy – poprawiłem.
- To też głupie kłamstwo! –
krzyknęła ze złością Petunia. – Lily, jak możesz w to wszystko wierzyć?
Lily spojrzała na Petunię i
powiedziała cicho:
- Bo to prawda. Widziałaś
książkę i zdjęcia, Tuniu. I oboje umiemy czarować.
Wtedy odwróciła się do mnie,
a jej oczy rozbłysły.
- Przestań wciskać bzdury do
głowy do głowy mojej siostry, Severusie Snape! Już i tak jest dość dziwaczna.
- Nie jestem dziwna! –
krzyknęła Lily.
- To nie bzdury. Po prostu
nie rozumiesz – powiedziałem, używając najbardziej próżnego tonu.
- Rozumiem, że zmieniasz Lily
w dziwaka takiego jak ty. Spójrz na siebie, Snape. Co ty masz na sobie,
sukienkę twojej mamy? – Wskazała na moją za długą koszulkę, która wiedziałem,
że jest na mnie za duża, ale nie miałem pieniędzy na przyzwoite ubrania.
Zawsze robiła tego typu
komentarze i zwykle ją ignorowałem, ale nie tym razem. Tym razem wpadłem w
złość, a gałąź nad jej głową pękła i uderzyła szydzącą Petunię w ramię.
Krzyknęła i wybuchła płaczem,
jak wielkie dziecko.
- Zwariowany bachor!
Nienawidzę cię, Snape! – Potem odbiegła.
- Severus! Ty to zrobiłeś? –
zapytała Lily, z jakiegoś powodu będąc na mnie złą.
Przełknąłem ciężko.
- Um… cóż…
- Zrobiłeś to, prawda?
Skrzywdziłeś ją!
- Nie! – krzyknąłem,
przestraszony, że też będzie się mnie bać, jeśli przyznam, że straciłem
kontrolę.
- Nie okłamuj mnie, Snape! Ty
to zrobiłeś! – Skoczyła na równe nogi.
- Czekaj! Lily, gdzie
idziesz?
Nie odpowiedziała, tylko
posłała mi wściekłe spojrzenie i ruszyła za swoją siostrą.
- Nie chciałem! – zawołałem
za nią. – Po prostu mnie zezłościła, bo w taki sposób się ze mnie wyśmiewała! –
Ale nie słuchała i zostałem sam, zastanawiając się, czy zepsułem naszą
przyjaźń. Kopnąłem kamień, wściekły na Petunię, tą nieznośną snobkę i wściekły
na siebie, że dałem się ponieść własnemu temperamentowi. Dlaczego nigdy nie
potrafiłem niczego zrobić dobrze? Może mój ojciec miał rację i naprawdę byłem
beznadziejny.
Ale następnego dnia w parku
czekałem cały dzień, aż Lily się pojawi i w końcu przyszła, przeprosiłem ją, a
ona powiedziała, że mi wybacza i że Petunia nie powinna ze mnie kpić, i wciąż
możemy być przyjaciółmi. Byłem bardzo z tego zadowolony, więc powiedziałem jej
dobre wieści, że moja matka zgodziła się uczyć nas podstaw eliksirów w piątki,
póki nie pójdziemy do Hogwartu.
- Wtedy jest wolna i możemy
wykorzystać św. Munga, gdzie matka ma małe laboratorium, gdzie warzy dla nich
eliksiry. Chcesz się uczyć, Lily?
- Tak! Och, to wspaniałe,
Sev! Och, nie umiem się doczekać! Marzę, żeby już był piątek.
Ja także. Ale ponieważ nie
było piątku, uznaliśmy, że zajmiemy sobie czas czytaniem kolejnej książki – Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć
Newta Scamandera. Przeczytałem ją już jakiś tuzin razy, ale Lily jeszcze
jej nie czytała, więc przebrnęliśmy przez nią wspólnie i właśnie wtedy
zapytała, jak to możliwe, że trzymamy te wszystkie magiczne stworzenia ukryte
przed mugolami.
- Czasami się nie udaje i
wtedy trzeba ich zobliviatować – powiedziałem jej.
- Zobliviatować? Co to
znaczy?
- Obliviate to zaklęcie,
które sprawia, że zapomina się to, co się usłyszało albo zobaczyło. To
zaawansowana magia, w większości aurorzy je wykorzystują. To dla naszej własnej
ochrony. Gdyby mugole w ogóle wiedzieli, że istniejemy, mama mówi, że mogliby
nas znowu zaatakować i zranić, jak przed wiekami.
- Och. Więc to chyba w
porządku. – Jej wzrok przeniósł się na zdjęcie wielkiego srebrnego węża z
trzema głowami. – Widłowąż. Super, ale trzy głowy muszą mu utrudniać jedzenie,
bo pewnie musi upewniać się, że każda dostała należną część.
Skinąłem głową. Uwielbiałem
dyskutować z Lily, bo zawsze patrzyła na rzeczy z unikalnej perspektywy.
Nasze lekcje z eliksirów
zaczęły się tego samego tygodnia i były wielkim sukcesem. Podobnie jak ja, Lily
miała zdolności w eliksirach i równie mocno kochała warzenie. Mama była
szczęśliwa, że znalazła dwójkę tak dobrych uczniów i żartowała, że będzie musiała
wyganiać nas z laboratorium miotłą albo się zatracimy. Rzadko widziałem, jak
mama się uśmiechała, bo w domu rzadko miała cokolwiek, co by ją radowało,
ponieważ był tam mój ojciec, ale zawsze się uśmiechała, gdy miała z nami
lekcje.
- Któregoś dnia dorośniecie i
zdobędziecie własne mistrzostwo, a wtedy będę mogła powiedzieć, że uczyłam
najbystrzejszych studentów, którzy kiedykolwiek zbliżyli się do kociołka.
Nie chciałem niczego innego,
tak bardzo chciałem, żeby moja matka była ze mnie dumna. Przynajmniej ktoś
będzie, bo wiedziałem, że mój ojciec nigdy nie będzie ze mnie dumny z żadnego
powodu – byłem rozczarowaniem i dziwadłem, bo posiadałem magię i to się nigdy
nie zmieni.
To dlatego nie potrafiłem
doczekać się wyjazdu do Hogwartu, gdzie w końcu będę normalny.
W końcu nadszedł list, więc
mama zabrała mnie i Lily na ulicę Pokątną, by zrobić szkolne zakupy i spędziłem
resztę lata ucząc Lily, jak schludnie pisać piórem. (Ja w sekrecie miałem
lekcje z mamą, od kiedy miałem osiem lat).
W końcu przyszedł pierwszy
września i spotkałem się z Lily oraz jej rodzicami i Petunią na peronie. Zanim
odeszła mama przytuliła mnie, mówiąc cicho:
- Pamiętaj, Severusie,
zachowuj się, ucz się ciężko i uczyń mnie dumną. Bądź najlepszą wersją siebie.
Obiecałem, że tak będzie.
Potem pożegnała się – musiała wracać do pracy, więc wziąłem kufer i
podciągnąłem go bliżej krawędzi peronu, żeby łatwo go włożyć do pociągu – byłem
mały, a kufer był dla mnie ciężki. Wtedy zauważyłem rodzinę Evans – pan i pani
Evans sprawdzali rzeczy Lily, upewniając się, że ma wszystko, a Lily
dyskutowała z Petunią, która wyglądała na jeszcze bardziej zirytowaną niż
zwykle.
Zakradłem się bliżej, by
usłyszeć, o czym rozmawiają.
- Przykro mi, Tuniu, że nie
możesz ze mną jechać – mówiła Lily, a jej oczy pociemniały z żalu. Niemal
upadłem. Petunia w Hogwarcie? Niech bóg nam wszystkim dopomoże! W ciągu dwóch
sekund doprowadziłaby mnie do szaleństwa, nie wspominając o wszystkich innych,
tym jej zadzieraniem nosa.
Petunia prychnęła.
- Jakbym w ogóle chciała iść do
jakiejś szkoły dla dziwaków. Cieszę się, że jedziesz, bo w końcu będę mieć cię
z głowy, Lily! Cieszę się!
Jej siostra potrząsnęła
głową.
- Wcale tak nie myślisz.
Widziałam list, który dostałaś od dyrektora…
- Jak śmiesz! Przeszukałaś
moje biurko, mały podglądaczu!
- Po prostu leżał na wierzchu
i… Sev rozpoznał pieczęć i po prostu chcieliśmy zobaczyć, jak to możliwe, że
dostałaś list od czarodzieja, skoro nie masz magii. Nie szperałam, tak naprawdę
nie…
Petunia zarumieniła się
gorąco.
- To też szperanie! Mówiłam,
że ten cały Snape ma na ciebie zły wpływ. Zawsze wpycha swój wielki nochal w
sprawy innych ludzi.
- Tuniu, w porządku, nie
musisz być wściekła. To, że chcesz mieć magię jest w porządku…
- Kto powiedział, że chcę
mieć magię jak ty, bachorze?
- Tuniu… Wiem, co napisał.
Powiedział, że tylko ci z magią mogą uczęszczać do Hogwartu, ale był pewny, że
znajdziesz coś równie cennego do nauki. Był bardzo miły.
- Och, bądź cicho, co?
Pospiesz się i właź do tego cholernego pociągu. Już mnie to nie obchodzi, Lily.
Idź do tej głupiej szkoły – ty i ten cały Snape na to zasługujecie. Teraz
wszystkie dziwadła będą mogły być razem!
- Nie jesteśmy dziwadłami,
Petuniu!
- Więc czym jesteście? Bo
jestem diabelnie pewna, że nie jesteście normalni, Lily – syknęła Petunia. –
Nigdy nie byłaś. – Odeszła, a ja zobaczyłem łzy wypełniające oczy Lily.
Rzuciłem paskudne spojrzenie
za jej siostrą, marząc, bym mógł przekląć jej język. Wtedy podszedłem do mojej
przyjaciółki i powiedziałem:
- Hej, Lily. Jesteś gotowa na
podróż do Hogwartu?
- Tak. Chyba – Posłała mi
blady uśmiech. – Chodźmy, wsiądźmy już. – Odwróciła się, by pożegnać się z
rodzicami, po czym podążyła za mną do pociągu, przygryzając nerwowo wargę.
Freedom
niemal spadł z parapetu okna, będąc tak oszołomiony tą małą ciekawostkę, którą
dostarczył mu Snape. „Na cholernego ducha
Merlina! Ciotka Petunia chciała kiedyś mieć magię? I chciała iść do Hogwartu?
Może to dlatego jest tak wściekła, że ja posiadam magię, a ona nie. Może to
dlatego nigdy nie pozwalała mi o tym wspominać w jej obecności. Bo jest
zazdrosna lub coś w tym rodzaju. To wiele by wyjaśniało.”
Wtedy
skupił się ponownie na Snapie i Hagridzie, którzy zauważyli go siedzącego na
parapecie.
Severus
gwizdnął na niego i Freedom nie miał wyboru i musiał go posłuchać, więc
podleciał usiąść na ramieniu Mistrza Eliksirów.
-
Jak twój lot?
Dobrze. Ale jestem nieco
śpiący,
skłamał jastrząb, udając, że odpływa, mając nadzieję, że Severus kontynuuje
rozmowę. Chwilę później tak się stało.
