Pierwszy tydzień szkoły dzień po dniu był wyczerpujący. Harry był tak przytłoczony swoim napiętym harmonogramem, że Remus zaczął rozszyfrowywać notatki pozostawione przez Księcia Półkrwi w ciągu dnia i wyjaśniał je Harry’emu wieczorem po odrobieniu lekcji. Niektóre zmiany były tak szczegółowe, że Harry uznał za konieczne zamówić dziennik do eliksirów, by wszystko spisać. Jak dotąd Remus nie znalazł nic złego w notatkach Księcia, poza kilkoma zaklęciami, które można uznać za mroczne. Harry zanotował zaklęcia, co robiły i możliwe sposoby ich przeciwdziałania, żeby wiedział, co zrobić, gdyby zostały przeciwko niemu użyte.
Lekcje
eliksirów były walką. Harry uważał, by nie wykorzystywać wielu zmian Księcia,
by nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi. Problemem był też profesor
Slughorn, który miał zwyczaj zauważania Harry’ego na zajęciach, nie ważne, czy
Harry na to zasługiwał, czy nie. Unikanie mężczyzny stało się wyzwaniem, ale
Harry był zdecydowany nie dać się złapać z nim sam na sam. Według Ginny i
Neville’a, Slughorn stworzył małą grupę, którą lubił nazywać „Klubem Ślimaka”,
składającą się z ludzi, którzy mieli kontakty z ważnymi osobami. Członkami
grupy byli Cormac McLaggen, Marcus Belby, Blaise Zabini, a także Ginny i
Neville. W chwili, gdy Harry usłyszał o grupie, wiedział, że nie chce mieć z
nią nic wspólnego. Był to dokładnie rodzaj uwagi, której za wszelką cenę chciał
uniknąć.
W
końcu przeczytał zwój, który dała mu Hermiona, i zdał sobie sprawę, że to
wiadomość od profesora Dumbledore’a, który prosił o jego obecność na ich
pierwszej lekcji w sobotę o ósmej wieczorem. Po przekazaniu wiadomości
Syriuszowi i Remusowi, Harry powiedział Neville’owi i Ginny, że w sobotę
porozmawia z Dumbledorem o GD i poprosił ich o przekazanie tego reszcie Rady.
Nie sądził, by GD miało się zacząć przez jeszcze kilka tygodni, ponieważ
wszystkie drużyny Quidditcha musiały zorganizować kwalifikacje i wszyscy nadal
się dostosowywali.
Rozmowa
z Ronem i Hermioną o prośbie Dumbledore’a była nieco niezręczna, ale od tamtego
momentu robili wszystko, co w ich mocy, by pozostawać przy Harrym. Ron stał się
niesamowicie defensywny, szczególnie w pobliżu innych ludzi, którzy szeptali i
wskazywali palcami na Harry’ego. W pewnym sensie Harry był wdzięczny za karę
Syriusza. Wieczorami, Kwatery Huncwotów szybko stały się jedynym miejscem,
gdzie mógł pracować nad swoimi zadaniami domowymi, a nawet spokojnie pomyśleć.
Wszyscy chcieli się czegoś dowiedzcie o kwalifikacjach, rzekomej Gwardii
Defensywnej i o tym, czy rzeczywiście był „Wybrańcem”. Gryfoni z czwartego roku
byli najgorsi, zwłaszcza dziewczyny. Gryfoni z szóstego roku szybko
wykształcili nawyk dyskretnego rzucania klątw na Gryfonów z czwartego roku,
którzy podchodzili do Harry’ego. Chłopcy z szóstego roku uważali oczywiście, że
to zabawne, twierdząc, że Harry ma teraz własne stalkerki. Harry nie uważał
sytuacji za tak zabawną. Chciał tylko zostać sam. Dlaczego nikt inny tego nie
dostrzegał?
Przez
cały weekend Harry był niezwykle ostrożny w używaniu swojej empatii i zaczął
pracować nad wyczuwaniem emocji jednej osoby, zamiast wszystkich dookoła. Póki
co umiejętność działała na zasadzie „wszystko albo nic”, za wyjątkiem sytuacji,
gdy stał obok jakiejś osoby. Harry desperacko chciał to zmienić z wielu powodów,
ale najważniejszym było uniknięcie rozproszenia. Teraz, gdy rozumiał, co czują
niektóre osoby, Harry chciał uniknąć tego uczucia za wszelką cenę. Nie lubił,
gdy ludzie myśleli o nim w ten sposób, szczególnie z niewłaściwych powodów.
Kiedy
w końcu nadeszła ósma w sobotę wieczorem, Harry przeniósł się kominkiem do
gabinetu profesora Dumbledore’a prosto z Kwater Huncwotów „dla własnego
bezpieczeństwa”. Mantra ta stała się często wypowiadana w ciągu ostatniego
tygodnia, że Harry zaczął myśleć, że wszyscy nazbyt poważnie traktują misję
„zapewnienia Harry’emu bezpieczeństwa”. Aurorzy wciąż stacjonowali w szkole,
Ślizgoni trzymali się z daleka, a nauczyciele wciąż patrolowali korytarze, by
powstrzymać wszystkie możliwe potyczki. Hogwart nigdy nie był aż tak chroniony,
ale Harry Potter najwyraźniej nie mógł samotnie chodzić po korytarzach.
Potykając
się przy wychodzeniu z kominka, wpadł w czekające ramiona profesora
Dumbledore’a i natychmiast został otoczony falami ulgi i troski. Wyprostował
się i spojrzał w błyszczące, niebieskie oczy i na uśmiechniętą twarz dyrektora.
-
Eee… przepraszam, proszę pana – powiedział Harry z zakłopotaniem. – Nigdy nie
byłem w stanie przenosić się przez Fiuu bez upadku.
-
Wszystko w porządku, mój chłopcze – powiedział uprzejmie profesor Dumbledore. –
Nikt z nas nie jest idealny. – Skinął na Harry’ego, by usiadł przed biurkiem. –
Jest kilka spraw, które musimy przedyskutować, nim zaczniemy lekcję. Profesor
Snape rozmawiał ze mną o kontynuacji Gwardii Defensywnej. Muszę powiedzieć, że
miło mi słyszeć, że chcesz pracować z profesorem Snapem. Chciałbym widzieć, jak
Gwardia dalej się rozrasta, jak to tylko możliwe.
Harry
przeczesał palcami włosy, siadając. Naprawdę nie sądził, by mógł sobie
poradzić, gdyby grupa choć trochę się powiększyła. Tak, kilku uczniów skończyło
szkołę, ale większość grupy pozostała.
-
N-Nie wiem, czy jest taka możliwość, proszę pana – powiedział uprzejmie Harry.
– Przyprowadzenie nowych ludzi oznaczałoby rozpoczęcie wszystkiego od nowa, a
to nie jest sprawiedliwe dla tych, którzy podjęli ryzyko nauki w zeszłym roku,
z Umbridge. Musiałyby istnieć dwie oddzielne grupy, a nie wiem, czy dałbym
sobie z tym radę, gdy rozpocznie się Quidditch. Ledwie mam czas dokończyć
zadania domowe, a nie zacząłem jeszcze swoich sesji z panią Pomfrey.
Profesor
Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i spojrzał na Harry’ego w zamyśleniu.
-
Rozumiem twoje obawy, Harry – powiedział szczerze. – Rozumiem też, że wolałbyś
utrzymać Gwardię Defensywną dla ludzi, którym ufasz. Nie potrafię sobie wyobrazić,
jakie byłoby to dla ciebie trudne, gdyby zaczęła wariować twoja empatia i
przytłoczyła cię emocjami, które sprawiłyby, że poczułbyś się nieswojo.
Harry
skrzywił się na ten komentarz.
-
Jeśli o to chodzi – zaczął niespokojnie. – Przepraszam, że zachowałem się
nieodpowiednio…
Dumbledore
uniósł rękę, by uciszyć Harry’ego.
-
Twoja reakcja była całkowicie zrozumiała – powiedział cierpliwie. – Przeprosiny
nie są konieczne. Mam nadzieję, że jeśli ta sytuacja znów się powtórzy,
porozmawiasz z kimś. Jestem tu, Harry, gdybyś mnie potrzebował. Ta zdolność,
którą posiadasz, jest niezwykłym darem, ale z każdym darem zwykle wiąże się
pewna cena. Teraz masz środki, by wiedzieć, co czują ludzie wokół ciebie, co
jest i dobre, i złe. Problem polega na tym, że nie wszystkie emocje powinny być
poznane. Twój przyjaciel, Ron, był zazdrosny, gdy wziąłeś udział w Turnieju
Trójmagicznym. Wyobrażasz sobie naprawdę poczuć coś takiego od swojego
najlepszego przyjaciela?
Harry
potarł ze znużeniem twarz.
-
To już się stało – przyznał. – Kiedy powiedziałem mu o tym, poczułem ich
strach. Okazało się, że Ron bał się, co się stanie, jeśli Ministerstwo się o
mnie dowie. Nauczyłem się nie wyciągać pochopnych wniosków, jeśli chodzi o to,
co wyczuwam. Czyjeś emocje nie muszą być skierowane w moją stronę.
Cichy
trel wypełnił uszy Harry’ego, sprawiając, że odwrócił głowę i zobaczył Fawkesa,
siedzącego na swojej żerdzi. Harry uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Feniks
zanucił radośnie, po czym wzbił się w powietrze i wylądował na nowej grzędzie.
Wypełniły go kojące fale troski i współczucia. Fawkes zaśpiewał cicho i skinął
głową w stronę Dumbledore’a, przypominając Harry’emu, że jest w środku rozmowy.
Harry skinął głową ze zrozumieniem i roześmiał się, gdy Fawkes trącił go czule,
po czym wrócił na swoje pierwotne miejsce.
Skupiając
uwagę z powrotem na Dumbledore’a, Harry z zaskoczeniem zobaczył rozbawiony
wyraz twarzy dyrektora.
-
Eee… przepraszam za to, profesorze – powiedział Harry.
Dumbledore
uśmiechnął się, zaplatając swoje długie palce.
-
Żaden problem, mój chłopcze – powiedział uprzejmie. – Wciąż zadziwia mnie, jacy
bliscy staliście się z Fawkesem. Podejrzewam, że zdolność wyczuwania jego
emocji ułatwia komunikację.
Harry
wzruszył ramionami.
-
Naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić – powiedział szczerze. – Może ma to coś
wspólnego z wyczuwaniem Hogwartu. Od tamtej nocy właściwie jestem w stanie
stwierdzić, co on chce mi powiedzieć. Potrafi być okropnie uparty, gdy tego
chce, profesorze. Bez urazy.
-
W porządku – powiedział profesor Dumbledore ze śmiechem. – Ale trochę
zboczyliśmy z tematu. Inną sprawą, którą chciałem omówić jest to, że
rozmawiałem z nauczycielami o twoich „wahaniach magicznych”. Poinstruowałem
ich, by w takich wypadkach zwolnili cię z zajęć i natychmiast wezwali Poppy,
jeśli tylko okażesz jakiekolwiek oznaki przymusu. Przyznaję, że musiałem
ujawnić więcej na temat twojego powrotu do zdrowia, niż chciałem, by pokazać
swój punkt widzenia, ale myślę, że twoi nauczyciele teraz rozumieją, jakie to
dla ciebie trudne. Poprosiłem również, by powstrzymali się od dyskusji z tobą
na ten temat. Miejmy nadzieję, że to pozwoli uniknąć niezręcznych rozmów.
Harry
ścisnął grzbiet nosa i skinął głową. Zaczął nienawidzić wszystkich tych
komplikacji i półprawd. Trochę denerwujące było to, że profesor Dumbledore
stale ukrywał to przed całym personelem zamiast zwierzyć się profesor
McGonagall i Snape’owi, jak o robił w przeszłości. To sprawiło, że Harry zaczął
się zastanawiać, czy Dumbledore trzymał to w sekrecie, ponieważ czuł, że tak
jest najlepiej, czy dlatego, że Syriusz i Remus nie chcieli, by ktokolwiek poznał prawdę.
Po
chwili ciszy profesor Dumbledore odchrząknął i pochylił się do przodu.
-
A teraz przejdźmy do prawdziwego powodu, dlaczego tu jesteś – powiedział
rzeczowym tonem. – Myślę, że nadszedł czas, byś otrzymał pewne informacje
dotyczące Lorda Voldemorta. Ostrzegam cię, że wiele będzie się opierać na
domysłach ze wspomnień, ale sądzę, że obecnie jestem na dobrej drodze. –
Dumbledore wstał, obszedł biurko i podszedł do szafki obok drzwi. Kiedy się
odwrócił, Harry zobaczył znajomą płynną, kamienną misę z dziwnymi znakami na
brzegach. Dumbledore wrócił do swojego biurka i położył na nim myślodsiewnię.
Profesor
Dumbledore odwrócił się do Harry’ego i uśmiechnął się.
-
Chyba to tak naprawdę pierwszy raz, kiedy wejdziesz do myślodsiewni –
powiedział uprzejmie. – Nie ma się czym martwić, Harry. Będę z tobą na każdym
kroku, a te wspomnienia nie będą podobne do tych, które ty tu umieściłeś.
Odwiedzimy jedno ze wspomnień Boba Odgena. Bob Odgen pracował dla Departamentu
Przestrzegania Prawa Magicznego. – Dumbledore wyciągnął z kieszeni kryształową
fiolkę, która zawierała wirującą, srebrzystobiałą substancję. – Udało mi się go
przekonać, by zwierzył mi się z tych wspomnień, zanim umarł. Wstań, proszę…
Harry
podniósł się na nogi, nieco obawiając się rzeczywistego wejścia do
myślodsiewni. Pomimo zapewnień Dumbledore’a, Harry wciąż czuł się nieswojo, wchodząc
do czyichś wspomnień. Obserwował, jak Dumbledore wyciąga korek kryształowej
butelki i wylewa srebrzystą zawartość do myślodsiewni, gdzie zamigotała i
zawirowała. Wtedy profesor Dumbledore spojrzał na Harry’ego uspokajająco i z
wyrozumiałym uśmiechem.
-
To zupełnie naturalne obawiać się nieznanego, Harry, ale zapewniam cię, że to
tylko wspomnienie – powiedział profesor Dumbledore, wyciągając rękę.
Harry
skinął głową i wziął Dumbledore’a za rękę. Nie wiedział, dlaczego był tak
nerwowy. W ciągu ostatnich lat był świadkiem wielu wydarzeń, a o wielu z nich
chciał jak najszybciej zapomnieć. Miał nawet własną myślodsiewnię, której
musiałby używać w podobny sposób. Ale to
byłyby moje wspomnienia. Nie kogoś innego. Harry podszedł bliżej i
obserwował, jak profesor Dumbledore zanurza ich ręce w płynie i Harry szybko
poczuł, jak jego nogi odrywają się od podłogi biura. Spadał spiralnie przez
ciemność, aż odkrył, że stanął w oślepiającym słońcu z profesorem Dumbledorem
przy swoim boku. Instynkt wziął górę. Harry natychmiast zesztywniał,
rozglądając się po wiejskiej scenerii.
Wiejską
ścieżkę otaczały duże, splecione żywopłoty. Niebo było jasne i niebieskie,
nigdzie w zasięgu wzroku nie było widać chmur. Harry szybko zauważył niskiego i
pulchnego mężczyznę o dużych, grubych okularach, stojącego dziesięć stóp przed
nimi, czytającego drewniany drogowskaz po lewej stronie dróżki. Mężczyzna miał
na sobie dość dziwny strój, co oznaczało, że nie miał pojęcia, jak ubierać się
jak mugol. Harry instynktownie sięgnął po otaczające go fale emocji, ale mógł
wyczuć tylko lekką troskę i opiekuńczość dochodzącą od Dumbledore’a. Nie
wyczuwał niczego od człowieka, który nawet nie zauważył ich obecności.
-
Czy jest coś nie tak, Harry? – zapytał cicho profesor Dumbledore.
Harry
spojrzał ze zmartwieniem na Dumbledore’a.
-
Nie mogę go wyczuć, proszę pana – powiedział równie cicho.
Profesor
Dumbledore położył dłoń na ramieniu Harry’ego.
-
Tego można się było spodziewać – powiedział z delikatnym uśmiechem. – Pamiętaj,
że to wspomnienie. To, co widział Bob Odgen, nie to, co czuł. – W tym momencie
Orgen zaczął iść ścieżką. – Musimy ruszać, Harry. Nie chcemy zostać w tyle.
Harry
szedł obok Dumbledore’a szybkim tempem. Kiedy mijali znak, Harry zauważył, że
były na nich napisane dwa ramiona. Ten, który wskazywał w stronę, w którą
zmierzali, brzmiał Little Hangleton, 1 mila, a ten w przeciwnym kierunku: Great
Hangleton, 5 mil. Brwi Harry’ego zmarszczyły się w zdezorientowaniu. Dlaczego
to brzmiało tak znajomo? Wyrywając się z myśli, Harry skupił się na idącym
dalej Odgenie. Kiedy ścieżka skręciła w lewo i prowadziła w dół zbocza, oczy
Harry’ego rozszerzyły się na widok całej doliny. Wioska Little Hangleton
znajdowała się pomiędzy dwoma dość stromymi wzgórzami. Był tam kościół i
cmentarz… cmentarz, który wyglądał dziwnie znajomo. Po drugiej stronie doliny
znajdował się również duży dworek, który był całkowicie otoczony dobrze
utrzymanym ogrodem i zielonym trawnikiem.
Przez
krótki czas podążali za Odgenem w dół zbocza, po czym skręcili w wąską, polną
ścieżkę przez szczelinę w żywopłocie. Po jego stanie, było oczywiste, że to
przejście nie było często używane. Było wyjątkowo zakrzywiające się i nierówne
z dzikimi żywopłotami, przez które ciężko było coś zobaczyć. Kiedy schodzili w
dół, Harry zauważył kępę drzew, która wydawała się otwierać gaj, kiedy nagle
Odgen zatrzymał się, by wyciągnąć różdżkę. Harry niemal machnął nadgarstkiem,
by wyciągnąć swoją, gdy ponownie poczuł dłoń Dumbledore’a na swoim ramieniu,
uspokajającą go.
To tylko wspomnienie. Nie
jest prawdziwe.
Drzewa
otaczały ich, zasłaniając bezchmurne niebo. Rozglądając się, Harry zauważył
mały dom, który częściowo był ukryty wśród drzew. Wyglądało na to, że został
opuszczony lata temu. Ściany pokryte były mchem, a z dachu spadły liczne
dachówki, przez co widoczne były krokwie. Miejsce otaczały pokrzywy, niektóre
dotarły do okien, które wyglądały, jakby od lat nie były myte. Harry już miał
spojrzeć na Dumbledore’a zdezorientowany, kiedy jedno z okien otworzyło się
szybko, pozwalając ze środka wylecieć stróżce dymu.
Cała
postawa Odgena uległa zmianie. Szedł teraz do przodu niezwykle ostrożnie.
Powoli zbliżył Siudo frontowych drzwi, do których przybity był martwy wąż. Z
góry rozległ się szelest i trzask, po czym mężczyzna ubrany w łachmany spadł z
najbliższego drzewa, lądując w przykucniętej pozycji przed Odgenem. Mężczyzna
szybko odskoczył zszokowany i potknął się, prawie tracąc równowagę.
-
Nie jesteś tu mile widziany – syknął mężczyzna w łachmanach, sprawiając, że
można było zobaczyć, że brakuje mu kilka zębów. Jego włosy były brudne i
wplątane w nie była ziemia, co uniemożliwiało określenie, jakiego koloru były
pierwotnie. Jego oczy były dziwne, patrzyły się w przeciwne strony. Mówiąc bez
ogródek, wyglądał na wręcz szalonego.
Odgen
szybko spróbował się wyprostować, by wyglądać na profesjonalistę, ale wciąż
wydawał się przestraszony.
-
Cóż, dzień dobry – powiedział lekko drżącym głosem. – Jestem z Ministerstwa
Magii…
-
Nie jesteś tu mile widziany – powtórzył mężczyzna w łachmanach.
Odgen
nerwowo odchrząknął.
-
Przepraszam – powiedział nerwowo. – Ja… nie rozumiem pana.
Harry
już miał zapytać Dumbledore’a, kiedy dostrzegł martwego węża na drzwiach. Oczywiście. Mężczyzna mówił w wężomowie.
Miał już ten problem wcześniej, zwłaszcza na drugim roku w Hogwarcie. Język
węży brzmiał dla niego dokładnie jak angielski.
Zaczynając
odczuwać niesamowity niepokój z powodu tego, kogo obserwował, Harry spojrzał na Odgena, który próbował przekonać
mężczyznę w łachmanach, jednak tylko został zaatakowany. Odgen upadł na kolana
z rękami na swoim nosie, a między jego palcami zaczęła spływać żółtawa
substancja. Patrzył, jak niski, starszy mężczyzna o bardzo szerokich ramionach
i zbyt długich rękach wybiega z domu, krzycząc: „Morfin”. Irytacja starszego
mężczyzny szybko przeszła w śmiech, gdy zobaczył Odgena.
Harry
szybko dowiedział się, że starszy mężczyzna nazywa się pan Gaunt i uważał, że
Morfin miał prawo „się bronić”. Sądząc po brzmieniu w głosie pana Gaunta, nie
pałał on miłością ani do mugoli, ani Ministerstwa. Gdy Odgen skierował w siebie
różdżkę, by zatrzymać wypływ żółtej ropy, pan Gaunt nakazał w wężomowie Morfinowi
wrócić do domu. W tym momencie Harry musiał przyznać, że nie dało się
zaprzeczyć, że ci ludzie byli potomkami Salazara Slytherina, co oznaczało, że
byli też przodkami Voldemorta.
Kiedy
Morfin niechętnie wycofał się do domu, pan Gaunt skierował swoją uwagę na Odgena,
który wciąż czyścił ropę z ubrań.
-
Chcę zobaczyć się z pana synem, panie Gaunt – powiedział sztywno Odgen. – To
był Morfin, prawda?
Pan
Gaunt patrzył na Odgena przez dłuższą chwilę, nim odpowiedział.
-
Tak, to był Mofrin – powiedział chłodno. – Jesteś czystej krwi?
Oczy
Odgena zwęziły się, gdy spojrzał na pana Gaunta.
-
To nie ma nic wspólnego z sytuacją – odpowiedział, dopasowując się do tonu pana
Gaunta, dając mu do zrozumienia, że rzeczywiście ma w sobie trochę mugolskiej
krwi.
Harry
ścisnął grzbiet nosa, gdy między Odgenem a panem Gauntem rozpoczęła się
kłótnia. Jasne było, że była to sprzeczka rodzaju prowokujący Ślizgon a dumny
Puchon. Odgen wyraźnie starał się pozostać profesjonalistą, co stawało się
coraz trudniejsze, ponieważ pan Gaunt ciągle go prowokował. Jednak pan Gaunt
poddał się i zaprosił Odgena do domu.
Dom
był bardzo mały. Wydawało się, że ma tylko trzy pokoje, co sprawiło, że Harry
poczuł się wyjątkowo klaustrofobicznie. Morfin siedział przy kominku w salonie,
czekając, gdy pan Gaunt i Odgen weszli. Brudny fotel, w którym siedział,
wyglądał, jakby zaraz miał się rozpaść. Odgen trzymał się z daleka, gdy
zauważył, że mała, żywa żmija syczy między palcami Morfina. Harry mógł
zrozumieć wahanie Odgena. Morfin wyglądał na całkowicie psychicznego.
Posycz sobie, mała żmijko,
Mała żmijko, wij się, żmijko,
wij,
Bądź milutka dla Morfina,
Bo cię przybije do drzwi.
Harry
nie potrzebował dalszego potwierdzenia, że Morfin kompletnie zwariował. Widzę, że szaleństwo panuje w tej rodzinie.
Z doświadczenia Harry’ego wynikało, że grożenie wężowi nigdy nie przynosiło
pozytywnych rezultatów. Oczywiście wąż był za mały, by cokolwiek zrobić.
Słysząc szuranie, Harry odwrócił się i zobaczył dziewczynę w poszarpanej,
szarej sukience, która całkowicie wtapiała się w brudną, kamienną ścianę za
nią. Stała obok brudnej, czarnej kuchenki, najwyraźniej próbując coś ugotować.
Jej postawa i wyraz twarzy aż krzyczały o podporządkowaniu, jakby wiedziała, że
to najlepsze życie, jakie może mieć.
Odgen
również patrzył na kobietę z współczującym wyrazem twarzy, co pan Gaunt
zauważył i jęknął z irytacją.
-
Ma córa, Meropa – powiedział z urazą Gaunt.
-
Dzień dobry – powiedział Odgen z lekkim uśmiechem, ale Meropa nie
odpowiedziała. Spojrzała tylko na ojca ze strachem, po czym skierowała swoją
uwagę z powrotem na kuchenkę i garnki na półce. Odgen odchrząknął i skupił się
na Gauncie. – Cóż, panie Gaunt – powiedział profesjonalnie, – przejdźmy prosto
do punktu, w którym mamy powód sądzić, że pana syn, Morfin, użył zeszłej nocy
magii na mugolu.
Głośny
brzdęk rozległ się echem po pokoju, gdy Meropa upuściła jeden z garnków. Harry
szybko spojrzał na nią i zobaczył, że niemal trzęsła się ze strachu. Wszyscy w
pomieszczeniu patrzyli na nią, ale pan Gaunt nie był ani trochę współczujący.
-
Podnieś to! – krzyknął do niej Gaunt. – Widzisz, żarcie na podłodze jak u
niektórych brudnych mugoli, do czego służy różdżka, ty bezużyteczny worze
gnoju?
Harry
poczuł uspokajającą dłoń na swoim ramieniu, przypominającą mu, że to tylko
wspomnienie, gdy Odgen stanął w obronie Meropy.
-
Panie Gaunt, proszę! – krzyknął Odgen zszokowanym głosem. Meropa ponownie
upuściła garnek, zszokowana tym, że ktoś ją bronił, po czym z wahaniem
wyciągnęła różdżkę i szybko wymamrotała zaklęcie, które sprawiło, że garnek
przeleciał przez pokój, uderzył w ścianę i rozpadł się na pół.
Morfin
natychmiast zaczął się szaleńczo śmiać, podczas gdy pan Gaunt krzyknął:
-
Napraw to, ty bezsensowny leniu, napraw to!
Meropa
zaczęła okrążać pokój, ale nim mogła naprawić swój błąd, Odgen zrobił to za
nią. Pan Gaunt przez długą chwilę wpatrywał się wściekle w Odgena, po czym
skupił uwagę na córce.
-
Szczęście, że jest tu ten miły człowiek z Ministerstwa, prawda? – wypluł Gaunt.
– Może weźmie cię ode mnie, może nie ma nic przeciwko brudnym charłakom…
Harry
obserwował, jak Meropa podnosi garnek i odkłada go na półkę. Drżała lekko, nie
mówiąc ani słowa do kogokolwiek w pokoju. Odgen szybko skupił uwagę na sprawie,
z powodu której przyszedł, ale pan Gaunt nic o tym nie słyszał. Najwyraźniej
pan Gaunt uważał, ze Morfin ma pełne prawo robić to, co zrobił. Odgen próbował
przekonać pana Gaunta, że Morfin zrobił źle, łamiąc czarodziejskie prawo i
wręczył mu wezwanie na przesłuchanie, ale wyglądało na to, że to przelało czarę
i pan Gaunt pokazał Odgenowi brzydki środkowy palec, odziany w czarny pierścień
z kamieniem. Kiedy Odgen nie rozpoznał znaczenia biżuterii, Gaunt pospieszył w
stronę Meropy i pociągnął ją z powrotem do Odgena za złoty łańcuch na jej szyi.
Pan
Gaunt szybko ujawnił, że byli ostatnimi potomkami Salazara Slytherina i właśnie
z tego powodu należy im okazywać większy szacunek. Odgen się nie zgodził. Był
zdeterminowany, by przekazać wezwanie Morfinowi, by pojawił się na rozprawie
czternastego września z powodu wywołania u mugola bardzo bolesnej pokrzywki,
ale zanim zdążył dokończyć formalną deklarację, uwagę wszystkich przyciągnęły
głosy i konie, zbliżające się do wyjścia.
Głosy
ostatecznie należały do grupy mugoli z wioski, którzy nie starali się nawet
ukryć niechęci do domu Gauntów i jego mieszkańców. Jeden z mężczyzn nazywał się
Tom i wydawał się wiedzieć najwięcej, biorąc pod uwagę, że jego rodzina
posiadała większość ziemi po drugiej stronie doliny. Następnie Tom oświadczył,
że syn Gauntów ma nie po kolei w głowie. Wszystkich na zewnątrz wydawało się to
ogromnie bawić.
-
Tom, mogę się mylić, ale czy ktoś przybił do tych drzwi węża? – zapytała
dziewczyna, z którą rozmawiał Tom. Brzmiała, jakby była tuż za drzwiami i nie
obchodziło jej to, czy brzmiała niegrzecznie do kogoś z domu.
Tom
wydawał się podzielać jej arogancję.
-
Dobry boże, masz rację – powiedział. – To pewnie syn. Mówiłem ci, ma nie po
kolei w głowie. Nie patrz na to, Cecylia, najdroższa.
Wszyscy
w domu Gaunta milczeli, słuchając, jak konie odjeżdżają. Kiedy dźwięk stał się
zbyt odległy, by go usłyszeć, Morfin wybuchnął śmiechem i wrócił się do swojej
siostry.
-
Kochanie – powiedział w wężomowie. – Kochanie, tak ją nazwał. I tak byś go
nie miała.
Meropa
była blada jak mleko, gdy pan Gaunt i Morfin mówili do siebie w języku węży.
Najwyraźniej Meropa podkochiwała się w Tomie, z czego pan Gaunt nie był
zadowolony. W końcu czystej krwi potomkowie Salazara Slytherina byli zbyt
dobrzy dla jakiegokolwiek mugola z brudną krwią. Pan Gaunt z wściekłością
osaczył córkę, nazywając ją zdrajczynią krwi. Kiedy jego ręce powędrowały do jej gardła, Harry poczuł ulgę,
że Odgen wkroczył do akcji, odsuwając pana Gaunta od Meropy.
Pan
Gaunt zareagował z podwójną siłą, skacząc na równe nogi i pędząc w stronę
Odgena z zakrwawionym nożem w jednej ręce i różdżką, która już wypalała
zaklęcia, w drugiej. Odgen zrobił jedyną rzecz, jaką mógł. Uciekał, walcząc o
życie. Dumbledore wyprowadził Harry’ego z domu i poszli za Odgenem. Krzyki
Meropy odbiły się echem w całym lesie, uświadamiając Harry’emu, że najprawdopodobniej
płaci ona za nieposłuszeństwo Odgena.
Odgen
biegł dalej ścieżką, prowadzącą do głównej drogi, aż nie zderzył się z
kasztanowym koniem, na którym jechał przystojny i wyglądający znajomo
ciemnowłosy mężczyzna. Mężczyzna i dziewczyna, która jechała na szarym koniu,
wybuchli śmiechem na widok uciekającego z przerażeniem Odgena. Harry nie mógł
przestać wpatrywać się w mężczyznę na koniu. Znał tą twarz. Widział ją już
wcześniej…
Profesor
Dumbledore położył dłoń na ramieniu Harry’ego i ścisnął.
-
To wystarczy, Harry – powiedział, po czym złapał Harry’ego za łokieć i
delikatnie pociągnął. Chwilę później lecieli przez ciemność, aż nie wylądowali
na nogach w częściowo oświetlonym biurze Dumbledore’a.
Kiedy
Dumbledore puścił jego ramię, Harry podszedł do krzesła, na którym siedział
wcześniej i opadł na nie. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach
i zapatrzył się w podłogę. Pan Gaunt bardzo przypominał mu wuja Vernona, a
Meropa jego samego, nim Syriusz wyciągnął go z tej sytuacji. Przez to Harry
zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby Syriusz nie wkroczył w jego
życie. Czy wciąż byłby taki? Czy nadal żyłby w strachu, tak jak Meropa?
-
Obawiam się, że muszę przeprosić, Harry – powiedział Dumbledore, machając
różdżką, by zapalić dodatkowe lampy. – Powinienem był przewidzieć twoją reakcję
na zachowanie Marvola wobec swojej córki. Zapewniam cię, że Meropa przeżyła.
Odgen szybko aportował się do Ministerstwa i wrócił w ciągu piętnastu minut z
posiłkami. Morfin i Marvolo próbowali się zemścić, ale zostali obezwładnieni,
wyprowadzeni z domu, skazani przez Wizengamot do Azkabanu. Morfin dostał trzy
lata, a Marvolo sześć miesięcy.
Harry
zamknął oczy, pocierając kark. Wiedział teraz, dlaczego rozpoznał mężczyznę na
koniu. Jeśli pan Gaunt to Marvolo, to oznaczało, że Meropa była matką
Voldemorta, a mężczyzną na koniu był Tom Riddle senior. Właśnie widział
rodziców Voldemorta, jego wuja i dziadka.
-
Sądziłem, że to moja rodzina jest pokręcona – powiedział cicho Harry. – Wuj
Vernon nigdy nie posunął się tak daleko. Nigdy nie traktował te ten sposób
własnego dziecka… tylko mnie.
Profesor
Dumbledore usiadł za biurkiem i pochylił się do przodu, wpatrując się w
Harry’ego znad okularów-połówek.
-
W pewnym sensie przypuszczam, że Marvolo widział swoją córkę tak, jak twój wuj
widział ciebie – powiedział w zamyśleniu. – Oboje nie byliście tacy, jakich
akceptował by was wasz opiekun. Ty, Harry, byłeś czarodziejem, a Meropa miała
bardzo mały magiczny talent, przynajmniej w to wierzył Marvolo. W obu
przypadkach opiekunowie się mylili. Nie istnieje żaden powód, by dorosły mógł
uderzyć dziecko.
Harry
skinął głową ze zrozumieniem. Przechodził już przez to… właściwie to dwa razy. Raz,
po tym, jak został uratowany przed wujem Vernonem i ponownie po problemach z
Umbridge w zeszłym roku. Tak, nienawidził widzieć ludzi w takiej samej
sytuacji, w jakiej on sam się znajdował i prawdopodobnie przesadzał, będąc
świadkiem tego wspomnienia, ale to nie oznaczało, że wrócił do bycia
przestraszonym dzieckiem.
Dumbledore
patrzył na Harry’ego przez chwilę, po czym wrócił do pierwotnego tematu.
-
Marvolo i jego dzieci byli ostatnimi z Gauntów – powiedział swobodnie, – bardzo
starożytną czarodziejską rodziną, która była znana z niestabilności i przemocy,
które tylko rosły przez pokolenia małżeństw między krewnymi. Brak zdrowego
rozsądku, a do tego pragnienie luksusu sprawiły, że złoto rodziny praktycznie
nie istniało od pokoleń przed narodzinami Marvola. Jak widziałeś, Gauntowie
żyli w biedzie, poza kilkoma rodzinnymi pamiątkami, które były cenione prawie
tak samo jak synowie, a o wiele bardziej niż córki. Wierzę, że zauważyłeś także
ojca Voldemorta?
Harry
skinął głową.
-
Wyglądało na to, że był dość dumny ze swojego statusu – powiedział ostrożnie. –
Jak to się stało, że ożenił się z matką Voldemorta?
Dumbledore
splótł swoje długie palce i usiadł prosto na krześle.
-
Meropa Gaunt była zauroczona Tomem Riddlem seniorem, Harry – powiedział z
lekkim uśmiechem. – Kiedy Marvolo i Morfin zostali zamknięci w Azkabanie, miała
szansę uciec od okrucieństwa, w którym żyła przez tyle lat. W końcu mogła być
czarownicą i używać wszystkich posiadanych środków, by spełnić swoje marzenia…
czyli wszystkich magicznych środków.
Co
oczywiście oznaczało niemoralne środki.
-
Więc użyła jakiegoś zaklęcia albo eliksiru, żeby go skonfundować? – zapytał
Harry.
-
Dokładnie, Harry – powiedział Dumbledore, kiwając głową. – Myślę, że użyła
eliksiru miłosnego, ponieważ dyskretne użycie go jest o wiele łatwiejsze. Dość
łatwo jest przekonać kogoś jadącego w upale, że łyk „wody” jest w najlepszym
interesie tej osoby. Wiedz, że zaledwie kilka miesięcy po tym wspomnieniu w
Little Hangleton wybuchł skandal, gdy Tom Riddle uciekł z Meropą Gaunt. Marvolo
był chyba najbardziej zszokowany, gdy po powrocie z Azkabanu znalazł tylko
pożegnalną notkę. Od tego momentu Marvolo nigdy więcej nie wspomniał o swojej
córce. Zmarł, nim Morfin został zwolniony z więzienia.
-
Więc co się stało? – zapytał zdezorientowany Harry. – Skoro Meropa dawała
Tomowi eliksir Miłosny, dlaczego ostatecznie ją zostawił? Voldemort powiedział
mi, że jego ojciec porzucił jego matkę.
-
Tak się stało – potwierdził Dumbledore. – W ciągu kilku miesięcy po ich nagłym
małżeństwie, Tom Riddle wrócił do posiadłości swoich rodziców w Little
Hangleton bez Meropy. W mieście pojawiły się pogłodki, że Tom twierdził, że
został „oszukany” i „porwany”. Ludzie uważali, że Meropa wprowadziła Toma w
błąd, twierdząc, że jest w ciąży, więc się z nią ożenił. Meropa urodziła
dziecko, ale dopiero rok po ich ślubie. Tom zostawił ją, gdy była jeszcze w
ciąży. Uważam, że Meropa była głęboko zakochana w Tomie i nie mogła znieść
trzymania go dłużej w niewoli poprzez magiczne środki. Uznała, że przestanie
dawać mu eliksir. Możemy tylko założyć, co sobie myślała, ale wszelka nadzieja,
że Tom zostanie z nią bez eliksiru w swoim organizmie, szybko została
zniszczona. Zostawił ją, nigdy się nie zastanawiając, co się stało z nią albo
jej synem.
-
I przez to Voldemort został w sierocińcu, gdy Meropa umarła – wymamrotał Harry,
patrząc przez okno, jednak zobaczył tylko ciemność. Nie zdawał sobie sprawy, że
minęło tak wiele czasu. – Jak ktoś mógłby tak po prostu porzucić własne
dziecko?
-
Jak zauważyłeś, dla Toma Riddle’a seniora status był wszystkim – powiedział
uroczyście profesor Dumbledore. – Ludzie, którzy dorastali z władzą i
pieniędzmi, mają tendencję do postrzegania siebie jako lepszych niż wszyscy
inni. Słyszałeś, co Tom i jego towarzyszka powiedzieli przed rezydencją
Gauntów. Nie miał wobec nich współczucia i prawdopodobnie nie spojrzałby na
nich ponownie, gdyby Morfin nie powodował tyle kłopotów, terroryzując mugoli. –
Zapadła cisza, po czym Dumbledore wstał. – Robi się późno, Harry. Myślę, że
twoi opiekunowie na ciebie czekają.
-
Tak, proszę pana – powiedział Harry, wstając. W tej chwili Harry był zbyt
przytłoczony, by zadać więcej pytań. Słyszał o skutkach ubocznych endogamii od
Syriusza, który twierdził, że to był powód, dlaczego jego krewni zupełnie
oszaleli… oprócz Tonks, oczywiście. Z jakiegoś powodu, pomimo tego, jak
szalenie zachowywali się Syriusz i Tonks, Syriusz twierdził, że byli jedynymi
rozsądnymi ludźmi w rodzinie Black. Oboje kuzynów zgodziło się, że zdrowie
psychiczne matki Tonks jest dyskusyjne, chociaż oboje się uśmiechali, gdy to
mówili, więc Harry wątpił, czy mówili poważnie.
Podchodząc
do kominka, Harry musiał się zastanowić, dlaczego Dumbledore to robił. Jaki był
cel w nauce o przodkach Voldemorta? Chwytając szczyptę proszku Fiuu, Harry już
miał wyjść, gdy zawahał się. Czy czegoś mu brakowało?
-
Proszę pana, chyba nie rozumiem celu tego wszystkiego – powiedział cicho Harry,
patrząc w płomienie. – Wiedza na temat przeszłości Voldemorta… bycie świadkiem
wydarzeń, które doprowadziły do tego, kim się stał…
-
Obawiasz się, że zaczniesz współczuć Lordowi Voldemortowi – zakończył
Dumbledore. – Współczucie nigdy nie jest złe, Harry. Te lekcje nie mają na celu
utrudnienie ci zadania. Mają dać ci wiedzę potrzebną do osiągnięcia sukcesu.
Harry
skinął głową i życzył dobrej nocy, po czym przeszedł przez kominek do Kwater
Huncwotów. Wiedział, że komentarz Dumbledore’a ma ukryte znaczenie, ale był
zbyt zmęczony, by teraz się tym martwić. Może jutro po sesji z panią Pomfrey
usiądzie i będzie się zastanawiał nad tajemnicą, jaką był Albus Dumbledore.
^^^
Harry
szybko się zorientował, że pani Pomfrey jest wspaniałą nauczycielką. Podczas
ich pierwszej lekcji, Harry pomagał pani Pomfrey uporządkować szafkę z
eliksirami, co byłoby wyjątkowo nudne, gdyby nie zostało zmienione na grę.
Przez prawie trzy godziny omawiali różne eliksiry, ich właściwości i zawartość
w sposób, który utrzymywał uwagę Harry’ego: sposób, w jaki pomagały ludziom.
Harry prawdopodobnie nauczył się więcej o odtrutkach podczas jednej sesji, niż
w ciągu pięciu lat nauki. Zanim skończyli, szafka na eliksiry była
uporządkowana, a dziennik Harry’ego wypełniony o kilka dodatkowych stron.
Z
powodu napiętego harmonogramu Harry’ego, pani Pomfrey zdecydowała się robić
lekcje tylko w niedzielny poranek, co spotkało się z mieszaną reakcją Harry’ego.
Wiedział, że naprawdę nie ma wolnego czasu, ale dobrze się bawił w skrzydle
szpitalnym dzięki temu, że uczył się praktycznie tego, co kochał. Dowiedział
się, że był bardzo praktycznym uczniem niż teoretycznym, co uświadomiło go
szkolenie Syriusza i Remusa.
W
świetle zgody Dumbledore’a na GD, Harry zwrócił się do Syriusza, który natychmiast
zgodził się zostać nadzorcą grupy. Rada była odpowiedzialna za ostrzeżenie
obecnych członków, że GD będzie kontynuowane oraz poinformowanie osób
niebędących członkami, którzy chcą się przyłączyć, że nie przyjmują nowych
osób, ponieważ nie ma możliwości kontrolowania licznej grupy. To sprawiło, że
kilka osób było bardzo nieszczęśliwych, zwłaszcza Cormac McLaggen, który
próbował przekonać Harry’ego, Ginny i Neville’a, że powinien być wyjątkiem od
reguły. W końcu Harry musiał go uciszyć i bo poskarżyli mu się, że
siedmioroczny chłopak nie przestaje gadać, więc Harry mógł otwarcie powiedzieć
mu, że nie ma wyjątków. Rada musiała być uczciwa wobec wszystkich.
Spotkania
GD miały odbywać się ponownie w sobotnie wieczory, a posiedzenia Rady w środowe
wieczory. Jedyną zmianą było to, że nie będzie niedzielnego, porannego
spotkania, ponieważ Harry był niedostępny. Po szybkim spotkaniu, Rada doszła do
wniosku, że prawdopodobnie będzie mądre nauczyć GD podstawowych ruchów
samoobrony, co oznaczało, że Harry i Syriusz będą instruowali przez większość
czasu. Mieli nadal uczuć zaklęć, by wszyscy byli na bieżąco, ale większość
spotkań miała dotyczyć mugolskiej samoobrony.
Zajęcia
były tak wymagające jak zawsze. Każdy wolny okres poświęcano odrabianiu lekcji
i ponownemu czytaniu podręczników, żeby zrozumieć, co było omawiane na
zajęciach. Remus ratował sytuację, tłumacząc skomplikowane teksty na popularne
frazy, a także kontynuując odszyfrowywanie książki Księcia Półkrwi. Syriusz
nadal całkowicie skupiał się z nim na zaklęciach niewerbalnych, co było wielką
pomocą na obronie przed czarną magią, zaklęciach i transmutacji. Nie wiedział,
jak przeżyłby te zajęcia bez nauki Syriusza.
Jak
na ironię, najłatwiejsze zajęciami była opieka nad magicznymi stworzeniami i
zielarstwo. Hagrid z pewnością sprawiał, że zajęcia te były interesujące,
chociaż spędzał połowę czasu na rozmowach o Aragogu. Zielarstwo nie było wcale
łatwiejsze niż wcześniej, ponieważ zajęcia się nie zmieniły. Nadal pracowali z
roślinami, poznając ich właściwości i zastosowanie w świecie czarodziejów.
Rośliny były tylko trochę bardziej niebezpieczne niż wcześniej.
Kwalifikacje
do gryfońskiej drużyny Quidditcha zaplanowano na następną sobotę rano o
godzinie dziewiątej. Harry musiał przełożyć swój trening z Syriuszem na godzinę
wcześniej, chociaż szybko stało się wiadome, że umysł Harry’ego skupia się na
kwalifikacjach. Tak wielu ludzi zapisało się do drużyny, że Harry obawiał się,
że zajmie to cały dzień. To był jego pierwszy test, jako kapitana, co było
najważniejsze, jak powiedział mu Viktor.
-
Kapitan jest tak silny, jak jego koledzy
z drużyny – powiedział Viktor. – Wybierz
mądrze, Harry.
Kiedy
zbliżał się czas kwalifikacji, Syriusz zrezygnował z treningu i pomógł Harry’emu
przygotować boisko, nawet rzucił kilka zaklęć, by zablokować chłodną, mglistą mżawkę.
Harry wiedział, dlaczego drużyna była w tym roku tak popularna. Nie miało to
nic wspólnego z Quidditchem. To był on. Hermiona ostrzegła go przed tym. Każdy
chciał być częścią czegoś, co dotyczyło Harry’ego Pottera. Ponieważ GD nie
wchodziło w grę, Quidditch był jedyną opcją i to właśnie tych ludzi Harry nie
chciał w drużynie. Chciał ludzi, którzy poważnie podchodzili do gry i tych,
którzy ciężko pracowali, ponieważ chcieli wygrać.
Ron
i Hermiona pierwsi przybyli z wiadomością, że Stanley Shunpike, konduktor
Błędnego Rycerza, został aresztowany pod zarzutem działalności śmierciożerczej.
Harry był oszołomiony. Kiedy Stan pomógł mu uciec ze szponów Voldemorta, młody
człowiek z trudem mógł zachować przytomność, kiedy wierzył, że Harry był
śmierciożercą. Myśl, że Stan mógłby być śmierciożercą, była niedorzeczna. Co Ministerstwo
sobie myślało?
Uczniowie
zaczęli się gromadzić na boisku Quidditcha, zmuszając Hermionę i Syriusza do
zajęcia miejsc na trybunach. Frekwencja była niesamowita. Były osoby z
pierwszych klas, które nie mogły opanować swoich nerwów, oraz z siódmych, które
wydawały się onieśmielać resztę. Obserwując to, Harry natychmiast zamknął oczy
i sięgnął po otaczające go fale emocji. Wyraźnie wyczuł zdenerwowanie, zapał,
zażenowanie, a także subtelną nutę tego samego uczucia, które poczuł w noc
uczty powitalnej… zauroczenie. Harry westchnął z frustracją, ściskając grzbiet
nosa. Dlaczego nikt nie potrafił dostrzec, że ma robotę do wykonania?
-
Dzień dobry, Gryfoni – powiedział Harry, zwracając się do grupy i zauważył, że
kilku młodych uczniów zachichotało cicho. – Muszę powiedzieć, że jestem
zdumiony, że tak wielu jest gotowych poświęcić długie godziny na męczące
treningi, by zostać członkiem tej drużyny. – Chichoty ustały, a kilka osób
nerwowo poruszyło się. – Gryffindor wygrał ostatnie dwa Puchary Quidditcha,
więc mamy niezłą reputację, której musimy sprostać. Każdy, kto czuje, że nie jest w stanie się poświęcić, by zostać
częścią zwycięskiej drużyny, radzę odejść teraz.
Harry
nie był zaskoczony, że kilka starszych dziewcząt podeszło do trybun, by
dołączyć do swoich przyjaciół. Zignorował szepty, skupiając swój wzrok na
młodszych uczniach, którzy wcześniej chichotali.
-
Każdy, kto nie jest członkiem domu
Gryffindora też powinien iść – powiedział stanowczo Harry i obserwował, jak
kilka grup Krukonów i Puchonów szybko biegnie w stronę trybun. To pozostawiło
grupę łatwiejszą do uporządkowania. Harry poprosił ich o rozdzielenie sięna
pozycje i rozpoczęcie umiejętności latania. Pierwszy i drugi rok szybko
odprawił, ponieważ ledwie umieli utrzymać sięna miotłach.
Pierwsi
byli ścigający. Harry szybko dostrzegł, kto ma talent, a kto nie. Katie Bell
wyraźnie była najlepsza, a zaraz po niej Demelza Robins, Ginny Weasley i, co
zaskakujące, Dean Thomas. Harry poprosił całą czwórkę, by zostali i odprawił
resztę. Kilka osób narzekało, ale jednym ruchem nadgarstka Harry chwycił w dłoń
różdżkę, co wszystkich uciszyło. Nikt nie chciał doświadczyć złości przywódcy
Gwardii Defensywnej.
Następni
byli pałkarze, ale żaden nie miał instynktownych zdolności, jakie mieli Fred i
George. Był nieco rozczarowany, ale mogło być gorzej. W końcu wybrał Jimmy’ego
Peakesa, Ritchiego Coote’a i Jackaa Slopera, by dołączyli do pałkarzy.
Następnie przeszli do szukających. Nie było ich wielu i żadnemu z nich nie
udało się nawet dostrzec znicza. Sfrustrowany Harry odwrócił się do swoich już
wybranych członków i zauważył, że Ginny jest skupiona na czymś w pobliżu trybun
Ślizgonów. Harry powoli spojrzał tam i zauważył złotego znicza.
-
Ginny, może im pomożesz? – powiedział Harry z uśmiechem i niemal roześmiał się,
kiedy twarz Ginny poróżowiała. Odrzucił kandydatów na szukającego, gdy Ginny
złapała znicza. Harry nagle poczuł radość, że zdecydował się na takie
kwalifikacje. To znacznie wszystko ułatwiało.
Kwalifikacje
na obrońców były ostatnie. Teraz na trybunach było znacznie więcej uczniów, co
denerwowało Harry’ego. Ron zawsze miał problem z tym, jak obserwowali go
ludzie, ale Harry nic nie mógł na to poradzić. Wysłał swoich czterech
ścigających i każdy z obrońców miał pięć rund na zablokowanie piłki. Żaden z
bramkarzy nie mógł obronić więcej niż dwóch goli, za wyjątkiem Cormaca
McLaggena, który obronił cztery rzuty karne, całkowicie nie trafiając
ostatniego, co było niespodzianką, ale dość mile widzianą. Przynajmniej Ron
miał szansę.
Kiedy
nadeszła kolej Rona, Harry obserwował, starając się zachować obiektywizm, kiedy
usłyszał, jak ktoś krzyczy: „Powodzenia!”. Spojrzał na trybuny i ledwie mógł
ukryć swoje zaskoczenie, widząc, że to Lavender Brown, a nie Hermiona. Notując
w pamięci, by później wypytać Rona, Harry skupił uwagę na rudzielcu, który
wystartował. Jego nerwy były nadszarpnięte, kiedy czekał, aż Ron zablokuje
jeden… dwa… trzy… cztery… pięć rzutów karnych. Harry wypuścił długi oddech
pełen ulgi, notując ponownie w pamięci, by mieć więcej wiary w Rona.
-
Ron Weasley i Cormac McLaggen! – ogłosił Harry, zaskakując wszystkich. Zignorował
szepty i poczekał, aż dziewięć wybranych osób usiądzie na ich sekcji trybun, po
czym dołączył do nich. – Przypuszczam, że wszyscy się zastanawiacie, dlaczego
wybrałem więcej członków zespołu niż dozwolona liczba. – Na widok tego, jak
wszyscy kiwają głową, Harry kontynuował: – Moje rozumowanie jest proste.
Quidditch to niebezpieczny sport. Ludzie często zostają ranni. W ten sposób
mamy już wyszkoloną rezerwę, by wypełnić puste miejsce. Dean, jesteś rezerwowym
ścigającym. Ginny, ty jesteś rezerwową szukającą. Jack, ty jesteś rezerwowym
pałkarzem. Cormac, rezerwowy obrońca.
-
To właściwie całkiem genialny pomysł, Harry – powiedziała z aprobatą Katie
Bell, a kilka osób się z nią zgodziło.
Kątem
oka Harry dostrzegł, że Cormac nie był szczęśliwy i wiedział, ze chłopak z
siódmego roku ma ego, które mogło być problemem.
-
Jeszcze jedno – powiedział poważnie. – To jest drużyna. Pracujemy razem, wypełniamy nasze obowiązki dla wspólnego
celu. Jeśli nie możecie sobie z tym poradzić albo z podjętymi przeze mnie
decyzjami, proponuję opuścić zespół. Mamy dużo do zrobienia i ważne jest,
żebyśmy robili to, co jest ważne dla
zespołu. Nie zawaham się usunąć kogoś, jeśli uznam to za konieczne. Ten
sezon nie będzie zabawny, jeśli będziemy sobie skakać do gardła. Jakieś pytania?
Nikt
nic nie powiedział. Harry zauważył, że Katie i Ron uśmiechają się dumnie.
Wszelkie wątpliwości, co do Harry’ego, jako kapitana, natychmiast zostały
usunięte.
-
Dobrze – powiedział Harry, kiwając głową. – Treningi zaczynają się we wtorek.
Listę przekażę profesor McGonagall i mam nadzieję, że wkrótce będziemy mieli
szaty dla was wszystkich. A teraz bawcie się dobrze.
Nim
drużyna została zwolniona, większość tłumu rozproszyła się. Hermiona podbiegła
do Rona, gratulując mu dostania się do drużyny i Harry’emu świetnie wykonanej
roboty. Ron stał dumnie, wszystkie oznaki jego wcześniejszych nerwów zniknęły.
-
Po prostu cieszę się, że nie jestem rezerwowym – powiedział Ron. – Widziałaś McLaggena
podczas piątego strzału? Gdybym nie znał sądził, że to niemożliwe,
powiedziałbym, że został skonfundowany, ale no cóż. – Hermiona zarumieniła się
gwałtownie, ale Ron natychmiast zaczął szczegółowo omawiać swoją własną obronę
przez cała drogę do zamku na kolację.
Harry
pozostawał krok za nimi i wkrótce poczuł uspokajającą dłoń na swoim lewym
ramieniu. Syriusz przesunął się, by iść obok Harry’ego i potargał jego
rozczochrane włosy.
-
Dobrze się spisałeś, dzieciaku – powiedział szczerze. – Twój tata byłby z ciebie
dumny. – Syriusz szybko rozejrzał się, po czym objął Harry’ego ramieniem i
pociągnął go bliżej. – Coś wyczułeś, prawda?
Kiwając
głową Harry przybliżył się do mężczyzny.
-
Nienawidzę tego – przyznał. – To nie przydarzy się kapitanom z innych drużyn.
Syriusz
westchnął.
-
Taka jest cena, jaką płacisz za odziedziczenie wyglądu twojego ojca i oczu
twojej matki – powiedział współczująco, sprawiając, że Harry skrzywił się w
jego stronę. – Co? Jestem po prostu szczery. Jeśli mi nie wierzysz, możesz po
prostu zapytać pewną grupkę dziewcząt z czwartego roku…
Oczy
Harry’ego zwęziły się i odepchnął Syriusza.
-
Jesteś okrutny, wiesz o tym? – zapytał, po czym uśmiechnął się szeroko. – Może ja
powinienem skontaktować się z Ritą Skeeter.
Oczy
Syriusza rozszerzyły się i zbladł drastycznie. Z pewnością był to cios poniżej
pasa. Reporterka „Proroka Codziennego” w zeszłym semestrze nie próbowała nawet
ukryć swojego pociągu do Syriusza, co wciąż powodowało u niego koszmary. Jedyną
dobrą rzeczą, jaka z tego wyszła był fakt, że Rita powstrzymała się od
napisania połowy bzdur, jakie mogła wypisać o Harrym, w nadziei, że Syriusz ją
zauważy. Zrobił to, ale nie w taki sposób, na jaki miała nadzieję.
-
Nie pozwolisz mi z tym żyć, prawda? – zapytał Syriusz. – To nie moja wina…
-
Dokładnie – przerwał mu Harry, krzyżując ramiona na piersi. Wiedział, że
Syriusz tylko się drażni i wiedział, że nie należy brać mężczyzny na poważnie,
ale to nie oznaczało, że Harry’emu się o podobało. Odwdzięczenie się tym samym
było naprawdę jedynym sposobem, by go uciszyć. Tym razem nie było inaczej.
Syriusz tylko przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Harry’ego, po czym przesunął
dłonią po twarzy i skinął głową. Weszli razem do zamku, gdzie Harry dołączył do
Rona i Hermiony przy stole Gryffindoru, podczas gdy Syriusz usiadł przy stole
nauczycielskim.
Patrząc
na rząd nauczycieli, Harry zauważył, że krzesło Dumbledore’a było puste, tak
jak przez prawie cały ostatni tydzień. Nic nie zostało ogłoszone, choć Harry
wątpił, by cokolwiek miało być powiedziane. Dzieci znanych śmierciożerców wciąż
uczęszczały do Hogwartu i ujawnienie jakiejkolwiek słabości Dumbledore’a z
pewnością powróciłoby do Voldemorta. Prawdopodobnie najlepiej było zachować
mentalność „brak wiadomości to dobra wiadomość”. Mimo wszystko, Syriusz i Remus
powiedzieliby mu, gdyby coś było nie tak. Albo
Syriusz zabrałby mnie i zaciągnął do domu.
Harry
nie zamierzał się oszukiwać, myśląc, że wszystko jest normalnie, nie ważne, czy
był w murach Hogwartu, czy nie. Były to niebezpieczne czasu i Rada Gubernatorów
nie potrzebowała wiele, by uchwalić wniosek o zamknięcie Hogwartu do
zakończenia wojny. Harry podświadomie przesunął kciukiem po pierścieniu z
feniksem na swojej prawe dłoni. Obecnie nosił na sobie tak wiele środków ostrożności,
ale co z wszystkimi innymi? Co oni mieli, by być bezpiecznymi?
Kiedy
obiad zbliżył się ku końcowi, Harry wyszedł z Ronem i Hermioną na długie
popołudnie odrabiania zadań w bibliotece. Przeszli przez drzwi w pośpiechu,
jednak zablokował ich uśmiechnięty profesor Slughorn. Harry stłumił jęk,
przygryzając policzek od środka, by nie wypowiedzieć sarkastycznego komentarza.
Slughorn był niemal tak zły jak dziewczyny z czwartego roku. Zależało im tylko
na „chłopcu, który przeżył”, nie na Harrym.
-
Właśnie ciebie chciałem zobaczyć! – zawołał radośnie profesor Slughorn. –
Harry, miałem nadzieję, że mógłbyś dołączyć do mnie dziś wieczorem na kolację w
moich kwaterach. Będzie sporo wschodzących gwiazd. McLaggen i Zabini już
zgodzili się przyjść wraz z Melindą Bobbin. Ma ona dużą sieć aptek, mam też
nadzieję, że panna Granger do nas dołączy.
-
Och, strasznie mi przykro, proszę pana – powiedział Harry przepraszająco,
chociaż ani trochę tego nie czuł. Nagle cieszył się, że ma tak napięty
harmonogram. – Mamy spotkania GD w sobotnie wieczory i naprawdę nie możemy
zmienić terminu. Poza tym, nie wolno mi przychodzić na żadne spotkania bez
zgody Syriusza i Remusa. Są niezwykle opiekuńczy wobec wszystkiego, z powodu
tego, co się ostatnio wydarzyło.
Uśmiech
Slughorna natychmiast zniknął i cała jego postura zmieniła się z dumnej na
pełną porażki.
-
Och, szkoda – powiedział szczerze. – Liczyłem na ciebie, Harry. Sprawiłbyś, że
wieczór byłby bardziej interesujący. – Slughorn zmusił się do uśmiechu, po czym
poklepał Harry’ego po ramieniu. – Nie martw się, mój chłopcze. Porozmawiam z
twoim opiekunem. Jestem pewny, że dostrzeże, że wydarzenia te nie są powodem do
zmartwień. Mogę go nawet zaprosić, by dołączył. W końcu nie ma osoby, która nie
znałaby historii Syriusza Blacka. – Odszedł szybko, nim ktokolwiek mógł coś
powiedzieć.
Harry
przeczesał palcami włosy, wzdychając z frustracją. Nigdy nie sądził, że nadejdzie
dzień, kiedy będzie tęsknił za profesorem Snapem na pozycji nauczyciela eliksirów,
ale oto nadszedł. Nienawidził tego, jak profesor Slughorn postrzegał go jedynie
jako trofeum, z którym można paradować. Slughorn był dokładnie taki, jak
Scrimgeour. Żadnego z nich nie obchodziło, czego chciał Harry, póki dostali to,
czego oni sami chcieli.
^^^
Harry,
Ron i Hermiona pierwsi dotarli do Pokoju Życzeń, a zaraz po nich przybyła Rada.
Podłoga została pokryta poduszkowatą powierzchnią, żeby nikt nie został ranny. We
wszystkich czterech rogach z sufitu zwisały worki bokserskie, a obok nich były
półki z materiałami bokserskimi. Były tam szafki z takimi rzeczami jak ochraniacze,
które można było przymocować do klatki piersiowej, rąk i nóg. Harry wątpił, że
dzisiaj będą tego potrzebowali. Bardzo mało osób w GD wiedziało cokolwiek o
mugolskiej obronie.
Gdy
dotarła reszta GD, Harry zauważył, że wszyscy są ubrani w zwykłe ciuchy, chętni
do nauki tego, co Harry potrafił. Ginny i Neville również zostali osaczeni
przez Slughorna i poczuli ulgę, mając powód, żeby odmówić. Ron był dość cichy,
od kiedy Slughorn wyróżnił Harry’ego i Hermionę, krzywiąc się, ilekroć o
Slughornie wspominano. Zazdrość wylewała się z Rona tak mocno, że Harry nie
mógł tego zignorować, bez względu na to, jak się starał.
Syriusz
przybył ostatni z szerokim uśmiechem na twarzy, ale nie sam. Za nim do Pokoju Życzeń
weszła uśmiechnięta, fioletowo włosa Tonks, która podbiegła do Harry’ego i
pociągnęła go do miażdżącego uścisku.
-
Och! – wykrzyknęła podekscytowana, odsuwając się i uśmiechając do Harry’ego. –
Ktoś tu nabrał mięśni. Próbujesz zaimponować jakiejś szczęściarze, maleńki?
-
Tonks! – krzyknął zażenowany Harry, gdy kilka osób parsknęło. Spojrzał na
Syriusza, szukając pomocy i zobaczył, ze jego ojciec chrzestny bardzo się stara
powstrzymać od śmiechu.
Tonks
mrugnęła do Harry’ego i potargała jego włosy.
-
Tylko się drażnię, Harry – powiedziała dobrodusznie, po czym wyciągnęła różdżkę
i zakręciła nią między palcami.
Syriusz
odchrząknął i podszedł na środek pokoju.
-
W porządku, zacznijmy – powiedział stanowczo, gdy wszyscy odwrócili się w jego
stronę. – To, czego się nauczycie jest okazją do ulepszenia waszych pojedynków.
Zaczniemy dziś wieczorem od demonstracji. Wiem, że wszyscy jesteście świadomi
stylu pojedynkowania Harry’ego. Bardzo polega na atakach fizycznych, czego nie
nauczycie się w klasie. Harry, Tonks, proszę, dołączcie do mnie.
Harry
już wiedział, dokąd to zmierzało, idąc z Tonks na środek pomieszczenia. Tonks
nie była osobą pojedynkującą się fizycznie, a przynajmniej nie w takim
aspekcie, jak Harry. W dużym stopniu polegała na zaklęciach i aportacji,
cofając się do obrony fizycznej, jeśli nie było innej opcji. Reprezentowała
typową czarownicę lub czarodzieja, którzy wierzyli, że magia jest bardziej
cywilizowaną metodą walki, tak samo jak Ministerstwo i Rada Gubernatorów.
-
Zwracam się do tych, którzy nie znają Tonks – kontynuował Syriusz. – Jest moją
kuzynką i wyszkoloną aurorką, która zgodziła się na przyjazny pojedynek z Harrym.
Wszyscy, proszę, wycofajcie się do ścian, żebym mógł rzucić kilka zaklęć
ochronnych. – Wszyscy szybko przesunęli się i czekali, aż Syriusz kilka razy
machnie różdżką. – No i jest – powiedział z dumą. – Teraz, Harry i Tonks,
zajmijcie pozycje. – Harry i Tonks oddalili się od siebie o dziesięć kroków, po
czym odwrócili do siebie, by stanąć twarzą w twarz. – Różdżki w gotowości –
poinstruował Syriusz. – Jednym ruchem nadgarstka Harry trzymał różdżkę w dłoni,
zgiął kolana i przesunął stopy, gotowy, by wykonać ruch w każdej chwili. – To dla
zabawy, słyszycie? – ostrzegł Syriusz.
– Tonks, nie używaj niczego zbyt zawstydzającego, a ty Harry, nie rób niczego,
co wymagałoby wizyty u Poppy… Zaczynajcie!
Machnięciem
różdżki, Tonks posłała pierwsze zaklęcie w stronę Harry’ego, który natychmiast skupił
się na zaklęciu tarczy, machając różdżką i odwracając się, by uniknąć kolejnych
dwóch zaklęć, wypalonych w jego stronę. Harry szybko złapał rytm. Każdy z jego
zmysłów był w pogotowiu, gdy unikał, wyginał się, przekręcał i blokował
zaklęcia Tonks. Zdołał uderzyć ją czarem łaskoczącym, a Tonks zdołała
skutecznie sprawić, by się potknął, co byłoby katastrofalne dla Harry’ego,
gdyby szybko nie zareagował, skacząc na równe nogi i unikając nadchodzących
zaklęć.
Harry
powoli zmniejszał odległość między nimi, co oznaczało, że jego reakcje musiały
być szybsze i dokładniejsze. Pot spływał mu po czole, piekąc w oczy, ale nie mógł
znaleźć czasu, by go otrzeć. Przerwa w koncentracji mogła kosztować go
pojedynek. Blok… krok bliżej… skręt… krok bliżej… opad na jedno kolano… jeden
duży krok do przodu, okręcając się i rzucając zaklęcie galaretowatych nóg…
jeden krok w prawo… Zwieracz Nóg… dwa kroki bliżej… jeszcze tylko trochę… skok i unik w lewo… zaklęcie rozbrajające…
krok bliżej… to moja szansa.
Wyskakując
w powietrze, Harry okręcił się, unosząc nogę w chwili, gdy Tonks wypalił
zaklęcie rozbrajające. Różdżka Harry’ego wyleciała w powietrze, gdy jego stopa
wytrąciła różdżkę Tonks z jej dłoni. Sięgnął po swoją różdżkę i poczuł ją w
dłoni sekundę później. Lądując mocno na ziemi, Harry rzucił na Tonks zaklęcie
wiążące, nim zdała sobie sprawę, że ma swoją różdżkę z powrotem. Cisza
wypełniła pokój, gdy Harry stanął z różdżką wciąż wycelowaną w Tonks.
-
Dobra robota, Harry! – wykrzyknął radośnie Syriusz, po czym spojrzał
bezpośrednio na Tonks, machając różdżką i uwalniając ją. – Wygląda na to, że
wygrałem.
Tonks
przewróciła oczami z irytacją, podnosząc swoją różdżkę.
-
Tak, Syriuszu – powiedziała niechętnie. – Wygrałeś zakład. Potrafisz zachowywać
się jeszcze bardziej dziecinnie?
Syriusz
rozważył to przez moment, stukając się palcem w wargi.
-
Tak, potrafię – powiedział poważnie, po czym wycelował w nią różdżkę. –
Zobaczymy, jak potrafię być dziecinny? – Tonks uniosła ręce, poddając się.
Syriusz skinął głową i skupił uwagę na uczniach. – Wiem, że to, co Harry robił
wyglądało olśniewająco i nie spodziewam się, że ktokolwiek z was wkrótce osiągnie
taki poziom. Harry trenuje od trzech lat i wciąż się uczy. Będziemy zajmować
się tylko podstawami.
Harry
poczuł rozczarowanie wypełniające powietrze, co go zaskoczyło. Czego ci ludzie
się spodziewali? Naprawdę wierzyli, że nauka fizycznej obrony jest tak prosta,
jak nauczenie się pojedynczego zaklęcia? Tak
naprawdę nigdy nie widzieli mojego treningu, więc nie wiedzą, jak wiele czasu w
to włożyłem. Widzieli tylko wyniki.
-
W porządku, teraz do zabawy! – powiedział radośnie Syriusz. – Wszyscy znajdźcie
sobie wolne miejsce. – Odwrócił się do Harry’ego i Tonks, marszcząc brwi. – Wy dwoje
możecie odpocząć. Wyglądacie, jakbyście tego potrzebowali, zwłaszcza ty, Harry.
Miałeś wyjątkowo długi dzień.
Harry
zasalutował Syriuszowi nieco drwiąco, po czym ruszył za Tonks na drugą stronę
pokoju, gdzie pojawiła się wygodna kanapa. Tonks natychmiast objęła Harry’ego
ramieniem i pociągnęła go za sobą, przez co Harry prawie upadł na podłogę.
Kiedy usiedli wygodnie, Tonks trąciła Harry’ego żartobliwie i zapytała:
-
Jak się masz, Harry? Syriusz powiedział mi o kwalifikacjach do Quidditcha,
treningach i dodatkowych lekcjach poza zajęciami. Jeśli mnie zapytasz, brzmi to
dość wymagająco.
Wzruszając
ramionami, Harry obserwował, jak Syriusz zaczyna opowiadać o pozycjach
obronnych.
-
Wiedziałem, że ten rok będzie trudny – powiedział zgodnie z prawdą. –
Prawdopodobnie byłbym zgubiony, gdyby nie Syriusz i Remus. Ich kara tak
naprawdę stała się błogosławieństwem. To ludzie wszystko utrudniają.
Tonks
uśmiechnęła się szeroko.
-
Ludzie już tak mają – powiedziała szczerze. – Są samolubnymi dupkami, którzy
nie przejmują się tym, że kogoś krzywdzą w swojej drodze po sławę i fortunę.
Harry
popatrzył na nią z uniesioną brwią. To ostatnia rzecz, jaką spodziewał się
usłyszeć akurat od Tonks. Zawsze była optymistyczna w sytuacjach, w których się
znalazła.
-
Mówisz z własnego doświadczenia? – zapytał swobodnie Harry.
Tonks
spojrzała na niego przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
-
W mojej pracy spotykam się z wieloma ludźmi i nie wszystkich można by zaprosić
do domu – powiedziała szczerze, po czym posłała Harry’emu półuśmiech. – Ale chyba
to nic, ponieważ większość ludzi powiedziałaby to samo o mnie… i Syriuszu… i
Remusie… wow. Masz naprawdę pokręconą rodzinę.
Harry
uśmiechnął się szeroko.
-
I nie chciałbym żadnej innej – powiedział zgodnie z prawdą.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, co za napięty grafik ma Harry, oby jednak nie padl z wyczerpania, a ten pojedynek z Ronks niesamowity...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika