Przypomina
sobie noc w lipcu – na początku, gdy byli przekonani, że czekanie skończy się
lada dzień. Przypomina sobie udawanie, że śpi. Przypomina sobie, jak młody
mężczyzna wkrada się do łazienki o północy i zatrzaskuje drzwi.
To
był pierwszy raz, gdy słyszał, jak Potter śpiewa.
-
…Sto lat, sto lat, niech żyję, żyję…
A,
będąc nieco pijanym (a więc i sentymentalnym), Severus Snape nie śpi tej samej
nocy – rok później, i – kwiecień, maj, czerwiec, lipiec – niemal cztery
miesiące od momentu, gdy uciekł z Hogwartu.
Urodziny
Severusa są w styczniu. Nigdy nie czcił tego dnia; gdyby jego matka to
skomentowała, to by mu przypomniało, że jego przyjście na świat nie było łatwe.
Dlaczego
urodziny Pottera są ważne – to nie jest jasne. Obsesja tego konkretnego Gryfona
na temat dat – te wakacje, tamte wakacje, urodziny jednego z Weasleyów, Halloween, Boże
Narodzenie…
Słowo
„rocznica” przepływa przez jego umysł i sadowi się na końcu jego języka.
Severus spłukuje je łykiem mętnego, bursztynowego płynu. To specjalna
mieszanina – część taniej ognistej whiskay, część taniego musującego gin, przepuść
zanieczyszczone odpadki przez kilka filtrów, wymieszaj z obfitą dawką Gandismash's
Best, pozostaw na dwanaście minut, mieszaj co minutę jeden pełny obrót w prawo,
dodaj szesnaście miniaturowych pianek cukrowych na porcję, błyśnij zaklęciem
ogrzewającym – podawaj od razu, najlepiej w grubym kubku.
Severus
nie ma kubka. Ani pianek. Radzi sobie bez tego.
Ogólnie
rzecz biorąc, tak jest.
-
Bardzo głupie – mamrocze i znów upija łyk z kielicha. Jego szklane naczynie
pełni ostatnio podwójną funkcję. Nie trudził się tymi wszystkimi oznakami
domowego życia; kupowanie naczyń wydaje się bardziej zadaniem dla młodej
czarownicy o różowych policzkach, na którąś ktoś czeka w domu.
Ogień
pali się nisko, płomienie przypominają żółć.
^^^
Pracuje
przez resztę nocy.
Ametystowa
buteleczka jest wybraną z jego kolekcji. Nie inwestował w wiele ozdobnych
butelek –jedną lub dwie, na afrodyzjaki i temu podobne. Pobożne życzenie z jego
strony – nie miał zleceń nawet graniczących z romantycznością.
Faktem
jest, że kilka z nich graniczy z legalnością. Ale bardzo mu to nie przeszkadza.
Obiecał
sobie, że będzie brał tylko te zlecenia, które chce – mające w sobie wyzwanie –
eliksiry, które wymagały naciągnięcia granic jego wytrzymałości i umiejętności.
Ale dotychczas – w interesie założenia bazy klientów – (i ponieważ warzenie
powstrzymuje go przed rozpadem) – przyjmuje każde zlecenie.
Gazowa
Pożoga Herkady kłębi się w strzeżonej butelce na skraju parapetu, oznaczona
etykietą i gotowa do wysyłki. W szczegółowych instrukcjach Severus sugeruje, że
najlepszym rozwiązaniem może być stosowanie go, gdy się nosi jak największą
ilość smoczej skóry. Myśli o Neville’u Longbottomie, gdy tylko pisze etykietki,
upewniając się, że wyjaśni wszystko, co dyktuje mu zdrowy rozsądek.
Ametystowa
butelka jest delikatna, zaokrąglona. Piękna. Naprawdę zbyt piękna. Zwykła
szklana butelka z pewnością by wystarczyła. Wysłanie ametystowej byłoby jak
wysłanie wiadomości – powiedzenie: „Staram się”.
Odcedza
wieczorną pracę do… ametystowej butelki. Nakłada ostrożnie zatyczkę.
Swoim
eleganckim pismem, Severus pisze etykietkę i instrukcje. Drżącą dłonią, Severus
odwraca kartkę i pisze słowa:
„Jako
że jestem pewny, że otrzymasz tylko bzdurne prezenty, jestem zmuszony wysłać ci
coś praktycznego. Wszystkiego najlepszego, panie Potter. Bez wątpliwości ten
rok będzie lepszy nić poprzedni.
Twój,
Severus
Snape.”
W
palenisku kłoda pękła na pół, zapadając się i niszcząc płomienie. Salon
ciemnieje, oświetlany tylko przez żarzące się węgle.
Przyczepia
kartkę do szyjki butelki kawałkiem tasiemki i opiera brodę o dłonie.
Mruga,
patrząc na kartkę doczepioną do butelki i w końcu zmusza się, by położyć ją na
parapecie obok innych.
Po
namyśle…
Severus
otwiera okno i gwiżdże. Słyszy trzepot skrzydeł i unosi butelkę w górę.
-
Ta dziś wieczorem – woła. – Czekanie na odpowiedź… nie jest konieczne.
^^^
Budzi
się.
Lekka
przerwa w rutynie – Severus podchodzi do okna i sprawdza wiadomości. Nic.
-
Powiedziałem, żadnej odpowiedzi – mamrocze i kieruje się do łazienki.
Idzie
sobie ulżyć, myje się, czesze. W lustrze znajduje kolejny siwy włos i czaruje
go na czarno. Jedną z doskonałych cech tej chatki jest to, że ma ciche meble.
Jedyne, co do niego mówi, to lodówka, a wtedy Severus otrzymuje tylko takie
komunikaty jak: „Mleko się skończyło”. Lustro w łazience nigdy nie mówi ani
słowa, nawet wtedy, gdy nie zmruży w nocy oka.
Severus
patrzy na swoje odbicie i nie krzywi się. Zaczyna się starzeć – rysy jego
twarzy zaczynają robić się bardziej wyraziste, ciągle atakuje go siwizna.
Pierwsze oznaki już są. Zastanawia się, jak będzie wyglądał za dwadzieścia lat,
trzydzieści. Snape nigdy nie oczekiwał, że będzie w stanie się zestarzeć.
Wątpił jednak, żeby miał mieć zmarszczki od śmiech, jak dyrektor.
Zastanawia
się, czy Potter będzie takie posiadał.
Łazienka
jest mniejsza niż ta, którą dzielił z Potterem. Wydaje się być też więcej
używana. Porcelana zlewu była popękana i nieumiejętnie naprawiona, przez co
miednica pełna wody ciągle przecieka na równie popękane kafelki. Mała,
drewniana szafka wisi na ścianie nad toaletą – Severus sam ją transmutował (to
dlatego druga szafka nie jest do końca na tym samym poziomie). Zawiera wiele
popularnych składników. Tam, gdzie normalnie pasowałaby wanna, Severus położył
trzy kociołki. Sprawdził zaklęcie ogrzewające na pierwszym, dodał kroplę słonej
wody i odłożył pokrywkę. Drugi kociołek, po odkryciu buchnął słodko pachnącą
parą; miesza sześć razy w ruchu przeciwnym do wskazówek zegara. Trzeci, największy
kociołek, zawiera gęstą, granatową substancję o konsystencji smoły.
Severus
wzdycha i patrzy do kociołka. Smołopodobna substancja powinna być
jasnoniebieska – i bardziej zbliżona do konsystencji kremu. Co za
marnotrawstwo. Gdyby zajmował się tym zeszłej nocy, zamiast cały wieczór…
-
Powiedziałeś żadnej odpowiedzi. – Prowadzi wewnętrzną bitwę.
Morduje
godność, znów idzie sprawdzić okno.
^^^
„Drogi
panie Potter”
Nie.
„Panie
Potter,”
Lepiej.
„Jeśli
chodzi o dostarczenie Koncentratu Bezsennego Snu…”
Cholera
– brzmi jak potwierdzenie wysyłki.
„Panie
Potter,
Mam
nadzieję, że ta wiadomość odnajdzie cię w zdrowiu.”
Wyjaśnić?
– Mam nadzieję, że nic ci nie jest i że ta wiadomość do ciebie dotrze?
To
Potter. Nie myśl za dużo. On nie będzie.
„Jestem
pewny, że jesteś zalany sympatykami, pochlebcami i podlizuchami; uznam, że
czytając to, nie będziesz mieć dłużej czasu na tak drobne sprawy, jak nadążanie
za korespondencją. Ostatnimi czasy, sam mam na to mało czasu.”
-
Nawet głupiec by w to nie uwierzył. – Severus odpycha krzesło od biurka,
porzucając szósty szkic.
Przytłumione
światło słoneczne prześwieca przez zasłony. Tablica korkowa na ścianie
podzielona jest na trzy sekcje – nowe zamówienia, bieżące projekty i zamówienia
do wysłania. Każdy kawałek pergaminu przytrzymany jest przez pinezkę i
odpowiednio przesuwany na tablicy. Wypełnione zamówienia lądują w kartotece –
płatność jest deponowana w puszcze na herbatniki pod kuchennym zlewem. Prowadzi
ścisłe rachunki w niemożliwym do przeniknięcia kodzie na marginesie nabytych na
okazyjnej wyprzedaży w księgarni „Cudeńkach Świata”. Sowy dostarczają rzeczy
rankami i przynoszą jego pocztę ze skrzynki pocztowej najbliższego magicznego
miasteczka, Latchkey-by-the-Sea.
Był
w mieście dwa razy, za każdym razem będąc pod wpływem eliksiru wielosokowego.
Nędzne miasto pełne nędznych idiotów, ale z wspaniałą piekarnią i porządnym
(choć zakurzonym) sklepem z używanymi rzeczami, w którym kupił większość mebli.
Pracuje,
je, śpi, czyta – każdego ranka wstaje z łóżka, robi herbatę, je bułeczkę – bez
masła.
To
proste życie.
Ale
jego własne.
^^^
Nie
zamierzał kupować chatki.
Severus
zawsze nie znosił zatrzymywania się w karczmach. Nigdy nie wiedział, gdzie były
prześcieradła i żadne zaklęcia czyszczące nie potrafiły pozbyć się tego
cuchnącego uczucia, że wciera ciało w łojowe wydzieliny jakiegoś obcego
człowieka. Zdecydował poszukać taniego, ustronnego mieszkania – i wtedy
zobaczył to ogłoszenie.
Znał
je na wylot. Razem z Potterem musieli czytać je dziesiątki razy w gazecie,
którą przynieśli do pokoju. Niemal po roku, ta sama aukcja wciąż trwała.
Severus
nie wierzył, że to los. Ale wierzył w swój negocjacyjny wpływ na sprzedającego,
który najwyraźniej nie potrafił sprzedać nieruchomości.
Dostał
ją za bezcen.
Jest
warta akurat tyle.
Mieści
się na dnie niewielkiego klifu. Kiedy podchodzi się od frontu, chatka wygląda
nieco tak, jakby została zbudowana na jego szczycie i w jakiś sposób
ześlizgnęła się z krawędzi. Jej rogi są nierówne. Okna nie do końca pasują do
swoich ram.
Severus
lubi myśleć, że próbowała skoczyć w przepaść. Żegnaj okrutny świecie – trzask.
Nigdy
nie miał własnego domu – wydawało się korzystne zacząć od czegoś małego. Cztery
pokoje – kuchnia, salon, sypialnia, łazienka. Szopa przylega do ogrodu dla sów.
Ściany
i podłogi są krzywe – Severus umieszcza stare zapisane kartki pod nogi biurka i
stojaków na kociołki – nawet wanna z nogami w kształcie szponów obok jego
biurka w salonie jest podparta kopią Kwartalnika Eliksiry.
Samotne
życie ma swoje gratisy.
Kąpie
się w salonie blisko ciepła ognia. Decyduje, kiedy się budzi, kiedy je, kiedy
śpi, kiedy pracuje, kiedy czyta – odkrywa, że czuje się lepiej, jeśli zaczyna
dzień o ósmej rano, zamiast o szóstej. Obiad koło pierwszej, w ciągu dnia
herbata, kolacja o wpół do siódmej, coś małego, co pozwala mu przetrwać późnej.
W godzinach porannych wychodzą dostawy i listy zakupów, nieco sprzątania, prace
domowe, testowanie osłon, organizowanie dziennych zleceń…
Rutyna
jest ważna. Wyjście z łóżka jest ważne.
Czasami
– nie potrafi.
Severus
ponownie sprawdza parapet. Wciąż żadnej notki od Pottera – mimo że powiedział,
żeby nie czekać na odpowiedź.
-
Szaleństwo – oświadcza i wychodzi, by wysłać dzienne zlecenia.
^^^
-
Gorycz – to wymaga najwyższej troski. – Skrzekliwa sowa sprawdza paczkę
zawierającą butelkę Pożogi, odnotowuje adres i odlatuje.
-
Cyklop. Hazard. Nieprawość. Zganić. – Jedna po drugiej, sowy opuszczają grzędy
i zabierają dostawy. Cyklop, Smoła i Osrick, sowy z Hogwartu, zabrały resztę –
albo przynajmniej tak przypuszcza. Severus nie wie, czy nowe sowy są
uciekinierami z zamku czy zwyczajnie się zabłąkały. Większość domowników nie
oddałoby łatwo sowy – i vice versa. – Osrick, Bagno. Smoła. Wedgewood. Wedgewood…
Wedgewood? Wróciła…?
Smoła
potrząsa swoją cętkowaną głową i huka.
^^^
Sprawdza
szopę dwa razy podczas etapu gotowania prostej partii tańszej podróbki Trucizny
na Pogrebiny.
Żadnej
sowy. Żadnej wiadomości. Nic.
Cień
klifu zakrada się ponad chatkę.
^^^
Tej
nocy, budzi się przez skrzek i skrobanie pazurów.
-
Nox. – Lampa mruga i gaśnie.
Severus
wytacza się z łóżka i zakrada do salonu.
Przysadzista,
szara sowa bije sękatymi pazurami o szybę. Wedgewood.
W
czterech susach znajduje się przy oknie salonu. Severus otwiera je; sowa
przelatuje pędem obok niego i ląduje na biurku. Chłodny wiatr płoszy jego
papiery.
Wedgewood
nic nie niesie. Drży.
Severus
zatrzaskuje okiennice.
-
Co? Co się stało? Zostałaś zaatakowana? Przechwycono eliksir?
Piszcząca
sowa ukrywa głowę pod skrzydłem.
-
Co? Co to oznacza? Przypomnij mi, żebym przygotował ci formularz do wypełnienia
– zaznacz pierwszą kratkę, jeśli eliksir eksplodował, drugą, jeśli klient
odmówił zapłaty… - Trzęsie się z zimna, więc zdejmuje szatę z haka na drzwiach
sypialni. Lato powinno być ciepłe. – Nieodpowiednia temperatura… Jesteś ranna?
Wedgewood
potrząsa głową i ponownie chowa ją pod skrzydło.
-
Co? – ujada Severus. Mimo tego, że lubił sowy, potrafiły być cholernie
irytujące. – Co? – pyta ponownie.
Sowa
patrzy w okno.
Przez
chwilę świerszcze na zewnątrz są tak głośne jak grzmot.
I
nagle – łomot – i dźwięk obcasów ślizgających się po żwirze.
Wstrzymuje
oddech.
-
Accio różdżka – szepcze Severus.
Jego
różdżka wlatuje w jego dłoń w chwili, gdy jego plecy uderzają o tablicę
korkową. Kilka przypiętych do niej listów ze zleceniami spada na ziemię.
Wstrzymuje oddech. Kaszel grozi, że wydostanie się z niego.
Są
ludzie, którzy na niego polują, Severus wie o tym. Są ludzie, którzy wierzą, że
jest bohaterem – są czarodzieje i czarownice, którzy potrząsnęliby jego dłonią,
gdyby spotkali go na ulicy. I są też ci, którzy wierzą, że całkiem
prawdopodobne jest to, że jest największym znanym zdrajcą czarodziejskiego
świata.
Nie
pojedynkował się ponad rok.
Co
dziwne, nie boi się. Jeśli go znajdą – cóż, to go znajdą.
Dobrze.
Severus
sięga po klamkę. Klątwa układa się w jego ustach.
-
…Halo…? – krzyczy głos.
Jego
oczy rozszerzają się. Gardło zamyka. Severus przyciska się do ściany.
-
Halo…?
-
Musiałem zwariować… musiałem wysłać prezent… po prostu musiałem – szepcze.
Severus potrząsa głową i zmusza usta, żeby się zamknęły. Żadnego więcej picia.
Nigdy więcej.
-
Halo…? – woła znajomy głos. Wciąż czysty, podobny do dzwoneczków. Nie daleki od
śpiewnego. – Widziałem światło! Halo!
Chatka
nie ma tylnych drzwi. Severus nie ma sieci fiuu. Jego antydeportacyjne osłony
sięgają daleko.
Jest
w pułapce.
-
Halo! – Frontowe drzwi trzęsą się siłą pukania. Jego osłony trzeszczą – ale
nawet jeśli Potter byłby opóźniony o kilka sekund przez obwód, Snape nie ma
szans w chatce. Wyobraża sobie, jak Harry rozrywa cały mały domek od deski do
deski – albo lewituje chatę w powietrze i potrząsa nią, póki nie wypadnie jej
mieszkaniec.
Wedgewood
przeskakuje na skraj biurka i przygląda mu się.
-
Och, ty niedorzeczna istoto – syknął. – Nie zdołałaś nawet zorganizować prawdziwego
szwadronu śmierci, prawda? Och, nie, musiałaś przyprowadzić cholernego
Harry’ego Pottera.
-
Halo? Halo! – Krzykom towarzyszyło to samo, łomoczące pukanie.
Och,
dobra – jeśli sam z siebie nie wejdzie…
Gdy
Severus przesuwa się, by chwycić klamkę, porusza się zaciekle pod jego dłonią.
Najpierw w prawo, potem w lewo. Kroki odchodzą, a potem znów wracają.
-
Alohomora! Alohomora! Alohomora! – Ostatnie zaklęcie jest przerwane
spanikowanym skrzeknięciem.
Osłony
drżą – i wytrzymują.
Severus
kaszle.
Głos
na zewnątrz milknie.
Bierze
głęboki wdech.
-
Są pod osłonami – woła Severus przez frontowe drzwi. – Poczekaj. Chwila. –
Zasuwka łatwo prześlizguje się pod jego palcami. – Odmawiam używania nazw
słodyczy – mówi. Hasło jest zaakceptowane; osłony cofają się.
Szlag
by to.
Otwiera
drzwi.
^^^
Nie
jest to wielkie pocieszenie, ale Severus zauważa, że Potter jest przynajmniej
tak wstrząśnięty, jak on sam.
Jedną
rękę zaciska na miotle wyścigowej w śmiertelnie mocnym uścisku. Drugą chowa w
kieszeni swoich złotych szat wyjściowych. Błyskają kosztownie, gdy Harry
przestępuje z nogi na nogę. Potter wygląda też na wyższego – aha. Nowe buty –
nie ze smoczej skóry, ale z jakiegoś podobnego materiału – i na niewielkim
podwyższeniu. Jego policzki są zarumienione. Blizna w kształcie błyskawicy na
jego czole jest blada i biała. Mógłby wyskoczyć prosto z tygodnika Czarownica.
-
Twoje włosy wciąż wyglądają okropnie – mówi Severus.
Potter
stoi na żwirowej ścieżce przed maleńkim, brzydkim domkiem i patrzy się.
Snape
również się patrzy.
-
Tak?
Świerszcze
cykają. Przez chwilę, Severus nie jest pewny, czy Potter zamierza przemówić,
czy raczej zemdleć.
-
Powinienem być na imprezie – są moje urodziny – oczywiście, wiesz o tym,
wysłałeś mi – dziękuję za – dziękuję za prezent – wyrzuca w pośpiechu. Z
kieszeni, Potter wyciąga ametystową butelkę. Pasuje mu do dłoni.
-
Nie ma za co – mówi Severus z krótkim skinięciem. Próbuje nie zaczerwienić się
z zażenowania. Irytacja i wyuczona bladość pomagają.
Harry
wkłada z powrotem eliksir do kieszeni szaty wyjściowej.
-
Herbaty? – proponuje w końcu Severus, nie mając pojęcia, co powiedzieć.
-
Tak – to byłoby – super – jeśli nie – znaczy – jeśli ja – nie obudziłem cię? –
Marszczy brwi.
-
Oczywiście, że nie. – Severus odwraca się i wraca się przez próg – listy leżą
na podłodze, trzęsąca się sowa próbuje skryć się między biurkiem a ścianą, na
brzegu wanny balansuje szczotka i mydło (sprawiając, że nie może bronić się, że
to substytut kotła). – Nie miałem czasu posprzątać – mamrocze i czuje się
nieznośnie śmiesznie – stoi w krzywym progu w swoim spranym czarnym szlafroku i
koszuli nocnej – ze swoim ogromnym, haczykowatym nosem i siwiejącymi włosami…
-
Nie wiedziałem, że zamierzasz odejść – wybucha nagle Potter.
Wyższy
czarodziej odwraca się.
Harry
zakopuje palce butów w żwirze.
-
Nie wiedziałem, że zamierzasz odejść – tego dnia. Nie wiedziałem, co się
działo. Powiedzieli mi, że nic ci nie jest – że nas wydostałeś – a potem
wszyscy żartowali, że tak jakbym właśnie spędził miesiące mając korki z
eliksirów. Nie zależało ci powiedzieć komukolwiek, że byliśmy… - Moment
zawahania. – Przyjaciółmi.
Snape
jeży się.
-
I z powodu tego pominięcia, jestem tutaj, zamiast wisieć za szyję z jakiegoś
drzewa. Dla mnie zadeklarowanie romantycznych uczuć w kierunku chłopca dwie
dekady młodszego, który leży nieprzytomny i niemogący przeciwstawić się mojemu
zdaniu…
-
Nie ośmielaj się nazywać mnie chłopcem. – Oczy Pottera błyskają. – To nie ja
uciekłem!
-
Ja nie uciekłem, panie Potter. Odszedłem – w raczej powolnym tempie. Nikt za
mną nie poszedł.
-
Nie powiedziałeś mi, że odchodzisz! Nigdy – po prostu poszedłeś – zwyczajnie
wyszedłeś! – Powraca ten dziki, skrzeczący charakter – w złotych szatach, Harry
przypomina poruszonego Fawkesa.
Severus
zakłada ramiona na piersi.
-
Tak. Odszedłem.
-
Jak możesz…? – prycha Harry. – Masz w ogóle pojęcie, jakie to było – obudzić
się, widząc, że wszyscy tam są, słysząc, że wojna się skończyła, że wszyscy
świętują – słysząc, że dyrektor nie żyje – a potem ty zwyczajnie – odszedłeś.
-
Przepraszam – to było pytanie? – Severus podchodzi z powrotem na próg. –
Przyszedłeś tu rzucać oskarżenia, czy potrzebujesz pomocy w czymś innym? –
Świerszcze. Księżyc na niebie jest bladym płatem. – Jesteś tu w imieniu swojego
zastępczego ojca chrzestnego? Powiedz mu, że więcej nie robię Tojadowego.
-
Nie przyszedłem dla Remusa. – Nozdrza Pottera rozszerzają się gwałtownie. –
Przyszedłem podziękować.
-
Już to zrobiłeś. – Jego głos jest chłodny. – Coś jeszcze?
-
Dlaczego nie powiedziałeś chociaż, że byliśmy przyjaciółmi.
-
Bo nie byliśmy, panie Potter – i wątpię, by kiedykolwiek mielibyśmy nimi być. –
Severus odwraca się na pięcie i wraca do chatki, torując sobie drogę do kuchni
przez pinezki i papiery na podłodze.
Coś
wewnątrz niego tonie – a potem Severus słyszy miękki odgłos butów na
podłogowych deskach.
Napełnia
czajnik.
^^^
Piją
herbatę przy małym stoliku w kącie kuchni. Nie jest zbyt stabilny; za każdym
razem, gdy Potter opiera o niego łokieć, przechyla się.
-
Wybacz.
-
Nie miałem okazji go jeszcze transmutować… Zazwyczaj w ogóle nie używam stołu.
Nie miewam formalnych spotkań. – Spodek herbatników spoczywa na środku stołu
obok Czarnika. Severus zaczyna sięgać po jednego, ale wtedy widzi, jak porusza
się ręka Pottera – a potem Potter spogląda na niego i ponownie opuszcza rękę.
Herbatniki leżą nietknięte.
-
Ja w większości jadam z aurorami, którzy mnie pilnują. Czasami przychodzą
Remusa albo Bill. Co jakiś czas Ron i Hermiona.
-
Jakież to wspaniałomyślne, że wciąż mieszasz się z plebsem.
Potter
marszczy wargi i dmucha w herbatę.
-
Tak bardzo jesteś na mnie zły, czy tylko czujesz się niekomfortowo?
Zaciska
jedną dłoń na wiązaniu szlafroka i żałuje, że Potter nie pojawił się w ciągu
dnia jak normalny człowiek.
-
Nie udawaj, że jesteś dojrzały – kiepsko ci wychodzi. Nie jest to zbyt
imponujące i wydajesz się nieszczery. – Severus ma nadzieję, że nie roztrzaska
własnej filiżanki. Łokieć Pottera ponownie ląduje na stole, sprawiając, że
podskakuje.
-
Wybacz. – Harry sięga po herbatnik. Tym razem mu się udaje. – Czy… - Bierze
gryz, żuje, przełyka. – Powinienem iść?
Nie.
-
Jeśli masz ochotę lecieć z powrotem do Hogwartu w środku nocy, nie krępuj się.
-
Nie mieszkam w Hogwarcie.
-
Och? Z powrotem w Dziurze pełnej Łasic?
Tym
razem Harry ma na tyle rozsądku, żeby przewrócić oczami.
-
Nie mieszkam też w Norze. Trzymają mnie w bezpiecznym miejscu – w każdym razie
rzekomo bezpiecznym. Kiedy twoja sowa mnie znalazła, aurorzy nieźle się
zdziwili. Właściwie, to było całkiem zabawne… Jak ona mnie znalazła?
-
Nie mam pojęcia.
-
Może wysłała ją pani dyrektor – jeśli trafiła do Hogwartu.
-
Może. – Pani dyrektor, doprawdy. Severus opróżnia swoją filiżankę i nalewa
sobie kolejną. Kilka kropel rozbryzguje się na blacie, gdy podnosi czajnik.
Harry pochyla się i ociera je rękawem. – Jesteśmy skrzatem domowym?
-
Myśleliśmy o tym. Naprawdę nie wiemy, co robić – pozostawiamy sobie możliwość
wyboru – mówi Harry z kamienną twarzą. Severus przez moment myśli, że może
mówić poważnie.
-
Jeszcze nie poprosili cię, żebyś grał w profesjonalnej drużynie Quidditcha?
-
W istocie, nie. Choć jestem pewny, że to zaoferują, jeśli ktokolwiek widział,
jak śledziłem twoją sowę. Nie latałem w taki sposób od… roku?
-
Jestem zdumiony, że wypuścili cię na zewnątrz.
Harry
skubie herbatnik.
-
Są całkiem dobre. Z czego są?
-
To zwykłe kruche ciasto… Panie Potter…
-
Nie wypuścili mnie. – Potter przeżuwa. – Lubię te z małą plamą dżemu na środku.
– Przełyka. – Siedzę w pokoju. Mam więcej do czytania, mogę widywać się z
ludźmi, nie mam całkowicie zabronione używać magii – tylko umiarkowanie – i
wszyscy patrzą na mnie, jakby wyrosły mi trzy głowy. – Harry milknie na moment.
– Są naprawdę dobre – gdzie je kupiłeś? – Potter wskazuje na herbatniki.
Severus
odpręża się tylko trochę. Obaj są naprawdę nieźli w rozmowach o jedzeniu.
-
W piekarni w mieście.
-
Mieście?
-
W kierunku północy, ponad wzniesieniem. Latchkey-by-the-Sea. Nie patrz na mnie
– ja go nie nazwałem. Chodzę w niedziele – robię zakupy.
-
Nikt cię nie rozpoznaje? Drukowali twoje zdjęcie niemal tak często jak…
-
Wielosokowy.
-
Och. Prawda. Ty i eliksiry… Ciągle pomijam to, co oczywiste. Robię się miękki.
– Głos Pottera się załamuje.
Severus
unosi wzrok znad filiżanki i widzi niewyraźne odbicie. Ciemne, dzikie włosy –
skóra o kolorze mleka.
-
Cóż… teraz masz czas.
-
Tak. – Potter w kółko obraca kawałek herbatnika. – Nie wiedziałem, że
zamierzasz odejść. Myślałem, że… że musi być jakiś powód, o którym nikomu nie
powiedziałeś – no wiesz – i zrozumiałem, że będziemy mieli szansę porozmawiać
później – nie wiedziałem, że zamierzasz ode… - Głos Harry’ego załamuje się na
chwilę. – Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co jeśli… co wtedy, gdy się
wydostaniemy.
-
Nie, panie Potter, nie rozmawialiśmy na ten temat. – Spogląda do swojej
filiżanki herbaty i wie, że Potter robi to samo. Severus jest zmęczony. Dwie
filiżanki herbaty, a wciąż czuje w kościach wyczerpanie. Pociera oczy palcami.
-
Wiedziałem, że cię obudziłem.
-
W środku nocy? Tak myślisz?
-
Nie wściekaj się na mnie. Następnym razem zrób coś sensownego – na przykład
wyślij mi wskazówki i zaproszenie. Próbowałeś kiedykolwiek śledzić sowę na
miotle w ciemności? Próbowała mnie zgubić – to nie było łatwe.
-Może
nie chciałem, żeby mnie znaleziono, panie Potter.
-
Wysłałeś mi prezent i podpisałeś go własnym imieniem. To błaganie z twojej
strony. – Filiżanka Pottera uderza o stół.
Harry
zawsze miał talent trącania czułych miejsc Severusa. Starszy czarodziej wstał.
-
Wystarczy na dzisiaj, Potter. Rano mam dużo roboty. – Zaczyna sprzątać stół.
-
Jakiej roboty?
-
Warzę na zlecenie. Wysyłam sowami zamówione eliksiry. Głównie trucizny.
-
Och… I dobrze ci idzie?
-
Jak na razie.
-
…Cieszę się.
-
To dziwny fakt – czas wojny, pokoju – nie ważne, trucizny dobrze się sprzedają.
-
Nie wiedziałbym. – Harry podaje mu wypełnioną do połowy filiżankę. Severus nie
wykorzystuje tego jako wymówki, by go dotknąć.
-
Cóż, nigdy nie wybierałeś tego tematu.
-
Prawda. – Harry składa ręce na kolanach. – Dyrektor powiedział mi kiedyś, że
gdy byłeś uczniem, poprosiłeś go o całoroczną indywidualną naukę.
Wspomnienie
pojawia się nieoczekiwanie.
-
Miałem szesnaście lat. Połowa moich zajęć była z Gryfonami – bez obrazy.
Harry
prycha cicho.
-
Pracowałem nad eliksirem do zabijania smoków… Miałem być najmłodszym
czarodziejem, który zaprezentuje przemówienie na EuroEliksir. – Severus podchodzi
do zlewu. Jego kuchnia jest mniejsza niż salon. Severus myśli, że musieli tu
kiedyś żyć mugole – albo w każdym razie urodzeni w mugolskich rodzinach. Zlew
jest osadzony na podłużnej ladzie obok lodówki. Po drugiej stronie jest stara
kuchenka. Wszystko jest dokładnie zaczarowane, żeby czarodzieje mogli to
używać. Szafki wiszą w rzędzie powyżej – w środku są szklane naczynia i kilka
trucizn z jego prywatnej kolekcji, których nie był w stanie sprzedać na
Nokturnie.
-
Dlaczego chciałeś zabijać smoki?
-
Ponieważ nikt inny tego nie próbował. Nie za pomocą eliksiru. – Wtedy myśli o
dyrektorze – o tym, jak wiercił się na krześle przed biurkiem, czując się jak
zidiociałe dziecko, gdy tylko poprosił. Dumbledore nawet nie przeczytał jego
pisemnej prośby. Powiedział coś o umiejętnościach społecznych i
współuczestnictwie, o prawidłowych zajęciach dla szesnastoletniego chłopca.
Cytrynowy drops, poklepanie po głowie i możesz już uciekać.
Severus
odkrywa, że zaciska zęby. Trzy dekady później, a to wspomnienie wciąż powoduje
u niego wściekłość.
-
Dlaczego nie?
-
Są łatwiejsze sposoby. Uśpić smoka, ogłuszyć – to są zwykłe metody. Nie było
żadnego skutecznego eliksiru stworzonego do zabicia smoka – albo przynajmniej
zabicia smoka bez niszczenia albo skażenia wszystkich cennych jego części.
Smocza skóra jest niewrażliwa na niemal wszystkie eliksir – i mówię niemal,
ponieważ może być jeden, którego jeszcze nie odkryto – co oznacza, że nie mogą
być stosowania miejscowego. W postaci systemu patowego jest to niepraktyczne –
potrzebowałbyś zamkniętej przestrzeni, skoncentrowanej dawki – a temperatura
wewnątrz płuc smoka… - Severus ucina i spogląda na niepasujące do siebie
szklanki w jego dłoniach. Nie wykłada. Nie jest już dłużej nauczycielem.
-
Severus…? Wszystko w porządku?
-
Tak… Jestem zmęczony.
-
Ja też… Powinieneś to wiedzieć. Też nikomu nie powiedziałem. O… tobie i mnie.
Więc tak naprawdę nie mogę się o to na ciebie wściekać. Ale wciąż nie
powinieneś tak odchodzić… Chyba powinienem… iść. – Potter nie rusza się.
Severus
szuka oddechu.
-
Sądzę, że wybawca czarodziejskiego świata ma wyznaczone spotkania.
-
Nie mam spotkań… Jest coś, co muszę zrobić w sobotę. Poza tym jestem wolny.
Mniej więcej. – Harry kradnie każde najmniejsze spojrzenie w jego stronę.
-
Rób co chcesz, panie Potter. Jak zawsze.
-
Co ty byś chciał?
-
Iść do łóżka – odpowiada szczerze.
-
Prawda. – Harry nie odchodzi od stołu. – Więc… pójdę. – Wstaje. Stół kołysze
się w przód i tył.
Drzwi
lodówki stają się niezwykle fascynujące.
-
Oczywiście… mógłbyś zostać. Dziś w nocy. Latanie będąc zmęczonym jest
niebezpieczne. Nad nieznanym terytorium i w ogóle. – Nie stwierdza oczywistego
– że Potter mógłby podlecieć do końca osłon i aportować się, gdziekolwiek
zechce.
Młodszy
czarodziej wydaje się dokładnie rozważać to oświadczenie.
-
Mówili, że dziś w nocy będzie padać.
-
Nie ma lepszego sposoby, by ryzykować życie, niż latanie podczas burzy z
błyskawicami.
-
Może powinienem zostać. – Potter kiwa głową.
-
Może tak będzie najlepiej. – Severus powtarza ruch. – Do łazienki przechodzi
się przez sypialnię. Pamiętaj, żeby nie trącić kociołków. W drugiej szufladzie
komody znajdziesz koszulę nocną – masz do wyboru białą lub szarą. Obawiam się,
że nie mam nic w złocie.
Harry
prycha.
-
Nie masz pojęcia, jak bardzo mam już dość złota. – Waha się w progu. – Idziesz?
-
Przyjdę za kilka minut.
-
Okej.
Czajnik
jest spłukany – filiżanki – herbatniki wracają do puszki. Spodek. Severus idzie
do salonu i wyjmuje z biblioteczki cienki wolumin – „Arytmancja dla idiotów” –
i podkłada ją pod nogę stołu. Wyciera stół, wydłuża go i wypuszcza sowę. Listy
zostają zebrane – tak jak pinezki.
Miotła
Pottera opiera się o ścianę obok frontowych drzwi.
^^^
Okulary
Harry’ego spoczywają na szafce nocnej wraz z różdżką i ametystową butelką. Gdy
Severus wkracza do pokoju, oczy Pottera otwierają się, a jego zielone
spojrzenie unosi się w jego kierunku. Jego koszula nocna jest nieco za długa na
Pottera – młodszy czarodziej nosi rękawy zawinięte. Jego głowa spoczywa na
skraju poduszki. Plecy Harry’ego są na ścianie. Róg przykrycia został
podciągnięty w przywitaniu.
Potter
obserwuje go, jak zdejmuje szlafrok i odkłada go na hak.
-
Zostawiasz oświecone światło? – Wskazuje na dekoracyjną lampę o kolorze
wschodzącego słońca, która wisi nad łóżkiem – jeden z mniej praktycznych
zakupów Severusa ze sklepu z używanymi rzeczami.
-
Od czasu do czasu. Jestem tutaj tylko kilka tygodni – nie chcę potknąć się o
coś w ciemności. – To nie jest do końca kłamstwo.
Harry
odsuwa rękaw i unosi rękę. Macha palcami, jakby trzymał różdżkę. Lampa
rozświetla się. Młodszy czarodziej z powrotem się usadawia.
-
Nie potrzebuję różdżki. Wciąż jej używam przed aurorami, ale… nie potrzebuję
jej.
-
Ja też nie. – Severus jest przerażająco świadom swoich ruchów. Zapomina, jak to
jest zwyczajnie rzucić się na łóżko – to nigdy nie było coś, co musiałby
rozważać. Początkowo próbuje usiąść na brzegu łóżka, potem wślizguje nogi pod
przykrycie – kładzie plecy – dobrze – właśnie tak.
-
Nie pozwól mi ukraść poduszki – mówi Harry i nagle znajduje się bardzo, bardzo
blisko – przyciśnięty tuż obok, jakby nigdy nie byli rozdzieleni.
Severus
podnosi głowę, gdy Potter układa poduszkę dla nich obu.
-
Powinienem kupić kolejną.
-
To może być dobry pomysł. Na wypadek kolejnej niesprzyjającej pogody. – Harry
ziewa.
-
Dobrze powiedziane.
-
Ty to powiedziałeś.
-
Niepogoda.
Harry
kuli się bliżej.
-
Dobranoc.
-
Dobranoc… Żadnych snów.
-
Żadnych snów.
Oboje
nieruchomieją na kilka chwil, a potem Severus odwraca się na bok i przerzuca
ramię wokół talii Pottera, przyciągając go bliżej.
^^^
Rano
Potter nie znika. Znika z jego łóżka, tak, ale Severus znajduje go w kuchni.
Harry
stoi przy blacie.
-
Zrobiłem jajka – mówi, wskazując na patelnię, której Severus sobie nie
przypominał. Zauważa też, że „Arytmancja dla idiotów” została przeniesiona na
blat. Badanie jego chwiejącego się kuchennego stołu ujawnia, że jest teraz
zrobiony z ciemnego, błyszczącego drewna, które Severus nie wierzy, że jest w
naturze. Jego nogi doskonale trafiają na nierówną podłogę.
-
Jestem teraz całkiem niezły w transmutacji.
-
Na to wygląda… Jak długo ci to zajęło?
-
Kilka minut. Albo coś w tym stylu. Nie długo.
Severus
drapie się po przedramieniu. Miejsce Mrocznego Znaku pulsowało od czasu do
czasu.
-
Chyba potrafię przemienić to na takie, jak było, jeśli chcesz.
Wzrusza
jednym ramieniem.
-
Ten… nada się.
-
Powinienem cię ostrzec – dorobiłem nogi twojemu biurku i wannie.
-
Och. – Przez krótki moment rozważa obronę lokalizacji wspomnianej wanny. Ale
jeśli Potter nie wydaje się chcieć użyć tego, by go zirytować…
-
Usiądź – mówi Potter i zajmuje się tym, co na ladzie.
Severus
zauważa, że Potter dorobił krzesła do kompletu.
-
Lepszy w transmutacji…
-
Tak – żałuję, że nie mogę wrócić i powtórzyć egzaminów. Proszę. Jajecznica ala
Potter . – Harry serwuje mu szczodrą porcję żółtych, puszystych jajek na białym
talerzu. Następnie dwie szklanki soku.
Severus
jadał z pudełek i pił z wielkich pucharów bez uszy. Nie ma patelni, szpatułki,
talerzy ani odpowiednich do soku szklanek.
-
Powiedz, że nie transmutowałeś też jedzenia.
Harry
ustawia na stole talerz tostów i słoik marmolady, kończąc rozkładanie rzeczy.
-
Nie. W przeciwnym razie byłby bekon. No dalej. Jedz.
Severus
uniósł nieznany mu srebrny widelec i uniósł brew na Pottera, który był zbyt
zajęty rozsmarowywaniem marmolady na toście i unikaniem jego wzroku, by to
dostrzec.
Wie,
że jest wiele rzeczy, o których powinni porozmawiać. Pytania o naturę ich
związku, teraźniejszość i przyszłość. I zadałby te pytania – poza tym, całkiem
dziwne i zdumiewająco przyjemne jest obserwowanie, jak Potter je jajka z
odrobiną marmolady na toście – a potem widzi jego twarz, gdy nakłada jajka na
marmoladę na toście i decyduje, że nie nadszedł czas na ten pomysł.
Oboje
podarowywują sobie spokój.
^^^
Pomimo
faktu, że Potter jest teraz wypoczęty, nakarmiony i tylko kilka wiązek chmur
ścieli się na słonecznym niebie, żaden z nich nie wspomina o tym, by miał
odejść.
Rutyna.
Śniadanie, mycie, czesanie, ubieranie, sprawdzanie kociołków…
-
Wszystko to trucizny?
-
Nie to jedno.
-
A co to takiego?
-
Słodka mikstura, która ma przyciągnąć małe zwierzątka do trucizny. Dodam ją
później.
-
Kiedy mówisz małe zwierzątka… nie masz na myśli dzieci, prawda?
Do
szopy z dostawami…
Osrick,
jak się okazuje, nie jest chłopcem.
-
Hedwiga! Nie wierzę… Hedwiga! Myślałem, że… ty kompletny draniu, ukradłeś moją
sowę! Chodź tu, dziewczynko…
Severus
krzyżuje ramiona, gdy Harry zbliża się do swojej sowy. Ze swojej żerdzi,
Wedgewood naśladuje jego postawę i potrząsa głową z dezaprobatą. Snape marszczy
brwi w jej kierunku.
-
To ty go tu przyprowadziłaś. Potter – uważaj na jego – jej – skrzydło. Zagoiło
się zaledwie kilka tygodni temu.
-
Było złamane? – pyta. – Złamałaś skrzydło, dziewczynko? – Harry mówi do swojej
sowy tak, jakby miała odpowiedzieć.
Severus
rozdziela zamówienia reszcie sów, zaciskając usta, gdy spotkanie i monolog nie
urywa się.
^^^
-
Chcesz, żebym zrobił obiad? – Harry nie przebrał się w swoje złote szaty i nowe
buty. Chodzi boso, wciąż ubrany w koszulę nocną. W związku ze światłem dnia,
dodał do swojego ubioru spodnie Severusa.
Severus
skrupulatnie obiera ze skórny figi abisyńskie przy swoim stole roboczym w
salonie. Pracuje z podwiniętymi rękawami koszuli.
-
Nie jesteś skrzatem domowym.
-
Wiem. Ale ty jesteś… zajęty… a ja jestem wolny. I minęło trochę czasu, od kiedy
dla kogoś gotowałem, więc…
-
Gdzie nauczyłeś się gotować?
-
Z książek, w większości. I od mojej ciotki. – Robi zabawną minę. – Ale jej
zdaniem przyprawianie potraw polega na dodawaniu wiadra soli. Mogę ci coś
zrobić?
-
Nie jestem głodny.
-
Filiżankę herbaty?
Snape
raz kiwa głową.
Kilka
minut później, Potter przynosi mu herbatę. Jako że ręce Snape’a nie są czyste,
Harry zostawia filiżankę i spodek przy jego łokciu, po czym odchodzi.
Snape
słyszy, jak Potter porusza się po domu. Najprawdopodobniej dotyka rzeczy,
czysta, otwiera szuflady…
Kiedy
przygotowania się kończą, Severus myje ręce i upija łyk nie-całkiem-zimnej
herbaty. Jest w niej tylko odrobinę mleka – dokładnie tak, jak lubi.
^^^
Umywalka
w łazience jest naprawiona. Podobnie jak druga szuflada w szafce.
Nie
ma nic złowrogiego w sposobie, w jaki Potter oddycha w poduszkę.
Severus
czuje nagły impuls, by go obudzić i zażądać odpowiedzi na pytanie, co on
dokładnie tu robi. Potter musi mieć jakiś ukryty motyw. Po co miałby tu być?
Harry ma przyjaciół – jasnych, dobrze dostosowanych czarodziei i czarownice,
którzy muszą obsypywać go uwagą, miłością, prezentami.
-
…Coś nie w porządku? – Jedno zielone oko otwiera się.
Severus
orientuje się, że się gapił – pewnie od jakiegoś czasu.
-
Nic.
-
Coś jest w lecie. Jest dobre na popołudniowe drzemki. Światło słoneczna
sprawia, że jestem śpiący. – Jego głos jest chrapliwy.
-
A nie cała ta transmutacja?
-
Żartujesz? Mógłbym wyczarować zamek, a nie byłbym zmęczony.
-
Doprawdy.
Potter
uśmiecha się do niego ironicznie. Jego ospałe ruchy sprawiają, że Severus może
dostrzec przebłyski skóry, w miejscach, gdzie kończy się koszula nocna. Jego
spodnie są dopasowane na Potterze, ale również zbyt długie – mankiety rozlewają
się wokół jego kostek.
-
Chcesz zamek?
-
Nieszczególnie. Pomyśl o utrzymaniu.
-
Mógłbym kupić skrzata domowego.
-
Nie chcę skrzata domowego. – W którymś momencie tej rozmowy, Severus zauważa,
że jego własny głos pogłębił się, by odzwierciedlić głos Pottera.
-
A czego chcesz?
-
Bardzo spodobało się panu to pytanie, panie Potter.
-
Zginąłbyś, gdybyś znów nazwał mnie Harrym?
-
Co ty tu robisz? – szepcze ostro.
-
Chcesz, żebym sobie poszedł.
-
Nie powiedziałem tego.
-
Powiedz coś… Jesteś tak cichy. – Potter sięga po jego dłoń.
Severus
pozwala się zaciągnąć na łóżko, którego prześcieradła wciąż są zmięte z
poprzedniej nocy.
-
Nie jestem, naprawdę. Cichy.
-
Może tak się wydaje… minęło trochę czasu. – Potter układa się na plecach,
pociągając ramię Severusa przez swoją talię. Palce ich złączonych dłoni
splatają się. – Wiesz… Powinniśmy świętować. Wiem, że wojna wciąż oficjalnie
nie jest zakończona, ale…
-
Nie byłem w nastroju. – Severus twierdzi, że póki Potter ma jego poduszkę, w
porządku będzie użyć brzucha Harry’ego jako substytut. Ciało Pottera ma tak
podwyższoną temperaturę jak tylko może być u osoby śpiącej. Stopy Mistrza
Eliksirów zwisają poza krawędzią łóżka – nawet gdy podkurcza kolana.
-
Ja też nie. – Wolna ręka Harry’ego przebiega przez jego włosy. – Osiwiałeś.
-
Jestem bardzo stary.
Harry
rozczesuje go delikatnie.
-
Pozytywnie sędziwy. – Tłumi ziewnięcie.
-
Nudzimy pana, panie Potter?
-
Nie – mówi i wytyka mu język. – Twoje łóżko jest wygodne – mamrocze. Potter
zamyka oczy. – Będę leżał tutaj przez resztę mojego życia. Czy to w porządku?
Severus
wyobraża sobie, jak Potter śpi przez dekady – nad nim pnie się winorośl, jego
włosy siwieją, Weasleyowie wkładają go w szklaną skrzynię i stale przy nim
czuwają.
-
Zasłużyliśmy na odpoczynek.
-
Mówi Mistrz Kupiłem-Dom-i-Zacząłem-Biznes.
-
Po pierwsze – to nie jest zbyt dobry dom. Po drugie – to nie jest zbyt dobry
biznes.
-
Ale coś robisz. Ja śpię przez połowę dnia. Czasem więcej. Osiągnąłem dokładnie
nic.
-
Wiesz, że… robię to przez złośliwość. – Severus słyszy dudnienie jego własnego
głosu o brzuch Pottera.
-
Co?
-
Nic nie rozwściecza twoich wrogów bardziej, niż twój sukces. Brzmi nieźle, nie
sądzisz? „Co knułeś, ty tłusty, stary zdrajco?” „Byłem na wybrzeżu,
remontowałem chatkę…”
-
Wiesz, że ludzie już tak o tobie nie myślą?
-
Tak, właśnie tak myślą.
-
Nieprawda.
Doprawdy,
nie ma sensu kłócić się z Potterem na temat jego złudzeń.
-
Dobra.
-
Wszystko w porządku?
Chce
powiedzieć „tak”.
-
Chcesz się ze mną zdrzemnąć?
Tym
razem, mówi „tak”.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, odnalazł Severusa, tak śledził siwe która dostarczyła eliksir to naprawdę wyczyn taki smutny że Severus tak bez słowa odszedl, czemu tak traktują Harrego jest zamknięty w złotej klatce...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia