Oryginał: Terrain of Cruelty
Autor: nie mam pojęcia, znalezione na archiveofourown.org
Rating: +18
Pairingi: JP/LE, SB/RL
Ostrzeżenia: yaoi, słownictwo
Notka: Mając nadzieję pomóc Harry’emu po koszmarze,
Syriusz opowiada mu swoje doświadczenia pierwszej wojny magicznej. Akcja dzieje
się po wydarzeniach z opowiadania „Martwi nie krwawią”.
Miniaturka bardzo długa, mam nadzieję, że macie dość cierpliwości na przeczytanie jej ;) Napiszcie jak się podobało. Z tej serii zostały jeszcze dwie miniaturki, ale zajmę się nimi dopiero po przetłumaczeniu rozdziałów NDH i SR ;)
Sierpień 1995
Syriusz podskoczył, natychmiast sięgając po różdżkę, gdy
drugi krzyk przeciął nocny spokój. Odrzucając kołdrę, wyturlał się z łóżka. Będąc
ślepym w ciemności, potknął się o próg i zamrugał przez nagły wybuch światła.
- Remus? Lumos! – dodał światło swojej różdżki do chaosu,
który tylko dalej go oślepiał.
- Obskurus! – zawołał z korytarza Remus ochrypłym głosem;
kinkiety wzdłuż ścian przygasły.
- Nie!
Tym razem był to głos Harry’ego, czysty i absolutnie
przerażony. Odwracając się od kompletnie oszołomionej twarzy Remusa, Syriusz
dotarł do pokoju Harry’ego w trzech krokach. Harry rzucał się na poduszce.
Syriusz pochylił się nad nim.
- Harry? – Chwycił ramię chrześniaka, potrząsając nim
delikatnie, ale Harry tylko odskoczył.
- Nie…
- Harry. – Tym razem potrząsnął mocniej.
Harry otworzył oczy. Były szerokie i spanikowane, ale tym
razem chłopiec nie odsunął się.
- Syriusz?
Syriusz odetchnął z ulgą, padając na łóżko.
- Tak, to ja. – A potem, gdy Harry tylko na niego
patrzył, położył dłoń na jego czarnej głowie i uśmiechnął się. – Wszystko w
porządku. To był tylko sen.
Na ciche szuranie oboje odwrócili się do drzwi; Remus
kręcił się tuż za progiem. Uniósł brwi, a na jego ustach pojawił się lekki
uśmiech.
- Wszystko gra?
Harry skinął głową i wymamrotał coś, co Syriusz uznał za
przeprosiny za obudzenie Remusa.
- Tak – zgodził się Syriusz, mrugając do chrześniaka. –
Przepraszamy za obudzenie cię, Lunatyku. Pomyślałem, że Harry mógłby chcieć
posłuchać kilku wspomnień. Mimo wszystko nie chcielibyśmy zmarnować nocnego
snu. – Trącił podbródek Harry’ego, kiedy chłopiec uśmiechnął się.
Remus też starał się nie uśmiechać.
- Nigdy nie spałeś wiele w nocy. Nie pozwól mu gadać do
późna, Harry, bo inaczej rano będzie nieznośny.
Syriusz prychnął, co tylko poszerzyło uśmiech Remusa.
Pokiwał w ich kierunku palcem i odszedł, rzucając Syriuszowi skryty uśmiech.
- Nie słuchaj go – pokręcił nosem Syriusz. – W każdym
calu jestem rannym ptaszkiem.
Uśmiech Harry’ego trwał tylko przez chwilę. Skręcił palce
na starej kołdrze Remusa.
- Nie chciałem cię obudzić.
- O mnie się nie martw. I tak nie spałem.
Zdobył tylko wątpiące spojrzenie.
- Ach tak?
- Jeszcze nie. – To nie była całkiem prawda; właśnie
zasypiał. – Musiałem słuchać jednego z wykładów Remusa po tym, jak powiedziałem
ci dobranoc. Który, muszę dodać, był już drugim w ciągu ostatnich kilku dni. –
Przesunął się tak, że Harry mógł usiąść, ale Harry nie odsunął się, nawet gdy
ich ramiona docisnęły się do siebie. Unosząc kolana, Harry zapytał:
- Jest zły?
- Był zły dwa dni temu – odpowiedział Syriusz. – Przed
tym, jak zjawiłem się w Ministerstwie. Nigdy nie widziałem Remusa tak
wściekłego.
Jego wściekłość była czystym lękiem.
- Był przerażony, że mogę zostać zabity – wyjaśnił
Syriusz. W reakcji Remusa nie było nic racjonalnego.
Nie ważne, jak bardzo Syriusz starał się wyjaśnić.
- Remus – wyszeptał dziko Syriusz. – jeśli posłuchasz
mnie przez moment…
- Nie!
Wybuch posłał Syriusza o krok do tyłu.
W oczach Remusa błyszczało dzikie światło.
- Słuchałem – syknął, zmniejszając przestrzeń między
nimi. – I jestem całkowicie pewny jednego – oszalałeś.
- Remus…
- To szaleństwo – ryknął Remus. Chwycił ramiona Syriusza
i potrząsnął nimi mocno; Syriusz nie zaprotestował. – Jeśli przyjdziesz na
rozprawę, od razu cię zabiją.
- Nie zrobią tego – powiedział cicho Syriusz, najbardziej
kojącym głosem, na jaki było go stać, mimo że chciał zrozumieć Remusa i szeptać
do niego, aż zapomni o wszystkim innym. – Zagwarantowali moje bezpieczeństwo.
- Zagwarantowali… Syriuszu, czy ty siebie słyszysz? To
Ministerstwo najpierw cię uwięziło, bez procesu, a teraz zamierzasz zaufać im
na słowo?
- Jeśli tego nie zrobię, Harry wróci do tych ludzi. A ja
na to nie pozwolę, Remus. Po prostu nie pozwolę.
- Harry nie chciałby żebyś to robił.
- Ponieważ Harry wolałby cierpieć, niż widzieć, jak
ktokolwiek inny jest w trudnej sytuacji – kontynuował Syriusz tym samym cichym
głosem, chociaż było mu ciężko rozluźnić szczękę. – Przez dziesięć lat zamykali
go w komórce. Nawet nie karmili go właściwie. – Przełykając ciężko, Syriusz
ścisnął palce Remusa; mocno. – Nie kochają go.
- Ale Dumbledore mógłby…
- Dumbledore wie – powiedział Syriusz, a jego głos drżał
bez jego zgody. – I nic nie zrobił. Powiedział mi, że Harry musi tam wrócić w
każde wakacje, nawet po tym, jak Harry niemal został sprany na kwaśne jabłko
przez swojego własnego kuzyna. I jego gang. – Wypluł te słowa, a jego złość
rosła, jak wczoraj. – On tam nie wróci.
- A kiedy zostaniesz zabity? – zapytał Remus, a jego
absolutnie spokojny głos był zniekształcony przez całkowite drżenie. – Co wtedy
Harry zrobi?
- Artur znalazł mi adwokata – matkę Franka. Ufam jej,
Remus.
Remus odsunął się.
- Więc jesteś głupcem.
Syriusz obserwował, jak walczy, by utrzymać emocje na
wodzy, ale nie ważne jak ciasno Remus owijał jego tors własnymi rękami, nie
potrafił oddychać.
- Zabiją cię – wyszeptał.
- Jestem niewinny. – Syriusz wahał; nienawidził tego, że
brzmiał, jakby błagał. Ale nie potrafił znieść bólu na twarzy Remusa.
- I myślisz, że to coś znaczy? Dla kogokolwiek?
- Muszę to zrobić.
Syriusz chciał się poruszyć; chciał powiedzieć Remusowi,
że będzie dobrze, ale nie był w stanie tego obiecać.
- Nie musiałeś tego robić, wiesz. – Harry przerwał
syriuszową opowieść.
Syriusz zmruży jedno oko, patrząc na niego przez
przyciemnione światło świec.
- Zdaj mi się, że to załatwiliśmy, dzieciaku.
Harry oparł głowę o wezgłowie łóżka.
- Wiem – mruknął do swoich kolan, – ale gdybyś został… -
Potrząsnął głową i nie dokończył.
- Nic mi nie jest. – Syriusz chwycił palce Harry’ego. –
Czujesz? Hej, spójrz na mnie. – Harry przełknął i uniósł wzrok. – Jestem cały i
zdrowy – powiedział stanowczo Syriusz. – A Remus ostatecznie nie miał racji.
Sam to przyznał zaledwie kilka godzin temu.
- Naprawdę?
- Remus jest tak mądry jak ja. Ci ludzie nie zasługiwali
na ciebie i jest tak samo szczęśliwy, jak ja, że nie musisz tam wracać.
- Ale właśnie powiedziałeś, że był zły – zaprotestował
Harry, choć było to bez entuzjazmu.
- Cóż, tak, był. Ludzie tak mają, że wpadają w złość, gdy
się martwią. Zwłaszcza, gdy kogoś kochają. – Trącił Harry’ego w żebra. – Sam
byłeś zły. Między wami dwoma, chyba mam szczęście, że nie oberwałem.
Mimo to uśmiechnął się lekko.
Syriusz ponownie ścisnął jego dłoń, zanim ją puścił.
Pomyślał chwilę nad rozciągniętą skórą pod oczami chłopca; zastanawiał się, co
dokładnie zaciemniło sny Harry’ego.
- Twój koszmar był właśnie o tym? – zapytał w końcu. –
Nie? Więc o czym?
Harry nie odpowiedział.
- Jeśli mi nie powiesz, nie będę mógł ci pomóc.
- To nie ma znaczenia.
- Dla mnie ma wielkie znaczenie.
Harry odszukał jego spojrzenie, być może rozważając
słuszność tego, co rozdzierało Syriusza.
- Obiecuję, że to zostanie między nami – powiedział.
Gdy został kolejny raz ściśnięty, Harry odwrócił wzrok i
wymamrotał:
- Cedric.
- Śniłeś o cmentarzu? Voldemortcie?
Harry wzruszył ramionami.
Jednak Syriusz wiedział, że widział śmierć Cedrica.
- Przykro mi, że musiałeś na to patrzeć…
- Nie powinienem pozwolić mu chwycić pucharu.
- Co masz na myśli? Harry?
- Nic. – Dłonie Harry’ego zacisnęły się na jego kolanach.
– To był mój pomysł. Żeby chwycić puchar jednocześnie. Gdybym tego nie
zasugerował…- Zacisnął zęby i nie dokończył.
Syriusz wsunął mu rękę na ramiona.
- Nie mogłeś wiedzieć, co się stanie.
- Nie powinien tam być… - Harry ponownie potrząsnął
głową. – Nie ważne, nie rozumiesz.
- Rozumiem.
Harry spojrzał na niego spod grzywki.
- Jak? – zapytał, a pytanie znaczyły gorycz i rozpacz.
Syriusz zawahał się, ale tylko przez moment. Twarz
Harry’ego była zbyt wystraszona.
- Ponieważ – powiedział cicho, – obwiniałem siebie za
śmierć innych. Twoi rodzice umarli przeze mnie, bo zasugerowałem, że to Peter
może zostać ich strażnikiem tajemnicy.
- To nie to samo.
- Nie ma wielkiej różnicy.
Ale Harry pokręcił głową.
- Nie rozumiesz…
- Więc pomóż mi zrozumieć.
Harry popatrzył na niego, a jego usta poruszały się
między protestem a zgodą. W końcu założył ramiona na piersi i wymamrotał:
- Powiedziałem mu, żeby chwycił Puchar. Gdybym tego nie zrobił,
wciąż by żył.
- Mówisz to z absolutną pewnością?
- Tak.
Syriusz skinął głową.
- Więc Cedric nie wziąłby go bez twojego pozwolenia? Albo
odepchnąłby cię na bok? Był od ciebie cięższy o co najmniej dwa kamienie.
Tym razem Harry nie odpowiedział.
- Nie masz pojęcia, co mogłoby się wydarzyć – powiedział
łagodnie Syriusz, co nie zmieniło zaciśniętych ust Harry’ego. Tak mocno, jak
jego chrześniak chciał nalegać, że nie mógł tego zrozumieć, Syriusz doskonale
znał poczucie winy. Nawet lepiej rozumiał, co oznaczało poczucie
odpowiedzialności za czyjąś śmierć.
W pewnym sensie miał nadzieję, że Harry nigdy tego nie
poczuje.
- Mogę ci coś opowiedzieć? – zapytał.
Harry zmarszczył brwi.
- Historyjkę?
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że twoi rodzice i ja byliśmy
w pierwszym Zakonie? – zapytał Syriusz.
Brwi Harry’ego przekazały jego zdezorientowanie, ale
chłopiec skinął głową; ostre kąty na jego twarzy wygładziły się.
- Tak?
- Na początku nie robiliśmy wiele. Głównie różne
dochodzenia – dla Dumbledore’a. To było zaraz po tym, jak skończyliśmy Hogwart.
Ale trwała wojna, bardziej się wysilaliśmy. Twoi rodzice pobrali się w grudniu
1979… - Syriusz uśmiechnął się, gdy usta Harry’ego uniosły się nieco, – i nie
mieli domu od samego początku. Tylko ja miałem mieszkanie, choć chyba spędzałem
więcej czasu w domu twoich dziadków.
- Dlaczego?
- To był dom – powiedział Syriusz wzruszając ramionami. –
Mieszkanie było jednym z miejsc, które zostawił mi wuj Alphard, wraz ze swoją
fortuną, za którą byłem bardzo wdzięczny, ale lubiłem być w domu twojego ojca.
Lily i James mieszkali tam, czekając na znalezienie czegoś własnego, więc
naturalnie było to miejsce naszych spotkań. Zwłaszcza po wyjściach na misje
Dumbledore’a. Było miło wracać do kuchni twojej babci. I – dodał z uśmiechem, –
dzięki temu twoi dziadkowie mniej się martwili.
- Ile miałeś lat?
- Dwadzieścia. Przedtem nie mieliśmy zbyt wielu
ekscytujących misji, ale Voldemort rósł w siłę, zbierając niemal legion.
James i Syriusz zostali poproszeni, by sprawdzić jedną
rodzinę, ale niemal od razu, gdy przybyli, wpadli w zasadzkę kilku czekających
śmierciożerców.
Gdy w ich stronę zbliżyło się zielone światło, Syriusz
rzucił się na przyjaciela przez co oboje upadli w błoto. Szarpiąc się za
koszulkę, złapał za amulet, który Dumbledore zrobił na taką sytuację i
wycharczał:
- Portus.
Znajome szarpnięcie za pępek zabrało ich dalej, moment
później wyrzucając ich w sekretnym pokoju obok biura Dumbledore’a. Syriusz
zeskoczył z Jamesa, przewracając go na plecy. Jego twarz była pokryta błotem i
Syriusz nie miał pojęcia, czy zaklęcie go dotknęło…
- Wyglądasz jak gówno – wycedził James.
Syriusz wypuścił oddech, który wstrzymywał i opadł na
twardą podłogę.
- Jesteś wielkim, cholernym dupkiem – zdołał w końcu
powiedzieć, a jego słowa wyszły raczej drżące i słabe.
- Przynajmniej nie pachnę jak toaleta Marty…
- Pachniesz gorzej.
Zęby Jamesa błysnęły na biało pośród błota na jego
twarzy. Ale uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił i oboje usiedli,
rozciągając przed siebie nogi w ciszy, którą zakłucały tylko ich ciężkie
oddechy, wciąż będące poza kontrolą.
Syriusz odsunął kosmyk włosów z twarzy.
- W porządku?
James przesunął palcami po przedzie koszulki, kiwając
głową, kiedy uznał, że jest cały.
- A ty?
- Chyba złamałem kość ogonową…
- Raczej rzucam marny Episkey – powiedział James ze
śmiechem, - jeśli chcesz tutaj naprawić tyłek.
- Nie, dziękuję – odparł Syriusz. Uniósł głowę i
przyjrzał się bladej twarzy Jamesa.
- Wyglądasz trochę mizernie… Jesteś pewny, że wszystko
gra?
- Jestem tylko trochę potłuczony – powiedział James,
wzruszając ramionami z zuchwałością. – Jesteś silniejszy niż wyglądasz.
Syriusz uśmiechnął się.
- Najwyższy czas to przyznać. – Delikatnie zaoferował
przyjacielowi pomocną dłoń, którą James przyjął z syknięciem i przekleństwem.
- Nic mi nie jest – zapewnił, krzywiąc się lekko, gdy
dotknął obolałego ramienia; rzucił okiem na Syriusza zza swoich pokrytych
błotem okularów. – Tak naprawdę nie złamałeś kości ogonowej, prawda?
- Żebyś wyśmiewał mnie przez kilka tygodni? – przeciągnął
z uśmiechem Syriusz. – Remus nie jest jedynym Huncwotem z mózgiem, wiesz?
James prychnął.
- Tak, wiem. Ale niestety nie mamy dla ciebie dodatkowego
egzemplarzu.
- Jesteś przekomiczny. – Syriusz wykrzywił usta, stając
prosto. Może i nie złamał żadnej kości, ale bez wątpienia zaczynał mieć siniaka
na tyłku. I to raczej dużego, czując go pod palcami.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
- Witajcie z powrotem – powiedział Dumbledore z uśmiechem
pełnym ulgi.
- I zrobiliśmy to będąc w jedynym kawałku i tylko jeden z
nas złamał kość ogonową – powiedział radośnie James.
Dumbledore przekręcił głowę, jego oczy były pełne troski,
gdy spojrzał przez okulary na Syriusza.
- Pani Pomfrey czeka w moim gabinecie…
- Nic mi nie jest, sir – powiedział Syriusz, stojąc
ostrożnie. – James jest po prostu tylko nieco głupszy niż kilka godzin temu;
oberwał zbyt wiele razy w głowę. – Nieco błota na brwiach Jamesa odpadło
płatami, kiedy udał obrazę.
Dumbledore uśmiechnął się ponownie.
- To oznacza, że oboje nie macie poważnych obrażeń?
- Tylko siniak czy dwa.
- Oczywiście nie licząc moich niedbałych zdolności
poznawczych – dodał James, kiedy Syriusz pomógł mu wstać.
- Nigdy na nie nie liczyliśmy – mruknął Syriusz.
- Dąłbym ci w głowę, ale moja ręka krwawi.
Dumbledore obserwował z rozbawieniem, jak kuśtykając idą
małym korytarzykiem do jego gabinetu, gdzie czekała Pomfrey.
- Cieszę się, że macie przynajmniej tak wiele energii –
powiedział, kiedy zaoferował im krzesła blisko gotowej różdżki Pomfrey; Syriusz
siadł z ostrożnym wysiłkiem.
- Z czego tu się nie cieszyć? – zapytał James, kiedy
Pomfrey zaczęła poświęcać mu uwagę. – Pojedynek ze śmierciożercami; nie mógłbym
znaleźć lepszego sposobu na spędzenie wtorkowego wieczoru.
Syriusz spojrzał na Jamesa, odczytując linie niepokoju i
lekko nawiedzonych oczu, których najwyraźniej Dumbledore nie potrafił zobaczyć;
albo dyrektor zwyczajnie grał tak dobrze jak on z Jamesem.
- Ilu? – zapytał Dumbledore, teraz już poważnie.
- Czterech… może pięciu – powiedział James, drgając
ponownie, kiedy Pomfrey dźgnęła go w bok.
- Złamałeś dwa żebra – narzekała. – Nie ruszaj się.
- Jeden z nich użył zaklęcia łamiącego kości – powiedział
jej Syriusz, jego słowa były napięte, kiedy obserwował, jak kobieta szuka
eliksirów.
- Nie wspominając o klątwach zabijających – Au! Cholera
jasna… - Uśmieszek Jamesa w końcu zniknął i Syriusz zauważył pot osiadający na
jego górnej wardze.
Pomfrey zacisnęła usta, nie bez współczucia, zabierając
dłonie z jego przepony.
- Radzę się nie ruszać, panie Potter. – Podała mu fiolkę
eliksiru wzmacniającego kości, który wypił bez protestu. – Będziesz potrzebował
kolejnej dwaki za jakieś dwanaście godzin.
- Czy ktoś został ranny?
Syriusz z trudem oderwał wzrok od Jamesa – Pomfrey
wlewała dymiący eliksir na głębokie nacięcia na jego ramieniu.
- Nałożyliśmy tarcze tuż przed tym, jak przybyli
śmierciożercy… to tylko nasz pech, że zobaczyli, jak odchodzimy.
- Moja wina – szepnął James.
- To nie prawda – powiedział szybko Syriusz. James
otworzył usta, by zaprotestować. Syriusz szturchnął go w kolano – raczej
delikatnie, wszystko rozważając. – Zamknij się.
James westchnął. Zamknął oczy; jego usta zacisnęły się
ciasno razem, kiedy eliksir zaczął spajać jego żebra.
- Raniłem jednego z nich – powiedział cicho Syriusz,
patrząc na sztywnego przyjaciela, obserwując jego niepewne oddechy. – Dwóch z
nich… ale tylko jednego poważnie.
Dumbledore skinął głową, odwracając się, by posłać
Patronusa przez ściany zamku.
- Caradoc i Dedalus będą patrolować to miejsce od rana;
żeby się upewnić, że nie wrócą.
Syriusz skinął głową, modląc się cicho, by ich starania,
by ochronić młodą rodzinę nie były bezowocne.
- Maść na siniaki na pierś – powiedziała Pomfrey,
zwracając się do Jamesa, po czym odwróciła się do Syriusza, z różdżką
wyciągniętą jak szabla przed sobą. – Też będziesz miał wiele siniaków –
zauważyła klinicznie unosząc brew w kierunku jego tyłka. – Zamontuję parawany…
- Nie, nie – powiedział pospiesznie Syriusz. – Sam się
tym zajmę… eee, później.
Pomfrey ponownie wygięła brew.
- Zapewne bardzo cię boli…
- To ledwie kłucie – przerwał jej; miał nadzieję, gładko.
Nie było rzeczy na ziemi, dzięki której pokazałby swój goły tyłek Pomfrey. Nie,
jeśli mógł coś na to poradzić. – Nic mi nie jest – powiedział, starając się
przybrać jak najdoroślejszy ton, ponieważ był całkiem pewny, że jedyne, co
kobieta zobaczyła, patrząc na nich to dwaj dwunastolatkowie, którzy przyszli do
niej jęcząc po tym, jak wysadzili się, próbując zrobić łajnobomby. – Chociaż
doceniam ofertę – dodał, mając nadzieję, że to pomoże.
Pomfrey westchnęła.
- Dobrze. Ubierz się. – Podała mu małą tubkę maści. –
Skontaktuj się ze mną, jeśli będziesz potrzebować pomocy… jakiejkolwiek.
- Eee… dziękuję – powiedział, starając się nie brzmieć
zbyt skrzekliwie.
Rozległ się za nim cichy dźwięk; prawie niesłyszalny.
Syriusz spojrzał na Jamesa, który miał podejrzliwie zaciśnięte usta.
- Co, żadnego komentarza? – zapytał cicho, wyolbrzymiając
swoje zdumienie.
- Obawiam się, że będzie bolało, jeśli się zaśmieję –
powiedział James ze stłumionym wyszczerzem.
- Debil – mruknął cicho Syriusz, natychmiast tego
żałując, gdy chichot Jamesa przerodził się w jęk bólu. – Wszystko gra, stary?
- Powiedziałam, żebyś się nie ruszał – zbeształa go
Pomgrey.
Chcąc odciągnąć uwagę Jamesa, Syriusz zapytał:
- Czy wiemy, gdzie teraz zaatakuje Voldemort?
- Bierze na cel mugolaków – przypominał im dyrektor.
Westchnął podchodząc do jednego z prostokątnych okien, wpatrując się w mroczne
tereny. – Jednak nie ma żadnego wzorca jeśli chodzi o ataki… a Ministerstwo
może zrobić tylko tyle. – Odwrócił się do nich, a jego oczy były pełne skruchy.
– Obawiam się, że za niedługo będę potrzebował waszej pomocy.
Syriusz i James jednocześnie skinęli głowami.
- Kiedykolwiek będziesz nas potrzebował.
Wszystkie ślady humoru zniknęły, kiedy James złapał
spojrzenie Syriusza. To natychmiast ich otrzeźwiło.
- To musiało być naprawdę trudne – powiedział cicho
Harry.
Syriusz spojrzał na swojego chrześniaka, który nagle
wydał się dużo mniejszy.
- Chodzi mi o tą całą walkę.
- Była trudna – mruknął Syriusz. – Ale w ogóle nie rozważaliśmy
nie bycia częścią wojny, nawet przez chwilę. To było zbyt ważne. Ale zawsze z
ulgą wracaliśmy do domu.
- Mama czekała na was tamtego wieczora?
- I Remus.
Przeszli przez sieć Fiuu do salonu Potterów, gdy tyko
Pomfrey stwierdziła, że Jamesowi już dłużej nie grozi przebicie płuc.
- Pozwól mi to zrobić – powiedział szybko Syriusz, gdy
James szarpał się z zapięciem w płaszczu.
- Cholerny eliksir paraliżujący – gderał James, dając
spokój i pozwalając Syriuszowi rozpiąć ciuch. – Nie zrobił nic z kłuciem w
żebrach, ale nie czuję palców… - Syriusz odsunął płaszcz.
James westchnął.
- Dzięki. Nie pozwól, by dotknął mebli albo mama ukręci
mi głowę.
- Czym ja jestem, górskim trollem? – Syriusz przewrócił
oczami i posłał brudny płaszcz do pralni.
Zamiast łatwej obelgi, James powiedział cicho:
- Nie mów Lily o żebrach. Będzie tylko…
- Jesteście w domu! Nie spodziewałam się was tak
wcześnie.
Spoglądając w górę, przestali cicho szeptać. Lily i Remus
wyszli z kuchni bez tchu. Lily owinęła Jamesa w ostrym uścisku; nie dostrzegła
jego głębokiego jęku bólu.
Syriusz wyszczerzył się do Remusa, otrzymując w
odpowiedzi uśmiech pełen ulgi.
- Hejka – powiedział cicho Syriusz i natychmiast został
przyciągnięty bliżej.
- Nic ci nie jest?
- Nic, z wyjątkiem strategicznego siniaka czy dwóch –
wtrącił James, również się uśmiechając.
Remus odsunął się, jego piaskowe brwi zmarszczyły się z
niepokojem, spoglądając na Syriusza.
- Co to znaczy?
- Zignoruj go – powiedział stanowczo Syriusz, kątem oka
piorunując Jamesa wzrokiem.
- Nic nam nie jest. Pomfrey zrobiła z nami porządek –
powiedział James, jego starannie przygotowany brak niepokoju nie oszukał Lily
tak, jak się spodziewał; zmarszczyła brwi, przyglądając się jego twarzy.
- Jesteś blady. Byłeś ranny.
- Jestem cały…
Lily skrzyżowała ramiona na piersi.
- Nie okłamuj mnie.
James westchnął.
- Złamałem dwa żebra.
- Jak?
James zerknął na Syriusza. Syriusz wzruszył ramionami,
przepraszając bez powodu.
- Śmierciożercy przyszli, gdy odchodziliśmy – wyjaśnił
James; Remus odetchnął cicho i mocno owinął ramię wokół Syriusza.
- Trochę się pobiliśmy…
- Aktywowałem świstoklik zanim mogli wyrządzić poważne
szkody – stwierdził Syriusz, na co Lily przewróciła oczami.
- Czy wy musicie zawsze opowiadać tak cholernie wesoło o
swoich ranach wojennych?
Ale tak było łatwiej.
- Łatwiej było udawać, że wszystko jest normalnie –
westchnął Syriusz. – Choć, podejrzewam, że to nie zmniejszało strachu. I to
częściej irytowało Remusa niż nie irytowało.
- A mamę?
Syriusz uśmiechnął się, chociaż podejrzewał, że odbiło się
w nim dużo smutku.
- Żarty Jamesa były przeważnie brawurowe; długo nie byli
samotni. Twoi rodzice bardzo się kochali… przez większość dni nie mogliśmy
wejść między nich.
Harry uśmiechnął się, z czego Syriusz bardzo się
ucieszył. Ścisnął ramię Harry’ego i kontynuował historię.
- Wezwanie Dumbledore’a przyszło następnego wieczora,
razem z księżycem.
Żaden z nich nie miał dystansu do ataku z poprzedniej
nocy, choć Remus zrobił co w jego mocy, by ułatwić to Syriuszowi. Tą część
historii zachował dla siebie, wspomnienie, jak opadał na łóżko, gdy tylko on i
Remus przenieśli się do mieszkania.
Syriusz jęknął, opadając delikatnie na brzuch. Miękki
materac nigdy nie wydawał się tak przyjemny.
- Merlinie…
Syriusz przekręcił szyję i skrzywił się na wyraz twarzy
Remusa.
- Tak źle?
- Gorzej.
- To dobry pretekst, żebyś mnie podotykał – powiedział
Syriusz, uśmiechając się szeroko, gdy Remus musnął pocałunkiem jego łopatkę.
- Dureń – powiedział cicho, co posłało drżenie
przyjemności przez jego skórę. – Nie potrzebuję wymówki.
Ugniatał napięcie na ramionach Syriusza, schodząc niżej.
- Czujesz się lepiej? – zapytał, a w jego głosie był
śmiech.
- Mmmm…
- Powiedz, jeśli zaboli – powiedział Remus po chwili.
Pocałował zagłębienie tuż nad pośladkami Syriusza; przynajmniej ta część skóry
nie była w siniakach. Następna była chłodna maść, wmasowana palcami delikatnymi
jak piórko tak, że Syriusz ledwie to czuł. Gdyby nie lekkie drżenie nagich ud
Remusa tuż przy jego własnych, Syriusz nie wiedziałby, że chłopak tam jest.
I kciuków, które muskały go zbyt blisko miejsc, które nie
mogłyby w żaden sposób zostać posiniaczone…
Biodra Syriusza drgnęły, szukając więcej kontaktu.
- Myślałem raczej, że podoba ci się, że…
Zanim Remus mógł dokończyć myśl, Syriusz odwrócił się,
przerzucając mężczyznę pod siebie i uśmiechając się w jasne oczy, wypełnione
zaskoczeniem. Uśmiechając się złośliwie, Syriusz powiedział:
- Chyba nie powinieneś tego użyć na nie posiniaczoną
skórę.
Remus uśmiechnął się powoli.
- Myślę, że Pomfrey też by tak powiedziała.
- Mógłbyś nie wspominać Pomfrey, kiedy mam ochotę cię
pieprzyć?
- Och, wybacz. Więc kogo miałbym wspominać?
- Jeśli imię tego kogoś nie brzmi Syriusz, nikogo.
- Nie sądzę, żebym znał innego Syriusza… - Syriusz ukąsił
go w obojczyk. – Ach!
Syriusz spiorunował go wzrokiem, jednocześnie starając
się nie śmiać z oburzonego wyrazu twarzy.
- Skończyłeś?
- To bolało!
- Tak? – mruknął Syriusz, pochylając się, by powoli
przejechać językiem po małej, czerwonej plamce. – Chcesz, żebym zrobił to
ponownie?
Remus wygiął szyję.
- Jeśli zrobisz to potem…
Gdy Syriusz kąsał zębami skórę na szyi Remusa, Remus
owinął wokół niego ramiona, jakby upewniając się, że między nimi nie zostało
więcej miejsca.
Naciskając do przodu i w tył; rozciągając się i kuląc, aż
Remus westchnął, kiedy ostrożny rytm Syriusza stał się czymś mniej
uporządkowanym, czymś chaotycznym. Mruknął imię Syriusza między ich wargami,
również Syriusza wysyłając na krawędź.
- Cieszę się, że jesteś w domu – wyszeptał Remus, jego
oddech zatrzepotał włosami Syriusza. Syriusz uśmiechnął się, nakreślając leniwy
ślad w dół policzka Remusa.
- Ja też.
Wezwanie od Dumbledore’a przybyło tego wieczoru. Krążyły
pogłoski o ataku na wielką skalę.
- To była mała czarodziejska wioska – wyjaśnił Syriusz,
po raz kolejny wprowadzając Harry’ego do historii. – Był znany z atakowania
mugolaków. Tym razem wszyscy poszli; twoja mama i tata. Peter. Rodzice
Neville’a…
- Wszyscy?
- To był najbardziej ambitny atak Voldemorta – powiedział
Syriusz, uśmiechając się łagodnie, gdy napotkał jasne spojrzenie Harry’ego. –
Pozmienialiśmy się. Remus i twoja mama zostali wysłani, by wyprowadzić
wrażliwych mieszkańców z wioski, podczas gdy twój tata, Peter i ja czekaliśmy
na śmierciożerców. Tej nocy było absurdalnie zimno – zachichotał miękko
Syriusz. – Pamiętam to, ponieważ James omal nie poparzył mi twarzy zaklęciem
ogrzewającym.
Co było niezwykle irytujące, ponieważ kulili się,
czekając, aż Lily i Remus dołączą do nich.
- Gdybym mógł trzymać twoje cholerne zaklęcia z dala od
mojego nosa, mogłyby pomóc – mruknął Syriusz.
James nawet się nie odwrócił.
- Trzymaj nos z dala od moich zaklęć a nie będziemy mieć
problemów.
- Mój nos nie jest w pobliżu twojej różdżki, ciulu.
- Nos, Łapo – ciągnął James, machając łokciem trochę zbyt
blisko niego. – To ta brzydka rzecz pośrodku twojej twarzy. Suń się, co?
- Nie mam się gdzie sunąć. Może gdybyś przesunął tyłek
trochę w lewo…
- Wtedy dotykałbym tyłka Petera, a to nie…
- Hej, co macie do mojego tyłka?
Syriusz i James parsknęli razem.
- Nie mamy czasu – powiedział szeptem Syriusz.
- To zajmie trochę wysiłku.
- Wielki spis…
- Możecie się zamknąć? – wyszeptał Remus, przesuwając na
bok wilgotne liście. Syriusz okręcił się, a jego uśmiech zniknął, gdy zobaczył
krew znaczącą policzek Remusa.
- Co się stało?
- Śmierciożercy – Remus przesunął się na tyle, żeby
pozwolić Lily dołączyć do nich w krzakach, po czym poszukał palców Syriusza.
James i Peter również się odwrócili, a James wymamrotał
przekleństwo, kiedy zobaczył Lily; Syriusz odsunął się mu z drogi
- Nic mi nie jest – powiedziała Lily, zanim James zdążył
zapytać. Krew na policzku Remusa należała do niej, choć któryś z nich naprawił
już nos; krew, która jeszcze nie wyschła, przylgnęła do jej warg. – Potknęłam
się – powiedziała ze wstrętem, ale westchnęła, kiedy James wziął ją za
podbródek i pozwoliła mu na badanie. – Nic mi nie jest – powiedziała ponownie,
tym razem miękko.
James nie spuszczał wzroku z Lily, kiedy zapytał:
- Twoje zaklęcie, Lunatyku?
- Tak.
- Dzięki.
Remus wzruszył ramionami, ale James nie dostrzegł tego,
ponieważ przykładał usta do włosów Lily.
- Nie widzieli cię? – zapytał.
- Nie, ale jest ich więcej, niż twierdził Dumbledore.
- Jak wielu? – zapytał Syriusz.
To Remus odpowiedział.
- Przynajmniej tuzni.
- Cholera jasna…
Peter wcisnął głowę między Remusa a Syriusza.
- Nie mamy dość ludzi – wyszeptał z niepokojem.
Remus uciszył go niecierpliwie.
- Frank i Alicja właśnie dotarli. Moody i kilku innych są
na polu.
- Dumbledore i Podmore są już na miejscu – dodała Lily. –
Niedaleko domu Quinces.
- Wyprowadzili już wszystkich? – zapytał Syriusz.
- Caradoc i Dedalus wciąż przenoszą kilka rodzin. – Remus
spojrzał w kierunku domów majaczących w oddali. – To zajmuje zbyt dużo czasu.
Marszcząc brwi, James powiedział:
- Powinniśmy zgromadzić więcej ludzi.
- Nie było czasu – przypomniał mu Syriusz, zanim odwrócił
się do Remusa i Lily. – Co mamy robić? Czy Dumbledore podał kolejne rozkazy?
- Takie same jak poprzednio. Czekać na sygnał –
powiedział Remus, wciąż rozproszony budynkami w oddali.
- Z docierającymi do nas dwunastoma śmierciożercami? –
zapytał James. – Żadnej pomocy oprócz „czekajcie aż was wezwiemy”? Cholernie
błyskotliwie.
- Nie narzekaj na posłańca – powiedział Syriusz, kiwając
karcąco palcem w stronę przyjaciela. – Poza tym, Moody zawsze się z nami
kontaktuje, kiedy jest zmiana planów. Dajmy mu chwilę. To jego ulubiony rodzaj
problemu.
- Nie sądzę, że mają jakąś wielką strategię, którą możemy
zmienić. – Głos Lily zadzwonił cicho w ciężkim powietrzu. – Mają przewagę
liczebną.
- Nie trać jeszcze nadziei, Evans – złajał ją Syriusz. –
Jesteśmy Gryfonami.
- Gryfonami bez przewagi liczebnej – mruknął cicho Peter.
Wtedy przybył feniks Dumbledore’a.
- Już rozważył możliwość przybycia dodatkowych
śmierciożerców – wyjaśnił Syriusz Harry’emu. – Oczywiście, że to rozważył i był
gotowy z kilkoma członkami Zakonu więcej.
- Było was wielu?
Syriusz skinął głową.
- Więcej niż w tych czasach. Ale wracając, zagrożenie,
jakim był Voldemort, było powszechnie znane. Nie ulegało wątpliwości, że ma
zamiar zniszczyć wszystko, co nie wiąże się z czystością.
- Więc już nie mieli przewagi liczebnej? – zapytał Harry.
– Dumbledore znalazł dość osób?
- Nie do końca.
Zdobyli przewagę tylko na krótki czas, zanim zostali
przytłoczeni.
Ostrzeżenie Lily przyszło w odpowiednim momencie i
promień zielonego światła minął ramię Syriusza, nie dotykając go. Nie miał
czasu na wdzięczność, a Lily nie miała czasu, by czekać. Posłała zaklęcie
uderzeniowe w przeciwnika Syriusza, kiedy śmierciożerca zaatakował ich obu.
- Drętwota! – Zaklęcie złapało nogi śmierciożercy,
sprawiając, że potknął się i przewrócił. Syriusz zatrzymał się tylko na tyle,
by przywiązać mężczyznę magicznymi więzami, po czym odwrócił się, by pomóc Lily
z pierwszym śmierciożercą, zbliżając się od tyłu, by spróbować ją wypatroszyć.
- Nie trzeba dziękować! – krzyknął, przechodząc przed
nią, by wymierzyć klątwę. Śmierciożerca upadł na ziemię.
- Nie zamierzałam! – odparła, zanim popędziła dalej.
Jego uśmiech zmienił się w grymas, pochylił się, by
uniknąć chybionych zaklęć. Peter krzyknął, gdy jedno z nich otworzyło jego
nogę.
- Cholera – mruknął Syriusz i uniknął jeszcze dwóch
zaklęć w drodze do przyjaciela. James dotarł pierwszy.
- Trzymaj tu mocno, Pete… Syriusz… - Ale Syriusz zrobił
krok do przodu, już tworząc wokół nich tarczę.
- Załatwione, kumplu – mruknął, słysząc, jak James
rozdziera spodnie Petera nad kolanem. Ponownie rozdarł tkaninę i zrobił
gustowny opatrunek; zawiązał go mocno.
- Tutaj. – James chwycił ramię Petera i po szybkim
zaklęciu, został aktywowany awaryjny świstoklik i Peter zniknął. James
odetchnął głęboko i zerknął na Syriusza. Zanim mógł cokolwiek powiedzieć, na
placu rozbrzmiał tuzin trzasków aportacji.
- Jasna cholera…
Syriusz złapał ramię Jamesa, który podskoczył. Czarne
szaty wypełniły wioskę. Czarne szaty i te skostniałe maski oznaczały, że
powstanie groza.
- Trzy tuziny – powiedział Syriusz do Harry’ego, nawet
teraz pamiętając dźwięczący w nim strach. – Co najmniej. I byliśmy na to
kompletnie nieprzygotowani. Podłożyli ogień pod wioskę. Trzy osoby musiały się
aportować – albo zostać odesłane przez świstoklik – w pierwszych kilku
chwilach.
Co nie było najgorszą częścią.
- Pojedynkowałem się z
wyjątkowo uzdolnionym śmierciożercą, dwoma, zanim jednego rozbroiłem. Wtedy
zobaczyłem twoją mamę.
Śmierciożerca przyparł ją do
muru jednego z płonących budynków. Nawet nie krzyknęła. Tylko piorunowała go
wzrokiem, podczas gdy on podniósł różdżkę do jej gardła i zaśmiał się.
Ohydny śmiech rozdarł wnętrze
Syriusza na strzępy.
Bieg w jej kierunku był plamom,
choć był pewny, że uderzył swojego partnera w pojedynku w twarz. Pamiętał krew.
Ale nie tak dobrze, jak pamiętał zielone oczy Lily kiedy patrzyła na swojego
napastnika.
Głaskał jej szyję w dół,
kierując się do jej biustu.
Syriusz dobiegł do niego
bezdźwięcznie, używając ciała, by mocno pchnąć go na bok. Niższy mężczyzna
chrząknął i zanim mógł odzyskać równowagę, Syriusz uderzył go łokciem w
żołądek.
Maska śmierciożercy ześlizgnęła
się z jego twarzy i Syriusz dostrzegł znajomą twarz – młodszy od Syriusza
Ślizgon, dzieciak o nazwisku Mandrick, ale Syriusz nie przestawał. Jego mięśnie
zwinęły się od nagłej dawki adrenaliny. Wskazał w chłopaka różdżką i syknął:
- Pulsus!
Niewidzialna pięść złapała
młodszego mężczyznę pod brodą i po raz ostatni zwaliła go z nóg.
Syriusz pamiętał to tak żywo,
jakby minęło tylko kilka godzin, a nie lat.
Spojrzenie na jego twarzy,
błysk przerażenia a potem uświadomienie sobie, co się z nim stanie. Po paru
sekundach pochłonął go ogień.
Krzyk skończył się ostatecznie
po kolejnej minucie.
A Syriusz został z wyciągniętą
ręką, w której był czarny kawałek rękawa, który pozostał po Ślizgonie.
- Wpadł… do ognia?
- Popchnąłem go. – Syriusz
przełknął mimo mocnego bólu gardła. – Przykro mi – powiedział cicho, biorąc w
dłonie twarz chrześniaka. Jego oczy były szerokie jak spodki. – Nie
zamierzałem… Wiem, że to straszne.
Ale Harry potrząsnął głową.
Jego głos był pełen grozy.
- Uratowałeś mamę.
- To był instynkt – powiedział
Syriusz. – Nie chciałem, żeby zginął. To był okropny wypadek.
- Ale on zamierzał ją zabić.
Prawda?
Był tak logiczny jak James, gdy
chodziło o tą całą sprawę. Gdy tylko zrozumiał, co się stało.
- Twój ojciec powiedział to
samo – mruknął Syriusz. – Ale dla mnie nie było łatwo być tak dorzecznym. To
okropna rzecz, odebrać życie.
- Ale nie zabiłeś go – tylko broniłeś
mamy.
- Byłem odpowiedzialny za jego
śmierć. Choć w pierwszej chwili nawet nie pojąłem, co się stało. Tylko tam
stałem, patrząc w płomienie. Może czekałem, aż wyskoczy, zaśmieje się i zacznie
wywijać różdżką. Oczywiście tego nie zrobił.
Lily zawołała go więcej niż raz. Jej głos docierał do
niego tak, jakby był we mgle.
- Syriusz…
Zamrugał. Lily stała tuż przed nim. Jej szaty były
podarte; jej włosy zabrudzone. Końcówki były spalone.
- Syriusz – wyszeptała ponownie. Pociągnęła go za rękaw,
a jej głos przybrał naglący ton. – Syriusz, chodźmy stąd.
Uszu Syriusza dotknęły dźwięki bitwy, a potem krzyk
Jamesa.
- Syriusz! Lily! Wycofujemy się! Wynosimy się stąd!
Szybko!
Syriusz próbował zrozumieć sens tego wszystkiego, ale
twarz Mandricka latała przed jego oczami, tańcząc z ogniem przed nimi.
- Lily! – krzyknął ponownie James, a jego głos był tak
ochrypły, że gardło Syriusza zabolało ze współczuciem. – Idźcie! Syriusz, co
ty, do diabła, robisz?
I to wystarczyło, by wyciągnąć Syriusza z oszołomienia.
Zagrażał Lily, to właśnie teraz robił. Dostrzegł Jamesa pośrodku pola, wciąż
unikającego śmierciożerców, podczas gdy reszta Zakonu albo deportowała się albo
chwytała innych w ramiona. Remus kuśtykał w stronę lasku przy pomocy Alicji
Longbottom.
Syriusz chwycił dłoń Lily; trzęsła się.
- Chodźmy – szepnął. Aktywował świstoklik i oboje
śmignęli z dala od rzezi.
Wylądowali na nogach w tymczasowym szpitaliku w kwaterze
Zakonu. James pojawił się, zanim w ogóle się poruszyli. Zaatakował Syriusza.
- Do diabła, co jest z tobą nie tak? Nie słyszałeś mnie?
- Ja…
- Kurwa, Łapo, czwórka szła w waszą stronę!
Czwórka? Syriusz nie zauważył tego. James skrzywił się,
wyraźnie chcąc kontynuować swoje wyrzuty.
- James – zainterweniowała Lily, a jej głos był bardzo
miękki i to wystarczył, by zatkać usta Jamesa. Wciąż jednak był zirytowany, gdy
zapytał:
- Co?
- Nic nam nie jest – powiedziała Lily, spoglądając szybko
na Syriusza, zanim wróciła do Jamesa. Dotknęła jego policzka. – To nie była
wina Syriusza. Przysięgam, że nic mi nie jest.
Gardło Jamesa zafalowało i minęła chwila, zanim skinął
głową. Przyciągnął Lily bliżej.
- Nie znoszę tego – wymamrotał w jej włosy.
Odpowiedziała coś, czego Syriusz nie zdołał usłyszeć. Już
miał się odwrócić, ale Lily odsunęła się od Jamesa.
- Czekaj… - Nieprzygotowany na jej silny uścisk, Syriusz
cofnął się o pół kroku, zanim znieruchomiał. – Dziękuję – wyszeptała koło jego
ucha. Pocałowała go w policzek, po czym puściła go, żeby poszedł zapytać
Pomfrey, czy potrzebuje pomocy.
Syriusz patrzył na jej oddalające się plecy. Kiedy
odwrócił wzrok, James patrzył na niego, a jego brwi były ściągnięte razem.
Syriusz odwrócił się, by ruszyć szybko między rzędem materacy.
- Syriusz, tutaj jest – zawołała za nim Alicja z
najdalszego łóżka. Chwilę zajęło, zanim Syriusz zrozumiał, o co jej chodzi. Na
łóżku siedział Remus z nogą wyprostowaną na całą długość. Alicja wróciła do
swojego zadania – przemyła eliksirem otwartą ranę. Remus uśmiechnął się do
niego krzywo.
- W porządku? – zapytał, kiedy Syriusz zbliżył się. –
Słyszałem, jak James krzyczy na ciebie i Lily.
Ignorując pytanie, Syriusz przykucnął obok Alicji.
- Dokończę.
Z uśmiechem Alicja pozwoliła mu na to i odeszła, by
asystować mężowi. Eliksir zaczął bulgotać, co sprawiło, że Remus zacisnął zęby.
Syriusz przywołał z półki eliksir na ból i podał mu go.
- Za chwilę zamknę tą ranę. – Złapał kolano Remusa, by
uspokoić drżenie.
Uspokajający uścisk palców Remusa na jego nadgarstku
pomógł na ból w oczach Syriusza. Widok tych płomieni, które zalewały usta
Mandricka nie odchodził. Zacisnął usta i zaczął machać różdżką, rzucając
zaklęcia uzdrawiające na nogę Remusa.
- O co chodzi?
Syriusz krótko uniósł wzrok z nowo tworzącej się skóry.
- O nic. – Uśmiechnął się i ponownie zaczął machać
różdżką. – Jak się tego dorobiłeś?
- Zaklęcie łamiące kości. Nie było tak silne, jak
powinno.
- Miałeś szczęście… - To była niesławna droga, by stracić
kończynę.
Remus nie odpowiedział na tą cichą obserwację. Syriusz
nie uniósł ponownie wzroku, zamiast tego koncentrując się na kończeniu skomplikowanych
zaklęć. Kiedy skończył, zmarszczył nieco brwi.
- Dobra robota, panie Black – uznała Pomfrey, przechodząc
obok. – Nie pozwól mu chodzić przynajmniej przez cały dzień.
Ponownie odeszła, by cmokać z dezaprobatą na Petera,
który nie miał tyle szczęścia, choć przynajmniej wciąż miał wszystkie kończyny.
Remus pogładził wnętrze nadgarstka Syriusza.
- Syriusz?
- Muszę jeszcze nałożyć na to trochę maści – powiedział
Syriusz, nie podnosząc wzroku. Dostrzegł, jak Remus marszczy brwi, kiedy
odwrócił się do szafek. Szybko przywołał maść i ostrożnie rozprowadził cienką
warstwę na skórze. – Przepraszam – mruknął, kiedy Remus syknął.
Oboje unieśli wzrok, gdy głos Dumbledore’a przerwał ciche
odgłosy krzątania się opiekunów. Moody gestykulował gwałtownie, podczas gdy inni
członkowie Zakonu przyglądali się. Dumbledore westchnął, skinął głową i grupa
wyszła razem przez drzwi.
Syriusz odwrócił wzrok na zakrętkę maści, kręcąc nią
bezsensownie, zanim zdał sobie sprawę, że zakręca w złą stronę. Remus wziął od
niego słoik i zakręcił go właściwie.
- Powiesz mi, co się stało? – zapytał cicho.
Syriusz niechętnie podniósł na niego wzrok. Ale nie
potrafił wyjaśnić, nie potrafił nawet pozwolić swojemu umysłowi przetworzyć to,
co się stało.
To, co zrobił.
Przerażony wyraz twarzy Mandricka wciąż był zbyt jasny w
jego umyśle.
Jego krzyk wciąż odbijał się w uszach Syriusza.
Przeszukał wzrokiem pomieszczenie, by znaleźć Lily, która
pochylała się nad Caradociem. Starszy mężczyzna miał zamknięte oczy, ale
oddychał. Mówiła do niego cicho; klepała go po dłoni.
Syriusz patrzył, jak się wyprostowuje i odsuwa z twarzy
brudne włosy. Kiedy się odwróciła, ich oczy się spotkały. Rozdzieliła palcami
nieco zwęglony rudy kosmyk, uśmiechając się słabo. Miała na policzku oparzenie;
nie zauważył tego wcześniej.
I zaogniony obrzęk w miejscu, gdzie różdżka Mandricka
dotknęła jej szyi.
Syriusz przełknął i spuścił wzrok.
- Powinienem pomóc – powiedział do butów Remusa. –
Chcesz, żebym najpierw zabrał cię do domu?
- Nie jeszcze – zbeształa go Pomfrey, ponownie
przechodząc obok nich. – Nie ruszaj go przynajmniej przez godzinę.
- Więc zabiorę cię do domu za godzinę, dobrze? – zapytał
Syriusz.
Remus zmarszczył brwi, ale skinął głową.
Ale minęły dwie godziny, zanim wszyscy byli już
bezpieczni i Pomfrey zaczęła odsyłać wszystkich, z wyjątkiem tych najciężej
rannych.
Remus był dokładnie tam, gdzie go Syriusz zostawił. James
i Lily siedzieli na materacu obok. Otaczali się wzajemnie ramionami, wyglądając
tak, jakby chcieli tak zostać na zawsze.
- Od razu wiedziałem, że twoja mama powiedziała Jamesowi,
co się stało – powiedział Syriusz, zdając sobie sprawę z tego, że mówiąc to,
przyciągnął Harry’ego bliżej siebie.
- Nie chciałeś, żeby wiedział?
Cichy oddech uciekł z nozdrzy Syriusza.
- Nie – powiedział cicho. – Nie chciałem nawet przyznać
przed samym sobą, co zrobiłem.
- Ale to nie była twoja wina…
Syriusz uniósł brwi, co sprawiło, że Harry swoje
zmarszczył.
- To nie to samo.
- Wiem, że nie – zgodził się Syriusz. – Cedric był
kompletnie niewinny. Ale to w ogóle nie chodzi o Cedrica. Ani nawet nie o to,
co zrobiłeś albo za to, co myślisz, że jesteś odpowiedzialny. Mówię ci o tym
wszystkim dlatego, że chcę, żebyś zrozumiał, że gnijące poczucie winy może cię
zniszczyć.
Harry spojrzał na niego. Linia zdezorientowania
zmarszczyła jego czoło.
- Nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, co zrobiłem –
powiedział Syriusz i pierwszy raz od wieku lat, ukłuł go ból tego milczenia.
Wyobraził sobie, że to samo uczucie drąży pierś jego chrześniaka. – Więc nikomu
nie powiedziałem.
Ale nie musiał mówić Jamesowi.
Gdy tylko stanęli, James objął szyję Syriusza ramieniem.
Było to podziękowanie za ochronę Lily. I pewnie przeprosin za wcześniejsze
bycie takim idiotom.
- Spadajcie stąd, wszyscy – powiedziała stanowczo
Pomfrey, pojawiając się za nimi. A potem, odnosząc się do Remusa, powiedziała
Syriuszowi. – Upewnij się, że odpocznie. Precz.
- Tata na nas czeka – powiedział James, puszczając
Syriusza. – Już mu powiedziałem, że jesteśmy bezpieczni. – Westchnął. – Nie
sądzę, że dba o to, że został z tyłu.
Działalność pana Pottera dla Zakonu została spętana
miesiąc temu, po tym, jak klątwa śmierciożercy osłabiła jego serce.
James objął dłonią talię Lily i zapytał przez ramię.
- Idziesz, Łapo?
- Myślę, że pójdę do mieszkania.
James zerknął na niego zza okularów.
- Mama będzie chciała cię dokarmić.
- Jestem wykończony – stwierdził Syriusz. James odwrócił
wzrok na moment, po czym spojrzał na Remusa.
- A co z tobą? Przypuszczam, że zostawisz nas dla tego
głupka? Doprawdy, nie mam pojęcia, co ty w nim widzisz.
Syriusz wsunął dłonie do kieszeni i nie odpowiedział na
sugestywny ruch brwi Jamesa.
- Możesz iść z nimi – powiedział w kierunku Remusa. – Idę
do łóżka.
Obserwował zdezorientowanie na twarzy Remusa, ale nic z
tym nie zrobił. Czuł, że jego skóra jest gorąca i gdyby nie zacisnął dłoni,
drżałyby. Mandrick krzyczał – krzyczał, kiedy ogień wypalał jego oczy i nos.
Kiedy płonął żywcem.
Syriusz starał się uspokoić zgiełk w żołądku, ale nie
potrafił. Musiał się stąd wynieść, zanim zwymiotuje.
- Też powinienem powiadomić rodziców – powiedział Remus.
– Usłyszą o ataku. Widzimy się jutro w pubie?
Czwartkowy pub. Zaciskając usta, Syriusz skinął głową. W
ciszy obserwował, jak Remus całuje Lily w policzek i deportuje się.
- Co takiego powiedziałem? – zapytał James, gdy tylko
byli w trójkę.
Syriusz potrząsnął głową.
- Nic.
Zacisnął mocniej wilgotny płaszcz i obrócił się w
miejscu.
- Nie spałem tej nocy.
Dolna warga Harry’ego była napięta; skinął głową.
- Nigdy nie widziałem śmierci. Samo to – nawet bez mojej
winy – wystarczyło, żebym miał koszmary za każdym razem, gdy zamykałem oczy. –
Syriusz pogładził dłonią włosy Harry’ego. – Miałeś koszmary, ponieważ to się
stało?
- Nie wiem. Tak – poprawił się Harry, a ponieważ
wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, Syriusz czekał.
- O to chodziło Dudleyowi… tego dnia w parku, kiedy mnie
znalazłeś.
Syriusz powstrzymał gniew na chłopaka, którego odgonił
tego dnia. Czuł ogromne zadowolenie z jego przerażonej miny. Byłoby większe,
gdyby widział to samo u jego cholernego ojca.
- Wiedział o twoich koszmarach?
Harry wzruszył ramionami.
- Chyba słyszeli, jak w nocy krzyczałem imię Cedrica.
Powinienem rzucić na siebie zaklęcie wyciszające.
- Cieszę się, że dzisiaj go nie rzuciłeś. Nie chcę, żebyś
to robił; nie, kiedy tu jestem. – Syriusz schylił głowę, by odnaleźć spojrzenie
Harry’ego. – Obiecasz mi to?
Policzki Harry’ego poróżowiały, ale skinął głową.
- Tak.
Zadowolony z łatwej zgody, Syriusz odsunął się i ścisnął
ramiona chrześniaka.
- Dobrze. Sny są sposobem umysłu, by poradzić sobie z
problemem – w tym wypadku z traumą. Przykro mi, że musiałeś widzieć śmierć
Cedrica. To straszna rzecz.
- Czy… widziałeś wiele śmierci? – zapytał Harry. –
Podczas wojny?
- Zbyt wiele. I trzynastu mugoli, których zabił Peter.
Praktycznie byłem za to odpowiedzialny, ale śmierć Mandricka była gorsza.
Gorsza, ponieważ nie musiał tak umrzeć.
- Ale… mama…
- Tak, Lily zostałaby zabita, gdybym nie interweniował.
Ale trochę czasu minęło, zanim to zaakceptowałem. Miałem zamiar nienawidzić się
za to, co zrobiłem. Gdyby nie Remus, wciąż bym to robił.
- Co zrobił?
- Cóż, ponieważ w kwaterze głównej robiłem wszystko, byle
tylko powiedzieć mu, żeby się odczepił – Syriusz westchnął, – nie przyszedł, aż
do następnego wieczora. Został u swoich rodziców.
Co prawdopodobnie było częścią fatalnego nastroju, w
którym się pojawił. Lupinowie, jeśli chodziło o Syriusza, byli genialni. Byli
jednak nadopiekuńczy dla syna, którego uważali za wycieńczonego przez chorobę.
A Remus mógł tylko znosić ich wahanie.
Syriusz wpatrywał się w kominek, kiedy rozległo się
pukanie do drzwi. Rozpoznał magię Remusa, gdyby ten przeszedł przez tarcze, ale
nie zrobił żadnego ruchu, by odpowiedzieć na wezwanie.
Magia rozpaliła dziurkę od klucza po drugiej stronie
drzwi.
- Syriusz? – Remus użył ramienia, by zamknąć drzwi,
podczas gdy jego oczy przeszukiwały ciemny pokój. Marszcząc brwi, zapytał: – Co
robisz?
Syriusz machnął ręką.
- Głównie nic. Jak noga?
- Jak widzę, twoja pamięć działa bez szwanku.
Syriusz patrzył, jak Remus odpina klamrę przy swoim
gardle, podczas gdy jego umysł starał się odnaleźć sens tego wszystkiego.
Stojący obok drzwi wieszak wyciągnął płaszcz z uścisku
Remusa.
- Mieliśmy się spotkać w pubie jakieś dwie godziny temu –
powiedział, a jedna z jego brwi uniosła się wysoko na czole.
- Och. Prawda – powiedział Syriusz, kiwając głową. –
Sorki.
- Sorki? Czekałem ponad godzinę.
Syriusz podniósł się z krzesła.
- Zapomniałem.
- Zapomniałeś?
Syriusz wzruszył ramionami.
- Jeśli jesteś głodny…
- Jadłem, czekając.
- Więc może coś do picia? Nie sądzę, bym miał budyń.
- Budyń? – Niedowierzający głos Remusa zatrzymał Syriusza
w pół kroku, kiedy szedł w stronę kuchni. – Bądź poważny. Gdzieś ty się
podziewał?
- Tutaj.
- Siedziałeś w ciemności przez dwie godziny?
- Cóż, nie miałem randki z wysoką, ciemną czarownicą,
jeśli o tym myślałeś.
Remus popatrzył na niego.
- Co z tobą? – zapytał cicho.
Syriusz odwrócił się z powrotem w stronę kuchni.
- Tylko zapomniałem o spotkaniu z tobą na obiad, nic
wielkiego.
Remus ruszył za nim.
- Co się stało wczoraj? Czy to ma coś z tym wspólnego?
- Chcesz pić czy nie?
- Nie.
Syriusz podniósł wzrok z butelki cabarentu, którą wyjął z
szafki. Remus rzadko używał tego brutalnego tonu i prawie nigdy nie kierował go
w jego stronę. Syriusz położył butelkę na stole.
- Posłuchaj, Remus, przepraszam, że zapomniałem o
obiedzie…
- Mam to gdzieś – przerwał mu Remus; odwrócił się, by
machnąć na Syriusza. – Wczoraj praktycznie wyrzuciłeś mnie z kwatery głównej.
Nie obchodziłoby mnie to za bardzo, gdybyś nie zachowywał się dziwnie. Nigdy
nie jesteś tak cichy.
- Po prosty wpadłem w zasadzkę.
- Dzień wcześniej też zostałeś zaatakowany – zauważył
Remus. – Czym się to różni od tego?
Syriusz otworzył butelkę i odwrócił się, by poszukać
szkła.
- Szukasz czegoś, co nie istnieje, Luni. Otwórzmy wino…
pozwól, że ci to wynagrodzę, co?
Remus milczał, kiedy Syriusz podawał mu kieliszek
ciemnego wina. Kiedy uniósł szkło do ust, Syriusz miał nadzieję, że jego
uśmiech nie był tak blady, jak on sam się czuł. Musiał po prostu przestać o tym
myśleć. Mandrick był martwy i nic nie można było z tym zrobić.
I gdyby go popchnął…
Wino zatrzymało się na jego języku i Syriusz zakaszlał.
Spazm był tak głęboki, że jego gardło zaczęło palić.
Remus przełknął wszystko, co miał w ustach.
- W porządku?
- Tak – sapnął Syriusz.
Nie. Ale łatwiej było udawać.
- Chyba myślałem, że mogę sprawić, że to zniknie –
wyjaśnił Syriusz. Zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Harry mu
się przygląda. Dość uważnie. – Co?
Harry potrząsnął głową, ale potem odchylił brodę. Mrużył
teraz oczy, przez co wyglądał absurdalnie podobnie do Jamesa.
- Wiesz, że wyglądasz, jak twój tata, gdy to robisz?
Skupienie Harry’ego znikło i chłopak uśmiechnął się.
- Co ci chodzi po głowie, wariacie? – zapytał Syriusz,
delikatnie stukając chrześniaka w czoło. – Nie martwię cię, prawda? – Utrzymał
lekki ton i uspokoił się, kiedy Harry potrząsnął głową.
- Tylko… - Harry zrobił niejasny gest. – No, ty i Lupin…
Remus…
Ach. Syriusz nie zdawał sobie sprawy z tego, że Harry
jeszcze do tego nie doszedł. Oczywiście, nie było wiele okazji do dyskusji na
ten temat – a on i Remus spędzili większą część ostatniego roku próbując
ponownie znaleźć solidny grunt.
- Czy to ci przeszkadza? – zapytał Syriusz.
- Nie. – Harry ponownie zmrużył oczy. – Hermiona
powiedziała, że ty i Remus… cóż, powiedziała… - Jego głos zmienił się na wysoką
intonację Hermiony. – „To jasne, że oni są parą, Harry. Nie widziałeś ich we
wrzeszczącej chacie tej nocy?” – Zniżył głos od normalnego. – Ron powiedział,
że jest stuknięta.
Syriusz starał się nie uśmiechnąć.
- Nie jest.
Harry skinął głową.
- Wy nadal… um, jesteście parą?
- Tak.
- Był naprawdę zdenerwowany, gdy odszedłeś – powiedział
Harry, przytakując sobie. – To ma więcej sensu.
Syriusz westchnął.
- Był też zdenerwowany, kiedy nie powiedziałem mu, co się
stało te lata temu. Oczywiście go nie przekonałem, że nic mnie nie kłopocze.
Mimo to Syriusz przyciągnął do siebie Remusa, dopasowując
do siebie ich usta, tylko dlatego, że Remus tam był. Ale nie ważne, ile razy
Syriusz go pocałował, twarz Mandricka wciąż go nawiedzała.
Syriusz pamiętał całą tą noc. Razem z Remusem nigdy nie
czuli się niezręcznie, nawet gdy pierwszy raz odkryli dziwne, nowe przyciąganie
między nimi. Ale tej nocy – ich ciała nie pasowały do siebie.
I zasnęli w ciszy, bez satysfakcji, która by ich spajała.
Oddech Remusa w końcu się wyrównał, kiedy Syriusz
przeniósł wzrok na sufit.
- Kiedy tamtej nocy zasnąłem – powiedział Harry’emu,
pomijając bardziej intymne momenty, - koszmary były okropne. Wciąż widziałem
twarz Mandricka, ale tym razem był w szatach Hogwartu, wiedział w klasie albo
stał w Wielkiej Sali. – Syriusz zadrżał na to wspomnienie. – Nie znałem go
dobrze; nie sądzę, żebym kiedykolwiek z nim rozmawiał.
- Ja z Cedrickiem rozmawiałem raz.
Syriusz spojrzał na Harry’ego; na jego dłonie splątane
między kolanami.
- Był dla mnie miły – wyjaśnił Harry. – Inni Puchoni nie
lubili mnie za bardzo, po tym, jak puchar wybrał mnie na reprezentanta. Ale
Cedric nie był tak okropny. – Zacisnął pięści. – Wiem, że powiedziałeś, że to i
tak mogło się stać, ale… nie powinienem sugerować, żebyśmy poszli razem.
- Nie możesz zmienić tego, co się stało, Harry. Wiem, jak
strasznie tego chcesz, ale co się stało to się nie odstanie. Zdajesz sobie
sprawę z tego, jak odważny byłeś, zabierając z powrotem jego ciało?
- Musiałem…
- Wiem. – Syriusz potarł ramię Harry’ego, jakby ciepło
mogło usunąć chrypkę z gardła jego chrześniaka. – Po śmierci Mandricka,
zastanawiałem się nad jego rodzicami. Miał siostrę i myślałem, czy ona wie o
tym, że umarł. I czy ma koszmary, czy wie, jak to się stało. Czy mnie
nienawidzi.
Harry skinął głową i Syriusz życzył sobie, żeby mógł
zabrać ból Harry’ego dla siebie. Nie powinien się zastanawiać, czy rodzice
zmarłego chłopca go teraz nienawidzą.
- Wiedzą, że to nie twoja wina – stwierdził, mimo że było
to niedostateczne.
- Ale ty wciąż się zastanawiasz, czy jego siostra cię
nienawidzi. Prawda?
- Tak – odpowiedział ochryple Syriusz. I wciąż czasem o
nim śni.
Ale to nic, w porównaniu do snów, które na początku z
niego szydziły.
Więcej niż raz w nocy obudziły go krzyki pełne ognia. Za
każdym razem jego koszulka przyklejała się do niego przez wilgotne plamy. Za
trzecim razem, kiedy się obudził, krzyczał wraz z umierającym Ślizgonem.
Remus poderwał się z oczami przerażonymi i wysuszonymi od
snu.
- Syriusz?
Kiedy jego oddech przeszedł w płytkie sapnięcia, Syriusz
popatrzył na niego. Obrazy powoli znikały, ogień ociągał się za krawędziami.
Palił go nawet w bezpiecznej sypialni.
W śnie Syriusz złapał Mandricka za koszulkę i zawiesił go
nad wysokimi płomieniami. Lily też gdzieś tam była, błagając, by przestał,
podczas gdy chłopak wrzeszczał – błagając, żeby go wypuścił.
Z piersią poruszającą się w górę i w dół, Syriusz
zacisnął zęby i powiedział sobie, że to tak nie było. Drań trzymał różdżkę przy
gardle Lily.
Przy pieprzonym gardle Lily.
I Syriusz zabił go za to. Zamordował go.
Wypalił.
- Syriusz?
Syriusz odskoczył od dotyku Remusa. Jego dłonie trzęsły
się, a oczy Remus były całkiem zdezorientowane.
Zmartwione.
Syriusz nie chciał nawet części tego wszystkiego, więc
wyprostował się i wstał na drżących nogach.
- Gdzie idziesz?
-Po wodę – zaskrzeczał Syriusz.
Remus złapał go za nadgarstek.
- Syriusz, na litość boską…
Syriusz odsunął się, po czym potknął, wytrącony z
równowagi. Odnalazł ścianę, zanim upadł. Remus klęczał na łóżku z wciąż
wyprostowaną przed siebie ręką, jakby chciał zatrzymać Syriusza przed upadkiem.
Jego palce zawinęły się w pięść.
- Powiedz, co jest nie tak…
Usilna prośba wywołała falę gniewu prosto do rdzenia
Syriusza.
- Nic – splunął, zanim zdążył się powstrzymać. – Nic,
więc po prostu się odczep.
- To nie jest nic – odrzekł Remus. – Spaliśmy w jednym
pokoju przez siedem lat i nigdy nie obudziłeś się w taki sposób. Ani razu. Czy
to był sen…
- Oczywiście, że to był cholerny sen – warknął Syriusz. –
Spałem, prawda?
Oczy Remusa zwęziły się.
- O czym śniłeś? A może to część twojego sekretu?
- Po prostu daj temu spokój, Lunatyku. – Syriusz odwrócił
się; został odwrócony z powrotem, zanim zdążył dotrzeć do drzwi.
- Coś się stało podczas tej walki. Dlaczego mi nie
powiesz?
Syriusz spróbował się uwolnić, ale Remus był silniejszy.
Nisko i szorstko, Syriusz powiedział:
- Puszczaj mnie.
Remus zmarszczył brwi; opuścił rękę.
Syriusz obrócił się i zszedł na dół. Kieliszki z winem
czekały na stole. Cabernet był ciepły, smakował okropnie i palił, spływając w
dół. Jego dłonie drżały, kiedy odsuwał go od ust.
Pierdolony, głupi Ślizgon. Powinien walczyć, zamiast
pozwolić się zabić. Pozwolić…
Zabiłeś go na własną rękę, zarzucił mu głos w jego
głowie. Głos tak głęboki i zimny jak śmiech Mandricka.
Syriusz chwycił kieliszek, po czym obrócił się,
wyrzucając szkło w powietrze. Roztrzaskało się o szafkę z satysfakcjonującym hukiem.
Czerwone wino spłynęło po drewnie i zaczęło kapać na podłogę.
- Czujesz się lepiej?
Na sardoniczne pytanie, Syriusz uniósł wzrok. Remus stał
w drzwiach. Miał na sobie spodnie. Koszulkę przerzucał prze ramię.
- Nie. – Głos Syriusza zadudnił mu w uszach.
- Jeśli chcesz porozmawiać – kontynuował Remus tym samym
chłodnym tonem, – będę u moich rodziców.
- Wielka mi rzecz.
Remus spochmurniał; koszulka spadła z jego ramienia z
szarpnięciem.
- Nie mam pojęcia, czym na to zasłużyłem.
Syriusz skierował różdżkę w rozbite szkło. Małe kawałki
zadzwoniły i poskładały się w jedną całość.
- Niczym. – Czuł spojrzenie Remusa; świdrowało go,
ciężkie i pełne dezaprobaty.
Syriusz zacisnął rękę na różdżce, by powstrzymać ją od
trzęsienia się i usunął wino kolejnym machnięciem. Chciał przyznać, co zrobił,
ale nie umiał uformować słów.
- Po prostu… jestem zmęczony, to wszystko. Przepraszam.
- To twoje drugie przeprosiny, od kiedy przyszedłem.
Zaciskając usta, Syriusz skinął głową.
- Przepraszam…
- Przestań przepraszać i porozmawiaj ze mną.
Syriusz zamknął oczy. Twarz Mandricka zapłonęła w
ciemności. Zawsze krzycząca w przerażeniu.
- Ja… - Syriusz zamknął usta, by powstrzymać je od
drżenia. – Nie mogę.
Palce Remusa spaliły Syriusza w szczękę. Odskoczył.
- Nie. Nie dotykaj mnie. – Zrobił kolejny krok w tył i
powiedział z wściekłością: – Po prostu tego nie rób. – Spiorunował Remusa
wzrokiem; jego milczenie. – Myślałem, że wychodzisz.
Remus odsunął od siebie ból.
- Tak – powiedział sztywno. Przywołał buty, zacisnął na
nich dłonie ostrym ruchem. – Ale nie oczekuj, że przybiegnę z powrotem, kiedy
zdecydujesz przestać być takim chujem.
- Niczego nie oczekuję.
Remus zamrugał, jego pierś wznosiła się i opadała.
Syriusz objął swoją nagą pierś ramionami.
- Po prostu idź, Remus.
Szczęka Remusa zapulsowała, ale nie powiedział nic, zanim
się odwrócił. Trzask frontowych drzwi odbił się echem po pustym mieszkaniu.
Syriusz zamknął oczy i opadł na najbliższe krzesło.
Pochylił się, ukrył twarz w dłoniach, a jego pierś stała się ciężka.
Nie poruszył się przez długi czas. Nie miał powodu, by to
robić.
- Byłem dla niego strasznie niedobry. – Głos Syriusza był
grubszy przez wspomnienie tej awantury z Remusem. Wciąż wstydził się tej
rozmowy. Odchrząknął i uśmiechnął się do chrześniaka. – Później zrozumiałem, że
bałem się, że będzie się mnie brzydził.
- Tak – zgodził się cicho Harry. – Rozumiem to.
To była kolejna rzecz, której Harry nie powinien znać.
- Cieszę się, że mi zaufałeś i opowiedziałeś o swoim
koszmarze.
Harry wzruszył ramionami; ruch był pełen skrępowania.
Syriusz trącił go w ramię i powiedział:
- Twoi rodzice przyszli do mnie rankiem. Chyba już byłem
pijany. I sam siebie przekonałem, że przegoniłem Remusa na zawsze. Twoja mama
chciała sprawdzić, co ze mną… i bardzo dobrze, że to zrobiła.
Usłyszał, jak w salonie aktywuje się fiuu. Męcząca
nadzieja była trudna do zignorowania, ale nie było to niemożliwe.
Remus nie wróciłby; nie po czymś takim.
- Łapo?
Syriusz skulił ramiona. James. Dwie pary kroków.
- Syriuszu? – zapytała niepewnie Lily, kiedy weszła do
środka razem z Jamesem.
James zapalił lampy i przechylił głowę, patrząc na niego
krytycznie.
- Wyglądasz jak gówno, kumplu.
Syriusz nie odpowiedział. Nie widział w tym sensu.
Lily ominęła Jamesa i pociągnęła jedno z krzeseł
otaczających stół.
- Syriuszu? Wszystko gra?
- Dlaczego miałoby nie grać? – zapytał z przygnębieniem
Syriusz.
- Po tym, co się stało…
- Nic się nie stało. Zabiłem jakiegoś Ślizgona. Jakie to
ma znaczenie?
Łapiąc go za ramię, James zaczął cicho:
- Łapo, ty…
Syriusz odtrącił go; krzesło zatrzeszczało po podłodze,
kiedy wstał.
- Czy nie to powinniśmy robić? – zapytał ochryple. –
Zabijać śmierciożerców? Czy to nie dlatego Dumbledore wprowadził nas do swojego
cennego Zakonu? Żeby zabijać?
Lily wyciągnęła rękę.
- Syriuszu…
- Co? Remus was tutaj przysłał? – zapytał gorzko. – Nie
potrafił tu przyjść sam, prawda? Cóż, zrobiłem to, co powinienem!
- O co ci chodzi? – zapytał cicho James. – Nie
widzieliśmy się z Remusem, od kiedy opuścił kwaterę główną. Zakładaliśmy, że
jest tu z tobą.
- No, jak widzisz, nie jest. Kazałem mu się odpieprzyć i
wy też możecie stąd spadać. Nie potrzebuję, żebyście przychodzili i pytali o
mój stan umysłu, ponieważ jest cholernie dobrze. Tak powinno być, prawda? –
zapytał Jamesa. – Też być go zabił, gdybyś widział, co chciał zrobić Lily.
James spojrzał na niego.
- Syriuszu – Lily przerwała mu, zanim mógł mówić, –
oczywiście, że nie zrobiłeś nic złego. Gdybyś tego nie zrobił…
- Gdybym tego nie zrobił, byłabyś martwa – warknął
Syriusz. – Więc powinnaś być wdzięczna za mój wspaniały refleks.
- Ej – sprzeciwił się James i rzucając mu gniewne
spojrzenie, dźgnął Syriusza palcem w pierś, – nie mów tak do niej.
- James. – Lily chwyciła go za rękaw i odciągnęła go. Jej
oczy błyszczały. – Jestem wdzięczna – powiedziała miękko. – Nawet nie masz
pojęcia, jak bardzo. – Jej uśmiech był drżący. – Właśnie się tego
dowiedzieliśmy, więc jesteś pierwszą osobą, która dowie się, że… jestem w
ciąży.
Syriusz poczuł się tak, jakby ktoś go uderzył w pierś.
James objął jej talię ramieniem. Wciąż był naburmuszony.
- To… - Syriusz wydawał się nie umieć znaleźć słów poza
skrzekiem. – Gratulacje.
- Nie zrobiłeś nic złego – powiedziała zdecydowanie Lily.
Syriusz nic nie powiedział; jego złość się wyczerpała.
James obserwował go, już nie marszcząc brwi.
- Słuchaj, Syriuszu – powiedział po chwili. – Chyba
powinieneś z kimś porozmawiać. Z jednym ze starszych członków Zakonu. Albo
Pomfrey.
- Dobrze – zgodził się Syriusz, w ogóle nie zamierzając
tego robić.
- Może przyjdziesz do mojego domu? Nie powinieneś kręcić
się tu całkiem sam.
- Tak, w porządku. Później. – Wyszukał wymówki. – Muszę
wziąć prysznic.
- Czekaj – mruknął James. – Accio koszulka Syriusza.
Syriusz spojrzał na swoją pierś. Nie zdawał sobie sprawy
z tego, że jest półnagi. Zamrugał, kiedy James podał mu koszulkę.
- Chcemy, żebyś był ojcem chrzestnym.
Syriusz ubrał koszulkę, czując, jak odrętwienie szybko
się rozmywa.
- Zrobisz to, tak?
- Pewnie.
James uśmiechnął się, chwycił go za tył głowy i pociągnął
go elegancko.
- Zostanę, aż nie będziesz gotowy. Tata powiedział, że
weźmie cię siłą, jeśli cię nie przyprowadzę.
Syriusz potrząsnął głową.
- Nie…
- Zostaję. Po prostu siądę sobie w salonie, cicho i
spokojnie.
Syriusz próbował go od tego odwieść, ale James był
nieugięty.
- Był niezwykle uparty – powiedział Syriusz. Harry
patrzył na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- Więc… - Harry zastanowił się nad słowami Syriusza, – …
gdybyś nie…
- Gdybym nie zabił Mandricka, ty byś się nie urodził –
zakończył Syriusz. – Myślałem o tym wiele razy. A kiedy się urodziłeś – kiedy
dokładnie zobaczyłem, za co zginął – nieco łatwiej było mi go od siebie
odsunąć.
Harry zmarszczył brwi.
- Nie… znaczy, przez cały ten czas wciąż o tym myślisz?
- Myślę o nim nawet teraz. To już mnie nie zżera, nie tak
jak wcześniej.
Wtedy to go prześladowało.
W końcu uciekł na górę, z dala od spojrzenia Jamesa.
Obudził się popołudniu, kiedy słońce wpadało przez okno. Był przesiąknięty
potem; drżał.
Podczas gdy krzyk Mandricka odbijał się w jego uszach,
Syriusz owinął przykryciem ramiona i przekręcił się, uciekając od promieni
słońca.
Wtedy usłyszał fiuu; wiedział, że to musi być pan Potter.
Teraz nie będzie możliwe, by tu został. Ale nie mógł z nimi iść. Nie
zrozumieliby. Po prostu by mu powiedzieli, że nie miał wyboru. Nie miał żadnego
wyboru oprócz zabicia Mandricka. Kurwa, Ślizgon był ledwie pełnoletni.
Dziecko. Zabił dziecko.
Usłyszał kroki na schodach za drzwiami. Tylko jedna para.
James przyszedł sam.
Czując ulgę, Syriusz zawinął się ciaśniej i czekał, aż
kroki się zbliżą. Zatrzymały się tuż przy łóżku.
Tak bardzo go dusiło w piersi, że ledwo mógł oddychać.
- Idź sobie.
- Nigdzie nie pójdę.
Syriusz zamarł.
Remus.
I bez względu na to, że całym sercem nie zgadzał się z
tymi słowami, opuściły one jego usta.
- Nie chcę cię tutaj.
Materac opadł i Syriusz został odgrzebany. Remus nie
ogolił się; miał na sobie takie same ubrania, jak wtedy, gdy wychodził.
- Lily powiedziała mi, co się stało.
Syriusz przeszukał jego twarz, szukając obrzydzenia.
Znalazł smutek. Balansując na rękach, Remus wyszeptał:
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Syriusz potrząsnął głową. Chciał to wyjaśnić, chciał coś
powiedzieć, ale nie znajdował słów. Poczuł ukłucie łez, desperacko starając się
je odegnać.
- Boże, Syriuszu… - Remus osunął się koło niego i
pociągnął go do siebie, ignorując wyjąkany protest. A potem jego usta znalazły
się wszędzie, przemieszczając się nad policzkami i nosem Syriusza. Czołem,
włosami.
- Wszystko w porządku – wyszeptał Remus przy jego uchu. –
Nie odejdę.
Dokładnie to Syriusz potrzebował usłyszeć. I Remus miał
to na myśli. Nie odszedł. Nawet gdy w końcu Syriusz pozwolił łzom płynąć i
kiedy poddał się złości.
- Przedyskutował to ze mną – powiedział Syriusz,
uśmiechając się z rozbawieniem.
- Co w tym śmiesznego? – zapytał Harry.
- Nic. Remus potrafi być wyjątkowo szczery, jeśli tylko
chce.
A musiał taki być. Zwłaszcza, gdy Syriusz nie chciał
słuchać, że nie zrobił nic złego. Kłócili się o to wiele razy.
Ale Syriusz wiedział, że śmierć Mandricka nie była
konieczna.
Kilka dni później patrzył przez okno na księżyc będący
między nowiem a pełnią, w końcu wymawiając prawdę, która nie chciała odejść.
- Nie musiał umrzeć, Lunatyku.
Ze swojego miejsca na łóżku, głosem pełnym spokoju, Remus
powiedział:
- Masz rację. Zabiłeś go. I tak, mogłeś być bardziej
ostrożny. Pomyśleć, gdzie go pchnąć.
Syriusz drgnął.
- Dać mu moment – kontynuował Remus tym samym piaskowym
tonem, – żebyście oboje mogli patrzeć, jak Lily spala się żywcem. Razem z
dzieckiem.
Słowa ochłodziły żar gniewu.
- To właśnie mogło się stać – powiedział cicho Remus. –
Lily powiedziała mi, że trzymał różdżkę na jej gardle, że jej włosy były
przypalone, bo była tak blisko płomieni. Zamierzał ją zabić. Byłbyś w stanie
żyć z tą myślą?
- Nie.
Remus podszedł do niego od tyłu. Przycisnął dłoń do serca
Syriusza, przyciągnął go bliżej i wytrzymał jego zamyślone spojrzenie.
- Nie możesz zmienić tego, co się stało, Syriuszu. Musisz
to zaakceptować, bo inaczej to cię zabije. A wtedy co my zrobimy bez ciebie,
ech?
Syriusz nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Ale Remus
nie narzekał. Pocałował szyję Syriusza i zwyczajnie stał z nim, bo żadne słowa
nie były konieczne.
- To było kilka tygodni przed tym, jak spałem bez
koszmarów – powiedział Syriusz Harry’emu. – Ale Remus miał rację. Pozwoliłem
temu sobą zawładnąć.
- Ale nigdy nie przestałeś czuć się winny.
- Nie, nigdy całkowicie. I nie potrafię też zabrać
twojego poczucia winy – powiedział Syriusz, choć irytowało go to, że musi to
przyznać. – Ale wiem, że musisz to zaakceptować. Zaakceptować to, że twoje
życie się zmieniło, a potem ruszyć przed siebie.
- Tak po prostu?
- Nie – odpowiedział Syriusz; pomasował szyję
chrześniaka. – Nie tak po prostu. To nigdy nie jest takie łatwe. Ale będę
tutaj, kiedykolwiek będziesz chciał o tym porozmawiać. Albo się na coś zezłościć.
Już dłużej nie jesteś sam, rozumiesz
Harry skinął głową.
Uśmiechając się, Syriusz pociągnął chrześniaka do
uścisku. Westchnął, opierając brodę o jego czuprynę.
- Kocham cię całkiem mocno, wiesz?
Wyobraził sobie, że słyszy śmiech w głosie Harry’ego, kiedy
mamrotał:
- Wiem.
Syriusz pocałował ciemne włosy.
- I możemy siedzieć tak jak tylko długo będziesz chciał.
– Ścisnął Harry’ego jeszcze raz, zanim pozwolił mu się wyprostować. Policzki
jego chrześniaka były zarumienione. – Sen jest przereklamowany, bez względu na
to, co mówi Remus.
Harry uśmiechnął się.
- Myślę, że nic mi już nie jest. I nawet jeśli ty nie
jesteś zmęczony… - Docisnął łokieć do żeber Syriusza, –… ja jestem. –
Podkreślił to szerokim ziewnięciem. Syriusz zachichotał.
- Moja opowieść nie była tak strasznie nudna, prawda?
Harry uśmiechnął się szeroko, ale potrząsnął głową.
- Jest czwarta nad ranem.
- Dopiero w pół do, nie przesadzaj – złajał go Syriusz. –
Ale tak, potrzebujesz snu. – Szturchnął Harry’ego delikatnie w pierś. Harry
wsunął się pod kołdrę. Syriusz pociągnął ją nieco, co wywołało kolejny uśmiech
Harry’ego – jeden z tych nieśmiałych. Syriusz potargał jego włosy i powiedział
cicho:
- Zwołaj, jeśli będziesz mnie potrzebował.
Harry ziewnął ponownie, kiwając głową.
- Dobranoc, Syriuszu.
- Dobranoc, dzieciaku. – Syriusz wyłączył światła. – Śpij
dobrze.
Syriusz odwrócił się, kiedy dotarł do drzwi i uniósł dłoń
w pożegnaniu, czym zdobył kolejny uśmiech. Uśmiechając się do siebie, Syriusz
wyślizgnął się z pokoju i przeszedł przez korytarz do swojego.
Leżąc w cichej ciemności, przyglądał się srebrnemu pasmu
światła na suficie. Harry’emu nic nie będzie. I Syriusz był jeszcze bardziej
przekonany, że dobrze wybrał, wystawiając się na proces.
Wyszczerzył się, pozwalając, by jego umysł skierował się
na potyczkę z Remusem sprzed kilku godzin. Remus był apoplektyczny na
wiadomość, co planował zrobić. Co oznaczało, że jego ulga była tak dramatyczna.
Zwłaszcza, że Remus musiał czekać, aż Syriusz uspokoi
się, że jego chrześniak jest cały, po tych dwóch dniach piekła, które wywołał
Syriusz.
Nie był bez szwanku, ale Harry idealnie wesoły, kiedy
Syriusz zostawił go za pierwszym razem.
Uśmiechając się, Syriusz zamknął oczy i oparł się o
ścianę, wypuszczając oddech. Nawet w najdrobniejszych snach, nie mógłby sobie
tego wyobrazić.
W końcu wolny.
A Harry był jego, tak jak powinien być zawsze.
Wszystko się zmieniło w dwa dni.
Nie całkiem wszystko.
Opuszczając brodę, Syriusz uchylił oko i przyjrzał się
zamkniętym drzwiom na końcu korytarza. Był kompletnie poważny w swojej ocenie
Harry’ego; obawiał się, że to od Remusa oberwie. Nie, żeby Remus kiedykolwiek
to zrobił…
Zbierając się na odwagę, Syriusz podszedł do zamkniętych
drzwi; stuknął kłykciami o drewno. Otworzyły się. Uśmiech, który był na twarzy
Remusa od kiedy wyszli z ministerstwa, zniknął. W ciszy odsunął się i pozwolił
Syriuszowi wejść do środka. Syriusz zamknął cicho drzwi, a jego odwaga osłabła.
Przełknął ślinę, obserwując, jak Remus boryka się z emocjami, których nie
chciał wprawiać w ruch.
- Przepraszam…
Słowa zostały połknięte przez usta Remusa. Wzięty z
zaskoczenia, Syriusz nie zaprotestował, kiedy został popchnięty na drzwi, w
końcu po paru chwilach znajdując sens tego wszystkiego i ujął twarz Remusa w
dłonie, przyciągając go bliżej.
Remus wydał z siebie dźwięk zbyt podobny do skomlenia.
Serce Syriusz opadło mu do żołądka, ale w następnej sekundzie palce wplotły się
w jego włosy, usta Remusa stały tak natarczywe, że Syriusz zignorował poczucie
winy i pozwolił mu wziąć to, czego potrzebował.
Po kilku chwilach oboje byli nadzy. Syriusz leżał na
plecach na zimnej podłodze, gdy Remus go pieprzył. Ciało Remusa było napięte,
oczy nawiedzone i było w nich więcej strachu, niż Syriusz by tego chciał.
Wbijał się w Syriusza, jakby miał być to ich ostatni raz, naznaczając go, kiedy
jego paznokcie wbiły się w skórę głowy Syriusza i pozostawiły siniaki na jego
ramionach.
- Masz pojęcie, przez co musiałem przejść? – warknął,
kiedy dłonie Syriusza odnalazły jego biodra.
- Musiałem – wyszeptał Syriusz i choć była to prawda, nie
sprawiło to, że poczuł mniejszy żal.
- Wiem… boże, Syriuszu, już raz cię straciłem… - Słowa
wyszły ochryple i żeby to zrekompensować, Remus pochylił się do jego gardła, a
jego zęby były brutalne. – Kocham cię, głupolu.
Przez mgiełkę przyjemności, Syriusz uśmiechnął się. Remus
chwycił go za włosy, odchylił głowę tak, by Syriusz mógł spojrzeć w jego
brązowe oczy, w których nie było już strachu, tylko pożądanie.
- Całkiem dobrze sobie radzisz ze słowami, Luni –
wycedził Syriusz.
Remus rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Nie jestem w nastroju na twoje humorki. Irytujesz mnie.
Zamiast spoważnieć, Syriusz uśmiechnął się.
- Ale mnie kochasz.
Remus pocałował go, językiem odsuwając język Syriusza na
bok, zamierzając posiadać Syriusza w każdy możliwy sposób. Syriusz poddał się
badającemu go mężczyźnie, przerywając mu tylko cichym chrząknięciem, kiedy
Remus zwolnił tempo poruszających się bioder, przyciągając Syriusza na krawędź.
A kiedy Syriusz był w stanie tylko szalenie przesuwać się
pod nim, a jego dłonie żebrały o biodra Remusa, mógł poczuć, jak Remus uśmiecha
się w jego usta.
- Tak, kocham – mruknął. – Ale jeśli kiedykolwiek zrobisz
znowu coś takiego, prawdopodobnie zabiję cię.
Jego język naparł na niego, tłumiąc każdy protest, o którym mógł pomyśleć Syriusz; wszystkie
spójne myśli straciły się, kiedy Remus musnął go. Jego ochrypły krzyk
natychmiast został uciszony przez usta Remusa, a potem drżeli wspólnie, a ich
piersi pochłaniały drgania.
Wciąż całując go leniwie, Remus uśmiechnął się, kiedy
Syriusz szarpnął się. Po kolejnym długim pocałunku, Remus puścił go. Oparł
czoło o czoło Syriusza, miękkim oddechem łaskocząc jego nos.
Śledząc palcami kręgosłup Remusa, Syriusz zapytał w
końcu:
- Wciąż jesteś zirytowany?
- Nie aż tak bardzo. Jesteś dobry partnerem.
- Ach tak?
- Mmm, wyjątkowo… a raczej paskudnie.
Chichocząc, Syriusz pomacał dookoła za spodniami i nie
patrząc, wyjął z kieszeni różdżkę.
- Urok odświeżający?
- Nie mam nic przeciwko – powiedział Remus, a jego słowa
urwało ziewnięcie.
Marszcząc brwi, Syriusz wymruczał zaklęcie, po czym
zapytał:
- Spałeś w ogóle od wczoraj?
- A ty?
Syriusz prześledził jego łukowate brwi.
- Zawsze byłeś taki drażliwy?
- Dwie noce się o ciebie martwiłem, Syriuszu – powiedział
Remus z warknięciem.
- Wciąż jesteś zły.
- Oczywiście, że nie. – Remus westchnął, przenosząc się
do siadu. – Nigdy nie byłem zły. Ale cholernie mnie przestraszyłeś.
Syriusz również westchnął, niechętnie podnosząc się,
kiedy Remus podał mu koszulkę.
- Proszę – powiedział, sięgając za siebie po kołdrę z
łóżka; poduszka spadła razem z nią. – Też może ci być wygodnie, jeśli nie
zamierzasz robić mi wykładu.
Remus przewrócił oczami, ale wziął kołdrę.
- Nie zamierzam. Zrobiłeś, co musiałeś. Harry cię
potrzebował. A poza tym… - Skóra wokół jego oczu zmarszczyła się, kiedy się
uśmiechnął. – Nigdy nie widziałem cię tak szczęśliwym.
Syriusz wyszczerzył się i oparł się o podnóżek.
- Jestem wolny po czternastu latach. Wciąż w to nie
wierzę.
- Ja też nie. Miałeś cholerne szczęście, że nie zabili
cię w pierwszej sekundzie.
Usta Syriusza uniosły się.
- W ogóle nie jesteś zły.
Po dwóch ostrych ruchach nadgarstka, koc okrył uda
Remusa.
- Jak chyba powiedziałem, jestem nieco zirytowany.
- Bardzo zirytowany – poprawił go Syriusz. – I wiem, że
to było okropne ryzyko. Ale nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić, gdyby
Dumbledore nalegał na powrót Harry’ego do Surrey. Słyszałeś, do czego zmuszali
Harry’ego… mąż Petunii złamał mu nadgarstek… - Syriusz zacisnął zęby i nie
kontynuował. Z łatwością udusiłby prostaka, bo przynajmniej czas spędzony w
Azkabanie byłby czegoś wart. Ale już obiecał Harry’emu, że tego nie zrobi.
- Harry też wydaje się szczęśliwy – powiedział Remus
cichszym głosem. – Po tym, jak na ciebie nakrzyczał – dodał z uśmiechem.
- Bawi cię to, prawda?
- Tak – odparł Remus bez smutku. – Dzięki temu ja nie
musiałem na ciebie wrzeszczeć.
- Nieprzytomne pieprzenie mnie było dużo lepszą zabawą. –
Zbłąkana poduszka uderzyła go w głowę. Uśmiechając się, Syriusz ułożył ją za
sobą i pociągnął trochę kołdry od Remusa.
Remus uniósł brwi.
- Planujesz spać na podłodze, prawda?
- Absolutnie nie – mruknął Syriusz. – Puste łóżko na końcu
korytarza jest o wiele wygodniejsze. – Zmrużył oczy, patrząc na Remusa, który
znowu zmarszczył brwi. – Coś nie tak z twoim starym łóżkiem?
- Nie, ale przyszło mi do głowy, że pewnie będziesz
musiał powiedzieć Harry’emu o nas.
- Coś poza tym, że razem śpimy?
Odpowiedział mu lekki uśmiech.
- Więc zamierzasz mu powiedzieć?
- Nie trzymałem tego w tajemnicy – odpowiedział Syriusz,
wzruszając ramionami. – Nie spieszyliśmy się, znowu radziliśmy sobie z
problemami. I to nie było adekwatne do rozmowy o Bartym Crouchu czy szczurzej
kuchni.
- Szczurzej – powtórzył szeptem Remusa, ale nie chcąc
ponownie przerabiać tego tematu, Syriusz zignorował to.
Zamiast tego pochylił się po pocałunek i nikt już nie wspominał
o szczurach.
To była wspaniała uroczystość.
Syriusz zamknął oczy tylko po to, by otworzyć je
ponownie, ale drgające światło różdżki rozproszyło go. Zmrużył oczy i podniósł
się, uśmiechając się, kiedy Remus wszedł do pokoju.
- Nie możesz się ode mnie oderwać.
Remus przewrócił oczami.
- Myślę, że się przeceniasz.
Syriusz zamknął drzwi zaklęciem, prześlizgnął się ku
niemu i złapał za pasek zaciskający szlafrok Remusa.
- Ja tak nie sądzę. Co mogę dla ciebie zrobić?
Uśmiechając się, Remus zgasił światło i pozwolił
Syriuszowi pociągnąć się ku łóżku.
- Po prostu cię sprawdzam. Wszystko w porządku z Harrym?
- Tak sądzę. W każdym razie będzie z nim dobrze. Choć ci
idioci z Surrey… - Syriusz potrząsnął głową. – Nie mogę uwierzyć, że Lily jest
z nimi spokrewniona. To dziecko żyło wśród pogardy i napadów złości. Z
trudnością rozpoznaje autentyczne oznaki troski.
- Kiedyś byłeś taki sam.
Syriusz przechylił głowę na bok, rozmyślając nad słowami
Remusa z rozbawieniem.
- To twój sposób na powiedzenie, że jest dla Harry’ego
nadzieja?
- Nie, głupku – odparł na luzie Remus, – to mój sposób na
powiedzenie, że nie ma dla niego nikogo lepszego niż ty.
- Ach. Cóż, tak jest. – Uśmiechnął się, kiedy Remus
szturchnął go w kolano. – Wyglądał na tak zadowolonego, że pozwolił mi zająć
miejsce jego krewnych. Rozumiesz, że mógłbym zabić Dursleya. – Zachichotał, kiedy
Remus otworzył usta. – Nie martw się, obiecałem Harry’emu, że tego nie zrobię.
- Przynajmniej jeden z was ma odrobinę rozsądku – mruknął
Remus.
- Ej! Mam rozsądek!
- Od kiedy?
- No cóż – powiedział Syriusz, pochylając się tak, że
Remus zamrugał ze zdumieniem. – Miałem na tyle rozsądku, żeby przyjść wcześniej
do twojego pokoju, prawda? Chociaż, niektórzy mogą nazwać to lekkomyślnością,
ponieważ byłem przekonany, że chcesz
mnie uderzyć…
- Kusiło mnie…
Syriusz obniżył głos, by dorównać głosowi Remusa.
- Tak?
- Wydałeś się Ministerstwu… - Jego słowa urwały się,
kiedy Syriusz poskubał wrażliwe miejsce
tuż pod uchem Remusa. - …i zostawiłeś mnie, żebym się zastanawiał, czy
nie zostałeś od razu zabity. A potem ten proces… mogli odesłać cię prosto do
dementorów…
Wargi Syriusza dotarły do brody Remusa.
- Nie zrobili tego…
Gardło Remusa zmarszczyło się.
- I cieszę się z tego powodu. – Jego palce odnalazły
włosy na karku Syriusza, plącząc je, kiedy Syriusz pocałował go głęboko.
Kilka długich pocałunków później, kiedy oczy Remusa były
błyszczące, a Syriusz czuł się tak bliski bycia pijanym, jak przed Azkabanem, przycisnął
Remusa do łóżka, obserwując, jak przyjemność rozświetla jego rysy, kiedy ich
ciała się do siebie dopasowały.
Tym razem był to powolny taniec; odpływ i przypływ
nacisku i uczucia, kierującego nimi. Tym razem nie poganiała ich natarczywość;
złość. Tylko poczucie pobudzenia Remusa – płynące przez rozmierzwione włosy, by
się odbyć i wysłać falę przyjemności przez ciało Syriusza.
Wargi Remusa, które nigdy nie oderwały się od jego ust,
pociągnęły ich na krawędź i z powrotem w dół, roztrzaskując na kawałki, aż nie
było możliwe powiedzieć, gdzie kończył się jeden mężczyzna, a zaczynał drugi.
Byli gorącą plątaniną nóg i rąk, oddychającą razem.
- Też cię kocham, wiesz? – mruknął Syriusz przy policzku
Remusa.
Koniuszki palców leniwie przeciągnęły się wzdłuż jego
kręgosłupa.
- To dlatego cię nie uderzyłem.
Uśmiechając się, Syriusz przycisnął twarz do szyi Remusa.
Nic się nie zmieniło. Nic i zarazem wszystko.
Miał Harry’ego. A Remus będzie przy nim już zawsze.
To więcej niż mógłby sobie wymarzyć.
Tak jak pisałam na wattpad - opowiadanie jest super, poznajemy uczucia zarówno Syriusza jak i reszty Huncwotów. W sumie to calkiem ciekawy pomysł na wytłumaczenie Harry'emu sytuacji z poczuciem winy. Z niecierpliwością czekam na NDH i SR oraz PDP
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńten pomysł na wyjaśnienie Harremu dobry... poznajemy przeszłość huncwotów i jak sobie radzili...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia