Dumbledore chodził tam i z powrotem obok drzewa, przy którym kazał mu czekać Zamaskowany, jeśli chciał wymienić się z czwórką dzieci. W głębi serca Albus nie ufał śmierciożercy, ale czuł, że nie ma w tej sprawie wyboru. Jeśli mógł zrobić coś, żeby ich uwolniono, zrobi to. Przez drzewa wiał zimny i ostry wiatr, więc owinął się ciaśniej swoją ocieplaną, fioletową szatą. Chłód Zakazanego Lasu otulał go jak płaszcz mrozu, zmrażając go do szpiku kostnego. Jego broda poruszała się, gdy chodził, nieprzyzwyczajony do tak długiego czekania. Minęło pół godziny od jego przybycia, pół godziny od wysłania odpowiedzi do Zamaskowanego.
Czekanie
doprowadzało go do szaleństwa.
Zmusił
się do zachowania spokoju, do wdechu i wydechu, do oparcia się o pień drzewa,
by pozornie wyglądać, jakby cierpliwie czekał na przybycie starego przyjaciela.
Nigdy nie było mu tak trudno utrzymać swojej zwyczajnej fasady. Dzieci. Co może
stać się jego dzieciom? Był kipiącą masą nerwów i żałował, że nie ma eliksiru
uspokajającego. Czuł się tak jak wtedy, kiedy wysłał Severusa, by szpiegował
Voldemorta. Tyle że to było gorsze. Dużo gorsze. Severus był wyszkolonym
informatorem. Czworo dzieci było niewinnymi pionkami w śmiertelnej grze, a
powinien był się upewnić, że zakończy się ona tej nocy w departamencie
tajemnic.
Co poświęcisz, Albusie?
Kiedyś
odpowiedziałby beztrosko, że wszystko, co trzeba.
Tylko,
że to też było kłamstwo.
Poświęcił
bowiem innych, by sprawdzić Voldemorta, ale nigdy tak naprawdę nie poświęcił siebie.
Był
królem, nadzorował wszystkie figury na planszy, władcą marionetek w cieniu,
ciągnąc najpierw jedną strunę, a potem drugą.
Aż
do teraz.
Poczuł
poruszenie w powietrzu i wiedział, że w pobliżu była użyta magia. To zawsze był
jeden z jego talentów, wyczuwanie używanej magii, bliskiej lub dalekiej, a
także rodzaju magii, taki jak zaklęcie lub klątwy oraz to, czy nosiły mroczną
skazę. Doprowadziło to do tego, że niektórzy z jego kolegów oświadczyli, że
jest wszechwiedzący, choć nie była to prawda. Zachęcał jednak te przekonania,
ponieważ wiedział, że wzbudzi ono strach wśród mrocznych czarodziejów, w
szczególności jednego. Pic na wodę,
staruszku. Ale to cię teraz nie uratuje, kpiły z niego jego myśli. Jego
sprytny podstęp dobiegł końca. Tiara
powinna umieścić mnie w Slytherinie, biorąc pod uwagę całe praktykowane przeze
mnie oszustwo. Z drugiej strony udawanie kogoś, kim się nie jest, wymaga
wielkiej odwagi. To sprawiło, że pomyślał o Severusie, który ukrył swoje
współczucie za cierniowym murem, który udawał, że podąża za złem na jego
żądanie, który zaryzykował wszystko, by spełnić obietnicę złożoną dawno temu
swojej ukochanej. A ty wykorzystałeś tą
miłość, Albusie, wykorzystałeś ją, by stał się idealnym agentem i obrońcą
młodego Harry’ego, którego potrzebowałeś, skarciło go sumienie.
Nagle
pożałował, że nie może przeprosić Mistrza Eliksirów, pogodzić się, ale nie było
już czasu. W klepsydrze skończył się piasek.
-
No, no. W końcu postanowiłeś się pokazać. Jak orzeźwiająco szlachetny.
Dumbledore
odwrócił się powoli, by stanąć twarzą w twarz z wysoką postacią w czarnej
szacie i żelaznej masce. Głos za maską był gładki, kulturalny i pełen pogardy.
-
Jestem tutaj, jak obiecałem – powiedział krótko stary czarodziej. – Twoja
różdżka, staruszku. Oddaj mi ją.
Dumbledore
wyciągnął różdżkę i podał ją postaci z krótkim ukłonem.
-
Oddam Cezarowi to, co należy do Cezara – odparł nonszalancko.
Zza
maski rozległo się parsknięcie.
-
Uważaj, starcze. Albo Cezar odetnie ci głowę. – Różdżka zniknęła pod jego
szatą.
Dumbledore
rozejrzał się i dostrzegł kilka innych cienistych kształtów w głębi drzew.
-
Gdzie są dzieci? Obiecałeś, że jeśli oddam się w twoje ręce, zostaną
wypuszczone.
-
Wszystko w swoim czasie. – Zamaskowany sięgnął do kieszeni i wyciągnął lśniącą,
metalową obrożę z zapięciem na jednym końcu. – Wiesz, co to jest, prawda?
Dumbledore
wzdrygnął się, gdyż aura mroku promieniująca z kołnierza była prawie namacalna.
-
Obroża Posłuszeństwa.
-
Tak. – Głos drugiego był pełen satysfakcji.
Wieki
temu te obroże zostały wykłute przez mrocznego czarodzieja, który starał się
związać zbuntowanych praktykantów i złamać ich zgodnie ze swoją wolą. Kiedy był
założony, czarodziej nie mógł wykonywać żadnej magii, chyba że na polecenie
tego, kto założył mu obrożę na szyję. Nie mógł się też sprzeciwić
bezpośredniemu rozkazowi swojego pana. Zaklęcie wiążące użyte na skrzatach
domowych było pochodną sposobu, w jaki działał Obroży Posłuszeństwa.
Obroże
zostały uznane za zakazane przez Międzynarodową Konfederację Czarodziejów wieki
temu. Każdy, kto został złapany, że jest w posiadaniu takowego, podlegał karze
grzywny, a korzystanie z niej gwarantowało wyjazd do Azkabanu.
-
Pochyl głowę – syknął Zamaskowany, zbliżając się do starszego czarodzieja.
Przez
jedną chwilę w jego oczach pojawił się błysk strachu.
-
Nie będziesz tego potrzebował. Zrobię to, co chcesz.
-
Ha! Jakbym miał ci zaufać, stary lisie! To jest zabezpieczenie. – Zacisnął
zimną, metalową obrożę na szyi Dumbledore’a.
Błysnęło
niebieskie światło i obroża skurczyła się, by pasowała na starszego
czarodzieja.
-Wiesz,
jak działa, prawda? – wymruczał Zamaskowany. – Wydaję ci rozkaz i robisz, co
mówię. Każda próba nieposłuszeństwa będzie skutkować ogromnym bólem. Sugeruję
więc, żebyś się zachowywał. Chodź.
Albus
podążył za ciemną postacią bez świadomej myśli. Tak działała Obroża
Posłuszeństwa. Czasami można było walczyć z obrożą, ale rzadko kiedy czarodziej
potrafił to zrobić i znieść ból, próbując przełamać zaklęcie. W każdym razie
wiedział, że nie może jeszcze walczyć z obrożą.
-
Stop – rozkazał śmierciożerca, zatrzymując się tuż między drzewami. – A teraz
śpij, starcze. Śpij i masz niczego nie wiedzieć.
Dumbledore
poczuł, że jego powieki stają się ciężkie i osunął się na ziemię, zasypiając,
zanim jego głowa dotknęła ziemi.
Za
żelazną maską Lucjusz radował się. Pierwszy etap jego planu dobiegł końca.
Teraz czas na drugi etap.
Powiedział
słowo, a dyrektor uniósł się w powietrzu i pofrunął za nim. Lucjusz odwrócił
się i skierował z powrotem w stronę zamku, do pewnego kamiennego występu.
Dotknął trzeciego kamienia w sekwencji i odsunął się na bok, odsłaniając tunel
skręcając w dół.
Zapalił
czubek różdżki, wylewitował dyrektora przez wejście, po czym zamknął tunel
kolejnym słowem. Było wiele przejść do i z Hogwartu. To było używane tylko
kilka razy przez osobę, która nazywała się Prawdziwym Dziedzicem Slytherina.
Prowadziło do labiryntu podziemi, ale w centrum sieci znajdowała się Komnata
Tajemnic.
-
No, macie go? – zapytała Bella, gdy tylko Lucjusz wrócił do swojej nowej bazy
pod szkołą. Pod ziemią było kilka nieużywanych pomieszczeń, prawie jakby był to
samowystarczalny kompleks. Była nawet kanalizacja, toalety i bieżąca woda.
Lucjusz wyjaśnił, że został zbudowany na wypadek, gdyby zamek był oblężony, a
czarodzieje potrzebowali bezpiecznego miejsca, w którym mogliby się ukryć w
czasach, gdy na czarodziejów polowała Inkwizycja i mugole nienawidzący magii.
-
Jest naszym gościem w kamiennym więzieniu – powiedział spokojnie Lucjusz.
Odkryto, że kamienne więzienie miało pomieścić magicznych więźniów i
uniemożliwiało czarodziejom korzystanie z ich mocy.
Bella,
która miała na sobie obcisłą, czerwoną suknię, zatarła ręce i wyglądał jak
dziecko, które właśnie otrzymało najlepszy urodzinowy prezent w historii.
-
Och, cudownie! Kiedy mogę z nim zacząć?
Lucjusz
potrząsnął głową.
-
Cierpliwości, Bellatrix. Niech stary lis się najpierw zaaklimatyzuje. Jak tam
dzieci? Wciąż śpią po eliksirze, który daliśmy do ich wody?
Kobieta
z kręconymi włosami skinęła głową, jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
-
Jeśli nie chcesz, żebym zabawiła się z Dumbledorem, mogę pobawić się z nimi? –
jęknęła.
Lucjusz
skrzywił się.
-
Jeśli się nudzisz, idź i znajdź sobie mugola. Nie brakuje ich. Ale potrzebujemy
dzieci jako dźwigni przetargowej, żeby Dumbledore się zachowywał.
-
Po co? Założyłeś mu obrożę, prawda?
-
Oboje wiemy, że gdyby chciał, mógłby złamać kontrolę nad obrożą. Jest
wystarczająco silny – przypomniał jej Lucjusz. – To zabezpieczenie, żeby był
potulny. Ale prawdziwym zagrożeniem jest to, co zrobimy jego cennym uczniom,
jeśli nie będzie współpracował. I muszą być nietknięci. Na wszelki wypadek.
-
Nie jesteś zabawny, Luc – wydęła wargi jak pięciolatek, któremu odmówiono
słodyczy przed obiadem. Jej osobowość zmieniała się jak wiatr i często
frustrowała oraz przerażała jasnowłosego czarodzieja, ponieważ była
nieprzewidywalna i niebezpieczna.
Lucjusz
nie ufał jej w najmniejszym stopniu i starał się trzymać ją na krótkiej smyczy.
-
Gdzie jest Pettigrew?
-
Nie wiem. Mały szczur zawsze się gdzieś skrada. Bella wzruszyła ramionami.
Usta
Lucjusza zacisnęły się. Nie lubił Glizdogona i jemu też nie ufał. Mężczyzna był
tchórzem, który dla zysku sprzedałby własną skórę.
-
Idź, Bello, pobaw się, póki nie obudzi się Dumbledore. Będzie mnóstwo okazji,
żebyś się nim później pobawiła.
Odszedł,
by sprawdzić, co u jego pozostałych zakładników, a potem ruszył spotkać się z
Narcyzą na kolacji. Za trzy nadejdzie nów księżyca, czas, kiedy mroczne moce
będą u szczytu i wtedy chciał odprawić rytuał.
Potem:
Dumbledore
nie wiedział, jak długo przebywał w ciasnej, kamiennej celi na słomianej
palecie. Cela miała dziesięć na sześć stóp i czuł, jak ściany naciskają na
niego, chociaż wiedział, że to niemożliwe. Coś było w tych kamieniach… jakiś
rodzaj magicznego inhibitora… czuł się tak, jakby się dusił, jego magia została
zmiażdżona…
Wziął
głęboki oddech, upominając się, by przestał robić z igły widły. Nie dusił się,
nie miał zamiaru mdleć, przed jego oczami nie tańczyły czarne plamy.
Zmusił
się do wstania i przechadzał się do celi. Krążył w koło, próbując rozprostować
swoje starzejące się kości. Miał nadzieję, że wkrótce przyjdzie jeden ze
śmierciożerców, chciał z nimi porozmawiać o dzieciach, poprosić o widzenie się
z nimi, jeśli to możliwe.
Ale
minuty zmieniły się w godziny, a Albus wciąż był sam.
W
końcu, dwie godziny później, a może więcej, drzwi do kamiennej celi otworzyły
się ze skrzypnięciem i do pokoju wszedł Lucjusz Malfoy, obejmując ramieniem
Hermionę Granger.
-
Widzisz, Dumbledore, jedna z twoich uczniów. – Zacisnął ramię wokół dziewczyny,
a różdżkę przycisnął do jej pleców. – Powiedz dyrektorowi, że nic ci nie jest,
dziewczyno.
-
Proszę pana… nic mi nie jest – zdołała wydusić Hermiona. Czuła, jak w jej
oczach zbierają się łzy, których nie chciała wylać. Potem zawołała w przypływie
natchnienia: – Niech się pan nie poddaje! Cokolwiek panu powiedzą, niech się
pan nie poddaje.
-
Wystarczy, dziewczyno! – warknął Lucjusz, wykręcając jej ramię. Hermiona
krzyknęła.
-
Lucjuszu, czy to naprawdę konieczne? – zapytał Dumbledore z błyskiem w oczach.
-
Skoro próbuje wzniecić bunt. Jeśli nie chcesz, żeby została zraniona, zrobisz
wszystko, co ci powiem.
Starszy
czarodziej zbladł.
-
Ale umowa była taka, że jeśli się wam oddam, pozwolisz dzieciom odejść.
-
Tak? Nie pamiętam, bym to tak sformułował – powiedział Lucjusz ze złośliwym
uśmiechem.
-
Już ich nie potrzebujesz, skoro masz mnie… o wiele potężniejszego czarodzieja.
Zrób, co obiecałeś, Lucjuszu, i pozwól im odejść.
Lucjusz
spojrzał mu prosto w oczy i wyszczerzył zęby jak rekin.
-
Nie. Kłamałem. A teraz się z tym pogódź. – Potem przyłożył różdżkę do skroni
Hermiony i powiedział: – Obliviate!
-
Przestań! Co robisz?
-
Upewniam się, że nie będzie pamiętać, że tu jesteś. W ten sposób będzie
bardziej posłuszna rozkazom. – Zaśmiał się. Potem wyciągnął na wpół śpiącą
dziewczynę za drzwi i z powrotem do pokoju, gdzie wszystkie nastolatki dzieliły
łóżka i kilka innych potrzebnych rzeczy.
Wepchnął
ją brutalnie do pokoju, pozwalając innym nastolatkom ją złapać, nim upadła.
-
Co jej zrobiłeś, draniu? – krzyknął Vince, łapiąc ją zręcznie.
-
Cicho, bachorze! Zrobię to samo z tobą, jeśli nie będziesz uważał na język! –
warknął Lucjusz.
Potem
zamknął drzwi i wrócił korytarzem do kamiennej celi.
Albus
siedział na sienniku, wyglądając na raczej oszołomionego i spokojnego. Lucjusz
wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu.
-
A teraz, dyrektorze, będziesz współpracował, czy mam cię zmusić… do zrobienia
czegoś nieprzyjemnego?
Albus
uśmiechnął się uprzejmie.
-
Czego ode mnie chcesz?
-
Twojej magii, stary lisie. Całej. Każdej kropli. To powinno wystarczyć, by
przywrócić Czarnego Pana z martwych.
-
Tak mi przykro, panie Malfoy, że nie mogę panu wyświadczyć takiej przysługi.
-
Ach. Nie? Zrobisz to, Albusie Dumbledore. – Cofnął się i skinął lewą ręką. –
Chodź ze mną. Przeprowadzimy kilka… testów.
Zmuszony
Albus wstał i poszedł za nim.
Lucjusz
zaprowadził go do małego pokoju, w którym czekała Bella.
Oblizała
usta, kiedy go zobaczyła.
W
pokoju stał niski, stalowy stół, przykryty białym materiałem. Obok stołu
znajdował się zestaw instrumentów i coś, co wyglądało jak żelazna dziewica,
zestaw śrub skrzydełkowych i inne rzeczy.
-
Cześć, Dumbledore – zamruczała. – Witam w naszych skromnych progach. Chcesz
zostać na herbatę? – Odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, był to wysoki,
dziki dźwięk, w którym unosiło się szaleństwo.
-
Wchodź na stół i nie ruszaj się – nakazał Lucjusz, a Albus posłuchał.
-
Ale masz tu urocze miejsce, Bello – powiedział konwersacyjnie Albus.
-
Prawda? – wyszczerzyła się. – I zaznajomisz się z nim idealnie, starcze. –
Zaczęła skakać wokół stołu z wyciągniętą różdżką. – Trochę się za-baw-ię! –
Zawirowała i wycelowała różdżkę prosto w jego serce. – Ale… obiecałam Lucowi,
że cię nie złamię… przynajmniej jeszcze nie. Mimo wszystko będzie fajnie się z
tobą zabawić. – Zaśmiała się maniakalnie. – Zabawa! Zabawa! Zabawa! Crucio!
Dużo później:
Leżał
tam, gdzie upadł, w kamiennej celi, drżąc niekontrolowanie, a jego ciało
skręcały spazmy. Nigdy w życiu nie czuł takiej agonii i czuł, że jego umysł
wiruje w samoobronie, szukając ukojenia w starych wspomnieniach. Ale właśnie
wtedy, gdy sięgał do szczęśliwego wspomnienia, czuł ostre ukłucie bólu, które
wrzucało go z powrotem w teraźniejszość.
Nie
miał pojęcia, jak długo Bellatrix używała na nim Cruciatusa, ale nie to
doprowadziło go do szoku. Nie, to przyszło później, kiedy Lucjusz użył jakiejś
dziwnej, mrocznej klątwy, by wyssać jego magię. Mimo że nie stawiał zbyt dużego
oporu, klątwa przeszyła go bólem, wyrywając z niego magię krótkimi, ostrymi
seriami. Bardzo szybko ochrypł od krzyku i mógł tylko patrzeć, jak Malfoy
przechowuje magię, która była jego życiem, w trzech świecących kryształowych
odłamkach.
-
Kryształy są doskonałe do przechowywania energii psychicznej, a także magicznej
– powiedział Lucjusz, pouczając, jakby był w klasie.
Dumbledore
prawie wtedy zemdlał.
Powoli
podniósł głowę, zaciskając zęby na falę bólu, który zadał mu ten prosty ruch. Teraz
lepiej rozumiał, przez co przechodził Severus te wszystkie razy, kiedy
uczestniczył w spotkaniach śmierciożerców. Och, teraz zbyt dobrze rozumiał i
bardzo tego żałował. Severusie… Sądziłem,
że wiem, co to znaczy mieć na sobie tą klątwę przez kilka minut… ale to… nic
nie wiedziałem…
Powolne
łzy pociekły mu z oczu, łzy bólu, poczucia winy i wyrzutów sumienia oraz
straszliwa zimna świadomość, że raz za razem wysyłał tego mężczyznę z powrotem
w ten horror. Jak mogłem być tak
zimnokrwisty, tak samolubny? Byłem ślepy… ślepy na wszystko oprócz Chwalebnej
Sprawy… Byłem ślepy, ale teraz widzę…
Udało
mu się przeczołgać kilka cali, wyciągając rękę po maleńki kubek z wodą, który
postawili obok niego. Była ciepła, wystarczająco dużo, by zmoczyć gardło, ale
smakowała tak dobrze, jak lodowate piwo.
Potem
osunął się na ziemię, ten prosty akt go wyczerpał.
Co
gorsza, poczuł, że jego magia zaczyna powracać, powoli, ale pewnie, wracała. Po
raz pierwszy przeklął swoją inną specjalną zdolność, z którą się urodził –
szybkie uzupełnianie magii. To właśnie ta umiejętność dała początek legendzie,
że był najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, że jego siła nie ma granic. Tak
nie było, tylko tak się wydawało, ponieważ mógł dojść do siebie po zaklęciach,
które wyczerpywały lub zabijały zwykłego czarodzieja, a jego magia odnawiała
się dziesięciokrotnie szybciej niż u normalnego człowieka. To mu umożliwiło
pokonanie młodszych czarodziejów, takich jak Voldemort i Grindelwald. Ale teraz
jego największe błogosławieństwo miało stać się jego największym przekleństwem.
Ponieważ
im szybciej wyzdrowieje, tym szybciej mogli wrócić do wyrywania jego magii.
Dumbledore
zadrżał. Potem jego oczy zamknęły się i zasnął.
Potem
nastąpił koszmar czerni i czerwieni w towarzystwie bólu, który nigdy nie ustał,
a przynajmniej nie na długo. Paradowały przed nim dzieci, jedno po drugim, więc
mógł na własne oczy przekonać się, że Lucjusz dotrzymie swojej części umowy. A
potem mieli czyszczoną pamięć i zostawał zapomniany. Od czasu do czasu Lucjusz
dawał mu środek przeciwbólowy, by mógł tobie pospać i dobrze wypocząć przed
następną sesją.
Czasami
Lucjusz używał innych metod, by osłabić jego upór, na przykład kładł przed nim
talerz pełen ciepłego jedzenia i zimną szklankę i nakazywał mu siedzieć i się
nie ruszać, wiedząc, że Albus nie jadł od… godzin, dni, stracił poczucie czasu.
Śliniąc
się w niekontrolowany sposób, został zmuszony do wpatrywania się w jedzenie,
wiedząc, że znajduje się na odległość jednej ręki, ale nie odważył się
sprzeciwić poleceniu lub zaryzykować, że obroża udzieli mu ostrej lekcji.
Zamknął oczy, przypominając sobie głos Harry’ego, który mówił mu, że czasami
jego krewni nie karmili go przez kilka dni, a potem wypuszczali go tylko po to,
by ugotował dla nich posiłki, których nie wolno mu było zjeść.
Jego
żołądek ścisnął się i wołał o pożywienie, gdy ponownie płakał z żalu nad
chłopcem, którego rok po roku odsyłał do domu, do okrutnych ludzi. Wtedy uważał
to za konieczne, nigdy nie zdając sobie sprawy, jaką jest oglądanie jedzenia i
zakaz spożycia go, gdy jest się głodnym.
Zdesperowany
po mniej więcej godzinie spróbował sięgnąć po talerz i przyciągnąć do siebie,
ale ten ruch uruchomił obrożę, a ostry wstrząs sprawił, że przeszył go ból, aż
zatrzymał się i pozostał nieruchomo.
Nigdy nie wiedziałeś, co to
znaczy być bezradnym, Albusie, oskarżył go Severus po powrocie ze spotkania ciężko ranny. Nigdy nie wiedziałeś, jak to jest leżeć i
być zmuszonym do znoszenia bólu i upokorzenia, ponieważ nie możesz nic zrobić,
by temu zapobiec. Świadomość, że możesz umrzeć… i masz nadzieję, że tak się
stanie… ponieważ łatwiej jest umrzeć, niż przeżyć… Żałujesz mnie, jasne, ale
nie wiesz, jak to jest. Zawsze byłeś tym Złotym Człowiekiem…
Te
słowa paliły go jak piętno. Ale nie mógł im zaprzeczyć. Dorastając, wiódł życie
bogate i uprzywilejowane, był najstarszym i ulubionym, genialnym synem, a
Aberforth i Ariana dostawali resztki. W szkole uchodził za wspaniałego ucznia,
zawsze z najlepszymi ocenami, zawsze przewyższający rówieśników, popularny i
lubiany. Lubił szkołę, płatanie figli i bawienie się z przyjaciółmi, zwłaszcza
Gellertem Grindelwaldem, którego poznał na siódmym roku. Tragedia dotknęła go
tylko dwa razy, kiedy miał trzynaście lat, a jego ojciec został aresztowany i
zmarł w Azkabanie za napaść i zabicie kilku mugolskich chłopców, którzy
skrzywdzili jego młodszą siostrę, a wiele lat później nagle umarła jego matka.
Ariana… jak żałuję twojej
śmierci. Ale nawet wtedy udało mi się odwrócić to na moją korzyść i całą winę
zrzuciłem na Gellerta, kiedy była to również moja wina, bo wróciłem do niego i
myślałem, że mogę go zreformować… A kiedy umarł, zostałem okrzyknięty
największym żyjącym czarodziejem, ponieważ Nicholas i ja odkryliśmy Kamień
Filozoficzny i obroniliśmy go przed szalonym planem Gellerta, by stać się
nieśmiertelnym.
Po
tym wszystkie drzwi były dla niego otwarte. Przez jakiś czas pracował dla
Ministerstwa, został okrzyknięty kolejnym Ministrem Magii, szanowany i kochany,
nawet media nie miały o nim nic złego do powiedzenia.
A wtedy przyszedł Tom, mój
kolejny wielki błąd… a jednak nawet wtedy skończyłem czysty jak łza, jak mówią
mugole. Bo Harry ostatecznie go pokonał, a moja reputacja wciąż była
nienaruszona.
Leżał
z policzkiem przyciśniętym do zimnej, kamiennej podłogi celi i w końcu
wiedział, czym jest strach, nie ten rodzaj strachu, jaki odczuwasz, gdy
staniesz twarzą w twarz z dementorem lub masz koszmar, ale ten rodzaj lęku,
który rozdziera brzuch, bo nie wiesz, co się z tobą stanie, nie wiesz, czy
dożyjesz następnego świtu, wiesz, że twój los jest w rękach potworów i nie
możesz nic zrobić, by temu zapobiec.
Na
jego języku był cierpki smak rozpaczy, pusta była cichym towarzyszem w
kamiennej celi. Strach siedział na jego ramionach jak czarna bestia, sycząc i
szydząc.
Albus
Dumbledore, największy czarodziej swoich czasów, leżał na podłodze i modlił się
o ratunek, ponieważ jego magia prawie zniknęła i był przerażony, że następna
sesja zniszczy to, co mu pozostało. Niech
Merlin mi wybaczy, Severus… Severusie, proszę… pomóż mi…! Zniszczcie horkruksy,
moje dzielne jastrzębie… dajcie mi znać, że zagrożenie minęło na zawsze… a
wtedy będę mógł odpocząć… Wybacz mi, Harry… wybacz mi, Severusie…
Oddychał
płytko i dryfował jakby we mgle, nieświadom szczura, obserwującego go z kąta.
Biedny pan Dumbledore! Teraz
w końcu wiesz, przez co przechodził mój Pan! – pomyślał wściekle Glizdogon. Jak to jest, o Wielki Panie, być na łasce
Bellatrix? Co, żadnej mądrej odpowiedzi, żadnej wszechwiedzącej mądrości? Szczur
wyszczerzył zęby na pogrążonego w śpiączce czarodzieja. Dobrze ci tak, stary głupcze! Dobrze, że ty, który zabiłeś mojego Pana,
jesteś tym, kto sprowadzi go zza zasłony.
W
korytarzu rozległy się kroki i Glizdogon rzucił się, by schować się pod
słomianym posłaniem, gdy kamienna cela została otwarta, a Lucjusz wszedł, by
rzucić na dyrektora kilka podstawowych zaklęć uzdrawiających, nie chcąc, by
jego przedmiot testowy umarł przed rytuałem.
-
Niedługo, staruszku, nastąpi ostateczne rozliczenie – mruknął śmierciożerca. –
Twoja magia przelewa się w kryształach i kiedy wycisnę ostatnią kroplę, podczas
rytuału mój Mistrz powróci, a ty przed nim uklękniesz, Albusie Dumbledore. Już
niedługo…
Unosił się w jakimś miejscu
poza sobą, gdzieś, gdzie ból nie mógł podążyć. Było to miejsce światła,
migoczącego i błyszczącego, jak tęcze tańczące na błękitnym niebie. To go
ukajało i odświeżało, a jego zmęczony, zraniony duch znalazł ukojenie w złotym
świetle, które go pieściło.
Otworzył oczy i rozejrzał
się. Z początku światło oślepiało go i raniło w oczy, ale kiedy zamrugał i
zmrużył oczy, zobaczył przed sobą dwie mgliste postacie. Jedną z nich była jego
ukochana siostra Ariana. Drugą była Lily Potter. Obie kobiety były
przezroczyste, ale mimo to mógł je wyraźnie rozpoznać.
- Ariana? Siostrzyczko, czy
to naprawdę ty? – patrzył na nią w szoku. – Czy ja… umarłem?
Potrząsnęła głową, jej złote
loki podskakiwały na jej ramionach tak, jak pamiętał.
- Nie, Al. Nadal żyjesz, ale
przeniosłeś się tutaj, do Ogrodu Wieczności.
- Ogród Wieczności?
- Tak. To miejsce, w którym
wszystko, co rośnie na ziemi, kwitnie, a ci, którzy umarli przedwcześnie,
mieszkają tu, póki nie będą mogli się odrodzić. Jak ja. I Lily. – Pomachała
ręką do swojej towarzyszki.
- Witaj, Lily. – Dumbledore
odwrócił się, by powitać płomiennorudą wiedźmę.
- Witaj, Albusie. Przyszliśmy
do ciebie, by dać ci nadzieję.
- Nadzieja. Ale jestem w
najciemniejszym miejscu ze wszystkich – powiedział Albus, dusiła go rozpacz. –
Nie ma dla mnie pomocy.
- Nieprawda, Al – powiedziała
spokojnie Ariana. – Zawsze jest nadzieja, nawet pośród ciemności. Wtedy
nadzieja płonie najjaśniej, jak jasny płomień w mroku. Pamiętaj, dlaczego to
zrobiłeś, Al.
- Pamiętam, Ariano. By
uratować dzieci.
- Tak, dzieci. Takie jak mój
Harry – przypomniała mu delikatnie Lily, a jej zielone oczy błyszczały z
troski. Twarz Albusa zmarszczyła się. – Tak mi przykro, Lily. Popełniłem
straszny błąd, zostawiłem go z twoją siostrą… a ona… nie była dla niego dobra…
przepraszam też za przepowiednię…
Uniosła rękę.
- To przeszłość, Albusie. Nie
możesz zmienić przeszłości, tylko iść naprzód. Mówisz, że żałujesz tego, co
zrobiłeś i potrzebujesz odkupienia.
- Tak, dokładnie.
- Więc musisz opanować swój
strach – powiedziała Ariana.
- Jak?
- Zajrzyj w siebie, Albusie,
a zobaczysz, czym jest twój strach.
- Boję się… że zawiodę i moja
ofiara pójdzie na marne. Że zabiją dzieci, zanim… zanim zostaną uratowane.
- Ja też się tego bałam –
powiedziała Lily. – Ale kiedy nadszedł odpowiedni moment, dobrowolnie oddałam
swoje życie i w tej czystej ofierze pokonałam zaklęcie Voldemorta. Prawdziwa
odwaga to nie nieobecność strachu, ale panowanie nad strachem.
- A żeby opanować strach,
musisz go poznać, a potem wyjść poza ten strach – wyjaśniła Ariana. – To zawsze
będzie twoja wada, Al. Lubisz mieć kontrolę. Zawsze. Ale poświęcenie polega na
poddaniu się. Poddaj się, a twoje poświęcenie ochroni twoich uczniów.
- Ale… ja to zrobiłem.
Lily pokręciła głową.
- Nie, nie zrobiłeś tego.
Zawarłeś umowę. To nie to samo. Prawdziwa ofiara musi zrezygnować ze
wszystkiego i nie oczekiwać niczego w zamian.
Albus pochylił głowę.
- Rozumiem.
Ariana podeszła i przytuliła
go.
- Nie bój się, Al. W
ciemności zawsze jest światło. A ci, których kochasz, wrócą do ciebie.
- W takiej czy innej formie –
powiedziała cierpko Lily. Ona też podeszła i przytuliła go. – Czas wracać,
Albusie. Nie możesz zostać. Pamiętaj, co ci powiedziałyśmy.
- Do widzenia, Al! Kochamy
cię! – powiedziała Ariana.
Chwilę
później już ich nie było, a on obudził się w zimnej, wilgotnej celi. Tyle że
tym razem nie przerażało go to. Zamiast tego udało mu się usiąść, zdecydowanie
ignorując niezliczony ból i rozpoczął pierwsze etapy medytacji, zagłębiając się
w siebie, by stawić czoła lękom i się od nich uwolnić.
Ciekawy ten rozdział. Wewnętrzne rozterki Albusa mocno go zmieniły.... Ciekawe czy inni będą w stanie doświadczyć jego zmienionej wersji czy naprawdę umrze. Mam nadzieję że słowa Lily i Ariany będą przepowiednią i Albus będzie miał okazję jeszcze pożyć
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniały rozdział ;)
Ciuma