Przydział nie poszedł tak,
jak się spodziewałem, ponieważ razem z Lily skończyliśmy w rywalizujących ze
sobą Domach, a wiedziałem, że to przysporzy nam wiele problemów. Lily
przysięgała, że to nie ma znaczenia i może dla niej nie miało, ale do kilku
innych tak – konkretnie Potter, Black, Lupin i Pettigrew. Mieli coś do mnie, od
kiedy spotkaliśmy się w pociągu do szkoły, gdy Potter powiedział, że raczej
wolałby opuścić szkołę, niż zostać przydzielonym do Slytherinu, a Black się z
nim zgodził. Potem tylko mnie wyśmiali, gdy powiedziałem, że mają tylko mięśnie
i żadnego mózgu i stwierdzili, że ja nie trafię nigdzie, bo nie mam ani tego,
ani tego.
Lily wtedy wściekła się i
stwierdziła, że powinniśmy przenieść się do innego przedziału, a Potter
uśmiechnął się pogardliwie i rzucił:
- Do zobaczenia, Smarkerusie!
– I tym sposobem nadał mi najbardziej znienawidzone przezwisko oraz pokazał,
jakim był aroganckim idiotą.
Byłbym zadowolony, gdyby na
tym się skończyło, ale Potter i Black mieli inne pomysły. Chcieli pokazać
„nowobogackiemu wężowi”, gdzie jego miejsce i zaczęli zasadzać się na mnie, gdy
szedłem do klasy, nie zdając sobie sprawy, że nie jestem takim naiwniakiem, jak
sądzili.
Mama nauczyła mnie, jak się
bronić, używając zaklęcia żądlącego i tego typu rzeczy, więc przez jakiś czas
dawałem z siebie wszystko, co mogłem. Do czasu, gdy nie zaczęli grać
nieuczciwie i rzucać zaklęcia trzech czy dwóch na jednego, zwykle potrafiłem
umknąć albo odbić przynajmniej dwa zaklęcia, ale Pettigrew lubił atakować mnie
od tyłu, a wtedy kończyłem gorzej.
Ale nauczyli mnie jednej
dobrej rzeczy. Zawsze być na wszystko przygotowanym i obserwować tyły.
Nim skończył się pierwszy
rok, zdobyli reputację najgorszych żartownisiów i łobuzów na naszym roku, i
nienawidziłem ich z wielką pasją. Tak samo jak Lily. Czasami pomagała mi, gdy
była w pobliżu, gdy mnie przeklęli, i raz czy dwa razy oddała Blackowi,
Potterowi czy nawet Pettigrew za dręczenie mnie. Byłem ich ulubionym celem, ale
nie jedynym, który skończył na złym końcu ich różdżki. Wielu Krukonów i
Puchonów zostało rannych lub upokorzonych przez ich głupie żarty, a jedynymi
bezpiecznymi byli Gryfoni.
Któregoś dnia Lily dała im
przezwisko „Huncwoci”, gdy przyłapała ich na rzucaniu klątw na pierwszorocznego
Śluzgona - byliśmy na drugim roku i nazwa do nich przylgnęła. Dranie były z
tego dumne! Uznali, że to brzmi świetnie. Sądzę, że byli zbyt tępi, by zdać
sobie sprawę, że ich „wspaniałe przezwisko” oznaczało „bandę najeźdźców, którzy
żerują na słabszych i bezbronnych”. Ale pasowało do nich, bo właśnie to robili,
prawda?
Tylko oni twierdzili, że to
wszystko zabawa i prawie nigdy nie wpadali w kłopoty za ich okrutne żarty.
Sądziłem, że byli tak użyteczni jak zaraza wrzodów i pokazywałem to
przewyższając ich w eliksirach i niemal każdych innych zajęciach.
Pewnego razu, ja i Lily tworzyliśmy
nowy eliksir na dodatkową ocenę, ponieważ Slughorn zawsze w większości
projektów dobierał nas w parę – lubił patrzeć, co wymyśliliśmy, ponieważ
byliśmy jednymi z jego najlepszych uczniów z eliksirów, i prawie skończyliśmy
projekt, gdy Potter i jego gang podeszli i zaczęli do mnie startować.
Zanim się zorientowałem,
zaczęły wokół latać klątwy, a głupi Pettigrew zrobił coś z naszym kociołkiem i
całkowicie zniszczył roztwór, który warzyliśmy od dwóch dni. Nigdy nie
widziałem, by Lily kiedykolwiek straciła nad sobą panowanie w taki sposób.
- Cholerne imbecyle! Co
wyście narobili?
- Och, uspokój się, Evans,
przecież możesz zrobić kolejny – powiedział Black, posyłając jej swój słynny
uśmiech.
- Czy ty wiesz, jak długo
zajęło nam robienie tego eliksiru, Black, ty durny włażący ludziom w dupę
sukinkocie? – krzyknęła. – DWA DNI! Słyszysz mnie? Dwa dni, a teraz jest zniszczony! Wy sobie wyobrażacie, że
co, to tylko jakiś rodzaj żartu? Jesteśmy znudzeni, więc chodźmy zażartować ze
Snape’a i Evans?
- Kurcze, Evans! Nie
wiedzieliśmy, że tu będziesz. Myśleliśmy, że Smark będzie sam. To był tylko
żart, nie rób z igły wideł – zaczął Potter.
Oczy Lily zwęziły się i
rozpaliły jak smok chcący spopielić czarodzieja.
- Och, naprawdę? –
powiedziała niebezpiecznie miękkim tonem. Wzdrygnąłem się. Wiedziałem, że ona
ich zabije. I miałem to gdzieś. Zasługiwali na nieco przykrości, które ona może
im przysporzyć. – Więc zobaczmy, jak zabawne będzie to, Potter!
