Niewielu uczniów, uczęszczających do Hogwartu
kiedykolwiek widziało tak prawdziwie wściekłego Mistrza Eliksirów. Złego –
często – szyderczego i sarkastycznego na tyle, by zedrzeć farbę ze ścian –
codzienność – ale prawdziwie trawionego przez furię – nigdy.
Do tego wieczora – wieczora zniknięcia Harry’ego Pottera.
Nie żeby wielu uczniów było na korytarzach tego wieczora,
by być świadkiem rozpadu Snape’a ze spokojnego chłodnego, racjonalnego
człowieka w coś, przez co Norweski Smok Kolczasty dwa razy by pomyślał, czy
zionąć ogniem, ale ci, którzy go zobaczyli, natychmiast serdecznie podziękowali
tej Mocy, jakąkolwiek czcili, że Snape nie był ich świadom. Spłaszczyli się na
kamiennych ścianach albo za posągami, nie zastanawiając się dwa razy pod
wpływem instynktu przetrwania, jak przerażone myszy, które dostrzegły krążącego
sokoła.
Nie chodziło o to, że piana toczyła się z ust Snape’a czy
to, że furia widniała oczywiście na jego rysach twarzy, ponieważ twarz
mężczyzny była jak z granitu, bez wyrazu, wąskie usta zaciśnięte były w jego
firmowym szyderczym uśmiechu. Wszystko było zarezerwowane dla oczu. Te mroczne
baseny mocno wrzały i płonęły furią, a wokół wysokiego czarodzieja unosiła się
aura nieuchronnego niebezpieczeństwa, która gwałtownie krzyczała: Uciekaj, jeśli ci życie miłe i nie zatrzymuj
się, póki nie zakopiesz się w dziurze na tyle głębokiej, że nikt cię nie
znajdzie!
Ci uczniowie wcisnęli się w ściany korytarzy, nie
kwestionując tego impulsu, zwyczajnie posłuchali.
Mieli szczęście.
Snape przemknął obok nich, wyczuwając, że tam są, ale nie
skupiając się na nich – tylko na drodze powrotnej, by poszukać cholernego
złoczyńcy, który ośmielił się naruszyć jego prywatne zapasy. To nie sama
kradzież sprawiła, że eksplodował, ale też bezczelność i lekceważenie jego
prywatności. Snape był człowiekiem o intensywnym poczuciu prywatności – to było
niemal wymagane w jego pracy, skoro był kim był – podwójnym szpiegiem. Miał
zbyt wiele sekretów, by kiedykolwiek mógł czuć się komfortowo, gdy ktoś wpadał
z niezapowiedzianą wizytą – był zbyt zraniony i okaleczony w przeszłości, by
kiedykolwiek zaufać komuś w pełni. Doskonale się nauczył, że ludzie często
zdradzają i ranią, gdy najmniej się tego spodziewasz, więc lepiej trzymać się
na uboczu, strzegąc tak zazdrośnie tego, co jego.
Jedną z tych rzeczy były jego eliksiry. Jako dziecko,
nigdy nie miał niczego, co naprawdę mógł nazwać swoim – poza różdżką, jego
książki były z drugiej ręki, tak jak ubrania, nigdy nie mógł pozwolić sobie na
zwierzaka czy miotłę, nie żeby jego ojciec-tyran kiedykolwiek miał pozwolić na
takie rzeczy w jego domu, a odrapany pokój Severusa był dziennie poddawany
„inspekcjom” Tobiasza, sprawdzającego jakiekolwiek ślady zakazanej magicznej
aparatury. Jego ojciec wsadzał swój nienormalnie duży nos w każdą wnękę i szczelinę,
nie zważając na uczucia syna czy zwyczajną przyzwoitość, mając nadzieję, że go
przyłapie, szukając jakiejkolwiek wymówki, by mieć coś na niego za to, że
urodził się czarodziejem.
Żołądek Severusa wciąż skręcał się, przypominając sobie,
jak Tobiasz rozdziera jego szafkę z bielizną – podnosi parę i drwi szyderczo,
że jego syn musi znaleźć sobie nowe hobby albo żadna dziewczyna nigdy nie
zobaczy, co Severus ma nią ma, nie ważna, jak małe to jest. Severus myślał, że
to najbardziej upokarzające doświadczenie, jakiego kiedykolwiek doświadczył, do
dnia, gdy James Potter i Syriusz Black powiesili go do góry nogami i pozwolili
połowie szkoły oglądać jego bieliznę i drwić z niego, w wyniku czego Lily
przyszła mu na ratunek, tylko po to, by zostać smagnięta językiem Snape’a, gdy
jego duma rozpadła się w pył, a upokorzenie go pochłonęło.
Od tego czasu nic nie było już straszne, pomyślał z
gorzkim wykrzywieniem ust.
To dlatego właśnie, jako dorosły, cenił sobie prywatność
bardziej niż cokolwiek innego.
A teraz została naruszona.
Nawet Filch umknął z drogi Snape’a po jednym szybkim
spojrzeniu obsydianowych oczu, choć woźny mruknął coś o cholernych uczniach,
którzy zostawiają wszędzie książki z biblioteki, ponieważ właśnie sprzątał
Sowiarnię i znalazł dwie książki na podłodze. Starzec o sękatej cerze
pospieszył do biblioteki i wrzucił przedmioty do kosza, skąd magicznie odłożą
się na miejsce, ponieważ pani Prince odeszła na emeryturę. Potem wrócił do
swoich własnych kwater, nie chcąc odkryć, co za idiota tak rozdrażnił Snape’a.
Tylko głupiec albo Albus Dumbledore ośmieliliby się
podejść do Snape’a w jego obecnym stanie, a ponieważ los tak chciał, ten drugi
powitał go, gdy schodził po schodach na najniższy poziom zamku.
- Severusie! Dostrzegłeś gdzieś Harry’ego?
- Nie.
Snape nie zwolnił.
- Jesteś pewny? – Dumbledore musiał podbiec, by nadążyć.
- Tak.
Twarz starca spochmurniała, rozczarowanie przemknęło
przez jego pełnej nadziei oblicze.
- Ach. Rozumiem. Miałem nadzieję… my też nic nie
znaleźliśmy, ani niczego nie słyszeliśmy… Cóż, jeśli wpadniesz na jakiś pomysł,
proszę, powiadom mnie o tym. Moje biuro jest zawsze otwarte – paplał
Dumbledore, zupełnie nieświadom zirytowania jego Mistrza Eliksirów – tak był
skupiony na swoim zaginionym zbawcy.
- Później – uciął Severus. Słowa jednosylabowe były w tej
sytuacji bezpieczniejsze.
Przyspieszył kroku, unikając dłoni dyrektora, którą
starał się mu położyć na ramię. Gdyby ktokolwiek go wtedy dotknął, nie mógłby
być odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo, a jak mu przypomniał Hagrid, nie
chciał spędzić reszty semestru w Azkabanie.
Dumbledore odwrócił się i odszedł, wciąż zastanawiając
się, gdzie, w imię Merlina, zniknął Harry.
Dotarł do drzwi laboratorium i tam zatrzymał się, łapiąc
kilka wdechów powietrza, starając się odzyskać swoją doskonałą kontrolę.
Kontrolę, którą udoskonalił lata temu, by nie stać się podobnym do tych,
których nienawidził – swojego ojca, Czarnego Pana, Jamesa Pottera i Syriusza
Blacka. Jedna jego dłoń powędrowała do jego skroni, by ją pomasować, podczas
gdy mamrotał pod nosem uspokajającą mantrę. Potem policzył wdechy, póki nie był
w stanie wziąć ich bez ochoty przeklęcia tego, kto jest odpowiedzialny za to
piekło.
Teraz, Snape,
opanowałeś swój mały napad, a teraz wejdź do środka, sprawdź, co z jastrzębiem,
odnajdź tych uczniów i tylko ich ukarz.
Otworzył drzwi.
Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, była raczej masywna
postać Crabbe’a, który wskazywał różdżką w jastrzębia – jego jastrzębia – który
wisiał do góry nogami, i szepczącego:
- Ennervate! –
a potem: – Proszę, proszę, nie bądź martwy, bo wtedy nie dożyję swoich
szesnastych urodzin, nawet jeśli są w przyszłym tygodniu.
Severus zamarł, walcząc z kolejną falą furii, jednak
wciąż był w stanie usłyszeć cichą skruchę chłopca, gdy próbował pomóc już
obudzonemu jastrzębiowi wrócić na żerdź.
- Przepraszam, przyszliśmy tutaj tylko po składniki do
żartu, nie… nie, by cię zranić. Nie wiedzieliśmy nawet, że tu jesteś. Żałuję,
że nie trzymałem gęby na kłódkę i powiedziałem o tobie Draco. Czasami potrafi
być takim dupkiem… myśli, że wie wszystko… mówiłem mu, żeby zostawił cię w
spokoju – wszyscy wiedzą, że ranne zwierzęta czasem gryzą, mój pies raz też
mnie mocno ugryzł, gdy próbowałem wyczyścić jej ranę na łapie. – Jastrząb zagruchał
słabo. – Chyba nie mogę pomóc, skoro zamiast krzyczeć, gryziesz, więc nie
wiemy, jak cholernie cię boli… Przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie jest.
Lepiej wyjdę, zanim profesor Snape…
Odwrócił się powoli i stanął twarzą w twarz ze swoim
Opiekunem Domu.
Twarz Crabbe’a zmieniła kolor na taki jak ma stara
serwetka i chłopak sapnął.
- Achhh… p-profesor Snape… - Zatoczył się do tyłu, niemal
wpadając na żerdź jastrzębia – uratowała go tylko dłoń Severusa, która
wylądowała na jego ramieniu i pociągnęła go do pionu. – O, cholera. Z-znaczy…
- Panie Crabbe. Ma pan dwie sekundy, by mi powiedzieć, co
pan robi z moim ptakiem – powiedział Snape swoim najbardziej jedwabistym głosem
– wszyscy Ślizgoni wiedzieli, że oznacza on śmierć.
- P-pomagałem mu, profesorze! O-on… spadł ze swojej
żerdzi i… stracił przytomność… więc… tylko chciałem mu pomóc…
- Ach tak? Jestem ciekaw, panie Crabbe, jak śpiący
jastrząb tak się wzburzył, żeby spaść z żerdzi podczas wieczora, gdy moje
laboratorium było niedostępne dla uczniów i żaden uczeń nie powinien być tu bez
mojej wyraźnej zgody. Chce mnie pan oświecić?
Oczy Snape’a, bezlitosne odłamki, wwiercały się w
przerażonego chłopca, obdzierając go do kości jednym ostrym spojrzeniem.
On wie… o mój boże,
on wie… jesteśmy martwi… Merlinie zmiłuj się, ale jestem skończony… Crabbe
wiedział, że nie ma nadziei – Snape wiedział wszystko, naprawdę potrafił czytać
w myślach i nie było sensu próbować tego ukrywać, ponieważ wydalenie będzie
jego ostatnim zmartwieniem. Tata mnie
zabije… to jest, jeśli Snape cokolwiek dla niego zostawi…
- No? Czekam.
Crabbe poczuł, że temperatura pokoju spada o dobre
dziesięć stopni. Przełknął ciężko.
- Proszę pana… mogę to wyjaśnić…
- Więc to zrób. Szybko! – warknął Severus, jego oczy
przygniotły drugiego, choć większość jego uwagi skupiła się na ptaku, który
wydawał z siebie ciche okrzyki i kołysał się na swojej żerdzi. Przesunął się
szybko, by pomóc mu odzyskać równowagę.
Crabbe otworzył usta i cala historia wylała się z niego,
niczym spowiedź pod wpływem Veritaserum. Wiedział, że lepiej nie kłamać – każdy
Ślizgon wiedział, by przenigdy nie kłamać Severusowi Snape’owi. A jeśli tak,
zrobisz to tylko raz i nigdy ponownie.
Snape słuchał beznamiętnie przez pięć minut, po czym
zdecydował, że będzie musiał porzucić swoją zwykłą politykę karania przestępców
od razu po zdarzeniu, ponieważ czuł, że jastrząb pod jego dłońmi gwałtownie
drży. Troje małych łotrów mogło poczekać – jastrząb nie.
- Panie Crabbe, poinformuje pan pana Goyle’a i pana
Malfoya… - tu głos Snape’a stał się niczym północny lód, a Crabbe zatrząsł się,
– że wszyscy zostajecie zamknięci w dormitoriach aż do jutrzejszego ranka. O
dziewiątej, przyjdziecie do mojego gabinetu, gdzie zbierzecie plony swojej
głupoty.
- Huh? Znaczy, że nie wydali pan nas dziś wieczorem? – wyrzucił
chłopiec. – Ale pan zawsze…
Snape obnażył zęby.
- Nie waż się mi mówić, jak mam was karać, chłopcze! –
prychnął pogardliwie Mistrz Eliksirów. – Zrób, co kazałem! I to już!
Crabbe szarpnął się, jakby ktoś go uderzył biczem i
jęknął.
- Tak, jest, już, profesorze. Przepraszam, profesorze! –
Potem uciekł, poruszając się szybciej niż gepard w kierunku rannej antylopy.
Teraz Severus mógł się odrobinę odprężyć.Miał
wystarczająco wiele czasu, by wymyślić coś odpowiedniego, by wykazać trójce
błędy ich działania. Teraz miał ważniejszą rzecz do zmartwienia.
Snape włożył ciężką rękawicę sokolnika, która w środku
była wyścielona i wzmocniona zaklęciami, by zapobiec wbiciu szponów jastrzębia
w skórę, gdy pierwszy raz się łapie, a potem rozwiązał prowizoryczne sznury.
Delikatnie przekonał jastrzębia do wejścia na rękę, który wstał, drżąc, w
miękkim blasku kul Lumos.
Kree-uk. Kree-uk.
- Ciii. Wszystko w porządku. Jestem tu – wyszeptał,
wyciągając różdżkę.
Zaklęcie diagnostyczne tym razem wykazało wstrząs mózgu,
jak również siniaki oraz ptak miał podwyższoną temperaturę i złamaną jeszcze
jedną małą kość skrzydłową. To niewiele, jednak gdy zbierze się to razem z
innymi uszkodzeniami, które miał jastrząb… Severus zaklął w duchu. To nie
wyglądało dobrze. Ani trochę.
- W porządku, pisklaku. Zobaczmy, czy mogę ci jakoś ulżyć
– powiedział Severus, starając się, żeby jego ton był spokojny i równy,
ponieważ jastrzębie miały doskonały słuch i głośne hałasy oraz głosy
zaskakiwały je i przerażały.
Snape rzucił szybkie zaklęcie niwelujące ból, ponieważ
organizm ptaka mógł tolerować tylko jedną dawkę eliksiru o tej samej nazwie na
jeden dzień. Potem łagodnie zdjął materiał, pozwalając ptakowi zobaczyć
otoczenie.
Jastrząb był ospały, jego piękne oczy zamglone,
wstrząsały nim niewielkie dreszcze. Wtulił się w siebie, jakby próbował się
ukryć.
- Następnie potrzebujesz środek obniżający gorączkę, ale
będziesz musiał zjeść, żeby go wziąć. Nie jest zbyt dobry na pusty żołądek.
Wyjął królika z torby – był już oskórowany – i ostrożnie
użył ostrego, małego nożyka, by pokroić go w pasma mięsa, potem w kostkę i
starł je w moździerzu metalowym tłuczkiem, dodając nieco miodu według
instrukcji Hagrida. Potem wziął małą, plastikową łyżkę, używanej do mierzenia
składników do eliksirów i nałożył na nieco mięsa mikstury.
- Wiem, że musisz umierać z głodu, ptaki mają bardzo
szybko działający metabolizm – powiedział jastrzębiowi. – To kolacja. –
Wyciągnął łyżkę w stronę jastrzębia.
Ptak popatrzył na nią.
- No dalej, spróbuj – zachęcił Severus, nie dbając w
najmniejszym stopniu, że brzmi raczej jak matka, próbująca przekonać swojego
wybrzydzającego malucha do jedzenia. Podniósł łyżkę bliżej dzioba jastrzębia.
Jednak jastrząb wciąż jej nie przyjmował.
Apatia przeraziła Mistrza Eliksirów. Zwierzę, które odmawia
jedzenia najprawdopodobniej przygotowuje się na śmierć.
- Spróbuj. Tylko trochę – zachęcił Snape, po czym, w
ogromną brawurą, posmarował palec odrobiną pasty i potarł nim o dziób sokola.
Jastrząb zamrugał.
Potem otworzył usta i połknął część mieszaniny.
Severus poczuł, jak jego serce zaczyna bić z nadzieją.
- Chcesz więcej? To nie wystarczy dla dorastającego
pisklaka. No dalej, jedz. Nigdy nie urośniesz na tyle, by znowu odlecieć. No
dalej.
Jastrząb spuścił głowę i powoli zlizał więcej pasty.
- Dobry chłopiec. Królik i miód, bardzo pożywne –
powiedział Severus. Merlinie, muszę
brzmieć na całkowicie stukniętego, ale nie obchodzi mnie to. Je i tylko to ma
znaczenie.
Gdy tylko sokole skończyło całą łyżkę, czego nie było
wiele, ponieważ miała wielkość łyżeczki do herbaty, Snape podał
czerwono-ogoniastemu ptaku kolejną.
Jastrząb zjadł również nią, a potem kolejną, póki Severus
nie zdecydował, że nadszedł czas na eliksir przeciwgorączkowy.
Przywołał skórzany kaptur z torby, którą dał mu Hagrid i
delikatnie założył ją na ptaka. Jastrząb syknął lekko z niezadowoleniem.
- Cicho. Wiem, że chcesz widzieć, ale nie chcę, żebyś ze
mną walczył, gdy dam ci ten eliksir. Nie będzie ci smakował, ale potrzebujesz
go.
Zakapturzony młody jastrząb pozostał nieruchomo, pozwalając
Mistrzowi Eliksirów ponownie otworzyć jego dziób i podać mu dawkę eliksiru
przeciwgorączkowego.
Po tym jastrząb potrząsnął głową, wydając z siebie odgłos
obrzydzenia.
- Okropne, prawda? Ale to pomoże. Co powiesz na wodę? –
Napełnił strzykawkę świeżą wodą i powoli dał jastrzębiowi pić.
Gdy jastrząb do końca się napił, Severus założył rękawice
i zachęcił ptaka do wejścia na jego nadgarstek. Potem łagodnie przeszedł do
swoich kwater z zakapturzonym jastrzębiem – torba ze sprzętem sokolniczym,
reszta królika i miska jedzenia unosiły się obok niego.
Żaden uczeń nie wiedział dokładnie, gdzie są kwatery
Snape’a, poza trójką członków kadry. Wolał, żeby tak było. Tylko Hagrid,
Dumbledore i Poppy wiedzieli, gdzie były dokładnie osłony, które ujawniały
kwatery oraz hasło, które umożliwiało wejście. Severus nie potrzebował hasła –
osłony miały klucz do jego magicznej sygnatury i pozwalały mu przejść bez
problemu.
Gdy wszedł do pokojów, które składały się z dość
przytulnej części wypoczynkowej, sypialni i małej łazienki, Severus machnął
różdżką i sprawił, że żerdź, którą pożyczył mu Hagrid, ustawiła się niedaleko
kominka, na starej kopii Proroka. Położył miskę z mieszaniną mięsa na jednym
końcu, a po drugiej wodę. Potem rozpalił ogień, wiedząc, że jastrząb będzie
potrzebował ciepła.
- No! Witaj w swoim nowym domu. Z pewnością jest lepszy
niż poprzedni – zauważył sucho Severus.
Sokole wciąż się trzęsło. Severus delikatnie pogładził
jego pierś i kark, póki się nie uspokoił.
- W porządku, stań tutaj. – Snape ułożył ptaka na żerdzi,
po czym przymocował sznurki do jego kostek, przyczepiając także linki, które
miały zapobiec obrotowi sznurów. Linki pozwolą jastrzębiowi dosięgnąć ziemi,
gdyby zdarzyło się, że spadnie z żerdzi, tym sposobem zapobiegając ponownemu
wiszeniu do góry nogami.
Sokole skuliło się z znużeniem na żerdzi, chowając
zakapturzoną głowę niżej i Severus zdecydował, że niewiele mógł zrobić dla
ptaka poza pozwoleniem mu spać.
Przeczesał miękkie pióra na piersi jastrzębia, gdzie były
kremowe z głęboko czerwono-brązowymi cętkami.
- Śpij. Potrzebujesz tego. Potrzebujesz też imienia, ale…
jestem zbyt zmęczony, by je teraz wymyślić. Może jutro. – Jeśli przeżyje noc, szepnęła pragmatyczna część jego mózgu.
Racjonalnie Severus wiedział, że jastrząb mógł umrzeć – ptak był mocno ranny i
łatwo mogła się rozwinąć infekcja, która zakończyłaby wszystko. Ale
optymistyczna jego część, należąca do małego chłopca, miała nadzieję, że
jastrząb przeżyje.
Spojrzał na zegar na swoim płaszczu.
Była na nim 20:00.
Wzdychając, Mistrz Eliksirów zdjął profesorskie szaty,
wieszając je na haku obok drzwi, oraz swoje buty. Potem, ubrany tylko w koszulę
i spodnie, osunął się na kanapę.
- Twixie – zawołał.
Skrzatka domowa pojawiła się w pomieszczeniu.
- Pan wzywał, panie Severusie?
- Tak, proszę zrób dla mnie podwójną czarną herbatę Bohea
oraz przynieś mi jakiejś zupy i kanapkę. Och, i dużą szklankę zimnej wody.
- Za chwileczkę, panie. – Twixie skinęła głową, po czym
zniknęła.
Wróciła natychmiast z całym zamówieniem, jak również
małym talerzem jagodowych bułeczek, smażonych na słodkim maśle.
Severus uniósł brew na tą niespodziewaną przekąskę.
- Co to?
- Pana ulubiony deser, panie Severusie – odpowiedziała
skrzatka z psotnym błyskiem jej wielkich, niebieskich oczu. – By osłodzić nieco
pana gniew.
Severus prychnął.
- Kto mówi, że mój gniew musi zostać osłodzony?
- Nikt, sir. Poza… słyszeliśmy, że coś cennego zostało
skradzione z pana laboratorium, sir, i pomyśleliśmy… dzięki temu może poczuje
się pan lepiej.
- Rozumiem. Cholerne skrzacie plotki – wymamrotał
profesor, po czym powiedział, widząc, jak skrzatka się wzdryga: – Dziękuję,
Twixie. To… nieoczekiwane. – Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, był skrzat domowy,
walący głową w stół ze skruchą.
- Pan Snape jest bardzo mile widziany. Smacznej kolacji,
sir. – Zerknęła na niego surowo. – I proszę wszystko zjeść, sir. Jest pan zbyt
chudy. – Po tym zniknęła z trzaskiem, zanim Severus mógł cokolwiek powiedzieć.
- Cholerny, wścibski skrzat! Myśli, że jest czymś w
rodzaju mojej matki – burknął, choć wiedział, że Twixie chciała dobrze. Była
jedną z kilku skrzatów w szkole, które nie zostały odstraszone jego
sarkastycznym sposobem bycia – była również dobrą przyjaciółką z Hagridem. Był
czas, gdy Snape podejrzewał, że Hagrid nakazał jej czuwać nad nim, nawet pomimo
faktu, że Severus dorósł i był zdolny opiekować się samym sobą – Hagrid wciąż
czasem miał tendencję do poświęcaniu mu zbyt wielkiej ilości uwagi, jakby
sądził, że znów ma szesnaście lat.
Zaczął jeść łapczywie – naprawdę rzadko jadał w sali, bo
wybryki uczniów i bezmyślne rozmowy niektórych jego współpracowników często
sprawiały, że tracił apetyt. O wiele bardziej wolał jadać w swoich spokojnych
kwaterach, małe, lekkie posiłki, a nie ciężkie, wymyślne rzeczy, które były
serwowane w sali.
Dziś wieczorem była zupa grzybowa na lekkim bulionie z
winem oraz kanapka z zapiekanym serem, pomidorem i bekonem. Mistrz Eliksirów
pochłonął to, wraz z bułeczkami oraz herbatą.
Twixie wróciła o 20:45 po tackę i puste naczynia, kiwając
głową z uznaniem – on kulił się na zielonej, skórzanej kanapie, czytając
książkę o sokolnictwie, zatytułowaną Opieka
i Trening Jastrzębi, napisaną przez Altaira Peregrine.
Uniósł wzrok, gdy poczuł, że opada na niego zielony,
dziergany pled.
- Twixie, co do diabła?
- Proszę się nim przykryć, panie Severusie. Będzie panu
ciepło.
- Czy Hagrid kazał ci to zrobić? – zapytał.
- Nie, sir. Nie ma potrzeby mówić mi rzeczy, które już
wiem. Dobranoc, sir.
Potem zniknęła.
Severus jęknął cicho. Co się, do diabła, dzieje? Najpier
cholerny Potter sobie zaginął, Malfoy ukradł mu składniki z jego osobistego
składziku, a teraz skrzat domowy uznał, że będzie go traktował jak małe
dziecko. Snape potarł oczy. Może to jakiś dziwaczny koszmar i rano się obudzi,
odkrywając, że wszystko było snem.
Spojrzał na śpiącego drapieżnego ptaka i nagle uznał, że
nie chce, żeby to się stało. Nie, jeśli to oznaczało utratę czerwono-ogonowego
jastrzębia. Sev, ty ckliwy idioto, masz
tego zwierzaka ledwie kilka godzin, a już się przywiązałeś. Niech Merlin ci
dopomoże!
Książka, którą czytał wspominała, że czasem młode ptaki
przywiązywały się do ludzi, jeśli człowiek dbał o ptaka, jakby był jego matką.
Zastanawiał się, czy to działa również na odwrót, ponieważ sama myśl o sracie
jastrzębia sprawiała, że czuł się źle.
Brak snu. To dlatego
robisz się taki miękki, Snape. Potrzebujesz mocnego całonocnego snu, żebyś mógł
obudzić się świeży i ukarać te małe bachory, tak jak zasługują. Ziewnął –
to był długi dzień i był zmęczony. Zamknął książkę i zapadł w sen, w chwili,
gdy zegar wybił 21:30.
00:00
Severus obudził się nagle – jego gardło było obolałe i
suche. Okręcił się i sięgnął po szklankę wody, którą położył na stoliku do kawy
z orzecha włoskiego i wypił spragniony. Potem wstał, by sprawdzić, co z
jastrzębiem, mając nadzieję, że zaczął zdrowieć po ciężkiej próbie.
- Och, Merlinie! Nie! – krzyknął, czując, jak jego serce
opada do jego stóp.
Diagnoza pokazała, że wróciła gorączka jastrzębia, co
oznaczało, że było coś nie tak z systemem odpornościowym ptaka – być może
upośledziła go trauma.
Zdjął ptaka z żerdzi. Sokole było tak słabe, że ledwie
stało, więc Snape przytulił go do siebie. Rozpiął kaptur – ptak był zbyt słaby,
by z nim walczyć, a wyczuł, że ptak chciał się rozejrzeć.
Jasnożółte tęczówki były matowe z powodu gorączki. Ptak
wydał z siebie cichy trel. Severus delikatnie podrapał jastrzębia za głową, a
zwierzę oparło się ufnie o jego dłoń. To by go zadowoliło, gdyby ptak nie był
tak chory i prawdopodobnie zdesperowany, by mieć z kimś jakikolwiek kontakt.
- Wszystko w porządku. Potrzebujesz wody i nieco więcej
eliksirów. Do cholery, trzęsiesz się jak Bijąca Wierzba.
Przywołał strzykawkę i napełnił ją wodą – jastrząb był
tak chory, że nie walczył, gdy otworzył mu dziób i podał mu pić. Następnie
Severus dał mu nieco jedzenia, dość, by nie dopuścić do bólu brzucha, gdy poda
drapieżnikowi kolejną dawkę przeciwgorączkowego. Po podaniu lekarstwa, Severus
usiadł z jastrzębiem na ramieniu i tylko patrzył krytycznie na chorego ptaka.
Nic więcej nie mógł zrobić – zostawało czekać i zobaczyć,
jak jastrząb odpowie na eliksiry.
Ptak trząsł się, więc Severus przywołał ręcznik i rzucił
na niego zaklęcie ogrzewające, po czym owinął ptaka w zagięcie.
- Teraz lepiej? Moja matka tak robiła, gdy byłem chory na
grypę i miałem dreszcze. Mam nadzieję, że tobie pomoże tak, jak mi.
Ptak spojrzał na niego swoimi niezwykle inteligentnymi
oczami i zagwizdał.
Usta Severusa drgnęły w półuśmiechu.
- Gdybym nie był mądrzejszy, przetłumaczyłbym to jako
dziękuję. – Potrząsnął głową. – Ach, gorzej ze mną. – Odchylił się na kanapie,
a ptak oparł się bezpiecznie o jego klatkę piersiową.
Więc do tego to
prowadzi? Tej jastrząb, którego tak bardzo starałem się uratować, umrze na mnie,
jak wszystko, o co kiedykolwiek dbałem? Zamknął oczy. Swoim wewnętrznym
okiem, widział jak jastrząb odlatuje wolny w niebo, pnąc się po powietrznym
prądzie i wzbijając się wiatrem – wcielona wolność. Miał nadzieję, że da rady
zrehabilitować jastrzębia, pomoże mu wrócić do latania i być może wytrenuje, by
dla niego polował albo chociaż żeby był tylko jego towarzyszem. Hagrid często
mówił, że najlepsze w zwierzętach jest to, że kochają cię bez względu na
wszystko i nigdy cię nie zdradzą. Choć wolałby raczej oberwać Crucio, niż to
przyznać, ale był samotny, a posiadanie zwierzaka wypełniło znacznie tą lukę.
Włożył dłoń do ręcznika i poczuł pod nią uderzenia serca
jastrzębia. Były spokojne, jednak zastanawiał się, czy wciąż tak będzie.
Jego oczy padły na bursztynowe kule drapieżnika i mógł
powiedzieć, że ptak jest przerażony. Pomóż
mi. Uratuj mnie.
- Próbuję. Naprawdę.
Jastrząb przylgnął do jego dłoni, podczas gdy nauczyciel
szeptał ciche słowa ukojenia.
- Jestem tutaj, głupi ptaku. Zawsze. Nie bój się.
Ptak zdawał się zafalować westchnieniem, po czym odpłynął
w sen, podczas gdy Severus nie przestał go obserwować.
01:00
Złote oczy zamrugały, po czym skupiły się. Jastrząb
uniósł głowę i rozejrzał się. Przestał się tak gwałtownie trząść i czuł się
małą odrobinkę lepiej niż przed godziną. Godzinę temu czuł się tak strasznie,
że marzył o śmierci. Jedynym dźwiękiem w pokoju było ciche tykanie zegara i
miękki oddech śpiącego czarodzieja. Wszystko go bolało, wewnątrz i na zewnątrz,
jednak w jakiś sposób bycie w ramionach jego Mrocznego Obrońcy sprawiało, że
czuł się lepiej.
Podobał mu się sposób, w jaki ręcznik przesiąkał ciepłem
przy jego zamarzającym ciele i to, jak dłoń o długich palcach drapała go w
odpowiednim miejscu. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, by ktoś go dotykał w
taki sposób wcześniej – inna dłoń, która go dotknęła, raniła go na tyle mocno,
że ją ugryzł. Ale ta ręka… była łagodna, muskała go i uwielbiał sposób, w jaki
przeczesywała jego pióra.
To samo było z głosem. Odkrył, że normalnie ludzkie głosy
były nieprzyjemne dla jego wrażliwych błon bębenkowych – były zbyt głośne i
przenikliwe, ale głos Mrocznego Obrońcy był całkiem niepodobny do innych, które
słyszał.
Głos Obrońcy był jak aksamit i jedwab, głęboki i miał w
sobie cos hipnotycznego. Przepływał gładko przez jego uszy, nie będąc
piskliwym, ani głośnym. Słuchanie tego głosu uspokajało jego poruszone nerwy,
sprawiało, że czuł się ciepło, bezpiecznie i jakby gdzieś należał.
Od długiego czasu nie czuł się w taki sposób. Bardzo,
bardzo długiego, jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Sokole położyło głowę, pochylając się ku dłoni, opartej
na jego piersi. Wciąż czuł się bardzo okropnie, wciąż był przerażony, ale
przynajmniej nie był sam. To miejsce, do którego należał. Jastrząb zamknął oczy
i zasnął.
02:00
Snape zasnął, ale jego sny były nieprzyjemne. Obudził się
i natychmiast spojrzał na jastrzębia, spoczywającego na jego kolanach. Wyglądał
nieco lepiej – teraz tylko unosił się przed wejściem do Zaświatów, zamiast być
w połowie drogi przez ich wrota.
Nakarmił jastrzębia wodą ze strzykawki, czując ulgę, że
ptak wciąż oddycha. Może, ale tylko może…
Nie spiesz się tak
szybko z nadziejami, Snape. Już wcześniej tak czuwałeś, pamiętasz? Tej nocy…
tej nocy, gdy mama zmarła. Pamiętasz?, wyśmiewało go jego sumienie.
Pamiętał. Tej nocy, było zimno – to była jedna z
najzimniejszych nocy w północnym Yorkshire, jaką sobie przypominano.
Temperatura spadła poniżej zera i wszystkie owce, nie zamknięte w zagrodzie
albo wewnątrz obory lub szopy, zamarzły na śmierć. Ta noc wyrywała oddech z
twoich ust, zanim go w ogóle wydałeś i choć Eileen Prince-Snape była wewnątrz
czterech ścian, owinięta w niemal każdy koc, który Severus mógł tylko znaleźć,
ta noc weszła do nich i okradła ją z oddechu, wcześnie we wtorkowy poranek.
Severus siedział przy jej łóżku, trzymając ją za rękę,
która wydawała się nagle całkiem mała w ego własnej długiej dłoni. Ciemne oczy
jego matki spotkały się z jego własnymi, jasne od dziwnego płomienia, migoczące
nieziemsko i wiedział, że wszystkie jego błagania i modlitwy były daremne.
Wszystkie jego eliksiry nie wystarczyły, by trzymać
śmierć z daleka.
To tu, w pokoju, jej lodowaty chłód przenikał przez
warstwy koców i rzucone zaklęcie ogrzewające.
Odejdź! Nie
dostaniesz jej!, wyzywał gniewnie nieme widmo. To jeszcze nie jej czas. Nie chcę być sam. Wróć później!
Ale śmierć została, niepomna na zarzuty i błagania
chłopca koło łóżka.
Eileen zaczęła kaszleć, a Severus wyszeptał:
- Mamo… proszę, usiądź… - Ułożył ją w siedzącej pozycji,
życząc sobie, żeby było coś, co jeszcze mógłby zrobić.
- Dziękuję, Severusie… - urwała i ścisnęła jego rękę. –
Jest tak wiele rzeczy, które chciałam ci pokazać… których chciałam cię nauczyć…
ale nie ma czasu… wybacz mi…
- Nie, mamo. Proszę. Nie ma czego wybaczać.
- Nie? Ach, Sev… Tak wielu rzeczy żałuję… ale jedyne,
czego nie żałuję, to ty, mój synu… zapamiętaj to…
- Obiecuję.
Eileen uśmiechnęła się i jedną bladą ręką pogładziła
policzek syna.
- Tak mało czasu… a jednak czas nie ma końca… Jestem tak
zmęczona, Sev. Chcę tylko odpocząć…
- Jeszcze nie.
- Pozwól mi odejść, Sev. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie
– powiedziałam ci o tym pierwszego dnia, gdy dowiedziałam się o wynikach testu.
- Nie mogę… - Popatrzył na nią z udręką wykrzywiającą
jego twarz.
- Musisz – nalegała.
- Nie! Kocham cię! Proszę, zostań! Proszę!
- Bardzo bym chciała… ale wzywają mnie… do domu… Kocham
cię, Severusie… pamiętaj o tym…
Wymknęła mu się, mimo że patrzył, trzymając ją za rękę w
desperackiej próbie powstrzymania nieuniknionego. Ale noc i tak przyszła i
zabrała ją, nie zostawiając mu niczego… poza wspomnieniem, że miłość przynosi
ból, a ta lekcja utknęła w nim, póki będzie się zbyt mocno bał, by pokochać
cokolwiek, by nie zostało to porwane w objęcia śmierci.
Tej jednej lekcji nauczył się bardzo dobrze.
Przytulił rannego jastrzębia do piersi i spojrzał na
niego z tym samym wyrazem twarzy, co gry miał szesnaście lat.
- Nie odchodź… Zostań ze mną…
Te same słowa, odbijające się echem przez te lata,
utrzymywały w sobie to samo rozpaczliwe błaganie.
Czy kiedykolwiek dostanie na nie odpowiedź?
Severus zamknął oczy. Widział zbyt wiele śmierci od
tamtej dawnej nocy. Powinien się do niej przyzwyczaić. Jednak pewna jego część
nigdy tego nie zrobiła.
- Żyj – powiedział ochryple. – Do cholery, żyj! Ten jeden raz, niech coś nie zmieni
się w proch w moich rękach. Żyj.
Uzdrowię twoje skrzydła i znów będziesz latać. Będziemy razem polować i latać.
Nigdy nie zamknę cię do klatki, nigdy cię nie zranię. Będziesz tak wolny, jak
tylko będę w stanie ci to udostępnić. Obiecuję ci to. Tylko oddychaj.
Bursztyn i obsydian spotkały się.
Jastrząb wyśpiewał cichą kołysankę. Spróbuję. Dla ciebie, spróbuję. Ponieważ teraz wiem… że kogoś obchodzę.
I to wystarczyło. Tym razem.
03:00
Severus nie pamiętał tego, ale wiedział, że musiał
zasnąć, ponieważ teraz otwierał oczy.
Ręcznik nie promieniował już ciepłem i przez jeden
okropny moment zamarł, nie będąc w stanie spojrzeć w dół. Nie chciał tego
zobaczyć – jak leży tak nieruchomy, zimny, bez życia, odszedłszy tam, gdzie idą
dobre jastrzębie. To było
niesprawiedliwe, dopiero rozpoczął życie, a teraz nigdy go nie dokończy,
pomyślał gorzko. Ale to było typowe dla jego szczęścia – gdy już myślał, że
znalazł przyjaciela, tracił go.
Jego palce pogładziły pióra.
Wciąż ciepłe.
Jego ręka zatrzymała się.
Czuł trzepotanie serca, gdy położył dłoń na piersi
czerwono ogoniastego jastrzębia.
Zajęło mu nieskończenie długi moment zrozumienie, co
czuje.
Jastrząb przeżył.
Już dłużej nie trząsł się z gorączki.
Spuścił wzrok i zobaczył, że jastrząb kuli się przy nim w
poszukiwaniu ciepła.
Patrzył się, aż obraz zamazał mu się przed oczami.
Ale to nie miało znaczenia. Znaczyło tylko to, że ptak
żył.
Z jakiegoś powodu to niezmiernie go ucieszyło.
Uśmiechnął się do śpiącego skrzydlaka i pierwszy raz od
czternastu lat, pozwolił nadziei zostać
przy sobie.