Ból w jego klatce piersiowej był tak wielki, że Severus obawiał się, że jest skończony, ale jakimś cudem, Harry nie zadał śmiertelnego ciosu, a przynajmniej nie zabił natychmiast. Harry wyciągnął sztylet, w świetle księżyca jego oczy lśniły ohydną czerwienią, złoty sztylet lśnił życiodajną krwią i magią Snape’a, a zanim Severus zemdlał z bólu, był w stanie wymyślić tylko słowa:
-
Harry… dlaczego?
Chwilę
później zemdlał, a Harry wpatrywał się w sztylet i obserwował krwawiącego
Mistrza Eliksirów, leżącego na swoim posłaniu. Uczeń zamrugał, wpatrując się w
krew, spływającą po piersi mentora i z powrotem na sztylet w swojej dłoni. Krew na moich rękach. Tyle krwi. Zbyt wiele.
Oczy
Severusa prześladowały go, podobnie jak słowa, które wypowiedział przed chwilą.
Harry, dlaczego?
Krew
spłynęła po sztylecie i po jego dłoniach, i nagle Harry zadrżał, budząc się
całkowicie ze snu, który go opętał.
Krzyknął
z przerażenia na widok, który napotkały jego oczy.
-
Severusie! Nie! Och, NIE!
Był
oszołomiony, jego umysł wił się w zdezorientowanych kręgach, jak królik w
sidłach, w kółko i w kółko. Sztylet palił go w rękę, sapnął, ale nie mógł się
zmusić do puszczenia go. W głowie słyszał, jak przeklęty stwór śmieje się,
świętując fakt, że zabił mrocznego czarnoksiężnika, który go spętał. To, co było światłem, teraz jest ciemnością!
To, co było związane, teraz jest wolne! Wszystko dzięki tobie, mały
czarodzieju! Mój śliczny chłopczyku, jak ja cię kocham!
Słowa
były jak jedwabna pieszczota, ale niosły w sobie cienie i Harry’emu zrobiło się
niedobrze na myśl o tym, co zrobił.
-
Nie… nie… nie… - jęknął, skomląc i trzęsąc się jak porażony staruszek ze łzami
w oczach. – O Merlinie, pomóż mi!
-
Harry, co się stało? Brzmisz na
zrozpaczonego – zawołała Hedwiga, wracając z nocnej misji na cichych
skrzydłach. Sowa śnieżna przyjrzała się przerażającej scenie poniżej i wydała
ostry okrzyk gniewu zmieszanego z przerażeniem na widok jej czarodzieja,
trzymającego przed sobą zakrwawiony sztylet, podczas gdy u jego stóp leżał
umierający Severus. – Nie! Coś ty zrobił,
Harry Jamesie Potterze! – zaskrzeczała sowa. Potem rzuciła się na
oszołomionego czarodzieja, jej szpony zacisnęły się mocno na dłoni Harry’ego,
wgryzła się głęboko, zmuszając go do upuszczenia Sztyletu Niezgody.
Harry
wrzasnął, bo jego dłoń była teraz splamiona czterema głębokimi nacięciami
szponów, krwawiły powoli, ale sztylet leżał teraz na ziemi i mógł wreszcie
oddzielić rzeczywistość od sennego krajobrazu, który sztylet tworzył w jego
umyśle.
-
Hedwigo, ja… ja nie chciałem! Naprawdę… nie chciałem! – zaczął szlochać.
Sowa
podleciała i uderzyła go mocno w twarz skrzydłem.
-
Głupi chłopcze, to nie czas na łzy! ZRÓB
coś, by naprawić to, co narobiłeś, na łaskę Ateny! Inaczej on umrze!
-
Ale… co ze… sztyletem? Wciąż go słyszę! – Harry potarł policzek, który zapiekł
jak płomienie.
-
Zostaw sztylet mnie, Harry! Zajmę się
tym. Zobacz co z Severusem! Śpiesz się! – Ugryzła go ostro w ucho, po czym
sfrunęła w dół, chwyciła róg zaklętego opakowania i upuściła je na lśniące
ostrze, które było nienaruszone, ponieważ wchłonęło w siebie krew. Ale wciąż
pragnęło więcej. Harry, weź mnie. Trzymaj
mnie. Uczynię cię panem świata, czarodziejem potężniejszym niż sam Dumbledore.
Harry
zacisnął zęby, bo ignorowanie słodkiego głosu było jak wyrywanie zęba z
korzeniami. Severus. Muszę pomóc
Severusowi. Wszędzie krew, jakie zaklęcie zatrzymuje krwawienie? Próbował
przypomnieć sobie lekcje anatomii Severusa i zaklęcia, których go nauczył w
Sylvanorze. Przełykając nudności, uniósł różdżkę i wyrecytował zaklęcie
zatrzymujące krew.
Powoli,
och jak powoli, krew przestała wypływać z ramienia Severusa. Mistrz Eliksirów
był w kolorze wosku, stracił ogromną ilość krwi, ale wciąż oddychał. Harry
zebrał kilka szmatek ze skrzynki na eliksiry Snape’a i przycisnął je do
okropnej rany, która była poszarpana i czerwona na brzegach. Wyrecytował
zaklęcie przyklejające, a następnie poszperał w pudełku w poszukiwaniu eliksiru
uzupełniającego krew.
Trzymając
głowę Mistrza Eliksirów na swoich kolanach, próbował nakłonić Severusa do
połknięcia eliksiru, mocno przygryzając wargę, by powstrzymać krzyk.
-
Nie umieraj, Sev! Przepraszam… tak bardzo przepraszam…! – powiedział, a te
słowa były litanią oskarżania samego siebie, które przeszyły go do głębi.
Prawie zabił swojego mentora, a gdyby Severus zginął, byłby mordercą.
Nawet
nie zauważył, że Hedwiga zdołała chwycić Sztylet Niezgody w szpony i polecieć z
nim w stronę kamiennego kopca. Głowa mu pulsowała i ledwie mógł oddychać,
poczucie winy tkwiące w mostku dusiło go, podobnie jak łzy, które zdawały się
bez końca spływać po jego twarzy.
Ale
jego ręce były spokojne, gdy wlewał eliksir do gardła Severusa, łyk po łyku.
Pociągając nosem, gładził gardło mężczyzny, żeby ten przełknął bez krztuszenia
się, przypominając sobie, jak kilka tygodni temu, jedwabisty głos instruował
go, jak leczyć pacjenta w śpiączce. W końcu fiolka była pusta i Harry po prostu
przykucnął, jego zielone oczy były szeroko otwarte, patrzył na mężczyznę,
którego pawie zabił i pustą fiolkę w swoich zakrwawionych palcach.
Widział
unoszenie klatki piersiowej Snape’a, wciąż umazanej zaschniętą krwią, i nagle
jego coś w jego gardle urosło i odskoczył kilka stóp dalej, by gwałtownie
zwymiotować na trawę. To normalne, że
jest ci niedobrze, gdy pierwszy raz odbierzesz życie. Będę przy tobie, żeby ci
trzymać głowę, jeśli będziesz tego potrzebował. Harry sapnął, zakrztusił
się i ponownie zwymiotował. Nie, nie
będziesz. Bo prawie cię zabiłem. Boże, och, boże. Severusie… co ja zrobiłem?
Jak mogłem słuchać sztyletu? Jak?
Próbował
przypomnieć sobie, co skłoniło go do użycia sztyletu, ale pamiętał tylko jakiś
obraz ogrodu, fontanny i małej dziewczynki, którą obiecał chronić, a wszystko
to było pokręcone nienawiścią do Severusa za bycie takim tłustowłosym dupkiem z
długim nosem, który nieustannie beształ go na eliksirach i kpił z niego, i
który… Przestań! Po prostu przestań! Już
taki nie jest, wiesz że nie, jest twoim mentorem… bardziej jak ojcem i patrz,
co mu zrobiłeś. Przyjrzyj się uważnie, Potter!
Zmusił
się, by spojrzeć na wysokiego czarodzieja, który wciąż sapał, blady jak śmierć
na ziemi i ponownie zwymiotował. Czy sztylet przebił płuco? Czy to dlatego
Snape oddychał tak płytko?
Boli go, pomyślał tępo Harry. No oczywiście, że go boli! Jak myślisz, jak
się czuł po tym, jak wbiłem mu sztylet w pierś?- zaszydził z siebie. Może
powinien dać Severusowi środek przeciwbólowy? Tak, dzięki temu poczułby się
lepiej. Harry prawie wybuchnął śmiechem na tą myśl. Niecałe dziesięć minut temu
zaatakował i prawie zabił swojego nauczyciela, a teraz martwił się, jak
sprawić, żeby ten poczuł się lepiej. Co za straszna ironia!
Ruszył
do skrzynki z eliksirami po miksturę i dopiero wtedy poczuł ból własnej
zranionej ręki. Spojrzał na nią i zobaczył cztery głębokie, równoległe
zadrapania na grzbiecie dłoni, prawie dotykające jego nadgarstka. Hedwiga.
Hedwiga to zrobiła, kiedy wróciła i znalazła go, stojącego nad Severusem jak
podejrzany w zagadce o morderstwo. Tylko tu ni było żadnej zagadki, kto prawie
zamordował Severusa Snape’a.
Harry
ponownie zobaczył krew, sztylet i poczucie dziwnej tryumfalnej radości, kiedy
zaatakował Severusa. Znowu zaczął wymiotować, ale jego żołądek nie miał już nic
do oddania. Zło. Severus nigdy nie był
zły. To byłem ja. Coś we mnie, jak Voldemort. Słuchałem sztyletu i zdradziłem
go.
Splunął
na trawę, a potem zaczął grzebać w szkatułce z fiolkami, odnajdując tą
oznaczoną jako eliksir antybakteryjny i przeciwbólowy. Znalazł miękką szmatkę i
zabrał ją do miejsca, gdzie leżał Severus, drgając i jęcząc. Zaciskając zęby,
Harry odwołał zaklęcie przyklejające i oczyścił okropną ranę fioletowym
eliksirem antybakteryjnym. Był wdzięczny Severusowi, że nie obudził się na
uczucie pieczenia. Potem ponownie przymocował bandaże w miejscu i próbował
podać Severusowi eliksir uśmierzający ból.
Ale
Mistrz Eliksirów ledwo mógł przełknąć i większość eliksiru kapała mu między
zębami.
-
No dalej, Sev. Połknij. Proszę.
Co mu robisz? – zahukała surowo Hedwiga,
lądując na gałęzi tuż nad ich głowami.
Poderwał
głowę, zaskoczony.
-
Hedwiga! Ja… tylko próbuję podać mu środek przeciwbólowy.
Sowa
spojrzała na niego podejrzliwie.
-
Skąd mam wiedzieć, że już nie jesteś pod
wpływem sztyletu, Harry? Odsuń się od niego.
-
Hedwigo, nie jestem… przysięgam…
- Nie mogę ryzykować. Odsuń
się. Nie zmuszaj mnie, żebym znów cię skrzywdził.
Nieszczęśliwy,
ale rozumiejąc rozumowanie Hedwigi, Harry odsunął się, zakręcając fiolkę środka
przeciwbólowego i wkładając ją do skrzynki. Skrzywił się z powodu swojej ręki,
po czym wziął szmatkę, wylał na nią resztę fioletowego eliksiru i zaczął
pocierać rany na dłoni.
Eliksir
palił jak wściekły, ale Harry przyjął z zadowoleniem okropne pieczenie.
Zasługiwał na ból, tak jak cierpiał Severus. W końcu on spowodował ten bałagan.
Znalazł w futerale kolejny materiał i owinął nim rękę.
Potem
skulił się pod drzewem i zadrżał.
-
Gdzie jest sztylet? Nie zostawiłaś go byle gdzie, prawda?
-
Nie. Jest ukryty i nie powiem ci, gdzie.
Co z nim?
-
Niedobrze. Wciąż żyje, ale nie wiem, jak uleczyć taką ranę. Chciałbym, żeby
była tu Meadowsweet. Albo pani Pomfrey. Co mogę zrobić, Hedwigo?
- Nie ruszaj się i nie
słuchaj więcej sztyletów
– warknęła sowa. – Chcę twojego słowa, że
będziesz tu siedział i się nie ruszał, póki nie wrócę. Postaram się znaleźć
pomoc, chociaż to miejsce jest tak odległe, że może nie ma tu czarodziejów,
którzy mogliby pomóc. Ale muszę spróbować. Czy mam twoje słowo?
-
Tak. Obiecuję na honor i magię mojego czarodzieja – zgodził się Harry głosem
pełnym niewypłakanych łez. Objął ramionami kolana i położył na nich brodę, jego
zielone oczy były posępne i pełne obrzydzenia. Obserwował Severusa, licząc
wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej mężczyzny. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Oddychaj, Sev. Jak w medytacji. Nie
blokowałem umysłu, jak powiedziałeś, byłem zmęczony, zapomniałem i to… coś
weszło do mojej głowy i przejęło mnie. Opętało, tak to się chyba nazywa.
Zadrżał
ponownie, patrząc, jak Hedwiga wzbija się w powietrze i odlatuje w ciemność.
Krąg
światła rzucany przez ogień ledwie wystarczał, by oświetlić obóz, a cienie
przesunęły się na krawędź miejsca, gdzie siedział Harry. Wiatr zaszeleścił w
trawie i drzewach, i chłopak zadrżał w niekontrolowany sposób. Zły wiatr, który nie przynosi nic dobrego.