Wycelowała różdżkę i do
dzisiaj nie wiem, jaką klątwę rzuciła, ale cokolwiek to było, uderzyło w całą
trójkę i sprawiło, że byli śmiertelnie chorzy przez dwa dni – na całym ciele
mieli zielone pryszcze, które swędziały i piekły jak diabli, wymiotowali, mieli
biegunkę i, cóż… było im całkiem przykro i w takim oto stanie byli trzymani w
skrzydle szpitalnym. Lily poinformowała też profesora Slughorna o naszym
zniszczonym eliksirze, więc nauczyciel odjął chłopakom pięćdziesiąt punktów
oraz dał im dodatkowo tygodniowy szlaban.
Po ten sytuacji nauczyli się,
by nigdy nie psuć naszych eliksirów i uważali, by nigdy w ten sposób nie
denerwować Lily.
I wygraliśmy Nagrodę
Slughorna za Najlepszy Eliksir za naszą Ulepszoną Maść na Siniaki.
„Założę się, że
odziedziczyłem jej temperament”, pomyślał Freedom, chichocząc w swoje skrzydło. „Brzmi jak prawdziwy dobry przyjaciel,
którego dobrze mieć w trudnej sytuacji. I nie mogę jej też winić, że nie
oszczędziła Syriusza i mojego taty – też bym się wściekł, gdyby ktoś zniszczył
mi eliksir, nad którym pracowałem dwa dni, a to wszystko przez głupi żart.
Zasługiwali na to, cokolwiek na nich rzuciła.” Nie dbał zbytnio o to, w jaki sposób zachowywali się jego
ojciec, Syriusz i inni, przypominali mu Dudleya i jego przyjaciół, a o tym
akurat nie chciał słuchać, ale Hagrid nie zaczął ich bronić, co na pewno by
zrobił, gdyby Severus zaczął przesadzać, więc Harry był zmuszony zaakceptować
wyznanie Snape’a jako prawdę.
Rzeczywiście
Hagrid przytakiwał przez większość wyznania Snape’a, a nawet raz czy dwa razy
dodał:
-
Tja, zawsze mieli kłopoty z tego czy innego powodu, nicponie! Zdawali się nie
umieć powstrzymać. Gorsi niż banda chochlików.
Usadowił
się wygodniej na ramieniu Snape’a i zastanowił, czy profesor zamierza
powiedzieć coś więcej o tym, jaka była jego matka w szkole.
Po
kilku łykach herbaty, Severus kontynuował.
Jednak sytuacja zmieniła się
diametralnie podczas naszego piątego roku. Rywalizacja między mną a Huncwotami
stała się jeszcze bardziej nieprzyjemna, do tego stopnia, że gdy tylko się
zobaczyliśmy, nasze dłonie natychmiast lądowały na różdżkach, gotowe do przeklęcia.
Zajmowałem zawsze biurko z siedzeniem tyłem do ściany, żeby mieć pewność, że
nikt mnie nie zaatakuje od tyłu. A jeśli to nie było wystarczająco złe,
nadchodziły sumy i próbowałem się uczyć w bibliotece z Lily.
To było podczas jednej z tych
sesji nauki podczas późnej nocy, gdy zdobyłem się na odwagę zrobić coś, o czym
marzyłem od dawna.
Pocałowałem ją.
Byłem przygotowany na to, że
mnie uderzy w twarz za to, że w taki sposób ją nagabywałem. Nie wiedziałem
nawet, czy lubi mnie w taki sposób, bardziej niż przyjaciela.
Ale popatrzyła na mnie przez
sekundę, jej oczy rozszerzyły się w milczącym zaskoczeniu, a potem wyszczerzyła
się i powiedziała:
- Doprawdy, Sev, czemu zajęło
ci to tak dużo czasu? – A potem oddała pocałunek.
Czułem się, jakbym zginął i poszedł
do nieba. Wciąż modliłem się, by to nie był sen albo jeśli już jest, żebym
właśnie w tym momencie umarł, bym nie musiał ponownie mierzyć się z
rzeczywistością, ponieważ nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak właśnie wtedy.
- Więc nie masz nic przeciwko?
– zapytałem cicho, gdy zdołałem zaczerpnąć powietrza.
Roześmiała się.
- Severus, gdybym miała,
wiedziałbyś. Zaufaj mi. – Machnęła różdżką przed moim nosem, a ja udałem, że
odskakuję. – Poprosiłabym, żebyś mnie jeszcze pocałował, ale wiesz, że
zostalibyśmy wyrzuceni przez panią Pince, gdyby złapała nas na tym, zamiast na
nauce. Więc… przejrzymy ponownie ostatni zestaw Starożytnych Run?
Jęknąłem.
- Musimy?
- Nie. Mogę się po prostu
spakować i pójść spać – powiedziała złośliwie.
- Nieważne. Czym był numer siódmy?
– Trzymałem jej dłoń pod stołem i walczyłem ze sobą, by nie chichotać jak
idiota. Spojrzałem na moją książkę, ale w ogóle nie widziałem słów. Widziałem
jedynie znajomą parę zielonych oczu, wpatrujących się w moje własne, pełne
namiętności, która sprawiła, że tak długo mi zajęło wziąć ją w ramiona i
pocałować nieprzytomnie.
Zaczęliśmy się regularnie
spotykać, a po trzech miesiącach, uznaliśmy się za parę. To był wielki sekret,
ponieważ nasze Domy praktycznie prowadziły ze sobą wojnę i byłoby nam ciężko,
gdyby ktoś wiedział, że jesteśmy razem.
Nie żeby mnie to obchodziło.
Zniósłbym dla Lily tuzin Cruciatusów. Oczarowała mnie całkowicie swoimi
hipnotyzującymi szmaragdowymi oczami i nigdy nie miałem jej dość.
Freedom
niemal spadł do tyłu z ramienia Snape’a, gdy usłyszał to.
