Następnego
ranka, Snape był zaskoczony, gdy dostrzegł, że Harry w ogóle nie przejął się
wczorajszym emocjonalnym amokiem. On sam spędził większość nocy karcąc się za
bycie sentymentalnym głupcem. Doprawdy! Nawet Sprout – chociaż była szefem Hufflepuff
– zaczerwieniłaby się na taką lepką czułość, która jakimś cudem wydostała się z
jego ust.
A
jednak… a jednak nie mógł się zmusić do żałowania swojego występu – mimo że to
wydawało się tak żenujące w świetle dnia. I patrząc na lśniącą twarz Harry’ego
dzisiejszego ranka jeszcze bardziej przekonał się, że zrobił dobrze, nieważne,
że kosztowało go to dumę i złą reputację.
-
Pamiętaj – ostrzegł poważnie chłopca, kiedy gotowali się do wyjścia z kwater, –
wpadłeś w wielką niełaskę. Spędziłeś ostatnią noc łkając w poduszkę po tym, jak
ostro cię potraktowałem.
Harry
wyszczerzył się. Uwielbiał poczucie humoru opiekuna. Co więcej, jego pierś
pęczniała z dumy, kiedy pomyślał, jak bardzo opiekun mu ufał w graniu swojej
roli. Tak często dorośli nie polegali na dziecku, gdy trzeba było zrobić cokolwiek. Po prostu klepali po głowie i
mówili, żeby uciekać. Ale nie profesor Snape. Był skłonny zaangażować Harry’ego
w coś ważnego.
Harry
przysiągł sobie, że jego opiekun będzie z niego dumy.
-
Będę pamiętał – obiecał.
-
Masz dzisiaj trening Quidditcha?
Harry
zamrugał na to jawne stwierdzenie bez związku.
-
Nie.
-
Więc natychmiast po swoich ostatnich zajęciach wrócisz tutaj – polecił Snape.
Harry
zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego.
-
Mam zakaz wychodzenia? – zapytał z konsternacją.
Snape
przewrócił oczami.
-
A jak myślisz?
Harry
westchnął.
-
Myślę, że powinienem mieć – zgodził się żałośnie, a po chwili zastanowienia: –
I napisać esej?
-
I linijki – powiedział Snape tonem, który nie znosił żadnego sprzeciwu. – Zaczniesz
podczas czasu na naukę. Pięćset linijek: „Nie będę ścigał znicza na miotle w
zamku”.
Harry
otworzył usta, by zaprotestować nad długością zadania, ale pomyślał, że lepiej
nie. Nie mógł nie zauważyć, że profesor wybrał linijki tak, by odnosiły się
konkretnie do dokonanego przez niego upiększenia zaakceptowanego żartu i Harry
raczej podejrzewał, że zakaz wychodzenia i esej był karą na pokaz, linijki były
prawdziwą karą.
-
Tak jest – wymamrotał. – Przepraszam, tato – dodał, czekając, aż mężczyzna
zrozumie, że autentycznie żałował zdenerwowania go.
Snape
walczył z ciepłym, lepkim uczuciem w piersi, które wywołały słowa bachora – nie
wspominając o tych smutnych oczkach szczeniaka.
-
Po trzystu linijkach będziesz jeszcze bardziej skruszony – odpowiedział stanowczo.
Oczy
Harry’ego rozszerzyły się. Trzysta?
Ale czy właśnie nie powiedział pięćset? Dostrzegł błysk skrępowania w oczach
opiekuna i różowe zabarwienie jego uszu i rozpromienił się. Tak, profesor
ponownie zachowywał się jak „anonimowy dobroczyńca”.
-
Tak jest. Trzysta linijek – powtórzył szybko. – Zacznę je po południu. – Uniósł
wzrok na myśl, jak inni uczniowie będą się gapić. – Zamierzamy oszukać
wszystkich – dodał z podekscytowaniem.
-
Tak brzmi ogólny pomysł – zgodził się Snape, biorąc stanowczo chłopca za ramię
i popychając go w stronę drzwi.
Ich
przybycie do Wielkiej Sali wywołało spore zamieszanie. Uczniowie patrzyli,
niektórzy poszli dalej, podnosząc się z miejsc, by zobaczyć na własne oczy, że
Harry ma wszystkie kończyny. Harry posłał Snape’owi posępne spojrzenie, zanim
ruszył, by dołączyć do swoich przyjaciół, podczas gdy Snape skierował się do
stołu personelu. Tam udał, że ignoruje pełne ulgi spojrzenia Hagrida i
Flitwick, a także słabo ukryte rozbawienie Minervy.
-
Dzień dobry, Severusie – powiedziała poważnie starsza czarownica.
-
Hmf – mruknął, sięgając po poranną kawę. Był zaskoczony, kiedy pojawił się
przed nim skrzat domowy, spoglądając na niego karcąco i odsunął dzbanek z kawą
poza jego zasięg.
-
Co, do… - spojrzał na znikającego skrzata ze zdumieniem.
Minerva
zdołała powstrzymać parsknięcie.
-
Cóż, Severusie, wydaje mi się, że skrzaty domowe nie są zbyt zadowolone z tego,
jak traktujesz ich ulubionego ucznia. Najwyraźniej straciłeś przywilej picia
kawy.
Wpatrywał
się w nią z oburzeniem.
-
Co! Jak one śmieją…
-
Wiesz, jak troskliwe są te małe stworzenia – przerwała mu spokojnie. – I
najwyraźniej czują, że na to zasługujesz. – Skinęła głową na stół Harry’ego.
Snape
podążył za jej wzrokiem i zatkało go, gdy zobaczył Harry’ego – co za mały dramatyzujący diabeł! – powoli
siadającego na ławkę z bolesnym wyrazem twarzy. Otaczający go uczniowie
patrzyli na to z mieszaniną współczucia i przerażenia, podczas gdy Harry
ostrożnie zmienił pozycję, jakby uznał ją za przenikliwie niewygodną.
Co za dwulicowy, przebiegły
mały intrygant!
warknął do siebie Snape. Nic dziwnego, że skrzaty domowe były na niego
wściekłe. Wyglądało to tak, jakby sprał chłopca, który przeżył na kwaśne
jabłko. Już teraz Snape otrzymywał spojrzenia strachu i przerażenia od
większości uczniów w Sali i więcej niż jednej osoby z personelu. Nawet
Dumbledore patrzył na niego ze smutnym rozczarowaniem.
Obok
niego, Minerva ukryła zaciśnięte usta za filiżanką.
-
To chyba pierwszy raz, kiedy widzę w Harrym więcej z Jamesa – skomentowała tak
cicho, że nawet Sprout, siedząca po jej drugiej stronie, nie mogła usłyszeć.
Snape
przestał piorunować chłopca wzrokiem i zapytał:
-
O czym ty mówisz?
-
Nie pamiętasz, Severusie? James – i Syriusz – zawsze mieli szczęście posiadać
widownię. Do tej pory czułam się pewna, że Harry odziedziczył bardziej prywatną
naturę Lily, ale tego ranka to się nieco zmieniło, nie sądzisz?
Snape
zamrugał na przenikliwe słowa McGonagall. Oczywiście. Bachor nie robił tego
tylko po to, by wyglądać widmo. Harry grał swoją rolę – i robił to lepiej niż
Snape kiedykolwiek sobie wyobrażał.
Wiedział
– lepiej niż większość – jak bardzo Harry nie znosił być w centrum uwagi.
Chował swoją słynną bliznę za grzywką i zrobił się bordowy z zażenowania, kiedy
został rozpoznany i gdy ktoś mu nadskakiwał na ulicy Pokątnej.
Poza
tym, Snape przypomniał sobie, że Harry niepospolicie długo wytrwał, żeby z
powodzeniem ukryć to, jak bardzo jest obolały po klapsach wuja. Jedyny powód,
dla którego teraz udawał dyskomfort był udawany, jak doskonale zdawał sobie z
tego sprawę Snape, a zwracanie na siebie uwagi wszystkich było tym, co Snape
kazał mu robić, żeby przekonać resztę szkoły do fikcji, że Harry został
solidnie zdyscyplinowany przez swojego wściekłego opiekuna.
Takie
skuteczne wprowadzanie w błąd było… kwintesencją Ślizgona. Snape poczuł jak sam
puchnie z dumy na talent swojego podopiecznego i, jak Minerva, musiał ukryć
swój wyraz twarzy za filiżanką. Może obejść się bez porannej kawy – herbata
nigdy nie dostarczała tego wstrząsu, którego potrzebował rankiem – ale
dezaprobata skrzatów domowych była niewielką ceną, jeśli Pettigrew będzie miał
fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Harry
dostrzegł, że jest otoczony przez skupioną widownię z żądnymi twarzami, gdy
tylko wkroczył do Sali. No to zaczynamy, powiedział sobie, zmuszając się, by gniewnie
wydąć wargi, jakby właśnie otrzymał kolejną burę od opiekuna. Odszedł od
profesora tak gniewnie, jak się ośmielił, kierując się do stołu, gdzie
Hermiona, Draco i inni już siedzieli. Czuł na sobie prawie wszystkie spojrzenia
i warknął wewnętrznie, nie znosząc sposobu, w jaki wszyscy się na niego gapili.
Jednak przypomniał sobie, że to część planu i jego profesor liczy na niego,
żeby wszyscy uwierzyli, że ma wielkiej, wielkie kłopoty.
Zaczął
siadać, a potem wpadł na genialny pomysł i zatrzymał się w połowie, jakby w
bólu. Zobaczył, że oczy jego przyjaciół rozszerzają się z szoku, kiedy powoli i
sztywno opuścił tyłek na ławkę, krzywiąc się, jakby został boleśnie uderzony.
-
Kurcze – wciąż cię boli? – wypalił Ron tak oszołomiony, że zapomniał o swoim
toście w prawej ręce. Vincent wykorzystał rozproszenie rudzielca i z
powodzeniem podkradł mu z talerza resztę kiełbasy.
-
Nic mi nie jest – odparł Harry szybko i ledwie stłumił chichot, widząc
niedowierzanie na każdej twarzy.
-
Naprawdę oberwałeś tym razem, Potter – zauważył Draco, ale jego leniwy,
przeciągający samogłoski ton zawierał nutkę prawdziwego podziwu. – Nigdy
wcześniej nie widziałem tak wściekłego profesora Snape’a jak zeszłego wieczora.
Harry
prychnął.
-
Nic nie widziałeś – odparł, rzucając
mroczne spojrzenie na stół nauczycielski, gdzie jego opiekun wydawał się kłócić
ze skrzatem domowym.
-
Merlinie, Harry – wtrąciła się Katie Bell. – Coś ty sobie myślał, latając tak
za zniczem.
-
Tak, Potter – dodał Flint. – Chciałeś się zabić, czy coś? Jak zdołałeś robić te
wszystkie zwroty?
-
To nie było takie trudne – stwierdził Draco. – Mogę się założyć, że dałbym radę
to zrobić!
Nastąpiła
chwila milczenia, po czym Flint pochylił się do niego.
-
Naprawdę chcesz się o to założyć, Malfoy? – mruknął.
Draco
przełknął, zerkając to na Finta to na stół nauczycielski, a potem na Harry’ego.
-
Eee, nie. Chyba nie – przyznał, rumieniąc się.
-
Myślałam, że zginiesz, kiedy straciłeś pół włosów przez ścianę – kontynuowała
Katie. – Jak udało ci się z tego wyjść?
Harry
z ożywieniem zaczął relacjonować lot i wkrótce nawet Draco skończył się dąsać i
zaczął zadawać pytania.
-
Hej, może zorganizujemy tor przeszkód – oczywiście na zewnątrz! – dodała
pospiesznie Katie. – To mógłby być świetny trening dla zespołu.
Oczy
Flinta pojaśniały.
-
To nie jest zły pomysł, Bell.
-
Dlaczego wszystkie fajne rzeczy są tylko dla zespołu Quidditcha? – ryknął Ron.
– To nie fair, że nie możemy w ogóle latać na pierwszym roku – z wyjątkiem tych
durnych lekcji z panią Hooch.
-
Tak – one są bezużyteczne – zgodził się z rozdrażnieniem Draco, zbyt
pochłonięty tym, żeby zdać sobie sprawę z tego, że publicznie zgadza się z
Ronem. – To nie fair!
-
Cóż, może zbudujemy tor przeszkód, którego będą mogli użyć wszyscy? – zapytała
rozsądnie Hermiona. – Moglibyśmy robić konkursy, żeby zobaczyć, kto przejdzie
przez niego najszybciej.
-
Moglibyśmy zrobić jedną trasę, która jest łatwiejsza od innych, żeby pierwszo i
drugoroczni nie konkurowaliby z szósto i siódmorocznymi – zaproponował Neville.
-
Dobry pomysł! – powiedział z podnieceniem Ron. – Inaczej za każdym razem
wygrywaliby gracze Quidditcha.
-
Nawet nie musielibyśmy mieć zespołów – powiedziała Hermiona. – Można pozwolić
każdemu konkurować indywidualnie, bez tej głupiej międzydomowej rywalizacji.
Jej
słowa, heretyckie w świętych korytarzach Hogwartu, spowodowały moment
ogłuszającą ciszę.
-
Cóż – powiedział w końcu Ron, nieco niepewnie – jeśli myślimy o robieniu czegoś
poza Domami, to może zrobimy kilka meczy dla ludzi jak Draco i ja, którzy nie
są w zespołach? Jeszcze! – dodał pospiesznie.
-
Coś jak klub Quidditcha? – zapytał Harry między kęsami owsianki. – Zawsze się
zastanawiałem, dlaczego w Hogwarcie nie ma takich rzeczy jak w mugolskich
szkołach. Znaczy, musi być wiele ludzi, którzy lubią grać, ale którzy nie
dostali się do drużyn.
-
To nie jest zły pomysł, Weasley. – Błyszczące oczy Draco przeczyły jego
zdawkowemu tonowi. – Nie miałbym nic przeciwko bycia z tobą w drużynie. Mógłbym
zapytać też Zabiniego – gra całkiem nieźle.
-
Tak jak Thomas i Macmillan – dodał gorliwie Ron.
-
A ponieważ to nasz pomysł, będziemy pierwsi tworzyć drużynę i będziemy mogli
wziąć najlepszych graczy z każdego Domu. Z pewnością wygramy wszystkie mecze –
powiedział Draco z wyższością.
Flint
i Katie wymienili rozbawione spojrzenia na spisek pierwszorocznych.
-
Może wtedy pani Hooch będzie mogła na zajęciach pomóc tym, którzy potrzebują
nauki, zamiast ścigać tych, którzy już latają bardzo dobrze – dodała cierpko
Hermiona. Ona i Neville mieli, więcej niż przy jednej okazji, podzielić się
frustracją na zajęcia latania, które były trochę mniej formalnymi meczami
Quidditcha.
-
Nie martw się, Miono. Jeśli założymy klub razem, jestem pewny, że będzie wielu,
którzy będą chętni dawać lekcje – zaoferował pocieszająco Harry.
Dziewczyna
pojaśniała.
-
Może to powinna być część działalności klubu! Moglibyśmy mieć statut i…
-
Harry. – Kiedy inni zajęli się planowaniem ich klubu Quidditcha, Neville zniżył
głos i pochylił się bliżej Harry’ego. – Naprawdę nic ci nie jest? Znaczy,
profesor Snape nie… no, nie zostawił siniaków,
prawda?
Harry
spojrzał na szeroką, zmartwioną twarz Neville’a i poczuł się niezwykle
szczęśliwy, że ma takich dobrych przyjaciół.
-
Nie – uspokoił blondynka. – Znaczy, dał mi klapsy i w ogóle, ale nie jest tak
źle. Chociaż był bardzo wściekły i nie wiem, kiedy pozwoli mi wrócić do
dormitorium. Znowu mam szlaban i linijki oraz esej.
-
No cóż – Neville starał się znaleźć coś, co mógłby powiedzieć pozytywnego –
przynajmniej będziemy się widywać, kiedy będziemy pomagać w przygotowywaniu
składników do eliksirów, prawda? Kiedy już nie będziesz miał szlabanu.
Harry
westchnął. Nie pomyślał o tym, ale mając zakaz wychodzenia nie będzie mógł
uczestniczyć w przyjemnych sesjach przygotowywania składników, które miały
miejsce w klasie jego opiekuna kilka razy w tygodniu.
Jego
pokój w kwaterach Snape’a był świetny, więc zostawienie dormitorium nie było
tak złe. I Harry musiał jeszcze zbadać wszystkie swoje półki, nie mówiąc już o
czytaniu książek, więc naprawdę nie miał nic przeciwko zakazowi spędzania czasu
w pokoju wspólnym, ale straci też wspólny pobyt w lochach z innymi i
zgniatanie, obieranie, miażdżenie oraz słuchanie opowieści o sławnych Mistrzach
Eliksirów i słuchanie, jak Snape mówi o różnych składnikach…
-
Tak – westchnął. – Mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo.
Neville
poklepał go po ramieniu.
-
Nie martw się. On jest taki jak moja babcia. Też potrafi bardzo się zezłościć i
nastraszyć, ale zwykle długo taka nie jest.
^^^
Dzień
minął zaskakująco łatwo. Snape był zarówno zaskoczony i zadowolony, widząc, jak
dobrze zachowuje się jego klasa; najwyraźniej jego przerażająca reputacja
odbudowała się w ciągu 24 godzin. Gdyby nie to, że skrzaty domowe traktowały go
chłodno, byłby całkiem zadowolony z tego stanu rzeczy. W porze lunchu, Minerva
pomyślała, by podarować mu kubek kawy i to całkiem nieźle przechytrzyło skrzaty
domowe będące w zmowie. Tak jak irytowały jego, nie miały zamiaru ryzykować
drażnienia zastępczyni dyrektora.
Kiedy
w końcu skończyła się ostatnia lekcja, Snape zobaczył dyrektora.
-
Severusie, mój chłopcze, dobrze cię widzieć. Jak się miewasz? – zapytał Albus,
wysyłając pojemnik z cytrynowymi dropsami w jego kierunku.
Snape opadł na krzesło, uderzając cukierki na
bok.
-
Dyrektorze, zdecydowałem się, że nagrodzę moich uczniów zdających SUM-y i
OWTM-y na koniec tego semestru. Mam nadzieję, że takie wydarzenie zmotywuje
nieco małych durniów, żeby wciąż uczyli się podczas zimowych ferii, żeby nie
tracić czasu w klasie na przypominanie po ich powrocie.
Dumbledore
zamrugał z zaskoczeniem. Snape nigdy wcześniej nie przyjmował pozytywnego
motywowania jako metodę nauczania.
-
To bardzo rozważne z twojej strony, Severusie. To brzmi jak doskonały pomysł.
-
Zdecydowałem też, że to najwyższy czas dla szkoły i Ministerstwa, by uznać ważność
eliksirów w podstawie programowej. Jest to, mimo wszystko, warunek rozpoczęcia
wielu karier, w tym uzdrowicieli i aurorów.
-
Tak, to prawda – zgodził się ostrożnie Albus, niepewny, dokąd zmierza Mistrz
Eiksirów.
-
Jednak pomimo nieodzownego znaczenia eliksirów na tych polach, podczas mojej
pracy tutaj, profesje te nigdy nie dały dowodu uznania, jaki są winne
Hogwartowi i mnie, za to, że zmieniam prostackie dzieciaki w znakomitych
warzących! – Snape pochylił się ze złością. – Ten kompletny brak szacunku musi
się skończyć! Oczekuję, że oba zawody wyślą reprezentantów na rozdanie nagrody,
jako wyraz uznania dla moich wysiłków i zachęcenie uczniów.
Dumbledore
zamrugał. Skąd się mu to wzięło? Severus nigdy wcześniej nie wydawał się tak
zirytowany ciężką pracą przy całkowitym niezrozumieniu. Potem złapał wzrok
mężczyzny na kopię ostatniego wydania Proroka Codziennego. Oczywiście! Na
pierwszej stronie było wielkie zdjęcie Syriusza Blacka na kolejnej konferencji
prasowej.
-
Syriusz wydaje się być dość popularny – skomentował łagodnie Albus, przesuwając
gazetę w kierunku Severusa.
Snape
zarumienił się i odwrócił wzrok.
-
W ogóle mnie nie interesuje, czy czarodziejski świat uważa za sprawiedliwe
naskakiwać zwyrodnialcowi, jednocześnie ignorując długie lata ważnej służby
innych – powiedział bez przekonania. – To nie ma nic wspólnego z Blackiem.
Skeeter i jej pióro mogą uważać za stosowne, żeby wznosić go do statusu
celebryty, ale to ma tylko związek z jego bogactwem i skandalicznymi
zachowaniami, a nic z rzeczywistą wartością dla społeczeństwa.
-
Oczywiście, że nie – powiedział pospiesznie Dumbledore. – Twoja praca z dziećmi
– nie mówiąc o odważnej służbie podczas wojny – dowodzi, jak bardzo cenny
jesteś jednocześnie dla Hogwartu i Ministerstwa.
-
Dokładnie! – warknął Snape, wstając. – I to dlatego oczekuję, że św. Mungo i
departament Przestrzegania Prawa Magicznego przyśle swoich przywódców do
Higwartu na rozdanie nagrody w moich klasach.
-Już,
już, Severusie, wiesz, że takie osoby będą miały trudność znaleźć czas na przyjście,
zwłaszcza w tak krótkim czasie…
-
Dobrze. Więc rozdamy dwie nagrody – jedną na koniec tego semestru, a drugą na
koniec roku. Aurorzy przyjdą raz, a uzdrowiciele drugi – stwierdził Snape. –
Dzięki temu będzie im trudniej wprost odmówić.
Dumbledore
westchnął. Kiedy Severus wpadał na pomysł, był jak psidwak z kością.
-
Zrobię co mogę, ale…
-
Ponieważ pani Bones uprzejmie zauważyła, że powrotem Voldemorta „nie trzeba się
martwić” – warknął Snape – jestem pewny, że jej Aurorzy potrzebują coś porobić.
Mogą przyjść na rozdanie nagrody w tym semestrze, podczas gdy uzdrowiciele ze
św. Mungo dostaną notkę, że oczekujemy ich w przyszłym.
Hmm.
Tak mogło być najlepiej, pomyślał Albus. Szef urazów pediatrycznych w św. Mungo
wciąż był raczej niezadowolony z powodu jego konfliktu z Snape’em po incydencie
z Quirrellem. Albus zdecydował, że dane mu dodatkowego czasu, zanim jeden z
drugim ponownie się spotkają, ma sens. I dzięki jego starym połączeniom z
Zakonu, były dobre szanse, że będzie mógł sprowadzić przynajmniej jednego czy
dwóch aurorów do szkoły, nawet w tak krótkim czasie.
-
Dobrze, Severusie, skontaktuję się z panią Bones i wyślę zaproszenia oraz użyję
całego mojego uroku, by spróbować ją zachęcić do przyjścia do szkoły –
powiedział, a jego oczy błyszczały. – Zgadzam się, że zasługujesz na uznanie
dla swojej poświęcanej służby. Może sprowadzimy też panią Skeeter? – Może jakiś
rozgłos ukoi ranne ego mężczyzny.
Snape
skinął głową sztywno.
-
Dziękuję. Proszę ich poinformować, że planuję przeprowadzić ceremonię w piątek,
na ostatnich zajęciach przed przerwą. – Podniósł się na nogi, skinął ponownie i
wyszedł powiewając szatami.
Albus
spojrzał ze smutkiem na gazetę na biurku. Black
zatrząsł Brytanią! krzyczał nagłówek. Przysięga
Nigdy Nie Wracać Do Kraju, Który Niesprawiedliwie Go Uwięził. Biedny
Syriusz. Wydawało się, że jest bardzo gorzki – i kto mógłby go winić? Ale Albus
martwił się, co ojciec chrzestny z takim żalem zrobiłby Harry’emu. Z pewnością
brzmiało prawdopodobnie to, że Syriusz zrobi co w jego mocy, by zabrać
Harry’ego z Hogwartu, jeśli to tylko ułatwi mu widywanie się z chłopcem, ale
jakie to będzie miało znaczenie dla proroctwa? Albo dla dziecka? Albo dla
Mistrza Eliksirów?
Albus
znów westchnął. Podejrzewał, że jego biedni chłopcy mają przed sobą wielki ból,
i było – mimo jego mocy – niewiele rzeczy, które mógł zrobić, by ich chronić.
Cóż, przynajmniej zrobi to, co może, żeby sprawić trochę przyjemności
Severusowi w krótkim czasie. Podniósł pióro i zaczął pisać.
Snape
szedł korytarzem, mocno na siebie naciskając, żeby nie pocierać rąk z radości.
Poszło nawet lepiej niż miał nadzieję! On
sam nigdy nie odważyłby się zasugerować zaproszenia prasy, ale obecność Skeeter
zapewni, że Ministerstwo nie będzie miało nadziei na odrzucenie sprawy.
Wracając
do swoich kwater, znalazł Harry’ego, który chował się z radością w pokoju,
czytając jedną z książek, którą Albus dla niego wybrał.
-
Cześć, tato – zawołał chłopiec, dostrzegając mężczyznę w drzwiach. – Czytałeś
tą? Jest naprawdę niezła.
Snape
zmarszczył brwi. Wiedział, że lepiej nie czytać dla przyjemności zanim nie
skończy się pracy domowej.
-
Skończyłeś już swoje linijki? – zapytał złowrogo.
Harry
wyszczerzył się.
-
Tak! – odpowiedział impertynencko, wyciągając z torby rolkę i podając ją
mężczyźnie. – I bolą mnie palce, żeby to udowodnić! – dodał, potrząsając prawą
ręką.
-
Powinieneś był o tym pomyśleć, zanim zdobyłeś karę za głupie zachowanie –
prychnął Snape, ale nie marnował czasu i wziął rękę chłopca, delikatnie
badając, czy nie ma żadnych objawów zapalenia.
-
Tato! Tylko żartowałem. Nic mi nie jest – zaprotestował Harry, starając się – i
poległ – ukryć radość ze względu na opiekuna.
Snape
nie zwracał na to uwagi. Był całkiem świadomy z tendencji Harry’ego do
bagatelizowania fizycznego dyskomfortu. Przywołał słoik maści i posmarował nią
rękę chłopca.
-
Nie trzeba było wypisywać całe trzysta linijek za jednym razem – skarcił. – To
naturalne, że twoje palce są sztywne.
-
Cóż, tak jakby zasugerowałem wszystkim, że powiedziałeś, że znowu oberwę, jeśli
ich nie skończę – przyznał Harry.
Snape
wewnętrznie pożegnał się z myślą o porannej kawie.
-
Nie przesadzaj – ostrzegł.
-
Ja? – zapytał zaskoczony Harry. – Po tym, jak ty wyglądałeś wczoraj, wszyscy
byli zaskoczeni, że nie skończyłem jako kupka składników do eliksirów! –
przerwał, a szeroki uśmiech wkradł mu się na twarz.
-
Co? – zapytał Snape, obawiając się, co wywołało taki uśmieszek u bachora.
-
Profesor Flitwick i Sprout dali mi więcej czasu na wszystkie moje eseje –
powiedział mu Harry z zadowoleniem. – Powiedzieli, że zrozumieli, że „mogę się
nie umieć teraz skoncentrować”.
Snape
przewrócił oczami. Dobrze, że mały potwór prawdziwie nie wywinął kawału. Już
mógł zobaczyć, że gdyby kiedykolwiek miał szczere powody, by ukarać łajdaka, na
każdym kroku zostałby pokonany przez swoich współpracowników.
Harry
wciąż parskał na to, jak łatwowierni byli nauczyciele. Wyobraźcie to sobie!
Myśleli, że jego profesor naprawdę go zranił – jakie to było głupie?
-
Widzisz? Więc przez ciebie, nie mnie, wszyscy się martwią.
Snape
zacisnął usta.
-
Hmmmm. Cóż, podejrzewam, że Pettigrew jest bardzo skłonny uwierzyć w najgorsze
rzeczy o mnie, więc wydaje się, że nasz plan się uda. Twój ojciec chrzestny
również zrobił to, co miał zrobić – zorganizował konferencję prasową wczoraj
wieczorem albo dzisiaj rano i obiecał, że nigdy nie wróci.
-
Odjazdowo! – zaszczebiotał Harry. – Ma swoje zdjęcie w gazecie? Naprawdę to
lubi.
-
Oczywiście, że ma, ekshibicjonista – powiedział kwaśno Snape. – Bardzo dobrze,
panie Potter – dość gadania. Do łóżka.
Szczęka
Harry’ego opadła w osłupieniu.
-
Co! – krzyknął. – Ale jest praktycznie środek dnia!
-
A ty utniesz sobie drzemkę – odparł Snape, nieubłaganie popychając chłopca w
stronę łóżka.
-
Drzemki są dla dzieci! – zaskomlał Harry, brzmiąc jak czterolatek. – Dlaczego
muszę drzemać? Co zrobiłem?
-
To nie jest kara, Potter – powiedział z rozdrażnieniem Snape, popychając go na
łóżko i sięgając, by ściągnąć buty bachora.
-
To w takim razie dlaczego? – powiedział Harry, doprowadzony niemal do łez
upokorzeniem jakim była drzemka.
Snape
przyglądał się chłopcu ze zniecierpliwieniem. Nigdy nie zrozumie dzieci. On
zabiłby za możliwość drzemki, ale nie, musiał poprawiać testy i nadzorować czas
nauki jego węży. Wszystko, co miał zrobić mały bachor to cieszyć się chwilą
odprężenia, a jednak był bardziej zdenerwowany samą perspektywą drzemki niż
klapsem przed całą szkołą.
-
Potter, czy zapomniałeś, że angażujemy się w kampanię złapania szczura? –
zapytał. – Oboje będziemy bardzo zajęci tajną operacją do późnej nocy, dlatego
ważnej jest, żebyś odpoczął teraz, by nie być później wykończonym, kiedy
istotny będzie twój rozum.
Oczy
Harry’ego rozszerzyły się.
-
Naprawdę? – szepnął. – Tajna misja?
-
Tak. W Zakazanym Lesie. I jeśli myślisz, że zabiorę ze sobą nieznośne, śpiące
dziecko, które przyciągnie każdą akromantulę w lesie swoim ziewaniem… - Ale
Harry już odwrócił się i zanurkował pod
kołdrę.
-
Już odpoczywam! Odpoczywam! – krzyknął Harry,
zaciskając oczy. – Tylko nie idź beze mnie!
Snape
przewrócił oczami. Co za zmienny mały drań.
-
Obudzę cię za kilka godzin na kolację – poinformował bachora.
CDN…