Ostre skrzeki maldecorvae wypełniły powietrze, było to pierwsze ostrzeżenie dla trójki drapieżników, że gigantyczne wrony ponownie ich znalazły. Freedom syknął, częściowo z irytacji, częściowo ze strachu.
-
Jasna cholera! Jak one znów nas znalazły?
Sądziłem, że się im wymknęliśmy.
- Najwyraźniej są bardziej
nieugięte, niż początkowo sądziłem – odpowiedział Warrior, znacząco stukając swoim potężnym
dziobem. – I jest ich więcej. Wciąż
przewyższają nas liczebnie dziesięć do jednego.
-
Czy nie możemy ich prześcignąć? –
zapytała Hedwiga, zwiększając prędkość.
-
Po trzygodzinnym locie? Wątpię. Jestem
już prawie u kresu wytrzymałości, podobnie jak Freedom – przyznał szczerze
Warrior. – Najlepszym wyjściem jest
znaleźć miejsce, gdzie się zaszyjemy. – Zaczął podczas lotu szukać dziury
do ukrycia, starając się zignorować drwiny i skrzeki z tyłu, gdy maldecorvae
wyczuły, że ich ofiara słabnie.
-
Tam! Spójrz, Warrior, widzę szczelinę w
ścianie – zaskrzeczał Freedom, lecąc w dół do smukłego otworu w zboczu
klifu.
Nim
wleciał do otworu, Hedwiga zaskrzeczała, żeby poczekał, że sprawdzi go najpierw
i upewni się, że jest bezpieczny.
-
Poczekajcie tutaj – nakazała, po czym
wślizgnęła się do szczeliny.
Jej
oczy szybko przyzwyczaiły się do półmroku i zobaczyła, że była to mała
jaskinia, szeroka na około trzy stopy i wysoka na cztery, ale była sucha i
niemożliwe były, by maldecorvae weszło do środka bez zadziobania przez któregoś
z drapieżników. Odwróciła się z wdziękiem i zawołała:
-
Wchodźcie, jastrzębie! Jest bezpiecznie.
Dobra robota, Freedom.
Freedom
napuszył się nieco na pochwałę śnieżnej sowy i wleciał do środka, by wylądować
obok niej na smukłej szczelinie, która wisiała na prawej ścianie. Warrior
wleciał moment później.
-
Dobry wybór, pisklaku. Będzie nam tu
wygodnie. Tylko jedno z nas musi trzymać wartę, na wypadek, gdyby któraś z tych
brudnych padlin próbowała tu wejść.
-
Ja wezmę pierwszą wartę – zgłosiła
się Hadwiga. – Jestem mniej zmęczona niż
wy, przywykłam do latania długimi godzinami jako sowa pocztowa. Wy
odpoczywajcie.
- Jesteś pewna, Hedwigo?
- Bardzo, Warrior. Odpocznij. – Hedwiga podleciała w
pobliże szczeliny i przysiadła na podłodze, obserwując, czy żadne maldecorvae
za nimi nie leci.
Warrior
usiadł ze znużeniem na skalistej półce obok Freedoma i zaczął się czyścić,
zwracając szczególną uwagę na swoje skrzydła.
Freedom
też był zmęczony, ale nie chciał jeszcze zasypiać. Miał kilka pytań do swojego
mentora.
-
Warrior, zastanawiałem się, dlaczego się
po prostu nie aportowaliśmy, gdy zaczęło za nami lecieć maldecorvae? Czy nie
byłoby to szybsze i bezpieczniejsze?
Warrior
przerwał porządkowanie piór.
-
Normalnie tak. Aportacji zwykle nie da
się namierzyć. Chyba że jest się naznaczonym przez Voldemorta. Tak jak ja.
- Co masz na myśli?
- Chodzi mi o to, że kiedy
Voldemort oznaczył swoich trzynastu najbardziej lojalnych zwolenników – a
przynajmniej sądził, że są
najbardziej lojalni – oznaczył nie tylko nasze ciała, ale też nasze podpisy
aportacyjne. Teleportacja, tak jak każde zaklęcie, zawiera nić aury
czarodzieja, ale zwykle znika tak szybko, że jest niemal niemożliwe do
wyśledzenia. Voldemort był uzależniony od kontroli, chciał mieć oko na swoich
najwierniejszych przez cały czas, więc w jakiś sposób użył Mrocznego Znaku, by
oznaczyć nasze sygnatury aportacyjne i je wyróżnić. W ten sposób zawsze
wyczuwał, kiedy aportowaliśmy się do niego albo deportowaliśmy. Więc
teleportacja nie jest dla mnie bezpieczna, ponieważ Lucjusz i Bellatrix albo
każdy inny śmierciożerca mógłby mnie wyśledzić.
- Nie da się tego zablokować?
- Nie, ponieważ żeby
przeciwdziałać zaklęciu musisz najpierw wiedzieć, czym ono jest, a tylko
Voldemort wie, jakiego zaklęcia użył do stworzenia Znaku i jak go zdjąć. Znak
wyblakł od jego drugiej śmierci, więc mam nadzieję, że kiedy umrze na zawsze,
Znak zniknie. Ale w międzyczasie, nie odważę się ujawniać naszego celu poprzez
teleportację. Więc lecimy.
-
Och. Cholerny, paranoiczny Voldzio. To
naprawdę do bani.
- Tak. – Warrior ostrożnie oczyścił
swoje drugie skrzydło.
W
tym momencie usłyszeli dzikie wycie i skowyt wilkołaków Greybacka, które
podążały za maldecorvae i teraz zgromadziły się poza ścisną, drapiąc i
podskakując, by drapać i gryźć skałę, ale nie były w stanie dostać się
wystarczająco wysoko, by dotrzeć do szczeliny.
Freedom
był tak zaskoczony, że niemal spadł z pułki.
-
Wilkołaki! Cholera jasna! Ja nas
znalazły?
- Najprawdopodobniej podążały
za maldecorvae
– odpowiedziała Hedwiga, spoglądając przez szczeliną na kłębiące się poniżej
wilkołaki. Wyglądało na to, że na dole czeka około pięć wygłodniałych stworzeń,
w tym ich przywódca Greyback, choć wyglądał na bardzo wymęczonego.
Freedom
przełknął ciężko, czując, jakby w jego wolu tkwiła kość.
-
Czy… to oznacza, że Darkmoon i inne
wilczaki są… martwe?
- Mam nadzieję, że to nie
jest prawda
– powiedział Warrior, przesuwając się do wzburzonego myszołowa, pocieszając go
skubnięciem. – Ilu ich tam jest, Hedwigo?
Sowa
śnieżna odpowiedziała.
-
Czy jest tam ten parszywy Greyback? –
zapytał Freedom.
-
Jest, ale wygląda, że ledwie się trzyma –
odpowiedziała Hedwiga. – Ma na sobie
ogromne, w połowie zagojone rany i faworyzuje lewą rękę. To on zaatakował
Darkmoona, prawda?
-
Tak sądzę. Ale jeśli jest żywy… -
Freedom urwał, nie kończąc zdania. Modlił się, by Darkmoon nie leżał gdzieś
martwy, opłakiwany przez resztę stada. Wszystko, tylko nie to.
-
Greyback jest tchórzem, synu. Skoro
wychłostano mu ogon, prawdopodobnie wykorzystał pierwszą okazję, żeby uciec
– pocieszył Warrior wzburzonego myszołowa. – A z tego, co widziałem, nim odlecieliśmy, Darkmoon poważnie kopał mu
tyłek.
- Cicho tam! Prawie jestem w
stanie zrozumieć, co mówią
– zaćwierkała podekscytowana Hedwiga.
Dwa
jastrzębie uciszyły się, i podeszły, by skulić się obok niej i słuchać rozmowy
wilkołaków, którą byli w stanie zrozumieć, ponieważ wilki mówiły po angielsku,
przybrawszy swoje ludzie formy.
-
Następnym razem, gdy zobaczę tego cholernego szczeniaka, Darkmoona, wyrwę mu
wnętrzności ostrym hakiem i zjem je na jego oczach, przysięgam na Matkę Nocy! –
warknął Greyback, trzymając lewą rękę blisko siebie. Jego twarz była pełna
zadrapań i siniaków, a jedno oko było spuchnięte. Jego koszula była rozdarta i
roztargana, miał siniaki i głębokie cięcia na piersi. Żadna z ran już nie
krwawiła, ale były wrażliwe, zaognione i bolały jak cholera.
-
Tak, te małe szczeniaki stały się zbyt odważne – warknął inny, wysoki, smukły i
wyglądał, jakby nie brał udziału w żadnej walce. – Straciliśmy przez nich
siedmiu. I żadne z nas nie uciekło bez jakichkolwiek obrażeń, szefie.
-
Nie żartuj, Ash – zadrwił jego przywódca. – Wiem, że wyzdrowiejemy za dzień czy
dwa, ale mimo wszystko… powinniśmy być w stanie pokonać tych dopiero
zaczynających chuliganów. Zamiast tego skopali nam ogony. Grrr!
Większość
wilkołaków wyglądała na zawstydzonych i rozgniewanych, ale żaden nie sprzeciwił
się swojemu przywódcy. Wilczak odziedziczył najlepsze cechy swoich rodziców,
byli niezwykle twardymi przeciwnikami, szybszymi, silniejszymi i
inteligentniejszymi od swoich wilkołaczych ojców.
-
Mieliśmy szczęście, że uciekliśmy, kiedy pojawiły się maldecorvae – powiedział
mniejszy wilkołak, miał długie blond włosy związane w kitkę, a prawą rękę
zabandażowaną.
-
Ta, szczęście – warknął Greyback, wściekły, że wilczak ledwie o połowę młodszy,
zdołał go pokonać. – Drakula mógł przyjść sam, ale nie, ma ważniejsze sprawy do
załatwienia niż złapanie kilku zdradzieckich czarodziejów. Wysłał maldecorvae
tylko po to, by uhonorować traktat z Voldemortem. Zdradziecki wampir! –
Wilkołak splunął na ziemię. – Ale jego zwierzaki okazały się przydatne.
Przynajmniej znaleźliśmy bachora Potterów, jego sowę i Mistrza Eliksirów.
-
Animadzy – jęknął mały mężczyzna z dużą blizną na twarzy. – Nigdy nie
słyszałem, by Snape był animagiem.
-
Musi być, skoro jest z Potterem. A pan Lucjusz powiedział, że dwa jastrzębie,
myszołów i gołębiarz, zaatakowały i zabiły Czarnego Pana. To musi być Snape.
Tylko to ma sens.
-
Tak. Ale jak ich dorwiemy, Lordzie Greyback?
-
Poczekamy, aż sami do nas wylezą, idioto! – Greyback wykrzywił wargi i
pstryknął go w ucho. – Skup się! Nie mogą wyjść bez przechodzenia obok nas,
chociaż pamiętaj, że nie można trwale zranić ani Snape’a, ani Pottera. Lucjusz
chce ich dla siebie.
-
A co z sową?
-
Rozerwij na strzępy. Sowa to smaczny posiłek.
Freedom
był tak zniesmaczony postawą wilkołaków, że mógłby zwymiotować. Rozmawiali o
jego towarzyszce jakby była pieczonym kurczakiem. To sprawiło, że było mu
zarówno niedobrze, jak i zrobił się wściekły.
-
Co za nieszczęsne sukinsyny! To
całkowicie obrzydliwe!
- Język, młodziku! – skarcił go Warrior. – Może być całkowicie odrażający i zasługuje
na wielokrotnego Cruciatusa, ale to nie znaczy, że musisz przeklinać jak szewc.
- Tak jest. Przepraszam – powiedział szybko Freedom,
nie chcąc powtarzać płukania ust mydłem, jak w poprzednim semestrze za
przeklinanie przy Severusie. – Przynajmniej
Darkmoonowi nic nie jest. Wygląda na to, że nieźle poobijali te wilkołaki.
– Spojrzał na sowę śnieżną i gołębiarza. – Jak
się stąd wydostaniemy? Jakieś pomysły?
- Kilka, ale najpierw
powinniśmy spróbować się przespać przez kilka godzin – zasugerował Warrior. – Hedwigo, obudź mnie za jakieś cztery
godziny, przejmę wartę i ty się prześpisz. Ja obudzę Freedoma na poranną wartę
i gdy wstanie słońce, będziemy mogli wymyślić, jak obok nich się przemknąć.
- Brzmi jak dobry plan,
Warrior –
zahukała z aprobatą sowa śnieżna. Zajęła swoje stanowisko przy szczelinie,
podczas gdy pozostałe dwa ptaki podleciały na kamienną półkę.
W
krótkim czasie Freedom wtulił się w ciemną figurę Warriora, starszy jastrząb
otulił skrzydłem mniejszego, który wtulił głowę w jego pierś. Obaj zasnęli w
kilka sekund, wyczerpani pościgiem i lotem.
Hedwiga
pozostała czujna przez ciemne godziny nocne, obserwując szczelinę i odpierając
wszelkie ciekawskie lub zdeterminowane maldecorvae skrzydłami, dziobem i
szponami. Po udzieleniu lekcji kilku wronom, maldecorvae trzymały się z daleka
i Hedwiga mogła obudzić Severusa na środkową wartę, nie martwiąc się o inwazję
wron. Potem skuliła się na półce obok śpiącego Freedoma i wsunęła głowę pod
skrzydło.
Warrior
zastanawiał się nad ich dylematem, obserwując szczelinę i wilkołaki poniżej,
które wciąż nie spały i kłóciły się o zwłoki jakiejś górskiej kozy, sprzeczając
się, kto będzie jadł po Greybacku. Greyback w końcu rozstrzygnął kłótnię
brutalnie gryząc zad jednego z watahy i ucho drugiego.
Jastrząb
mógł również paciorkowate, czerwone oczy maldecorvae, z których część
przysiadła na krzaczastych drzewach i na skałach poniżej, cierpliwie czekając,
aż pojawi się ich zdobycz. Warrior zadrżał wbrew siebie. Maldecorvae
przyprawiały go o ciarki. Znał opowieść o wielkich ptakach, wiedział, że mogą
nie być tak sprytne jak przeciętny sokół czy jastrząb, ale były niebezpieczne,
jeśli uderzały masowo i oblegały cię, a trzydzieści sztuk było całkowicie
zdolnych do tego zadania.
Nie
pierwszy raz żałował, że nie może rzucać zaklęć w postaci jastrzębia. Potrzebujemy jakiejś osłony, na przykład
gęstej mgły albo równomiernej mżawki, która ukryje nas na tyle długo, by umknąć
oblężeniu. Ale nie czuję żadnego zimnego frontu ani narastającego ciśnienia.
Gołebiarz
pozostał czujny przez całą noc, budząc o świcie Freedoma delikatnym
szczypnięciem, by przejął wartę.
-
Obudź się, pisklaku. Twoja kolej na
pilnowanie wejścia. Obserwuj je, a jeśli jakieś wrony będą próbować wejść to je
odpędź.
Freedom
zaćwierkał z aprobatą, po czym poszedł zająć swoje stanowisko.
Hedwiga
obudziła się mniej więcej w połowie warty Freedoma i podleciała w dół, by
dotrzymać jastrzębiowi towarzystwa.
-
Coś cię gnębi, pisklaku.
- Tak. Nie wiem, jak się z
tego wydostaniemy. Jesteśmy otoczeni.
- Nie rozpaczaj, Freedom. My,
sowy pocztowe, mówimy, gdzie jest wola, tam jest wyjście. Musimy po prostu to
rozgryźć. –
W zamyśleniu przyglądała się wilkołakom i wronom. – Potrzebujemy odwrócenia uwagi, przynęty, by odwrócić ich uwagę od
szczeliny i umożliwić nam wymknięcie się.
-
Tak, ale jaki rodzaj przynęty?
-
Najlepszy. Widoczny – odpowiedziała
sowa. – Jest prawie pełny poranek. Za
godzinę obudzimy Warriora. – Zerknęła znów na ich wrogów. Niektórzy
wyglądali na znudzonych i śpiących. – Robią
się niespokojni. Jeśli mamy się z nimi uporać, musimy to zrobić wkrótce.
Minęła
godzina, więc Freedom podleciał i obudził Warriora. Powiedział jastrzębiowi, co
sowa stwierdziła.
-
To prawda, ale jaki rodzaj przynęty
możemy zrobić, który wykona zadanie?
-
Nie ma potrzeby niczego robić, Warrior.
Ja będę przynętą – oświadczyła Hedwiga.
Freedom
wydał z siebie cichy pisk.
-
Nie ma mowy! Nie możesz tego zrobić,
Hedwigo! To zbyt niebezpieczne. Nie pozwolę ci.
Sowa
śnieżna obdarzyła młodego jastrzębia czułym, zniecierpliwionym spojrzeniem.
-
Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
mój czarodzieju. Ale jestem jedyna na tyle widoczna, żeby ich szybko ociągnąć i
grałam już kiedyś rannego ptaka. Wy musicie dostać się jak najszybciej do
Anglii, bo nie wiadomo, co uknuli śmierciożercy, odkąd was nie było. Spośród
nas to wy macie wypełnić proroctwo. Musicie przeżyć, żeby to zrobić. Ja jestem
najbardziej zbędna.
- To nie prawda! – oświadczył gorąco Freedom.
– Jesteś moją towarzyszką i nie pozwolę
ci za mnie umrzeć!
- Freedom, to nie jest twój
wybór. Szanuję cię jako mojego czarodzieja, ale ostatecznie każdy chowaniec
musi wybrać swoje przeznaczenie. To mój wybór, pisklaku. Nikt nie krzywdzi
mojego czarodzieja.
Freedom
zamknął oczy, czując, jak serce zaczyna mu pękać.
-
Proszę, Hedwigo. Musi być inny sposób.
- Nie ma. Kiedy wyruszyłam z
wami, wiedziałam, że mogę ryzykować dla ciebie moim życiem. Taki jest obowiązek
chowańca, pomagać swojemu czarodziejowi nawet, jeśli przyjdzie umrzeć.
- Nie! Cholera, Warrior,
powiedz jej, żeby tego nie robiła.
- Nie mam kontroli nad jej
działaniami, synu. Poza tym jest sprytnym ptaszyskiem i sądzę, że te ptaszki i
parszywe kundle nie mogą się z nią równać.
- Warrior ma rację, Freedom.
Żeby mnie skrzywdzić, muszą mnie złapać, a nie na darmo jestem najszybsza wśród
sów pocztowych w Hogwarcie.
- Wciąż mi się to nie podoba.
- Nie musi. Po prostu uszanuj
mój wybór –
powiedziała spokojnie sowa.
Freedom
napuszył się, zły i nieszczęśliwy. Ale ostatecznie wiedział, że nie ma innego
wyboru.
-
Dobrze. Ale lepiej do mnie wróć.
- Wrócę, jeśli będę w stanie.
Jednak może to zająć dzień lub dwa. Szukajcie mnie w Dover. I dobrego
polowania, moje jastrzębie.
Podleciała
do szczeliny, a Freedom podążył za nią.
-
Leć bezpiecznie, Hedwigo. Niech wiatr cię
strzeże.
Trąciła
go czule. Potem przemknęła przez szczelinę w otwarte powietrze, hucząc głośno.
-
Hej, padlinożerni bracia! Patrzcie kto
wpadł na śniadanie.
Opadła
nisko, drapiąc wilkołaka, szczypiąc kolejnego, sprawiając, że wataha oszalała,
próbując ją złapać. Ale była zbyt szybka, pikując i wzlatując bez wysiłku, jej
białe lotki lśniły na bezchmurnym niebie.
Maldecorvae
w pośpiechu zleciały z drzew, wołają o jej krew, więc poleciała gwałtownie i
szybko na wschód, odciągając ich od kierunku, gdzie musieli lecieć Freedom i
Warrior.
-
Chodź, Freedom! – ponaglił gołębiarz.
Dwa
jastrzębie wystrzeliły ze szczeliny jak ciemne pociski czarodziejskiego ognia,
wzbijając się w niebo i oddalając na zachód, nim wilkołaki zdążyły się odwrócić
i ich dostrzec. W kilka chwil zmierzali do Rzymu w błyskawicznym tempie, ich
skrzydła uderzały mocno, wykorzystując jak najlepiej wiatr, ale ich serca były
ciężkie z powodu ich dzielnej towarzyszki.
Hedwiga
przetoczyła się, tuląc do siebie swoje skrzydła i okręcając z dala od natarcia
maldecorvae, a przypominające sztylety pazury właśnie ominęły jej wrażliwą
szyję.
-
Kra! Kra! Arrrarrrk!
Uchyliła
się przed kolejną uskrzydloną zmorą, unikając ostrego jak włócznia dzioba
wymierzonego w jej oko, po czym wspięła się wyżej i zanurkowała między drzewa,
próbując kupić sobie trochę miejsca na oddech.
Ciężkie
gałęzie drzew iglastych i jesionu osłaniały ją, kilka minut leciała szybko i
cicho między gałęziami, nim malcedorvae ponownie ją dopadły. Wtedy wyszła z
ukrycia i ponownie wzniosła się w niebo.
Wilkołaki
zawyły z radości na jej widok i zawzięcie ją ścigały. Kamienie i szpiczaste
kije przelatywały w powietrzu, a jeden o mały włos minął jej prawe skrzydło.
Inny przeciął jej ogon, ale nie na tyle, by zrzucić ją z nieba.
Zahukała
szyderczo w stronę stada.
-
Tylko na tyle was stać, kundle?
Jedno
maldecorvae podleciało do niej, więc wzbiła się w górę, uderzając we wronę
wyciągniętymi szponami. Jej szpony były większe niż jej przeciwnik i
przyczepiły się do niego jak imadło, przebijając jego wnętrzności w kilka
sekund.
Maldecorvae
zawyło okrzykiem śmierci i spadło z nieba. Wtedy poleciała dalej, szybując na
prądach nośnych, zawsze upewniając się, że pozostaje w zasięgu wzroku
prześladowców.
To
była ciężka, długa pogoń, ale poprowadziła ich w kłopoty przez wzgórza Rzymu i
Toskanii, dając dwóm czarodziejom potrzebny czas na przelot do Calais i przez
kanał do domu.
Trzy dni później
Klify Dover:
Freedom
skanował niebo po raz czterdziesty w ciągu godziny, desperacko szukając
znajomego, białego kształtu. Nic. Niebo pozostało puste, poza nisko leżącymi
chmurami przemykającymi przez kanał. Nie było ani śladu sowy albo ich
prześladowców, a dwa jastrzębie zdołały ustalić rekordowe tempo, docierając do
Calais w ciągu dwóch dni. Zatrzymali się tam, by odpocząć, a potem przelecieli
kanał i teraz siedzieli na klifach, czekając na Hedwigę.
Warrior
wrócił z krótkiego wypadu i z głuchym odgłosem wylądował obok wzburzonego
myszołowa.
-
Cokolwiek?
-
Nic. Przepraszam, Freedom. Ale wkrótce
musimy ruszać. Każda godzina opóźnienia to godzina, którą moglibyśmy poświęcić
na znalezienie ostatnich dwóch przedmiotów. Lucjusz i Bella też ich szukają, a
jeśli je znajdą przed nami…
Freedom
ze złością spojrzał na starszego ptaka.
-
Tylko to cię obchodzi? Znalezienie
cholernych przedmiotów? Moja sowa gdzieś tam jest, może martwa, a wygląda na
to, że ty masz to gdzieś!
Oczy
Warriora rozbłysły, a jego dziób kliknął tuż obok głowy drugiego jastrzębia.
-
Nie waż się mówić, jak się mam czuć,
chłopaku! Doskonale wiem, jak poświęciła się dla nas Hedwiga. Jedyne, co możemy
zrobić, to uhonorować ją i nie sprawiać, że wszystko pójdzie na nic. A to
oznacza znalezienie tego, co postanowiliśmy znaleźć i zakończenie naszej misji.
Może to dla ciebie brzmieć chłodno i być ciężkie, ale pamiętaj, że to jest
wojna i ludzie umierają. Nawet zwierzaki.
Freedom
odsunął się od mentora ze wzdrygnięciem.
-
Nigdy nie powinienem był jej puszczać. To
wszystko moja wina.
Warrior
uszczypnął go mocno w tył głowy.
-
Przestań! Jak wiele razu muszę ci
powtarzać – nie jesteś odpowiedzialny za wybory innych. Hedwiga wybrała zostać
przynętą, zrobiła to dobrowolnie, wiedząc, jakie to niesie ryzyko. A teraz
uszanuj jej wybór, pisklaku, i rusz dalej. Zrobienie czegoś mniej oznaczałoby,
że jej poświęcenie poszło na marne.
- Nie rozumiesz.
- Nie? Myślisz, że pierwszy
raz straciłem towarzysza albo przyjaciela? Wiesz lepiej, jak jest, Freedom.
Straciłem wiele osób, o które dbałem. Więcej, niż chciałbym pamiętać, a jednak
nie mogę zapomnieć. I teraz boli nie mniej niż za pierwszym razem.
Freedom
zawiesił głowę. Słyszał smutek w głosie gołębiarza, szorstki, ale nie miej
przejmujący.
-
Przepraszam. Po prostu wolałbym… bym to
był ja zamiast niej.
- Wiem. – Warrior łagodnie trącił
drugiego jastrzębia. – Poczekam do
zmroku, ale jeśli do wtedy nie będzie żadnego jej znaku, musimy lecieć.
Freedom
tylko skinął głową, po czym ponownie skierował wzrok na kanał.
Proszę, Hedwigo. Wróć do
mnie. Co bez ciebie zrobię?
Wiatr
wzmógł się, potargał brązowe upierzenie, ale Freedom wciąż uparcie wpatrywał
się w morze, mając nadzieję, że zobaczy białą plamkę nad kanałem. Nie mógł
znieść myśli, że odeszła na zawsze. Ale czas mijał i niebo zaczęło ciemnieć, a
sowa śnieżna wciąż nie wracała.
Zaczęły
pojawiać się pierwsze gwiazdy wieczoru, więc Warrior zatrząsnął piórami i
spojrzał w stronę morza. Wciąż ani śladu. Z zamarłym sercem skierował się w
stronę, gdzie siedział Freedom, cichy i samotny.
-
Freedom… - zaczął głosem pełnym żalu
i przepraszającym.
Myszołów
uparcie wpatrywał się w upstrzoną bielą wodę.
-
Jeszcze kilka minut. Proszę, Warrior.
Poczekaj… Kree-aarrr! Patrz! Widzisz? – Myszołów nagle wzleciał w niebo,
skrzecząc: – Hedwigo! Czy to ty?
Mała,
biała plamka leciała powoli przez kanał, podczas gdy Warrior patrzył, nadzieja
rozgorzała w nim na nowo, a plamka rosła i rosła, aż przekształciła się w sowę
śnieżną, ze zmęczeniem pokonującą drogę nad wodą, w końcu wracając do domu.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jak się cieszę że Wilczaki skopali tylki wilkołakom, ale i cieszę się że Hedwidze udało się uciec i mam nadzieję, że bardzo daleko odciągnęła wilołaki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Pełny napięcia rozdział. Do samego końca martwiłam się o Hedwigę. Cieszę się, że wszyscy wyszli z tej ucieczki cali i zdrowi
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny, wspaniały rozdział
Ciuma