Idąc pustym korytarzem szpitala podczas wczesnych godzin rannych, Harry próbował skupić się na teraźniejszości, ale jego umysł wciąż dryfował w przeszłość. Nie mógł przestać myśleć o dniu, gdy zaczął odczuwać emocje innych. Był w połowie swojej zmiany, pomagając na oddziale intensywnej terapii, gdy nagle poczuł delikatne fale bólu i dezorientacji. Początkowo był zdumiony i przerażony. Czy te emocje pochodziły od Voldemorta? Od dłuższego czasu nie czuł nic od Czarnego Pana, a nawet gdy tak było, nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Uczucia Voldemorta zawsze były przytłaczające. Te mocje były tak delikatne jak powiew wiatru.
Zaskoczony
Harry zaczął rozglądać się za źródłem słabych emocji i w końcu w pobliskim
pokoju znalazł starszego mężczyznę podłączonego do niekończących się maszyn.
Mężczyzna miał pełen bólu wyraz twarzy i jęczał cicho. Harry nie marnował czasu
i pobiegł po pomoc. Jak się okazało, środki uspokajające i przeciwbólowe
kończyły się, sprawiając, że obudził się zbyt szybko. Pacjent został ponownie
zsedowany i gdy tak się stało, słabe emocje ustąpiły. Harry nie „czuł” nic
innego, aż do tej nocy na oddziale dziecięcym. Trwało to tylko chwilę, ale był
to znak, że nie było to jednorazowe zdarzenie.
Na
początku ciężko było wypracować tą dziwną zdolność, zwłaszcza, że nikomu nie
mógł o niej powiedzieć. Co miałby im powiedzieć? Nie wierzyli w samą magię, nie
mówiąc o zdolności odczuwania cudzych emocji. Sam musiał sobie z tym poradzić,
podczas gdy jego własne emocje wciąż ciężko mu było kontrolować. Smutek i ból
powodowały, że uwalniane zostawały jego własne uczucia w kierunku swoich
opiekunów, przyjaciół i tego wszystkiego, przez co przeszedł, z którymi tak
mocno walczył.
Czasami
ta nowo odkryta zdolność szydziła z niego, karząc go za zostawienie ich w taki
sposób. Wydawało się, że zawsze odbierał negatywne emocje, ale z drugiej strony
niewielu było zadowolonych ze swojego czasu spędzonego w szpitalu. Jego nauka
oklumencji wymagała wiele cierpliwości i ćwiczeń, ale Harry powoli był w stanie
przez większość czasu utrzymywać barierę między jego własnymi emocjami i
wszystkimi innymi. Wciąż miał słabe chwile, ale teraz nadchodziły dopiero
wtedy, gdy był skrajnie wyczerpany.
Harry
musiał przyznać, że nie był zaskoczony swoją empatią. W ciągu ostatnich kilku
lat było kilka przypadków, gdy Harry był w stanie wyczuć pewne rzeczy,
zwłaszcza na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami. Występowały też u
niego wybuchy emocji, gdy był wyjątkowo zły. Podsumowując, miało to sens, ale
było nieco rozczarowujące. Potężne wybuchy były czasami bolesne, ale pomagały
mu zmierzyć się z Voldemortem i śmierciożercami. Nie będzie już miał tego
luksusu. Był całkowicie sam.
Harry’emu
ciężko było stwierdzić, czy był przestraszony, czy mu z tego powodu ulżyło.
Oczywiście Harry nie mógł mieć całkowitej pewności, że wybuchy rzeczywiście
zniknęły na zawsze, ponieważ minął dopiero miesiąc od ostatniego, ale musiał
przyznać, że właściwie czuł się teraz ze sobą bardziej komfortowo, niż od
dłuższego czasu. Było to dość ironiczne, że Harry w końcu poczuł się komfortowo
ze swoją magiczną stroną w mugolskim Londynie (miejscu, które nigdy nie
zobaczyło tej jego strony), ale może tak było lepiej. Harry popełnił w
przeszłości błąd, ujawniając, że nie był do końca normalny. Ludzie wierzyli, że
był zły tylko dlatego, że mówił z wężami. Gdyby odkryli, co mógł robić teraz…
Harry
westchnął, a jego ramiona opadły. Wiedział, że nie ma sensu zastanawiać się nad
rzeczami, które nigdy się nie wydarzą. Powrót znów naraziłby wszystkich na
niebezpieczeństwo. Powtarzając w umyśle dni przed jego ucieczką, Harry musiał
się zastanowić, czy był szalony, słuchając głosu, który brzmiał jak jego zmarły
ojciec. Nie wiedział, co skłoniło go do uwierzenia ostrzeżeniom. Po prostu
czuł, że nie miał wyboru.
Po
tej nocy, w umyśle Harry’ego było dość cicho. Nie słyszał nic od „swojego
ojca”, a jego połączenie z Voldemortem praktycznie nie istniało, nie żeby
narzekał na to ostatnie. Chciałby tylko dowiedzieć się, czy tylko to sobie
wyobraził, czy nie. Albo czy kompletnie zwariowałem.
Harry
nie mógł spamiętać, ile listów napisał do Syriusza i profesora Dumbledore’a o
tym, co się stało tamtej nocy, po to, żeby w ostatniej minucie je wyrzucić. Po
prostu nie potrafił przyznać się komukolwiek, że podjął decyzję zmieniającą
jego życie na podstawie jakiegoś głosu w swojej głowie, bez względu na to,
jakie słuszne wydawało się to w tamtej chwili. Harry dopiero co odkrył, że
jeden z jego opiekunów umarł i usłyszał, że drugi też zginie, jeśli pozostanie
w magicznym świecie. Zrobił to, co uznał za słuszne.
-
Hej, Ori!
Wyrwany
z myśli, Harry odwrócił się szybko i zobaczył sanitariusza, J.J., biegnącego w
jego kierunku. J.J. był jednym z wielu Jonathanów pracujących w szpitalu. Był
kilka lat starszy od Harry’ego i kilka cali wyższy. Jego jasnobrązowe włosy
były nieco dłuższe po jednej stronie i miały tendencje zasłaniać jego
niebieskawo-zielone oczy. J.J. był prawdopodobnie jedną z najbardziej
towarzyskich osób, które Harry kiedykolwiek spotkał. Wszyscy byli niezwykle
zaskoczeni, gdy J.J. wziął Harry’ego pod swoje skrzydła, by go przyuczyć do
zawodu, ponieważ ich osobowości były zupełnie odmienne. Podczas gdy J.J. lubił
odstawiać sceny, Harry preferował pozostać w cieniu. Prawdopodobnie dlatego tak
dobrze się dogadywali. Harry nie próbował konkurować z J.J’em, a J.J. skupiał
na sobie całą uwagę, której nie chciał Harry.
-
Jestem zaskoczony, że pracujesz na nocnej zmianie – powiedział Harry z
uśmiechem. – Czy ty zwykle nie siedzisz o tym czasie w pubie?
J.J.
popatrzył na Harry’ego z urazą.
-
Orion, dlaczego zawsze źle o mnie myślisz? – zapytał. – Nigdy nie siedzę w
pubie o… - spojrzał na zegarek, - … czwartej nad ranem. Moja zmiana normalnie
zaczyna się o szóstej, a potrzebuję przynajmniej trzech godzin snu, żeby
funkcjonować. Nie wszyscy cierpimy na bezsenność, jak ty.
-
Nie cierpię na bezsenność – powiedział obronnie Harry.
J.J.
pokiwał głową i poklepał Harry’ego po ramieniu.
-
Jasne, dzieciaku – powiedział, wyraźnie w ogóle nie wierząc chłopcu. – Chciałem
tylko, żebyś wiedział, że Rolands cię szuka… znowu. Chciałbym, żebyś mi
powiedział, co ty mu zrobiłeś. Ten facet zwykł być dla nas wszystkich dupkiem,
mnie w szczególności. Teraz jest jak nadopiekuńczy ojciec. – Harry zesztywniał
na ten komentarz, ale J.J. zdawał się tego nie zauważyć. – Nie to, żebym
narzekał. Jestem tylko ciekaw.
Harry
niezobowiązująco wzruszył ramionami.
-
Nic nie zrobiłem – naciskał. – Chciał mi pomóc, a ja to zaakceptowałem. Może
jest po prostu wdzięczny, że mnie wyuczyłeś, dzięki czemu on nie musiał tego
robić. – To było kłamstwo. Harry wiedział, że doktor Rolands doceniał to, że
sanitariusze mieli na niego oko, zwłaszcza podczas pierwszych kilku tygodni.
Gdy zaczął tu pracować, był skrajnie odseparowany od wszystkich, poza
pacjentami w szpitalu. Z czasem Harry stał się bardziej przystępny, ale wciąż
zachowywał dystans między sobą, a wszystkimi innymi. Nie szukał przyjaźni.
Przyjaciele zawsze zostawali skrzywdzeni.
Przez
chwilę J.J. patrzył na Harry’ego sceptycznie.
-
Dobra, nie mów mi – powiedział, wzruszając ramionami. – Robiłem wszystko, żeby
ci pomóc; dałem ci przywilej uczyć się z mojego doświadczenia i tak mi się
odpłacasz. – J.J. westchnął mocno, odwracając się, jakby miał się rozpłakać,
ale nie chciał, żeby Harry to widział.
Harry
przewrócił oczami i potrząsnął powoli głową. J.J. zrobiłby wszystko, żeby
rozśmieszyć, ale niestety nie był teraz w nastroju do śmiechu. Kto byłby o
czwartej nad ranem?
-
Trochę przesadzasz, prawda? – zapytał, zakładając ramiona na piersi.
J.J.
skrzywił się w kierunku Harry’ego.
-
Nie ma z tobą zabawy, Orion – powiedział, po czym lekko popchnął Harry’ego w
stronę windy. – Chodź. Znajdźmy doktorka i wtedy zdecydujemy, jak stracimy czas
pozostały na naszej zmianie. – Docierając do windy, J.J. wcisnął guzik „w dół”.
– Wyraźnie potrzebujesz na cito się rozchmurzyć. Myślę, że będę musiał
przepisać ci kilka zabaw na korytarzu do natychmiastowego wykonania.
Harry
zdecydował milczeć, pocierając oczy ze zmęczeniem. J.J. zawsze mówił w
„lekarskim języku”, kiedy chodziło o sprawianie kłopotów. Większość
sanitariuszy uznawała za zabawne ilość dolegliwości, które J.J. mógłby
rozwiązać przy pomocy zabaw na korytarzu. Wczesnym rankiem praca w szpitalu
była wyjątkowo nudna. Skończyły się godziny odwiedzin, większość pacjentów
spała. Z tego, co Harry się dowiedział, J.J. wymyślił „zabawy na korytarzu” w
akcie desperacji, żeby minął czas. Mogło być to coś głupiego, jak zabranie tacy
na jedzenie i odkrycie, kto jest w stanie dłużej ślizgać się po niedawno
umytych schodach albo wyścig na wózkach inwalidzkich po korytarzu jednego z
pięter.
Drzwi
do windy otworzyły się. Harry wszedł za J.J’em, po czym oparł się o ścianę i
zamknął oczy. Wiedział już, co doktor Rolands powie. Minęły trzy dni, odkąd
Harry opuszczał szpital, co oznaczało, że minęły trzy dni, odkąd spał w
prawdziwym łóżku. Gdy o ósmej zmiana Harry’ego się skończy, dostanie nakaz
udania się do domu Rolandsa i odpoczęcia aż do jego kolejnej nocnej zmiany. Cóż, przynajmniej nie przeszkodzę nikomu
swoimi koszmarami.
Gdy
winda jechała w dół, Harry po raz kolejny zamyślił się o minionym miesiącu
spędzonym z dala od czarodziejskiego świata. Przypomniał sobie panikę, którą
poczuł, gdy ujawniła się u niego zdolność uzdrawiania. Przez chwilę naprawdę
myślał, że nie będzie w stanie dotknąć żadnej żywej istoty bez wyczerpywania
pokładów magii. Jednak to nie powstrzymywało innych przed dotykaniem jego.
Harry szybko zorientował się, że musi martwić się tylko o swoje ręce. To miało
sens, skoro przez lata magia przez nie przepływała przy pomocy różdżki.
Po
kilku kolejnych „epizodach uzdrawiania”, Harry był w stanie rozpoznać magię,
pędzącą przez niego do dłoni sekundę przed tym, jak rozjaśniały się światłem.
Normalnie działo się to wtedy, gdy Harry był w połowie rozmowy ze swoim
pacjentem o jego chorobie. Harry mógł tylko zakładać, że ta umiejętność
działała z powodu jego współczucia dla innych lub czegoś w tym rodzaju. Nie
było to wyjaśnienie naukowe, a on nie był zbyt chętny, żeby dla pewności
testować to na wszystkich w szpitalu, więc na razie musiało to wystarczyć.
Dźwięk
otwieranych drzwi wyrwał Harry’ego z myśli. Spojrzał na J.J’a, ignorując jego
zatroskany wyraz twarzy i skinął na niego, żeby prowadził. Ostatnio otrzymywał
zbyt wiele takich spojrzeń… cóż, zawsze był obiektem zmartwionych zerknięć.
Ludzie po prostu nie byli już dyskretni. Harry wyszedł za J.J’em z windy,
zbliżając się do biurowej części szpitala. Doktor
Rolands musiał w końcu zająć się papierkową robotą.
J.J.
zatrzymał się przed czwartymi drzwiami po prawej i zapukał, po czym otworzył
je.
-
Znalazłem go na OIOMie – powiedział, wchodząc, a Harry podążył za nim.
Doktor
Rolands siedział za biurkiem zastawionym stosami papierów. Posłał Harry’emu
długie spojrzenie, po czym skupił uwagę na J.J’u.
-
Dzięki, J.J. – powiedział Rolands, wstając. – Możesz wrócić do swoich
obowiązków. – J.J. skinął głową i wyszedł bez słowa, zamykając przy tym drzwi.
Doktor Rolands powoli obszedł biurko i na moment stanął przed Harrym, po czym
westchnął. – Wybacz mi szczerość, Orion, ale wyglądasz na wyczerpanego. Kiedy
ostatni raz porządnie spałeś?
Harry
odwrócił wzrok, wzruszając ramionami. Prawdę mówiąc nie spał dobrze, odkąd
opuścił Hogwart, ale nie zamierzał nikomu mówić, dlaczego tak się stało. W
zeszłym roku Harry przeszedł przez fazę koszmarów, gdy zmarł Cedric Diggory.
Wtedy pomogli mu Syriusz i Remus. Rozumieli, że czuł się winny i pomogli mu
zdać sobie sprawę, że zrobił wszystko, żeby uratować Cedrica.
Ale
czy zrobił wszystko, co mógł, dla Remusa? Harry nigdy nie dowie się na pewno. W
tamtym czasie myślał, że robił wszystko, co potrzebne, żeby się upewnić, że
Syriusz i Remus nie doznają wściekłości Voldemorta. Wtedy wierzył, że Remus
przeżyje obrażenia zadane mu przez srebrną rękę Petera Pettigrew.
Głos
doktora Rolandsa wyrwał Harry’ego z myśli.
-
Siadają, Orion – powiedział cicho i poczekał, aż Harry to zrobi. – Podejrzewam,
że już wiesz, dlaczego J.J. cię tu przyprowadził. – Harry pokiwał głową. –
Orion… John, wiem, że wciąż czujesz, że mi się narzucasz, ale zapewniam cię, że
tak nie jest. Cieszę się, że jesteś w pobliżu. Jesteś dobrym dzieciakiem,
wszyscy to wiedzą. Szczerze to byłeś darem z nieba, od kiedy zacząłeś tu
pracować. Pomagasz tak wielu ludziom. Dlaczego czujesz, że nie zasługujesz na
to samo?
Harry
otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy nagle w bliźnie poczuł słaby, kłujący ból.
Natychmiast zapominając o rozmowie, Harry zamknął oczy i pochylił głowę, szybko
wykonując wszystkie niezbędne kroki, by oczyścić umysł. Problem polegał na tym,
że ból zwyczajnie nie chciał odejść. Nie był jakoś mocny, ale było to i tak
więcej, niż czuł w ostatnim czasie. Czuł słabe dotknięcie złości i irytacji,
ale natychmiast próbował je odepchnąć. Nie
teraz! Dlaczego czuję to teraz?
Emocje
powoli znikały, ale ból pozostał. To wtedy Harry uświadomił sobie, że dłoń
spoczywa na jego plecach. Odległe oznaki zmartwienia pojawiły się i zniknęły.
Otworzył oczy i uniósł wzrok na zatroskaną twarz doktora Rolandsa. W pośpiechu
starając się odepchnąć Voldemorta, Harry całkowicie zignorował fakt, że nie był
sam. Zignorował fakt, że ze wszystkich ludzi, jest sam w pokoju z mugolskim
lekarzem.
-
Co się stało, Orion? – zapytał doktor Rolands „lekarskim tonem”. Natychmiast
spojrzał Harry’emu o czy, po czym położył dłoń na jego czole. – Jesteś
rozpalony! Dlaczego nie powiedziałeś, że nie czujesz się dobrze? Jakie masz
objawy? Jakieś bóle? Zawroty głowy? Nudności? Jak długo to trwa?
Harry
odepchnął rękę doktora Rolandsa z irytacją. Nie zamierzał pozwolić, by ból
blizny stał się przedmiotem badań w mugolskim szpitalu.
-
Nic mi nie jest, proszę pana – powiedział stanowczo. – To tylko drobny ból
głowy, który mnie nieco zaskoczył. Nie ma się czym martwić.
Doktor
Rolands potrząsnął głową, wrócił do biurka, otworzył jedną z szuflad i
wyciągnął klucze.
-
Zabieram cię do domu – powiedział stanowczo. – Potrzebujesz przynajmniej dzień
odpoczynku. Masz gorączkę i jesteś wyczerpany. – Harry próbował protestować,
ale doktor Rolands uciszył go wzrokiem. – Jestem pewny, że J.J. może zająć się
tobą albo resztą twojej zmiany, chyba że chcesz, żebym cię wydał i przeprowadził
każde badanie, które przyjdzie mi do głowy.
Harry
skrzywił się i odwrócił wzrok. Wiedział, że doktor Rolands zastosuje się do
groźby, tylko po to, żeby mu to udowodnić. Mężczyzna miał skłonność do
upartości, która mogła rywalizować z każdym, kogo Harry spotkał. W pewnym
sensie doktor Rolands przypominał Harry’emu panią Pomfrey, hogwardzką medyczkę,
którą Harry poznał bardzo dobrze przez te lata. Ta myśl sprawiła, że Harry
zaczął się zastanawiać, czy upór był warunkiem zostania lekarzem czy uzdrowicielem.
Doktor
Rolands podszedł do drzwi i otworzył je, po czym odwrócił się i skinął na
Harry’ego, żeby wyszedł pierwszy. Wzdychając, Harry wstał i wyszedł z biura.
Nie był zaskoczony, że J.J. na niego czekał. Nie było wątpliwości, że J.J.
faktycznie zamierzał zmusić go do „zawodów na korytarzu”. Doktor Rolands
zamknął za nimi drzwi i położył dłoń na ramieniu Harry’ego, a jego oczy padły
na J.J’a.
-
Proszę powiadomić swojego przełożonego, że Orion musiał wcześniej wyjść z
powodu choroby – powiedział profesjonalnie doktor.
J.J.
spojrzał ze zmartwieniem na Harry’ego, po czym przeniósł wzrok na doktora
Rolandsa i skinął głową.
-
Dobrze, doktorze.
Doktor
Rolands zaprowadził Harry’ego w kierunku windy i nacisnął przycisk „w dół”. Potrzebna
mu była każda odrobina samokontroli, żeby nie odsunąć się od lekarza. Komentarz
J.J’a na temat tego, że doktor Rolands zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec
sprawił, że poczuł się niesamowicie nieswojo. Nie chciał ojca, ale wiedział, że
J.J. ma rację. Doktor Rolands się zmienił. Zaczął dbać o nastolatka, którego
przyjął pod swój dach. To musiało się
zmienić.
Podróż
do domu doktora Rolandsa była dość cicha. Wciąż czując ból blizny, Harry oparł
czoło o chłodne czoło. Wciąż był ubrany w szpitalny strój, ponieważ doktor
Rolands nalegał, żeby natychmiast wyszli, wiedząc, że Harry spróbuje znaleźć
drogę ucieczki, jeśli tylko dostanie szansę. Słońce jeszcze nie wzeszło, co
jeszcze bardziej zachwycało do spania. Zamykając oczy, Harry pozwolił myślom odpłynąć
i był zaskoczony, jak szybko był w stanie się odprężyć. Może był bardziej niż
tylko trochę zmęczony.
Samochód
zatrzymał się, wyrywając Harry’ego z częściowego snu i zobaczył, że dotarli do
domu doktora Rolandsa. Był to skromny dom z trzema sypialniami, który
przypominał bardzo Harry’emu dom jego wuja i ciotki z Surrey. Główna różnica
polegała na tym, że w domu doktora był mile widziany. Nie był traktowany jak
dziwak i sługa. Może to dlatego czuł, że wszystko jest nie na miejscu. Przez Voldemorta nic nie jest tak, jak
powinno. Powinienem być w domu z Syriuszem i Remusem i czekać na przybycie
wyników SUMów.
Podążając
za doktorem Rolandsem do domu, Harry zamknął oczy, skupił się na uczuciach
wokół siebie i wypuścił oddech, który nawet nie wiedział, kiedy wstrzymywał,
ale nie poczuł w pobliżu niczego. Czuł oznaki zmęczenia i wiedział, że w
sąsiedztwie jest kilka osób, które wstawały z łóżka. Czując się jak intruz,
Harry szybko odepchnął odczucia i wszedł po schodach do pokoju gościnnego,
który obecnie zajmował. Nie chciał nazywać go swoim pokojem. Jego pokój był w
Dworze Blacków, tak samo jego był on jego domem.
Harry
mechanicznie wszedł do pokoju i wykonał normalną nocną toaletę, po czym
wczołgał się do łóżka. W chwili, gdy jego głowa opadła na poduszkę, Harry
poczuł, że odpływa w sen. Będzie się martwił wszystkim po kilku godzinach, gdy
rozjaśni mu się w głowie. Nie chciał podejmować kolejnych pochopnych decyzji.
Kolejne pochopne decyzje mogą go zabić. Albo
gorzej, wyleją go, jak powiedziała kiedyś Hermiona.
Gdy
Harry zapadł w ciemność, nie zauważył łagodnej dłoni, która dotknęła go i
sprawdziła, czy nie ma oznak choroby. Gdyby miał, Harry nalegałby, że nic mu
nie jest oraz żeby doktor Rolands wrócił do pracy. Wiedział, że okrutnym było
być tak chłodnym dla kogoś, kto tyle mu dał, ale było to konieczne. Nie mógł
się przywiązywać. Nie mógłby znieść bólu towarzyszącego trosce.
^^^
To
mieszanka jasnego słońca i uczucia piór na twarzy wyrwała Harry’ego ze snu.
Otwierając oczy, Harry uśmiechnął się w jasnoczerwone pióra, które zasłaniały
mu widok. Wyglądało na to, że ktoś inny nadrabia potrzebny odpoczynek. Od
tamtej nocy, gdy Fawkes pomógł mu opuścić czarodziejski świat, feniks miał
tendencję do pojawiania się, gdy Harry spał i zostawał przy jego boku, aż
chłopak się nie obudził. Długie wizyty spowodowały, że Harry zaczął się
zastanawiać, czy profesor Dumbledore był w Hogwarcie, żeby zauważyć, jak często
jego feniks znika na długie godziny.
Odwracając
się na bok, Harry łagodnie pogłaskał miękkie pióra ptaka i stłumił śmiech, gdy
usłyszał trel Fawkesa. Nie trzeba było wiele, żeby ptaka uszczęśliwić. Zupełnie jak Hedwiga. Dokładnie jak
mając nadzieję, że jego „rodzina” w czarodziejskim świecie ma się dobrze, nie
było dnia, by Harry nie myślał tego samego o swojej sowie, Hedwidze. Był
zaskoczony, że nie widział jej w ciągu ostatniego miesiąca, ale doszedł do
wniosku, że tak pewnie jest lepiej. Wszyscy wiedzieli, że Harry Potter ma
śnieżną sowę. Była zbyt łatwa do wyśledzenia, żeby podjąć takie ryzyko.
Fawkes
w końcu uniósł głowę i spojrzał na Harry’ego, który uśmiechnął się, sięgając po
okulary. Wsuwając je na nos, Harry zamrugał, gdy wszystko zrobiło się wyraźne
wraz ze współczującym wzrokiem Fawkesa. Harry westchnął, siadając i po raz
kolejny pogładził pióra ptaka. Spojrzał na zegarek, stojący na stoliku nocnym i
ledwie mógł uwierzyć, że już jest wczesne popołudnie. Spał dłużej, niż myślał,
że potrafi.
Skupiając
uwagę na feniksie, Harry postąpił tak, jak zwykle, gdy odwiedzał go Fawkes.
-
Jak się ma Syriusz? – zapytał cicho. Fawkes zanucił ponuro, jakby chciał
powiedzieć: „wciąż za tobą tęskni”. Harry skinął głową, spuszczając wzrok. –
Jak się mają wszyscy inni? – Zamiast odpowiedzieć, Fawkes trącił zrolowanego
„Proroka Codziennego” w kierunku chłopaka, który pojął wskazówkę, rozwinął
gazetę i spojrzał na pierwszą stronę. Harry ledwie powstrzymał szok na widok
nagłówka oraz pod nim zdjęcia Mrocznego Znaku.
TRZYDZIEŚCI TRZECH MUGOLI
MARTWYCH!
SAMI-WIECIE-KTO WIDZIANY W
MUGOLSKIM LONDYNIE!
Aurorzy oraz przedstawiciele
departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego dziś o czwartej rano zostali
wezwani do akcji, gdy to Sami Wiecie, Kto oficjalnie oznajmił swoją obecność.
Naoczni świadkowie twierdzą, że Ten, Którego Nie Wolno Wymawiać osobiście
przeprowadził atak na mugolskie przedmieścia w Londynie, gdzie zabił
trzydziestu trzech mugoli oraz ranił dwunastu kolejnych. Sami-Wiecie-Kto i jego
poplecznicy pojawili i zaczęli przechodzić od domu do domu szukając czegoś lub
kogoś.
- Zdecydowanie szukali kogoś
– powiedział naoczny świadek. – Kazał swoim sługom „znaleźć go” i był naprawdę
wściekły, gdy nie znaleźli tej osoby.
Sądząc po nienawiści
Sami-Wiecie-Kogo w kierunku mugoli, wielu wierzy, że szukał on czarodzieja lub czarownicy
żyjących w tej okolicy. Ministerstwo szybko wydało rozkaz dla wszystkich
czarownic i czarodziei, mieszkających w zaatakowanym obszarze lub jego okolicy,
żeby wysłali wiadomość do departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego w celu
ewentualnego przeniesienia dla ich własnego bezpieczeństwa.
- Póki nie odkryjemy, kogo
namierza Sami-Wiecie-Kto, musimy chronić tych, którzy mogą oberwać rykoszetem –
oświadczył minister Scrimgeour. – Zdajemy sobie sprawę, że dla wielu może to
być niedogodność, ale mamy nadzieję, że szybko znajdziemy tego, kto jest celem
Sami-Wiecie-Kogo.
Był to pierwszy atak, od
kiedy Sami-Wiecie-Kto stracił dziesięciu swoich zwolenników podczas nalotu na
departament Tajemnic w Ministerstwie, w tym Petera Pettigrew, Lucjusza Malfoya
i Barty’ego Croucha Juniora (który, jak wierzono, zmarł w Azkabanie wiele lat
temu). Czy jest to odwet celem wprowadzenie w czarodziejski świat paniki, a
może w działaniach Sami-Wiecie-Kogo jest coś więcej? Czy w mugolskim Londynie
naprawdę jest ktoś wart przeszukania każdego domu?
Harry
westchnął, odkładając gazetę. Powinien był wiedzieć, że Voldemort coś knuje,
gdy jego blizna zaczęła boleć. Działanie Voldemorta spowodowało ból w brzuchu
Harry’ego. Była szansa, że Voldemort szukał kogoś innego, ale jeśli historia
była jakimś wskaźnikiem, szansa była nikła. Jasne było, że Voldemort odkrył, że
Harry Potter nie jest już chroniony przez Albusa Dumbledore’a i obecnie ukrywał
się w mugolskim Londynie. Pytanie teraz brzmiało, co miał z tym zrobić. Harry
nie był gotów, by znów się z nim zmierzyć, ale czy naprawdę mógł stać z boku i
pozwolić innym umierać z jego powodu?
Nie.
Jeśli praca w szpitalu czegoś go nauczyła to każde życie było cenne i warte
walki, bez względu na to, jak daremny może wydawać się ten wysiłek. Nie miało
znaczenia to, czy osoba była czarodziejem, czarownicą, charłakiem czy mugolem.
Nie było różnicy. Życie to życie. Po prostu próbowali przetrwać każdy dzień. Harry
musiał stłumić parsknięcie. Wyglądało na to, że próbując się nie przejmować
innymi, zaczął dbać o wszystko bardziej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał.
Lekkie
fale współczucia otarły się o Harry’ego, zmuszając go do skupienia uwagi na
Fawkesie. Czerwono-złoty ptak zaćwierkał cicho, uspokajająco. Harry uśmiechnął
się, delikatnie drapiąc głowę Fawkesa.
-
Wygląda na to, że skończył nam się czas, Fawkes – powiedział cicho. – Nie mogę
ponownie uciekać. Uciekanie tylko naraziłoby więcej ludzi na niebezpieczeństwo,
ale nie mogę też zostać. – Fawkes wydał z siebie kolejny pełen współczucia
trel. – Jeśli Voldemort mnie szuka, muszę zostać zobaczony gdzieś indziej niż w
mugolskim Londynie. Chciałbym tylko wiedzieć to na pewno.
Fawkes
wzleciał w powietrze i podleciał na parapet. Ściągając z siebie okrycie, Harry
z ciekawością podążył za ptakiem do okna i wyjrzał. Nie ujrzał nic niezwykłego.
Zauważył, że pani Jansen pielęgnuje ogród po drugiej stronie ulicy, a kilkoro
dzieci jeździ w pobliżu na rowerach. W sumie nic nie wydawało się dziwne. Z
przyzwyczajenia Harry zamknął oczy, wyciągnął rękę i mógł poczuć ślady
szczęścia, podekscytowania, zmęczenia i… irytacji?
Harry
zmusił się do odprężenia i ponownie sięgnął, tym razem czując oprócz irytacji
dotyk złości i nienawiści. Otwierając oczy, Harry ponownie wyjrzał przez okno,
próbując odkryć, skąd pochodzą negatywne uczucia, ale wciąż nie widział nic
niezwykłego. Odwrócił się do Fawkesa, który uważnie go obserwował.
-
Są tutaj, prawda? – zapytał. – Szukają mnie.
Fawkes
zaśpiewał potwierdzająco, wprawiając Harry’ego w ruch. Nie było czasu do
stracenia. Jeśli śmierciożercy naprawdę byli w sąsiedztwie to obecność
Harry’ego narażała wszystkich na ryzyko. Szybko posprzątał i spakował do
plecaka to, co mógł. Musiał uciec jak najdalej stąd. Tylko w tym domku było
wiele rodzin. Nie chciał myśleć, że mogliby zginąć przez niego, a wiedział, że
Voldemort się nie zawaha.
Czy
była to pochopna decyzja? Najprawdopodobniej, ale Harry naprawdę wierzył, że
nie ma innego wyboru. Znał dzieci, które mieszkały w sąsiedztwie. Znał te
rodziny. Byli to dobrzy ludzie, którzy nie zasługiwali na wciągnięcie w wojnę o
świat, o którym nawet nie wiedzą. To sąsiedztwo nie zasługiwało na zniszczenie
z jakiegokolwiek powodu, zwłaszcza przez obsesję jednego człowieka.
Gdy
się spakował i założył na prawy nadgarstek kaburę, gdzie trzymał różdżkę z
ostrokrzewu, Harry chwycił papier i długopis ze stolika nocnego. Wiedział, że
nie mógłby odejść bez pozostawienia jakiejś notki dla doktora Rolandsa, bez
względu na swój pośpiech. Nie mógł napisać dokładnie prawdy, ale nie chciał też
całkowicie dokłamywać doktora. Niestety
nie mam wielkiego wyboru. Nie mając wiele czasu do stracenia, Harry szybko
napisał ogólną notkę, dziękując doktorowi Rolandsowi za wszystko, ale coś
zmusiło go do odejścia.
Wykonując
czynność, która tak przypominało mu to, co działo się miesiąc temu, Harry
zostawił notkę na poduszce i chwycił plecak, po czym podszedł do czekającego
cierpliwie feniksa. Wciąż nosił okulary, jednak wszyscy wiedzieli, że chłopiec,
który przeżył je nosi i sprawiały, że był tak podobny do swojego ojca. Harry
wciąż wyglądał jak James Potter, ale teraz odróżniały ich pewne rzeczy. Poza
zielonymi oczami Harry’ego, jego włosy były krótsze i dzięki mugolskim
produktom, które pokazał mu J.J., jakoś był w stanie ułożyć je schludniej. Był
bardziej zbity niż James Potter kiedykolwiek, dzięki swoim fizycznym treningom,
które przeszedł w ostatnich latach, ale geny Potterów uczyniły go szczupłym,
nie żeby Harry miał coś przeciwko. Podczas swojego piątego roku otrzymał zbyt
wiele uwagi przez to, że przybrał nieco mięśni.
Fawkes
zaćwierkał cicho, podlatując i lądując na ramieniu Harry’ego. Nie potrzebowali
żadnych słów. W ciągu ostatniego miesiąca, Fawkes i Harry w pewnym sensie
doszli do cichego porozumienia. Fawkes wiedział, co trzeba było zrobić, a Harry
ufał ocenie Fawkesa. Zamykając oczy, Harry poczuł przez moment falę gorąca i
wiedział, że już dłużej nie jest w domu doktora Rolandsa. Otworzył oczy i
zauważył, że był na Charing Cross Road, naprzeciwko Dziurawego Kotła. Ciężar
zniknął z jego ramienia, gdy Fawkes wzbił się w powietrze, po czym zniknął w
płomieniach. Wzdychając głęboko, Harry w duchu podziękował Fawkesowi, po czym
skupił uwagę na Dziurawym Kotle.
To
z pewnością będzie interesujące.
Cieszę się ,że znowu tłumaczysz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jak widać Voldemort zaczął działać, tylko właśnie skąd podejrzenia że Harry jest w mugolskim Londynie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika