Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 7 lutego 2021

PDJ - Rozdział 13 – To, co jest ukryte

Darkmoon w końcu zatrzymał się, dochodząc do miejsca, w którym między białymi, kamienistymi brzegami płynął strumień, a w pobliżu znajdowały się duże zarośla, które zapewniały im osłonę przed wszelkimi bestiami w pobliżu. Rozbili obóz w pobliżu strumienia, ponieważ zawsze rozsądnie było znajdować się w pobliżu płynącej wody. Ku zaskoczeniu Harry’ego, Severus wyjął kompaktowy, składany namiot, który miał w swoim plecaku i rozstawił go cicho wypowiedzianym poleceniem.

Ponieważ był to czarodziejski namiot, był on większy w środku niż na zewnątrz i miał na sobie zaklęcia, które odstraszały paskudne i irytujące owady, które mogły wpełznąć lub wlecieć do środka, takie jak komary, mrówki, czy pająki. Severus powiedział, że Darkmoon może dzielić namiot z nim i Harrym, ponieważ był wystarczająco duży, by mogły spać w nim trzy osoby, ale Darkmoon tylko zachichotał.

- Dzięki za ofertę, Severusie, ale wolę być na zewnątrz. Mogę spać całkiem wygodnie w swojej wilczej postaci i nie będę okryty ubraniem, jeśli coś nas zaatakuje. Ta część lasu jest stosunkowo bezpieczna, jeśli chodzi o duże drapieżniki… wiwerny lubią się gnieździ na północnych krańcach, w kierunku gór. Niedźwiedzie i mroczne koty są w pobliżu, ale koty wiedzą, że lepiej ze mną nie zadzierać – powiedział cicho Darkmoon, a jego bursztynowe oczy zabłyszczały.

- Co to jest mroczny kot? – zapytał Harry.

- Duży, nakrapiany, magiczny kot, który lubi polować we wczesnych godzinach porannych. Mają woreczki z trucizną w pazurach i jeśli cię zadrapią, zasypiasz i wtedy kot cię zjada. Jednak w większości polegają na zasadzkach, lubią leżeć i czekać na drzewach, po czym zeskakiwać na ciebie z góry. Są jednak leniwe. Jak zacznie się z nimi walczyć, podkulają ogony i uciekają, bo nie lubią, jak ich kolacja pokazuje zęby.

- Upewnię się, że będę uważać na rzeczy na drzewach – powiedział Harry, spoglądając w górę na zacieniony klon i dęby otaczające obóz.

Darkmoon roześmiał się.

- Spokojnie, malutki magu. Wiedziałbym, gdyby coś tu było. To wciąż nasze terytorium, a drapieżniki wiedzą, że lepiej tutaj nie polować bez zaproszenia. Jedynymi, którzy lekceważą tą zasadę, są wilkołaki, które Greyback tu wysłał. – Podwinął wargi i przelotnie pokazał białe zęby.

- Czy wkrótce będziemy mogli bezpiecznie tam latać jako jastrzębie? – zapytał Harry, pragnąc wzbić się w powietrze, tęskniąc za byciem Freedomem.

- Tak, ale nie będzie to możliwe, gdy dotrzemy do Doliny Cieni. Wtedy będziesz musiał przybrać ludzką postać, ponieważ tamtejsze drzewa… coś jest w nich dziwnego… i atakują wszystko, co lata. Twoja sowa wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny.

Harry usiadł na ziemi, wdzięczny za ogień, który Severus rozpalił i trzaskał wesoło, rozpraszając ociągające się cienie i mgłę, która unosiła się wokół pni drzew. Mroczny Las nosił odpowiednią nazwę.

- Tak. Mam nadzieję, że Meadowsweet pomoże szybko ją wyleczyć.

Darkmoon oparł się o pień ciemnego dębu, który wisiał nad obozowiskiem, a jego buty przypominające mokasyny skrzyżowane były jeden na drugim. – Sasha jest najlepszym uzdrowicielem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Jeśli ktoś może wyleczyć twoją Hedwigę to jest to Meadowsweet. Ma do tego talent, tak jak ja mam talent do podejmowania szybkich decyzji i prowadzenia stada.

- Dobrze, bo Hedwiga… naprawdę dużo dla mnie znaczy – powiedział nieśmiało Harry. – Ona nie jest tylko zwierzakiem, jest bardziej jak naprawdę dobra przyjaciółka… czasami uważa się za moją matkę… jeśli to ma jakikolwiek sens.

Oczy Darkmoona błyszczały w świetle księżyca.

- Dla mnie to ma ogromny sens. Jak powiedziałem, Sasha jest najlepsza, upewni się, że Hedwiga ma się dobrze, zanim pozwoli jej gdziekolwiek odlecieć. Jeśli polecicie, a ja pobiegnę w wilczej formie, jutro wieczorem powinniśmy dotrzeć do Doliny Cieni.

- Myślisz, że potrafisz biec tak szybko, jak lecący jastrząb?

- Harry, jestem wilczakiem. Moja wilcza postać jest super szybka i znam ten teren jak własną kieszeń – powiedział Darkmoon, nie przechwalając się, ale mówiąc rzeczowo.

- Och. Prawda. – Harry spojrzał na swojego mentora.

Severus był zajęty robieniem herbaty, chociaż słuchał, o czym dwaj chłopcy rozmawiają, nie zachowując się w oczywisty sposób.

Harry zniżył głos o oktawę, po czym zapytał Darkmoona:

- Uch… czy ty i Meadowsweet… uch… spotykacie się?

Darkmoon niemal się przewrócił.

- Co? Żartujesz, prawda? Sasha i ja jesteśmy kuzynami – i to w pierwszej linii, więc mimo że jest świetną dziewczyną i całkiem gorącą, nie myślałbym o spotykaniu się z nią. Jest jak moja młodsza siostra. A stamtąd, skąd pochodzę, nie umawia się z osobami najbliższymi.

- Racja – zgodził się Harry, po czym zaczął się zastanawiać, dlaczego słowa Darkmoona napełniły go taką ulgą. Przez sposób, w jaki taki się przy sobie zachowywali, pomyślał, że mogliby być parą, ale słowa Darkmoona przekreśliły jego błędne założenia. Harry był zadowolony. Lubił Meadowsweet, bo nie tylko była ładna, ale też współczująca.

Wilczak uśmiechnął się złośliwie.

- Poza tym, ona czasem uważa, że jestem tylko wielkim wrzodem na tyłku. Ale jest dziewczyną, więc czego można się spodziewać? – Wzruszył leniwie ramionami, podchodząc i biorąc filiżankę herbaty, zaoferowaną przez Severusa. – Dzięki. – Zwinął pod siebie nogi i usiadł w stylu indyjskim na ziemi obok Harry’ego. – Nie daj się zwieść jej wyglądowi i talentowi, ponieważ Meadowsweet nie jest przeciętną dziewczyną, która lubi być chroniona przez mężczyznę. Jest taką samą alfą jak ja i nienawidzi, gdy ktoś jest względem niej nadopiekuńczy. Potrafi o siebie zadbać i chociaż jest uzdrowicielką, wciąż mogłaby skopać ci tyłek. Jak moja mama. – Przyjazne światło w oczach Darkmoona przygasło i zastąpił je ponury smutek.

Harry milczał przez chwilę, po czym przemówił:

- Czasami… żałuję, że nie pamiętam swoich rodziców. Ale byłem dzieckiem, kiedy umarli, więc… - Rozłożył ręce. – Mam tylko zdjęcia i opowieści Seva. – Spojrzał na swojego mentora, który wydawał się kontemplować gwiazdy, podczas picia herbaty, i dodał nonszalancko: - Który myśli, że ja też czasami jestem wielkim wrzodem na tyłku.

- Jesteś. Ogromnym – wycedził jego opiekun.

Darkmoon zachichotał. Harry prychnął.

- I tak mnie lubisz. Nie wiedziałbyś, co zrobić, gdybym nagle zaczął się dobrze zachowywać, prawda?

- Szok prawdopodobnie by mnie zabił.

- Widzisz? Nie chcę, żebyś umierał, więc nie zamierzam zmienić swojego nastawienia… za bardzo – dodał szybko na ostrzegawcze spojrzenie nauczyciela.

- Wy dwaj przypominacie mi mnie i moją mamę, zanim wyjechała na pustynię – zauważył Darkmoon. – Zawsze narzekała na mnie, żebym przestał stwarzać jej problemy, jak wtedy, gdy zapomniałem jej powiedzieć, że o północy idę pobiegać w swojej wilczej formie. „Ile razy mam ci powtarzać, Erik, że masz mi powiedzieć, gdzie idziesz?” mówiła.

- Typowa wada u nastolatków. Harry zapomina o tej zasadzie co drugi dzień.

- Nieprawda! – zaprotestował Harry. – Cóż, nie od rozpoczęcia naszego zadania. – Rzucił Darkmoonowi spojrzenie typu „widzisz, z czym się muszę uporać”. Potem zmienił temat. – Darkmoon, czy wy, wilczaki, musicie się przemieniać podczas pełni jak to robią zwykłe wilkołaki?

- I tak, i nie. Wilczak nie szaleje, kiedy przyjmuje inną postać, jak wilkołaki. To jest coś, czego większość z was, czarodziei, nie pojmuje. Nie mamy na sobie klątwy, zmuszeni do polowania i zabijania ludzi. Urodziliśmy się ze zdolnością do przemian i chociaż czujemy się zmuszeni do przemiany podczas pełni, nie szalejemy i nie rozrywamy ludzi na strzępy. Kiedy jestem wilkiem, to nim jestem. Poluję i zabijam zwierzęta, takie jak jelenie i króliki. Nie na ludzi. – Skrzywił się. – To po prostu obrzydliwe. Kiedy się zmieniam, zachowuję swój umysł, nie tracę go tak, jak wilkołak. To jak wasza postać animagiczna.

- Rozumiem. W takim razie wilczaki są bardziej jak animadzy niż wilkołaki – domyślił się Severus. – Ile miałeś lat, gdy się pierwszy raz zmieniłeś?

- Uch, chyba koło dziewięciu. Chodziliśmy po południu z mamą po lesie i przestraszyliśmy się królika, patrzyłem, jak odbiega i myślałem, jak mógłbym go złapać, gdy nagle poczułem się dziwnie i w następnej chwili wiedziałem tylko, że jestem czarnym, rocznym wilkiem i gonię tego piekielnego królika. Jednak go nie złapałem.

- A twoja mama? Czy… zaczęła panikować? – zapytał Harry.

- Nie. Myślę, że spodziewała się czegoś takiego wcześniej czy później. Znaczy, mój tata powiedział jej o sobie i może się zorientował, że  odziedziczę niektóre z jego zdolności. Znaczy, tak, była zaskoczona i w ogóle, ale nie wyrzuciła mnie, nie groziła, że zadzwoni do księdza ani nie powiedziała, że jestem czystym złem, jak zrobiła mama Vlada, kiedy pierwszy raz się przemienił. Po prostu czekała, aż wrócę, a potem, kiedy zmieniłem się z powrotem w Erika, przytuliła mnie i zapytała, czy nic mnie nie boli.

- Bolało?

- Trochę. Ale w większości przemiana jest bezbolesna. Mama była super, jeśli o to chodziło, chociaż odkąd została żołnierzem piechoty morskiej, musiała wymyślić różne zasady na ten temat. – Darkmoon przewrócił oczami. – Była wielka w wymyślaniu zasad.

- A ty byłeś wielki w łamaniu ich? – domyślił się Harry.

- Niektóre – poprawił go Darkmoon. – Przestrzegłam najważniejszych… jak posiadanie dobrych ocen, żadnego picia i palenia, trzymania moich mocy w tajemnicy i tak dalej. I głównie starałem się jej nie pyskować, ponieważ nienawidziła, kiedy się tak zachowywałem i przetrzepałaby mi tyłek. – Wilczak potrząsnął głową. – Nauczyłem się tego na własnej skórze. Po przemianie byłem tak pewny siebie, że po szkole chciałem tylko pobiegać w lesie, nie odrabiałem zadań i robiłem tylko połowę pracy w domu, ponieważ bycie wilkiem było o wiele fajniejsze niż bycie dzieckiem. Jeden z moich nauczycieli wysłał notkę do domu, mama się dowiedziała i była bardzo wkurzona. Zabroniła mi się przemieniać i pamiętam, że powiedziałem jej coś w stylu, że nie może mi już mówić, co mam robić albo coś takiego, więc wtedy stwierdziła, że wciąż jest moją matką i nie ważne, czy jestem wilczakiem, czy nie, wciąż może mi sprać tyłek i to zrobiła. – Darkmoon skrzywił się. – Mama nie biła dużo, ale tym razem nieźle dostałem. Nie żebym na to nie zasługiwał, wiedziałem, że lepiej do niej tak nie mówić. Po tym porozmawialiśmy, powiedziałem jej, że przepraszam i w ogóle, kazała mi obiecać, że przestanę uciekać i nie odrabiać lekcji, pozwoliła mi się przemieniać w określonym czasie i być wilkiem, gdy już skończę zadania domowe i prace wokół domu, bo czasami pracowała do późna. Nie bała się mnie tak jak te dupki z Ministerstwa. Wiedziała, że nie jestem zwierzęciem… ani jakiegoś rodzaju potworem.

- Oczywiście, że nie. Byłeś jej synem.

Darkmoon skinął głową Snape’owi.

- Ta. Uważała, że moje moce są niesamowite. Mówiła mi, że gdyby mój tata żył, byłby ze mnie dumny. A z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Upewniła się, że jestem przygotowany do życia na własną rękę, tak na wszelki wypadek. Wtedy tego nie wiedziałem, ale dlatego każdego lata wysyłała mnie na indiański obóz. – Oczy wilczaka patrzyły w przestrzeń. – Kiedy umarła… i zobaczyłem tamtego dnia dwóch żołnierzy piechoty morskiej w drzwiach… to nie wydawało się prawdziwe, wydawało się, że dzieje się to komuś innemu… to było jak sen, z którego się obudzę i znowu wszystko będzie normalnie. Ale nigdy tak nie będzie. Pamiętam, że jeden z oficerów pytał mnie, czy mam kogoś, z kim mógłbym zostać i naprawdę nie miałem, więc powiedział, że zostanę na noc, a rano wszystko zorganizujemy… Próbowałem mu powiedzieć „nie”, ponieważ nie chciałem zawracać sobie głowy ukrywaniem moich przemian, ale nie chciał o tym słuchać. Chyba byłem w szoku, ponieważ potem w środku nocy wymknąłem się, pobiegłem do lasu i spędziłem noc jako wilk, wyjąc do księżyca. Było naprawdę do dupy. Musieliśmy czekać, aż jej ciało zostanie odesłane statkiem do domu, a potem został urządzony cały wojskowy pogrzeb i kiedy jej prawnik przeczytał testament, dowiedziałem się o mojej cioci i kuzynce w Anglii.

- Ty i Harry macie więc coś wspólnego, ponieważ on został odesłany do wujostwa po śmierci swoich rodziców – zauważył Severus, dopiero teraz dostrzegając podobieństwo między dwoma nastolatkami.

- Tak, ale twoi krewni byli dużo lepsi od moich – powiedział Harry emocjonalnie.

- Niech zgadnę. Zachowywali się jak te prymitywy z Ministerstwa i nie podobało im się, że potrafisz uprawiać magię, prawda?

Harry zagapił się na niego.

- Skąd to wiedziałeś? Czy potrafisz też czytać w myślach?

- Nie. Ale twój zapach i postawa powiedziały mi, że naprawdę ich nie lubisz i pamiętam, jak czytałem w Proroku, że zostałeś wychowany przez mugoli, ale teraz masz magicznego opiekuna… zorientowałem się, że to coś takiego. Ludzie boją się wilczaków, więc oni baliby się magii.

- Częściowo masz rację. Moi krewni nie tylko bali się magii, oni jej nienawidzili. I mnie też. Nie wolno mi było nawet mówić tego słowa przy nich.

- Wyrzucili cię?

- Nie. Odszedłem, kiedy Sev został moim mentorem i opiekunem.

- Dobrze. Nikt nie zasługuje na to, żeby czuć się jak gówno, będąc tym, kim się urodziło – powiedział gorliwie Darkmoon, najwyraźniej był to dla niego bolesny punkt. – Ma dość tego, że ludzie sprawiają, że myślę, że powinienem przepraszać za bycie wilczakiem i nie zamierzam się wystawić Ministerstwu., ponieważ boję się własnego cienia. Myśleli, że to łatwym rozwiązaniem ich „małego futrzastego problemu” jest wyrzucenie nas tutaj, jakbyśmy byli jakimś problemem badawczym, ale nigdy nie zamierzałem spędzić tu całego życia, jak Minotaur w labiryncie. Zasługuję na coś lepszego, my wszyscy. Powinniśmy móc przyjeżdżać tu i wychodzić, kiedy chcemy.

- Dlaczego tego nie zrobicie? – zapytał Harry.

- Z powodu osłon – wypluł Darkmoon. – Ministerstwo ustawiło jakąś magiczną granicę, której wilczaki nie mogą przekroczyć. Wiem, bo próbowałem. Utknęliśmy tu, jak psy w klatce, póki Ministerstwo nas nie uwolni.

- To złe – powiedział Harry ze złością. – Masz na myli, że wy utknęliście w tym lesie, ale wilkołaki i wampiry mogą przekraczać granicę?

- Tak, ponieważ Ministerstwo nie przejmuje się trzymaniem innych potworów z daleka, tylko nas w środku. Może mieli nadzieję, że wszyscy zginiemy podczas ataku wilkołaków, a potem będą mogli zapomnieć, że kiedykolwiek istnieliśmy.

- Wiele z tego, co robi teraz Ministerstwo, jest złe. Nie wierzyli mi na temat Voldemorta, aż Voldemort nie sprowadził śmierciożerców do Ministerstwa i zaatakował mnie, i dopiero wtedy Knot musiał mi uwierzyć.

- Typowe biurokratyczne bzdury – prychnął Darkmoon. – Liczby. Wiecie, naprawdę lubię waszą dwójkę, nawet jeśli jesteście czarodziejami. Nie zachowujecie się zarozumiale i pompatycznie, jak ci urzędnicy z Ministerstwa.

Harry się skrzywił.

- To dlatego, że my ich też nie lubimy.

- Ale przynajmniej będą z wami rozmawiać i nie zakładać od razu, że jesteście głupi, ponieważ jesteście wilczakami. Traktowali mnie, jakbym był idiotą i nie potrafił wymówić własnego imienia – powiedział ze złością Darkmoon. – Inni też. To dlatego Vlad tak bardzo nienawidzi czarodziei, ponieważ jego matka była wiedźmą, wyrzuciła go, a potem Wizegnamot porzucił go tutaj z resztą z nas. Większości z nas nie przeszkadza mieszkanie tutaj, ponad połowa z nas to sieroty, Urchin, mój omega, mieszkał na ulicy odkąd skończył sześć lat, podkradał jedzenie ze śmietników, do czasu aż Ministerstwo go tu nie sprowadziło. Eris wciąż ma żywą matkę, ale nie lubi dużo o niej mówić. Kiedy wszyscy się spotkaliśmy i zdecydowaliśmy się utworzyć Sylvanor, chcieliśmy mieć miejsce, w którym moglibyśmy mieszkać, jak normalni ludzie.

- Dlaczego nie zostaliście po prostu wilkami?

- Ponieważ chociaż wilk jest dużą częścią nas, nie tylko nim jesteśmy. Życie jako wataha wilków jest w porządku zimą, kiedy odmrażamy sobie tyłki i umieramy z głodu, ale w cieplejszych miesiącach… Sylvanor jest piękny jesienią i wiosną. I potrzebujemy czasu w wiosce, żeby naprawić nasze bronie, zrobić nowe ubrania i inne tego typu rzeczy.

- Nauczyłeś się tego wszystkiego na obozie?

- Tak. To było coś dobrego. – Darkmoon wykręcił stanowczo jedną obutą w zamsz stopę. – Nauczyłem całe moje stado, jak rzucać nożami i strzelać z łuku. Niektórzy z nas są lepsi od innych, ale wszyscy możemy się bronić w dowolnej postaci.

