Freedom leciał jak strzała wypuszczona z łuku przez Sylvanor prosto do domu Meadowsweet, docierając do siedziby uzdrowicielki w zaledwie dwie minuty. W sekundę wrócił do ludzkiej postaci, przekręcał zasuwkę i wpadł do środka.
-
Hedwigo! Hedwigo, wszystko w porządku?
-
Harry? Jestem tu, na żerdzi w pobliżu
okna – rozległo się ciche pohukiwanie sowy.
Harry
podbiegł do niej i stwierdził, że jego niegdyś dzielna towarzyszka wygląda jak osłabiony
wrak. Jej pióra były wykrzywione, a niektóre złamane, kuliła się w kulkę,
siedząc na żerdzi, a jej oczy – piękne, bursztynowe oczy – były matowe i
niewidzące.
-
Och, Hedwigo, nie! Nie widzisz?
-
Nie teraz… nie. Kręci mi się w głowie i
strasznie mnie boli. Uderzyłam w okno… Przybyłam cię szukać, Harry… Musze
powiedzieć ci coś ważnego… - zaświergotała niewyraźnie Hedwiga. – W głowie mi się kręci… nie mogę myśleć
jasno…
Harry
pogłaskał ją delikatnie.
-
Ciii. Nie mów, odpoczywaj. To może poczekać, aż poczujesz się lepiej.
Ale
uparta sowa zebrała całą swoją siłę i syknęła:
-
Sowa pocztowa zawsze kończy dostawę.
Odkryłam miejsce, o którym mówią drzewa… jest w cieniu jakiejś mrocznej siły…
Czułam ją, gdy przelatywałam, jak czarny szlam na moich skrzydłach. Kiedy
przyleciałam to zbadać… drzewo… zaatakowało mnie, Harry! Uderzyło mnie swoimi
gałęziami, niemal strąciło z nieba. Bałam się… Zraniłam się w skrzydło… Dlatego
nie mogłam się zatrzymać na czas i uderzyłam w okno… Przepraszam…
-
Jest w porządku. To ja przepraszam – powiedział Harry, czując, jak narastają w
nim stare, znajome wyrzuty sumienia. – Nigdy nie powinienem pozwolić ci lecieć
z nami. Powinnaś była zostać w domu, gdzie jest bezpiecznie.
-
Nie… w takim razie kto-o-o by zapewnił tobie bezpieczeństwo, pisklaku? Severus
nie może zrobić tego sam. – Wtedy sowa zamknęła oczy, ponieważ była
wyczerpana i ranna.
Harry
kontynuował głaskanie jej, czując obrzydliwy, ostry ból w brzuchu i silne
pragnienie, żeby rozpłakać się jak małe dziecko. Nie umieraj, Hedwigo! Proszę!
Rozległo
się nagłe skrzypnięcie i drzwi domu Meadowsweet otworzyły się, wpuszczając
zarówno Severusa, jak i wilczą uzdrowicielkę.
-
Robiłam wszystko, żeby ją ustabilizować, Severusie, ale ptasia anatomia nie
jest moją mocną stroną. Uczyłam się leczyć ludzi, jak również wilki, ale sowy…
-
Mam pewne doświadczenie w leczeniu ptaków – zapewnił ją Severus, podchodząc do
Harry’ego. – Harry, przesuń się, żebym mógł zobaczyć, z czym mamy do czynienia.
Severus
przesunął różdżką nad śpiącą sową, mrucząc:
-
Hymm… napięty mięsień boczny prawego skrzydła, uraz głowy i piersi od okna,
wstrząs mózgu i ucisk za nerwami wzrokowymi. Dlatego jest ślepa… - Spojrzał na
Meadowsweet. – Leczyłaś ją na szok?
-
Tak, dałam jej trochę eliksiru przeciwwstrząsowego i obwiązałam jej skrzydło –
wskazała białe paski, przywiązujące skrzydło sowy do jej boku, co pozostało
niezauważone przez Harry’ego przez jego troskę z powodu jej wzroku.
-
Dobrze. Ale musimy się pozbyć tego obrzęku w jej mózgu – powiedział żwawo
Severus. – Co oznacza, że muszę zrobić eliksir, który zmniejszy wewnętrzne
krwawienie i wstrząs. Gdzie są twoje składniki do eliksirów? Masz kwiaty aterny
i nalewkę z wierzbownicy?
-
Tutaj – pokazała mu Meadowsweet, gdzie trzyma swoje zapasy i kociołki.
-
Harry, chodź tutaj i odmierz dwie łyżki stołowe pokruszonego szczuroszczeta –
nakazał Severus, ustawiając mały kociołek i szybkim gestem napełniając go wodą.
Meadowsweet
uniosła brew.
-
No, to było szybkie. Zwykle używam wody z beczki na deszczówkę z tyłu. Woda
jest czysta i słodka.
-
Następnym razem, teraz czas jest kluczowy – powiedział Mistrz Eliksirów. – Tu.
Posiekaj ten krwawiec kanadyjski na ćwierć calowe kawałki, nie dłuższe.
Podczas
gdy jego uczeń i wilczak siekali i mielili, Mistrz Eliksirów odmierzał różne
inne składniki i dodawał je do kotła, mieszają szybko lub powoli, warząc
całkowicie z pamięci.
-
Jesteś bardzo dobry – powiedziała Meadowsweet, obserwując, jak zręcznie Mistrz
Eliksirów dodaje różne rzeczy, kilka kropel zakraplaczem tego, podwójna łyżka
tamtego. – Nawet moja matka nie potrafiła uwarzyć czegoś tak skomplikowanego
bez receptury.
-
To dlatego, że jest jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów w Europie, jeśli
nie najlepszym – poinformował ją z dumą Harry. – Severusie, skończyłem. Mogę
dodać teraz szczuroszczeta?
-
Chwileczkę – Severus uniósł dłoń, odliczając w głowie sekundy. Jeszcze raz
przemieszał zawartość kociołka, po czym skinął głową.
Harry
wrzucił mielonego szczuroszczeta do kociołka i pokój natychmiast wypełnił
słodki, oczyszczający aromat. Samo oddychanie sprawiło, że jego nastrój się
poprawił.
Wkrótce
potem Snape nakazał Meadowsweet dodać korzenie, po czym zamierzał miksturę
dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i półtora razy w lewo, po czym
pozostawił ją do ostygnięcia przez pięć minut.
Gdy
lekko się ochłodziła, przelał ją do małej fiolki.
-
A teraz podamy eliksir – powiedział. – Harry, przytrzymaj Hedwigę nieruchomo.
Harry
podszedł i przytrzymał sowę, podczas gdy Severus fachowo podważył ptasi dziób i
podał jej dwa zakraplacze eliksiru przeciwwstrząsowego.
-
No i jest. To załatwi obrzęk i krwotok wewnętrzny. Trzeba podawać kolejne dawki
co trzy do czterech godzin, Harry. Przygotuję lek przeciwbólowy i
przeciwzapalny na jej mięśnie skrzydłowe.
-
Mogę pomóc? – zapytała Meadowsweet. – Wiem, jak je uwarzyć.
-
Och? Dobrze. Zacznij więc od przeciwbólowego, dobrze – nakazał Severus i cała
trójka usiadła, by uwarzyć swoje poszczególne eliksiry.
Dwie
godziny później wszystkie eliksiry były uwarzone, Harry sprawdził i zobaczył,
że Hedwiga spała wygodnie i usłyszeli ciche, zwycięskie wycie powracającej
reszty wilczaków. Meadowsweet przechyliła głowę i uśmiechnęła się.
-
Przynieśli jelenia. Będziemy dziś wieczorem ucztować. – Wskazała na dzban na
stole. – Chcecie trochę zimnego soku z jagód księżycowych?
-
Sok z jagód księżycowych? – powtórzył Harry. – Co to takiego?
-
Oczywiście sok zrobiony z księżycowych jagód – odpowiedziała Meadowsweet. –
Sama je wycisnęłam. Sok jest bardzo dobry, księżycowe jagody rosną tu tylko
latem i można je zbierać tylko przy świetle księżyca.
Nalała
im wszystkim do kubka różowego soku.
Potem
podeszła do małej spiżarni i otworzyła ją, wyciągając bochenek ciemnobrązowego
chleba i garnek z czymś.
-
Chleb kasztanowy i miód – ogłosiła. – Wybaczcie, nie mam masła, ale nie mamy
żadnych kóz ani krów, ani żadnej pszenicy, więc mąka z kasztanów musi
wystarczyć na chleb. Ale tęsknię za zwykłym, pszennym chlebem! – westchnęła z
tęsknotą, po czym posmarowała miodem kromkę chleba i wgryzła się w nią.
Harry
i Severus usiedli przy stole.
-
Dzięki, Meadowsweet – powiedział Mistrz Eliksirów, po czym posmarował własny
kawałek chleba delikatnym miodem z kończyny.
Harry,
którego kawałek był w połowie drogi do ust, odłożył go na zmarszczone brwi
swojego mentora i przypominające szturchnięcie, i powiedział nieśmiało:
-
Dzięki, Meadowsweet, za wszystko. Cieszę się, że to ty znalazłaś Hedwigę, a nie
inni, jak Vlad.
-
Nie ma za co. Ale Vlad nie jest taki zły, gdy się go pozna. Może być trochę
szorstki i oschły, ale z drugiej strony ma niewiele powodów, by ufać
czarodziejom. Jego matka była różdżkarką, trenowała w jakiejś luksusowej
akademii dla czarodziei, gdzieś w Rosji, ale kiedy odkryła, że Vlad jest wilczakiem,
wyrzuciła go szybciej niż powiesz lwia paszcza. Poza tym powiedziała
Ministerstwu, że on nie jest już jej synem i legalnie się go wyrzekła. Więc nie
pała miłością do waszego gatunku i nie mogę go za to winić. Czuje, że jeśli
własna krewna może cię tak zdradzić to po co ufać obcym?
-
To zrozumiałe – powiedział Severus. – Nie chcemy powodować tarcia w twoim
stadzie, Meadowsweet.
Wilczak
wzruszyła ramionami.
-
Tak jak księżyc i gwiazdy, Severusie, konflikt jest częścią życia. Gdyby Vlad
nie narzekał na was, stałoby się coś innego. Ma dobre serce, ale bardzo mało
cierpliwości i jest szczęśliwy, gdy może na czymś wyładować swój gniew.
-
Wygląda na to, że przydałoby mu się kilka sesji radzenia sobie z gniewem, co,
Sev?
-
Co masz na myśli? – zapytała Meadowsweet.
-
Kiedy naprawdę się na coś wściekam, Severus zmusza mnie do walki z nim –
zakładamy rękawice i boksujemy się albo ciężką torbę. To świetny sposób na
stres.
Meadowsweet
wyglądała na zamyśloną.
-
Nigdy o tym nie pomyślałam. Zwykle, gdy jestem sfrustrowana albo zdenerwowana,
idę pobiegać w mojej wilczej postaci albo medytuję. Moja matka była wielką
fanką medytacji. Powiedziała, że to oczyszcza ducha jak nic innego.
-
No i miała rację. Również praktykuję medytację i uczę tego Harry’ego –
powiedział jej Severus, skubiąc swój chleb.
Był
całkiem smaczny, orzechowy i aromatyczny, a miód dodawał mu odpowiednią nutę
słodyczy. Sok z jagód księżycowych był jednocześnie cierpki i słodki oraz
cudownie orzeźwiający. Delektował się nim powoli, w przeciwieństwie do swojego
podopiecznego, który połknął pierwszy kawałek chleba i był teraz w połowie
drugiego, a także drugiej filiżanki soku. Potrząsając głową na widok godnych
pożałowania manier swojego ucznia, Severus powiedział:
-
Harry, może zechcesz zrobić przerwę na oddech między kęsami, jedzenie nie
zniknie.
-
Co? – zapytał Harry, po czym prawie się zakrztusił, przez co Severus musiał
uderzyć go mocno między łopatki.
-
I nie mów z pełnymi ustami – pouczał jego mentor.
Harry
zarumienił się i wymamrotał:
-
Tak jest, proszę pana.
Meadowsweet
zachichotała.
-
Mówisz jak moja matka, Severusie. Zawsze mówiła Erikowi – to jest Darkmoonowi –
żeby cicho przeżuwał i nie siorbał jak dzikie stworzenie. Oczywiście czasami
byliśmy dzicy, ale mama mówiła, że to nie jest wymówka do niecywilizowanego
zachowania.
-
Twoja matka miała rację – powiedział Severus, po czym kazał Harry’emu napić się
nieco soku. – Tym razem powoli.
Harry
wykonał polecenie, jego twarz była ognistoczerwona i skoncentrował się na
jedzeniu, zbyt zażenowany, by w tej chwili rozpocząć rozmowę.
Po
lunchu Harry ponownie podał Hedwidze eliksiry, po czym wszedł Darkmoon,
pytając, czy wszystko w porządku z ich nowymi gośćmi.
-
Tak, poza tym, że Howaniec Harry’ego został ranny, ale razem z Severusem ją
leczymy – poinformowała go Meadowsweet.
-
Dobrze. Możesz opiekować się ptakiem, kiedy nas nie będzie, tak? – zapytał Darkmoon.
– Meadowsweet skinęła głową na potwierdzenie. Alfa wilczaków wyglądał na
zadowolonego. – Dobrze. Mieliśmy dzisiaj świetne polowanie, przynieśliśmy dwa
grube kozły. Dziś wieczorem na ucztę upieczemy dziczyznę z dzikim ryżem i
grzybami. A potem wyruszymy do Doliny Cieni. – Oparł się niedbale o krzesło,
przechylając je tak, że jego przednie nogi unosiły się w powietrzu. – Myślę, że
im szybciej ruszymy, tym szybciej wszyscy wrócimy.
-
To prawda – zgodził się Severus. Potem spojrzał na nieschematyczną pozę
wilczaka i rzucił: – Możesz się przewrócić, robiąc to.
Darkmoon
uśmiechnął się złośliwie.
-
Tak, mama zwykła mi to mówić. Jeszcze się nie wydarzyło. Doskonała równowaga – powiedział
wyniośle.
-
Humph! – parsknął Meadowsweet. – Nie bądź taki zadowolony, Erik. Ponieważ
pewnego dnia noga ci się omsknie i padniesz razem ze swoją doskonałą równowagą
prosto na plecy.
-
Nadejdzie taki dzień, Sasha – zaśmiał się Darkmoon, po czym wyprostował
krzesło, jego bursztynowe oczy błyszczały. – Cóż, ja idę, muszę się upewnić, że
Vlad się nie dąsa i nie przysparza kłopotów. Wiecie, jaki jest, kiedy jego
futro jest potargane.
Wstał
i podszedł do drzwi, poruszając się jak cień, z gracją, której Harry mógł tylko
pozazdrościć.
-
Za kilka godzin zacznie się uczta – oznajmiła Meadowsweet. – Mamy czas na
rozmowę. Czy wszyscy czarodzieje w twojej szkole są w stanie się przemieniać?
-
Nie, nie wszyscy jesteśmy animagami – odpowiedział Harry, odzyskując równowagę.
– Tak właśnie nazywamy czarodziei, którzy potrafią zmieniać formy – animag. W
języku angielskim liczba mnoga to „animagi”, od starożytnego Egiptu – „magi”
oznacza czarodzieja, a „ani” oznacza zwierzę. Sev i ja jesteśmy jednymi z
nielicznych, którzy to potrafią. Moja forma to myszołów rdzawosterny, a jego to
gołębiarz. Ale to zaawansowana magia i większość czarodziejów nie ma mocy i
siły woli, żeby ją opanować.
-
Przemienił się przez przypadek i przy pierwszej próbie lotu złamał oba skrzydła
– powiedział Severus wilczakowi.
-
Na Księżyc i Gwiazdy! To musiało być okropne!
-
Było. Straciłem przytomność i zapomniałem, kim jestem. Sev uratował moje życie
i leczył mnie, a kiedy odzyskałem wspomnienia, wróciłem do poprzedniej formy i
zostałem jego uczniem – wyjaśnił Harry.
Resztę
dwóch godzin spędzili na omawianiu tego, jaka magia jest nauczana w Hogwarcie i
jakie przedmioty są omawiane, a Harry podzielił się swoim doświadczeniem nowego
nauczyciela i śmiał się z niektórych psikusów, które wywinęła jego klasa,
ponieważ, patrząc wstecz, teraz wydawały się zabawne.
-
Ale kiedy byłem w klasie, chciałem tylko udusić te małe bachory – przyznał,
uśmiechają się.
-
Witam w klubie – powiedział sucho Severus i wszyscy roześmiali się.
-
Chciałabym uczyć się z prawdziwymi uzdrowicielami – powiedziała tęsknie
Meadowsweet, a jej oczy pociemniały. Ale wiem, że to niemożliwe, ponieważ
jestem wilczakiem i żaden uzdrowiciel nie wziąłby mnie na ucznia. Moja mama
nauczyła mnie tego, co mogła, ale to nie wystarcza. Jest tak wiele rzeczy,
których mogłabym się nauczyć, ale nie ma nikogo, kto by chciał. Ciężko jest się
uczyć na próbach i błędach, ale robię co mogę. Na szczęście wilczaki nie
chorują jak zwykli ludzie.
Harry
pomyślał, że głupio ze strony Ministerstwa odmawiać wilczakom przyzwoitej
edukacji i wypowiedział tą myśl.
-
Znaczy, przecież nie jesteście niebezpieczni, jak normalne wilkołaki, nie
wariujecie w czasie pełni księżyca i nie próbujecie zabijać ludzi.
Meadowsweet
uśmiechnęła się ze smutkiem.
-
Oboje to wiemy, Harry, ale ci u władzy… uwierzą, że splamiła nas krew, że
jesteśmy… niebezpieczni i nieczyści, jak to ujęli, gdy nas tu wyrzucili.
„Żyjcie jak bestie, którymi się stajecie, bo tylko tym jesteście”, tak nam
powiedzieli i w ten sposób udało im się odejść bez żalu.
-
Ponieważ myśleli, że porzucają jedynie dzikie zwierzęta – podsumował Severus,
krzywiąc się. – Sami dobrze znamy takie uprzedzenia, będąc tym, kim jesteśmy.
Któregoś dnia Ministerstwo będzie żałować tego, co tu zrobili i w różnych
innych miejscach. Na złość babci odmrażają sobie uszy.
-
Całkowita prawda, Severusie – powiedziała wilcza dziewczyna, a jej ton zabarwił
ślad goryczy. – Ale nauczyłam się to akceptować, bo co innego mogę zrobić? To
jest nasze życie i jakoś musimy je wykorzystać. Darkmoon wierzy, że któregoś
dnia może się to zmienić, ale… ja w to wątpię. Chyba że wydarzy się coś
dramatycznego w samym Ministerstwie.
Osobiście
Harry wiedział, że dziewczyna ma rację, bo nie raz stawał do walki z Umbridge i
Knotem. Ich paranoja utrzymywała czarodziejski świat w ciemności większej nawet
od panowania terroru Voldemorta. Ignorancja i ślepota były gorszymi wrogami niż
mroczni czarodzieje, pomyślał mądrze chłopak. Dobrze się tej lekcji nauczył.
Potem
rozmowa przeniosła się do Quidditcha i kilku innych zajęć pozalekcyjnych w
Hogwarcie, takich jak Gaargulki, Stowarzyszenie Zielarskie, Klub Dyskusyjny i
inne. Meadowsweet ciągle zadawała mu pytania na temat czterech Domów oraz ich
wad i zalet, chłonąc każdą odrobinę informacji jak gąbka.
Zanim
rozmowa się skończyła, Harry wypił niemal trzy dzbanki soku z jagód
księżycowych, by ugasić palenie gardła, które wyschło podczas rozmowy. Wstał,
by skorzystać z łazienki, myśląc, że Meadowsweet mogłaby być konkurencją dla
Hermiony, jeśli chodzi o ciągłe mówienie na temat jednego tematu. Ale lubię ją, jest mądra i zabawna, i
szkoda, że nigdy nie spotka Hermiony. Sądzę, że te dwie w mgnieniu oka
zostałyby przyjaciółkami.
Darkmoon
znalazł Vlada opartego o drzewo, z jednym butem skrzyżowanym z drugim, leni diw
obcinającego paznokcie nożem przy pasku. Wilczak o kasztanowych włosach miał
paskudny grymas na swojej przystojnej twarzy i normalnie Darkmoon zostawiłby go
samego, by pogrążył się w ciszy i sam popracował nad swoim złym humorem, ale
nie odważył się ryzykować, że obrazi tych czarodziei oraz nie ufał swojemu
koledze ze stada, że ten nie pokłóci się z nimi, biorąc pod uwagę jego nastrój.
-
Powiedz, o czym myślisz, Knight.
Vlad
uniósł wzrok najeżony, aż nie rozpoznał swojego alfy, po czym sierść opadła i
tylko warknął:
-
Czego chcesz, Darkmoon? Przyszedłeś mi sprzedać więcej bzdur na temat tego, że
ci czarodzieje nie są tacy, jak inni?
-
Bo nie są i wiedziałbyś to, gdybyś dał im choć pół szansy.
-
Ha! Cholernie mało prawdopodobne. Mam po dziurki w nosie ufania czarodziejom.
Wszystko to przynosiło tylko żal. – Splunął na ziemię, po czym odwrócił wzrok,
gdy stary ból zapłonął niczym trucizna we krwi.
-
Vlad – zaczął łagodnie Darkmoon, wyczuwając niepokój swojego kolegi. – Wiem, że
nie ufasz czarodziejom z powodu tego, co zrobiła twoja matka i te osły z
Ministerstwa, ale rozmawiałem z Severusem i Harrym, a oni różnią się od tych
sukinsynów z Ministerstwa jak dzień od nocy. Zaufaj mi w tym.
Zielone
oczy drugiego zapłonęły.
-
Ufam ci, Darkmoon. To im nie umiem zaufać. Nie rozumiesz? Kiedy dostaną od
ciebie to, czego chcą, zniknął i zapomną o swojej obietnicy pomocy. Nie lubię
ich i nie chcę ich tutaj. Sylvanor należy do wilczaków, a nie do ludzi.
-
Vlad, oni się tu nie wprowadzają, tylko zostają na tak długo, aż znajdą
magiczny obiekt, a potem odejdą. Ale w międzyczasie, Kinght, są gośćmi i chcę, żebyś
ich tak traktował. Rozumiesz? – warknął Darkmoon i obnażył zęby, a rezonans
alfy odbił się od niego falami.
-
Tak jest – jęknął drugi wilczak, rozpłaszczając się o drzewo i pokornie
spuszczając głowę.
-
Dobrze – powiedział przywódca, po czym poklepał swojego podwładnego po
ramieniu. – Chcę zobaczyć, jak to pamiętasz na uczcie.
-
Też tam będą? – zapytał ponuro Vlad.
-
Tak, a teraz otrząśnij się z tego zdołowania, Winterknight, ponieważ wyraz
twojej twarzy mógłby sprawić, że mleko by się zsiadło.
-
Czy to jest rozkaz?
-
Weź to jak sobie chcesz, ale nie rób żadnych kłopotów. Kiedy odejdę, będziesz
odpowiedzialny za patrolowanie granicy, ponieważ wiem, że jesteś najlepszy w
wykrywaniu wilkołaczych pułapek i sztuczek, ale odsunę cię i zamiast tego
postawię na czele Eris, jeśli cokolwiek zaczniesz, Vladimir.
-
Nie zrobiłbyś tego! Nie jest nawet w połowie takim zwiadowcą, jak ja, nie
obchodzi mnie to, czy pochodzi z rodu Łowczyni Diany, jak sama twierdzi. Mogę
ją wytropić każdego dnia tygodnia i trzy razy w niedziele. Jak mogłeś pomyśleć
o powierzaniu jej dowództwa?
-
Nie będę musiał, jeśli się będziesz zachowywał. Nie każ mi skopać ci tyłka,
Winterknight. – Ostrzeżenie w głosie drugiego było nieomylne.
Vlad
sapnął, odgarniając włosy z oczu.
-
Dobrze, Nieustraszony Przywódco. Słyszę i jestem posłuszny. Ale nawet mimo to
sądzę, że nie powinniśmy byli ich tu sprowadzać. A jeśli mają ukryty plan?
Darkmoon
roześmiał się.
-
Na przykład jaki? Przejęcie naszego terytorium? Vlad, jedynymi ludźmi, szalonymi
na tyle, żeby tu mieszkać, w sercu Mrocznego Lasu, jesteśmy my. Harry i Severus
są tu w jednym celu i tylko tym celu – aby znaleźć magiczny przedmiot i go
zniszczyć. Czy to godna sprawa, że chcą jednego czarnoksiężnika mniej na
świecie?
-
Dlaczego miałoby nas to obchodzić? To nie nasza walka. Niech czarodzieje zajmą
się swoimi sprawami i nas w nie nie mieszają.
-
Błąd, Knight. Mroczni uczynili z tego naszą walkę, gdy zabili Arayę –
powiedział ponuro Darkmoon. – Nie wybaczę i nie zapomnę im tego. I w ten sposób
mogę sprawić, że nikczemnik upadnie, zanim skrzywdzi kogoś jeszcze. Nikt nie
krzywdzi członka mojego stada i zwyczajnie odchodzi.
-
A jeśli skrzywdzą ciebie?
Darkmoon
wzruszył ramionami.
-
To część ryzyka. Nie martw się, Knight, nie zamierzam grać bohatera i dać się
zabić. Ale ci czarodzieje mogą być szansą, na którą czekałem. Szansą na
znalezienie dla nas lepszego sposobu traktowania i może nawet lepszego życia.
-
Ha! Ładne marzenia i w ogóle, ale nigdy nie ufaj układowi z czarodziejem.
-
A ile układów z czarodziejami zawarłeś, żeby to wiedzieć?
-
Żadnego i sądzę, że powinno tak pozostać – powiedział krótko Vlad.
-
Vlad, przestań biadolić. Myślę, że ci dwaj naprawdę są ludźmi honoru. Nie są
tacy, jak ona, wiesz?
Winterknight
odwrócił wzrok, a jego twarz zrobiła się tak kwaśna, jakby zjadł cytrynę, całą
ze skórką.
-
Mam nadzieję, że masz rację, dla własnego dobra.
Ja także, dodał w myślach Darkmoon.
-
W porządku, jesteś wolny. Pamiętaj, co powiedziałem.
Vlad
zasalutował mu dość niechlujnie, co sprawiło, że Darkmoon przewrócił oczami i
pomyślał z irytacją: „Winterknight, byłbyś kiepskim żołnieżem, ale dbasz o
swoją rodzinę”. Jego sfora była mocno ze sobą związana zarówno emocjonalnie,
jak i fizycznie, musiało tak być, by przetrwali. Wszyscy byli zranieni
odrzuceniem, skrzywdzeni przez świat, który już ich nie chciał i bali się, że
pewnego dnia odkryją, że są bezwartościowi lub gorzej, równie źli jak ich
wilkołaczy ojcowie. Cóż, wszyscy oprócz Darkmoona, którego ojciec był honorowy
i przyzwoity. Żałował, że nie poznał mężczyzny, co mogłoby ułatwić sprawę,
gdyby miał jakieś wspomnienia o postaci dobrego ojca, zamiast dziury w sercu.
Dość bujania w obłokach,
Erik, idź sprawdzić, jak Arborsong sobie radzi z pieczeniem jelenia, warzywami
i ryżem.
Potem
ostatni raz przebył patrol po wiosce i był gotowy do odejścia.
Uczta
przebiegła bezproblemowo i wszyscy, zarówno wilczaki, jak i czarodzieje,
napełnili swoje brzuchy wytrawną dziczyzną pieczoną z czosnkiem niedźwiedzim,
tymiankiem i odrobiną soli, a do tego dzikim ryżem, grzybami i innymi
korzonkami. Minęło dużo czasu, od kiedy mieszkańcy Sylvanoru jedli tak dobrze,
a to, co nie zostało zjedzone, zostało zachowane, drugiego jelenia ostrożnie
powieszono i wędzono w wydrążonym pniu, by uzyskać ususzone mięso na chudą
zimę, kiedy jedzenie będzie trudniejsze do zdobycia.
Harry
i Severus siedzieli cicho przy jednym z długich stolików w okrągłym domku,
obserwując, jak wilczaki śmieją się i żartują podczas jedzenia, i w pewnym
momencie Harry mógł sobie niemal wyobrazić, że jest z powrotem w szkole w porze
obiadowej. Jedynymi wilczakami, którzy się do nich zbliżyli, byli Darkmoon i
Meadowsweet, pozostali zostawili ich w spokoju, nawet Vlad, którego Severus
uznał za awanturnika.
Twarz
Harry’ego lśniła od tłuszczu z dziczyzny, nie pomyślał, że spodoba mu się smak
tego mięsa, ale jeden kęs i odkrył, że był wygłodniały i jadł tak długo, aż już
więcej nie mógł. Wiedział, że prawdopodobnie później tego pożałuje, ale smak
był tak dobry, że po prostu musiał jeść. W rzeczywistości nie przypominał
sobie, by jedzenie w Hogwarcie kiedykolwiek smakowało tak wspaniale i
zastanawiał się, dlaczego.
-
Ponieważ Arborsong zna swoje zioła i przyprawy – zauważył alfa. – Dlatego jest
szefem kuchni.
Dwóch
czarodziei zgodziło się, po czym Severus wstał i powiedział, że powinni
odpocząć przed wyruszeniem w podróż i powiedział Darkmoonowi, by obudził ich za
trzy godziny. Skierował się do chatki Meadowsweet na sen, ponieważ wiedział, że
Harry będzie chciał być blisko Hedwigi, a w domu uzdrowicielki są mile
widziani.
Mistrz
Eliksirów rozłożył ich posłania, podczas gdy Harry rozmawiał ze swoją sową i
podawał jej więcej eliksiru, po czym mężczyzna usiadł na odpoczynek, wiedząc,
że tego potrzebuje. Ta szalona misja odciskała na nim piętno, nienawidził tego,
że musiał to przyznać, że nie jest już tak młody, jak kiedyś. Zaczął medytować,
pogrążając się w półświadomym transie.
Harry
poszedł usadowić się na swoim posłaniu, odkrywając jednak, że jego żołądek jest
wrażliwy i obolały. Poszedł skorzystać z łazienki, po czym wrócił i położył się
na boku, ale jego żołądek nie chciał się uspokoić. Przygryzł wargę, nie chcąc
przeszkadzać Severusowi czymś tak trywialnym jak rozstrój żołądka. Musiałeś zjeść ten ostatni kawałek, prawda,
Potter? A teraz płacisz za swoją głupotę. Zgiął się w kulkę, marząc, by ból
ustąpił. Ale tak się nie stało i mimowolnie jęknął.
Severus
natychmiast wyprostował się zaalarmowany, rozglądając się, by zobaczyć, co
spowodowało ten niepokojący dźwięk. Meadowsweet nie wróciła, a Hedwiga spała, więc
został Harry. Spojrzał na posłanie swojego ucznia i zobaczył, że jego
podopieczny jest skulony, jego twarz blada, a zęby zaciśnięte, widocznie go
bolało.
-
Harry? Co się stało? – zapytał, podchodząc do niego. Jego szczupła ręka
przycisnęła się do czoła chłopca. – Jesteś chory?
-
To nic, Sev. Po prostu… przejadłem się jak głupek i teraz boli mnie brzuch.
-
Ach. Niestrawność. Wstań, proszę. Leżenie tak skulonym tylko pogorszy sprawę.
-
Ale Sev… - jęknął Harry, gdy Snape szarpnął go mocno na nogi. – Nigdy więcej
nie zjem dziczyzny.
-
Powiedz raczej, że nigdy więcej nie będziesz się tak napychać – prychnął jego
mentor, po czym przywołał ze swojej apteczki Uśmierzacz Żołądka i podał go
chłopcu. – Wypij to. Pomoże na skurcze i wzdęcie.
-
Do diabła, Sev, przez ciebie brzmi to tak, jakbym miał PMS albo coś – burknął
jego podopieczny, ale wypił eliksir bez protestu. Natychmiast poczuł się
znacznie lepiej. – Dzięki, Severusie.
-
Za co, bachorze?
-
To – podał czarodziejowi pustą fiolkę. – I chyba za to, że się mną zajmujesz.
-
To moja praca, Harry, chronienie cię. Nie musisz mi za to dziękować.
-
Ale chcę – powiedział po prostu chłopak, po czym podszedł i położył się na
swoim posłaniu, nie miał już uczucia, że jego żołądek mógłby pęknąć, i zasnął.
Severus
schował pustą fiolkę do swojego zestawu i wrócił do swojego łóżka, i tym razem
nie obudził się, aż Darkmoon nie potrząsnął jego ramieniem.
Grimmauld Place
To samo popołudnie:
Syriusz
otworzył drzwi i zobaczył Dumbledore’a stojącego w progu, jego fioletowy fez
był nałożony pod zawadiackim kontem, a zawsze obecny błysk w oczach sprawił, że
animag zaczął się zastanawiać, czy staruszek nie jest pod wpływem jakiegoś
rodzaju eliksiru rozweselającego.
-
Wejdź, Albusie. Nikogo się nie spodziewałem.
Odsunął
się na bok, by wpuścić Albusa, wykonując szybki gest w stronę portretu swojej
matki, nim mogła zacząć gadać o pozwoleniu Gryfonom przekroczyć jej próg.
-Witaj,
Syriuszu, mój chłopcze. Byłem w okolicy i pomyślałem, że wpadnę, zobaczyć, jak
się masz. Lepiej się czujesz?
-
Tak. Uzdrowiciel Sandrilas powiedział, że prawie wyzdrowiałem. Powiedział, że w
przyszłym tygodniu, o ile nie będzie żadnych… epizodów, mogę wrócić do lekkiej
służby w Departamencie Aurorów. Głównie wypełnianie raportów i tego typu rzeczy,
ale za miesiąc może będę w stanie wznowić normalną pracę w terenie – powiedział
dyrektorowi Syriusz z bladym uśmiechem na twarzy.
-
To cudownie, mój chłopcze! Tak się cieszę, że w końcu dostałeś szansę na
normalne życie. A Remus? Też jest w domu?
Syriusz
poprowadził dyrektora na górę do salonu, gdzie wezwał Stworka, żeby przyniósł
im herbatę i ciastka. Skinął na Albusa, by ten usiadł na wygodnym meblu, który
Remus kupił, by zastąpić przestarzałe, niewygodne rzeczy, które tak lubiła pani
Black.
-
Antyki – powiedział wilkołak z obrzydzeniem. – Fajnie się na nie patrzy, ale
strasznie niewygodnie się na nich siedzi. Sprzedajmy je. – Zrobili tak i sporo
na tym zyskali, umożliwiając im remont połowy domu w bardziej nowoczesnym i
komfortowym stylu.
-
Remus jest w tej chwili poza domem, je obiad z Tonks – powiedział Syriusz,
siadając obok starszego mężczyzny i przygotowując sobie szklankę Black Bohei.
-
Och? – Dumbledore uniósł brew. – Dobrze, zasługuje na trochę czasu dla siebie.
Czy wyczuwam tu mały romans?
Syriusz
roześmiał się.
-
Być może, jeśli Remus kiedykolwiek przezwycięży swój mały, futrzany problem na
tyle, by Tonks mogła go pocałować. Dałem mu kilka wskazówek. W szkole nie
wychodził za często na randki.
-
Nie, wyobrażam sobie, że nie chciał – zauważył Dumbledore. – A ty? Widzę, że
jesteś tu sam.
-
W tej chwili wolę w taki sposób – powiedział spokojnie Syriusz. Chociaż nigdy
nie spodziewał się, że to powie, ale nie czuł się teraz na tyle komfortowo, by
rozpoczynać relację z jakąkolwiek kobietą. Mimo że uzdrowiciel Sandrilas
oświadczył, że został wyleczony, jego psychika wciąż była nieokrzesana i nie
chciał na wszelki wypadek zbyt mocno na siebie naciskać. – Jak tam sprawy z
Zakonem? Jakieś nowe poszlaki dotyczące pozostałych śmierciożerców?
-
Udało nam się sprowadzić kilku pomniejszych członków i obecnie oczekują na
proces w Azkabanie. Jednak Bellatrix, Lucjusz i Pettigrew nadal są na wolności.
Minister odmawia nagabywania Lucjusza, mówiąc, że nazwisko Malfoy jest ponad
zarzutami, a dochodzenie w Dworze Malfoyów nie przyniosło żadnych podejrzeń.
-
Oczywiście, że nie! Knot to idiota! Malfoy dobrze się kryje, jak zawsze. Co,
pomyślał, że znajdzie maskę i szatę w szafie Lucjusza oraz Mroczny Znak na
ścianie? – prychnął Syriusz. – Osoba jak Malfoy wie, jak wyślizgnąć się z gnoju
i wyjść, pachnąc różami. Mówię ci… jest tak samo winny, jak Mordred spiskujący
przeciwko Arturowi, Albusie.
Dumbledore
skinął mocno głową.
-
I ty, i ja o tym wiemy, Syriuszu. Ale bez dowodów nie możemy go oskarżyć ani
aresztować. A teraz Malfoy jest na dobrej łasce Ministra. – Poklepał Syriusza
po kolanie. – Nie bój się, mój chłopcze, nadejdzie nasz czas. – Jeśli Harry i Severus odniosą sukces, na
dobre pozbędziemy się wszelkich cieni. Szkoda, że nie mogę się z tobą podzielić
tymi informacjami, ale tajemnica jest ich najlepszą obroną.
-
Miejmy nadzieje, że nie nadejdzie za późno – powiedział ponuro drugi
czarodziej. Wziął lukrowane czekoladowe ciastko i zjadł je w dwóch gryzach. Nie
miał już ochoty rozmawiać o niepowodzeniach Zakonu, jeśli chodziło o schwytanie
Lucjusza, była to ślepa uliczka, która powodowała tylko kwaśny posmak z
żołądka. Zamiast tego zmienił temat. – Czy słyszałeś coś ostatnio od Harry’ego,
Albusie? Dobrze dogaduje się ze Snapem?
-
Tak. Na początku lata złożyłem wizytę krewnym Harry’ego i poinformowałem ich o
nowych okolicznościach. Byli bardzo… chętni do przestrzegania warunków, które
im wyznaczyłem.
-
Nie jestem zaskoczony – prychnął Syriusz. – Z tego, co Harry mi powiedział,
traktowali go jak zeszłotygodniowe śmieci. Mam nadzieję, że wyjaśniłeś im, co i
jak, dyrektorze.
-
Tak – odpowiedział tylko Dumbledore, ale w jego oczach zapłonął kobaltowy
ogień, aż Syriusz zadrżał lekko.
-
Dobrze. A jak on w ogóle sobie radzi? Miałem nadzieję, że może do mnie napisze…
ale chyba jest zajęty – powiedział animag, a w jego głos wkradła się nuta
zranienia.
-
Z tego, co powiedział mi Severus, zabrał Harry’ego na długą podróż po Europie,
więc może to dlatego nie mógł pozostawać z tobą w kontakcie – skłamał gładko
Dumbledore. Było to częściowo prawda, Severus nie pozwoliłby na żadną
komunikację podczas ich wyprawy horkruksowej, by zapobiec naruszeniu
bezpieczeństwa, a ta dwójka najprawdopodobniej w pewnym momencie podróży trafi
na kontynent, odtwarzając dojście Voldemorta do władzy.
-
Naprawdę? Stary Snape w końcu zdecydował wyjść z lochu i zobaczyć świat? – zachichotał Syriusz. – Mam nadzieję,
że pamiętał o umyciu włosów i ubraniu się w normalne ciuchy, żeby nie
przestraszyć krajowców.
-
Syriuszu! – zbeształ go Dumbledore.
Animag
miał na tyle gracji, by się lekko zaróżowić.
-
Przepraszam, siła przyzwyczajenia. Cieszę się, że Harry się dobrze bawi, a to
jest coś, czego nie byłem w stanie dla niego zrobić po… tym, co się stało.
Dzieciak zasługuje na wakacje i cieszę się, że Snape traktuje go przyzwoicie.
Więcej herbaty?
-
Tak, z chęcią poproszę kolejną filiżankę. – Dumbledore skinął na imbryk, który
nalał mu kolejną filiżankę. Wmieszał cztery kostki cukru, śmietankę i pociągnął
łyk. – To wspaniały wieczór na spacer. Czy zechcesz się do mnie dołączyć?
Syriusz
zamyślił się. Nie wychodził z domu od czterech dni, ponieważ właśnie nadeszła
pełnia księżyca, Remus wziął eliksir tojadowy i spał po południu oraz nocami.
-
Wolałbyś ludzkie czy psie towarzystwo, Albusie?
Dyrektor
spojrzał przenikliwie na swojego byłego ucznia.
-
To zależy wyłącznie do ciebie.
-
W takim razie chciałbym pójść na spacer… jako Syriusz, nie jako Łapa –
zdecydował Syriusz. – Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.
Dopili
herbatę, a potem Dumbledore wyprzedził Syriusza, schodząc po schodach w
kierunku frontowych drzwi. Dwaj mężczyźni spacerowali wzdłuż Tamizy i gawędzili
przyjaźnie o ostatnim meczu Quidditcha, w którym Brytania pokonała Bułgarię,
która odpadła, od kiedy Krum nie grał już u nich jako szukający. Wieczór był
chłodny i rześki, więc Syriusz wciągnął płuca pełne powietrza, czując ulgę, że
znalazł się gdzieś poza czterema ścianami.
Zeszli
do Hyde Park i nakarmili kaczki pływające w jednym ze sztucznych stawów, a
Syriusz cieszył się powiewem wiatru na swojej bladej skórze i we włosach, które
przyciął, więc nie były już cienkie. Wyglądał prawie jak swoje dawne ja,
przystojny, mający złą opinię łobuz.
Spojrzał
na wschodzący sierp księżyca i pomyślał: „Gdziekolwiek jesteś, Harry, mam
nadzieję, że dobrze się bawisz”.
Mroczny Las:
Po
pożegnaniu ze swoimi towarzyszami, Darkmoon przekształcił się w wielkiego,
czarnego wilka z białą łatą w kształcie półksiężyca na piersi, który sięgał
prawie tak wysoko jak ramiona Harry’ego. Młody czarodziej zagapił się na
swojego nowego towarzysza podróży, do tej pory nie zdając sobie sprawy, jakie duże były wilczaki w swojej zwierzęcej
postaci. Darkmoon był wielkości małego kucyka, z masywnymi mięśniami i
ścięgnami, a jednocześnie równie wdzięczny jak każdy jeleń.
Hebanowy
wilk usiadł i uniósł pytająco uszy w kierunku Harry’ego i Severusa.
-
Latanie w ciemności nie jest dla nas bezpieczne – wyjaśnił Harry. – Jastrzębie
nie mają dobrego widzenia w nocy. Więc będziemy iść aż do świtu.
Darkmoon
pochylił głowę ze zrozumieniem, po czym wstał, otrząsnął się lekko i wbiegł
między drzewa na północny zachód od Sylvanoru.
Severus
zarzucił na ramię swój własny plecak i skinął na Harry’ego, po czym oboje
ruszyli za wilkiem, idąc szybko i przeważnie cicho pomiędzy drzewami, podążając
polną drogą otoczoną przez plątaninę krzewów jagodowych i janowca, które
zostały usunięte ze ścieżki dzięki talentowi Arborsonga, żeby wilczaki łatwo
mogły wchodzić i wychodzić z Sylvanoru.
Choć
kiedy Harry obejrzał się za siebie, z całkowitym szokiem zobaczył, że ślad za
nimi został zasłonięty przez pnącza i wyglądał na niedostępny. Sprawdził
jeszcze raz i zawołał:
-
Sev, spójrz na szlak za nami! Zniknął.
Mistrz
Eliksirów obejrzał się, jego oczy rozszerzyły się na pół sekundy, po czym
powiedział:
-
To ich obrona, którą zaklinacz roślin prawdopodobnie ustalił, by żadne
stworzenia nie znalazły drogi do Sylvanoru. Bardzo spytne.
-
No pewnie. Gdybym nie wiedział, że jest inaczej, powiedziałbym, że nie było tam
nic poza janowcem i drzewami.
-
I tak dokładnie wilk chce, żebyś myślał – powiedział Severus. – Chodź, Harry,
nie ociągaj się.
Obaj
kontynuowali szybki spacer między drzewami, a Harry trzymał się blisko swojego
mentora, ponieważ wydawało się, że ciemność chce go pochłonąć, niemal czuł
namacalną obecność, unoszącą się w cienistym paśmie drzew i wokół niego, kpiącą
z niego. Jesteś śmieszny, Potter! –
zbeształ się. Masz prawie szesnaście lat
i nadal boisz się cholernej ciemności.
Ale
nie mógł opanować instynktownego pragnienia zwinięcia się w kłębek i ukrycia,
czekając na nadejście świtu. Severus pozwolił mu zapalić czubek różdżki na
tyle, żeby nie potknął się o gałąź, korzeń lub inną przeszkodę na ścieżce przed
nimi, ale oświetlenie niewiele zdziałało, gdy chodziło o czające się cienie, a
Harry poczuł, jak rośnie w nim stary strach i dusi go.
Wziął
kilka głębokich oddechów, starając się powstrzymać panikę trzepoczącą w jego
piersi. Jeden, dwa, trzy, cztery.
Oddychaj. Jesteś bezpieczny, nic cię nie skrzywdzi z Sevem i Darkmoonem, nie
jesteś uwięziony, poruszasz się i wciąż możesz widzieć, nie jesteś całkowicie
ślepy. Weź się w garść, do cholery, zachowuj się jak Gryfon. A przynajmniej nie
jak przerażony dzieciak. Złapał różdżkę w pięść z białymi kłykciami i
zmusił się do spojrzenia przed siebie, nie spoglądanie w bok i staranie się
zauważyć, jak wąsy mgły wiją się wokół pni i gałęzi drzew, jak smugi dymu lub
upiorne palce.
Powietrze
było tu gęste i wilgotne, i Harry wkrótce zaczął pocić się w swoich szatach i
koszuli z długimi rękawami. Ale nie odważył się zwolnić i poprosić o
zwolnienie, żeby mógł wyjąć inną koszulkę plecaka. Musiał być powód, dlaczego
Darkmoon poruszał się tak szybko przez tą część lasu, a Harry wiedział, że czas
jest najważniejszy.
Wciąż
gdzieś były wilkołaki prowadzone przez Greybacka, wciąż szukające ich albo
obiektu, którego oni poszukiwali. Musieli go odzyskać i zniszczyć, zanim
wilkołaki go znajdą. Rozległ się cichy pisk, jakby polujące stworzenie albo
stające się właśnie czyimś obiadem, więc Harry podskoczył gwałtownie, prawie
uderzając w Severusa.
-
Harry! Uważaj, jak chodzisz, na litość Merlina!
-
Wybacz. Jestem po prostu… nerwowy – przeprosił, nie spoglądając na swojego
mentora.
Severus
zerknął na niego kątem oka, gotowy skarcić chłopca za niezdarność, kiedy
zauważył bladą jak pergamin twarz Harry’ego. – Wszystko w porządku, pisklaku?
-
Tak.
Ale
Severus zignorował tą odpowiedź, doskonale wiedząc, że z Harrym nie było w
porządku.
-
Spróbuj jeszcze raz, Harry. Jeśli wszystko jest w porządku, to dlaczego jesteś
blady i drżysz?
-
Powiedziałem, że wszystko w porządku!
Oczy
drugiego mężczyzny zwęziły się.
-
Nie okłamuj mnie. A teraz co jest grane?
Harry
zesztywniał i kontynuował podróż, zaciskając szczękę.
Severus
dał mu pięć minut, po czym złapał go za ramię i powiedział:
-
Harry, pamiętasz, o czym wcześniej rozmawialiśmy? W wąwozie? Że możesz
przyznać, że potrzebujesz pomocy?
-
Tak. No i?
-
Jestem tutaj, jeśli mnie potrzebujesz. Ale nie mogę ci pomóc, jeśli mi nie
powiesz, co jest nie tak?
-
Czy to nie oczywiste? – krzyknął Harry. – Wiesz… wiesz wszystko, do cholery,
Severus! Jest… ciemno… nienawidzę tego… jest wszędzie dookoła… dusi mnie…! –
zaczął sapać, a jego oczy rozszerzyły się jak wzrok zwierzęcia w pułapce.
-
Harry, posłuchaj mnie – powiedział Severus, mówiąc cicho i spokojnie. – Spójrz
na mnie. – Położył dłoń pod brodą swojego podopiecznego i podniósł głowę
chłopca, sprawiając, że spanikowane dziecko spojrzało w jego oczy. – Musisz
przestać panikować i oddychać, dzieciaku. Jestem tutaj, ciemność cię nie
skrzywdzi. Nie ma się czego bać od mgły i cieni, Harry.
Chłopiec
nadal sapał i drżał, aż Severus położył jego dłoń na swojej klatce piersiowej i
powiedział:
-
Poczuj moje serce, pisklaku. Poczuj, jak bije. A teraz oddychaj. – Zaczął
głośno liczyć i stopniowo to powtarzanie uspokoiło tętno Harry’ego i mógł
normalnie oddychać.
-
Dobrze. Bardzo dobrze.
Darkmoon
pojawił się nagle, zdziwiony opóźnieniem i wydał z siebie cichy pomruk
zniecierpliwienia.
Severus
nie odwrócił się, mówiąc tylko:
-
Chwila, zaraz dołączymy. – Skupił się na swoim uczniu, mówiąc spokojnie: – A
teraz rozejrzyj się, Harry, i zobacz, że mgła i cienie są jedynie zwykłym
powietrzem. Nie mogą cię skrzywdzić. Lumos! – Severus zapalił czubek różdżki,
oświetlając drzewa po obu stronach. – Zobacz, odeszły.
Szmaragdowe
oczy Harry’ego zamrugały, a potem chłopak potrząsnął głową, wypychając
przerażenie, które go ogarnęło, z powrotem w zakamarki umysłu. Och, słodki Merlinie, niemal się rozpadłem!
Jak mogłem TO zrobić? Jestem takim tchórzem! Zawiesił głowę, mamrocząc:
-
Już dobrze, Severusie.
-
Jesteś pewny?
Kolejne
szybkie skinienie głową.
Dłoń
Severusa zacisnęła się lekko na jego ramieniu.
-
Nie masz się czego wstydzić. Wszyscy mamy własne demony, dziecko.
Harry
prychnął szyderczo.
-
O pewnie. Wymień mi jedną osobę, która w moim wieku wciąż ma koszmary o
ciemnych i małych pomieszczeniach. Jestem tylko cholernym tchórzem.
Severus
zacisnął szczękę.
-
Nie jesteś. Masz po prostu psychozę, którą musisz przepracować. Omówimy to
dokładniej, kiedy wrócimy do domu. Mogę zorganizować konsultację…
-
Nie! – warknął Harry. – Nie potrzebuję cholernego psychiatry. Poradzę sobie z
tym.
Snape
rzucił mu karcące spojrzenie.
-
Zaprzeczanie istnienia problemu nie sprawi, że on zniknie, Potter. Ale teraz
nie czas na omawianie tego. Potem przedyskutujemy opcje. Na razie musisz
odnowić tarcze wokół umysłu. Unieś je i zaciśnij. I pozostań w mojej sferze
światła.
Harry
posłuchał, zamykając oczy i oczyszczając umysł. Natychmiast poczuł, jak ostatnie
ślady paniki ustępują. Na razie. Otworzył oczy i zobaczył, jak Darkmoon siedzi
cierpliwie za nimi, po czym cały się zarumienił. Był pewny, że wilczak był
świadkiem wszystkiego i chciał wykopać sobie dół, wleźć do niego i nigdy nie
wyjść. Świetnie, po prostu genialnie! Co
on teraz musi o mnie myśleć – że jestem jakimś płaczliwym, tchórzliwym dupkiem?
-
Nic mi nie jest. Chodźmy – powiedział Harry, starając się zachowywać tak, jakby
nic się nie stało.
Darkmoon
fuknął potwierdzająco, po czym odwrócił się i ruszył na przód, machając
krzaczastym ogonem, gdy się oddalał.
Harry
szedł szybko, jakby próbował uciec przed własnym zakłopotaniem i obrzydzeniem,
chociaż trzymał się w sferze światła, rzucanej przez różdżkę Severusa. I modlił
się żarliwie o nadejście słońca.
Cichy
jak cień Severus szedł obok niego, od czasu do czasu rzucając szybkie
spojrzenie na swojego podopiecznego, próbując go monitorować bez jego wiedzy. I
przeklinał Dursleyów do najgłębszych czeluści piekielnych, poprzysięgając, że
gdy tylko skończy się ich zadanie znajdzie sposób, by pomóc Harry’emu
przezwyciężyć ten okropny lęk. Pod warunkiem, że wszyscy przeżyją.
W następnym rozdziale: Darkmoon ujawnia nieco więcej o swojej przyszłości, a trójka poszukiwaczy dociera do Doliny Cieni, gdzie czekają na nich nowe wyzwania.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och Vlad jest bardzo wkurzajacy, zrozumiałe jest to jego zachowanie, ale jednak... nie wszyscy są tacy sami... czemu Harry nic nie powiedział? to czego dowiedział się od Hedwigi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Podziwiam cierpliwość Darkmoona, chociaż pewnie, kiedy Harry spanikował, mógł myśleć że próbują go oszukać. Cieszę się, że Syriusz wraca do zdrowia i ciekawe co Dumbledore robił w pobliżu jego domu.
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę
Ciuma