Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 27 lutego 2022

PDJ - Rozdział 33 – Tajemnica strachu

Dumbledore chodził tam i z powrotem obok drzewa, przy którym kazał mu czekać Zamaskowany, jeśli chciał wymienić się z czwórką dzieci. W głębi serca Albus nie ufał śmierciożercy, ale czuł, że nie ma w tej sprawie wyboru. Jeśli mógł zrobić coś, żeby ich uwolniono, zrobi to. Przez drzewa wiał zimny i ostry wiatr, więc owinął się ciaśniej swoją ocieplaną, fioletową szatą. Chłód Zakazanego Lasu otulał go jak płaszcz mrozu, zmrażając go do szpiku kostnego. Jego broda poruszała się, gdy chodził, nieprzyzwyczajony do tak długiego czekania. Minęło pół godziny od jego przybycia, pół godziny od wysłania odpowiedzi do Zamaskowanego.

Czekanie doprowadzało go do szaleństwa.

Zmusił się do zachowania spokoju, do wdechu i wydechu, do oparcia się o pień drzewa, by pozornie wyglądać, jakby cierpliwie czekał na przybycie starego przyjaciela. Nigdy nie było mu tak trudno utrzymać swojej zwyczajnej fasady. Dzieci. Co może stać się jego dzieciom? Był kipiącą masą nerwów i żałował, że nie ma eliksiru uspokajającego. Czuł się tak jak wtedy, kiedy wysłał Severusa, by szpiegował Voldemorta. Tyle że to było gorsze. Dużo gorsze. Severus był wyszkolonym informatorem. Czworo dzieci było niewinnymi pionkami w śmiertelnej grze, a powinien był się upewnić, że zakończy się ona tej nocy w departamencie tajemnic.

Co poświęcisz, Albusie?

Kiedyś odpowiedziałby beztrosko, że wszystko, co trzeba.

Tylko, że to też było kłamstwo.

Poświęcił bowiem innych, by sprawdzić Voldemorta, ale nigdy tak naprawdę nie poświęcił siebie.

Był królem, nadzorował wszystkie figury na planszy, władcą marionetek w cieniu, ciągnąc najpierw jedną strunę, a potem drugą.

Aż do teraz.

Poczuł poruszenie w powietrzu i wiedział, że w pobliżu była użyta magia. To zawsze był jeden z jego talentów, wyczuwanie używanej magii, bliskiej lub dalekiej, a także rodzaju magii, taki jak zaklęcie lub klątwy oraz to, czy nosiły mroczną skazę. Doprowadziło to do tego, że niektórzy z jego kolegów oświadczyli, że jest wszechwiedzący, choć nie była to prawda. Zachęcał jednak te przekonania, ponieważ wiedział, że wzbudzi ono strach wśród mrocznych czarodziejów, w szczególności jednego. Pic na wodę, staruszku. Ale to cię teraz nie uratuje, kpiły z niego jego myśli. Jego sprytny podstęp dobiegł końca. Tiara powinna umieścić mnie w Slytherinie, biorąc pod uwagę całe praktykowane przeze mnie oszustwo. Z drugiej strony udawanie kogoś, kim się nie jest, wymaga wielkiej odwagi. To sprawiło, że pomyślał o Severusie, który ukrył swoje współczucie za cierniowym murem, który udawał, że podąża za złem na jego żądanie, który zaryzykował wszystko, by spełnić obietnicę złożoną dawno temu swojej ukochanej. A ty wykorzystałeś tą miłość, Albusie, wykorzystałeś ją, by stał się idealnym agentem i obrońcą młodego Harry’ego, którego potrzebowałeś, skarciło go sumienie.

Nagle pożałował, że nie może przeprosić Mistrza Eliksirów, pogodzić się, ale nie było już czasu. W klepsydrze skończył się piasek.

- No, no. W końcu postanowiłeś się pokazać. Jak orzeźwiająco szlachetny.

Dumbledore odwrócił się powoli, by stanąć twarzą w twarz z wysoką postacią w czarnej szacie i żelaznej masce. Głos za maską był gładki, kulturalny i pełen pogardy.

- Jestem tutaj, jak obiecałem – powiedział krótko stary czarodziej. – Twoja różdżka, staruszku. Oddaj mi ją.

Dumbledore wyciągnął różdżkę i podał ją postaci z krótkim ukłonem.

- Oddam Cezarowi to, co należy do Cezara – odparł nonszalancko.

Zza maski rozległo się parsknięcie.

- Uważaj, starcze. Albo Cezar odetnie ci głowę. – Różdżka zniknęła pod jego szatą.

Dumbledore rozejrzał się i dostrzegł kilka innych cienistych kształtów w głębi drzew.

- Gdzie są dzieci? Obiecałeś, że jeśli oddam się w twoje ręce, zostaną wypuszczone.

- Wszystko w swoim czasie. – Zamaskowany sięgnął do kieszeni i wyciągnął lśniącą, metalową obrożę z zapięciem na jednym końcu. – Wiesz, co to jest, prawda?

Dumbledore wzdrygnął się, gdyż aura mroku promieniująca z kołnierza była prawie namacalna.

- Obroża Posłuszeństwa.

- Tak. – Głos drugiego był pełen satysfakcji.

Wieki temu te obroże zostały wykłute przez mrocznego czarodzieja, który starał się związać zbuntowanych praktykantów i złamać ich zgodnie ze swoją wolą. Kiedy był założony, czarodziej nie mógł wykonywać żadnej magii, chyba że na polecenie tego, kto założył mu obrożę na szyję. Nie mógł się też sprzeciwić bezpośredniemu rozkazowi swojego pana. Zaklęcie wiążące użyte na skrzatach domowych było pochodną sposobu, w jaki działał Obroży Posłuszeństwa.

Obroże zostały uznane za zakazane przez Międzynarodową Konfederację Czarodziejów wieki temu. Każdy, kto został złapany, że jest w posiadaniu takowego, podlegał karze grzywny, a korzystanie z niej gwarantowało wyjazd do Azkabanu.

- Pochyl głowę – syknął Zamaskowany, zbliżając się do starszego czarodzieja.

Przez jedną chwilę w jego oczach pojawił się błysk strachu.

- Nie będziesz tego potrzebował. Zrobię to, co chcesz.

- Ha! Jakbym miał ci zaufać, stary lisie! To jest zabezpieczenie. – Zacisnął zimną, metalową obrożę na szyi Dumbledore’a.

Błysnęło niebieskie światło i obroża skurczyła się, by pasowała na starszego czarodzieja.

-Wiesz, jak działa, prawda? – wymruczał Zamaskowany. – Wydaję ci rozkaz i robisz, co mówię. Każda próba nieposłuszeństwa będzie skutkować ogromnym bólem. Sugeruję więc, żebyś się zachowywał. Chodź.

Albus podążył za ciemną postacią bez świadomej myśli. Tak działała Obroża Posłuszeństwa. Czasami można było walczyć z obrożą, ale rzadko kiedy czarodziej potrafił to zrobić i znieść ból, próbując przełamać zaklęcie. W każdym razie wiedział, że nie może jeszcze walczyć z obrożą.

- Stop – rozkazał śmierciożerca, zatrzymując się tuż między drzewami. – A teraz śpij, starcze. Śpij i masz niczego nie wiedzieć.

Dumbledore poczuł, że jego powieki stają się ciężkie i osunął się na ziemię, zasypiając, zanim jego głowa dotknęła ziemi.

Za żelazną maską Lucjusz radował się. Pierwszy etap jego planu dobiegł końca. Teraz czas na drugi etap.

Powiedział słowo, a dyrektor uniósł się w powietrzu i pofrunął za nim. Lucjusz odwrócił się i skierował z powrotem w stronę zamku, do pewnego kamiennego występu. Dotknął trzeciego kamienia w sekwencji i odsunął się na bok, odsłaniając tunel skręcając w dół.

Zapalił czubek różdżki, wylewitował dyrektora przez wejście, po czym zamknął tunel kolejnym słowem. Było wiele przejść do i z Hogwartu. To było używane tylko kilka razy przez osobę, która nazywała się Prawdziwym Dziedzicem Slytherina. Prowadziło do labiryntu podziemi, ale w centrum sieci znajdowała się Komnata Tajemnic.

- No, macie go? – zapytała Bella, gdy tylko Lucjusz wrócił do swojej nowej bazy pod szkołą. Pod ziemią było kilka nieużywanych pomieszczeń, prawie jakby był to samowystarczalny kompleks. Była nawet kanalizacja, toalety i bieżąca woda. Lucjusz wyjaśnił, że został zbudowany na wypadek, gdyby zamek był oblężony, a czarodzieje potrzebowali bezpiecznego miejsca, w którym mogliby się ukryć w czasach, gdy na czarodziejów polowała Inkwizycja i mugole nienawidzący magii.

- Jest naszym gościem w kamiennym więzieniu – powiedział spokojnie Lucjusz. Odkryto, że kamienne więzienie miało pomieścić magicznych więźniów i uniemożliwiało czarodziejom korzystanie z ich mocy.

Bella, która miała na sobie obcisłą, czerwoną suknię, zatarła ręce i wyglądał jak dziecko, które właśnie otrzymało najlepszy urodzinowy prezent w historii.

- Och, cudownie! Kiedy mogę z nim zacząć?

Lucjusz potrząsnął głową.

- Cierpliwości, Bellatrix. Niech stary lis się najpierw zaaklimatyzuje. Jak tam dzieci? Wciąż śpią po eliksirze, który daliśmy do ich wody?

Kobieta z kręconymi włosami skinęła głową, jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.

- Jeśli nie chcesz, żebym zabawiła się z Dumbledorem, mogę pobawić się z nimi? – jęknęła.

Lucjusz skrzywił się.

- Jeśli się nudzisz, idź i znajdź sobie mugola. Nie brakuje ich. Ale potrzebujemy dzieci jako dźwigni przetargowej, żeby Dumbledore się zachowywał.

- Po co? Założyłeś mu obrożę, prawda?

- Oboje wiemy, że gdyby chciał, mógłby złamać kontrolę nad obrożą. Jest wystarczająco silny – przypomniał jej Lucjusz. – To zabezpieczenie, żeby był potulny. Ale prawdziwym zagrożeniem jest to, co zrobimy jego cennym uczniom, jeśli nie będzie współpracował. I muszą być nietknięci. Na wszelki wypadek.

- Nie jesteś zabawny, Luc – wydęła wargi jak pięciolatek, któremu odmówiono słodyczy przed obiadem. Jej osobowość zmieniała się jak wiatr i często frustrowała oraz przerażała jasnowłosego czarodzieja, ponieważ była nieprzewidywalna i niebezpieczna.

Lucjusz nie ufał jej w najmniejszym stopniu i starał się trzymać ją na krótkiej smyczy.

- Gdzie jest Pettigrew?

- Nie wiem. Mały szczur zawsze się gdzieś skrada. Bella wzruszyła ramionami.

Usta Lucjusza zacisnęły się. Nie lubił Glizdogona i jemu też nie ufał. Mężczyzna był tchórzem, który dla zysku sprzedałby własną skórę.

- Idź, Bello, pobaw się, póki nie obudzi się Dumbledore. Będzie mnóstwo okazji, żebyś się nim później pobawiła.

Odszedł, by sprawdzić, co u jego pozostałych zakładników, a potem ruszył spotkać się z Narcyzą na kolacji. Za trzy nadejdzie nów księżyca, czas, kiedy mroczne moce będą u szczytu i wtedy chciał odprawić rytuał.

 

Potem:

Dumbledore nie wiedział, jak długo przebywał w ciasnej, kamiennej celi na słomianej palecie. Cela miała dziesięć na sześć stóp i czuł, jak ściany naciskają na niego, chociaż wiedział, że to niemożliwe. Coś było w tych kamieniach… jakiś rodzaj magicznego inhibitora… czuł się tak, jakby się dusił, jego magia została zmiażdżona…

Wziął głęboki oddech, upominając się, by przestał robić z igły widły. Nie dusił się, nie miał zamiaru mdleć, przed jego oczami nie tańczyły czarne plamy.

Zmusił się do wstania i przechadzał się do celi. Krążył w koło, próbując rozprostować swoje starzejące się kości. Miał nadzieję, że wkrótce przyjdzie jeden ze śmierciożerców, chciał z nimi porozmawiać o dzieciach, poprosić o widzenie się z nimi, jeśli to możliwe.

Ale minuty zmieniły się w godziny, a Albus wciąż był sam.

W końcu, dwie godziny później, a może więcej, drzwi do kamiennej celi otworzyły się ze skrzypnięciem i do pokoju wszedł Lucjusz Malfoy, obejmując ramieniem Hermionę Granger.

- Widzisz, Dumbledore, jedna z twoich uczniów. – Zacisnął ramię wokół dziewczyny, a różdżkę przycisnął do jej pleców. – Powiedz dyrektorowi, że nic ci nie jest, dziewczyno.

- Proszę pana… nic mi nie jest – zdołała wydusić Hermiona. Czuła, jak w jej oczach zbierają się łzy, których nie chciała wylać. Potem zawołała w przypływie natchnienia: – Niech się pan nie poddaje! Cokolwiek panu powiedzą, niech się pan nie poddaje.

- Wystarczy, dziewczyno! – warknął Lucjusz, wykręcając jej ramię. Hermiona krzyknęła.

- Lucjuszu, czy to naprawdę konieczne? – zapytał Dumbledore z błyskiem w oczach.

- Skoro próbuje wzniecić bunt. Jeśli nie chcesz, żeby została zraniona, zrobisz wszystko, co ci powiem.

Starszy czarodziej zbladł.

- Ale umowa była taka, że jeśli się wam oddam, pozwolisz dzieciom odejść.

- Tak? Nie pamiętam, bym to tak sformułował – powiedział Lucjusz ze złośliwym uśmiechem.

- Już ich nie potrzebujesz, skoro masz mnie… o wiele potężniejszego czarodzieja. Zrób, co obiecałeś, Lucjuszu, i pozwól im odejść.

Lucjusz spojrzał mu prosto w oczy i wyszczerzył zęby jak rekin.

- Nie. Kłamałem. A teraz się z tym pogódź. – Potem przyłożył różdżkę do skroni Hermiony i powiedział: – Obliviate!

- Przestań! Co robisz?

- Upewniam się, że nie będzie pamiętać, że tu jesteś. W ten sposób będzie bardziej posłuszna rozkazom. – Zaśmiał się. Potem wyciągnął na wpół śpiącą dziewczynę za drzwi i z powrotem do pokoju, gdzie wszystkie nastolatki dzieliły łóżka i kilka innych potrzebnych rzeczy.

Wepchnął ją brutalnie do pokoju, pozwalając innym nastolatkom ją złapać, nim upadła.

- Co jej zrobiłeś, draniu? – krzyknął Vince, łapiąc ją zręcznie.

- Cicho, bachorze! Zrobię to samo z tobą, jeśli nie będziesz uważał na język! – warknął Lucjusz.

Potem zamknął drzwi i wrócił korytarzem do kamiennej celi.

Albus siedział na sienniku, wyglądając na raczej oszołomionego i spokojnego. Lucjusz wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu.

- A teraz, dyrektorze, będziesz współpracował, czy mam cię zmusić… do zrobienia czegoś nieprzyjemnego?

Albus uśmiechnął się uprzejmie.

- Czego ode mnie chcesz?

- Twojej magii, stary lisie. Całej. Każdej kropli. To powinno wystarczyć, by przywrócić Czarnego Pana z martwych.

- Tak mi przykro, panie Malfoy, że nie mogę panu wyświadczyć takiej przysługi.

- Ach. Nie? Zrobisz to, Albusie Dumbledore. – Cofnął się i skinął lewą ręką. – Chodź ze mną. Przeprowadzimy kilka… testów.

Zmuszony Albus wstał i poszedł za nim.

Lucjusz zaprowadził go do małego pokoju, w którym czekała Bella.

Oblizała usta, kiedy go zobaczyła.

W pokoju stał niski, stalowy stół, przykryty białym materiałem. Obok stołu znajdował się zestaw instrumentów i coś, co wyglądało jak żelazna dziewica, zestaw śrub skrzydełkowych i inne rzeczy.

- Cześć, Dumbledore – zamruczała. – Witam w naszych skromnych progach. Chcesz zostać na herbatę? – Odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, był to wysoki, dziki dźwięk, w którym unosiło się szaleństwo.

- Wchodź na stół i nie ruszaj się – nakazał Lucjusz, a Albus posłuchał.

- Ale masz tu urocze miejsce, Bello – powiedział konwersacyjnie Albus.

- Prawda? – wyszczerzyła się. – I zaznajomisz się z nim idealnie, starcze. – Zaczęła skakać wokół stołu z wyciągniętą różdżką. – Trochę się za-baw-ię! – Zawirowała i wycelowała różdżkę prosto w jego serce. – Ale… obiecałam Lucowi, że cię nie złamię… przynajmniej jeszcze nie. Mimo wszystko będzie fajnie się z tobą zabawić. – Zaśmiała się maniakalnie. – Zabawa! Zabawa! Zabawa! Crucio!

 

Dużo później:

Leżał tam, gdzie upadł, w kamiennej celi, drżąc niekontrolowanie, a jego ciało skręcały spazmy. Nigdy w życiu nie czuł takiej agonii i czuł, że jego umysł wiruje w samoobronie, szukając ukojenia w starych wspomnieniach. Ale właśnie wtedy, gdy sięgał do szczęśliwego wspomnienia, czuł ostre ukłucie bólu, które wrzucało go z powrotem w teraźniejszość.

Nie miał pojęcia, jak długo Bellatrix używała na nim Cruciatusa, ale nie to doprowadziło go do szoku. Nie, to przyszło później, kiedy Lucjusz użył jakiejś dziwnej, mrocznej klątwy, by wyssać jego magię. Mimo że nie stawiał zbyt dużego oporu, klątwa przeszyła go bólem, wyrywając z niego magię krótkimi, ostrymi seriami. Bardzo szybko ochrypł od krzyku i mógł tylko patrzeć, jak Malfoy przechowuje magię, która była jego życiem, w trzech świecących kryształowych odłamkach.

- Kryształy są doskonałe do przechowywania energii psychicznej, a także magicznej – powiedział Lucjusz, pouczając, jakby był w klasie.

Dumbledore prawie wtedy zemdlał.

Powoli podniósł głowę, zaciskając zęby na falę bólu, który zadał mu ten prosty ruch. Teraz lepiej rozumiał, przez co przechodził Severus te wszystkie razy, kiedy uczestniczył w spotkaniach śmierciożerców. Och, teraz zbyt dobrze rozumiał i bardzo tego żałował. Severusie… Sądziłem, że wiem, co to znaczy mieć na sobie tą klątwę przez kilka minut… ale to… nic nie wiedziałem…

Powolne łzy pociekły mu z oczu, łzy bólu, poczucia winy i wyrzutów sumienia oraz straszliwa zimna świadomość, że raz za razem wysyłał tego mężczyznę z powrotem w ten horror. Jak mogłem być tak zimnokrwisty, tak samolubny? Byłem ślepy… ślepy na wszystko oprócz Chwalebnej Sprawy… Byłem ślepy, ale teraz widzę…

Udało mu się przeczołgać kilka cali, wyciągając rękę po maleńki kubek z wodą, który postawili obok niego. Była ciepła, wystarczająco dużo, by zmoczyć gardło, ale smakowała tak dobrze, jak lodowate piwo.

Potem osunął się na ziemię, ten prosty akt go wyczerpał.

Co gorsza, poczuł, że jego magia zaczyna powracać, powoli, ale pewnie, wracała. Po raz pierwszy przeklął swoją inną specjalną zdolność, z którą się urodził – szybkie uzupełnianie magii. To właśnie ta umiejętność dała początek legendzie, że był najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, że jego siła nie ma granic. Tak nie było, tylko tak się wydawało, ponieważ mógł dojść do siebie po zaklęciach, które wyczerpywały lub zabijały zwykłego czarodzieja, a jego magia odnawiała się dziesięciokrotnie szybciej niż u normalnego człowieka. To mu umożliwiło pokonanie młodszych czarodziejów, takich jak Voldemort i Grindelwald. Ale teraz jego największe błogosławieństwo miało stać się jego największym przekleństwem.

Ponieważ im szybciej wyzdrowieje, tym szybciej mogli wrócić do wyrywania jego magii.

Dumbledore zadrżał. Potem jego oczy zamknęły się i zasnął.

Potem nastąpił koszmar czerni i czerwieni w towarzystwie bólu, który nigdy nie ustał, a przynajmniej nie na długo. Paradowały przed nim dzieci, jedno po drugim, więc mógł na własne oczy przekonać się, że Lucjusz dotrzymie swojej części umowy. A potem mieli czyszczoną pamięć i zostawał zapomniany. Od czasu do czasu Lucjusz dawał mu środek przeciwbólowy, by mógł tobie pospać i dobrze wypocząć przed następną sesją.

Czasami Lucjusz używał innych metod, by osłabić jego upór, na przykład kładł przed nim talerz pełen ciepłego jedzenia i zimną szklankę i nakazywał mu siedzieć i się nie ruszać, wiedząc, że Albus nie jadł od… godzin, dni, stracił poczucie czasu.

Śliniąc się w niekontrolowany sposób, został zmuszony do wpatrywania się w jedzenie, wiedząc, że znajduje się na odległość jednej ręki, ale nie odważył się sprzeciwić poleceniu lub zaryzykować, że obroża udzieli mu ostrej lekcji. Zamknął oczy, przypominając sobie głos Harry’ego, który mówił mu, że czasami jego krewni nie karmili go przez kilka dni, a potem wypuszczali go tylko po to, by ugotował dla nich posiłki, których nie wolno mu było zjeść.

Jego żołądek ścisnął się i wołał o pożywienie, gdy ponownie płakał z żalu nad chłopcem, którego rok po roku odsyłał do domu, do okrutnych ludzi. Wtedy uważał to za konieczne, nigdy nie zdając sobie sprawy, jaką jest oglądanie jedzenia i zakaz spożycia go, gdy jest się głodnym.

Zdesperowany po mniej więcej godzinie spróbował sięgnąć po talerz i przyciągnąć do siebie, ale ten ruch uruchomił obrożę, a ostry wstrząs sprawił, że przeszył go ból, aż zatrzymał się i pozostał nieruchomo.

Nigdy nie wiedziałeś, co to znaczy być bezradnym, Albusie, oskarżył go Severus po powrocie ze spotkania ciężko ranny. Nigdy nie wiedziałeś, jak to jest leżeć i być zmuszonym do znoszenia bólu i upokorzenia, ponieważ nie możesz nic zrobić, by temu zapobiec. Świadomość, że możesz umrzeć… i masz nadzieję, że tak się stanie… ponieważ łatwiej jest umrzeć, niż przeżyć… Żałujesz mnie, jasne, ale nie wiesz, jak to jest. Zawsze byłeś tym Złotym Człowiekiem…

Te słowa paliły go jak piętno. Ale nie mógł im zaprzeczyć. Dorastając, wiódł życie bogate i uprzywilejowane, był najstarszym i ulubionym, genialnym synem, a Aberforth i Ariana dostawali resztki. W szkole uchodził za wspaniałego ucznia, zawsze z najlepszymi ocenami, zawsze przewyższający rówieśników, popularny i lubiany. Lubił szkołę, płatanie figli i bawienie się z przyjaciółmi, zwłaszcza Gellertem Grindelwaldem, którego poznał na siódmym roku. Tragedia dotknęła go tylko dwa razy, kiedy miał trzynaście lat, a jego ojciec został aresztowany i zmarł w Azkabanie za napaść i zabicie kilku mugolskich chłopców, którzy skrzywdzili jego młodszą siostrę, a wiele lat później nagle umarła jego matka.

Ariana… jak żałuję twojej śmierci. Ale nawet wtedy udało mi się odwrócić to na moją korzyść i całą winę zrzuciłem na Gellerta, kiedy była to również moja wina, bo wróciłem do niego i myślałem, że mogę go zreformować… A kiedy umarł, zostałem okrzyknięty największym żyjącym czarodziejem, ponieważ Nicholas i ja odkryliśmy Kamień Filozoficzny i obroniliśmy go przed szalonym planem Gellerta, by stać się nieśmiertelnym.

Po tym wszystkie drzwi były dla niego otwarte. Przez jakiś czas pracował dla Ministerstwa, został okrzyknięty kolejnym Ministrem Magii, szanowany i kochany, nawet media nie miały o nim nic złego do powiedzenia.

A wtedy przyszedł Tom, mój kolejny wielki błąd… a jednak nawet wtedy skończyłem czysty jak łza, jak mówią mugole. Bo Harry ostatecznie go pokonał, a moja reputacja wciąż była nienaruszona.

Leżał z policzkiem przyciśniętym do zimnej, kamiennej podłogi celi i w końcu wiedział, czym jest strach, nie ten rodzaj strachu, jaki odczuwasz, gdy staniesz twarzą w twarz z dementorem lub masz koszmar, ale ten rodzaj lęku, który rozdziera brzuch, bo nie wiesz, co się z tobą stanie, nie wiesz, czy dożyjesz następnego świtu, wiesz, że twój los jest w rękach potworów i nie możesz nic zrobić, by temu zapobiec.

Na jego języku był cierpki smak rozpaczy, pusta była cichym towarzyszem w kamiennej celi. Strach siedział na jego ramionach jak czarna bestia, sycząc i szydząc.

Albus Dumbledore, największy czarodziej swoich czasów, leżał na podłodze i modlił się o ratunek, ponieważ jego magia prawie zniknęła i był przerażony, że następna sesja zniszczy to, co mu pozostało. Niech Merlin mi wybaczy, Severus… Severusie, proszę… pomóż mi…! Zniszczcie horkruksy, moje dzielne jastrzębie… dajcie mi znać, że zagrożenie minęło na zawsze… a wtedy będę mógł odpocząć… Wybacz mi, Harry… wybacz mi, Severusie…

Oddychał płytko i dryfował jakby we mgle, nieświadom szczura, obserwującego go z kąta.

Biedny pan Dumbledore! Teraz w końcu wiesz, przez co przechodził mój Pan! – pomyślał wściekle Glizdogon. Jak to jest, o Wielki Panie, być na łasce Bellatrix? Co, żadnej mądrej odpowiedzi, żadnej wszechwiedzącej mądrości? Szczur wyszczerzył zęby na pogrążonego w śpiączce czarodzieja. Dobrze ci tak, stary głupcze! Dobrze, że ty, który zabiłeś mojego Pana, jesteś tym, kto sprowadzi go zza zasłony.

W korytarzu rozległy się kroki i Glizdogon rzucił się, by schować się pod słomianym posłaniem, gdy kamienna cela została otwarta, a Lucjusz wszedł, by rzucić na dyrektora kilka podstawowych zaklęć uzdrawiających, nie chcąc, by jego przedmiot testowy umarł przed rytuałem.

- Niedługo, staruszku, nastąpi ostateczne rozliczenie – mruknął śmierciożerca. – Twoja magia przelewa się w kryształach i kiedy wycisnę ostatnią kroplę, podczas rytuału mój Mistrz powróci, a ty przed nim uklękniesz, Albusie Dumbledore. Już niedługo…

Unosił się w jakimś miejscu poza sobą, gdzieś, gdzie ból nie mógł podążyć. Było to miejsce światła, migoczącego i błyszczącego, jak tęcze tańczące na błękitnym niebie. To go ukajało i odświeżało, a jego zmęczony, zraniony duch znalazł ukojenie w złotym świetle, które go pieściło.

Otworzył oczy i rozejrzał się. Z początku światło oślepiało go i raniło w oczy, ale kiedy zamrugał i zmrużył oczy, zobaczył przed sobą dwie mgliste postacie. Jedną z nich była jego ukochana siostra Ariana. Drugą była Lily Potter. Obie kobiety były przezroczyste, ale mimo to mógł je wyraźnie rozpoznać.

- Ariana? Siostrzyczko, czy to naprawdę ty? – patrzył na nią w szoku. – Czy ja… umarłem?

Potrząsnęła głową, jej złote loki podskakiwały na jej ramionach tak, jak pamiętał.

- Nie, Al. Nadal żyjesz, ale przeniosłeś się tutaj, do Ogrodu Wieczności.

- Ogród Wieczności?

- Tak. To miejsce, w którym wszystko, co rośnie na ziemi, kwitnie, a ci, którzy umarli przedwcześnie, mieszkają tu, póki nie będą mogli się odrodzić. Jak ja. I Lily. – Pomachała ręką do swojej towarzyszki.

- Witaj, Lily. – Dumbledore odwrócił się, by powitać płomiennorudą wiedźmę.

- Witaj, Albusie. Przyszliśmy do ciebie, by dać ci nadzieję.

- Nadzieja. Ale jestem w najciemniejszym miejscu ze wszystkich – powiedział Albus, dusiła go rozpacz. – Nie ma dla mnie pomocy.

- Nieprawda, Al – powiedziała spokojnie Ariana. – Zawsze jest nadzieja, nawet pośród ciemności. Wtedy nadzieja płonie najjaśniej, jak jasny płomień w mroku. Pamiętaj, dlaczego to zrobiłeś, Al.

- Pamiętam, Ariano. By uratować dzieci.

- Tak, dzieci. Takie jak mój Harry – przypomniała mu delikatnie Lily, a jej zielone oczy błyszczały z troski. Twarz Albusa zmarszczyła się. – Tak mi przykro, Lily. Popełniłem straszny błąd, zostawiłem go z twoją siostrą… a ona… nie była dla niego dobra… przepraszam też za przepowiednię…

Uniosła rękę.

- To przeszłość, Albusie. Nie możesz zmienić przeszłości, tylko iść naprzód. Mówisz, że żałujesz tego, co zrobiłeś i potrzebujesz odkupienia.

- Tak, dokładnie.

- Więc musisz opanować swój strach – powiedziała Ariana.

- Jak?

- Zajrzyj w siebie, Albusie, a zobaczysz, czym jest twój strach.

- Boję się… że zawiodę i moja ofiara pójdzie na marne. Że zabiją dzieci, zanim… zanim zostaną uratowane.

- Ja też się tego bałam – powiedziała Lily. – Ale kiedy nadszedł odpowiedni moment, dobrowolnie oddałam swoje życie i w tej czystej ofierze pokonałam zaklęcie Voldemorta. Prawdziwa odwaga to nie nieobecność strachu, ale panowanie nad strachem.

- A żeby opanować strach, musisz go poznać, a potem wyjść poza ten strach – wyjaśniła Ariana. – To zawsze będzie twoja wada, Al. Lubisz mieć kontrolę. Zawsze. Ale poświęcenie polega na poddaniu się. Poddaj się, a twoje poświęcenie ochroni twoich uczniów.

- Ale… ja to zrobiłem.

Lily pokręciła głową.

- Nie, nie zrobiłeś tego. Zawarłeś umowę. To nie to samo. Prawdziwa ofiara musi zrezygnować ze wszystkiego i nie oczekiwać niczego w zamian.

Albus pochylił głowę.

- Rozumiem.

Ariana podeszła i przytuliła go.

- Nie bój się, Al. W ciemności zawsze jest światło. A ci, których kochasz, wrócą do ciebie.

- W takiej czy innej formie – powiedziała cierpko Lily. Ona też podeszła i przytuliła go. – Czas wracać, Albusie. Nie możesz zostać. Pamiętaj, co ci powiedziałyśmy.

- Do widzenia, Al! Kochamy cię! – powiedziała Ariana.

Chwilę później już ich nie było, a on obudził się w zimnej, wilgotnej celi. Tyle że tym razem nie przerażało go to. Zamiast tego udało mu się usiąść, zdecydowanie ignorując niezliczony ból i rozpoczął pierwsze etapy medytacji, zagłębiając się w siebie, by stawić czoła lękom i się od nich uwolnić.


czwartek, 24 lutego 2022

PoO - Rozdział 6 – Obrona przed czarną magią

Wiadomość o najnowszym spisku Voldemorta wyciekła do „Proroka Codziennego” następnego dnia wraz z kilkoma opiniami na temat tego, co należy zrobić z problemem wilkołaków”. Niektórzy uważali, że wilkołaki powinny zostać wywiezione, żeby nie stanowiły zagrożenia dla magicznej społeczności, podczas gdy inni sądzili, że są tylko zwierzętami, które należy eksterminować. Było kilku, którzy wierzyli, że wilkołaki też mają prawa, ale nikt nie wydawał się dbać o mniejszość.

Remus z dnia na dzień stał się popularnym źródłem informacji. Ponieważ większość uczniów ufała Remusowi bez względu na jego status wilkołaka, wierzyli, że Remus powie im prawdę, nie przekręcając jej tak, jak zwykł to robić „Prorok Codzienny”. Oczywiście byli też uczniowie, którzy rzeczywiście wierzyli w propagandę „Proroka Codziennego” i nie mieli problemu z wyrażeniem swoich opinii, kiedy mijali Remusa na korytarzach.

Przynajmniej dopóki Syriusz nie podsłuchał pewnych komentarzy i natychmiast zaczął dawać szlabany tym, którzy powiedzieli coś poniżającego na temat Remusa.

Harry również był niezwykle popularny, ponieważ wielu chciało wiedzieć, jak naprawdę wygląda życie z wilkołakiem. Harry’ego irytowało to, że przez jeden artykuł w „Proroku Codziennym” Remus stał się nagle kimś gorszym od człowieka. Remus był wilkiem tylko podczas pełni księżyca. Poza tym był tak samo ludzki jak wszyscy inni. Dlaczego inni nie mogli tego zrozumieć?

Nie tylko uczniowie Hogwartu zadawali pytania. Gdy tylko został opublikowany artykuł, z Remusem skontaktowało się kilku reporterów z różnych publikacji i pracownicy Ministerstwa, by umówić się na spotkanie. Jasne było, że dziennikarze chcieli wywiadu na wyłączność, ale pracownicy Ministerstwa powodowali u wszystkich nerwowość. Albo chcieli wypowiedzi Remusa, albo próbowali zdobyć znanego wilkołaka.

Koniec tygodnia przyniósł ze sobą pierwszą na siódmym roku lekcję obrony przed czarną magią z profesorem Shackleboltem. Wchodząc do klasy, wszyscy byli zaskoczeni, widząc, że wszystkie biurka i krzesła były ustawione pod ścianami, a po pomieszczeniu zostało ustawionych kilka owalnych platform do pojedynku. Fale nerwowości zmieszały się z podnieceniem. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego po pierwszych zajęciach.

- Połóżcie wszystkie swoje rzeczy poza różdżką przy ścianie – powiedział profesor Shacklebolt, wchodząc do pokoju i zamykając drzwi. – Dzisiaj będzie dla was wielu ciężkie przebudzenie.

Nikt nie odezwał się słowem, gdy robili, co im nakazano. Harry teraz zrozumiał, co robi profesor Shacklebolt. Chciał pokazać wszystkim surowe realia świata. Członkowie GD dostali już tą lekcję, gdy wielu z nich odniosło obrażenia podczas walki ze śmierciożercami. Fale nerwowości narosły i zmieszały się teraz ze strachem. Profesor Shacklebolt z pewnością wywarł silne wrażenie.

- Doskonale zdaję sobie sprawę z waszych wcześniejszych doświadczeń z nauczycielami obrony przed czarną magią – powiedział profesor Shacklebolt, powoli obchodząc grupę uczniów. – Mieliście tylko jednego nauczyciela, który skupił się na fizycznym aspekcie obrony przed czarną magią i niestety miał na to tylko pół roku szkolnego. Będziemy działać w ten sam sposób za wyjątkiem kilku drobnych zmian. Na tych zajęciach nie będzie prawdziwej pracy domowej. Zostaniecie całkowicie ocenieni na podstawie wyników na zajęciach. Jeśli chcecie poprawić swoje umiejętności, oczekuje się od was, że będziecie ćwiczyć i prowadzić badania we własnym zakresie. Nie będę tolerować pasożytowania. Każdy, kto nie da z siebie stu procent będzie usunięty z klasy. Czy wyrażam się jasno?

Większość klasy patrzyła na profesora Shacklebolta w szoku, podczas gdy Harry, Ron i Hermiona uśmiechnęli się do siebie szeroko. Było kilka uczennic, które wyglądały, jakby im powiedziano, że będą przez tydzień spać w lesie bez toalety. Parvati Patil i Lavender Brown wydawały się być najbardziej zszokowane z całej grupy, co nie było zaskoczeniem. Parvati i Lavender zawsze bardziej dbały o swój wygląd niż o naukę.

Profesor Shacklebolt rozejrzał się podejrzliwie, po czym znów się odezwał.

- Zapytałem, czy wyrażam się jasno? – zapytał, podnosząc wzrok.

- Tak, proszę pana – odpowiedzieli wszyscy, ale z pewnością w powietrzu wciąż było trochę nerwowości.

- Dobrze – powiedział Shacklebolt, kiwając głową. – Teraz zostaniecie podzieleni na czteroosobowe grupy. Ktokolwiek jest w waszej grupie, będzie się z wami dzisiaj pojedynkował. Wasze grupy będą się zmieniać przy każdym naszym spotkaniu. Nie obchodzi mnie, czy się lubicie z członkami swojej grupy, czy się nienawidzicie. W tym pokoju macie się dogadywać. Wasze pojedynki mają składać się z nieszkodliwych zaklęć, które mogą ogłuszyć lub rozbroić przeciwnika. Użycie jakichkolwiek zaklęć, które mogą wyrządzić krzywdę, spowoduje usunięcie z tej klasy i wymierzenie surowej kary ze strony dyrektorki i być może Ministerstwa.

Pokój wypełniła pełna napięcia cisza. Nikt nie wątpił w powagę Shacklebolta i nikt nie odważył się zapytać, jaka to będzie kara. Harry zignorował dyskretne spojrzenie od Rona i Hermiony, ponieważ wiedział, o czym myślał. Ostrzeżenie padło z jednego powodu: jego obrony. W klasie było kilku uczniów połączonych ze zwolennikami Voldemorta, którzy mogliby wykorzystać swoją pozycję. Shacklebolt podszedł do swojego biurka z przodu klasy i podniósł rolkę pergaminu.

- Kiedy przeczytam wasze nazwiska, idźcie na wyznaczoną platformę i czekajcie na dalsze instrukcje – oznajmił. – Podest pierwszy: Terry Bott, Padma Patil, Harry Potter i Blaise Zabini. – Poczekał, aż czwórka uczniów podejdzie do podestu z przodu sali, po czym kontynuował. – Podest drugi: Hannah Abbot, Hermiona Granger, Neville Longbottom i Millicent Blustrode.

Każdemu powoli przydzielono platformę. Wydawało się, że tematem dnia było scalanie domów. Większość grup miała członka z co najmniej trzech domów i żadna grupa nie miała więcej niż jednego Ślizgona. Ron miał nieszczęście zostać przydzielonym do grupy z Tracy Davis, Erniem Macmillanem i Lavender Brown. To był jeden pojedynek, którym Harry się denerwował. Lavender nie powiedziała jeszcze ani słowa do Rona od ich zerwania w zeszłym roku. Wydawało się, że woli udawać, że chłopak nie istnieje i skupić się na swoim obecnym chłopaku, kimkolwiek on jest.

- A teraz – powiedział głośno Shacklebolt, przyciągając uwagę wszystkich. – Zdecydujcie o kolejności swoich pojedynków i zaczynajcie.

Rozległy się rozmowy, a Padma, Terry i Zabini odwrócili się do Harry’ego i popatrzyli wyczekująco. Harry westchnął i zmusił się do spokoju. Dlaczego wszyscy zakładali, że to on podejmie za nich decyzję?

- Kto chce pierwszy? – zapytał.

Zabini parsknął, splatając ręce na piersi, a jego długie, skośne oczy piorunowały Harry’ego. Wylewały się z niego fale zazdrości i urazy, nie pozostawiając wątpliwości, co naprawdę czuł.

- Co to za różnica? – zapytał złośliwie. – Wszyscy wiemy, że wszystkich pokonasz i będziesz się popisywał przed resztą.

- Zamknij się, Zabini - warknęła Padma, po czym chwyciła Harry’ego za rękę. - Najpierw ja się będę z tobą pojedynkować, Harry - stwierdziła i wskoczyła na podest, a Harry wszedł za nią. - Naprawdę niektórzy ludzie powiedzą wszystko, żeby poczuć się lepiej.

- Wiesz, że to prawdopodobnie nie była najmądrzejsza rzecz? - zapytał Terry Zabiniego na tyle głośno, żeby Harry i Padma słyszeli. - Harry wie o wiele więcej o pojedynkach niż reszta z nas, co oznacza, że możemy się od niego wiele nauczyć. - Zabini przewrócił oczami i przeniósł wzrok na Padmę i Harry’ego, gdy ci zajmowali swoje miejsca na przeciwnych końcach platformy.

- Pamiętajcie - oznajmił profesor Shacklebolt, - nic, co może zaszkodzić. Chcę zobaczyć kreatywność. Zaklęcie rozbrajające nie jest jedynym sposobem na rozbrojenie przeciwnika. Chcę też, abyście używali zaklęć niewerbalnych. Przeciwnik będzie miał zbyt łatwo, jeśli będzie wiedział, co leci w jego stronę. Zaczynajcie!

Harry skupił uwagę z powrotem na Padmie i musiał uniknąć zaklęcia wymierzonego w jego głowę. Przekręcając górną część ciała w lewo, Harry machnął ręką za plecami, celując różdżką w Padmę i rzucając w nią zaklęcie. Zablokowała je w ostatniej chwili, uśmiechając się niewinnie.

- Broń się - powiedziała pogodnie Padma.

- Dzięki za ostrzeżenie - rzucił sucho Harry, po czym rzucił się do ofensywy. Natychmiast posłał zaklęcie oszałamiające, a za nim zaklęcie potknięcia i zaklęcie wiążące. Padma zdołała uniknąć i zablokować dwa pierwsze zaklęcia, ale trzecie uderzyło ją w nogi. Jej ręce przylgnęły do jej boków, nogi zwarły razem, a całe jej ciało zesztywniało, po czym upadła płasko na twarz.

Terry wybuchnął śmiechem, gdy Harry zdejmował zaklęcie i pomagał Padmie się podnieść.

- Widzisz? - zapytał Zabiniego. - Tu nauczyliśmy się, że nie jest mądrze znaleźć się po przeciwnej stronie niż Harry.

- Pouczające - powiedział sarkastycznie Zabini. - Czy możemy ruszyć dalej? Chciałbym wyjść przed obiadem.

- Przepraszam za to, Harry - powiedziała Padma, zeskakując z platformy. - Nie spodziewałam się, że uderzysz tak mocno, tak szybko.

- Wiem - powiedział Harry, podążając jej śladem. - Większość by wierzyła, że komentarze Zabiniego sprawią, że będę bardziej powściągliwy, co daje mi przewagę. Nigdy niczego nie zakładaj.

- Nasza kolej! - ogłosił Terry, wskakując na podest. - Chodź, Zabini. Pokaż mi, co potrafisz.

Zabini niechętnie podążył za Terrym, wskakując na platformę i podchodząc na jej drugi koniec. Ich pojedynek był bardziej tradycyjny. Pokłonili się i pozwolili sobie zająć odpowiednie pozycje, nim rozpoczęli. Rzucali zaklęcia wolniej i bardziej strategicznie. To z pewnością nie był pojedynek, który by stoczyli ze śmierciożercą albo Voldemortem, ale Harry nie zamierzał niczego mówić, biorąc pod uwagę obecną opinię Zabiniego o nim.

Terry zdołał pokonać Zabiniego po niemal dwudziestu minutach, ku wielkiej uldze Harry’ego i Padmy. Oboje myśleli, że zasną, jeśli pojedynek potrwa jeszcze dłużej. Zabini pochmurnie zeskoczył z podestu, a jego humor był jeszcze gorszy niż wcześniej. Harry spojrzał na Padmę, która tylko wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że żadne z nich nie myślało, że Zabini nie umie przegrywać.

- No dobra - powiedział radośnie Terry. - Skoro się rozgrzałem, pokaż mi, co potrafisz, Harry.

Harry przewrócił oczami, wskakując na podest. Nie było nic złego w bawieniu się przydzielonym zadaniem. Jednak Terry zdawał się nieco przesadzać. Wypuszczając uspokajający oddech, Harry ostrożnie sięgnął i wychwycił podekscytowanie wymieszane z lekkimi falami zapału, nerwowości i irytacji innych z pomieszczenia. 

- Chyba nie wiesz, w co się pakujesz, Terry - powiedział w końcu Harry.

Terry wyszczerzył się, przyjmując pozycję do pojedynku.

- Och, zdaję sobie sprawę, że najprawdopodobniej mnie upokorzysz, ale przynajmniej mogę się trochę zabawić – powiedział poruszając brwiami. – Uderz mnie wszystkim, co masz.

- Proszę, zrób to, Harry – dodała Padma. – Może wtedy się zamknie.

Pojedynek rozpoczął się niemal natychmiast. Harry rzucał zaklęcia strategicznie, podczas gdy Terry próbował uderzyć Harry’ego wszystkim, co mógł wymyślić. Wkrótce Terry zaczął zwalniać, a jego ruchy stały się powolne. Użył zbyt szybko zbyt wielkiej mocy, co pozwoliło Harry’emu zyskać przewagę i rozbroić Terry’ego, zanim Terry zdał sobie sprawę, że jest w niebezpieczeństwie. Uchylając się przed zbliżającym się zaklęciem, Harry ruszył do przodu i odwrócił się, chwycił Terry’ego za nadgarstek i wykręcił go, aż Terry został zmuszony do upuszczenia różdżki.

Padma zaczęła wiwatować, powodując, że kilka pobliskich grup odwróciło się w ich stronę. Terry zdołał uwolnić rękę i spróbował strząsnąć ból, piorunując Harry’ego wzrokiem. Najwyraźniej Terry nie sądził, że fizyczne rozbrojenie kogoś jest dozwolone, ale profesor Shacklebolt powiedział, że mają być kreatywni.

- O tym właśnie mówię! – oznajmił profesor Shacklebolt, podchodzą do podestu Harry’ego. – W klasie pojedynek kończy się w momencie rozbrojenia. W prawdziwym świecie nie można jednak tak po prostu odejść. Musicie fizycznie walczyć o życie, bo inaczej zginiecie. Musicie nauczyć się, że tylko właściwa technika pojedynkowania się zaprowadzi was daleko. Potrzeba umiejętności, trzeźwego myślenia w obliczu niebezpieczeństwa i improwizacji, by przetrwać przeciwko tym, którzy mogą was skrzywdzić.

- Przez pana brzmi to jakby wszyscy chcieli nas zabić, profesorze – powiedział Zabini znudzonym głosem.

Shacklebolt przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Zabiniego.

- Nie wszyscy – wyjaśnił. – Wystarczająco wiele osób, byście potrzebowali się dowiedzieć, jak się bronić. Niektórzy z was mogą wierzyć, że jesteście bezpieczni dzięki działaniom swoich rodzin. To nie prawda. Spójrzcie, co się stało z rodziną Malfoyów. Malfoy senior i jego syn są obecnie w Azkabanie, a pani Malfoy opuściła kraj. Nie byli bezpiecznie, więc dlaczego wy mielibyście być?

Kilku Ślizgonów spojrzało gniewnie na profesora Shacklebolta, zwłaszcza Pansy Parkinson, która wyglądała, jakby chciała fizycznie zaatakować Shacklebolta. Malfoy wciąż był bolesnym tematem dla całego domu Slytherin. Przez lata Malfoy był nieoficjalnym przywódcą swojego domu, pokazując, jak powinni się zachowywać i kogo powinni nienawidzić. Wydawało się, że Malfoy nie może zrobić nic złego, mając po swojej stronie profesora Snape’a. Teraz obaj zniknęli, pozostawiając Ślizgonów bez przywódcy i obrońcy.

Kiedy lekcja skończyła się, Harry został otoczony przez kilku członków GD, którzy praktycznie błagali go, by ponownie rozważył kierowanie GD. Było jasne, że profesor Shacklebolt zamierzał naciskać na rodzaj pojedynków, który od lat stosował Harry. Zaletą Harry’ego zawsze była nieprzewidywalność w łączeniu obrony magicznej i mugolskiej. Niestety nikt nie zdawał sobie sprawy, że minęło wiele czasu, nim znalazł sposób, by oba style działały w komfortowy sposób.

Harry został uratowany przed błagalnymi spojrzeniami przez niezwykle podekscytowanego Remusa, który dosłownie odciągnął go, a Ron i Hermiona podążyli za nimi. Nie padło ani jedno słowo, póki nie weszli do Kwater Huncwotów i nie ujrzeli na stole góry książek. Każda była otwarta i ułożona w stos. Każdą wolną przestrzeń pokrywał zużyty pergamin. Większość z nich miała albo notatki przekreślone, albo zakreślone.

- Syriusz jest w tej chwili na spotkaniu z Minervą – powiedział szybko Remus, podnosząc ze stołu zapisany kawałek pergaminu. – Zwęziliśmy możliwości artefaktów Ravenclaw, których Voldemort mógł użyć, by stworzyć horkruksa. – Chwycił starą książkę i podał ją Harry’emu. Otworzyła się na stronie ze zdjęciem misternie wyglądające broszki z krukiem. – Broszka Ravenclaw została skradziona z muzeum czarodziejów niemal dwieście lat temu. Nigdy jej nie znaleziono i nikt nie wie, kto ją zabrał.

- Ale to prawie uniemożliwiłoby znalezienie jej – zaprotestowała Hermiona. – To byłoby prawdziwe szczęście!

- Zgadza się, ale jest to niewyjaśnione, więc istnieje taka możliwość – powiedział stanowczo Remus, podnosząc kolejną książkę i podając ją Harry’emu. – Okulary Ravenclaw były przekazywane z potomka na potomka, aż siedemdziesiąt pięć lat temu zostały uszkodzone przez dziecko. Zabrano je do specjalistycznego sklepu, by je odrestaurować, gdy sklep całkowicie spłonął. Okulary nigdy nie zostały znalezione w pozostałościach budynku.

Harry z zamyślonym wyrazem twarzy wpatrywał się w zdjęcie przedstawiające okulary. Było mało prawdopodobne, by okulary nadal istniały, a jeszcze bardziej nieprawdopodobne było to, żeby Voldemort je znalazł. Była to jednak możliwość, której nie dało się zignorować. Dowiedzenie się, gdzie były czarka Hufflepuff i medalion Slytherina było w zasadzie szczęściem. Kto może powiedzieć, że „horkruks Ravenclaw” nie został znaleziony w podobny sposób?

- No i wreszcie – powiedział Remus, podnosząc kolejną książkę i wręczając ją Harry’emu, – jest kryształowa kula Ravenclaw. Tak naprawdę była pozostawiona w Hogwacie przez kilkaset lat, po czym jakiś potomek zabrał ją na przechowanie. Trzy dni później potomek został znaleziony martwy w swoim domu, kryształowa kula zniknęła z jego kolekcji.

Harry wpatrywał się w kryształową kulę, która spoczywała na drewnianym stojaku z wyrzeźbionymi krukami. Ta śmierć była zaskakująco podobna do śmierci Chefsiby Smith.

- Kiedy to się stało? – zapytał.

- Trzydzieści lat temu – odpowiedział Remus. – Wierzono, że zwaśnieni członkowie rodziny przyczynili się do tej śmierci, ale nigdy niczego nie udowodniono.

I mamy zwycięzcę.

- Więc jaki jest nasz następny krok? – zapytał Harry.

Remus przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Harry’ego z uniesioną brwią.

- Rozpoczniemy pracę nad możliwymi lokalizacjami dwóch horkruksów, a potem możemy zacząć planować wysłanie zespołów rozpoznawczych, by dowiedzieć się, czy rzeczywiście jest tam jakiś horkruks – powiedział spokojnie Remus.

Wyraz twarzy Remusa nie dawał Harry’emu wątpliwości, że „zespół rozpoznawczy” go nie obejmie. Harry stłumił frustrację, cicho przysięgając, że poruszy ten temat później. Nie miał zamiaru wysłać kogoś innego na poszukiwanie horkruksa, biorąc pod uwagę to, co się stało z profesorem Dumbledorem. Horkruks, który znaleźli na Grimmauld Place był szczęśliwym trafem. Harry wiedział, że to głupie myślenie, że odzyskanie dwóch pozostałych horkruksów będzie równie wolne od obrażeń.

- Kto może jechać oprócz nas? – zapytała Hermiona. – Jeśli naprawdę chcemy zachować w tajemnicy fakt, że szukamy horkruksów, najlepiej byłoby, żeby to zostało między nami.

- Zgadzam się – powiedział Remus, kiwając głową. – Dlatego najprawdopodobniej pójdziemy ja z Syriuszem.

- Ale to głupie – powiedział bez ogródek Ron, zaskakując wszystkich. Koniuszki jego uszu zaróżowiły się ze wstydu, ale kontynuował: – Zobaczcie, co się stało z Dumbledorem. Harry był w stanie pomóc tylko dzięki swojemu treningowi uzdrawiania. Byłoby głupio nie zabierać Harry’ego, a jeśli zabierzecie jego, zabieracie też nas.

Remus wypuścił długi oddech, przeczesując palcami siwiejące włosy.

- Posłuchaj, Ron…

- Ron ma rację, Remus – przerwał mu cicho Harry. – Muszę iść. Nie było cię tam, gdy profesor Dumbledore powoli się zatruwał. To tylko kwestia czasu, nim Voldemort dowie się, co robimy. Kiedy to się stanie, będziemy potrzebować wszelkiej pomocy, w tym Tonks i Kingsleya, jeśli będą mogli iść.

- Syriuszowi się to nie spodoba, wiesz o tym, prawda? – zapytał ostrożnie Remus.

Harry wpatrywał się uporczywie w Remusa, splatając ramiona na piersi.

- Syriusz chyba nie lubi niczego, co robię, gdy dotyczy to wojny – odpowiedział tak spokojnie, jak mógł. – Gdyby Syriusz postawił na swoim, byłbym chroniony przed wszystkim w nieskończoność. Nie stać mnie na to, zwłaszcza gdy umierają ludzie.

Remus uniósł ręce, sygnalizując poddanie.

- Nie musisz mnie przekonywać, Harry – powiedział łagodnie. – Wiem, że Syriusz potrafi być całkowicie irracjonalny, kiedy jest nadopiekuńczy. Wiem też jednak, że Syriusz zachowuje się w ten sposób tylko dlatego, że mu zależy. Chce mieć pewność, że dożyjesz następnych urodzin bez większej ilości blizn, niż już masz.

- Rozumiem, że chce mnie chronić, ale nie może mnie ochronić przed wszystkim – zaprotestował sfrustrowany Harry. – Nie ma znaczenia to, jak młody jestem. Byłem tego częścią odkąd miałem roczek. Voldemort zabił moich rodziców, to przez niego nie żyje Dumbledore i uczynił moje życie tak nienormalnym, jak to możliwe. Jak mogę nie być w to zamieszany?

Odgłos chrząknięcia sprawił, że wszyscy szybko odwrócili się i zobaczyli stojącego w drzwiach Syriusza. Harry i Remus wymienili niepewne spojrzenia. To z pewnością nie był idealny sposób, w jaki Syriusz mógł się dowiedzieć. Ron i Hermiona cofnęli się ostrożnie, przygotowując się do ucieczki z pokoju, gdyby to było konieczne. Nie padło ani jedno słowo, gdy Syriusz podszedł do Harry’ego ze współczującym wyrazem twarzy i położył dłoń na jego ramieniu.

Fale zrozumienia zmieszane z nutą strachu wylewały się z Syriusza, gdy wpatrywał się w Harry’ego.

- Być może widziałeś więcej niż ktokolwiek powinien w twoim wieku, Harry, ale nie widziałeś wszystkiego, co mogłeś – powiedział Syriusz. – Widziałem więcej podczas poprzedniej wojny niż możesz sobie wyobrazić. Czy możesz mnie winić, że chciałem ci tego oszczędzić?

- Ale to nie jest twoja decyzja – odparował cicho Harry. – Prędzej czy później będę musiał stawić czoła Voldemortowi. Trzymanie mnie w naiwności tylko zwiększy szok, gdy będę musiał się z tym zmierzyć.

Syriusz westchnął, pochylając głowę. Wokół niego wirowały fale udręki i niechęci. Wtedy Harry zdał sobie sprawę, przez co przechodził Syriusz. Przy wszystkich zmianach w ich życiach, Syriusz chciał zatrzymać tą jedną, najcenniejszą rzecz w swoim życiu: swoją relację z Harrym. Puszczenie Harry’ego wolno oznaczałoby, że jego obowiązek jako ojca chrzestnego zakończyłby się. Stracili tyle lat z powodu uwięzienia Syriusza w Azkabanie. Zrozumiałe było, że Syriusz chce trzymać się tego tak długo, jak mógł.

- Zawsze będę cię potrzebował, Syriuszu – dodał szczerze Harry. – Wiesz o tym, prawda?

Syriusz uśmiechnął się lekko, wciągając Harry’ego do uścisku.

- Wiem, dzieciaku – wyszeptał, – i wiem, że czasem potrafię być kontrolującym palantem. Po prostu nie chcę cię stracić.

- Ja ciebie też – powiedział Harry, oddając uścisk. Wiedział, że dyskusja jeszcze się nie skończyła. Minie trochę czasu, zanim wymyślą jakiś kompromis, ale to był jakiś początek. Harry wiedział, że musi zaakceptować to, że chociaż wojna w dużej mierze od niego zależała, nie było powodu, by wskakiwać od razu w próbę zakończenia jej. Syriusz wiedział, że akceptowanie faktu, że Harry dorasta nie oznaczało, że nie będzie mu już dłużej potrzebny. Harry zawsze będzie potrzebował przewodnictwa Syriusza, ale nie w taki sam sposób, jak wcześniej.

 

niedziela, 20 lutego 2022

PDJ - Rozdział 32 – Co poświęcisz?

Albus wpatrywał się w kawałek pergaminu na swoim biurku, jakby to była zwinięta żmija gotowa do ataku. Zapomniał o mocy, jaką mogą posiadać zwykłe słowa napisane piórem i atramentem. To sprawiło, że był niemy, oszołomiony i na skraju rozpaczy.

Dumbledore,

Ty, który nazywasz siebie obrońcą dzieci i tak zwanym Przywódcą Światła, ucieszysz się, że twoi uczniowie są nietknięci… na razie. To, czy nadal tak będzie, zależy wyłącznie od ciebie. Można powiedzieć, że są… zużywalni. Są cenni tylko dla ich magii i krwi. Pomyśl o tym, czwórka młodych czarodziejów, ich magia dojrzała i nieskazitelna, idealna do wykorzystania w rytuale, by sprowadzić naszego Mistrza zza Zasłony. Poza tym, jaki jest z nich użytek?

Żaden. Wszyscy to szlamy i zdrajcy krwi.

Chyba że… może przydadzą się komuś takiemu, ja ty.

Czy twoje serce nie krwawi, starcze, bo są zamknięci w ciemności i zimnie? Czy słyszysz ich, jak szlochają i błagają, gdy są ciągnięci na ich spotkanie ze Stwórcą pod ciemnym księżycem? Czy ostatnią rzeczą, jaką zobaczą ich oczy będzie srebrne ostrze, które przetnie ich gardło?

A może czeka ich inny los?

Zostanie zaakceptowany chętny zastępca. Jeśli tak zdecydujesz, spotkaj się ze mną jutro wieczorem pod zwalonym dębem w Zakazanym Lesie, a wymienię ich na ciebie.

Nie zrób tego, a staną się barankami ofiarnymi.

Wybór należy do ciebie, starcze.

Co poświęcisz, Albusie Dumbledore?

Zamaskowany

Albus przeczytał pergamin wiele razy, odkąd przybył tego ranka na skrzydłach nieokreślonej brązowej sowy. Oczywiście nie było adresu zwrotnego. A pisma nie dało się rozpoznać, ponieważ zostało napisane wielkimi literami, takimi jak używałoby dziecko.

Odwrócił wzrok na okno swojego biura. Postanowił zostać w Hogwarcie przez lato, czekając, aż Severus i Harry wrócą z wyprawy. Miał szczerą nadzieję, że im się uda, zwłaszcza teraz, gdy śmierciożercy popełnili tą straszliwą zbrodnię.

Nad ziemią świeciło słońce, zapowiadał się piękny dzień. Ciesz się tym, póki możesz, wyszeptał głos z tyłu jego głowy. Może to być ostatni, jaki zobaczysz, jeśli się na to zgodzisz.

Jego dłoń zacisnęła się na biurku. Powinien był lepiej obserwować pozostałych śmierciożerców, zamiast beztrosko zakładać, że wczołgają się z powrotem pod jakąś skałę i ukryją, jak to zrobili ostatnim razem. Teraz jego samozadowolenie kosztowało ich cztery niewinne życia.

Chyba że zrobi tak, jak nakazywała notka.

Co poświęcisz, Albusie Dumbledore?

Te słowa były jak trucizna w jego krwi, gryząca jego wnętrzności. I po raz pierwszy od bardzo dawna dyrektor Hogwartu się przestraszył.

Strach i niepewność były niemile widzianymi towarzyszami tego pięknego letniego poranka, pomyślał, poruszając się niespokojnie na krześle. Nigdy nie czuł się tak bezradny i nieprzydatny. W przeszłości zawsze był optymistą, zawsze pewien, że wszystko, co robi jest dla większego dobra i wszystko będzie w porządku. Tylko w dwóch przypadkach tak się nie stało, pierwszy raz z jego młodszą siostrą Arianą, która została złapana w ogień krzyżowy między nim a Gellertem Grindelwaldem, kiedy niespodziewanie zaczęli pojedynkować się w posiadłości Dumbledore’a. Biedna Ariana została dotknięta klątwą, która ją zabiła, a jej śmierć uniemożliwiła Albusowi pokonanie Grindelwalda. Po raz drugi wszystko poszło nie tak, gdy fałszywa przepowiednia przekonała Voldemorta do zabicia Harry’ego i zakończyło się to śmiercią Jamesa i Lily.

To był grzech, za który jeszcze nie odpokutował, pomyślał ciężko. I miało to następstwa, których nie przewidział. Dyrektor westchnął ciężko. Poczucie winy było dużym ciężarem i nie słabło z czasem. Jeśli już, stawało się cięższe. Chciał, żeby Harry był jego odkupieniem, tym, kto naprawi zło, które popełnił, pozwalając Voldemortowi chodzić wolno.

Powinienem był się z nim pojedynkować i zabić go dawno temu, ale byłem słaby, nie mogłem się zmusić, by go zniszczyć. Część mnie widziała w nim tego małego chłopca z sierocińca, samotnego i niekochanego, walczącego o kontrolę nad potężnym magicznym darem. Zawsze miałem nadzieję, że któregoś dnia zawróci z mrocznej ścieżki do mnie, ale tak jak Gellerta, jego duma i ambicja wepchnęły go głębiej w mrok. Tom i Gellert, dwóch, których najbardziej kochałem, teraz są dla mnie straceni. Ku jego zaskoczeniu znalazł się niebezpiecznie blisko łez. I co teraz z innymi dziećmi? Susan, Vince, Marietta i Hermiona? Miałem dla nich takie nadzieje… Powinienem był ich lepiej chronić, powinienem był wiedzieć, że pozostali śmierciożercy będą szukać tych, których uważają za gorszy gatunek – mugolaków, zdrajców krwi i półkrwi. Ale byłem ślepy, myślałem, że zeszli do podziemia, a moje niedopatrzenie było kosztowne.

 Skrzywił się, przypominając sobie, jak Elise Edgecomb płakała, gdy dowiedziała się, że Vince i Marietta zaginęli, a rodzice Hermiony byli równie zdezorientowani i przerażeni, a nie mógł zaoferować im pociechy, mimo zapewnień, że robiono wszystko, by znaleźć ich córkę. Vincent Crabbe senior obwiniał swoje przeszłe związki ze śmierciożercami za porwanie jego syna i przysiągł, że zapłacą mu za to, jeśli zostanie skrzywdzony, jego wściekłość i żal były namacalne. Amelia Bones obiecała to samo, ale Albus widział, jak zniknięcie Susan ją postarzyło.

Ponownie przestudiował list, zastanawiając się, czy powinien skontaktować się z Minervą, Remusem, Syriuszem i innymi członkami Zakonu, by powiadomić ich o żądaniu. Zastanawiał się nad tym przez długi czas, podczas gdy jedno i to samo pytanie krążyło w jego głowie jak pieśń żałobna.

Co poświęcisz?

 

Dwór Malfoyów:

- No i, zdobyłeś ostatniego bachora? – zapytała Bella, chodząc po salonie Lucjusza, a jej czerwone szpilki stukały na wypolerowanej podłodze niczym irytujący dzięcioł. Pasowały do jej krwistoczerwonej obcisłej sukienki sięgającej kostek.

Lucjusz zdjął maskę i powiesił ją na ścianie w swoim ściśle tajnym schowku.

- Tak. – Potarł ramię i skrzywił się. – Mała smarkula próbowała ze mną walczyć, ale nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Ale zaatakował mnie jej przeklęty kot i podrapał, wstrętne stworzenie! Powinienem był go zabić.

- Dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Musiałem zająć się innymi sprawami, jak wydostanie się z Granger bez bycia zauważonym. – Szybko zdjął szatę śmierciożercy, które w pewnym świetle wyglądały na czarne, ale w rzeczywistości były grafitowo-szare w plamy. Naprawił rozdarcia spowodowane przez pazury Krzywołapa i schował ją do schowka, po czym go zamknął.

Narcyza przyszła z miską i miękką szmatką.

- Zdejmij koszulę i pokaż mi te zadrapania, Luc – nakazała. – Rany po kotach mogą się zaognić, jeśli nie zostaną odpowiednio potraktowane.

Lucjusz zdjął koszulę, odsłaniając kilka zadrapań na ramionach i plecach, wyglądających jak postrzępione łzy, z których wiąż sączyła się krew.

- Usiądź – powiedziała Narcyza, odsuwając na bok krzesło, żeby jej mąż mógł usiąść, podczas gdy ona zajęła się jego plecami. Kiedy myła i dezynfekowała zadrapania, Bella dyskutowała z Lucjuszem, jak powinien wyglądać ich następny ruch.

- Myślę, że kiedy nadejdzie czas powinniśmy poświęcić i bachory, i dyrektora. Przyda nam się dodatkowa moc. – Oblizała usta, jak kot, który właśnie wpadł twarzą do miski ze śmietanką. – Poza tym, będzie zabawnie usłyszeć ich błagania i krzyki.

Lucjusz syknął, gdy Narcyza obmyła głęboką ranę i skrzywił się w stronę szwagierki.

- Możesz się upominać o swoje później, Bello. Najpierw musimy się upewnić, że Dumbledore złapie przynętę.

- A dlaczego miałby tego nie zrobić? – roześmiała się paskudnie Bella. – Podobnie jak reszta ma słabą wolę, zrobi wszystko, żeby uratować dziecko. Pff! Dzieci są zbędne, zawsze były. Zwłaszcza te brudne szlamy! I splamieni zdrajcy krwi!

- Nie sądzisz, że próba utrzymania czarodzieja z mocą Dumbledore’a jest trochę ryzykowna? – zapytała niepewnie Narcyza. – Dzieci są bezpieczniejszą opcją.

- Prawda, ale jeśli w rytuale zostanie użyta krew i moc Dumbledore’a, nasz Mistrz będzie o wiele potężniejszy. Był potężny, gdy za pierwszym razem Glizdogon użył krwi Harry’ego Pottera, więc pomyśl, jaki będzie, gdy użyjemy Dumbledore’a! – stwierdził Lucjusz, zaciskając zęby, gdy Narcyza kończyła dezynfekować rany, a następnie smarowała je znieczulającą maścią. – I chętnie przyjdzie, by grać męczennika, bo wszyscy Gryfoni uwielbiają to robić.

- Dobrze. Ale chcę z nim popracować przed rytuałem – zamruczała Bellatrix. – Chcę zobaczyć, czy zniesie tyle, co mugol, zanim się złamie.

Lucjusz przewrócił oczami.

- No dobrze, Bello. Tym razem na to pozwolę.

- Jakbyś mógł mnie powstrzymać – prychnęła. – Kiedy przeniesiemy ich do podziemi?

- Gdy tylko Dumbledore odpowie na moją wiadomość – odpowiedział sztywno Lucjusz, wciągając nową koszulę, którą podała mu Narcyza.

- Lepiej, kochanie?

- Tak, słońce. Dziękuję. – Pochylił się i pocałował ją lekko.

- Wasza dwójka jest żałosna. Wciąż po tych wszystkich latach jesteście tacy emocjonalni. Aż chce mi się rzygać.

- Jeśli ci to przeszkadza, Bello, nie patrz – powiedziała szorstko Narcyza. – Tylko dlatego, że twój mąż był niewystarczający w tym aspekcie…

- Och, proszę cię! Jakbym potrzebowała mężczyzny, który by mnie całą noc i dzień obmacywał! Wyszłam za Rudolfa z powodu jego kontaktów i pieniędzy, wszystko inne było zbyteczne.

- Oczywiście, że tak, siostro. Ciągle zapominam, że odczuwasz przyjemność tylko na widok czyjegoś bólu. To musi utrudniać utrzymanie przy sobie mężczyzny – powiedziała Narcyza, po czym uśmiechnęła się słodko i jednym ruchem różdżki usunęła szmatkę i misę.

Nim Bella mogła podnieść różdżkę na swoją siostrę, wtrącił się Lucjusz.

- No, panie, nie kłóćcie się. Mamy o wiele ciekawsze rzeczy do zrobienia. Bello, może znajdziesz Glizdogona? Upewnij się, że wszystko jest gotowe do rytuału. Nie ufam temu lizusowi, że zrobi wszystko dobrze.

Bella pociągnęła na nosie.

- Upewnię się, że wszystko będzie idealnie. – Podeszła do drzwi i wyszła.

Lucjusz odwrócił się do Narcyzy.

- Chodź, Cyziu. Złóżmy wizytę naszym gościom.

Potem dotknął tajnego panelu w tylnej części pokoju, który rozsunął się, ujawniając sekretne przejście.

Hermiona obudziła się sztywna i obolała, jej głowa pulsowała, jakby uderzyła w kowadło. Usiadła powoli, pocierając oczy i rozglądając się. Zamrugała, zastanawiając się, dlaczego nic nie wygląda znajomo. Wtedy przypomniała sobie, co się stało i zaczęła się trząść. Gdzie jestem? Co się ze mną stanie?

Leżała na tapicerowanym szezlongu, który chyba został zaprojektowany w czasach wiktoriańskich, ponieważ był twardy i niewygodny. Był w zielone i kremowe pasy, a zamiast nóg miał lwie łapy. Z sufitu padało słabe, migoczące światło.

Tapeta w jakiś kwiaciasty wzór, łuszczyła się i pękała, a na dywanie i wyszczerbionym stole zalegał kurz. Zobaczyła, ze na podłodze leży kilka osób oraz jedna na dopasowanym tapicerowanym krześle. Od początku rozpoznała swoich znajomych ze szkoły. Na podłodze leżała krępa postać Vincenta Crabbe’a, a na krześle była Susan Bones z Hufflepuffu. Obok Crabbe’a była Marietta Edgecombe.

- Na fioletowe gacie Merlina! – wykrzyknęła cicho i ostrożnie wstała. – Śmierciożercy wzięli nas do niewoli.

Podeszła do każdego ze swoich towarzyszy po kolei, sprawdzając ich puls, by się upewnić, że śpią, a nie, że są… skuliła się na samą myśl… martwi. Ale wszyscy jej znajomi oddychali regularnie i wyglądało na to, że spali lub byli pod wpływem jakiegoś uroku.

Podejrzewała, że zaklęcie, które rzucono na nią, już się wyczerpało, ponieważ tylko ona nie spała.

Właśnie wtedy Vince poruszył się, jęcząc.

- Gdzie ja jestem?

- Nie wiem – odpowiedziała Hermiona. – Jak się czujesz?

Ziewnął.

- Jakby nadepnęło na mnie coś wielkiego. – Usiadł. – Ciebie też ktoś porwał, co?

Hermiona skinęła głową.

- Wszedł do mojego pokoju przez okno i próbowałam z nim walczyć, ale po prostu… odbił wszystko, co mogłam mu zrobić bez różdżki. – Zadrżała, czując, że ma ochotę płakać, ale bała się, że jeśli zacznie to nigdy nie przestanie.

Vince spojrzał na nią ze współczuciem.

- Nie musisz mi mówić. Dwójka z nich przyszła przez sieć Fiuu, gdy byłem w domu Marietty, czekając, aż jej mama wróci z obiadem. – Spojrzał czule na swoją dziewczynę, która zwinęła się na boku, jęcząc we śnie. – Hej, Marietta, wszystko w porządku?

- Co… Vince? – mruknęła sennie, otwierając oczy.

- Jestem tutaj – szepnął, obejmując ją ramieniem.

Skuliła się obok niego.

- Gdzie jesteśmy?

- Gdzieś, gdzie nie chcemy być – powiedziała Susan, budząc się z nienaturalnego snu i rozglądając dookoła. – Gdzie jesteśmy, w czyjejś piwnicy?

Marietta zmarszczyła nos.

- Pachnie tak, jak salon mojej babci po jej śmierci. Ugh!

Hermiona pociągnęła nosem.

- Tak, pachnie jakąś pleśnią.

- Zastanawiam się… czego  oni od nas chcą? – zapytała Marietta, wyglądając na przestraszoną.

- To śmierciożercy. Prawdopodobnie potrzebują nas na przynętę – powiedziała cicho Susan. – Albo coś gorszego. – Nie chciał wypowiedzieć tego słowa, ale mimo wszystko odbiło się echem w ich umysłach – tortury.

- Przynętę? Ale moi rodzice nie są zaangażowani w świat czarodziejski – zaprotestowała Hermiona.

- Ale nasi są – stwierdził Vince. – Mój ojciec… prawdopodobnie zabrali mnie, żeby z niego zadrwić, ponieważ nie jest już śmierciożercą.

- A moja ciotka jest aurorem – powiedziała Susan.

- Moja mama też pracuje dla Ministerstwa – stwierdziła Marietta.

Cała czwórka wymieniła przerażone spojrzenia, myśląc o innych czarodziejach i mugolakach, którzy padli ofiarą śmierciożerców. Prawie żaden z nich nie przeżył.

Właśnie wtedy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i szybko wstali. Vince opiekuńczo ustawił się przed Mariettą.

- No, no, wygląda na to, że nasze gołąbki się obudziły – zauważył kpiąco Lucjusz. Wszedł do pomieszczenia, a za nim Narcyza. – Czy dobrze się wam drzemało?

Vince skrzywił się.

- Nie dzięki tobie, Malfoy!

Magiczne oko Lucjusza błysnęło.

- Gdybym był tobą, chłopcze, uważałbym na swój ton. Nie jesteś już dłużej ponad moim gniewem, panie Crabbe.

Vince prychnął, ale nic więcej nie powiedział.

- Dlaczego nas pan tu przyprowadził? – zapytała Hermiona, starając się brzmieć odważnie.

Lucjusz nie odpowiedział, przyglądając się im uważnie.

- Moja ciotka będzie mnie szukać – oświadczyła śmiało Susan. – Nas wszystkich. Więc może powinieneś nas puścić, zanim wylądujesz w Azkabanie.

- Odważne słowa, dziewczynko – zachichotała Narcyza.

Susan spiorunowała ją wzrokiem, ale jej podbródek zadrżał.

- Powinnaś się cieszyć, że tu jesteś, zamiast w jakiejś wilgotnej ciemnej dziurze w ziemi – powiedział ostro Lucjusz. – Jeśli będziecie się zachowywać, może was nawet nakarmimy i napoimy. Zacznijcie sprawiać kłopoty, a zobaczycie, co to znaczy być więźniem. Zrozumiano?

Cała czwórka skinęła głowami, wzdrygając się, gdy przesunęło się po nich jego magiczne oko.

- Dobrze. – Klasnął w dłonie i pojawił się dzbanek z wodą oraz jeden kubek. – Żyjecie tylko dlatego, że was potrzebujemy. Jeśli chcecie dalej oddychać, będziecie robić dokładnie to, co wam powiem, kiedy wam to powiem. – Stwierdził lodowato. – Na razie możecie wypić wodę i odpocząć. To wszystko. Och, a jeśli będziecie próbować myśleć o ucieczce, zapomnijcie o tym. Tych dni strzeże pies piekielny, więc nie przejdziecie nawet dziesięciu stóp. A próba ucieczki będzie postrzegana jako nieposłuszeństwo, za co grozi wam kara śmierci.

Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł, a za nim Narcyza.

Vince czekał, aż drzwi się zamknął, po czym warknął:

- Cholerny, arogancki, śmierdzący dupek! Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle!

- Ciii! Może cię usłyszeć! – powiedziała Hermiona.

- Nie, Granger. Już go nie ma – powiedział lekceważąco Vince. – I nie wierzę w te bzdury o piekielnym psie. Kłamał.

- Skąd możesz wiedzieć? – zapytała Marietta.

- Spokojnie. Gdyby był tam pies, słyszelibyśmy jak oddycha albo się porusza. Ale jest całkiem cicho – odpowiedział Crabbe, przykładając ucho do drzwi.

- A to jest Malfoy. Na wskroś kłamca, jak jego syn – zauważyła Susan.

Hermiona nalała trochę wody z dzbanka do kubka i powąchała.

- Uważacie, że bezpieczne jest to wypić?

- Nie rozumiem, dlaczego nie – powiedział Crabbe. – Gdyby chcieli nas zabić, zrobiliby to wcześniej. – Wyciągnął rękę. – Daj. Pozwól mi wypić.

Zanim dziewczyny zdążyły cokolwiek powiedzieć, Vince wziął filiżankę i wypił.

Potem zamarł i spojrzał na nie.

- Jest w porządku – powiedział. Następnie wytarł brzeg kubka rękawem i oddał go Hermionie.

Pili wodę jeden po drugim, po jednym lub dwóch łykach, aż dzban był pusty.

- Co teraz robimy? – chciała wiedzieć Susan.

- Zaczynamy planować, jak się stąd wydostać – powiedział stanowczo Vince.

- Jak? Drzwi są zamknięte, prawdopodobnie strzeżone, a my nie mamy naszych różdżek – przypomniała mu Hermiona.

Vince westchnął.

- Miałaś być mądra, Granger. Spróbuj znaleźć sposób, w jaki możemy się stąd wydostać.

- Postaram się – powiedziała niepewnym głosem, pozbawionym zwyczajnej, wszystkowiedzącej barwy.

- Wszyscy pomyślimy – powiedziała Susan, starając się brzmieć optymistycznie. Ale to minęło, gdy wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy ucieczka może być niemożliwa.

W międzyczasie Albus krążył po pokoju, martwił się i męczył nad decyzją. Wiedział, że może wpaść w pułapkę, że notka mogła być przynętą, by wpaść w ręce wroga. Ale tym samym, jak mógł nie zgodzić się na żądania Zamaskowanego?

Severus kiedyś oskarżył go o to, że zachowuje się tak, jakby wszyscy byli dla niego marionetkami, traktując ludzi jak pionki i poświęcając ich według swojej woli. Ale teraz nie była już to prawda. Tym razem on był pod kontrolą kogoś innego i jeśli zrobi to, czego chce od niego notka, prawdopodobnie będzie go to kosztować życie.

Ale czym jest moje życie w porównaniu do żyć tych dzieci? Jestem stary, przeżyłem swoje życie. Ich dopiero się zaczęło. Nie zasługują, żeby zostać złożeni w ofierze. Severus miał rację. Dzieci nie powinny toczyć wojen. Przez te wszystkie lata ukrywałem Harry’ego, próbując uczynić z niego bohatera, jak Merlin zrobił z Arturem. Pomyślałem, że jeśli wychowają go mugole, zapewnię mu bezpieczeństwo i nauczę doceniać magię, a nie brać jej za pewnik. W swojej arogancji założyłem, że wyrośnie kochany, a zamiast tego było dokładnie odwrotnie. Były znaki, ale je zignorowałem. Aż do tego roku, kiedy już nie mogłem. Och, Harry, tak bardzo potrzebowałem bohatera, że zapomniałem, że bohaterzy też są ludźmi, z nadziejami, marzeniami i uczuciami. Bardzo cię zawiodłem, dziecko.

Nie mogę ponownie zawieźć. Tym razem zrobię to, co powinienem zrobić dawno temu. Nie zrobię z dzieci pionków ani bohaterów przed ich czasem. Nigdy więcej.

Dumbledore ostrożnie przetasował papiery na swoim biurku, ukrywając notkę pod kilkoma innymi. Nie chciał, żeby Minerva albo ktokolwiek inny natknął się na nią i próbował przekonać go do zmiany decyzji. Ustalił swój kurs.

Stary czarodziej wyprostował ramiona i stanął prosto. Zamaskowany zapytał go, co poświęci. Tego wieczoru udzieli śmierciożercy odpowiedzi.

Odwrócił się i pożegnał z Fawkesem, delikatnie drapiąc feniksa za głową.

- Spotkamy się ponownie, stary przyjacielu. Jeśli nie tu to w krainie nieumarłych.

Fawkes zaskrzeczał żałobne pożegnanie i obserwował, jak jego pan wkłada płaszcz i chowa różdżkę za pas, po czym wychodzi z biura.

Pojedyncza łza błysnęła w oku feniksa i spadła a ziemię, będąc ostatnim hołdem ptaka dla swojego czarodzieja.