Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

środa, 30 sierpnia 2017

Strzeż się bachora


Autor: Amanuensis
Oryginał: Beware of Brat
Zgoda: jest
Rating: +18
Pairing: Harry/Syriusz
Ilość części: miniaturka
Opis: Tak, Harry wszyscy to robią. A teraz się zamknij.


- Biedny, stary Wąchacz – powiedział Ron, wzdychając głęboko. – Naprawdę musi cię lubić, Harry… Wyobraź sobie, żebyś musiał żywić się szczurami.
Harry wyobraził to sobie i w ogóle mu się to nie spodobało. Dlatego odmówił przyjęcia do serca ostrzeżenia Syriusza i wysłał liścik, że nie, nie zostanie sobie bezpiecznie w Hogwarcie – chciał zobaczyć się z Syriuszem, nie tylko wysyłać mu notki.
I to była prawda; nie była to tylko wymówka, by przynieść jedzenie do najwyraźniej prawie umierającego z głodu chrzestnego. Syriusz wyglądał o wiele lepiej zaledwie kilka krótkich miesięcy temu – teraz, znowu był chudy i wymizerniały, jakby miesiące na wolności z Hardodziobem nie miały miejsca. To sprawiało, że Harry był nieszczęśliwy. A Syriusz robił to ze względu na niego.
Harry,
Jeśli jesteś tak zdeterminowany, dobrze, lepiej będzie, jeśli nie będę cię powstrzymywał. W przeciwnym razie wymkniesz się i przyjdziesz bez mojej zgody (mogę ci powiedzieć, że jest to coś, co zrobiłby twój ojciec i ja),a wolałbym dostać ostrzeżenie, gdyby coś miało stać ci się w drodze. Spotkajmy się w następną niedzielę w jaskini o drugiej.
Syriusz
Nie było prośby o jedzenie; Syriusz wiedział, że nie musi nawet o tym wspominać. Harry miał taki zapas przekąsek wyniesionych z kuchni, że musiał używać zaklęcia lewitującego, żeby nieść torbę przez całą tą trasę pod płaszczem.
Było łatwiej iść teraz, gdy znał drogę. A ponieważ znał drogę i ponieważ wyszedł dużo wcześniej – żeby spotkać się w jaskini, a nie przy przełazie w płocie – znalazł się przed wejściem trochę wcześniej niż o drugiej. To mu nie przeszkadzało; jeśli Syriusz był na zewnątrz, może poczekać w środku i odwiedzić Hardodzioba.
Jednak Syriusz nie był na zewnątrz. To Hardodzioba nie było.
I Syriusz nie spodziewał się go wcześniej.
Błędem było powiedzenie, że na początku Harry nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi Syriusz; myślał, że Syriusz tylko porusza się przez sen. Nie, dostrzegł to od razu, ale to było tak szokujące, że Syriusz robił to, że rozum Harry’ego natychmiast szukał jakiegoś innego wyjaśnienia. Które to poszukiwania porzucił w bezużytecznym bagnie zażenowania.
Przecież Harry nie pomyślał, by zawołać imię Syriusza, kiedy wchodził, na litość boską. Jakie mogłoby być to nieostrożne? Jednak z perspektywy czasu, nie powinien też dreptać cicho, co ujawniało się jako jego druga natura, kiedy myszkował ukryty pod Peleryną Niewidką. I powinien zdjąć ją przy wejściu do jaskini.
Ponieważ teraz… Syriusz nie usłyszał jego nadejścia. Nie wiedział, że tu jest.
Nie przestał robić tego, co robił.
To, co robił – twarz Harry’ego płonęła tylko od pomyślenia tych słów, nie mówiąc o patrzeniu, jak Syriusz to robi – to robienie dobie dobrze. Leżał na plecach, lewą rękę miał zgiętą pod głową, poszarpane szaty rozchylone na środku ciała, a jego prawa dłoń zaciskała się wokół sterczącego członka, który wyrastał z gniazda czarnych włosów na jego kroczu. Ta dłoń poruszała się w górę i w dół, oczy Syriusza były zamknięte, a ciche westchnięcie, które uważał za niepotrzebne tłumienia, wydobyło się z jego gardła.
Harry powinien odwrócić się i wyjść cichutko z jaskini. Wyjść na zewnątrz i odejść trochę, poczekać aż minie trochę czasu, a potem wrócić jak niezgrabny troll w butach z dzwoneczkami, wołając „Wąchacz, jesteś tutaj?” z odległości pięćdziesięciu stóp.
Jednak tego nie zrobił.
Powiedział sobie, że to dlatego, że bał się, że nigdy nie zrobi pierwszego kroku bez robienia hałasu i ostrzegania Syriusza. To była tylko częściowa prawda. Był też przybity do miejsca przez patrzenie na coś tak zakazanego; nie do końca seksownego, ale skandalicznego – choć nie całkowicie w zły sposób. Rzeczy, które były skandaliczne sprawiały, że chciało się je zablokować, ale wywoływały również falę gorąca na szyi, w sposób, jaki sprawiał, że chciało się myśleć o tym więcej.
A on nie tylko myślał. Obserwował.
Zdawało się, że nie może przestać patrzeć, jeśli miał to przyznać samemu sobie, patrzeć na twarz Syriusza i dziwne połączenie uwolnionego napięcia, podczas gdy inne napięcie było budowane. Zdawało mu się, że nie może oderwać wzroku od krocza Syriusza i tej grubej długości w jego dłoni – nie żeby Harry nie dostrzegał członków innych chłopców pod prysznicem, ale oni byli chłopcami, nie byli tak… wielcy, jak to, a pod prysznicem się nie wgapia, po prostu się tego nie robi. Teraz rozumiał, dlaczego wszyscy tak się ekscytowali tym porównywaniem wielkości. Pierwszy raz naprawdę patrzył i to na dorosłego.
Na Syriusza. Och, boże, nadeszła ta gorsząca fala, którą chciał blokować. Nie powinien patrzeć, naprawdę nie powinien. Nie miało znaczenia to, że był ciekawy; czy podobałoby mu się to, gdyby ktoś inny obserwował jego? Nie ważne, że to było… fascynujące, zobaczyć takiego Syriusza. Robiącego coś, co Harry robił sobie – ukradkiem i nie bez lekkiego poczucia winy. Syriusz z pewnością nie wyglądał na ogarniętego poczuciem winy, kiedy głaskał siebie, bez pośpiechu, zrelaksowany. Harry zastanawiał się, czy krzyknie, gdy dojdzie, czy przeklnie, czy stłumi wszystkie dźwięki jak uczeń za kotarą łóżka.
Syriusz usiadł tak gwałtownie, zaciągając swoje szaty jedną dłonią, że Harry zrobił mimowolny krok w tył.
- Kto tu jest? – W tym momencie zerwał się na nogi i skierował się w miejsce, gdzie stał Harry – choć w zrozumiały sposób patrzył przez to miejsce. – No dalej, kto?
Oddech Harry’ego szybko urwał się, mówiąc mu, że to wskazało drogę Syriuszowi – niemal dyszał, obserwując Syriusza. Wiedział, że jest szkarłatny na twarzy – widok pieszczącego się Syriusza podążył prosto do członka Harry’ego i nie był nawet tego świadomy.
Nie mógł się odwrócić i odejść teraz. Zsunął Pelerynę Niewidkę jakby była warstwą wody.
- To tylko ja. Ja…
Miał zamiar powiedzieć przepraszam, ale utknęło w jego gardle, jakby pomyślał, że Syriusz mógł nie wiedzieć, jak długo obserwował i mógł udawać, że nic nie widział. Ale potem przypomniał sobie o gorącu na twarzy i wiedział, że Syriusz mógł widzieć wyraźny rumieniec. I nigdy mu nie uwierzy.
Syriusz stał w miejscu jak zamrożony.
A potem skurczył się – skurczył się do kudłatego kształtu Łapy –który przez chwilę wyglądał, jakby miał obnażyć kły i przewrócić Harry’ego, ale potem okręcił się na swoich czterech nogach i podbiegł susami do najdalszego kąta jaskini.
Harry nie sądził, że może się ruszyć. Zdał sobie sprawę, że to jeden z tych momentów, które zdarzają się więcej niż raz w życiu – moment, kiedy twoje plany nagle natykają się na coś niespodziewanego i okropnego: jak upuszczenie szczoteczki do toalety, odkrycie, że sklep, do którego się kierowałeś jest tylko skorupą „do wynajęcia”, stracenie portfela, gdy nie wie się, gdzie się go zgubiło, zobaczenie osoby, którą się kocha, całującą się z kimś innym. I rozumiał, że nie mógł nic z tym zrobić, oprócz odwrócenia się i odejścia tą samą drogą, starając się poskładać do kupy swój dzień, swoje życie.
Tylko że… tylko że to było głupie. Nie było warte aż tego. Nie odejdzie, do cholery.
- Finite Incantatem – mruknął, machając różdżką na torbę jedzenia i opuszczając ją na ziemię. – Syriuszu, przepraszam – powiedział głośniej. – Nie chciałem… Po prostu wszedłem i… do diabła, przepraszam.
Łapa nie poruszył się. Runął na ziemię z sapnięciem, głową na przednich łapach, a jego ogon nawet nie kłopotał się, by uderzać o ziemię.
- Posłuchaj, proszę, nie rób tego. – Harry wiedział, że jego twarz ciągle płonęła, gdy się zbliżał. A podchodził ostrożnie; mógł widzieć, jak w każdym momencie Łapa odwraca się i kłapie na niego zębami. – Naprawdę tego nie chciałem. Mi też się to raz zdarzyło – paplał. – Neville mnie przyłapał… myślałem, że jestem sam w pokoju… chyba nie patrzyłem mu w oczy przez miesiąc.
Stosownie Łapa również nie patrzył na Harry’ego.
- Przyniosłem ci jedzenie… proszę, nie każ mi iść. – Wciąż paplał. – Nie mogłem się doczekać, by cię zobaczyć. Czy… Nie… -  Urwał.
Po czym przeklął.
- Słuchaj, przepraszam, ale kogo to obchodzi! To zwyczajnie… głupie, naprawdę głupie. Ja to robię, wszyscy to robią… jakie to ma znaczenie? Nie mów mi, że zamierzasz być… taki… cały czas! – Mówił bez konkretów i wciąż gwałtownie się rumienił; był dobry w mówieniu. Ale nie wierzył, że Syriusz uciszy go, jeśli dostrzeże, jakie to było głupie.
Czarny pies sapnął ponownie, kręcąc się na ziemi. Harry zamrugał, kiedy zauważył, że ten ruch pokazał mu to, co przed chwilą było całkiem zakryte: Łapa wciąż był twardy. I pewnie chciałby się tym zająć, gdyby Harry’ego tu nie było.
A raczej, gdyby Harry nigdy nie wszedł. Nie mógł sobie wyobrazić, by Syriusz był w nastroju, by kontynuować, gdyby Harry pojął aluzję i wyszedł, żeby mógł skończyć. Bzdura.
Wyglądał tak… czerwono. Czerwony w inny sposób, niż był Syriusz i był bardziej błyszczący i nie miał kształtu tego, co wcześniej był w stanie zobaczyć. Był cieńszy. Bardziej szpiczasty na końcu.
Harry przełknął ślinę, gdy zdał sobie sprawę, że ta myśl wywołuje to samo napięcie w jego kroczu. Cholera, to nie pomagało.
Będzie musiał odejść. Odejść i obiecać Syriuszowi, że nie będzie o tym mówił, a nawet myślał o tym ponownie. Udawać, że to się nigdy nie zdarzyło. Och, ale to było rozwścieczające. To było tak głupie.
Czy przyznanie, że to samo wydarzyło się między nim i Nevillem nic nie pomogło?
- Posłuchaj, to nie było… odrażające, wiesz? Tylko zaskakujące. I poczułem taką jakąś ulgę, wiesz? – Ponownie paplał. Ale miał w tym cel. Wyglądało to tak, jakby myślał, że wyznanie sprawi, że będą kwita, naprawi jego niewybaczalne gapienie się. – Znaczy, nigdy nie myśli się, że ktoś inny robi to oprócz ciebie. Nie ma nikogo, z kim mógłbym o tym pomówić… podciąłbym sobie żyły, zanim bym zapytał ciotki, albo co gorsza, wuja. A Seamus Finnigan żartował sobie z tego raz, ale Ron zarumienił się cały i sprawił, że wszyscy poczuli się tak dziwnie, przez sposób, w jaki powiedział, że nie chce o tym mówić, więc nigdy, przenigdy potem nie rozmawialiśmy o tym. To było dziwne. A potem dzisiaj, ty… cóż, znalezienie cię…
Nie. To nie zadziała. Harry uderzył się mentalnie, chwytając się ostatniej deski ratunku, którą mógł coś zyskać.
- … Tak. Obserwowałem. Nie mogłem myśleć o tym, jak odwrócić się i odejść bez robienia jakiegokolwiek hałasu. Więc obserwowałem. I wiesz co? – Jego głos ucichł. – Wciąż myślę, że cieszę się, że to zobaczyłem. To, co robiłeś wydawało się n-naturalne, jak coś, co wszyscy robią i wiedziałem o tym, ale również nie wiedziałem, wiesz? To było w porządku, ponieważ ty…
Łapa nawet na niego nie spojrzał, tylko drgał na ziemi, jakby jego erekcja wciąż go bolała. Harry był gotów rwać włosy z głowy we frustracji.
- Och, do diabła, Syriuszu. Cholera, uważasz, że będziemy kwita, jeśli pozwolę ci poobserwować mnie? – krzyknął.
Łapa w pośpiechu wstał. Harry pomyślał, że pies już zdołał wcisnąć się w róg jaskini, ale Łapa zdołał odejść jeszcze dalej od Harry’ego, wtulając się w ścianę i w całości odwracając się tyłem do Harry’ego.
- Mówię poważnie, Syriuszu. – Nie prawda. – Zmień się i porozmawiaj ze mną albo jeśli to pomoże, ja… - Och, dobra. Jakby był gotowy, by onanizować się tu i teraz, ponieważ Syriusz ignorował go.
Ale jako groźba, z pewnością to sprawi, że Syriusz nie będzie zadowolony.
Hymm.
Przygryzł wargę.
- Chcesz usłyszeć więcej…? Zacząłem robić się twardy. Kiedy cię obserwowałem. Jakbym chciał zrobić to samo sobie. To w sumie nie różni się od tego, co zawsze czuję, tak, ale nie myślałem, że to okropne albo coś takiego, to było tylko.. cóż, to było… wspaniałe. Więc, nie, nie mam nic przeciwko zrobienia tego, byśmy byli kwita. Tego chcesz? – Nie było odpowiedzi, oprócz tego, że Łapa ponownie poruszył się. – Więc jeśli mi nie odpowiesz, będę musiał tak założyć. Na to czekasz, zły piesku? – Harry niemal przytknął dłoń do ust, słysząc, jak to mówi, ale to powinno mieć zły efekt, prawda?
Nie obchodziło go to, że jego twarz piekła. Miało znaczenie tylko to, że był gotów to zrobić. Zmusił się do położenia i włożył lewe ramię pod głowę, tak jak zrobił Syriusz. Musiał zamknąć oczy, żeby zmusić się, by jego prawa ręka podążyła do jego spodni, nakryła je, chwytając swoją pobudzoną erekcję.
- To naprawdę, cholernie żenujące, Ł-Łapo… - nie mógł zmusić się, by teraz powiedzieć Syriuszu, – ale właśnie to robię. Więc możesz to zakończyć.
Uchylił oko. Była wielka szansa, że Łapa przeszedł koło niego z obrzydzeniem i opuścił jaskinię, ale Harry nie zaszedł tak daleko; nie miał zamiaru wracać. A Łapa nie wyszedł; odwrócił głowę i obserwował. Harry pomyślał, że wyczytał wyzwanie w tych oczach.
To dało mu odwagę, by całkowicie wsunąć dłoń pod pas i do spodni i majtek, objąć swoją erekcję skóra przy skórze i owinąć wokół niej palce.
- Robię to. Widzisz? Robię to i p-podoba mi się, tak jak… tak jak tobie. – Ścisnął swój członek, a potem pogłaskał go. Nie miał wiele miejsca w spodniach, ale upewnił się, że ruchy były widoczne przez tkaninę. – Tak lepiej? To wystarczy? A może chcesz, żebym kontynuował?
Boże, ubóstwiałby jakąś odpowiedź. Ale Syriusz nie poruszył się, ani nie przeszedł koło niego i nie odwrócił się; Harry ponownie przygryzł wargę i kontynuował.
- Może lubisz patrzeć. Może wciąż jesteś wściekły, ponieważ ja ciebie w-widziałem, a ty nie… widzisz mnie. Nie tak, jak ja ciebie. – Jedyną odpowiedzią psa było to, że pochylił głowę – nie w przytaknięciu, nie, ale był to rodzaj kolejnego wyzwania. Och, do diabła.
Ale wciąż się nie wycofywał. Wyjął dłoń ze spodni i rozpiął zamek, sięgając do majtek i wyciągając na wolność sztywny członek. Nie musiał zamykać oczu, gdy to robił; zbyt rozumne spojrzenie na twarzy Łapy wystarczyło.
- No i jest. Chciałeś popatrzeć, więc możesz. Nie waż się śmiać; jesteś starszy ode mnie i śmianie się nie jest fair. – Nie czekając na odpowiedź, okrążył członek palcami i ponownie zaczął go gładzić. – Więc masz, co chciałeś. Wszystko to, co ja widziałem. Będę tu leżał i robił to, aż ty też nie będziesz tak uważał. Słyszysz mnie, Syriuszu? – Wlepił ze zdeterminowaniem spojrzenie w sklepienie jaskini i szarpnął swój członek, pocierając kciukiem jego czubek, czując zbierającą się tam wilgoć. – Więc nie krępuj się i obserwuj. Będę to robił, aż nie dojdę, jeśli będę musiał. A to nie zajmie długo.
To mówiło, że lepiej mniej mówić, a więcej przekonywać samego siebie. Ale starał się przekazać sobie, że jeśli Syriusz nie chciałby patrzeć, nie przyglądałby mu się. A właśnie to robił. Co oznaczało… że może chciał patrzeć. Nawet jeśli nie uważał, że muszą wyrównać rachunki. Co oznaczało, że lubił obserwować Harry’ego.
Nagle Harry pomyślał, że tak, nie zajmie mu długo doprowadzenie się do orgazmu. Och. Ten pomysł… że Syriusz mógł cieszyć się z patrzenia na niego. Och. Chwycił się mocniej. Poruszył szybciej dłonią.
- Tak… - usłyszał swój szept. Tak. Co jeśli Syriuszowi podobało się obserwowanie go, co jeśli Łapa był tak samo tym podekscytowany w swojej psiej formie? Może… może Łapa był zbyt zapatrzony, by się odwrócić. Z jego powodu. Och. Och, tak. Mocniej. Szybciej. Och, choler.
Harry usłyszał skomlenie; na początku nie zdał sobie sprawy, że nie należało do niego, ale potem poczuł ciepło ciała i wiedział, że Łapa przybliżył się do niego. A potem – a potem poczuł dotyk, dotyk na wierzchu dłoni, którą Łapa dotknął nosem i… och, kuźwa, Łapa polizał jego dłoń i jednocześnie jego członek; ten silny psi język odepchnął dłoń Harry’ego z jego członka, by objąć go od jednego końca do drugiego. Harry nagle nie mógł złapać oddechu, obserwując, czując, jak Łapa liże go, okrąża jego penisa długimi, stanowczymi, wilgotnymi, cholernie wspaniałymi muśnięciami i tak w kółko, i w kółko, i w kółko…
Jego dłoń opadła otwarta u jego boku, całkiem bezużyteczna. Łapa – Syriusz lizał go, pieścił go, a on nie mógł nic z tym zrobić; to było niesamowite, wspaniałe. Czuł, że może dojść w każdym momencie – i Łapa wciąż był twardy, ta błyszcząca, czerwona erekcja wystrzeliwała spod jego brzucha – Harry nie mógł się oprzeć dotknięciu jej, tak jak nie mógł się oprzeć lizaniu. Wyciągnął dłoń, owinął ją wokół trzonu, nie będąc pewnym, czy powinien dotknąć nabrzmiałe prącie u podstawy, ale po chwili nie dbał o to, tylko je trzymając i poruszając dłonią w przód i w tył w odpowiedzi na pchnięcia psa. Nie przestał go lizać, na jego dłoni pojawiła się wilgoć, a potem poruszenie w jego brzuchu, jądrach, napięcie, które wydawało się wywalczać swoją drogę na koniec jego członka, aż w końcu leżał, sapiąc, czując wilgoć i dreszcze na podłodze jaskini z dyszącym psem u boku.
Jednak nie na długo. Łapa podskoczył na równe nogi, przeszedł nad Harrym i kierował się do wejścia jaskini. Jednak nie biegł. Trącił nosem torbę, którą upuścił Harry’ potem przeszedł koło niej do wyjścia.
Harry nie martwił się. Stwierdził, że wie, jak się to dalej potoczy. Syriusz zmieni się z powrotem poza zasięgiem wzroku Harry’ego; wejdzie, gdy będzie gotowy, a Harry będzie na niego czekał, z uporządkowanymi ubraniami, jakby nic się nigdy nie stało. Zaoferuje Syriuszowi torbę i zjedzą część jej zawartości, Syriusz weźmie większość, a Harry tylko kilka gryzów, dla towarzystwa. Porozmawiają o Turnieju Trójmagicznym, nadchodzącym trzecim zadaniu i o zasłyszanych wiadomościach. W ogóle nie będą o tym rozmawiać.
Jednak, kiedy Harry będzie wychodził, poślą sobie spojrzenia, które będą mówić, że porozmawiają jeszcze o tym. Któregoś dnia. Ale nie tego.

Harry mógł zaczekać.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

NDH - Rozdział 46


Po tym, co Albus określił jako „małą przekąskę”, a Snape jako „słodyczowe pójście w tango”, radośnie wypchany słodyczami Harry został odesłany na zajęcia.
- Och, Severusie, byłem takim głupcem – powiedział żałośnie Albus, a jego ramiona opadły. – Co ja najlepszego zrobiłem tobie i Harry’emu…
Snape pokręcił się skrępowany. Jedno to Harry szlochający w jego szaty, ale nie sądził, że mógłby znieś, gdyby Albus robił to samo.
- Chłopcu nic nie będzie, Albusie. Upewnię się, że tak będzie – powiedział szybko,tak zdesperowany, by nie dopuścić do kolejnego łzawego załamania, że nie zdał sobie sprawy, jak bardzo pokazał własne emocjonalne przywiązanie.
Dumbledore potarł oczy, które zamigotały.
- Mogę w to uwierzyć, mój chłopcze.
Snape przewrócił oczami.
- A więc – powiedział surowo, przechodząc do interesów, – co do panie Umbridge. Z pewnością ten epizod ukazuje jej całkowitą nieodpowiedniość…
- No już, Severusie, to nie do końca jej wina.
- Co! – Snape ledwo powstrzymał się przed nakrzyczeniem na tego starego idiotę. – Sterroryzowała Ha-Pottera do tego stopnia, że uciekał w ślepej panice! Ona…
- Miała doskonały powód, by wierzyć w jego winę, że próbował oszukiwać – zauważył łagodnie Albus. – Jest nowym nauczycielem i może to dlatego uważa, że dowieść, że jest surową osobą trzymającą w ryzach. Jestem przekonany, że z czasem nauczy się, że takie taktyki są nieefektywne, ale póki co musimy być czuli na jej zrozumiałą niepewność.
- Niepewność! – zadrwił Snape. – Jest zbyt głupia, by być niepewną. To wymagałoby pewnego stopnia zrozumienia i samoświadomości, której całkowicie nie ma w tej kretyńskiej ropusze!
Dumbledore ukrył uśmiech.
- To dość niefortunne podobieństwo – przyznał, – ale to bardzo ważny powód, dla którego powinniśmy być tolerancyjni. Jestem pewny, że uczniowie również zauważyli podobieństwo i ż może dają Dolores więcej powodów, żeby być dla nich surową.
- Albusie, jesteś celowo ograniczony! Ta wiedźma nie ma zamiaru uczyć dzieci! Groziła Potterowi wydaleniem!
Albus uniósł brew.
- Ty również grozisz uczniom wydaleniem – zauważył.
Snape nie potrafił ściśle się z tym spierać.
- Ona otwarcie stwierdza, że popiera karę cielesną!
Albus pogładził brodę i mądrze powstrzymał się od zauważenia, że Snape niedawno zarządził karę cielesną, zamiast tego woląc skupić się na bardziej odległym wydarzeniu.
- Hymm. Wydaje mi się, że pewien Opiekun Domu wygłaszał podobne opinie po żarcie z zeszłego roku, który miał coś wspólnego z prysznicami i farbą…
- Dręczy Pottera w klasie – wykłócał się Snape, czując narastającą desperację. – Ma swoich ulubieńców i… - Dumbledore jedynie spojrzał na niego, a Snape zarumienił się. – Cóż, przypuszczam, że reszta kadry czasami jest zdecydowanie mniej obiektywna, ale jej ekscesy są…
- Severusie, nie mogę odesłać Dolores za to, że zrobiła niewiele więcej niż pewien inny członek kadry i który, szczerze mówiąc, jest dobrze znany poza Hogwartem – powiedział surowo Dumbledore, posyłając mu dosadne spojrzenie. – Jak miałbym wyjaśnić to Ministrowi?
- Knot to idiota!
- Jest też należycie wybranym Ministrem Magii i osobą, której nie należy niepotrzebnie angażować. Zalecił Dolores na to stanowisko , a odrzucenie jej bez powodu mogłoby być dla niego zniewagą. Mogła – jeszcze – nie zrobić wrażenia swoim stylem nauczania, ale nie zrobiła też żadnej poważnej krzywdy.
- A gdyby jej złośliwe uwagi naprawdę doprowadziły Harry’ego do Lasu, wciąż byłbyś tak przekonany o jej nieszkodliwej naturze?
- Severusie, jak powiedziałem wcześniej, Dolores jest w tej sprawie taką ofiarą, jak jest Harry. Również została oszukana.
- Och? Więc powinniśmy się obawiać o tą kretyńską krowę? Czy to ona miała zamiar uciec do Zakazanego Lasu? – zapytał Snape. – Jaka szkoda jej się stała przez ten „figiel”?
- Severusie – Dumbledore był nieugięty, – jestem pewny, że Dolores trudno się dopasować, ale kierujesz się osobistą opinią w osądzie jej problemu. Podczas gdy być może jest dla Harry’ego bardziej surowa niż potrzeba, kazała mu tylko wyjść z klasy i spotkać się z nią w moim gabinecie. To raczej nie jest podstawa do zwolnienia. To, że Harry myślał, że to nieporozumienie przerodzi się w tragedię, było jego własnym strachem – całkowicie zrozumiałym, oczywiście. Nie mogę jednak obwiniać niedoświadczonego nauczyciela, że nie spodziewał się, że uczeń zareaguje w całkowicie niespodziewany sposób. Z pewnością nawet ty byłeś wzięty znienacka przez decyzję Harry’ego, by uciec?
Severus niechętnie skinął głową.
- Więc nie rozumiem, jak możemy obwiniać Dolores za brak świadomości potencjalnego efektu jej słów. – Ton Albusa, choć uprzejmy, był ostateczny.
Snape popatrzył na niego wilkiem.
- Więc jej ujdzie to praktycznie na sucho, bo dostanie tylko ostrzeżenie, podczas gdy Harry dostał klapsa i traumę?
Albus westchnął.
- To wydaje się niesprawiedliwe, ale jak sam zauważyłeś, Harry dostał lane za głupi plan, a nie za notatki Dolores w torbie. Nie jest właściwe obwiniać ją za lekkomyślność Harry’ego.
Snape zacisnął zęby, ale widział, że w tym momencie dyrektor będzie nieprzejednany. Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi, zatrzymując się na tyle, by rzucić przez ramię:
- Opowiem o tym Minervie!
Dźwięk zbolałych słów Albusa „Och, mój drogi”, sprawił, że poczuł się nieco lepiej, stąpając ciężko w stronę lochów.
^^^
- Harry! – Ron i reszta powitali go z otwartą ulgą, kiedy dołączył do nich w czasie następnych zajęć.
- Nic ci nie jest? Co powiedział dyrektor? Czy twój tata cię znalazł? Nie zostałeś wydalony, prawda? – Pytania nadlatywały nieprzerwanym ciągiem, a Harry musiał szeroko uśmiechnąć się z powody tego, jak jego przyjaciele martwili się o niego.
- Nie, nie zostałem wydalony – uwierzyli mi, kiedy powiedziałem, że tego nie zrobiłem, nawet w formie żartu – wyjaśnił. – A mój tata złapał mnie, zanim wyszedłem – powiedział do Rona, który westchnął z ulgą. – I, tak, dostałem lanie za bycie na tyle głupim, by w ogóle pomyśleć o ucieczce – dodał, uprzedzając kolejne pytanie najlepszego kumpla.
- Merlinie, Potter, myślisz, że możesz przebrnąć przez choć jeden semestr bez łomotu? – powiedział Draco, potrząsając głową. – Przynajmniej reszta z nas nie musi się martwić, że dostaniemy klapsa, kiedy jesteśmy w szkole. To musi być okropne, kiedy twój opiekun jest z tobą w Hogwarcie i obserwuje wszystko, co robisz.
- Cóż, nie jest tak źle – powiedział rozważnie Harry. – Jest wiele takich momentów, kiedy miło jest go mieć przy sobie. I dostaję klapsa tylko, jak na to zasłużę. Tata jest w tym naprawdę dobry.
- Tak? Więc masz szczęście – powiedział krótko Draco. Pozostali wymienili spojrzenia, ale nikt nie naciskał na Ślizgona.
- Ale, Harry – Hermiona – jak zwykle – z powrotem wyciągnęła temat. – Jeśli nie zabrałeś tych notatek, to jak znalazły się w twojej torbie?
Harry spojrzał na nią ponuro.
- Nie wiem, ale jeśli dowiem się, kto to zrobił, naprawdę tego pożałuje!
Hermiona skinęła głową, ale spojrzenie Rona wciąż było nieco podejrzliwe, jak kilku innych dzieci. Nikt otwarcie nie sprzeciwił się opowieści Harry’ego, ale jasne było, że więcej niż kilku wątpiło w jego słowa, a biorąc pod uwagę drobiazgowe dowody przeciwko niemu, ciężko było ich obwiniać.
^^^
Snape wykonał to, co zagroził Dumbledore’owi i powiedział McGonagall, co się stało. Tak, jak on, była wściekła na Tą Kobietę, ale niechętnie zgodziła się z uwagą Albusa. Ku wielkiej uldze Snape’a, McGonagall uprzejmie powstrzymała się od powiedzenia „A nie mówiłam?” i zauważenia, jak jego własne przeszłe ekscesy utrudniały teraz usunięcie Różowej Ropuchy.
Prawdę mówiąc, Minervie trudno było zachować obojętną minę, kiedy Severus z oburzeniem opisywał zachowanie Umbridge względem Harry’ego, jak również jego wybuch, kiedy Albus    odmówił wywalenia jej z pracy. Nie różniło się to od wielu rozmów, które przeprowadzała z Albusem, tylko tym razem to Severus był dyskutującym nauczycielem. Mimo to, całe to wydarzenie sprawiło, że wzrosła jej determinacja, by upewnić się, że Umbridge nie będzie dłużej w stanie krzywdzić jej małe lwiątka.
Snape jednak nie powiedział McGonagall, że miał rosnące przekonanie, że ktoś chce dopaść Harry’ego. Nie przejął się zbytnio straconą pracą domową – łatwo było obwiniać za coś takiego naturalną dezorganizację jedenastoletniego chłopca – ale kiedy to zdarzenie zostało połączone z notatkami na test, zaczęło to wyglądać tak, jakby ktoś próbował, i odnosił sukces, sprawić, żeby czas Harry’ego w Hogwarcie był jak najbardziej nieprzyjemny. Kampania kompromitacji dziecka brzmiała śmiesznie, ale to nie było zwykłe dziecko. Harry był chłopcem, który przeżył i, świadomie lub nie, miał specjalne miejsce w czarodziejskim społeczeństwie. Snape mógł zrozumieć, dlaczego ludzie – w tym wielu potężnych osób – mogli chcieć oczernić Harry’ego dla własnych powodów.
Obiecał sobie, że będzie miał oko na bachora i poprosił Hagrida, by wzmocnił ochronę również wokół błoni. Jasne było, że ta osoba, nie ważne, czy mężczyzna, czy kobieta, miała dostęp do szkoły, ale Snape nie był jeszcze przekonany, czy to uczeń, czy członek kadry. Możliwe było, że ktoś wślizgiwał się do środka na krótkie okresy, na tyle, by wcielić plan w życie. Jak się spodziewał, słysząc, że Harry może być w niebezpieczeństwie, Hagrid natychmiast wkroczył do akcji i przysiągł zwiększyć patrole. To było uspokajające – olbrzym nie był geniuszem, ale był świadomy tego, co działo się w i dookoła szkoły i jeśli ktoś mógł zapobiec intruzom, był to on.
Snape zastanawiał się, czy nie zaprosić kundla i wilka, by pomogli w pilnowaniu Harry’ego, ale zdecydował ostatecznie, że to było nieuzasadnione ryzyko. Syriusz wciąż był tykającą bombą, a Remus pewnie spędziłby więcej czasu, trzymając go z daleka od kłopotu, niż opiekując się Harrym. Jednak, jeśli sprawa się pogorszy, pozostawała taka możliwość.
^^^
Minęło kilka dni, zanim plotki o pytaniach testowych ucichły. Dumbledore wyraźnie rozmawiał z Umbridge, ponieważ niechętnie pozwoliła Harry’emu wrócić do swojej klasy, ale nie traciła okazji, by robić obłudne, cięte uwagi, które spowodowały, że reszta klasy uwierzyła, że dyrektor, choć był przekonany o winie Harry’ego, wypuścił go z powodu jego pozycji chłopca, który przeżył.
Harry zdołał powściągnąć język, ale widział, że jej śmiertelny jad powoli zaczął oddziaływać na jego kolegów. Nikt otwarcie nie podszedł i nie oskarżył go o wykorzystywaniu specjalnej pozycji, by wydostać się z kłopotów, ale zauważył, że pojawiło się o wiele więcej przelotnych spojrzeń na jego bliznę, niż było ich wcześniej. Nawet Ron, ku jego irytacji, wydawał się myśleć, że Harry był zwyczajnie skromny i wciąż denerwował Harry’ego, pytając go, jak zdołał wykręcić taki numer. Bliźniacy też zdawali się wierzyć, że był to żart, a ich szerokie uśmiechy i nazywanie go „ich uczniem” tylko utwierdzało większą ilość uczniów w przekonaniu, że Umbridge miała rację.
Harry westchnął. Nie rozumiał, dlaczego inni uczniowie zazdrościli? Jemu? Dlaczego mieliby być o to zazdrośni? Był sierotą – choć teraz miał wspaniałego tatę – a Voldemort i jego banda śmierciożerców chcieli jego śmierci. Czy to były powody do zazdrości? A od kiedy zaczął się semestr, miał kłopoty z profesorami, z powodu rzeczy, których nie zrobił, jak stracenie pracy domowej i skradzenie notatek oraz był krytykowany przez swoich rówieśników za ucieczkę od obowiązku i specjalne traktowanie. Wszystko było takie zakręcone!
Przynajmniej jego przyjaciele się go trzymali, choć potępiające spojrzenia innych i szepty zaczęły grać mu na nerwach, a ciągłe, drobne dokuczanie Umbridge nie pomagało. To wszystko sprawiło, że Harry żył w dużym stresie, a kiedy tajemniczy wróg ponownie uderzył, okazało się być to dla niego zbyt wiele.
Czas kolacji w Hogwarcie, jak w większości szkół, był z niecierpliwością wyczekiwany przez wygłodniałych uczniów, więc często było wielkie poruszenie, kiedy w pierwszym momencie drzwi otworzyły się na posiłek. Tego wieczoru, pierwsi uczniowie będący w pomieszczeniu (w tym – naturalnie – Ron) zatrzymali się w przerażeniu na widok pustej przestrzeni przed nimi.
- Gdzie są wszystkie stoły i krzesła? – krzyknął Ron.
Uczniowie, do których dołączyło kilka równie zaskoczonych nauczycieli, rozejrzeli się po sobie, jakby oczekiwali, że meble zmaterializują się przed nimi.
- Patrzcie! – W końcu ktoś uniósł wzrok do góry i wkrótce las rąk wskazał na sufit, kierując w tym kierunku uwagę wszystkich.
Przyklejone do sufitu, jakby grawitacja nagle się odwróciła, były zaginione stoły i krzesła, zebrane w określony wzór.
W tym momencie pojawił się na scenie Harry, wracając prosto z lekcji pojedynków z Flitwickiem. Był zaskoczony, kiedy bliźniacy Weasley, razem z kilkoma innymi osobami, powitali jego wielkie wejście głośnymi oklaskami i czuł równe oszołomienie na widok spojrzeń zniecierpliwienia i niesmaku innych uczniów.
- Jest nasz mały egocentryk – skomentowała głośno jakaś dziewczyna z Ravenclawu w stronę swoich przyjaciół. – A myśleliście, że w końcu zmęczył się zwracaniem na siebie uwagi.
- Myślę, że łatwo zrobić żart, jeśli się wie, że nie zostanie się za niego ukaranym – powiedział z zazdrością Puchon. – Musi być miło być chłopcem, który przeżył!
- Merlinie, Harry – starasz się stracić wszystkie nasze punkty? Umbridge ma co do ciebie rację – warknął Gryfon z wyższego roku. – Dbasz tylko i wyłącznie o siebie.
Harry był zdezorientowany tymi uwagami, aż do momentu, gdy również spojrzał w górę. Na suficie, zaginione meble układały się w „HARRY P”, a pozostałe stoły i krzesła ułożyły wokół słowa ramkę. Aż uchylił usta.
- Harry, to całkiem zabawne – przyznał Neville. – Ale i tak myślę, że nauczyciele mogą się zdenerwować.
- Potter, Potter, Potter! Nie wiesz, żeby nigdy nie podpisywać się własnym imieniem pod żartem? – zapytał Draco, opłakując gryfońską głupotę. – Powinieneś napisać „RON W TO KRÓL”!
- Ej! Słyszałem to! – powiedział z oburzeniem Ron. – Ja uważam, że tam powinno być „DRACO TO DUREŃ”!
- Nie zrobiłem tego! – zaprotestował Harry, patrząc wściekle to na jednego, to na drugiego. – To nie byłem ja!
Chłopcy tylko roześmieli się.
- Jasne, Harry! Jasne!
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale przynajmniej ona od razu nie odrzuciła jego słów.
- Harry, jeśli to nie ty, to kto? I dlaczego miałoby być tam twoje imię?
- Nie wiem, Miono – protestował Harry, – ale to nie byłem ja!
- Mały pozer! – prychnął kolejny Krukon, a kilka uczniów, w tym Gryfonów, głośno zgodziło się.
- NIE ZROBIŁEM TEGO! – krzyknął na nich Harry, w końcu tracąc nad sobą panowanie. – CHOLERNI…
- To wystarczy, panie Potter! – Profesor McGonagall pojawiła się u jego boku i chwyciła go za kołnierzyk. – Sugeruję, żeby pan się pohamował, zanim wpadnie pan w większe kłopoty.
- Ale… - protest Harry’ego został przerwany przez przybycie dyrektora.
- No, no. Zdaje się, że ktoś zdecydował się na remont – powiedział, a jego oczy zabłyszczały. – Podczas gdy nowy układ jest dość oryginalny, nastąpi parę logicznych problemów, więc sądzę, że najlepiej, żeby rzeczy wróciły na swoje miejsce. – Machnął różdżką, a uczniowie obserwowali z oczekiwaniem, ale nic się nie stało.
Dumbledore wymienił zaskoczone spojrzenia z McGonagall, a potem wykonał kilka skomplikowanych wzorów różdżką. Był moment, kiedy zdawało się, że meble dalej będą się opierały, ale dodatkowy, majestatyczny gest dyrektora wysłał stoły i krzesła delikatnie na ziemię.
McGonagall posłała Harry’emu przeszywające spojrzenie, po czym powiedziała:
- Za mną, panie Potter.
Ponieważ jej dłoń pozostała na jego kołnierzyku, Harry naprawdę nie miał wyboru w tej sprawie, a uśmieszki i drwiące spojrzenia, kierowane w jego stronę, sprawiły, że jego uszy zaczęły palić, a krew się zagotowała.
Opiekunka Domu poprowadziła go stanowczo do jej biura, zamknęła za nimi drzwi, wskazała na krzesło naprzeciw biurka i powiedziała:
- No, więc… - i te dwa małe, niewinne słowa zniszczyły to, co pozostało z jego samokontroli.
Dni, w których pozostawał cicho, pomimo chytrych prztyków Umbridge, ignorowania kpin innych uczniów, pozwalania, by plotka o jego oszukiwaniu krążyły bez końca, wreszcie wezbrały i cały jego gniew i frustracja niesprawiedliwością eksplodowały. Był pewny, że wkrótce będzie – znowu – skarcony i ukarany za coś, czego nie zrobił, jak w starej szkole, kiedykolwiek Dudley wrabiał go i obwiniał o psoty, które sam robił. Tak, jak wtedy, Harry wiedział, że nie ma szans udowodnić swojej niewinności, ale podczas gdy w przeszłości, mógł tylko trzymać buzię na kłódkę i cierpieć kary ze strachu przed krewnymi, tym razem jego nowo uwolniony temperament zbuntował się. Skoro i tak będzie ukarany, równie dobrze może na to zasłużyć!
 - TO NIE FAIR! – krzyknął, zaskakując McGonagall. – ZAWSZE ZOSTAJĘ OBWINIONY ZA GÓWNA, KTÓRYCH NIE ZROBIŁEM! TO NIE FAIR! DLACZEGO ZAWSZE JA? NIC NIE ZROBIŁEM!
- Panie Pot… - McGonagall próbowała mu przerwać, ale Harry nie był w nastroju do słuchania.
- PO PROSTU ZAMKNIJ SIĘ! NIENAWIDZĘ TEGO! NIKT NIGDY MI NIE WIERZY! UMPICZ WCIĄŻ MNIE PRZEZYWA I WSZYSTKO PSUJE I NIKT NIE MÓWI, ŻE ONA SIĘ MYLI, ALE PO DRUGIE CHCĘ POWIEDZIEĆ, ŻE NIC NIE ZROBIŁEM, A TYLKO POWIEDZIELI MI, ŻEBYM SIĘ, DO CHOLERY, PRZYMKNĄŁ. CÓŻ, SAMA SIĘ PRZYMKNIJ DLA ODMIANY!
McGonagall zamrugała. W całym jej długoletnim kształceniu, nikt nigdy nie powiedział jej, żeby „się przymknęła”. Stłumiła całkowicie niestosowny uśmiech. Harry wyglądał całkiem słodko, gdy pienił się i krzyczał w taki sposób. Coś pomiędzy najbardziej niemożliwym Jamesem i przemawiającym z patosem Severusem. Och i spójrzcie, teraz machał wokół ramionami. Kiedyś Syriusz robił tak cały czas. McGonagall poczuła pewną nostalgię i przez łzy patrzyła, jak najmłodsze pokolenie Potterów krzyczy i gestykuluje.
Minęło kilka minut, zanim wybuch Harry’ego minął, ale kiedy to się stało i zaczął powoli przechodzić od bełkotania do ciszy, wyczerpany i zachrypnięty, nagle zdał sobie sprawę, co takiego powiedział i do kogo. Och, profesor McGonagall go zabije.
Czując pewną nieśmiałość, z wahaniem podniósł wzrok, by zerknąć w jej oczy i od razu poczuł się jeszcze dziecinniej. Podczas gdy on rzucał gromy, kobieta usiadła wygodnie za biurkiem, przywołała czajnik i zwyczajnie siedziała, czekając aż skończy.
- Już? – zapytała spokojnie, unosząc brew.
- Tak, proszę pani – zaskrzeczał Harry. Czuł się, jakby miał trzy cale wzrostu, był mały, brudny i głupi.
- Proszę. – Podała mu szklankę z zimną wodą, by przepłukać jego wyschnięte gardło, a jej troska o jego dobro sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej.
- Przepraszam – wyszeptał, biorąc szklankę i z wdzięcznością upił łyk, czując chłód ześlizgujący się w dół jego nadużytego gardła.
- Czy mam to wziąć za wybuch za spowodowany byciem ofiarą kampanii oszczerstw, wywołanej głównie przez Tę Kobietę? – Na zdziwione spojrzenie Harry’ego, McGonagall wyjaśniła. – Profesor Ump-Umbridge? – Pospiesznie wzięła łyk herbaty, by zakryć usta. Niemal powiedziała „Umpiczy”, a to nigdy nie może się stać.
Harry wzruszył skrępowany ramionami. Teraz, kiedy jego furia minęły, żałował, że nie może tylko zatopić się w podłogę i zapomnieć o tym, co powiedział. Co on takiego powiedział? Niejasno pamiętał, że krzyczał o tym, że to niesprawiedliwe i – uch, och – pewnie nazwał ją „Umszmatą” i – och, nie. Merlinie, proszę, nie. Nie mógł być aż tak głupi! Z pewnością nie powiedział właśnie profesor McGonagall, żeby „się przymknęła”!
- Naprawdę przepraszam – powiedział ponownie, patrząc na swoje stopy. – Nie wiem, dlaczego powiedziałem to wszystko. Nigdy, przenigdy wcześniej nie zrobiłem czegoś takiego.
Cień przemknął przez twarz McGonagall.
- Cóż, panie Potter, być może to dlatego to zrobiłeś – powiedziała, zmuszając swój głos, żeby pozostał ożywiony.
Kilka razy rozmawiała z Severusem – nie wspominając o Molly Weasley – o tym, co Harry im przekazał na temat swojego życia z Dursleyami, a po kilku dekadach pracy nauczycielskiej, była obeznana z psychologią dzieci i nastolatków. Harry wiele odzyskał po tylu latach zaniedbań i surowego traktowania, ale byłoby głupio oczekiwać po nim, że nie będzie miał okazjonalnych wybuchów. Wpadanie we wściekłość było jednym ze sposobów testowania jego granic, pewności i nowych zdolności do wyrażania gniewu. Jasne było, że Harry nauczył się, jak kontrolować emocje w obliczu sporej prowokacji. Teraz nadszedł czas, by nauczył się, jak – i kiedy – okazywać te emocje.
Harry zmarszczył brwi zdezorientowany. Huh? Co profesor McGonagall miała przez to na myśli? I dlaczego nie była na niego wściekła i nie krzyczała? Ani nie odebrała mu zyliona punktów i nie dała szlabanu do następnych Świąt?
- Powiedziałeś coś, że profesor Umbridge kłamie i że inni uczniowie zaczynają jej wierzyć?
Harry poruszył się niespokojnie. Naprawdę nie chciał o tym mówić. Będzie tylko brzmiał jak jęczący dzieciak. Ale jego Opiekunka Domu czekała.
- Eee, no tak. Znaczy, mówi, że niby uważam się za lepszego od innych, bo jestem chłopcem, który przeżył i, że myślę, że reguły są dla innych, a ja nie muszę za nimi podążać, a dyrektor nie może nic z tym zrobić, ponieważ jestem, no wie pani, chłopcem, który przeżył i mówi jeszcze kilka takich rzeczy.
- A inni uczniowie jej wierzą?
- Na początku nie wierzyli, ale teraz… w kółko to powtarza i po chwili zwyczajnie zaczyna się wierzyć w to, co słyszało się tysiące razy. – Harry rozważył ze smutkiem, jak on z pewnością wierzył wujowi Vernonowi, kiedy ten powtarzał, że jest „dziwakiem”. Może nie powinien być taki ostry do innych dzieciaków…
- Rozumiem. – Głos McGonagall brzmiał, jakby była okropnie zła i Harry skrzywił się, dostrzegając jej zaciśnięte wargi. Oooch, dostanie za swoje! – Panie Potter, chciałabym, żebyś przyszedł z tym szybciej do mnie – albo swojego opiekuna – ale cieszę się, że w końcu dowiedziałam się, jaki wielki jest problem. Jednak w międzyczasie, musimy uporać się z twoim skandalicznym zachowaniem w kierunku odbiorcy.
Harry przełknął ciężko.
- Tak, proszę pani.
Wskazała surowo na kąt pokoju, a oczy Harry’ego rozszerzyły się. Nie! Nie mogło jej chodzić o…
- Do kąta, panie Potter. Może dwadzieścia minut zastanawiania się nad swoim zachowaniem zachęci pana do wymyślanie bardziej właściwego sposobu na wyrażenie frustracji, niż krzyczenie na członka kadry.
- Och, proszę, pani profesor, nie mogę zwyczajnie zostać tutaj i zastanowić się? – błagał Harry. Staniem w kącie karało się maleńkie dzieci. A on miał niemal dwanaście lat!
- Może powinnam zmienić na trzydzieści minut?
Jęcząc z upokorzenia, Harry podszedł do wskazanego kąta i żałośnie wsunął w niego nos. Był tylko wdzięczny, że Ron, Draco i reszta nie widzą go w tym momencie. To było okropne. Wolałby raczej spędzić tydzień na szlabanie albo napisać tysiąc linijek, niż być traktowanym jak dziecko… i dlatego, jak podejrzewał, McGonagall kazała mu zrobić właśnie to. Po prawdzie, wrzeszczenie i skakanie w górę i w dół, nie było raczej sposobem, w jaki niemal dwunastoletni człowiek powinien się zachowywać. Jego usta wykrzywiły się niechętnie. Musiał wyglądać jak prawdziwy idiota. Podejrzewał, że powinien być wdzięczny, że McGonagall nie wyciągnęła aparatu i nie zaczęła strzelać mu zdjęć, żeby potem powiesić je w pokoju wspólnym. Dobrze by mu to posłużyło, gdyby tak zrobiła.
Harry zadrżał na samą myśl. Okej, może kąt nie był wcale taki zły. Przecież nie krzyczała na niego ani nie wymyła jego ust zaklęciem czyszczącym… Przynajmniej jeszcze nie. Harry skrzywił się. Naprawdę nie chciał mieć ust pełnych piany.
Pomysł o czymkolwiek w ustach przypomniał jego żołądkowi, że był czas kolacji. Harry pokręcił się, gdy usłyszał, jak jego brzuch głośno burczy. Miał nadzieję, że McGonagall tego nie usłyszała. Podejrzewał, że pewnie dzisiaj nie dostanie żadnej kolacji – po tym wybuchu, podejrzewał, że i tak nie zasługuje na żadne jedzenie – ale naprawdę nie chciał, żeby wszyscy wiedzieli, jaki był głodny.
Oczywiście, jeśli jego tata się dowie, że ominął posiłek – och, Merlinie! Co jego tata powie, kiedy to odkryje? Jego opiekuj zawsze tak się kontrolował, a słysząc, jak Harry stracił kontrolę, mogło go to bardzo zdenerwować. Harry opadł z przygnębieniem.
Za nim, Minerva popijała herbatę i obserwowała plecy Harry’ego. Naprawdę dzieciak zdecydowanie emanował emocjami. Kto by pomyślał, ze tak łatwo będzie podążać za myślami chłopca, tylko patrząc, jak stoi w kącie? Widziała, jak Harry od wstydu do kontemplacji, potem do obawy, aż w końcu zmartwienia. To, w połączeniu z odgłosem pustego brzucha, przypomniało jej, że kiedy tutaj skończy, będzie musiała wezwać skrzata domowego z tacą lub dwoma. Z tego, co słyszała, Harry już zbyt wiele razy szedł spać z głodnym brzuchem. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby to wciąż się działo, podczas gdy to ona jest za niego odpowiedzialna.
Zauważyła, że Harry ma pięć minut do końca kary, kiedy drzwi do jej biura otworzyły się i do środka wpadł Snape, jego oczy błyszczały z gniewu, a szaty falowały wokół niego. Wyglądał całkowicie morderczo.
- Dobry wieczór, Severusie – powiedziała spokojnie. Nie miała zamiaru bać się kogoś, kto, przez pierwsze trzy lata w Hogwarcie, z roztargnieniem ogryzał pióra, a potem chodził z zabarwionymi atramentem ustami. Zauważyła, że Harry, nierozsądnie, odwrócił się, by zobaczyć, kto właśnie wszedł. – Twarzą do ściany, panie Potter.
- Gdzie jest… - Snape urwał, kiedy Harry potulnie obrócił twarz z powrotem w stronę kąta. Zamrugał zaskoczony, zdając sobie sprawę, że jego najgorsze obawy były nieuzasadnione.
Tego wieczoru Snape dotarł do Wielkiej Sali spóźniony, dzięki dwóm idiotom z Hufflepuffu, którzy zarobili popołudniowy szlaban, zdecydowawszy się sprawdzić, czy ich eliksir naprawdę eksploduje, kiedy zrobią dokładnie to, co w książce kazali nie robić. Spędzenie czterech godzin szorując kociołki, potem podłogę, a następnie ściany klasy, przekonało łotrów, mądrze nie bagatelizować eliksirów – ani ich profesora.
Kiedy nadszedł czas kolacji, Sala była w swoim zwykłym układzie, ale uczniowie i kadra wciąż brzęczeli podekscytowaniem tego, co stało się wcześniej. Snape słuchał z narastającym przerażeniem – tajemniczy wróg Harry’ego najwyraźniej ponownie uderzył! – co tylko pogłębiło się, kiedy zdał sobie sprawę, że McGonagall, surowa stara hetera, odprowadziła Harry’ego… za ucho, jeśli można było wierzyć uczniom. Pewny, że skrzyczała chłopca za coś, czego nie zrobił, prędko skierował się do jej gabinetu, a jego gniew gwałtownie wzrósł, kiedy wyobrażał sobie tą scenę: zapłakany Harry, zarzekający swoją niewinność, podczas gdy nieugięta McGonagall wymieniała karę za karą, które zada nieugiętemu dziecku.
Zamiast tego zażenowany odkrył, że Harry stoi cicho w kącie – dość łagodna kara, choć on sam wiedział, że bachor całkowicie nią pogardzał – podczas gdy McGonagall upijała łyk herbaty i uważnie przyglądała się pracom domowym.
- Co się stało? – zapytał Snape, nieco skrępowany. Teraz, gdy jego słuszny gniew zniknął, był nieprzyjemnie świadomy tego, że pewnie wyglądał jak idiota, wpadając do środka jak anioł zemsty.
- Zakładam, że wiesz, co wydarzyło się w Wielkiej Sali? – zaczęła Minerva.
- Tak, ale Harry nie…
- Jestem świadoma tego, że pan Potter nie przykleił mebli do sufitu – przerwała mu stanowczo McGonagall.
- Tak? – Pytanie wyszło jednocześnie od Snape’a i Harry’ego. McGonagall bezlitośnie stłumiła wesołość, na widok ich identycznych wyrazów zaskoczenia.
- Tak. Panie Potter, skoro oczywistym jest, że skupia się pan bardziej na tej rozmowie niż na rozmyślaniu swojego wcześniejszego zachowania, równie dobrze może pan do nas dołączyć. – Harry nieśmiało wyszedł z kąta i zajął wskazane krzesło przed biurkiem. Snape, po chwili zawahania, usiadł obok niego.
- Skoro wiesz, że Potter nie jest odpowiedzialny za wydarzenia z Wielkiej Sali, to dlaczego stał w kącie? – zapytał Snape podejrzliwie.
Harry oblał się purpurą, a McGonagall, po błyskawicznym spojrzeniu w jego stronę, odpowiedziała:
- Jego wcześniejsze zachowanie nie było czymś, co uważałabym za tak poważne, by powiadomić o tym rodziców. Sugeruję, żebyś pozostawił mi dobrowolnie karać drobne wykroczenia osoby z mojego Domu.
Snape otworzył usta, by zaprotestować, ale widząc pełen ulgi wyraz twarzy Harry’ego, powstrzymał się. Dowie się tego od Minervy później, kiedy nie będzie już przy nich bachora.
- Jak się dowiedziałaś, że Potter był niewinny? – zapytał zamiast tego.
- Albus nie był w stanie zdjąć mebli przy pierwszej próbie – odpowiedziała tylko.
Snape odchylił się na krześle z zaskoczeniem, ale Harry patrzył to na jednego profesora to na drugiego ze zdezorientowaniem.
- Panie Potter, uważa pan, że zwyczajne zaklęcie przylepca albo jakakolwiek inna magia wykonana przez zwykłego ucznia, mogłaby stanowić wyzwanie dla profesora Dumbledore’a? – zapytała McGonagall. Usta Harry’ego uformowały się w okrągłe „O” z nagłego zrozumienia. – Dokładnie – skinęła na niego głową. – Magia użyta do przymocowania stołów i krzeseł do sufitu była zarówno silna i złożona. To nie był rodzaj magii, której dałby radę uczeń.
- W dodatku, jest mało prawdopodobne, żeby uczeń – nie ważne, czy samodzielnie, czy z pomocą innych – miałby tyle magicznej siły i umiejętności, by przenieść meble na tyle szybko i cicho, by uniknąć wykrycia – dodał Snape, nie chcąc być gorszym.
- Więc kto to zrobił? – zapytał Harry.
- Oto jest pytanie, panie Potter. – Choć pozornie rozmawiała z Harrym, oczy McGonagall były utkwione w Snape’ie.
- Ale, pani profesor, jeśli pani wiedziała, że to nie ja, dlaczego zabrała mnie pani w taki sposób z Wielkiej Sali? – zapytał nieco dotknięty Harry.
- Panie Potter, proszę pomyśleć – skarciła go McGonagall. – Mamy tajemniczego przeciwnika, który najwyraźniej stara się zrobić ci kłopot. Dlaczego miałabym ujawnić, że jestem jego bądź jej świadoma, zmuszając go do wejścia głębiej w cień i motywując do podjęcia bardziej skandalicznych wyczynów? Nie sądzisz, że lepiej go lub ją zwodzić? – Szczęka Harry’ego opadła i tylko wieloletnie szkolenie Snape’a powstrzymało go przed zrobieniem tego samego. Kto by pomyślał, że Opiekunka Gryffindoru jest zdolna do tak ślizgońskiej przebiegłości? – Miałam zamiar przyprowadzić cię tutaj, by móc z tobą porozmawiać na ten temat prywatnie. Jednak – posłała mu Spojrzenie, - twoje zachowanie uniemożliwiło mi wyjaśnienie tego.
Harry zarumienił się. Jakim był idiotom! Profesor McGonagall o niego dbała, niemal tak bardzo, jak jego tata, a przy pierwszej okazji on na nią nawrzeszczał, skrzyczał ją i praktycznie zmieszał z błotem.
- A teraz – kontynuowała, - są pewne kwestie, które muszę przedyskutować z profesorem Snapem i które ciebie nie dotyczą, a sądzę, że zostało ci jeszcze kilka minut kary. – Skinęła głową w kąt i z zawstydzonym spojrzeniem na swojego tatę, Harry wrócił do poprzedniej pozycji.
Już pocieszył się myślą, że przynajmniej będzie mógł podsłuchać ich rozmowę, ale ku jego rozczarowaniu, jego chytra Opiekunka Domu rzuciła Muffliato, więc ponownie został sam na sam ze swoimi coraz bardziej skruszonymi myślami.
Był takim durniem, że nie zaufał profesor McGonagall. Pewnie, wyglądała nieco strasznie, ale wiedział, że lepiej nie sądzić po pozorach. Nie była tak przyjazna jak profesor Flitwick ani przytulaśna jak profesor Sprout, ale czyż nie ona uratowała go przed trollem? I upewniła się, że ktoś dobrze się zajmie Hermioną, po tym, jak była tak wykończona, gdy Quirrell/Voldesnort zaatakował go na boisku do Quidditcha?
Harry przeklął się za bycie takim idiotom. Profesor McGonagall była taka sama jak jego tata – tylko że ona zachowywała się zrzędliwie i srogo, ale naprawdę dbała o swoich uczniów i dziko ich chroniła. A jak on odpowiedział na jej życzliwość? Krzycząc na nią i oburzająco niegrzecznym. A potem, jedyne co zrobiła to posłanie go do kąta, by pomyślał o tym, co zrobił. Harry nieszczęśliwie pociągnął na nosie. Był niewdzięczny i głupi, i… Dotyk na ramieniu sprawił, że drgnął i odwrócił się, dostrzegając spoglądającą na niego McGonagall z nutką troski w oczach, choć jej rysy twarzy były, jak zwykle, surowe i posępne.
- Przepraszam! – wybuchnął Harry, owijając ramiona wokół jej talii. – Naprawdę przepraszam za te wszystkie rzeczy, które powiedziałem!
Minerva odruchowo ścisnęła małe, silne ciało, które na nią wpadło, zbyt zaskoczona, by zrobić cokolwiek innego. Za jej plecami, Snape uśmiechnął się ironicznie. Miło było popatrzeć, jak to szpiczaste czoło dla odmiany uderza w kogoś innego.
McGonagall zdołała odzyskać oddech i delikatnie poklepała Harry’ego po ramieniu, choć jej głos pozostał tak stanowczy, jak zawsze.
- Tak, panie Potter, tak, tak, rozumiem. Nie ma potrzeby tak rozpaczać. Zapewniam, że słyszałam znacznie gorsze określenia od innych zdenerwowanych i wściekłych dzieci przez te wszystkie lata. Teraz proszę otrzeć łzy i usiąść.
Harry czknął i pociągnął na nosie, na nowo wdzięczny za życzliwość. Wrócił na swoje krzesło, a jego tata pocieszająco poklepał go po głowie, co go bardziej wzmocniło.
Snape spojrzał na bachora spode łba, kiedy ten usiadł. Minerva mogła odmówić powiedzenia mu, co Potter naprawdę zrobił, ale to szturchnięcie, które właśnie mu zadał, powinno wyraźnie pokazać jego niezadowolenie. Oczywiście, był ostrożny, by nie zrobić tego zbyt szorstko – ale to zdecydowanie był klaps i z pewnością nawet bachor powinien to zrozumieć.
^^^
Minera rzuciła Muffliato, gdy tylko Harry dotarł do kąta.
- No więc…
- Co takiego zrobił? – zapytał Snape.
Minerva uniosła brew.
- Już ci powiedziałam, że nie musisz wiedzieć.
- Jest moim s – obowiązkiem! – warknął Snape, powstrzymując się w ostatniej chwili.
- Tak, jak moim – zauważyła rozsądnie. – Severusie, nie unoś się tak.
- Miał bardzo trudne życie – odparł gniewnie. – Konieczne jest uwzględnienie jego przeszłości, kiedy rozważa się jego teraźniejsze zachowania. Tylko dlatego…
- Raczej nie jesteś jedynym nauczycielem w szkole, który miał do czynienia z bitym i zaniedbywanym dzieckiem w twoim Domu, a sądzę, że mam dodatkowo kilka dekad więcej doświadczenia w takich rzeczach niż ty – choć wprawdzie nie jest to twoja wiedza z pierwszej ręki – dodała tak współczująco, że Snape odruchowo zawarczał. – Jednakże, uważam się za doskonale zdolną do manipulowania tymi… drobniejszymi… wykroczeniami pana Pottera.
- Jest szczególnym dzieckiem z wyjątkowymi potrzebami…
- Jest bardzo miłym chłopcem, Severusie, i będzie się dobrze zachowywał, nawet bez twojego stałego nadzoru i ingerencji – powiedziała stanowczo Minerva, walcząc z chichotem, gdy zdała sobie sprawę, że robiła wykład Severusowi Snape’owi na temat niebezpieczeństwa bycia nadopiekuńczym rodzicem. – A Harry musi przyzwyczaić się do tego, że karzą go inni dorośli niż ty. Jako jego Opiekunka Domu, jestem następnym logicznym kandydatem.
Snape burknął coś i nadąsał się, ale nie mógł obalić jej logiki.
- A teraz, możemy przejść do pytania, kto obrał w taki sposób Harry’ego za cel?
To zwróciło jego uwagę, więc usiadł prosto.
- I dlaczego? Aż do dzisiaj miałem nadzieję, że to może być wina zwyczajnych uczniów, którzy żywią do niego urazę – prawdziwą czy wymyśloną – ale jeśli Albus miał problem ze zniesieniem zaklęcia…
- To zdradliwy spisek – dumała Minerva – skoro podkopują wizerunek Harry’ego zarówno wśród kardy i uczniów. Obarczanie go odpowiedzialnością za żarty, których nie zrobił, zwiększając w ten sposób poczucie niechęci, nieufności i wyobcowania… To naprawdę nikczemne.
Snape zacisnął zęby. Byłoby miło, gdyby Minerva była podobnie wnikliwa, kiedy Huncwoci wybrali za cel swoich złośliwości właśnie jego. Przypomniał sobie zbyt wiele niezasłużonych szlabanów – kilka z tą samą wiedźmą naprzeciw niego. Ale to była przeszłość i nie było wielkiego sensu przywoływać to teraz. Przynajmniej to uświadomiło mu, co przechodzi Harry.
- Na co im to? – kontynuowała z namysłem Minerva. – Żeby odizolować Harry’ego? Wprowadzić klin między jego a nas? Wpędzić go w kłopoty? Przyciągnąć negatywną uwagę prasową? Żeby został niesprawiedliwie ukarany? Żeby zniszczyć jego osiągnięcia w nauce? Oczernić go? Żeby miał tyle szlabanów, by nie był w stanie utrzymać ocen? Jaki miałby być cel w tym, żebyśmy myśleli, że Harry stoi za tymi wydarzeniami? W porównaniu do bliźniaków Weasley to jest całkowicie niewinne!
Snape zesztywniał. Coś, co Minera powiedziała zabrzmiało znajomo… Albo bardziej precyzyjnie, jedna kara, o której nie wspomniała, zwróciła jego uwagę. Oczywiście, tak jak Snape, wiedziała, że to się nigdy nie stanie, ale co jeśli ten tajemniczy przeciwnik nie miał wiedzy o Albusie Dumbledorze i jego podejściu do szkolnej dyscypliny?
Podczas gdy Snape był zagubiony w myślach, McGonagall kontynuowała.
- Niezależnie od motywacji, wciąż musimy zdecydować, jak na to odpowiedzieć. Harry powiedział mi, że przez Tę Kobietę, inni uczniowie zaczęli oskarżać go o posiadanie darmowego biletu na psoty. Ze wzgląd na jego interakcje z rówieśnikami, jak również, by wprowadzić w błąd naszego wroga, Harry musi być ukarany za ostatni wyczyn. Albo, żeby być precyzyjnym, zostanie ukarany za swoje zachowanie w moim biurze, ale jeśli reszta szkoły zdecyduje się założyć, że to za żart z meblami, niech tak będzie.
Snape posępnie spiorunował ją wzrokiem.
- Jak ukarać?
McGonagall wyglądała na zamyśloną.
- Hymm. Mam pewien pomysł. Zostaw to mnie.
- Minerwo – powiedział ostrzegawczo Snape.
Przewróciła oczami.
- Och, niech będzie. Sądzę, że gdyby Harry wyszorował podłogę w Wielkiej Sali, to przekonałoby wszystkich sceptyków, że został dobrze ukarany za swój żart.
Snape potrząsnął głową.
- Nie. Nie będzie traktowany jak skrzat domowy. To mu przypomni o tym, jak traktowali go jego cholerni krewni.
- Obiecuję, że to się nie stanie. – Minerva miała podejrzane błyski w oczach.
Snape zmarszczył brwi, ale ostatecznie nie chciał naruszyć swojego sojuszu, zdecydowanie odmawiając.
- Jeśli chłopak będzie zakłopotany…
- Severusie. Naprawdę musisz się nauczyć, jak się uspokajać – pouczyła go Minerva, ku jego wielkiej irytacji.
Czarownica cofnęła Muffliato i wstała, by przyprowadzić chłopca, wciąż stojącego nieruchomo w kącie.
^^^
Harry wytarł usta w serwetkę i zerknął łapczywie na talerz z ciastkami. Mimo że prawdą było, że już zjadł budyń, ciastka były tak kuszące! Kiedy skrzaty domowe pojawiły się z ofertą kubka po kolacyjnej herbaty, obaj profesorowie zaakceptowali ją, a skrzaty wysłały również ciasteczka… w tym ulubione Harry’ego. Starał się nie ślinić, kiedy patrzył swoimi najlepszymi „oczkami szczeniaczka” na ojca. Draco trenował go w tym, mówiąc, że to zwykle działa na jego rodziców.
McGonagall obserwowała pełne nadziei zerknięcia Harry’ego i surowe, piorunujące spojrzenia Snape’a ze słabo skrywanym rozbawieniem. Naprawdę słodko obserwowało się tą dwójkę, gdy byli razem.
- Myślę, że pan Potter powinien dostać jedno ciasteczko – zasugerowała Snape’owi. – Będzie potrzebował energii na wykonanie wieczornych zadań.
Harry poderwał się i odwrócił z oczekiwaniem na opiekuna. Snape wyglądał, jakby właśnie wgryzł się w cytrynę, ale bardzo niechętnie skinął głową, a dłoń Harry’ego capnęła ciastko tak szybko, jakby chwytał znicza na meczu Quidditcha.
- Maniery, panie Potter – skarcił go tata, a Harry wymamrotał „ęk’je” wokół ciasteczka w ustach.
- Eee, profesor McGonagall, co miała pani na myśli, mówiąc, że będę potrzebował więcej energii na wieczór? – zapytał z ciekawością Harry, przełykając resztę ciasteczka. Kiedy wrócił do dorosłych, Opiekunka Domu zamówiła dla nich kolację i nie wspominali więcej o nieprzyjemnościach z Wielkiej Sali ani o ich następstwach.
- Mam na myśli, panie Potter, że ma pan dziś wieczorem ze mną szlaban i podejrzewam, że uznasz go za… męczący.
Harry przełknął nerwowo, choć zauważył, że profesor McGonagall ma w oczach pewne błyszczące iskierki.
- Uch… co to będzie?
Spojrzała na zegar.
- Tak, reszta szkoły powinna już opuścić Salę. Myślę, że możemy zacząć. Severusie, możemy ci już powiedzieć dobranoc.
Z ostatnim spojrzeniem pełnym ostrzeżenia, Snape wstał, a jego szata zafalowała za nim.
- Ufam, że pamięta pani naszą dyskusję, pani profesor.
Starsza czarownica była tak zuchwała, by przewrócić oczami.
- A ja ufam, że pamiętasz moją sugestię.
Snape zawarczał. Niektórzy mają tupet! Tylko dlatego, że zapewnia nadzór swojemu podopiecznemu nie oznacza, że się „unosił”. Odchylił brodę Harry’ego i skrzywił się na bachora.
- Masz się zachowywać – powiedział mu surowo. – I… możesz przyjść dzisiaj wieczorem do naszych pokoi, jeśli będziesz tego potrzebował.
Twarz Harry’ego pojaśniała. Tata nie mógł być na niego naprawdę zły, jeśli zapraszał go do siebie później. Harry niemal zawsze spał w dormitorium z kumplami, ale przynajmniej raz na jakiś czas wymykał się do lochów, zwłaszcza, jeśli miał zły dzień, koszmar albo coś w tym stylu. Tata nigdy nie warczał na niego, gdy to robił, ale teraz był pierwszy raz, kiedy ojciec otwarcie powiedział mu, że może przyjść.
- Okej, tato! – zgodził się radośniej, nieświadomy nagłego kaszlu profesor McGonagall.
Kilka minut później był o wiele mniej radosny. Stał obok profesor McGonagall w środku Wielkiej Sali. Wygoniła ostatnich uczniów, potem zamknęła i zabezpieczyła drzwi. Harry obserwował nerwowo, jak rzuca zaklęcia na meble, by znajdowały się w najdalszym kącie, czyszcząc wielkie pomieszczenie i sprawiając, że wyglądało jak miejsce z przed kolacji.
Ku osłupieniu Harry’ego, magicznie pojawiło się przed nim kilka szczotek, szmat i wiader.
- Oczekuję, że podłoga będzie bez skazy, kiedy pan skończy, panie Potter – powiedziała, podając mu szczoteczkę do zębów.
Ramiona Harry’ego opadły. Salę byłoby ciężko wyczyścić normalną szczotką, ale tym… Zostanie tu do śniadania!
Cóż, przecież miał wielkie doświadczenie w pucowaniu podłóg. Drwiący głos Dudleya zabrzmiał głośno w jego pamięci, kiedy nieszczęśliwie przyjął szczoteczkę i zaczął schodzić na kolana.
- Panie Potter! – Zgorszony głos profesor McGonagall zatrzymał go w kuckach.
- Tak, proszę pani? – zapytał nerwowo. Co takiego zrobił teraz?
- Panie Potter, to zajmie wieki. Zapomniał pan, że jest pan czarodziejem?
- Eee, nie.
- No, więc… - Spojrzała na niego wyczekująco, ale Harry tylko zamrugał zdezorientowany. – Czy powiedziałam, że nie możesz używać magii, podczas wykonywania zadania?
- N-nie – przyznał Harry z szeroko otwartymi oczami.
- Więc spodziewam się, że wykorzystasz tę okazję, by poćwiczyć transmutację. Ruchy, ruchy, panie Potter! Proszę się nie guzdrać. Różdżka w dłoń i proszę się tym zająć.
Niedowierzający uśmiech pojawił się na twarzy Harry’ego, gdy uderzył w niego potencjał tego „szlabanu”.
^^^
Trzy godziny później, Snape nie mógł już tego wytrzymać. Ten podstarzały, pręgowany kot mógł sobie twierdzić, że nie wywoła w chłopaku traumy, ale co ona w ogóle mogła o tym wiedzieć? Odrzucił pióro, ignorując kupkę zadań, na które patrzył się ślepo przez ostatnie dwadzieścia minut i wypadł z biura.
Kiedy dotarł do Wielkiej Sali, zwolnił. Już raz tego wieczoru wpadł do McGonagall i z bólem dotarło do niego poczucie własnej śmieszności. Tym razem, pojawi się dużo subtelniej.
Używając podstępu, którego doprowadził do doskonałości jako śmierciożerca, rozbroił osłony, uchylił jedno skrzydło drzwi i wślizgnął się do środka, zatrzymując się z całkowitym niedowierzaniem.
Mokry i brudny Harry, ubrany tylko w podkoszulek i spodnie, radośnie jeździł na wrotkach, które były transmutowanymi szczotkami, a za nim podążało zaraz wiadro z mydlinami. Drugie wiaderko, to z czystą wodą, latało za nim, podczas gdy pracowity mop uzupełniał paradę. Na drugim końcu sali, zaczarowane szmaty suszyły i polerowały podłogę.
- Przegapił pan miejsce, panie Potter – zawołała Minerva z dalszego kąta, gdzie wygodnie siedziała na fotelu z książką na kolanach i dzbankiem herbaty, unoszącym się przy jej ramieniu.
- Dobrze, pani profesor! – Harry okręcił się imponująco i ruszył do tyłu, by wymyć przeoczone miejsce. – Mogę też zająć się sufitem, jak pani obiecała? – poprosił.
- Zbliża się cisza nocna, panie Potter – złajała go Minerva. – Zapomniałeś ponownie, żeby szmaty same się wykręcały.
- Ups. – Harry machnął różdżką i szmaty natychmiast pospieszyły do najbliższego wiadra i wpuściły do niego nadmiar wody. Snape obserwował, będąc pod wrażeniem. Nie zdawał sobie sprawy, że kontrola bachora nad magią jest tak rozwinięta i nawet zakładając, że Minerva zapewniła mu wskazówki i pomoc, było to imponujące, jak na pierwszorocznego.
Harry przysunął się do profesorki.
- Proszę, pani profesor? To nie zajmie długo. Tylko szybciutko rzucę okiem, okej?
- No, doprawdy, panie Potter. Chyba dość czasu spędziłeś w powietrzu na treningach Quidditcha – skarciła go McGonagall, ale potem zmiękła i machnęła różdżką, a Harry poleciał do góry i w stronę sufitu. – Ale żadnych więcej skoków „na deskę”! – zawołała za nim.
- To jest super! – krzyknął z radością Harry, okręcając się i rozbryzgując wodę z wrotek na podłogę pod nim.
Snape zdołał zamknąć usta, zanim skapnęła do nich woda, po czym odwrócił się i wyszedł z Sali tak cicho, jak wszedł. Za nim, Minerva obserwowała kątem oka, jak zamykają się za nim drzwi i trzęsła się z cichego śmiechu.
CDN…




Na wyjeździe wpadł mi do głowy lepszy pomysł, niż „umszmata”, więc zmieniłam go na „Umpicz”, bo bardziej podobne jest to do wydźwięku „bitch”. Wkrótce zmienię to też w poprzednich rozdziałach ;)

piątek, 18 sierpnia 2017

SR - Rozdział 12 - Kolory przyjaźni


Harry pożegnał się z opiekunami, zapewniając ich, że wyśle do nich Hedwigę, jeśli będzie czegoś potrzebował. Syriusz po raz kolejny ostrzegł Harry’ego, by przyglądał się profesorowi Karkarowowi. Harry mógł stwierdzić, że to było coś więcej niż przyjazne ostrzeżenie, ale wiedział, że nie może naciskać, skoro stoją z nimi Ron i Hermiona. To pewnie będzie kolejna rozmowa, która czeka na niego podczas przerwy świątecznej.
Wróciwszy do Wieży Gryffindoru, Harry odkrył, że Remus miał rację. Cały pokój wspólny był udekorowany transparentami, narysowanymi przez Deana Thomasa. Wszędzie były talerze z jedzeniem oraz kubki soku dyniowego i piwa kremowego. W momencie, gdy wszyscy dostrzegli, że przybył ich gość honorowy, powietrze wypełniły krzyki i oklaski. Ron zabrał Błyskawicę Harry’ego do dormitorium, podczas gdy Harry został zalany klepnięciami po plecach i potrząśnięciami ręką. Tak wiele osób mówiło jednocześnie, że nie dało się zrozumieć, co mówią.
Gdy Harry przeszedł przez tłum, opadł na krzesło, a Ron i Hermiona usiedli po jego bokach. Stawiając swoje złote jajo, Harry mechanicznie złapał ciasto dyniowe i zjadł je powoli. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zjadł więcej niż kilka gryzów, zanim nie zrobiło mu się niedobrze. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz po ludzku przespał całą noc.
Harry był tak zamyślony, że nie zdał sobie nawet sprawy, kiedy Lee Jordan uniósł jego złote jajo, aż nie przemówił.
- To jest ciężkie, Harry – powiedział ze zdumieniem. – Otwierałeś to już?
Harry potrząsnął głową i uśmiechnął się.
- Zacznę pracować nad tym jutro – powiedział. – Chyba zarobiłem sobie na dzień wolnego.
- Prawda, ale to nie oznacza, że nie możemy tylko zerknąć do środka – powiedział Lee z szerokim uśmiechem tak głośno, by inni też go usłyszeli. – No dalej, Harry. Otwórz. – Kilka osób podzieliło entuzjazm Lee, kiedy chłopak podrzucił jajko do Harr’ego.
- Powinien sam to rozszyfrować – zaprotestowała Hermiona. – Takie są reguły Turnieju.
- Nie będziemy tego za niego rozwiązywać – wtrącił Fred, podchodząc do boku Lee. – Chcemy tylko wiedzieć, co jest wewnątrz jajka. Poza tym, umiemy dotrzymywać tajemnic, Hermiono, zwłaszcza jeśli chodzi o Harry’ego i Turniej. Jest na pierwszym miejscu. Nie chcielibyśmy się narażać, robiąc coś głupiego. To mocna strona Ślizgonów.
Harry spojrzał na Hermionę i wzruszył bezradnie ramionami, po czym otworzył jajko, niemal je upuszczając, kiedy pokój wypełniło głośne, przeszywające zawodzenie. Harry jak najszybciej zamknął jajko, podczas gdy uczniowie zakryli uszy. Cisza zapadła w pokoju wspólnym. Wszyscy wpatrywali się w jajko z przerażeniem. Nikt nie wyobrażał sobie, że w środku będzie coś tak strasznego. Z drugiej strony, Harry uśmiechnął się i spojrzał na Freda i Lee niewinnie.
- Cóż, nie możecie powiedzieć, że Hermiona was nie ostrzegała – powiedział ze szczerością.
Ron zakrył usta, parskając śmiechem. Kilka innych osób również roześmiało się. Fred i Lee wkrótce dołączyli do śmiejących się i powrócili do zabawy. Spoglądając na jajko, Harry zaczął myśleć. Więc to była wskazówka. Teraz Harry wiedział, dlaczego mieli trzy miesiące do następnego zadania. Pewnie zajmie mu jakoś tak długo, zanim zorientuje się, czyj to był głos.
^^^
Na kilka następnych tygodni biblioteka stała się dla Harry’ego drugim domem. Oprócz zadania domowego, Harry wertował książki we wszystkich językach, jakie tylko znalazł, by dowiedzieć się, jaki głos mógł wydobywać się z jajka. Hermiona i Ron wzięli się za siebie, by pomóc Harry’emu jak tylko mogli. Kilka razy zdarzyło się, że kiedy podnosili wzrok znad ich książek, widzieli, że mdlał z powodu wycieńczenia. Kusiło ich, żeby wysłać sowę do opiekunów Harry’ego, ale wiedzieli, że to nic by nie zmieniło. Kiedy Harry był zdeterminowany, nic nie mogło go powstrzymać.
Nie tylko Harry z wszystkich reprezentantów spędzał zbyt wiele czasu w bibliotece. Viktor Krum też był otoczony książkami i fanami, którzy przychodzili do biblioteki, tylko po to, żeby go szpiegować. Dźwięk chichoczących dziewczyn bez końca irytował Hermionę. Nastał taki moment, kiedy frustracja przejęła władzę nad Hermioną i dziewczyna cisnęła książkę na stolik, sprawiając, że Harry wzdrygnął się.
- Co się dzieje? – zapytał szybko Harry.
Hermiona wypuściła długi wydech.
- Wybacz, Harry – powiedziała szczerze, spoglądając ponad lewym ramieniem Harry’ego na Viktora Kruma. – Po prostu lekko się zirytowałam. Czy one naprawdę sądzą, że jemu się podoba takie zachowanie?
Harry otarł pozostające zmęczenie z oczy, zanim spojrzał przez ramię na Viktora, który wyglądał na równie zirytowanego jak Hermiona. Zebrawszy całą swoją odwagę, Harry wstał z miejsca i podszedł do reprezentanta Durmstrangu. Naprawdę nie wiedział, co zamierzał zrobić, ale rozumiał, że lepiej będzie zrobić cokolwiek, by nie słuchać ciągłych narzekań Hermiony przez następne kilka godzin.
Biorąc głęboki oddech, Harry odsunął krzesło i usiadł naprzeciw Viktora. Mógł mieć tylko nadzieję, że Viktor też czuje to samo do wielbiącej go publiki.
- Eee, proszę, nie bierz tego w zły sposób, ale lubisz… eee… je – zapytał odnosząc się do fanek Viktora, które obserwowały tą scenę z głębokim zainteresowaniem, – jak się tak zachowują? Mogą być nieco rozpraszające.
Viktor przewrócił oczami.
- Mi to mówisz – powiedział dosadnie. – Ja bym chciał, żeby one zrozumieć, że nie jestem czymś, na co się patrzy. Jeśli to naprawdę przeszkadza tobie i twoi przyjaciele, mogę odejść…
- Ale to ci w niczym nie pomoże – powiedział Harry z namysłem. Cóż, to do niczego nie prowadzi. – Chciałbyś dołączyć do mnie i moich przyjaciół? Obiecuję, że nie jesteśmy tak straszni, na jakich wyglądamy. Możemy też rzucić kilka wyciszających zaklęć na tych, którzy nie pojmą sugestii…
 Viktor na początku wydawał się nieco sceptyczny, po czym zaczął zbierać książki.
- Bardzo to doceniam – powiedział z wdzięcznością, po czym wstał i podążył z Harrym z powrotem do Rona i Hermiony.
Cisza wypełniła bibliotekę. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Kiedy Harry dotarł do stołu, zarówno Hermiona, jak i Ron, patrzyli na Harry’ego w szoku. Widać było, że to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewali.
- Viktor, to moi najlepsi przyjaciele – powiedział Harry ze spojrzeniem mówiącym „poradźcie sobie z tym”. – Ron Weasley i Hermiona Granger. Ron, Hermiono. Myślę, że znacie Viktora.
- Miło mi cię poznać – powiedziała cicho Hermiona, wyciągając rękę do Viktora, który potrząsnął nią. Ron podążył za jej gestem. Harry siadł naprzeciw Hermiony, podczas gdy Viktor naprzeciw Rona.
Hermiona zerknęła na książki Viktora.
- Magiczne Stworzenia? – zapytała z ciekawością. – Powinieneś porozmawiać z Hagridem. Wie wiele o tego typu rzeczach.
- Musi, skoro wiele jego zwierzaków należy do tej kategorii – dodał Ron szeptem. – Puszek… Aragog… Hardodziob… Norbert… mam wymieniać dalej?
Viktor zerknął na Harry’ego zdezorientowany.
- Cóż, Puszek to wielki trójgłowy pies, którego spotkaliśmy na pierwszym roku – wyjaśnił Harry. – Aragog to akromantula, którą spotkaliśmy na drugim roku, Hardodziob to hipogryf, z którym zetknęliśmy się w zeszłym roku, a Norbert był smokiem Hagrida… eee… jaki to był?
- Norweski Smok Kolczasty – powiedział natychmiast Ron. – Nie znosiłem go. Niemal odgryzł mi palca. Dobrze, że przekonaliśmy Hagrida, żeby pozwolił Charliemu zabrać go do Rumunii, póki był jeszcze młody. Przynajmniej nie próbował zjeść nas jak dzieci Aragoga. Wciąż mam o tym koszmary.
Viktor popatrzył na czternastolatków szeroko otwartymi oczami.
- Już zmierzyliście się z nimi wszystkimi? – zapytał. – Ale macie tylko czternaście lat. Jak zdołaliście przeżyć?
- Mięliśmy wiele szczęścia – mruknął Harry, rozglądając się i dostrzegł, że inni wciąż na nich patrzą. – Naprawdę nie powinniśmy o tym rozmawiać tutaj. To nic takiego. Z Hagridem jako nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami, spotykanie dziwnych stworzeń to normalka.
- Normalka, Harry? Ponieważ kiedy walczyłeś z bazyliszkiem… Au! – Hermiona skrzywiła się, kiedy Harry nastąpił na jej stopę, by ją uciszyć.
Viktor spojrzał bezpośrednio na Harry’ego.
- Powiedziałeś, że to wszystko tylko plotki – powiedział cicho, a szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. – Zgadzam się, że to nie najlepsze miejsce, ale później ja chce usłyszeć wszystko o twoich przygodach.
Od tego momentu Viktor siadał w bibliotece z Harrym, Ronem i Hermioną. Ron i Hermiona na początku byli niepewni w tym układzie, ale zachowali komentarze dla siebie, ponieważ nie było mówione nic o nadchodzącym zadaniu. Viktor od czasu do czasu podpowiadał coś, gdy pracowali nad swoją pracą domową, co wszystkim pomagało. Nawet Hermiona była wdzięczna za pomoc Viktora.
Rozeszła się plotka, że Rita Skeeter kręci się wokół błoni, szukając wywiadu. Cała kadra została ostrzeżona, żeby z nią nie rozmawiać, ponieważ jej głównym tematem był Harry Potter. Groźba Syriusza Blacka sprawiała, że trzymała się z dala od Harry’ego, ale inni uczniowie nie mieli tyle szczęścia. Rita już wiedziała, kto jest najbliższym przyjacielem Harry’ego i kogo przyprzeć do muru, gdy tylko pojawi się na błoniach. Opieka nad magicznymi stworzeniami była odpowiednim momentem, by złapać jakiegokolwiek Gryfona. Jednak ci, z którymi rozmawiała, mówili tylko „bez komentarza”.
Jak gdyby w szkole już nie mówiono o tym wiele, profesor McGonagall ogłosiła, że Bal Bożonarodzeniowy odbędzie się o ósmej w pierwszy dzień Świąt i skończy około północy w Wielkeij Sali. Mogli w nim uczestniczyć uczniowie czwartego roku i starsi, ale młodsi mogli być zaproszeni. Wymagane były szaty wieczorowe. Harry usłyszał to jednym uchem i wypuścił drugim. Miał już plany na przerwę Świąteczną, plany, których nie mógł się doczekać, od kiedy rozpoczął się rok szkolny. Harry nigdy nie miał domu, którego by nie nienawidził. Syriusz i Remus powiedzieli mu, że Dom Blacków był daleki od całkowitego ukończenia, ale Harry nie mógł nic poradzić na to, że chciał zobaczyć, gdzie zostanie na letnie wakacje… nie ważne czy ze złym skrzatem, czy bez.
Kiedy zakończyły się lekcje, Harry poruszył się, by wyjść z wszystkimi, ale stanowczy głos zatrzymał go.
- Panie Potter, mogę zamienić z panem słówko? – powiedziała profesor McGonagall. Harry odwrócił się i poczekał, aż wszyscy wyjdą. Profesor McGonagall zmniejszyła dystans między nimi. – Harry, zauważyłam, że nie ma cię na liście uczniów, którzy zostają na ferie świąteczne.
Harry był zdezorientowany przez ten komentarz. Dlaczego jego imię miałoby być na liście?
- Ponieważ nie zostaję – powiedział ostrożnie Harry. – Jadę do domu. To moje pierwsze Święta z Syriuszem i Remusem. Dlaczego miałbym zostać tutaj?
Profesor McGonagall nerwowo odchrząknęła.
- Harry, proszę, usiądź – powiedziała i sama usiadła. Kiedy Harry wykonał polecenie, McGonagall splotła palce i wydawało się, że szuka właściwych słów. – Harry, rozumiem, że chcesz spędzić Święta z ojcem chrzestnym i panem Lupinem. Wiem, jak ważna jest dla ciebie rodzina… jednak, jesteś reprezentantem i masz pewne obowiązki…
- … obowiązki? – zapytał Harry ze skrępowaniem. Naprawdę nie podobało mu się to, jak to brzmiało. – Jakie miałbym mieć obowiązki? Zrobiłem wszystko, co chcieliście. Przeszedłem przez to całe dokuczanie i stres, które są częścią Turnieju. Nie sądzę, że ucieczka poza mury zamku jest czymś zbyt wielkim.
McGonagall wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni.
- Harry, o wiele prosiliśmy cię w tym roku, wiem o tym – powiedziała cierpliwie. – Wspaniale dorosłeś do tego zadania. Wiem, że to wydaje się niesprawiedliwe, ale tradycją jest, że reprezentanci otwierają bal ze swoimi partnerami. Jesteś jednym z reprezentantów. Jeśli chcesz, skontaktuję się za ciebie z panem Blackiem i panem Lupinem. Wiem, że zrozumieją…
Harry mógł tylko na nią patrzeć. Nie miał słów. To się nie działo. Dlaczego zawsze musiał płacić za działania innych. To nie było sprawiedliwe. Nie mógł się tego doczekać, od kiedy Syriusz go adoptował. Zamykając oczy, Harry uciął kilka wybiórczych słów, których profesor McGonagall by nie pochwaliła o zmusił się do zachowania spokoju. To nie była wina profesor McGonagall. Była tylko posłańcem.
Otwierając oczy, Harry spojrzał bezpośrednio na profesor McGonagall, która zerkała na niego z czymś, co mogło być mieszaniną współczucia i litości.
- Nie mam w tej sprawie wyboru, prawda? – zapytał cicho Harry.
Profesor McGonagall delikatnie ścisnęła rękę Harry’ego, dając mu całe potrzebne potwierdzenie.
- Chcesz, żebym przekazała to twoim opiekunom? – zapytała ponownie.
Harry potrząsnął głową.
- Nie, sam to zrobię – powiedział, wstając. – I tak muszę porozmawiać z nimi o jeszcze kilku rzeczach. – Podnosząc szkolną torbę, Harry czuł, że jego mózg już próbuje wymyślić jakiś sposób, by przekazać wieści Syriuszowi i Remusowi. – Dziękuję za ofertę, pani profesor – powiedział cicho, po czym wyszedł z klasy do wieży Gryfonów.
Szedł przez korytarze oszołomiony, nie zdając sobie sprawy, że dotarł do Wieży Gryffindoru, póki Gruba Dama nie wyciągnęła go z myśli. Harry mechanicznie mruknął hasło, po czym przebiegł przez pokój wspólny i po schodach na górę. Wszedłszy do dormitorium, Harry zamknął drzwi i zablokował je, po czym podszedł do kufra i wyciągnął lusterko, którego potrzebował, by skontaktować się z Syriuszem. Siadając na łóżko, Harry wziął głęboki oddech, zawołał Syriusza i przygotował się na bardzo przykrą rozmowę.
Minęła chwila, zanim twarz Syriusza pojawiła się w lustrze.
- Hej, Rogasiątko! – powiedział radośnie Syriusz. – Jak się ma mój ulubiony chrześniak?
Harry prychnął na ten komentarz.
- Syriusz, jestem twoim jedynym chrześniakiem – powiedział, po czym przypomniał sobie pierwotny powód, dlaczego skontaktował się z chrzestnym. Harry przygryzł nerwowo wargę. To było trudniejsze, niż przypuszczał. – Jest tam z tobą Remus?
- Jest na dole, walczy z boginem – powiedział ostrożnie Syriusz. – Harry, co się dzieje?
Biorąc głęboki oddech, Harry zrozumiał, że po prostu musi to powiedzieć.
- Nie mogę przyjść do domu na Święta – zaczął. – Profesor McGonagall powiedziała mi dzisiaj, że muszę uczestniczyć w Balu Bożonarodzeniowym, który jest zaplanowany na Święta, ponieważ jestem jednym z reprezentantów. Nawet nie chcę iść, a muszę otworzyć bal. Co to, do licha, oznacza?
Syriusz wyszczerzył się.
- Harry, to oznacza, że ty i twoja partnerka musicie odtańczyć pierwszy taniec – powiedział rozbawionym tonem. Harry wyglądał na przerażonego tą myślą, co sprawiło, że Syriusz roześmiał się. – Przepraszam. Kompletnie zapomniałem o Balu Bożonarodzeniowym. To tradycja Turnieju Trójmagicznego. To dlatego w tym roku były wymagane szaty wyjściowe. Wiedziałem, że jest coś, o czym zapomniałem ci powiedzieć.
Harry jęknął, przebiegając dłonią przez włosy.
- Więc nie jesteś wściekły? – zapytał.
Syriusz westchnął i potarł oczy.
- Harry, wiem, że to jest coś, co musisz zrobić – powiedział. – Oczywiście, że nie jestem wściekły. Porozmawiam z Dumbledorem i zobaczę, czy pociągnie za kilka sznurków. Musisz iść na ten bal. Jakiś pomysł, kogo zabierzesz, jako swoją randkę?
Harry poruszył się nerwowo na łóżku.
- Nie – powiedział szczerze. – Masz jakąś radę, która może być cenna?
- Cóż, za moich szkolnych lat, poszedłbym z najbardziej atrakcyjną dziewczyną, jaka by chciała – powiedział ze szczerością Syriusz. – Teraz, pewnie zabrałbym kogoś, kogo znam i z kim czułbym się komfortowo. Jeśli nie czujesz się dobrze ze swoją parą, Harry, będziesz tylko bardziej nerwowy. Zapytaj kogoś, kogo znasz dość dobrze, żebyś chociaż wiedział, o czym z nią rozmawiać.
- Ale ja nie znam wielu dziewczyn – stwierdził Harry. – Większość z nich głównie patrzą się na mnie i chichoczą.
Syriusz zaczął rechotać, ku wielkiej irytacji Harry’ego.
- Tajemnica kobiet to dłuższa dyskusja, która będzie musiała poczekać na później – powiedział otwarcie. – Ale muszę cię ostrzec. Te dziewczyny, które gapią się i chichoczą pewnie nie byłyby przeze mnie wybrane. Jest bardzo prawdopodobne, że byłyby bardziej zainteresowane, by iść z chłopcem, który przeżył, a nie z Harrym.
Harry przewrócił oczami.
- Po prostu świetnie – mruknął. – Nawet nie wiem, jak tańczyć. To kompletny koszmar.
- Niewielu potrafi w twoim wieku, Harry – powiedział Syriusz. – Popytaj. Może ktoś może cię nauczyć. Myślę, że Lunatyk wspominał coś o tym, że Ścigające z twojej drużyny Quidditcha to dziewczyny. Znasz je od lat. Jeśli one nie wiedzą jak, pewnie znają kogoś, kto umie tańczyć.
Harry musiał przyznać, że ta sugestia miała sens. Angelina Johnson, Katie Bell i Alicja Spinnet były trzema dziewczynami, które nie traktowały go inaczej niż inny z drużyny. Miał tylko nadzieję, że będą pomocne.
- Dzięki, Syriuszu – powiedział z wdzięcznością Harry. – Będziesz w pobliżu później… tak na wszelki wypadek?
- Jeśli nie, to Lunatyk będzie – stwierdził zapewniająco Syriusz. – Nie przejmuj się tym bardzo, Harry. Zmierzyłeś się ze smokiem. To nic takiego, w porównaniu do smoka.
Z jakiegoś powodu, Harry nie mógł się z nim zgodzić. Przy przejściu koło smoka polegał na instynkcie. Harry miał wiele doświadczenia w tej dziedzinie. Z drugiej strony, damska część rasy ludzkiej była sferą, której Harry za żadne skarby nie potrafił zrozumieć.
^^^
Tego wieczora po kolacji, Harry zdołał spotkać się z Angeliną i Katie sam na sam. Pamiętając, że Angelina zgłosiła się do Turnieju, Harry starał się jak najostrożniej formułować pytania. Ostatecznie to nie miało znaczenia. Obie gryfońskie Ścigające były niezwykle wyrozumiałe w stosunku do dylematu Harry’ego i wyskoczyły z ofertą nauki tańca. Lekcje miały być przez godzinę każdego wieczora, tak długo, jak Harry będzie potrzebował.
Zdecydowanie, kogo zaprosić na bal, było nieco trudniejsze. Harry zamierzał podążyć za radą Syriusza. Jeśli Harry będzie czuł się komfortowo ze swoją partnerką, to sprawi, że ten wieczór będzie bardziej znośny. Problemem było to, że Harry znał tylko kilka dziewczyn na tyle dobrze, by nie być przy nich skremowanym. Większość z nich była raczej znajomymi niż przyjaciółkami.
 Oczywistym wyborem była Hermiona. Była jedną z jego najlepszych przyjaciół. Problemem było to, że Harry nie był wystarczająco szybko. Tego samego dnia, gdy szedł porozmawiać z Hermioną w bibliotece, podsłuchał, jak ktoś z innym akcentem zaprasza ją na Bal Bożonarodzeniowy. Harry mógł usłyszeć podekscytowanie w głosie Hermiony, kiedy zaakceptowała zaproszenie i nie mógł poradzić nic na to, że był szczęśliwy razem z przyjaciółką. Rzadko słyszał ten ton w głosie Hermiony w sytuacji innej niż praca domowa.
Wydawało się, że reprezentant jako randka było celem większość żeńskiej populacji Hogwartu. Harry został poproszony przez dziewczyny, których nigdy wcześniej nie spotkał i musiał grzecznie odmówić. Im więcej Harry o tym myślał, zorientował się, że im szybciej znajdzie partnerkę, tym lepiej. Przynajmniej pozbędzie się tych chichoczących za jego plecami dziewczyn.
W głębi duszy Harry wiedział, kogo chciałby zapytać, ale bał się, co ktoś inny może powiedzieć. Pracując z Ronem i Hermioną nad zadaniem, Harry zorientował się, że musi zwyczajnie mieć już to za sobą.
- Eee, Ron? – zapytał cicho. – Zastanawiam się, czy stanowiłoby dla ciebie problem, gdyby ktoś zabrał Ginny na bal… jako przyjaciółkę, oczywiście.
Ron spojrzał na Harry’ego z uniesioną brwią.
- Co słyszałeś? – zapytał opiekuńczo. – Kto zerka na moją siostrę?
- Ron! – skarciła go Hermiona, po czym zniżyła swój głos tak, żeby nikt inny nie mógł jej słyszeć. – Nie to Harry powiedział. Pytał się, czy miałbyś problem, gdyby to on zaprosił Ginny na bal.
Powiedzenie, że mózg Rona pracował wolno, było niedopowiedzeniem.
- Dlaczego miałbyś ją zaprosić? – zapytał grubo. – Jest moją siostrą. W szkole jest wiele innych dziewczyn…
- … Które są bardziej zainteresowane pójściem z chłopcem, który przeżył, niż ze mną – przerwał mu Harry. – Syriusz powiedział, że powinienem pójść z kimś, z kim czuję się dobrze. Ginny jest dla mnie jak siostra. Oprócz  Hermiony, Ginny jest jedyną dziewczyną, która od początku wierzyła mi, że sam nie zgłosiłem się do Turnieju. Już wie o wszystkim, przez co przeszliśmy, więc nie będzie chciała o tym słuchać całą noc, by nakręcić plotkarski młynek.
- To ma sens – powiedziała Hermiona z namysłem. – Najwyraźniej wiele o tym myślałeś, Harry. Jestem z ciebie dumna.
- Dlaczego nie poprosisz Hermiony? -  zapytał Ron z ciekawością.
Harry zerknął na Hermionę nerwowo, zanim odwrócił wzrok.
- Eee, sądzę, że Hermiona jest już zajęta – powiedział z wahaniem, sprawiając, że oczy Hermiony rozszerzyły się ze zdumienia. Jeszcze nie powiedział ani słowa o zdarzeniu w bibliotece.
Ron spojrzał od Hermiony do Harry’ego i z powrotem na Hermionę.
- Z kim idziesz? – zapytał ją podejrzliwie.
- Z przyjacielem, który mnie poprosił – powiedziała wymijająco Hermiona. – Naprawdę uważam, że masz rację, Harry. Poza tym, jesteś już praktycznie częścią rodziny Weasleyów. Lepiej będzie, jeśli ty zabierzesz Ginny, zamiast kogoś, kto mógłby ją wykorzystać. Nie zgodzisz się, Ron?
To zadziałał. Ron natychmiast przestał się upierać i dał Harry’emu zgodę na zaproszenie Ginny na bal. Kiedy tylko Ron wrócił do swojej pracy domowej, Harry wymamrotał bezgłośne „dzięki” do Hermiony, która odpowiedziała równie milcząco „porozmawiamy później”. Oboje wiedzieli, że muszą sobie wiele wyjaśnić.
^^^
Hermiona była zszokowana, kiedy odkryła, że Harry usłyszał, jak jej partner zaprasza ją w bibliotece. Była też zaskoczona, że Harry rozważał zaproszenie jej i nalegała, że jej partner był tylko przyjacielem, co Harry uznał za dziwne zachowanie. Dlaczego miałoby go to obchodzić? Tak długo, jak dobrze się bawiła, jakie to miało znaczenie? Hermiona nigdy nie wspomniała imienia swojego partnera i Harry zrozumiał, że nie chce, by ktokolwiek jeszcze wiedział. Natychmiast rozpoznał ten głos, gdy go usłyszał, ale zdecydował uszanować życzenie Hermiony.
Dzięki pomocy Hermiony, następnego ranka Harry był w stanie złapać Ginny, kiedy była sama. Zapytanie Rona o zgodę było spacerkiem, w porównaniu do tego, że musiał spróbować dobrze wszystko sformułować, żeby Ginny nie przyjęła tego w zły sposób. Jedynym problemem było o, że wszystko, co przyszło mu do głowy wydawało ię nie być w stanie wyjść z jego ust. Dlaczego to było takie trudne? To była Ginny.
Harry spojrzał Ginny prosto w oczy i milcząco błagał, by tego nie spaprać.
- Ginny, myślę, że wiesz, czego oczekują ode mnie na Balu Bożonarodzeniowym – zaczął i westchnął z ulgą, kiedy skinęła głową. – Nie lubię być w świetle reflektorów, a partnerka, z którą nie znałbym się dobrze tylko by wszystko pogorszyła. Wiem, że nie znamy się tak dobrze, jak powinniśmy, ale uważam cię za jedną z moich najbliższych przyjaciół, tak samo jak resztę twojej rodziny. Stałaś przy mnie w październiku, kiedy większość szkoły się odwróciła. Nawet nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Zdaje mi się, że próbuję zapytać, czy chciałabyś pójść ze mną na Bal Bożonarodzeniowy… jako przyjaciółka?
Ginny przez dłuższą chwilę popatrzyła na Harry’ego, po czym pozwoliła wielkiemu uśmiechowi pojawić się na jej twarzy i owinęła ramiona wokół szyi Harry’ego.
- Bardzo bym chciała iść z tobą na bal, Harry – powiedziała radośnie, po czym zrobiła krok w tył z wyrachowanym uśmiechem na twarzy. – Chcesz powiedzieć moim braciom czy powinniśmy ich zaskoczyć?
Harry przygryzł dolną wargę.
- Cóż, Ron już wie – powiedział, mając nadzieję, że Ginny nie zdenerwuje się. – Chciałem się tylko upewnić, że nie ma nic przeciwko. Jest moim najlepszym przyjacielem i wiem, jak się o ciebie troszczy…
Ginny spoglądała teraz na Harry’ego ze zdumieniem.
- Jak zdołałeś go przekonać? – zapytała.
- Tym razem dzięki Hermionie – odpowiedział szczerze Harry, po czym przekazał jej, jak Hermiona przekonała Rona, że Harry będzie najlepszym wyborem dla jego młodszej siostrzyczki. – Czasami się zastanawiam, czy nie powinna być w Slytherinie – dodał z namysłem. – Możesz sobie wyobrazić, gdyby Hermiona i Malfoy…
- Eww! – krzyknęła z obrzydzeniem Ginny. – Wyobraziłam to sobie!
Oboje zaczęli się śmiać. Harry nie mógł powstrzymać ulgi. Teraz musiał tylko zakończyć lekcje z Angeliną i Katie, rozwiązać wskazówkę do drugiego zadania i dokończyć zadania, zanim skończy się semestr. Angelina i Katie zapewniły go, że szybko się uczył i będzie dobrze sobie radził zanim nadejdzie Bal Bożonarodzeniowy. Trudno było uczyć się tańca z dwiema dziewczynami, które były wyższe od niego, ale robili, co do nich należało. Harry już potrafił przebrnąć przez lekcję bez deptania ich palców i stracenia kroków, co było ogromną poprawą. Ogólnie rzecz biorąc, Harry był niezmiernie uradowany. Mimo wszystko, nie zrobi z siebie głupca.
Zanim nastał ostatni tydzień semestru, wszyscy rozmawiali tylko o Balu Bożonarodzeniowym. Kilku nauczycieli zrezygnowało z nauczania, podczas gdy inni kontynuowali przekazywanie materiału pomimo zakłóceń. Profesor McGonagall, profesor Moody i profesor Snape byli najgorsi. Profesor McGonagall zawsze była surowa, nikt nie śmiał się kwestionować profesora Moody’ego, a zabawa w klasie eliksirów była niemal tak prawdopodobna, jak profesor Snape nie nienawidzący każdego Gryfona, który go mija.
Harry i Ginny zgodzili się nie rozgłaszać, że idą na bal razem. Właściwie Ginny błagała Harry’ego, żeby mogła ponaśmiewać się ze swoich braci, Freda i George’a. Ron i Hermiona obiecali, że nie powiedzą nic, choć Ronowi było nieco trudniej siedzieć cicho, niż Hermionie. Ron był nieco urażony, że Harry i Hermiona mają partnerów, podczas gdy on jeszcze nikogo nie zapytał. Niepokoiło go również to, że jego młodsza siostra wcześniej znalazła parę, niż on.
Siedząc przed kominkiem, Harry ponownie przeglądał książkę z magicznymi językami. Zajęcia skończyły się przed feriami, więc miał czas, by skupić się całkowicie na drugim zadaniu. Hermiona i Ginny siedziały w pobliżu, rozmawiając z podekscytowaniem o grupie, która miała występować na balu i nosiła nazwę Fatalne Jędze. Harry nigdy wcześniej o nich nie słyszał i z tego, co słyszał, Hermiona również.
- Naprawdę musisz to robić właśnie teraz, Harry? – zapytał Ron znudzonym głosem z krzesła naprzeciw Harry’ego. – Masz ponad dwa miesiące, by rozszyfrować to głupie jajko. Może zagramy w szachy albo Eksplodującego Durnia?
Harry uniósł wzrok na przyjaciela, nagle czując się okropnie przez to, że był zbyt zafrasowany własnymi problemami i nie widział, że Ron ma własne. Problemem było to, że Ron tworzył swoje problemy przez zwlekanie.
- Wolę rozszyfrować to wcześniej i być przygotowanym, niż wyjść na idiotę, Ron – powiedział szczerze. – Miałem szczęście, że już znałem Zaklęcie Przywołujące z pierwszego zadania. Rozumiesz to, prawda? – Westchnął, kiedy Ron skrzywił się i odwrócił wzrok. – Okej, a co z balem? Zaprosiłeś już kogoś? Możemy pomóc ci znaleźć…
- Jaki to ma sens? – zapytał Ron uporczywie, patrząc w ogień. W jego głosie było stłumione współczucie do samego siebie. – Nie jestem taki, jak ty, Harry. Nie jestem reprezentantem. Dziewczyny nie ustawiają się do mnie w kolejce, jak do ciebie.
Harry zamknął książkę i odłożył ją na bok. Brzmiało to tak, jakby Ron był zazdrosny, ale zawsze narzekał na to, ile czasu Harry poświęca na naukę do Turnieju. To nie miało sensu.
- Ale i tak musiałem zaprosić moją partnerkę – zauważył Harry. – Musiałem nawet poprosić jej brata o pozwolenie, więc technicznie pytałem się dwa razy. Poza tym, bycie reprezentantem jest wykańczające. Przez to czuję się jak kawał mięsa na wystawie.
- Przynajmniej zostałeś zauważony – mruknął kwaśno Ron.
To przepełniło czarę. Z książką w ręce, Harry wstał i odwrócił się, by odejść.
- Och, tak, zostałem zauważony – powiedział, spoglądając przez ramię na Rona. – Jedynym powodem, dlaczego jestem zauważany jest to, że ktoś cały czas chce mojej śmierci; zwykle jest to ta sama osoba, która zamordowała mi rodziców i przeklęła całe moje życie. Jeśli tak strasznie chcesz mojego życia, Ron, mogę ci je oddać… w całości.
Nie chcąc słyszeć jakiś kiepskich przeprosin, Harry wyszedł z Wieży Gryffindoru do biblioteki. Naprawdę nie chciał teraz z nikim rozmawiać. Zazdrość Rona głęboko go zraniła. Harry wierzył, że Ron przeoczył tą całą „sławę”, kiedy znalazł go śpiącego przy jeziorze dzień po tym, jak zostało ogłoszone, że jest reprezentantem. Prawdą było to, że Ron nie przeoczył tego. Po prostu nigdy nic o tym nie mówił.
Harry nie zdziwił się, gdy zobaczył, że biblioteka jest pusta. Kto miałby się uczyć na początku ferii? Odnalazł biurko w głębi biblioteki i zmusił się do skupienia na materiale, który starał się czytać. Był niemal w połowie książki, właśnie zaczął przeglądać stworzenia na „T”. Był to pewnie mało prawdopodobny sposób na odkrycie języka z jajka, ale Harry’emu skończyły się pomysły.
Na szczęście opłaciło mu się to, kiedy dotarł do „Trytonów”. Opis ich języka, trytońskiego, był najbliższy zgrzytom, które słyszał z jajka. Mając nadzieję mimo wszystko, Harry pospieszył do działu z Magicznymi Stworzeniami i poszukał książki o trytonach. Wyjął kilka i zaniósł je z powrotem na stół, zauważając jednak, że ma towarzystwo o rudych fryzurach.
Bliźniacy Weasley wydawali się bardzo zdenerwowani. Harry mógł tylko założyć, że słyszeli, co się stało między nim a Ronem.
- Mogę wam w czymś pomóc? – zapytał, siadając i otwierając jedną z książek.
- Ginny powiedziała nam, co się stało – powiedział George. – Chcieliśmy tylko powiedzieć…
-… że przepraszamy za to, że nasz brat zachowuje się jak dureń – dopowiedział Fred. – Przyszliśmy prosić cię o pozwolenie…
-… by spłatać figla jego nadętej dupie – obaj bliźniacy dokończyli w tym samym momencie.
Harry potrząsnął powoli głową, pocierając oczy pod okularami.
- Tak bardzo, jak to doceniam, myślę, że wiecie, że nie możecie tego zrobić – powiedział cicho. – Ron jest waszym bratem, nie ja. Jeśli będziecie brać moją stronę, to tylko napędzi jego zazdrość.
Wyrazy twarzy bliźniaków były całkiem komiczne. Oboje wydawali się być uwięzieni między zdezorientowaniem a oburzeniem.
- Ale był durniem! – krzyknął z niedowierzaniem Fred. – Tylko dlatego, że za bardzo boi się zaprosić jakąś dziewczynę, nie daje mu prawa, by…
- By, co? – przerwał mu Harry. – Być zazdrosnym? To zaczyna być powszechny motyw w tym roku. Malfoy był o mnie zazdrosny, więc mnie zaatakował… Ron jest zazdrosny… - Harry zawiesił głos. Naprawdę tego nie potrzebował. Nie chciał, żeby jego najlepszy przyjaciel odwrócił się od niego. Nie chciał, żeby rodzina Weasleyów różnicowała się przez niego. – Nie martwcie się o mnie – powiedział, po czym skupił się z powrotem na książce przed nim. – Nic mi nie będzie.
Na szczęście Fred i George pojęli aluzję, by odejść. Harry pozostał w bibliotece, aż do lekcji z Angeliną i Katie, po czym zaraz po niej wrócił z powrotem. Ferie ledwo się zaczęły i już się ich obawiał. Sam w pełnej przeciągów bibliotece, Harry mógł tylko myśleć o tym, jak zostanie jednym z reprezentantów Hogwartu mogło schrzanić jego życie.



Z uwagi na fakt, że za jakieś dwie godzinki wyjeżdżam na tygodniowe wakacje, rozdział NDH i inne pojawią się za tydzień, dopiero w poniedziałek 28 sierpnia ;)