Kiedy ruch uliczny na to pozwolił, Harry przeszedł przez ulicę, wziął głęboki oddech, wchodząc do Dziurawego Kotła. Mały, brudny pub był zaskakująco zatłoczony. Nie było tak pełno, jak normalnie, ale wciąż wielu ludzi siedziało przy stolikach i barze. Za barem stał Tom – stary barman, który był dość łysy i przypominał bezzębnego orzecha włoskiego. Harry nie wiedział wiele o mężczyźnie, tylko tyle, że był bardzo przyjazny, zwłaszcza do Hagrida. Ogólnie rzecz biorąc, miejsce to nie zmieniło się w ogóle, odkąd prawie cztery lata temu był tu z Weasleyami.
Nim Syriusz i Remus weszli w
moje życie.
Potem w ogóle nie bywał na ulicy pokątnej. Po swoim „porwaniu” w lecie przed
trzecim rokiem był „chroniony” w Hogwarcie. W lecie przed czwartym rokiem,
Harry zebrał wszystkie rzeczy w Hogsmeade. W zeszłe wakacje nawet nie pozwalano
mu opuszczać Dworu Blacków. Na początku dziwnie było mieć nad sobą prawdziwą
postać rodzicielską, ale Harry szybko przyjął z zadowoleniem opiekuńczość
Syriusza i Remusa. W jego oczach nie mogli zrobić nic złego. Byli rodziną,
której zawsze pragnął.
Harry
szybko odepchnął te myśli od siebie i przeszedł przez pub. Otaczały go odległe
fale nerwowości i strachu. Najwyraźniej artykuł z „Proroka Codziennego”
pozostawił spore piętno na społeczności czarodziejów. Chyba że stało się coś jeszcze, o czym nie wiem. Harry szedł dalej,
nie okazując żadnego znaku, że w najmniejszym stopniu był świadom tego, co
przeżywali inni w pomieszczeniu. Większość uznałaby to za naruszenie
prywatności. Harry zgadzał się z tym, ale biorąc pod uwagę to, co się działo,
musiał być ostrożny.
Wyszedł z pubu na mały, otoczony murem dziedziniec. Drzwi
zamknęły się za nim, blokując delikatne fale emocji. Harry westchnął z ulgą.
Były chwile, gdy zapominał, jak to było, zanim pojawiła się jego empatia.
Sięganie po potwierdzenie lub zaprzeczenie temu, co mówił mu ten drugi zmysł
stało się jego naturą. Harry nie spotkał jeszcze osoby, która potrafiłaby
całkowicie ukryć swoje emocje. Niektórzy ludzie byli niezwykle uzdolnieni,
powstrzymując się przed ujawnieniem emocji, ale Harry wciąż potrafił wyczuć, co
ukrywają. Będzie potrzebował tego talentu, aby odróżnić przyjaciela od wroga,
zwłaszcza w świecie czarodziejów.
Machając prawym nadgarstkiem, Harry chwycił swoją różdżkę i stuknął
w ścianę w taki sposób, jak Hagrid pokazał mu niemal pięć lat temu. Cegła,
której dotknął, zadrżała, po czym poruszyła się, po czym zaczął pojawiać się
mały otwór, stający się coraz szerszy, aż w miejscu ściany nie stanął duży łuk,
odsłaniający widok na brukowaną ulicę, która skręcała i znikała z pola
widzenia. Niemal słyszał głos Hagrida, witający go na ulicy pokątnej. To było
jakby całe życie temu. Tak wiele się zmieniło od tego czasu. Tak bardzo się
zmienił od tamtego czasu.
Chowając różdżkę do kabury, Harry przeszedł przez łuk, po
czym natychmiast zmienił się on w solidną ścianę, blokując mu dostęp do
Dziurawego Kotła. Ruszył w stronę Gringotta w swobodnym tempie, czekając, aż
ktoś wykrzyknie jego imię, ale zabawne było jedno: nikt tego nie zrobił. Wydawało
się, że nikt go nie zauważa. W rzeczywistości, Harry w końcu zdał sobie sprawę,
że nikt nie zauważył go w Dziurawym Kotle. W tamtym czasie nie myślał o tym
zbyt wiele, ponieważ wszyscy byli zaangażowani we własną rozmowę, ale Tom
zwykle witał każdego, kto wchodził. Cóż,
on przynajmniej się przyznawał, że ktoś wszedł.
Zwalniając tempo, Harry ponownie ostrożnie sięgnął i poczuł
delikatne fale emocji, podobnych do tych, które czuł w pubie, ale również
niecierpliwość. Dyskretnie wyszedł z tłumu i przyjrzał się scenie przed sobą.