- Wiem trochę, jak boksować. Sev nauczył mnie, że to świetny środek na stres.

- Och? A masz ochotę na sparing? Znam kilka podstaw, ale podłapałbym lepiej, gdybym widział, jak ty to robisz – powiedział z zapałem Darkmoon.

- Jasne. – Harry wstał i przypomniał sobie, że jego rękawiczki wciąż są w Pokoju Życzeń. – Och, do diabła! Zostawiłem rękawice w szkole.

Severus szybko transmutował kilka patyków w rękawice bokserskie, a następnie trenował parę, kiedy walczyli.

Darkmoon był całkiem niezły, szybki, zabójczy i chętnie dowiadywał się tego, co wiedział Harry. Ale po piętnastu minutach sparing się skończył, ponieważ Harry był zmęczony i potrzebował odpoczynku. Poczuł również ulgę, że Darkmoon nie wspomniał o tym, co przydarzyło mu się wcześniej, o jego ataku paniki w ciemności. Harry był tym zaskoczony, ponieważ wilczak nie wydawał się typem, który tolerowałby słabość, jednak nie powiedział słowa o incydencie.

- Dobrze, wasza dwójka lepiej niech się bierze do snu. Jutro będziemy się ruszać dość szybko.

- A co z tobą? Ty idziesz spać? – zapytał Severus.

-W końcu pójdę. Ale wilczaki nie potrzebują aż tyle snu, jak ludzie. Mogę trzymać wartę w nocy, upewnić się, że żaden szalony stwór nie podejdzie. Wątpię, by cokolwiek przyszło, większość zwierząt boi się ognia, tak jak wampiry.

- Wampiry? – powtórzył przerażony Harry.

- Tak, czasami przychodzi tu stado Drakuli, ale nie zrobili tego, od kiedy ostatnim razem skopaliśmy im tyłki… po tym, jak zginął Flicker – powiedział ponuro Darkmoon. – Nie martw się, Harry. Potrafię pokonać wampira w pięć sekund, moje zęby i pazury są mocniejsze niż wilkołaka, a jeśli pozbawisz wampira głowy, umiera. Albo dźgniesz drewnianą, ostrą strzałą w serce. – Darkmoon poklepał swój kołczan, w którym było sześć takich strzał. – Więc idźcie spać, obiecuję trzymać wszelkie potwory z daleka.

- To słodkie, Darkmoon. Naprawdę słodkie – warknął Harry, udając, że został obrażony.

- Uważaj, jastrzębi chłopcze. Nie chcesz, żebym stracił nad sobą panowanie – odwarknął żartobliwie wilczak.

Harry już miał odpowiedzieć nad to rażące wyzwanie kolejną ripostą, ale Severus przerwał ich pozerstwo ostrym:

- Wy dwaj, przestańcie się kłócić. Zanim ja stracę cierpliwość.

Harry ustąpił, mrucząc szybko:

- Tak jest.

Powtórzył po nim Darkmoon, który rozpoznał pokrewnego ducha i został wychowany, żeby szanować autorytet dorosłego, chociaż wspomniany autorytet skrzywdził jego i jego stado.

Severus odwrócił się i wszedł do namiotu, po czym powiedział Harry’emu, że skoro był wystarczająco przytomny, żeby rozpocząć kłótnię, mógł równie dobrze umyć czajnik.

Harry podszedł, wziął czajnik i opłukał go w strumieniu, podczas gdy przywódca wilczaków obserwował mnie.

- Byłby dobrym oficerem piechoty morskiej – zauważył Darkmoon. – Założę się, że wie, jak skopać tyłek i wyzywać.

- Wie lepiej niż ktokolwiek! Jak się przy nim źle zachowasz, sprawi, że na zawsze tego pożałujesz – powiedział Harry z uczuciem.

- Och? Jak wiele razy sprawił, że tego żałowałeś?

Harry rzucił zaklęcie suszące i wcisnął imbryk pod pachę, nim odpowiedział:

- Dlaczego sądzisz, że się źle zachowuję?

Darkmoon roześmiał się.

- Och, daj spokój, Potter! Chociaż trochę uznaj, że mam umysł. Jesteś jak Vlad, cieniem kłopotów.

- Założę się, że tak jak ty.

- Ale teraz nie rozmawialiśmy o mnie, prawda? – wycedził wilczak. – Idź, jastrzębi chłopcze, odpocznij trochę.

Potem kontury wilczaka zatarły się i stał się gigantycznym, czarnym wilkiem z półksiężycem na piersi.

- Branoc, Darkmoon – zawołał Harry, po czym wszedł do namiotu, a duży wilk sapnął w odpowiedzi, nim usiadł czujnie na środku polany.

Po pospiesznym śniadaniu złożonym z podgrzewanych bułeczek cynamonowych i kanapki z bekonem i jajkiem, dwaj animadzy szybko zmienili się w swoje jastrzębie formy, a Darkmoon w czarnego wilka. Wilk spojrzał w górę i zaczął biec truchtem między drzewami w kierunku północno-zachodnim, a jego długie nogi bez wysiłku pokonywały mile. Drzewami tej części lasu były głównie dęby, jesiony i klony, ich pnie wznosiły się kilkaset stóp w powietrze, a gałęzie od dawna splecione były w dążeniu do słońca. Światło słoneczne sączyło się plamami przez baldachim listowia nad ich głowami, nakrapiając poszycie lasu świetlistymi plamami.

Łapy Darkmoona nie wydawały prawie żadnego dźwięku, gdy biegł, od czasu do czasu przeskakując nad zwalonym drzewem lub rosłym krzakiem, które były niczym dla wilczaka, który potrafił skakać jak najlepszy zawodnik wyścigu z przeszkodami w wielkiej gonitwie koni. Jelenie i króliki uciekały przed wilkiem, podobnie jak pojedynczy mroczny kot, czający się nad nimi, a kilka śpiewających ptaków spanikowało, gdy padł na nie cień dwóch jastrzębi.

Freedom i Warrior dotrzymali kroku Darkmoonowi, lecąc tuż nad baldachimem, używając ciepłego powietrza do szybowania. Nic ich nie zaatakowało ani nie przeszkadzało im. Lecieli przez coś, co wydawało się, że trwało cały dzień, zawsze starając się dostrzegać lśniącego, czarnego wilka.

Darkmoon mógł z łatwością przebiec cała drogę do części lasu, przez wilczaki nazywaną Doliną Cieni, jego krew dawała mu podwójną wytrzymałość zwykłego wilka i siłę do utrzymania tempa przez przynajmniej dwa dni bez zmęczenia. Wiedział jednak, że jego czarodziejscy sprzymierzeńcy nie mogą przeżyć bez odpoczynku, więc zmusił się do zatrzymania, gdy byli w połowie drogi do Doliny.

Warrior i Freedom usadowili się na wygodnym dębie, podczas gdy czarny wilk położył się pod nimi, biorąc krótki oddech. Freedom poczuł się trochę zmęczony, więc z radością powitał krótki odpoczynek i zasnął, opierając się lekko o Warriora.

Jastrząb skubnął głowę Freedoma, próżno usiłując okiełznać grzebień piór, który uparcie stawał z tyłu. Ach, pisklaku. Oboje zaszliśmy tak daleko, a tak wiele jeszcze przed nami. Ale przejdziemy przez to razem i poślemy Starego Toma do piekła, gdzie jego miejsce. Warrior kontynuował czyszczenie jego piórek, podczas gdy Freedom spał, wtulony w skrzydło większego jastrzębia. Gołębiarz spojrzał w dół na czarnego wilka i jego oczy rozbłysły złością. Kolejne zagubione, porzucone dziecko, dokładnie jak mój pisklak. Wszystkie wilczaki są zagubionymi dziećmi, zmuszonymi do dorastania bez rodzin, wykluczone z powodu tego, że urodziły się inne. Korneliuszu, jest wiele rzeczy, za które musisz odpowiedzieć, cholerny strusiu. Zaprzeczenie przed światem, że Voldemort powrócił, popełniając własne, ohydne zbrodnie. Jakie jeszcze okrutne sekrety ukrywałeś, panie Ministrze? Któregoś dnia będziesz za nie rozliczony. Tak samo jak z Umbridge, tak będzie z tobą.

Godzinę później Darkmoon wstał, otrząsnął się i sapnął cicho.

- Już nie daleko, jastrzębie. Tylko jakaś godzina. – Ta część lasu była terytorium mrocznych kotów i edrytów – zimnych smoków – które były dalekimi kuzynami prawdziwych smoków, jednak żyły na ziemi, nie miały skrzydeł, a ich krew była zimna jak lód. Ale wolały noc i o takiej porze prawdopodobnie spały.

Czarny wilk zwolnił do kłusa, omijając dolinę, w której gnieździły się smoki, trzymając się grzbietu nad nią. Słyszał, jak w dole płynie rzeka Arlo, która miała źródło głęboko pod ziemią i płynęła prawie do Sylvanoru. Wewnątrz niej mieszkały nimfy wodne, podobnie jak kelpie, przez co pływanie w niej było niebezpieczne, chyba że miało się na sobie zaklęcie, chroniące przez gniewem wróżek lub udobruchało się je ofiarą z biżuterii lub jedzenia.

Prześlizgnąwszy się obok edrytów i kotów, Darkmoon biegł dalej, mając nadzieję dotrzeć do Doliny przez zapadnięciem nocy. Chociaż czuł się w ciemności doskonale, wiedział, że jego towarzysze będą w bardzo niekorzystnej sytuacji, nie wspominając o tym, że Dolinie Cieni, z jej mroczną aurą magiczną, lepiej było stawić czoła w ciągu dnia, ponieważ noc dodawała siły ciemności.

Warrior leniwie szybował w powietrzu, jego strzydła i ciało były specjalnie zbudowane do latania w zalesionych terenach, gdyż gołębiarze były stworzeniami z lasów i borów. Jasne oczy jastrzębia skanowały ziemię poniżej, wychwytując nie tylko biegnącego wielkiego, hebanowego wilka, ale także sporadycznie mysz, królika, czy wiewiórkę. Kusiło go, by zlecieć na stado przepiórek, ale opanował się. To nie był czas na polowanie. Zastanawiał się, z jakim rodzajem magii miał się zmierzyć i co mógłby zrobić, by jej przeciwdziałać, a także jak uchronić swojego impulsywnego pisklaka przed krzywdą.

Freedom leciał poniżej i bardziej na lewo od większego, biało-czarnego drapieżnika, nie lubił bliskości drzew, ale zmusił się do tego. Nie było czasu nad zastanawianiem się nad małymi przestrzeniami, przypomniał sobie surowo. Nie myśl o tym. Po prostu o tym nie myśl. Poza tym las w ogóle nie był małym miejscem, nie był uwięziony w pudle czy komórce. Skoncentrował się na podążaniu za Warriorem i Darkmoonem, zastanawiając się, co wilczak miał na myśli, mówiąc o strażniczym pierścieniu jesionów i dębów. Sądząc pod sposobie, w jaki wilczak o tym mówił, wyglądało na to, że drzewa mogą być inteligentne, zwłaszcza, jeśli były w stanie mówić.

Z jakiegoś powodu ta myśl przywołała scenę z jednego z filmów, które Dudley często oglądał, gdy był dzieckiem – Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Dudley uwielbiał, kiedy zła wiedźma latała na swojej miotle i groziła Dorotce, a cyklon porywał jej dom i wyrzucał w Oz. Z radością żądał, by Harry oglądał z nim film, żeby móc wskazać na Złą Wiedźmę z Zachodu i powiedzieć:

- Harry, to twoja mama! Zobacz, jaka jest brzydka i paskudna! – Ale Harry przypomniał sobie tą część, w której Dorotka szła wzdłuż Drogi brukowanej Żółtą Kostką do miejsca ,gdzie drzewa rzucały w nią jabłkami.

Ciekawe, czy te drzewa rzucają w ludzi rzeczami? Jedno uderzyło biedną Hedwigę, więc myślę, że nie są zbyt przyjazne. Nie był pewien, czy chciał stanąć twarzą w twarz z strażniczymi drzewami, ale przypuszczał, że nie miał wyboru. Jeśli był tam horkruks, musieli go zdobyć i zniszczyć.

Wiatr pieścił jego pióra, Freedom nie mógł powstrzymać cichego trylu pełnego przyjemności, gdyż latanie odprężało go i jednocześnie dodawało energii. To był najlepszy pęd, lepszy nawet niż gra w Quidditcha. Czasami marzył o tym, by na zawsze pozostać jastrzębiem. Ale wiedział, że to tylko pobożne życzenie, ponieważ teraz, od kiedy Severus był jego opiekunem, miał lepsze życie, niż mógł oczekiwać i kogoś, kto go kochał. I jak Sev lubił mówić, jego animagiczna forma nie powinna być używana jako ucieczka od problemów. Kiedy pokonasz Voldemorta, większość z twoich problemów się skończy. Ale najpierw musisz znaleźć wszystkie horkruksy.

Freedom zauważył, że powietrze było pełne niepokoju i przekonania, że stanie się coś złego, a im dalej lecieli na północy zachód, drzewa zmieniały się z jasnego klonu, cedru i szarego dębu na lipę, jesion i czarne dęby. Im dalej lecieli, wydawało się, że wszystko stawało się coraz ciemniejsze i bardziej ponure, a Freedom czuł, jak przechodzi go dreszcz, więc podleciał jeszcze bliżej do Warriora, który wydawał się nie pozwalać ciemności wzburzać go bardziej niż wiatr wzburza pióra z ogona.

Nagle Darkmoon zatrzymał się i usiadł na środku krótkiej ścieżki, po której biegł. Warrior i Freedom zlecieli w dół i zmienili formy, podczas gdy Darkmoon ponownie stał się człowiekiem.

- Jesteśmy prawie w Dolnie Cieni i chciałem was ostrzec, że wchodzenie tam w naszych zwierzęcych formach nie jest bezpieczne. Jest tam osłona, która zabrania czarodziejom w innych formach wchodzić do doliny, a drzewa są zaczarowane tak, żeby odstraszać zwierzęta, które przekroczyły osłony. Jako wilczak mogę przekroczyć osłonę w ludzkiej postaci i założę się, że wy dwoje także. Och, i jeszcze jedno, te drzewa czują, a mroczna klątwa sprawia, że są dość paskudne. Więc na waszym miejscu miałbym się na baczności. Duży dąb potrafi nieźle walnąć.

Harry i Severus skinęli głowami. Wtedy Severus powiedział cicho:

- Dopóki będziesz naszym sojusznikiem, Darkmoon, musisz wiedzieć, że jeśli byśmy zostali obezwładnieni, obiekt, po który tu przybyliśmy, musi zostać zniszczony. To na taki wypadek mam – Wyciągnął skórzany futerał ze swojego plecaka z fiolkami eliksiru niszczącego klątwy, - fiolkę eliksiru, który niszczy przeklęte przedmioty, i jeśli coś stałoby się mnie albo Harry’emu, chcę, żebyś wlał to do kociołka w moim plecaku i przy użyciu rękawic, możesz chwycić przedmiot i wrzucić go do kociołka. Rozpuści go. Ale pod żadnym pozorem nie możesz dotknąć przedmiotu gołymi rękami. Może cię to bardzo mocno zranić. Rozumiesz?

- Tak jest. Jeśli będę musiał, dokończę to, co pan zaczął. Obiecuję – powiedział uroczyście wilczak. Potem wziął głęboki oddech. – Dobra, chodźcie za mną. Zaraz wkroczymy do Doliny Cieni.

Z wyciągniętymi różdżkami Harry i Severus podążyli za Darkmoonem między drzewami, czując się tak, jakby jakieś oczy ich obserwowały, ale potem, gdy się odwracali, by zajrzeć za siebie, nic tam nie było. Ale uczucie rozpaczy i ciemności wzrosło, więc Severus położył dłoń na ramieniu Harry’ego i wyszeptał:

- Harry, oczyść umysł i pamiętaj, to nie podchodzi od ciebie, ale klątwy, która została nałożona na to miejsce.

Harry wykonał polecenie i natychmiast poczuł, jak ciężar rozpaczy ustępuje. Darkmoon sunął po ziemi cicho jak cień, sprawiając, że Harry marzył zazdrośnie, by móc chodzić jak duch. Zastanawiał się, czy to wilcza cecha, czy może ktoś go tego nauczył?  Ale nie było czasu, by o to pytać, bo wkrótce przekroczyli granicę i wkroczyli w Dolinę Cieni, a lodowaty wiatr omiatał czarne drzewa i mroził krew w żyłach Harry’ego. Zadrżał i zmusił się do zignorowania tego.

Wilczak miał strzałę naciągniętą na łuk, był opanowany i czujny, gotowy na wszystko. To miejsce zawsze sprawiało, że jego włosy stawały na końcach, a także denerwowało go to, że widział, jak piękne jesion, lipa, dąb i jarzębina są tak poskręcane i zniekształcone, a tam gdzie kiedyś pływały ptaki i wróżki była tylko cisza i mroczny wiatr. Kiedyś było to piękne miejsce, ale teraz było wrogie i jedyne piękno dało się znaleźć tylko w jego pamięci.

Severus zadrżał, przechodząc przez granicę, czując, jak osłona bada go i pozwala mu przejść, ponieważ wciąż nosił Znak na przedramieniu. Severus modlił się, by wraz z ostatecznym zgonem Voldemorta Znak zniknął i wreszcie uwolnił go od haniebnego piętna. Tutejsze drzewa były poskręcane i skarłowaciałe, a wiele z nich miało dziwne wypukłości i guzki wzdłuż gałęzi, jak czyraki na pobrużdżonej, starej twarzy. Niektóre pochylały się do ziemi, a jeszcze inne owinięte były wokół siebie w straszliwej parodii miłości.

Ziemia była nierówna i kamienista, i Severus potknął się ledwie dając radę pozostać w pionie.

Wiatr szeleszczący między drzewami stawał się głośniejszy, aż brzmiał, jakby cały otaczający ich las syczał, klekotał i warczał, a gałęzie grzechotały złowrogo.

Powietrze stało się parne i gęste, przepełnione strachem. Harry sapnął, a wtedy jeden z dużych, czarnych dębów odwrócił się nagle, a na korze pojawiła się twarz – dziwnie posępna, gniewna twarz.

- Kto odważył się zakłócić nasz krąg? – zagrzmiał czarny dąb.

- Intruzi! – syknęło inne drzewo, tym razem jarzębina.

Inne również zaszeleściły gałęziami i wydawały się promieniować dezaprobatą.

- Idźcie stąd!

- Odejdźcie!

- Nie jesteście tu mile widziani!

W korach lip, dębów i jesionów pojawiły się kolejne twarze, a wszystkie były wyraźnie nieprzyjazne. Miały ciemne zagłębienia na oczy, które wyglądały jak kałuże ciemności, bezduszne i nieludzkie. Skrzypiały, jęczały i groźnie łamały gałęzie.

Jeden wielki, czarny dąb pochylił się i wrzasnął:

- WYNOCHA!

Czarodzieje byli niemal przewróceni przez wielkie drzewo i tylko to, że Severus zbił swoje pięty w ziemię uchroniło jego i jego podopiecznego przed zdmuchnięciem.

- Proszę się uspokoić, panie Twig – nakazał Darkmoon. – Jeśli odpowiecie na kilka naszych pytań, odejdziemy.

- Pytań? A jakie byłyby to pytania, mały wilku?

Darkmoon wskazał na dwóch czarodziei.

- Czego pilnujecie? – zapytał Harry. – I kto sprawił, że jesteście takie?

- Nasz Mistrz nas stworzył, Mistrz nas przemienił, Mistrz dał nam moc uderzania naszych wrogów! – krzyknęły drzewa, sycząc i szeleszcząc, a ich oczy wydawały się wwiercać w duszę Harry’ego.

- By strzec tego, co zostało nam powierzone na zawsze.

- Och. To miłe, ale… czy nie macie już dość pilnowania tego?

Drzewa zadrżały i zamachały gałęziami.

- Bezczelne dziecko! Jesteśmy zadowoleni, a teraz więcej nam nie przeszkadzajcie! Wynocha!

- A co jeśli tego nie zrobimy? – rzucił Severus, wykonując zamaszysty ruch różdżką. Wokół niego i Harry’ego ożyła niebieska tarcza.

- Wynocha! TERAZ! – zawył czarny dąb, brzmiąc, jakby jego gałęzie ocierały się o ścianę domu.

- Nie, dopóki nie oddacie tego, co jest ukryte – nakazał Mistrz Eliksirów. – Wasz Mistrz nie żyje i wasze pilnowanie dobiegło końca.

- Mistrz! Mistrz! Martwy? Jesteśmy na zawsze zniszczeni!

- Nie, jeśli oddacie nam ten przedmiot – przekonywał Severus.

Ale zaklęte drzewa były poza logicznym rozumowaniem. Voldemort przekształcił je w swoje własne stworzenia i wiedziały tylko, by wykonywać jego ostatnie rozkazy.

- Nie dostaniecie tego! Żaden mężczyzna!

Cholera, ten jeden raz żałuję, że nie jestem dziewczyną, pomyślał z lekceważeniem Harry. Potem wpadł na pomysł i rzucił krótkie: „Incendio!”, sprawiając, że mały płomyk pojawił się na końcu jego różdżki.

- Chcecie pobawić się ogniem?

- Płomień! Odważył się sprowadzić Płonący Kwiat! – zawyły drzewa i nagle wszystkie zakołysały gałęziami i próbowały uderzyć Harry’ego, który odskoczył i z całej siły cisnął kulą ognia w największy dąb.

Magiczny ogień polizał czarny dąb, który krzyknął w agonii, po czym cztery duże gałęzie opadły w kierunku Harry’ego z prędkością błyskawicy.

- Padnij! – krzyknął Darkmoon i rzucił się na młodszego czarodzieja, przewracając go w chwili, gdy gałęzie dębu wbiły się w ziemię, pozostawiając w niej wielkie ślady.

Severus obrócił różdżką i wypowiedział:

- Inflammare Maxima!

Kula ognia znacznie większa niż Harry’ego eksplodowała z różdżki Snape’a i podpaliła drzewo najbliżej niego.

Drzewa wiły się i uderzały w niego, zmuszając do uchylenia się przed kilkoma gałęziami, rzuconymi w jego stronę.

- Paskudny czarodziej! Nienawidzimy cię!

- Czy wasz Mistrz nazywa się Voldemort? – zapytał Severus.

- Mistrz! Mistrz każe nam strzec swojego specjalnego przedmiotu!

- Cóż, on nie żyje i wasza ochrona dobiegła końca! – powiedział im Severus.

- Tak, więc oddajcie nam go, bo zobaczycie – powiedział Harry, machając groźnie machając różdżką, chociaż w środku czuł się chory, słuchając bełkotu drzew. Dym i zapach przyprawiały go o mdłości.

Darkmoon zdążył już z niego zejść i stał teraz obok w opiekuńczej postawie.

- Sugerowałbym, żebyście zrobili, co chcą albo staniecie się drewnem na opał.

Poleciało w ich stronę więcej martwych gałęzi i przez chwilę wydawało się, że padały one z nieba. Gałęzie odbijały się od tarczy Severusa, ale niebieskie pole siłowe słabło. Severus stworzył wokół siebie, Harry’ego i Darkmoona pierścień ognia, mając nadzieję, że to powstrzyma drzewa.

Jednak zapomniał, że drzewa mogą poruszać się szybko i nagle sękate gałęzie spadły w dół i złapały go.

Severus został niesiony w powietrze, a wokół niego owinął się sękaty korzeń. Owinął się tak mocno, że nie mógł oddychać.

- Severus! – wrzasnął Harry i wycelował różdżką we włóknisty korzeń.

- Nie! – krzyknął Darkmoon. – Jeśli spadnie z tej wysokości… - Severus znajdował się jakieś dwadzieścia stóp w powietrzu.

- Co robimy? Musimy go uratować! – Harry czuł, jak przepływa przez niego przerażenie. Nie Severus! Żaden więcej człowiek nie umrze za mnie!

- A jak myślisz, co próbujemy zrobić? – odkrzyknął Darkmoon. Zanurzył strzałę w czymś, co miał w sakwie przy pasie, skoncentrował się, a grot pojaśniał dziwacznym niebieskim światłem. Wilczak wypuścił go i strzała przeleciała przez jedno z drzew strażniczych, które natychmiast się zaraziło. – Widzicie, głupki? To będziecie wy, jeśli nie oddacie nam profesora.

Drzewa jęczały i wyły.

Nagle Harry nie mógł już dłużej tego znieść.

- Opuśćcie go! – krzyknął, po czym wpadł na pomysł. Był szalony i śmieszny, ale Harry był zdesperowany. Zaczął inkantować zaklęcie zwane zaklęciem rozweselającym, w nadziei, że kołysanka uspokoi drzewa. Polanę ogarnęło uczucie spokoju i życzliwości, niezmiernie uspokajając rozgniewane drzewa.

Masywny dąb, który złapał Severusa, opuścił go, jednak Snape upadł, jego żebra pękły, a nozdrza wypełniły dymem.

Harry czuł rozprzestrzeniające się ciepło i szybko rzucił czar wodny, żeby połowa lasu nie spłonęła. Potem krzyknął:

- Widzicie, nie jesteśmy wrogami. Przynajmniej powiedzcie nam, gdzie to jest. To ważne.

Duży czarny dąb prychnął.

- Co jest ukryte, pozostanie ukryte. – Wydawało się, że jest najmniej podatny na zaklęcie.

- Powiedzcie mi, gdzie. Powiedzcie mi, gdzie – skandował Harry, wkładając więcej mocy w głos, mając nadzieję, że nakłoni to do ujawnienia miejsca horkruksa.

- Tutaj. Tutaj. Pod Ojcowskim Drzewem.

- CISZA! CZARODZIEJE ZACZĘLI! – ryknął ogromny dąb i nagłe poczucie spokoju zostało rozwiane i wróciła złowroga aura. Ojcowskie Drzewo pochyliło się nad leżącym na brzuchu Severusem, który sapał i próbował usiąść oraz Harry’ego, który stał przed nim w obronnej pozie.

- Odwal się, Drewniaku! – wypluł Harry. – Albo rozpalę tobą w kominku.

- ZABIJĘ CIĘ! ROZEDRĘ NA STRZĘPY!

Dwie potężne gałęzie sięgnęły po Harry’ego, który szybko wzniósł zaklęcie tarczy.

- Protego! – Jego myśli szalały. Inne drzewa mówiły, że horkruks jest pod Ojcowskim Drzewem, tym samym, które próbowało go zabić.

Jego tarcza wygięła się, gdy uderzyły w nią dwie ogromne gałęzie, więc Harry instynktownie uniósł rękę.

- Harry… uciekaj stąd… - wysapał Severus. – Przywołaj rzeczy i uciekaj!

- Nie! Nie zostawię cię!

Severus zaczął dyszeć, odwrócił się do Darkmoona, którego zęby były obnażone w grymasie buntu.

- Zabierz go stąd, wilczaku! Gdy zdobędziecie przedmiot, zabierzcie go i idźcie.

Ale Darkmoon potrząsnął głową.

- Nie mogę tego zrobić. Nigdy nie zostawiam moich ludzi. To kodeks piechoty morskiej, jak i wilczaków.

Severus jęknął, jego klatka piersiowa bolała agonalnie. Przesunął różdżką nad sobą, mając nadzieję, że da radę uleczyć się na tyle, by się poruszyć, ponieważ dwójka szalonych dzieciaków nie używała zmysłów, z którymi się urodzili i nie ratowali własnych skór.

Ojcowskie Drzewo wciąż uderzało w tarczę Harry’ego i kilka drzazg wbiło się w ramię animaga. Harry zamknął oczy i skoncentrował się, wykorzystując całą swoją moc, a potem wrzasnął:

- Accio Smocze Berło!

Ziemia zatrzęsła się i zadrżała, a następnie wybuchła deszczem ziemi i liści. Smukłe berło z mistycznymi symbolami zakończone mlecznym okiem wyskoczyło z dziury i poleciało prosto w kierunku Harry’ego. Harry szybko włożył rękawiczkę z kieszeni i złapał berło jedną ręką.

Było ciężkie i promieniowało jakimś złym pulsem. Poczuł, jak jego blizna rozpala się, płonie i wrzasnął, gdy poczuł ból. Nagle jego zaklęcie tarczy opadło i ogromna gałąź uderzyła go przelotnie, unosząc w powietrze i rzucając mocno na drzewo po przeciwnej stronie kręgu.

Harry uderzył mocno w jarzębinę i jego głowa huknęła o drzewo. Upadł u podstawy drzewa, wciąż ściskając berło w dłoni.

- Złodziej!

- Zdrajca!

- Zabić go!

Severus podniósł się chwiejnie.

- Harry! Cholera jasna, Potter! – krzyknął, po czym zobaczył, co się stało. – Darkmoon, podnieś go szybko! Ja nie mogę, ledwie się podleczyłem.

Darkmoon przebiegł jak strzała przez pierścień, podniósł Harry’ego i berło, uważając, by nie dotknąć zaklętego drewna.

- Idź, Severusie! Będę tuż za tobą!

- Czy on… oddycha?

- Tak. Teraz idź, nie mam ochoty zostać rozerwanym na kawałki – wydyszał Darkmoon, po czym wystrzelił z zewnętrznego pierścienia drzew.

Drzewa wyczuły, co próbuje zrobić i zaczęły zamykać krąg. Ale Darkmoon nie był alfą bez powodu i udało mu się uniknąć pułapki z drzew, przeskakując nad gałęziami.

Stojący za nim Snape warknął coś i kilka drzew eksplodowało:

- Spoczywajcie w pokoju, teraz jesteście wolne.

Gałęzie uderzały i drapały go, chwytając jego włosy i płaszcz, ale wyrwał się i pognał za Darkmoonem. Jego serce waliło jak szalone, ale nie tylko od adrenaliny. W większości była to troska połączona z przerażeniem o stan jego podopiecznego.

Musi być cały. Nie zaszedłem tak daleko, tylko po to, by teraz ponieść klęskę. Proszę, Harry, nie mogę cię stracić tak, jak straciłem Lily.

Za jego plecami rozległ się okropny wrzask, drzewa krzyczały, gałęzie eksplodowały i pękały, gdy zdawały sobie sprawę z tego, że ukrytej rzeczy już nie ma i nie było sposobu, by ją odzyskać.

Severus chwycił sięga bok i zawzięcie uciekał od wściekłych drzew, wdzięczny, że nie mogły podnieść  korzeni i ruszyć za nimi. Darkmoon przebiegł ścieżką jakieś dziesięć minut, po czym się zatrzymał.

- Severusie, wszystko w porządku? Wyglądasz okropnie.

- Tak się czuję – warknął Mistrz Eliksirów. – Muszę zniszczyć tą obrzydliwość.

Wyciągnął srebrny kociołek wyłożony ołowiem i pudełko eliksirów łamiących klątwy. Następnie naciągnął rękawice i delikatnie wyciągnął z palców Harry’ego berło, które kiedyś należało do największego Wielkiej Brytanii. Harry był blady i nie odpowiadał, krew ciekła z płytkiej rany z tyłu jego głowy i z warg.

Wilczy alfa przytulił Harry’ego bliżej i mruknął:

- Cholera, jastrzębi chłopcze, naprawdę potrzebujesz mojej kuzynki. Trzymaj się, dzieciaku. – Rzucił gniewne spojrzenie na berło. – To wszystko przez ten cholerny kawałek drewna?

Mistrz Eliksirów skinął głową ze znużeniem.

- A teraz muszę to zniszczyć.

Trzymał berło, które było wyrzeźbione z poświęconej brzozy białej i wyrytymi potężnymi runami, zakończonym złotym pazurem, który trzymał srebrne oko smoka na całej jego długości. Smocze Berło było kiedyś potężnym narzędziem dobra, dzięki któremu Merlin dokonał cudów, jak uleczenie kraju rozdartego i zniszczonego wojną. Ale szaleństwo Voldemorta wypaczyło berło i teraz jedynym sposobem zniszczenia fragmentu jego duszy było rozbicie Smoczego Berła.

- Fracta virga!

Opuścił berło, odwracając je tak, by było wyprostowane  i wbił je w ziemię.

Smocze Berło pękło, a następnie rozpadło się na cztery części. Z odłamków wyciekła paskudna mgła, a srebrzyste drewno przybrało kolor krwi.

Ale siła roztrzaskanej, magicznej rzeczy powaliła Severusa na kolana, wstrząsając jego w połowie zagojonymi żebrami i przeszył go ból, sprawiając, że zgiął się wpół.

Dłoń Darkmoona złapała go za ramię.

- Profesorze?

Severus spojrzał na wilczaka, jego oczy były szkliste.

- Weź… moją skrzynkę z eliksirami i zakończ to. Pamiętaj, rękawice. – Wyciągnął ręce, które osłonięte były siatką i skórzanymi rękawicami.

Darkmoon delikatnie położył Harry’ego obok jego mentora i zdjął rękawice z chudego mężczyzny.

Gdy tylko to zrobił, Severus opadł do tyłu, mdlejąc, połączenie użycia swojej magii i obrażeń było zbyt wielkie, by jego ciało mogło to znieść.

Darkmoon zaklął i sięgnął po kawałki berła.