Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 25 marca 2023

PoO - Rozdział 16 – Przepowiednia wypełniona

Nie było żadnego dźwięku poza okazjonalnym osunięciem się gruzu oraz cichym skomleniem i jękami bólu, dochodzącymi z różnych miejsc w pokoju, chociaż prawie niemożliwe było wskazać skąd dokładnie. Prawie nie dało się nic dostrzec przez dym i szczątki ścian, unoszących się w powietrzu. Syriusz Black wiedział, że to może być niezwykle niebezpieczne. Przy tak złej widoczności nie było możliwości ustalenia, czy osoba najbliżej jest przyjacielem czy wrogiem, bez uprzedniego ujawniania się.

Jednak nie mogli po prostu czekać, aż powietrze się oczyści.

Machając różdżką, Syriusz szybko usunął intensywną chmurę pyłu i dobrze przyjrzał się scenie przed nim. Śmierciożercy i członkowie ruchu oporu byli rozrzuceni na podłodze przy ścianach, desperacko próbując uchronić się przed uderzeniem. Skupiając uwagę na środek pomieszczenia, wzrok Syriusza spoczął na dużej stercie marmurowego gruzu. Niektóre kawałki były wystarczająco duże, by kogoś zabić przy uderzeniu, a sądząc po kończynach wystających z dołu stosu, Syriusz wiedział, że tak się stało. Teraz pytanie brzmiało, ilu stracili.

- Wszyscy dostępni, potrzebujemy tu pomocy! – warknął Syriusz, po czym rozejrzał się i zobaczył, że Remus pomaga wstać Neville’owi i Hermionie. – Chodźcie! Ruszamy!

Hermiona rozejrzała się po pokoju z paniką na twarzy.

- Ron? – zawołała. – Ron, gdzie jesteś?

Głośny jęk wypełnił ich uszy, gdy kilka kawałków gruzu tuż za większą stertą przesunęło się nieznacznie.

- Tutaj – powiedział Ron głosem wypełnionym bólem, który dosłyszeli przez słuchawki. – Moje nogi są uwięzione. Nie mogę nimi ruszyć.

Hermiona i Neville ruszyli się, by podejść do Rona, ale zostali zatrzymani przez Syriusza, który chwycił ich płaszcze.

- Teraz nic nie możemy dla niego zrobić – warknął Syriusz. – Utrzymajcie pozycję! Zwiążcie każdego śmierciożercę, którego widzicie! Nie obchodzi mnie, czy są żywi, czy martwi! Nie pozwólcie nikomu uciec!

Remus pokuśtykał do boku Syriusza, delikatnie ściskając ramiona Neville’a i Hermiony.

- Syriuszu, rozejrzyj się – poradził cicho. – Musimy zająć się rannymi. Ktoś mógł zostać poważnie ranny…

- Myślisz, że tego nie wiem?! – warknął Syriusz. – Mamy zadanie do wykonania, Remusie. Po wyeliminowaniu zagrożenia możemy…

Intensywny blask światła i ciepła sprawił, że wszyscy upadli na podłogę z różdżkami w pogotowiu. Syriusz ostrożnie podniósł wzrok i ze zdumieniem przyjrzał się widokowi przed sobą. Całe pomieszczenie rozbłysło światłem, które wydawało się promieniować z feniksa, unoszącego się w powietrzu nad wielką stertą gruzu. Słychać było kilka westchnień, ale nikt nie ruszył się z miejsca, gdy znajomy karmazynowy ptak ze złotymi szponami i błyszczącym, złotym ogonem zaczął śpiewać powolną, kojącą melodię.

Syriusz skorzystał z okazji, by dyskretnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Rzeczywiście wciąż byli jacyś przytomni i uzbrojeni śmierciożercy, ale na szczęście w tej chwili byli rozkojarzeni. Syriusz szybko szturchnął Remusa i skinął na niego, by poszedł w prawo, podczas gdy on ruszył w lewo. To była ich szansa na złapanie przeciwników, gdy byli rozproszeni. Kucając nisko, Syriusz natychmiast zaczął ogłuszać i wiązać każdego śmierciożercę w zasięgu, próbując zignorować piosenkę Fawkesa. Wiedział, że to rozproszenie nie potrwa długo, więc miał zamiar je wykorzystać, póki jest szansa.

Przypadkowo Fawkes wybrał ten moment, by zakończyć piosenkę i poszybować przez dziurę w suficie. Nie było czasu do stracenia. Wciąż było dość zdrowych śmierciożerców, by stanowili oni zagrożenie. Nie było wyboru. Gdy zagrożenie zostanie zneutralizowane, mogli przestać reagować na scenę przed sobą.

- Fala czwarta, ruszajcie! – rozkazał Syriusz. – Wszyscy, ATAK!

Nie było wahania, gdy zaklęcia zaczęły fruwać w powietrzu.

^^^

Na początku Harry myślał, że ma halucynacje, kiedy jego uszy wypełniła pieśń feniksa, prawie domagając się, by pamiętał, o co walczy. Uścisk na jego gardle wydawał się nieco osłabnąć, pozwalając mu na wzięcie desperacko potrzebnego oddechu. Mrugając kilkukrotnie, Harry dostrzegł, że Voldemort gorączkowo rozgląda się w poszukiwaniu źródła dźwięku, jego strach szybko rośnie, co wydawało mu się dziwne. Kto mógłby się bać czegoś tak pięknego?

Kiedy jego umysł zaczął się rozjaśniać, Harry wiedział, że musi działać szybko. Tak dyskretnie, jak to możliwe, wyciągnąć rękę, cicho przyzywając różdżkę. W chwili, gdy poczuł, jak znajomy kijek z ostrokrzewu i pióra feniksa uderza w jego dłoń, Harry poczuł, jak nadzieja wzbiera w jego ciele. Strasznie bolało go gardło, plecy pulsowały, oddychanie było ciężkie, ale każda odrobina tlenu była mile widzianą zmianą. Przesuwając się nieznacznie, Harry zdołał wykopać nogi spod Voldemorta, po czym przekręcił się na plecy i skoczył na nogi.

Gdy Voldemort zerwał się do pionu, jego strach został zastąpiony gniewem, podczas gdy Harry rozpoczął swój atak. Rzucał zaklęcie po zaklęciu, zmuszając Voldemorta do defensywy, by zrobić między nimi jak najwięcej przestrzeni. Nie miał zamiaru popełnić kolejnego błędu. Nie mógł sobie pozwolić na więcej błędów. Musiał wymyślić jakąś strategię, której Voldemort się nie spodziewa. Nie mógł używać tych samych sztuczek, co dwa lata temu w Ministerstwie. Voldemort był w stanie zbyt łatwo skontrować jego fizyczny atak.

Trzymając się nisko, Harry okręcił się szybko w lewo, by uniknąć fioletowego rozbłysku, który wystrzelił z różdżki Voldemorta. Nawet się nie zastanawiał, okręcając się i odpowiadając ogniem. Nie było czasu nawet patrzeć, czy zaklęcie w coś trafiło. Harry już poruszał się w kierunku następnego miejsca, które było tak daleko jak poprzednie, do którego mógł dotrzeć w ciągu sekund, by rzucić następne zaklęcie, które mu przyjdzie na myśl. Przesunął się w lewo… potem w prawo… potem znów w prawo, po czym ruszył do przodu, starając się być nieprzewidywalny…

…Dopóki nie zakończyła się pieśń feniksa, pozostawiając upiorną ciszę, póki Fawkes nie wyleciał z wielkiej dziury na środku pomieszczenia w chwili, gdy z różdżki Voldemorta wyleciało zielone światło. Nim Harry mógł choćby pomyśleć o poruszeniu się, Fawkes zniknął w rozbłysku płomieni, by pojawić się tuż przed Harrym z szeroko rozwartym dziobem. Harry cały zamarł, gdy Fawkes połknął w całości zielony strumień światła, po czym stanął w płomieniach i upadł na podłogę, mały, pomarszczony i nieopierzony.

Voldemort wpatrywał się w małego feniksa z wyrazem całkowitej odrazy na twarzy, po czym przeniósł wzrok na Harry’ego.

- Nie ma już nikogo, Potter – warknął, celując różdżką w czoło Harry’ego. – Nikt nie zapobiegnie twojej porażce. Nikt nie uratuje ci skóry!

Harry uniósł różdżkę na poziom oczu, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Powiedziałbym, że to się tyczy ciebie, Tom! – odwarknął. – Gdzie są teraz wszyscy twoi lojalni poddani, gdy ich potrzebujesz?

Voldemort parsknął gniewnie.

- Potrzebuję ich? Nikogo  nie potrzebuję! Są tylko owcami!

Harry musiał walczyć, by zachować kamienną twarz. Wiedział, że Voldemort nie dba o nikogo, ale sądził, że śmierciożercy byli nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym. W końcu, jaki był pożytek z przywódcy, kiedy nikt nie chciał za nim podążać?

- Wiesz o tym, Potter – kontynuował Voldemort, zaczynając powoli okrążać Harr’ego, jego różdżka nie drżała. – Doświadczyłeś tego z pierwszej ręki. Na świecie liczy się tylko władza.

Harry nie mógł powstrzymać prychnięcia.

- I mówi to ktoś, kto nie ma nic wartościowego w swoim życiu.

Gniew zawirował wokół Voldemorta, a całe jego ciało wyraźnie się napięło.

- O tak – odparł chłodno. – Podzielasz przekonania Dumbledore’a, że miłość jest tak bardzo potężna.

Oczy Harry’ego zwęziły się ze złością. Kpiący ton Voldemorta sprawił, że zagotowała się w nim krew. Nie wiedział, czy podzielał przekonanie Dumbledore’a, że miłość jest największą siłą na ziemi, ale szanował pamięć o tym człowieku na tyle, by uszanować jego teorie. Oczywiście, gdyby teorie Dumbledore’a były tak niedorzeczne to dlaczego Voldemort tak bardzo się go obawiał?

