Następnego ranka Harry wstał przed świtem i wkrótce potem opuścił wieżę Gryffindoru, zabierając ze sobą wszystko, czego potrzebował na pierwsze spotkanie. Harry najszybciej jak to możliwe udał się do gabinetu profesor McGonagall, a jego kroki odbijały się echem po pustych korytarzach. Spędził połowę nocy, przeglądając swoje pytania i prośby oraz wskazówki, o których musiał pamiętać. W tej chwili Harry wiedział, że ma przewagę nad wieloma innymi w swoim wieku i to nie dzięki swojej roli w wojnie.
Dotarłszy
do posągu gargulca, Harry ze zdziwieniem zauważył, że ten już odsunął się na
bok, ujawniając kręcone, kamienne schody. To się nigdy nie zdarzało. Instynkt
natychmiast wziął górę. Jednym ruchem nadgarstka Harry chwycił w dłoń różdżkę,
ostrożnie zaczął wspinać się na górę po schodach, które zaczęły poruszać się w
chwili, gdy stanął na pierwszym stopniu. Jego umysł już rozważał możliwe
scenariusze, każdy bardziej katastrofalny od poprzedniego.
W
okamgnieniu dotarł do wypolerowanych, dębowych drzwi z mosiężną kołatką w
kształcie gryfa. Próbował słuchać, ale z pokoju nie wydobywał się żaden dźwięk.
Nie było łatwo zdecydować, czy zapukać, czy wbiec do pomieszczenia z różdżką w
pogotowiu. Voldemort nie żyje, idioto.
Zagrożenie minęło. Zawahał się przez chwilę, po czym zapukał i poczekał
tylko sekundę, nim drzwi się otworzyły, ukazując duży, okrągły pokój.
-
Panie Potter – głos profesor McGonagall odbił się lekkim echem, po czym wyszła
z korytarza prowadzącego do prywatnych komnat. – Nie spodziewałem się, że
przyjdzie pan tak wcześnie, ale myślę, że tak będzie lepiej. Jest kilka rzeczy,
które powinieneś wiedzieć. – Profesor McGonagall podeszła do biurka i usiadła,
gestem wskazując Harry’emu, by siadł na krześle naprzeciwko. – Jak wiesz, Poppy
była jedną z osób, które cię zreferowały, a twoje lekcje z nią zostały
udokumentowane w twoim życiorysie. Członkowie Zarządu poprosili o rozmowę z
Poppy, ale ona nie jest pewna, co chcesz ujawnić.
Harry’emu
nie umknęło jej zdezorientowane spojrzenie. Był świadomy, że profesor
McGonagall wiedziała, że w Harrym jest coś innego, ale nie wiedziała, co to
było. Naprawdę nie było potrzeby jej informować. Poza tym profesor McGonagall
nigdy nie wierzyła w jego nienormalność.
-
Pani profesor, nie mam problemu z byciem szczerym wobec Członków Zarządu, o ile
zgodzą się na złożenie Przysięgi Wieczystej – powiedział w końcu Harry.
-
Harry! – sapnęła profesor McGonagall. – Czy to naprawdę konieczne?
Harry
westchnął, przeczesując dłonią włosy.
-
Tak – powiedział zgodnie z prawdą. – Nie mogę ryzykować, że niewłaściwe osoby
wykorzystają przeciwko mnie moje sekrety.
Profesor
McGonagall wpatrywała się w Harry’ego przez dłuższą chwilę, po czym westchnęła.
-
Mogę się z tobą nie zgadzać, Harry, ale to twoja decyzja – powiedziała ze
współczuciem. – Byłeś świadkiem najgorszego, co czarodziejski świat ma do
zaoferowania. Przypuszczam, że naturalnym jest, że jesteś podejrzliwy. Czy mam
rację, zakładając, że ode mnie też życzysz sobie Przysięgi Wieczystej?
Harry
nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.
-
Nie, pani profesor – powiedział rozbawiony. – Po tym wszystkim, co się stało,
myślę, że mogę ci zaufać. – Profesor McGonagall rzuciła mu ostrzegające
spojrzenie, ale bijący od niej zapał zniwelował niewielki niepokój, jaki to
spojrzenie mogło wywołać. – Chyba pamięta pani wybuchy, które miewałem kilka
lat temu?
Profesor
McGonagall zmarszczyła ze zdziwieniem brwi, po czym skinęła głową.
-
Odniosłam wrażenie, że odeszły – powiedziała energicznie.
-
Mniej więcej – przyznał Harry. – Już ich nie mam, ale one… cóż… w pewnym sensie
pozostawiły coś po sobie… zdolności, na które nie każdy byłby otwarty. Widzi
pani, jestem empatą i naturalnym uzdrowicielem.
Profesor
McGonagall sapnęła.
-
A-Ale to niemożliwe! To…
-
Historia mojego życia – stwierdził Harry. – Zdaję sobie sprawę, jak
nieprawdopodobne może to być, ale taka jest prawda.
Profesor
McGonagall spojrzała na Harry’ego podejrzliwie.
-
Albus wiedział, prawda? – zapytała. – Dlatego poprosił cię w zeszłym roku o
pomoc, kiedy przyjechali uczniowie. Wiedział, że dowiesz się, kto stanowi
zagrożenie.
-
Mniej więcej – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Profesor Dumbledore
pomyślał, że to będzie dobry test, biorąc pod uwagę, że codziennie będę
otoczony ludźmi.
Profesor
McGonagall wpatrywała się w Harry’ego przez dłuższą chwilę, po czym pokręciła
głową i przeniosła wzrok na stos pergaminów na biurku.
-
Normalnie byłabym wysoce sceptyczna w stosunku do istnienia takich umiejętności
u nastolatka, ale nigdy nie pozwolono ci być „tylko nastolatkiem”. Rozumiem
twoje zawahanie, Harry, i jestem wdzięczna, że zaufałeś mi wystarczająco w
kwestii swojego sekretu. Będę cię wspierać, cokolwiek zrobisz.
Płomienie
w kominku profesor McGonagall zaryczały, więc szybko zakończyli rozmowę.
Profesor McGonagall prędko wstała i podeszła do kominka. Harry cofnął się, nie
próbując nawet słuchać, co mówi cichym głosem. Płomienie zmieniły kolor na
zielony i powiększyły się, po czym zgasły, gdy w kominku pojawiła się wysoka
wiedźma w średnim wieku z dłuższymi ciemnobrązowymi włosami przetkanymi
siwizną. Otrzepując bordowe szaty, kobieta odsunęła się na bok i pojawiła się
kolejna. Ona także była w średnim wieku, ale była dość pulchna, miała krótkie,
piaskowe włosy i ciemnoniebieskie szaty. Kiedy odsunęła się na bok, Harry
zobaczył wychodzącego z kominka wysokiego, surowego mężczyznę w okularach, z
siwymi włosami zaczesanymi do tyłu, co odsłaniało każdą zmarszczkę na jego
twarzy.
Harry
wstał i szybko wkradła się w niego nerwowość. Fale zmęczenia, ciekawości i zapału
spływały z nowoprzybyłych, gdy ich spojrzenia skupiły się na nim. Cisza
wypełniła powietrze, nim profesor McGonagall odchrząknęła i podeszła do boku
Harry’ego.
-
Pani Johnson, pani Fischer, panie Williams, chcę wam przedstawić, oto Harry
Potter – powiedziała profesjonalnie McGonagall. – Harry, członkowie zarządu
Szpitala Magicznych Chorób i Urazów Świętego Franciszka w Nowym Jorku.
-
Miło was poznać – powiedział cicho Harry.
Wysoka
kobieta, pani Johnson, uśmiechnęła się i wystąpiła naprzód.
-
Nie ma powodu do zdenerwowania, panie Potter. Chcemy jedynie wyjaśnić kilka
obszarów, które nie zostały ujęte w pańskim wniosku.
Profesor
McGonagall wyciągnęła różdżkę i kilkoma ruchami wyczarowała trzy dodatkowe
krzesła dla członków zarządu. Wszystkie krzesła ustawiły się tak, że trzy z
nich były częściowo zwrócone twarzą w stronę pozostałych dwóch. Profesor
McGonagall skinęła na członków zarządu, by usiedli, a następnie poprosiła, by
Harry zajął miejsce obok niej.
Gdy
członkowie zarządu usiedli, każde z nich wyciągnęło coś, co wyglądało jak
skurczona tablica z klipsem, która powiększyła im się w dłoniach.
-
Panie Potter – zaczęła pani Fischer – w pana wniosku widnieje informacja, że
pracował pan w mugolskim szpitalu pod kierownictwem doktora Henry’ego Rolandsa,
nim rozpoczął pan staż u pani Pomfrey. Czy mógłby pan porównać dla nas swoje
doświadczenia?
-
Eee… cóż… myślę, że główną różnicą była atmosfera – powiedział Harry zgodnie z
prawdą. – Bez względu na powagę obrażeń, tutaj istnieje pewność, bo ludzie
zakładają, że magia może wyleczyć wszystko. W świecie mugoli nie ma tej
pewności. Leczenie złamanych kości wymaga czasu. Trzeba wiele, by zorientować
się, co jest nie tak, ponieważ nie mają rzeczy podobnych do zaklęć
diagnostycznych. W rezultacie wiele mugoli może polegać jedynie na wierze.
Myślę, że to jedna z największych różnic. Mugole wierzą w cuda, a świat
czarodziejów nie.
Każdy
członek zarządu wyciągnął pióro i pisał coś na pergaminie, póki nie przemówiła
pani Johnson.
-
Z ciekawości, panie Potter, które środowisko pan woli? – zapytała z
ciekawością.
Harry
zawahał się. To było trudne pytanie, ale nie z tego powodu, co wszyscy myśleli.
-
Porównanie ich byłoby niesprawiedliwe, pani Johnson – powiedział szczerze
Harry. – Moje obowiązki były zupełnie inne. Czy wolałbym być uzdrowicielem niż
sanitariuszem? Oczywiście. Wolałbym realnie przyłożyć rękę do pomocy ludziom.
Ciężko było przebywać w otoczeniu osób, którzy potrzebowali pomocy i nie móc
nic z tym zrobić.
-
Można pomagać w różnym stopniu, panie Potter – stwierdziła pani Fischer. –
Wiele osób docenia tych, którzy oferują wsparcie pozamedyczne.
Harry
spojrzał na profesor McGonagall, która zrozumiała aluzję.
-
Zanim powiemy coś więcej, prosimy o Przysięgę Wieczystą dla bezpieczeństwa pana
Pottera – powiedziała surowo McGonagall.
Członkowie
zarządu wyglądali na zszokowanych.
-
Co proszę! – krzyknął pan Williams.
Profesor
McGonagall podniosła rękę, by uciszyć protest.
-
Jedyne, czego wymagamy to przysięga, żeby nigdy nie wyjawić tajemnic pana
Pottera bez jego zgody – nalegała.
Atmosfera
natychmiast się zmieniła, niemal magicznie. Członkowie zarządu wyciągnęli
różdżki i złożyli Przysięgę. Harry musiał przyznać, że był zaskoczony, że
zgodzili się tak szybko. Większość nalegałaby na jakąś wskazówkę co do tego,
czego mieli się dowiedzieć, by się chronić. Kiedy przysięga została złożona,
trzy pary oczu skierowały się na Harry’ego, przez co poczuł się niesamowicie
zdenerwowany. Proszę, tylko nie
zwariujcie.
-
Cóż, chciałem tylko, żebyście wiedzieli, że jeśli po tym nie będziecie chcieli
mieć ze mną nic wspólnego, zrozumiem to – powiedział Harry, z pewnością brzmiąc
na bardziej pewnego siebie niż się czuł. – Widzicie, mam zdolności empaty. Od
prawie dwóch lat. – Fale szoku i zdumienia zawirowały wokół członków zarządu, zmuszając
Harry’ego do kontynuowania. – Jestem też naturalnym uzdrowicielem.
Panom
Johnson i Fischer opadły szczęki, podczas gdy pan Williams pochylił się do
przodu. Fale podekscytowania szybko dołączyły do mieszanki.
-
Istnieją pewne granice – dodał szybko Harry. – Uzdrawianie działa tylko poprzez
dotyk, kiedy mu się chce. Uczę się, jak to kontrolować, ale głównie metodą prób
i błędów, kiedy pani Pomfrey na to pozwala. Była raczej niechętna tej
umiejętności ze względu na sposób, w jaki wyczerpuje ona moją energię.
-
Ale masz nad tym pewną kontrolę, tak? – zapytał pan Williams. Harry skinął
głową. – A empatia? Czy masz nad nią kontrolę?
Harry
zawahał się. Jak można kontrolować empatię? Zawsze była aktywna.
-
Cóż, nie przytłacza mnie już, jeśli o to panu chodzi – powiedział ostrożnie
Harry i była to prawda. Nie wiedział dlaczego, ale od śmierci Voldemorta jego
zdolności się w zasadzie ustabilizowały. By może Voldemort nie był jedyną
osobą, która polegała na magii innych.
-
Niezwykłe – powiedziała cicho pani Fischer. – Rozumiem już dlaczego chcesz
bardziej aktywnie pomagać ludziom. Potrafisz poczuć, co czują. Poppy Pomfrey
jest świadoma tych zdolności?
Harry
skinął głową.
-
Podjęła się bycia moim osobistym uzdrowicielem. Moi opiekunowie uznali, że
najlepiej będzie być z nią szczerym, zwłaszcza gdy moje zdolności się
zmieniały.
Członkowie
zarządu wymienili długie spojrzenia, po czym skupili się ponownie na Harrym.
-
Panie Potter – zaczął pan Williams – czy mamy pozwolenie na przedyskutowanie
pana zdolności z Poppy Pomfrey i ewentualnie zapoznać się z dokumentacją, którą
mogłaby sporządzić na podstawie swoich obserwacji?
Harry
spojrzał nerwowo na profesor McGonagall, która dyskretnie skinęła głową.
-
Jeśli pani Pomfrey się zgodzi – odpowiedział, - ale obowiązują takie same
ograniczenia. Nie jestem pewny, jak to jest w Ameryce, ale tutaj ludzie nie
mają problemu z wykorzystywaniem innych do rozwijania własnej kariery.
Oczy
pani Fischer wyrażały współczucie.
-
Panie Potter, rozumiemy pańską potrzebę zachowania tajemnicy. Wierzę jednak, że
przekona się pan, że poza tym obszarem ludzie nie będą pana nękać. W Ameryce z
pewnością słyszeliśmy o Voldemorcie i Harrym Potterze, ale wielu uważa to za
dzikie kłamstwo, rzecz coraz bardziej naciąganą, im więcej się ją opowiada.
Harry
musiał przyznać, że pani Fischer ma rację. W końcu kto szczerze uwierzy, że
ktoś w jego wieku mógł przeżyć połowę tego, co przeżył? Sam to przeżyłem i czasem sam w to nie wierzę.
-
Ale nadal rozpoznają imię Harry’ego Pottera, prawda? – zapytał ostrożnie Harry.
Pani
Johnson popatrzyła na Harry’ego z uniesioną brwią.
-
Będziesz miał problem znaleźć w magicznym świecie jednej osoby, która go nie
zna – powiedziała otwarcie. – Jeśli tak bardzo panu zależy na unikaniu
jakiejkolwiek uwagi, może pan rozważyć pseudonim. Przyjmowaliśmy już w
przeszłości stażystów, którzy wymagali podobnych swobód .
Profesor
McGonagall pochyliła się do przodu z uwagą.
-
Mieliście już wcześniej uczniów takich jak pan Potter? – zapytała ostrożnie.
Pan
Williams odchrząknął.
-
Mieliśmy kilku stażystów pochodzących ze znanych rodzin – odpowiedział łatwo. –
Na przestrzeni lat mieliśmy także kilku naturalnych uzdrowicieli. Obecnie mamy
w naszym zespole naturalną uzdrowicielkę. Prowadzi ona kilka kursów na temat
opieki nad pacjentem. Jeśli wybierzesz naszą placówkę, moglibyśmy zaaranżować z
nią kilka prywatnych lekcji.
-
Zdecydowanie – dodała pani Johnson. – Rzadko zdarza się zyskać stażystę z
doświadczeniem i potencjałem pana Pottera.
Harry
poczuł się niekomfortowo na swoim siedzeniu, czując ciepło na karku.
-
Nie chcę, żeby zabrzmiało to niegrzecznie, ale to wydaje się zbyt piękne, by
było prawdziwe – powiedział ostrożnie. – Gdzie jest haczyk?
-
Nie ma haczyka – odpowiedział spokojnie pan Williams. – Jednakże będziemy od
pana wymagać tego samego, co od każdego stażysty. Będzie musiał odbyć pan rok
stażu w świętym Franciszku. Będzie pan także zobowiązany do przestrzegania
zasad podanych w książce wprowadzającej, którą otrzyma pan na miesiąc przed
rozpoczęciem zajęć.
-
Taki jest wymóg każdego szpitala w czarodziejskim świecie, panie Potter –
stwierdziła profesor McGonagall.
Spotkanie
nie trwało długo, po czym Harry musiał wyjść szybko na śniadanie, nim zaczną
się zajęcia. Harry szczerze nie wiedział, co o tym myśleć. To było tak dziwne,
że za tak niewiele można zaoferować tak dużo. Członkowie zarządu praktycznie
oferowali mu szansę na nowe życie, szansę na pozostawienie za sobą wszystkiego,
czego nienawidził w byciu chłopcem, który przeżył, by być zbawicielem
czarodziejskiego świata.
To
niemal więcej niż kiedykolwiek mógł mieć nadzieję.
Harry’emu
cały dzień ciężko było skoncentrować się na czymkolwiek poza rozmowami
kwalifikacyjnymi. Podczas lunchu, Harry, profesor McGonagall i pani Pomfrey
spotkali się z przedstawicielami szpitala świętej Bernadety, którzy byli aż
zbyt chętni do przyjęcia „słynnego Harry’ego Pottera”, by Harry w ogóle
rozważył powiedzenie im o swoich zdolnościach. Profesor McGonagall i pani
Pomfrey również nie były pod ich wrażeniem i nie miały problemu z wyrażeniem
swoich opinii.
Podsumowując,
Francja nie mogła konkurować z tym, co miał do zaoferowania Nowy York.
Ostatnie
spotkanie odbyło się po kolacji z przedstawicielami szpitala świętego Vincenta
w Australii. Tym razem profesor McGonagall i pani Pomfrey przejęły inicjatywę,
zadając pytania, które Harry uważał za dość niegrzeczne. Jeszcze bardziej zaskakujące
były jednak reakcje przedstawicieli. Uśmiechali się i komentowali, jaka
odświeżająca i rzadka jest taka opiekuńczość wobec przyszłości ucznia.
Dalsza
cześć spotkania minęła podobnie jak spotkanie z Amerykanami. Członkowie zarządu
byli bardziej zainteresowani potencjałem Harry’ego niż tym, kim on był, zadając
pani Pomfrey więcej pytań niż innym. Harry nie mógł powstrzymać uczucia, że
jest bardziej obserwatorem niż rzeczywistym uczestnikiem, co nieco go
irytowało. Pani Pomfrey wiedziała sporo o jego szkoleniu, ale nie znała go
lepiej niż on sam… przynajmniej tak mu się wydawało.
Harry
pomyślał, że jego irytacja musiała być widoczna, gdy jeden z członków zarządu
spojrzał na niego, po czym zaczął zadawać mu pytania na temat jego osobistych
doświadczeń. To właśnie wtedy Harry zdał sobie sprawę, co się właściwie dzieje.
Członkini zarządu, który przepytywała panią Pomfrey, nie chciała wyjść na
protekcjonalną. Po prostu próbowała dobrze zrozumieć styl uczenia się Harry’ego
z punktu widzenia nauczyciela.
Jednak
uwaga była całkowicie skupiona na Harrym, kiedy ujawniono jego zdolności
(oczywiście po złożeniu Wieczystej Przysięgi). Podobnie jak Amerykanie,
członkowie zarządu byli oszołomieni, gdy usłyszeli o dwóch niezwykle rzadkich i
poszukiwanych umiejętnościach uzdrowicieli. Niestety święty Vincent nie miał u
siebie naturalnych uzdrowicieli, ale członkowie zarządu zapewnili Harry’ego, że
zorganizują wszystko, czego będzie potrzeba, jeśli wybierze ich placówkę.
Harry
musiał się zastanowić, czy kiedykolwiek dowie się, co to jest prowadzić
„normalne” życie. Sądząc po otrzymanej reakcji, po prostu zmieniłby jeden
rodzaj sławy na inny. Strach przed odrzuceniem obrócił się przeciwko niemu… w
zły sposób. Zamiast być odrzuconym za zdolności naruszające prywatność,
traktowano go jak chodzące lekarstwo na zarazę. Jasne, zdolności te były
rzadkie, ale tak naprawdę nie były tak wspaniałe, jak wszyscy sądzili.
Spotkanie
nie zakończyło się dla Harry’ego wystarczająco szybko. To był wyjątkowo długi
dzień i najprawdopodobniej będzie to jeszcze dłuższa noc. Oprócz zadań, które
musiał przygotować do OWTMów, musiał podjąć decyzję dotyczącą swojego życia. W
ciągu najbliższych kilku dni musiał wybrać między Australią a Nowym Yorkiem,
więc musiał usiąść z Syriuszem i Remusem, by przeprowadzić dyskusję, której się
obawiał. Syriuszowi nie spodoba się żadna z decyzji Harry’ego, ale faktem było,
że musiał to zrobić. Harry potrzebował przyszłości z daleka od tego całego
szaleństwa, a Syriusz i Remus zasługiwali na szansę na przyszłość, która nie
będzie się kręciła wokół chłopca, który przeżył.
Harry
został szybko wyrwany ze swoich myśli, gdy dotarł do wieży Gryffindoru i
zobaczył, że Ron i Hermiona czekają na niego. Ron nie wyglądał na szczęśliwego,
wylewały się z niego fale gniewu i zdrady, przez co Harry wiedział już, co
nadchodzi. Hermiona wyjawiła już decyzję Harry’ego o odejściu. Świetnie. Już wiem, że ta dyskusja nie
będzie przyjemna.
Harry
uśmiechnęła się współczująco.
-
Pomyśleliśmy, że będziesz miał ochotę na krótki spacer, Harry – powiedziała,
wyciągając różdżkę i rzucając wokół nich zaklęcie prywatności.
Harry
rzucił Ronowi ostrożne spojrzenie, po czym skinął głową. Szczerze mówiąc,
„spacer” wydawał się ostatnią rzeczą, na którą Ron miał w tej chwili ochotę,
nie żeby Harry go winił. Reakcja Rona jest prawdopodobnie taka sama, jak będzie
Syriusza. Obaj są w stanie uwierzyć, że Harry porzucał ich dla życia, którego
nie chciał z nimi wiązać. To jednak było dalekie od prawdy. Harry nie miał
zamiaru porzucać przyjaciół i rodziny tylko dlatego, że studiował za granicą.
-
No więc – zaczęła Hermiona, kiedy razem odchodzili pustymi korytarzami. – Jak
poszło?
Harry
nie mógł powstrzymać prychnięcia.
-
Świetnie – mruknął sucho. – Francja nie może się doczekać, aż położy ręce na
słynnym Harrym Potterze, podczas gdy Australia i Nowy York ślinią się na myśl,
że dostaną naturalnego uzdrowiciela. Jedyna nadzieja na bycie traktowanym jak
wszyscy inni zostaje oficjalnie spuszczona w rury.
Hermiona
zerknęła na Harry’ego z niepokojem.
-
Nie może być aż tak źle – powiedziała ostrożnie.
Harry
westchnął.
-
Szczerze, nie wiem – stwierdził cicho. – Chyba jestem po prostu w szoku.
Spodziewałem się, że zostanę nazwany dziwadłem, a zamiast tego zaproponowano mi
cały świat. Amerykanie zaoferowali nawet, że zapewnią mi inną tożsamość.
-
A Australijczycy nie? – zapytała Hermiona.
Harry
wzruszył ramionami.
-
Nie zapytałem – przyznał. – Chciałem po prostu jak najszybciej stąd wyjść.
Hermiona
i Ron wymienili długie spojrzenia, nim Ron się odezwał.
-
Więc podjąłeś już decyzję?
Harry
powstrzymał się od odpowiedzi, gdy zalały go fale strachu. Ron i Hermiona nie
zasługiwali na to, by znaleźć się na linii jego frustracji. Istniało duże
prawdopodobieństwo, że zareagował przesadnie na całą sytuację. Dwie z trzech
jego możliwości nie interesowało to, co zrobił, tylko co mógł zrobić. Być może
mylił się kiedykolwiek sądząc, że jego życie mogło być normalne.
-
Harry – zaczęła ostrożnie Hermiona – czy to naprawdę takie złe, że ludzie chcą
ci pomóc? Po tym wszystkim, sądzę, że zasługujesz na przerwę.
-
Nigdy nie prosiłem o przerwę – sprzeciwił się Harry ze zmęczeniem. – Chcę, żeby
przyjęto mnie ze względu na moje własne zasługi. Czy proszę o zbyt wiele?
Ron
zdezorientowany zmarszczył brwi.
-
Ale zostałeś przyjęty – powiedział cicho. – Nie chcę wytykać oczywistości,
Harry, ale nie jesteś taki jak wszyscy inni i nie mówię tu o twoich
umiejętnościach. Masz doświadczenie w medycynie, które niewielu ma przed
rozpoczęciem szkolenia. Ci uzdrowiciele zwyczajnie dostrzegają całą twoją pracę
w realizację marzeń.
Harry
i Hermiona patrzyli na Rona ze zdumieniem. To była ostatnia rzecz, jaką
spodziewali się usłyszeć z jego ust. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego reakcję na
całą sytuację.
-
Co? – zapytał zirytowany Ron. – Wiesz, potrafię być tak samo racjonalny jak
Hermiona.
Harry
mógł tylko patrzeć na Rona. Rzadko używał słów „racjonalny” i „Ron” w tym samym
zdaniu, ale Harry musiał przyznać, że kiedy nadchodził ten rzadki moment, Ron
zwykle miał rację. Coś tu jest poważnie
nie tak. Ron zachowuje się logicznie i zgadza się z Hermioną. Teraz potrzebuję
jeszcze, żeby Snape wrócił do Hogwartu i przyznał się do wszystkiego, co
zrobił.
- Więc co powinienem zrobić? – zapytał w końcu Harry.
Ron i Hermiona wymienili długie spojrzenia.
- To musi być twoja decyzja, Harry – odpowiedziała Hermiona.
– Wiem, co byśmy powiedzieli. Powiedzielibyśmy ci, że całe to szaleństwo z
czasem mini i żebyś zaaplikował do świętego Munga. Zrobiłbyś to po to, żebyśmy
byli szczęśliwi i byłbyś całkowicie
nieszczęśliwy. Spójrzmy prawdzie w oczy, Harry. Choć nie chcieliśmy tego
przyznać, wiedzieliśmy, że to nadchodzi. Za bardzo cenisz sobie swoją
prywatność, by przez resztę życia znosić codzienny rozgłos.
- Poza tym – dodał Ron, - to nie tak, że nigdy więcej cię
nie zobaczymy. Istnieje sieć Fiuu… i świstokliki… i sowy… i… i… pomóż mi,
Hermiono.
Hermiona popatrzyła na Rona z uniesioną brwią.
- Do czego jestem ci potrzebna? – zapytała sucho? – Wygląda
na to, że nie masz problemu z chlapaniem głupot.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na
jego twarzy.
- Rozumiem, co miałeś na myśli, Ron. Nadal będziemy
przyjaciółmi, bez względu na to, gdzie pójdę. Czy możecie mi coś obiecać? – Ron
i Hermiona szybko pokiwali głowami. – Cokolwiek się stanie, gdziekolwiek pójdę,
obiecaj mi, że zawsze będziecie ze mną szczerzy w kwestii tego, co się tutaj dzieje?
Hermiona wyciągnęła rękę i wzięła dłoń Harry’ego, ściskając
ją uspokajająco i uśmiechając się do niego.
- Zawsze, Harry – powiedziała cicho. – Oczywiście
chcielibyśmy tego samego w zamian. Samotny wyjazd do innego kraju… cóż, nawet
strach o tym myśleć.
Harry musiał przyznać, że myśl o wyjeździe do obcego kraju i
wszystkim, co się z tym wiązało, tak naprawdę nigdy nie przyszła mu do głowy.
Był tak zajęty zamartwianiem się szerszą perspektywą, że nawet nie rozważał
szczegółów. Cholera. W co ja się pakuję?
- Myślę, że przemyślę to, gdy nadejdzie czas – powiedział
szczerze. – A co z wami? Podjęliście już jakieś decyzje?
Hermiona rozpromieniła się podekscytowana.
- Cóż, mam nadzieję, że zostanę przyjęta do departamentu
Badań i Rozwoju w Ministerstwie. Naprawdę trudno się tam dostać, zwłaszcza jak
się jest z mugolskiej rodziny. Niektórzy wciąż mają wrażenie, że mugolaki nie
wiedzą tyle samo, co ci, którzy wychowali się w świecie czarodziejów.
- To niedorzeczne – powiedział natychmiast Harry. – Hermiono,
wiesz więcej o czarodziejskim świecie niż większość uczniów tej szkoły.
Każdemu, kto choćby rozważał powiedzenie czegoś przeciwnego, należy zbadać
głowę.
Hermiona zarumieniła się lekko, po czym przeniosła wzrok na Rona.
- Co z tobą? – zapytała z zaciekawieniem. – Tak naprawdę nie
powiedziałeś nic o swojej przyszłości.
Ron wzruszył ramionami.
- Jeszcze nie podjąłem decyzji – powiedział nonszalancko. –
Tata wspominał, że Scrimgeour próbował rekrutować tak wielu członków GD, ilu
był w stanie, ale nie sądzę, by bycie aurorem było dla mnie… przynajmniej
jeszcze nie. Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, myślę, że potrzebuję z tym
zerwać. Właściwie rozważałem współpracę z Fredem i Georgem w ich sklepie lub
może spróbowanie sił w profesjonalnym Quidditchu. Pewnie nie dostałbym się do
drużyny, ale nie zaszkodzi spróbować, prawda?
Hermiona wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale robiła
wszystko, co w jej mocy by nie wyrazić swojej opinii. Z drugiej strony Harry
pojmował rozumowanie Rona. Ron zwyczajnie chciał odpocząć od całego stresu, tak
jak Harry, wyjeżdżając. Nie każdy mógł poradzić sobie z niekończącą się nauką
tak, jak Hermiona.
- Nie, Ron – powiedział Harry z uśmiechem. – Absolutnie nie
ma nic złego w próbowaniu.
Nie ma nic
złego w dążeniu do spełnienia swoich marzeń.
^^^
W głębi duszy Harry wiedział, ze decyzja została już
podjęta. Spośród dwóch opcji tylko jedna była mu w stanie zapewnić to, czego
rzeczywiście potrzebował przez ostatnie dwa lata, miała w przeszłości do
czynienia z ludźmi takimi jak on oraz wydawała się bardziej zainteresowana
robieniem tego, co najlepsze dla niego, a nie dla instytucji. To oczywiście
mogło się zmienić, ale na razie pokładał pewne zaufanie w złożonych
obietnicach.
Następnego ranka przed śniadaniem, Harry poinformował
profesor McGonagall o swoim wyborze i wspólnie stworzyli listy informujące trzy
instytucje o jego decyzji oraz podziękowania za poświęcony czas. Zostawiając
zapieczętowane listy w rękach McGonagall, by je wysłała, Harry opuścił biuro,
czując jak ciężko wisi nad nim kolejny krok. Mimo że OWTMy rozpoczynały się w
poniedziałek, Harry wiedział, że nie będzie w stanie skoncentrować się na
egzaminach, jeśli ciągle będzie się martwił, co powie Syriuszowi i Remusowi.
Bez względu na to, jak długo będzie czekał, będzie źle.
Będzie tylko
gorzej, jeśli prasa dowie się o tym wcześniej.
Przez resztę dnia Harry’emu trudno było skupić się na
czymkolwiek innym, poza przekazaniem wieści swoim opiekunom. Powiedzenie
Syriuszowi, że muszą porozmawiać po kolacji, było jedną z najtrudniejszych
rzeczy, do jakich Harry się zmusił i mógł stwierdzić, że Syriusz zrozumiał,
sądząc po falach obawy.
Przez cały dzień Ron i Hermiona starali się podtrzymać
optymizm Harry’ego, chociaż jasne było, że oni również spodziewali się
najgorszego. Syriusz był jedynym ojcem, jakiego Harry kiedykolwiek znał, tak jak
Harry był człowiekiem najbliższym synowi Syriusza. Żaden rodzic nie chce
słyszeć, że jego dziecko się wyprowadza.
Wydawało się, że minęła sekunda i kolacja dobiegła końca,
więc Harry ruszył do Kwater Huncwotów. Z każdym krokiem Harry skupiał się na
powodach swojej decyzji. Niezależnie od reakcji Syriusza, nie mógł ustępować.
Musiał mieć pewność, że podjął właściwą decyzję z właściwych powodów… a tak
jest. To była decyzja najlepsza dla niego i jego rodziny.
Wchodząc do Kwater Huncwotów, Harry natychmiast zauważył, że
Syriusz i Remus siedzą na fotelach przed kominkiem, skupieni na portrecie Łapy,
Lunatyka i Rogacza, bawiących się w świetle księżyca. Obaj mieli już w rękach
piwo kremowe, przez co Harry czuł się jak intruz podczas czegoś, co najpewniej
było nocnym rytuałem. Kusiło go, żeby dać im spokój, ale wiedział, że nie może.
Musieli wiedzieć.
Harry odchrząknął i ruszył do przodu, a Syriusz i Remus
obejrzeli się w swoich fotelach i uśmiechnęli do niego. To właśnie wtedy Harry
dostrzegł, jak na jak zmęczonego i kruchego wyglądał Remus. Jego ruchy były
sztywne, a na twarzy widać było ślady bólu. Dla Harry’ego ten widok był niemal
bolesny.
- Cześć, Harry – powiedział delikatnie Remus, wyciągając
różdżkę i machając nią. Fotel uniósł się w powietrze i odwrócił w stronę
Harry’ego, po czym opadł z powrotem. – Co ci chodzi po głowie?
Syriusz odwrócił swój fotel, podczas gdy Harry podszedł
powoli podszedł do kanapy naprzeciwko i usiadł. Nie ma już odwrotu.
- Przepraszam, że do was nie wpadałem…
- Harry, wiemy, jak wymagające są przygotowania do OWTMów –
przerwał mu cierpliwie Remus.
Harry westchnął.
- To nie dlatego was nie odwiedzałem – odparł. – Po
konferencji prasowej zacząłem myśleć o przyszłości… nas wszystkich. Szczerze
mówiąc, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że będę musiał codziennie spotykać się
z prasą, póki nie znajdą sobie kogoś innego do dręczenia albo będę musiał żyć
jak pustelnik. Zrobiłem to, co wszyscy uważali za moją pracę. Teraz, gdy
spełniłem ich marzenia, chciałbym mieć szansę na spełnienie swoich.
- To całkowicie zrozumiałe, Harry – stwierdził Remus, po
czym przeniósł wzrok na Syriusza. – Nie zgodzisz się, Syriuszu?
- Oczywiście, że się zgadzam – odparł natychmiastowo
Syriuszu. – Jak myślisz dlaczego odrzucam wszystkie oferty, by imię Harry’ego
było skojarzone z każdym znanym magicznym produktem?
Harry westchnął głęboko.
- Doceniam to bardziej, niż sobie wyobrażasz, Syriuszu –
powiedział szczerze. – Obaj zrobiliście dla mnie o wiele więcej, niż
kiedykolwiek będę w stanie się wam odwdzięczyć. – Syriusz i Remus poruszyli
się, by zaprotestować, ale Harry kiwnął na nich, by zaczekali. – Wiem, że się
nie zgadzacie, ale to nie zmienia tego, co czuję. Oboje macie teraz szansę na
normalne życie… własne rodziny.
Syriusz pochylił się do przodu, podczas gdy Remus opadł
głębiej w fotel.
- Harry – ostrzegł Syriusz. – Ty jesteś naszą rodziną. Każde
dziecko, które kiedykolwiek będę miał będzie miało ciebie za starszego brata. –
Syriusz rzucił znaczące spojrzenie Remusowi, niemal błagając go, by ten go
poparł.
Remus w zamyśleniu popatrzył na Harry’ego, po czym odezwał
się:
- Wiesz, że jesteś
naszą najbliższą rodziną, Harry. W tej chwili spotykanie się z kimś jest daleko
w moich planach, ale podejrzewam, że masz coś jeszcze do dodania.
Harry popatrzył na Remusa tylko przez sekundę, orientując
się, czego Remus nie mówił. Remus wiedział. Już się domyślił i był całkowicie
spokojny z tego powodu. Nie było w nim śladu złości czy poczucia zdrady, tylko
cierpliwe zrozumienie.
- Syriuszu, widziałem cię w Trzech Miotłach z madame
Rosmertą – powiedział cicho, przesuwając na niego wzrok. – Chciała twojego
towarzystwa, ale byłeś zbyt skupiony na mnie, żeby to zauważyć. Jak długo
będziesz odkładać swoje życie dla mnie, Syriuszu?
Usta Syriusza otwierały się i zamykały, ale nie wydobył się
z nich żaden dźwięk.
- Doszedłem do wniosku, że jeśli mam zachować choć odrobinę
zdrowia psychicznego, muszę oddzielić się od tego szaleństwa – kontynuował
Harry, spuszczając wzrok, by uniknąć nadchodzących spojrzeń. – Z pewną pomocą
wysłałem swoją aplikację do kilku szpitali. Trzy odpowiedziały. Rozmowy
kwalifikacyjne odbyły się wczoraj. – Podniósł wzrok i napotkał spanikowane
spojrzenie Syriusza. – Dziś rano wysłałem do szkół swoją decyzję. Wybrałem
Szpital Magicznych Chorób i Urazów świętego Franciszka w Nowym Yorku.
Zaproponowali mi zorganizowanie innej tożsamości, żebym nie musiał się martwić
byciem słynnym Harrym Potterem. Mają nawet w swoim zespole naturalnego
uzdrowiciela, który pomoże mi zrozumieć swoje umiejętności.
Oczy Syriusza zwęziły się lekko, usta zacisnęły. Jego ciało
pozostało całkowicie nieruchome, ale nie było sposobu, by zignorować fale
strachu, złości, niedowierzania i zdrady, które go zalewały.
- Syriuszu – ostrzegł cicho Remus. – To niesamowita szansa,
prawda?
Oddech Syriusza przyspieszył, a jego dłonie zacisnęły w
pięści. Harry czuł, jak emocje Syriusza nasilają się, grożąc wybuchem bez
ostrzeżenia. Fakt, że Syriusz próbował powstrzymać ten wybuch mówił wiele, ale
nic nie mogło wymazać wirujących wokół jego dzikich emocji. Szybko go
przytłoczyły i Syriusz zerwał się na nogi.
- JAK MOGŁEŚ TO ZROBIĆ?! – krzyknął.- CO TY SOBIE MYŚLAŁEŚ?!
JAK MOŻESZ NAS W TAKI SPOSÓB ZOSTAWIAĆ?!
- SYRIUSZU! – ryknął Remus. – Wystarczy!
Harry odwrócił wzrok, jego ciało zapadło się w sobie.
Wiedział… spodziewał się tego… ale rzeczywiście to usłyszeć i poczuć… to było
prawie nie do zniesienia. Owijając się ramionami, Harry mógł jedynie zamknąć
oczy i modlić się, by burza emocji wkrótce się skończyła, co się stało, jednak
nie tak, jak by tego Harry chciał. Fale emocji zaczęły słabnąć dopiero, gdy
trzask drzwi wyrwał Harry’ego z jego więzienia.
Remus wciąż siedział w swoim fotelu ze współczującym wyrazem
twarzy. Z drugiej strony Syriusza nigdzie nie było.
- Przepraszam za zachowanie Syriusza, chociaż wygląda na to,
że spodziewałeś się czegoś takiego – powiedział cicho Remus. – Powiedz mi
jedno, Harry. Czy tego właśnie chcesz? Zapomnij o potrzebach wszystkich
dookoła, zwłaszcza naszych. Czy tego naprawdę chcesz?
Harry zawahał się tylko przez ułamek sekundy, nim
odpowiedział.
- Nie chcę zostawiać przyjaciół i rodziny, ale nie mogę żyć
w bańce przez całe swoje życie. Muszę uciec od całego tego szaleństwa, jeśli
mam mieć jakąkolwiek szansę na zostanie uzdrowicielem. Nie będę tu traktowany
uczciwie. Ludzie będą wobec mnie wyrozumiali, bo będą czuli, że są mi coś
winni. Muszę wiedzieć, że zostanę pchnięty tak mocno jak wszyscy inni. Jedynym
sposobem na osiągnięcie tego wydaje się wyjazd gdzieś daleko.
Remus patrzył na Harry’ego przez czas, który wydawał się być
wiecznością, po czym skinął głową.
- Więc jestem z ciebie dumny, Harry – powiedział szczerze. –
Sądziłem, że minie jeszcze co najmniej kilka miesięcy, nim będziesz miał dość
całej tej uwagi i może kolejny rok, nim zdobędziesz się na odwagę, by stawić
czoła Syriuszowi.
Harry popatrzył na Remusa z niedowierzaniem.
- Ty… co?
Remus uśmiechnął się.
- Harry, od lat wiedziałem, że nie będziesz tu szczęśliwy,
gdy skończysz Hogwart. Zbyt cenisz sobie prywatność, żeby znosić to każdego
dnia do końca życia. – Pochylił się lekko do przodu, a jego uśmiech zniknął. –
Syriusz też to wie, rozumiesz? Wierzę, że myślał, że odegra rolę w procesie
decyzyjnym. Fakt, że wszystko zorganizowałeś bez niego tylko dowodzi, że nie
potrzebujesz go tak, jak kiedyś.
- Ależ potrzebuję go! – zaprotestował Harry.
Remus uniósł ręce, żeby go uciszyć.
- Wiem, że tak. Po prostu nie jesteś już tym samym maltretowanym
chłopcem. Nie potrzebujesz Syriusza, żeby chronił cię przed światem.
Potrzebujesz go, żeby się wycofał i wspierał w twoich wyborach.
Brwi Harry’ego zmarszczyły się lekko w zdezorientowaniu.
- Remusie, Syriusz nigdy nie będzie tego typu opiekunem. To
zawsze byłeś ty. – Remus unikał wzroku Harry’ego, kręcąc się niekomfortowo w
fotelu, wylewała się z niego nerwowość i strach. Harry nagle poczuł bardzo złe
przeczucie w dole brzucha. – Remusie, czego mi nie mówisz? Też planujesz
wyjechać?
Remus westchnął, przeczesując palcami płowe włosy, które
wydawały się mieć o kilka pasm siwizny więcej, niż Harry zapamiętał.
- Harry, wiem, że to może być trudne, ale muszę cię prosić,
byś na razie to odpuścił – błagał. – To nie jest coś, czym chcę cię obciążać,
kiedy musisz skupić się na egzaminach.
Z pewnością nie było mowy, by Harry mógł teraz „odpuścić”.
- Remusie, po prostu mi powiedz. I tak będę się martwić. Czy
pani Pomfrey odkryła, co się z tobą dzieje?
Remus wstał z wyraźnym wysiłkiem i powoli usiadł obok
Harry’ego. Wyciągnął rękę i chwycił jego dłoń, zwiększając okropne uczucie,
które nie chciało opuścić żołądka Harry’ego.
- Harry, wciąż jest wiele niewiadomych na temat wilkołaków i
tego, co klątwa robi z ludzkim ciałem. Niektórzy z nas mogą przetrwać
dziesięciolecia, a inni tylko kilka lat. Wiemy, że ci, którzy posługują się
magią, żyją dłużej, ale nie ma sposobu na określenie, jak długo dana osoba może
wytrzymać przemiany.
Harry poczuł, jak oddech więźnie mu w gardle. Rozumiał, co
mówił Remus, ale nie mógł tego przetworzyć. Nie było ku temu powodu. To nie
była prawda. Nie mogła być. Harry poczuł, jak zaczynają go piec oczy, a klatka
piersiowa boleć. Nieważne, jak bardzo próbował zaprzeczyć słyszanym słowom,
jego ciało mówiło mu, że za słowami Remusa kryje się prawda.
- Zacząłem zauważać, że coś jest nie tak pół roku temu –
kontynuował cicho Remus. – Mój powrót do zdrowia trwał dłużej niż zwykle, a ból
w stawach nie chciał ustąpić. Poppy zaopatrzyła mnie w eliksiry, które pomagały
mi utrzymać dolegliwości w ryzach tak długo, jak to konieczne, bym mógł brać
udział w wojnie. Gdy Voldemort został pokonany, zdecydowaliśmy, że najlepiej,
jeśli natura zrobi swoje. Może odczuwam większy ból niż zwykle, ale
przynajmniej nie muszę się już martwić o skutki uboczne.
- Skutki uboczne? – wychrypiał Harry. Remus uśmiechnął się
uspokajająco.
- Nie martw się. Przestałem pić eliksiry zanim wydarzyło się
coś drastycznego. – Harry otworzył usta, ale uciszyło go spojrzenie Remusa. –
Zanim w ogóle zaczniesz, Harry, musisz zdawać sobie sprawę, że nie mogłeś temu
w żaden sposób zapobiec. To część klątwy, o której wie każdy wilkołak, ale nie
chcemy o tym rozmawiać. Dlatego właśnie tego nie robiłem. Nie chcę, żebyś
używał na mnie swoich umiejętności. Wiem, że jak zaczniesz, nie przestaniesz,
póki nie zapadniesz w śpiączkę.
Harry uparcie pokręcił głową, nagle polały się łzy. To się
nie działo. nie mogło. Wojna się skończyła! Miało nie być już więcej śmierci!
- Ale mógłbym..
- Nie, Harry –
przerwał mu stanowczo Remus. – To mój wybór. Jedną z pierwszych lekcji jako
uzdrowiciel musisz się nauczyć, że niezależnie od wszystkiego, twój pacjent ma
prawo zgodzić się na leczenie lub go odmówić. Możesz się z tym nie zgadzać, ale
musisz podporządkować się tej decyzji. Zdecydowałem, że powitam każdy dzień,
który mi został na tym świecie. Kiedy nadejdzie mój czas, zaakceptuję to ze
świadomością, że twoi rodzice czekają, by mnie powitać, a moja rodzina, która
przeżyła to wszystko, będzie żyć dalej, wspierając się nawzajem, póki nie
nadejdzie czas, by do nas dołączyli.
- Jak możesz być tak spokojny? – zapytał Harry łamiącym się
głosem, ukrywając twarz w wolnej ręce. – Jak możesz tak po prostu… po prostu…
Remus zwolnił uścisk na dłoni Harry’ego, objął go ramieniem
i przyciągnął do siebie.
- Miałem sześć miesięcy na zaakceptowanie tego, Harry – powiedział
cicho. – Wiem, że ciężko ci to słyszeć, ale musisz zrozumieć, że nie
spodziewałem się, że będę żył aż tak długo. Ty, Harry, dałeś mi coś
najcenniejszego, co mogłem posiadać. Pozwoliłeś mi doświadczyć radości bycia
częścią rodziny i tego, co było najbliższe ojcostwu. Nie sądzę, że kiedykolwiek
będę w stanie ci się za to odwdzięczyć.
Cisza wypełniła pomieszczenie, gdy Harry próbował wymyślić
coś – cokolwiek, co zmieniłoby zdanie Remusa, ale stwierdził, że ma pustkę w
głowie. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby Remus był zły albo zachowywał się w
jakikolwiek sposób irracjonalnie. Nie było sposobu na kłótnię z Remusem, gdy
ten jest spokojny. Każdy, kto próbował, wykazywał się głupotą. Jedno jednak
było pewne. Harry nie miał zamiaru…
- Zanim w ogóle przyjdzie ci to do głowy, Harry, nie pozwolę
ci odkładać swojej przeszłości dla mnie – powiedział Remus wszystkowiedzącym
tonem, powodując, że Harry usiadł i popatrzył na niego z niedowierzaniem. –
Chcę, żebyś podążał za marzeniami. Żebyś żył swoim życiem. Tak ciężko
pracowaliśmy, by dać ci życie bez Voldemorta. Nie odrzucaj tego wszystkiego
tylko po to, by patrzeć, jak powoli więdnę. To byłaby najgorsza rzecz, którą
możesz mi zrobić.
Harry nadal wpatrywał się w Remusa, próbując stłumić
rozpacz, która groziła, że go pochłonie. W ogóle nie myślał o życiu bez Remusa.
Czas nagle stał się jego konkurentem i działał przeciwko niemu, a zwycięzca
otrzymywał Remusa. Niestety czas miał przewagę, nie pozostawiając Harry’emu
innego wyboru, jak jedynie opóźniać jego zwycięstwo.
Czasami Harry marzył, by choć raz w życiu, los dał mu święty
spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz