Ku
uldze Snape’a, Harry nie zapytał o diadem. Chłopiec wydawał się uważać, że ta
cała przygoda jest powiązana z alternatywną rzeczywistością, którą
zamieszkiwała Luna i zdecydował, że próbowanie uporządkowania tego wszystkiego
miałoby szkodliwy wpływ na jego własne zdrowie psychiczne. Poza tym, naprawdę
nie chciał, żeby mu przypominano, że dziewczyna
pokonała go jednym ciosem, więc wyrzucił całą aferę z umysłu.
Poza
tym, wiele innych rzeczy zajmowało mu czas. Oprócz zajęć i treningów, Łapa
kontynuował ich lekcje, żeby w końcu mógł zostać animagiem i wciąż pojedynkował
się z profesorem Flitwickiem. Zwykle z przyjaciółmi spędzał przynajmniej jeden
wieczór w tygodniu w lochach, pomagając swojemu ojcu w przygotowywaniu
składników, a Hermiona zdołała przekonać Mistrza Eliksirów, by zaczął ją uczyć,
jak stworzyć eliksir Tojadowy. Razem z Ronem byli w drużynie Quidditcha w tym
roku i odkryli, że mogą spędzać wiele czasu na rozmowie o grze, ponieważ – w
przeciwieństwie do poprzedniego roku – nie musieli unikać żartów Freda i George’a.
Po
tym, jak zdali sobie sprawę, że Zastępca Dyrektora Snape będzie miał zero
tolerancji dla ich zwykłych wybryków, bliźniacy wynegocjowali umowę, że jeśli
profesor pomoże im z pomysłami na eliksiry, to nie uciekną się do żartów, które
byłyby ucieczką od nudy. Ponieważ próby ich wynalazków na niewinnych ofiarach
byłyby pogwałceniem ich umowy – i, zdaniem profesora, zagwarantowałoby im to
lanie przez ich matkę drewnianą łyżką na samym środku pokoju wspólnego
Gryffindoru – musieli poszukać tymczasowej pracy, żeby mieli fundusze, by
opłacić obiekty ich testów.
Profesor
Snape, za zgodą Artura i Molly, zapewnił bliźniakom zatrudnienie u Zonka po
szkole i oboje natychmiast zafascynowali się ekonomią ich własnego, małego
biznesu. Odkryli, że Percy jest pomocnym źródłem informacji, a Ron był
zachwycony tym, że pierwszy raz w życiu jest ignorowany przez bliźniaków.
Ogólnie,
wszystko wskazywało na to, że ten rok jest niespotykanie spokojny, z czego
Snape był raczej zadowolony. To uczucie wyparowało, gdy McGonagall i Dumbledore
wrócili z ich ostatniego etapu polowania na horkruksy.
Oboje
mieli nietypowe dla nich miny, wyrażające porażkę, gdy zasiadali do stołu ze
Snapem, Sprout, Pomfrey i Flitwickiem. Gdyby to nie była noc pełni księżyca,
Lupin i Black również byliby zaangażowani.
-
Jakieś postępy? – zapytała z nadzieją Poppy.
-
Nie takie, na jakie mieliśmy nadzieję – westchnął Albus. – Byliśmy w stanie
potwierdzić, że Tom w pewnym momencie zdobył medalion Salazara Slytherina i
wydawało nam się prawdopodobne, że użyje go do stworzenia horkruksa. Wyśledziliśmy
medalion w miejscu ukrytym w nadmorskiej jaskini, którą Tom ochronił serią
zaklęć. Wiele z nich było dość częstych – osłony antyaportacyjne, niewidzialne
łodzie z wiosłami, tego typu rzeczy – ale niektóre były raczej… pomysłowe.
Snape
zadrżał, gdy pomyślał, co może oznaczać słowo „pomysłowe” dla Czarnego Pana.
Minerva
podjęła opowieść.
-
Była tam misa z zielonym, świecącym eliksirem i, nie, Severusie, nie wiem,
jakiego typu był to eliksir – dodała, widząc, jak młodszy mężczyzna pochyla się
z nagłym zainteresowaniem. – Ale wyglądał bardzo nieprzyjemnie, a biorąc pod
uwagę jego twórcę, nie miałam ochoty dowiadywać się o nim więcej. Jasne było,
że aby opróżnić kielich i wydobyć medalion, eliksir musi zostać wypity. – Pozostali
sapnęli z przerażeniem. – Jak zwykle – kontynuowała raczej zjadliwie Minerva, –
Albus był chętny grać męczennika i się poświęcić, ale oczywiście było to
niepotrzebne.
Albus
błysnął oczami w stronę surowej czarownicy.
-
Nie wszyscy z nas są tak mądrzy, czy pomysłowi, jak ty, moja droga –
odpowiedział łagodnie. – Nie możesz być na mnie zła za to, że jestem tak
konwencjonalny.
Słuchacze
wytrzeszczyli oczy. Albus Dumbledore –
konwencjonalny? Co takiego, do licha, Minerva wymyśliła?
-
No, nie być tak tajemnicza, Minervo! – wykrzyknęła Sprout. – Powiedz nam, co
zrobiłaś!
Minerva
zrobiła się nieco różowa.
-
To nic takiego – sprzeciwiła się.
Albus
zachichotał.
-
Ta bystra, nowatorska i utalentowana czarownica bezzwłocznie przemieniła kilka
chrząszczy w słonie i kazała im wyssać eliksir trąbami i wlać go do pojemnika,
który również transmutowała. To wydawało się spełnić wymóg, że eliksir ma być
„wypity”, choć zwierzęta, ostatecznie, nie do końca go spożyły.
Minerva
machnęła lekceważąco ręką na widok pełnych podziwu spojrzeń reszty.
-
Najtrudniejszą częścią było rzucenie
Imperiusa na słonie, by wypiły eliksir, ale tym zajął się Albus. Ale nawet
gdyby musiały wypić eliksir, łatwo mogłabym transmutować nowe słonie, w razie
potrzeby. Mimo wszystko, w jaskini było wiele robactwa.
-
O mój Boże! – Poppy spojrzała na swoją starszą koleżankę z trwogą. – To było
naprawdę bardzo sprytne, Minervo!
-
Kiedy już skończyliśmy, z łatwością dało się wziąć medalion z dna misy –
wyjaśnił Dumbledore.
-
Niestety, gdy zdobyliśmy medalion i wyszliśmy z jaskini, odkryliśmy, że wcale
nie ruszyliśmy z miejsca. Ktoś nas ubiegł – westchnęła Minerva. Wyjęła medalion
i pokazała im ukrytą notkę: – „Do Czarnego Pana” – przeczytała głośno, – „wiem,
że będę martwy na długo, zanim to przeczytasz, ale chcę, żebyś wiedział, że to
ja odkryłem twój sekret. Ukradłem prawdziwego horkruksa i zamierzam jak
najszybciej go zniszczyć. Mierzę się ze śmiercią w nadziei, że gdy spotkasz
godnego przeciwnika, znów będziesz śmiertelny. – R.A.B.” Więc rozumiecie, że po
tych wszystkich kłopotach, ten medalion jest fałszywy, a nie mamy pojęcia,
gdzie może być prawdziwy.
-
Może naprawdę został zniszczony? – zaproponowała z nadzieją Poppy.
-
Może – zgodził się łagodnie Albus. – Ale bez dowodu, co się z nim stało,
pozostajemy odsłonięci. Z tego, co wiemy, Voldemort był w stanie odzyskać
prawdziwy i pozostawić ten na przynętę. Z całą wrażliwą skromnością, zaklęcia
nałożone na jaskinię prawdopodobnie okazałyby się śmiertelne dla mniej
potężnych i mniej doświadczonych czarodziei niż ja i Minerva.
-
Och, moi drodzy – rozpaczała Sprout.
-
Jaki jest nasz najlepszy krok? – zapytał Flitwick.
Dumbledore
rozłożył ręce.
-
Trafiliśmy na ślepy zaułek. Razem z Minervą przeszukaliśmy wszystko, co tylko
mogliśmy wymyślić, bez powodzenia. Mieliśmy nadzieję, że możecie mieć jakiś
świeży pomysł.
Zapadła
cisza, podczas gdy czarownice i czarodzieje myśleli. Przez kilka długich minut
była cisza, do chwili gdy Minerva w końcu odezwała się.
-
Och, Albusie, czuję się tak, jakbym nie była dla ciebie żadną pomocą. Być może,
byłoby lepiej, gdybyś zabrał ze sobą Severusa. Może miałby więcej pomysłów,
gdzie szukać albo zauważyłby coś, co przeoczyliśmy – zawołała z frustracją.
Albus
złapał ją za rękę.
-
Minervo, moja droga, nie lekceważę przy tym Severusa, czy kogokolwiek innego
przy tym stole, ale muszę powiedzieć, że nie ma żadnej osoby, której ufałbym
bardziej niż tobie. Uratowałaś mi życie już przynajmniej dwa razy i sądzę, że
nie chciałbym mieć nikogo innego przy moim boku podczas tej misji.
McGonagall
uśmiechnęła się.
-
To bardzo miłe, ale nie umiem się powstrzymać przed myśleniem… - Przerwała
nagle, a osłupienie przebiegło przez jej rysy.
-
Minervo? – zapytał niepewnie Dumbledore.
-
Być może to jest to, Albusie. Byliśmy tak skupieni na Tomie Riddle’u, że
zapomnieliśmy, że nawet on miał sprzymierzeńców i przyjaciół. Może zaufał
jednemu z nich w sprawie horkruksu?
Dumbledore
skinął powoli głową, szarpiąc brodę.
-
Tom zawsze był niesamowicie charyzmatyczny, o czym świadczy jego sukces z Szarą
Damą – zgodził się. – Jego zwolennicy z pewnością zrobiliby dla niego wszystko.
Severusie – odwrócił się do Mistrza Eliksirów, – jak myślisz, komu Tom ufał
najbardziej?
Snape
nie zawahał się.
-
Bellatrix Black Lestrange była najbardziej lojalną i najmocniej faworyzowaną zwolenniczką
Czarnego Pana.
-
Ale ona jest od lat w Azkabanie – sprzeciwiła się Sprout.
-
Tak, ale nie była tam przed zniknięciem Sama Wiesz Kogo – zauważył Flitwick. –
Mógł powierzyć jej horkruks przed uwięzieniem.
-
Ale cały jej dobytek zniknął – powiedziała Poppy. – Nie mogłaby go mieć w
Azkabanie.
-
Nie, ale jestem pewny, że wciąż ma konto w Gringocie – kontynuował Flitwick. –
Czyż nie tam przechowałaby taki skarb? Gdyby Sami Wiecie Kto kazał jej chronić
go przed wszelkimi niebezpieczeństwami?
-
No i co nam to daje? – zapytała Sprout. – Z pewnością nie myślicie o włamaniu
się do Gringotta!
Wszyscy
nauczyciele przerwali, by zaśmiać się nad absurdalnością tego pomysłu.
-
Nie, nie, droga Pomono – powiedział Dumbledore, ocierając łzy radości z oczu. –
Nie sądzę, by to było konieczne. Myślę, że zaczniemy od rozmowy z Billem
Weasleyem. Jego znajomość z goblinami może pomóc nam w zrozumieniu, jak
najlepiej postąpić. Ale w międzyczasie, sądzę, że musimy uczcić radosną wieść!
– skierował błyszczące spojrzenie na Snape’a, który spiorunował go wzrokiem z
czystej zasady.
-
No, mój chłopcze – namawiał Dumbledore. – Nie powiesz reszcie?
-
Powiedziałem tylko tobie, ponieważ jako Głowa Wizengamotu, musiałeś to
zatwierdzić – burknął Snape. – Z pewnością nie zamierzam ogłaszać tego całemu
magicznemu światu.
-
No, już, radosną nowiną powinno się dzielić – zbeształ go Albus.
-
Och, na litość Merlina, co się stało? – zapytała Poppy z pewną szorstkością.
Snape
odwrócił wzrok i wymamrotał coś pod nosem.
-
Co?
Wymamrotał
to ponownie i w końcu Dumbledore, rzucając młodemu mężczyźnie podenerwowane
spojrzenie, odpowiedział:
-
Severus formalnie adoptował Harry’ego.
Rozległy
się sapnięcia i krzyki gratulacji, które tylko sprawiły, że Snape jeszcze
mocniej skręcił się z zawstydzenia. Choć po prawdzie, uniknął wypowiadania
swojego przypuszczenia, że wszyscy będą krzyczeć z przerażenia, nie radości i
że natychmiast zrobią wszystko, by unieważnić obrady.
-
Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? – skarcił go radośnie Flitwick wyciągając
rękę, by poklepać ramię posępnego profesora. – To wymaga świętowania!
Sprout
pociągała sentymentalnie w chusteczkę do nosa.
-
Och, to taki radosny dzień! Jak mogłeś zachować to dla siebie? Muszę iść do
szklarni i znaleźć kwiaty na tę okazję!
Ku
zaskoczeniu Snape’a, Poppy pochyliła się i pocałowała go w policzek.
-
Rozumiem, że ty trzymałeś to w tajemnicy, ale jak, do licha, zdołałeś
powstrzymać Harry’ego przed wykrzyczeniem tej wiadomości z wieży
Astronomicznej?
-
Cóż, właściwie to mu jeszcze nie powiedziałem… - zaczął ze skrępowaniem Snape.
-
Nie? Ale Filius ma całkowitą rację: musimy uczcić tę okazję imprezą! –
zadeklarował Albus. – Możemy zaprosić Weasleyów…
-
Nie myślę raczej o czymś tak ekstrawaganckim… - spróbował ponownie Snape, ale
jasne było, że nikt go nie słucha i reszta kadry z podekscytowaniem planowała
wielką imprezę, która miała odbyć się za kilka dni – żeby dać Remusowi szansę
na odpoczynek po pełni.
Tylko
Minerva wycofała się z wrzawy i usiadła obok Snape’a.
-
Rzeczywiście jesteś dobrym człowiekiem, Severusie – powiedziała cicho. – Harry
jest wielkim szczęściarzem.
Prychnął
i odwrócił wzrok, nie chcąc pokazać, jak bardzo zadowoliły go jej słowa.
-
Ale – zaczęła i mężczyzna spojrzał na nią ostro. Ach, tak, zawsze musi być to „ale”, czyż nie? – Ale musisz
podzielić się z Harrym tą wiadomością na osobności, przed imprezą. Takiego
rodzaju wiadomości nie powinno się dowiedzieć przed tłumem.
Snape
niecierpliwie pokiwał głową. Naprawdę sądziła, że sam tego nie zrozumiał? Co jeśli chłopiec będzie wył w proteście?
Albo z niesmakiem?
Tylko
dlatego, że Harry zaakceptował to, by Snape podjął się roli opiekuna, a nawet
nazywał go jakimś śmiesznym tytułem, nie oznaczało, że ucieszy się z faktu, że
Mistrz Eliksirów legalnie przejął rolę jego ojca. Było całkiem prawdopodobne,
że uzna to za zdradę Jamesa i wpadnie w szał.
Jednak
Snape nie przejmie się takim wybuchem. Wiedział, że po to, by dobrze bronić
Harry’ego, potrzebował pełnej kontroli nad chłopcem, a adopcja była jedyną do
tego drogą. Harry’emu mogło się to nie podobać, ale trudno. Snape nie zamierzał
ryzykować, że Dumbledore pewnego dnia sprzeciwi się jego postępowaniu z
bachorem albo że Syriusz pożałuje swojej decyzji, że nie zażądał opieki. Nie,
potrzebował formalnej adopcji, by upewnić się, że będzie miał ostatnie słowo w
sprawie życia bachora w ciągu następnych pięciu lat.
Był
dość zaskoczony tym, jak poszło to gładko i cicho. Podejrzewał, że musiał za to
podziękować nowej pani Minister i Dumbledore’owi, nie żeby jego wstępne
działania w zapewnieniu sobie poparcia Weasleyów, nie wspominając o Blacku i
Lupinie, nie były dobrym pomysłem.
Poszedł
nawet do Dursleyów, by uzyskać ich podpisy, że formalnie zrzekali się wszelkich
więzi z chłopcem. Właściwie to była całkiem niezła zabawa. Nie wiedział, jak
pomysłowy mógł być ten obłąkany skrzat i potrzebował kilku eliksirów
uspokajających dla Vernona i Petunii, by doprowadzić ich do stanu, w którym
byli w stanie trzymać długopis i czytelnie napisać swoje nazwiska.
Mimo
to, posiadanie wsparcia nie zapewniło go, że jego podanie będzie pozytywnie
rozpatrzone. Mimo wszystko, jak wygląda pozwolenie na zaadoptowanie chłopca,
który przeżył byłemu śmierciożercy? Z tą historią Rita Skeeter miałaby pole do
popisu!
A
jednak w prasie panowała cisza, choć wiedział, że reporterka musiała mieć
źródła w całym Ministerstwie. Jednakże nie zamierzał zaglądać darowanemu
koniowi w zęby i już planował, jak skorzystać z chwilowego uciszenia
wiadomości, by poinformować o tym Harry’ego.
-
Powiem mu. Jutro – zgodził się krótko, a McGonagall skinęła głową z aprobatą.
-
Dobrze. I załóż wtedy stare szaty – uśmiechnęła się ironicznie, wstając.
Snape
spiorunował ją wzrokiem. Więc stara wiedźma spodziewała się, że Harry będzie
krzyczał i rzucał rzeczami, prawda? Jakby nie znał wystarczającej liczby ochronnych
zaklęć, by się obronić!
Jednak
następnego wieczora, ubrał starszą szatę i upewnił się, że nic drogiego, albo
szczególnie ciężkiego nie znalazło się w zasięgu jego rąk, kiedy przywołał
chłopca do swoich kwater.
-
Cześć, tato! – powitał Harry swojego opiekuna ze swoim zwykłym, dobrym humorem.
Nie był pewny, dlaczego mężczyzna zawołał go do siebie, ale był rozsądnie
przekonany, że nie miał żadnych kłopotów. Nie było szans, by ktokolwiek się
dowiedział, że to on razem z Draco i Ronem byli w nocy w kuchni. Skrzaty domowe
przysięgły milczeć, a naprawdę ktokolwiek mógł ostrożnie ułożyć tuzin
ciasteczek jagodowych na siedzeniach w pokoju wspólnym Puchonów, po czym uniósł
nad nimi zaklęcie niewidzialności.
To,
że profesor Flitwick niedawno nauczył go tego zaklęcia niczego nie udowadniało;
wiele starszych dzieci już znało to zaklęcie. I naprawdę, jeśli Puchoniaki
zamierzały przechwalać się tym, jakim byli dobrym
Domem, który nigdy nie wpada w kłopoty, nie zaczyna walk i w ogóle, sami
prosili się o żart, prawda? Nie wspominając o tym, że nie kłopotali się tym, by
trzymać w sekrecie ich sekretne hasło, więc tak naprawdę zapraszali do
odwiedzin nie-Puchonów… albo przynajmniej tak postawił sprawę Draco.
Harry
był całkiem pewny, że nikt nie pomyśli, by oskarżać Draco i Rona o robienie czego wspólnie i ostrożnie wybrali noc,
kiedy bliźniacy mieli alibi w postaci pobytu w szpitalu, po tym, jak ich
ostatni eliksir niespodziewanie wybuchnął, powodując, że ich nosy stały się
ogromnie większe. A co ważniejsze, wybrali również moment, gdy Hermiona i
Neville byli rozproszeni nadchodzącym egzaminem z zielarstwa. Hermiony i
Neville’a raczej nie będą obwiniać, jak mogli zrobić z bliźniakami, ale również
prawdopodobnie nie pochwaliliby żartu i mogło im się coś przypadkiem wymknąć.
Harry wątpił, że Hermiona naprawdę zniżyłaby się do naskarżenia, ale Draco
zauważył, że nie chce, by wiedźma przez resztę roku szkolnego karciła go za ten
wybryk.
Ale
nawet jeśli dowiedział się, dzięki jakiejś tajemniczej rodzicielskiej magii,
Harry stwierdził, że warto było to zrobić dla zobaczenia oburzonych
Puchoniaków, chodzących po zamku z fioletowymi plamami na tyłkach. Poprzednio
spokojny Dom był zdenerwowany i ogłosił, że gdy odkryją, kto jest winny,
poniesie karę. Teraz Harry i jego przyjaciele desperacko starali się sprawić,
by Puchoniaki myśleli, że to wina Krukonów. Potem będą mogli usiąść i oglądać
fajerwerki!
-
Siadaj, Potter – rozkazał mu tata, brzmiąc na niezwykle surowego. – Mam coś…
poważnego… do przedyskutowania z tobą.
Harry
przygryzł wargę. Oho. To nie brzmiało dobrze. Czy powinien się przyznać, żeby
oszczędzić tego pozostałej dwójce? A może zrobił coś jeszcze, co wytrąciło tatę
z równowagi?
-
Musisz się o czymś dowiedzieć – kontynuował Snape, czując się niezwykle skrępowany.
Jak miał przekazać wiadomość, że z pewnej strony wyparł rodziców chłopca? Nie
zamierzał przecież nalegać, by chłopiec zmienił nazwisko, na litość Merlina,
ale adopcja wciąż technicznie zastępowała jednego ojca drugim. Snape nie byłby
zaskoczony, gdyby pojawił się przed nim duch Jamesa Pottera i uderzył go w nos.
Drogi Miesięczniku Wiadomości Naukowych,
gdybyście dostrzegli dziwny ruch na orbicie Ziemi, sugeruję, żebyście zbadali
pewien grób w Dolinie Godryka. Jego mieszkaniec prawdopodobnie obraca się z
taką prędkością, że przeszkadza w ruchu planet…
-
C-co się dzieje, tato? – Harry zaczął się już denerwować. Nawet jeśli jego
część w żarcie została odkryta, naprawdę nie spodziewał się czegoś gorszego niż
szlaban czy esej – i może publiczne przeprosiny dla Puchoniaków. Mimo wszystko,
ostatecznie skrzaty dają radę wywabić plamy z szat Puchonów, a podczas gdy całą
trójką nie spali po ciszy nocnej, technicznie rzecz biorąc, wstanie o trzeciej
nad ranem nie różniło się tak mocno od wczesnego wstawania.
Chłopiec
naprawdę nie martwił się złapaniem – profesor Sprout była dość łagodna i gdyby
dość mocno błagali, prawdopodobnie zgodziłaby się sama ich ukarać, zamiast
zwracać się do profesora Lupina czy Snape’a. A szlaban w szklarni wcale nie był
tak straszny. Ale spojrzenie na twarz jego taty sprawiło, że zaczął się
martwić, że źle ocenił sytuację. Przez co jeszcze mógł być tak… och, nie!
-
Coś się w nocy stało z Lunatykiem? – wypaplał i uderzył w niego nowy strach. –
Albo Łapie?
Skrępowanie
Snape’a jeszcze mocniej niż zwykle zmniejszyło jego cierpliwość.
-
Nic im nie jest – warknął. – A teraz nie ruszaj się i słuchaj! – Odchrząknął
niepewnie. – Zrobiłem coś, co może ci się nie spodobać, ale będziesz musiał
dostosować się do sytuacji – powiedział surowo.
-
Dobrze – powiedział z niepokojem Harry. O czym tata mógł mówić?
-
Przypomnij sobie, jak, mniej więcej rok temu, poprosiłeś mnie, żebym był twoim
opiekunem.
Harry
skinął głową, a jego serce nagle zakłuło. Och, nie! Po całym roku, jego tata
musiał zmęczyć się krążeniem wokół niego i zrezygnował z opieki. Harry zaczął
panicznie wciągać oddechy.
-
Po wydarzeniach z zeszłego roku i zmianach w tym, jasne się stało, że
nieformalna opieka nie jest idealną sytuacją – kontynuował Snape ze
skrępowaniem. Miał nadzieję, że jeśli przedstawi wszystko dzieciakowi, bachor
zrozumie, że adopcja jest najlepszym wyjściem.
-
Tak, jest. – Harry wydusił słowa przez suche gardło. Nie będzie beczeć jak małe
dziecko. Oczywiście, profesor był zbyt zajęty tym, by opiekować się nim. Był
teraz Zastępcą Dyrektora, a czyż Harry nie udowodnił, jakie są z nim kłopoty? W
zeszłym roku, minął zaledwie miesiąc bez jakiś kryzysów. A skoro Łapa i Lunatyk
są w szkole, naturalnie profesor Snape musiał czuć ulgę, że ktoś inny mógł
zająć się uciążliwym podopiecznym. Jego pierwszy ojciec nie był raczej
przyjaciółmi z profesorem Snapem ani nawet nie był zbyt miły. Profesor Snape
był zwyczajnie miły, że zabrał Hrry’ego, gdy nikt inny nie chciał.
-
No więc… - Snape odkrył, że ponownie musi odchrząknąć. – Ach… Podjąłem pewne
kroki i…eee… - Och, na brodę Merlina! Jąkał się jak pierwszak! Po prostu
wykrztuś to z siebie i miej to z głowy! -
…Dostałemzieloneświatłoicięadoptowałem.
Szczęka
Harry’ego opadła. Nie mógł usłyszeć tego, co myśli, że słyszał. Ledwo
oddychając, wyszeptał:
-
Co takiego, sir?
Snape
spiorunował bachora wzrokiem. Spójrzcie na niego – cały jest blady i się
trzęsie! Najwyraźniej w każdej sekundzie mógł wybuchnąć wściekłością.
-
Słyszałeś mnie – warknął. – Adoptowałem cię. Legalnie jesteś moim synem. – No i
jest. Potter będzie musiał się z tym pogodzić.
Harry
walczył ze sobą, by znaleźć sens słów mężczyzny. Został adoptowany? Ale… ale to
oznaczało, że profesor nigdy go nie odda. Że utknie z Harrym na zawsze. Czy
mógł dobrze słyszeć?
-
T-to znaczy, że mnie nie oddajesz?
Snape
zamrugał.
-
Co? – O czym dzieciak paplał? Oddać go? Komu?
-
Nie masz nic przeciwko byciu moim tatą? Na zawsze? – Harry przełknął ślinę.
-
Nie masz nic przeciwko, że cię adoptowałem? Formalnie? – zapytał Snape.
-
Dlaczego miałbym mieć? – spytał bezbarwnie Harry. – Ale dlaczego ty miałbyś
tego chcieć? To znaczy, że się mnie nie pozbędziesz. Nigdy.
Snape
skrzywił się w kierunku bachora.
-
Idiota. Nie mam zamiaru się ciebie pozbywać, ani teraz, ani w przyszłości.
Myślisz, że jestem tak zmienny w obietnicach?
-
Ale co jeśli któregoś dnia będziesz miał swoje dzieci? Albo zdecydujesz, że
jestem zbyt dużym kłopotem? Albo że…
-
Głupi dzieciak. – Ulotna litość, którą Snape czuł do Dursleyów szybko
wyparowała w obliczu przypomnienia, jak kruche jest poczucie własnej wartości
Harry’ego. – Już mam syna. Ciebie – dodał, nie chcąc ryzykować, że chłopiec
użyje swojego gryfińskiego zrozumienia. – W mało prawdopodobnym przypadku, gdy
pewnego dnia zdecyduję się mieć inne dzieci, ty pozostaniesz najstarszym. A
skoro Weasleyowie nie uznali za stosowne odrzucić bliźniaków, nie mogę sobie
wyobrazić, dlaczego sądzisz, że jesteś zbyt kłopotliwy. Myślałem, że nawet
Gryfon zrozumie, że moja obecność w twoim życiu nie ma przejściowej natury, ale
najwyraźniej myliłem się i uznałeś nasz związek za tymczasowy. Cóż, te papiery
adopcyjne powinny naprostować twoje myślenie. – Rzucił oficjalny zwój na stół
między nimi, a Harry uniósł go oszołomiony.
Przeglądnął
formularz i z pewnością było to dokładnie to, co tata powiedział. On, Harry
James Potter, od tego dnia, był przez czarodziejskie prawo uznawany za
legalnego syna i spadkobiercę Severusa Snape’a. Napisali wiele śmiesznych
terminów i trudnych słów, ale ta część była krystalicznie prosta. Miał ojca.
Legalnie, prawnie, bezsprzecznie ojca.
-
C-czy to coś zmienia? – zapytał niepewnie, spoglądając na tatę.
Snape
zmarszczył brwi. Dlaczego bachor nie zaczął jeszcze wyć?
-
Takich, jak? – Na niepewne wzruszenie ramion Harry’ego, prychnął niecierpliwie.
– Nie mogę usiłować odpowiedzieć na tak ogólne i źle sformułowane pytanie,
panie Potter, ale wystarczy powiedzieć, że nie przewiduję żadnych zmian naszej
umowy. Wciąż będziesz mógł spotykać się ze swoim ojcem psiestnym i wilkołakiem,
możesz spędzać czas z klanem Weasleyów i nie mam zamiaru zmieniać reguł, które
rządzą twoim zachowaniem. A teraz, biorąc pod uwagę te fakty, chcesz
uszczegółowić swoje pytanie?
Harry
potrząsnął głową bez tchu. Ledwo mógł uwierzyć w swoje szczęście. Jego tata w
ogóle nie zmienił zdania! Tylko bardziej utrwalił swój związek z Harrym, nic
więcej.
Snape
był zaintrygowany. Dlaczego Potter nie wrzeszczał i nie krzyczał, albo
przynajmniej nie narzekał z goryczą na brak konsultacji z nim.
-
Nie masz żadnych zastrzeżeń? – zapytał w końcu.
W
tym momencie to Harry zrobił zdziwioną minę.
-
Dlaczego miałbym mieć? – odpowiedział. – Jak powiedziałeś, poprosiłem cię,
żebyś się mną zajął.
-
No, tak – przyznał Snape, – ale nie prosiłeś mnie, żebym cię adoptował.
Promienny
uśmiech, który rozbłysnął na twarzy Harry’ego, poważnie zdezorientował ponurego
profesora.
-
Tak, wiem – zgodził się radośnie Harry. – Nigdy nie poprosiłbym o coś takiego.
Znaczy, to jak proszenie o największy, najwspanialszy prezent na świcie! Nawet
Draco byłby zbyt nieśmiały, by poprosić o coś takiego, ale i tak mi to dałeś.
Usta
Snape’a otworzyły się i zamknęły, ale nie wydobył się z nich dźwięk. Czy ten
mały diabeł sugerował, że bycie adoptowanym przez niego było równoznaczne z „największym,
najwspanialszym prezentem na świecie”? Zwalczył pragnienie otarcia uszu.
-
Cóż, skoro jesteś zadowolony – zdołał w końcu wybełkotać, a potem szpiczaste
czoło bachora uderzyło w jego mostek, czyniąc go całkowicie niezdolnym do
mówienia. Przynajmniej tak wytłumaczył sobie swój brak umiejętności wysłowienia
się.
Harry
w końcu uniósł głowę z szat taty i wytarł oczy. Naprawdę musiał przestać ryczeć
jak dziewczynka, za każdym razem, gdy jego tata zrobi dla niego coś miłego,
choć sądził, że adopcja jest na tyle wyjątkowa, że nawet dorosły może się nieco
rozbeczeć.
-
Będę naprawdę dobrym synem – obiecał zaciekle. – Zobaczysz.
-
Głupie dziecko. – Głos Snape’a był niespotykanie chrapliwy w jego uszach. – Już
udowodniłeś, że jesteś d-dobrym synem – zająknął się widocznie przy nieczęsto
używanym słowie. – Choć oczywiście będę oczekiwał, że wciąż będziesz się
zachowywał i postępował stosownie – dodał szybko, nie tracąc okazji, by
przypomnieć bachorowi o jego obowiązkach.
-
Będę! – przysiągł Harry, tak przytłoczony ogromem działań ojca, że nawet nie
przewrócił oczami nad surowością jego słów.
-Hymf.
– Snape właściwie nie prychnął z kpiną, ale wyraźnie dał do zrozumienia, że ma
bardzo realistyczny pogląd na zwyczajne zachowanie dwunastolatka.
-
Eee, tato… - zapytał niepewnie Harry. – Czy mogę… no, wiesz… powiedzieć komuś?
Snape
westchnął ciężko i zdał sobie sprawę, że jego ramię, z jakiegoś
niewytłumaczalnego powodu, wciąż owijało się wokół ramion chłopca. Szybko je
zdjął i powiedział:
-
Myślę, że reszta kadry planuje zorganizować jakiegoś rodzaju… przyjęcie… jutro.
Powinieneś porozmawiać z twoją Opiekunem Domu, by upewnić się, że twoi
przyjaciele są zaproszeni.
Harry
podskoczył z podekscytowaniem.
-
Wow! Przyjęcie? Dla nas? Super! – Rzucił się w stronę drzwi. – Upewnię się,
żeby Lunatyk – znaczy, profesor Lupin – wiedział, że chciałbyś te małe
ciasteczka z przyprawami, które robi Zgredek.
-
Potter! Nie waż się… - zaczął Snape. Gdyby wiedza, że jest uzależniony od
wypieków skrzata domowego, przedostała się do opinii publicznej, jego reputacja
byłaby zrujnowana.
Ale
zanim zdołał dokończyć sztywny nakaz, Harry wrócił i rzucił się w ramiona taty,
popychając zaskoczonego mężczyznę na poduszki sofy.
-
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – wyszeptał chłopiec. – Jesteś najlepszym tatą na
świecie!
A
potem wyszedł, otwierając drzwi, jakby ścigała go horda śmierciożerców. Snape
spojrzał za nim, czując się tak, jakby został uderzony zaklęciem Confundus. Potter był szczęśliwy, nie,
zachwycony tym, że został przez niego adoptowany? Być może – tylko być może –
nie był tak straszny w tym całym rodzicielstwie, jak się obawiał…
CDN…
Wesołych i Potterowskich Świąt!!!