To było rzeczywiście ostateczne pytanie. Przede wszystkim jedno było jasne. Voldemort obawiał się nieznanego. Nigdy nie zaznał miłości i dlatego się jej obawiał. Śmierć także była „nieznanym terytorium”. Nikt nie wiedział, co się działo „po śmierci”. Niektórzy wolą wierzyć, że istnieje utopia dla zasłużonych i wieczna kara dla pozostałych. Inni uważają, że życie to cykl śmierci i reinkarnacji. Byli też tacy, którzy wierzyli, że po śmierci nie ma nic…

…po namyśle Harry całkiem wyraźnie rozumiał, dlaczego Voldemort bał się śmierci. Był przeklęty, bez względu na to, co go czekało.

Ponieważ kończyła mu się cierpliwość, Voldemort uciekł się do klątw. Harry natychmiast przeszedł do defensywy, rzucając wszystkim, co tylko możliwe. Czuł, jak pot powoli spływa mu po bokach twarzy. Mięśnie zaczynały go boleć, a refleks słabł. Podsunowując, Harry wiedział, że musiał to zakończyć szybko, inaczej przegra.

Na widok pierwszego zielonego światła, Harry szybko usunął mu się z drogi, rzucając zaklęcie tnące, po czym wysoko wycelował zaklęcie upiorogacka, które na szczęście przebiło się przez osłonę Voldemorta. To była okazja, której Harry potrzebował do działania. Poruszając się szybko, Harry wyjął pozostałe sai zza pasa i rzucił nim w Voldemorta, przywołując drugą różdżkę. Gdy tylko jego palce zacisnęły się na klamce, Harry ruszył do przodu.

Harry potrzebował poczuć tylko drastyczny wzrost wściekłości i bólu, by wiedzieć, że jego sai trafiło w cel. Właściwie trudno było nie zauważyć dużego kawałka metalu, wystającego z lewego ramienia Voldemorta. Wystrzeliwał zaklęcie za zaklęciem, nie dając Voldemortowi czasu na próbę wyciągnięcia sai, co pozwoliło mu na podskoczenie i kopnięcie go głębiej, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko.

Voldemort wydał z siebie przepełniony bólem wrzask, gdy zatoczył się do tyłu i spróbował zamachnąć się na Harry’ego, który jednak już się poruszał. Robiąc salto do tyłu, Harry ledwie dotknął stopami podłogi, po czym skoczył do przodu, podciągając kolana do klatki piersiowej i wbijając stopy w pierś Voldemorta tak mocno, że powietrze wypełnił głośny trzask. Harry wylądował w przykucu, gotowy do uderzenia, podczas gdy Voldemort wylądował na plecach z głośnym uderzeniem.

Harry mógł patrzeć przez czas, który wydawał się być wiecznością, jak powietrze wypełnia świszczący oddech Voldemorta. Voldemort wyraźnie cierpiał, ale wciąż stanowił zagrożenie. Nie było czasu do stracenia. Musiał działać, nim Voldemort zadziała. Wstając, Harry poruszył się, by przywołać różdżkę Voldemorta, ale cisowa broń została wycelowała w jego pierś. Nie było czasu na myślenie. Harry natychmiast przygotował różdżkę, rzucając zaklęcie rozbrajające, które natychmiast uderzyło w strumień zieleni, który zaczął wylewać się z różdżki Voldemorta.

To, co się stało później, nie zaskoczyło Harry’ego w najmniejszym stopniu. Różdżki połączyły się nitką migoczącego, złotego światła. Owinął się wokół nich intensywny podmuch wiatru, zatrzymujący ich w miejscu, gdy złota nić pękła i szybko uformowała wokół nich klatkę jasnych, krzyżujących się ze sobą wiązek złotego światła. Różdżka Harry’ego pulsowała w jego dłoni, zmuszając go do upuszczenia swojego sai i chwycenia jej obiema dłońmi.

Znajomy, piękny dźwięk wypełnił uszy Harry’ego, zmuszając go do kolejnego ruchu. Nie mógł z tym walczyć. Mógł tylko posłuchać pieśni feniksa. Powoli zrobił krok, próbując zignorować intensywne wibracje przepływające przez jego dłonie i ramiona. Gdy na złotej nici zaczęły formować się duże koraliki światła, Harry wiedział, że musi się pospieszyć. Naprawdę nie chciał widzieć echa wszystkich tych ludzi, których ostatnio zabił Voldemort.

Robiąc kolejny krok do przodu, Harry robił, co mógł, by ignorować zwiększone drżenie swojej różdżki, jak również coraz większe ciepło, gdy koraliki poruszały się w kierunku czubka jego broni. Harry zmusił się całym sobą, by skupić się na przepychaniu koralików w kierunku różdżki Voldemorta, robiąc kolejny krok do przodu. Już prawie mu się udało… był tak bardzo blisko, by…

Kątem oka Harry zauważył ruch lewej ręki Voldemorta i zadziałał. Nie było czasu na myślenie o konsekwencjach. Szybko poruszył różdżką, przerywając połączenie, jednocześnie odwracając się i chwytając lewy nadgarstek Voldemorta w mocnym uścisku. Złota kopuła zniknęła wraz z pieśnią feniksa, a potem zastąpiła ją potężna ciemność, która wydawała się go otaczać, pochłaniać i dusić.

Tonął w morzu lodowatej ciemności.

Głośny, bolesny wrzask wypełnił jego uszy, a wkrótce po nim  rozległo się kilka odległych okrzyków bólu. Niemal niemożliwe było myślenie o czymś innym poza mrokiem i bólem. Wkradła się w niego rozpacz, prowokując go tym, co niewątpliwie miało nadejść, jeśli nie przestanie. Musiał odpuścić, ale jego ciało nie słuchało. Został uwięziony we własnym ciele bez możliwości wyjścia. No dalej, Harry! Skup się! Musisz puścić! Puść TERAZ!

Choć było to trudne, Harry spróbował zignorować wszystko, poza bolesnym uściskiem, który miał na nadgarstku Voldemorta. Niejasno słyszał, jak wokół niego wzmagają się krzyki. Puść! Puść! Jego palce lekko się poruszyły. Puść! Proszę, puść! Jego płuca zdawały się eksplodować z powodu braku powietrza. Jego dwa palce cofnęły się, sprawiając, że ciemność i ból zmniejszyły się na tyle, że Harry naprawdę mógł jasno myśleć.

Otrząsając się z mroku, Harry puścił nadgarstek Voldemorta i uderzył prawym łokciem w wężowy nos Voldemorta. Voldemort zatoczył się do tyłu, dając Harry’emu wystarczająco dużo czasu na wyciągnięcie zatrutego sztyletu. Voldemort wciąż był oszołomiony, więc Harry rzucił się do przodu, trzymając różdżkę w jednej ręce, a sztylet w drugiej. Voldemort nie miał czasu na reakcję, jedynie krzyknął, gdy sztylet wbił się w jego klatkę piersiową.

Cisza wydawała się wypełniać powietrze, a czas zwolnić. Harry widział, jak Voldemort powoli szarżuje, ale nie był w stanie zrobić uniku. Czuł, jak wściekłość zmieszana z niedowierzaniem i strachem wypływają z Voldemorta niemal widocznymi falami. Długie palce owinęły się wokół szyi Harry’ego, ciało Voldemorta zderzyło się z ciałem Harry’ego, posyłając chłopaka do tyłu. Uścisk na szyi wzmocnił się i ponownie zapalała go lodowata ciemność.

Jednak w przeciwieństwie do ostatniego razu, Harry walczył z uściskiem i mrokiem, starając się zignorować wszystko wokół siebie. Wydawało się, że samo powietrze wokół nich wibruje. Podłoga zaczęła się trząść. Ściany drżały. Słuchać było głośne odgłosy osuwającego się gruzu, wzmacniając tylko ból głowy, który narastał tuż za jego blizną. Harry nie wiedział, ile jeszcze może znieść.

Świszczący oddech Voldemorta musnął jego ucho, gdy Harry potknął się o kilka kawałków gruzu i upadł do tyłu – przez dużą dziurę w podłodze. Desperacja pokonała każdą inną myśl. Harry wiedział, że musi uwolnić się od Voldemorta. Uderzał i kopał, nie zważając na to, jak trudno było mu się poruszać. Wzmagająca się chłodna ciemność i ból były prawie jak wielka bestia podobna do dementora, próbująca połknąć go w całości. Im mocniej walczył ze stworzeniem, tym bardziej zdawał się przegrywać bitwę.

Panika ogarnęła Harry’ego, gdy poczuł, jak magia narasta, sprawiając, że miał wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie. W tym całym zamieszaniu Harry nawet nie zauważył, że w końcu udało mu się uwolnić z uścisku Voldemorta, dopóki ciężar na jego piersi nie zniknął. Jednak ból i ciemność pozostały, dusząc go… pochłaniając. Czuł się prawie tak, jakby otaczała go armia dementorów, czekając na odpowiedni moment, by rozpocząć swoją ucztę.

Kolejna fala bólu zalała jego ciało, gdy poczuł, jak uderza plecami o coś twardego. Zamarzał w mroku, ale jednocześnie płonął z bólu. Nie mógł oddychać. Ból większy niż wszystko, co czuł pochłonął go, po czym zniknął tak szybko, jak się pojawił. Miał czas tylko na jedną myśl.

Był w końcu wolny.

 

sobota, 18 marca 2023

PDJ - Rozdział 42 – Cena zwycięstwa

Kiedy Severus zobaczył, jak Harry pada przed nim na ziemię, pierwsza przerażająca myśl, która przebiegła mu przez głowę to że Voldemortowi jakoś udało się rzucić ostatnie zaklęcie, które powaliło chłopca. Zareagował instynktownie, łapiąc syna tuż przed tym, jak uderzył o podłogę, wykrzykując w zaprzeczeniu jego imię. Nie, to nie może się dziać! Nie teraz, gdy zwycięstwo jest w naszym zasięgu. Plaga Brytanii nie żyje, nie pozwolę mu zabrać ze sobą Harry’ego. Trzymał chłopca blisko, a jego dłoń sprawdzała puls.

Jego serce waliło tak głośno ze strachu, że ledwie mógł policzyć na szyi Harry’ego jego puls. Minęła chwila, zanim zdał sobie sprawę, że w bladej, nieruchomej postaci chłopca było życie. Żyje, Severusie. On wciąż żyje. Wziął głęboki oddech, a potem drugi. Po prostu oddychaj, Harry. Oddychaj, a ja cię ocalę. Po prostu nie przestawaj. Oddychaj, synu… po prostu oddychaj.

Wyszedł z kręgu migoczącego, fioletowego ognia, przytulając do siebie Harry’ego i rozejrzał się. Przez kurz, dym i migoczące zaklęcia widział innych, aurorów i członków Zakonu, którzy wciąż byli w stanie się poruszać i funkcjonować. Moody wiązał cięcie na ramieniu Minervy, Remus owijał głowę Syriusza prowizorycznym opatrunkiem, w wyniku czego Black w dziwny sposób wyglądał jak pirat. Tonks opierała się o Shacklebolta, wyglądając na wykończoną. Miała rozcięcie na twarzy i podbite oko, ale jej włosy wciąż były impertynencko różowe.

Jego wzrok przykuł ruch i zobaczył, że Molly i Billy kucają nad Charliem, a Artur wyczarowuje nosze dla swojego drugiego najstarszego dziecka, na jego twarzy było się pełne szoku zaprzeczenie, które Severus wiedział, że musiało być odzwierciedleniem jego własnych oczu. Widział, jak Crabbe senior podchodzi i przytula swojego syna, a Susan Bones stoi, płacząc obok nieruchomej postaci swojej ciotki Amelii.

Stał pośrodku, sztywny i zmrożony, nie mogąc się ruszyć, póki Syriusz się nie odwrócił i go nie zobaczył.

- Snape! Co się stało z Harrym? Czy… drań jest martwy?

- Na dobre.

- Harry… co się stało, Snape?

- Ja… nie wiem. W jednej minucie było dobrze, a w następnej… było tak.

- Czy to klątwa?

Snape potrząsnął głową.

- Może.

Syriusz spojrzał z niepokojem na chrześniaka, a Severus musiał walczyć z chęcią odsunięcia Harry’ego i warknięcia: „On jest MOIM synem, nie twoim, Black! Moim!”

Rozległ się dźwięk spadających kamieni, więc aurorzy poderwali się, jakby zostali postrzeleni, z różdżkami wycelowanymi w dwie postacie, stojące na szczycie zepsutych schodów.

- Kim jesteście? Podajcie cel! – warknął Moody, celując w nich różdżką i okiem.

- Alastorze, to ja, Sybilla – rozległ się chrapliwy szept Trelawney.

- Oraz ja, stary przyjacielu. Obawiam się, że jestem trochę bardziej zużyty, ale przynajmniej nadal stoję pionowo – powiedział Albus, obejmując ramieniem nauczyciela wróżbiarstwa.

- Profesorze! Pan żyje! – krzyknęła Hermiona, wchodząc po schodach, by im pomóc. – Myśleliśmy, że… że pan… że pana zabili… - Łzy błysnęły w jej oczach.

- Nie, dziecko. Jeszcze trochę życia zostało w tych starych kościach – zapewnił ją dyrektor, wyciągając rękę i chwytając ją za dłonie. – Dziękuję, Hermiono. Cieszę się, że nic ci nie jest. Jak się mają Vince, Marietta i Susan?

- Nic im nie jest. Profesor Snape i Harry nas znaleźli, zaprowadził ich tu zwierzak Vince’a. I myślę, że… że zabili V-Voldemorta.

Zeszli powoli i ostrożnie po schodach, a gdy dotarli na sam dół, Hermiona zaprowadziła dyrektora do miejsca, gdzie Severus i Syriusz stali obok pomiętej postaci odzianej w czarną szatę – pustej skorupy najgorszego czarodzieja, który kiedykolwiek chodził do Hogwartu.

Albus spojrzał ze smutkiem na bezwładną postać.

- Ach, Tom. Byłeś tym, którego nie mogłem uratować. Taka strata.

- Zachować litość dla tych, którzy jej potrzebują – warknął Syriusz. – Na przykład dla Harry’ego.

Albus uniósł wzrok i spojrzał na dziecko, trzymane opiekuńczo przez ramiona Snape’a.

- Severusie, co się stało z Harrym?

Snape zacisnął zęby.

- Niech to szlag, Albus, myślisz, że gdybym wiedział, wciąż bym tu tak stał? – syknął, a w jego oczach był tak straszny strach i, co gorsza, rozpacz. – Musimy go zabrać do świętego Munga.

- Tak, on, Charlie, Tonks i resztę, którzy zostali ranni – stwierdziła McGonagall. – Ty też, Albusie. Ciężko powiedzieć, jakie szkody wyrządziły te diabły, gdy byłeś… z nimi uwięziony.

Albus uśmiechnął się smutno.

- Minervo, nic nie mogą dla mnie zrobić…

- Bzdura, stary głupcze! Skąd możesz wiedzieć, jeśli cię nie zbadają? – oświadczyła, a jej oczy zabłyszczały gwałtownie. – Chodź, Albusie, i żadnych bohaterskich wyczynów…

- Minervo…

- Ona ma rację – odezwała się Sybilla. – Przynajmniej niech cię zbadają. To nic nie zaszkodzi.

Wtedy Dumbledore się ugiął i pozwolił dwóm kobietom przenieść go na nosze, a potem został zabrany z powrotem tunelem na wyższe poziomy Hogwartu i przewieziony do szpitala wraz z Harrym, Charliem, Tonks, Syriuszem, Amelią i Shackleboltem.

Jedynym żywym śmierciożercom, który wymagał sprawiedliwości była Narcyza Malfoy, więc Moody szybko zabrał ją do Azkabanu, a następnie wezwał dodatkowy zespół aurorów, by usunąć wszystkie ciała z komnaty. Oczywiście później odbędzie się śledztwo odnośnie Narcyzy, ale nie póki wszyscy ranni nie zostaną uzdrowieni.

Odnieśli wielkie zwycięstwo – i w końcu ich wróg był martwy na zawsze – ale każde zwycięstwo miało swoją cenę i dopiero teraz rachunek zostanie spłacony. Moody miał tylko nadzieję, że nie będzie zbyt wysoki.

 

Święty Mungo

Oddział zamknięty:

Severus obserwował, jak uzdrowiciel Sandrilas ponownie przesunął różdżką nad nieruchomą postacią Harry’ego, tym razem przeprowadzając bardziej złożoną diagnostykę mózgu i magicznego rdzenia animaga, próbując ustalić, co wpłynęło na niego tak głęboko, że zapadł w śpiączkę. Twarz Sandrilasa była maską skupienia, a Snape walczył, by pozostać całkowicie nieruchomo, a jeszcze trudniej było powstrzymać bełkoczącą, jęczącą część jego, która pragnęła rzucić się na kolana i błagać uzdrowiciela o zrobienie wszystkiego, co musi, by uratować jego dziecko. Racjonalnie wiedział, że taka histeria się nie przyda, ponieważ Sandrilas najwyraźniej robił wszystko, co mógł, by pomóc Harry’emu. Poza tym, Black i Lupin byli w pomieszczeniu, więc Snape wolałby raczej zostać podpieczony żywym ogniem, niż pokazać swoje nagie emocje przed nimi – jego szkolnymi wrogami. Mogli być jego dawnymi nemezis, ale Snape wciąż nie miał zamiaru tracić czujności. Niech się wściekają i skomlą, on zachowa kontrolę, choć była ona niepewna, bo rozpadnięcie się na kawałki jeszcze nie wchodziło w grę.

Ale jego serce pękało, gdy patrzył na wątłą postać na szpitalnym łóżku i przeklinał siebie, że nie wysłał Voldemorta wcześniej do piekła. Czy mógł temu zapobiec? Zwątpienie paliło go jak piętno, więc nieświadomie poruszył się, by pomasować lewą rękę, gdzie kiedyś znajdował się Znak, jednak odkrył, że zniknął. Jego skóra była gładka, bez skazy, jakby nigdy go tam nie było.

Wtedy Snape wiedział z całkowitą pewnością, że Voldemort był naprawdę martwy i wreszcie był wolny.

Mógłby płakać z radości, gdyby nie jedna rzecz.

Jego oczy ponownie przeniosły się na uzdrowiciela, który nagle odwrócił się z twarzą ściągniętą z wyczerpania i powiedział cicho:

- Przepraszam, Severusie. Wszystkie moje diagnozy wyszły negatywnie, nie ma powodu, dlaczego Harry Potter miałby być w śpiączce. Jego magiczny rdzeń jest osłabiony, to prawda, a jego nerwy napięte od klątwy Cruciatus, ale eliksiry to naprawią.

- I nie ma korelacji między tą śpiączką, a… połączeniem, które Harry dzielił z Voldemortem? – zapytał ostro Severus. W jakiś sposób czuł, że cały czas czegoś im brakowało.

- Z tego, co mogę określić, to nie – odpowiedział Sandrilas. – Gdyby połączenie było wciąż aktywne, Harry umarłby, kiedy… Voldemort umarł. Ale tak się nie stało, co oznacza, że połączenie zostało dobrze zerwane.

- Jak możesz nie wiedzieć, co to powoduje, Alec? – krzyknął wzburzony Syriusz. – Jesteś psychouzdrowicielem, na brodę Merlina! Udało ci się wyleczyć z cholernej klątwy, którą rzuciła na mnie Bella.

Uzdrowiciel zmarszczył mocno brwi.

- Syriuszu, to była zupełnie inna okoliczność i chociaż tego żałuję, nie jestem Bogiem Wszechmogącym, żeby mieć rozwiązanie na każdy medyczny problem. Technicznie rzecz biorąc, nie ma powodu, dlaczego miałby być w śpiączce, nie doznał urazu głowy i nie ma znaczącego ubytku rezerw magicznych.

- Nie ma? – powtórzył Syriusz. – Facet, on walczył z cholernym Voldemortem!

- W swojej animagicznej formie, prawda? – warknął Sandrilas. – Co jest dla niego naturalnym stanem, a więc nie obciąża swoich rezerw. Jest bardzo potężnym młodym czarodziejem i ledwie sięgnął po swoje rezerwy przed przemianą. – Uzdrowiciel potarł oczy, które były przekrwione i zmęczone. Spojrzał na Severusa. – Ucierpiałeś bardziej niż on, panie Snape.

Severus skinął głową. Czuł teraz, że wyczerpanie ogarnia go jak fala przypływu, ale nie chciał się mu poddać. Jeszcze nie. – Czy możesz pospekulować, co się stało, uzdrowicielu? Nawet jeśli wydaje się to naciągane? – Przynajmniej daj mi nadzieję. Albo coś, nad czym mogę pracować.

- Jest tylko jedna teoria, która przychodzi mi do głowy i pamiętajcie, że jest to tylko teoria, oparta na czymś podobnym, co kiedyś widziałem. Dawno temu miałem pacjentkę, młodą dorastającą dziewczynę, która była szczególnie wrażliwa na pewne typy magicznej aury. Była wrażliwa na silne wstrząsy emocjonalne i magiczną przemoc, i pewnego dnia przypadkowo znalazła się w pobliżu ataku śmierciożerców, żyła w mugolskiej dzielnicy, gdzie torturowali jakąś biedną duszę, a ona poczuła to, odbiło się to na niej i zapadła w śpiączkę. Jej ciało nie wytrzymało szoku i… wkrótce potem zmarła, pomimo wszystkiego, co staraliśmy się zrobić.

- Ale to się nie stało z Harrym – zauważył Syriusz. – On nie umarł.

- Genialna obserwacja – zadrwił Severus, ale jego ton stracił wiele ze swojej kwasowości.

- Nie, ale… czy wykazywał jakąś niezwykłą wrażliwość na jakiś rodzaj magii?

- Tak – przypomniał sobie Severus. – Kiedy polowaliśmy, by znaleźć wszystkie horkruksy, Harry zawsze narzekał, że jego blizna bolała, gdy się do jednego zbliżaliśmy. Jednak po jego zniszczeniu było w porządku. Miał takie epizody już wcześniej, ból głowy, kiedy Voldemort był blisko lub był zły… czasami powodowało to u niego ból brzucha, musiałem mu dawać eliksiry…

- Migreny?

- Tak.

- Wszystkie te znaki są wskaźnikami zwiększonej wrażliwości magicznej na mroczne klątwy.

- Jak to się stało, że nigdy mi o tym nie powiedziano? – zapytał Syriusz.

Severus odwrócił się do niego.

- Ponieważ nie było czasu, żeby ci powiedzieć, zanim wyjechaliśmy, Black, a ty dochodziłeś do siebie po swoich problemach psychicznych!

- Nazwij mnie szalonym, cholerny draniu bez serca…

- Syriuszu! – krzyknął Remus, odciągając przyjaciela od Snape’a. – Przestań! Jakie to ma teraz znaczenie? Najważniejsze jest wyleczenie Harry’ego, nie wytykanie palcami.

Uzdrowiciel Sandrilas spojrzał na Syriusza z ekstremalnym niezadowoleniem.

- Proszę słuchać przyjaciela, panie Black. Wdawanie się w kłótnie o przeszłe wydarzenia niczemu nie pomoże, a już na pewno nie pańskiemu chrześniakowi. Teraz proszę się kontrolować, zanim pana stąd wyproszę. To jest szpital, nie bar, żeby rozpoczynać tu bójki, i sam cię oszołomię i wydam zakaz zbliżania się po tym, jak cię stąd wyrzucę. Czy wyraziłem się jasno?

Severus czekał, aż Black wybuchnie, ale co dziwne, Syriusz opuścił głowę i potulnie przeprosił, po czym wrócił, by stanąć pod ścianą z Remusem. Rzucił zdumione spojrzenie na uzdrowiciela, który obdarzył go sardonicznym uśmiechem.

- Po kilku miesiącach pracy z nim nauczyłem się, jak sobie z nim radzić – powiedział cicho Sandrilas. – Szanuje mnie, trochę jak psa alfę i jeśli mocno utwierdzę swój autorytet, posłucha mnie. Tylko myśli, że jest buntownikiem. Ale tak naprawdę chce należeć do stada, jak każdy pies. – Uzdrowiciel wzruszył ramionami. – Ale wracając do pierwotnego tematu. Jak powiedziałem wcześniej, myślę, że pan Potter cierpi z powodu swojej niezwykłej wrażliwości na czarną magię. Przeciążyło to jego organizm i zareagował on w jedyny możliwy sposób, zapadając w śpiączkę.

- Możesz go obudzić?

- Ach, to jest trudniejsza część. Przy śpiączce wywołanej traumą, tak, mógłbym. Ale to… może to być niebezpieczne. Widzicie, śpiączka to sposób mózgu na wyleczenie się z traumy, fizycznej lub emocjonalnej. Obudzenie go zbyt wcześnie może… spowodować nieodwracalne szkody. Tak jak pozostawienie go we śnie. Zasugerowałbym, by pozwolić mu obudzić się samodzielnie.

- Ale jak długo to potrwa?

Sandrilas rozłożył ręce.

- Nie wiem. To pierwszy taki przypadek, jaki kiedykolwiek leczyłem i nie ma na to harmonogramu. Może to być kilka dni, tygodni, miesięcy, a nawet lat. Wszystko zależy od jego woli i tego, co zraniło jego umysł.

Severus pragnął walnąć głową w ścianę i biegać dookoła, krzycząc z frustracji.

- Rozumiem. Innymi słowy, musimy czekać.

- Tak. Przykro mi, że nie mogę zaoferować nic więcej, ale… Jestem tylko uzdrowicielem, nie Bogiem, jak wcześniej powiedziałem. Są rzeczy, których nawet magia nie może wyleczyć. To nie jest klątwa, którą można złamać.

- Rozumiem – powiedział ciężko Severus. – Przywieziono tu również innych członków Zakonu Feniksa. Jak oni się mają?

- O ile wiem, wszyscy są w dobrym stanie, chociaż ten młody rudzielec, będzie wymagał rozległej operacji i dłuższego pobytu w szpitalu. Więcej nie mogę powiedzieć.

- Z Tonks jest w porządku – odezwał się Remus. – Doznała lekkiego wstrząsu mózgu, kiedy ten brutal rzucił nią o podłogę i pogorszyła sytuację, wstając zbyt wcześnie i atakując tego innego śmierciożercę, który próbował dźgnąć mnie w plecy, po tym, co zrobiłeś Thorfinnowi. Ale będzie z nią w porządku po tygodniu odpoczynku i eliksirów.

- Cieszę się, że to słyszę, Lupin – powiedział szczerze Severus. – Zastanawiam się, jak radzą sobie Amelia i Albus? Byli najciężej ranni z wyjątkiem Charliego Weasleya i Harry’ego.

- Nie wiem, ale zobaczę, czego się dowiem – obiecał Lupin. – Chodź, Syri. Chodźmy sprawdzić, co u dyrektora. Pewnie ma wiele do opowiedzenia.

- Puść! – Syriusz z irytacją strząsnął rękę Lupina. – Chcę zostać tu z Harrym.

- To niezbyt dobry pomysł, kolego – nie zgodził się Lupin. – Nie chcę wrócić i znaleźć plam krwi. Musisz iść do domu i trochę odpocząć po tym, jak zobaczymy się z Albusem. Obaj tego potrzebujemy.

- Nie! Nic mi nie jest, chcę tu zostać na wypadek, gdyby Harry się obudził.

- Potem. Możemy zamienić Severusa – spierał się Remus. – Przestań zachowywać się jak sześciolatek i chodź ze mną. Potrzebujesz prysznica, śmierdzisz krwią i śmiercią.

- Ha! Sam nie pachniesz różami, kolego! – zaczął gderać, po czym wyszedł za Remusem z pokoju.

- Zostajesz tutaj, jak rozumiem? – na wpół stwierdził Sandrilas.

- Tak. Jestem jego opiekunem, jedyną rodziną – odpowiedział spokojnie Snape.

 - W szafie jest rozkładane łóżko – powiedział uzdrowiciel. – Odpocznij trochę, nie przydasz się na nic, jeśli sam doznasz magicznego szoku. Jestem zdumiony, że nie odleciałeś po tym, co zrobiłeś. Zabiliście Voldemorta! Niesamowite!

- Zdziwiłbyś się, co można zrobić, kiedy trzeba – powiedział cierpko profesor.

- Tak, cóż, nie mam co do tego wątpliwości – roześmiał się Sandrilas. – Sam idę do domu spać. Jeśli coś się zmieni, powiadom mnie o tym. Dobrej nocy.

Potem uzdrowiciel opuścił pokój, zostawiając Snape’a samego z jego podopiecznym.

Severus wyciągnął łóżko z szafy, rozłożył je tuż obok Harry’ego, a potem usiadł na nim i po prostu wpatrywał się w swoje biedne, złamane, zgubione dziecko. Harry, gdzie się podziałeś? I kiedy do mnie wrócisz? Nie mogę uwierzyć, że tak się nie stanie, zbyt wiele wycierpieliśmy, żebyś teraz mnie opuścił. Pisklaku, nie opuszczaj mnie. Nie idź tam, gdzie ja nie mogę za tobą podążyć.

Wyciągnął rękę, by odgarnąć zbłąkany kosmyk włosów z czoła Harry’ego i zauważył, że jego sina blizna prawie zniknęła. Wracaj, dziecko Wróć i zobacz zwycięstwo, które odnieśliśmy.

Pojedyncza łza spłynęła na twarz śpiącego chłopca.

Potem Severus odsunął się, bezlitośnie tłumiąc swoje emocje. Nie może jeszcze ronić łez. Nie, póki nie zniknie cała nadzieja. Ponieważ wiedział, ze jeśli pozwoli sobie na ten luksus, nigdy nie przestanie płakać nad swoim synem, którego tak niedawno odnalazł i który tak nagle został mu odebrany.

Mechanicznie przemienił swoje znoszone bojowe szaty w czystą piżamę i zwinął się na łóżku, obserwując Harry’ego. Zasnął, słuchając oddechu chłopca, ponownie modląc się o cud, choć wiedział, że na niego nie zasłużył.

Przez trzy dni, Severus pozostał przy łóżku Harry’ego, wychodząc tylko na krótkie przerwy, żeby zjeść, wziąć prysznic i tym podobne. Poza tym był stałym elementem u boku Harry’ego, czekając i mając nadzieję, chociaż z każdym mijającym dniem słabła i zanikała. W stanie jego podopiecznego nie było zmian, Harry pozostawał zagubiony gdzieś poza królestwem snów, a może w nim, ale się nie budził. Uzdrowiciele i inni pomocnicy przychodzili codziennie, by diagnozować i robić notatki, rzucać zaklęcia odświeżające, zaklęciami podawać eliksiry odżywcze prosto do żołądka chłopca i zajmować się innymi funkcjami organizmu. Uśmiechali się zachęcająco do Snape’a, a niektórzy pokazywali mu gazetę, która codziennie w nagłówkach mówiła o tym, jak chłopiec, który przeżył wraz z Severusem w końcu pokonali Voldemorta.

Byli bohaterami, o ich imionach mówiono w każdym czarodziejskim domu na całym świecie. W końcu Severus zyskał uznanie, którego kiedyś pragnął i szacunek, na jaki zasługiwał za swoją niebezpieczną pracę szpiega.

I nie obchodziło go to.

Jego zwycięstwo było bezwartościowe, uznanie też, jeśli Harry nie mógł go z nim dzielić. Świat się zmienił, inni członkowie Zakonu zostali wyleczeni i odesłani do domów, a Severus siedział w tym samym pokoju i liczył oddechy, przeczesywał włosy Harry’ego i zmieniał jego pozycję, by nie zesztywniał ani nie dostał odleżyn. Przywołał eliksiry ze swoich prywatnych zbiorów, balsamy, by skóra chłopca była elastyczna i wilgotna, wcierał je w nocy, gdy personel drzemał.

Sam spał bardzo mało, tylko wtedy, gdy był na skraju wyczerpania, a jego niegdyś wyostrzone zmysły tępiły się. Lupin i Syriusz wracali do drugi dzień, by zobaczyć, co z Harrym  i to oni powiedzieli mu, że Amelia wróciła do zdrowia i potem przeszła na emeryturę, wyznaczając Shacklebolta na swojego zastępcę. Artur został awansowany na szefa swojego departamentu, a Charliego również wypuszczono ze szpitala. Udało im się ocalić jedno z jego oczu, choć drugie musiało zostać usunięte, a na jego miejscu wstawili szklane, smocze oko. Powiedział Remusowi, że to niewielka cena za ostateczną porażkę Voldemorta. Ku jej uciesze, Molly została okrzyknięta Czarownicą Miesiąca przez „Miesięcznik Czarownica”, więc przykleiła artykuł i okładkę do ściany w kuchni, a Bill obiecał jej go oprawić, jak tylko będzie w stanie.

Gazeta okrzyknęła również Sybillę Trelawney Nowym Jasnowidzem Tysiąclecia i prawie przytłoczyły ją prośby ludzi, by przepowiedziała ich przyszłość.

Wszystkie porwane dzieci wróciły do domów, chociaż wszystkie potem odwiedziły oddział, mając nadzieję, że Harry się obudzi, gdy tam będą. Ale tak się nie stało.

Vince próbował nawet namówić Verę, by porozmawiała z nim w wężomowie, ale mały wąż nie otrzymał odpowiedzi.

Jedynym, który do tej pory nie pojawił się w pokoju chorego był Albus Dumbledore. Nawet Knot wpadł na chwilę, by potrząsnąć głową nad losem śpiącego bohatera. Plotka głosiła, że dyrektor był chory, prawdopodobnie umierający. Severus podejrzewał, że był chory, ale nie z powodu tortur śmierciożerców, ale poczucia winy. Minął prawie tydzień, odkąd Harry został przewieziony na oddział zamknięty.

Dla Snape’a był to tydzień niekończącego się czuwania i był bliski pęknięcia.

Właśnie wtedy przyleciała Hedwiga i dostarczyła mu list.

Ona też przy nim czuwała, za wyjątkiem chwil, kiedy leciała na służbę, przynosząc dla Snape’a gazety i tą ostatnią misję.

- Gdzie byłaś? – zapytał, w końcu nauczył się rozumieć mowę ptaków. – Nie było cię prawie cały dzień.

- Musiałam dostarczyć list, a byłam jedyną sową pocztową, która wiedziała, gdzie znaleźć nadawcę. Przeczytaj list, Severusie. To ważne.

Severus wziął list, był zaadresowany zarówno do niego, jak i Harry’ego, i był napisany nieznanym pismem, elegancką, płynną kursywą, której on sam pozazdrościł.

Złamał pieczęć, która była zrobiona z prostego, białego wosku z literą S na środku.

W środku był jeden kawałek pergaminu. Severus otworzył go i zaczął czytać.

Drogi Harry lub Severusie,

Piszę to, ponieważ nie mogę już znieść okropnych snów, które miałam i muszę wiedzieć, co się z wami stało. Od tygodnia lub dłużej śni mi się mroczna postać z wężowymi oczami, a w każdym śnie powala któregoś z was, Harry lub Severusie, i tańczy na waszych zwłokach. Na początku uznawałam to za zwykły koszmar senny i zignorowałam. Ale potem pojawił się ponownie, tym razem jeszcze bardziej żywy.

Budzę się roztrzęsiona i spocona, czasem zapłakana i boję się, Harry, że coś strasznego ci się stało. Nie mówiłam ci tego wcześniej, nasze pospieszne rozstanie sprawiło, że mi to umknęło, ale bransoletka z księżycowym kamieniem, którą dałam ci w prezencie, zapewnia mi połączenie z tobą. Jeśli ją nosisz, mogę poczuć, choć słabo, trochę tego, co czujesz.

I w zeszłym tygodniu poczułam tryumf, strach i okropny ból, a potem… nic.

A sny wciąż mnie prześladują.

Proszę, odpisz mi, Harry. Albo ty, Severusie, jeśli Harry nie jest w stanie, i powiedzcie mi, co się stało. Muszę wiedzieć. I nie obrażajcie mojej inteligencji, mówiąc, że wszystko jest w porządku, ponieważ głęboko w sobie wiem, że nie jest. Wilczaki rzadko miewają koszmary takie, jak ten, a Darkmoon obawia się, że są to wizje, a nie sny.

I w ten sposób wzięłam do ręki sokole pióro, które mi daliście na pożegnanie i przerwałam milczenie. Modlę się, by ten list do was dotarł i nie ujawnił waszej pozycji potworowi, którego chcecie zabić.

Muszę wiedzieć, czy z tobą wszystko w porządku, Harry. Albo że nie jest dobrze.

Proszę o szybką odpowiedź, bo jestem bliska odgryzienia sobie ogona z niepokoju, jak mówi Vlad.

Buziaki,

Sasha Meadowsweet Atwater

Uzdrowicielka Sylvanoru

Severus odłożył list i spojrzał na sowę śnieżną, która siedziała niedbale na wezgłowiu łóżka.

- Poleciałaś do Sylvanoru i z powrotem?

- Tak. Żadna inna sowa pocztowa nie znalazłaby tej trasy ani nie byłaby mile widziana w Mrocznym Lesie. A ona czekała na moje przybycie o błagała mnie, żebym poleciała jak najszybciej do ciebie albo Harry’ego. Przypomniałam sobie, jak mnie wyleczyła. Czy mogłaby zrobić to samo dla Harry’ego?

- Nie wiem. Jest między nimi… więź, poprzez jego bransoletkę. – Severus wskazał na wisiorek z kamienia księżycowego wykonany z włosów samej Meadowsweet. – Może jest w stanie wejść tam, gdzie inni nie mogą. Muszę jej odpowiedzieć, czuła tę potrzebę przez pół świata, a to nie jest błahostka.

- Ta. Jej magia jest silna, prawda? – zaćwierkała Hedwiga.

- Jej miłość jest silniejsza – poprawił ją Severus. Na małym stoliku leżało pióro, atrament i pergamin, więc powiększył go, by móc napisać odpowiedź do Meadowsweet. Była krótka, ale nie próbował bagatelizować powagi stanu Harry’ego. – Czy możesz tak szybko znów lecieć? Nie chcę zwlekać z przekazaniem jej tej wiadomości.

Sowa odwróciła się do niego.

- Naprawdę musisz pytać? Przeleciałabym przez huragan dla mojego czarodzieja. Jestem zmęczona, ale dam radę. Daj mi list. I rzuć na mnie zaklęcie ekspresowej poczty.

Severus zapieczętował kopertę, a Hedwiga wzięła ją. Potem machnął różdżką i rzucił zaklęcie, które nada jej skrzydłom prędkość wichury.

- Leć bezpiecznie, pani Skrzydlata.

- Uważaj na siebie, Warrior – zaćwierkała i delikatnie skubnęła jego włosy. – Wrócę tak szybko, jak to możliwe.

I po tych słowach wzbiła się w powietrze i wyleciała przez okno ponownie w drodze do Mrocznego Lasu.

 

Dwa dni później:

Sowa śnieżna wyciągnęła stopę do Mistrza Eliksirów, by wziął list przyczepiony do jej nogi, a kiedy to zrobił, podleciała do wezgłowia łóżka i ułożyła się tam, niemal natychmiast zasypiając.

Severus rozłożył list.

Drogi Severusie,

Dziękuję za tak szybką odpowiedź. Teraz rozumiem, dlaczego tak długo Harry nie odpowiadał i chociaż jestem przerażona i zdenerwowana zakresem jego kontuzji, ale przynajmniej wciąż żyje. Moja mama mówiła, że tam, gdzie jest życie, tam jest nadzieja, nawet jeśli delikatna jak skrzydło motyla. Szkoda, że jej tu nie ma, ponieważ wiedziała o uzdrawianiu rzeczy, które ja dopiero zaczynam odkrywać, była znana ze swoich niekonwencjonalnych metod, z których wiele kolidowało z konwencjonalnymi praktykami, ale te metody działały. Mam tylko kilka jej tekstów i osobistych notatek, wolała jednak raczej pokazywać niż opowiadać i dlatego wiele z jej odkryć zostało utraconych po jej śmierci.

Ale przejrzałam jej notatki, bo prowadziła obszerne badania nad połączeniami i więziami umysłów oraz sposobami, jak je wykorzystać, by znaleźć partnera, który zgubił się we własnym umyśle lub uciekł z ciała i ukrywa się w sferze astralnej. Jej badania były wyśmiewane przez Kolegium Uzdrowicieli jako zwykłe pełne przesądów bzdury, ale ja w to wierzę. Zrobiłam bransoletkę zgodnie z jej instrukcjami, żebyśmy nigdy nie zostali rozdzieleni, bez względu na to, jak daleko Harry będzie podróżował i zadziałało.

Wierzę, że cierpi z powodu ostrej reakcji na zaklęcia i ukrywa się gdzieś w swoim umyśle. Sądzę, że mogłabym do niego dotrzeć poprzez naszą więź, idąc Ścieżką Księżyca. Ale nie odważę się zrobić tego sama. Ty również jesteś z nim związany, poprzez bycie jego opiekunem i miłość, a to powinno umożliwić ci kroczenie ścieżką razem ze mną. Instrukcje mojej matki  były jednoznaczne – musisz ZAWSZE podróżować z partnerem, by nie zgubić się w umyśle tej osoby, ponieważ umysł jest potężną rzeczą, a im silniejszy czarodziej, tym potężniejsza jest jego obrona, a tym samym potrzeba partnera, by pilnował pleców.

Czy będziesz tym partnerem? Znasz go tak dobrze jak ja, Severusie, a może nawet lepiej. Sądzę, że razem możemy przekonać go do powrotu do siebie. Jeśli chcesz tego spróbować, a muszę cię ostrzec, że może nam się nie udać, bo jest to ryzykowna i niewypróbowana magia, połóż swoją rękę na bransoletce z kamienia księżycowego dzisiaj o zachodzie słońca. Wciągnie cię w miejsce Między Światami i tam się z tobą spotkam.

Aha i jeszcze jedno, nie wolno ci przeszkadzać podczas podróży ścieżką, więc upewnij się, że to się nie wydarzy. Będę pilnować mojej chaty, a Darkmoon ostrzeże moje stado, że nie wolno mi przeszkadzać przez resztę nocy.

Do wschodu księżyca, przyjacielu.

Nie spocznę, póki nie sprowadzę go z powrotem, w taki czy inny sposób.

Sasha

Severus odchylił się na krześle, trzymając w dłoni list, jakby był on kołem ratunkowym. To, co zaproponowała Sasha, rzeczywiście wykraczało poza sferę konwencjonalnej magii. Dawno temu czarodzieje podróżowali astralnie, była to specjalność magów starożytnego Egiptu i Rzymu, którzy nauczyli się tej sztuki od Egipcjan, ale jak wiele innych, sztuka ta została utracona wraz z upadkiem Rzymu. Ci, którzy ją praktykowali, wymarli lub zostali zabici podczas czystek, które przetoczyły się przez średniowieczny świat, aż pozostały tylko fragmenty wiedzy. Niewiele było teraz wiadome, a Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów uznała, że sekrety tamtych podróży zostały na zawsze stracone, a każda próba jej wskrzeszenia była nadzieją głupców.

Ale Meadowsweet była przekonana, że więź, którą dzieliła z Harrym wystarczyła, by tego spróbować, a Severus był wystarczająco w tej kwestii zdeterminowany. Robił już wcześniej niemożliwe. To nie było nic innego, tylko że teraz nagrodą nie było zniszczenie szalonego czarodzieja, a życie chłopca.

Zrobię wszystko, by sprowadzić cię do domu – przysiągł Severus, unosząc nadgarstek Harry’ego i badając bransoletkę z kamienia księżycowego, która była zrobiona z włosów Sashy w obu jej postaciach i specjalnego kamienia, który dostała od matki. Dotknął czubkiem palca wskazującego bransoletkę i poczuł, jak pulsuje ona magią.

Tego wieczora spróbuje przejść, umieści zabezpieczenia wokół pokoju, żeby nikt nie mógł wejść, póki nie skończy tego, co musi. Albo mu się powiedzie, albo nie, choć miał rozpaczliwą nadzieję, że to zadziała. Miłość już raz uratowała Harry’ego, mogła to zrobić ponownie.

Severus cofnął się i położył się na pryczy. Miał wrażenie, że będzie musiał być wypoczęty i w szczytowej formie, by wyruszyć Księżycową Ścieżką. Więc medytował i gdzieś w okolicach ostatniego powtórzenia ćwiczeń oddechowych, zasnął.

Obudził się wczesnym wieczorem, sprawdził stan swojego podopiecznego, a potem poszedł i zjadł porządną kolację, bo będzie potem potrzebował energii, by czekać na wejście księżyca. Rzucił na pokój najsilniejsze zaklęcia, jakie mógł wymyślić, upewniając się, że nikt mu nie przerwie. Potem powiedział Hedwidze, co ma zamiar zrobić i wpadł w stan medytacji, zbierając całą swoją moc i skupienie, czekając, aż księżyc wzniesie się ponad wierzchołki drzew, po czym dotknął bransolety z kamienia księżycowego.

Bransoletka jarzyła się chłodnym, niebieskim blaskiem i gdy tylko ją złapał, poczuł szarpnięcie swojego ducha. Pamiętając o tym, co powiedziała Meadowsweet pozwolił, by bransoleta pociągnęła go w zakamarki kamienia… w dół i w dół… dopóki nie stanął na rozświetlonej księżycem ścieżce otoczonej mgłą.

Miejsce Między Światami. Kraina Mgły i Cieni.

Zamrugał, czując dziwny rodzaj nieważkości. Czuł, że gdyby podskoczył, po prostu uniósłby się w powietrze. Była to surrealistyczna cecha miejsca, być lub nie być, a kiedy rozejrzał się, niemal zdawało mu się, że we mgle widzi twarze… twarze zmarłych. Zadrżał i mocniej owinął się płaszczem.

- Nie wpatruj się zbyt długo we mgle, może cię zwieść – rozległ się miękki głos Meadowsweet.

Uniósł wzrok i zobaczył ją, lekko przezroczystą, ale poza tym była to ta sama platynowłosa wilcza uzdrowicielka w jej cygańskim stroju, choć teraz jej bursztynowe oczy płonęły niebieskim ogniem.

- Cześć, Severusie. Chyba jednak moja matka miała rację, skoro tu jesteśmy. Czy czujesz więź między tobą a Harrym?

Severus skinął głową. Kiedy skoncentrował się na swoim podopiecznym, czuł pulsujące ciepło w okolicy serca.

- Tak.

- Dobrze. Weź mnie za rękę i pójdziemy ścieżką, żeby zobaczyć, gdzie nas poprowadzi. Powinniśmy dość łatwo wślizgnąć się do jego umysłu, ale nie mam pojęcia, co w nim znajdziemy.

Jego dłoń zacisnęła się na jej ręce i razem ruszyli w podróż oświetloną księżycową ścieżką.

Wydawało się, że zrobili zaledwie dwa kroki, nim stanęli przed wielką wieżą, czarną ze złotymi i czerwonymi proporcami na szczycie. Severus czuł, jak więź przyciąga go w tym kierunku, ale przestał opierać się przyciąganiu.

- Czy ten budynek to… umysł Harry’ego?

- Tak sądzę, tak. Myślę, że w ten sposób się chroni. Jego obrona manifestuje się jako nieprzenikniona wieża. Ale pozwoli nam wejść.

- Jesteś pewna?

- Nie, ale nie dowiemy się, stojąc tutaj – odpowiedziała wilczyca, po czym zrobiła krok, kładąc dłoń na zakratowanym wejściu wieży.

Pod jej dotykiem drzwi otworzyły się, więc wprowadziła Snape’a do środka.

Stąpali po chłodnych, marmurowych kwadratach, niczym po szachownicy, ale podczas przechodzenia nie wydawali żadnego dźwięku. Przed nimi znajdowały się podwójne drzwi, których strzegła dwójka uzbrojonych rycerzy. Rycerze mieli na sobie zielono-złote tabardy z wizerunkiem lecącego jastrzębia.

Gdy do nich podeszli, rycerze poruszyli się, krzyżując piki przed drzwiami, by zablokować im przejście.

- Stać! Kto śmieli się tu wchodzić? Byliście zaproszeni?

Severus zrobił krok do przodu, przyglądając się rycerzom z zainteresowaniem.

- Nazywam się Severus i szukam pana tej wieży.

- Tak? A zna cię on?

Severus otworzył usta, by odpowiedzieć, że jest mentorem i opiekunem Harry’ego, ale jakiś instynkt nakazał mu odpowiedzieć:

- W moim sercu jest moim synem. Jestem jego ojcem.

Rycerz odsunął swoją pikę.

- Możesz przejść.

Drugi rycerz spojrzał na Meadowsweet.

- A ty, dziewczyno?

- Jestem jego bratnią duszą.

Rycerz cofnął się.

- Ty też możesz przejść.

Potem drzwi otworzyły się i weszli do kolejnego przedsionka, w którym ładna, rudowłosa kobieta mieszała w kociołku. Spojrzała nad nim i uśmiechnęła się.

- Cześć, Severusie. Czekałam na ciebie.

Severus zatoczył się do tyłu.

- Lily! Jak… jak możesz tu być? Umarłaś!

Zaśmiała się.

- Czy ktokolwiek tak naprawdę umiera, Severusie? Jestem tu, by pilnować mojego syna.

Meadowsweet dotknęła jego ramienia.

- Severusie – syknęła mu do ucha. – Nie daj się zwieść. To nie Lily, ani nawet jej duch. To konstrukcja stworzona przez umysł Harry’ego. Jedna z jego obron.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Po prostu wiem. Ufasz mi?

- Tak. – Odwrócił się z powrotem do Lily, mając nadzieję, że Sasha ma rację. – Gdzie jest Harry, Lily? Musimy go znaleźć.

- Jest tutaj. Ale najpierw musisz odpowiedzieć na pytanie. Jeśli odpowiesz prawidłowo, możesz przejść. Jeśli nie, musisz odejść.

- Lily, przestań grać w gry! – warknął Severus. – Harry ma kłopoty, nie czujesz tego?

- Jest tu bezpieczny. Chronię go. Odpowiedz na moje pytanie, Sev, a wtedy będziesz mógł sam go zobaczyć – powtórzyła Lily z irytującym spokojem.

- Dobra. Pytaj.

- Czym jest Najwyższy Specyfik?

Brwi Severusa zmarszczyły się. Spodziewał się, że pytanie będzie dotyczyć eliksirów, ponieważ Lily zagorzale warzyła eliksiry tak, jak on. Ale to… to pytanie było śmieszne.

- Uniwersalne lekarstwo na wszystko? – powtórzył. – Nie ma znanego człowiekowi eliksiru, który mógłby wszystko wyleczyć. To mit – zaczął Severus. – Czarodzieje szukają panaceum na wszystkie bolączki, odkąd pierwszy z nas zapalił świecę i odkrył magię. Ono nie istnieje.

Oczy Lily zwęziły się.

- Jesteś pewny, Sev? Co czyni niemożliwe możliwym? Co zmienia zaprzysięgłych wrogów w przyjaciół? Co ratuje duszę z mrocznej ścieżki?

Zmarszczył brwi. Potem zdał sobie sprawę, że na wszystkie pytania jest tylko jedna odpowiedź. Ta sama odpowiedź.

- Miłość. Miłość wybawia nas od wszystkich grzechów przeszłości.

Lily uśmiechnęła się.

- Tak, Sev. Miłość jest Najwyższym Specyfikiem. – Wskazała na swój kociołek. – Wypij, a zobaczysz drogę przed sobą.

Severus zaakceptował chochlę, którą wyciągnęła w jego stronę, wierząc, że nie stanie się nic złego, ponieważ zdał test, ale Meadowsweet zesztywniała. Jej wilcze instynkty ostrzegły ją przed pułapką.

Położyła dłoń na jego ramieniu.

- Nie. Nie potrzebujemy tu eliksirów. Nasza wola i magia wystarczą.

Jej oczy wwierciły się w szmaragdowe tęczówki Lily.

Oczy czarodziejki błysnęły gniewem, po czym odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

- Dobra robota, dziecko wilków! Możesz zabrać ze sobą do wewnętrznej twierdzy tylko to, z czym przybyłaś. – Wrzuciła chochlę z powrotem do kociołka i skinęła głową.

Za nią pojawiły się kolejne drzwi, małe i zielone.

- Idźcie. Mój syn na was czeka.

Szybko przeszli przez drzwi, a Severus skarcił się w duchu, że prawie dał się oszukać i zaufał wymyślonej Lily. Teraz rozumiał, dlaczego pani Atwater nalegała, by nigdy nie podróżować bez partnera. Kto by pomyślał, że Harry jest tak przebiegły i sprytny? Musieli spędzać ze sobą zbyt wiele czasu.

Severus wszedł do kolejnego pokoju, jednak ten był pusty i rozważył już zawrócenie, ale więź szarpnęła go w tą stronę.

Meadowsweet zrobiła lekki krok na podłodze i nagle rozległ się świst i syk, a potem ogień wystrzelił z podłogi.

Meadowsweet podskoczyła zaskoczona i bez namysłu zmieniła się w swoją wilczą postać.

Severus poszedł w jej ślady, rozumiejąc, że jako Warrior może z łatwością uniknąć płomieni.

Ale gdy tylko znalazł się w powietrzu, rozległ się kolejny syczący dźwięk i z dziury po przeciwnej stronie pokoju wyleciała strzała, ledwie omijając jego skrzydło. Warrior zanurkował i skręcił, skrzecząc ze złością.

- Leć, Severusie! – zawyła Meadowsweet. – Nie myśl, tylko leć!

Biały wilk zaczął biec, skacząc po podłodze, okręcając się i odwracając, jej nos zatkał się od smrodu dymu, spalonego drewna i ciała. Zapiekły ją oczy i prawie zwymiotowała, ale wiedziała, że jeśli się zatrzyma, zostanie wyrzucona z wieży. Zignorowała więc piekące, palące oczy i nos oraz iskry, które paliły jej łapy, gdy skakała i robiła uniki.

W górze Severus prowadził własną walkę, wirując i nurkując, by uniknąć lecących w niego strzał. Okręcał się i wirował, czasem unikając strzały o cal. Prawie dotarł na drugą stronę pokoju, kiedy spojrzał w dół i zobaczył wielką ścianę ognia, zagradzającą ścieżkę Meadowsweet.

Biały wilk skomlał i skulił się, dysząc ciężko, strach był widoczny w jej bursztynowych oczach. Severus rozumiał. Ogień był również jego wrogiem.

- Meadowsweet, skacz! – ponaglił.

Biały wilk zawył.

- Nie mogę, jest za wysoko!

- Jesteś wilczakiem, widziałem jak skaczesz ponad młode drzewa. Po prostu to zrób!

- Nie! To jest ogień… ogień jest moim wrogiem!

Warrior zaskrzeczał z frustracji.

- Tchórz! Czy przebyłaś całą tę drogę, by teraz ponieść porażkę? Po prostu zamknij oczy i skacz, do cholery!

Meadowsweet obnażyła zęby.

- Nie jestem tchórzem!

- Udowodnij! – zaszydził Warrior.

Trzęsąc się, biały wilk spojrzał na trzeszczącą ścianę ognia, która była wyżej niż jej głowa, prawie tak wysoka jak sufit. Była zbyt wysoka, by mogła ją przeskoczyć, nie ważne, czy była wilczakiem. Cofnęła się z ogonem między nogami.

Wtedy Warrrior wpadł na pomysł.

- To nie jest prawdziwe, Meadwosweet! Nie ma żadnego ognia. Zamknij oczy i skacz. Zaufaj mi.

Przełykając, biały wilk posłuchał, zamykając oczy, a następnie rzuciła się do przodu, tak wysoko i tak daleko, jak tylko mogła.

Spodziewała się, że w każdej chwili poczuje palący ból ognia na swoim ciele, ale nic takiego się nie stało.

Jej łapy dotknęły ziemi.

Ostrożnie otworzyła oczy i otrząsnęła się.

Za nią nie było żadnego ognia.

- Miałeś rację, Warrior! – krzyknęła. – Chodź, przez tą ścianę!

Potem skoczyła na pozornie pustą ścianę, która rozpłynęła się, pozwalając im wejść do małego, ciemnego pomieszczenia wykonanego z kamienia, gdzie walczyły dwie postacie.

I nagle Severus zrozumiał.

Harry nie mógł się obudzić, ponieważ był więźniem własnego umysłu.

Ruszył do przodu, ignorując wszystko, co próbowało trzymać go z dala od syna. Podłoga zmieniła się w ruchome piaski, sufit zaczął opadać, wiatr uderzał nim o ścianę.

Severus poczuł, jak dłoń Sashy zacisnęła się na jego własnej i szli razem, cal po calu, przez iluzje, skupiając się tylko na jednej rzeczy.

- Dlaczego on z nami walczy? – zawołał Severus, prawie ogłuszony przez wyjącą wichurę.

- On się boi! – odpowiedziała Meadowsweet. – Boi się i… wierzy, że w jakiś sposób jest zły.

Gdy tylko słowa opuściły jej usta, Severus dostrzegł prawdę. Teraz to wszystko miało sens.

Harry uwięził się tutaj, ponieważ wierzył, że jest połączony z Voldemortem i część jego jest z nim.

Wierzył, że jeśli się tu zamknie, ochroni siebie i resztę od „zła”. Och, Harry, ty głuptasie! Zło umarło tamtego dnia i nie zostało z niego nic oprócz wspomnień.

Odepchnął ostatnią iluzję i złapał Harry’ego za ramię, przyciągając go do siebie.

Harry uniósł pięść, warcząc:

- Puść mnie! Muszę go pokonać! – W jego zielonych oczach lśniła desperacja i gniew.

- Harry! – Severus potrząsnął nim gwałtownie. – Spójrz na mnie! Patrz! Nie znasz mnie?

Zielone oczy skupiły się na czerwonej mgle.

- Sev? Czy to naprawdę ty?

- Tak. Przestań walczyć. Bitwa została wygrana.

- Nie. To nie prawda. On żyje. Coś z niego wciąż we mnie jest.

- Dlaczego tak mówisz, ukochany?

Harry popatrzył na nią.

- Sasha? Jak… mnie znalazłaś?

Podniosła rękę, by dotknąć jego twarzy, która była zarumieniona od szalejącej gorączki.

- Podążałam za swoim sercem.

- Musisz wyjść. Jestem… niebezpieczny. Wynoś się! – Odtrącił jej rękę, odwrócił się od niej, kuląc ramiona. – Nie wiesz, co mogę zrobić…

Meadowsweet położyła rękę na jego ramieniu, niezrażona.

- Och, ale ja wiem. Jesteś tym samym niebezpiecznym czarownikiem, który wszedł do Sylvanoru. Wtedy się ciebie nie bałam. Dlaczego miałabym się teraz bać?

- Idź stąd! Nie będę odpowiadał za twoją śmierć. Ani twoją, Severusie!

- Zgadzam się. Ponieważ wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za własną śmierć – odparł Severus. – Posłuchaj mnie. Voldemort nie żyje. Zniszczyłeś ostatniego horkruksa, a potem razem go zabiliśmy. Wypełniliśmy przepowiednię, pisklaku. On odszedł i nie pozostało po nim nic poza wspomnieniami.

- Nie! Poczułem go w mojej głowie! – zaszlochał Harry. – Proszę, odejdź! Proszę!

Severus zacisnął zęby i szarpnął chłopcem, mocno trzymając jego podbródek w jednej ręce i ignorując łzy.

- Poczułeś echo. On nie żyje, Harry Jamesie Potterze. Uwierz mi. Uwierz. – Ich oczy się spotkały i Severus wykorzystał łączącą ich więź. – Zobacz prawdę.

Harry walczył, ale Severus trzymał go mocno i nie miał wyboru, jak tylko dostrzec prawdę.

Sapnął.

- Reakcja na jego śmierć… nie… nie horkruks…

- Nie. Nigdy nim nie byłeś, kochany – powiedziała cicho Meadowsweet, przytulając go. – Twoja dusza jest od niego  wolna.

- Rytuał tego dopilnował, synu – powiedział łagodnie Severus. – Nie jesteś pionkiem Mroku. Już nie.

- Chodź z nami do domu – błagała Sasha.

Harry zesztywniał. Chciał, och, tak bardzo chciał. Był zmęczony do cna walką w tej niekończącej się bitwie.

- Czy to bezpieczne?

- Tak. Chodź do domu, synu.

Harry zawahał się. Spojrzał na Meadowsweet i Severusa, którzy kochali go wystarczająco mocno, by wejść mu do głowy i uwolnić go od jego złudnego poczucia odpowiedzialności i winy.

- Nie zasługuję na was – wyszeptał i rozbłysło w nim stare niedowartościowanie.

- Zasługujesz. Bo ja tak mówię  - warknął Severus.

- I ja też. Wszyscy mamy w sobie cienie. Ale ty pokonałeś swój. A teraz wracaj do nas, Harry. Wracaj.

- Ja… - zamarł, a niezdecydowanie go więziło. Czy jestem godny?

Nagle został wciągnięty w twarde, żylaste ramiona, jego twarz przycisnęła się do znajomej, czarnej szaty, a jedwabisty głos czule warczał mu do ucha:

- Głupi pisklaku, jesteś więcej niż godny. Zawsze byłeś. Kocham cię, Harry. Do diabła z twoją upartą dumą Gryfona. Słyszysz? Ja, Severus Snape, kocham cię, synu.

Potem otoczyły go również inne ramiona, gdy Meadowsweet pogłaskała go po policzku i szepnęła:

- Wracaj do domu, kochanie. Twoje zadanie jest skończone, więc teraz możesz odpocząć. Chodź ze mną, Harry. Potrzebuję cię. Nie mogę żyć bez mojej duszy. Wracaj, ukochany.

Ostatnia z jego linii obronnych rozpadła się, nie mogąc oprzeć się oślepiającej prawdzie ich miłości. Wpadł w ich objęcia, krztusząc się łzami. Był godny. Był kochany. I wszystko się skończyło.

- Wskażcie mi drogę do domu.

Wzięli go za ramiona po obu stronach i razem odwrócili się od syczącej i uschniętej postaci, cienia Voldemorta, którego już nie było, i odeszli.

Za nimi, cień malał i zanikał, aż zniknął całkowicie, a Harry był wolny.

Zrobili trzy kroki i nagle wrócili na początek oświetlonej księżycem ścieżki.

Meadowsweet odsunęła się niechętnie od Harry’ego.

- Wybacz mi Harry. Muszę cię tu zostawić. Nie mogę pozostać w Królestwie Mgły i cieni, zbliża się świt. Muszę wrócić do mojego ciała. Ale nigdy nie zapominaj, że cię kocham. Któregoś dnia spotkamy się ponownie. Pamiętaj mnie.

Potem ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go.

Poczuł, jak przepływa przez niego elektryczny prąd, gdy ich usta się spotkały i cała miłość, którą w sobie nosiła, przepłynęła przez niego.

Chwilę później już jej nie było.

- Sasha! – krzyknął, sięgając rękami.

- Chodź, Harry. Czas wracać do domu. Zobaczysz japo drugiej stronie.

Wtedy chwycił rękę Severusa i pozwolił starszemu czarodziejowi pociągnąć go z powrotem po lśniącej ścieżce.

Severus obudził się, krzycząc imię chłopca.

Walczą z mgłą snu, która go spowijała, podniósł głowę i stwierdził, że spoczywa ona na smukłym nadgarstku z bransoletą z kamienia księżycowego. Huh? Jak się tu dostałem? Zasnąłem. Cholera jasna, czy to wszystko było tylko snem? Przegrałem… to naprawdę nie zadziałało…

Aż w końcu jego oczy napotkały spojrzenie podopiecznego, który wpatrywał się w niego.

- Sev? Miałem strasznie dziwny sen. Byłeś w nim ty i Sasha…

Nigdy nie dokończył zdania, ponieważ następną rzeczą, jaką wiedział było to, że Severus chwyta go, miażdżąc tak mocno, że prawie nie mógł złapać oddechu. I z jakiegoś powodu szeptał:

- To nie był sen. Wróciłeś do mnie. Wróciłeś.

Harry przytulił go, wciąż bardzo zaspany , myśląc cierpko: Gdzie ja byłem? Zgubiłem się? Jeśli tak, już jestem.

- Uch… Sev… mógłbyś… może… nie tulić mnie tak mocno? Ja… trochę jakby muszę oddychać.

Uścisk Mistrza Eliksirów rozluźnił się.

- Wybacz mi, Harry. Po prostu… ty prawie… nigdy więcej mnie tak nie strasz! – Nieco potrząsnął chłopcem, po czym znów go przytulił, jego emocje były zagmatwane i nie mógł ich rozróżnić. Ale jedno wiedział. Harry wrócił do domu.

- Dobrze, Sev. Przepraszam.

- Przestań przepraszać – powiedział szorstko. Położył rękę pod brodą syna i uniósł głowę chłopca. – To nie twoja wina. Jak się czujesz?

- Ja… ja… w porządku… chociaż trochę mi się kręci w głowie, a moje nogi są wiotkie jak makaron… Sev, wszystko z tobą w porządku?

- Oczywiście. Dlaczego pytasz? – zapytał jego opiekun, a ślad jego starego złośliwego tony powrócił do jego głosu.

- Bo… płaczesz.

Spodziewał się, że starszy czarodziej zaprzeczy, będzie warczał, że coś mu się przewidziało, że nigdy by nie uronił łzy nad tak irytującym, drażniącym chłopcem.

Zamiast tego Severus uniósł dumnie głowę i oświadczył:

- Tak, płaczę. To normalna reakcja u ojca, który prawie stracił syna. Teraz przestań się gapić jak półgłówek, Harry, i podaj mi chusteczkę, do cholery.

Harry uśmiechnął się. Potem sięgnął do kieszeni i wyciągnął tą samą chusteczkę, którą Severus dał mu tamtego dnia na polanie.

- Masz, Sev. Też cię kocham.

Snape wziął chusteczkę i otarł oczy, mrucząc coś o zuchwałych, niemożliwych pisklakach.

Harry uśmiechnął się szeroko. Dobrze wrócić tam, gdzie jego miejsce.

- Jak się mają inni? Czy z resztą wszystko w porządku?

- Tak. Wszyscy się mają dobrze. Poza Albusem. Nie widziałem go od bitwy. Co jest cholernie dziwne. Zwykle już by się dobijał do drzwi, pytając, czy chcę cytrynowego dropsa albo żeby zobaczyć, jak się masz.

- Został mocno zraniony przez Lucjusza i resztę? – zapytał zmartwiony Harry.

Severus westchnął.

- Nie wiem. Byłem z tobą w tym pokoju przez prawie dwa tygodnie, czekając, aż się obudzisz.

Harry zagapił się na niego.

- Dwa tygodnie! Do diabła, Severusie! Nic dziwnego, że jestem tak cholernie głodny.

Severus nagle odwrócił się od niego, ukrywając twarz w dłoniach.

Harry zaniepokoił się. Czy mężczyzna znowu płakał? Nad nim?

- Sev? Sev, co jest? Co ja powiedziałem?

Ubrane na czarno ramiona drżały.

Harry przyjrzał mu się.

Severus nie płakał, on się śmiał. Śmiał się tak mocno, że nie mógł mówić.

- Nie rozumiem. Co jest tak zabawne? – mruknął Harry. Czy wszyscy oszaleli, gdy on spał? Uszczypnął się mocno. Nie, zdecydowanie nie spał.

A Severus się śmiał.

W końcu Mistrz Eliksirów przestał i uniósł głowę.

- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co jest tak cholernie śmieszne? – zapytał z irytacją Harry.

- Ty – odpowiedział Severus. – Martwiłem się, że możesz… nie dojść do siebie po tak długim śnie, ale skoro prosisz o jedzenie, wszystko będzie w porządku. Po prostu w porządku.

- Hun? Cieszysz się, że jestem głodny?

- Bardzo.

Harry potrząsnął głową.

- Myślę, że ci się w głowie pomieszało, Sev. W końcu.

- Uważaj, pisklaku – zakpił. – Co chciałbyś zjeść?

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.

Severus usunął zaklęcia ochronne i wykonał szybki gest.

Drzwi otworzyły się, wpuszczając Albusa Dumbledore’a.

Severus spojrzał na starego czarodzieja, który wyglądał doskonale, aż po błysk w jego niebieskich oczach. Na twarzy mężczyzny nie było śladów tortur, więc Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi.

- Dobrze wyglądasz, Albusie. Jestem zaskoczony, że nie przyszedłeś wcześniej zobaczyć Harry’ego.

Albus posłał mu smutny uśmiech.

- Chciałem, Severusie. Ale nie miałoby to sensu. – Wszedł do pokoju i zamknął drzwi.

- Nie miałoby sensu? Co to ma znaczyć? Przydałaby mi się twoja pomoc – zaczął gniewnie Severus. – Zamiast tego musiałem polegać na młodej wilczej uzdrowicielce i niemal ryzykować życie Harry’ego, gdy szedłem Ścieżką Księżyca! Twoja magia mogła dać mi większą przewagę…

- Nie, nie dałaby – powiedział stanowczo Dumbledore. – Bo widzisz, nie mam już magii, Severusie Snape. Cała zniknęła, złożona w ofierze na mrocznym ołtarzu, żeby Voldemort był osłabiony. Oddałem ją, by uratować tych, których warto ocalić. A teraz jestem po prostu zwykłym człowiekiem.

W pokoju zapadła martwa cisza, gdy obaj jego byli uczniowie wpatrywali się w byłego dyrektora z zapartym tchem.