Myślę, że na ten rozdział większość z was czekała najbardziej, ze względu na treść... ale oczywiście nie będę spojlerować :D Tylko nie przyzwyczajajcie się do tak częstych rozdziałów, bo za niedługo nie będę miała całego dnia na tłumaczenie ;)
Minęło
mniej niż dziesięć minut, zanim rozległo się pukanie.
-
Dobry wieczór, Severusie – powiedziała spokojnie Minerva, przechodząc obok
niego do pokoju.
-
Wejdź – powiedział sarkastycznie Snape, przygotowując się na głośną tyradę.
-
Ufam, że wyjaśniłeś panu Potterowi jego błąd? – zapytała.
- W
rzeczy samej.
- I
pozostaje w nienaruszonym stanie? – kontynuowała.
Severus
przewrócił oczami.
-
Potter! Uspokój swoją Opiekunkę Domu, że wciąż jesteś wśród żywych – zawołał.
-
Dzień dobry, profesor McGonagall. – Odpowiedź nadeszła z tylnej sypialni i była
– Snape był mile zaskoczony, zauważając to – całkowicie melancholijna.
McGonagall
skinęła energicznie głową.
-
Dobra robota, Severusie.
Snape
wytrzeszczył oczy.
-
Słucham? – zdołał wydusić.
-
Twoja reakcja sprawiła, że to całkowicie nieprawdopodobne, by jakikolwiek inny
uczeń był na tyle głupi, by naśladować żart pana Pottera – wyjaśniła. – Nie
możemy sobie pozwolić na to, żeby uczniowie latali na miotłach na korytarzu. A
teraz… - zmieniła temat, podczas gdy Snape wciąż mrugał z zaskoczeniem, – co do
kary pana Pottera…
Ach.
Dobrze. Na to właśnie był przygotowany.
-
Ponieważ inni mali idioci najwyraźniej nie potrafią oprzeć się drażnieniu
chłopca, który prze żył – powiedział Snape, a sarkazm aż kapał z tego tytułu, –
a Potter jest zbyt dumny, by zignorować wyzwanie, nie wróci do dormitorium aż
jego zachowanie się nie poprawi.
-
Tak, tak – McGonagall machnęła niecierpliwie ręką. – Nie po to tu przyszłam.
-
Nie? – Snape przerwał w połowie tyrady. – Och. Cóż, jeśli chodzi o moje
dyscyplinowanie Pottera w Wielkiej Sali – zaczął, odzyskując swoją agresywność.
-
Severusie, spróbuj się skoncentrować
– warknęła McGonagall. – Nie mam zamiaru wchodzić między rodzica a jego dziecko
z powodu jednego, całkiem zasłużonego klapsa.
Snape
potrząsnął głową, próbując oczyścić uszy. Z pewnością nie usłyszał, jak
McGonagall mówi to, co myślał, że mówi.
-
Nie, chodzi mi o coś ważnego. – Spojrzała na niego wymownie. Na widok jego
całkowitego zdezorientowania, westchnęła. – Jego miotła, Severusie. Na jak długo ją skonfiskowałeś?
Snape
zdołał nie parsknąć. To nie byłoby dobre dla jego wizerunku.
-
Quidditch. – Naprawdę powinien się tego spodziewać.
-
Dokładnie – skinęła głową, zadowolona, że w końcu załapał. – Jako Opiekunka
Domu Harry’ego, muszę nalegać, że jeśli został usunięty z dormitorium, to musi
kontynuować grę w Quidditcha, żeby utrzymać więź z Gryfonami.
- A
nadchodzący mecz przeciwko Krukonom wcale nie ma z tym nic wspólnego – zauważył
sucho Snape.
McGonagall
uniosła tylko brew.
- I?
-
Och, niech będzie – poddał się łaskawie Snape. To nie tak, że chciał być
irytowanym przez małego diabła, który by chodził osowiały po jego kwaterach i
jęczał, że stracił mecze i że chce miotłę z powrotem. Obaj profesorowie
zignorowali stłumiony wiwat z tylnej sypialni. – Pozwolę mu także chodzić na
zajęcia i regularnie jeść z innymi uczniami, ale nie wejdzie do Wieży, aż nie
pokaże, że naprawdę żałuje swoich działań.
McGonagall
skinęła krótko głową.
- To
zrozumiałe. Dobranoc, panie Potter – zawołała, idąc w kierunku drzwi.
-
Branoc, pani profesor! – odkrzyknął Harry, a jego głos był słyszalnie
radośniejszy niż wcześniej. Snape prychnął z irytacją.
Wkrótce
potem przyszli Dumbledore, Flitwick i Hagrid, namawiając Snape’a do
miłosierdzia względem łotra. Ku zaskoczeniu Snape’a, Dumbledore nie próbował go
unieważnić jego kary, ale zachęcał Severusa, by „pozwolił młodemu Harry’emu
pokazać, że zarabia na twoje zaufanie, mój chłopcze, a tym samym na powrót do
przyjaciół.” Snape niechętnie zgodził się z tym – nie było powodu, by tego nie
zrobić, a czyniło to dyrektora szczęśliwszym.
Najpierw
pojawiła się cała parada nauczycieli, dopiero później uczniowie. Nie zaskoczyło
go to, że Ron i Hermiona byli pierwsi.
-
Eee, dzień dobry, profesorze. – Ron przełknął ślinę, patrząc na posępne
oblicze. – My… um… po prostu pomyśleliśmy… cóż…
-
Chcieliśmy się upewnić, że wszystko w porządku z panem i Harrym – wtrąciła się
natychmiast Hermiona.
Snape
uśmiechnął się kpiąco. Przynajmniej panna wiem-to-wszystko miała dość rozumu,
by udawać, że martwi się o ich dwóch.
-
Wasz kolega nie jest rozciągnięty na jakimś narzędziu tortur, jeśli o to
pytacie.
Hermiona
zarumieniła się.
-
Nigdy tak nie pomyśleliśmy, profesorze – zaprotestowała nieprzekonująco. –
Byliśmy tylko… zmartwieni. O was obu
– podkreśliła.
Snape
przewrócił oczami. Nigdy się ich nie pozbędzie, jeśli Potter nie zademonstruje,
że nie został pobity do nieprzytomności.
-
Potter! Uspokój swoich przyjaciół.
-
Nic mi nie jest – doszedł do nich żałosny dźwięk z sypialni. – N-naprawdę… -
Snape był pod wrażeniem. To zabrzmiało niemal jak szloch.
- To
był naprawdę świetny lot, stary! – Ron nie mógł się powstrzymać, by tego nie
krzyknąć na dźwięk głosu Harry’ego. – Cały zespół jest całkowicie zazdrosny, a
to ostatnie nurkowanie nad stołem Puchonów było po prostu wspaniałe! Ty… AU! –
Ron przerwał krzyk, kiedy piorunująca go wzrokiem Hermiona uderzyła go mocno w
ramię.
Na
krzyk bólu najlepszego przyjaciela, Harry wybiegł z pokoju, podejrzewając
najgorsze.
-
Tato! Uderzyłeś go? – zapytał gwałtownie.
Jego
pisk ucichł gdy zobaczył Rona, trzymającego się za ramię, nie za tyłek, ale
zanim mógł powiedzieć coś jeszcze, Hermiona wybuchła jak Wezuwiusz.
- Harry Jamesie Potterze! Co ty sobie
myślałeś! Straciłeś rozum? Co to był za idiotyczny kawał? Podejmować wyzwanie?
Czy ty masz pięć lat? Jak mogłeś… - krzyczała, zbliżając się do niego.
Oczy
Harry’ego rozszerzyły się ze strachu i zaczął się cofać.
-
Her-Hermiono! Zostałem ukarany! Nie mogę z tobą rozmawiać! – Jego skrzek się
urwał, kiedy wyciągnęła rękę i chwyciła go za koszuklę.
-
Posłuchaj mnie, Harry Potterze! – warknęła, brzmiąc niemal tak strasznie jak
jego opiekun. – Jeśli KIEDYKOLWIEK zrobisz coś takiego ponownie, zabiję cię!
Harry
przełknął i energicznie pokiwał głową. Rzucając mu ostatnie piorunujące
spojrzenie, Hermiona puściła go i Harry wystrzelił z powrotem do bezpiecznego
pokoju.
-
Chodź, Ronald – rozkazała, odwracając się na pięcie.
Ron
wiedział, że lepiej się nie kłócić. Pospieszył do drzwi, zanim Hermiona mogła
zwrócić swój przerażający gniew przeciw niemu (znowu). Hermiona zaczęła za nim
iść, ale została zatrzymana przez dłoń profesora Snape’a na ramieniu. Spojrzała
na niego zaskoczona.
-
Panno Granger, mimo że szanują pani opinię – powiedział surowo, –sugeruję,
żebyś sobie przypomniała, że nie jesteś matką pana Pottera, tylko przyjaciółką.
Nieznośne mądrale mogą być tolerowane za ich szkolną pomoc, ale ubliżające
jędze szybko tracą przyjaciół. Możesz być bardzo inteligentna, ale twój rozwój
społeczny pozostawia wiele do życzenia. Musisz się nauczyć, że fakt, że nasz
rację, nie oznacza, że inni będą chcieli twoich rad, krytyki czy wtrącania się.
Przeciwnie w rzeczywistości. Sprawiając, że inni czują się głupi czy mali jest
idiotycznym podejściem i jeśli nie chcesz być skazana na bycie niemiłą,
aczkolwiek błyskotliwą, czarownicą, musisz zwrócić większą uwagę na okazywaniu
szacunku swoim rówieśnikom. Wcale nie kwestionuję twojej opinii na temat
ostatniego wyczynu pana Pottera, ale jestem całkowicie zdolny do tego, by go
przekonać o jego błędnej ocenie. On nie potrzebuje, żebyś zachowywała się jak
jego rodzic, panno Granger, ani też nie nadajesz się do tej roli. Udowodniłaś
już, że jesteś odważną i lojalną przyjaciółką. Sugeruję, żebyś również
popracowała nad byciem pomocną i współczującą. – I po tych słowach, wypchnął ją
za drzwi i zamknął je za nią mocno.
Hermiona
stała z otwartymi ustami, a jej oczy błyszczały od łez. Jej myśli były w
całkowitym zamieszaniu. Nazwał ją „nieznośną mądralą”! Ale także powiedział do
niej, że jest „odważną i lojalną przyjaciółką”, nie wspominając o
„błyskotliwą”. Nie była pewna, czy wybuchnąć płaczem z upokorzenia czy radości.
Przed
nią pojawiła się przestraszona twarz Rona.
-
Uch, wszystko w porządku, Miono?
Hermiona
rozpaczliwi pociągnęła nosem.
-
U-uważasz, że jestem jędzą, Ron? Albo mądralą?
-
Eee… - Ron rozejrzał się dziko, szukając jakiejś ucieczki. Zrealizowały się
jego najgorsze lęki, kiedy Hermiona wybuchła płaczem rzuciła się na niego.
-
Przepraszam! – jęknęła w jego ramię. – Nie powinnam cię bić! Przepraszam! Nie
chciałam być tak apodyktyczna.
-
Eeee, to dlatego, że jesteś tak bystra, Miono – powiedział Ron, klepiąc ją
niezręcznie po plecach. – Nic dziwnego, że reszta z nas sprawia, że szalejesz.
– Przełknął ciężko. Nie sądził, że w całym swoim życiu kiedykolwiek będzie się
czuł tak niekomfortowo. – M-musisz pamiętać, żeby być nieco bardziej, um,
cierpliwą.
-
Uważasz, że jestem bystra? – zapytała Hermiona z nadzieją.
- No
cóż, tak! – Ron przewrócił oczami. – I jesteś też odważna – dodał wspaniałomyślnie.
– Kopnąć w taki sposób Sama Wiesz Kogo? Kurcze! Nie potrafiłbym czegoś takiego
zrobić nawet za milion lat.
Teraz
oczy Hermiony lśniły uwielbieniem, nie łzami. Nikt inny (poza jej rodzicami)
nie powiedział do niej tylu miłych rzeczy.
-
Och, Ron!
-
Eee, już lepiej? – zapytał z nadzieją, czując się raczej niepewnie przez
spojrzenie jej oczu.
Skinęła
głową i wzięła go za rękę.
-
Yhym.
Ron
zaróżowił się. Naprawdę nie był pewny, czy chce trzymać się za rękę z dziewczyną – przyjemniej jeszcze nie –
ale jego ramię wciąż lekko bolało i uznał, że bezpieczniej jest nie oponować.
- No
to, um, chodźmy.
Skinęła
radośnie głową.
Za
pielgrzymką Rona i Hermiony do kwater Snape’a szybko podążyła wizyta Wooda,
Jones i Percy’ego, Flinta i nawet Draco i Neville’a – których Snape się nie
spodziewał.
-
Uczyliśmy się zielarstwa i Neville chciał – eee – zadać pytanie o eliksiry –
wyjaśnił niewyraźnie Draco swojemu Opiekunowi Domu, podczas gdy Gryfon odwrócił
głowę, by spojrzeć w kierunku korytarza do pokoju Harry’ego.
Snape
westchnął. Miejmy nadzieję, że chłopcy wkrótce nauczą się odrobinę chytrości.
-
Pan Potter jest zamknięty w swoim pokoju. Jego narządy nie zostały użyte w
żadnym eliksirze. Wróci do innych uczniów na śniadanie. A teraz ma pan jeszcze
jakieś pytania, panie Longbottom?
-
Nie, proszę pana – przyznał zaczerwieniony Neville.
-
Dobrze. Panie Malfoy?
-
Nie, profesorze – powiedział nieśmiało Draco.
-
Więc życzę dobrej nocy.
Snape
zamknął za nimi drzwi i wziął głęboki oddech. Kilka kolejnych minut nie będzie
przyjemnych, ale wiedział, że nie może wycofać się z obowiązku.
-
Potter. – Stanął w drzwiach pokoju chłopaka. Uważał, by nie zamykać lub w inny
niż słowny sposób ograniczać dzieciaka, żeby Harry nie przypomniał sobie o
czasach w komórce Dursleyów.
Harry
uniósł wzrok i przełknął. Miał nadzieję, że profesor nie zauważy jego gafy, ale
sądząc po wyrazie twarzy Snape’a, zauważył. Harry spuścił wzrok i przeklął się.
Głupek! Jesteś tak strasznie głupi Harry!
Jak mogłeś to zrobić?
No,
w porządku, może czasami myślał o profesorze w taki sposób (cóż, raczej
częściej niż czasami), ale nigdy, absolutnie nigdy nie planował użyć tego słowa
przy mężczyźnie. Po dzisiejszej rozmowie z ojcem chrzestnym myślał o tym coraz
więcej. A potem tak się zdenerwował, kiedy usłyszał krzyk Rona i pomyślał, że
jego opiekun dał klapsa jego kumplowi za podziw dla wyczynu Harry’ego… I po
prostu mu się wymsknęło.
Wiedział,
że to absolutna bezczelność, nazywać w taki sposób profesora. Profesor Snape
wykazał ogromną hojność, zgadzając się być jego opiekunem oraz by zatrzymać go,
zamiast kazać mu mieszkać ze swoim ojcem chrzestnym, podczas gdy tego właśnie
oczekiwał Łapa. Wielu ludzi byłoby szczęśliwych mogąc pozbyć się
nieoczekiwanego podopiecznego, ale kiedy Harry powiedział, że nie chce iść z
Syriuszem, Snape ani razu nie oponował. Po prostu zgodził się zatrzymać
Harry’ego. I jak Harry odpłacił się za jego hojność? Będąc tak zarozumiałym, by
nazwać go „tatą”, jakby Snape chciał, by jakaś dziwaczna sierota nazywała go w
taki sposób.
Harry
doskonale wiedział, że profesor się o niego troszczy – było to oczywiste we
wszystkim, co zrobił mężczyzna – ale to nie dawało mu prawa do mówienia do
mężczyzny w taki sposób. Wyraźnie przekroczył granicę przyzwoitości. Nawet jego
ojciec chrzestny nie chciał, żeby Harry nazywał go rodzinnym tytułem jak
„wujek”, ale kto by go winił? Kto chciałby udawać, że jest związany z nim przez
cokolwiek poza rozmyślnie przyjętym obowiązkiem? Jedną rzeczą jest szlachetne
zaakceptowanie ciężaru jakim jest opieka nad sierotą, a czym innym to, że ktoś
mógłby pomyśleć, że jest się naprawdę związanym poprzez krew z takim dziwakiem.
-
Przepraszam, że pana tak nazwałem – powiedział prędko Harry, mając nadzieję, że
powstrzyma to od ostrej bury albo – co gorsze – delikatnie sformułowanego
wyjaśnienia, dlaczego taki termin nie jest ani właściwy, ani ceniony. – To się
już więcej nie powtórzy. Przysięgam.
Snape
nie udawał, że błędnie zrozumiał chłopca. Harry był czerwony z zakłopotania i
Snape mógł zrozumieć, dlaczego. Musiał myśleć – podobnie jak Snape – że jego
prawdziwy ojciec podniósłby się z grobu na gafę dzieciaka. Jak bachor mógł być
aż tak zdezorientowany, by nazwać go „tatą”, nigdy nie zrozumie. Może spotkanie
z Blackiem i Lupinem spowodowało, że myślał o Jamesie i Lily?
- Nie
sądzę, że twój ojciec byłby na ciebie… rozgniewany, Potter – powiedział
ostrożnie Snape, kłamiąc przez zęby. James, którego znał, zapewne udusiłby
chłopca za pomylenie go z tłustym Ślizgonem. – Miałeś długi i emocjonalny
dzień. To zrozumiałe, że się pomyliłeś.
Harry
czuł lekką ulgę, ale też sporą dozę przygnębienia. To dobrze, że profesor nie
wydawał się wściekły na jego zuchwałość, ale w małym kąciku serca miał
nadzieję, że profesor Snape mógłby udawać, że choć trochę mu się to podobało.
Nie żeby pochlebiał, ale przynajmniej żeby nie był odtrącony przez pomysł, że
Harry mógłby być jego synem. Harry mocno zdusił tą bezczelną myśl i przypomniał
sobie, jak wiele profesor dla niego zrobił.
-
Upewnię się, że Ron i Hermiona nikomu nie powiedzą – obiecał. Tym sposobem
profesor mógłby zobaczyć, że rozumie i że nie spróbuje w przyszłości naruszyć
delikatnych uczuć mężczyzny.
Snape
uniósł brew. Czy bachor wyobrażał sobie, że jego przyjaciele mogliby dokuczać
mu przez tą uwagę?
-
Wątpię, że o tym wspomną.
-
Tak, ale upewnię się. Znaczy, wiem, że nie chciałby pan, żeby ktokolwiek
myślał, że jest pan moim prawdziwym
tatą. – Harry zdołał uśmiechnąć się lekko. – Wiem, że tak naprawdę nikt mnie
nie chce. Nie jako syna.
-
Co? – zapytał Snape, a jego głos był chrapliwy ze zdziwienia.
-
Znaczy, był pan świetny – powiedział Harry, przestraszony spojrzeniem na twarzy
mężczyzny. Czy profesor pomyślał, że jest niewdzięczny? – Zachowywał się pan
jak… prawdziwy ojciec, więc ja, wie pan, uznałem, że to prawdziwe – tylko na
chwilę – powiedział szybko, zdając sobie sprawę, że coraz bardziej się pogrąża.
– Wiem, że nie chce pan, żebym był kimś więcej niż podopiecznym, ale to i tak
naprawdę dużo. Znaczy, bycie pana podopiecznym jest naprawdę super. Nie winię
pana, że nie chce pan, żeby czyjś dzieciak nazywał pana „tatą”… znaczy, wiem,
że to niegrzeczne. Wiem o tym, naprawdę. I więcej nie nazwę pana… w taki
sposób. Okej? Wiem, że jestem dziwakiem – paplał Harry, tak zażenowany wyrazem
twarzy Snape’a, że był tylko w części świadomy tego, co mówi. – I był pan po
prostu miły i w ogóle…
-
Harry. – Snape w końcu zdołał zmusić swój głos do działania. Wyszło raczej
szorstko, więc oczyścił gardło i spróbował ponownie. – Potter. Podejdź. – No. O
wiele lepiej.
Harry
niechętnie stanął przed nim. Z jego pozycji jasno wynikało, że oczekiwał, że
będzie – w najlepszym wypadku – okrzyczany. Nie odrywał wzroku od ziemi, a jego
ramiona zgarbiły się w przygotowaniu na kazanie.
-
Czy zasugerowałeś, że… - Snape znowu musiał oczyścić gardło. – … że myślisz o
mnie jak o ojcu? O swoim ojcu?
-
Przepraszam – wyszeptał Harry, zastanawiając się, czy można umrzeć z
upokorzenia.
- To
nie jest odpowiedź.
Harry
zamknął oczy. Och, Merlinie, czy mogło pójść gorzej?
-
Tak – przyznał w końcu ledwie słyszalnym głosem.
Snape
nie zaakceptował głośnego szumu w uszach. Wystarczająco złe było to, że niemal
zemdlał przed Blackiem.
-
Chcesz nazywać mnie… „tatą”? – To słowo brzmiało dziwacznie na jego języku.
-
Tylko udawałem – powiedział Harry błagalnie. – Nie chciałem mówić tego głośno.
Nie chciałem, żeby pan był wściekły.
-
Dlaczego coś takiego miałoby mnie rozzłościć? – zapytał Snape bezbarwnie.
Harry
wzruszył przygnębiony ramionami.
-
Dlaczego miałby pan chcieć takiego dziwnego, bezużytecznego dzieciaka za syna?
Znaczy, wszyscy wiedzą, że pan dba o podopiecznego, bo to pana obowiązek, ale
nie jest pan, no, spokrewniony.
Snape
patrzył na dzieciaka. Chłopak naprawdę myślał, że mógłby zanieczyszczać innych.
Że wołanie na Snape’a „tata” w jakiś sposób skaziłoby Snape’a. Severus zdławił dziki śmiech. Jakby już nie został
splamiony przez spłatę tatuażu na przedramieniu.
-
Potter, ty… źle zinterpretowałeś… sytuację.
To
sprawiło, że Harry poderwał głowę z brwiami zmarszczonymi z niezrozumienia.
-
Huh?
-
Nie jestem na ciebie zły za nazwanie mnie „tatą”, głupi dzieciaku – powiedział
Snape, starając się, by jego głos był miarowy. – Ale takie połączenie ciebie ze
mną byłoby szkodliwe dla ciebie, nie
dla mnie.
-
Huh? Ale to głupie – zaprotestował Harry, zbyt zszokowany, by rozpoznać
grubiaństwo. – Znaczy, jest pan świetny. Jest pan Mistrzem Eliksirów i
Opiekunem Slytherinu, i walczył pan z Voldesnortem, i nikt z panem nie
zadziera, i uratował mnie pan, i… - Harry przerwał, - i innych też, i nikogo
się pan nie boi, nawet dyrektora! Wszyscy wiedzą, że jest pan mądry i silny i
jest pan, nawet Fred i George nie mają odwagi zrobić żartu w pana klasie!
Wszyscy inni nauczyciele mówią, żebyśmy się zachowywali albo proszą pana, żeby
zajął się ich klasą na jeden dzień. A ta reporterka zrobiła to, co pan powiedział,
a ciocia Molly i wujek Artur mówili, że jest pan jak najlepszy rodzic i nawet
dyrektor i tata Draco słuchają się pana. A wszystkie dziewczyny przyklejają
pana zdjęcie do ścian, tak jak zdjęcia Łapy – dodał Harry, marszcząc nos. –
Pani Hooch nawet ma jedno w swoim biurze, obok mioteł.
Snape
zamrugał. Usłyszenie tego zewnętrznego poglądu na niego samego było, mówiąc
delikatnie, zdumiewające. Har… Potter myślał, że jest mądry? I silny? I
szanowany? A dziewczyny uważały go za atrakcyjną osobę? Jak ktoś mógł go opisać
pomijając takie terminy jak „tłusty”, „z wielkim nosem”, „okrutny”,
„śmierciożerca”, „niesprawiedliwy”, „wredny” i „zły”?
- A
ja? Znaczy, jestem tylko Harry. Nikt nie chce sieroty. Moje własne wujostwo
mnie nie znosiło, nawet wcześniej, kiedy byłem dzieckiem, zanim stałem się
dziwakiem. A teraz, gdy umiem rozmawiać z – no, wie pan – to tylko wszystko
pogarsza. Ciągle zawalam i jestem w
gazecie i teraz Voldesnort jest na mnie wściekły, nawet bardziej niż był
wcześniej i wciąż pan i profesor McGonagall musicie mnie ratować…
Snape
zatrzymał samobiczującą litanię Harry’ego prostym, celowym pociągnięciem go do
uścisku. Nie mógł powstrzymać grymasu twarzy, kiedy to szpiczaste czoło
ponownie uderzyło w jego mostek, ale potem Harry chwycił się jego szaty i
zaszlochał.
-
Przepraszam! Przepraszam! Wiem, że nikt mnie nie chce! Wiem, że nigdy mnie nie
będziesz kochać tak, jak ja ciebie! Przepraszam, że udawałem, że jest inaczej!
-
Cicho bądź, niepoważny bachorze! – rozkazał Snape, a jego własny głos się wahał.
– Ci wyrodni mugole zasadzili kłamstwa w twojej głowie. Nie rozumiesz, jaki
niezwykły i utalentowany jesteś? Cały czarodziejski świat praktycznie pada ci
do stóp. Ty, niekochany? Jest wielu ludzi, którzy cię kochają, głupi dzieciaku.
-
Ale ty nie! – zakwilił Harry. – A inni mnie nie obchodzą!
-
Idiota. Oczywiście, że cię k-kocham – warknął Snape, zaciskając uścisk wokół
chłopca.
Ciężki
szloch Harry’ego urwał się, jakby ktoś kliknął przełącznik. Powoli, nie śmiejąc
się oddychać, Harry uniósł głowę i spojrzał na poważną twarz profesora.
-
N-naprawdę? – wyszeptał z niedowierzaniem.
Snape
próbował nie kręcić się pod wpływem przeszywającego, zielonego spojrzenia.
-
Tak. Kocham cię. – Ha. Tym razem poradził
sobie bez jąkania.
Oczy
Harry’ego były wielkie na jego bladej twarzy.
-
Naprawdę? Szczerze?
Severus
przewrócił oczami.
-
Tak. Czy muszę znowu się powtórzyć? – Na drżące skinięcie Harry’ego, prychnął.
– Tak. Kocham cię. Zadowolony?
Po
tym Harry zaczął płakać nawet mocniej i przytulał się do niego, aż Snape
pomyślał, że jego żebra pękną.
- To
kolejny przykład „łez szczęścia”? – zapytał Snape wreszcie z ostrożnością w
głosie.
Harry
zdołał zaśmiać się i załkać w tym samym momencie.
-
Yhym.
Snape
westchnął i wciąż czekał, aż burza minie. W końcu poczuł, jak chłopak przełyka
i czka.
-
Skończyłeś już?
Harry
kiwnął głową, uderzając nią o jego mostek.
-
Yhym. Eee… Jest pan na mnie wściekły?
Severus
niemal jęknął. Czy to dziecko nie miało żadnego poczucia własnej wartości?
-
Dlaczego miałbym być zły, panie Potter? Czy nie ustaliliśmy, że cieszę się, gdy
nazywasz mnie „tatą”?
-
T-tak, chyba tak. – Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
-
Dobrze. Bo chociaż nie sprzeciwiam się, żebyś mnie tak nazywał, stanowczo nie
zgadzam się, żebyś nazywał siebie samego „dziwakiem”. Chyba w przeszłości
rozmawialiśmy o tym.
Harry
przełknął i schował twarz głębiej w szaty Snape’a.
-
Tak, proszę pana – wymamrotał, chociaż prawdę mówiąc, nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, że to zrobił. Nie, żeby naprawdę pamiętał, że Snape był zirytowany.
Czy ojcowie nie powinni upewnić się, że nikt cię nie przezywa? Nawet ty sam.
-
Żadnego mydła, dobrze? Nie powiem tego znowu – obiecał, krzywiąc twarz na myśl
o ustach pełnych mydlin.
Lekki
klaps wylądował na jego tyłku, sprawiając, że pisnął ze zdumieniem i spojrzał
na profesora.
-
Jeśli usłyszę to ponownie, nie dostaniesz tak delikatnie – powiedział poważnie
Snape.
Harry
ponownie pochylił głowę, chowając uśmiech w szatach mężczyzny. Mimo że jedną
ręką dostał klapsa, druga dłoń Snape’a wciąż trzymała go ciasno.
-
Dobrze – powiedział posłusznie.
-
Przebierz się w piżamę. Chyba dzisiaj wczesny sen będzie odpowiedni – rozkazał
Snape. – Z pewnością jesteś przemęczony.
Harry
pociągnął nosem i uścisnął ostatni raz opiekuna, zanim się puścił. Otarł nos
jedną ręką, a drugą potarł pośladek. Nie żeby klaps w najmniejszym stopniu
bolał, ale zrobił to dla zasady.
Snape
wziął oślizgłego, małego łobuza (stosunkowo suchą) ręką i pchnął go w stronę
łazienki.
-
Umyj się i przebierz, panie Potter. Zaraz wrócę. I lepiej żebyś był w łóżku.
-
Dobrze… tato. – Harry zmusił swoją odwagę i przetestował nowe słowo, z
niepokojem przygryzając wargę, zadowolony, że nie widzi twarzy mężczyzny.
Odpowiedziało
mu klepnięcie w ramię, więc zrelaksował się z westchnięciem, kierując się pod
prysznic.
Snape
obserwował, jak drzwi łazienki zamykają się za diabełkiem, po czym podszedł
szybko do szafki, gdzie połknął dwa Eliksiry Uspokajające w krótkim czasie,
pomyślał chwilę, po czym wziął trzeci. Dopiero wtedy jego ręce przestały drżeć.
Był
zaskoczony dostrzegając własną radość – och, w porządku, idiotyczne szczęście –
na deklarację chłopca właściwie prześcigającą jego wesołe oczekiwanie na
reakcję kundla. Chociaż po dzisiejszej niespodziewanej i nietypowej przemowie
Blacka, przypuszczał, że Gryfon może nie być aż tak zaskoczony. A przynajmniej
nie tak zaskoczony, jak sam Snape.
Kiedy
dwadzieścia minut później wrócił do pokoju chłopca, znalazł go w łóżku, a jego
zielone oczy patrzyły na niego z nadzieją.
-
Czy możemy dzisiaj poćwiczyć oklumencji, tato? – zapytał Harry, zachwycony
wydźwiękiem tego słowa i sposobem, jaki poruszało ono jego językiem.
Jego
profes… ojciec burknął, ale usiadł na brzegu łóżka Harry’ego.
-
Och, w porządku. Przekręć się i oczyść umysł.
Harry
pisnął z czystego szczęścia, kiedy mocne palce jego ojca zaczęły ugniatać jego
plecy, a aksamitny głos mężczyzny przeprowadził go przez początkową relaksację.
Mniej niż pięć miesięcy temu, mieszkał w komórce pod schodami, bez żadnych
przyjaciół, nienawidzony przez własnych krewnych. Teraz miał nowe życie, wraz
ze swoim nieco osobliwym (ale mającym dobre chęci) ojcem chrzestnym,
wspaniałymi przyjaciółmi i najlepszym ojcem na świecie.
Snape
ugniatał plecy chłopca, na próżno zauważając częścią umysłu, że chłopiec
naprawdę buduje bardzo porządne bariery umysłowe. Jego umysł pędził, kiedy w
roztargnieniu recytował słowa, by Harry wyobraził sobie ćwiczenie. Mniej niż
pięć miesięcy temu, żył w lochach, bez żadnych przyjaciół, pogardzany przez
większość czarodziejskiego świata. Teraz miał nowe życie, wraz z zakochanymi
nastolatkami, nowo uwielbianymi kolegami i synem, który go kochał. Pozwolił
sobie na szydzącą minę, która skradła jego rysy; czy ten głupi Czarny Pan
naprawdę myślał, że Snape pozwoli komukolwiek zranić tego dzieciaka? Voldemort
nawet się nie dowie, co go trafiło.
CDN…
Poryczałam się aż :')
OdpowiedzUsuńSerio, ten rozdział... Kurcze, brak mi słów! Najpierw się śmiałam, czytając, jak wszyscy pilgrzymkują do kwater Seva, a chwilę później zaczęłam ryczeć pod wpływem przemyśleń Harry'ego... A później jeszcze z powodu przebiegu i wyniku ich rozmowy... No i z powodu końcówki... Kurde, wzruszyłam się... :')
Pozdrawiam i życzę weny!
~Daga ^.^'
O MATKO JEDYNA! POWIEDZIAŁ TO! I TO TEŻ!
OdpowiedzUsuńOh, mam ochotę piszczeć z ekscytacji, ale poprzestanę na idiotycznym wyszczerzu.
Kurde. Szczerze mowiąc napoczątku nawet nei zwróciłam uwagi, że Harry pierwszy raz powiedział na Snape "tato". Wyszło mu to tak naturalnie, że po prostu to przegapiłam. A później... Ta piękna rozmowa! ;-;
Ale McGonagall też dobra xD
"- Tak, tak – McGonagall machnęła niecierpliwie ręką. – Nie po to tu przyszłam.
- Nie? – Snape przerwał w połowie tyrady. – Och. Cóż, jeśli chodzi o moje dyscyplinowanie Pottera w Wielkiej Sali – zaczął, odzyskując swoją agresywność.
- Severusie, spróbuj się skoncentrować – warknęła McGonagall. – Nie mam zamiaru wchodzić między rodzica a jego dziecko z powodu jednego, całkiem zasłużonego klapsa.
Snape potrząsnął głową, próbując oczyścić uszy. Z pewnością nie usłyszał, jak McGonagall mówi to, co myślał, że mówi.
- Nie, chodzi mi o coś ważnego. – Spojrzała na niego wymownie. Na widok jego całkowitego zdezorientowania, westchnęła. – Jego miotła, Severusie. Na jak długo ją skonfiskowałeś?"
Rozwaliło mnie to xD
Czekam na kolejny rozdział!
AAAAAAA... Rozdział mnie rozbroił. Na początku się śmiałam, potem ryczałam ze śmiechu, a jeszcze później byłam przeszczęśliwa po przeczytaniu że Severus zgadza się żeby Harry mówił do niego TATO :DDD.
OdpowiedzUsuńCały ten rozdział po prostu był słodki, ja chce więcej takich.
Wszystko co bym mogła powiedzieć o tym rozdziale to zostało już powiedziane, tak więc podpisuje sie pod wcześniejszymi komentarzami :D.
Lunatyk
och o Merlinie ten rozdział to jak jazda na emocjonalnym rollercoasterze ile jeszcze czasu musi minąć by Harry zrozumie ze ma przyjaciół ludzi którzy się o niego troszczą i kochającego tatę i przeszłość przestanie tak strasznie na niego wpływać a zakończenie bombowe nie mogę się doczekać tego pojedynku pewnie padnie tekst tylko nie w mojego syna ty stary skurczybyku lub wężowa mordo :-)
OdpowiedzUsuńdziękuje że dzięki twoje pracy możemy czytać tak wspaniały tekst pozdrawiam Gosia
Ten rozdział był świetny, tyle emocji się przez niego i prze zemnie przewinęło. Tych dwoje ma na siebie nawzajem zbawienny wpływ, obaj uczą się okazywania, jak i odczuwania uczuć.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z każdego kolejnego rozdziału, który dzięki twojej ciężkiej pracy pojawia się tutaj.
Pozdrawiam Akemi
Genialny rozdział,wzruszyłam się .Severus jest najlepszy,a Czarny Pan faktycznie niech uważa ,bo nie wie z kim ma się mierzyć-miłość ojcowska ma cudowną moc.Wielkie dzięki.
OdpowiedzUsuńA co kiedy już się przyzwyczaiłam do częstych tłumaczeń? :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3
NO NARESZCIE!
OdpowiedzUsuńMyślałam, że się już nie doczekam ani tego wyznania ze strony Snape'a ani tego nazewnictwa ze strony Harry'ego. NARESZCIE!!!
Idealnie było!
Hej,
OdpowiedzUsuńpięknie, cudownie, ile uczuć... a tekst Mcgonagall o tym, że nie ma zamiaru wchodzić między rodzic, aa dziecko cudowny... potem co Harry i jego tato to było cudowne, i sam Severus zareagował na słowa Hermiony, cała pielgrzymka była, a potem przemyślenia Harrego i akceptacja Severusa na nazywanie go tatą, kto tu miał dzień pełen wrażeń, aż Severus musiał wsiąść trzy eliksiry uspokajające... i już wiadomo nie pozwoli Voldesnortowi dorwać Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nadejście powiedział Harry'emu że to kocha,dużo czasu potrzebował.Rozdział jest taki milusi. Pozdrawiam weny życzę Agnieszka 😀
OdpowiedzUsuń