Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 20 lutego 2022

PDJ - Rozdział 32 – Co poświęcisz?

Albus wpatrywał się w kawałek pergaminu na swoim biurku, jakby to była zwinięta żmija gotowa do ataku. Zapomniał o mocy, jaką mogą posiadać zwykłe słowa napisane piórem i atramentem. To sprawiło, że był niemy, oszołomiony i na skraju rozpaczy.

Dumbledore,

Ty, który nazywasz siebie obrońcą dzieci i tak zwanym Przywódcą Światła, ucieszysz się, że twoi uczniowie są nietknięci… na razie. To, czy nadal tak będzie, zależy wyłącznie od ciebie. Można powiedzieć, że są… zużywalni. Są cenni tylko dla ich magii i krwi. Pomyśl o tym, czwórka młodych czarodziejów, ich magia dojrzała i nieskazitelna, idealna do wykorzystania w rytuale, by sprowadzić naszego Mistrza zza Zasłony. Poza tym, jaki jest z nich użytek?

Żaden. Wszyscy to szlamy i zdrajcy krwi.

Chyba że… może przydadzą się komuś takiemu, ja ty.

Czy twoje serce nie krwawi, starcze, bo są zamknięci w ciemności i zimnie? Czy słyszysz ich, jak szlochają i błagają, gdy są ciągnięci na ich spotkanie ze Stwórcą pod ciemnym księżycem? Czy ostatnią rzeczą, jaką zobaczą ich oczy będzie srebrne ostrze, które przetnie ich gardło?

A może czeka ich inny los?

Zostanie zaakceptowany chętny zastępca. Jeśli tak zdecydujesz, spotkaj się ze mną jutro wieczorem pod zwalonym dębem w Zakazanym Lesie, a wymienię ich na ciebie.

Nie zrób tego, a staną się barankami ofiarnymi.

Wybór należy do ciebie, starcze.

Co poświęcisz, Albusie Dumbledore?

Zamaskowany

Albus przeczytał pergamin wiele razy, odkąd przybył tego ranka na skrzydłach nieokreślonej brązowej sowy. Oczywiście nie było adresu zwrotnego. A pisma nie dało się rozpoznać, ponieważ zostało napisane wielkimi literami, takimi jak używałoby dziecko.

Odwrócił wzrok na okno swojego biura. Postanowił zostać w Hogwarcie przez lato, czekając, aż Severus i Harry wrócą z wyprawy. Miał szczerą nadzieję, że im się uda, zwłaszcza teraz, gdy śmierciożercy popełnili tą straszliwą zbrodnię.

Nad ziemią świeciło słońce, zapowiadał się piękny dzień. Ciesz się tym, póki możesz, wyszeptał głos z tyłu jego głowy. Może to być ostatni, jaki zobaczysz, jeśli się na to zgodzisz.

Jego dłoń zacisnęła się na biurku. Powinien był lepiej obserwować pozostałych śmierciożerców, zamiast beztrosko zakładać, że wczołgają się z powrotem pod jakąś skałę i ukryją, jak to zrobili ostatnim razem. Teraz jego samozadowolenie kosztowało ich cztery niewinne życia.

Chyba że zrobi tak, jak nakazywała notka.

Co poświęcisz, Albusie Dumbledore?

Te słowa były jak trucizna w jego krwi, gryząca jego wnętrzności. I po raz pierwszy od bardzo dawna dyrektor Hogwartu się przestraszył.

Strach i niepewność były niemile widzianymi towarzyszami tego pięknego letniego poranka, pomyślał, poruszając się niespokojnie na krześle. Nigdy nie czuł się tak bezradny i nieprzydatny. W przeszłości zawsze był optymistą, zawsze pewien, że wszystko, co robi jest dla większego dobra i wszystko będzie w porządku. Tylko w dwóch przypadkach tak się nie stało, pierwszy raz z jego młodszą siostrą Arianą, która została złapana w ogień krzyżowy między nim a Gellertem Grindelwaldem, kiedy niespodziewanie zaczęli pojedynkować się w posiadłości Dumbledore’a. Biedna Ariana została dotknięta klątwą, która ją zabiła, a jej śmierć uniemożliwiła Albusowi pokonanie Grindelwalda. Po raz drugi wszystko poszło nie tak, gdy fałszywa przepowiednia przekonała Voldemorta do zabicia Harry’ego i zakończyło się to śmiercią Jamesa i Lily.

To był grzech, za który jeszcze nie odpokutował, pomyślał ciężko. I miało to następstwa, których nie przewidział. Dyrektor westchnął ciężko. Poczucie winy było dużym ciężarem i nie słabło z czasem. Jeśli już, stawało się cięższe. Chciał, żeby Harry był jego odkupieniem, tym, kto naprawi zło, które popełnił, pozwalając Voldemortowi chodzić wolno.

Powinienem był się z nim pojedynkować i zabić go dawno temu, ale byłem słaby, nie mogłem się zmusić, by go zniszczyć. Część mnie widziała w nim tego małego chłopca z sierocińca, samotnego i niekochanego, walczącego o kontrolę nad potężnym magicznym darem. Zawsze miałem nadzieję, że któregoś dnia zawróci z mrocznej ścieżki do mnie, ale tak jak Gellerta, jego duma i ambicja wepchnęły go głębiej w mrok. Tom i Gellert, dwóch, których najbardziej kochałem, teraz są dla mnie straceni. Ku jego zaskoczeniu znalazł się niebezpiecznie blisko łez. I co teraz z innymi dziećmi? Susan, Vince, Marietta i Hermiona? Miałem dla nich takie nadzieje… Powinienem był ich lepiej chronić, powinienem był wiedzieć, że pozostali śmierciożercy będą szukać tych, których uważają za gorszy gatunek – mugolaków, zdrajców krwi i półkrwi. Ale byłem ślepy, myślałem, że zeszli do podziemia, a moje niedopatrzenie było kosztowne.

 Skrzywił się, przypominając sobie, jak Elise Edgecomb płakała, gdy dowiedziała się, że Vince i Marietta zaginęli, a rodzice Hermiony byli równie zdezorientowani i przerażeni, a nie mógł zaoferować im pociechy, mimo zapewnień, że robiono wszystko, by znaleźć ich córkę. Vincent Crabbe senior obwiniał swoje przeszłe związki ze śmierciożercami za porwanie jego syna i przysiągł, że zapłacą mu za to, jeśli zostanie skrzywdzony, jego wściekłość i żal były namacalne. Amelia Bones obiecała to samo, ale Albus widział, jak zniknięcie Susan ją postarzyło.

Ponownie przestudiował list, zastanawiając się, czy powinien skontaktować się z Minervą, Remusem, Syriuszem i innymi członkami Zakonu, by powiadomić ich o żądaniu. Zastanawiał się nad tym przez długi czas, podczas gdy jedno i to samo pytanie krążyło w jego głowie jak pieśń żałobna.

Co poświęcisz?

 

Dwór Malfoyów:

- No i, zdobyłeś ostatniego bachora? – zapytała Bella, chodząc po salonie Lucjusza, a jej czerwone szpilki stukały na wypolerowanej podłodze niczym irytujący dzięcioł. Pasowały do jej krwistoczerwonej obcisłej sukienki sięgającej kostek.

Lucjusz zdjął maskę i powiesił ją na ścianie w swoim ściśle tajnym schowku.

- Tak. – Potarł ramię i skrzywił się. – Mała smarkula próbowała ze mną walczyć, ale nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Ale zaatakował mnie jej przeklęty kot i podrapał, wstrętne stworzenie! Powinienem był go zabić.

- Dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Musiałem zająć się innymi sprawami, jak wydostanie się z Granger bez bycia zauważonym. – Szybko zdjął szatę śmierciożercy, które w pewnym świetle wyglądały na czarne, ale w rzeczywistości były grafitowo-szare w plamy. Naprawił rozdarcia spowodowane przez pazury Krzywołapa i schował ją do schowka, po czym go zamknął.

Narcyza przyszła z miską i miękką szmatką.

- Zdejmij koszulę i pokaż mi te zadrapania, Luc – nakazała. – Rany po kotach mogą się zaognić, jeśli nie zostaną odpowiednio potraktowane.

Lucjusz zdjął koszulę, odsłaniając kilka zadrapań na ramionach i plecach, wyglądających jak postrzępione łzy, z których wiąż sączyła się krew.

- Usiądź – powiedziała Narcyza, odsuwając na bok krzesło, żeby jej mąż mógł usiąść, podczas gdy ona zajęła się jego plecami. Kiedy myła i dezynfekowała zadrapania, Bella dyskutowała z Lucjuszem, jak powinien wyglądać ich następny ruch.

- Myślę, że kiedy nadejdzie czas powinniśmy poświęcić i bachory, i dyrektora. Przyda nam się dodatkowa moc. – Oblizała usta, jak kot, który właśnie wpadł twarzą do miski ze śmietanką. – Poza tym, będzie zabawnie usłyszeć ich błagania i krzyki.

Lucjusz syknął, gdy Narcyza obmyła głęboką ranę i skrzywił się w stronę szwagierki.

- Możesz się upominać o swoje później, Bello. Najpierw musimy się upewnić, że Dumbledore złapie przynętę.

- A dlaczego miałby tego nie zrobić? – roześmiała się paskudnie Bella. – Podobnie jak reszta ma słabą wolę, zrobi wszystko, żeby uratować dziecko. Pff! Dzieci są zbędne, zawsze były. Zwłaszcza te brudne szlamy! I splamieni zdrajcy krwi!

- Nie sądzisz, że próba utrzymania czarodzieja z mocą Dumbledore’a jest trochę ryzykowna? – zapytała niepewnie Narcyza. – Dzieci są bezpieczniejszą opcją.

- Prawda, ale jeśli w rytuale zostanie użyta krew i moc Dumbledore’a, nasz Mistrz będzie o wiele potężniejszy. Był potężny, gdy za pierwszym razem Glizdogon użył krwi Harry’ego Pottera, więc pomyśl, jaki będzie, gdy użyjemy Dumbledore’a! – stwierdził Lucjusz, zaciskając zęby, gdy Narcyza kończyła dezynfekować rany, a następnie smarowała je znieczulającą maścią. – I chętnie przyjdzie, by grać męczennika, bo wszyscy Gryfoni uwielbiają to robić.

- Dobrze. Ale chcę z nim popracować przed rytuałem – zamruczała Bellatrix. – Chcę zobaczyć, czy zniesie tyle, co mugol, zanim się złamie.

Lucjusz przewrócił oczami.

- No dobrze, Bello. Tym razem na to pozwolę.

- Jakbyś mógł mnie powstrzymać – prychnęła. – Kiedy przeniesiemy ich do podziemi?

- Gdy tylko Dumbledore odpowie na moją wiadomość – odpowiedział sztywno Lucjusz, wciągając nową koszulę, którą podała mu Narcyza.

- Lepiej, kochanie?

- Tak, słońce. Dziękuję. – Pochylił się i pocałował ją lekko.

- Wasza dwójka jest żałosna. Wciąż po tych wszystkich latach jesteście tacy emocjonalni. Aż chce mi się rzygać.

- Jeśli ci to przeszkadza, Bello, nie patrz – powiedziała szorstko Narcyza. – Tylko dlatego, że twój mąż był niewystarczający w tym aspekcie…

- Och, proszę cię! Jakbym potrzebowała mężczyzny, który by mnie całą noc i dzień obmacywał! Wyszłam za Rudolfa z powodu jego kontaktów i pieniędzy, wszystko inne było zbyteczne.

- Oczywiście, że tak, siostro. Ciągle zapominam, że odczuwasz przyjemność tylko na widok czyjegoś bólu. To musi utrudniać utrzymanie przy sobie mężczyzny – powiedziała Narcyza, po czym uśmiechnęła się słodko i jednym ruchem różdżki usunęła szmatkę i misę.

Nim Bella mogła podnieść różdżkę na swoją siostrę, wtrącił się Lucjusz.

- No, panie, nie kłóćcie się. Mamy o wiele ciekawsze rzeczy do zrobienia. Bello, może znajdziesz Glizdogona? Upewnij się, że wszystko jest gotowe do rytuału. Nie ufam temu lizusowi, że zrobi wszystko dobrze.

Bella pociągnęła na nosie.

- Upewnię się, że wszystko będzie idealnie. – Podeszła do drzwi i wyszła.

Lucjusz odwrócił się do Narcyzy.

- Chodź, Cyziu. Złóżmy wizytę naszym gościom.

Potem dotknął tajnego panelu w tylnej części pokoju, który rozsunął się, ujawniając sekretne przejście.

Hermiona obudziła się sztywna i obolała, jej głowa pulsowała, jakby uderzyła w kowadło. Usiadła powoli, pocierając oczy i rozglądając się. Zamrugała, zastanawiając się, dlaczego nic nie wygląda znajomo. Wtedy przypomniała sobie, co się stało i zaczęła się trząść. Gdzie jestem? Co się ze mną stanie?

Leżała na tapicerowanym szezlongu, który chyba został zaprojektowany w czasach wiktoriańskich, ponieważ był twardy i niewygodny. Był w zielone i kremowe pasy, a zamiast nóg miał lwie łapy. Z sufitu padało słabe, migoczące światło.

Tapeta w jakiś kwiaciasty wzór, łuszczyła się i pękała, a na dywanie i wyszczerbionym stole zalegał kurz. Zobaczyła, ze na podłodze leży kilka osób oraz jedna na dopasowanym tapicerowanym krześle. Od początku rozpoznała swoich znajomych ze szkoły. Na podłodze leżała krępa postać Vincenta Crabbe’a, a na krześle była Susan Bones z Hufflepuffu. Obok Crabbe’a była Marietta Edgecombe.

- Na fioletowe gacie Merlina! – wykrzyknęła cicho i ostrożnie wstała. – Śmierciożercy wzięli nas do niewoli.

Podeszła do każdego ze swoich towarzyszy po kolei, sprawdzając ich puls, by się upewnić, że śpią, a nie, że są… skuliła się na samą myśl… martwi. Ale wszyscy jej znajomi oddychali regularnie i wyglądało na to, że spali lub byli pod wpływem jakiegoś uroku.

Podejrzewała, że zaklęcie, które rzucono na nią, już się wyczerpało, ponieważ tylko ona nie spała.

Właśnie wtedy Vince poruszył się, jęcząc.

- Gdzie ja jestem?

- Nie wiem – odpowiedziała Hermiona. – Jak się czujesz?

Ziewnął.

- Jakby nadepnęło na mnie coś wielkiego. – Usiadł. – Ciebie też ktoś porwał, co?

Hermiona skinęła głową.

- Wszedł do mojego pokoju przez okno i próbowałam z nim walczyć, ale po prostu… odbił wszystko, co mogłam mu zrobić bez różdżki. – Zadrżała, czując, że ma ochotę płakać, ale bała się, że jeśli zacznie to nigdy nie przestanie.

Vince spojrzał na nią ze współczuciem.

- Nie musisz mi mówić. Dwójka z nich przyszła przez sieć Fiuu, gdy byłem w domu Marietty, czekając, aż jej mama wróci z obiadem. – Spojrzał czule na swoją dziewczynę, która zwinęła się na boku, jęcząc we śnie. – Hej, Marietta, wszystko w porządku?

- Co… Vince? – mruknęła sennie, otwierając oczy.

- Jestem tutaj – szepnął, obejmując ją ramieniem.

Skuliła się obok niego.

- Gdzie jesteśmy?

- Gdzieś, gdzie nie chcemy być – powiedziała Susan, budząc się z nienaturalnego snu i rozglądając dookoła. – Gdzie jesteśmy, w czyjejś piwnicy?

Marietta zmarszczyła nos.

- Pachnie tak, jak salon mojej babci po jej śmierci. Ugh!

Hermiona pociągnęła nosem.

- Tak, pachnie jakąś pleśnią.

- Zastanawiam się… czego  oni od nas chcą? – zapytała Marietta, wyglądając na przestraszoną.

- To śmierciożercy. Prawdopodobnie potrzebują nas na przynętę – powiedziała cicho Susan. – Albo coś gorszego. – Nie chciał wypowiedzieć tego słowa, ale mimo wszystko odbiło się echem w ich umysłach – tortury.

- Przynętę? Ale moi rodzice nie są zaangażowani w świat czarodziejski – zaprotestowała Hermiona.

- Ale nasi są – stwierdził Vince. – Mój ojciec… prawdopodobnie zabrali mnie, żeby z niego zadrwić, ponieważ nie jest już śmierciożercą.

- A moja ciotka jest aurorem – powiedziała Susan.

- Moja mama też pracuje dla Ministerstwa – stwierdziła Marietta.

Cała czwórka wymieniła przerażone spojrzenia, myśląc o innych czarodziejach i mugolakach, którzy padli ofiarą śmierciożerców. Prawie żaden z nich nie przeżył.

Właśnie wtedy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i szybko wstali. Vince opiekuńczo ustawił się przed Mariettą.

- No, no, wygląda na to, że nasze gołąbki się obudziły – zauważył kpiąco Lucjusz. Wszedł do pomieszczenia, a za nim Narcyza. – Czy dobrze się wam drzemało?

Vince skrzywił się.

- Nie dzięki tobie, Malfoy!

Magiczne oko Lucjusza błysnęło.

- Gdybym był tobą, chłopcze, uważałbym na swój ton. Nie jesteś już dłużej ponad moim gniewem, panie Crabbe.

Vince prychnął, ale nic więcej nie powiedział.

- Dlaczego nas pan tu przyprowadził? – zapytała Hermiona, starając się brzmieć odważnie.

Lucjusz nie odpowiedział, przyglądając się im uważnie.

- Moja ciotka będzie mnie szukać – oświadczyła śmiało Susan. – Nas wszystkich. Więc może powinieneś nas puścić, zanim wylądujesz w Azkabanie.

- Odważne słowa, dziewczynko – zachichotała Narcyza.

Susan spiorunowała ją wzrokiem, ale jej podbródek zadrżał.

- Powinnaś się cieszyć, że tu jesteś, zamiast w jakiejś wilgotnej ciemnej dziurze w ziemi – powiedział ostro Lucjusz. – Jeśli będziecie się zachowywać, może was nawet nakarmimy i napoimy. Zacznijcie sprawiać kłopoty, a zobaczycie, co to znaczy być więźniem. Zrozumiano?

Cała czwórka skinęła głowami, wzdrygając się, gdy przesunęło się po nich jego magiczne oko.

- Dobrze. – Klasnął w dłonie i pojawił się dzbanek z wodą oraz jeden kubek. – Żyjecie tylko dlatego, że was potrzebujemy. Jeśli chcecie dalej oddychać, będziecie robić dokładnie to, co wam powiem, kiedy wam to powiem. – Stwierdził lodowato. – Na razie możecie wypić wodę i odpocząć. To wszystko. Och, a jeśli będziecie próbować myśleć o ucieczce, zapomnijcie o tym. Tych dni strzeże pies piekielny, więc nie przejdziecie nawet dziesięciu stóp. A próba ucieczki będzie postrzegana jako nieposłuszeństwo, za co grozi wam kara śmierci.

Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł, a za nim Narcyza.

Vince czekał, aż drzwi się zamknął, po czym warknął:

- Cholerny, arogancki, śmierdzący dupek! Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle!

- Ciii! Może cię usłyszeć! – powiedziała Hermiona.

- Nie, Granger. Już go nie ma – powiedział lekceważąco Vince. – I nie wierzę w te bzdury o piekielnym psie. Kłamał.

- Skąd możesz wiedzieć? – zapytała Marietta.

- Spokojnie. Gdyby był tam pies, słyszelibyśmy jak oddycha albo się porusza. Ale jest całkiem cicho – odpowiedział Crabbe, przykładając ucho do drzwi.

- A to jest Malfoy. Na wskroś kłamca, jak jego syn – zauważyła Susan.

Hermiona nalała trochę wody z dzbanka do kubka i powąchała.

- Uważacie, że bezpieczne jest to wypić?

- Nie rozumiem, dlaczego nie – powiedział Crabbe. – Gdyby chcieli nas zabić, zrobiliby to wcześniej. – Wyciągnął rękę. – Daj. Pozwól mi wypić.

Zanim dziewczyny zdążyły cokolwiek powiedzieć, Vince wziął filiżankę i wypił.

Potem zamarł i spojrzał na nie.

- Jest w porządku – powiedział. Następnie wytarł brzeg kubka rękawem i oddał go Hermionie.

Pili wodę jeden po drugim, po jednym lub dwóch łykach, aż dzban był pusty.

- Co teraz robimy? – chciała wiedzieć Susan.

- Zaczynamy planować, jak się stąd wydostać – powiedział stanowczo Vince.

- Jak? Drzwi są zamknięte, prawdopodobnie strzeżone, a my nie mamy naszych różdżek – przypomniała mu Hermiona.

Vince westchnął.

- Miałaś być mądra, Granger. Spróbuj znaleźć sposób, w jaki możemy się stąd wydostać.

- Postaram się – powiedziała niepewnym głosem, pozbawionym zwyczajnej, wszystkowiedzącej barwy.

- Wszyscy pomyślimy – powiedziała Susan, starając się brzmieć optymistycznie. Ale to minęło, gdy wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy ucieczka może być niemożliwa.

W międzyczasie Albus krążył po pokoju, martwił się i męczył nad decyzją. Wiedział, że może wpaść w pułapkę, że notka mogła być przynętą, by wpaść w ręce wroga. Ale tym samym, jak mógł nie zgodzić się na żądania Zamaskowanego?

Severus kiedyś oskarżył go o to, że zachowuje się tak, jakby wszyscy byli dla niego marionetkami, traktując ludzi jak pionki i poświęcając ich według swojej woli. Ale teraz nie była już to prawda. Tym razem on był pod kontrolą kogoś innego i jeśli zrobi to, czego chce od niego notka, prawdopodobnie będzie go to kosztować życie.

Ale czym jest moje życie w porównaniu do żyć tych dzieci? Jestem stary, przeżyłem swoje życie. Ich dopiero się zaczęło. Nie zasługują, żeby zostać złożeni w ofierze. Severus miał rację. Dzieci nie powinny toczyć wojen. Przez te wszystkie lata ukrywałem Harry’ego, próbując uczynić z niego bohatera, jak Merlin zrobił z Arturem. Pomyślałem, że jeśli wychowają go mugole, zapewnię mu bezpieczeństwo i nauczę doceniać magię, a nie brać jej za pewnik. W swojej arogancji założyłem, że wyrośnie kochany, a zamiast tego było dokładnie odwrotnie. Były znaki, ale je zignorowałem. Aż do tego roku, kiedy już nie mogłem. Och, Harry, tak bardzo potrzebowałem bohatera, że zapomniałem, że bohaterzy też są ludźmi, z nadziejami, marzeniami i uczuciami. Bardzo cię zawiodłem, dziecko.

Nie mogę ponownie zawieźć. Tym razem zrobię to, co powinienem zrobić dawno temu. Nie zrobię z dzieci pionków ani bohaterów przed ich czasem. Nigdy więcej.

Dumbledore ostrożnie przetasował papiery na swoim biurku, ukrywając notkę pod kilkoma innymi. Nie chciał, żeby Minerva albo ktokolwiek inny natknął się na nią i próbował przekonać go do zmiany decyzji. Ustalił swój kurs.

Stary czarodziej wyprostował ramiona i stanął prosto. Zamaskowany zapytał go, co poświęci. Tego wieczoru udzieli śmierciożercy odpowiedzi.

Odwrócił się i pożegnał z Fawkesem, delikatnie drapiąc feniksa za głową.

- Spotkamy się ponownie, stary przyjacielu. Jeśli nie tu to w krainie nieumarłych.

Fawkes zaskrzeczał żałobne pożegnanie i obserwował, jak jego pan wkłada płaszcz i chowa różdżkę za pas, po czym wychodzi z biura.

Pojedyncza łza błysnęła w oku feniksa i spadła a ziemię, będąc ostatnim hołdem ptaka dla swojego czarodzieja.

 

1 komentarz:

  1. Dobrze że chociaż Faweks się na chwilę pojawił, bo zaczęło mi ptaków w tej opowieści brakować. Swoją drogą ciekawe sformułowanie Dumbledore, tylko czy Feniksy mają możliwość śmierci? Chyba zaczynam za bardzo filozofować...
    Dziękuję za wspaniały rozdział ;)
    Ciuma

    OdpowiedzUsuń