„Co do cholernego diabła! Snape pocałował
moją mamę! A ona ODDAŁA pocałunek!”
Zastanowił
się, czy wtedy nie śnił? A może zgubił się w alternatywnym wszechświecie.
Potrząsnął lekko głową, po czym znieruchomiał, gdy Snape uniósł rękę, by go
łagodnie pogłaskać.
-
Może powinienem iść. Freedom robi się niespokojny, może ciąż jest głodny.
Jastrząb
zamarł. Nie, wszystko gra. Po prostu… coś
mnie zaswędziało, ale teraz już dobrze. Możesz kontynuować rozmowę, jeśli
chcesz. Nie mam nic przeciwko. Wściekłby się, gdyby teraz nie usłyszał, co
jeszcze się stało.
-
Ale to nie trwało długo, prawda? – zapytał miękko Hagrid, a jego oczy błysły
współczuciem.
-
Nie. Jak powiedział Dickens: „Były to najlepsze i najgorsze czasu…”
Nasze Domy wywierały na nas
intensywną presję – Czarny Pan wzrastał w siłę i wielu czystokrwistych z mojego
Domu zwracało się w jego stronę, jako sposób zdobycia potęgi. A Huncwoci
stawali się podejrzliwi względem Lily i utrudniali nam dalsze spotykanie się. Więc
zdecydowaliśmy, że na jakiś czas zerwiemy, póki nie skończą się sumy, damy
sobie nieco przestrzeni.
Lily zaczęła bywać z jakimiś
Gryfonkami – Alicją Stewart, Mary MacDonald i jeszcze jedną, której imienia nie
potrafię sobie przypomnieć. W każdym razie, zachęcały ją, by mnie ignorowała,
jako że byłem Ślizgonem.
Moi właśni koledzy z Domu nie
byli lepsi. Avery, Mulciber i Lestrange chcieli, żebym dołączył do ich małej
paczki – byli popularni, mieli pieniądze, znajomości, wszystko, czego mi
brakowało i głupio sądziłem, że może być dobrze choć raz być częścią popularnej
grupy. Więc zacząłem z nimi siedzieć po zajęciach i pomagać w zadaniach – byli
kompletnymi debilami, gdy chodziło o eliksiry i zaklęcia, choć wszyscy znali
mnóstwo mrocznych klątw. Wszyscy z nich byli mocno przeciw mugolom i mugolakom
i tego jednego ani trochę nie lubiłem, ale trzymałem buzię na kłódkę. Byli jacy
byli i nic, co powiedziałem, nie mogło zmienić ich myślenia, a nie chciałem, by
kolejna banda czarodziejów chciała mojej krwi.
Dyskrecja była lepszą częścią
mojego męstwa, więc trzymałem głowę nisko i zachowywałem się tak, jakbym się z
nimi zgadzał. Wtedy to było wszystko. Gra. Przeczekiwałem, nie umiejąc się
doczekać końca sumów, żebym znów mógł spotkać Lily. Ale podczas gdy ja pozostawałem
w ukryciu, Potter próbował zyskać Lily.
Nie udało mu się, Lily wciąż
go odtrącała, ale to mnie wściekało. Jak ten cholerny poszukiwacz chwały mógł
próbować ukraść mi moją dziewczynę? Oczywiście, nikt nie wiedział, że ona jest
moja, ale to nie miało znaczenia. Wciąż byłem diabelnie wściekły na kanalię, że
przystawiał się do jedynej dziewczyny, jaką kiedykolwiek miałem, podczas gdy
jemu dziesiątki padały do stóp za każdym razem, gdy się rozejrzał. Był wielką
gwiazdą Quidditcha, ich najlepszym ścigającym i nigdy nie pozwalał innym o tym
zapomnieć. Chodził dumnie po szkole jak bazyliszek.
Ale nie miałem czasu martwić
się o Pottera, ponieważ nadeszły sumy i byłem zdeterminowany dostać z
wszystkich W. Najsilniejszy byłem w eliksirach i obronie, ale po naszych sumach
z obrony nastąpiła katastrofa.
Freedom
słuchał oszołomiony, jak Snape opowiadał, co się wydarzyło tak wiele lat temu w
czerwcu po jego egzaminie z obrony, jak ponownie przeglądał swoje testowe
zadania pod bukiem, gdy Syriusz i James, znudzeni i szukający jakiejś rozrywki,
zdecydowali się go przekląć.
Słuchał,
podczas gdy Snape opowiadał Hagridowi o całej walce, klątwach, które w siebie
rzucili, i o tym, jak Syriusz użył osobistego zaklęcia Snape’a przeciw niemu, które
wziął z jego książki do eliksirów, którą Black ukradł mu tydzień wcześniej, ale
Severus odkradł ją z powrotem, zapominając, ze zapisał w niej zaklęcie
Levicorpus i jego przeciwzaklęcie na marginesie książki.
-
Miałem głupi zwyczaj zapisywania pomysłów na eliksiry i zaklęcia na marginesach
mojego podręcznika, ponieważ zwykle nie miałem przy sobie kawałka pergaminu,
ale tym razem drogo mnie to kosztowało.
– Snape skrzywił się. – No więc wisiałem do góry nogami jak półtusza
wołowa, a płowa szkoły, albo tak mi się wydawało, znów się ze mnie śmiała i
myślałem, że umrę z zażenowania, gdy pojawiła się Lily i zaczęła mnie bronić
oraz ochrzaniać Pottera i Blacka.
Freedom
otworzył oczy, zastanawiając się, dlaczego Snape zrobił się blady i wyglądał na
chorego. Z pewnością jego matka pomogła Severusowi uciec, biorąc pod uwagę jej
wcześniejsze osiągnięcia? Freedom skrzywił się, bo to, co opisywał Snape
przypominało mu nieprzyjemne czasy, gdy Dudley wepchnął mu głowę do toalety w
podstawówce i niemal go utopił, po czym miał tupet powiedzieć nauczycielowi, że
jego kuzyn zmoczył spodnie. Dostał okropną ksywkę Zasikaniec Potter na resztę
roku, a nauczyciele wysłali do jego domu notkę, pisząc ciotce, że powinna
zabrać go do lekarza i upewnić się, że nie ma problemów z pęcherzem. Petunia
tego nie zrobiła, tylko dawała mu mniej do picia, wygłosiła mu kazanie o
zawstydzaniu rodziny i zamknęła go w komórce. Ale nigdy o tym nie zapomniał,
nawet teraz te wspomnienia sprawiały, że wściekle się rumienił.
Mógł
całkowicie solidaryzować się z tym, co czuł wtedy Snape.
Więc
było sporym szokiem dla niego, gdy Severus powiedział Hagridowi, co powiedział,
po tym, jak Lily go obroniła.
„Nazwałeś ją szlamą? Severus, głupi dupku,
coś ty sobie myślał?” Niemal krzyknął głośno, w porę powstrzymując
komentarz. Ale niemal za to ugryzł ucho czarodzieja, mocno.
A
potem Severus powiedział:
-
Gdy tylko to powiedziałem, chciałem odciąć sobie język. Nie wiedziałem, co mnie
opętało, poza tym, że byłem upokorzony, wściekły i po prostu uderzyłem w
najbliższą osobę, którą okazała się być Lily. Byłem takim głupcem! Jednym
słowem zniszczyłem nasz związek. Byłem tak na siebie zdenerwowany, że ledwie
zauważyłem, kiedy przyszedłeś i kazałeś Blackowi i Potterowi mnie puścić.
-
Tja, pamiętam to. Cieszyłem się, że mogę pomóc, chłopaku. To, co zrobili, było
złe, całkowicie złe i powinni za to dostać szlaban.
-
Nie dostali. Poszli wolno, jak zwykle. Ten nocy poszedłem do wieży Gryffindoru,
by przeprosić Lily za moje cholerne usta i czekałem pod dziurą za portretem
póki jedna z jej nadętych przyjaciółek, MacDonald, tak sądzę, powiedziała jej,
że tam jestem i by wyszła na zewnątrz. Poszedłem tam, by się pogodzić, ale
zamiast tego skończyło się kłótnią…
- Przepraszam, Lily –
błagałem, zdeterminowany, by to naprawić. Tego wieczoru żałowałem mojego temperamentu
jak nigdy wcześniej niczego innego. – Nie miałem tego na myśli.
Jej oczy były jak dwa
odpryski szmaragdowego lodu, tak zimne, że zmroziły mnie w miejscu.
- Nie wysilaj się, Snape! Nie
chcę tego słuchać!
- Proszę! Wysłuchaj mnie! Nie
miałem tego na myśli!
- Więc dlaczego to
powiedziałeś? Zwykle nie mówisz rzeczy, których nie masz na myśli. Czy to
dlatego, że to mówią wszyscy twoi ślizgońscy przyjaciele? Bo słyszałam ich,
wiesz? Uważają, że szlamy są szumowiną tej ziemi, robactwem, że wszyscy powinni
zostać wytępieni. Czy tym dla ciebie jestem, Snape?
- Nie! Nigdy… to nigdy dla
mnie nie miało znaczenia, Lily… wiesz o tym!
- Więc dlaczego przyjaźnisz
się z ludźmi pokroju Avery’ego, Lestrange’a i Mulcibera? Dlaczego trzymasz się
tak złych ludzi?
- Ja nie… nie naprawdę…
- Widziałam cię, Snape, nie
próbuj kłamać, do cholery!
- Nie kłamię! – wybuchnął. –
Tylko dlatego, że się z nimi trzymam, nie znaczy, że wierzę w to, co oni! To ty
powiedziałaś, żebyśmy spróbowali zaprzyjaźnić się z innymi ludźmi z naszych
Domów, Evans! I spójrz, z kim ty się trzymasz – z cholernymi Huncwotami! Nie
masz nic przeciwko rozmowie z nim, byciu miłym dla Pottera, który kiedyś
przeklinał mnie do krwi!
Zarumieniła się.
- Przynajmniej Potter i Black
nie rzucają na ludzi mrocznych klątw! Przypomnij sobie, co Avery zrobił Mary w
zeszłym tygodniu! Jak to nazwiesz? Jak możesz się przyjaźnić z kimś takim, Sev?
On jest zły!
Zacisnąłem zęby.
- Och, a niby Potter i Black
są jakoś lepsi? Może nie używają mrocznych klątw, ale nie potrzebują. To, co
robią jest równie złe – upokarzają ludzi dla zabawy. Nie potrzebujesz mrocznych
klątw, by kogoś zranić, Lily! To może nie zabić, czy okaleczyć, ale zostawia
inne blizny, do cholery!
- Nie zaczynaj, Snape! Mam po
dziurki w nosie ciebie i Huncwotów! Mam dość robienia za ciebie wymówek. Masz
taką obsesją na ich punkcie, że nawet nie dbasz o to, że trzymasz się ludzi,
których największą ambicję jest zabicie mugoli i dołączenie do Sam Wiesz Kogo!
Może mają rację co do ciebie!
Gapiłem się na nią zbyt
zszokowany, by wypowiedzieć słowo w swojej obronie. Z pewnością nie mogła w to
wierzyć? Kochałem ją, na Boga. Nigdy bym jej nie zranił, nie celowo.
Popatrzyła na mnie, jej oczy
strzelały iskrami, a ja prychnąłem, zraniony jej gotowością w uwierzenie, że
jestem najgorszy.
- Świetnie! Wierz w cokolwiek
cholera zechcesz! Zawsze wiesz najlepiej, prawda, Evans?
- To koniec, Snape –
oznajmiła chłodno, po czym odwróciła się i przeszła przez dziurę w portrecie.
Po prostu stałem tam, a w
mojej głowie odbijały się jej słowa jak dzwon pogrzebowy. Co ja zrobiłem?
To był początek końca. Po tym
już dłużej nie dbałem o nic, poza nauką. Miałem nastroje, byłem przygnębiony, a
mój charakter był tak nieprzyjemny jak mój ojciec w jego najgorszych momentach.
Wszyscy mnie unikali, co dla mnie było okej. Byłem jak zraniony smok, gotowy,
by odgryźć głowę każdemu, kto podejdzie zbyt blisko.
Wróciłem do domu i odkryłem,
że moja matka umiera i nie istniała magia, która mogła ją ocalić. Oczywiście
próbowałem. Próbowałem każdego lekarstwa i eliksiru, o którym mogłem pomyśleć,
każdego zaklęcia uzdrawiającego, jakie znałem. Bezskutecznie. Zmarła pewnego
zimnego, grudniowego wieczoru, tuż przed świętami. Byłem przy niej, trzymając ją
za rękę, gdy oddała swój ostatni oddech.
A razem z nią odeszła cała
moja nadzieja na cokolwiek przypominającego rodzinę.
Kiedy wróciłem do szkoły na
drugi semestr, byłem zgorzkniały i wściekły, wewnętrznie rozdarty na kawałki,
ale nie wiedziałem, jak poprosić o pomoc. Wiedziałem tylko, jak się ukrywać.
Więc to robiłem i nikt nie wiedział, jak blisko byłem krawędzi, aż do momentu,
gdy Black niemal zabił mnie we Wrzeszczącej Chacie.
Poszedłem do dyrektora,
myśląc, że z pewnością będzie musiał zadziałać – niemal straciłem życie,
cholerny wilkołak niemal mnie ugryzł i uratował mnie tylko szybki refleks
Pottera, mimo że bardzo nie chciałem tego przyznać. Byłem dłużnikiem tego
aroganckiego drania i chciałem tylko zobaczyć sprawiedliwość. Sądziłem, że
Dumbledore zgodzi się, ale zamiast tego kazał mi trzymać buzię na kłódkę, żeby
sekret Lupina nie wyszedł na światło dzienne i kazał mi przysiąc, że zachowam
to w tajemnicy.
- A co z Blackiem? Próbował
mnie zabić, do cholery!
- No już, Severusie, szczerze
w to wątpię. On mówi, że się tylko wygłupiał.
- Och, wspaniale! –
prychnąłem. – Tylko się wygłupiał. To było rzeczywiście bardzo zabawne, proszę
pana! Niemal umarłem ze śmiechu!
- Mój chłopcze, jesteś
podenerwowany. Powinieneś pójść się przespać. Dojdę do porozumienia z panem
Blackiem i resztą.
Nie kupowałem tego, nawet
przez chwilę. Nie wyglądał ani trochę na złego, nie tak jak powinien wyglądać,
gdyby naprawdę zamierzał wymierzyć sprawiedliwość. Wyglądał na zatroskanego.
Nie o mnie. Och, nie. Zamartwiał się o Lupina, że ktoś może dowiedzieć się, że
pozwolił wilkołakowi z aktywnym przekleństwem uczęszczać do Hogwartu i
wszystkim nam zagrażać.
Byłem tak wściekły, że
praktycznie plułem. Ale zdołałem, choć tym razem, przejąć nad sobą kontrolę i
powiedzieć tylko:
- Tak, jest, sir.
Wyszedłem i dopiero wtedy
zdałem sobie sprawę, ile jestem wart w oczach starca.
Nic.
Severus
westchnął ciężko i potarł skronie.
-
Wiesz, co się stało potem, przyjacielu. Poszedłem niezbyt prawą ścieżką w mrok
i byłem bardzo bliski zniszczenia się. Słuchałem Malfoya i Avery’ego, stałem
się śmierciożercą, sługą potwora. Pozwoliłem mu się wykorzystywać, pozwoliłem
nienawiści zatruć mnie, uwiodły mnie jego obietnice, że doceni mnie za moje
talenty i że nigdy nie zostanę zapomniany, czy odrzucony. Zagrał na mojej
zranionej duszy jak doświadczony muzyk na fortepianie. I niemal uległem.
-
Ale tego nie zrobiłeś, Severusie. W odpowiednim czasie dostrzegłeś kłamstwa i
wróciłeś do nas – powiedział cicho Hagrid.
-
To było czyste szczęście. Tylko jedna rzecz powstrzymywała mnie przed upadkiem.
Wiesz, co to było? – wyszeptał Snape, a jego twarz była szara i blada. – Jej
oczy. Pamiętałem ten wieczór i jej oczy, tak wściekłe i zranione, i wiedziałem,
że jeśli stanę się prawdziwym sługą, nigdy nie będę w stanie ponownie spojrzeć
w jej oczy. Bo to by udowodniło, że miała rację.
Hagrid
wyciągnął rękę i uścisnął dłoń młodego mężczyzny.
-
Cieszę się, że ci się udało, Severusie. W innym wypadku byłaby to wielka
strata.
Severus
napotkał spojrzenie gajowego i pokiwał głową.
-
Wiem. Kiedy pojawiłem się w twoich drzwiach, na wpół martwy od wyziębienia i
gorączki, byłem pewny, że pozostawisz mnie na śmierć. Zamiast tego znów wziąłeś
mnie do środka, wyleczyłeś mnie, a potem kazałeś iść do Dumbledore’a.
Hagrid
potrząsnął głową.
-
Naprawdę myślałeś, że cię odrzucę, Severusie? Po tym wszystkim, co dla ciebie
zrobiłem?
Pomiędzy
nimi pojawiło się coś niewypowiedzianego, Freedom wyczuł to, ale nie wiedział,
do czego się odnosili.
Snape
skinął głową i odwrócił wzrok.
-
Byłem śmierciożercą. Powinieneś był mnie zabić.
Olbrzym
prychnął.
-
Pieprzenie! Byłeś siedemnastoletnim idiotą, który posłuchał samego diabła o
rozdwojonym jęzorze. Jak wielu innych przed tobą. Myślałem, że jesteś martwy,
chłopaku, stracony. A potem pojawiłeś się w środku nocy, wyglądając jak śmierć
po cywilu… miałeś gorączkę i jedynym twoim sensownym zdaniem, jakie z ciebie
wydobyłem, było: „Hagrid, nie chcę wracać, pomóż mi”, więc do ja miałem zrobić?
Severus
zacisnął cierpko usta.
-
Wezwać aurorów.
-
Tja, a potem ja miałbym poczucie winy
z powodu morderstwa, bo nie przeżyłbyś dnia w Azkabanie. Poza tym, wiedziałem,
jak wiele kosztował cię powrót i nie zamierzałem pozwolić, by poszło to na
marne. Więc uratowałem cię i nigdy nie żałowałem tego w najmniejszym stopniu,
Severusie Snape. I taka jest prawda.
-
Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć – powiedział cicho i skromnie Snape.
Półolbrzym
machnął dwoma palcami i lekko pstryknął mniejszego mężczyznę w ucho.
-
Ugryź się w język, psorze! Między przyjaciółmi nie ma długów, cholernie uparty
draniu. Jak wiele razy mam ci to powtarzać?
-
Aż w to uwierzę – powiedział lekko.
-
Humph! Może po prostu powinienem wbić ci to do głowy ścianą.
Severus
prychnął.
-
Tego już próbowałeś. Mam niesamowicie twardą głowę.
-
Że też pochodzisz cholero z Yorkshire! – odparował Hagrid.
-
No cóż. – Wargi Snape’a drgnęły lekko w uśmiechu. – Dumbledore przyjął moje
przeprosiny, zgodził się oczyścić mnie z zarzutów, jeśli zostanę jego
szpiegiem, a ja się zgodziłem. A potem dał mi moje pierwsze zadanie – zanieść
Czarnemu Panu przepowiednię. Żałuję, że nie odmówiłem. Gdybym wiedział, co
nadejdzie…
Hagrid
poklepał go po ramieniu.
-
Skąd miałbyś wiedzieć?
-
Powinienem coś podejrzewać. Byłem blisko niego, powinienem wiedzieć, co
planuje. Powinienem zgadnąć tożsamość zdrajcy Zakonu. Mimo całej mojej
inteligencji, wciąż zawiodłem! Wróciłem do niej, a ona mi wszystko wybaczyła,
więc przysiągłem, że będę chronić jej syna, ale to wciąż było za mało! Zawsze
za mało, za późno! Ostatni widok, jaki widziały jej oczy, był cholerny Czarny
Pan.
-
Nie, Severusie. Ostatnią rzeczą, którą widziały jej oczy, był jej syn –
poprawił go Hagrid. – Zrobiłeś dla niej wszystko, co mogłeś. Możesz ją zawieść
tylko, jeśli nie dotrzymasz swojej obietnicy.
Severus
zamilkł na chwilę. Potem powiedział:
-
Znajdę go, Hagridzie. I zrobię wszystko, by był bezpieczny. Wszelkimi
niezbędnymi środkami.
Freedom
syknął na to. „Wszelkimi niezbędnymi
środkami? Co to, do cholery, ma niby znaczyć?” Animag trzasnął dziobem z
irytacją. „Nie jestem jakimś cholernym
workiem galeonów, który można trzymać gdzieś w kącie, Severusie!”
W
trakcie tej rozmowy, Freedom doszedł do wniosku, że Snape jest kimś więcej niż
tylko wrednym nietoperzem z lochów. Był człowiekiem o wielkiej odwadze i
Freedom mógłby dorosnąć do polubienia, a nawet szanowania profesora, gdyby nie
jedna rzecz. Snape będzie musiał przestać myśleć o nim jak o wiernej kopii jego
ojca i zobaczyć w nim tylko Harry’ego, czarodzieja i ucznia, chłopaka z
wiecznie zielonymi oczami.
Oczywiście
nie miał pojęcia, jak zmienić zdanie profesora. Jak powiedział Hagrid, Snape
był cholernie uparty. Może gdyby uratował życie Snape’a…? Prawda. Gdyby. Wciąż
było to czymś wartym przemyślenia. Dziś wieczorem nauczył się wielu rzeczy
zarówno o rodzicach i Snapie. Wszyscy oni zrobili rzeczy, które były debilne i
głupie, a jednak coś z nich wyrosło, gdy dano im szansę. Nie wszyscy Gryfoni
byli dobrzy i nie wszyscy Ślizgoni źli, we wszystkich było światło i mrok.
Liczyło się tylko to, co się wybrało. James wybrał, że przestanie być tyranem,
Lily wybrała wybaczenie przyjacielowi okropnego błędu, a Snape wybrał powrót do
światła.
Młody
jastrząb wiedział, że on też stanął przed wyborem. Ale jak dotąd nie wiedział,
którą drogę wybierze. Mógł mieć tylko nadzieję, że gdy nadejdzie czas, podejmie
właściwą decyzję.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdzial wspaniały, no jaki wściekły Harry na Dumbledora, ale tak wiele dowiedział się o rodzicach... o przyjaźni Lili z Severusem i jak potem to się skończyło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia