Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 11 marca 2016

NDH - Rozdział 11



Następnego dnia rano śniadanie rozpoczęło się tak, jak zwykle w sobotni poranek, na początku roku szkolnego. Stół Gryfonów był niezwykle spokojny, z powodu braku klanu Weasleyów, ale rekompensowało to podekscytowane brzęczenie przy stole Ślizgonów. Jak Snape przewidział, szkolna sowiarnia była bardzo używana w ciągu ostatnich kilku dni, gdy nowina o nowym opiekunie Harry’ego Pottera trafiała do rodziców Ślizgonów. Dumbledore był nieco zdziwiony, że ta wiadomość nie została jeszcze wypisana w poprzek „Proroka Codziennego” (albo nawet „Żonglera”), ale Snape nie mniej się tego spodziewał. Ślizgońscy rodzice- podobnie jak ich potomstwo – raczej mieli tendencję do długiego i ciężkiego myślenia o skutkach ich działań, niż do najpierw robienia a później myślenia. Ci, którzy (jak Malfoyowie) byli bez wątpienia zwolennikami Voldemorta zastanawiali się, czy działania Snape’a były częścią jakiegoś skomplikowanego śmierciożerczego planu, prowadzonego pod nosem dyrektora. Ci, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu, jawnie lub w inny sposób, mało prawdopodobne, że mówiliby i zdradzali swoją przynależność do czasu, gdy będzie to dla nich korzystne.
Snape nie miał złudzeń, że jeśli wiadomość wyciekła do Gryfonów, on, Dumbledore i McGonagall bez wątpienia byliby zasypani przez wyjce i reporterów, gdy wściekły Czarodziejski świat zażąda, by wiedzieć, jak Ślizgonowi, nie mówiąc już, że byłemu śmierciożercy, mogło zostać powierzone dobro Chłopca, Który Przeżył. Chociaż był pewny, że ten dzień nadejdzie, to do tego czasu, Snape postanowił cieszyć się spokojnym śniadaniem.
Przynajmniej taki był jego plan.
Tego ranka był odrobinę spóźniony, przez dwóch szósto rocznych Puchonów, którzy pomylili cichy korytarz w pobliżu jego kwater (Jego kwater! Naprawdę!) z dobrym miejscem na migdalenie się. Mogąc stanowczo wyprowadzić ich z błędu takiego pomysłu, Snape był w niespodziewanie dobrym nastroju. Zastanawiał się, czy może spowodował im długotrwałe... problemy z... wyczynem, który przerwał im w szczególnie niezręcznej chwili, ale zdecydował, że zadziałał, jako coś w rodzaju kontroli ich dorastających, szalejących hormonów, co być może było dobre.
Zauważył, że reszta personelu zajęła już swoje miejsca i puszczali w obieg talerze z jedzeniem, gdy podchodził do jedynego pozostałego krzesła. Stało się to przez Albusa, a on powitał dyrektora ze swoją zwykłą formalnością. Potem odwrócił się do Minervy, by się z nią przywitać, ale tylko zauważając, że patrzy na niego z wyrazem zupełnego szoku.
- Co? – zapytał, natychmiast przyjmując, że jeden z małych potworów zdołał uderzyć do zaklęciem zmieniającym wygląd, choć jako że bliźniacy Weasley byli w Norze, miał problem nazwać kolejnego najprawdopodobniejszego podejrzanego.
- Ty... ty... – starsza czarownica zdawała się być niezdolna do mówienia.
Snape spojrzał za nią, mając nadzieję, że reszta kadry będzie bardziej spójna. Pomona Sprout zamarła w momencie nakładania jajecznicy na talerz, a zawartość jej łyżki skończyła na jej kolanach. Jednak zauważył, że jej oczy są utkwione w twarzy Severusa.
- Filius... – Snape zaczął z nadzieją. Flitwick spojrzał na niego z uśmiechem znad omleta, tracąc uśmiech i równowagę, gdy jego oczy spotkały Snape’a i spadł z podwyższonego krzesła z piskiem.
Teraz bardziej zdenerwowany, niż chciałby przyznać, Snape odwrócił się w lewo. Albus nadal jadł spokojnie, ale jego szaleńczo migoczące oczy były utkwione w talerz. Poza nim, Hagrid ominął w całości usta i wbił sobie widelec z boczkiem w brodę. Patrzył na Snape’a ze zdumieniem, tak jak pani Hooch siedząca obok niego. Choć raz okazało się, że Quirrel jest zbyt zaskoczony nawet by drgać i się jąkać, podczas gdy Trelawney wykrzyknęła.
- To znak! Znak apokalipsy!
Naturalnie to zwabiło uwagę uczniów i wszyscy spojrzeli na stół nauczycielski, by zobaczyć, co wyprowadziło z równowagi ich zbzikowaną nauczycielkę Wróżbiarstwa bardziej niż zwykle. Jeden po drugim, rozmowy w Sali cichły, gdy wszystkie oczy zwróciły się na Snape’a i rozszerzyły się.
- Albus! – syknął Snape, walcząc z prawie nieodpartą chęcią ucieczki. – Co, do licha, się dzieje?
- Nie mam pojęcia, mój drogi chłopcze – powiedział starszy czarodziej grzecznie, kłamiąc w żywe oczy. – Chciałbyś trochę marmolady?
- Minervo! – Snape był gotowy sprać czarownicę, jeśli dzięki temu zetrze oszołomienie z jej twarzy. – Co się, na Merlina, z tobą dzieje?
- Severusie – zaczęła mówić, zacięła się, przełknęła ślinę i ponownie spróbowała. – Ty... wyglądasz...
- Jak? – zażądał, zaciskając pięści, by powstrzymać się by nie dotknąć swojej twarzy.
- Twoje włosy... – wydyszał Filius, stając na nogi, - one są... mam na myśli... one są...
- Wspaniałe! – wypaliła Pomona Sprout.
- Co? – Ze wszystkich przymiotników, których się spodziewał Snape, to nie był jeden z nich.
- Co zrobiłeś? One są takie... długie. I j-jedwabiste – wydyszała Pomona. Snape popatrzył na nią. Czy oni wszyscy byli pod jakąś dziwną formą Imperiusa?
- Severusie, wyglądasz zupełnie... inaczej – Minerva w końcu przełknęła ślinę. – Raczej... hymm...
- Seksownie! – zapiszczała jedna z piątorocznych Krukonek do swojej sąsiadki. – Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że on jest taki gorący.
Snape zbladł, gdy to wydawało się otworzyć jakieś wrota. Ku jego wielkiemu przerażeniu, w powstałym bełkocie, nawet podsłuchał, że jakieś piątoroczne Gryfonki kłócą się, czy jego „wysoki, ciemnowłosy i przystojny” wygląd udowadnia, że faktycznie jest raczej „poważny i ponury”, a nie „niesprawiedliwy i złośliwy”. Większość chłopców w Wielkiej Sali wyglądali na oszołomionych lub wściekłych, choć Snape dostrzegł, że więcej niż jeden (w tym kilku, których się nie spodziewał) przypatruje mu się ze szczerą spekulacją.
- Severusie, ukrywałeś się pod jakimś urokiem przez cały ten czas? – zażądał Filius, wciąż się na niego gapiąc.
- Całe te piękne, piękne włosy i wzrost... Dlaczego wyglądasz raczej, jak Syriusz Black podczas swojego ostatniego roku! – zaskrzeczała Hooch z – nic dziwnego, - kompletnym brakiem taktu. Co gorsza, ciągnęła z rozmarzeniem, - Sprawiasz, że dziewczyny po prostu chcą wspiąć się na twoje ciało i zamęczyć ręką twój...
Panikując, Snape syknął na instruktorkę latania (która była od niego starsza o ponad trzy dekady):
- Słodki Merlinie, kobieto! Weź się w garść!
- Och, myślę, że będę musiała – odpowiedziała Hooch znacząco.
Snape zaczerwienił się – coś, co mógłby przysiąc, że zapomniał, jak się robi, - i wybełkotał coś niezrozumiale. W końcu zdecydowawszy, że jego najmłodszy członek kadry był już dość wytorturowany, dyrektor odchrząknął.
- Jeśli jedynie zmiana szamponu mogła wywołać taką wrzawę, boję się pomyśleć, co wszyscy zrobią, gdy Severus kiedykolwiek zdecyduje się poszerzyć swoją garderobę – powiedział z wyrzutem.
- Tylko zmieniłeś szampon? – powiedziała Minerva z niedowierzaniem. Machinalnie podniosła rękę, by dotknąć loków Severusa, gdyby nie odwrócił głowy z niemym warknięciem.
- McGonagall! Robisz z siebie głupca! – warknął, czując się tak przestraszony, jak w czasie, gdy Huncwoci uwięzili go w toalecie na piątym piętrze. Między studentami i kolegami, Snape zaczął się czuć jak znicz na Pucharze Świata w Quiddutchu.
- Wyglądasz... niesamowicie – wydusiła Sprout.
Filius zaśmiał się, a jego głos brzmiał niepokojąco wysoko, niczym dziecięcy chichot.
- Och, Severusie, podejrzewam, że w ciągu najbliższych kilku tygodni będziesz musiał zmienić swój plan lekcji. – Na widok zaskoczonego wyrazu twarzy młodszego mężczyzny, uściślił: - Ci, którzy nie mają zajęć z eliksirów mogą pojawić się w twoim programie nauczania. Między innymi dziewczyny, które będą zbyt chore umysłowo, by postępować zgodnie z instrukcjami i takie, które będą świadomie dążyć do szlabanów w nadziei, że będą sam na sam z tobą, co daje więcej szans na wybuchy w ciągu kilku nadchodzących dni niż przez ostatnie pięć lat!
- To wszystko twoja wina! – syknął Snape na Albusa, choć w rzeczywistości było to – bardzo głęboko pod tymi wszystkimi upokorzeniami, - raczej przyjemne uczucie. Nigdy wcześniej nie był komplementowany za wygląd, po prawdzie, wręcz przeciwnie. Był chudym, niezgrabnym nastolatkiem z definitywnie zgarbioną posturą i ubraniami z drugiej ręki i nigdy nie zdawał sobie sprawy, że wyszedł z poczwarki niezdarnego nastolatka w szczupłego i silnego dorosłego.
Zawsze zakładał, że jego często łamany nos (najpierw przez ojca, później Huncwotów i w końcu przez Voldemorta) i krzywe zęby (jak wyżej) przekładały się na przerażającą nieatrakcyjność. Merlin wiedział, że jego ojciec nazywał go obrzydliwym, brzydkim, małym goblinem tyle razy, że w to uwierzył. Tłuste włosy po prostu uzupełniały to, co było, pomyślał, długą listą nieatrakcyjnych cech. Bycie uznanym za „gorącego” przewróciło jego własny wizerunek do góry nogami.
Teraz, gdy jego włosy były lśniące i okalały twarz delikatnymi falami, a nie wisiały prosto w tłustych puklach, jego tlące się oczy, wydatny podbródek i wystające kości policzkowe mogły być docenione pierwszy raz od lat. W połączeniu z jego chwalebną prezencją, nie było zaskoczeniem, że uderzył w kobiecą populacje Hogwartu (i w niektórych mężczyzn również) niczym piorun.
- Cóż, mój chłopcze, zawsze możesz zdecydować się wrócić do swojego poprzedniego wyglądu – zauważył delikatnie Albus, ignorując sapnięcia przerażenia kobiecej części kadry po obu jego stronach.
Snape rozważał taką opcję przez około półtorej sekundy zanim odrzucił ją z parsknięciem pogardy, na które to zasłużyło. Miałby ułatwić życie uczniów i pracowników? Gdzie w tym zabawa? O wiele bardziej przyjemnie będzie ich dręczyć.
Zarzucił głową, zaskoczony i zadowolony z niskiego jęku, który wywołał wśród studentek, i powiedział najbardziej wyniosłym tonem, jakim potrafił.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego moja osobista pielęgnacja miałaby być tematem do rozmowy przy śniadaniu. Proszę podać mi tosty.
Ostatecznie, nowość jego wyglądu opadła, Sprout oczyściła kolana z jajek, Hagrid usunął wieprzowinę z brody, a Trelawney przestała jęczeć o ”Ragnaroku*”. Do tego czasu, Snape jednak odkrył w sobie niewykryty wcześniej szczep próżności. Wiedział, że jest nie bez powodu dumny ze swojej działalności jako Mistrz Eliksirów, ale po raz pierwszy zaczął rozumieć, jak ten dupek Black musiał się czuć z tyloma dziewczynami omdlewającymi przy nim przez cały czas. Co więcej, Snape zauważył, że mu się to podoba. Naprawdę bardzo podoba.
Na szczęście, jego talent do oklumencji wytłumił wszystkie to emocje. Do czasu, gdy Potter o dziesiątej zapukał do jego drzwi, Snape ochłonął na tyle, by powitać go groźnym spojrzeniem. Miał raczej nadzieję, że bachor przyjdzie późno i zatem nie miałby powodu, by iść dalej z planem, ale punktualność małego łajdaka uniemożliwiła mu taką wymówkę.
- Potter, jesteś tu, więc...
- Proszę, sir! – Potter miał czelność nie tylko mu przerwać, ale również wcisnąć w jego ręce starty zwój pergaminu.
Na szczęście dla chłopca, Snape szukał rozproszenia uwagi.
- Co to jest? – zażądał, rozwijając nieco lepki zwój.
- To mój esej o eliksirach uzdrawiających – wyjaśnił radośnie Harry. Wiedział, że profesor byłby z niego zadowolony, że wykorzystał dobrze swój czas. – Pamięta pan? Kazał mi pan napisać 12 cali po tym, jak myślałem, że użył pan brudnych skarpetek do...
- Pamiętam, Potter – przerwał urwisowi Snape. Przejrzał kartkę, będąc pod niechętnym wrażeniem. Chłopak nie tyko zawarł istotne informacje, ale również napisał je bardziej elegancko niż którąkolwiek z poprzednich prac. Najwyraźniej lekcje na jego szlabanie dotarły go niego.
- Och, i tu jest więcej.
Zanim zdążył ukarać bachora za tajemniczą lepkość pergaminu, nie wspominając już o jego potarganym wyglądzie, w jego ręce zostały wsunięte jeszcze dwa.
- Co, do diaska? – Szybki rzut oka potwierdził, że miały innych charakter pisma niż Potter.
- Cóż, zapytałem Hermionę Granger, czy mogłaby spojrzeć na mój esej, by upewnić się, że jest w porządku i wtedy powiedziała, że chce napisać jeden na dodatkowe zaliczenie – wyjaśnił Harry szczerze.
- Co to znaczy „dodatkowe zaliczenie”? – zażądał Snape. Brzmiało to dla niego podejrzanie jak „dodatkowa praca”.
- No, wie pan – powiedział Harry zaskoczony. – Dodatkowe rzeczy, które robią uczniowie, mimo że nie były zadane i pomaga im to w stopniach.
- Nie jesteśmy nawet w drugim tygodniu zajęć, a panna Granger już ustanowiła się jako nieznośną wiem-to-wszystko. Dlaczego, na Merlina, ona wyobraża sobie, że musi robić dodatkową pracę? – zażądał Snape.
Harry wzruszył ramionami.
- To Hermiona. W każdym razie, podczas gdy pracowaliśmy nad naszymi esejami, przyszedł Neville i Hermiona zastraszyła... eee, zasugerowała... że też powinien zrobić, bo może wtedy nie będzie tak zdezorientowany i przerażony na zajęciach.
- Potter, na moich zajęciach dodatkowa praca jest tylko za karę! – warknął Snape. – Czy ty sobie wyobrażasz, że nie mam nic lepszego do roboty niż poprawianie dodatkowych esejów nic nie wiedzących Gryfonów? Oczekujesz, że przeczytam trzy eseje oparte na eliksirach leczniczych?
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Wiedziałem, że pan tak powie! –Snape zamrugał, zakłopotany. – Powiedziałem Hermionie, że nie może pisać eseju na taki sam temat, co ja, więc zdecydowała się napisać o Eliksirze Wielosokowym. Czytała o nim w jednej ze swoich książek i myśli, że brzmi fajnie. A wtedy powiedziała Neville’owi, by napisał o eliksirze z ubiegłego tygodnia, który wysadził, żeby pan zobaczył, że naprawdę to zrozumiał.
Snape przykleił na twarz szyderczy uśmiech i chciał poinformować małego diabła, że nie ma najmniejszego zamiaru przeglądać żadnych niezamówionych esejów, nie mówiąc już o zapewnianiu im „dodatkowego zaliczenia”, gdy Harry spojrzał na niego. Zaufanie w tych zielonych oczach miało tak nieoczekiwany wpływ na jego struny głosowe i zdał sobie sprawę, że zamiast tego musi odchrząknąć.
- I nawet zacząłem moje 500 linijek – powiedział mu z dumą Harry. Zdecydował, że sposobem, by uspokoić profesora Snape’a, że jest osobą trzymającą w ryzach było pokazanie mu, że Harry wziął swoją karę na poważnie. Pierwszą setkę pisał poprzedniego wieczora w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, a po pierwszych kilkunastu, paru uczniów podeszło, by zapytać, nad czym pracuje. Choć na początku zniechęcił ich informacją, że pisze linijki dla Snape’a, innych Gryfonów zaintrygowało to, co ma do napisania. Szybko jego „Nie będę cytował moich przerażających krewnych” ustąpiło między innymi zdaniom: „Moi krewni to głupi kłamcy”, „Moi krewni to wypełnione tłuszczem balony” (jego koledzy z domu byli naprawdę bardzo zadowoleni z wiedzy o tym, jak Snape nazywał jego wuja) oraz „Nie będę zwracał uwagi na nic, co moi grubi i głupi krewni kiedykolwiek powiedzieli” oraz jeszcze kilka innych bardziej pomysłowych sugestii Gryfonów. Harry miał nadzieję, że profesor nie będzie miał nic przeciwko temu, że to 500 linijek nie jest identycznych, ale uznał, że jeśli nie nic innego to różnorodność sprawi lekturę Snape’a bardziej interesującą.
- Hmm – mruknął Snape, decydując, że (tylko ten jeden raz!) mógłby pozwolić na wykorzystanie w jego klasie tego dziwacznego, mugolskiego pojęcia „dodatkowego zaliczenia”. Był nieco ciekaw, co pierwszoroczniak mugolskiego pochodzenia napisał o tak skomplikowanym eliksirze, jak Wielosokowy i szczerze mówiąc cokolwiek, co sprawi, że będzie mniej prawdopodobne, że Longbottom stopi swój kociołek, może być tylko dobrą rzeczą.
Po prostu później będzie musiał wyjaśnić Harry’emu – bardzo srogim tonem, - że coś takiego się więcej nie powtórzy. Ta bezczelność małego bachora! Myśli, że może mówić w imieniu jednego z profesorów! Powinien posłać aroganckiego szczeniaka do jego pokoju, ale pojęcie, co dzieciak mógłby tam znaleźć powstrzymało go przed tym.
- Potter, chodź ze mną – warknął, prowadząc go do pokoju chłopaka.
Harry posłusznie ruszył za nim. Był bardzo zadowolony z siebie. Wyobraź sobie, że był w stanie wytłumaczyć profesorowi o dodatkowych zaliczeniach!
- Widział pan, że jadłem płatki owsiane i owoce na śniadanie? – pisnął, truchtając za wysokim mężczyzną. – Hermiona powiedziała, że są bardzo pożywne.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na tyle ociężały umysłowo, że spodziewasz się lawiny pochwał i prezentów za każdym razem, gdy zrobisz to, co ci każą – powiedział Snape odwetowo. Tylko dlatego, że książki każą zauważać i nagradzać dobre zachowanie, zamiast po prostu wskazywać i karać złe, nie znaczy, że planuje mizdrzyć się do bachora, gruchając, kiedy uda mu się wytrzeć swój nos. – Właź. – Pchnął drzwi do sypialni i przepuścił go.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy wszedł go swojego pokoju (jego pokoju!), choć nieco się zawahał, gdy zobaczył miotłę leżącą na jego łóżku.
- S-sir?
Wspomnienie wyciągania z komórki pod schodami i dawania mu mopa i wiadra rozbłysło w jego głowie, choć – przypomniał sobie stanowczo, - to sprawiedliwe, jeśli profesor oczekuje, że zrobi porządek wokół tego miejsca.
- Chce pan, bym posprzątał kwatery? – zapytał, mając nadzieję, że jego głos nie zabrzmiał marudnie.
Nie miał nic przeciwko sprzątaniu, nie po tych wszystkich wspaniałych rzeczach, którymi Snape go obsypał, ale po prostu myślał, że może Snape nie jest aż taki straszny, jeśli o to chodzi, tak jak byli jego ciotka i wuj. Wręczanie mu mopa albo miotłę albo butelkę z płynem do mycia było u Dursleyów na porządku dziennym i służenie w prowadzeniu domu było faktem, który jako jedyny cenili w Harrym.
Snape popatrzył na chłopca i zwalczył chęć uderzenia głową o ścianę. Oczywiście, jednym popołudniem w Hogwarcie trudno było przezwyciężyć lata niewoli wśród mugoli.
- Potter – powiedział cicho, - jesteś czarodziejem, a nie mugolem.
- T-tak, proszę pana? – zgodził się Potter nerwowo. Nie był pewny, co profesor ma na myśli. Czy wpadł w kłopoty za coś, co czarodziejom się nie podoba?
Snape chwycił go za ramię i poprowadził do łóżka.
- Czarodzieje nie używają mioteł do sprzątania, Potter. Używają ich do latania. – Zostawił chłopca patrzącego na Nimbusa 2000.
Twarz Harry’ego pokryła się ognistą czerwienią. Był takim idiotą! Nie tylko zapomniał o lataniu na miotłach, ale jeszcze był na tyle niegrzeczny, że wyobraził sobie – znowu! – że profesor Snape będzie zachowywał się jak jego krewni! Ciągle zapominał, mimo że profesor w kółko rozpraszał jego obawy, że nie będzie traktowany tak nigdy więcej. Profesor Snape musi myśleć, że Harry jest kompletnym kretynem. I oczywiście, profesor zapewne czuł się, jakby Harry obrażał go za każdym razem, gdy spodziewał się, że zachowa się jak wuj Vernon. Gorąca gula wzrosła w jego gardle i Harry niemal się zakrztusił.
Teraz właśnie profesor Snape kupił mu jeszcze kolejny prezent, a odpowiedź Harry’ego porównywała go do jego okropnych krewnych. Czuł się okropnie. Wolałby, żeby Snape odebrał mu miotłę i uderzył go nią. Był głupim, niewdzięcznym bachorem, który…
Snape  popatrzył na udręczoną twarz Harry’ego, na której pojawiło się poczucie winy. Oczywiście mugolska rzecz do sprzątania wywołała straszne dla chłopca wspomnienia. Harry już wykazywał, że cierpi na powracające wspomnienia, a on – rzekomo świadomy, odpowiedzialny dorosły, - pozwalał na to. Wyciągnął rękę i niezdarnie poklepał dzieciaka po ramieniu, na wpół oczekując, że Potter się wzdrygnie.
Zamiast tego Potter odwrócił się i ukrył twarz w szatach Snape’a.
- Przepraszam! – jęknął. – Przepraszam!
- Potter, nie musisz przepraszać na co drugim oddechu – zaczął.
- Ale to robię! – Harry przywarł mocniej do mężczyzny. – Zapomniałem! Nie miałem tego na myśli! Po prostu zapomniałem!
- Jesteś nowy w czarodziejskim świecie – zauważył Snape. – To naturalne, że możesz powracać do nawyków przez całe życie.
- Ale powinienem wiedzieć lepiej – powiedział Harry żałośnie, patrząc na niego. – To znaczy, jest pan o wiele milszy od Dursleyów i…
- To niewiele mówi – przerwał Snape sucho.
- Jest pan naprawdę zły? – zmartwił się Harry, pociągając nosem. – Nie chcę, by czuł się pan źle. Wie pan, że to wszystko moja wina, nie pana.
- Potter, to zajmie wiele czasu zanim wrócisz do siebie po przerażającym traktowaniu twoich krewnych, nie mówiąc już o zapoznaniu się ze światem czarodziejów. Zdaję sobie sprawę z ogromnej zmiany i jestem dość… usatysfakcjonowany… z twojego postępu. – Teraz. To było pozytywne wzmocnienie.
Harry wziął głęboki oddech, uspokojony słowami profesora. To była prawda – na przestrzeni zaledwie kilku tygodni przeszedł od samotnej egzystencji jako znienawidzony sługa Dursleyów do tego nowego świata, nowej szkoły, nowej kultury, nowych przyjaciół, nowego opiekuna… Może, mimo wszystko, nie był takim idiotą. Snape powiedział, że robi postępy i nie brzmiał na zranionego czy obrażonego.
Harry poczuł przypływ wdzięczności do tego wysokiego, ponurego profesora. Jak wiele osób byłoby tak wyrozumiałych i cierpliwych przy takim marudnym dziwaku? Przytulił Snape’a ponownie. To było tak, jakby cały pech, który miał przez ostatnie dziesięć lat w końcu się zrównoważył. Był takim szczęściarzem, że miał tak genialnego opiekuna.
- Potter – przerwał Snape zanim emocjonalny mały potwór ponownie wpadnie w histerię. – Będę na ciebie zły, jeśli szybko nie pokażesz lepszych manier niż pawian analfabeta. Właśnie otrzymałeś prezent. Co powinieneś zrobić?
Harry spojrzał na niego zdziwiony i wytarł nos w rękaw.
- Czy nie wszystkie pawiany to analfabeci?
- Potter! Nie bądź bezczelny! – Przywołał chusteczkę i wyciągnął ją w stronę bachora, piorunując go wzrokiem.
Harry zmarszczył brwi, nie zważając ma chusteczkę.
- Nie byłem bezczelny – zaprotestował. – Ale pawiany – przynajmniej w świecie mugoli – nie potrafią czytać.
Wtedy pierwszy raz naprawdę spojrzał na miotłę i wszystkie myśli o pawianach, Dursleyach i nieporozumieniach wyleciały mu z głowy.
- T-to jest miotła wyścigowa – wypalił. – Ron pokazywał mi zdjęcia w czasopiśmie o Quidditchu!
Snape przewrócił oczami.
- Gratulacje, panie Potter. Ma pan teraz dyplom za stwierdzanie rzeczy jasnych jak słońce.
- Ale to jest rodzaj miotły, który używają profesjonalni gracze Quidditcha – kontynuował Harry, starając się wytłumaczyć profesorowi, dlaczego jest taki podekscytowany. Wszystkie obiadowe rozmowy z drużyną wróciły do niego. – Oliver ma jedną i jeszcze jedna dziewczyna z Ravenclawu, ale nikt inny… - Urwał z głośnym westchnięciem. – Czy-czy to jest dla mnie? – szepnął, patrząc wielkimi oczami na profesora.
- Zdaję sobie sprawę, że jesteś Gryfonem, Potter, ale fakt, że jest na twoim łóżku, w twoim pokoju, może doprowadzić cię do takiego wniosku – odparł Snape, czując się bardzo niekomfortowo z powodu uwielbienia, które szybko wzrosło w wypowiedzi dzieciaka. – Na pewno miałeś czas, by uświadomić sobie, że Szukający musi mieć odpowiednią miotłę w celu wypełnienia powierzonego mu zadania. Czy wyobrażasz sobie, że musisz używać starych szkolnych mioteł podczas swoich meczów?
- Ale to znaczy, że pan kupił to dla mnie?
Snape skrzywił się, potwornie zawstydzony i wściekły, że bachor każe mu przedstawić to otwarcie. Krótko rozważał bardzo sarkastyczną odpowiedź, ale biorąc pod uwagę niemal kompletną ignorancję małego idioty o czarodziejskim świecie, nie mówiąc już o jego gryfońskiej naiwności, było bardzo prawdopodobne, że uwierzy w jakiekolwiek oświadczenie, bez względu na to, jak nieprawdopodobne.
- Tak.
Harry rozpromienił się jak supernowa i objął go.
- Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!
Snape oddychał z trudem. Jeśli Potter nadal będzie tak robił, zostanie mu na stałe siniak na brzuchu. Może rozsądny będzie jakiś rodzaj pancerza – musiałby na dzisiejszej kolacji zapytać Charliego Weasleya. Z pewnością ci, którzy pracowali ze smokami musieliby mieć jakieś osobiste wyposażenie ochronne, by chronić się przed siłą tępych urazów.
Drogi Miesięczniku Treserów smoków, staranne badania pokazały, że szpiczaste czoło niedożywionego jedenastoletniego człowieka może wyprowadzić cios z taką samą siłą, jak łapa w pełni rozwiniętego Rogogona. Jaki sprzęt ochronny polecalibyście, zważywszy, prewencyjne oszałamianie nie jest pochwalane w środowisku szkolnym?
- Potter! – udało mu się wziąć świszczący oddech. – Łaskawie natychmiast wstrzymaj się z tym niegodnym skrzeczeniem! Proste wyrażenie wdzięczności i opis, w jaki sposób skorzystasz z prezentu będą bardziej niż wystarczające.
Harry uśmiechnął się szeroko. Biedny profesor Snape! Zawsze tak rumienił się wokół uszu, gdy Harry mu dziękował. Zauważył, że nawet w czasie szlabanu, profesorowi nie podobało się to, że Harry zwracał uwagę na miłe rzeczy, które robił, takie jak danie Harry’emu przekąski lub pomaganie w piśmie. Profesor Snape był jak jeden z tych ludzi, których Harry widział w telewizji – cóż, w każdym razie, słyszał w granicach jego komórki, - którzy woleli robić rzeczy po cichu, zamiast zwracać dużo uwagi. Nazywano ich „anonimowymi dobroczyńcami” i w telewizji mówili, że jedna taka osoba zdobyła dużo pieniędzy dla szpitala, który potrzebował nowego sprzętu, a inna przekazała kilka komputerów szkole w biednej części Londynu. Profesor Snape był taki. Oczywiście nie mógł być kompletnie nieznany, ale nie lubił, gdy Harry robił zamieszanie. Zwłaszcza, że wciąż próbuje sprawić, by Harry myślał, że zasługuje na bycie tak dobrze traktowanym.
Harry mógł wolno pogodzić się z założeniem, że Dursleyowie nie traktowali go poprawnie, ale nie był na tyle głupi, by wyobrazić sobie, że życzliwość Snape’a nie była równie wyjątkowa. Czyż nie jego koledzy wołali z podziwu i zazdrości, gdy powiedział im o swoim pokoju? Harry wiedział, że profesor jest jednym z najmilszych, najlepszych ludzi, których kiedykolwiek spotkał i nie miał zamiaru o tym zapomnieć. Nie znowu.
- Dziękuję panu. Naprawdę, naprawdę uwielbiam tą miotłę. Zrobi ze mnie najlepszego szukającego wszechczasów! – wykrzyknął Harry, przebiegając dłonią wzdłuż miotły. Nawet czuł, jak jest szybka!
- Hympf – prychnął Snape, raczej zadowolony z siebie. Chłopiec był oczywiście zachwycony z prezentu, a jeśli był na tyle głupi, by połączyć swoje wyniki w Quidditchu z miotłą, wtedy gdy Snape skonfiskuje ją jako karę za jakiś występek to będzie jeszcze bardziej druzgocący cios. Ha! Warto było wydać każdego galeona na miotłę, by wiedzieć, że w końcu ma bardzo skuteczną karę na małego potwora.
- Dobrze? Na co czekasz? – zapytał. – Masz trening Quidditcha za mniej niż godzinę! Idź spędzić trochę czasu na swojej nowej miotle.
Twarz Harry’ego pojaśniała.
- Tak jest!
- I masz tu być przed 17:30, żebyśmy mogli iść do Nory! – krzyknął za chłopcem Snape, kiedy popędził na zewnątrz. Naprawdę! Co za przerażające maniery! Snape wyprostował swoją szatę i ruszył do swojego biurka, by sprawdzić trzy nadprogramowe eseje.
To, że Harry przyszedł wczesnym wieczorem było dobrą rzeczą, ponieważ Severus mógł nalegać, by zmienił niektóre nowe ubrania. Niestety ich odpowiednia pora nie wystarczyła, bo Severus uznał, że lawirowanie pomiędzy jego nową garderobą a naprawą włosów i frustracją Harry’ego z jego olśniewających krawieckich refleksji, zajęło im raczej więcej czasu niż zaplanował.
- Potter, podejdź tutaj, bo pożałujesz! – wreszcie krzyknął Snape, garść proszku Fiuu przeciekała mu przez palce.
- Już prawie jestem – zaprotestował Harry, spiesząc do salonu. Ostatni raz podciągnął swoje nowe szaty.
- Uważasz, że dasz radę z Fiuu na własną rękę, czy chcesz, żebym znowu cię nosił? – uśmiechnął się Snape złośliwie.
- Dam sobie rady! – odparł Harry pospiesznie. Wiedza, że będą tam wszystkie dzieci Weasleyów zwalczyła jakąkolwiek ochotę, by profesor go niósł.
- Bardzo dobrze. Miej oczy i usta zamknięte. Nie oddychaj i odsuń się szybko od kominka, gdy tylko się pojawisz, bo będę zaraz za tobą.
- Tak, proszę pana. – Harry przełknął ślinę i zamknął oczy, gdy Snape rzucił proszek do kominka i krzyknął: „Nora!”. Poczuł, że mocna dłoń profesora pcha go do przodu i wtedy przeszedł przez chłodne płomienie i pojawił się w salonie Weasleyów. Molly złapała go, gdy potknął się i odciągnęła na bok, oczyszczając go z kilku zbłąkanych płatków sadzy.
Harry uchylił jedną powiekę, a widząc, że przybył bezpiecznie, otworzył oczy i wziął głęboki oddech.
- To była twoja pierwsza samotna podróż siecią Fiuu, kochanieńki? – spytała Molly z niedowierzaniem. – Dałeś sobie wspaniale radę!
Harry uśmiechnął się szeroko, w momencie, gdy Severus majestatycznie wyszedł z kominka.
- Severusie, jak miło… - głos Molly złamał się, gdy pierwszy raz spojrzała na Snape’a.
Po porannych reakcjach, Snape uśmiechnął się tylko ironicznie.
- Dobry wieczór, Molly – odpowiedział.

CDN…


*W mitologii skandynawskiej zmierzch bogów i koniec świata (dziękuję za pomoc w wyjaśnieniu drogiej Neko-chan :*)

7 komentarzy:

  1. Dobry wieczór!
    Tym razem jestem bez żadnych opóźnień :D
    Zabieram się za czytanie, bo jestem bardzo ciekawa czy ten rozdział naprawdę jest jeszcze lepszy niż poprzedni ^^

    Akcja przy śniadaniu jest ciekawa - komentuję na bieżąco w czasie czytania więc jeszcze nie wiem o co chodziło, ale obstawiam, że Sev skasował wszystkich tym, że się uśmiechał :D
    E, jednak nie trafiłam. Długie włosy? A'la Syriusz w Azkabanie? :D Ha, tym razem trafiłam :D

    Ciekawe czemu w fanfikach wiecznie do Severusa dobiera się albo Hooch, albo Pomfrey... Może coś w tym jest? ;)

    Severus modelem? Jakoś dziwnie...

    Mam wrażenie, że gdy Severus przeczyta te linijki, których miało być pięćset, to się mimo wszystko zezłości. Pewnie pomyśli, że dla Harry'ego nie była to kara tylko dobra zabawa i wpadnie w szał.

    Hahahahahahahahahaha! :D Snape w czasie przytulania myślący o pancerzu :D :D :D <3 :D :D To takie słodkie! :D

    No, generalnie to rozdział całkiem w porządku, ale poprzedni był o wiele lepszy :D tak jak podejrzewałam - ciężko będzie pobić tamten! :D

    Pozdrawiam i z utęsknieniem czekam na następny rozdział <3
    I na to, aż w końcu Harry powie do Seva "tato". Może zdradzisz nam, w którym to będzie rozdziale? :D



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło mi, że ten jest lepszy, tylko ten, który aktualnie tłumaczę. Tłumaczę 2-3 rozdziały do przodu i potem wracam do poprzednich, by spojrzeć na nie "świeżym okiem" ;) W sumie chyba dlatego zajmuje mi tak długo napisanie rozdziałów, ale chcę, by miały jak najmniej błędów. A czy Harry powie do Seviego "tato" to nie zdradzę kiedy xD

      Usuń
    2. To zdradź chociaż czy bardzo strasznie długo będzie trzeba na to czekać, czy tylko kilka rozdziałów :D

      Usuń
  2. Ragnarok to nordyckie określenie końca świata, przynajmniej najprościej rozumując.
    Co do rozdziału jest jednym słowem C U D N Y~! Najbardziej zaskoczyła mnie scena z śniadaniem - myślałam, że tamci uczniowie, których wtedy przyłapał coś na niego rzucili albo, że jest to właśnie związane z tym, że się uśmiecha. A tu WŁOSY! No, tego się naprawdę nie spodziewałam. Choć skoro w Wielkiej Sali tak wszyscy zareagowali, to jestem ciekawa, jak zareagowała tamta para, hihihihi... Chyba że w (pół)mroku lochów tego nie zauważyli... ale tak czy tak musieliby zauważyć później, więc i tak ich miny musiały bić wprost epickie. No i to o tym pancerzu też mnie rozwaliło! Heh, #CzołoHarry'egoTakieSzpiczaste... hehe~ Nie mogę się doczekać min młodszych Weasleyów (zwłaszcza Rona... i bliźniaków... :D) na wieść o tym, że Sev też zostanie (już oficjalnie) honorowym członkiem ich rodziny, hihi~ Mam wręcz nadzieję, że będą musieli zbierać brody z podłogi.. :D
    Pozdrawiam, życzę weny, czasu i chęci na dalsze tłumaczenie~!!
    ~ Daga ^.^'

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    haha Severus zmienił tylko szampon domwłosow i już taka sensacja, no i jak Harry ucieszył się z miotły, bosko..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniały rozdział, ojejciu Severus zmienił szampon do włosow i już taka sensacja na cały Hogwart, Harry bardzo ucieszył się z miotły...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    cudownie, bosko Severus zmienił tylko szampon do włosow a już jest z tego taka sensacja... o jak bardzo Harry ucieszył się z miotły jaką dostał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń