Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

czwartek, 18 października 2018

ZS - Rozdział 13 - Zaniepokojeni przyjeciele



Pomimo wczesnej godziny, ani Ron, ani Hermiona nie mogli już dłużej spać. Byli zbyt zmartwieni i zdenerwowani zaginięciem ich przyjaciela – trwało to od tygodni i tylko pogarszało. Ponieważ oboje byli prefektami mieli pewną swobodę działania uzgodnioną z ich Opiekunką Domu na temat wędrowania się po szkole i błoniach, więc spotkali się w pokoju wspólnym i zdecydowali przejść się do Hagrida. W zeszłym roku i rok wcześniej zwykle regularnie w trójkę odwiedzali gajowego, ale w tym roku, Ron i Hermiona byli zbyt zajęci swoimi obowiązkami prefektów oraz zajęciami, by mocno kłopotać się odwiedzinami. Jednak Harry tam chodził albo przynajmniej mówił, że tam był, gdy Ron albo Hermiona pytali go, gdzie poszedł po kolacji.
Uznali, że mogliby nadrobić czas z Hagridem, wypić herbatę i może zapytać go, czy ma pomysł, gdzie był Harry, ponieważ nikt inny nie wydawał się tego wiedzieć.
- Nie sądzisz, że to za wcześnie na wizytę? – zapytała Hermiona.
- Nie. Hagrid zawsze mówi, że wstaje ze słońcem. A jeśli jakieś stworzonka są chore, prawdopodobnie będzie się nimi opiekował – zapewnił ją Ron. Westchnął głęboko i odgarnął włosy z oczu. Gdyby była tu jego mama, powiedziałaby mu, że musi się obciąć, ale ostatnio naprawdę nie obchodziło go mocno, jak teraz wygląda. – Mam tylko nadzieję, że ma pomysł, dlaczego Harry zniknął. Próbowanie rozumienia tego doprowadza mnie do szaleństwa.
- Wiem. – Hermiona wyglądała na zmartwioną. – Miałam kłopot skoncentrować się na mojej nauce, a ty w ogóle nie poszedłeś na kwalifikacje do drużyny, Ron. Mówiąc o tym, dlaczego Oliver Wood wrócił? Czy nie wyjechał, by podpisać kontrakt ze Zjednoczonymi z Puddlemere albo czymś takim?
- Tak, wyjechał, ale z jakiegoś powodu nie został mu przedłużony i… uch… poprosiliśmy go, by nas trenował, ponieważ nie jest zajęty i się zgodził – wyjaśnił Ron. – Widzisz, sprawy z drużyną jakby… rozpadły się, gdy Harry zniknął. Wszyscy są zasmuceni, więc nie jesteśmy w stanie zebrać się i działać jak zespół. Zamierzałem próbować zostać obrońcą, Harry powiedział, że powinienem, ale teraz… po prostu jakoś tego nie czuję. Ginny sądziła, że mogłaby zostać rezerwową na szukającego, ale teraz jest zbyt zasmucona nawet, by trenować, więc Seamus jest szukającym. Nie jest najlepszy, ale… przynajmniej jest chętny do gry. Bez Harry’ego zwyczajnie nic nie jest takie samo.
Hermiona poklepała Rona pocieszająco po ramieniu.
- Masz całkowitą rację. Teraz nie mogę karcić innych za nie robienie ich pracy domowej – zażartowała kiepsko. – Och, Ron, co jeśli stało mu się coś okropnego? Albo dzieje? Mógł zostać porwany przez… przez Sam Wiesz Kogo!
- Nie, nie sądzę, żeby tak się stało, Hermiono. Zapytałem o to McGonagall w zeszłym tygodniu i powiedziała nie. Że mają całkowitą pewność, że Harry nie jest z nimi.
- Ale skąd mogą to wiedzieć? Znaczy, przecież Sam Wiesz Kto nie pośle listu z okupem, albo coś takiego.
Ron potrząsnął głową.
- Nie wiem, ale ufam McGonagall. A gdyby Harry był w prawdziwym niebezpieczeństwie, posłaliby za nim Zakon, a nie zrobili tego… a przynajmniej nic o tym nie wiem – wymamrotał Ron.
Żaden z nich nie zauważył, że jastrząb unosi się cicho nad ich głowami, słuchając ich rozmowy.
- Więc gdzie on może być? I jak zdołał zostać w ukryciu przez tak długi czas?
- Skąd mam wiedzieć. Najpierw myślałem, że używa peleryny niewidki, ale sprawdziłem i wciąż jest w jego kufrze. Razem z wszystkim, co posiadał.
- Ron! Przeszukałeś jego kufer? – wykrzyknęła osłupiała Hermiona. – Ale co z prywatnością!
- Wiem, ale kiedy nie wrócił po tygodniu… Pomyślałem, że może mógłbym użyć mapy, żeby go znaleźć, tylko że… nie było jej tam.
- Więc sądzisz, że ją ma? – zapytała Hermiona ze zmarszczonymi brwiami. – I tak unikał wszystkich przez ostatnie tygodnie?
- Możliwe. To by wyjaśniło, dlaczego nikt go jeszcze nie widział.
Nie. Mapa… mapa spłonęła, odpowiedział jastrząb, drżąc. Została spalona przez Vernona, po tym, jak przyprowadziłem Dudleya po ataku dementorów. Vernon był wściekły, że potwory z „szkoły dziwaków” zaatakowały jego syna. Obwinił za to Harry’ego, mówiąc, że przyciągnął ich swoją dziwnością – w tym momencie Harry odkładał mapę, trzymając ją w swojej ręce, więc Vernon chwycił ją i wrzucił do paleniska.
Jastrząb podleciał  przed parą, lądując na dachu małej chatki. Czuł się wyczerpany, choć nie poleciał bardzo daleko. Zobaczenie ponownie Rona i Hermionę uzupełniło zagubione kawałki puzzli.
Jestem Harry. Harry Potter.
Wiedział, że to jego imię. To on był zagubionym chłopakiem, którego wszyscy tak gorączkowo szukali.
I uświadamiając sobie to, drzwi, które były zamknięte w jego umyśle, otworzyły się i reszta jego wspomnień wypłynęła na powierzchnię. To było niemal zbyt wiele. Krzyknął głośno z bólem… zbyt wiele informacji, zbyt wcześnie, obrazy błyskały w jego głowie jeden za drugim. Przykucnął na strzesze i poczuł się, jakby jego głowa miała wybuchnąć.
- Co to było? – krzyknęła Hermiona. – Brzmiało jak jakiś skrzek.
- Pewnie jakiś ptak albo coś w tym stylu. – Ron wzruszył lekceważąco ramionami.
Nie wiedział, jak zdołał utrzymać się na żerdzi, jednak jakoś mu się udało i po jakiś piętnastych minutach, powódź wspomnień zmalała i był w stanie usiąść i je przebadać. Albo spróbować.
Pod nim, wewnątrz chatki, mógł usłyszeć, jak Hagrid wita Rona i Hermionę, zapraszając ich, by usiedli i wypili filiżankę herbaty.
- Kilka chwil temu postawiłem czajnik. Cieszę się, że przyszliście. Dobrze się macie?
- Dobrze, Hagridzie – odpowiedziała Hermiona. – Tylko że… naprawdę martwimy się o Harry’ego.
- Wiem, dziewczyno. Wszyscy się martwimy. Ale nie możecie… nie możecie porzucać nadziei.
- Wiesz, co mogło mu się stać? – zapytał Ron. – Może odszedł, bo coś powiedzieliśmy? Albo zrobiliśmy? Ja… ostatnio nie byłem zbyt dobrym przyjacielem. Byłem tak zajęty umawianiem się z Lavender, że… nie skupiałem na nim wiele uwagi.
- Ja też nie – przyznała zawstydzona Hermiona. – Starałam się uczyć do moich sumów i radzić sobie w obronie przed czarną magią, nawet mimo że uczy nas ta krowa,  Umbridge. A Harry… był jakby cichy, gdy wrócił z ferii świątecznych, ale myślałam, że to dlatego, że tęskni za przebywaniem z Syriuszem albo coś w tym stylu. I byłam jakoś tak zadowolona… bo od początku roku, był jakiś taki… wściekły i przez cały czas się z nami sprzeczał.
- Jakiś taki wściekły? – prychnął Ron. – Hermiono… on był jak przepełniony kociołek. Najmniejsze sprawy wywoływały u niego wybuch. Dopiero po ataku węża na tatę i kiedy niemal umarł, zdałem sobie sprawę, że zachowywałem się jak egoistyczny dupek i znowu pewnych rzeczy nie doceniałem. Jak na przykład przyjaźni z Harrym.
- Czy on… uch… powiedział coś, zanim… zniknął? – zapytał łagodnie Hagrid.
- Nie. Po kolacji powiedział, że chce się przejść, żeby o czymś pomyśleć. Niewiele o tym myślałem, zawsze wydawał się chcieć być sam i… uch… miałem spotkać się z Lavender w bibliotece, bo zamierzaliśmy… uch, pouczyć się jakiś zaklęć…
- Jakich zaklęć, Ronaldzie? Miłosnych? – zapytała podejrzliwie Hermiona.
- Jakie to ma znaczenie? – warknął Ron. – W każdym razie, po tym skierowałem się do wieży i to wtedy zauważyłem, że Harry’ego nie ma w łóżku. Ani w pokoju wspólnym.
- Ale nie zaczęliśmy się tak naprawdę martwić, póki nie było po ciszy nocnej – przypomniała Hermiona. – Potem poszliśmy sprawdzić korytarze, skrzydło szpitalne, a nawet spojrzeliśmy na dziennik szlabanów przy pokoju nauczycielskim.
Dziennik szlabanów był powieszony na tablicy na ścianie i był magicznie aktualizowany praktycznie co każdą godzinę. Zawierał listę imion uczniów, zajęcia, na których dostali szlaban, czas i datę szlabanu i który profesor miał go nadzorować.
- I nie było tam jego imienia. Wtedy pomyśleliśmy, że może spędza noc tutaj i poszliśmy spać. Ale kiedy następnego ranka się obudziliśmy i wciąż go nie było… wtedy poszliśmy do McGonagall – zakończył Ron.
Hagrid westchnął.
- Wiem, że to było dla was trudne, ale nie obwiniajcie się. Sądzę… Harry chyba odszedł, by oczyścić umysł i gdy będzie gotowy to wróci.
- Więc nie uważasz, że jest w niebezpieczeństwie? – nie ustępowała Hermiona.
- Nie. Profesor Snape i Dumbledore tak twierdzą, a ja im ufam – powiedział zwyczajnie Hagrid.
Ron uniósł brew.
- Snape? Ufasz Snape’owi?
- Tak, właśnie tak. Tak samo jak dyrektor. Profesor nie jest taki, jak się wydaje – powiedział tajemniczo Hagrid.
Ron prychnął.
- Cóż, przynajmniej nie jest tak zły, jak Umbridge. Ona mogłaby zostać zaklasyfikowana jako zagrożenie dla społeczeństwa. Widziałeś jej nowe zasady? Zaczęła zmieniać szkołę w… więzienie.
- Gorzej. Zmienia szkołę w miejsce, w którym tylko ludzie myślący jak ona mogą wolno wyrażać siebie. To jak dyktatura. A jej szlabany… ona krzywdzi dzieci, Hagridzie! – oświadczyła z pasją Hermiona. –Przecież nie daje im tylko rzeczy do czyszczenia czy nie krytykuje albo nie każe pisać linijek bez użycia magii. Ona… każe dzieciom pisać linijki, które zostawiają rany na ich rękach jeszcze przez kilka godzin.
- Rany na rękach? – powtórzył Hagrid.
- Tak. Widziałem Freda i George’a po ich szlabanach z nią i na wierzchu dłoni mieli cięcia, a słowa, które pisali na papierze wycięły im się w dłoni – powiedział ze złością Ron.
- Posunęła się tak daleko?
- Tak. I nie możemy jej powstrzymać, bo teraz będzie władać całą szkołą.
- Czy dyrektor wie? A profesor McGonagall?
- Nie. Nie mogliśmy im powiedzieć. Powiedziała, że pisanie linijek podczas szlabanu nie jest według polityki Ministerstwa. Poza tym, Minister dał jej władzę i teraz ma nad nimi władzę – powiedziała wściekła Hermiona. – Nie znoszę tej wiedźmy! I jej zajęć też. Są okropne, nie uczymy się niczego użytecznego i czuję się tak, jakbyśmy marnowali czas.
- Ja też. Znaczy, nic tylko powołuje się na metody Ministerstwa rzucania zaklęć, który w rzeczywistości nie rzucamy, ponieważ uważa, że tego nie potrzebujemy – kontynuował Ron. – To naprawdę ssie, ale musimy to przetrzymać. Marzę tylko, żeby był jakiś sposób, żeby to ominąć, ale ktokolwiek mija jej zajęcia dostaje szlaban. Terry Boot dostał jeden wczoraj, bo był chory, pani Pomfrey dała mu notkę, ale ta głupia wiedźma powiedziała, że to się nie liczy, że ból gardła nie jest na tyle poważny, by omijać zajęcia.
Hermiona odchrząknęła.
- Dużo o tym myśleliśmy, nawet po zniknięciu Harry’ego. To nie w porządku, że Ministerstwo zmusza nas do gorszej jakości nauczania, powinniśmy zacząć protestować. Jak robią w mugolskiej społeczności. Tylko Ron mówi, że to tutaj w ogóle nie zadziała. Więc… pomyśleliśmy, co jeśli zaprotestujemy trochę inaczej? Na przykład sekretną grupą, przeznaczoną do nauki obrony, kiedy Umbridge odmawia nauczenia nas tego? Chciałam… oboje chcieliśmy… żeby Harry nam pomógł i nauczył nas, ale ponieważ zniknął, będziemy po prostu… musieli kontynuować na własną rękę, póki nie wróci. Zrobiłam listę wszystkich w szkole, spośród wszystkich Domów, którzy chcą uczyć się bronić, a teraz potrzebujemy miejsca, które nas pomieści podczas spotkań i sposób, żebyśmy wszyscy mogli się zwoływać, a inni nie mieli o tym pojęcia.
- Cóż, moglibyście porozmawiać z Aberforthem, który jest właścicielem Świńskiego Łba w Hogsmeade. Jest młodszym bratem Dumbledore’a i mógłby znać miejsce, gdzie moglibyście iść i sposób, w jaki moglibyście się kontaktować – zasugerował Hagrid. – Tylko to, co proponujecie jest niebezpieczne, wiecie o tym, prawda? Umbridge… widziałem takich wcześniej, a ona konkretnie nie lubi, kiedy się jej wchodzi w drogę. Uważa się tutaj za Królową i to jej królestwo, jej zasady. Więc uważajcie na siebie, słyszycie?
- Tak, Hagridzie – powiedziała Hermiona. – Będziemy ostrożni. I dzięki. – Rozległo się szuranie odsuwanego krzesła, a potem kolejnego.
- Chyba będziemy szli z powrotem do wieży Gryffindoru. Musimy się upewnić, że pierwszaki wstały na zajęcia i śniadanie – powiedział Ron. – Dzięki za herbatę, Hagridzie.
- Nie ma za co. Do zobaczenia.
Ron i Hermiona wyłonili się z chatki i zaczęli iść z powrotem w stronę zamku, wciąż rozmyślając nad ich nowym programie nauczania dla sekretnej grupy obrony i o tym, jak bardzo brakuje im przyjaciela.
Freedom obserwował, jak odchodzą ze znużonymi oczami i nie zrobił ruchu, by za nimi podążyć. Z piekącą jasnością przypomniał sobie noc, jak został animagiem, jak wzbił się w niebo tylko po to, by zasłabnąć i rozbić się o wieżę, a potem o ziemię, łamiąc oba skrzydła i tracąc przytomność.
A potem został znaleziony przez ostatnią osobę na ziemi, której kiedykolwiek by się spodziewał albo zaufał przy leczeniu.
Ale Snape uleczył go. I zrobił to efektywnie oraz ze współczuciem. Freedom, który wciąż nie potrafił do końca przyzwyczaić się do myślenia o sobie jako o Harrym, wiedział, że większość ludzi, którzy znaleźliby rannego ptaka, jak on, zostawiliby go na pewną śmierć albo uznali, że niemożliwe jest uratowanie go, bo był tak okropnie ranny. Wcześniej sam próbował ratować ptaki ze złamanymi skrzydłaki i wszystkie zmarły pomimo jego opieki.
Ja też bym umarł. Gdyby on mnie nie znalazł albo gdyby nie uleczył tej infekcji, czy cokolwiek to było za, gdy za drugim razem straciłem przytomność, gdy Draco zepchnął mnie z żerdzi w laboratorium. Myślałem, że tej nocy już jest po mnie. Przypomniał sobie drżenie tak gwałtownie, że czuł się jakby miał się rozlecieć i było mu tak gorąco, że miał wrażenie, że cały czas się piecze, tak chory, że ledwie mógł unieść głowę, a wtedy nadszedł  ten mówiący do niego, jedwabisty głos i ręce owijające go w ciepły ręcznik. Dotyk i głos dawały mu oparcie, zapewniając mu ostatnią deskę ratunku, której mógł się chwycić, poza samymi eliksirami.
Zostań. Zostań ze mną. Dbał o mnie i chciał mnie, więc zostałem.
Freedom potrząsnął głową, wciąż starając się zmierzyć z faktem, że jego złośliwy nauczyciel nie tylko uratował mu życie, ale stał się też przyjacielem i pewnego rodzaju powiernikiem. Wiedział rzeczy, o których z pewnością nikt inny nie wiedział o Severusie Snapie. Widział mężczyznę pobitego i chorego… na pół martwego przez tortury z rąk Voldemorta. Widział Snape’a zrelaksowanego i spokojnego, czytającego w swoich kwaterach, jak również gwałtownie chroniącego swojego chowańca, nawet jeśli celem było wymierzenie surowej kary swojemu własnemu Domowi.
I podobnie jak ja, był ofiarą znęcania się i dorastał z ojcem, który nienawidził go za to, kim był, tak jak wuj Vernon i ciotka Petunia nienawidzą mnie. Och, jak on znienawidzi mnie, jeśli się dowie, że wiem o nim wszystko. Ja, Harry Potter, syn jego najgorszego rywala, bachor, który przeżył, by go irytować, jak on to ujął.
Freedom rozpostarł skrzydła i wzbił się w niebo – latanie zawsze pomagało mu jasno myśleć, a właśnie wtedy potrzebował całej jasności świata.
Był rozdarty między lubieniem mężczyzny, którym Severus był poza klasą, błyskotliwie inteligentnym, troskliwym, dowcipnym mężczyzną, który kochał jastrzębia, którego przygarnął, a jednocześnie nienawidzeniem napastliwego, rozgoryczonego profesora o ostrym języku, który znęcał się nad nim z powodu, który tylko on znał. Rozbieżność go rozdzierała.
Snape warczał na niego i drwił z niego, od dnia, gdy wszedł do klasy eliksirów, nie lubiąc go bez powodu i traktował jego oraz jego kolegów z domu niesprawiedliwie. Oskarżał Harry’ego o bycie szukającym uwagi i chwały chłopakiem, aroganckim i nieposłusznym jak jego ojciec, którego nienawidził. Snape się mylił na wszystkie możliwe sposoby, poza ostatnim, bo Harry musiał przyznać, że złamał więcej niż jedną szkolną zasadę. Dla dobra sprawy, prawda, ale jednak… ale mimo to Snape nie powinien traktować go w taki sposób. Nie zasłużył na to.
A teraz Freedom nie wiedział, co myśleć albo co czuć. Albo co robić. Nie wiedział, czy powinien próbować odwrócić swoją transformację, ponieważ tak naprawdę nie uczył się, jak to robić. Nie oczekiwał, że uda mu się za pierwszym razem, ale jednak. I stał się jastrzębiem, który był chowańcem Snape’a.
Podleciał leniwie wyżej, a jego oczy zawsze czujnie wpatrywały się w ziemię pod dołem.
Pomyślał o tym, jak zmartwieni byli jego przyjaciele, jego nauczyciele, do diabła, nawet Snape wydawał się przejęty, że zaginął. Wiedział, że powinien próbować się przemienić. Ale nie był zbyt tego chętny i bał się.
Prawda była taka, że cieszył się byciem jastrzębiem. Jako jastrząb jego potrzeby były proste, potrzebował latać, polować i towarzyszyć Severusowi. Nie leżała na nim odpowiedzialność bycia jakimś wielkim zbawicielem, bohaterem, którego wszyscy wytykali palcami z powodu blizny, nikt nie szeptał i rozmawiał za jego plecami o tym, jaki jest szalony, bo nalegał, że Voldemort powrócił. Nie musiał już odrabiać szlabanów z Umbridge ani mieszkać z Dursleyami, ani ciętych komentarzy Snape’a. Nie musiał pamiętać, że to on spowodował śmierć Cedrica ani że dał Voldemortowi możliwość się odrodzić.
Jak, do diabła, oni mogą oczekiwać, że uratuję świat i pokonam cholernego szaleńca, kiedy nie potrafię nawet naprawić tego, co jest nie tak w moim życiu? – zastanawiał się gorzko. Wciąż był złamany wewnętrznie, wciąż uszkodzony i przygnębiony, co nie zniknęło, gdy stał się Freedomem, tylko zwyczajnie zapomniał o tym na pewien czas. Ale powrót wspomnień przyniósł też miażdżącą rozpacz.
Nie mogę wrócić. Jeszcze nie. Potrzebuję więcej czasu. Czasu na uleczenie… jeśli kiedykolwiek mi się uda.
Gorzej, bał się.
Bał się zmierzyć z wszystkimi. Uciekł, jak tchórz. I wciąż uciekał.
Uciekał i ukrywał się za Severusem, pomyślała szyderczo część niego. Który to sprawiał, że czuł się bezpieczny, choć trudno było w to uwierzyć, że chodzi akurat o tego mężczyznę, pamiętając, co zrobił. Ale taka była prawda. Freedom wiedział, że jego czarodziejski pan broniłby go aż do śmierci, bez względu na to, co osobiście czuł względem Harry’ego Pottera.
To prowadziło do kolejnego powodu, dlaczego nie chciał się odmieniać. Jeśli to zrobi, Snape straci swojego chowańca. Jedyne stworzenie, które kochał, które było jego przyjacielem. Pomimo tego, co mężczyzna mu zrobił, Harry czuł współczucie względem samotnego mężczyzny. Wiedział, jak to jest nie mieć przyjaciół, nie mieć nikogo, na kim mógłby polegać. Takie było jego życie przed Hogwartem i nie zapomniał tych wszystkich długich dni zamknięcia w komórce na miotły, gdzie marzył o przyjacielu, z którym mógłby porozmawiać.
Chyba jestem jego pierwszym przyjacielem, od kiedy zmarła moja mama. Jego matka, Lily… którą ledwie pamiętał. Lily… którą Snape kochał i przysiągł chronić ją i jej syna. To było jeszcze jedne szokujące odkrycie. W oczach mężczyzny był ból zmieszany z tęsknotą, gdy o niej mówił. I wtedy wiedział, że Snape był oszustem. Profesor nie był kimś, kto nie dba o ludzi, ale może właśnie troszczy się o nich za bardzo. I z tego powodu był okropnie zraniony. Lód był tarczą, sposobem, by się chronić. Tylko Freedom znalazł przez nią drogę.
Pamiętał tą okropną noc, gdy Snape powrócił ze spotkania z Voldemortem. Jak czarodziej czołgał się po ziemi… mówiąc Freedomowi, że był szpiegiem, bo nie miał rodziny, że nikt nie tęskniłby za nim, gdyby umarł.
Freedom pamiętał, jak mówił Severusowi, że się myli, że jemu na nim zależy. Mówił wtedy serio. I wciąż tak uważał.
Więc jak mógł zdradzić tak kruche zaufanie?
Dwa skrzywdzone stworzenia, które się odnalazły.
Słowa Severusa odbiły się w jego głowie. I wciąż jestem skrzywdzony, Sev. Tak jak ty. Oboje jesteśmy popapranym bałaganem.
Jastrząb zauważył skaczącego z wolna królika na trawie, zawisł, po czym zanurkował.
Królik wystrzelił do przodu, ale tym razem Freedom był w stanie złapać go i szybko zabić. Usiadł na trawie, by zjeść śniadanie. Część niego wiedziała, że powinien się buntować – właśnie zabił żyjące stworzenie, a teraz jadł je na surowo. Ale jastrząb był pragmatyczny, musiał zabijać, by przeżyć, a jeść, by żyć. Pozwolił umysłowi jastrzębia przejąć kontrolę i dokończył królika bez poczucia winy albo obrzydzenia. To właśnie było piękno bycia jastrzębiem – żadnego żalu. Nie torturował się tym, co mogłoby być albo co powinno. Albo co było.
Zostanę Freedomem jeszcze nieco dłużej. Wciąż mam czas, zanim ta wiedźma wdroży tą nową pilityką o nieusprawiedliwionych  nieobecnościach. Nie jestem jeszcze gotowy, by wszystko ryzykować, by niszczyć tą nową przyjaźń… To dziwne, po tym wszystkim, co mi zrobił, nie powinienem w ogóle się o niego troszczyć i martwić, czy jest ranny, ale tak jest… Merlinie, dopomóż mi, troszczę się o niego. Utrata mnie w tym momencie może go zniszczyć, a to ostatnia rzecz, jakiej chcę. Wredny drań nie zasłużył sobie na to, nikt na to nie zasłużył. I… sam nie chcę go stracić. Wciąż jestem zły, jak mnie wcześniej traktował i któregoś dnia zapytam go dlaczego i powiem mu szczerze, co o tym myślę, ale to w porządku. To może poczekać. Ropucha jest teraz u władzy i będzie potrzebował całego swojego rozsądku, żeby sobie z nią poradzić. Tak, jak ja. Ona mnie nienawidzi, chyba chce mnie zabić albo zabiłaby, gdyby mogła.
Stłumił drżenie, gdy pomyślał o Umbridge, która na swój sposób, była tak potworna jak Voldemort i jego poplecznicy. Nawet potworniejsza, ponieważ nie uznaje się jej za zagrożenie, póki nie jest już za późno.
Jeszcze jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego Dumbledore nie ruszy tyłka i nie ZROBI z nią czegoś? Jak on może siedzieć i patrzeć, kiedy ona rujnuje szkołę? Jest jednym z najbardziej wpływowych czarodziei, głową Wizengamotu, dzięki niemu zniesiono oskarżenie, wszyscy go, do cholery, szanują jako wielkiego czarodzieja, więc dlaczego pozwala tej nowobogackiej wiedźmie spychać go do kąta? Knot jest cieniasem – widziałem, jak ten facet trzęsie się, gdy Dumbledore wspomina Voldemorta w jakimś zdaniu – z pewnością mógłby przekonać Ministra, żeby odszedł i skopał Umbridge jej godny pożałowania tyłek. Więc dlaczego tego nie zrobi?
Jednak było to kolejne pytanie, na które nie miał odpowiedzi. Ale zdobędzie ją. Freedom przysiągł sobie, że będzie miał odpowiedzi na wszystkie te pytania, zanim chętnie wróci do swojej prawdziwej formy. Jako jastrząb mógł zdobyć te odpowiedzi łatwiej niż jako człowiek. Musiał jedynie być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i słuchać.
Tak, jak dzisiaj. Wybaczcie, Ron i Hermiono. Będziecie musieli poradzić sobie sami przez jeszcze chwilkę. Póki nie znajdę sposobu, jak pozbyć się Umbridge na dobre i co jest z Dumbledorem. Jednak ta grupa brzmi całkiem dobrze – pewnie Hermiona na to wpadła. To najwyższy czas, by ludzie zaczęli stawiać opór. Ha! Słuchajcie mnie. Tak jak ja mogę mówić, gdy jestem w swojej animagicznej formie.
Przeleciał nad jeziorem, które nieco ogrzało się w słońcu, więc skierował się na mieliznę i zaczął się myć i czyścić piórka.
Przypomniał sobie książkę, którą czytał kilka lat temu, którą pożyczył w publicznej bibliotece. Była opracowaniem esejów i cytatów różnych sławnych ludzi na temat natury odwagi i przypomniał sobie tą jedną część, w której mówiono, że jest jej wiele typów. Niektóre były oczywiste, niektóre nie. Ale wszystkie były konieczne. Może to był czas, gdy powinien wykazać się innym rodzajem odwagi i postawić się Umbridge z inteligencją i sprytem. Mimo wszystko, kto się spodziewa, że jastrząb rozpocznie potajemną wojnę?
Powrócił do kwater Snape’a, gdy zapadał zmrok, a profesor powitał go spokojnym uśmiechem.
- Wyglądasz dużo lepiej, niż wczoraj. Żadnych więcej bólów głowy?
Nie. Czuję się dobrze, odpowiedział Freedom, starając się brzmieć swobodnie. Usiadł jak zwykle na nadgarstku Severusa, czując się teraz tylko nieco nieswojo. Severus sięgnął, by go pogłaskać, ale odskoczył.
- Co z tobą nie tak? Zachowujesz się niespokojnie.
Nic mi nie jest. Po prostu mnie zaskoczyłeś… to wszystko – odpowiedział jastrząb, zmuszając się do spokoju. „Zaskoczyłeś, bo pewnie być się przekręcił, gdybyś się dowiedział, że głaszczesz Harry’ego Pottera w formie jastrzębia.
Pozwolił Snape’owi pogładzić go, przyznając, że to wciąż przyjemne, choć normalnie słów przyjemnie i Snape nie użyłby razem w jednym zdaniu.
- Jesteś głodny?
Freedom przemyślał to. Zjadł całego królika kilka godzin temu, ale jego żołądek już domagał się więcej jedzenia. Mógłbym zjeść.
Severus przywołał torbę i wyjął z niej kawałek bażanta.
- Może być bażant?
Tak. Jako chłopiec, nigdy nie był wybredny i jako jastrząb nie było inaczej.
Wziął bażanta z dłoni Snape’a i podleciał na swoją żerdź, żeby zjeść tak, jak zawsze.
Severus zjadł swoją zwykłą zupę, kanapkę i wypił sporą szklankę wody. Ostatnio pił więcej – Jastrzębia Mowa sprawiała, że miał nieznośnie suche gardło i chrypiał. Poprosił także Twixie, by przyniosła mu dzban wody.
Kiedy Freedom skończył posiłek, zatrzepotał na swojej żerdzi, debatując, czy iść, czy nie iść usiąść na ramieniu Snape’a. Wczoraj nawet nie kwestionowałby impulsu… jednak dzisiaj… Potarł dziób o drewnianą żerdź, marząc, by mógł wrócić się do wczorajszego dnia, kiedy był tylko chowańcem Snape’a z szalonymi snami. Nie spodziewał się, że będzie to tak cholernie niezręczne.
Severus spojrzał na jastrzębia z niepokojem. Zwykle, po całym dniu rozłąki, Freedom chętnie siadał na jego ramieniu lub nadgarstku, rozkoszując się kontaktem ze swoim czarodziejem. Dzisiaj jednak wydawał się odległy, choć Severus nie potrafił wskazać, dlaczego.
- Jesteś pewny, że dobrze się czujesz?
Jastrząb spojrzał na niego i zamrugał. Nic mi nie jest, dlaczego?
- Bo zwykle lubisz siedzieć na moim ramieniu po kolacji.
Świetnie! Zauważył. Co teraz?” Jastrząb nastroszył piórka. Ja… po prostu chyba nie mam na to dzisiaj ochoty.
- No dobrze – powiedział Severus, choć Freedom wykrył w jego głosie nutkę pełnego zdumienia bólu. – Jesteś pewny, że nie jesteś chory?
Tak, do cholery! – wybuchnął Freedom, walcząc ze sobą, by pogodzić wspomnienia tłustego nietoperza Snape’a z jego przyjacielem, Severusem. Nic mi nie jest, a teraz zostaw mnie, do diabła! Proszę! – dodał z opóźnieniem.
Severus wstał, wpatrując się w swojego chowańca ze zdumieniem.
- Ale dzisiaj jesteś w nastroju. Co się stało?
„Odzyskałem swoje cholerne wspomnienia i odkryłem, że byłeś dla mnie wstrętnym dupkiem, to się stało!” – pomyślał z wściekłością Freedom. Kłapnął ostro dziobem, piorunując Mistrza Eliksirów wzrokiem. Nie chcę o tym mówić. Dlaczego nie pójdziesz sobie uwarzyć eliksiru, czy coś w tym stylu?
Snape uniósł swoją jedną kruczoczarną brew.
- Tylko dlatego, że jesteś zdenerwowany, nie oznacza, że masz wyładowywać na mnie złość.
Nie? Sam to czasem robisz. Swoim uczniom! – wyrzucił z siebie Freedom, po czym miał ochotę ugryźć się w język.
- A skąd miałbyś to wiedzieć?
Widziałem cię raz, powiedział jastrząb, myśląc szybko. „Gdy tylko byłem w kasie, zawsze na mnie warczałeś, stąd to wiem!
- Okazjonalnie, tak, jestem tego winny – przyznał Severus. – Ale to nie oznacza, że powinieneś podążać moim przykładem.
Freedom nie odpowiedział, rozumiejąc, że bezpieczniej będzie, jeśli będzie trzymać buzię na kłódkę. Merlin jeden wiedział, że da się ponieść własnemu temperamentowi. „Idiota! Zapanuj nad sobą! Nie ma sensu się na niego wściekać za coś, czego nie możesz z nim przedyskutować.”
Mistrz Eliksirów potrząsnął głową.
- Niech będzie. Jeśli tak bardzo chcesz się dąsać z jakiegoś tam powodu, pójdę popracować w laboratorium. – Zmarszczył brwi w kierunku jastrzębia. Potem wyszedł, mamrocząc na tyle głośno, że Freedom mógł go usłyszeć: – Cholernie dziwnie się zachowuje. Może będzie zrzucać pióra… czytałem, że jastrzębie robią się zrzędliwe tuż przed tym…
„Tak, właśnie to się dzieje, Sev. Mój mózg zrzuca piórka z powrotem do formy piętnastoletniego dzieciaka i staram się poradzić sobie z faktem, że osoba, która dwukrotnie uratowała moje życie i stała się przyjacielem była tym samym draniem, który przez cztery lata mnie upokarzał. Więc przepraszam bardzo, że jestem nieco drażliwy.
Jastrząb skulił się na żerdzi, czując się nieszczęśliwy. Odkrył, że nie lubi kłótni z Severusem, zwłaszcza nie wtedy, gdy mężczyzna nie miał pojęcia, dlaczego był tak wściekły. „Niech cię, Snape! Dlaczego musiałeś przyjść i być dla mnie miły? Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś był okropnym draniem dla mnie, jak zwykle. Zamiast tego teraz cię lubię, a to doprowadza mnie do szaleństwa i nie mogę ci nawet powiedzieć, dlaczego. Na cholerną brodę Merlina! Dlaczego wszystko w moim życiu musi być tak skomplikowane?”
Przeszedł się po swojej żerdzi, starając się uspokoić nerwy, ale odkrył, że nie potrafi znaleźć spokojnego miejsca, więc podleciał do kanapy i usiadł na niej. Jego szpony przebiły skórę, więc skrzywił się. „Świetnie! Poczekaj, aż Severus to zobaczy, będzie wściekły.”
Machnął ogonem i zeskoczył na zielony koc, który był ulubionym Severusa. Miękki materiał otoczył go i po kilku minutach zasnął, zmęczony radzeniem sobie ze wszystkim, czego dowiedział się tego dnia.



Liczę na wasze komentarze, bo coś mało się ich tu ostatnio pojawia ;)

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Już nie mogę się doczekać kiedy będzie następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie. Czytam z prawdziwą przyjemnością . Harry i Sever są tu bardzo prawdziwi. Zawsze dziwiła mnie obojętność dyrektora i kadry na domowe życie uczniów,to ,że nikt nie uważał za stosowne zainteresować się dlaczego Harry jest chudy,mały,ubrany w ciuchy używane i zniszczone...czasy się zmieniały,ale czarodzieje mieli w nosie los dzieciaków półkrwi(Riddle,Snape,Potter) .

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, Harry - jastrząb odzyskał wszystkie wspomnienia, choć trochę to przykre że teraz dzięki tej wiedzy już inaczej się zachowuje, ale ciekawi mnie jak Severus zareaguje kiedy wyjdzie na jaw że Freedom to Harry Potter...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń