Albus wpatrywał się w kawałek pergaminu na swoim biurku, jakby to była zwinięta żmija gotowa do ataku. Zapomniał o mocy, jaką mogą posiadać zwykłe słowa napisane piórem i atramentem. To sprawiło, że był niemy, oszołomiony i na skraju rozpaczy.
Dumbledore,
Ty, który nazywasz siebie
obrońcą dzieci i tak zwanym Przywódcą Światła, ucieszysz się, że twoi uczniowie
są nietknięci… na razie. To, czy nadal tak będzie, zależy wyłącznie od ciebie.
Można powiedzieć, że są… zużywalni. Są cenni tylko dla ich magii i krwi. Pomyśl
o tym, czwórka młodych czarodziejów, ich magia dojrzała i nieskazitelna,
idealna do wykorzystania w rytuale, by sprowadzić naszego Mistrza zza Zasłony.
Poza tym, jaki jest z nich użytek?
Żaden. Wszyscy to szlamy i zdrajcy
krwi.
Chyba że… może przydadzą się
komuś takiemu, ja ty.
Czy twoje serce nie krwawi,
starcze, bo są zamknięci w ciemności i zimnie? Czy słyszysz ich, jak szlochają
i błagają, gdy są ciągnięci na ich spotkanie ze Stwórcą pod ciemnym księżycem?
Czy ostatnią rzeczą, jaką zobaczą ich oczy będzie srebrne ostrze, które
przetnie ich gardło?
A może czeka ich inny los?
Zostanie zaakceptowany chętny
zastępca. Jeśli tak zdecydujesz, spotkaj się ze mną jutro wieczorem pod
zwalonym dębem w Zakazanym Lesie, a wymienię ich na ciebie.
Nie zrób tego, a staną się
barankami ofiarnymi.
Wybór należy do ciebie,
starcze.
Co poświęcisz, Albusie
Dumbledore?
Zamaskowany
Albus
przeczytał pergamin wiele razy, odkąd przybył tego ranka na skrzydłach
nieokreślonej brązowej sowy. Oczywiście nie było adresu zwrotnego. A pisma nie
dało się rozpoznać, ponieważ zostało napisane wielkimi literami, takimi jak
używałoby dziecko.
Odwrócił
wzrok na okno swojego biura. Postanowił zostać w Hogwarcie przez lato,
czekając, aż Severus i Harry wrócą z wyprawy. Miał szczerą nadzieję, że im się
uda, zwłaszcza teraz, gdy śmierciożercy popełnili tą straszliwą zbrodnię.
Nad
ziemią świeciło słońce, zapowiadał się piękny dzień. Ciesz się tym, póki możesz, wyszeptał głos z tyłu jego głowy. Może to być ostatni, jaki zobaczysz, jeśli
się na to zgodzisz.
Jego
dłoń zacisnęła się na biurku. Powinien był lepiej obserwować pozostałych
śmierciożerców, zamiast beztrosko zakładać, że wczołgają się z powrotem pod
jakąś skałę i ukryją, jak to zrobili ostatnim razem. Teraz jego samozadowolenie
kosztowało ich cztery niewinne życia.
Chyba
że zrobi tak, jak nakazywała notka.
Co poświęcisz, Albusie
Dumbledore?
Te
słowa były jak trucizna w jego krwi, gryząca jego wnętrzności. I po raz
pierwszy od bardzo dawna dyrektor Hogwartu się przestraszył.
Strach
i niepewność były niemile widzianymi towarzyszami tego pięknego letniego
poranka, pomyślał, poruszając się niespokojnie na krześle. Nigdy nie czuł się
tak bezradny i nieprzydatny. W przeszłości zawsze był optymistą, zawsze pewien,
że wszystko, co robi jest dla większego dobra i wszystko będzie w porządku.
Tylko w dwóch przypadkach tak się nie stało, pierwszy raz z jego młodszą
siostrą Arianą, która została złapana w ogień krzyżowy między nim a Gellertem
Grindelwaldem, kiedy niespodziewanie zaczęli pojedynkować się w posiadłości
Dumbledore’a. Biedna Ariana została dotknięta klątwą, która ją zabiła, a jej
śmierć uniemożliwiła Albusowi pokonanie Grindelwalda. Po raz drugi wszystko
poszło nie tak, gdy fałszywa przepowiednia przekonała Voldemorta do zabicia
Harry’ego i zakończyło się to śmiercią Jamesa i Lily.
To
był grzech, za który jeszcze nie odpokutował, pomyślał ciężko. I miało to
następstwa, których nie przewidział. Dyrektor westchnął ciężko. Poczucie winy
było dużym ciężarem i nie słabło z czasem. Jeśli już, stawało się cięższe.
Chciał, żeby Harry był jego odkupieniem, tym, kto naprawi zło, które popełnił,
pozwalając Voldemortowi chodzić wolno.
Powinienem był się z nim
pojedynkować i zabić go dawno temu, ale byłem słaby, nie mogłem się zmusić, by
go zniszczyć. Część mnie widziała w nim tego małego chłopca z sierocińca,
samotnego i niekochanego, walczącego o kontrolę nad potężnym magicznym darem.
Zawsze miałem nadzieję, że któregoś dnia zawróci z mrocznej ścieżki do mnie,
ale tak jak Gellerta, jego duma i ambicja wepchnęły go głębiej w mrok. Tom i
Gellert, dwóch, których najbardziej kochałem, teraz są dla mnie straceni. Ku jego zaskoczeniu znalazł
się niebezpiecznie blisko łez. I co teraz
z innymi dziećmi? Susan, Vince, Marietta i Hermiona? Miałem dla nich takie
nadzieje… Powinienem był ich lepiej chronić, powinienem był wiedzieć, że
pozostali śmierciożercy będą szukać tych, których uważają za gorszy gatunek –
mugolaków, zdrajców krwi i półkrwi. Ale byłem ślepy, myślałem, że zeszli do
podziemia, a moje niedopatrzenie było kosztowne.
Skrzywił się, przypominając sobie, jak Elise Edgecomb
płakała, gdy dowiedziała się, że Vince i Marietta zaginęli, a rodzice Hermiony
byli równie zdezorientowani i przerażeni, a nie mógł zaoferować im pociechy,
mimo zapewnień, że robiono wszystko, by znaleźć ich córkę. Vincent Crabbe
senior obwiniał swoje przeszłe związki ze śmierciożercami za porwanie jego syna
i przysiągł, że zapłacą mu za to, jeśli zostanie skrzywdzony, jego wściekłość i
żal były namacalne. Amelia Bones obiecała to samo, ale Albus widział, jak
zniknięcie Susan ją postarzyło.
Ponownie
przestudiował list, zastanawiając się, czy powinien skontaktować się z Minervą,
Remusem, Syriuszem i innymi członkami Zakonu, by powiadomić ich o żądaniu.
Zastanawiał się nad tym przez długi czas, podczas gdy jedno i to samo pytanie
krążyło w jego głowie jak pieśń żałobna.
Co poświęcisz?
Dwór Malfoyów:
-
No i, zdobyłeś ostatniego bachora? – zapytała Bella, chodząc po salonie
Lucjusza, a jej czerwone szpilki stukały na wypolerowanej podłodze niczym
irytujący dzięcioł. Pasowały do jej krwistoczerwonej obcisłej sukienki
sięgającej kostek.
Lucjusz
zdjął maskę i powiesił ją na ścianie w swoim ściśle tajnym schowku.
-
Tak. – Potarł ramię i skrzywił się. – Mała smarkula próbowała ze mną walczyć,
ale nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Ale zaatakował mnie jej przeklęty kot i
podrapał, wstrętne stworzenie! Powinienem był go zabić.
-
Dlaczego tego nie zrobiłeś?
-
Musiałem zająć się innymi sprawami, jak wydostanie się z Granger bez bycia
zauważonym. – Szybko zdjął szatę śmierciożercy, które w pewnym świetle
wyglądały na czarne, ale w rzeczywistości były grafitowo-szare w plamy.
Naprawił rozdarcia spowodowane przez pazury Krzywołapa i schował ją do schowka,
po czym go zamknął.
Narcyza
przyszła z miską i miękką szmatką.
-
Zdejmij koszulę i pokaż mi te zadrapania, Luc – nakazała. – Rany po kotach mogą
się zaognić, jeśli nie zostaną odpowiednio potraktowane.
Lucjusz
zdjął koszulę, odsłaniając kilka zadrapań na ramionach i plecach, wyglądających
jak postrzępione łzy, z których wiąż sączyła się krew.
-
Usiądź – powiedziała Narcyza, odsuwając na bok krzesło, żeby jej mąż mógł
usiąść, podczas gdy ona zajęła się jego plecami. Kiedy myła i dezynfekowała
zadrapania, Bella dyskutowała z Lucjuszem, jak powinien wyglądać ich następny
ruch.
-
Myślę, że kiedy nadejdzie czas powinniśmy poświęcić i bachory, i dyrektora.
Przyda nam się dodatkowa moc. – Oblizała usta, jak kot, który właśnie wpadł
twarzą do miski ze śmietanką. – Poza tym, będzie zabawnie usłyszeć ich błagania
i krzyki.
Lucjusz
syknął, gdy Narcyza obmyła głęboką ranę i skrzywił się w stronę szwagierki.
-
Możesz się upominać o swoje później, Bello. Najpierw musimy się upewnić, że
Dumbledore złapie przynętę.
-
A dlaczego miałby tego nie zrobić? – roześmiała się paskudnie Bella. – Podobnie
jak reszta ma słabą wolę, zrobi wszystko, żeby uratować dziecko. Pff! Dzieci są
zbędne, zawsze były. Zwłaszcza te brudne szlamy! I splamieni zdrajcy krwi!
-
Nie sądzisz, że próba utrzymania czarodzieja z mocą Dumbledore’a jest trochę
ryzykowna? – zapytała niepewnie Narcyza. – Dzieci są bezpieczniejszą opcją.
-
Prawda, ale jeśli w rytuale zostanie użyta krew i moc Dumbledore’a, nasz Mistrz
będzie o wiele potężniejszy. Był potężny, gdy za pierwszym razem Glizdogon użył
krwi Harry’ego Pottera, więc pomyśl, jaki będzie, gdy użyjemy Dumbledore’a! –
stwierdził Lucjusz, zaciskając zęby, gdy Narcyza kończyła dezynfekować rany, a
następnie smarowała je znieczulającą maścią. – I chętnie przyjdzie, by grać
męczennika, bo wszyscy Gryfoni uwielbiają to robić.
-
Dobrze. Ale chcę z nim popracować przed rytuałem – zamruczała Bellatrix. – Chcę
zobaczyć, czy zniesie tyle, co mugol, zanim się złamie.
Lucjusz
przewrócił oczami.
-
No dobrze, Bello. Tym razem na to pozwolę.
-
Jakbyś mógł mnie powstrzymać – prychnęła. – Kiedy przeniesiemy ich do podziemi?
-
Gdy tylko Dumbledore odpowie na moją wiadomość – odpowiedział sztywno Lucjusz,
wciągając nową koszulę, którą podała mu Narcyza.
-
Lepiej, kochanie?
-
Tak, słońce. Dziękuję. – Pochylił się i pocałował ją lekko.
-
Wasza dwójka jest żałosna. Wciąż po tych wszystkich latach jesteście tacy
emocjonalni. Aż chce mi się rzygać.
-
Jeśli ci to przeszkadza, Bello, nie patrz – powiedziała szorstko Narcyza. – Tylko
dlatego, że twój mąż był niewystarczający w tym aspekcie…
-
Och, proszę cię! Jakbym potrzebowała mężczyzny, który by mnie całą noc i dzień
obmacywał! Wyszłam za Rudolfa z powodu jego kontaktów i pieniędzy, wszystko
inne było zbyteczne.
-
Oczywiście, że tak, siostro. Ciągle zapominam, że odczuwasz przyjemność tylko
na widok czyjegoś bólu. To musi utrudniać utrzymanie przy sobie mężczyzny –
powiedziała Narcyza, po czym uśmiechnęła się słodko i jednym ruchem różdżki
usunęła szmatkę i misę.
Nim
Bella mogła podnieść różdżkę na swoją siostrę, wtrącił się Lucjusz.
-
No, panie, nie kłóćcie się. Mamy o wiele ciekawsze rzeczy do zrobienia. Bello,
może znajdziesz Glizdogona? Upewnij się, że wszystko jest gotowe do rytuału. Nie
ufam temu lizusowi, że zrobi wszystko dobrze.
Bella
pociągnęła na nosie.
-
Upewnię się, że wszystko będzie idealnie. – Podeszła do drzwi i wyszła.
Lucjusz
odwrócił się do Narcyzy.
-
Chodź, Cyziu. Złóżmy wizytę naszym gościom.
Potem
dotknął tajnego panelu w tylnej części pokoju, który rozsunął się, ujawniając
sekretne przejście.
Hermiona
obudziła się sztywna i obolała, jej głowa pulsowała, jakby uderzyła w kowadło.
Usiadła powoli, pocierając oczy i rozglądając się. Zamrugała, zastanawiając
się, dlaczego nic nie wygląda znajomo. Wtedy przypomniała sobie, co się stało i
zaczęła się trząść. Gdzie jestem? Co się
ze mną stanie?
Leżała
na tapicerowanym szezlongu, który chyba został zaprojektowany w czasach
wiktoriańskich, ponieważ był twardy i niewygodny. Był w zielone i kremowe pasy,
a zamiast nóg miał lwie łapy. Z sufitu padało słabe, migoczące światło.
Tapeta
w jakiś kwiaciasty wzór, łuszczyła się i pękała, a na dywanie i wyszczerbionym
stole zalegał kurz. Zobaczyła, ze na podłodze leży kilka osób oraz jedna na
dopasowanym tapicerowanym krześle. Od początku rozpoznała swoich znajomych ze
szkoły. Na podłodze leżała krępa postać Vincenta Crabbe’a, a na krześle była
Susan Bones z Hufflepuffu. Obok Crabbe’a była Marietta Edgecombe.
-
Na fioletowe gacie Merlina! – wykrzyknęła cicho i ostrożnie wstała. –
Śmierciożercy wzięli nas do niewoli.
Podeszła
do każdego ze swoich towarzyszy po kolei, sprawdzając ich puls, by się upewnić,
że śpią, a nie, że są… skuliła się na samą myśl… martwi. Ale wszyscy jej
znajomi oddychali regularnie i wyglądało na to, że spali lub byli pod wpływem
jakiegoś uroku.
Podejrzewała,
że zaklęcie, które rzucono na nią, już się wyczerpało, ponieważ tylko ona nie
spała.
Właśnie
wtedy Vince poruszył się, jęcząc.
-
Gdzie ja jestem?
-
Nie wiem – odpowiedziała Hermiona. – Jak się czujesz?
Ziewnął.
-
Jakby nadepnęło na mnie coś wielkiego. – Usiadł. – Ciebie też ktoś porwał, co?
Hermiona
skinęła głową.
-
Wszedł do mojego pokoju przez okno i próbowałam z nim walczyć, ale po prostu…
odbił wszystko, co mogłam mu zrobić bez różdżki. – Zadrżała, czując, że ma
ochotę płakać, ale bała się, że jeśli zacznie to nigdy nie przestanie.
Vince
spojrzał na nią ze współczuciem.
-
Nie musisz mi mówić. Dwójka z nich przyszła przez sieć Fiuu, gdy byłem w domu
Marietty, czekając, aż jej mama wróci z obiadem. – Spojrzał czule na swoją
dziewczynę, która zwinęła się na boku, jęcząc we śnie. – Hej, Marietta,
wszystko w porządku?
-
Co… Vince? – mruknęła sennie, otwierając oczy.
-
Jestem tutaj – szepnął, obejmując ją ramieniem.
Skuliła
się obok niego.
-
Gdzie jesteśmy?
-
Gdzieś, gdzie nie chcemy być – powiedziała Susan, budząc się z nienaturalnego
snu i rozglądając dookoła. – Gdzie jesteśmy, w czyjejś piwnicy?
Marietta
zmarszczyła nos.
-
Pachnie tak, jak salon mojej babci po jej śmierci. Ugh!
Hermiona
pociągnęła nosem.
-
Tak, pachnie jakąś pleśnią.
-
Zastanawiam się… czego oni od nas chcą?
– zapytała Marietta, wyglądając na przestraszoną.
-
To śmierciożercy. Prawdopodobnie potrzebują nas na przynętę – powiedziała cicho
Susan. – Albo coś gorszego. – Nie chciał wypowiedzieć tego słowa, ale mimo
wszystko odbiło się echem w ich umysłach – tortury.
-
Przynętę? Ale moi rodzice nie są zaangażowani w świat czarodziejski –
zaprotestowała Hermiona.
-
Ale nasi są – stwierdził Vince. – Mój ojciec… prawdopodobnie zabrali mnie, żeby
z niego zadrwić, ponieważ nie jest już śmierciożercą.
-
A moja ciotka jest aurorem – powiedziała Susan.
-
Moja mama też pracuje dla Ministerstwa – stwierdziła Marietta.
Cała
czwórka wymieniła przerażone spojrzenia, myśląc o innych czarodziejach i
mugolakach, którzy padli ofiarą śmierciożerców. Prawie żaden z nich nie
przeżył.
Właśnie
wtedy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i szybko wstali. Vince opiekuńczo
ustawił się przed Mariettą.
-
No, no, wygląda na to, że nasze gołąbki się obudziły – zauważył kpiąco Lucjusz.
Wszedł do pomieszczenia, a za nim Narcyza. – Czy dobrze się wam drzemało?
Vince
skrzywił się.
-
Nie dzięki tobie, Malfoy!
Magiczne
oko Lucjusza błysnęło.
-
Gdybym był tobą, chłopcze, uważałbym na swój ton. Nie jesteś już dłużej ponad
moim gniewem, panie Crabbe.
Vince
prychnął, ale nic więcej nie powiedział.
-
Dlaczego nas pan tu przyprowadził? – zapytała Hermiona, starając się brzmieć
odważnie.
Lucjusz
nie odpowiedział, przyglądając się im uważnie.
-
Moja ciotka będzie mnie szukać – oświadczyła śmiało Susan. – Nas wszystkich.
Więc może powinieneś nas puścić, zanim wylądujesz w Azkabanie.
-
Odważne słowa, dziewczynko – zachichotała Narcyza.
Susan
spiorunowała ją wzrokiem, ale jej podbródek zadrżał.
-
Powinnaś się cieszyć, że tu jesteś, zamiast w jakiejś wilgotnej ciemnej dziurze
w ziemi – powiedział ostro Lucjusz. – Jeśli będziecie się zachowywać, może was
nawet nakarmimy i napoimy. Zacznijcie sprawiać kłopoty, a zobaczycie, co to
znaczy być więźniem. Zrozumiano?
Cała
czwórka skinęła głowami, wzdrygając się, gdy przesunęło się po nich jego
magiczne oko.
-
Dobrze. – Klasnął w dłonie i pojawił się dzbanek z wodą oraz jeden kubek. –
Żyjecie tylko dlatego, że was potrzebujemy. Jeśli chcecie dalej oddychać,
będziecie robić dokładnie to, co wam powiem, kiedy wam to powiem. – Stwierdził
lodowato. – Na razie możecie wypić wodę i odpocząć. To wszystko. Och, a jeśli
będziecie próbować myśleć o ucieczce, zapomnijcie o tym. Tych dni strzeże pies
piekielny, więc nie przejdziecie nawet dziesięciu stóp. A próba ucieczki będzie
postrzegana jako nieposłuszeństwo, za co grozi wam kara śmierci.
Z
tymi słowami odwrócił się i wyszedł, a za nim Narcyza.
Vince
czekał, aż drzwi się zamknął, po czym warknął:
-
Cholerny, arogancki, śmierdzący dupek! Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle!
-
Ciii! Może cię usłyszeć! – powiedziała Hermiona.
-
Nie, Granger. Już go nie ma – powiedział lekceważąco Vince. – I nie wierzę w te
bzdury o piekielnym psie. Kłamał.
-
Skąd możesz wiedzieć? – zapytała Marietta.
-
Spokojnie. Gdyby był tam pies, słyszelibyśmy jak oddycha albo się porusza. Ale
jest całkiem cicho – odpowiedział Crabbe, przykładając ucho do drzwi.
-
A to jest Malfoy. Na wskroś kłamca, jak jego syn – zauważyła Susan.
Hermiona
nalała trochę wody z dzbanka do kubka i powąchała.
-
Uważacie, że bezpieczne jest to wypić?
-
Nie rozumiem, dlaczego nie – powiedział Crabbe. – Gdyby chcieli nas zabić,
zrobiliby to wcześniej. – Wyciągnął rękę. – Daj. Pozwól mi wypić.
Zanim
dziewczyny zdążyły cokolwiek powiedzieć, Vince wziął filiżankę i wypił.
Potem
zamarł i spojrzał na nie.
-
Jest w porządku – powiedział. Następnie wytarł brzeg kubka rękawem i oddał go
Hermionie.
Pili
wodę jeden po drugim, po jednym lub dwóch łykach, aż dzban był pusty.
-
Co teraz robimy? – chciała wiedzieć Susan.
-
Zaczynamy planować, jak się stąd wydostać – powiedział stanowczo Vince.
-
Jak? Drzwi są zamknięte, prawdopodobnie strzeżone, a my nie mamy naszych
różdżek – przypomniała mu Hermiona.
Vince
westchnął.
-
Miałaś być mądra, Granger. Spróbuj znaleźć sposób, w jaki możemy się stąd
wydostać.
-
Postaram się – powiedziała niepewnym głosem, pozbawionym zwyczajnej,
wszystkowiedzącej barwy.
-
Wszyscy pomyślimy – powiedziała Susan, starając się brzmieć optymistycznie. Ale
to minęło, gdy wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy ucieczka może być
niemożliwa.
W
międzyczasie Albus krążył po pokoju, martwił się i męczył nad decyzją.
Wiedział, że może wpaść w pułapkę, że notka mogła być przynętą, by wpaść w ręce
wroga. Ale tym samym, jak mógł nie zgodzić się na żądania Zamaskowanego?
Severus
kiedyś oskarżył go o to, że zachowuje się tak, jakby wszyscy byli dla niego
marionetkami, traktując ludzi jak pionki i poświęcając ich według swojej woli.
Ale teraz nie była już to prawda. Tym razem on był pod kontrolą kogoś innego i
jeśli zrobi to, czego chce od niego notka, prawdopodobnie będzie go to
kosztować życie.
Ale czym jest moje życie w
porównaniu do żyć tych dzieci? Jestem stary, przeżyłem swoje życie. Ich dopiero
się zaczęło. Nie zasługują, żeby zostać złożeni w ofierze. Severus miał rację.
Dzieci nie powinny toczyć wojen. Przez te wszystkie lata ukrywałem Harry’ego,
próbując uczynić z niego bohatera, jak Merlin zrobił z Arturem. Pomyślałem, że
jeśli wychowają go mugole, zapewnię mu bezpieczeństwo i nauczę doceniać magię,
a nie brać jej za pewnik. W swojej arogancji założyłem, że wyrośnie kochany, a
zamiast tego było dokładnie odwrotnie. Były znaki, ale je zignorowałem. Aż do
tego roku, kiedy już nie mogłem. Och, Harry, tak bardzo potrzebowałem bohatera,
że zapomniałem, że bohaterzy też są ludźmi, z nadziejami, marzeniami i
uczuciami. Bardzo cię zawiodłem, dziecko.
Nie mogę ponownie zawieźć.
Tym razem zrobię to, co powinienem zrobić dawno temu. Nie zrobię z dzieci
pionków ani bohaterów przed ich czasem. Nigdy więcej.
Dumbledore
ostrożnie przetasował papiery na swoim biurku, ukrywając notkę pod kilkoma
innymi. Nie chciał, żeby Minerva albo ktokolwiek inny natknął się na nią i
próbował przekonać go do zmiany decyzji. Ustalił swój kurs.
Stary
czarodziej wyprostował ramiona i stanął prosto. Zamaskowany zapytał go, co
poświęci. Tego wieczoru udzieli śmierciożercy odpowiedzi.
Odwrócił
się i pożegnał z Fawkesem, delikatnie drapiąc feniksa za głową.
-
Spotkamy się ponownie, stary przyjacielu. Jeśli nie tu to w krainie
nieumarłych.
Fawkes
zaskrzeczał żałobne pożegnanie i obserwował, jak jego pan wkłada płaszcz i
chowa różdżkę za pas, po czym wychodzi z biura.
Pojedyncza
łza błysnęła w oku feniksa i spadła a ziemię, będąc ostatnim hołdem ptaka dla
swojego czarodzieja.
Dobrze że chociaż Faweks się na chwilę pojawił, bo zaczęło mi ptaków w tej opowieści brakować. Swoją drogą ciekawe sformułowanie Dumbledore, tylko czy Feniksy mają możliwość śmierci? Chyba zaczynam za bardzo filozofować...
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniały rozdział ;)
Ciuma