Ludzie biegali od sklepu do sklepu, wyraźnie starając się jak najszybciej
dokończyć swoje zakupy. Harry musiał się zastanowić, czy dzieje się coś, o czym
nie wiedział. Dlaczego ludzie się tak zamartwiali, skoro Voldemort atakował
mugolskie osiedla? Jeśli już, ulica pokątna powinna być uznana za obszar
bezpieczny.
A ja miałem
zamiar zmienić pole bitwy. Jak mogłem być tak tępy?
Harry nagle nie wiedział już, co robić. Nie mógł ogłosić
swojej obecności w mugolskim Londynie i ryzykować życiem ludzi, którzy nie
mieli pojęcia o istnieniu Voldemorta, ale nie mógł też ryzykować życia
czarownic i czarodziei. Nikt nie zasługiwał na to, żeby być złapanym w ogień
krzyżowy. Cokolwiek miało się wydarzyć, Harry
musiał się upewnić, że będzie to w jakimś ustronnym miejscu, jeśli
istniało takie miejsce w Londynie. Naprawdę
potrzebuję kogoś, z kim mógłbym porozmawiać, ale nikt nie zrozumie tego, co
próbuję zrobić… co muszę zrobić.
Zamykając oczy, Harry odwrócił się i zaczął wracać do
Dziurawego Kotła. Nie wiedział, co myśleć, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że
szedł ulicą pokątną w biały dzień i nikt tego nie zauważył. Było niemal tak,
jakby chodził po okolicy w pelerynie niewidce swojego ojca, którą zostawił w
kufsze, tylko że otaczali go ludzie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ktoś tam
był, po prostu nie wiedzieli, kim właściwie ta osoba jest.
Nagle Harry przypomniał sobie, co powiedziano mu tamtej
nocy, gdy opuszczał Hogwart. „Używa swojej magii, żeby cię chronić, moje
dziecko. Chroni cię przed znalezieniem, chyba że będziesz chciał być
znaleziony”. Wciąż działała ochrona Fawkesa, chroniąca go przed rozpoznaniem.
Harry nie mógł uwierzyć, że zapomniał o tym, chcąc nie pamiętać wszystkiego, co
działo się tamtej i poprzedniej nocy. W tamtym czasie musiał to zrobić, żeby
przeżyć. Jednak teraz Harry nie miał już tego luksusu. Chcę być znaleziony. Muszę być znaleziony.
Chłodna, delikatna bryza sprawiła, że Harry zadrżał lekko,
czekając, aż łukowate przejście się pojawi. Jego ciało poruszało się
automatycznie, gdy przechodził przez nie i do Dziurawego Kotła. Wspomnienie
tamtej nocy przyniosło wiele obrazów, o których Harry starał się zapomnieć
przez ostatni miesiąc. Nie chciał pamiętać takiego Remusa. Życzliwy, łagodny i
opiekuńczy mężczyzna nie zasługiwał na to, by zostać zapamiętanym jako ofiara
zatrucia srebrem. Te fioletowe linie na całej twarzy i ramionach Remusa…
widoczny dowód tego, jaki wpływ miała srebrna ręka Pettigrew na wilkołaki, co
przyprawiało Harry’ego o mdłości.
Nie. Harry nie chciał pamiętać
takiego Remusa. Remus zawsze był głosem rozsądku, zawsze potrafił znajdować rozwiązanie
w chaosie. Remus zawsze był w stanie trzymać Syriusza w ryzach… cóż, za
wyjątkiem sytuacji, gdy sytuacja wymagała nadopiekuńczej natury Syriusza. Remus
Lupin, którego Harry chciał pamiętać był mężczyzną, który nauczył go zaklęcia
Patronusa, który go wysłuchiwał, gdy coś go stresowało oraz który zawsze wyjaśniał dziwne zachowanie Syriusza. Niestety
Harry nie był w stanie zapomnieć swojego ostatniego spojrzenia na opiekuna. Był
trwale odciśnięty w jego umyśle, pojawiając się za każdym razem, gdy Harry
pomyślał o Remusie i przynosząc emocje, które czuł tamtej nocy.
Przechodząc przez Dziurawy Kocioł ku drzwiom wyjściowym,
Harry był tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważył, że rozmowy wokół
niego powoli ucichały oraz rozległy się sapnięcia, które zdawały się dziwnie
głośne w tej ciszy. Kilka osób przysunęło się bliżej, żeby zobaczyć lepiej
młodego mężczyznę, który trzymał wzrok wbity w ziemię, a jego ramiona były
lekko zgarbione. Nikt nic nie powiedział, póki młody człowiek, który wyglądał
jak chłopiec, który przeżył nie wyszedł z Dziurawego Kotła, ale potem…
Harry po prostu szedł dalej, próbując zdecydować, co
powinien zrobić. Szedł Charing Cross Roda i odruchowo odprężył ciało, ale
trzymał je w gotowości. Po raz kolejny świadomie odepchnął myśli o rodzinie w
tył umysłu. Był teraz w mugolskim Londynie i wiedział, że nie może dać się
zaskoczyć. Widział efekty zaskoczenia podczas swojej pracy na oddziale
ratunkowym w szpitalu.
Dźwięk dwóch trzasków za nim zmusiło go do szybkiego
odwrócenia się i odruchowego machnięcia nadgarstkiem, by jego różdżka znalazła
się w jej dłoni, gotowa do obrony, jeśli to konieczne. Znał aż za dobrze, jaki
dźwięk wydają czarodzieje i czarownice podczas aportacji. W tej chwili Harry
powitałby wroga, ale niestety stanął twarzą w twarz z czymś o wiele gorszym.
Patrzył na członków Zakonu.
A Nimfadora Tonks i Kingsley Shacklebolt byli prawdopodobnie
najgorszym wyborem z członków Zakonu, z którymi miałby się teraz zmierzyć (poza
Syriuszem, oczywiście). Oboje byli aurorami, co bardzo utrudniało jakąkolwiek
ucieczkę, ale nie to było najgorsze. Tonks była członkinią rodziny Black i
ogłosiła się jego „honorową ciocią”, zawsze dodając humoru Dworowi Blacków. Była
też okropnie uparta, jak Syriusz i Remus. Harry wiedział, że w końcu będzie
musiał stawić im czoła, ale miał nadzieję, że stanie się to po tym, jak
Voldemort dowie się, że Harry’ego nie ma już w mugolskim Londynie. Wszystko od
tego zależało.
Nieśmiałe fale nerwowości i ulgi zalały Harry’ego, wyraźnie
pochodząc od Tonks. Kingsley był nieco trudniejszy do odczytania. Wydawało się,
że mężczyzna dość dobrze strzeże swoich emocji, ale Harry wciąż czuł jego
pośpiech i ulgę. Nie były to emocje, których w tym momencie potrzebował.
- Co wy tu robicie? – zapytał ostrożnie Harry.
Tonks zrobiła krok do przodu, ale zatrzymała się, gdy Harry
cofnął się o krok.
- Harry, musimy zabrać cię do domu – powiedziała łagodnie. –
Nie jesteś tu bezpieczny. Sam-Wiesz-Kto cię szuka. Od tygodni. Im wcześniej
wrócisz do Kwatery Głównej, tym lepiej. Syriusz…
- Jest teraz bezpieczniejszy – przerwał jej Harry. Nie
zamierzał pozwolić jej zagrać na współczuciu. Już i tak czuł wystarczająco duże
poczucie winy bez tego, co chciała dodać mu Tonks. – Wiem, że Voldemort mnie
szuka. Jak myślisz, dlaczego tu jestem? Na zakupach? Spędzam sobie czas?
Śmierciożercy przeszukują mugolskie dzielnice, zabijając rodziny… niewinne
rodziny. – Tonks zrobiła ruch, żeby przybliżyć się do niego, ale została
powstrzymana przez Shacklebolta. – Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale
zaakceptuj, że tak musi być.
Tym razem to Shacklebolt zrobił krok w jego stronę, nawet
jeśli malutki.
- Harry, czy naprawdę myślisz, że możesz wziąć ich
wszystkich na siebie? – zapytał spokojnie. – Taki ruch to nic innego niż
samobójstwo. Nie możemy ci na to pozwolić. Wciąż jesteś dzieckiem, Harry. To
nie twoje zadanie wszystkich chronić. To my mamy cię bronić.
Harry spojrzał na Shacklebolta, a jego oczy zwęziły się ze
złości.
- Za jaką cenę? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Nie
jestem dzieckiem. Już od dłuższego czasu. – Na widok współczującego spojrzenia
Tonks i Shacklebolta, Harry powstrzymał chęć krzyknięcia na nich. Dlaczego oni
nie mogli zrozumieć, że nie miał już luksusu bycia „tylko dzieckiem”? Koszty,
jakie ponosili ludzie, żeby go bronić były zbyt duże. Bronienie go kosztowało
Remusa życie.
Dźwięk wielu trzasków po raz kolejny zmuszał Harry’ego do szybkiego
odwrócenia się, ale tym razem było tam niemal dwunastu zamaskowanych i
zakapturzonych śmierciożerców z gotowymi różdżkami. Harry natychmiast został
odciągnięty do tyłu, gdy Shacklebolt stanął przed nim, podczas gdy Tonks
chwyciła go za ramię. Dwójka aurorów wpadła w tryb „chronić Harry’ego za
wszelką cenę”, co wiązało się z możliwością, że zostaną zabici.
- Tonks, bierz Harry’ego i idź – powiedział cicho
Shacklebolt i wyciągnął różdżkę. Zabierz go do Kwatery. Znasz rozkazy.
Tonks skinęła głową i pociągnęła Harry’ego bliżej, ale nic
się nie wydarzyło.
- Nie mogę się aportować! – powiedziała ze zdenerwowaniem. –
Jesteśmy w pułapce. Musimy uciekać.
Shacklebolt jęknął z frustracją.
- Idźcie! – nakazał.
Nim Harry mógł nawet zaprotestować, został pociągnięty za
ramię w kierunku Dziurawego Kotła, pozostawiając Shacklebolta samego
naprzeciwko śmierciożerców. Szybko Harry i Tonks wpadli twarzami w niewidzialną
barierę. To tyle, jeśli chodzi o ucieczkę.
Potrząsając głową, żeby pozbyć się szoku, Harry nie miał czasu na myślenie, gdy
ramiona owinęły się wokół niego i pociągnęły go z ziemi. Nad jego głowami
przeleciała klątwa. Rozpoczęła się bitwa.
- Niedobrze – powiedziała Tonks, wyciągając różdżkę i
wstając, wolną ręką wciąż trzymając Harry’ego za ramię. – Syriusz mnie zabije.
Shacklebolt już próbował powstrzymać śmierciożerców, podczas
gdy klątwy i zaklęcia latały w tę i z powrotem. Harry musiał przyznać, że
mężczyzna był dobry. Mimo że było dwunastu na jednego, Shacklebolt walczył z
takim instynktem, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Shacklebolt
poruszał się w sposób, który pozwalał mu unikać trafienia i był w stanie skutecznie
uderzyć przeciwnika. Tonks zaczęła atakować niewidzialną barierę, wciąż
próbując znaleźć wyjście, choć Harry miał przeczucie, że jej się nie uda.
Nie wiedząc, co innego zrobić, Harry wycelował różdżką w
śmierciożerców. Musiał coś zrobić! Nie mógł po prostu stać z boku i obserwować!
- DRĘTWOTA! –
krzyknął. – PROTEGO MAXIMUM!
Zaskoczony zaklęciem oszałamiającym, które w niego uderzyło,
śmierciożerca upadł na ziemię z hukiem. Reszta wydawała się lekko oszołomiona
półprzeźroczystą, zabarwioną na niebiesko tarczą, która pojawiła się na końcu
różdżki Harry’ego, oddzielając ich od ofiary. Harry natychmiast skupił się na
przesyłaniu całej swojej siły przez różdżkę do tarczy, podchodząc do
Shacklebolta. Wiedział, że tarcza nie wytrzyma długo, zwłaszcza gdy jedenastu
przytomnych śmierciożerców strzeli w nią zaklęciami i klątwami. Przez krótką
chwilę Shacklebolt wpatrywał się w Harry’ego ze zdumieniem, po czym ponownie
skupił uwagę na przeszkodę przed nimi.
Śmierciożercy również byli zaskoczeni intensywną tarczą, ale
szybko wyrwali się z odrętwienia i wznowili wystrzeliwanie klątw. Każda klątwa
posyłała szybki błysk bólu przez ciało Harry’ego, co prędko zauważył
Shacklebolt. Auror powtórzył zaklęcie ochronne, dodając swoją siłę do tarczy i
dzieląc się wpływem zaklęć, których liczba szybko się zwiększyła. Nawet z
dodatkowym wsparciem, Harry czuł, jak tarcza powoli się rozpada. Jeśli atak
będzie kontynuowany, Harry wiedział, że reakcja spowodowana złamaniem tarczy
prawdopodobnie pozbawi ich przytomności.
Zamykając oczy, Harry pochylił głowę i skoncentrował się na
magii, która wylewała się przez jego różdżkę. Musiał zmienić zapadającą się
tarczę. Musiał odłożyć w czasie to, co nieuniknione. Nikt więcej nie umrze z
jego powodu. Jego życie nie było ważniejsze niż życie Tonks czy Shacklebolta.
Byli częścią jego rodziny wraz z resztą Zakonu… tak jak Syriusz… i Remus.
Harry westchnął, gdy nagły przypływ mocy przepłynął przez
niego, podobny do „epizodów uzdrawiania”. Nie był tak potężny jak jego wybuchy,
ale musiał wystarczyć. Jego oczy szybko otworzyły się i zobaczył, jak tarcza
robi się cieńsza i owija wokół Kingsleya, który wpatrywał się w przemieszczając
się ochronę z niedowierzaniem. Chur „Crucio” wypełnił uszy Harry’ego, podczas
gdy Kingsley poleciał do tyłu, przez co Harry otrzymał większość podmuchu, gdy
osłona opadła. Silny ból zalał jego ciało, gdy obszar wokół niego eksplodował.
Harry nie mógł zmusić się do ruchu, nie mówiąc już o krzyku, gdy wylądował na
ziemi, a ciężkie fragmenty ulicy, na której przed chwilą stał, wylądowały na
nim, grzebąc go żywcem. Niewyraźnie słyszał, jak ktoś wykrzykuje jego imię, ale
brzmiało to tak, jak by znajdował cały świat dalej.
Odległe głosy wykrzykiwały zaklęcia, ostrzegając Harry’ego,
że walka wciąż toczyła się nad rumowiskiem. Próbował się poruszyć, ale ciężar
leżący na nim mu to uniemożliwiał. Myśli Harry’ego natychmiast przesunęły się
do jego różdżki i zdał sobie sprawę, że nie znajdowała się już w jego prawej
dłoni. Czuł lekkie ciepło na piersi, gdzie znajdowały się wisiorki, które dali
mu na Boże Narodzenie Syriusz i Remus. Gdyby Syriusz miał na sobie swój,
wiedziałby teraz, że Harry ma kłopoty.
Poczuł zawroty głowy i walczył, by utrzymać świadomość.
Czuł, jak kamienie poruszają się na nim powoli, zmniejszając ciężar, który
został umieszczony na jego obolałym ciele. Głosy zaczęły stawać się
głośniejsze, ale były zbyt zniekształcone, żeby je rozpoznać. Ręce szorstko
chwyciły jego ramiona i wyciągnęły go z gruzu, powodując, że Harry krzyknął,
gdy jego ból przeszył całe jego ciało. Został puszczony i upadł na ziemię z
hukiem. Resztki jego plecaka zostały ściągnięte i odrzucone na bok. To
wystarczyło, by Harry wiedział, że jest w rękach wroga.
- WEŹCIE STĄD POTTERA! MAMY ROZKAZY!
Harry w końcu zmusił się do częściowego otwarcia oczy,
zdając sobie sprawę, że stracił okulary, ale dostrzegł przeważającą ilość
czerni, potwierdzającą jego przypuszczenia. Zapanowała nad nim panika, gdy
śmierciożerca chwycił go za koszulkę i podniósł z ziemi jego górną część ciała.
Harry natychmiast próbował się wyrwać i momentalnie poczuł zawroty głowy, gdy
śmierciożerca uderzył go pięścią. Następną rzeczą, jaką Harry poczuł było
znajome szarpnięcie za pępkiem, a następnie okropne mdłości, po czym został
rzucony z powrotem na twardą ziemię.
W tym momencie Harry był zbyt pochłonięty bólem, by dostrzec
coś więcej. Wyczerpanie i ból pchały go ku nieprzytomności, ale Harry walczył,
żeby pozostać obudzony. Musiał walczyć. Musiał znaleźć sposób na ucieczkę,
nawet jeśli w tym momencie mogło to być niezwykle trudne. Harry ledwo mógł się
ruszać, nie mówiąc o walce. Nie wiedział, gdzie jest jego różdżka, więc
pojedynek z pewnością nie wchodził w rachubę.
Odgłos podchodzących kroków wyrwał Harry’ego z zamyślenia.
- Co się stało?! – warknął zły, głęboki głos. – Mieliście
przyprowadzić go bez krzywdzenia go! Czarny Pan będzie wściekły, gdy zobaczy go
w takim stanie!
Porywacz Harry’ego wstał i brutalnie złapał rannego
nastolatka za koszulkę i zaczął go ciągnąć.
- Nie mieliśmy wyjścia! – odwarknął śmierciożerca. – Zakon
Dumbledore’a przybył pierwszy. Musieliśmy o niego walczyć. Poza tym na wpół
martwy bachor jest lepszy niż żaden! – Śmierciożerca zwolnił kroku, nim wszedł
do ciemnego, zatęchłego pomieszczenia. – Cholerni Gryfoni. Snape nie kłamał,
gdy mówił, że Potter jest najgorszym z nich.
- Przestań narzekać – powiedział z irytacją śmierciożerca o głębszym
głosie. – Czarny Pan przychodzi dziś w nocy, więc sugeruję, żebyś zrobił coś,
żeby chłopak był bardziej reprezentacyjny. Wezwij Snape’a, jeśli musisz. Muszę
dostosować osłony, żeby stary głupiec nie mógł nas znaleźć.
Harry próbował zmrużyć oczy, żeby zobaczyć, gdzie się
znajduje, ale ciemność i zagmatwany umysł mu to uniemożliwiły. Rozległ się
krótki piszczący dźwięk, nim Harry został podniesiony i rzucony jak szmaciana
lalka, co spowodowało okropny ból w całym jego ciele, gdy zderzyło się ono z
podłogą. Usłyszał kolejny pisk, po czym kliknięcie. Mróżąc ponownie oczy, Harry
mógł tylko jęknąć, gdy w końcu zorientował się, że jest w jakiejś celi. Było
źle… bardzo źle. Był uwięziony bez
różdżki i obecnie nie mógł się poruszyć. W tej chwili nie mógł wymyślić nic
gorszego.
Przynajmniej
wszyscy inni nadal są bezpieczni.
Nie było to teraz wielką pociechą, ale tylko tyle miał. Nie
miał pojęcia, czy Tonks i Shacklebolt byli cali oraz czy ktoś inny nie został
ranny. Nie miał pojęcia, czy Syriusz przybył tylko po to, by zobaczyć, jak
Harry znika ze śmierciożercą. To z
pewnością był jeden z twoich najgorszych pomysłów, skarcił się mentalnie
Harry. Po raz kolejny rzucił się do działania bez przemyślenia wszystkiego.
Nigdy nie zastanawiał się, co powinien zrobić po tym, jak zostanie zauważony.
Niektóre rzeczy
nigdy się nie zmieniają.
^^^
Harry nie wiedział, jak długo był uwięziony w częściowej
drzemce, nim rozległo się echo wściekłych głosów, które przywróciło mu
przytomność. Jego całe ciało pulsowało bólem, który uniemożliwiał mu
jakikolwiek ruch. Nawet oddychanie jakoś było trudne bez bólu. Mógł tylko
przypuszczać, że to było wynikiem tego, jak go potraktowano po wybuchu. Harry
nie chciał nawet myśleć o tym, co kilka minut z Voldemortem może mu teraz
uczynić.
Odbijające się echem kroki szybko zaalarmowały Harry’ego, że
przynajmniej dwie osoby nadchodzą. Nie mógł nic zrobić poza słuchaniem, jak się
zbliżają. Jego oczy pozostały zamknięte, gdy dwie postacie weszły do
pomieszczenia. Cisza wypełniła powietrze jakby przez wieczność. Koncentrując
się, Harry przez chwilę mógł wyczuć irytację, strach i… troskę? To było
zaskoczenie. Chyba że wezwali profesora
Snape’a. A nawet jeśli, muszę wyglądać okropnie, skoro profesor Snape naprawdę
jest zaniepokojony.
Drzwi celi otworzyły się.
- Widzę, że nie obchodziliście się ostrożnie ze swoim ładunkiem
– wycedził znajomy głos. – Jesteś pewny, że w ogóle żyje?
- Oddycha – odpowiedział niecierpliwym głosem jego porywacz.
– Po prostu rób, co możesz! Czarny Pan będzie tu za kilka godzin. Do tego czasu
Potter musi być przynajmniej przytomny.
Dłoń spoczęła na ramieniu Harry’ego, sprawiając, że
zesztywniał i jęknął cicho, gdy od tego ruchu w jego ciele zaiskrzył ból. Harry
słyszał, że jego porywacz wychodzi, ale pozostał całkowicie nieruchomy, póki
kroki nie były zbyt odległe, by je wyraźnie rozpoznać. Ręka przeniosła się z
jego ramienia i delikatnie spoczęła na jego czole, niemal szokując Harry’ego
tym, jak była zimna. Ręce ostrożnie manewrowały jego ciałem tak, żeby leżał
płasko na plecach. Harry przygryzł wargę, by powstrzymać krzyk bólu, który
przeszył jego ciało. Dlaczego Snape nie mógł zostawić go w spokoju?
- Naprawdę ci się tym razem udało, Potter – prychnął cicho
profesor Snape, wsuwając ramię pod barki Harry’ego i ostrożnie podparł
nastolatka, by znalazł się w bardziej wyprostowanej pozycji, naturalnie
odchylając do tyłu głowę Harry’ego, który wydał z siebie kolejny jęk bólu. –
Czasami zastanawiam się, czy w ogóle masz w głowie jakiś mózg. – Rozległ się
szelest odzieży, po czym dźwięk otwieranej butelki. – To bardzo potężny eliksir
uzdrawiający, Potter. Postaraj się go nie zmarnować, wypluwając go.
Eliksir został z łatwością wlany do gardła Harry’ego. Niemal
natychmiast Harry poczuł, jak ból w jego ciele powoli się zmniejsza. Wszystko
nagle stało się niezwykle mgliste. Mówił do niego odległy głos, ale nie mógł
rozróżnić słów. Kolejny eliksir wlano w jego gardło, po czym Harry poczuł, że
jest podniesiony z podłogi i położony na czymś twardym i ciepłym, ale wciąż
trzymany był bardziej w pozycji pionowej. Nagle jego koszula zniknęła,
pozwalając Harry’emu poczuć mroźne powietrze. Otworzył częściowo oczy, ale
niczego nie dostrzegł.
- Chłoszczyść –
powiedział profesor Snape, przedzierając się przez mgłę. – Ferula.
Harry westchnął, gdy bandaże owinęły się wokół jego klatki
piersiowej i nadgarstków. Potem został całkowicie położony na twardą
powierzchnię i w mgnieniu oka miał na sobie wygodną koszulę. Mgła nasiliła się,
zmuszając Harry’ego do ponownego zamknięcia oczu i odpłynięcia. Ledwo zdawał
sobie sprawę, że jego nogi zostały zbadane i zabandażowane, po czym resztki
jego spodni zostały transmutowane w dół od piżamy. Jego buty zostały zdjęte i
został przykryty kocem. Harry wiedział tylko, że ból w końcu ustępuje.
Ból wydawał się powrócić dopiero po czasie, ale tym razem
pochodził z blizny. Harry szybko zorientował się, co się dzieje. Voldemort
nadchodził. Choć było to trudne, Harry zmusił się, by nie panikować… cóż, a
przynajmniej nie pokazywać paniki. Harry wiedział, że w tej chwili nie wytrzyma
długo w żadnej walce. Chociaż ból nie był tak silny, jak wcześniej, Harry wciąż
miał trudności z poruszaniem kończynami. Z jakiegoś powodu wydawały się
niezwykle ciężkie.
Ból palił jego bliznę, podczas gdy kroki wypełniły jego
uszy. Harry skupił się na oddychaniu, wypychając z głowy wszystkie myśli. Bolała
go klatka piersiowa, ale przynajmniej oddychanie nie sprawiało bólu. Ból
pochodzący z blizny powoli zmniejszał się i stawał się bardziej irytujący niż
cokolwiek innego. Gdy kroki stawały się wyraźniejsze, Harry mógł poczuć
subtelne fale złości, irytacji i zapału. Nienawidził tego uczucia, zwłaszcza,
kiedy pochodziło od Voldemorta.
Harry próbował pozostać całkowicie nieruchomy i odprężony,
gdy trzy postacie weszły do pomieszczenia. Drzwi celi otworzyły się ze
skrzypnięciem. Kroki powoli zbliżyły się do Harry’ego, ale piętnastolatek
pozostał nieruchomo, leżąc na plecach z głową odwróconą w drugą stronę. Jego
blizna kłuła z bólu, ostrzegając go, że to Voldemort się zbliżał. Szybko skupił
się tylko na oddychaniu, desperacko starając się zignorować fale negatywnych
emocji, które płynęły od Voldemorta. Ocierało się o niego tak wiele nienawiści
i złości. Harry chciał jedynie odepchnąć je od siebie, ale nie wiedział, jak.
Ciszę przerwał wysoki głos Voldemorta.
- Zakładam, że Potter odmówił grzecznego przyjścia – syknął,
odwracając się i spoglądając na dwóch śmierciożerców stojących poza celą. –
Ufam, że to twoje dzieło, Severusie.
- Tak, mój panie – powiedział posłusznie profesor Snape. –
Dałeś jasno do zrozumienia, że Potter ma być fizycznie zdrowy, kiedy zostanie
schwytany. Czy myliłem się, lecząc jego rany?
Zapadła krótka cisza.
- Nie, Severusie – powiedział stanowczo Voldemort. – Chcę,
żeby był fizycznie zdolny do obrony. Chcę, żeby wszyscy widzieli, jak pokonuję zdrowego Harry’ego Pottera. Jednakże
chcę, żebyś jak najszybciej przygotował eliksir tłumiący magię. Chłopiec ma
dość irytujący zwyczaj uciekania z moich szponów. Ufam, że stary głupiec w tym
momencie prosi o każdą przysługę. Czy podejrzewa cokolwiek, Severusie?
- Nie, panie – odpowiedział profesor Snape. – Stary głupiec
wciąż wierzy, że spróbujesz zrekrutować Pottera.
Voldemort syknął.
- Gdyby Potter nie był tak uparty, próbowałbym – wypluł. –
Chłopiec jest jednak zbyt oddany swoim drogim opiekunom. Czy zdrajca krwi jest
nadal zamknięty?
- Tak, mój panie – zadrwił Snape. – Dumbledore wydaje się
wierzyć, że trzymanie kundla pod kluczem to jedyny sposób na zapewnienie
powrotu Pottera.
Ręka mocno chwyciła ramię Harry’ego w sposób, jakiego nie
czuł od lat. Harry szybko usiadł, ignorując ból, który przeszył jego ciało, patrząc
prosto przed siebie na nic konkretnego. Jego umysł szybko starał się ukryć
odruchową reakcję. Miał tylko jedną szansę. Miał tylko nadzieję, że Voldemort w
to uwierzy.
- Nie śpię, wujku – powiedział półprzytomnie Harry.
Chwiejnie odsunął koc i przesunął się, by zsunąć się z łóżka. – Przepraszam za
zaspanie. Zrobię śniadanie i zacznę moje zadania. Obiecuję.
Ręka chwyciła jego podbródek i powoli odchyliła głowę
Harry’ego w górę. Harry szybko zmusił się do myślenia o życiu z Dursleyami i
tylko o tym. Na moment zielone oczy napotkały czerwone, po czym oczy Harry’ego wywróciły
się w tył i opadł na łóżka.
- Interesujące – syknął Voldemort, cofając się. – Severusie,
chcę jak najszybciej poznać pełny zakres jego obrażeń, zwłaszcza wszelkich
urazów głowy. Problemy z pamięcią mogą zadziałać na naszą korzyść. Poza tym
chcę, żeby był strzeżony. Nikt, oprócz ciebie, Severusie, nie ma prawa wejść do
tej celi bez mojej zgody. Truden, ty weźmiesz pierwszą wartę. Jeśli Potterowi
stanie się jakakolwiek krzywda, będziesz ukarany… surowo. Zrozumiano?
- T-Tak, panie – nadeszła pełna przerażenia odpowiedź.
Voldemort wyszedł z celi, po czym z pomieszczenia bez
kolejnego słowa. Napięcie wypelniło powietrze, gdy profesor Snape powoli wszedł
do celi i skierował się prosto do pryczy w rogu. Ręce delikatnie sprawdziły
rany Harry’ego, nim podano mu jeszcze dwa ohydne w smaku eliksiry. Fale
nienawiści i złości zostały zastąpione falami niepokoju i strachu. Harry
odwrócił twarz w kierunku klęczącego nauczyciela eliksirów. Nie wiedział, co
powiedzieć. Nie wiedział, czy mądrze jest cokolwiek mówić.
- O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał z irytacją Truden.
– Od kiedy więźniowie są traktowani jak szlachta?
- Szczerze wątpię, by Potter miał być traktowany po
królewsku, Truden – zadrwił profesor Snape, wstając i wychodząc z celi. –
Mądrze będzie, jeśli zapamiętasz swoje miejsce. Ci, którzy kwestionują Czarnego
Pana nie żyją zbyt długo. Jeśli Czarny Pan chce, żeby Potter pozostał
nietknięty, nie mamy innego wyboru, jak tylko pozostać posłusznym.
Drzwi celi zamknęły się, a Truden prychnął.
- Nie mogę w to uwierzyć – splunął. – Utknąłem tu, żeby grać
opiekunkę rozpieszczonego Gryfona.
Słysząc, że profesor Snape wychodzi z pomieszczenia, Harry
słuchał narzekania Trudena przez niemal godzinę, po czym odpłynął. Nie
wiedział, czy Voldemort naprawdę wierzył w tą grę, ale to był tylko jeden z
wielu jego problemów. Nie podobała mu się myśl o eliksirze tłumiącym magię.
Czytał o nim podczas swojej nauki do SUMów i wiedział, że mogą być
niebezpieczne, gdy dawna nie będzie dokładna. O czymkolwiek Voldemort myślał,
Harry wiedział, że nie będzie to przyjemne. W pewnym sensie chciał, żeby
Voldemort pozostał nieugięty, by przekonać go do zmiany. Przynajmniej wtedy
Harry wiedziałby, co robić. Wiedział, czego się spodziewać.
Jasne było, że Voldemort nie był tak nieaktywny, jak
sugerował „Prorok Codzienny”. Był po prostu wyjątkowo dyskretny w tym, co
zamierzał. Harry miał przeczucie, że wkrótce stanie twarzą w twarz z tym, co to
było.
Cóż...Snape ma rację. Harry w ogóle nie uczy się na błędach,zachowuje bezmyślnie i chcąc ,nie chcąc naraża siebie i innych...w tej części faktycznie zachowuje się jak idiota. Mam nadzieję,że szczęście go nie opuści ...Pozdrawiam:-))
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, był w ukryciu, to tam mógł pozostać, to naprawdę był bardzo głupi pomysł... całkowicie tego nie przemyślał, chociaż no bedzie po królewsku traktowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika