Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

wtorek, 21 stycznia 2020

TCNZ - Rozdział 2 - Nowy chłopak



Autor: pommedeplume
Oryginał: The New Boy
Zgoda: jest
Rating: +13
Pairing: Brak
Ilość części: 1
Opis: Czternastoletni Remus Lupin nie może przestać patrzeć na nowego chłopaka siedzącego z Jamesem Potterem w jadalni szkolnej.


5 września 1997 r.
- Na co się gapisz? – zapytała Lily, siadając naprzeciwko Remusa w jadalni.
Remus odwrócił się i spojrzał na nią.
- Hymm? – zapytał.
- Na kogo się gapisz? – powtórzyła Lily, po czym odwróciła się i spojrzała za siebie.
- Nikogo – skłamał Remus.
Lily odwróciła się i powiedziała ze zdezorientowaniem na twarzy:
- Na Jamesa Pottera?
Lily niemal trafiła, ale to nie James Potter w tamtej chwili schwycił spojrzenie Remusa. Był to wysoki chłopak o bladej cerze, średniej długości wyszczotkowanych, czarnych włosach, który siedział obok niego. Śmiał się z czegoś. Prawdopodobnie czegoś, co powiedział James. Był zabawnym typem faceta.
- James jest hetero, Remus. Błędem byłoby bujanie się w nim – powiedziała Lily, po czym roześmiała się.
- Wiem o tym. Nie bujam się w nim. Poza tym, to on buja się w tobie – powiedział Remus, rzucając Lily spojrzenie. Zielone oczy Lily rozszerzyły się, powoli odwróciła się, by zerknąć na Jamesa, po czym zwróciła się z powrotem do Remusa.
- No nie wiem. Jest słodki, ale trochę niedojrzały, wiesz?
- Ja lubię Jamesa. Jest zabawny – powiedział Remus , czując zadowolenie, że z sukcesem odwrócił na moment jej uwagę.
Remus podniósł widelec i szturchnął groszek, co było bardzo niekorzystną strategią. Lily wciąż spoglądała za siebie na Jamesa, wyglądając na zaniepokojoną. W końcu przytrzymała wzrok na dłużej w tamtym miejscu i powiedziała:
- Ochhh! Teraz rozumiem!
Lily odwróciła się do Remusa z nikczemnym uśmiechem.
- Jest nowy chłopak! Uważasz, że jest gorący!
Remus upuścił widelec, po czym zakrył twarz z zakłopotaniem. Cholera, pomyślał.
- Dobra, w porządku. Masz mnie – przyznał Remus, po czym zdjął ręce.
Lily wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, opierając ramiona na łokciach pod brodą i uśmiechając się szeroko. Remus westchnął i potrząsnął głową.
- To nie ma znaczenia, Lilka. W szkole nie ma innego chłopaka, który byłyby pedziem. Jakie są szanse, że on będzie? – zapytał Remus.
Lily zmarszczyła brwi i wyprostowała się.
- To nie jest nawet prawda. Tylko dlatego, że nie wiesz, że są gejami, nie oznacza, że nie są. Przecież nie wszyscy wiedzą, że ty nim jesteś.
- Tak, ale wszyscy tak sądzą z powodu Snape’a.
Lily posmutniała i skinęła głową. Przez pewien czas ona i Severus Snape byli najlepszymi przyjaciółmi. Ich przyjaźń zakończyła się, gdy zdecydowała, że nie będzie tolerowała sposobu, w jaki tyranizował Remusa.
- Powiedzmy, że ten nowy jest gejem. Jakie to ma znaczenie? Tylko na mnie spojrzy i… - zaczął Remus, ale potrząsnął głową i wrócił do jedzenia.
Remus był boleśnie świadom blizn na jego ciele, zwłaszcza tej na twarzy. Lily powiedziała mu, że dobrze wygląda, ale mimo wszystko, była jego przyjaciółką. Oczywiście, że tak powiedziała.
- To bzdura i dobrze o tym wiesz, Remus. Zaufaj mi. Wiem, że niektóre dziewczyny by się na ciebie rzuciły, gdybyś był zainteresowany.
- Tak, dziewczyny. Ale on nie jest dziewczyną, prawda? – powiedział Remus, po czym kontynuował bezcelowe miażdżenie groszku.
- No i? Jakie to w ogóle ma znaczenie?
- Nie wiem. Ale spójrz na niego. Jest olśniewający.
Lily odwróciła się i wzruszyła ramionami.
- Jasne, jest słodki – odpowiedziała, po czym szybko odwróciła się z wyrazem paniki.
- Co?
- James zobaczył, jak na nich zerkam. Sądzę, że pomyślał, że patrzę na niego! – Słowa wypłynęły szybko z jej ust.
Remus spojrzał za nią i zobaczył, że James i nowy chłopak kierują się w ich stronę. Nowy rzeczywiście był bardzo wysoki, nieco wyższy niż James, który sam miał całkiem sporo wzrostu.
- Cześć – powiedział James, stając obok ich stolika.
James był opalonym na ciemny brąz chłopakiem ze szczególnie potarganymi czarnymi włosami. Nosił czarne okulary w dość dużych oprawkach. Na każdej innej osobie sprawiałyby, że wyglądałaby w nich mądrzej, ale na Jamesie sprawiały, że wyglądał tylko fajniej.
- Cześć – powiedziała Lily z uśmiechem, po czym wróciła do jedzenia.
Czy powiedzenie Lily, że James się w niej buja wywołało u niej nagłą nieśmiałość? Remus miał nadzieję, że nie.
- To mój nowy znajomy, Syriusz Black – powiedział James i szturchnął łokciem przystojnego chłopaka, który zachichotał.
- Potrafię sam się przedstawić, dzięki – powiedział Syriusz, a Remus pomyślał, że jego głos brzmi jak niebo.
Miał elegancki, londyński akcent, ale nie w tej irytujący, ważniacki sposób. Jego głos był głęboki i przyjemny, ale nie zbyt głęboki.
- Ja jestem Remus – powiedział Remus i pomachał.
Syriusz obdarzył go ciepłym uśmiechem, skinął głową i powiedział:
- Miło cię poznać, Remus.
Remus nagle poczuł oszołomienie. Wypowiedział jego imię i był pewny, że nikt nigdy wcześniej nie powiedział go w taki sposób.
- Ja jestem Lily – powiedziała Lily, po czym wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Syriusza.
Remus natychmiast poczuł wypełniającą go zazdrość. Dotknęła go! Jak mogła zrobić coś takiego?
- Właśni mówiłem Syriuszowi o zabraniu go do lodziarni Floreana Fortescuea po szkole. A wy, wchodzicie w to? Ja stawiam – powiedział James, po czym uśmiechnął się i pokiwał wesoło głową na boki.
- Jasne – powiedział Remus bez zawahania.
Lily spojrzała na Remusa zaskoczona, jakby taka szybka odpowiedź była jakąś zdradą. Potem spojrzała na Jamesa i zacisnęła usta.
- Umm – mruknęła Lily, po czym przełknęła ciężko i spojrzała ponownie na Remusa.
Remus bezgłośnie wyartykułował: „Proszę!” w jej stronę, więc w końcu odwróciła się do Jamesa i odpowiedziała:
- Pewnie. Czemu nie?
- Doskonale. Na razie! – powiedział James i zaczął iść z powrotem w stronę ich stolika.
- Miło było was poznać – powiedział Syriusz, wskazując między Remusa i Lily.
Przez zaledwie moment Remus mógłby przysiąc, że szare oczy Syriusza zatrzymały się na nim i że spotkanie ich oczu było jakimś magicznym momentem, kiedy to czas zamiera i istnieją tylko oni dwaj, wysyłając sobie cichą wiadomość.
- Dlaczego musiałeś tak szybko się zgodzić? – zapytała Lily, ale tak naprawdę nie brzmiała na niezadowoloną.
- Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać – przeprosił Remus.
- W porządku. Po prostu nie byłam przygotowana. Podekscytowany?
- Chyba tak – powiedział Remus, nie przyznając się, że wewnętrznie skakał z radości.
- Sądzę, że James rzeczywiście jest słodki – powiedziała Lily, patrząc z wielką uwagą na swój talerz.
Remus nic nie powiedział, decydując zamiast tego dokończyć jedzenie. Niemal nadszedł czas na powrót do klas.


piątek, 17 stycznia 2020

TCNZ - Rozdział 1 - Lody w ramach przeprosin



Autor: pommedeplume
Oryginał: Ice Cream Apology
Zgoda: jest
Rating: +13
Pairing: Brak
Ilość części: 1
Opis: Dwunastoletnia Lily Evans próbuje naprawić relację z nieśmiałym cichym chłopcem, którego jej, już były, przyjaciel – Severus Snape, prześladował. Zaangażowane w to są lody.


8 Lutego 1995 r.
Pod brzozą rzeczną przed uczelnią siedział chłopak i wyglądał na smutnego. Lily poczuła się absolutnie okropnie i podeszła do niego ostrożnie.
- Cześć – powiedziała Lily, stając kilka stóp od niego.
Chłopiec nie uniósł wzroku, ale cichym głosem, powiedział:
- Cześć.
- Przepraszam za Seva – powiedziała Lily.
Chłopiec skinął głową.
Lily wypuściła powietrze z płuc i zastanowiła się, jak zwrócić jego uwagę.
- Wiem, jak cię traktował. To nie w porządku – powiedziała Lily.
Chłopak ponownie skinął głową, ale wciąż na nią nie patrzył.
- Nawiasem mówiąc, nazywam się Lily – powiedziała, próbując brzmieć przyjaźnie.
- Jestem Remus – powiedział chłopak.
Brzmiał na tak pokonanego, że serce Lily niemal się złamało. Powoli podeszła bliżej Remusa, świadoma, że sznurówki jej butów są zbyt ciasno związane, a plecak zbyt ciężki.
 Przykucnęła obok niego, owijając ramiona wokół swojej szarej spódniczki i kolan. Remus w końcu uniósł na nią wzrok. Jego brązowe włosy były w nieładzie i częściowo zakrywały jego oczy, ale wciąż mogła dostrzec, ze są zaczerwienione i opuchnięte. Miał bliznę, która biegła przez jego twarz w postrzępionej, ukośnej linii. Lily zastanowiła się, jak się jej dorobił, ale sama myśl sprawiła, że zadrżała.
Mimo to Remus był przystojnym chłopakiem. Dorcas Meadowes powiedziała jej, że uważa, że jest słodki. Dorcas sądziła, że ta blizna czyni go bardziej interesującym, nawet jeśli nie znali jego imienia.
Jeśli Sev znał imię Remusa, nigdy go nie wypowiedział. Nazywał go tylko „tym chłopakiem” albo „tym brzydkim, małym pedałem”. Lily nie lubiła, gdy Sev mówił tego typu rzeczy.
Znała Severusa Snape’a od kilku lat. Mieszkali w tym samym budynku i chodzili do tej samej szkoły nim zaczęli uczelnią. Lubiła Seva. Mieli podobne zainteresowania oraz współczuła mu. Jego życie w domu było okropne. Ale dziś zdała sobie sprawę, że są pewne rzeczy, których zwyczajnie nie mogła tolerować.
- Nie jestem już przyjaciółką Seva – powiedziała Lily z nadzieją.
Remus spojrzał na nią, a jego oczy rozszerzyły się nieco. Potem odwrócił wzrok.
- Naprawdę! Nie jestem! – nalegała Lily.
- To dobrze – odpowiedział Remus, ale wciąż unika jej wzroku.
- Po prostu źle się z tym czuję, w porządku? Czuję się tak, jakbym mu pozwoliła mówić co zechce, gdy jest przy mnie. Wiedziałam, jak cię traktował i zwyczajnie to ignorowałam. Wciąż miałam nadzieję, że przestanie! – błagała Lily.
- Nie jestem pewny, co chcesz mi powiedzieć – rzekł Remus.
- Ja tylko… chcę ci to wynagrodzić.
- To nie twoja wina – przyznał Remus i odwrócił ku niej twarz, po czym dodał: – Jedna doceniam to.
Lily zmarszczyła brwi. Wiedziała, że to nie jej wina, ale wciąż czuła się odpowiedzialna.
- Pozwól, że kupię ci lody. Mam w plecaku piątaka, a lodziarnia Floreana Fortescue’a nie jest daleko – powiedziała Lily z uśmiechem.
Remus spojrzał na nią jakby niepewny.
- Proszę? – powiedziała Lily.
Remus spuścił wzrok, po czym powiedział:
- W porządku.
Lily uśmiechnęła się szeroko i podskoczyła na nogi. Remus wstał powoli. Lily zdziwiła się, gdy zorientowała się, że jest nieco niższy niż ona, gdy już się wyprostował. Wciąż wydawał się smutny, ale Lily nie sądziła, że ktokolwiek mógł być smutny, gdy już dostanie lody. To z pewnością zadziała.
- Emm, to co takiego lubisz, Lily? – zapytał Remus, gdy szli chodnikiem do lodziarni.
- Muzykę! – powiedziała Lily.
- Ja też – rzekł Remus, a Lily dostrzegła cień uśmiechu na jego twarzy.
- Lubisz Blur? Ja ich zwyczajnie kocham. I Pulp! – powiedziała Lily z wielkim entuzjazmem.
- Lubię Blur. Obawiam się, że nie znam za dobrze Pulp – powiedział Remus.
- A co znasz dobrze? – zapytała Lily.
- Tak naprawdę klasyki. Beatlesów, Queen, Pink Floyd. Tego typu. Lubię The Smiths i oczywiście Morrisseya. Manchester? – powiedział Remus i w końcu się uśmiechnął.
- Och, kocham Beatlesów!
- Sądzę, że wszyscy ich kochają – powiedział Remus i zachichotał.
- Nie mój tata. Mój tata kocha Elvisa, ale moja mama uwielbia Beatlesów.
Remus skrzywił się na wspomnienie Elvisa.
- Elvis to naprawdę nie mój styl.
- Mój też nie – powiedziała Lily, a Remus ponownie się uśmiechnął.
- Będziesz musiał czasem przyjść do mnie. Puszczę ci Pulp. Założę się, że ich pokochasz! – powiedziała Lily, wchodząc do lodziarni.
Remus wziął pojedynczą gałkę czekoladowych, podczas gdy Lily wybrała miętowe. Spojrzenie na twarzy Remusa, gdy wziął pierwszego gryza, udowodnił, że zdecydowanie miała rację, że nie można być smutnym podczas jedzenia lodów.
- Są świetnie. Dzięki!
- To nic takiego – powiedziała lekceważąco Lily, po czym zjadła pełną łyżkę lodów.
Kilka minut później skończyli, a Remus wyglądał na o wiele szczęśliwszego.
- Mówiłam poważnie. Powinieneś do mnie przyjść – powiedziała Lily, gdy wychodzili ze sklepu.
Remus uśmiechnął się i powiedział:
- Pewnie.
Lily ściągnęła plecak i położyła go.
- Napiszę ci mój numer, żebyś mógł do mnie zadzwonić, jeśli będziesz chciał – powiedziała Lily.
- W porządku.
Lily wyciągnęła długopis, wyrwała kawałek kartki z zeszytu, po czym napisała na niej numer, wstała i podała go Remusowi.
- Dzięki – powiedział Remus, po czym dodał: – Dałbym ci mój, ale nie mam żadnego papieru.
Lily uklękła z powrotem, wyrwała kolejny kawałek z zeszytu, po czym podała mu długopis. Remus zapisał numer, po czym oddał jej wszystkie przedmioty z uśmiechem.
- Cóż, muszę iść na autobus do domu, Lily. Miło było cię poznać.
Lily założyła plecak, po czym powiedziała:
- Tak, moja mama też na mnie czeka. Ale nie mieszkam daleko. Zobaczymy się jutro w szkole?
- Zdecydowanie – powiedział Remus, po czym odszedł.
Kiedy dotarła do domu, Lily wbiegła do środka z podekscytowaniem.
- Dobry boże, Lilka. Nie trzaskaj drzwiami – zawołała z kuchni mama Lily.
- Wybacz, mamo.
- Czym jesteś tak podekscytowana, kochanie?
- Zaprzyjaźniłam się dzisiaj – powiedziała Lily, po czym pochyliła się nad ladą koło matki, która myła naczynia.
- To świetnie. Jak jej na imię? – zapytała jej matka.
- On nazywa się Remus – powiedziała z dumą Lily.
- Masz kolejnego chłopaka? – zapytała jej mama, po czym roześmiała się.
- Nie! Nie jest moim chłopakiem! To tylko kolega. Mam dwanaście lat, mamo! – powiedziała Lily i poczuła, że rumieni się z zażenowania.
Mama Lily przewróciła oczami i westchnęła.
- Ja miałam chłopaka, gdy miałam jedenaście lat! – odpowiedziała jej mama.
Lily nie chciała jeszcze mówić mamie, że nie przyjaźniła się już z Sevem. Może powie przy herbacie, gdy jej ojciec wróci do domu.
Lily przytuliła mamę, po czym poszła do swojego pokoju, położyła plecak na ziemi, po czym padła na łóżko z podekscytowaniem. Z sukcesem wynagrodziła Remusowi szkody i zdołała się z nim zaprzyjaźnić. Czuła się źle z powodu utraty Seva, jako przyjaciela, ale z pewnością był to dobry wybór.
Zastanawiała się, czy Sev miał rację co do Remusa, czy naprawdę był gejem. Oczywiście Severus uważał to za coś złego, sposób, by gnębić Remusa. Ale Lily nie widziała niczego złego w byciu gejem. Jakie to miało znaczenie? Nie, Lily nie obchodziło to, czy Remus jest gejem. Był fajnym gościem i tylko to coś znaczyło.


sobota, 11 stycznia 2020

CP - Rozdział 29 - Decyzje serca



Z wielką niechęcią, Harry otworzył oczy i znalazł się w nieco rozmytym i słabo oświetlonym pomieszczeniu. Bolała go głowa, ale nie miło to porównania do bólu, który Harry odczuwał, jak się zdawało, zaledwie chwilę temu. Jego plecy były lekko obolałe, ale ponownie nie było tak źle jak wcześniej. Harry odruchowo sięgnął po okulary leżące na stoliku nocnym i wsunął je na nos, by zobaczyć, że był w pokoju, którego nie rozpoznawał. Wyglądał bardzo podobnie do skrzydła szpitalnego, ale był znacznie mniejszy i bez okien.
Umysł Harry’ego zaczął powoli się rozjaśniać i przypomniał sobie, że profesor Dumbledore zabrał go z powrotem do Hogwartu po ucieczce Voldemorta. Zmusił się, by usiąść i zaczął panikować, gdy nie zobaczył Syriusza i Remusa w pokoju. W rzeczywistości w pokoju nie było nikogo poza czarnym ekranem, zasłaniającym odległy kąt pomieszczenia. Gdzie oni byli? Czy coś im się stało po tym, jak opuścił Departament Tajemnic? Remus miał drgawki, ale nie były takie złe jak wtedy, gdy Pettigrew go dotykał.
Proszę, niech nic im nie będzie.
Chwytając zegarek z szafki nocnej i założył go, dostrzegając, że jest po północy. Musiał spać cały dzień i pół nocy. Odsuwając przykrycie, Harry powoli wyślizgnął się z łóżka. Jego bose stopy dotknęły chłodnej podłogi, posyłając dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. Spojrzał w dół i zauważył, że jest ubrany w piżamę ze skrzydła szpitalnego, a krótki rękaw pozwolił mu dostrzec, że jego ranne ramię jego całkowicie zaleczone. Pani Pomfrey zawsze leczyła go, bez względu na dziwność jego ran. Z pewnością uleczyła też Remusa.
Ale może wciąż potrzebuje czasu, żeby całkowicie dojść do siebie.
Przygryzając wargę, Harry powoli podszedł do zasłony. Niekończące się możliwości pojawiły się w jego umyśle, ale żadna nie uzasadniała, dlaczego była potrzebna, chyba że to nie był Remus. Może to ktoś inny z Zakonu, którego Dumbledore chciał ukryć w szkole. Tak musiało być. Syriusz i Remus byli cali. Spali w Kwaterach Huncwotów, dochodząc do zdrowia po zadanych im obrażeniach. To było tak proste.
Dotarłszy do zasłony, Harry z ciekawością zerknął za nią i sapnął na widok przed nim. W łóżku rzeczywiście leżał Remus. Ubrany był w piżamę podobną do piżamy Harry’ego, co ujawniało dziwne purpurowe linie na jego skórze, które Harry widział w Departamencie Tajemnic. Harry ostrożnie podszedł do łóżka z łzami w oczach. Remus wyglądał na tak spokojnego, a jednak na tak chorego. Jego ręce złożone były na piersi i pozostawały dziwnie nieruchome. Jego usta były fioletowe w kolorze podobnym do linii na jego skórze.
Harry czekał na jakiś ślad ruchu, ale po kilku dłuższych chwilach zaszlochał, gdy nie dostrzegł żadnego. Łzy spłynęły po jego twarzy i sięgnął, by dotknąć dłoni Remusa. No dalej, Remus. Proszę, porusz się. Proszę, zrób cokolwiek. Dotykając skóry Remusa, Harry zaszlochał boleśnie, gdy odkrył, że jest ona chłodna. Spojrzał na twarz Remusa, kładąc na niej  dłoń.
- Remus? – zapytał cicho Harry. – Lunatyku? Proszę… proszę nie zostawiaj mnie… nie zostawiaj nas. Przepraszam… przepraszam…
Kiedy Remus się nie poruszył, Harry zaczął szlochać, opierając głowę na nieruchomej klatce piersiowej Remusa i owijając ramiona wokół opiekuna najmocniej jak potrafił. Remus nie mógł być martwy. Nie mógł! Obiecał! Obiecał, że zawsze przy nim będzie! To się nie działo! Nie mogło! Remus zawsze był tak ostrożny! To Remus zawsze karcił Harry’ego i Syriusza za lekkomyślność! Nie mógł umrzeć!
Unosząc głowę, Harry po raz kolejny spojrzał na twarz Remusa i zobaczył, że ten wciąż się nie porusza. Powstrzymał szloch, stając prosto i przenosząc się nad Remusa. Łagodnie pocałował go w czoło, po czym oparł swoje o czoło swojego opiekuna.
- Tak bardzo, bardzo mi przykro, Lunatyku – powiedział drżącym głosem. – Proszę, wybacz mi. Ja… Myślałem, że was chronię. – Harry zamknął usta, gdy zagroził mu silny szloch. Remus był jego mentorem… jego przyjacielem… przez długi czas jego ojcem. Remus trzymał go przy zdrowych zmysłach. Remus trzymał Syriusza przy zdrowych zmysłach. Co mieli teraz bez niego zrobić?
Kiedy szloch minął, Harry ponownie otworzył usta.
- Kocham cię, Lunatyku – powiedział drżąco. – Przepraszam, że go nie powstrzymałem. Proszę, wybacz mi. Jesteś… wspaniałym tatą. Powinienem był mówić ci to częściej… ja… tylko że zawsze myślałem… że będziemy mieć więcej czasu.
- Robiłeś, co mogłeś, Harry. Luniek o tym wie.
Harry natychmiast stanął prosto i rozejrzał się, ale odkrył, że nikt nie wszedł. To się nie działo. Wcale ponownie nie słyszał głosu swojego martwego ojca. To był jakiś podstęp. Ludzie nie słyszą głosów tych, którzy zmarli ponad czternaście lat temu.
- Wynoś się z mojej głowy, Voldemort – wypluł Harry. – Czy nie zrobiłeś już wystarczająco?
- Synu, rozumiem, że jesteś zdezorientowany, ale jestem tu, by ci pomóc. Wiem, że cierpisz, ale pamiętaj, że Lunatyk kochał cię tak mocno, jak ty kochałeś jego.
- I przeze mnie nie żyje – mruknął gorzko Harry. Nie mógł przestać myśleć, że gdyby Remus nie poszedł za nim… gdyby Remus został w Hogwarcie, wciąż by żył. Gdybym nie naciskał, że wrócę sam do wieży Gryffindoru, nie zostałbym porwany.
- Nie przez ciebie, tylko dla ciebie. Remus umarł dla ciebie, tak jak twoja matka i ja. Dokładnie jak ty zrobiłbyś dla nas, gdybyś mógł.
Harry nie powstrzymał łez, które nadeszły, gdy głos potwierdził śmierć Remusa.
- Nie wiem, co bez niego zrobić – przyznał, siadając na najbliższym krześle. Przez ostatnie lata Syriusz i Remus byli całym jego światem. Dali mu wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Dali mu rodzinę i dom, gdzie nie był nienawidzony.
- Musisz iść do przodu, Harry. Tylko to możesz zrobić. Wiem, że cierpisz, ale musisz być silny. Będziesz potrzebował swojej siły, by zrobić prawdopodobnie najtrudniejszą rzecz w swoim życiu.
Harry pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Nie sądził, by był w stanie kiedykolwiek ruszyć do przodu. Nie chciał. To oznaczałoby akceptację, że nigdy więcej nie porozmawia z Remusem. Wciąż miał ciężko pojąć fakt, że Remus rzeczywiście odszedł. Jego pierś bolała w miejscu serca tak, że oddech powodował ból. Ból, który czuł w Ministerstwie był niczym w porównaniu do tego. W Ministerstwie obaj jego opiekunowie byli żywi.
- A co to takiego? – zapytał w końcu Harry. – Co może być gorsze od tego?
- Musisz chronić Łapę, mój synu, a możesz to zrobić tylko na jeden sposób. Musisz odejść.
Harry szybko wstał; jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
- Nie! – szepnął z przerażeniem. – Nie mogę go zostawić! Syriusz właśnie stracił najlepszego przyjaciela! Jeśli go zostawię, to go zabije!
- Jeśli nie odejdziesz, umrze. Voldemort zna teraz twoją słabość, Harry. Będzie ścigał Syriusza, by dostać się do ciebie. Czy właśnie tego chcesz? Chcesz też stracić Syriusza?
Harry wycofał się po ścianę i powoli ześlizgnął się po niej, siadając na podłodze. Nie mógł oddychać. Stracić Syriusza? Stracić Midnighta? Jego ostatniego tatę? Nie. Zrobi wszystko, żeby temu zapobiec. Wolałby zginąć, niż stracić swojego ostatniego opiekuna. „Głos” miał rację. Voldemort wiedział, że jego opiekunowie byli jego słabością. Voldemort wiedział, że Harry zrobi wszystko, żeby ich chronić, nawet jeśli będzie to kosztować go życie.
Zamykając oczy, Harry chwycił się za pierś, próbując zwalczyć ból, który promieniował z jego serca. Czy potrafił to zrobić? Czy potrafił porzucić tych, których kochał, żeby ich bronić? Jaki mam wybór? Nie mógł pozwolić, by Syriusza spotkał taki sam los jak Remusa. Nie mógł pozwolić, by któryś z jego przyjaciół czuł ten sam ból, który teraz pożerał jego serce, jego całą duszę.
- Co muszę zrobić? – zapytał w końcu Harry.
- Wiesz, co zrobić, mój synu. Pamiętaj, jesteśmy z ciebie dumni.
Harry zaczął cicho szlochać, podciągając kolana do piersi i ukrywając twarz. To nie powinno się dziać. Powinien martwić się tym, co będzie robił podczas letnich wakacji, a nie opłakiwaniem śmierci jednego z jego ojców i planowania ucieczki z miejsca, w którym spędził ponad pięć lat. Co miał zrobić? Jeśli zdoła wydostać się z Hogwartu, co potem?
Ciepła i łagodna bryza wypełniła pokój, sprawiając, że Harry podskoczył zaskoczony. Unosząc wzrok, Harry zauważył, że drzwi wciąż są zamknięte i wciąż jest sam. Wstał ostrożnie i rozejrzał się, ale odkrył, że nic się nie zmieniło. Opierając dłoń o ścianę, Harry sapnął na łaskoczące uczucie, które rozpoczęło się w jego palcach i ruszyło w dół jego ramienia. Szybko odsunął rękę i odczucie nagle się przerwało.
Harry ponownie ostrożnie dotknął ściany i zamknął oczy, gdy łaskoczące uczucie przepłynęło przez całe jego ciało. Uczucie zatroskania, współczucia, żalu i chęci ochrony napłynęło w niego. Harry nie wiedział, skąd ta świadomość, ale w jakiś sposób rozumiał, że to sam Hogwart posyła mu swoje współczucie. Rozumiał, że szkoła żałowała, że nie ochroniła go przed tymi, którzy go porwali i że chciałaby mu teraz pomóc z jego smutkiem.
Otwierając oczy, Harry spojrzał na stolik nocny i zobaczył, że jego różdżka jego w jego kaburze. Sięgnął po nią i milcząco przywołał. Podleciała w jego rękę wciąż doczepiona do kabury. Harry założył kaburę na prawy nadgarstek i zamknął ponownie oczy.
- Muszę dostać się do dormitorium tak, żeby mnie nikt nie widział – powiedział cicho. – Muszę odejść.
Chwilę później rozległ się błysk ognia, na który Harry szybko odwrócił się i zobaczył, że Fawkes stoi w nogach łóżka Remusa. Feniks wydał z siebie pełen smutku tryl. Harry pochylił głowę, walcząc ze łzami, które ponownie chciały zacząć płynąć. Nie mógł nawet myśleć o Remusie bez żalu i bólu serca.
- Fawkes – powiedział Harry, zmuszając się do myślenia o czymś innym, niż Remus. – Już tak wiele dla mnie zrobiłeś, ale muszę poprosić cię o jeszcze jedno. Potrzebuję twojej pomocy.
Fawkes zaćwierkał, jakby mówiąc: „Wiem”.
Harry podszedł do łóżka i łagodnie zaczął głaskać feniksa.
- Muszę dostać się do dormitorium tak, żeby nikt mnie nie zobaczył, a potem odejść z tego miejsca, nim ktokolwiek zauważy, że mnie nie ma – powiedział cicho. – Proszę, czy możesz mi pomóc?
Fawkes zanucił cicho, a jego oczy napotkały oczy Harry’ego. Jasne było, że Fawkes nie popiera decyzji Harry’ego, ale rozumie, że było to coś, co Harry musiał zrobić. Rozpościerając skrzydła, Fawkes wzbił się w powietrze i wylądował na ramieniu Harry’ego, łagodnie pocierając łebek o głowę Harry’ego w zapewniający sposób. Harry zamknął oczy i powstrzymał kolejną falę łez, ponownie podchodząc do Remusa. Położył obie dłonie na chłodnych rękach Remusa i odetchnął głęboko.
- Lunatyku… Tato… Kocham cię i nigdy cię nie zapomnę – powiedział Harry drżącym głosem. – Będzie bezpieczny. Obiecuję.
Wycofując się, Harry spojrzał ostatni raz na swojego opiekuna, po czym jego pole widzenia zostało oślepione przez płomienie, zmuszając go do zamknięcia oczu. Przez krótką chwilę otoczyło go ciepło, a potem zniknęło, pozostawiając tylko ciężar na jego ramieniu. Otwierając oczy, Harry zobaczył, że jest w dormitorium. Słyszał, jak Ron i Neville chrapią i wiedział, że musi być bardzo cicho, żeby nikogo nie obudzić. Fawkes wylądował na jego łóżku i wydawał się cierpliwie czekać, aż zrobi to, co musi.
Podchodząc do kufra, Harry wyciągną kilka zestawów mugolskich ciuchów wraz z sakiewką na pieniądze, kluczem do Gringotta, atramentem, pergaminem i piórem. Wziął swoją szkolną torbę, opróżnił ją i transmutował w mugolski plecak. Przebrał się w mugolskie ubrania wraz z czapką, która przykrywała jego włosy i bliznę, po czym spakował resztę. Włożył do kieszeni klucz do Gringotta i wrzucił sakiewkę do przedniej kieszeni plecaka. Chwytając kawałek pergaminu, Harry usiadł na łóżku, odkorkował atrament i zanurzył w nim pióro. Nie zamierzał odejść bez pozostawiania czegoś Syriuszowi. Musiał powiadomić Syriusza, że tak musi być, bo w innym wypadku Syriusz ruszy za nim.
Zbierając myśli, Harry przeczesał palcami włosy, próbując ułożyć to, co musi powiedzieć, w słowa. Musiał się pożegnać. Musiał ich powiadomić, że to nie było tylko zagrożenie. Musiał ich przekonać, by ruszyli do przodu bez niego. W końcu Harry zaczął pisać, mając nadzieję, że będzie to miało jakiś sens.
Syriuszu,
W chwili, gdy to czytasz, najprawdopodobniej jestem daleko stąd. Przepraszam za to, co się stało. Byliście z Remusem dla mnie wszystkim, a ja w jaki sposób wam się odpłaciłem. Nigdy nie chciałem, żeby któremuś z was coś się stało. Oboje daliście mi coś, czego zawsze chciałem: rodzinę. Zawsze będziecie moją rodziną, ale to konieczne. To jedyne wyjście.
Proszę, nie szukaj mnie. Musisz dać mi odejść. Musisz ruszyć dalej beze mnie. Proszę, wierz mi, że nie uciekam przed moim obowiązkiem. Wiem, że nie ma ucieczki przed Voldemortem. Wiem, że wcześniej czy później mnie znajdzie, a kiedy ten czas nadejdzie, mogę mieć tylko nadzieję, że jestem wystarczająco silny, by uczynić ciebie i Remusa dumnymi. Mogę zrobić przynajmniej to.
Proszę, powiedz wszystkim, że mi przykro. Wiem, że ich rozczarowałem. Próbowałem ich powstrzymać. Próbowałem powstrzymać Voldemorta, ale nie byłem wystarczająco szybki. Mam nadzieję, że gdy nadejdzie czas, będę gotowy na to, co ma być zrobione, a jeśli nie, to będę przynajmniej wiedział, że jesteś bezpieczny.
Przepraszam, że musiałeś przez to przejść, Syriuszu. Przepraszam za wszystko.
Kocham cię, tato.
Harry.
Gdy atrament wyschnął, Harry zgiął pergamin i napisał na nim imię Syriusza. Otarł łzy, które ponownie zaczęły spływać po jego twarzy, chwycił pozostały pergamin, atrament i pióro. Wstawszy, Harry pozostawił liścik na poduszce i odwrócił się do Fawkesa. Feniks spojrzał na niego, po czym podleciał bliżej. Harry obserwował ze zdezorientowaniem, jak Fawkes cicho śpiewa, krążąc w kółko nad jego głową. Jego dezorientacja wzrosła, gdy poczuł mrowiące uczucie. Co się działo?
Dziwny głos, który Harry wiedział, że wcześniej słyszał, odpowiedział na niezadane pytanie.
- Używa własnej magii, by cię chronić, moje dziecko. Tworzy tarczę, przez którą nie będzie można cię znaleźć.
Sapiąc z zaskoczenia, Harry uniósł wzrok na Fawkesa, który przestał latać i powoli wylądował na jego ramieniu. Zrozumiał, że Fawkes chciał go chronić, ale to w pewnym sensie eliminowało główny powód, dlaczego odchodził. Dzięki temu nikt mnie nie znajdzie… nawet Syriusz. Ochrona Fawkesa dawała mu szansę na przygotowanie się.
- Dziękuję, Fawkes – powiedział cicho Harry, sięgając pod koszulkę. Wciąż miał naszyjnik tłumiący i wiedział, że nie może zaryzykować, nawet z ochroną feniksa.
Harry ostrożnie odpiął zapinkę i położył naszyjnik na biurku. Będzie musiał zmierzyć się z wybuchami, które nadejdą bez pomocy, jaką dawał mu naszyjnik tłumiący. Zamykając oczy, Harry mentalnie podziękował Hogwartowi za jego pomoc. Poczuł lekką zapewniającą falę, po czym otworzył oczy i chwycił plecak. Spoglądając na Fawkesa, Harry skinął głową, że jest gotów iść. Po raz kolejny został oślepiony płomieniami i otoczony ciepłem, więc zamknął oczy, aż podróż się nie skończyła.
Zaledwie moment później, Harry otworzył oczy i znalazł się na schodach przed Magicznym Bankiem Gringotta na ulicy Pokątnej. Spoglądając na zegarem, Harry zauważył, że jest niemal druga nad ranem. Spojrzał na Fawkesa z uniesioną brwią. Co oni robili tu tak wcześnie? To raczej nie była godzina uważana za odpowiednią na interesy bankowe. Miał czekać tu sześć godzin, aż nie otworzą banku?
Nim Harry mógł wyrazić swoje pytanie, drzwi banku otworzyły się i wyszedł z niego znajomo wyglądający goblin. Był to Gryfek, goblin, który zabrał go do skarbca, gdy miał jedenaście lat.
- Pan Potter – powiedział goblin ze skinięciem. – Proszę za mną.
Harry spojrzał na Fawkesa ze zdezorientowaniem, po czym podążył za Gryfkiem do Gringotta. Marmurowa sala była słabo oświetlona. Wszystkie stanowiska za długą ladą były puste. To zwyczajnie było dziwne.
- Eee… proszę wybaczyć – powiedział ostrożnie Harry. – Co się dzieje? Skąd wiedziałeś, że jestem na zewnątrz?
Gryfek odwrócił się i spojrzał na Harry’ego.
- Panie Potter, w Gringocie zawsze jest choć jeden goblin na wszelki wypadek – powiedział. – Gobliny są magicznymi stworzeniami. Potrafimy wyczuć, gdy nas potrzeba, zwłaszcza gdy potrzebuje nas inne magiczne stworzenie. Nie naszą sprawą jest pytać jak i dlaczego. Ufam, że ma pan swój klucz.
Harry wyciągnął klucz z kieszeni i podał go Gryfkowi. Goblin spojrzał na klucz, po czym kontynuował drogę. Fawkes pozostał na ramieniu Harry’ego i oparł głowę o jego włosy. Gryfek otworzył drzwi na końcu sali i poczekał, aż Harry przez nie przejdzie, po czym ruszył za nim. Weszli do wąskiego, kamiennego przejścia, które oświetlane było płonącymi pochodniami. Harry przeszedł na bok, gdy Gryfek gwizdnął i podjechał mały wózek na torach. Harry wspiął się na niego wraz z Gryfkiem, a Fawkes zeskoczył z ramienia Harry’ego i usiadł na ziemi, sygnalizując, że poczeka na ich powrót. Harry spojrzał na Fawkesa ostatni raz, po czym wózek ruszył.
Szybko dojechali do skarbca Harry’ego. Gryfek otworzył drzwi, po czym przesunął się na bok, by Harry mógł wejść. Minęły lata, od kiedy Harry ostatni raz był w krypcie. Nawet gdy Syriusz… nie. Nie mógł teraz o tym myśleć. Harry otworzył przednią kieszeń plecaka i wyciągnął sakiewkę na pieniądze. Wypełnił ją złotymi monetami, po czym wyszedł z sakwą w dłoni. Odwracając się do Gryfka, Harry ponownie zawalczył, by utrzymać emocje na wodzy. Nie mógł teraz pozwolić sobie na załamanie.
- Muszę wymienić je na mugolskie pieniądze – powiedział cicho Harry.
Gryfek skinął głową, po czym zamknął drzwi i zakluczył je, po czym oddał klucz Harry’ego, który schował go do kieszeni. Wspięli się z powrotem do wózka i szybko wrócili do miejsca, gdzie czekał Fawkes. Wychodząc z pojazdu, Harry podał sakiewkę Gryfkowi, a Fawkes podleciał i wylądował na ramieniu Harry’ego. Gryfek poprowadził go do marmurowej sali, po czym za ladę i wspiął się na najbliższe stanowisko, a Harry przeszedł dookoła, by stanąć po stronie gościa.
- Kurs wymiany wynosi pięć funtów za każdego galeona – powiedział Gryfek, kładąc sakiewkę Harry’ego na ladzie. – Sądząc po wadze, wyjął pan w przybliżeniu siedemdziesiąt pięć galeonów. Ile chciałby pan wymienić na funty brytyjskie?
Harry potarł ze zmęczeniem oczy pod okularami. Czuł, że wszystko do niego dociera. Wkrótce będzie potrzebował miejsca do odpoczynku, a Dziurawy Kocioł z pewnością nie był żadną opcją. Pewnie go tam rozpoznają.
- Sądzę, że pięćdziesiąt galeonów wystarczy – powiedział. Dwieście pięćdziesiąt funtów powinno starczyć na tyle długo, żeby znalazł jakieś zatrudnienie.
Gryfek odliczył galeony z sakiewki Harry’ego, po czym podał je chłopakowi. Potem wyliczył funty brytyjskie, włożył je do koperty i podał Harry’emu. Harry schował oba opakowania z pieniędzmi do plecaka. Niedługo będzie musiał kupić portfel. To było jasne. Po zakończonym interesie, Harry podziękował goblinowi za pomoc, po czym wyszedł z banku. Zatrzymał się w ciemności i nim zdążył cokolwiek zobaczyć, zniknął w płomieniach…
… I pojawił się moment później w dość wygodnie wyglądającym pokoju hotelowym. Na środku stało wyjątkowo duże łóżko z szafką nocną i lampą. Spoglądając na plakietkę na stoliku nocnym, Harry zauważył na niej słowa „Hotel Hilton Trafalgar”. Harry natychmiast uniósł wzrok na Fawkesa, który wybrał sobie ten moment, żeby podlecieć do łóżka i skulić się na nim.
- Fawkes – ostrzegł Harry. To oszustwo. To nielegalne.
Fawkes spojrzał na Harry’ego i rzucił mu gniewne spojrzenie, po czym wydał z siebie zirytowany skrzek, jakby mówiąc: „I co z tego”. Harry tylko potrząsnął głową, odkładając plecak na podłogę i zdejmując buty. Podszedł do okna i wyjrzał, widząc Trafalgar Square, oświetlony lampami ulicznymi. Świetnie. Mógł zostać tu na resztę nocy, ale jutro znajdzie legalne miejsce do spania, na które będzie mógł sobie pozwolić. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było aresztowanie.
Spoglądając przez okno, Harry sięgnął pod koszulkę i wyciągnął jedyny naszyjnik, który wciąż nosił, naszyjnik, który trzymał wisiorki jego trzech ojców. Dwóch było martwych, a kolejnego nigdy więcej nie zobaczy. Harry nie potrafił zmusić się do zastanowienia, przez co będzie przechodził Syriusz, gdy zobaczy puste łóżko w Hogwarcie. Nie chciał myśleć, jak skrzywdzi swoich przyjaciół w chwili, gdy zrozumieją, że ich porzucił. Teraz byli bezpieczni i tylko to się liczyło.
^^^
Gdzieś daleko, w słabo oświetlonym pokoju, chuda postać w płaszczu siedziała w swoim fotelu i spoglądała na wielkiego węża, spoczywającego u jego stóp. Ostatnie kilka godzin było dezorientujących. Jego złość z powodu porażki jego i jego zwolenników znikła, gdy dziwny, silny ból przeszył jego ciało. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że ból pochodził od kogoś innego. Pottera. Po krótkim poszperaniu, zdołał odkryć źródło bólu młodego Harry’ego Pottera.
Wilkołak.
Początkowo chłopak był podejrzliwy, ale ostatecznie emocje Pottera były dokładnie tam, gdzie ich potrzebował, aby postawić go przeciwko kochającego mugoli głupca. Mimo wszystko, nastolatek pogrążony w żałobie na jakimś pustkowiu bez jakiejkolwiek ochrony był zbyt dobrą okazją, by z niej zrezygnować. W tej chwili Potter prawdopodobnie sam by się poświęcił, gdyby to oznaczało, że jego cenny ojciec chrzestny pozostanie nietknięty.
Czy wilkołak rzeczywiście był martwy? Zakapturzona postać tego nie wiedziała i naprawdę jej to nie obchodziło. Ważne było to, w co Potter wierzył. Uznał za dziwne to, że stałe połączenie zostało nagle odcięte, ale był pewny, że wyrządził dość szkód delikatnemu umysłowi Pottera. Potem się dowie, co zerwało połączenie. Teraz potrzebował planu. Potter był uparty, nim uderzyła w niego gorycz śmiertelności. Jeśli upór chłopca dalej będzie trwał, będzie musiał tylko wykorzystać chłopaka do wyrządzenia wystarczającej ilości szkód kochasiowi mugoli, nim oboje zginą.
Zakapturzona postać wiedziała, że będzie teraz musiał zastosować całkowicie nową strategię. Potter wciąż był nieposłuszny, ale też zdesperowany. Te dwie cechy nigdy nie były dobrym połączeniem. Chłopak był zbyt zależny emocjonalnie od innych, zwłaszcza zdrajcy krwi i wilkołaka. To nie była niespodzianka. Cenni opiekunowie Pottera zapewnili wszystko, co trzeba biednemu sierocie. W umyśle Pottera, zdrajca krwi i wilkołak mieli wszystkie odpowiedzi. Taki rodzaj oddania był rzadki i niemożliwy do złamania.
Usunięcie było jedyną opcją. Zakapturzona postać zdawała sobie z tego sprawę. Całkowicie źle radził sobie z Harrym Potterem. Chłopak nie chciał władzy. Potter chciał tylko żyć w spokoju z rodziną i przeciwstawi się każdemu, kto im zagrozi. Może nie byli z Potterem tacy do siebie podobni. Mieli podobne wychowanie, ale ich ścieżki rozeszły się, gdy zdrajca krwi i wilkołak zostali opiekunami chłopca. Jakie to ironiczne, że ktoś tak potężny nie chciał mieć nic wspólnego z posiadaną mocą.
Stanie się doskonałym sługą, gdy już go złamię.
Cichy syk wyrwał zakapturzoną postać z myśli. Spoglądając w dół na obudzonego węża, zakapturzona postać uśmiechnęła się złowrogo.
- Nie martw się, Nagini – syknął do węża. – Niedługo będziesz miała kolejnego towarzysza. – Wąż opuścił głowę i wrócił do spania. Zakapturzona postać popatrzyła w ciemność już myśląc nad możliwościami. Wspomnienia można zmienić. Percepcja może być zniekształcona.
Niech zacznie się zabawa.



Hej! Dziękuję, że wytrwaliście ze mną do końca! 
Czy wy też potrzebowaliście chusteczek przy czytaniu tego rozdziału? Ja zdecydowanie.
Nie pytajcie nawet, czy Remus żyje - nie powiem, bo dowiecie się wszystkiego w kontynuacji pt. Moc Hogwartu. Nie wiem, kiedy zacznę ją publikować, jednak najprawdopodobniej będzie to w okolicach wakacji, nie wcześniej. 
Do tego czasu w planach jest opowiadanie Wolfstar (+18) pt. To, Co Nam Zostało oraz zamierzam zacząć tłumaczenie kontynuacji Złamanych Skrzydeł. Pierwsze dwa rozdziały TCNZ już są gotowe, jednak zacznę publikować dopiero końcem przyszłego tygodnia. 
Jeśli macie jakieś pytania, na które odpowiedź nie będzie spojlerem, pytajcie, ja z chęcią odpowiem ;)
Do zobaczenia, do przeczytania :D

środa, 8 stycznia 2020

CP - Rozdział 28 - Walcząc by wygrać



W chwili, gdy mordercze zaklęcie opuściło usta Voldemorta, Harry ukrył się za fontanną. Intensywne zielone światło wypełniło na chwilę atrium, po czym zniknęło. Wiedząc, że musi działać szybko, Harry skoczył na nogi i wystrzelił w Voldemorta zaklęcie rozbrajające, a następnie Confundus i zaklęcie oszałamiające, które z łatwością zostały odbite. Wiedział, że nie może równać się z Voldemortem, kiedy chodzi o znajomość zaklęć, ale miał rozległą wiedzę na temat mugolskiej walki, której prawdopodobnie Voldemort by nie pochwalił. Będę musiał wykorzystać każdą możliwą przewagę.
Voldemort natychmiast zaczął atakować fontannę wieloma zaklęciami o różnych kolorach, by usunąć kryjówkę Harry’ego. Kiedy fontanna zaczęła się rozwalać, Harry musiał zanurkować, by uniknąć uderzenia przez wielki kawałek złotej postaci. Przetaczając się po ziemi, Harry odwrócił swoje ciało w kierunku Voldemorta i szybko krzyknął:
- IMPEDIMENTA, INCENDIO, LOCOMOTOR MORTIS!
Zaklęcia nie uderzyły w cel. Voldemort zniknął, zmuszając Harry’ego do szybkiego ruchu. Podnosząc się na nogi, Harry odwrócił się w odpowiedniej chwili, by zobaczyć, jak Voldemort się pojawia. Przejęły nad nim kontrolę instynkty. Harry podskoczył i kopnął Voldemorta w klatkę piersiową, zaskakując tym Czarnego Pana. Nie przestając atakować, Harry zrobił krok w przód i zrobił salto w tył w ułożonej pozycji, zahaczając stopą o podbródek Voldemorta. Harry wylądował twardo na stopach i natychmiast posłał w Voldemorta zaklęcie galaretowatych nóg.
Voldemort z łatwością je zablokował i ponownie zniknął. Harry pozostał czujny, wykonując ćwierć obrotu, gotów, by zmierzyć się z Voldemortem, gdziekolwiek ten się pojawi. Jednak Voldemort pojawił się po drugiej stronie pomieszczenia, z dala od niego, by zapobiec fizycznemu atakowi. Czarny Pan wyglądał na całkowicie wściekłego, bez słowa przywołując kawałek zniszczonej fontanny.
- Jeśli chcesz brudnej mugolskiej walki to będziesz ją miał – wypluł Voldemort, gdy kawałek fontanny zmienił kształt w elegancki srebrny miecz. – Przygotuj się na śmierć.
Harry natychmiast mruknął zaklęcie, które przemieniło różdżkę Croucha w miecz podobny do miecza Voldemorta. Następnie zmienił ręce, żeby trzymać miecz w prawej, a różdżkę w lewej. Ćwiczył walkę na miecze z Syriuszem i przyjął, że dominuje u niego prawa ręka. Harry ufał również swojej różdżce i wiedział, że ponieważ już się z nią związał, ostrokrzew z piórem feniksa będzie najprawdopodobniej lepszy niż obca różdżka Croucha.
Voldemort i Harry zrobili ostrożnie kilka kroków na przód, nie chcąc działać głupio i napierać na drugiego. Harry był świadom, że Voldemort ma przewagę, ponieważ mógł się cicho aportować i wciąż był na to przygotowany. Wszystkie jego zmysły były w pogotowiu. Czuł na twarzy pył z fontanny. Słyszał gniewny oddech Voldemorta. Niemal wyczuwał złość i… zapał Voldemort? Nie było chęci zniszczenia, ale chęć nauki. Harry szybko wyrzucił z głowy tą myśl. To było śmieszne.
Po długiej ciszy, Voldemort zrobił pierwszy ruch.
- Crucio! – krzyknął.
Harry z łatwością uniknął klątwę i wypalił urok postarzający w miecz Voldemorta. Po raz kolejny Voldemort zniknął i pojawił się chwilę później po lewej stronie Harry’ego, już w połowie zamachu. Harry szybko uniósł miecz i napotkał nim uderzenie Voldemorta, a jego siła spowodowała, ż Harry odruchowo opuścił prawe ramię. Bez namysłu Harry wskazał różdżką w Voldemorta i krzyknął:
- Expelliarmus!
Różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze, podczas gdy Harry okręcił się, odsuwając od bliskiego kontaktu, z oboma broniami gotowymi. Cisowa różdżka z rdzeniem z pióra feniksa wylądowała na ziemi, więc Voldemort chwycił miecz oboma dłońmi, po czym zaatakował. Voldemort zamierzał uderzyć w pierś Harry’ego, ale Harry już się poruszał. Zablokował cios, odwracając ciało, by uniknąć ostrego przedmiotu. Popychając miecz Voldemorta w stronę podłogi, szybko uderzył łokciem w brodę Voldemorta. To był cios poniżej pasa, ale jak Syriusz mawiał: istniała różnica między brudną walką a walką, by wygrać.
Harry w końcu zrozumiał, o czym Syriusz mówił. Nie istniało nic takiego jak brudna walka, gdy chodziło o życie.
Wściekły Czarny Pan uwolnił swój miecz i cofnął się o krok, w milczeniu przywołując różdżkę. Harry szybko posłał kolejne zaklęcie rozbrajające, ale to zostało z łatwością zablokowane. Tym razem Voldemort wykonał szybki cios w głowę Harry’ego, zmuszając go do kucnięcia i posłania klątwy redukującej w przeciwnika. Ta również została zablokowana i Voldemort uderzył mieczem w dół, gotów przeciąć Harry’ego na pół.
Zaskoczony Harry nie miał czasu na myślenie. Wiedział tylko, że w jednej chwili zbliżał się ku niemu miecz Voldemorta, a w następnej był po drugiej stronie pomieszczenia. Harry szybko wstał i zauważył, że Voldemort patrzy na niego ze zdumieniem. Nie był aż tak zaskoczony, jak Harry w tej chwili. Właśnie się aportował! Teraz walcz, będziesz myślał później. Wykorzystując odwróconą uwagę wroga, posłał szybko zaklęcie oszałamiające, żądlące i wiążące w Voldemorta, który szybko wyrwał się z osłupienia i zniknął, pojawiając się sekundę później przed Harrym.
- Imponujące, Harry – powiedział Voldemort, uderzając w prawy bok Harry’ego, co chłopak zablokował. – Najwyraźniej dopiero zacząłeś wykorzystywać swój potencjał. – Z mieczem wciąż dociśniętym do miecza Voldemorta, Harry użył całej swojej siły do pchnięcia Voldemorta do tyłu. Zadziałało. Voldemort zatoczył się o kilka kroków, pozwalając Harry’emu szybko się poruszyć i ustalić między nimi wygodną odległość. – Znowu cię nie doceniłem. – Voldemort wysłał klątwę Cruciatus w Harry’ego, zmuszając nastolatka do uskoczenia jej z drogi. – Teraz rozumiem, dlaczego Dumbledore się ciebie boi.
- Impedimenta! – krzyknął Harry i zobaczył, jak Voldemort z łatwością blokuje zaklęcie, po czym bez słowa posyła inne koloru fioletu w Harry’ego, który dobił je swoim mieczem. – Dumbledore się mnie nie boi! Nie ma czego! Próbujesz tylko mieszać mi w głowie! Nie dam się na to nabrać!
Voldemort opuścił lekko miecz, ale wciąż celował różdżką w Harry’ego.
- Więc dlaczego wciąż tłumi twoją magię? – zapytał tylko, robiąc krok w stronę chłopaka, który cofnął się. – Wiem, że nosisz kolejny naszyjnik, Harry. – Promień światła wystrzelił z różdżki Voldemorta, przed którym Harry uchylił się. – Wiem też, że masz na sobie urok śledzący. Stary głupiec ci nie ufa. Jak myślisz, dlaczego tak jest?
Harry wysłał w jego stronę zaklęcie upiorogacka, ale zostało zablokowane z łatwością.
- Może dlatego, że jakiś szalony seryjny morderca próbuje mnie zabić – powiedział sarkastycznie i uskoczył w prawo, by uniknąć szybko zbliżającego się czerwonego zaklęcia. Nie wiedział o zaklęciu śledzącym, ale miało sens, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak szybko przybył dziś Zakon.
- Jesteś tak naiwny, że to niesamowite – powiedział sucho Voldemort, wystrzeliwując białe zaklęcie w Harry’ego, który przemienił swój miecz w lustro i odesłał zaklęcie w drugą stronę. Voldemort usunął je machnięciem różdżki, a Harry zmienił lustro z powrotem w miecz. – Kiedyś też byłem taki jak ty… tak pewny, że starsi wiedzą, co jest najlepsze. – Wypalił kolejne czerwone zaklęcie, które Harry zablokował. – A potem się obudziłem. Zdałem sobie sprawę, że to wszystko tylko iluzja. – Harry rzucił zaklęcie rozbrajające, ale Voldemort szybko go uniknął. – Chcieli mnie kontrolować tak, jak kontrolują ciebie. Próbowali mnie powstrzymać przed zdobyciem mocy, która została mi przekazana przez krew. Crucio!
Harry po raz kolejny zanurkował za fontannę. Nie mógł uwierzyć, że Voldemort racjonalizuje swoje działania. Nie było uzasadnienia dla zabijania niewinnych ludzi. Podnosząc się szybko na nogi, Harry ostrożnie obszedł w połowie zniszczoną fontannę tak, że była między nim a Voldemortem. To dobrze, ponieważ była jedyną rzeczą, która ich dzieliła. Voldemort wcześniej wykorzystał odwrócenie uwagi, żeby zmniejszyć dystans między nimi.
- Jesteśmy tacy sami, Harry – kontynuował Voldemort, zaczynając obchodzić fontannę, podczas gdy Harry powtarzał jego kroki w przeciwnym kierunku. – Oboje jesteśmy potężniejsi od nich. Zawsze będą się nas obawiać. Odwrócą się przeciwko tobie tak, jak odwrócili się przeciwko mnie. Mogę cię przed tym uchronić.
To się robi śmieszne. Dlaczego Voldemort był tak pewny, że kilka słów zmieni zdanie Harry’ego? Nie jestem podobny do Voldemorta i nigdy nie będę.
- Jesteś głuchy tak samo, jak szalony? – zapytał Harry. – Nie dołączę do ciebie, Tom!
Voldemort przestał obchodzić fontannę, a Harry poszedł w jego ślady. Sądząc po zmrużonym spojrzeniu i ciężkim oddechu, Harry stwierdził, że to prawdopodobnie nie była najmądrzejsza rzecz, którą mógł powiedzieć.
- Nikt mi nie odmawia! – krzyknął ze złością Voldemort, unosząc różdżkę.
Czy Czarny Pan właśnie miał napad złości? To z pewnością nie było coś, co widziało się każdego dnia.
- Wierzę, że właśnie to zrobiłem… wielokrotnie – powiedział sucho Harry.
- Szkoda – splunął Voldemort, po czym wycelował różdżkę bezpośrednio w czoło Harry’ego. – AVADA KEDAVRA!
Zielone światło ponownie wypełniło atrium, a Harry zanurkował, by uniknąć morderczego zaklęcia. Wylądował ciężko na podłodze i ślizgnął się na podłodze pod ścianę, z którą pierwszy kontakt miało jego lewe ramię. Ból przeszył jego ramię i plecy, gdy zmuszał się do wstania i odwrócenia, by szybko chwycić miecz i zablokować wściekłe uderzenie Voldemorta. Harry szybko poruszył się w prawo, by uniknąć uderzenia z lewej strony, po czym zablokował szybkie uderzenie w brzuch. Ataki Voldemorta były dla Harry’ego zbyt szybkie, by robić coś poza reagowaniem. Nie miał czasu na myślenie nad zaklęciami, które mógł rzucić różdżką, ale nie zamierzał jej puszczać, by trzymać miecz dwoma rękami.
Voldemort kontynuował swój gwałtowny atak. Uderzył nisko, zmuszając Harry’ego do odskoczenia w tył, po czym uderzył wysoko, co Harry zablokował. Ciosy przyspieszyły, więc Harry desperacko walczył by wyprowadzić własne. Voldemort pchał go w tył i zaczęło się ujawniać wyczerpanie Harry’ego po tej bitwie i walce w Departamencie Tajemnic. Pot spływał mu z czoła i szczypał w oczy, ale Harry nie zamierzał się poddawać. Wciąż blokował każde uderzenie Voldemorta.
Zderzenia mieczy odbijały się echem po atrium. Wściekłość Voldemorta zderzyła się z desperacją Harry’ego. Harry ciągle unikał uderzeń, których nie mógł zablokować, próbując powstrzymać przeciwnika od pchnięcia go na ścianę. Voldemort wkrótce stracił wszelką cierpliwość i wystrzelił purpurowe zaklęcie, które uderzyło Harry’ego w ramię, przecinając jego osobistą tarczę, ubranie i skórę.
Harry krzyknął z bólu, upuszczając różdżkę i zataczając się w tył. Spoglądając na ramię, Harry zobaczył, że krew już przesiąka przez jego szaty. Szybko skupił uwagę na Voldemorcie w samą porę, by uskoczyć i uniknąć uderzenia pomarańczowym zaklęciem. Upuszczając różdżkę, Harry milcząco przywołał różdżkę i poczuł ulgę, gdy jego palce zacisnęły się wokół niej. Jego lewa ręka była bezużyteczna. Każdy ruch był wyjątkowo bolesny i sądząc po czynach Voldemorta, zdecydował on ponownie polegać na magii. Wskazując różdżką w Voldemorta, Harry zebrał jak najwięcej siły i rzucił zaklęcie redukujące.
Zaklęcie przeszyło powietrze z zaskakującą prędkością, uderzając Voldemorta w pierś, nim Czarny Pan mógł zareagować. Voldemort potknął się lekko i chwycił za klatkę piersiową, dając Harry’emu czas na wstanie. Mając przygotowaną różdżkę, Harry wiedział, że nie może rzucić dużo więcej takich zaklęć. Był wyczerpany, całe ciało go bolało. Oddychając głęboko, Harry skoncentrował się na swojej sile, magii i woli, która pozostała i krzyknął:
- Protego Maximum! – chwilę przed tym, jak Voldemort rzucił w niego białe zaklęcie.
Zaklęcie Voldemorta uderzyło w tarczę i wydawało się na chwilę zatrzymać, po czym zaczęło naciskać na tarczę. Harry zmusił się do utrzymania jej w miejscu, a jego prawe ramię zaczęło trząść się na całej długości z wysiłku. Harry powoli poczuł, jak jego ciało jest popychane w tył, gdy jego stopy ślizgały się na podłodze. Czuł, że tarcza pęka dokładnie sekundę przed tym, jak to się stało. Potężna fala zaklęcia Voldemorta uderzyła w niego i posłała w tył na ścianę. Jego plecy wrzasnęły z bólu, upadł na podłogę, upuszczając jednocześnie różdżkę.
Leżąc na prawym boku, Harry nie mógł się zmusić do myślenia, nie mówiąc o jakimkolwiek ruchu. Ból był zbyt potworny. Mógł tylko obserwować, jak Voldemort podchodzi z okrutnym uśmiechem na twarzy, wiedząc, że to koniec. Poległ. Mógł mieć tylko nadzieję, że Syriusz i Remus są bezpieczni i że któregoś dnia mu wybaczą.
- A więc tak umrzesz – powiedział Voldemort, wskazując różdżką w Harry’ego. – Sam i bezbronny. Z pewnością przekaże wiadomość twoim cennym opiekunom, jak również twojemu mentorowi.
- On nie jest sam, Tom – rozległa się znajomy głos, sprawiając, że Voldemort szybko się odwrócił. – Harry nigdy nie będzie sam. Istnieje wiele osób, którzy się o niego troszczą.
- Dumbledore! – krzyknął z wściekłością Voldemort, bez namysłu usuwając miecz i kierując różdżkę w starszego czarodzieja, nim odzyskał nad sobą panowanie.  – Więc w końcu przyszedłeś uratować swojego protegowanego? Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, że nikt do teraz nie zauważył, że zniknął. Dobrze walczył, Dumbledore, ale ostatecznie to nie wystarczyło. – Bez zbędnych słów, Voldemort uniósł różdżkę i rzucił promień zielonego światła w Dumbledore’a, który odwrócił się i zniknął, by pojawić się za Voldemortem.
Dumbledore machnął różdżką, posyłając potężne białe zaklęcie w Voldemorta. Czarny Pan szybko wyczarował błyszczącą srebrną tarczę i odbił je. Po pomieszczeniu odbił się głęboki dźwięk podobny do gongu.
- Aurorzy już są w drodze, Tom – powiedział spokojnie Dumbledore. – Nie powinieneś był tu dzisiaj przychodzić.
- Zanim dotrą na miejsce, będziesz martwy, a ja odejdę z Potterem – splunął Voldemort, posyłając kolejne mordercze zaklęcie w stronę Dumbledore’a, ale nie trafił.
- Harry nigdy się od nas nie odwróci, Tom – powiedział stanowczo Dumbledore, posyłając zielonkawo-białe zaklęcie w Voldemorta, który zablokował je tarczą. – Twoja obsesja na jego punkcie nic ci nie da. – Dumbledore cofnął różdżkę i machnął nią tak, jakby był to bicz. Długi i cienki płomień wystrzelił z jej czubka, po czym owinął się wokół Voldemorta i jego tarczy.
Ale ognisty bicz nie został w miejscu. Chwilę później bicz zmienił się w węża, uwolnił Voldemorta i odwrócił się ku Dumbledore’owi, sycząc wściekle. Voldemort zniknął, podczas gdy wąż uniósł się z podłogi, gotów, by zaatakować. Dumbledore szybko go usunął machnięciem różdżki, po czym odwrócił się w chwili, gdy Voldemort pojawił się tuż przed pozostałościami fontanny.
Kolejny promień zielonego światła wyleciał z różdżki Voldemorta, ale Dumbledore już poruszał swoją. Kawałki na wpół zniszczonej fontanny podniosły się szybko w powietrze i wydawały się stopić w tarczę przed Dumbledorem w chwili, gdy mordercze zaklęcie prawie w nią uderzyło, po czym rozwaliło na kawałki. Opady one na ziemie odbijając się echem. Przez dłuższy czas był to jedyny słyszalny dźwięk.
Dwójka czarodziei patrzyła na siebie dłuższą chwilę, po czym Voldemort zrobił krok w prawo i wycelował różdżką w Harry’ego.
- Oczywistym jest, że jesteśmy w sytuacji patowej, Dumbledore – powiedział stanowczo. – Jednak mam przewagę. Troszczysz się o tego chłopca, nie da się temu zaprzeczyć, a on troszczy się o ciebie. Najprawdopodobniej umarłby za ciebie, gdybyś go o to poprosił. Zrobiłeś z niego całkiem przydatne narzędzie. – Voldemort zrobił kolejny krok w stronę Harry’ego. – Nie jesteś już nietykalny. Zabijając chłopca, zniszczę ciebie.
Dumbledore spojrzał na Harry’ego, który miał trudność utrzymać otwarte oczy, po czym skupił uwagę na Voldemorcie. Dźwięk pospiesznych kroków wypełnił atrium, ostrzegając trójkę czarodziei, że ktoś nadchodzi.
- Przyszli po ciebie, Tom – powiedział spokojnie Dumbledore.
- Przybędą zbyt późno – syknął Voldemort i wystrzelił zielone światło w Harry’ego.
Wszystko zdawało się poruszać w zwolnionym tempie. Przez sekundę Harry zobaczył zielone światło, a w następnej poczuł, jak coś chwyta go za szaty ponad zranionym ramieniem, po czym dostrzegł błysk czerwieni i ciepło. Mrugając ze zmęczeniem, żeby pozbyć się koloru sprzed oczu, Harry zauważył, że był teraz na podłodze za profesorem Dumbledorem, a ściana, gdzie przed chwilą był ma teraz dodatkowe uszkodzenia. Lekki ciężar spoczął na jego ramieniu, ale Harry był zbyt wyczerpany, by stwierdzić, czy ten ciężar powodował u niego dodatkowy ból, czy nie.
Voldemort wydał z ciebie sfrustrowany krzyk, po czym ponownie zniknął… i nie pojawił się. Czarny Pan uciekł.
Po długiej ciszy, profesor Dumbledore odwrócił się i ukląkł, żeby przyjrzeć się bliżej Harry’emu. Zauważył zranione ramię, jak również przesiąknięte potem ubrania. Pospieszne kroki stały się głośniejsze, więc Dumbledore przeniósł spojrzenie nad Harry’ego.
- Dziękuję, przyjacielu – powiedział Dumbledore z uśmiechem. – Twoje wyczucie czasu jest jak zwykle bez zarzutu.
Znajomy tryl wypełnił uszy Harry’ego. To Fawkes go uratował i był ciężarem, który czuł na ramieniu. Harry chciał mu podziękować, ale mógł tylko mrugnąć ze zmęczeniem, gdy atrium wypełnili ludzie z przygotowanymi różdżkami.
- Dumbledore! – wykrzyknęła pani Bones. – Shacklebolt wysłał wiadomość, że Sam Wiesz Kto tu jest. Czy to pan Potter? Co on tu robi?
Dumbledore położył dłoń na głowie Harry’ego.
-  Voldemort tu był, Amelio – powiedział poważnie, – i tak, to jest Harry. Muszę przyznać, że dziś wieczorem Harry został uprowadzony z Hogwartu przez któregoś z wyznawców Voldemorta. Z tego, co zrozumiałem, w Departamencie Tajemnic jest wielu śmierciożerców, związanych zaklęciami antydeportacyjnymi i obecnie zostali aresztowani przez kilku z moich ludzi, którzy przybyli Harry’emu na ratunek.
- Słyszeliście go – powiedziała stanowczo pani Bones. – Wyślijcie dwie jednostki do Departamentu Tajemnic, a reszta niech przeszuka inne piętra. Jeśli znajdziecie kogokolwiek, kto nie powinien tu być, aresztujcie. Rozwiążemy to potem. – Odgłos pospiesznych kroków odbił się echem po atrium. – Nie mogę w to uwierzyć. Sami Wiecie Kto akurat w tym miejscu. Co, do licha, opętało Sam Wiesz Kogo, żeby tu przyszedł?
- Amelio, sądzę, że wiesz, co jest w Departamencie Tajemnic – powiedział Dumbledore takim samym poważnym tonem. – Voldemort szukał przepowiedni, która dotyczy Harry’ego i jego samego. Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw muszę zabrać Harry’ego do Hogwartu, gdyż potrzebuje on pomocy medycznej.
- Oczywiście, Dumbledore – powiedziała szybko pani Bones. – Rozumiem. Potrzebujesz jakiejś pomocy? Może świstoklika?
Dumbledore skinął głową, ostrożnie zmieniając pozycję Harry’ego i pociągając go w ramiona.
- To byłoby mile widziane – powiedział z wdzięcznością. Harry jęknął, gdy Dumbledore dotknął jego zranionego ramienia, posyłając falę bólu przez jego ramię i kręgosłup. – Trzymaj się, Harry. Wszystko będzie w porządku.
Głowa Harry’ego spoczęła na piersi Dumbledore’a. Z jakiegoś powodu poważnie wątpił, by wszystko miało być w porządku.
- P-Profesorze – powiedział słabo, powoli unosząc wzrok, by dostrzec zaniepokojone spojrzenie Dumbledore’a. – P-Przepraszam… Próbowałem… Nie mogłem…
- Wiem, Harry – powiedział uspokajająco Dumbledore. – Wiem. Rozumiem, dlaczego czułeś, że musisz się z nim zmierzyć. – Ostrożnie położył ramię pod kolana Harry’ego, wymamrotał coś, czego Harry nie potrafił zrozumieć i powoli wstał trzymając chłopca mocno w ramionach. – Porozmawiamy o tym później. Teraz potrzebujesz odpocząć. Nie mam wątpliwości, że ponownie przekroczyłeś swój limit.
Harry spuścił wzrok i westchnął. To prawdopodobnie było wielkie niedopowiedzenie. Harry czuł, że powoli odpływa, gdy nagle zdał sobie sprawę, że jego różdżka wciąż jest gdzieś w atrium.
- Różdżka – wymamrotał, zamykając oczy, a sekundę później poczuł, jak coś delikatnie ląduje na jego piersi, ale potem znika.
- Fawkes ma twoją różdżkę, Harry – powiedział łagodnie Dumbledore. – Odpoczywaj.
Harry niejasno słyszał, jak pani Bones podnosi kawałek zniszczonej fontanny i mówi: „Portus”, po czym podała go profesorowi Dumbledore’owi.
- Ufam, że się ze mną skontaktujesz, gdy będziesz miał chwilę? – zapytała.
- Oczywiście, Amelio – powiedział Dumbledore, ustawiając się tak, żeby on i Harry dotykali świstokliku. – Do zobaczenia.
Po znajomym uczuciu szarpnięcia za pępek, Harry zamknął oczy, aż nie zniknęli z atrium, by pojawić się chwilę później w skrzydle szpitalnym Hogwartu. To była ostatnia rzecz, jaką Harry wiedział, nim pochłonęła go ciemność.



Kolejny rozdział pojawi się za jakieś dwa dni i będzie to ostatni rozdział Ciężaru Przeznaczenia. Kontynuacja - Moc Hogwartu, będzie wstawiana, gdy zakończę tłumaczenie opowiadania "To, Co Nam Zostało". 

poniedziałek, 6 stycznia 2020

CP - Rozdział 27 - Departament Tajemnic



Stłumione głosy wypełniły jego uszy. Jego plecy i głowa bolały. Owiała go chłodna bryza, wyciągając go z ciemności, która tak gwałtownie go pochłonęła zaledwie, jak się wydawało, chwilę temu. Leżał na prawym boku na chłodnej i twardej powierzchni. W powierzchni unosiła się stęchlizna, której Harry nigdy wcześniej nie czuł. W powietrzu unosił się też zapach, który przypominał Harry’emu strych w Dworze Blacków. To z pewnością nie pachniało, jak Hogwart.
Harry powoli otworzył oczy i zamrugał ze zdezorientowaniem. Wszystko wydawało się niewiarygodnie mgliste z jakiegoś powodu. Przez przekrzywione okulary zobaczył wysokie półki pełne zakurzonych kul. Kule lśniły w świetle świec ustawionych w różnych odstępach od siebie na półkach. Co dziwne, płomienie paliły się na niebiesko, ale w tym momencie to było ostatnie ze zmartwień Harry’ego. Spróbował odepchnąć od siebie pozostałe oszołomienie, prostując okulary i próbując usiąść.
To był błąd.
W głowie mu dudniło, a plecy bolały przy każdym ruchu. Harry ostrożnie przewrócił się na plecy, ignorując iskry bólu pochodzące z nacisku na zranione plecy. Głosy stały się głośniejsze, sygnalizując, że nadchodzą jacyś ludzie. Musiał szybko coś wymyślić. W tej chwili nie był w stanie się pojedynkować. Nie miał pojęcia, gdzie jest, co powodowało dużą niedogodność. Z pewnością nie był w Hogwarcie, co pozostawiało tylko kilka możliwości.
Nie mając innego wyboru, Harry wiedział, że na razie będzie musiał grać. Miał nadzieję, że będzie w stanie coś szybko wymyślić, choć miał naprawdę złe przeczucie, że nie spodobają mu się odpowiedzi na pytania wypełniające jego umysł. Jak najszybciej, przewrócił się z powrotem na bok i zamknął oczy. Instynktownie chwycił się za prawy nadgarstek i poczuł, że różdżka wciąż jest w kaburze. To była ulga. Przynajmniej nie był całkowicie bezbronny.
- Ruszaj się! – szczeknął głęboki, zirytowany głos, gdy jego właściciel wszedł do pomieszczenia. – To już i tak zajęło za dużo czasu. Czarny Pan chce przepowiedni dzisiaj, a wiecie, co się stanie, jeśli poniesiemy porażkę.
Śmierciożercy. Świetnie.
Surowe dłonie chwyciły Harry’ego za szaty i pociągnęły go w stronę półek. Harry powstrzymał chęć skrzywienia się z bólu, który przeszył jego kręgosłup. Musiał sprawić, by uwierzyli, że jeszcze nie był przytomny. Sądząc po krokach, Harry stwierdził, że w pomieszczeniu było czterech śmierciożerców, ale wiedział, że więcej mogło być na zewnątrz. Musiał coś szybko wymyślić. Panika mu teraz nie pomoże. Musiał się pogodzić z tym, że śmierciożercy zdołali zabrać go z Hogwartu i przyprowadzić do Departamentu Tajemnic tak, że nikt ich nie widział. Teraz musiał znaleźć drogę ucieczki.
- Rząd dziewięćdziesiąty siódmy, Avery – powiedział głęboki głos, wciąż brzmiąc na zirytowanego. – Im szybciej Potter dotknie przepowiedni, tym prędzej będziemy mogli pozbyć się ciała.
- A-Ale P-Pan powiedział, że ch-chce P-Pottera wraz z przepowiednią – powiedział nerwowo znajomy głos. Pettigrew. A to niespodzianka.
- Zamknij się, Pettigrew! – nakazał mężczyzna, który ciągnął Harry’ego. – Oszczędzimy Czarnemu Panu kłopotów związanych z Potterem, chyba że chcesz zmierzyć się znów ze swoimi byłymi przyjaciółmi. – Pettigrew wydał z siebie pisk. – Jestem pewny, że z chęcią się z tobą spotkają, skoro jesteś odpowiedzialny za uprowadzenie ich cennego podopiecznego z Hogwartu. Słyszałem, że wściekły wilkołak jest jednym z najstraszniejszych stworzeń, z którymi można się mierzyć.
- Cokolwiek z nim zrobimy, potrzebuję tylko kilka chwil sam na sam z nim – powiedział ze śmiechem kobiecy głos zza Harry’ego. Brzmiała na niemal podekscytowaną.
- Cicho! – krzyknął śmierciożerca o głębokim głosie. – A może wszyscy ostrzeżecie Ministerstwo, że tu jesteśmy?
Wszyscy zamilkli, pozwalając Harry’emu myśleć jasno. Znał trzech z czterech śmierciożerców, którzy byli w pomieszczeniu. Z Pettigrew byłoby łatwo, gdyby Harry zadziałał szybko. Kobietą musiała być Bellatrix Lestrange, a z nią nie będzie tak łatwo, jak również z Averym, tym który go niósł. Czwarty śmierciożerca i przywódca grupy byłby pewnie najtrudniejszy. Mężczyzna już był zniecierpliwiony i wyraźnie chciał, żeby Harry był już martwy.
Musiał zaatakować szybko i mocno, zanim ucieknie. To była jedyna nadzieja. Harry nie miał zamiaru dotykać przepowiedni. Zniszczy ją, nim ją dotknie. Jeśli profesor Dumbledore tak wytrwale jej pilnował, Harry zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby Voldemort nigdy nie usłyszał jej treści. Muszę tylko wymyślić, jak się wydostać nie umierając przy okazji.
Gdy Avery zwolnił, Harry wiedział, że kończy mu się czas. Oczyścił umysł z myśli i mocno nasłuchiwał. Po kilku chwilach, był w stanie znaleźć miejsce, gdzie względem niego znajdował się czwarty śmierciożerca. Avery’ego najłatwiej będzie ogłuszyć bez zwracania uwagi innych. Tak dyskretnie, jak to możliwe, Harry machnął nadgarstkiem i chwycił mocno różdżkę. Jego głowa była pochylona, co pozwalało mu otworzyć oczy bez ujawniania, że się ocknął. Widział stopy Avery’ego. Musiałby zrobić to w odpowiednim czasie.
Wskazując różdżką, Harry zobaczył swoją okazję.
- Drętwota – wyszeptał. To było bezpośrednie uderzenie. Avery upadł na ziemię, pociągając za sobą Harry’ego. Ignorując ból pleców i głowy, Harry przekręcił się na plecy i wstał na nogi z gotową różdżką. Natychmiast oszołomił Pettigrew i odwrócił się do Lestrange i drugiego śmierciożercy, który wyglądał zaskakująco znajomo, ale Harry nie mógł się teraz o to martwić.
- Bardzo przebiegle, Potter – syknął przywódca, kierując różdżkę w Harry’ego, – ale czy naprawdę myślisz, że tylko ty? Zabiliśmy małego strażnika Dumbledore’a i nie zawahamy się zabić ciebie. Nie możesz pokonać nas wszystkich. Crucio!
Harry uniknął zaklęcia, biegnąc w poszukiwaniu schronienia za jedną z półek. Zamknął oczy, Harry sięgnął pod koszulkę i chwycił wisiorki, które Syriusz i Remus dali mu na Boże Narodzenie. Musiał to przyznać. Sam nie był w stanie stawić im czoła, zwłaszcza jeśli inni czekali na zewnątrz. Potrzebował pomocy. Syriuszu, Remusie, potrzebuję was. Proszę, usłyszcie mnie. Wisiorek rozgrzał się lekko w jego dłoni. Teraz mógł się tylko modlić, że ktoś go znajdzie. Do tego czasu był sam.
Zaklęcie wystrzeliło w powietrze i uderzyło w przepowiednię obok jego głowy, sprawiając, że pojawiła się biała postać. Znaleziono go. Harry zignorował mglistą figurę i wystrzelił w napastników zaklęcie redukujące, po czym pobiegł do rzędu dziewięćdziesiątego siódmego. Nie miał wiele czasu, nim więcej śmierciożerców pojawi się w pomieszczeniu. Wskazał różdżką przez ramię i rzucił zaklęcie Confundus, a potem oszałamiające. Spojrzał na półki, obok których przebiegał. Siedemdziesiąt pięć… siedemdziesiąt sześć… siedemdziesiąt siedem… Nie przestawał biec.
- Uważaj, Harry!
Harry nie miał czasu zadawać pytań głosowi i zanurkował między półki osiemdziesiąt i osiemdziesiąt jeden. Spoglądając przez ramię, Harry zobaczył, jak przelatuje obok czerwone zaklęcie. Uderzyłoby go, gdyby nie zmienił kierunku. Wyrywając się z własnych myśli, Harry skoczył na nogi i przebiegł do końca długiej półki, po czym kontynuował bieg w stronę rzędu dziewięćdziesiąt siedem. Dotarł do dziewięćdziesiątego, ale musiał się zatrzymać i uniknąć klątwy Cruciatus, gdy pojawił się przed nim Avery.
- Nott! – krzyknął Avery. – Znalazłem go!
Harry szybko uderzył Avery’ego zaklęciem rozbrajającym, a następnie redukującym, które posłało Avery’ego do tyłu, aż na ścianę. Słyszał głośne głosy poza pomieszczeniem, ale skupił się na bardziej naglącym zagrożeniu. Gdzieś tu było trzech śmierciożerców, którzy próbowali go zabić. Spoglądając przez ramię, Harry zobaczył, jak zza jednej z półek wychodzą Lestrange i Nott z różdżkami skierowanymi w jego stronę. Spojrzał ponownie przed siebie i zobaczył, że Pettigrew pojawił się przed nim z przygotowaną różdżką.
- Nie ruszaj się, Potter – warknął Nott. – Jeden krok, a jesteś martwy.
Dźwięk otwieranych drzwi i wchodzących osób zaskoczył wszystkich, sprawiając, że głośne głosy stały się wyraźniejsze. To brzmiało jak bitwa. Harry szybko cofnął się pod półki, gdy podbiegł w ich stronę Barty Crouch Jr.
- Przybył Dumbledore z przynajmniej dziesięcioma ludźmi z Zakonu! – wykrzyknął Crouch, po czym dostrzegł Harry’ego otoczonego przez trójkę śmierciożerców i jednego nieprzytomnego na podłodze w pobliżu. – Nie mamy na to czasu! Gdzie jest przepowiednia!?
- Jeszcze jej nie mamy - powiedział Nott, piorunując Harry’ego wzrokiem. – Zatrzymaj ich. To nie zajmie dużo czasu.
Crouch wskazał różdżką w Harry’ego.
- Myślę, że miałeś dość czasu, Nott – warknął. – Drętwota.
- Protego – odparował Harry, po czym przebiegł między półkami dziewięćdziesiąt jeden i dziewięćdziesiąt dwa. Popędzał swoje nogi, by biec szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. Był łatwym celem, nie miał się gdzie ukryć, póki nie dotrze do końca półki.
Czwórka śmierciożerców podążyła za nim, gdy odgłos kilku ludzi, wchodzących do środka, zmusił ich do odwrócenia się. Harry wykorzystał sytuację, by pobiec w stronę drzwi. Proszę, niech to będzie ktoś z Zakonu! W tym momencie zniszczenie przepowiedni było gdzieś daleko w jego umyśle. Był bardziej przejęty przeżyciem, a obecność kolejnych śmierciożerców z pewnością je utrudni.
- HARRY!
Harry przyspieszył na dźwięk głosu Syriusza. Odwrócił się i przebiegł między półkami sześćdziesiąt a pięćdziesiąt dziewięć w kierunku głosu swojego ojca chrzestnego. Widział klątwy latające w jedną i drugą stronę w powietrzu. Docierając do końca szafki, Harry zobaczył, że Syriusz pojedynkuje się z Lestrangem, a Remus z odzianym w płaszcz śmierciożercą. Zobaczył również Kingsleya Shacklebolta, Tonks, Billa Weasleya, Moody’ego, Hestię Jones, Dedalusa Diggle’a, Emmelinę Vance i Elfiasa Doge’a walczących wraz z profesorem Dumbledorem. Harry nie mógł powstrzymać uczucia ulgi. Rzeczywiście nadeszła pomoc.
Niestety Harry’emu nie udało się podbiec do boku Syriusza, gdyż para rąk chwyciła go od tyłu. Został gwałtownie odwrócony, co pozwoliło mu zobaczyć, że to Crouch go złapał. Dłoń spoczęła na jego gardle, sprawiając, że odruchowo upuścił różdżkę i spróbował się uwolnić. Crouch tylko zacisnął uścisk, powodując, że Harry zakrztusił się, walcząc o oddech i tracąc równowagę, całkowicie polegając na trzymającym do prosto Crouchu.
- Dumbledore! – krzyknął Crouch, wyciągając różdżkę wolną dłonią i kierując ją w głowę Harry’ego. – Każ swoim ludziom się odsunąć albo Potter umrze!
To przyciągnęło uwagę wszystkich. Cisza wypełniła pomieszczenie, a śmierciożercy powoli przesunęli się w stronę Croucha, podczas gdy ich różdżki były skierowane w stronę członków Zakonu. Harry walczył o oddech, starając się drapać dłonie Croucha. Słyszał, jak jego serce dudni mu w uszach. Jego pierś zaczęła palić. Jego ramiona stały się ciężkie, gdy podkradła się do niego ciemność. Zamykając oczy, Harry pozwolił, by jego ciało całkowicie zwiotczało. Poczuł, jak Crouch zwalnia nieco uścisk, pozwalając Harry’emu wziąć nieduży i krótki oddech.
- Puść Harry’ego, Barty – powiedział stanowczo profesor Dumbledore. – To tylko chłopiec.
Crouch roześmiał się.
- Nie sądzę, Dumbledore – powiedział chłodno. – Sądzę, że wszyscy wiemy, że Potter nie jest tylko chłopcem. Sam go uczyłem przez miesiące, pamiętasz? Byłem tam, gdy Potter sprawił, że Czarny Pan zapadł w śpiączkę. Dziś wieczorem zabierzemy Pottera i przepowiednię, a jeśli będziecie mieć szczęście, nie doświadczycie wiele bólu przed śmiercią.
Oczy Harry’ego otworzyły się, gdy nagła fala mocy wypełniła jego ciało, odpychając każde uczucie bólu. Wszelka panika, którą powinien czuć, została zignorowana dzięki chęci pokonania wroga. Harry wiedział, że nie ma wyboru. Musi wykorzystać wybuch magii jak najdłużej będzie w stanie. Jeśli chcą walczyć, niech im będzie. Nigdzie się nie wybieram, tak samo jak przepowiednia.
Powoli uniósł głowę, skupiając na sobie uwagę Croucha. Gdy ich oczy się spotkały, Crouch sapnął ze zdumieniem. To było jedyne ostrzeżenie, nim Harry uderzył czołem w głowę Croucha. Mężczyzna stracił równowagę, a Harry zręcznie rozbroił go jedną ręką, drugą przywołując własną różdżkę. W mgnieniu oka Harry oszołomił Croucha i odwrócił się, by spojrzeć na pozostałych śmierciożerców.
- Nikt mnie nigdzie nie zabiera – powiedział Harry lodowato, po czym rzucił się na najbliższego śmierciożercę, używając obu różdżek, by rzucać zaklęcia z szybkością i dokładnością, która wydawała się niemożliwa. Jego oczy świeciły jasno w słabym świetle, ostrzegając wszystkich, że Harry jest w środku potężnego wybuchu i nie miał zamiaru szybko go powstrzymywać. To spowodowało niepokój u śmierciożerców. Ostatnim razem, gdy oczy Harry’ego Pottera świeciły, prowadził pojedynek przeciwko Mrocznemu Lordowi Voldemortowi.
Zakon natychmiast wkroczył do bitwy, podczas gdy Harry skoczył w tył, by uniknąć klątwy wystrzelonej przez Bellatrix. Śmierciożercy wydawali się podzielić na dwie grupy: jedna zajmowała się Zakonem, a druga skoncentrowała się na Harrym. Pięciu śmierciożerców otoczyło Harry’ego, który prędko stworzył tarczę ochronną wokół siebie, po czym skoczył do przodu i uderzył stopami w pierś śmierciożercy, którego nie rozpoznawał. Mężczyzna upadł na ziemię, a Harry wylądował w skulonej pozycji na klatce piersiowej śmierciożercy, nim wyskoczył w górę i odwrócił się w powietrzu, by uderzyć stopą w twarz kolejnego śmierciożercy. Gdy ten zatoczył się do tyłu, Harry szybko rzucił zaklęcie wiążące na dwóch przeciwników, których rozpoznał: Crabbe’a i Goyle’a.
Zaklęcie uderzyło w jego tarczę ochronną, ale nie złamało jej. Harry uchylił się przed ciosem Malfoya, po czym opadł na kolano i uderzył w stopę Malfoya, powalając go. Śmierciożerca, którego kopnął w twarz odzyskał orientację i naparł na Harry’ego. Jedną różdżką Harry rzucił zaklęcie potknięcia, a drugą zaklęcie oszałamiające. Śmierciożerca upadł na podłogę z hukiem. Harry skupił całkowicie uwagę na Malfoyu. Nie dał ojcu swojego rywala czasu na myślenie. Nim Malfoy się zorientował, co go uderzyło, był oszołomiony i całkowicie związany.
Skoro wszyscy inni byli rozproszeni, Harry pobiegł w stronę rzędu dziewięćdziesiątego siódmego. Wybuch w końcu minął, więc był zdany sam na siebie. Harry zorientował się, że zniszczenie przedmiotu, o który wszyscy tak walczyli, było jedynym sposobem na zakończenie bitwy. Voldemort nigdy nie zaprzestanie prób zdobycia jej. Docierając do rzędu dziewięćdziesiątego siódmego, Harry szybko spojrzał na imiona napisane na żółtawych etykietach pod zakurzonymi kulami. Było ich tak wiele, a nawet nie wiedział, czego szukał. Syriusz i Remus nigdy mu nie powiedzieli, co jest napisane na etykiecie. W końcu dostrzegł jedną tuż ponad jego linią wzroku, która datowana była na prawie szesnaście lat wcześniej. Poniżej pisało:
S. P. T do A. P. W. B. D.
Czarny Pan
i (?) Harry Potter
To musiało być to. Kierując różdżkę w kryształową kulę, Harry rozejrzał się w lewo i prawo, po czym posłał w nią zaklęcie redukujące. Kula roztrzaskała się na kawałki, a w powietrze wzbiła się perłowo-biała postać z nienaturalnie dużymi oczami. Harry zrobił nerwowy krok w tył, widząc, jak usta postaci poruszają się, a zniekształcony głos wypełnił jego uszy. Nie mógł zrozumieć, co zostało powiedziane, z czego był zadowolony. Nie chciał wiedzieć. W końcu postać przestała mówić i rozpłynęła się w powietrzu.
- LUNIEK!
Harry zbladł na dźwięk paniki w głosie Syriusza. Bez zastanowienia jak najszybciej pobiegł w stronę zabieszania i zobaczył, jak ręka Pettigrew zaciska się wokół szyi Remusa, podczas gdy Syriusz walczył, żeby dostać się do boku najlepszego przyjaciela. Remus upadł na kolana, zaczynając drgać. Harry patrzył z przerażeniem, jak purpurowe linie zaczynają pojawiać się na skórze Remusa, jakby rysowała je niewidzialna ręka. Wyrywając się z szoku, Harry skierował obie różdżki w Pettigrew i rzucił zaklęcie żądlące z jak największą mocą przez obie różdżki.
Pettigrew zaczął krzyczeć, gdy jego skóra pękła w bolesnych obrzękach. Puścił Remus, sprawiając, ze wciąż drgający wilkołak upadł na ziemię. Syriusz natychmiast dopadł do boku Remusa, starając się zrobić cokolwiek, co powstrzymałoby atak. Nim Harry mógł zrobić krok w ich stronę, promień światła przykuł jego uwagę, zmuszając go do uchylenia się. Rzucił zaklęcie oszałamiające w stronę, z której nadeszło zaklęcie, mając nadzieję, że rzeczywiście kogoś trafił.
Harry miał już podbiec do Syriusza i Remusa, gdy jego blizna zapłonęła bólem, powodując, że zachwiał się lekko. Voldemort tu był. Harry wiedział o tym i również zdawał sobie sprawę z tego, że Voldemort nie będzie zadowolony, że przepowiednia została zniszczona. Nakaże wszystkich zabić. Syriusz i Remus będą zabici. Harry nie miał zamiaru na to pozwolić. Nie mógł na to pozwolić. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek stało się Syriuszowi i Remusowi. Remus już był ranny. Harry wiedział, że musi to zakończyć szybko, żeby Remus mógł otrzymać jak najszybciej odpowiednią opiekę.
Została mu tylko jedna opcja.
Wydając z siebie westchnienie porażki, Harry odsunął ból na bok i ścisnął mocno w dłoniach obie różdżki. Ukrył swoje obawy i skupił się na swoim połączeniu z Voldemortem. Czuł, że Voldemort się zbliża, ale nie było go jeszcze w Departamencie Tajemnic. Wciąż miał czas. Wciąż istniała szansa, niewielka, ale była lepsza niż nic.
Wszyscy wciąż byli zajęci swoimi bitwami. Syriusz pociągnął Remusa w kąt i wciąż trzymał go w miejscu, gdy sporadyczne konwulsje przedzierały się przez jego ciało. Rzucając ostatnie spojrzenie na swoich opiekunów… swoją rodzinę, Harry wybiegł z pomieszczenia, polegając całkowicie na swoim instynkcie, gdzie iść. Wszedł do bardzo oświetlonego pomieszczenia, gdzie wszędzie znajdowały się zegary i przebiegł wąskim przejściem między rzędami biurek, a potem w słabo oświetlone prostokątne pomieszczenie, które wyglądało jak wielka kamienna dziura z łukiem na środku, na którym zwisała czarna postrzępiona zasłona, trzepocząca na nieistniejącym wietrze. Harry nie zwrócił na nią uwagi, pospiesznie wybiegając przez drzwi do mrocznego, okrągłego pomieszczenia.
Wszystko w pokoju było czarne, wraz z sufitem i marmurową podłogą. Czarne drzwi bez klamek ciągnęły się wzdłuż okrągłej ściany, oświetlane niebieskimi świecami ustawionymi między nimi. Szczerze mówiąc, Harry nie wiedział, które drzwi wybrać, a naprawdę nie chciał stawić czoła Voldemortowi w tym pomieszczeniu. Zamykając oczy, Harry ponownie skoncentrował się na swoim połączeniu z Voldemortem, instynktownie podszedł do drzwi przed sobą i otworzył je.
Wychodząc z okrągłego pomieszczenia, Harry otworzył oczy i zobaczył windy, których używał, gdy był w Ministerstwie podczas przerwy świątecznej. Co teraz miał zrobić. Jeśli wybierze złe piętro, Voldemort dotrze do Departamentu Tajemnic. Do tej pory pomagał mu instynkt, ale nie wiedział, czy może mu zaufać przy wyborze piętra.
- Zaufaj sobie, Harry.
Harry szybko odwrócił się z obiema różdżkami i zobaczył, że jest sam. W porządku, Harry. To tylko umysł wywija ci sztuczki. Tak naprawdę nie słyszałeś głosu swojego zmarłego taty.
- Próbuję ci pomóc, Harry. Pamiętasz, kiedy miałeś ten okropny ból głowy? Pomogłem ci przez to przejść. Chcę ci pomóc, synu. Musisz mi tylko pozwolić.
Harry odwrócił się z powrotem do wind i wcisnął przycisk, by jedną wezwać. Dźwięczenie i dudnienie wypełniło powietrze, gdy winda zjechała w dół. Kraty otworzyły się i Harry wbiegł do środka. Potem poradzi sobie z dziwnym głosem w głowie i być może się temu poświęci, ale teraz miał inne sprawy na głowie. Spoglądając na guziki, Harry podążył za instynktem i nacisnął przycisk opisany jako „Atrium”. Drzwi zamknęły się i został uniesiony w górę.
Wznosząc się z piętra na piętro, Harry czuł, jak ból blizny narasta. Zbliżał się do Voldemorta. Kiedy drzwi w końcu się otworzyły, Harry ostrożnie wyszedł z obiema różdżkami przygotowanymi do wypalenia. Będzie teraz potrzebował każdej uncji treningu Syriusza i Remusa. Musiał być cicho. Musiał zaskoczyć Voldemorta. Zauważył wielką fontannę, którą widział w grudniu. Ból blizny nasilił się, sprawiając, że Harry się skrzywił. Voldemort był blisko… bardzo blisko, ale gdzie?
Jakby na zawołanie znajomy wysoki głos wypełnił powietrze.
- Harry Potter. Znów się spotykamy. – Harry natychmiast odwrócił się i zobaczył wysoką chudą, odzianą w czerń postać z okropną wężową twarzą, bladą i kościstą. Głęboko czerwone oczy w kształcie szczelin wpatrywały się w niego, niemal w sposób oceniający, jakby było to możliwe. Lord Voldemort wyciągnął różdżkę i zakręcił ją między palcami. – Wyglądasz niemal tak, jakbyś mnie szukał, Harry – powiedział z ciekawością Voldemort. – W końcu zrozumiałeś, że tylko ja jestem w stanie pomóc ci dostrzec twój prawdziwy potencjał? A może masz tylko nadzieję opóźnić moment zabicia twoich cennych opiekunów.
Harry starał się kontrolować emocje. Nie mógł pozwolić, by zawładnęła nim złość. Trzymając obie różdżki skierowane w Voldemorta, Harry był w gotowości, podczas gdy Voldemort zaczął obchodzić go dookoła. Harry podążał za nim krok w krok. Wciąż miał na sobie zaklęcie ochronne, ale istniała szansa, że nie przetrwa ono długo przeciwko klątwom Voldemorta. To była tylko kwestia czasu, nim ktoś się zorientuje, że nie ma go w Departamencie Tajemnic. To tylko kwestia czasu, nim Dumbledore się zorientuje, co Harry zrobił.
- Więc, gdzie jest przepowiednia? – zapytał Voldemort, kierując różdżkę w Harry’ego.
- Tam, gdzie powinna – odpowiedział stanowczo Harry. – I tam zostanie.
Przez dłuższą chwilę Voldemort patrzył na niego z ciekawością.
- Nie interesuje cię, co w niej jest? – zapytał. Harry pozostał cicho. – Ciekawe. Może to dlatego, że już wiesz. Wiem, że masz moc, Harry. Nawet teraz mogę wyczuć jak od ciebie promieniuje. Mógłbyś być wspaniały, jednak pozwalasz się zwodzić jak marionetka tego starego głupca.
Oczy Harry’ego zwęziły się.
- Nawet nie zamierzam na to odpowiadać – powiedział przez zęby. – Nic o mnie nie wiesz. Gdybyś wiedział, wiedziałbyś, że próba zaoferowania mi mocy jest bezcelowa. Nigdy do ciebie nie dołączę, zaakceptuj to. Stałem się twoim wrogiem w dniu, gdy zabiłeś moich rodziców. Nie odwrócę się przeciwko nim, a na pewno nie zwrócę się przeciwko rodzinie, którą mam teraz.
Usta bez warg Voldemorta ułożyły się w uśmiechu.
- Powinieneś wiedzieć lepiej niż większość, co ludzie zrobią dla miłości – powiedział z nutą kpiny w głosie. – Co, jeśli ci obiecam, że zdrajca krwi i wilkołak pozostaną nietknięci? Co z twoimi cennymi przyjaciółmi? Czyż nie zrobisz wszystkiego, by uchronić ich prze bólem, który uch spotka?
- Twoje obietnice są puste, Tom – powiedział stanowczo Harry. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Czy Voldemort naprawdę wierzył, że ktoś nabierze się na te kłamstwa? – Raz już mi powiedziałeś, że możesz sprowadzić moich rodziców z powrotem. Nie wierzę ci, że zwyczajnie oszczędziłbyś wszystkim, na których mi zależy, swojego terroru.
Voldemort wydał z siebie wściekły syk.
- Nigdy mnie tak nie nazywaj! – wypluł. – Jestem Lord Voldemort, a ty jesteś tylko dzieciakiem, który nic nie rozumie! Jeśli odmawiasz dołączenia do mnie to zginiesz dziś w nocy, Potter, a gdy skończę z tobą, poświęcę swój czas twoim cennym opiekunom, nim ich zabiję.
Zaciskając dłonie na różdżkach swojej i Croucha, Harry starał się zachować cierpliwość. Nie mógł zrobić pierwszego ruchu. Voldemort spodziewa się, że będzie niecierpliwym i emocjonalnym nastolatkiem. Harry musiał być całkowitym przeciwieństwem.
- Jeszcze nie udało ci się mnie zabić, Tom – powiedział spokojnie Harry, wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie, biorąc pod uwagę temperament Voldemorta. – Bez względu, co mi się stanie, wiem, że odniosłeś porażkę. Przepowiednia została zniszczona. Twoi słudzy przegrali. Ponownie poniosłeś porażkę.
- CO?! – krzyknął Voldemort. – TY MAŁY BACHORZE! ZABIJĘ CIĘ ZA TO! AVADA KEDAVRA!