Ranny
jastrząb o czerwonym ogonie dryfował, a jego sen został przerwany kilkoma
głośnymi hukami, przerywanymi odgłosami oraz wysokimi głosami, dochodzącymi z
korytarza za laboratorium. Ból w skrzydłach i barkach stępiał mocno od czasu
wcześniejszej agonii, ale wciąż odczuwał ostre skurcze i pulsowanie. Jednak
mógł to znieść i z jakiegoś powodu było to ważne, że poddawał się bólowi i nie
krzyczał. W głębi mglistej pamięci rozbrzmiał głos, brzmiący jak przytłumiony
grzmot: Przestań tak wrzeszczeć. Dudley
nie uderzył cię tak mocno, zdziwaczały bachorze! Sam jesteś sobie winny,
wyrodny potworze!
Oczy
zadrżały – ten głos przerażał go, ogromnie go nie znosił, choć nie pamiętał
dlaczego ani czegokolwiek więcej poza tym pojedynczym zdaniem. Schował głowę
pod skrzydło, a raczej próbował, ponieważ były one ciasno przywiązane do jego
boków. Wydając z siebie zirytowany trel, oparł głowę wzdłuż boku i oplótł lekko
piórami swoją szyję. To nieco naciągnęło jego obolałe mięśnie naramienne, ale
bardziej naturalnie było spać w taki sposób i wkrótce przeniknął do dziwnie
szarego świata, świadom, jednak nie do końca.
Został
wyrwany z szarego miejsca przez skrzypienie, a potem ciche dźwięki
podchodzących bliżej dużych obiektów. Syknął – nie podobało mu się to, że
zbliżali się do niego, a wkrótce odkrył, że nie może się ruszyć – coś mocno
przywiązywało jego nogi do żerdzi. Wtedy zamarł – bezruch i cisza były ostatnią
obroną przed zagrożeniem.
Kroki
zatrzymały się klika metrów od żerdzi i usłyszał brzęczenie i ocieranie się o
siebie kilku… butelek – jego pamięć dostarczyła mu słowo, jak i odpowiedni
obraz.
- Draco,
nie powinniśmy tutaj być – syknął głęboki głos. Brzmiał na zdenerwowanego. –
Jeśli przyjdzie Snape i nas złapie…
- Za
bardzo się martwisz, Crabbe. Snape poluje na zaginionego Pottera, jak reszta
kadry. Nie wróci w ciągu kolejnej godziny – powiedział drugi osobnik, którego
głos był nieco wyższy i brzmiał lekceważąco. – Poza tym, potrzebujemy skóry
ropuchy i żabiej wątroby, żeby żart zadziałał. Tylko ty chciałeś zobaczyć, jak Weasley
dostaje ropuszych brodawek i przez całą sobotę skrzeczy jak żaba.
- Wiem,
ale… to prywatne zasoby Snape’a i jeśli on odkryje, że kradliśmy jego eliksiry…
będziemy mieć szczęście, jeśli nas
wywalą.
-
Zrelaksuj się, Vince. Weź ten srebrny mini kociołek, a potem idź i stań na
straży z Goylem, jeśli aż tak tchórzysz.
- Nie
tchórzę, Malfoy! – sprzeciwił się drugi. – Nie mam po prostu ochoty, żeby Snape
rozerwał mi tyłek na strzępy.
- A może
wykrzyczysz to na cały zamek? – zadrwił Draco.
Drugi
odszedł, a sokole usłyszało wyraźny brzdęk kociołka, zdejmowanego z półki.
Potem kroki się zatrzymały i usłyszał stłumione westchnienie od strony tego,
którego nazwano Crabbe.
- Na
gacie Merlina! Draco, chodź i to zobacz! Nie wiedziałem, że Snape ma zwierzaka!
- Bo nie
ma, zidiociały kretynie! Jest ponad takimi rzeczami. No, mam wszystko. Teraz
przestań się gapić i wychodźmy stąd…
- Ale
Draco, to ptak… jastrząb, czy coś w tym stylu. Popatrz!
- Pewnie
to wypchany model – odparł lekceważąco, ale pochylił się bliżej, by obejrzeć
ptaka.
Nie mogąc
już dłużej milczeć, młody jastrząb wydał z siebie ostry odgłos ostrzeżenia.
Draco
niemal upadł.
- Do
diabła, to żyje! Jak myślisz, skąd to się wzięło?
- Wygląda
na rannego. Zobacz bandaże na jego głowie i skrzydłach.
- Crabbe,
to nie bandaż, to kaptur, głupku! Czy ty o niczym nie masz pojęcia? – prychnął
Draco. – Dzięki temu ma być spokojny, bo w innym przypadku oszalałby i
zatłukłby się na śmierć. Nigdy nie widziałem sokoła z tak bliska. Myślisz, że
jego pióra są w dotyku tak miękkie, jak sowie?
- Draco,
ja bym go nie dotykał. Może ugryźć.
- Crabbe,
proszę cię. Wiem, jak się obchodzić z ptakami. Mam większego niż ten mały
kawałek gówna. Wiem, co robić.
Czuł, jak
dłoń gładzi jego pierś i zadrżał – coś było w tej dłoni i głosie, że jej nie
ufał i starał się od niej odsunąć, ale paski nie pozwalały mu na ruch po
żerdzi. Dłoń potargała jego pióra, a potem palce dotknęły obolałego miejsca
obok jego lewego ramienia. Sokole zaskrzeczało gniewnie i z bólem. Wystarczy!
- On-auuu!
– krzyknął Malfoy, odskakując. – Ten drań mnie ugryzł! Mocno. Krwawię!
- Mówiłem
ci, żebyś go nie dotykał, Draco.
- Och,
zamknij się! Daj mi szybko szmatkę! Zakrwawię sobie szaty. – Kopnął gwałtownie
żerdź, sprawiając, że jastrząb zachwiał się i ześlizgnął z niej. –
Okropieństwo. Mam nadzieję, że umrzesz!
Sokole
zawisło do góry nogami, ponieważ paski były na tyle długie, że ptak mógł zwisać
stopę lub dwie z żerdzi. Nie mogąc wzlecieć, jastrząb zaczął się bezsilnie
szamotać, a ciche krzyki stracy i cierpienia wydobyły się z jego gardła. Pomocy! Pomocy!
- Draco,
nie możemy go tak po prostu zostawić – zaprotestował Crabbe.
- Ty
zamierzasz go podnieść, Crabbe? – wyzwał Malfoy. – Chcesz stracić palce? Nie?
Też tak sądzę. No dalej, rusz tyłek. Cholerny ptak może zdechnąć. I tak by
pewnie zdechł.
- Ale
Snape…
-
Pomyśli, że to głupie stworzenie samo spadło i popełniło samobójstwo. Rusz się,
Crabbe! Chyba że chcesz spędzić kolejne trzy tygodnie na szlabanie i żeby
wysłano ci list dyscyplinarny do domu. Albo żeby cię wypchali i użyli jako
przykładu dla pierwszorocznych Ślizgonów, czego nie robić.
Kroki
wycofały się, a drzwi do laboratorium zamknęły, zostawiając piszczącego i
szarpiącego się gwałtownie jastrzębia na końcu sznurka, nieumyślnie uderzając
się o drewniany słup, boleśnie obijając swoje owinięte bandażami skrzydła.
Potworny ból sprowokował ptaka do jeszcze większych szarpnięć, a panika
ogarnęła go całkowicie. Tylko tym razem, nie było przy nim mrocznego ratownika,
który by mu pomógł i wkrótce pogrążył się w nieświadomości.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, o nie, wredny wstrętny Draco mam nadzieję, że Severus ma jednak nałożone jakieś zaklęcie czy coś które aktywuje się jak ktoś nie proszony pojawi się w jego kwaterach...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia