Hedwiga była tak wyczerpana, że Warrior i Freedom musieli lecieć po jej bokach, na wypadek, gdyby osłabła i musieli ją wesprzeć. Freedom niemal szalał ze szczęścia i ulgi, miał ochotę latać w kółko i robić beczki w powietrzu. Ale opanował się, ponieważ jego sowa była wyczerpana i nie doceniłaby jego wybryków. Jednak pozwolił sobie powiedzieć Hedwidze, jak bardzo był wdzięczny, że do niego wróciła.
-
Hedwigo, tak się cieszę, że wróciłaś do
domu. Sądziłem… znaczy… martwiłem się, że te cholerne maldecorvae mogły cię
skrzywdzić albo gorzej… - zdołał powiedzieć, ponieważ z jakiegoś powodu
miał gulę w gardle i ledwie mógł przez nią mówić. Jastrzębie nie mogły płakać,
ale Freedom wiedział, że gdyby teraz był Harrym, ryczałby. – Po prostu cieszę się, że nic ci nie jest.
- Ja również, pisklaku. Czy
nie obiecałam ci, że do ciebie wrócę? – zapytała miękko Hermiona. – Zawsze dotrzymuję obietnic. O ile jestem w stanie. Ale och, jestem tak
zmęczona! Moje skrzydła są ciężkie jak dwa kamienie.
- Chodź, oprzyj się o mnie – zaoferował hojnie Warrior,
podlatując pod nią, by mogła oprzeć skrzydło na jego plecach. – Jestem pewny, że gdy już wypoczniesz,
będziesz miała wiele do opowiedzenia, przyjaciółko.
Sowa
śnieżna zaćwierkała.
-
To prawda, profesorze. Mam dla was
wspaniałą opowieść akcji. To znaczy, gdy już prześpię dwadzieścia cztery
godziny. Nie spałam, odkąd wyleciałam z Włoch, poza okazjonalną, szybką
drzemką.
-
Merlinie, Hedwigo! Musisz być wykończona!
– wykrzyknął Freedom, a w jego bursztynowych oczach pojawił się niepokój.
Pohukiwanie
sowy zapewniło jej młodego towarzysza, niemal dotarli do klifu i Hedwiga szybko
wylądowała. Stali na szczycie jednego ze skalistych cypli z widokiem na kanał,
Freedom i Warrior również wylądowali, po czym przybrali ludzką postać.
Harry
ukląkł i przygarnął swoją zmęczoną sowę w swoje ramiona, a ona natychmiast
schowała głowę pod skrzydło i zasnęła. Była nieco większa i cięższa niż zwykła
sowa, ponieważ czarodzieje hodowali jej gatunek, by był silniejszy i
wytrzymalszy, ważyła około 8 funtów, a rozpiętość jej skrzydeł wynosiła 3,5
stopy. Jej piękne białe upierzenie było nakrapiane ciemnoszarymi plamkami na
plecach i skrzydłach, co było typowe dla samicy. Trochę niezręcznie trzymał ją
w ramionach, ale Harry nie miał nic przeciwko niesieniu jej.
-
Sev, gdzie teraz? – zapytał swojego wysokiego towarzysza.
Severus
zerknął na niego przelotnie, idąc ścieżką klifu, jego buty rytmicznie stukały o
skałę.
-
Do sierocińca na obrzeżach Londynu. Ale najpierw musimy odpocząć. Wszyscy
jesteśmy zmęczeni, a musimy odzyskać siły, bo jeśli mam rację, odzyskanie tej
rzeczy będzie najtrudniejsze z naszych dotychczasowych dokonań i nie możemy
pozwolić sobie na popełnienie błędu. Opowiem ci o tym więcej, gdy dotrzemy w
mniej odsłonięte miejsce.
-
Rozumiem – powiedział Harry, kontynuując podążanie za swoim mentorem z Hedwigą
wtuloną w jego pierś. – Myślisz, że wilkołaki wciąż nas śledzą?
-
Najprawdopodobniej tak. Wcześniej nie pozwoliły, by taki drobiazg jak zbiornik
wody ich powstrzymał – odpowiedział Snape, zręcznie unikając ostrego kamienia
na swojej drodze. – Dlatego wkrótce musimy znaleźć bezpieczne miejsce. Greyback
może nie jest najbystrzejszy, ale jest wytrwały i szczyci się tym, że zawsze
niszczy swoją zdobycz. Po tym, jak prawie został zabity przez Darkmoona, nie
spocznie, póki nie zostaniemy jego więźniami.
Harry
wzdrygnął się. Zaczął iść szybciej, wszystkimi zmysłami nasłuchując wycia
wilkołaka. Ale słyszał jedynie cichy szum fal, krzyk morskich ptaków i wycie
wiatr nad wodą.
Hogwart
Wieża Trelawney:
Sybilla
Trelawney obudziła się jak zwykle o godzinie szóstej trzydzieści, ziewając i
pocierając oczy. Bez grubych okularów była bardzo krótkowzroczna, prawie
niewidoma, więc szybko przywołała je na twarz, po czym usiadła, założyła swoją
kolorową chustę w turecki wzór i postawiła czajnik na małej kuchence. Kiedy
ostrożnie porcjowała specjalną mieszankę herbaty Morning Time do swojej
filiżanki z erezyńskiej porcelany, poczuła, że jej głowa zaczyna pulsować, a
oczy tracą ostrość.
Usiadła
na kuchennym krześle z puszystą, haftowaną poduszką, mocno chwyciła się
krawędzi stołu i wpatrywała się w filiżankę herbaty. Liście herbaty układały
się we wzory, które zinterpretowała bez świadomej myśli. Przeszedł przez nią
dreszcz, po czym przemówiła.
-
Będą ścigać ich ze wszystkich stron, aż
nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i
szczere serce przezwycięży wszystko. Tak przewidziałam i tak się stanie!
Po
ostatniej deklaracji, wykrzyczanej w pusty pokój, Sybilla wyrwała się z transu.
Przyłożyła rękę do głowy, mrugając jak sowa.
-
Słodki Merlinie i święta Kasandro, Matko Prorokiń! Miałam kolejną wizję.
Czajnik
gwizdał jak Hogwart Express, więc jasnowidza szybko przywołała go do stołu i
wlała wodę do filiżanki. Tym razem nie było jej wystarczająco długo, by czajnik
się zagotował. Czasami, w zależności od tego, jak wizja na nią wpłynęła, mogła
być w transie na kilka minut. Dodała do herbaty dwie kostki cukru, trochę mleka
i zamieszała. To była jedna z korzyści czytania z liści herbaty – można było je
potem wypić.
Wizje
zwykle sprawiały, że była potem zamroczona, ale herbata pomagała jej oczyścić
umysł i mogła sobie przypomnieć, o czym mówiła, z krystalicznie czystą
jasnością. Nie miała wątpliwości, kogo dotyczyła wizja – widziała Harry’ego
Pottera i swojego kolegę, profesora Snape’a, uciekających przed stadem
wilkołaków. A potem do polowania dołączyli śmierciożercy. Sybilla wiedziała, że
to oni przez srebrne maski. Ich widok przeraził ją, ale nie mogła zamknąć oczu
i musiała obejrzeć wizję do końca. A wtedy zobaczyła dwie możliwości. W jednej
Harry i Severus zawiedli, a Voldemort powrócił. W drugiej udało im się
zrealizować misję, ale dopiero po kilku poświęceniach.
Ale
to już coś.
Po
opróżnieniu filiżanki wstała i rzuciła garść proszku Fiuu do ognia.
-
Gabinet Dumbledore’a! – Wsunęła głowę w szmaragdowe płomienie i zawołała: –
Albusie, jesteś tam? Muszę z tobą porozmawiać. To pilne!
W
pokoju panowała cisza z wyjątkiem chrapania niektórych uśpionych portretów
byłych dyrektorów.
-
Albusie!
Nagle
chrapanie ustało i po minucie dyrektor stanął przed ogniem.
-
Sybilla? Co się dzieje, moja droga?
-
Albusie, dzięki Bogu, że jesteś. Ja… robiłam herbatę i zobaczyłam wizję w moich
liściach.
-
Ach tak? O czym.
-
Dotyczyła dwóch jastrzębi – powiedziała Sybilla, po czym przeszła przez ogień.
Potknęła się o palenisko, więc Dumbledore złapał ją, zanim upadła na podłogę.
-
Co z nimi, Sybillo? Jesteś pewna, że to była prawdziwa wizja?
-
Tak. Całkiem pewna. Musiałam natychmiast ci powiedzieć. – Sybilla sapnęła, jej
oczy były rozszerzone. Następnie powtórzyła dokładnie przesłanie swojej wizji.
- Będą ścigać ich ze wszystkich stron, aż
nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i
szczere serce przezwycięży wszystko. Tak przewidziałam i tak się stanie!
Dumbledore
wysłuchał tego i skinął głową, wyglądając na zadowolonego.
-
Dobrze się spisałaś, Sybillo. Sądzę, że w końcu dorastasz do swojego daru. Niezłomne i szczere serce przezwycięży
wszystko. Więc jest nadzieja.
-
Tak. Widziałam dwie drogi, Albusie, i w zależności od tego, jak silne są ich
serca, wynik jest ich wyborem. Albusie, musisz ich ostrzec. Napisz do nich
natychmiast.
Albus
spojrzał na nią poważnie.
-
Usiądź, Sybillo. Cytrynowego dropsa?
-
Nie, dziękuję – odmówiła wieszczka, machając ręką.
-
Napisałbym, ale widzisz, nie wiem, gdzie są.
Sybilla
przyłożyła dłoń do czoła.
-
W takim razie po prostu wyślij list zaadresowany do odbiorców, gdziekolwiek się
znajdują, a jakaś sowa pocztowa ich odnajdzie.
Stary
czarodziej ze smutkiem potrząsnął głową.
-
Jest za wcześnie rano, jeszcze się nie obudziłem. Oczywiście, masz rację,
Sybillo. Zaraz się tym zajmę. – Usiadł przy biurku i zaczął pisać krótkie pismo
do swoich wędrujących jastrzębi. Ale nie podpisał go na wypadek, gdyby ktoś po
drugiej stronie zdołał przechwycić list.
Kiedy
Albus wysłał list przy pomocy Serafiny, swojej najbardziej doświadczonej
hogwardzkiej sowy, Sybilla odprężyła się i uśmiechnęła do mężczyzny, który tak
dawno temu uratował ją z biedy i zapomnienia.
-
Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku, Albusie.
Dyrektor
wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni.
-
Miej wiarę, Sybillo. Ci dwoje to najbardziej wytrwali i zaradni ludzie, jakich
znam, nie wspominając o tym, że są potężni magicznie. Voldemort zawsze myślał,
że to mnie ma się obawiać, ale mylił się. To zawsze Severusa i Harry’ego
powinien się obawiać. Mój obserwator i moje odkupienie. Razem dokonają
niemożliwego i nauczą śmierć umierać.
-
Przypuszczam, że powinnam nauczyć się ufać swoim przepowiedniom.
-
Powinnaś. Twój dar jest mocny, moja droga, nawet jeśli trochę chaotyczny.
Zawsze to wiedziałem, kochana. Co powiesz na śniadanie? Jajka w koszulce i
bekon brzmią dobrze?
Sybilla,
która nie była wybredna, zgodziła się, więc Dumbledore wezwał Zgredka, by ten
przyniósł im coś, a potem dwójka zjadła w swoim towarzystwie, tak jak wtedy,
gdy Sybilla była uczennicą Albusa.
Zalesiona polana
Gdzieś w Dover:
Nim
Severus znalazł im wystarczająco odległe miejsce od klifu, ramiona Harry’ego
okropnie bolały. Miejsce było otoczone strumieniem z jednej strony, a z drugiej
gąszczem cierni, które uznał za wystarczająco bezpieczne, by mogli odpocząć
przez dzień lub dwa. Starszy czarodziej pokazał Harry’emu, jak rzucić kręgi
ochronne wokół obozowiska, a potem wypowiedział zaklęcie, by rozstawić namiot i
usadził Hedwigę w jego wnętrzu. Sowa ledwo się poruszyła.
W
międzyczasie Severus rozpalił ogień i podgrzał trochę paczek z jedzeniem
błyskawicznym Twixie – skrzatka spakowała tyle, że mogliby wykarmić cały Dom –
i zaparzył dzbanek herbaty relaksującej Mystic. Harry wyszedł z namiotu kilka
chwil potem, przebrany w wygodniejsze legginsy i koszulkę, i zastał Snape’a
pijącego herbatę z kubka, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na ziemi.
Bezmyślnie obserwował bulgoczący gulasz w kociołku, po czym pachnął palcem,
sprawiając, że długa drewniana łyżka sama zamieszała potrawę.
-
Sev, naprawdę chcę się dowiedzieć, jak to robisz. Chodzi mi o magię
bezróżdżkową – powiedział tęsknie Harry, z wdzięcznością przyjmując unoszący
się przed nim kubek.
-
Tak, planowałem cię tego w końcu nauczyć. To długi proces i większość ludzi nie
jest w stanie tego opanować bez miesięcy nauki. Jednak ponieważ jest wielka
szansa, że sfora Greybacka ponownie nas znajdzie, musisz być przygotowany do
walki z nimi. Bez wahania i wyrzutów sumienia. W przeciwnym wypadku cię zabiją.
Jeśli będziesz z nimi walczyć, musisz uwolnić jastrzębia. Oznacza to, że musisz
działać, a nie myśleć.
-
A nauczysz mnie jakiś zaklęć?
-
Tak, bo musisz być w stanie się bronić w razie potrzeby. Ale najpierw musimy
zjeść, a potem chciałbym, żebyś przeczytał kilka wpisów z dziennika Riddle’a. Dzięki
nim wejdziesz w psychikę szaleńca. Zawsze dobrze jest znać swojego wroga.
-
Dobra, Sev. Cokolwiek powiesz. – Harry zgodziłby się biegać nago przez Wielką
Salę, śpiewając „We Are the Champions”, by nauczyć się prawdziwej magii
bitewnej. Nalał sobie gulaszu i na polanie zapanowała cisza, za wyjątkiem
połykania i żucia.
Kiedy
już byli pełni, Severus wyjął ze swojego plecaka dziennik Riddle’a i pozwolił
Harry’emu przeczytać o dzieciństwie Toma Riddle’a, dorastającego w sierocińcu
Wool’s.
Wpis pierwszy
14 luty 1934r.
Dzisiaj są walentynki. Głupie
święto. Pani Cole, nasza opiekunka, powiedziała, że musimy dziś zrobić dla
siebie kartki i być mili. Mam ochotę rzygać. To takie fałszywe, inne dzieci
mnie nie lubią, a ja nie lubię ich. Zawsze wiedziałem, że jestem inny. Mówią,
że to sprzeczne z naturą, ponieważ wiem o rzeczach, nawet jak nikt mi o nich
nie powie. Potrafię sprawić, by zwierzęta robiły to, co chcę, a węże czasem ze
mną rozmawiają, kiedy wybieramy się na wycieczki do lasu. Jestem też mądrzejszy
od połowy z nich, radzę sobie na wszystkich lekcjach, a niektórzy są tak tępi,
że ledwie potrafią wyczytać swoje imiona. A ona teraz myśli, że będę dla nich
miły! Ha! Miłby dla grubego Bobby’ego Anthony’ego, który w zeszłym tygodniu
ukradł mój budyń, miły dla zasmarkanego Marsha Lindrossa, który podłożył mi
nogę i przez to wpadłem w kałużę, miły dla Billy’ego Stubbsa, który powiedział,
że moja mama była tylko prostytutką, która miała pecha umrzeć, gdy już mnie
urodziła.
Nienawidzę ich wszystkich i
któregoś dnia sprawię, że pożałują, że byli dla mnie tacy podli. Któregoś dnia.
Już odegrałem się na prosiaku Bobbym, samą myślą sprawiłem, że rzygał całą noc,
a włosy tego smarka Marsha zrobiły się obrzydliwie zielone. Mogę robić takie
rzeczy, gdy tylko chcę. To mnie wyróżnia. Lubię to. Nie chcę być, jak pozostali.
Są tak głupi, zawsze martwią się przestrzeganiem zasad i adopcją oraz tym,
gdzie znajdą pracę, gdy dorosną. Ja nie potrzebuję nikogo,rośnie we mnie dziwna
moc i zamierzam jej użyć, by pomogła mi zostać kimś potężnym, na przykład
bogatym bamkierem albo lordem – a wtedy ludzie będą służyć mnie – Tomowi Marvolo Riddle’owi. Poczekajcie. Pewnego dnia ludzie
będą się mnie bać i drżećna dźwięk mojego imienia.
Gdybym tylko miał inne imię.
Tom jest takie… pospolite. Chciałbym, żeby moje imię było inne. Pani Cole
powiedziała, że dostałem je po moim ojcu, Tomowi Riddle’owi, kimkolwiek on
jest. Czy ma moce, jak ja? Musi, ponieważ moja matka nie żyje, a nie pozwoliłaby
na to, gdyby miała moc. On musiał też umrzeć, ponieważ byłbym wtedy z nim, a
nie w tej śmierdzącej szczurzej norze.
Hymm… może zrobię staremu
Billowi kartkę walentynkową, którą zapamięta…
Harry
przerwał, myśląc o obrazie Toma, jaki tworzyły jego słowa. Był młodym chłopcem,
niechcianym i niekochanym, w którym magia dopiero zaczęła rozkwitać, podobnie
jak w nim. Ale podczas gdy fakt, że Tomowi dokuczano powodował w Harrym
współczucie, sposób, w jaki chłopak na nie reagował, sprawił, że przeszedł go
dreszcz. Nawet w wieku dziewięciu lat Tom był mściwym, aroganckim duchem, który
pragnął tylko dominować i kontrolować innych.
-
Lubił krzywdzić ludzi – powiedział na wpół do siebie.
Severus
spojrzał na niego znad krawędzi filiżanki z herbatą.
-
Och tak. Było w nim coś pokręconego i złego. Lubił widzieć ból u ludzi, a
najbardziej cieszył się, gdy to on ich skrzywdził albo przestraszył. Jak daleko
jesteś?
-
Dopiero przeczytałem pierwszy wpis.
Severus
prychnął.
-
To tylko czubek różdżki. Czytaj resztę.
Harry
wrócił do dziennika.
Wpis drugi
Tego samego wieczoru:
Ten zgniły, gadatliwy
dzieciak, Billy, naskarżył na mnie! Powiedział, że dałem mu kartkę walentynkową
z robalami w środku, a teraz po całym sierocińcu chodzą mrówki i pająki. Zabawnie
było patrzeć, jak szlocha i krzyczy, a wszystkie dziewczyny też krzyczały i
wybiegły z jadalni na korytarz. Dziewczyny zawsze boją się takich odrażających,
pełzających rzeczy. Ale Billy krzyczał jak dziewczyna, więc śmiałem się z
niego.
- Powiem o tym! To byłeś ty,
Tom.
- Udowodnij – mówię.
- To twoje inicjały – TR –
mówi. – Dziwaku, powiem pani Shipley i pani Cole, a one wsadzą cię do
wariatkowa. Tam właśnie należysz – do domu wariatów!
Byłem tak wściekły, że
uderzyłem go porządnie prosto w nos.
- No dalej, spróbuj, a wylądujesz
w szpitalu! – krzyknąłem, po czym kopnąłem go mocno w jaja.
Naprawdę krzyczał jak
dziewczyna i upadł na podłogę.
- Wygląda na to, że nikomu
nic nie powiesz – zadrwiłem i odszedłem.
Jednak godzinę później
zostałem zaciągnięty do gabinetu opiekunki, bo Billy się wygadał. Teraz mam
poważne kłopoty. Stara Cole znowu piła dżin, czułem go w jej oddechu.
Prawdopodobnie piła z powodu swojeg męża, który lata temu zginął w wypadku
samochodowym.
- Wiesz, że nie powinieneś
walczyć z innymi chłopcami, Tommy – skarciła mnie. Nienawidziłem, gdy mnie tak
nazywała. – Prosiłam, żebyś był do kogoś miły, a ty co robisz? Wkładasz robaki
do kartki, bijesz i kopiesz.
- Ale pani Cole, to on
pierwszy był niemiły – powiedziałem jej, udając niewiniątko. Zwykle daje się
nabrać, myśląc, że przepraszam.
Tylko że tym razem nie
zadziałało.
- Żadnych wymówek, chłopcze!
Może panna Crabtree miała rację i jestem dla ciebie zbyt łagodna. W zeszłym
miesiącu inni mentorzy i dzieci tylko skarżyli się na twój temat. A teraz to!
Pająki i mrówki chodzą po moim domu! Odrażające!
- To był żart.
- Żart! Skażenie swojego domu
robakami! A potem tak pobiłeś biednego Billy’ego. Powinieneś się wstydzić,
Thomasie Marvolo Riddle.
Ach, cholera. Mam poważne
kłopoty, gdy używa mojego pełnego imienia. Zawiesiłem głowę, posyłając jej
swoje najlepsze spojrzenie szczeniaka.
- Naprawdę mi przykro, pani
Cole. – Potem jak zwykle próbowałem na nią wpłynąć. Ale moc nie przyszła. Po
raz pierwszy w życiu mnie zawiodła.
- Humph! Potem będzie ci
jeszcze bardziej przykro, chłopcze – wybełkotała, po czym sięgnęła do wnętrza
biurka i wyciągnęła linijkę.
Cofnąłem się. Nie ma mowy, by
mnie tym dotknęła. Mam prawie dziesięć lat, jestem za stary, żeby traktowano
mnie jak pieprzonego pierwszaka i dano lanie. Odwróciłem się, by wybiec z jej
biura, ale chwyciła tył mojego swetra i mocno przytrzymała.
- Nic z tego, chłopcze. Tym
razem dostaniesz niezłe lanie.
- Nie!
Proszę, przykro mi, nigdy więcej tego nie zrobię. – Spojrzał jej w oczy,
wściekły i przerażony, bo zwykle nikt mnie nie był w
stanie złapać, więc spróbowałem naprzeć na jej umysł. Nie chcesz tego robić.
Puść mnie. Puść mnie. Ale jej
umysł był całkiem zamarynowany tym głupim ginem, była wściekła i nie byłem w
stanie sprawić, by mnie puściła, więc w następnej chwili byłem przełożony przez
jej kolana i oberwałem w tyłek.
Cholernie zabolało, więc
krzyknąłem wbrew siebie, marząc, bym mógł zmienić tą linijkę w węża i przekonać
go, żeby ją ugryzł. NIENAWIDZĘ cię! NIENAWIDZĘ cię! Myślałem w kółko, krzycząc
i wierzgając.
- Teraz idź do swojego pokoju i pomyśl o tym, co zrobiłeś, niegrzeczny
chłopcze. I żadnego deseru.
Tak więc jestem w stanie
w swoim pokoju, leżąc na brzuchu na łóżku i myślę. Myślę o tym, że może
nadszedł czas, by stara Cole nauczyła się, by ze mną nie zadzierać. Nie jest
moją matką, nie miała prawa mnie zlać. I nie chciała mi nawet dać szansy na
wyjaśnienie, co ten śliski Billy mi powiedział, co mnie zmusiło do takich
działań. To nie było fair. On też powinien być zbity.
To nie ma znaczenia.
Dostaną za swoje. Złe rzeczy zdarzają się tym, którzy ze mną zadzierają.
Harry poczuł, jak
dreszcz przebiega po jego kręgosłupie na te ostatnie słowa, więc szybko
przeszedł do następnego wpisu.
Wpis 3
Następne popołudnie:
Ten gnojek Billy obudził
się w środku nocy, krzycząc, że ktoś go topi, obudził połowę dormitorium i
nocną opiekunkę, panią Fizzby. Zajęło jej półtorej godziny, żeby go uspokoić.
Pozwoliła mu nawet potrzymać jego królika, Tuptusia. Udawałem, że śpię, ale
uśmiechałem się do poduszki. Posłanie mu koszmarów było tylko początkiem.
Poczekałem, aż wszyscy
wyjdą na zewnątrz się pobawić, a wtedy wślizgnąłem się z powrotem do sierocińca
i nakazałem głupiemu królikowi Billy'ego, by włożył własną głowę do pętli, a
wtedy zawiesiłem ją do krokwi i obserwowałem, jak się rzuca. To kolejna rzecz,
którą potrafię, poruszać rzeczy bez dotykania ich. Czasem to przydatne. Jak
teraz.
Wyszedłem i upewniłem
się, że opiekunki widziały mnie, jak bawię się kulkami z innymi dziećmi,
młodszymi, które za bardzo się bały, żeby mi powiedzieć, żebym sobie poszedł,
gdy chciałem się z nimi bawić. Zachowywałem się, jakbym się dobrze bawił,
uśmiechałem się i śmiałem, jakbym naprawdę cieszył się tą cholernie nudną
zabawą. Ale opiekunowie dali się nabrać, a to było warte. Wygrałem od tych
drani pięć pączek gum, miedziaka i fajnie wyglądający kamień.
Potem przyszedł czas na
kolację, więc wszyscy ustawiliśmy się w szeregu i jak zawsze pomaszerowaliśmy
do jadalni. Ostrożnie wsunąłem się na drewnianą ławę, bo wciąż byłem obolały od
linijki Cole, ale nie pokazywałem tego. Nigdy tego nie robiłem. Wciąż byłem na
siebie wściekły, że krzyknąłem podczas bicia, chyba to był szok, bo prawie
nigdy nie byłem bity.
Tego wieczoru był chleb z
sosami, kapuśniak i wieprzowina w cieście z ziemniakami. Jedna z najlepszych
rzeczy, jakie tu jemy. Chyba Cole nie przepiła jeszcze funduszów na żywność.
Zacząłem jeść, nie umiejąc doczekać się wyrazu twarzy Billy’ego, gdy wróci do
dormitorium i zobaczy, co zostało z jego cennego Tuptusia.
Billy niemal się wściekł, gdy
zobaczył martwego królika, skrzecząc i zawodząc jak dziecko, tak jak panna
Fizzby, która prawie zemdlała. To był wielki wybuch i podczas gdy inne
dzieciaki były zajęte byciem przerażonym, zwinąłem kilka rzeczy od tych, którzy
się ze mnie śmiali. Jojo, flażolet, wstążka po zmarłej mamie Mable Throckle, wszystko
trafiło do mojej kieszeni, a potem zostało włożone do mojego sekretnego
drewnianego pudełka i schowane głęboko w szafie.
Wszyscy ciągle mówili o tym
głupim króliku, a Billy ryczał, jakby mu odcięto rękę. Rzuciłem mu piorunujące
spojrzenie. Widzisz, Billy, tak się dzieje, gdy nie trzymasz gęby na kłódkę i
na mnie skarżysz. Szczęśliwy, skarżypyto?
W końcu odcięli królika
dzięki pomocy woźnego Joe i jego drabiny, i próbowali się domyślić, jak królik
się tam dostał, kiedy Billy zaszlochał:
- To był Tom! On to zrobił!
- To kłamstwo! – krzyknąłem.
– Jak mogłem to zrobić? Byłem na zewnątrz i bawiłem się kulkami, prawda, panno
Fizzby?
- Tak, sama widziałam. Billy,
mój drogi, nie powinieneś kogoś oskarżać bez dowodu. Chodź, przeżyłeś szok,
zabiorę cię do pani Helsy, a ona da ci coś na sen. – Zaprowadziła go do ambulatorium,
a Joe zabrał królika, żeby go zakopać.
Niektóre dzieciaki rzucały mi
brzydkie spojrzenia i szeptały za dłońmi, ale szybko się zamknęły, gdy spiorunowałem
je ostrzegawczo wzrokiem. Wiedzieli, żeby lepiej ze mną nie zadzierać.
Położyłem się do łóżka,
myśląc, że teraz przyszła kolej na starą Cole.
Zamknąłem oczy i mocno się
skoncentrowałem.
Podpaliłem biuro tej suki,
gdy ona była w środku. Było to potem zgłoszone jako przypadek samozapłonu, gdy
już przybyli strażacy i wszystko zgasili. Cole poszła do szpitala, była
poparzona i na wpół martwa od dymu. To ją nauczy, by nigdy nie kłaść na mnie ręki.
Spałem jak dziecko po tym,
jak ją zabrali i pozwolono nam wrócić do środka.
Stara Cole wróciła jednak po
tygodniu czy dwóch, nigdy więcej mnie nie zbiła i od kilku miesięcy krążyły
plotki o tym, jak wybuchł pożar, ale nikt tego nie rozpracował. Ponieważ magia
nie pozostawia śladu.
-
Cholera, Severusie! – wykrzyknął Harry, gdy doszedł do końca tej strony. –
Niemal zabił opiekunkę, bo go
ukarała. I uśmiercił królika dziecka, ponieważ ten z nim zadarł. – Harry
wyglądał na oburzonego. – To… chore. Naprawdę chore. Chyba nie powinienem się
dziwić, biorąc pod uwagę to, kim się stał, ale… był dziewięcioletnim
dzieciakiem. I już wtedy był potworny, zły i okropny.
-
Tak. Jak powiedziałem wcześniej, urodził się zły, bez zahamowań czy wyrzutów
sumienia – powiedział ponuro Severus. – Zauważ, że zależało mu tylko na
zemście, nie miało dla niego znaczenia zabicie królika i skrzywdzenie pani
Cole. I był na tyle przebiegły, że zacierał ślady.
-
Nie musisz mi mówić. I nawet wtedy potrafił używać jakiegoś rodzaju kontroli
umysłu. Ale jak ukrywał dziennik?
-
Czytaj dalej. Dowiesz się.
-
I pomyśleć, że na początku niemal mu współczułem, ponieważ inne dzieciaki mu
dokuczały – mruknął Harry. – Znaczy, trochę mi to przypomniało o Dursleyach.
-
Rozumiem, dlaczego ci to o nich przypomniało i przyznaję, że trochę
przypominało to moje lata z moim ojcem, ale żaden z nas nigdy nie zareagował
tak zimnokrwistą nienawiścią w kierunku naszych rodzin, nie spaliliśmy naszych
domów dla zemsty i nie zabijaliśmy niewinnych zwierząt, prawda?
Harry
potrząsnął głową.
-
Czasami… myślałem o ucieczce z tego domu, ale mimo że byli paskudni, nigdy nie
użyłbym magii, by ich skrzywdzić. – Nieświadomie potarł bliznę.
-
Mimo że bałem się i nienawidziłem mojego ojca, nie mogłem się zmusić do
zranienia go magią, bez względu na to, jak bardzo mógł na to zasługiwać. I tu
leży różnica między nami a Voldemortem – powiedział Severus. – My mieliśmy
skrupuły, on nie miał żadnych.
Harry
wznowił czytanie dziennika, a każdy kolejny wpis sprawiał, że był coraz bardziej
szczęśliwy, że czarnoksiężnik nie żyje. Incydent z królikiem i ogniem był
niczym w porównaniu z tym, jak młody Tom zwabił dwie sieroty do jaskini, gdy
byli na wycieczce nad morzem.
Wpis 30
12 lipca 1935r.
Gdy tylko ją zauważyłem,
schodząc brzegiem morza, wiedziałem, że jaskinia jest wyjątkowa. Wołała do mnie
w sposób, którego nie potrafiłem wyjaśnić, jak mroczny głos odbijający się
echem w mojej głowie i nagle wiedziałem, że muszę ją zbadać. Ale to oznaczało
wymknięcie się na chwilę od reszty, a my, starsze dzieciaki, mieliśmy pod
opieką dwójkę mniejszych – znowu kolejna głupia zasada Cole. Próbuje nauczyć
nas odpowiedzialności czy innego gówna. Jakby mnie obchodziły jakieś dwa
marudne bachory, które za mną chodziły, nazywały się Amy Benson i Dennis Bisho,
a ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem to pilnowanie cholernych dzieciaków na
wakacjach.
Ale te denerwujące robale
chodziły za mną wszędzie i nie mogłem ich porzucić tak, by nie dowiedziała się
o tym Cole, a nie chciałem mieć do czynienia z jej tyradą. Więc postanowiłem
zabrać ze sobą dwójkę siedmiolatków do jaskini. Musiałem wejść do środka, coś
wzywało tą sekretną część mnie – część, która czyniła mnie lepszym niż
wszystkie pozostałe sieroty, z którymi musiałem współistnieć.
- Co porabiasz, Tom? –
zapytał Dennis, był głupkowatym bachorem z luźnym zębem, wyglądał, jakby
urodził się w śmietniku, był cały brudny od zabawy w piasku.
- Idę zwiedzać, na co ci to
wygląda? – powiedziałem krótko.
- Źwiedziać? – wysepleniła
Amy, również podchodząc. Była małą istotą z piegami i kędzierzawymi, rudymi
włosami, które zawsze wychodziły z jej warkocza, którego wiązały jej opiekunki.
Uważali, że jej seplenienie jest „czarujące” i „urocze”. Ja sądziłem, że to
sprawiało, że brzmiała jak skończona idiotka. – Mogę tes iść, Tom? Mogę? Mogę?
Plose?
Przewróciłem oczami.
- Tylko jeśli obiecasz, że
nigdy nie powiesz, dokąd idziemy – ostrzegłem. – W przeciwnym razie zostaniesz
tutaj i będziesz wypatrywać rekinów lądowych.
- Rekinów lądowych? –
powtórzył Dennis. – Co to?
- To rekiny, które potrafią wyjść na ląd,
naprawdę szybko ukrywają się w piasku i… odgryzają stopy takim bachorom jak wy
- powiedziałem im poważnie. - I wiecie co? - Zniżyłem głos. - Jeden był
widziany niecałe dwa dni temu. Widziałem w gazecie.
Pisnęli, mali idioci, połykając haczyk, linkę i ciężarek. Małe dzieci są tak łatwowierne! Uwierzą we wszystko, jeśli tylko będziesz się zachowywał, jakby to była prawda.
- Plose, będziemy gzeczni, nie zostawiaj
nas tu, Tom! - krzyknęła Amy, rzucając się na mnie z ramionami.
- Złaź! - warknąłem, odpychając ją.
Nienawidziłem, gdy dzieciaki mnie dotykały. - Zamknij się i skończ mazgaić,
obiecaj, że będziecie trzymać gębę na kłódkę, a możesz iść.
Obiecali, więc zacząłem wchodzić do jaskini, która wychodziła w morze, więc żeby się do niej dostać musieliśmy przejść po mierzei. Wspięliśmy się po kilku skałach, Dennis upadł, odrapał kolano i zaczął jęczeć, ale warknąłem, że jeśli się nie zamknie to go tam zostawię, więc posmarkany mnie posłuchał.
W jaskini było ciemno, póki
się nie skoncentrowałem i nie oświetliłem jej. To była moja nowa umiejętność,
bardzo przydatna, gdy chciałem skradać się w nocy zarówno w sierocińcu, jak i
poza nim. Magiczne światło oświetliło całą jaskinię, w której znajdowało się
duże jezioro i jak pocisk wystająca z niego wyspa, przypominająca rodzaj
kamiennej miednicy.
Było wilgotnie, lepko oraz
silny był zapach ryb i gnijących wodorostów.
Amy zatkała nos i jęknęła.
- Eww! Śmierdzi tutaj! Jak
zdechłą rybą! – Zignorowałem ją i szedłem dalej.
Wezwanie było o wiele
silniejsze i ciągnęło mnie w kierunku wyspy na środku jeziora.
- Tom, nie podoba mi się to
miejsce – jęknął Dennis. – Chcę iść.
Odwróciłem się do niego,
złapałem go i mocno nim potrząsnąłem.
- Posłuchaj, mały, jęczący
draniu. Chciałeś ze mną iść i poszedłeś, więc po prostu zaciśnij zęby i pogódź
się z tym. Zachowuj się jak mężczyzna, a nie lalusiowata dziewczynka,
rozumiesz?
Kiwnął głową, drżąc, więc
puściłem go i powiedziałem:
- Zostańcie tutaj, chcę iść
zobaczyć, co jest na tej skale. – Wskazałem na wyspę.
- Ale jak się tam dostanies?
– zapytała Amy.
Wzruszyłem ramionami.
- Oczywiście popłynę.
Naprawdę nie lubiłem bardzo
wody, ale potrafiłem pływać, jeśli już musiałem, a nie było innej drogi, by
dostać się na wyspę. Czułem, że coś mnie wzywało i doprowadzało mnie to do
szaleństwa. Chodź do mnie. Chodź do
mnie.
Więc wskoczyłem do wody, była
ciepła, śmierdziała zgniłą rybą i wydawała się mętna, ale zmusiłem się, żeby to
zignorować i zacząłem płynąć. Uważałem, by woda nie dostała się do moich oczy i
ust, nie wiadomo, na jakie choroby mogłem zachorować. Po około siedmiu minutach
dotarłem do wyspy i wspiąłem się pod białej skale wysadzanej kryształami do
kamiennej misy.
Gdy zajrzałem do jej środka,
zobaczyłem piękny, złocisto-srebrny sztylet z ogromnym rubinem w głowicy. Moje
oczy rozszerzyły się. Do diabła, to musiało być warte cholerną fortunę! Gdybym
go wziął, byłbym ustawiony do końca życia. I poczułem, jak przemawia w mojej
głowie.
Weź
mnie. Użyj mnie. A spełnię pragnienia twego serca. Weź mnie. Użyj mnie.
Więc podniosłem go i
natychmiast poczułem, jak wpływa we mnie magia, zmieniając mnie, czyniąc mnie
silniejszym, potężniejszym. Zaśmiałem się głośno, bo takie to było przyjemne.
Sztylet zabłysnął w mojej dłoni i wiedziałem już, że nigdy go nie sprzedam. Był
wyjątkowy, tak jak ja, i musiałem go zachować i ukryć.
Wsunąłem go mocno za pas
spodni i wskoczyłem do wody. Tym razem płynąłem bez problemu, a wodanie
sprawiała, że miałem ochotę zwrócić lunch. Czułem się jak w wannie i po chwili
znalazłem się na brzegu, gdzie czekały nieznośne bachory z otwartymi ustami,
jak umierające ryby.
- Co znalazłeś, Tom? –
zapytał Dennis. – Coś fajnego?
- Mozemy zobacyć? – Amy
spojrzała na niego z wielkimi oczami.
Zacisnąłem dłoń na sztylecie.
Czułem, jak przepływa przeze mnie moc, a sztylet syknął w moim umyśle, że jest
głodny. Krew. Potrzebuję krwi. Nakarm
mnie.
Potrzeba sztyletu pulsowała
we mnie i zrobiłbym wszystko, żeby przestała.
- Dobra, zamknij się –
wymamrotałem do noża, zastanawiając się, skąd wziąć krew, by go nakarmić. Moja
by nie zadziałała dobrze, natychmiast to wyczułem, chciał inny rodzaj. Niewinną
krew.
I nagle wiedziałem, co muszę
zrobić.
- Chodźcie tutaj – nakazałem,
chwytając bachory za ramiona. – Zagramy w krótką grę. Nazywa się Tubylcza
Ofiara, będziecie udawać, że jestem tubylcem, który pokroi was i zje wasze
wątroby na śniadanie. – Wyjąłem na śniadanie i podniosłem go, błysnął w
świetle.
Oboje zaczęli płakać, ale
tylko zaszydziłem z nich.
- To tylko gra, głupie
bachory. Teraz dajcie mi ręce.
Uciąłem każdą z ich rąk
sztyletem i wyglądało na to, że zyskał on jakąś siłę. Krew została wciągnięta w
powierzchnię sztyletu jak w gąbkę. Oczy Amy i Dennisa były szkliste i
nieskupione, więc pozwoliłem sztyletowi wypełnić się, nim ponownie go schowałem
i obudziłem bachory.
- Chodźcie. Czas iść. I
pamiętajcie, jeśli ktoś zapyta, po prostu zwiedzaliśmy. Rozumiecie?
Skinęli głowami, bladzi i
drżący, więc wyciągnąłem ich z jaskini.
Dostałem to, po co
przyszedłem. Ten sztylet okaże się
bardzo przydatny.
Tej nocy dwa bachory nabawiły
się gorączki, ciągle paplały o nożach w ciemnościach i krwi, ale opiekunka
przypisała to gorączce i nie wypytywała mnie.
Starałem się chować sztylet
wraz z moim dziennikiem pod deską podłogową pod łóżkiem. Nałożyłem nawet na nią
pewien rodzaj zaklęcia „Odwróć wzrok”, żeby nikt nigdy nie znalazł mojej
kryjówki.
Opiekunowie nigdy się nie
zorientowali się, dlaczego dzieciaki zachorowały i nigdy nie były już takie
same, po tym jak sztylet wciągnął w siebie ich krew. Były teraz
zdezorientowane, bały się prawie wszystkiego, ale się upewniłem, że nigdy o tym
nie powiedzą, pokazując im sztylet. Nigdy nie powiedzieli i w końcu Cole
przestała ich pytać, co się stało, tak samo jak mnie.
Na
dole tej strony znajdowała się pospiesznie nabazgrana notatka. Sztylet Niezgody, jak potem odkryłem, był
potężnym przeklętym przedmiotem i musiałem go ukryć, gdy Dumbledore przybył do
sierocińca, żeby mnie zabrać. Wiedziałem, że nie mogę go zatrzymać podczas
uczęszczania do szkoły, jego aura była zbyt wspaniała i Dumbledorem mógł się o
tym dowiedzieć.
Więc umieściłem go z powrotem
w jaskini i obiecałem, że któregoś dnia po niego wrócę. Dotrzymałem tej
obietnicy.
Dziennik
skończył się nagle, więc Harry odłożył go i przetarł oczy.
-
Merlinie, ale przydałby mi się teraz mocny drink! – wypalił, zanim mógł to
przemyśleć.
Ale
Snape go nie skarcił. Zamiast tego po prostu spojrzał na niego ze zrozumieniem.
-
Rozumiem, że przeczytałeś o jaskini i o tym, jak użył tych dzieci do
nakarmienia przeklętego przedmiotu? – Twarz Mistrza Eliksirów była twarda i
ponura.
-
Tak. Przez to miałem ochotę rozerwać mu gardło i zwymiotować jednocześnie. –
Harry skrzywił się. – Chory drań. Nawet nie chcę myśleć o tym, do czego użył
tego sztyletu. Czy kiedykolwiek, uch, widziałeś go? Kiedy szpiegowałeś?
Severus
potrząsnął głową.
-
Nie. Co prowadzi mnie do wniosku, że miał inny użytek ze sztyletu. Bardziej
trwałe zastosowanie niż upuszczanie krwi w celu podsycania swoich mrocznych
czarów.
-
Masz na myśli, że zmienił go w…?
-
Tak. Sztylet Niezgody pasowałby do tego idealnie, spełniając jego potrzebę
wykorzystania przedmiotów wartościowych albo znaczących, żeby stworzyć naczynie
do przechowywania duszy. Był próżny i arogancki, nie uczyniłby nim byle jakiego
przedmiotu, nawet choćby mógł. Sztylet miał długą i krwawą historię, historię
zdrady i śmierci sięgającą czasów Merlina. – Severus odchrząknął, wchodząc w
tryb, który Harry czasem nazywał „trybem wykładowym”. – Podobno Sztylet
Niezgody został stworzony, gdy król Agamemnon z Myken poświęcił własną córkę,
by przywołać wiatr, który pozwolił greckim statkom dopłynąć do Troi. Przelanie
niewinnej krwi Ifegenii przez jej ojca sprawiło, że bogowie przeklęli zarówno
Agamemnona, jak i sztylet, który odebrał życie dziewczyny. Sztylet stał się
znany jako Sztylet Niezgody, przynosząc niezgodę i zdradę zaprzysiężonym
przyjaciołom i niszcząc każdego, kto go użył. Mówiono, że z powodu sztyletu
Agamemnon wszczął tą śmiertelną kłótnię z Achillesem i prawie przegrał Wojnę
Trojańską. Potem sztylet zniknął, aż pojawił się ponownie wieku później na
dworze Artura i przyniósł kolejne nieszczęścia i śmierć. Sztylet był
bezpośrednio odpowiedzialny za zniszczenie Camelotu i spowodowanie prawie
nieodwracalnego rozłamu między Lancelotem i Arturem i sztylet ostatecznie zabił
Artura, gdy dzierżył go jego syn Mordred, który otrzymał go w prezencie od jego
matki, po tym jak ukradła go Lancelotowi, i natychmiast sztylet zatruł umysł
chłopaka przeciwko ojcu i zmusił go do zdradzenia i zabicia go. Kiedy Camelot
upadł, sztylet znów zniknął. Krążyły pogłoski, że zabił Cezara na stopniach
Senatu, dzierżony przez Brutusa, niegdyś lojalnego przyjaciela Cezara. Ale
zawsze powodował zniszczenie. Ministerstwo określiło go jako Bardzo
Niebezpieczny Mroczny Przedmiot i nigdy nie było w stanie go znaleźć.
-
Brzmisz tak, jakby on był… żywy.
-
W pewien sposób jest. Klątwa jest półświadoma, a po wypiciu krwi tak wielu
niewinnych, stała się bardzo potężna. Mam wrażenie, że wzywał Voldemorta,
ponieważ miał dość siedzenia w jaskini przez wieki i chciał znów rozpocząć
sprawiać kłopoty. W oparciu o wskazówki z następnej części – Poszukaj sztyletu w ciemności, by znaleźć
ukrytą zagadkę – jestem niemal pewny, że następnym przedmiotem, który
musimy poszukać, jest Sztylet Niezgody.
-
Cholera jasna.
-
Dokładnie, panie Potter. A jeśli tak jest, musimy być nieskończenie ostrożni
podczas poszukiwań. Najmniejszy dotyk skóry może pozwolić, by klątwa
zaatakowała twój umysł i zmieniła cię w narzędzie zła, więc przez cały czas noś
rękawice, kiedy pójdziemy do sierocińca, czy to jasne?
-
Jak słońce, Sev. Ale dlaczego sądzisz, że jest w sierocińcu? Czy nie jest
bardziej prawdopodobne to, że wrócił do jaskini i tam go ukrył?
Severus
zmarszczył brwi.
-
Nie, ponieważ sztylet nie lubił być tam ukryty. To dlatego Riddle miał wrócić i
odzyskać go, gdy nie był już w szkole. A szyfr, który złamałem, twierdzi, że
przedmiot ukryty jest w miejscu początków i końców – Sierociniec Wool’s spełnia
te kryteria.
-
Ciekawe, czy nadal jest ukryty pod łóżkiem?
-
Gdziekolwiek jest ukryty, musimy go znaleźć, a następnie zniszczyć – powiedział
stanowczo Severus.
-
Tak, domyśliłem się tego. Świetna dedukcja, Sev.
-
Uważaj, mój panie – skarcił go drwiąco jego mentor.
Harry
tylko uśmiechnął się. Od czasu do czasu uwielbiał irytować Mistrza Eliksirów
swoją bezczelną postawą. Potem oddał dziennik swojemu czarodziejskiemu mistrzowi
i powiedział:
-
Więc, kiedy nauczę się bronić, och mój mędrcu?
-
Po dobrze przespanej nocy. Nie chcę ryzykować utraty głowy albo ręki, bo jesteś
zbyt zmęczony, by się odpowiednio skoncentrować. Łóżko, Harry. Już.
-
Kurcze, musisz sprawiać, że to brzmi, jakbym miał pięć lat? Nie mógłbyś po
prostu powiedzieć czegoś w stylu, no nie wiem, lepiej idź do spania, Harry,
żebyś jutro na lekcji był świeży i wypoczęty?
-
Mógłbym – przyznał Snape. – Ale inny sposób bardziej mi odpowiada.
Harry
rzucił mu spojrzenie.
-
Lubisz mi rozkazywać.
Severus
uniósł brew.
-
Gdzie wpadłeś na taki pomysł, Potter?
-
Wiesz, Sev, gdybyś nie był moim mentorem i opiekunem, powiedziałbym ci, żebyś
się odwalił i skoczył z mostu, że mam prawie szesnaście lat i nie potrzebuję
pory snu jak małe dziecko.
-
Prawda. Ale wtedy nie miałbyś jutrzejszej lekcji obrony, szorowałbyś kociołki –
odparował Snape gładko.
-
Jakie kociołki? Nie jesteśmy w szkole.
-
Te, które przywołałbym specjalnie dla ciebie, mój uczniu. Łóżko, Harry.
Chłopak
skrzywił się.
-
Jesteś okropnym opiekunem.
-
Wiem. To sprawia, że się zastanawiam, jaki głupi pisklak zgodziłby się na coś
takiego.
-
Ja też. Może był pod wpływem klątwy – zgodził się Harry, po czym zaczął się
śmiać, gdy Severus skrzywił się. – Do tego zmierzaliśmy, prawda, Sev?
-
Bezczelny bachor! Nie wiem, dlaczego cię znoszę.
-
Ponieważ jestem twoim bezczelnym
bachorem i kompletnie byś się zanudził, gdybym był jednym z posłusznych,
dobrych dzieciaków. Prawda?
-
Idź do łóżka, Potter.
-
Przyznaj to, Sev. Mam rację.
- Już, Potter.
Zanim stracę całą cierpliwość, jaka mi została.
- Och, daj spokój, Severus. Powiedz, że mam rację.
- Naciskasz, chłopcze. A teraz idź!
- Trzy słowa, Severus. Harry, masz rację. To wszystko. Trzy
małe słowa.
- Jeszcze słowo, a będziesz uziemiony na resztę lata, mówię
serio!
-
Dobrze. Merlinie! – Spojrzenie drugiego mogłoby sprawić, że uciekłby przed nim
smok. Harry wstał i wszedł do namiotu. Potem wystawił głowę i zawołał: –
Dobranoc, Sev. Słodkich snów. – Wszedł do środka ze śmiechem.
-
Ty… - wykrztusił Mistrz Eliksirów. – Za tą bezczelność powinieneś wyszorować
cały mój dom szczoteczką do zębów,
Harry Jamesie Potterze.
Z
namiotu nadeszło stłumione „Przepraszam, cofam to”.
-
Nie zmuszaj mnie, żebym tam wszedł, młody człowieku – ostrzegł jego opiekun.
Naprawdę, tupet chłopca nie znał granic!
Tym
razem nie było bezczelnej odpowiedzi. Severus czekał chwilę lub dwie, nim wstał
i upewnił się, że jego uczeń śpi i to nie dlatego, że obawiał się, że chłopiec
może mieć koszmary i potrzebować eliksiru bezsennego snu.
Chłopiec
spał głęboko na swoim posłaniu, zwinięty w kłębek. Severus wyprostował koc i
odgarnął włosy z oczu Harry’ego. Potem pozwolił sobie na mały uśmiech i
wszeptał:
-
Przyjemnych snów, mój zuchwały bachorze.
Chwilę
później wymknął się z powrotem na zewnątrz, by dopić herbatę. Gdyby obejrzał
się za siebie, zobaczyłby, że jego podopieczny otwiera oko i uśmiecha się od
ucha do ucha, gdy udowodniono mu prawdę.