Jak ja. Cienie i nędza owinęły się wokół niego jak wijące się
prześcieradło, trzymając go mocno, gdy powrócił cały jego dawny strach przed
ciemnością. Ale nie zbliżył się do ognia. Zasłużył na siedzenie w ciemności,
ponieważ zniszczył najlepszą rzecz w swoim życiu. Wydobył się z niego zdławiony
jęk i przycisnął dłoń do oczu. Ale jego oczy były suche. To, co zrobił… było
zbyt głębokie na łzy. Przypomniał sobie, jak powiedział Meadowsweet, że Severus
jest jego światłem w ciemności, które wskazywało mu drogę. Co zrobisz teraz, jeśli światło zgaśnie? Do kogo wtedy pobiegniesz? Kto
cię usłyszy, jak płaczesz samotnie w ciemności, jeśli nie Severus.
Harry
znał odpowiedź. Nikt. Tylko Severus
kiedykolwiek usłyszał jego nieme, niewypowiedzialne błaganie. A jeśli umrze… Pozwolę ciemności mnie pochłonąć. Jaki jest
pożytek z dalszej walki?
Zamknął
oczy i znów zobaczył małą dziewczynkę, dziecko, które sądził, że potrzebuje
ochrony, ale zamiast tego wykorzystało go. Przytul
mnie, Harry. Trzymaj mocno i nigdy nie puszczaj. Zabij dla mnie złego
człowieka, Harry.
Harry
obudził się gwałtownie, pot spływał mu po twarzy. Nie! Nie będę cię słuchać! Zmusiłaś mnie do zabicia Severusa!
Tak? Jestem tylko narzędziem.
Twoja ręka mnie trzymała, Harry. Ty chciałeś zabić swojego mentora, przyznaj
to. Chciałeś, żeby był martwy, by się od niego uwolnić – uwolnić od męczących
zasad i ograniczeń, żeby dla odmiany móc robić to, co ty chcesz. Przyznaj to.
Harry
potrząsnął głową, próbując wyrzucić uwodzicielski, nieczuły głos ze swojego
umysłu i serca. Nie! Nigdy bym tego nie
chciał! Nie tak naprawdę… Wynoś się z mojej głowy. Wynoś się!
Przerażony
uderzył tyłek głowy o drzewo. Może w ten sposób mógłby wyrzucić z głowy ten
cholerny sztylet. Trzask!
Zobaczył
gwiazdy i oczy napełniły mu się łzami.
Za
nim Severus miotał się i jęczał, w uścisku wysokiej gorączki wywołanej szokiem
i klątwą, którą niósł sztylet.
A
Harry nie mógł zrobić nic poza patrzeniem. Miał wrażenie, że jego serce zaraz
pęknie, ale pozostał w miejscu, szanując swoją przysięgę, w ciemności
wypłakując gorzkie łzy.
Harry… dlaczego?
Ostatnie
słowa Severusa odbijały się nieskończonym echem w jego głowie, więc szepnął do
nocy, księżyca i umierającego mężczyzny:
-
Wybacz mi, Sev.
Potem
odrzucił głowę, wrzeszcząc wewnętrznie: SEVERUSIE,
PROSZĘ! NIE UMIERAJ! PROSZĘ!
Jego
mentalny krzyk udręki nie pozostał niesłyszalny.
Kilka
chwil później, Harry usłyszał szelest i trzask gałęzi, więc napiął się. Czy
wilkołaki znów ich znalazły? Jeśli tak, Harry’ego to nie obchodziło. Niech
przyjdą i rozerwą go na strzępy, bo jeśli Severus umarł, nie będzie lepszy od
nich, a tego nie mógłby znieść. Pochylił głowę, czekając na warczenie,
zaciśnięcie kłów na jego szyi, pazury na gardle.
Trawa
znów zaszeleściła i coś wyszło z ciemności w światło dogasającego ognia.
Harry
nie podniósł wzroku.
Potem
przemówił głos, ale nie było to głębokie warczenie Greybacka.
-
Harry? Profesor Snape? To wy?
Harry
zamarł, po czym powoli uniósł wzrok i napotkał zaskoczone, piwne oczy Jace’a
Witherspoona.
To się porobiło... Współczuję Harry'emu. Mimo wszystko starał się długo walczyć, a pozostali nawet nie wzięli pod uwagę tej możliwości. Mam nadzieję że Sev jakoś przetrwa, bo inaczej Harry całkiem się załamie
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny rozdział
Ciuma